5

Szczegóły
Tytuł 5
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

TYTU� Android AUTOR: Henry Kuttner OPRACOWAL : [email protected] Bradley wpatrywa� si� jak urzeczony w g�ow� dyrektora. �o��dek usi�owa� podpe�zn�� mu do gard�a. Zakr�ci�o mu si� nagle w g�owie. Wiedzia�, �e zaraz si� zdradzi, a to by�oby absolutnie fatalne w skutkach. Si�gn�� do kieszeni, wyci�gn�� z niej paczk� papieros�w, a z ni� kilka drobnych monet, kt�re niby przypadkiem upu�ci� na piankowy dywan. Ojej zafrasowa� si� i przykucn�� szybko, �eby pozbiera� pieni�dze. Opuszczenie g�owy to podstawowa zasada pierwszej pomocy w nag�ych wypadkach szoku lub omdlenia i Bradley w�a�nie j� stosowa�. Zamroczenie zaczyna�o ust�powa� i powraca�o kr��enie. Wiedzia�, �e za chwil� b�dzie musia� wsta� i spojrze� na dyrektora, a by� zdecydowany zapanowa� do tego czasu nad swymi odczuciami. Ale w jaki, u diab�a, spos�b g�owa dyrektora wr�ci�a na swoje miejsce po tym, co si� wydarzy�o ostatniej nocy? I wtedy wr�ci�a mu zdolno�� logicznego rozumowania. Przypomnia� sobie, �e niemo�liwo�ci� by�o, aby dyrektor rozpozna� go zesz�ej nocy pod fa�szyw� twarz� z gumoplastyku, kt�r� w�o�y� specjalnie na t� okazj�. Z drugiej strony, po wydarzeniach ostatniej nocy dyrektor New Product, Inc, powinien by� by� niezdolny do �ycia ani oddychania, nie m�wi�c ju� o korzystaniu ze swych centr�w pami�ci. Bradley zostawi� tu��w tego cz�owieka w jednym k�cie pokoju, a g�ow� w drugim. Cz�owieka? Ogromnym zrywem woli zapanowa� nad sob�. Podni�s� ostatni� monet� i wsta� zarumieniony. Przepraszam wyb�ka�. Przyszed�em do pana nie w charakterze rogu obfito�ci, tylko z raportem w spraW e prac nad mutacj � indukowan�. Jego zafascynowany wzrok przesun�� si� na szyj� dyrektora i szybko umkn�� w bok. Stoj�cy ko�nierz skrywa� ewentualne... ewentualne �lady. Wszelkie �lady, jakie mog� aby pozostawi� ostra j ak brzytwa stal przecinaj �ca cia�o i ko��... Czy istnia� jaki� szczeg�lny pow�d noszenia tego stercz�cego ko�nierza? Bradley nie mia� pewno�ci. Jesie� 2060 roku przynios�a powa�ne zmiany w m�skiej modzie w por�wnaniu z niewygodnymi stylami ubierania si� obowi�zuj �cymi j eszcze kilka lat wcze�niej i noszona przez dyrektora rozszerzaj�ca si� ku do�owi p�pelerynka ze z�oconym szamerunkiem i ciasno dopasowanym ko�nierzem wcale nie nale�a�a do stroj�w ekstrawaganckich. Bradley sam mia� tak�. Bo�e, pomy�la� sparali�owany panik�, czy tych... tych stwor�w nie mo�na nawet zabi�? Dyrektor Arthur Court popatrzy� z �agodnym u�miechem na swojego zast�pc� do spraw organizacji. Kac? spyt��. Niech pan idzie na na�wietlanie. Ambulatorium jest wniebowzi�te, ilekro� ma sposobno�� do wykorzystania swojej aparatury. Wydaje mi si�, �e nasz personel jest za zdrowy jak na ich gust. On m�wi� ! Szalona my�l zawirowa�a pod czaszk� Bradleya: sobowt�r? Czy za biurkiem naprawd� siedzia� Court? Ale natychmiast zda� sobie spraw�, �e to nie mo�e by� wyja�nieniem. To by� Court, ten sam Arthur Court, kt�rego Bradley zabi� kilka godzin temu. Je�li mo�na to m�wi� o zabijaniu, skoro praktycznie rzecz bior�c Court nie by� istot� �yw�... przynajmniej nie w tym sensie, co ludzie. Wysi�kiem woli zawr�ci� sw�j umys� znad granicy bezpiecze�stwa i przyj�� poz� operatywnego zast�pcy dyrektora firmy do spraw organizacyjnych. Z kacem nie ma �art�w powiedzia�. Mam tu naj�wie�sze dane... Co z tym wsp�czynnikiem zmienno�ci. Z tego co wiem, pojawi�o si� co�, co utrudnia obliczenia. To prawda przyzna� Bradley. Ale chodzi tu o zmienn� teoretycz�. W praktyce nie ma ona najmniejszego znaczenia, bo nie prowadzimy eksperyment�w z wywo�ywaniem mutacji u ludzi. Wska�nik sterylizacji w przypadku muszek owocowych czy... czy truskawek nie odbiega w istotny spos�b od normy. Ale u ludzi odbiega, co? Court przebieg� szybko wzrokiem dokumenty dostarczone mu przez Bradleya. Mhmmm. Mogliby�my p�j�� tym tropem, ale to sporo by kosztowa�o i nie przynios�o �adnych bezpo�rednich rezultat�w nadaj�cych si� do wykorzystania w praktyce. Decyzj� pozostawiam panu. Ale potrafimy przewidywa� z zadowalaj�c� dok�adno�ci� reakcje u organizm�w nie b�d�cych ludzkimi? Bradley skin�� g�ow�. Z dwuprocentowym wsp�czynnikiem b��du. Wystarcza, by w drodze mutacji uzyskiwa� ziemniaki d�ugie na sze�� metr�w i smakuj�ce jak rostbef, bez ryzyka, �e zamiast tego wyjd� nam dziesi�ciomilimetrowe i o smaku cyjanku. Czy krzywa wariancji podnosi si� w przypadku zwierz�t? Nie. To dotyczy tylko ludzi. Potrafimy wyhodowa� kurczaki sk�adaj�ce si� z samego bia�ego mi�sa i maj�ce kszta�t sze�cianu, co u�atwia krojenie. I naprawd� potrafiliby�my mutowa� r�wnie� ludzi, gdyby nie by�o to prawnie zabronione... ale, jak ju� powiedzia�em, wchodzi tu w gr� pewien czynnik niepewno�ci. Zbyt wielu ludzi, zamiast wyda� zmutowane potomstwo, ulega w wyniku tego procesu sterylizacji. Hmmm mrukn�� Court i zaduma� si�. No dobrze, dajmy wi�c sobie spok�j z lud�mi. Nie widz� w tym �adnej korzy�ci. Poniecha� tego kierunku bada�. Skupi� si� na pozosta�ych. Jasne? Jasne przytakn�� skwapliwie Bradley. Spodziewa� si�, �e b�dzie musia� dok�adniej zreferowa� ten punkt sprawozdania, chocia�, po wypadkach ostatniej nocy, nie przed Courtem. Zda� sobie teraz spraw�, �e wci�� trzyma w palcach nie zapalonego papierosa. Wsun�� go w usta, podszed� do bocznych drzwi i otworzy� je. Odwr�ci� si� w progu. To wszystko? Obserwowa� obracaj�c� si� szyj� Courta, zdj�ty szalon� obaw�, �e mo�e z niej odpa�� g�owa. Ale nie odpad�a. Tak, to na razie wszystko powiedzia� uprzejmie Court. Bradley wyszed�, staraj�c si� wyrzuci� z pami�ci obraz cienkiej czerwonej linii okalaj�cej gard�o Dyrektora, kt�r� zobaczy� przed chwil�, kiedy tamten odwr�ci� g�ow�. A zatem tych stwor�w nie mo�na zg�adzi� poprzez �ci�cie. Ale mo�na j e zniszczy�. Mo�na j e rozpu�ci� w kwasie, rozbi� m�otem, rozmontowa� na cz�ci pierwsze, spali�... Ca�y k�opot w tym, �e nie wymy�lono jeszcze niezawodnego sposobu ich rozpoznawania. Pewn� wskaz�wk� by�a krzywa sterylizacji po niezbyt silnym napromieniowaniu, ale uciekaj �c si� do tej metody mo�na te� by�o, cho� niekoniecznie przy tak s�abych dawkach promieni gamma, wysterylizowa� prawdziwego cz�owieka. A i bez tego cz�� ludzi by�a ju� bezp�odna. Bradley dysponowa� tylko og�ln� metod� selekcji. Potem ju�, aby rozpoznawa� te potwory, musia� zdawa� si� na psychologi�. Wiedzia�, �e mo�na je zwykle znale�� w�r�d wysoko postawionych i wp�ywowych osobisto�ci, cho� niekoniecznie zajmuj�cych eksponowane stanowiska. Na przyk�ad taki Arthur Court, kt�ry jako dyrektor New Products, Inc. wywieral ogromny wp�yw na kultur� bo cywilizacja kszta�towana jest przez wk�adane jej w r�ce narz�dzia techniczne. Bradley wzdrygn�� si�. Zesz�ej nocy obci�� Arthurowi Courtowi g�ow�. Arthur Court by� androidem. No i co ty na to? zapyta� Bradley sam siebie, znalaz�szy si� na korytarzu, za drzwiami gabinetu Courta. Spojrza� z czym� w rodzaju akademickiego zaintereasowania na w�asn� r�k�, kt�ra dr�a�a tak, a� furkota�y trzymane w niej papiery. Co on m�g� na to poradzi�? On czy j akikolwiek inny cz�owiek? Nie mo�na by�o z nimi walczy� jak r�wny z r�wnym. Odznaczali si� prawdopodobnie wsp�czynnikiem inteligencji daleko wy�szym od I.Q. ludzko�ci. Na polu czystego intelektu Bradley nie mia�by z nimi �adnych szans. Superkomputery potrafi�y rozwi�zywa� zawi�e problemy, z kt�rymi nie poradzi�by sobie �aden ograniczony umys� ludzki. Ostatniej nocy Bradley za�o�y� zniekszta�caj�c� rysy twarzy gumow� mask� ale je�li zimny, metaliczny m�zg Courta postawi� sobie za zadanie rozwi�zanie zagadki j ego to�samo�ci, to czy Court nie dojdzie wcze�niej czy p�niej do w�a�ciwej odpowiedzi? A mo�e ju� j� znalaz�? Bradley st�umi� w sobie paniczny impuls pchaj�cy go do ucieczki. Za drzwiami, kt�rych dotyka� jeszcze �okciem, panowa�a taka martwa cisza. Z tego co wiedzia�, dysponowali wzrokiem, kt�ry potrafi� prze�lizgn�� si� pomi�dzy wiruj�cymi atomami drzwi i zobaczy� tutaj Bradleya, tak jakby sta� za szk�em przejrze� go na wylot i zajrze� do zwoj�w jego m�zgu, a tam odczyta� przybieraj�ce dopiero kszta�t my�li. To tylko androidy przypomnia� sobie z wielk� stanowczo�ci�, odwracaj �c si� od drzwi i zmuszaj �c nogi do podj�cia marszu korytarzem. Gdyby by�y takie pot�ne, nie by�oby mnie tu teraz. Mimo to zastanawia� si� z gor�czkowym po�piechem, co te� wydarzy�o si� ostatniej nocy po j ego wyj �ciu z mieszkania Courta. Stara� si� nie my�le� o tym, jak wygl�da� Court le��cy bez ruchu obok masywnej stalowej maczety zbroczonej tymi plamami, kt�re wygl�da�y na zakrzep�� krew, a nie byly ludzk� krwi�. Sam si� naprawi� po wyj�ciu Bradleya? W�a�nie s�owa "naprawi�" nale�a�o tu u�y� nie wyleczy�. Leczy� mo�na tylko ludzi. Prawdopodobnie zale�a�o to od tego, gdzie usytuowany by� m�zg androida. Wcale nie powiedziane, �e znajdowa� si� w g�owie. G�owa jest miejscem zbyt podatnym na wszelkiego rodzaju zagro�enia, by umieszcza� w niej tak wa�ny zesp�. Pod tyloma wzgl�dami mo�na ulepszy� budow� cz�owieka. Mo�e androidy to zrobi�y. Mo�e m�zg Courta ukryty by� bezpiecznie gdzie� w tajemniczych zakamarkach jego syntetyczriego cia�a i jegoch�odne, cykaj�ce my�li przez ca�y czas kontynuowa�y sw�j zimny jak stal tok, kiedy Bradley sta� tam w szoku niedowierzania, zapatrzony w cia�o swoj ej . . . swoj ej ofiary? Kto tu by� ofiar�, a kto zwyci�zc�! Po skr�ceniu o g�ow� usta�y w robocie wszystkie procesy funkcjonalne. Bradley upewni� si� co do tego. Nie oddycha�, serce mu nie bi�o. Ale by� mo�e metaliczny m�zg cyka� cicho gdzie� w �rodku na sw�j ch�odny spos�b. Tak ch�odny, pomy�la� irracjonalnie Bradley, �e ca�e syntetyczne ciep�o syntetycznej krwi nie mog�o go podgrza� cho�by o u�amek stopnia w kierunku temperatury cia�a ludzkiego. Albo po wyj�ciu Bradleya tu��w Courta wsta� i przyspawa� sobie z powrotem g�ow�, albo przyszli jacy� inni, �eby usun�� skutki sabota�u. Czy�by ka�dy dzia�aj�cy robot emitowa� co� w rodzaju sta�ej wi�zki energii, kt�rej zanik sprowadza� w dane miej sce brygady remontowe? Je�li tak by�o, to Bradley mia� szcz�cie, �e nie oci�ga� si� zbytnio z opuszczeniem pokoju, w kt�rym nie zosta�o pope�nione �adne morderstwo, chocia� g�owa Courta le�a�a tak daleko od jego nieruchomego tu�owia... Istnieje oczywi�cie mo�liwo��, �e dozna�em pomieszania zmys��w, pomy�la� ironicznie Bradley. Na pewno b�dzie mia� trudno�ci z przekonaniem kogokolwiek, �e tak nie jest. A b�dzie musia� kogo� o tym przekona�. Nie m�g� ju� dalej dzia�a� w pojedynk�. Posun�� si� ju� za daleko, �eby zatrzymywa� zgromadzon� wiedz� dla siebie. Zdradzi� si� przeprowadzaj�c t� ogniow� pr�b�, obcinaj�c androidowi g�ow�. Wcze�niej czy p�niej dojd� to�samo�ci cz�owieka skrywaj�cego twarz pod gumow� mask�. Zanim to si� stanie, b�dzie musia� przekaza� dalej informacje, w kt�rych by� posiadaniu. I tu podejmowa� drugie straszliwe ryzyko. Androidy, pojmawszy go, nie oka�� mu cienia lito�ci. Ale czego mo�e oczekiwa� po ludzko�ci, kiedy opowie t� fantastyczn� histori�? Sko�cz� w pokoju bez klamek, pomy�la�, a one b�d� si� dalej mno�y�, a�... A� co? A� zdob�d� przewag� liczebn� nad lud�mi i przejm� w�adz�? Mo�e ju� to zrobi�y. Mo�e po pope�nieniu tego nieskutecznego morderstwa pu�ci�y go wolno, bo by� jedynym cz�owiekiem, jaki pozosta� jeszcze w ca�ym cywilizowanym �wiecie... Mo�e w rzeczywisto�ci by� zupe�nie nieszkodliwy. Mo�e... Oj , przymknij si�  skarci� z rozdra�niemiem siebie samego. A wi�c przynajmniej nie podejrzewa pan, �e i ja jestem... androidem? spyta� surowo doktor Wallinger. By� troch� zdenerwowany, bo mija�o w�a�nie dziesi�� minut, jak siedzia� pod nieruchom� luf� pistoletu skierowan� w jego brzuch. Sytuacj a, w kt�rej j aka� taj emnicza posta� w gumowej masce na twarzy i szamerowanej z�otem pelerynce rozszerzaj�cej si� kloszowato i skrywaj�cej wi�ksz� cz�� cia�a w�a�ciciela siedzia�a tutaj, w jego bibliotece, zmuszaj�c go do wys�uchiwania roje� wariata, nale�a�a z pewno�ci� do absurdalnych. Pan ma dzieci powiedzia� Bradley g�osem nieco zduszonym przez mask�. Dlatego w�a�nie postawi�em na pana. S�uchaj pan powiedzia� powa�nie Wallinger jestem fizykiem atomowym. Przypuszczam, �e wi�kszej pomocy m�g�by panu udzieli� psycholog, nie... Chcia� pan powiedzie� psychiatra? Wcale nie. Oczywi�cie, �e nie. Ale... Ale i tak bierze mnie pan za wariata. W porz�dku. By�em na to przygotowany. Przypuszczam, �e gdyby nie to, nie zaufa�bym panu tak dalece.. To normalna reakcja. Ale... niech ci� szlag, cz�owieku, zastan�w si�! Sp�jrz na to powa�nie. Czy� nie mo�na sobie wyobrazi�, �e mog�oby doj�� do czego� takiego? Wallinger, zerkn�wszy ukradkiem na rewolwer, z��czy� czubki palc�w i zacisn�� usta. Hmmm, to prawdobodobne... Tak, w�a�ciwie to nie ma �adnego wyra�nego progu. Chocia� dawka 1/100 rentgena dziennie uwa�ana jest za bezpieczn�, o ile oboje z rodzic�w �ie s� poddawani bombardowaniu cz�steczkami gamma. Uwzgl�dni� pan normalny czas regeneracji? Widzi pan, nawet w warunkach bombardowania zmutowane geny wykazuj� mniejsz� tendencj� do podzia�u i s� stopniowo wypierane przez geny normalne. To dla mnie nic nowego powiedzia� Bradley sil�c si� na spok�j . Mnie chodzi o to, �e promieniowanie gamma, kt�re wywo�a�oby mutacj� u ludzi, nie ma �adnego wp�ywu na roboty, bo s� bezp�odne. P� biedy, gdyby bezp�odne by�y tylko andriody, ale promieniowanie gamma sterylizuje r�wnie� i ludzi. Pan ma dzieci. Pan jest normalny. Ale... Zaraz, zaraz przerwa� mu Wallinger. Czy nie mog� istnie� androidydzieci? Skoro potrafi� wytwarza� doros�ych, to nie mogliby r�wnie� montowa� syntetycznych dzieci? Nie. Przemy�la�em to bardzo dok�adnie. Dzieci za szybko rosn�. Musieliby przekonstruowywa� ca�e dzieckoandroida co jakie� dwa tygodnie, zmienia� wszystkie jego wymiary wewn�trzne i zewn�trzne, wszystko w nim przerabi�. Uwa�am, �e wymaga�oby to zbyt du�o czasu i wk�adu pracy. Je�li moje wyliczenia s� prawid�owe; nie mog� sobie jeszcze na to pozwoli�. Za ma�o ich jeszcze. A p�niej, kiedy ju� podo�aj� temu zadaniu, nie b�dzie to konieczne. Rozumie pan? Kiedy wreszcie zdo�aj� ju� podj�� ten wysi�ek, nie b�dzie ju� takiej potrzeby. I tak b�d� w wi�kszo�ci. Nie b�d� musia�y nas zwodzi�. One... Bradley urwa�. G�os wymyka� mu si� spod kontroli. Musi bezwzgl�dnie zachowywa� w tej sprawie spok�j i opanowanie. Mo�na na to spojrze� pod jeszcze innym k�tem zacz�� znowu. Nie wydaje mi si�, �eby dzieckuandroidowi uda�o si� oszuka� inne dzieci. Te prawdziwe. One zbyt bezpo�rednio postrzegaj� otoczenie. M�zg androida nastrojony jest na syntetyczne my�lenie kategoriami doros�ego cz�owieka. Odwali�y tu kawa� dobrej roboty, ale i tak, znaj�c prawd�, mo�na je przy�apa� na psychologicznych potkni�ciach w adaptacji. Po pierwsze, nie s� ekshibicjonistami. Nigdy nie usi�uj� rozpycha� si� �okciami albo wywy�sza� ponad innych. Bo i po co? S� perfekcyjnie funkcjonuj�cymi i wydajnymi maszynami. Nie musz� szuka� kompensacji. S� zbyt dobrze wyregulowane, by by�y naprawd� ludzkie. To dlaczego nie mog� ich nastawi� na mentalno�� dziecka? Z tego samego powodu, dla kt�rego nie potrafi� stworzy� fizycznie rosn�cego dziecka. Umys� dziecka za bardzo r�ni si� od umys�u doros�ego i za szybko si� zmienia. Rozwija si�. A zreszt�, po co mia�yby to robi�? Nie musz�. Do tej pory udawa�o im si� nas oszukiwa�, a nawet je�li jeden cz�owiek zna prawd�, to co mo�e w tej sprawie uczyni�? Nie wys�uchacie mnie. Nie... Przecie� s�ucham zaoponowa� �agodnie Wallinger. Wysz�a z tego nawet interesuj�ca opowie��. Ciekaw jestem, sk�d zaczerpn�� pan pomys�. Bradley ledwie si� powstrzyma�, �eby nie powiedzie�: Zajmowa�em si� tym zawodowo. Mia�em okazj� skorelowa� mn�stwo materia��w i wszystko wskazywa�o na istnienie niewiadomego czynnika. Ale nie powiedzia� tego. Wola� zachowa� anonimowo��, dop�ki nie b�dzie mia� pewno�ci, co do swego bezpiecze�stwa w momencie dekonspiracji. Taka wskaz�wka mog�aby zbyt szybko naprowadzi� na jego trop. Ja... ja to wywnioskowa�em powiedzia�. Mam przyj aci� pracuj �cych w rozmaitych instytucj ach, kt�rzy wci�� napomykali o ma�ych nieprawid�owo�ciach, jakie zauwa�yli. Zainteresowa�em si� tym. Wszystko zaczyna�o si� zgadza�. Zdarza�y si� wypadki, w kt�rych pacjenci powinni byli umrze�, czasami nawet umierali, a potem wracali do �ycia. Tak, zawsze tuszowali to formu�k� o zastrzykach z adrenaliny i tak dalej, ale zbyt cz�sto to si� zdarza�o. I niezmiennie dotyczy�o ludzi na wp�ywowych stanowiskach. Nie wiem, j ak to w praktyce przeprowadzaj � by� mo�e prawdziwa osoba umiera, a j ej miej sce zaj muj e android sobowt�r. Dysponuj� si�ami �ywotnymi w�a�ciwymi maszynie, ale i maszyny maj� swe ograniczenia. Skaleczy� takiego i krwawi, ale... Bradley urwa� oceniaj�c czujnym spojrzeniem wra�enie, jakie jego s�owa wywieraj� na Wallingerze. No dobrze zdecydowa� si� nagle. Powiem panu, co si� naprawd� sta�o. Prosz� postara� si� s�ucha� bez uprzedze�, je�li pan potrafi. Zacz�o to si� przed sze�cioma miesi�cami. Byli�my sami w... laboratorium z jednym z moich przyj aci� . Tym przyj acielem by� dyrektor Arthur Court. Wtedy w�a�nie Bradley zobaczy� na w�asne oczy pierwszy dow�d. Potr�ci� retort�, kt�ra st�uk�a si� i przeci�a mu do ko�ci nadgarstek. Nie wiedzia�, �e to zauwa�y�em. A zreszt�, chocia� wszystko widzia�em, przez d�ugi czas pr�bowa�em wyperswadowa� samemu sobie wiar� w to, czego by�em �wiadkiem. Na powierzchni jego nadgarstka znajdowa�a si� warstwa cia�a i ono krwawi�o. Ale pod spodem by�y przewody i metal. M�wi� panu, ja je widzia�em! To nie by�a proteza r�ki, to by�a prawdziwa r�ka. W sk�ad protezy nie wchodzi�oby cia�o i krew. Jak si� zachowa�? Zupe�nie si� zdradzi�. Schowa� r�k� do kieszeni i pod jakim� pretekstem wymkn�� si� z sali. Nie chcia�, �ebym si� zorientowa�, co si� sta�o, bo wtedy trzeba by by�o wezwa� lekarza, a przypuszczam, �e �aden z i c h ludzi nie by� wtedy osi�galny. Nie m�g� dopu�ci� do tego, by cz�owiek wykonywa� przy jego ranie cho�by ruchy, jakich wymaga banda�owanie. Och, maj� wiele s�abych punkt�w. Ale teraz nadszed� czas, by uderzy�, dop�ki jeszcze nie zniwelowali tych swoich s�abo�ci. Teraz... Bradley znowu urwa�, narzucaj�c kontrol� swemu g�osowi. Co pan zatem proponuje? spyta� Wallinger uprzejmym g�osem. Nie mo�na by�o odgadn��, czy Bradleyowi uda�o si� przekona� tego cz�owieka, a nawet czy przynajmniej s� jakie� tego pocz�tki. Nie wiem. Ramiona Bradleya opad�y pod kloszow� pelerynk�. To dlatego zwracam si� do pana. My�la�em... no dobrze, niech pan pos�ucha. Istnieje pewna mo�liwo��. Potrzebuj� niezawodnego sposobu lokalizowania ich. Podej�cie psychologiczne zdaje do pewnego punktu egzamin, ale jest zbyt powolne. Musz� zna� tyle fakt�w z �ycia obiektu i jego nawyk�w. Je�li do tego trzeba bardzo dok�adnie okre�li� czynnik logiki i wydolno�ci mechanicznej , niezb�dna j est podw�jna kontrola. Ale... Ale wystarczy tu si� oprze� o sam czynnik wydolno�ci mechanicznej podpowiedzia� niespodziewanie Wallinger. Wzi�� pan to pod uwag�? Czynnik ten m�g�by... Urwa� i u�miechn�� si� z pewnym zak�opotaniem. Niech pan m�wi dalej powiedzia�. Twarz Bradleya sfa�dowa�a si� pod gumow� mask� w szerokim, tryumfalnym u�miechu. Pierwsze lody ruszy�y. Uda�o mu si� zaprezentowa� fizykowi hipotetyczny problem, kt�ry wykrzesa� iskr� chwilowego zainteresowania. Obracali si� nadal w kr�lestwie teorii, ale Wallinger zareagowa�. Samo to by�o ju� sukcesem. Podj�� z rosn�cym entuzjazmem: I o to w�a�nie chodzi. Maszyna musi by� zasilana. Musi gdzie� istnie� jakie� �r�d�o energii. Mo�e nosz� je w sobie, a mo�e odbieraj� energi� emitowan� przez jakie� zdalne �r�d�o zasilania. Ale chyba mo�na je wykry�. Co� w rodzaju rejestratora tyratronowego ukrytego w ucz�szczanych przez nie miejscach albo licznik Geigera, albo... S�dzi pan, �e mo�na ich wykrywa� na podstawie promieniowania jonizuj�cego? Och, sam nie wiem, co ja s�dz�. �r�d�em zasilania dla tych stwor�w mo�e by�, na przyk�ad, synteza j�drowa. Mo�e nim by� cokolwiek. Dlatego w�a�nie potrzebna mi pomoc kogo� takiego, jak pan. Kogo�, kto by�by w stanie wysuwa� hipotezy bardziej zbli�one do rzeczywisto�ci od moich. Wallinger ogl�da� w skupieniu czubki swoich palc�w. Widzi pan, ja bym si� tego nie podj�� powiedzia�. O ile nie dysponowa�bym o wiele wi�kszym zasobem informacji ni� to, co us�ysza�em od pana. Prosi� mnie pan o wys�uchanie go bez uprzedze�. Teraz niech pan pos�ucha mnie. Gdyby�my zamienili si� miejscami, to czy nie za��da�by pan bardziej przekonywaj�cego dowodu ni� zapewnienia jakiego� nieznajomego? Opracowanie teoretycznego urz�dzenia do wykrywania tych pa�skich teoretycznych android�w wymaga�oby mn�stwa czasu i do�wiadcze�, zw�aszcza �e pan nie potrafi jeszcze nawet w przybli�eniu okre�li� zasady ich funkcjonowania. Czy zastanawia� si� pan nad podej�ciem do tego od bardziej praktycznej strony na przyk�ad nad zastosowaniem promieni rentgenowskich? Organizm ludzi to strasznie skomplikowana konstrukcja. W�tpi�, czy da�oby si� j� perfekcyjnie skopiowa�. Bradley wzruszy� ramionami pod kloszow� peleryn�. Promienie rentegowskie wykazuj� tylko miejsca jasne i ciemne. Te... te stwory maj� wn�trze tak zbudowane, �e na kliszy rentgenowskiej wychodz� normalnie. Jedynym sposobem upewnienia si� by�oby zastosowanie chirurgii a jak to zrobi�? One nigdy nie choruj �. Gdyby pan widzia� to co ja... Urwa�. Nie m�g� powiedzie�: Gdyby odci�� pan g�ow� Arthurowi Courtowi i wiedzia� to co ja o przewodach i plastykowych rurkach, o kr�gos�upie, kt�ry nie jest z ko�ci... Ale gdyby przyzna�, jak daleko si� posun��, aby zdoby� ten niezbity dow�d, w odczuciu Wallingera zabrzmia�oby to jako dow�d jego ob��kania. S� zbudowane cz�ciowo z krwi i cia�a, a cz�ciowo z element�w mechanicznych powiedzia� ostro�nie. By� mo�e te elementy mechaniczne s� niezb�dne do podtrzymywania normalnego funkcjonowania �ywych tkanek. Ale nigdy si� o tym nie przekonamy nie stosuj�c si�y. Wszystkie s� osobami doros�ymi na wysokich stanowiskach. Trzeba by by�o uzyska� ich zgod� na operacj�, a one jej, naturalnie, w �adnym przypadku nie wyra��. Chyba �e... Urwa�. Pomys�, kt�ry przemkn�� mu przez my�l, zamaza� na chwil� twarz Wallingera. A mo�e to mimo wszystko by� spos�b. Mo�e. . . Niech mnie pan pos�ucha Wallinger m�wi� bez zniecierpliwienia nie odrywaj�c oczu od rewolweru. Potrafi� my�le� logicznie. Przedstawi� mi pan tutaj interesuj�c� koncepcj�, ale nie jest pan jeszcze w stanie niczego dowie��. Dlaczego nie wr�ci pan do swoich zaj ��, j akiekolwiek one s�, i nie zbierze wi�cej danych? I kiedy pan... Boj� si� wraca� powiedzia� cienkim g�osem Bradley. Pukanie do zamkni�tych drzwi nie pozwoli�o Wallingerowi odpowiedzie�. Zanim zd��y� si� odwr�ci�, drzwi uchyli�y si� leciutko i przez szpar� wskoczy� do pokoju na wp� wyro�ni�ty kot, a tu� za nim ma�a dziewczynka i o wiele od niej mniejszy ch�opczyk. Kot przemkn�� galopkiem po dywanie na sztywnych �apach i z wysoko uniesionym ogonem, co w kocim poj�ciu wyra�a dobry humor. Dziewczynka zatrzyma�a si� na widok Bradleya, ale ch�opczyk by� zbyt zaaferowany zabaw� ze zwierzakiem, �eby cokolwiek zauwa�y�. Dzieci, wraca� mi na g�r�! Ale ju�! powiedzia� Wallinger g�osem nie brzmi�cym wcale jak jego w�asny. Twarz mu nagle poszarza�a. Nawet nie spojrza� na Bradleya. Kot przewr�ci� si� ci�ko na grzbiet i bij �c ogonem o pod�og� boksowa� �apami op�dzaj�c si� od ch�opca, ale nie wysuwaj�c pazurk�w. Cisz�, jaka nagle zaleg�a w pokoju, przerwa�o jego niewprawne, jakie� nienaturalne mruczenie. Jerry powiedzia� Wallinger zabierz kotka i wracajcie na g�r�. S�yszysz, co do ciebie m�wi�? Sue, wiesz przecie�, �e nie wolno wam wchodzi� do mojego gabinetu bez pukania. Id�cie na g�r�. Pukali�my powiedzia�a dziewczynka nie spuszczaj�c wzroku z Bradleya, kt�ry ukry� rewolwer w fa�dach pelerynki. Usi�owa� przeanalizowa� my�l, kt�ra mu za�wita�a, kiedy tylko ujrza� dzieci. By�o to co�, co m�g� wykorzysta�, ale rozwini�cie tego pomys�u zajmie troch� czasu. Wstaj�c dostrzeg�, �e Wallinger wzdryga si� nerwowo. Ten cz�owiek siedzia� jak na szpilkach. Bradley zrozumia� nagle dlaczego. Dziewczynka obserwowa�a nieznajomego okr�g�ymi, pe�nymi zainteresowania oczyma. Ch�opiec i kot zauwa�yli go jednocze�nie i zawstydzili si� obaj. Kot pozbiera� si� na cztery �apy i przygotowa� do sprzedania drogo swego �ycia, a ch�opiec rozejrza� si� za czym�, za czym mo�na by si� by�o schowa�. Dziewczynka wykazywa�a jednak nieomylne oznaki ch�ci popisywania si�. Bradley ocenia� j� na jakie� siedem lat. Przesun�� wzrokiem po twarzach rodziny Wallingera i u�miechn�� si�. Nic si� nie sta�o powiedzia�. Nie b�d� panu d�u�ej zabiera� czasu, doktorze. Skontaktuj� si� z panem. Bardzo prosz� powiedzia� Wallinger troch� za serdecznie. Zainteresowany by� teraz tylko jak najszybszym uwolnieniem dzieci od niebezpiecznego towarzystwa swego go�cia. Odprowadzi� Bradleya na korytarz wpychaj�c nast�puj�ce mu na pi�ty dzieci z powrotem do gabinetu i zamykaj �c drzwi. Ja... zacz�� si� troch� j�ka�. Niewa�ne powiedzia� Bradley. Za kogo pan mnie bierze? Mi�e dzieciaki. Wallinger westchn��. Gdzie mog� si� z panem spotka�? Nie mo�e pan. Sam przynios� panu dow�d tego, o czym panu opowiedzia�em. Te stwory s� pod sk�rami na wp� maszynami i znajd� jaki� spos�b, aby pana o tym przekona�. Przypuszczam, �e zaraz po moim wyj�ciu zatelefonuje pan na policj�. Nic na to nie poradz�. Nie, nie, oczywi�cie �e tego nie zrobi� ze�ga� uspokajaj�co Wallinger. W porz�dku. Ale jeszcze jedno. Powiedzia�em, �e boj� si� wraca�. To prawda. Pope�ni�em... no, pewne czyny, kt�re mog� mnie zdradzi�. Musia�em to zrobi�, �eby nabra� pewno�ci... Teraz na dwoje babka wr�y�a, czy to oni, czy ja znajdziemy pierwsi dow�d. Doktorze Wallinger, zamierzam spisa� nazwiska i fakty zwi�zane z t� spraw� rzeczy, kt�rych nie �miem panu teraz powiedzie�. Je�li otrzyma pan te informacje, b�dzie pan wiedzia�, �e androidy znalaz�y sw�j dow�d pierwsze. I to, samo w sobie, powinno stanowi� d 1 a p a n a dow�d, �e to wszystko prawda. Je�li do tego dojdzie, mnie ju� nie b�dzie. Wtedy wszystko b�dzie zale�a�o od pana. Prosz� si� o to nie martwi� uspokoi� go Wallinger. Jestem pewien... Dobrze ju�, dobrze nie da� mu sko�czy� Bradley. Poczekamy, zobaczymy. Do widzenia, doktorze. Odezw� si� do pana. Id�c ju� ulic� obejrza� si� przez rami� na dom. Nikt z niego nie wyszed�. Skr�ci� za r�g, wszed� do samoobs�ugowego sklepu i przepchn�� si� przez zat�oczone przej�cia mi�dzy p�kami do budki telefonicznej usytuowanej obok okna wystawowego. Widzia� przez szyb� odleg�y naro�nik domu Wallingera i okno biblioteki, w kt�rej sta�o jego biurko. Przy biurku siedzia� pomniejszony odleg�o�ci� cz�owiek i telefonowa� gestykuluj�c z o�ywieniem. Bradley westchn��. Wallinger nie zna� przynajmniej jego twarzy ani nazwiska. M�g� jedynie powt�rzy� policji zas�yszan� opowie��, zbyt zwariowan�, by ktokolwiek w ni� uwierzy�. Bradley b�dzie musia� znowu kroczy� �cie�k� nad przepa�ci�, balansuj�c niczym linoskoczek. Obie strony by�y przeciwko niemu. Odetchn�� g��boko, rozprostowa� ramiona i skierowa� swe kroki z powrotem do biura, w kt�rym b�dzie go oczekiwa� Arthur Court. Przy biurku Courta sta�o ich dw�ch. Widzia� tylko ich plecy. Bradley zatrzyma� si� niezdecydowanie przy drzwiach. Co� by�o nie tak. Ostrzega� go instynkt atmosfera tego pokoju, postawa tych dw�ch przed nim, co� nieuchwytnego, co wci�� zdawa�o si� alarmowa� krzykiem jego nerwy wystarczaj�co napi�te, by odebra� to ostrze�enie. Z tych dw�ch przed biurkiem jeden nie by� cz�owiekiem. Drugi znany by� pod nazwiskiem Johnson i te� m�g� nie by� cz�owiekiem. Trudno by�o powiedzie�. Dopiero przy drugiej pr�bie uda�o si� Bradleyowi wydoby� normalny g�os z zasch�ego nagle gard�a. Pan mnie wzywa�? Court odwr�ci� si� z u�miechem. Wysoki ko�nierz skrywa� lini�, wzd�u� kt�rej zespawane zosta�y z powrotem g�owa z tu�owiem. Jego u�miech by� idealnie normalny, ale gdy szcz�ka androida poruszy�a si� i napi�y si� jej ludzkie mi�nie, Bradleyowi wyda�o si� naraz, �e s�yszy cichutkie, bezg�o�ne tykanie niesko�czenie drobnych trybik�w. Prosz� spojrze�, Bradley powiedzia� Court. Widzia� pan to ju� kiedy�. Bradley spojrza�. Krew odp�yn�a mu na chwil� z g�owy i pok�j poszarza� pod wp�ywem raptownego zamroczenia. Ale tym razem nie wa�y� si� niczego upu�ci� ani nawet zagra� na zw�ok�, dop�ki nie dojdzie z powrotem do siebie. Obaj go obserwowali. Dokona� straszliwego wysi�ku i odepchn�� szaro��, opanowa� dr�enie g�osu, uspokoi� dygocz�ce d�onie. Czy co widzia�em? spyta� idealnie normalnym g�osem. Ale dobrze wiedzia�, o co im chodzi�o. Court podni�s� w g�r� ostr� jak brzytwa maczet�, kt�ra przed czterdziestu o�miu godzinami odr�ba�a mu g�ow� od szyi. To by�a bez w�tpienia ta sama bro�, kt�r� Bradley kupi� dwa dni temu w sklepiku ze starzyzn� i u�y� przeciwko dyrektorowi. Pozna� j� po rze�bionej r�koje�ci, po szczerbie na klindze, gdzie w naostrzon� stalow� kraw�d� wgryz� si� jaki� nieludzko wytrzyma�y metal z szyi Arthura Courta. Bradley widzia� j� ostatnio, jak le�a�a obok bezg�owego tu�owia androida, czerwona od fa�szywej, androidzkiej krwi. Widzia� pan to ju�? ponowi� pytanie Court. No... nie s�dz� us�ysza� Bradley swoj� odpowied� wypowiadan� tonem zawieraj�cym akurat tyle co trzeba �adunku bezosobowego zainteresowania. W ka�dym razie nie pami�tam. A co? Popatrzyli na niego znacz�co. I to jedno spojrzenie, identyczne w na obu twarzach, da�o mu nagle pewno��, �e �aden z nich nie jest cz�owiekiem. W tym spojrzeniu by�o co� specyficznego. Po chwili u�wiadomi� sobie, �e by�o to takie samo spojrzenie, jakie widzia� w �lepiach kotka Wallingera jakie� odleg�e, dzikie, spekulatywne, nie wrogie, ale czujne. Jeden gatunek patrz�cy na inny gatunek, oceniaj�cy potencjalne zagro�enie. Kotek widzia� go pod zupe�nie innym k�tem, patrz�c z do�u, w ostrej perspektywie i prawdopodobnie nie w kolorach, ale w odcieniach szaro�ci. Nadzwyczajna wyda�a mu si� nagle my�l, jak obco mo�e wygl�da� dla ma�ego, dzikiego, czujnego stworzenia. Gdyby m�g� zobaczy� siebie takiego, jakim ono go widzia�o, m�g�by wcale siebie nie rozpozna� w tej budz�cej niepok�j postaci. I dotar�o do niego teraz, �e dla android�w musi wygl�da� r�wnie dziwnie i obco. W jakich barwach wykraczaj�cych poza widmo go widzia�y? I jak�e delikatn�, podatn� na uszkodzenia konstrukcj� z cia�a i ko�ci musia� si� wydawa� tym stworem ze stali i tworzyw sztucznych. Kazali mu d�ugo czeka�, zanim kt�ry� odezwa� si� lub poruszy�. Potem ten zimnosoczewkowy wzrok spe�z� z jego twarzy. Ruchy obu android�w by�y tak zsynchronizowane, jakby sz�y w jednym zaprz�gu. To b��d, pomy�la� Bradley nie powinni dopuszcza� do tego, �ebym zda� sobie spraw�, jak mechanicznie reaguj �. I druga my�l, nast�puj�ca tu� za pierwsz�, ostrzeg�a go, �e by� mo�e ju� im nie zale�y. Wiedz�, co wie. Nie maj� ju� nic do ukrycia... Court odwr�ci� si� ostentacyjnie i zapisa� co� w biurowym notatniku. W porz�dku, Bradley, dzi�ki. Och... chwileczk�. Niech pan b�dzie w swoim gabinecie za p� godziny, dobrze? Chc� jeszcze z panem porozmawia�. Bradley skin�� g�ow�. Wola� si� nie odzywa�, nie b�d�c pewnym, jak zabrzmi jego g�os. Wype�ni�o go nagle g��bokie, gorzkie upokorzenie, �e musi wype�nia� polecenia tego... tej maszyny. To zaprzeczenie wszystkiego, co normalne, skoro cz�owiek zwraca si� per "pan" do przedmiotu skleconego z trybik�w i drut�w. Spu�ci� wzrok na swe d�onie, kt�re le�a�y przed nim splecione kurczowo na blacie biurka. Up�yn�o dziesi�� minut. B�dzie musia� zacz�� dzia�a�, zanim up�ynie nast�pnych dwadzi�cia. Wiedzieli. Nie przypadkowo wezwali go, �eby zobaczy� wyszczerbione stalowe ostrze. Nie potrafi� sobie wyobrazi�, jak wpadli na jego trop, ale ich zimne, wydajne m�zgi rozpracowywa�y logiczne teorie, jakich si� nawet nie domy�la�. Najwyra�niej przechytrzyli go bez trudu. Pomimo wszystkich �rodk�w ostro�no�ci, jakie podj��, pieczo�owitego zacierania wszelkich �lad�w, kt�re mog�y doprowadzi� do wykrycia jego to�samo�ci, wiedzieli. A je�li nawet nie wiedzieli, to zachowywali si� zbyt podejrzanie, by to lekcewa�y�. Za pi��, naj dalej za dziesi�� minut b�dzie si� musia� na co� zdecydowa�. B�dzie musia� przej�� do dzia�ania. Nie potrafi�. Jego my�li przepe�nia�a gorycz przedwczesnej kl�ski. Jak m�g� z nimi walczy�, skoro nawet jego w�asny rodzaj zbywa� go jako ob��kanego? W�tpliwe, wmawia� sobie, czy ca�a ludzka rasa, nawet u�wiadamiaj�c sobie w tej chwili niebezpiecze�stwo i powstaj�c do dzia�ania, potrafi�aby ich teraz pokona�. Jak daleko s� ju� zaawansowani w przygotowaniach? Ilu ich jest? Zbyt wielu, by poradzi� im jeden cz�owiek. Pomy�la� o ca�ej d�ugiej historii rasy cz�owieczej rozwijaj�cej si� z mozo�em przez niezliczone tysi�clecia nie spisywanych dziej�w, przez pi�� tysi�cy lat powolnego wzrostu wiedzy i dojrza�o�ci a� do tej godziny. Do z�o�enia tego bezcennego dziedzictwa w �elazne androidzkie r�ce przyobleczone syntetycznym cia�em. Co zrobi� z tym darem? Dlaczego przejmuj� t� kultur�, kt�rej stworzenie zaj�o rodzajowi ludzkiemu tyle pe�nego wyrzecze� czasu? Czy b�dzie cokolwiek dla nich znaczy�a, czy mo�e odrzuc� dorobek wszystkich tych tysi�cleci i zbuduj� w�asn� bezduszn� cywilizacj� na fundamentach ignoruj�cych wszystkie stracone wieki panowania cz�owieka? Jak to si� zacz�o? Zada� sobie pytanie. Dlaczego? Dlaczego? I z ludzkiej logiki, kt�r� pos�ugiwa� si� jego m�zg, zrodzi� si� przeb�ysk odpowiedzi. Rasa ludzka by�a zgubiona ju� wtedy, kiedy pierwszy cz�owiek zmontowa� pierwszego udanego androida. Bo udany android oznacza� androida nieodr�nialnego od cz�owieka, androida potrafi�cego tworzy� innych na swe podobie�stwo, androida zdolnego do niezale�nego poruszania si� i rozumowania. A jaki cel zago�ci� w m�zgu tego pierwszego z ich metalowego rodzaju? Czy jego ludzki stworzyciel zaszczepi� tam j aki� rozkaz, kt�ry doprowadzi� za j ego wiedz� lub bez niej do tego, co nast�pi�o. Czy by� to rozkaz, kt�ry android m�g� wykona� tylko poprzez tworzenie swoich kopii a� do zainfekowania ca�ej rasy ludzkiej robocimi kom�rkami android�w? To bylo ca�kiem mo�liwe. By� mo�e oryginalny tw�rca jeszcze �yje, mo�e ju� umar� ze staro�ci, w wypadku, lub zamordowany r�kami w�asnych frankensteinowskich twor�w. I by� mo�e paradoksalnie, rasa android�w prze wci�� naprz�d wzd�u� rozprzestrzeniaj�cych si� coraz szerzej fal wznieconych tym pierwszym rozkazem, d���c ku niesko�czono�ci, ku ostatniemu miejscu po przecinku, ku jakiemu� hipotetycznemu celowi, kt�rego nie pozna nigdy �aden cz�owiek... Wyko�cz� mnie, pomy�la� niemal beznami�tnie Bradley. Je�li jeszcze mnie nie podejrzewaj�, to wkr�tce zaczn�. I nie mog� zrobi� nic, �eby temu zapobiec. Wallinger mi nie wierzy. Nikt nie daje mi wiary. A androidy b�d� pod��aly moim tropem, dop�ki mnie nie dopadn�, cho�bym uciek� na koniec �wiata. A gdy ju� mnie wyko�cz�, zabior� si� prawdopodobnie do takiego udoskonalenia swojego kamufla�u, �e nawet ja, wiedz�c to, co wiem, nie bylbym w stanie go zdemaskowa�. One to porafi�. Potrafi� przeanalizowa� ka�dy punkt, kt�ry wzbudzi� moje podejrzenia, i zatka� ka�d� luk� ludzkim zachowaniem. S� maszynami. To cz�� ich problemu. Mog� go rozpracowa�, je�li postawi� przed sob� takie zadanie. Mo�e ju� si� nim zajmuj�. Tymczasem wyko�cz� mnie, mo�e... Waln�� z ca�ej si�y obiema pi�ciami w biurko. Nie! powiedzia� sobie zawzi�cie i wsta�. Pozosta�o jeszcze pi�tna�cie minut. Zabrz�cza� telefon stoj�cy na biurku Arthura Courta. Android po�o�y� na aparacie metaliczn� d�o� i maszyna przem�wi�a do maszyny. Ze s�uchawki rozleg� si� cichy i wyra�ny glos Bradleya. Halo. M�wi Bradley. Czy bardzo pan zaj�ty? Wysz�o w�a�nie co� bardzo dziwnego i pomy�lalem sobie, �e pan powinien si� pierwszy o tym dowiedzie�. Ja... nie bardzo wiem, co robi�. A co si� stalo? O czym pan m�wi? Wolalbym nie przez telefon. Gdzie pan jest? Po drugiej stronie ulicy. Zna pan bar "Zielone Drzwi"? Zdaje si�, �e kaza�em panu czeka� w gabinecie, Bradley. Kiedy us�yszy pan, co mam panu do zakomunikowania... Bradley zamilk� na chwil�, �eby prze�kn�� ogarniaj�c� go zimn� w�ciek�o�� na arogancj� w g�osie tej maszyny ... zrozumie pan. Przyjdzie pan? Prosz� si� stamt�d nie rusza�. B�d� za pi�� minut. Bradley siedzia� za kierownic� swego samochodu wyczuwaj�c s�abiutkie dygotanie silnika pracuj�cego na ja�owym biegu. Utkwi� oczy w drzwiach biurowca po drugiej stronie ulicy. Czeka� zaciskaj�c palce na plastykowej kierownicy, a miarowe t�tno samochodu wydawa�o mu si� echem gwa�townego �omotu w klatce piersiowej . Przez obrotowe drzwi wyszedl Arthur Court. Spojrza� w g�r�, potem w d� ulicy. Skr�ci� w lewo i ruszy� szybko, wyd�u�onym krokiem wzd�u� budynku, w kierunku w�skiej, bocznej uliczki, przy kt�rej znajdowa� si� bar Zielone Drzwi. Bradley czeka� �ledz�c Courta, obserwuj�c ruch uliczny, wypatruj�c stosownego momentu. Wszystko uk�ada�o si� z cudown� precyzj�. W bocznej uliczce znajdowa�o si� tylko troje przechodni�w i wszyscy oddalali si� w g��b niej. Wzd�u� w�skich chodnik�w parkowa�y wielkie ci�ar�wki przes�aniaj�c ca�y widok, chyba �e kto� patrzy� dok�adnie na wprost. Wygl�da�o to tak, jakby Arthur Court przemykal przez szereg oddzielnych pokoik�w mi�dzy ci�ar�wkami a w ostatnim takim pokoiku mia� spotkanie z Bradleyem, o kt�rym jeszcze nie wiedzia� . . . W�z, pomrukuj�c jak tygrys pod dlo�mi Bradleya, wtacza� si� z wolna w cich� uliczk�, w kt�r� przed chwil� skr�ci� Court. Trzeba to przeprowadzi� z wyczuciem, powtarza� sobie w napi�ciu Bradley. Nie za mocno, nie za s�abo. Nie wcze�niej, ni� Court znajdzie si� na rogu, sk�d nie b�dzie ju� dla niego ucieczki, gdzie nie pomo�e mu nawet b�yskawiczny refleks, impulsy steruj�ce z szybko�ci� elektron�w ruchami cia�a b�d�cego dos�ownie konstrukcj� ze stalowego drutu i spr�yn. Nie wcze�niej, ni� znajdzie si� w pu�apce bez wyj�cia. Samoch�d jakby przysiad� na zadzie i jak wystrzelony z procy wyrwa� do przodu. S�ysz�c ryk silnika burz�cego spok�j uliczny, Court odwr�ci� si� gwa�townie. W tej chwili zaskoczenia, kiedy jego zimnosoczewkowe oczy napotka�y wzrok Bradleya, twarz mia� jak maszyna. Bradley sta� si� integraln� cz�ci� samochodu, tych dwoje stopi�o si� w jedno i w�z przeistoczy� si� w bro� pos�uszn� jego r�kom, tak jak pos�usznym by�o stalowe ostrze, kt�re odr�ba�o g�ow� Courta od szyi. Ale tym razem nie b�dzie �adnego b��du. Przygarbiony za kierownic�, naprowadzaj �c samoch�d na cel niczym rewolwer, mia� ju� Courta mi�dzy jednym b�otnikim, a drugim, z nakr�tk� wlewu ch�odnicy wymierzon� dok�adnie w jego brzuch, ze �lep� �cian� ci�ar�wki za plecami. Cz�owiek i stworzona przez cz�owieka maszyna stanowili wsp�lnie niszczycielsk� bro�, kt�ra wpad�a z ca�ym impetem na inn� maszyn� stworzon� przez cz�owieka przygniataj�c j� do �ciany ze stali... Bradley widzia�, jak twarz Courta ga�nie za nakr�tk� ch�odnicy. Widzia�, jak mechaniczne cia�o osuwa si� wolno i niknie mu z oczu. Odczeka� chwil�, got�w naprze� jeszcze samochodem, je�li trzeba b�dzie... Wszystko w porz�dku powiedzia� Bradley uspokajaj�co. Court poruszy� si� na siedzeniu obok i co� wybe�kota�. Nie, wszystko w porz�dku, Court. Uspok�j si�. Mia�e� ma�y wypadek, ale nie obawiaj si�, nie wioz� ci� do lekarza... Nie... wymamrota� Court niemal wyra�nie. Bradley westchn�� i zjecha� do kraw�nika. Mia� nadziej�, �e nie b�dzie zmuszony robi� zastrzyku, ale na wszelki wypadek strzykawk� mia� przygotowan�. Dzia�a� oczywi�cie po omacku. Nie m�g� by� pewien, czy mechanizmy androida zareaguj� na narkotyk przeznaczony do wprowadzania w ludzki krwioobieg. Ale istnia�y szanse, �e zareaguj�, przynajmniej czasowo. Android by� tworzony z my�l� o jak najwierniejszym podobie�stwie do cz�owieka. Jego odruchy wzorowane by�y na ludzkich. Skaleczony, krwawi�. Odci�� mu g�ow� i zamiera� oddech, ustawa�o kr��enie. A wi�c dobrze, poda� mu narkotyk i na jaki� czas za�nie... Court zasn��. Tylko stw�r wykonany z metalu powleczonego cia�em potrafi�by tak ku�tyka� na podobie�stwo marszu, na wp� niesiony, na wp� �wiadomy, z pot�n� dawk� �rodka uspokaj�cego w syntetycznych �y�ach. Bradley wprowadzi� go po schodkach do domu Wallingera. Tym razem nie mia� na twarzy maski. Stawia� wszystko na jedn� kart�. Je�li dozna teraz pora�ki, dalsze ukrywanie to�samo�ci i tak nie b�dzie mia�o sensu. Drzwi otworzy�a ma�a dziewczynka. Tatu� jest u s�siad�w oznajmi�a zerkaj�c ciekawie i bez obawy na zamroczonego, s�aniaj�cego si� na nogach Courta. Za chwil� wr�ci. Mo�ne panowie wejd�? Wystosowa�a to zaproszenie z ca�� powag� os�bki �wie�o wprowadzonej w arkana towarzyskich konwenans�w, ale wida� by�o, �e nie go�cinno��, ale ciekawo�� podyktowa�a jej te s�owa. Wida� te� by�o, �e jest tak nie obyta z niebezpiecze�stwem, i� sytuacja ta nie wzbudza w niej najmniejszych obaw. Bradley poprowadzi� swoje brzemi� korytarzem do biblioteki. Na sofie pod �cian� drzema� w swobodnej pozycji kotek. Bradley opu�ci� nieprzytomnego androida na poduszki delikatnie str�caj�c kota na pod�og�. Z�o�ono�� umys�u jest tak wielka, �e nawet w tym dcyduj�cym momencie pomy�la�, i� w �wiecie maszyn kot i poduszka by�yby prawdopodobnie nierozr�nialne jedno od drugiego. Tylko cz�owiek, i to cz�owiek dojrza�y, jest niezdolny do szorstkiego obej�cia si� z jakimkolwiek ma�ym �yj�cym stworzeniem. Kot ziewn��, obudzi� si� i stwierdziwszy, �e znajduje si� na pod�odze w obecno�ci dw�ch obcych, wyrwa� jak b�yskawica w stron� drzwi. Jego nads�uchuj�ce uszy wy�oni�y si� teraz ponownie zza naro�nika. Nad nimi pokaza�a si� po chwili onie�mielona, ale zaciekawiona twarzyczka najmniejszego Wallingera. Bradley nie bez trudno�ci przypomnia� sobie jego imi�. Cze��, Jerry zawo�a� uk�adaj�c Courta na sofie. Ojciec ju� wr�ci�? Dziecko milcza�o, ale w chwil� p�niej, wystarczaj�co kr�tk�, by odpowiedzie� na to pytanie, do pokoju wesz�a dziewczynka. Popycha�a przed sob� zapieraj�cego si� braciszka. Zatelefonowa�am po tat� oznajmi�a nie pytana. Zaraz tu b�dzie. Co si� sta�o temu... panu? Mia�... ma�y wypadek. Nic mu nie b�dzie. Przygl�da�a si� Courtowi z nieskrywanym zaaferowaniem. Court otrz�sa� si� powoli z otumanienia. Niespokojnie toczy� g�ow� po poduszce be�kocz�c co� chrapliwie. Ch�opiec, dziewczynka i kotek przygl�dali si� mu od progu, a ich pozbawione wyrazu oczy sprawia�y niemal przera�aj�ce wra�enie. Oczywistym by�o, �e dla �adnego z tej tr�jki wsp�czucie nic jeszcze nie znaczy�o. W oczach wszystkich trojga malowa�a si� tylko ch�odna ciekawo�� mlodych zwierz�t. A niby dlaczego mieliby si� identyfikowa� z androidem? Bradley poczul, jak to pytanie wskakuje na swoje miejsce w jego umy�le i jak o�wietla je przeb�ysk wspomnienia. Dzieci. Dzieci, kt�re postrzegaj � zbyt wyra�nie, by rasa android�w zdo�a�a je oszuka�. Dzieci bez perspektywy spojrzenia, a wi�c i bez przyjmowanych z g�ry uprzedze�, kt�re czyni� doros�ych �lepymi na t� przera�aj�c� inwazj� na �wiat ludzi. Dzieci powinny zna� prawd�. Sue nazywasz si� Sue, tak? Pos�uchaj . Chc�, �eby� powiedzia�a mi co� bardzo wa�nego. Interesuje mnie... twoja opinia. Bradley szpera� rozpaczliwie w swych wspomnieniach o mentalno�ci siedmiolatka. Egocentryczni, roztrzepani, �asi na nagrody, zainteresowani tylko swoimi w�asnymi zabawami, z wyj�tkiem mo�e tych najkr�tszych wypad�w w �wiat zewn�trzny. Gdyby tylko potrafi� schlebi� jej na tyle, by podtrzyma� jej zainteresowanie... Sue, to jest co�, co tylko ty mi mo�esz powiedzie�. Chcia�bym si� przekona�, jak du�o wiesz o... o... Znowu urwa� . No nic, w ka�dym razie pos�uchaj. Wiesz, �e istniej�... Jak mia� to sformulowa�? Jak mia� j� zapyta�, czy w�r�d doroslych, kt�rych zna�a, zauwa�y�a androidy? Czy w og�le ju� jakiego� widzia�a? Od jej odpowiedzi wiele by wtedy zale�a�o, bo je�li znala prawd�, to musia�oby ich by� o wiele wi�cej, ni� Bradley podejrzewa�. Gdyby wiedzia�o o nich nawet rozpieszczane dziecko... Sue, wiesz co� o ludziach takich jak... on? wskaza� na majacz�cego androida. Czy wiesz, �e na �wiecie �yj�... dwa rodzaj e ludzi? Czekaj �c na odpowied�, wstrzyma� oddech. W jej oczach pojawi�a si� czujno��. Nigdy nie mo�na by� pewnym, kiedy doros�y stroi sobie z ciebie �arty, m�wi�o jej spojrzenie. Nie, m�wi� ca�kiem powa�nie. Nie przypuszczam... Ja po prostu chc� si� dowiedzie�, czy ty wiesz. Nie wszystkie dzieci dostrzegaj� r�nic� i ja... Oj, wszystkie dzieci to wiedz�. W jej g�osie pobrzmiewa�o lekcewa�enie. Co wiedz�? No o nich. Bradley wzi�� gt�boki oddech. Wiedz� o nich wszystkie dzieci.. . A tw�j ojciec wie? W�asny g�os wyda� mu si� jaki� piskliwy. Rzuci�a mu jeszcze jedno z tych czujnych spojrze�, kt�re bada�y, czy nie kpi sobie z niej. Najwyra�niej upewniona, zachichota�a. No, chyba tak. Czy nie wiedz� tego wszyscy? Pok�j zafalowa� lekko przed oczyma Bradleya. Jest ich tak wielu, o tylu wi�cej, ni� to sobie wyobra�a�... Ale ten drugi rodzaj us�ysza� sw�j w�asny, niemal b�agalny g�os. Ten drugi rodzaj ludzi! Ilu... Z korytarza dobieg�y g�osy. Wallingera i jeszcze czyj�, niski i silny. Tutaj, panie oficerze m�wi� Wallinger. W�a�nie tutaj ! Szybciej ! Ilu ich jest na �wiecie? doko�czy�a za Bradleya Sue. I roze�mia�a si�. Uczyli�my si� o tym w szkole, ale zapomnia�am. Ale mog� ci powiedzie�, ilu ludzi prawdziwego rodzaju jest w tym pokoju. Jeden! Jeden! Powiesz to swojemu ojcu? wyrzuci� z siebie Bradley w gor�czkowym po�piechu. Powiesz mu, �e jest tutaj tylko jeden cz�owiek prawdziwego rodzaju, kiedy wejdzie? Powiesz, Sue... Susan, cofnij si�! W drzwiach sta� Wallinger. To spojrzenie szarych oczu, kt�rym omiata� dzieci w poszukiwaniu widocznych oznak wyrz�dzonej im krzywdy, postarza�o jego twarz. Zza jego plec�w wychyla� si� umundurowany, gotowy na wszystko m�czyzna o czerwonej twarzy, zagl�daj�c do pokoju z ponur� czujno�ci�. Na chwil� zaleg�a cisza. Potem Court le��cy na sofie j�kn�� cicho i zacz�� z wysi�kiem siada�. Wallinger przebieg� przez pok�j, �eby mu pom�c. Co mu zrobile�? krzykn�� do Bradleya. Ty stukni�ty durniu, jak daleko si� posun��e�? Nic mu nie jest wyj�ka� Bradley. On jest... im nie mo�na nic zrobi�! Wallinger popatrzy� na niego ponad g�ow� Courta. A wi�c tak wygl�dasz powiedzia�. Pozna�em ci� ju� oczywi�cie, nawet bez maski, ale twarzy, naturalnie... Powiesz nam, jak si� nazywasz? Bradley rzuci� wyzywaj�co. James Philips Bradley . Czas anonimowi�ci min��. Nie spodziewa� si� tu policjanta trudniej b�dzie sk�ada� wyja�nienia w obecno�ci tego wielkiego, sceptycznie nastawionego chlopiska ale je�li Sue powt�rzy to, co mu przed chwil� powiedzia�a, mo�e jednak zdo�a ich przekona�. Spytaj o nich swoj� c�rk� powiedzia� nagl�co. Ona wie. M�wi� ci, Wallinger, ona wie! Pami�tasz, co ci m�wi�em o dzieciach? Powiedzia�em, �e nie maj� nawet co marzy� 0 oszukaniu dzieci. Sue m�wi, �e one wszystkie wiedz�... Lepiej b�dzie, je�li od razu ci� uprzedz�, Bradley. Sue ma wybuja�� fantazj�. Nie wiem, jakich bajeczek ci naopowiada�a, ale... panie oficerze, czy nie lepiej, �eby pan... Chwileczk�! Wszystko sz�o nie tak, jak to sobie zaplanowa�. Rzuci� na szal� wszelkie tony perswazji, jakie uda�o mu si� zawrze� w swoim g�osie. Obieca� pan, �e mnie wys�ucha, Wallinger. Nie pami�ta pan, �e mi to obieca�? Wiem, �e mia�em wtedy rewolwer, ale prosz� niech mi pan da minut� na powiedzenie tego, co wiem. Ten cz�owiek jest jednym z nich. Urwa�, �eby przejecha� j�zykiem po zeschni�tych wargach. Wallinger sprawia� wra�enie g�uchego na wszelkie argumenty... Nie jest ranny. Zapowiedzia�em panu, �e przedstawi� dow�d, i oto on. Ten cz�owiek. Musia�em go tu sprowadzi� uciekaj�c si� do jedynego mo�liwego sposobu. M�wi� panu, �e im nie mo�na wyrz�dzi� krzywdy! Pod t� sk�r� s� tylko przewody i metal. Mog� tego dowie��! Ja... Urwa�, czuj�c jak r�ce policjanta opadaj� lekko na jego ramiona i przytrzymuj� go za nie. Twarz Wallingera wyra�a�a wsp�czucie i przestrach. To nie mia�o sensu. Nale�a�o zrobi� jakie� naci�cie na syntetycznej sk�rze Courta, zanim tu przyszli. Teraz, oczywi�cie, nie pozwol� mu na to. By� dla nich szale�cem, furiatem gotowym por�n�� niewinn� ofiar� w imi� dowiedzenia swoich roje�. No, uspok�j si�, m�ody cz�owieku zaburcza� �agodnie policjant za jego plecami. Zrobimy sobie ma�y spacerek po �wie�ym powietrzu i... Nie! Zaczekajcie! G�os Bradleya zabrzmia� dziko nawet dla niego samego. Zd�awi� protest zbieraj�c si�y do ostatniego, nadludzkiego wysi�ku udowodnienia tego, czego dowiedzenia by� ju� tak bliski. Soczewkooki Court obserwowa� go spod zmarszczonych brwi. Gdzie� w tym zimnym, nieludzkim ciele tyka� niewzruszenie zimny, nieludzki m�zg nawet nie rozbawiony jego pora�k�, bo sk�d maszyna mog�a wiedzie�, jak nale�y si� �mia�? Maszyna i to tak blisko, tak blisko! Dzieli�o ich niespe�na dwa metry odleg�o�ci i u�amek centymetra syntetycznej sk�ry okrywaj�cej mechanizmy cia�a androida. Zaczekajcie! powt�rzy� i wykr�ci� si� do Wallingera wk�adaj�c ca�� energi�, jaka mu jeszcze pozosta�a, w przekazanie swego prze�wiadczenia poprzez barier� uprzedzenia, kt�ra za�lepia�a doros�ych obecnych w tym pokoju. Pos�uchaj, Wallinger! Porozmawiasz ze swoj� dziewczynk�, kiedy odejd�? Dasz mi chocia� t� szans� udowodnienia moich racji? Ona wie! To wcale nie wyobra�nia! Wszystkie dzieci wiedz�. S�dzisz, �e b�dziesz bezpieczny, kiedy Court si� st�d wydostanie? Nie zaufaj� tobie. Nie mog�. B�d� si� obawia�i, �e pewnej nocy mo�esz si� obudzi� i u�wiadomi� sobie prawd�. Pomy�l o swojej c�rce, Wa�linger! Court s�ucha. On wie, �e go rozpozna�a. Czy mo�esz ryzykowa� jej �ycie, Wallinger? Ryzykuj swoje, je�li chcesz, ale pomy�l o Sue! Przez twarz Wallingera przemkn�� pierwszy b�ysk niepewno�ci, jaki uda�o si� zauwa�y� Bradleyowi. U�cisk d�oni policjanta spoczywaj�cych na barkach Bradleya nieco zel�a�. Bradley wzruszy� niecierpliwie ramionami. Chwilowe zw�tpienie na twarzy fizyka, a mo�e desperackie przekonanie w g�osie Bradleya musia�y da� co� do my�lenia funkcjonariuszowi. Bradley wykorzysta� ten moment. Pomy�l o Sue! ci�gn��. Court nie �mie niczego sam przedsi�wzi��, ale nie wiesz, jak wielu jest innych. Nie wiesz tego! Nawet si� nie domy�lasz! Mo�e tacy, jak Court, s� wybrakowanymi egzemplarzami egzemplarzami tak niedoskona�ymi, �e same si� zdradzaj�. Podejrzewam, �e wyprodukowali jeszcze innych, tak zbli�onych do cz�owieka, �e nawet nie jeste� sobie w stanie tego wyobrazi�. W�a�nie ci s� niebezpieczni, Wallinger! Je�li jest chocia� jeden taki, b�dzie wiedzia�, �e