4985
Szczegóły |
Tytuł |
4985 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4985 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4985 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4985 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
MIROS�AW P. JAB�O�SKI
ch�opiec w jeziorze
Od dawna ju� zapomnia�em o ch�opcu w studni,
wi�c teraz, patrz�c na niego, czu�em si� troch�
nieswojo. (�) Pod nim, tak samo jak nade mn�,
by�o niebo - widzia�em to ca�kiem wyra�nie. (�)
Zastanowi�em si�, czy zanurzy�bym si� w niebie,
widniej�cym na dole, gdybym si� teraz rzuci� do
niego do studni.
STEFAN ANDERS - "CH�OPIEC W STUDNI"
Le�nym duktem jecha�a rozklekotana �ada niva. Panowa� upa�, droga by�a
piaszczysta, naje�ona w�lastymi korzeniami i nier�wna, wi�c samoch�d - trz�s�c
si� - posuwa� si� wolno, wyj�c silnikiem; powietrze wewn�trz pojazdu niemal
sta�o, a z ty�u grzechota�y s�abo umocowane butle. Robert pomy�la�, �eby
przystan�� i sprawdzi�, czy nie zagra�aj� delikatnym zaworom spr�arki, ale rzut
oka na �ci�gni�t� niech�ci� i odraz� twarz Magdy sprawi�, �e odrzuci� pomys�.
Sam tego chcia�e�, Grzegorzu Dynda�o, westchn�� w duchu. Magda wachlowa�a si�
z�o�on� map�.
- Daleko jeszcze? - spyta�a.
- Ty masz map� - odpar�, unikaj�c sarkazmu, ale i tak mapa wyl�dowa�a na jego
kolanach.
Podni�s� j� i opar� na kierownicy; odruchowo zwolni� nieco. Wed�ug wskaza�
licznika od le�nicz�wki ujechali cztery kilometry. Do brzegu jeziora by�o drugie
tyle. Po�o�y� map� na desce rozdzielczej, ale przeszkadza�o mu odbicie w szybie,
wi�c rzuci� p�acht� za siebie. �adne z ma��onk�w nie odzywa�o si�; w
poszukiwaniu och�ody Magda wystawi�a g�ow� za okno.
Jezioro ukaza�o si� nagle - rozleg�a p�aszczyzna, kt�r� mo�na by wzi�� za
b�yszcz�cy w upale asfalt i pojecha� dalej. Gdyby by�o si� Panem Samochodzikiem,
pomy�la� Robert z rozbawieniem. W ko�cu znajdowa� si� w podobnej sytuacji. Te�
szuka� skarbu. I sceneria by�a podobna - jeziora na nizinach polodowcowych.
- No, to jeste�my na miejscu - odezwa�a si� Magda ze zjadliwym entuzjazmem. -
Raj na ziemi: odludzie, szuwary, b�otniste dno, a wieczorem i w nocy komary.
Bosko!
Ruszy�a w stron� jeziora rozbieraj�c si� po drodze, po czym naga wesz�a do wody.
Mimo prawie czterdziestki mia�a szczup��, wysportowan� sylwetk�. Z w�osami do
ramion przypomnia�a Robertowi fotos z jugos�owia�skiego filmu "Po��danie zwane
Anada". Gdy mia� siedemna�cie lat, zwabiony tym zdj�ciem poszed� do kina, �eby
zobaczy� wi�cej. Nic wi�cej nie by�o. Patrzy� na �on� z bolesn� po��dliwo�ci�.
Od dawna Magda unika�a intymnych kontakt�w; dok�adnie od chwili, w kt�rej
dwutygodniowe wczasy w Tunezji uleg�y metamorfozie w uci��liw� eskapad� do
le�nej g�uszy. Wiedzia�, �e rozebra�a si� celowo - kusi�a go, by w ostatniej
chwili odepchn��. Tych "ostatnich chwil" by�o coraz mniej, bo Robert rzadko
dawa� si� prowokowa�. Tu, "w g�uszy", b�dzie mu trudniej; b�d� sami, wieczorami
maj�c niewiele do roboty. Zreszt� psu� mi�dzy nimi zacz�o si� du�o wcze�niej;
od momentu wypadku.
Robert nie poznawa� tego miejsca. Mo�e w og�le wszystko pomyli� - albo stary
Helmut (je�li 20 lat temu spotka� go naprawd�, a nie wy�ni� podczas pijackiej
drzemki pod krzakiem) poda� celowo b��dn� nazw� jeziora - Modre. Albo takich
Modrych by�o tu na p�czki, albo po dw�ch dekadach Robert pomyli� si�,
przerabiaj�c na Modre nazw� jakiego� Zielonego Oka, Modrego Stawu lub innego
zielonego bajora. Pami�ta� wchodz�cy do jeziora na wp� zrujnowany drewniany
pomost, a obok wynurzaj�ce si� z wody szyny w�skotor�wki, kt�re na brzegu
znika�y - ale nie tajemniczo, tylko za spraw� miejscowych, kt�rzy poodkr�cali je
na z�om od podk�ad�w, a te wykorzystali jako opa�. Po dwudziestu latach - w
szk�ach lornetki - �ladu po tym wszystkim nie by�o.
Robert zostawi� Magd�, kt�ra wyciera�a si� i ubiera�a przy samochodzie, a sam
ruszy� brzegiem, zamierzaj�c - w najgorszym razie - obej�� ca�e jezioro. Wed�ug
mapy dr�g prowadz�cych do jeziora by�o trzy - wcale nie mia� pewno�ci, czy
nadjecha� w�a�nie t�, w kt�r� dwadzie�cia lat temu zb��dzi�, ale mgli�cie
pami�ta�, i� przecinka w�skotor�wki dochodzi�a do wody skosem po lewej stronie
le�nego duktu. Na lewo od auta nic nie wypatrzy�. Ruszy� w prawo. Ocenia�, �e do
kolejnej le�nej drogi dotrze po p� godzinie, mo�e w czterdzie�ci minut. Z�o�on�
map� wsun�� do kieszeni na piersi, lornetk� przewiesi� przez rami�.
Przecink� by�ej w�skotor�wki znalaz� po prawie godzinnym przedzieraniu si� przez
krzaki. By� spocony, poci�ty przez komary i gzy. Przecinka stanowi�a teraz
r�wny, w�ski zagon m�odych sosen. Po zerwanych podk�adach kolejowych nie by�o
�ladu. Ruszy� w stron� jeziora, os�aniaj�c si� ramionami przed k�uj�cymi
ga��ziami. Chyba jednak nie tutaj, oceni� w my�li, nie znajduj�c zapami�tanych
szyn; ale potem, tak jak sta� i staraj�c si� jak najmniej zam�ci� wod�, wszed�
do jeziora. Wreszcie, gdy woda si�ga�a mu do piersi, a on trzyma� map� i
lornetk� nad g�ow�, wypatrzy� na dnie dwie niewyra�ne, r�wnoleg�e, faluj�ce
linie wypi�trzonego mu�u. Z wi�kszej g��boko�ci autochtoni nie potrafili ju�
wyci�gn�� stalowych szyn.
Strza�ka manometru dosz�a do 200 atmosfer. Robert odczeka� chwil�, po czym
zakr�ci� zaw�r butli, a odkr�ci� oba odpowietrzacze spr�arki i gdy powietrze z
g�o�nym sykiem zesz�o z jej cylindr�w, wy��czy� spalinowy silnik. Cisza zapad�a
wok� niczym dzwon nurkowy, odcinaj�c go od �wiata. Po chwili ponownie zacz��
s�ysze� - ciche potrzaskiwanie pe�gaj�cych p�omyk�w ogniska, niezidentyfikowane
le�ne odg�osy, plusk ryb rzucaj�cych si� w jeziorze, brz�czenie komar�w...
Przykry� brezentem spr�ark�, wsun�� pod ni� brzegi p�achty i wr�ci� do ogniska.
Zakutana w �piw�r Magda nie poruszy�a si� na le�aku.
- Sko�czy�em - powiedzia�, cho� nie by� pewien, co do niej dociera, a co nie. -
Zanurkujemy jutro przed po�udniem.
Nie drgn�a, ale w duchu wzruszy�a ramionami. On i ta jego Bursztynowa Komnata.
Bersteinzimmer, jak m�wi�a, gdy chcia�a go zdenerwowa�. Dure� ubrda� sobie, �e
znajdzie to, czego nie znalaz�o kilka rz�d�w i wywiad�w Europy. Jak to faceci;
ka�dy to kieszonkowy James Bond z kieszonkow� mani� wielko�ci.
Wyj�tkowo my�la� o tym samym - o tym, jak dwadzie�cia lat temu spotka� Helmuta,
osiemdziesi�cioletniego by�ego wehrmachtowca, kt�ry pokaza� znikaj�ce w jeziorze
szyny. Das ist der Weg zum Bersteinzimmer. Robert roze�mia� si�; mia�
dwadzie�cia dwa lata, by� na studenckim obozie i zawieruszy� si� nad to jezioro,
bo zab��dzi� wracaj�c z wyprawy na piwo. Wypi� sze�� butelek, wi�c nie bardzo
rozumia�, co tamten m�wi polsko-niemieck� gwar�. A m�wi�, �e kiedy w kwietniu
1945 roku, na dziesi�� dni przed kapitulacj� Kr�lewca, przyszed� rozkaz
ewakuowania zbior�w mieszcz�cego si� w zamku muzeum, doktor Alfred Rohde,
opiekun Bursztynowej Komnaty, najpierw wpad� w panik�, gdy� Bersteinzimmer ju�
dawno ukry� "dla siebie", a potem - jako �e do Berlina daleko, a w K(nigsbergu
s�ycha� by�o dudnienie radzieckich dzia� - spakowa� do metalowych skrzy�, co tam
z wyposa�enia muzeum zosta�o, i 19 grudnia 1944 roku wyekspediowa� silnie
eskortowanym poci�giem do Saksonii. Ze wzgl�du na ten podst�p, zapewnia� Roberta
Helmut, dr Rohde nie uciek� wraz z �on� przed Armi� Czerwon�, cho� wys�a� do
Niemiec dwoje dzieci. F(hrer, jak twierdzi� Helmut, mimo bliskiego ko�ca wojny
mia� d�ugie r�ce i Rohde zd��y�by zap�aci� g�ow� za oszustwo. Powiedziawszy to,
niedosz�y zdobywca �wiata wyci�gn�� do Roberta r�k� po drobne. Robert wysup�a� z
kieszeni reszt� z piwa, dowiedzia� si� w zamian, jak trafi� do swego obozu, po
powrocie opowiedzia� kumplom, co go spotka�o i niebawem zapomnia� o wszystkim.
Mia� wtedy niewiele ponad dwadzie�cia lat, ko�czy� studia, w kraju gotowa�o si�,
a sam Robert zastanawia� si� nad emigracj� do Szwecji.
Nawet kiedy p�niej przypomina� sobie ca�e zdarzenie, to wy��cznie w tym celu,
by zabawi� t� anegdot� towarzystwo. Nie wierzy� w ukryte skarby; Bursztynowa
Komnata i Srebrny czy Z�oty FON by�y dla niego mitycznymi bia�ymi jednoro�cami,
widywanymi przez niekt�rych pijak�w zamiast bia�ych myszek.
Stali po kolana w jeziorze. Oko�o dziesi�tej rano woda by�a jeszcze ch�odna.
Mimo i� w padaj�cych uko�nie promieniach s�o�ca wydawa�a si� przejrzysta, to
przy dnie musia�o by� ciemno, wi�c oboje z Magd� mieli latarki. Robert pom�g�
�onie za�o�y� na plecy aparat nurkowy, ale gdy chcia� podoci�ga� na niej pasy
jacketu, Magda bez s�owa odtr�ci�a jego r�ce. Splun�� do maski, roztar� plwocin�
po szybce i przep�uka� j� wod�. Za�o�y� mask�, odetchn�� kilka razy przez
automat, po czym wyj�� go z ust i przewiesi� przew�d przez rami�.
- Gotowa?
Skin�a g�ow�. Odeszli jeszcze kilka krok�w w g��b jeziora i za�o�yli p�etwy. Na
plecach odp�yn�li ze dwadzie�cia metr�w, po czym Robert da� znak do zanurzenia.
Unie�li w g�r� przewody inflator�w i wypu�cili powietrze z kamizelek.
Zanurzali si� w niewielkiej odleg�o�ci od siebie, obserwuj�c si� uwa�nie i
przedmuchuj�c uszy. Na g��boko�ci sze�ciu metr�w Robert wskaza� kierunek;
obr�cili si� g�owami w d� i wci�� schodz�c ni�ej odnale�li na dziesi�ciu
metrach szyny w�skotor�wki, kt�rej podk�ady wynurza�y si� z mu�u i bieg�y dalej
na niskiej, na wp� zrujnowanej czy te� prze�artej korozj� estakadzie. Woda,
najpierw jasnoniebieska, a potem modra, przybra�a barw� ��tobrunatn�, a jeszcze
p�niej bur�. Poni�ej pi�tnastu metr�w, chocia� nadal widzieli na trzy, cztery
metry, Robert w��czy� latark�. Dno opada�o po k�tem jakich� trzydziestu stopni,
a coraz wy�sza przez to estakada mia�a kilka stopni mniejsze nachylenie.
Dwadzie�cia pi�� metr�w. Mocny mrok, prawie ciemno. Gestem zapyta� Magd�, czy
wszystko w porz�dku. Pokaza�a OK. Ale nie by�o OK, bo przed nimi wyros�a nagle
czarna, niewysoka betonowa �ciana, a tory wnika�y do tunelu - okr�g�ej sztolni
mo�e dwu i p� metrowej �rednicy. Robert po�wieci� do wn�trza, promie� utkn�� w
ciemno�ci po jakich� pi�ciu, sze�ciu metrach, nie ujawniaj�c nic wi�cej poza
skorodowanymi i pokrytymi szlamem szynami oraz wewn�trznymi �cianami kana�u,
kt�re tworzy�a stalowa rura. Nawet nie czu� ekscytacji; chyba spodziewa� si�
czego� podobnego. Gestem da� znak �onie, �eby pokaza�a mu sw�j manometr. 170
atmosfer. On mia� o dziesi�� mniej. Mogli wp�yn�� do tunelu. By� odpowiednio
szeroki, a przy zachowaniu du�ej ostro�no�ci mogli� Nie, nie mogli. Zrozumia� to
wcze�niej, zanim pokaza�, �e wp�ywaj� - w �wietle latarki widzia�, �e Magda
pokr�ci�a g�ow�; widzia� jej oczy. Nie czekaj�c na niego zacz�a si� wynurza�,
wpuszczaj�c powietrze do kamizelki. Zrezygnowany ruszy� za �on�, patrz�c na
wskazania komputera nurkowego.
Kiedy si� wynurzy�, Magda siedzia�a w p�ytkiej wodzie i zdejmowa�a p�etwy.
Spojrza� jej w twarz i prze�kn�� uwag�, �e zbyt szybko wysz�a na powierzchni�.
Do wieczora nie odezwa�a si�, a na noc posz�a spa� do samochodu.
Ich Maciek uton��, kiedy mia� dwana�cie lat. Magda nigdy nie przesta�a obwinia�
Roberta, bo on zdecydowanie obstawa� przy tym, �eby wys�a� syna na ob�z
�eglarski. I mimo �e do wypadku nie dosz�o wcale w zwi�zku z zaj�ciami
�eglarskimi, tylko na skutek samowolnego wieczornego oddalenia si� dw�jki
ch�opc�w, to winnym pozosta� Robert. Magda przenios�a na niego swoje poczucie
winy, �e nie by�o jej w�wczas przy synu, lub �e nie sprzeciwi�a si� energiczniej
wys�aniu go na ob�z. Z tym mog�a ju� �y� - nie tylko sama by�a niewinna, ale
istnia� konkretny winowajca, kt�rego mog�a dr�czy� - zamiast mie�
pretensj� do �lepego losu czy przeznaczenia. Win� Roberta by�o te� to, �e Maciek
mia� na obozie za ma�o pieni�dzy. Gdyby by�o inaczej, czy wieczorami p�ywa�by z
koleg� znalezion� w trzcinach przeciekaj�c� wios�ow� ��dk� na drugi brzeg
sztucznego jeziora, �eby kupowa� w sklepiku s�odycze i napoje, sprzedawane potem
z zyskiem kolegom? Podczas pi�tej czy sz�stej takiej wyprawy ich krypa nabra�a
wi�cej wody ni� zwykle; zaaferowani wybieraniem nie zauwa�yli, �e znios�o ich w
pobli�e zapory. ��dka musia�a przewr�ci� si� lub zaton��, a ch�opc�w pr�d
�ci�gn�� na dno - cia�a znaleziono w tunelu upustu dennego zapory. W rurze
kilkumetrowej �rednicy.
- Nurkujesz dzisiaj?
Dzie� by� pochmurny, nad wod� snu�y si� pasma mg�y; zanosi�o si� na deszcz.
�niadanie zjedli w milczeniu, trudno uzna� za rozmow� zdawkowe "organizacyjne"
uwagi. Chocia� pewny odpowiedzi, kiedy pad�o zaprzeczenie, Robert pr�bowa�
przekona� �on�:
- Wiesz doskonale, �e wzgl�dy bezpiecze�stwa wymagaj� nurkowania w parach. Do
Tunezji i tak ju� nie pojedziemy, a je�li ty nie zanurkujesz, to i ten wyjazd
b�dzie zmarnowany.
Magda z�o�liwie zmru�y�a oczy.
- Wiesz doskonale - przedrze�nia�a go - �e wzgl�dy uczciwo�ci wymagaj�, bym ci
powiedzia�a, �e w dupie mam Tunezj�, zmarnowany wyjazd i ciebie razem z twoj�
Bersteinzimmer. Nurkuj albo nie, twoja wola!
Prze�kn�� kluch� gniewu oraz rozczarowania; chlusn�� w popi� resztk� kawy i
wsta�.
- W porz�dku. Je�li dobrze rozumiem, to wszystko mi�dzy nami sko�czone. Mog�
odwie�� ci� do miasteczka, sk�d mo�esz wr�ci� do domu, ale wola�bym, �eby�
zosta�a par� dni i asekurowa�a mnie chocia� z brzegu na wypadek, gdyby potrzebny
by� transport do komory dekompresyjnej albo co� si� mi sta�o. Chc� tylko
sprawdzi� ten tunel. Potem rozwi�zujemy nieudan� sp�k�.
Magda skin�a g�ow�.
- Jak uwa�asz.
Bieg� przez las, staraj�c si� zm�czeniem zabi� z�o�� i �al. Przeskakiwa�
powalone pnie drzew, przedziera� si� przez krzaki, walcz�c z nimi jak z
zast�pami wrogiego rycerstwa, potyka� si� o korzenie, a� wreszcie - zm�czony i
pokonany - zwali� si� w mech i paprocie i zacz�� szlocha�. To nie by�a jego
wina. To wszystko nie by�a jego wina. P�aka� d�ugo, a� zasn��. Obudzi� si� ze
wzwodem; przygnieciony ci�arem cia�a cz�onek a� bola�. Robert odwr�ci� si� na
plecy, zsun�� szorty i zacz�� si� onanizowa�. Kiedy przysz�o bolesne spe�nienie
krzykn��:
- To nie jest moja wina!
Alfred Franz Ferdynand Rohde wszystkich wywi�d� w pole. Przez drug� po�ow� 1944
roku kr�ci� jak szewc kopytem, podaj�c sprzeczne informacje. Zdaniem kierownika
restauracji zamku kr�lewieckiego panele Bursztynowej Komnaty, w skrzyniach,
wyjecha�y w nieznanym kierunku na dw�ch ci�ar�wkach. W sierpniu, po drugim
alianckim dywanowym bombardowaniu, szczwany Rohde powiedzia� przyjaci�ce swojej
c�rki, �e Bersteinzimmer sp�on�a na skutek nalotu. Kilka dni p�niej przes�a�
do Berlina informacj�, �e Bursztynowa Komnata ocala�a. W po�owie listopada 1944
roku kustosz osobi�cie towarzyszy� do Gda�ska eskortowanej przez SS kawalkadzie
ci�ar�wek, na kt�rych w�r�d 160 skrzy� znajdowa� si� mia�y panele Bursztynowej
Komnaty. Jednak ju� 21 listopada doktor Rohde powiadomi� listownie gaulaitera
Prus, �e przygotowane do ewakuacji dzie�o czeka na rozkaz transportu. Dwa
tygodnie p�niej kustosz obje�d�a� Niemcy, szukaj�c zamku nadaj�cego si� na
kryj�wk� dla Bersteinzimmer. Po up�ywie kolejnych dw�ch tygodni z Kr�lewca
wyjecha� poci�g pod siln� eskort�. Zdaniem Rohdego sk�ad wywi�z� Komnat� do
Saksonii, ale w styczniu 1945 roku kustosz otrzyma� pisemny rozkaz przygotowania
Bersteinzimmer do przewozu. Rohde odpisa� 12 stycznia, �e trwa pakowanie paneli,
a synowi powiedzia�, �e skrzynie s� ju� bezpieczne. Jednak jego sekretarka i
c�rka zezna�y po wojnie, �e podj�ta 15 stycznia 1945 roku pr�ba wywiezienia
skarbu poci�giem nie uda�a si�.
Gdy w lutym 1945 roku sp�on�� pa�ac Willendorf, Rohde stwierdzi�, �e
Bersteinzimmer spali�a si� wraz z nim. Erich Koch, gaulaiter Prus, dowiedzia�
si� 4 marca od Rohdego, �e Bursztynowa Komnata nadal znajduje si� w podziemiach
zamku K(nigsberg i poleci� przewie�� dzie�o do swego maj�tku Lochst(dt. Trzy
tygodnie p�niej kustosz twierdzi�, �e Bersteinzimmer ukryta jest w okolicach
Zgorzelca. Tymczasem na pocz�tku kwietnia skrzynie sta�y podobno nadal w sali
Zakonu Krzy�ackiego k(nigsberskiego zamku. Po wkroczeniu Armii Czerwonej do
Kr�lewca Rohde zezna�, �e od pocz�tku kwietnia przebywa� w mieszkaniu, gdzie
znale�li go funkcjonariusze Smierszu - radzieckiego kontrwywiadu. P� roku
p�niej urodzony w Hamburgu doktor Alfred Franz Ferdynand Rohde i jego �ona
znikn�li bez �ladu.
Poniewa� mieli zosta� razem jeszcze kilka dni, Magda przenios�a si� z powrotem
do namiotu, a Robert umo�ci� sobie pos�anie w �adzie. Nast�pnego dnia zacz��
przygotowania do spenetrowania tunelu. Podwodna konstrukcja nie mog�a by� bardzo
d�uga, mimo to nale�a�o zabezpieczy� ty�y. Dzi�ki temu, �e Magda nie nurkowa�a,
mia� do dyspozycji dwa komplety sprz�tu. Nabi� obie butle, po czym do swojej
przykr�ci� za po�rednictwem tr�jnika dwa automaty, a do butli �ony jeden
starszy, kt�ry do tej pory s�u�y� jako zapasowy. Przygotowa� bojk� z
dwudziestopi�ciometrow� lin� i karabi�czykiem i spi�� j� z butl� Magdy, a tak�e
sklarowa� pi��dziesi�ciometrow� lin� z dwoma karabi�czykami na ko�cach.
Sprawdzi� dzia�anie obu latarek; postanowi� te� zabra� oba no�e nurkowe - zawsze
mo�e jeden zgubi� b�d� z�ama�. Odprowadzany pogardliwym wzrokiem �ony zani�s�
ca�y sprz�t nad wod�; w�o�y� piank� i sw�j zestaw nurkowy. Nadmucha� ustami
jacket przy butli Magdy i z ca�ym majdanem odp�yn�� w stron� domniemanego
wej�cia do tunelu. Pi��dziesi�t metr�w od brzegu wypu�ci� powietrze z kamizelki
przy holowanej butli, kt�ra posz�a pod wod�. Inflatorem upu�ci� powietrze z
w�asnego jacketu i zanurzy� si�, rozwijaj�c za sob� lin� bojki. Na dnie dosy�
szybko znalaz� szyny w�skotor�wki, a p�yn�c wzd�u� nich - wlot do tunelu. Tutaj
przypi�� butl� Magdy do szyn. Odkr�ci� zaw�r i wzi�� z tamtego automatu kilka
wdech�w. Automat dzia�a� bez zarzutu. Zakr�ci� zaw�r butli, a automat w�o�y� do
kieszeni jacketu i zapi�� j� na rzep. Przewl�k� pod jedn� z szyn koniec
pi��dziesi�ciometrowej liny i zapi�� na niej karabi�czyk, robi�c p�tl�. Szarpn��
za lin� w r�ne strony; trzyma�a. Reszta sklarowanej nylonowej liny unosi�a si�
nad torami. To by�o wszystko, co mia� dzisiaj do zrobienia. Wynurzy� si�.
Magdy ani samochodu - jego tymczasowego lokum - nie by�o na brzegu, ale zosta�o
tyle rzeczy �ony, i� Robert doszed� do wniosku, �e pojecha�a tylko po zakupy.
Wr�ci�a, kiedy po rozebraniu si� z pianki ko�czy� do�adowywa� butl�, do 220
atmosfer - w zimnej wodzie i tak zostanie z tego najwy�ej 200.
Bursztynow� Komnat� - zwan� pocz�tkowo Bursztynowym Gabinetem - zam�wi� sobie w
1701 roku Fryderyk I Hohenzollern w celu u�wietnienia swej koronacji na kr�la
Prus. Powstawa�a przez niemal dziesi�� lat. Po �mierci Fryderyka odziedziczy� j�
jego syn, Fryderyk Wilhelm. Goszcz�cy u niego z wizyt� Piotr I zachwyci� si�
Bersteinzimmer i wyprosi� j� od kolegi "po fachu". Drewniane panele oklejone
bursztynem rozmontowano w 1716 roku i przewieziono z Berlina do Petersburga, a
stamt�d - dopiero w 1755 roku - do Carskiego Sio�a, gdzie sta�y si� Bursztynow�
Komnat�. Gdy w 1941 roku Grupa Armii P�noc zaj�a Carskie Sio�o, Niemcy
przypomnieli sobie o bursztynowym skarbie, kt�ry w ci�gu 36 godzin zosta�
rozmontowany i wys�any do Kr�lewca. Bursztynowa Komnata trafi�a w po�owie
pa�dziernika pod opiek� doktora Alfreda Rohde, kustosza k(nigsberskiego muzeum,
kt�ry ju� na wiosn� 1942 roku eksponowa� j� w jednej z sal zamku, o czym z
triumfem donosi�a niemiecka prasa.
Po dw�ch mglistych dzie� wsta� s�oneczny, cho� rze�ki. Powieszona na drzewie
pianka nurkowa nie wysch�a w nocy, wi�c Robert wcisn�� si� w ni� z niech�ci�. Po
chwili zagrza�a si� od jego cia�a. Sprawdzi� ci�nienie w butli. 210 atmosfer.
Przykr�ci� tr�jnik z automatami i manometrem, pod��czy� do kamizelki w�yk
inflatora i napompowa� jacket. Zestaw nurkowy i ca�y drobny sprz�t zani�s� nad
wod�. Na obu �ydkach mia� no�e, u kamizelki dynda�y dwie latarki. Zapi�� pas
balastowy, za�o�y� sprz�t, kolejno odetchn�� kilka razy przez ka�dy automat, po
czym ten zapasowy w�o�y� do kieszeni kamizelki. Na g��bszej wodzie w�o�y� p�etwy
i r�kawiczki, po czym sprawdzi� dzia�anie komputera. Nie trudzi� si�
pokazywaniem Magdzie znaku OK; to nie mia�o znaczenia - je�li d�ugo nie
wyp�ynie, b�dzie wiedzia�a, co robi�. Na plecach, oddychaj�c przez fajk�,
pop�yn�� w stron� bojki, przy kt�rej zanurzy� si� na trzy metry. Tutaj poobraca�
si� we wszystkie strony, by sprawdzi�, czy jacket, pas balastowy i ca�a reszta
jest zapi�ta jak nale�y, a potem ponownie sprawdzi� dzia�anie drugiego automatu.
Wszystko w porz�dku. Po lince zszed� na dno, gdzie odkr�ci� zaw�r w butli Magdy,
sprawdzi� dzia�anie jej automatu, a nast�pnie rozklarowa� pi��dziesi�ciometrow�
lin�, kt�rej karabi�czyk przypi�� do szekli przy swojej kamizelce nurkowej.
Sprawdzi�, czy dzia�a druga latarka, i prze�egnawszy si� w duchu wp�yn�� do
tunelu w�skotor�wki.
Wewn�trz albo by�o istotnie ciemniej, albo tak mu si� zdawa�o. Omi�t� �wiat�em
latarki rur� - by�a skorodowana, nier�wna od w�er�w, ale nie poro�ni�ta glonami
ani innym �yj�cym �wi�stwem. P�yn�� wolno i nisko nad szynami, �eby nie uderzy�
zaworem butli o sklepienie, i okr�nymi ruchami o�wietla� drog�, nie chc�c
nadzia� si� na niespodziewan� przeszkod�. Wydychane powietrze ulatywa�o w g�r�,
a potem w postaci rozp�aszczonych baniek przesuwa�o si� ku wylotowi tunelu. Ten
widok sprawi�, �e Robert uzna�, i� oddycha zbyt gwa�townie; zatrzyma� si� i
zmusi� do wykonywania g��bokich, wolnych wdech�w i wydech�w. Spokojnie, �amiesz
wszystkie zasady bezpiecznego nurkowania, a do wylotu tunelu masz tylko 10
metr�w, dysponujesz dwoma automatami i prawie 180 atmosferami ci�nienia, a przed
wej�ciem do tunelu czeka zapasowy zestaw nurkowy.
Poskutkowa�o.
Ruszy� znowu przed siebie, skupiaj�c si� na obserwacji otoczenia. Im dalej w
g��b rury, tym mniej by�o brudnawego piasku, kt�ry zawlok�y tu pr�dy wywo�ane
inwersj� w�d. Tu i �wdzie Robert zacz�� dostrzega� pordzewia�e naboje
karabinowe, dziurawe, z�arte przez rdz� he�my, pogi�te, za�niedzia�e aluminiowe
manierki, sprz�czki pas�w... Kiedy indziej uzna�by to za cenne znalezisko, ale
teraz by� przekonany, �e prawdziwy skarb dopiero go czeka. Zaginiona
Bursztynowa Komnata. Jak daleko do niej? Zerkn�� na g��boko�ciomierz i
ci�nieniomierz na konsoli nurkowej. 35 metr�w i 150 atmosfer. Nie�le, ale nie
mia� ochoty przekracza� czterdziestki. Nagle poczu� przejmuj�ce zimno. Podni�s�
wzrok znad przyrz�d�w, by przenikn�� �wiat�em latarki i wzrokiem, czy tunel si�
nie ko�czy - i wtedy ujrza� ch�opca.
Po drugiej wojnie �wiatowej poszukiwaniami Bersteinzimmer para�y si� setki
amator�w i zawodowc�w. Do pierwszych nale�a� Georges Simenon, francuski pisarz,
tw�rca postaci komisarza Maigreta, za� zawodowcy rekrutowali si� m. in. spo�r�d
enerdowskiej Stasi i radzieckiego KGB. Skarb spodziewano si� znale�� w
Niemczech, w Zwi�zku Radzieckim, w Obwodzie Kaliningradzkim, w Czechach, w USA,
na Litwie i w Polsce - m. in. w okolicach Bolkowa, Ksi��a i Srebrnej G�ry na
Dolnym �l�sku, w okolicach Spa�y oraz na Warmii i Mazurach. Prezydent Borys
Jelcyn, podczas wyst�pienia w Bundestagu, obiecywa� w 1991 roku, �e Rosjanie
wydob�d� Bursztynow� Komnat�, "zakopan� w skrzyniach" w lochach zapasowej
stolicy III Rzeszy, znajduj�cych si� pod radzieckim poligonem nieopodal
Jonastahl. Wedle rzesz naocznych �wiadk�w Komnata sp�on�a, zaton�a wraz z
okr�tem "Wilhelm Gustloff", ukryto j� w ch�odniach piwiarni w Ponarth, w
bunkrze, w podziemiach zamku, w twierdzy k�odzkiej...
Dlaczego wi�c Helmut mia�by mie� racj�? Dlaczego w zamian za kilka drobniak�w
mia�by zdradzi� Robertowi tak cenn� tajemnic�? Dlaczego nikt przez
czterdzie�ci, pi��dziesi�t lat nie sprawdzi� s��w by�ego wehrmachtowca, skoro z
�apczywo�ci� rozkr�cono szyny w�skotor�wki, rzekomo prowadz�ce do skarbu?
Dlaczego, dlaczego..?
Odpowied� pierwsza: Helmut naprawd� uczestniczy� w konwoju, kt�ry na polecenie
Rohdego transportowa� Bursztynow� Komnat�, ale poniewa� po wojnie takich
"�wiadk�w" pojawi�o si� tysi�ce, to by�y wehrmachtowiec, kt�remu z powodu
wyra�nego upo�ledzenia umys�owego nikt nie wierzy�, rozmienia� skarb na drobne.
A druga? Nic z tego nie by�o prawd�, a tylko Robert bardzo chcia� w t� nieprawd�
wierzy�.
Je�li w wodzie mo�na zatrzyma� si� nagle, to Robert stan�� jak wryty. Z wra�enia
najpierw wstrzyma� oddech, a potem gwa�townie wypu�ci� wielkie b�ble powietrza.
Oddycha� raptownie, patrz�c na le��cego na boku ch�opca, kt�rego cia�o wygl�da�o
w �wietle latarki na wyrze�bione z bursztynu. W pierwszej chwili Robert uzna�,
�e znalaz� rze�b� z Bursztynowej Komnaty, chocia� dalib�g o czym� takim nie
s�ysza�. Bersteinzimmer sk�ada�a si� z oklejonych bursztynem drewnianych paneli.
Potem zauwa�y�, �e ch�opiec oddycha, a przynajmniej, �e rusza mu si� przepona i
�ebra - cho� je�li oddycha�, to wod�.
To nie mo�e by� prawda, pomy�la� Robert. Mam narkoz� azotow�, bez dw�ch zda�.
Potem jednak zastanowi� si�, �e jest zbyt p�ytko, jak na tego rodzaju objawy.
Narkotyczne dzia�anie azotu ujawnia si� g��biej; chocia� fakt, r�ne organizmy
r�nie reaguj�. A mo�e podczas �adowania butli do spr�arki dosta�y si� gazy
spalinowe z silnika? Rur� ss�c� wyprowadzi� odpowiednio daleko, ale jaki�
podmuch wiatru m�g� przywia� spaliny z powrotem. Zaraz, zaraz, skoro tak
logicznie - mam nadziej� - my�l�, to nie mam �adnej narkozy ani zatrucia. Po
prostu widz� to, co widz�. Tylko, �e to niemo�liwe. Nie istniej� bursztynowi
ch�opcy, kt�rzy na g��boko�ci ponad 30 metr�w udaj�, �e oddychaj� wod�! Tak jak
nie istnieje Bursztynowa Komnata, ty idioto!
Tak czy inaczej powinien wyp�yn��, p�ki jeszcze panuje nad zmys�ami. Je�li
jeszcze panuje nad zmys�ami. Mimo to podp�yn�� bli�ej. Ch�opiec by� nagi, mia�
g�adk� sk�r� i wygl�da� - na ile Robert m�g� to oceni� - na 12, 13 lat; na szyi
pulsowa�o mu t�tno. Le�a� na boku, z d�o�mi pod policzkiem i z podkurczonymi
kolanami. Robert po�wieci� wy�ej. To by� Maciek! Ch�opiec mia� rysy Ma�ka, jego
syna, kt�ry utopi� si� sze�� lat temu! Pod wp�ywem �wiat�a le��cy obudzi� si� i
otworzy� oczy! Robertowi z wra�enia wypad� spomi�dzy zdr�twia�ych z zimna warg
ustnik automatu, kt�ry - wzbudzony - zacz�� b�blowa�. Wielkie banie powietrza
wali�y pod strop tunelu, a Robert, ogarni�ty panik�, kr�ci� si� bezradnie wok�
osi, obijaj�c butl� o stalow� �cian� i nie mog�c znale�� puszki automatu. Pu�ci�
latark� - wisz�c na lince rzuca�a zwariowane b�yski - a sam miota� si� w mroku
emulsji z�o�onej z wody, mu�u i baniek powietrza. Nic nie widzia�. D�awi� go
strach. Nagle poczu� na wargach nacisk ustnika. Kto� mu go podawa�. Chwyci� go
�apczywie i poci�gn�� wielki haust powietrza. Potem nast�pny. I jeszcze jeden.
Powoli uspokaja� si�. Tak jak i woda wok�. By�a m�tna, ale nie wzburzona.
Chwyci� latark�. Nadal mia� mocno przy�pieszony oddech, wi�c spojrza� na
manometr. 130 atmosfer. Jeszcze chwila i pora wraca�. Nagle ponownie ujrza�
ch�opca. Ma�ka. Ma�ka, kt�ry pyta� gestem, czy wszystko w porz�dku. Dziwi�c si�
sobie, Robert pokaza� znak OK. W odpowiedzi tamten wskaza� kierunek w g��b
tunelu. Robert pokr�ci� g�ow�. W ciasnocie rury byli blisko siebie - on i nagi
ch�opiec, kt�ry pokaza�, �e zosta�o jeszcze tylko pi�� metr�w. OK. Tyle mo�e
jeszcze przep�yn��.
Jezus Maria, co ja robi�, zastanowi� si� Robert, to przecie� nie mo�e by�
Maciek! Nie mo�e! P�yn� za majakiem!
Wyci�gn�� przed siebie d�o� w neoprenowej r�kawicy i dotkn�� bursztynowego
urojenia. Ch�opiec z jeziora by� realny; r�ka nie przenikn�a przez niego.
Robert czu� mi�kko�� cia�a, a nie z�ocist� nieust�pliwo�� bursztynu.
Czuj�c to dotkni�cie, ch�opiec odwr�ci� si� i skrzywi� twarz w dobrze
zapami�tanym przez Roberta u�miechu; m�czy�nie stan�y �zy w oczach. Pod mask�
nurkow� nie mia� ich jak wytrze�, wi�c uchyli� j� i przep�uka� wod� z jeziora, a
potem przedmucha� wypuszczonym przez nos powietrzem.
Tu� przed nimi zamajaczy� w �wietle latarki oko�o metrowej �rednicy stalowy w�az
z ko�em szprychowym. Maciek pokaza� ojcu, �eby otworzy� �luz�. Robert wczepi�
si� w grunt uzbrojonymi w p�etwy nogami i chwyci� za ko�o w�azu. Obraca�o si�
nadzwyczaj lekko i ju� po chwili ci�gn�� do siebie metalowy p�at. Nie
zastanawiaj�c si� nad g�upot� tego dzia�ania odpi�� od kamizelki karabi�czyk
liny asekuracyjnej i zapi�� j� wok� szyny, wp�yn�� za Ma�kiem do ciasnej komory
i zamkn�� za nimi w�az. Syn pokaza� mu kolejne ko�o szprychowe z uchwytem
korbowym, kt�re wystawa�o ze �ciany �luzy. Robert ponownie zacz�� kr�ci�; tym
razem odbywa�o si� to z wi�kszym oporem i wydychaj�c z wysi�ku wielkie b�ble
powietrza, kt�re zbiera�y si� pod sklepieniem, nie od razu zorientowa� si�, �e
nap�dza pomp� usuwaj�c� z komory wod�, a na jej miejsce wpuszczaj�c� powietrze.
Po chwili poziom wody opad� poni�ej obojczyk�w, wi�c wyj�� ustnik automatu,
zsun�� mask� z twarzy i ostro�nie wci�gn�� przez nos nieco powietrza, w ka�dej
chwili gotowy do skorzystania z zapasu z butli. �rodowisko w komorze by�o w
porz�dku, powietrze zalatywa�o nieco olejem, jak w hali produkcyjnej, ale
nadawa�o si� do oddychania. Maciek unosi� si� na plecach na powierzchni wody i
Robert stwierdzi� z przera�eniem, �e mo�e si� ju� odezwa� do syna. Przera�a�o go
to bardziej ni� spotkanie w tunelu. Odchrz�kn��.
- Maciek... - wyskrzecza�.
Ch�opiec odwr�ci� do niego twarz.
- Co� ci poka��, tato. Spodoba ci si�.
G�os nale�a� do jego syna. Tylko �e nie m�g� nale�e�. Jego syn nie �y�. Uton��
wiele lat temu i nawet nie w tym jeziorze. Robert prze�kn�� cisn�ce si� na usta
pytania i wr�ci� do kr�cenia ko�em pompy. Po chwili ju� i Maciek sta� w coraz
p�ytszej wodzie, kt�rej resztki przepad�y niebawem w przewodach skrytych za
kratkami odp�ywowymi. Ch�opiec zakr�ci� ko�em drugiego w�azu �luzy, po czym
otworzy� go, ci�gn�c z pewnym trudem ku sobie.
- To niespodzianka, tato. Zga� latark�, poprowadz� ci�.
Robert zdj�� p�etwy, r�kawiczki i reszt� sprz�tu. Wzi�� go ze sob� czy zostawi�
w �luzie? Zdecydowa� si� na to ostatnie; wy��czy� latark�. Ch�opiec uj�� Roberta
za r�k� zimn� d�oni�.
- Nie b�j si�.
Nie boj� si�, pomy�la� Robert, tylko jestem przera�ony do szpiku ko�ci. Nigdy w
�yciu tak si� nie ba�em, wi�c chyba nadal �yj�. Martwi nie czuj� strachu. Ani
zimna. Natomiast ciemno�� panuje taka jak w grobie.
Trzymaj�c woln� d�o� na wysoko�ci g�owy posuwa� si� ostro�nie za Ma�kiem, kt�ry
ci�gn�� go z uporem w�a�ciwym podekscytowanemu dzieciakowi. Jakim� sz�stym
zmys�em Robert poczu� nagle, �e wok� nich zrobi�o si� przestronniej; opu�ci�
d�o� ku latarce.
- Jeszcze nie, tato...
Gumowe podeszwy nurkowych but�w zapiszcza�y jak na posadzce czy parkiecie.
- Ju�!
Spodziewaj�c si�, co zobaczy, Robert w��czy� latark�. W snopie halogenowego
�wiat�a mia� na wprost siebie ksi�yc w pe�ni - z�oty kr�g bursztynowej mozaiki
i p�askorze�b. Podobie�stwo wydobytego z mroku fragmentu do ksi�yca by�o
skutkiem staro�ci, wietrzenia kleju i wilgoci. Bursztyn poodpada� miejscami od
d�bowych paneli obitych niegdy� srebrzyst�, a teraz zmatowia�� blach�. Ciemne
placki za�niedzia�ego srebra przypomina�y dzioby na twarzy ksi�yca - jego morza
i kratery.
Robert przesun�� dalej kr�g �wiat�a, staraj�c si� zobaczy� jak najwi�cej z 86
metr�w kwadratowych bursztynowego skarbu. Na chwil� zapomnia� nawet o ch�opcu z
jeziora. Nag�y blask wdar� si� w oczy Roberta; zacisn�� powieki, a gdy po chwili
podni�s� je, ujrza� pal�ce si� pod stropem podwodnego bunkra kryszta�owe
kandelabry. Gdy wzrok ju� mu si� przyzwyczai�, Robert doszed� do wniosku, �e
�wiec� raczej nier�wnym, ��to-pomara�czowym blaskiem, kt�ry zmatowia�emu
bursztynowi na �cianach nadawa� niemal br�zowe zabarwienie. Podszed� do �ciany i
dotkn�� mozaiki. Kilka jantarowych p�ytek, jakby na to tylko czeka�y, osypa�o
si� i spad�o na wybrzuszony z wilgoci parkiet. Gdzieniegdzie brakowa�o ca�ych
po�aci bursztynu i p�askorze�b, wy�amanych "na pami�tk�" bagnetami niemieckich
�o�nierzy, kt�rzy we wrze�niu 1941 roku zdobyli Carskie Sio�o.
- Klej, na kt�rym umocowywano mozaik�, jest mieszanin� wosku, kalafonii i �ywicy
drzewa domarowego. Na skutek wilgoci bursztyn matowieje i odpada. Jego kawa�ki
p�kaj� na skutek p�cznienia drewna i nie nadaj� si� do ponownego u�ycia. Klej
si� starzeje. W lutym 1944 roku w muzeum k(nigsberskim wybucha niegro�ny po�ar i
Alfred Rohde poleca zdemontowa� bursztynowe panele, by podda� je konserwacji.
Bursztynow� Komnat� z�o�ono do skrzy�, kt�re potajemnie przewieziono do tego
bunkra, zbudowanego w 1940 roku przez Organizacj� Todta. Od tej pory nikt ju�
nie widzia� Bersteinzimmer, a wszystkie dzia�ania Rohdego oraz jego
korespondencja z Berlinem dotyczy�y podstawionych skrzy�, zawieraj�cych rzekomy
skarb.
Robert odwr�ci� si� ku ch�opcu, ale by� sam w podwodnej komnacie.
- Maciek..!?
K�tem oka spostrzeg� ruch - to obraca�o si� szprychowe ko�o w�azu �luzy. Skoczy�
do niego, ale us�ysza� zza stalowej grodzi bulgotanie wody i ujrza� w rurze
wodowskazu, �e jej poziom podnosi si� gwa�townie. Je�li Maciek... je�li ch�opiec
z jeziora nie zamknie zewn�trznej klapy �luzy, to Robert nie wydostanie si�
st�d. Po chwili bardziej poczu� ni� us�ysza� st�umiony �oskot i rzuci� si� do
ko�a pompy. Kr�ci� nim, patrz�c na wodowskaz. Woda opada�a. Wreszcie napar�
ramieniem na w�az �luzy i otworzy� go. Jeden rzut oka na manometr zestawu
nurkowego wystarczy�, �eby si� przekona�, �e butla jest pusta. Dla pewno�ci
sprawdzi�, czy jej zaw�r jest odkr�cony. By� odkr�cony, a automat nie podawa�
powietrza. Atak paniki sprawi�, �e Robert rzuci� si� do ko�a szprychowego
zewn�trznego w�azu �luzy, zapominaj�c, �e napiera na ni� ca�a woda jeziora,
kt�rej cz�� trzeba najpierw wpu�ci� do komory. Tylko po co? �eby si� w niej
utopi�? Ta my�l sprawi�a, �e zacz�� logiczniej my�le�. Gdyby uda�o mu si�
dop�yn�� do wylotu tunelu i gdyby ch�opiec nie wypu�ci� powietrza z
pozostawionego tam zapasowego zestawu nurkowego, to m�g�by si� mo�e uratowa�.
Mo�e. Mia� p�etwy, latark�, a na zewn�trz zosta�a linka, po kt�rej m�g�by si�
wyci�gn��. Je�eli zosta�a� Nie zrobi tego w piance nurkowej, bo jej dodatnia
p�ywalno�� przyklei go do sklepienia rury. Na my�l o zimnej wodzie wzdrygn��
si�, jakby to by�o najgorsze. Z trudem, staraj�c si� nie eksploatowa�
nadmiernie, zdj�� neoprenowy kombinezon i zosta� jedynie w k�piel�wkach,
nurkowych butach i p�etwach. Oddychaj�c p�ytko i nerwowo odkr�ci� zaw�r;
przera�liwie zimna woda zacz�a z szumem wlewa� si� do �luzy. Nieomal �ci�a mu
kr��enie w stopach, �ydkach, udach, brzuchu... Wielkimi haustami wdycha� resztki
ubywaj�cego coraz szybciej powietrza, a kiedy parali�uj�ca zimna woda podnios�a
si� tylko ponad kraw�d� w�azu, wzi�� ostatni g��boki wdech, zanurzy� si� i
pchn�� na zewn�trz p�at metalu, kt�ry ust�pi� z oporem. Wp�ywaj�ca z tunelu woda
odepchn�a Roberta w g��b �luzy. Ogarni�ty panik� walczy� z pr�dem, nie bacz�c
na ubytek si� i poch�aniany przez ten wysi�ek tlen z p�uc. Chwyci� si� kraw�dzi
w�azu. Ju� wiedzia�, �e nie wyp�ynie na powierzchni�. Zimno parali�owa�o jego
wol� i mi�nie, p�uca krzycza�y o tlen, rura przed nim mia�a ze dwadzie�cia pi��
metr�w d�ugo�ci. To tyle co basen, b�ysn�o mu w my�lach, mo�e dam rad�. Kopi�c
w�ciekle p�etwami ruszy� w roz�wietlon� blaskiem latarki ciemno�� tunelu...
Nagle pot�ny skurcz wykr�ci� Robertowi praw� �ydk�; b�l by� tak potworny, �e
wraz z krzykiem wydar� mu z p�uc resztk� powietrza. Odruchowo otworzy� usta i
opi� si� zimnej wody. Szarpany b�lem i panik� dusi� si� i miota� w tunelu, a�
nagle znieruchomia�. Skurczone cia�o Roberta opad�o na dno rury i zastyg�o w
embrionalnej pozie.
Siedz�c na brzegu, Magda bezmy�lnie bawi�a si� patykiem. Woda przed ni�
poruszy�a si�, wzburzy�a, a potem wychyn�a z niej g�owa o zlepionych jasnych
w�osach. Ledwo dwunasto-, trzynastoletni ch�opak p�yn�� w kierunku brzegu,
machaj�c szczup�ymi ramionami w niezgrabnym crawlu. Dop�yn�� na p�ycizn� i
wsta�. By� nagi, tyle widzia�a pod s�o�ce. Os�oni�a oczy d�oni� i wpatrzy�a si�
uwa�nie w niezwyk�ego przybysza, kt�rego pod�wietlona sk�ra opalizowa�a jak
bursztyn.
- Maciek...? Sk�d si�...
Nie doko�czy�a. Nie chcia�a us�ysze� odpowiedzi. Mocno obj�a mokre, ch�odne
cia�o ch�opca z jeziora.
Le�nym duktem jecha�a rozklekotana �ada niva. Panowa� upa�, droga by�a
piaszczysta, naje�ona w�lastymi korzeniami i nier�wna, wi�c samoch�d posuwa�
si� wolno; powietrze wewn�trz pojazdu niemal sta�o, a z ty�u grzechota�y s�abo
umocowane butle. Prowadzi�a Magda, zerkaj�c co chwil� na siedz�cego obok syna.
Gdyby nie to, �e musia�a zmaga� si� z kierownic� i biegami, obejmowa�aby go ca�y
czas. Ch�opiec, milcz�c, wpatrywa� si� intensywnie bardziej w przedni� szyb� ni�
w widoczn� przed ni� drog�.
- Opowiedz mi o tacie - odezwa� si� nagle. - Jaki on by�?
Krak�w, listopad 2000 r.
Miros�aw P. Jab�o�ski
MIROS�AW P. JAB�O�SKI
Urodzi� si� w 1955 r. w Zakopanem, mieszka w Krakowie. Fantasta, poeta,
scenarzysta, autor s�uchowisk, t�umacz (z angielskiego). Z zawodu in�ynier
mechanik i absolwent Studium Scenariuszowego przy PWSFiTV w �odzi. Poza dobr�
literatur� pasjonuje si� podr�ami i, co wida� w najnowszym opowiadaniu,
nurkowaniem. Regularnie s�u�y pomoc� w organizowaniu wa�niejszych imprez
m�odszym krakowskim fanom. Publikowa� opowiadania w "Fenixie", "Pi�mie
Literacko-Artystycznym", "Problemach", "Przegl�dzie Technicznym", "M�odym
Techniku", w�gierskiej "Galaktice".
Jeden z powszechnie lubianych autor�w-weteran�w, znany r�wnie� z naszych �am�w:
"Wyliczanka" ("F" 7/85), "Czas Wodnika" ("F" 5/87), "Spowied� Mistrza M�k
Piekielnych" ("F" 2/89), "Sierpem i M�otem" ("NF" 5/96). Wa�niejsze ksi��ki:
"Kryptonim Psima" (1982, powie�� wykorzystana cz�ciowo przez Szulkina w filmie
"Ga, ga - chwa�a bohaterom"), "Schron" i "Nie�miertelny z Oxa" (1987, powie��),
"Czas Wodnika" (1990, opowiadania), "Duch czasu" (1991, 2000, powie��),
"Elektryczne banany" (1996, powie��). Udzia� w antologiach Wojtka Sede�ki:
"Wizje alternatywne" (1990), "Czarna Msza" (1992), "Wizje alternatywne 2" i "3"
(2001). Przek�ada� m.in. proz� Jonathana Carolla, Carla Sagana ("Kontakt",
1997), Raya Bradbury'ego; tak�e prac� dokumentaln� "Helter Skelter - sprawa
Mansona" V. Bugliosiego i C. Gentry'ego (1999).
(mp)