4919

Szczegóły
Tytuł 4919
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4919 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4919 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4919 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Pawe� Grochowalski Umowa Zbli�a�a si� trzecia nad ranem. Zm�czony dziesi�t� godzin� budowania imperium odchyli�em g�ow� na oparcie krzes�a. Zamkn��em oczy. "Czas i�� spa�" - pomy�la�em leniwie. W tym momencie, jakby na potwierdzenie tych my�li, ziewn��em szeroko i d�ugo. - No dobra. Koniec na dzi�. Jutro dokopi� Aztekom - powiedzia�em do siebie. Jednak zanim komputer wykona� polecenie zako�czenia gry, ponownie po�o�y�em g�ow� na oparciu krzes�a. Przymkn��em oczy, a w zasadzie to powieki same mi opad�y. Ziewn��em raz jeszcze. I poczu�em, �e zaraz odlec�. "Jeszcze tylko wy��czy� komputer. Jeszcze tylko wy��czy� komputer..." powtarza�em w my�lach jak w modlitwie. Ju� mia�em wcisn�� alt+F4, gdy resztki zm�czonego umys�u dostrzeg�y pewn� zmian� na tapecie. Pami�ta�em, �e mia�em jaki� cholerny wodospad. A teraz widnia�a na ekranie jaka� paskudna g�ba, niczym z "Diablo 2". - Co za cholerne pud�o! Znowu sam zmieni� tapet�! - powiedzia�em wkurzony na psuj�cy si� ci�gle komputer. - Pieprzony wirus 98 - zd��y�em jeszcze doda�, gdy nagle tapeta o�y�a. Diabelska twarz na ekranie zacz�a rosn�� mi w oczach. Mia�em wra�enie, jakby kto� po drugiej stronie wchodzi� po schodach, coraz wy�ej. By� ju� na wyci�gni�cie r�ki. Z monitora wyskoczy�a wielka, czarna �apa. Z�apa�a mnie za g�ow� i poci�gn�a. - Nieee! Nieee! - krzycza�em, ile si� w p�ucach. - To niemo�liwe! - przesz�o mi z trudem przez gard�o, kiedy g�owa by�a ju� po drugiej stronie monitora, a nogi jeszcze w pokoju. W odpowiedzi us�ysza�em tylko diabelski rechot. Po chwili poczu�em, jak puszcza moj� czupryn�. By�em przera�ony i jednocze�nie w�ciek�y na niego, gdy� wyrwa� mi prawie po�ow� w�os�w z tych, kt�re mi jeszcze zosta�y B�l by� tak mocny, �e my�la�em tylko o tym, aby mu porz�dnie wygarn��, ale zanim otworzy�em usta, us�ysza�em g��bokie, jakby kto� krzykn�� ze studni: - Idziemy! Wzi��em g��boki oddech, �eby zaprotestowa�, ale on nie czeka�, a� powietrze zd��y poruszy� moje struny g�osowe, tylko z�apa� mnie za r�k� i poci�gn�� tak mocno, �e czu�em jak moje oczy zapadaj� si� w g��b czaszki i zatrzymuj� dopiero gdzie� na potylicy. Nie wiem jakim cudem, ale w�a�nie w tym momencie ujrza�em oddalaj�ce si� z pr�dko�ci� �wiat�a schody, ko�cz�ce si� przej�ciem podobnym do lustra oraz fragment mojego pokoju o przek�tnej 14 cali. Do tej pory w�ciek�o�� i zdumienie t�umi�y inne uczucia. Dopiero widok nikn�cego w szale�czym tempie pokoju ponownie rozbudzi� przera�enie, kt�re w ekspresowym tempie przesz�o w to najbardziej pierwotne uczucie - strach. Nie zd��y�em wykona� nawet jednego ruchu, gdy nagle wszystko si� zatrzyma�o. By�em na zniszczonym przystanku autobusowym z napisem: "Dla wysiadaj�cych". Rozejrza�em si�. Opr�cz zniszczonej nitki szosy mkn�cej a� po horyzont i cholernego przystanku, wok� mnie nie by�o nic. Dok�adnie nic, bo trudno nazwa� czym� wysuszone ��ki, ci�gn�ce si� jak okiem si�gn�� oraz plantacje b�ota, odchodz�cego p�atami od cia�a ziemi - �lad po dawno zapomnianych stawach. Przystanek, zabudowany z trzech stron przyspawanymi byle jak kawa�kami blachy falistej, rzuca� d�ugi cie�. Zbli�a� si� wiecz�r. Wszystko, co mnie otacza�o mia�o pomara�czow� po�wiat� przechodz�c� powoli w krwistoczerwon�. S�o�ce - jak przypuszcza�em - musia�o by� dok�adnie za przystankiem i nisko nad horyzontem. Pra�y�o niesamowicie. By�o chyba ze czterdzie�ci stopni w cieniu, jak nie wi�cej. Nie wyobra�a�em sobie wtedy, co innego mog�oby tak grza�, je�eli nie s�o�ce i to pewnie gdzie� w tropiku. "Gdzie ja, do cholery, jestem? Dlaczego tu tak pusto? A mo�e co� kryje si� za przystankiem?" - pomy�la�em i nie zastanawiaj�c si� d�ugo, wyszed�em poza cie� rzucany przez ostatni chyba zabytek surrealizmu. Nagle wszystko si� zmieni�o. Wok� mnie wrza�y wulkany, lawa p�yn�a leniwie kilka centymetr�w od czubk�w but�w. Po mojej lewej stronie gotowa�y si� jeziora siarki, a po prawej w wielkich kot�ach sma�yli si� jacy� nieszcz�nicy. Wsz�dzie by�o pe�no dymu, tworz�cego lokalne skupiska smogu przy co wi�kszych paleniskach. Mia�em wra�enie, jakbym trafi� na jakie� wa�ne posiedzenie zwi�zku palaczy piecowych. Jednak syk lawy po�ykaj�cej kolejne fragmenty pod�o�a, na kt�rym sta�em, bulgot siarki, j�ki i krzyki, prawdopodobnie torturowanych ludzi, sprowadzi�y moj� wyobra�ni� na ziemi�. Zanim och�on��em z pierwszego wra�enia, pojawi� si� przede mn� diabe�, klasyczny a� do b�lu. Wysoki. Czerwono-czarny. Z wielkimi ko�limi rogami na �bie. Z ko�limi nogami. Z wielkim ogonem, kt�rym macha� na prawo i lewo jak pies. Tak do pasa to by� nawet ludzki. W miar� przystojny. Mia� hiszpa�sk� br�dk�. W�ciekle czerwone oczy z ��tymi bia�kami i wyszczerzone stalowo-szare z�by. Przebieg� mnie dreszcz. To by� pe�ny garnitur z�b�w przypominaj�cych bardziej pi�� tarczow� ni� uz�bienie. - O Bo�e! Jestem w piekle! - powiedzia�em g�o�no. - Kt�ry bo�e, ma�� czy du�� liter�? - spyta� us�u�nie diabe�. - Jak to kt�ry? - spyta�em oburzony. - Ten najwa�niejszy! No ten z brod�... - Takich to mamy z pi�tnastu. - Noo... - przeci�ga�o si�, a ja my�la�em intensywnie. Im wi�cej my�la�em, tym mniej przychodzi�o mi do g�owy. I wtedy bezmy�lnie albo wr�cz genialnie (kwestia gustu) wypali�em: - Ten du�� liter�! Diabe� skrzywi� si� niemi�osiernie. - Nigdy nie m�w o tym du��! - rykn��. Nast�pnie �askawie zaczeka�, a� przestanie dzwoni� mi w uszach. - Mo�esz m�wi� "o bogowie"! Brzmi du�o lepiej - doda� spokojnym tonem. - A najlepiej to m�w "do diab�a!". B�dzie to mile widziane, jako oznaka poparcia dla wyparcia, tfu, co ja te� m�wi�, to znaczy eee... chcia�em powiedzie�, dla naszej pracy. Oczywi�cie, �e mam na my�li poparcie dla naszej pracy! - opar� �ap� na moim ramieniu jak stary kumpel i patrz�c mi w oczy kontynuowa�. - Nie zdajesz sobie jak bardzo wa�ne jest takie poparcie. Bez takiego poparcia nasza praca straci�aby sens. A przecie� nie chcesz tego, prawda? No powiedz, �e nie! No.. - No nie! - Ha! I tu ci� mam ob�udniku jeden! - klepn�� si� w uda, jakby uda�o mu si� zrobi� komu� dobry kawa�. Niestety, tym kim� by�em ja. I zupe�nie nie wiedzia�em, o co mu chodzi i czym mi to grozi. A diabe� jakby nie zdawa� sobie sprawy z mojego zmieszania i niepewno�ci, co do najbli�szej przysz�o�ci, skaka� sobie w najlepsze, klepa� si� po udach i �mia� jak ma�y traktor na wolnym biegu. Sta�em tak i patrzy�em na niego. Im d�u�ej patrzy�em, tym bardziej podnosi�a g�ow� nadzieja, �e to jednak sen, g�upi sen, jaki� koszmar, mo�e p�-koszmar albo co� jeszcze innego. Zachowanie diab�a by�o tak dziwne, tak niesamowite, tak bardzo odbiegaj�ce od wszystkiego, co do tej pory kiedykolwiek s�ysza�em o diab�ach, �e to musia� by� tylko sen. Zaczyna�em ju� w to wierzy�, ale na wszelki wypadek uszczypn��em si� w r�k�. Zabola�o! To nie by� sen! Strach ju� dawno si� wyczerpa�, a teraz jeszcze sko�czy�a mi si� nadzieja. By�em w piekle! "I co teraz?" - my�la�em bardzo intensywnie, lecz poza to pytanie nie uda�o mi si� odbiec daleko. Tym bardziej, �e ten diabe� nie by� w sumie taki straszny, jak to nieraz zdarzy�o mi si� s�ysze�. Mia� czarne poczucie humoru, ale to zrozumia�e. Jakby nie patrze�, by� to diabe�. Prawdopodobnie. - Uch! Ju� dawno si� tak nie u�mia�em. Jak was, ludzi, �atwo przestraszy�? - To nie jest zabawne! W �rodku nocy wci�gasz mnie przez monitor, ci�gniesz gdzie� - nie wiadomo gdzie, zadajesz g�upie pytania i jeszcze si� ze mnie nabijasz! - ponios�y mnie nerwy. Jego �miech, a zw�aszcza to, �e si� mn� bawi�, wyprowadzi�o mnie z r�wnowagi. A kiedy si� wciekam, brn� na o�lep, nie patrz�c na konsekwencj�. - Chcia�bym wiedzie�, gdzie jestem! Zna� regu�y gry, w kt�rej si� znalaz�em! A poza tym, o ile wiem, macie zdaje si� umow� z niebem, �e �ywych do piek�a nie bierzecie, czy� nie? A ja zdecydowanie czuj� si� �ywy! - ostatnie dwa zdania mia�y przekona� bardziej mnie ni� jego. - O, to tylko ci si� tak wydaje! Zreszt�, nawet je�eli, to zaraz to naprawimy! - wyci�gn�� nie wiadomo sk�d ogromn� kos� i machn�� ni� w powietrzu nad moj� g�ow�. Po plecach przemaszerowa� mi oddzia� mr�wek, jak zwykle niezawodny w takich sytuacjach. Oczywi�cie nie obesz�o si� bez zimnego potu. Tradycyjnie te� nogi ugi�y si� pode mn� i by�bym upad�, gdyby nie krzes�o, kt�re pojawi�o si� znik�d. - No tak! By�bym zapomnia�, �e jeste� go�ciem, a nie kolejnym klientem - powiedzia� gospodarz u�miechaj�c si�, oczywi�cie, od ucha do ucha. Prawd� powiedziawszy, to mia�em ju� dosy� �miej�cego si� szatana rodem z najbardziej surrealistycznej bajki. - Pozwolisz, �e oprowadz� ci� po moim przybytku, moich w�o�ciach, mojej fabryce, czy jak to jeszcze nie nazwiesz. Oczywi�cie jako dobry, brr chcia�em powiedzie� z�y przewodnik p�jd� przodem. I nie czekaj�c na moj� zgod�, ruszy�. Nie pozostawa�o mi nic innego, jak p�j�� za nim, zw�aszcza, �e czu�em na sobie spojrzenie trzech par oczu piekielnego kundelka. Oczywi�cie nie uprzedzi� mnie o takim drobiazgu, �e mojego bezpiecze�stwa b�dzie pilnowa� Cerber - piesek wi�kszy od s�onia, a na dodatek z trzema g�owami. Klasyka po prostu! Lecz nie wiem czemu, mia�em niejasne wra�enie, �e ta klasyka pilnuje, abym za bardzo nie zbacza� z trasy i, co wa�niejsze, nie pr�bowa� ucieka�. - Prosz� szanownej wycieczki. Prosz� nie kr�ci� si�, nie schodzi� ze szlaku. Grozi poparzeniem. A i co z�o�liwsze duszyczki do kot�a mog� wci�gn��. Historia naszego zak�adu zacz�a si� wkr�tce po stworzeniu cz�owieka. Naszym pierwszym klientem by� Kain. Tak, tak... D�ugo by opowiada�, co by�o dalej, ale to zaj�oby nam zbyt wiele cennego czasu, a mamy jeszcze tyle do odwiedzenia. Oto podchodzimy do kot��w z okresu PRL-u. Niespodziewanie diabe� zacz�� podskakiwa� i nuci� g�o�no, strasznie przy tym fa�szuj�c: - Na prawo gar, na lewo gar, a do�em lawa p�ynie... Piosenka by�a idealnie dostosowana do otoczenia. Istotnie, jak okiem si�gn�� na prawo i na lewo od �cie�ki, kt�r� pod��a�em, ci�gn�y si� kot�y zawieszone na wielkich �elaznych �a�cuchach gin�cych gdzie� wysoko w ciemno�ciach nad moj� g�ow�. Dla odmiany, obszar pod kot�ami by� rz�si�cie o�wietlony p�ynn� law�. Do �a�cuch�w by�y przyczepione tabliczki. Poniewa� kr�ci�y si�, nie mog�em przeczyta�, co by�o na nich napisane. M�j przewodnik nagle odwr�ci� si�, spojrza� na mnie, zobaczy� moj� skrzywion� min� i powiedzia�: - Wybacz! Mia� by� kocio�, ale nijak nie pasowa� do rymu. Jego czo�o zachmurzy�o si�, ale za chwil� u�miechn�� si� dentystycznie, zakr�ci� na kopytkach, wywin�� m�ynka ogonem, po czym z�apa� ogon w �apy jak mikrofon i udawa�, �e �piewa. Nie jestem krytykiem muzycznym, ale w tym momencie przypomina� mi Elvisa na koncercie. A mo�e by� to kt�ry� z polskich wykonawc�w ko�ca lat sze��dziesi�tych? - Fajne piosenki pisali tam u was, w komunie - przerwa� nagle wyst�p - nie ma co. W czasie najwi�kszego ruchu z duszyczkami w latach pi��dziesi�tych puszczali�my je sobie i praca od razu sz�a ra�niej. A i duszyczki wtedy jako� bardziej zgrzyta�y z�bami. Oczywi�cie ma si� rozumie� metafizycznymi, he-he-he. A mo�e nie? To teraz takie ma�o istotne. Niemniej, muzyka robi�a wra�enie. Tak, tak! Musz� przyzna�, �e pochodzisz z utalentowanego muzycznie narodu. No, te pie�ni z okresu wojny, zw�aszcza o r�bankach, palce liza� - powiedzia� i faktycznie poliza� swoje palce. Przez moment mia�em wra�enie, �e zamiast palc�w widz� kie�bas� krakowsk�, toru�sk� albo podwawelsk�. - Prosz� nie zatrzymywa� si� przy kot�ach i nie dra�ni� prominent�w z by�ej epoki. Dzisiejsza wycieczka jest wyj�tkowa. Na d�u�ej zatrzymamy si� tylko w jednym, specjalnie przygotowanym na t� okazj� pomieszczeniu. Pe�ne zwiedzanie piek�a po wykupieniu wieczystych bilet�w. Prosz� nie robi� t�oku i przesuwa� si� do kolejnej sali. Tempo wycieczki by�o i�cie piekielne. Nie do��, �e zacz�li�my zwiedzanie piek�a od Sekcji Polskiej, Okres PRL-u - zdaj� si�, �e tak� zauwa�y�em wywieszk� u wej�cia do sali kominkowej, tzn. kot�owej czy mo�e raczej kocio�kowej, to prawie biegli�my obok tych wszystkich piekielnych atrakcji i niestety nie mog�em przyjrze� si� dok�adniej, komu z prominent�w uda�o si� za�apa� na ogniste wczasy. Zreszt� u nas wszystko by�o na opak. Nawet pierwszy sekretarz mniejszej czy wi�kszej instancji prywatnie by� wierz�cy. I wcale bym si� nie zdziwi�, jakby niekt�rych, tych bardziej znanych, tu brakowa�o. - A teraz, szanowna wycieczko, przechodzimy do nast�pnej sali, tzw. krytycznej, he he he. Nie bardzo rozumia�em, z czego diabe� tak si� �mieje, ale wkr�tce si� to wyja�ni�o. Sala by�a ogromna. Poza �cie�k� po�rodku wszystko pokryte by�o na wp� zastyg�� law�, jeszcze paruj�c�. Zaraz przy wej�ciu nadziany na ro�en nad wielkim ogniskiem sma�y� si� jaki� cz�owiek. Poczu�em zapach pal�cego si� ludzkiego cia�a i zrobi�o mi si� niedobrze. Na szcz�cie zd��y�em opanowa� torsje. - Kto si� tam sma�y na ogniu? - A ten! To kiepski krytyk! Bardzo kiepski krytyk. Sma�y si� w ogniu swojej krytyki. He he he... Czy� to nie pomys�owe? Nie bardzo si� z nim mog�em zgodzi�. Tym bardziej, �e wiele razy tak�e mnie zdarza�o si� krytykowa� czy to uznanych autor�w czy te� debiutant�w. Czu�em, �e zasycha mi w gardle. "Czy�bym mia� do��czy� do tych nieszcz�nik�w?" - my�la�em na pograniczu paniki. Nast�pnym "obiektem do zwiedzania" by� m�czyzna przybity do krzy�a. Z tym, �e krzy�, ca�y z metalu, by� wbity kr�tszym ko�cem w zastyg��, ale wci�� gor�c� law�. M�czyzna, nie do�� �e prze�ywa� straszne m�ki, wisz�c g�ow� w d� - jego twarz by�a ju� sina od nap�ywaj�cej krwi, to jeszcze by� przypalany rozgrzanym prawie do czerwono�ci krzy�em. Prze�kn��em z b�lem �lin� i zapyta�em si�: - A ten co zrobi�? - Ach ten! To krytyk katolicki. Wszystko ocenia� z katolickiego punktu widzenia i to, co w jakikolwiek spos�b nie zgadza�o si� z warto�ciami chrze�cija�skimi, krytykowa� straszliwie. - Ale to chyba jeszcze nie pow�d, �eby tu wyl�dowa�? - Ale ca�a zabawa polega�a na tym, �e robi� to wszystko na pokaz Prywatnie mia� gdzie� warto�ci chrze�cija�skie i wszystkich tych, kt�rzy prosili o ocen� swojej tw�rczo�ci. Nawet molestowa� seksualnie jedn� pocz�tkuj�c� pisark� - pi�tnastolatk�. Nigdy ju� nic nie napisa�a. �e nie wspomn� o mi�ym siedemnastoletnim ch�opcu, kt�rego zgwa�ci�. Obieca� mu wyda� tomik wierszy. Zapomnia�em doda�, �e mia� w�asne wydawnictwo. - No tak! Pewnie mia� jeszcze wi�cej grzeszk�w na sumieniu. - Nawet sobie nie wyobra�asz ile! D�ugo by m�wi�... - mia�em wra�enie, �e zacznie opowiada�, ale ku mojej niewymownej uldze zmieni� zdanie. - Zapraszam do nast�pnego obiektu. Przeszli�my obok. Na betonowym fundamencie sta�a zwyk�a betoniarka, taka jak� mo�na zobaczy� na prawie ka�dej budowie. Jednak zamiast przerabia� piasek, wapno i wod� w beton, przerabia�a na miazg� cz�owieka. Jak zosta� wci�ni�ty do betoniarki, to jeden diabe� chyba wie. - A ten nie do��, �e by� kiepski, cho� bardzo znany, a raczej g�o�ny, to spowodowa� przynajmniej jedno samob�jstwo, kilka g��bokich depresji, alergi� na tworzenie i pewnie co� jeszcze. Jedna z m�odych, dobrze zapowiadaj�cych si� pisarek, po tym jak dosta�a od niego bardzo niepochlebn� odpowied�, rzuci�a si� z mostu. A nawet nie czyta� jej opowiada�. Nie chcia�o mu si�. Byli�my dopiero przy trzecim delikwencie, a sala ci�gn�a si� daleko. Wsz�dzie, jak okiem si�gn�� przymocowani do r�nych urz�dze�, najcz�ciej metalowych, byli jacy� ludzie, g��wnie m�czy�ni. Zewsz�d dochodzi�y j�ki, krzyki, pro�by o lito��. To by�o nie do wytrzymania. Zastanawia�em si� jak d�ugo mam jeszcze zwiedza� t� sal� tortur. Rozumia�em ju�, dlaczego sala nazywa�a si� krytyczna. Do�� osobliwe poczucie humoru. Jeszcze jedna rzecz nie dawa� mi spokoju. Spojrza�em na przewodnika, kt�ry z min� dobrego gospodarza rozgl�da� si� po swoich zbiorach i spyta�em si�: - My�la�em, �e kwesti� sprawiedliwo�ci zajmuje si� niebo. - O, to wszystko, to kwestia umowy. Mamy tak� z g�r�. Oni, jak wiesz... Wzruszy�em ramionami. - A nie wiesz! To nie szkodzi! W ka�dym razie oni na g�rze buduj� idealne spo�ecze�stwo. Tak� sobie he he... utopi�. A dok�adnie, to zacz�li budow� �smego nieba. Z tego, co wiem w planach maj� dziewi�te i dziesi�te. Takie zabezpieczenie na wszelki wypadek. Po prostu k�ania si� do�wiadczenie. Kiedy� chcieli poprzesta� na jednym, ale okaza�o si�, �e ludziom ci�ko rozsta� si� ze swoim by�ym �yciem. Ka�dy pr�bowa� przemyci� co�, co kiedy� bardzo kocha� za �ycia. Dla tych najbardziej zara�onych cielesno�ci� zrobili pierwsze niebo. Reszta zosta�a przeniesiona na wy�szy poziom duchowo�ci. Ale po jakim� czasie i to okaza�o si� niewystarczaj�ce. Wobec czego wybudowali trzecie niebo. A potem kolejne. I tak do dzi�. A teraz s�, jak to wspomina�em, na etapie �smego nieba. Nie wierzy�em mu. - Czyta�e� Herberta? - spyta� ni st�d ni zow�d i nie czekaj�c na odpowied� doda� - Genialny poeta! Napisa� "Sprawozdanie z raju". Jak wr�cisz, to sobie przeczytasz. U g�ry jest dok�adnie tak jak w "sprawozdaniu". Znajdziesz tam pe�en opis. Oczywi�cie, �e czyta�em Herberta. I "Sprawozdanie z raju" i "U wr�t doliny" i jeszcze kilka innych wierszy. By�o to dawno temu, ale mniej wi�cej pami�ta�em, co w nich by�o. Czu�em, �e robi ze mnie idiot�. Zgoda! Herbert by� genialnym poet�, ale jakim cudem m�g� widzie� prawdziwe niebo, ba opisa� je jeszcze? Pami�ta�em z lekcji... - Rokita - krzykn�� gdzie� w przestrze� za sob� - wy��cz hologram! Wszystko znik�o, jak r�k� odj��. Nie by�o ju� ro�n�w, kot��w, lawy i siarki. Byli�my w normalnym gabinecie, tak na oko z pierwszej po�owy XX wieku, chyba lata dwudzieste albo trzydzieste. - Witam w moim gabinecie. Pozw�l, �e si� przedstawi�. Rezydent Piek�a na Polsk� Boruta ��czycki - powiedzia� i wyci�gn�� w moim kierunku praw� d�o�. By�em zupe�nie zaskoczony tak zmian� otoczenia, jak i wygl�du rozm�wcy. Prawd� powiedziawszy to ju� przyzwyczai�em si� do obecno�ci diab�a w klasycznej formie. Tymczasem przede mn� za mahoniowym biurkiem w wielkim ciemnozielonym fotelu siedzia� postawny m�czyzna w garniturze o fasonie z tego samego mniej wi�cej okresu, co gabinet. W d�oni trzyma� cygaro. Na stole sta�a ma�a lampka z ciemnozielonym kloszem, przybornik na o��wki, stara niemiecka maszyna do pisania i jeszcze kilka drobiazg�w. Ci�kie at�asowe zas�ony w ciemnozielonym kolorze dok�adnie zas�ania�y okna, tak �e nic nie mo�na by�o dostrzec. O ile by�y tam okna. �ciany pokrywa�a wi�niowo-czarna boazeria. Zaczyna�em w�tpi� ju� we wszystko, co widz�. Ufa�em jeszcze jedynie swojemu rozs�dkowi. Chocia� przyznam, �e by� wystawiany na ci�k� pr�b� po tym, jak m�j materialistyczny pogl�d na �wiat uleg� za�amaniu. Na szcz�cie cz�owiek jest elastyczny, no w ka�dym razie ja jestem elastyczny... Mimo dwudziestowiecznego ubrania, gospodarz mia� w sobie co� ze szlachcica. Postawa, spojrzenie i w�sy by�y zdecydowanie starsze ni� gabinet, w kt�rym siedzieli�my. Po chwili niezdecydowania, w czasie kt�rej Boruta ci�gle u�miecha� si� idealnie bia�ym jak z reklam u�miechem, poda�em mu swoj� r�k�, kt�r� mocno u�cisn��. - Bardzo mi mi�o! Ja jestem... - chcia�em przedstawi� si�, ale bardzo szybko mi przerwa�. - O, to niepotrzebne! Doskonale wiem, kim jeste�... - Czy my si� znamy? - by�o to g�upie pytanie, ale jedyne, kt�re w tej chwili cisn�o mi si� na usta i to tak intensywnie, �e nie sz�o go zatrzyma� w wi�zieniu z�b�w. - O, zapewniam ci�, �e tak! Nie raz prowadzili�my wsp�lne interesy...! - odpowiedzia�, u�miechaj�c si� promieni�cie, jak doskona�y biznesmen. - Nie przypominam sobie... - powiedzia�em niepewnie, jednocze�nie pr�buj�c intensywnie przypomnie� sobie jakiekolwiek okoliczno�ci naszego ewentualnego wcze�niejszego spotkania. - Bo z wami lud�mi to tak zawsze! - ju� nie u�miecha� si� tak promieni�cie. W zasadzie w tym momencie by� to u�miech zachmurzonego nieba, co nie wr�y�o dobrze na przysz�o��. - Najpierw si� cz�owiek, pardon, diabe� naharuje, napoci, �eby takiego delikwenta zainteresowa� ofert� piek�a - kontynuowa� mocno gestykuluj�c r�koma. - A ile to trzeba na reklam� wyda�? Wzruszy�em ramionami. - No pewnie, �e nie wiesz, bo sk�d masz wiedzie�! Ale to by�o pytanie retoryczne. Nie przerywaj mi jak m�wi�! Na czym to stan��em? A tak... I jak ju� uda si� wszystko za�atwi�, to taki delikwent umiera i trzeba wszystko zaczyna� od nowa - pokiwa� smutno g�ow�. - Nie rozumiem... - Nie rozumiem, nie rozumiem... - przedrze�nia� mnie. - A o reinkarnacji s�ysza�e�, co? - S�ysza�em! Co nieco... Ale co to ma...? - Jak to co? Mn�stwo! Ludzie si� rodz� i umieraj�. Jak duszyczka by�a, tfu, dobra, to prawie zaraz wraca na ziemi� do nowego cia�a. A jak by�a z�a, to musi nieco odpokutowa� i te� wcze�niej czy p�niej wraca na ziemi�. Jak nie uda si� sfinalizowa� umowy, zanim nasz klient spotka si� z ko�cist�, to dupa. - Dupa ko�cista? - Euhh! Jeszcze d�ugo b�dziesz musia� si� uczy�! Ko�cista to �mier�. A dupa to null, zero, nie udane przedsi�wzi�cie. Trzeba zaczyna� od nowa. I ca�a robota do... na nic. Rozumiesz? Nie wiedzia�em, co powiedzie�. Zacz��em rozgl�da� si� po pokoju. Moj� uwag� zwr�ci� obraz wisz�cy na �cianie z mojej lewej strony. To by�y schody prowadz�ce do lustra. Z wra�enia a� wsta�em. Spojrza�em na Borut�. Nast�pnie na �cian�. Jeszcze raz na Borut�. U�miecha� si� tajemniczo. Podbieg�em do �ciany. Nie myli�em si�! W lustrze z obrazu zobaczy�em fragment mojego pokoju. - Jak to mo�liwe? - powiedzia�em g�o�no. - Mog�em si� domy�le�, �e zauwa�ysz. Masz racj�. To jest przej�cie. - To jak to jest? Przej�cie jest tylko w moim pokoju, tak? A jak przenios� monitor, to je zamkn�? Czy mo�e to monitor jest przej�ciem? - Nie! No co ty? Ha! Ju� widz� jak obracaj� si� trybiki w twoim m�zgu. Nie ma tak dobrze. To by�oby zbyt proste! To my otwieramy przej�cie tam, gdzie chcemy. Ono z tej strony jest zawsze otwarte. Potrzebna jest tylko brama z drugiej strony. Po tym jak nagromadzi si� odpowiedni potencja�, mo�e to by� r�wnie dobrze lustro jak i monitor. Taka Alicja czy Funky Koval przeszli na przyk�ad przez lustro. - Zaraz! Zaraz! Przecie� to by�y postacie fikcyjne! Kto� mnie tu robi w balona! - O, zapewniam ci�, �e nie! By�y jak najbardziej prawdziwe. Prawd� powiedziawszy, pisarze nie wymy�laj� niczego nowego. Oni maj� tylko dar zagl�dania... Nie! Czekaj! Chyba lepszym okre�leniem by�oby zapuszczania sondy w przysz�o�� lub w przesz�o��, niekiedy w �wiaty r�wnoleg�e. No w ka�dym razie jest to co� takiego w rodzaju duchowej wizji. - OK. Mniej wi�cej rozumiem - stara�em si� przerwa� te bezsensowne poszukiwania odpowiedniego s�owa. - No i dobrze! A my czasami pomagamy ten dar wzmocni� albo os�abi� Najcz�ciej jednak pisz� ze swojego �ycia, mieszaj�c to, co nabazgrz� z �yciorysami przyjaci�, znajomych bli�szych lub dalszych, przypadkowo spotkanych os�b, a czasami ze swoimi marzeniami. - Po co mi to wszystko m�wisz? - Poniewa� jeste� pisarzem. - Nie jestem! - krzykn��em. - Ale chcesz by�? - Je�eli nawet, to co? - w momencie, kiedy zadawa�em to pytanie, by�em spi�ty. Po g�owie zacz�y kr��y� mi my�li, kt�re nie za bardzo mi si� podoba�y. - Nic, zupe�nie nic - u�miechn�� si�, jak kot na widok myszy. - Ale, jak si� zapewne domy�lasz, mo�emy utrudni� ci, ale to bardzo utrudni�, zdobycie popularno�ci. - To po to mnie tu �ci�gn��e�? - podnios�em si� energicznie z fotela i pochyli�em do przodu. - Po to, �eby powiedzie� mi, �e nie b�d� pisarzem, tak? �e jak nie dogadam si� z wami...? - wykrzycza�em te pytania opieraj�c si� o blat biurka. Moje oczy zw�zi�y si� prawie w szparki. Patrz�c na Borut� oddycha�em szybko i p�ytko - Mi�dzy innymi... - To po co ca�a ta gadka o przej�ciu? - m�wi�em wci�� podniesionym g�osem. - �eby zniech�ci� ci� do wszelkich pr�b oszukania nas. - Dlaczego mia�bym was oszuka�? - powiedzia�em ciszej, zupe�nie zaskoczony i usiad�em z powrotem na fotelu. - Bo taka jest natura cz�owieka! S�ynny im� Twardowski... - Nie chcesz powiedzie�, �e to te� prawdziwa posta�? - O, jak najbardziej! Ale mniejsza o nim. Wracaj�c do przej�cia - to proste. Nie mo�esz przed nami uciec. Nie mo�esz przed nami si� ukry�. Nie wiesz przecie�, kt�re lustro i kt�ry monitor mo�emy wykorzysta� jako przej�cie. Od biedy telewizor te� si� nada. - Nie musz� by� pisarzem! - zbuntowa�em si�. - Nie! Pewnie, �e nie. Problem w tym, �e ty chcesz i to bardzo chcesz by� pisarzem... Wiedzia�! Widzia�em, jak czeka na moj� reakcj�. Najgorsze by�o w tym wszystkim to, �e mia� racj�! Zawsze chcia�em by� pisarzem. By�o to moje najskrytsze marzenie. Wiedzieli o nim tylko najbli�si - mama, przyjaciele. Okazuje si�, �e nie tylko oni. Moje wielkie marzenie i moja pi�ta Achillesa! Mimo wielu pr�b, nie udawa�o mi si� napisa� nic dobrego, na tyle dobrego, aby za�apa� si� do jakiego� literackiego pisma. Owszem, znajomym podoba�y si� moje opowiadania, ale ilekro� wysy�a�em kt�re� z nich do jakiego� pisma, to zawsze znalaz� si� durny krytyk, kt�remu si� co� nie spodoba�o. Najl�ejsze zarzuty by�y tego typu, �e opowiadanie nie pasuje do profilu pisma. Od niedawna pr�bowa�em na internecie. Znalaz�em stron� po�wi�con� debiutantom. Od kilkunastu dni �ledzi�em wszystko, co si� na niej dzia�o. W ko�cu odwa�y�em si� wys�a� pierwsze opowiadanie. Czeka�em tydzie�, zanim si� ukaza�o. Opinie internaut�w nie by�y ani dobre, ani z�e. Kto� poradzi� mi, abym zaj�� si� krytyk�, bo lepiej mi to wychodzi. Pos�ucha�em. I krytykowa�em zawzi�cie, jak leci, za form�, za styl, za interpunkcj�, za ortografi�, za skopany pomys�. Nie zostawi�em na nikim suchej nitki. W momencie, kiedy przypomnia�em sobie o moich zjadliwych krytykach, przed oczyma pojawi� mi si� obraz sali zwanej krytyczn�. - A co z tymi krytykami? - spyta�em si� nagle. Boruta zdziwi� si�. Nie spodziewa� si� chyba takiego pytania. - No, z tymi, co to byli torturowani? - To znaczy? - odpowiedzia� mi pytaniem na pytanie. - Dlaczego...? Dlaczego...? - nie mog�em wydoby� z siebie nic wi�cej, gdy� nagle zasch�o mi w gardle. Z�apa�em szklank� z jakim� p�ynem, kt�ra nie wiedzie� kiedy, pojawi�a si� na stole i wypi�em duszkiem. - Woda? - by�em zaskoczony. - A my�la�e�, �e co? - No, nie wiem... Cokolwiek innego, ale woda? - Aha! Jak jestem diab�em, to ju� nie mog� pi� wody, czy tak? Na szcz�cie nie jest �wi�cona, he he he... - �mia� si� w najlepsze, patrz�c na moj� zaskoczon� min�. Po chwili przesta� i zada� mi pytanie: - Co, dlaczego? - Dlaczego pokaza�e� mi tych wszystkich torturowanych krytyk�w? Czy to mia�a by� jaka� przestroga? - Przestroga? Nie! Zapewniam ci�, �e nie - kiedy to m�wi�, u�miecha� si�, jakby us�ysza� dobry �art. - Od przestr�g jest inny departament, ten nieco wy�ej - i oczami wskaza� do g�ry, co pewnie mia�o oznacza� niebo. - Ja tylko pokazuj� ci twoj� przysz�o�� - kontynuowa� spokojnie. - Moj� przysz�o��? - zapyta�em dr��cym g�osem. - Tak! Twoj� przysz�o�� - potwierdzi� spokojnie, bez u�miechu. - Nie wierz� ci! - wykrzycza�em. - K�amiesz! To potrafisz robi� najlepiej. Chcesz mnie zastraszy�! - Tak! Masz racj�! - przyzna� zupe�nie niespodziewanie dla mnie. - I co teraz? - Nie dam si� zastraszy�! Zmieni� si�! B�d� lepszy! - Ha, ha, ha! Ty? - �mia� si� tak mocno, �e a� �zy zacz�y p�yn�� mu po policzkach. Skuli�em si� w fotelu. Obiecywa�em sobie w duchu, �e p�jd� do ko�cio�a, wyspowiadam si�. B�d� od dzi� lepszym cz�owiekiem B�d� mi�y dla wszystkich, uczynny, dobry. - Nie roz�mieszaj mnie! Ty mi�y dla innych, tfu, dobry!!! - Boruta podni�s� si� i patrzy� na mnie z g�ry. - Rokita, wykres! - rykn�� w przestrze� za sob�. Z sufitu sp�yn�� ogromny ekran. �wiat�o w biurze zosta�o przyciemnione. Na ekranie pojawi�y si� zupe�nie nieczytelne dla mnie w pierwszej chwili wykresy. - Sp�jrz tutaj - gospodarz biura wskaza� na jeden ze s�upk�w na wykresie. Pod��y�em wzrokiem za luminescencyjnym wska�nikiem, kt�ry trzyma� w d�oni. - Wykres ten przedstawia relacj� twoich z�ych uczynk�w w stosunku do dobrych - kontynuowa�. - Jak wynika z tego wykresu w ostatnim czasie nast�pi� jako�ciowy i ilo�ciowy wzrost liczby z�ych uczynk�w w stosunku do dobrych. Tendencj� t� obserwujemy od kilku lat. Bez wyra�nej interwencji piekielnych czynnik�w pracujesz bardzo wydajnie, aby zosta� jeszcze jednym z klient�w piek�a - odwr�ci� si� do mnie i u�miechn��. By�em przera�ony. - Przejd�my do wykresu liczbowego. Rokita! Obraz na ekranie zmieni� si�. By�o na nim teraz mn�stwo liczb, kt�re przemieszcza�y si� we wszystkich mo�liwych kierunkach, nie daj�c si� odczyta�. W momencie, kiedy Boruta przytkn�� wska�nik do ekranu, liczby uporz�dkowa�y si�. - Kolejny wykres. S�dz�, �e nie wymaga specjalnego komentarza? Odpowiedzia�a mu cisza. - No dobrze! Pierwszy czarny s�upek - grzechy ci�kie - 235 957. Jeszcze nie tak �le, je�eli wzi�� pod uwag�, �e nie masz na koncie �adnego morderstwa. Ale trafi�o si� kilka kradzie�y, co? W sumie ujdzie. Niekt�rzy grzesz� bardziej. Drugi s�upek - lekkie - 5 948 186. I z ka�d� chwil� rosn�, co niezmiernie mnie cieszy. Bior�c pod uwag�, �e prze�y�e� w�a�nie 10 000 dni, to niez�y wynik. A tak swoj� drog�, to moje gratulacje! Dzi� jest tw�j dziesi�ciotysi�czny dzie�! - Nie ma czego - odburkn��em. - Jaki skromny! - wyra�nie nabija� si� ze mnie, ale nie mia�em ani si�y, ani ochoty �eby mu przerwa�. - Tak! S�dz�, �e bia�e s�upki mo�emy pomin��. Rokita! Zabierz ekran. - Czekaj! - krzykn��em. - Mam chyba prawo wiedzie�, jak stoj� z drugiej strony!? - poderwa�em si� z fotela. Ekran zako�ysa� si�. Najpierw podni�s� si� do g�ry, a za moment wr�ci� na swoje poprzednie miejsce. Widocznie Rokita nie wiedzia�, co robi�. Boruta za� by� niezbyt zachwycony moj� reakcj�. - Nasz klient, nasz pan! Jak to m�wi� w wytwornych sklepach - nadrabia� min�. - No dobrze. Skoro tak bardzo chcesz wiedzie�. Ten bia�y wykres to twoje dobre uczynki. Jak widzisz jest ich zaledwie 756 035. Niewiele w por�wnaniu ze z�ymi. - Ale dobre uczynki i z�e mog� si� znosi�, prawda? - mia�em nadziej�, �e odpowie twierdz�co. - Nie, nie mog�. Nie wierzy�em mu. Je�eli jednak m�wi� prawd�, to co go tak zaniepokoi�o. By�o co�, co mog�o odwr�ci� moje "piekielne" przeznaczenie, tylko co? Zacz��em intensywnie wpatrywa� si� w ekran. - Sko�czy�e� ju�? - Boruta by� lekko zniecierpliwiony. To jeszcze bardziej utwierdzi�o mnie, �e co� przede mn� ukrywa.- A co z tym szarym wykresem? - wskaza�em palcem trudny do zobaczenia z miejsca, w kt�rym siedzia�em, wykres. - A to? Eee, to nic wa�nego - diabe� u�miechn�� si�, jak sprzedawca, kt�ry chce odwr�ci� uwag� od wady towaru. - Co to jest? - nalega�em. - No dobra! Sam chcia�e�... - zawiesi� g�os i czeka� na moj� reakcj�. - S�ucham. Widz�c, �e jednak nie uda mu si� zmusi� mnie do zrezygnowania z odpowiedzi, Boruta wzi�� g��boki oddech i powiedzia�: - To s� twoje grzechy zmazane przez spowied�. - Co? - serce podskoczy�o mi z rado�ci. "Czy�by by�a jednak jaka� nadzieja?" - pomy�la�em. - Dobrze s�ysza�e�. To jest liczba grzech�w, kt�re masz odpuszczone. - Ile tego jest? - 2 131 017. - Tylko? - Wystarczy. - Czekaj! Co wystarczy? Na co wystarczy? Nie rozumiem. - Wystarczy ju� tego t�umaczenia. I tak liczba z�ych uczynk�w skazuje ci� na piek�o. - Moment! Nie tak szybko! - by�em podniecony. Czu�em, �e nie jestem tak zupe�nie stracony i jednocze�nie, �e co� jeszcze przede mn� ukrywa. "Ale co? - my�la�em intensywnie. - Kiedy by�y mi odpuszczone te grzechy? Pewnie jak chodzi�em do ko�cio�a i do spowiedzi. Ale to by�o kilka lat temu. Czy da�oby rad� naprawi� jeszcze to wszystko?". - Ile mi zosta�o �ycia? - No, jeszcze troch�... Mo�e kilka lat. - Kilka lat! - by�em zachwycony. To by znaczy�o, �e mam jeszcze troch� czasu. - A liczba moich grzech�w? Czy jest to liczba ca�kowita czy po odliczeniu odpuszczonych? - Rokita - krzykn�� Boruta - zabierz w ko�cu ten ekran. Przez moment by�o ciemno. Nie widzia�em nic i wtedy w�a�nie mi odpowiedzia�: - Ju� po odliczeniu. Nie widzia�em jego twarzy, ale mu nie wierzy�em. Czu�em, �e k�amie. Mia�em szanse. Nie musz� by� pisarzem! Nie musz� by� krytykiem! Mog� robi� co� innego. Pomaga� ludziom. By� lepszym. Nie musz� wr�ci� do piek�a! Ponownie zapali�o si� �wiat�o. Boruta sta� przy oknie. Spogl�da� na mnie i u�miecha� si�. Ten u�miech by� dziwny. "Czy�by mia� co� jeszcze w zanadrzu?" - pomy�la�em. - Jeste� inteligentny. Ale to dobrze. Na pocz�tku chcia�em zaproponowa� ci umow� autorsk�. - To znaczy? - Chcia�em zaproponowa� ci pigu�k� z talentem w zamian za twoj� dusz�. - Jakie to typowe! Mia�em sprzeda� swoj� dusz�! - zadrwi�em. Kiwn�� g�ow� i ponownie u�miechn�� si�. - Co to jest ta pigu�ka z talentem? - Nasi alchemicy wynale�li pewien rodzaj pigu�ek, kt�re po za�yciu powoduj� wzrost umiej�tno�ci pisarskich. I tylko od wrodzonych w�a�ciwo�ci osoby, kt�ra za�ywa pigu�k�, zale�y, jak te umiej�tno�ci si� rozwin�. Poniewa� masz talent, w twoim wypadku, po za�yciu pigu�ki, mo�na by m�wi� o nowym geniuszu literackim. - O geniuszu literackim! - rozmarzy�em si�. - I to tylko za dusz�? - spyta�em niedowierzaj�co. - I co? Skusisz si�? - znowu si� u�miecha�. - Eeee... - chwil� si� waha�em. Jakby nie patrze�, ko�o nosa przechodzi�a mi taka szansa. Ale wtedy przypomnia�em sobie los krytyk�w. - Nie! - odpowiedzia�em pewnie. - Tak my�la�em - diabe� wci�� si� u�miecha�. - Ale mam dla ciebie jeszcze jedn� propozycj�. - Ca�y zamieniam si� w s�uch - za�artowa�em sobie. Boruta zacz�� przechadza� si� tam i z powrotem. Wida� by�o, �e zastanawia si�, jak zacz��. Nagle przystan��. Spojrza� na mnie. Podszed� do swojego fotela. Opar� si� o niego. - C� - powiedzia� - s�dz�, �e najlepiej nie owija� w bawe�n�. Ot� mamy deficyt diab��w. - Co? - oczy ma�o co nie wyskoczy�y mi ze zdziwienia. - Tak, dobrze s�ysza�e�! Mamy deficyt diab��w. A to wszystko przez demografi�. Diab�y z natury nie s� skore do rozmna�ania. No, przynajmniej nie mi�dzy sob�. Nieco inaczej ma si� rzecz z lud�mi, a raczej ludzkimi kobietami. Po��czenie kobiety i diab�a nie zawsze daje odpowiedni wynik. Kilka nieudanych pr�b sko�czy�o si� przyj�ciem na �wiat Pan�w lub inaczej m�wi�c Satyr�w. Przypuszczam, �e kojarzysz z mitologii greckiej? Potwierdzi�em skinieniem g�owy. - Z czasem nauczyli�my si� kontrolowa� rozw�j p�odu na tyle, aby urodzi� si� zdrowy diabe�. W zasadzie to raczej p�diabe�. Prawd� powiedziawszy, ja te� jestem p�diab�em. Moja matka by�a szlachciank�, a ojca nie znam - u�miechn�� si� - ale to nie przeszkadza�o mi zaj�� tak wysoko. Jako p�diabe� jestem bardziej odporny na dzia�ania g�ry i Ko�cio�a. Z drugiej strony jest kilka minus�w tej sytuacji. Ale o tym mo�e p�niej. Jeden z naszych najlepszych agent�w w XX wieku, Meff Fawson... - Meff? Agent do�u? - O! S�ysz�, �e czyta�e� Wolskiego. - No pewnie! �wietna ksi��ka. Chcia�bym pisa� tak jak on! - doda�em z zazdro�ci�. - To nic trudnego! Wolski dosta� od nas pigu�k�. - Wolski sprzeda� dusz�? - Niezupe�nie. Cen� za pigu�k� mia�o by� mi�dzy innymi napisanie "Agenta do�u". - To s� inne mo�liwo�ci? - nastr�j popsu� mi si� natychmiast \. - Tak! - spojrza� na moj� kwa�n� min�. - Ale Wolski by� wyj�tkowy. W zasadzie pigu�ka nie by�a mu potrzebna. - I to ma mnie pocieszy�? - Nie. Ale s�uchaj dalej. Jak mo�e pami�tasz, nasz najlepszy agent Meff Fawson zosta� zneutralizowany. - Pewnie, �e by� najlepszy, bo to Amerykanin, a nie Polak - gdzie� spod sufitu odezwa� si� Rokita. - Ale Amerykanin polskiego pochodzenia! - Z tym, �e tak do ko�ca, to nie jest pewne - nie ust�powa� g�os spod sufitu. - No i zobacz z kim ja pracuj�? - stoj�cy naprzeciw mnie diabe� pu�ci� oko w moim kierunku i u�miechn�� si� pod nosem. - To powiedz uczciwie, �e Meff przeszed� na drug� stron�. Jest teraz jednym z lepszych agent�w nieba. A wszystko przez dupencj�! A taki �adny koniec �wiata szykowali! Buuu! - No i rozbecza� mi si�. Za cz�sto w�r�d ludzi przebywa i zrobi� si� mi�kki. - Chocia� z drugiej strony wol� tak jak jest! - odezwa� si� g�os gdzie� nad moj� g�ow�. - B�dziesz ty ju� cicho! - Boruta zdenerwowa� si�. - Bez ludzi by�oby nudno... - Rokita nie dawa� za wygran�. Bawi�em si� �wietnie s�uchaj�c tej dyskusji. Ale w tym momencie Rokita zosta� doprowadzony do porz�dku, a Boruta ju� bez przeszk�d kontynuowa� sw�j wyk�ad. - Na czym to ja sko�czy�em? A tak! Meff by� jednym z lepszych agent�w. W zasadzie to by� jedynym nowym agentem w ostatnim pi��dziesi�cioleciu. W wi�kszo�ci wypadk�w wyr�czali nas zwykli ludzie. Czasami diab�y z importu, z Niemiec lub z Rosji. Jako� nie przepadam za nimi. Zdarzy�o mi si� kilka razy pomaga� nawet naszym partyzantom. - Dlaczego ci nie wierz�? - Bo ty cyniczny cz�owiek jeste�! Wiesz? Tak si� sk�ada, �e w piekle od dawna mamy daleko posuni�ta decentralizacj�, podzia� na regiony, �e tak powiem na euroregiony, he-he... Demografia uczyni�a takie spustoszenia w diabelskich szeregach, �e ca�� robot� na powierzchni powierzono p�diab�om. U nas z nowymi p�diab�ami posucha. Nie to co w Niemczech. Tam do niedawna by�o ich zatrz�sienie. A u nas? Strach m�wi�! Owszem, by�o kilku. Ale to wszystko szlachta. Z�ota wolno�� im w g�owach by�a. Na ka�dy m�j pomys� z liberum veto wyskakiwali. Nawet przed Najni�szym g�owy nie chcieli sk�oni�, bo diabe� na zagrodzie r�wny wojewodzie - m�wili. No i trzeba by�o ich zdegradowa� do zwyk�ych �miertelnik�w. A teraz sam tu jeden z Rokit� zarz�dzam - m�wi�c to otar� �z�, kt�ra pojawi�a mu si� w k�ciku oka. - Rozumiem, �e chcesz zaproponowa� mi status p�diab�a? - Nie ma to, jak rozmawia� z inteligentnym cz�owiekiem! - znowu u�miecha� si� pe�nym zestawem uz�bienia. - Eeee... Tak. Tylko z czym to si� wi��e? - Lepiej si� spytaj, co to daje? - A co zabiera? - Ty to chyba pesymist� jeste�? Lepiej pos�uchaj tego: niewyczerpane konto w banku, do ko�ca przeznaczonego limitu �ycia wieczna m�odo�� i zdrowie, panienki na ka�de skinienie, si�a i t�yzna fizyczna, odporno�� na ciosy. Ponadto darmowa pigu�ka z talentem, zero negatywnej krytyki oraz mo�liwo�� teleportacji w dowolne, wcze�niej odwiedzone miejsce. Czy� to nie wspania�e! - Pi�kne! Ale jestem dzieckiem reklam i wiem, �e im co bardziej jest reklamowane, tym wi�ksze �wi�stwo. Co w zamian? - Oczywi�cie wieczna s�u�ba dla do�u. - A co z moj� dusz�? - Jak to co? Zostaje u ciebie! Czy Meffowi kto� zabra� dusz�? - Nie. Sama zacz�a stopniowo znika�, co te� mi si� nie za bardzo podoba. - Ty to by� chcia� mie� wszystko, co? A od kiedy ci tak na duszy zale�y? Nie zauwa�y�em, �eby� ostatnimi czasy si� ni� przejmowa�? Poza tym Wolski nieco pozmienia� materia�y, kt�re mu dostarczy�em, tak aby bardziej wci�gn�� czytelnika. Z t� dusz� to troch� przesadzi�. Ja do dzisiaj mam swoj� dusz�, a b�dzie ju� oko�o pi��set lat, jak pracuj� dla do�u. Skrzywi�em si�. Co� za bardzo naciska�. Jestem ju� taki nieufny i nic na to nie poradz�. - No dobrze. Pomy�l o tym w ten spos�b. Nie ma duszy. Tak? Wi�c nikt si� nie b�dzie nad ni� zn�ca�. Proste, prawda? - Za��my... - To podpisujemy? - Nie chcem, ale muszem. - To tak, czy nie? - Rozwa�aj�c wszystkie za i przeciw... - Wi�c jak? - No dobrze! Raz kozie �mier�. - Rokita! Umowa! B�ysn�o tylko i na stole pojawi� si� kawa�ek pergaminu. Przeczyta�em. Wszystkie warunki zgadza�y si� z tym, co przedstawia� wcze�niej Boruta. - Zgadza si�? - zapyta� z u�miechem. - W sumie tak - powiedzia�em bez entuzjazmu. Ci�gle mia�em w�tpliwo�ci. Korzy�ci by�y oczywiste. Ale nauczony do�wiadczeniem innych, wiedzia�em �e umowy z piek�em, cz�sto wychodz� bokiem. - A teraz tylko podpis. Si�gn��em po wieczne pi�ro, kt�re le�a�o na biurku. Pr�bowa�em podpisa� si� pod cyrografem podrobionym podpisem mojego najwi�kszego wroga. - O nie! �adnym atramentem! Musisz podpisa� koniecznie w�asn� krwi�! - Nie rozumiem! Dlaczego krwi�? I do tego w�asn�? - Oj! Wydawa�oby si� inteligentny i wykszta�cony cz�owiek, a tymczasem taki zwyk�y ch�op z waszego tak zwanego �redniowiecza lepiej to rozumia� - Boruta drwi� ze mnie. - Po pierwsze tradycja. Piek�o, wbrew r�nym zapewne zas�yszanym przez ciebie pog�oskom, jest bardzo konserwatywne. Podobnie jak g�ra. Dlaczego krew? Ot� krew daje najlepsze por�czenie na autentyczno�� podpisu. Nie wa�ne czy podpiszesz si� krzy�ykiem czy czym� innym. Podpis krwi� jest jedyny w swoim rodzaju, tak jak jedyna w swoim rodzaju jest krew - u�miechn�� si� pe�nym garniturem siekaczy. - Nie w�tpi�! - To ju� powiniene� domy�la� si�, �e krew zawiera wszystkie informacje o podpisuj�cym dokument. Widzia�e� tyle film�w SF, przeczyta�e� tyle ksi��ek, jeste� w miar� bie��co z odkryciami naukowymi. Nic ci nie przychodzi do g�owy? - Chyba nie chcesz powiedzie�...? Nie... To niemo�liwe... - zawaha�em si� - Jeste� ju� blisko. Jeszcze ma�y wysi�ek i... - Nie chodzi ci chyba o DNA? - Brawo! Jednak si� nie myli�em, co do ciebie! - Ale po co wam w piekle materia� genetyczny? Co, macie ukryte jakie� laboratorium? Mutant�w tu sobie robicie? - zakpi�em. - Zdziwi�by� si�, jak blisko jeste� prawdy - powiedzia� to tak powa�nie, �e a� ciarki przesz�y mi po krzy�u. - A dok�adniej, to krew s�u�y nam do skopiowania osobnika. Jak wy to �adnie nazywacie - sklonowania. Co� mi tu nie gra�o. Jak to? Piek�o i klonowanie? Czu�em, �e kto� tu oszukuje. Albo to nie by�o piek�o albo... co? My�la�em intensywnie. Bruzdy przeora�y mi czo�o. - No przecie� ludzie nie �yj� wiecznie! Prawda? - Nie czekaj�c na odpowied� oraz nie przejmuj�c si� moj� nadliczbow� prac� umys�ow�, diabe� kontynuowa� wyk�ad. - Kiedy klient umiera, jego cia�o zostaje na Ziemi, a tylko dusza wypuszczana jest na wolno��. Dla zachowania pozor�w trzeba odprawi� normalny pogrzeb w tradycyjny czy mniej tradycyjny spos�b. Rozumiesz? - kiwn��em g�ow� twierdz�co. - I zanim duszyczka poczuje si� zbyt niezale�na robimy sobie klona. A dok�adnie to wyci�gamy go z lod�wki. Na zrobienie nowego nie ma czasu. Nast�pnie �ci�gamy dusz� do nowego cia�a i mamy ju� gotowego do dalszej obr�bki osobnika. Mo�e to by� obr�bka termiczna, mechaniczna albo psychokinetyczna czyli potocznie tak zwane tortury. - Ale po co? - Jak to po co? A rozumiem! Karmili ci� tymi bzdurami, �e to dusze cierpi� niewypowiedziane katusze. Ale sam si� zastan�w czy to jest mo�liwe? Taka dusza nic nie czuje. Mo�na j� do woli �ciska�. Nie boi si� ciasnych pomieszcze�, ani ciemno�ci, ani g�odu, ani zimna. No prawie niczego. I jak tu si� nad ni� zn�ca� przez wieczno��. A tak, jak si� jedna pow�oka cielesna zu�yje, robimy sobie nast�pn�, potem znowu nast�pn� i tak w niesko�czono��... Zauwa�y�, �e go nie s�ucham. Wpatrywa�em si� uwa�nie w umow�. Miejsce przeznaczone na m�j podpis znajdowa�o si� na samym dole pergaminu. - Podpisz si� w ko�cu. - Dlaczego na samym dole? Potem dopiszecie jakie� punkty do umowy na wolnym miejscu i b�d� mia� si� z pyszna. Boruta zdenerwowa� si�. Wyj�� nie wiadomo sk�d g�sie pi�ro. Uk�u� mnie nim w serdeczny palec u prawej r�ki. Po czym poda� mi je i powiedzia� stanowczo: - Podpisz! - Nie, nie podpisz�! Zmieni�em zdanie! W momencie, kiedy wypowiada�em te s�owa, niechc�cy potrz�sn��em pi�rem i nagle oderwa�a si� od niego kropla krwi. Patrzy�em przera�ony, jak powoli spada na pergamin w okolice przeznaczone na podpis. - Nie! - krzycza�em - Nieee!!! * * * * * - Nie! Nie! - krzycza�em. Podnios�em g�ow� z oparcia krzes�a. - Nie - powiedzia�em ciszej. Po twarzy p�yn�y mi �zy. Bola�a mnie g�owa. By�em spocony Czu�em si� po�amany i �cierpni�ty, a tak�e zm�czony, jakbym nie wiadomo, ile przeszed�. Spojrza�em na zegarek. By�a 3.15. Spa�em oko�o 15 minut. Komputer jeszcze chodzi�. Na ekranie by� dobrze mi znany obrazek z wodospadem. Otrz�sn��em si�, jak po zimnej k�pieli. Przez g�ow� przemkn�y fragmenty zdarze� sprzed chwili. - Co za g�upi sen? - powiedzia�em i pokiwa�em g�ow� z niedowierzaniem. Poczu�em jeszcze, jak po plecach przebiega mi dreszcz. - Cholerny koszmar! - doda�em. Szybko wy��czy�em komputer, rozebra�em si� i wskoczy�em do ��ka. "Jeszcze zd��� si� troch� przespa�. Mam nadziej�, �e przy�ni si� mi co� mi�ego" - pomy�la�em, po czym przy�o�y�em g�ow� do poduszki i usn��em jak zabity. Tej nocy nie �ni�o mi si� ju� nic wi�cej. Wsta�em do�� wcze�nie rano. By�em zupe�nie wyspany. Pe�en ch�ci do �ycia i tworzenia. Do pracy uda�o mi si� przyjecha� wcze�niej ni� zazwyczaj. Mia�em kilka minut, zanim przyjdzie reszta ludzi W��czy�em komputer. Wrzuci�em swoj� ulubion� stron� z opowiadaniami. Poprzedniego dnia zamie�ci�em na niej sw�j nowy tekst. Nie mog�em uwierzy�. Nie do��, �e by�o mn�stwo opinii, to wszystkie by�y pozytywne...