4904
Szczegóły |
Tytuł |
4904 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4904 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4904 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4904 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
WAC�AW GO�EMBOWICZ
PRZYGODY CHEMICZNE SHERLOCKA HOLMESA
WST�P
Podobno za granic� istniej� kluby wielbicieli Sherlocka Holmesa. Szkoda, �e u
nas nie
ma takiego, bo ch�tnie bym si� do niego zapisa�. Trudno nie podziwia� wielkiego
talentu
Conan Doyle'a, kt�ry stworzy� posta� genialnego detektywa, tak �yw� i
powszechnie znan�.
Zreszt� mam ku temu jeszcze inne, osobiste powody. Przecie� Holmes byt moim
koleg� po fachu, chemikiem. Doktor Watson zapozna� si� z nim w laboratorium
chemicznym,
gdzie Sherlock przeprowadza� rozmaite do�wiadczenia. Jak twierdzi Conan Doyle,
m�ody
jeszcze w�wczas detektyw wynalaz� nawet w�asn� metod� wykrywania hemoglobiny.
A p�niej, gdy ju� zamieszkali razem z Watsonem, czy Holmes nie mia� na
Bakerstreet swego k�cika chemicznego? Czy Watson nie biada� nad sto�ami
pogryzionymi
przez kwasy i poplamionymi przez barwniki? A wreszcie - gdzie przebywa� Holmes w
owych
ci�kich czasach, kiedy musia� ukrywa� si� przed gro�nym Moriartym? Czy� nie w
laboratoriach uniwersytetu w Montpelier!
Tak, nie ulega w�tpliwo�ci, �e Sherlock Holmes by� chemikiem. A jednak, mimo �e
znam wszystkie jego przygody, ma�o w�r�d nich znalaz�em przypadk�w, kiedy
korzysta� ze
swej wiedzy chemicznej. To po prostu dziwne i niezrozumiale. Dlaczego Conan
Doyle na
ka�dym kroku podkre�la u swego bohatera bystro��, spostrzegawczo��, umiej�tno��
dedukcji,
natomiast nie dba o to, aby zosta�a wykorzystana jego wiedza chemiczna? Mo�e nie
znalaz�
dla niego godnego partnera w�r�d chemik�w?
Martwi�a mnie ta luka w przygodach Holmesa. Korci�o mnie, aby je uzupe�ni�, i
d�ugo
si� waha�em, czy podj�� to zadanie. Skromno�� doradza�a, abym si� nie porywa� z
motyk� na
s�o�ce, a zn�w z drugiej strony pokusa by�a zbyt wielka. W ko�cu odwa�y�em si� i
oto
�Chemiczne przygody Sherlocka Holmesa� le�� przed wami. Ich akcja odbywa si� w
pocz�tkach wieku bie��cego.
Conan Doyle od dawna ju� nie �yje, nie mam mo�no�ci prosi� go o przebaczenie za
m� �mia�o��. Mam jednak nadziej�, �e gdyby �y� nie pot�pi�by mnie zbytnio -
przecie�
stara�em si� tylko i�� w jego �lady. Nie umiem oceni�, czy mi si� to uda�o; mam
nadziej�, �e
czytelnik lepiej to potrafi.
BRYLANTY LORDA SANDWICH
Unieszkodliwienie pu�kownika Morana by�o jednym z ostatnich wyczyn�w mego
genialnego przyjaciela. Zebrawszy niewielki fundusz, kt�ry mu zabezpieczy�
spokojne �ycie,
Sherlock Holmes ca�kowicie po�wi�ci� si� swemu dawnemu zami�owaniu do bada�
chemicznych. Do�� cz�sto ukazywa�y si� w pismach fachowych notatki i artyku�y o
jego
pracach, kt�re podpisywa� pseudonimem Hollock. Sherlock uwa�a� bowiem, �e jego
g�o�ne w
�wiecie przest�pc�w nazwisko nie licuje z powag� laboratori�w i bibliotek. Przez
d�ugi czas
nic nie m�ci�o jego naukowej pracy i Holmes zapewne nigdy by nie powr�ci� do
kariery
detektywa, gdyby na naszej drodze nie stan�� jeden z najgro�niejszych
przest�pc�w, jakich
wyda�y ostatnie czasy - Karol Braunheld. By� on profesorem jak s�ynny Moriarty*,
ale
przewy�sza� tego z�oczy�c� zar�wno szata�skim sprytem, jak i umiej�tno�ci�
stosowania
swej wielkiej wiedzy naukowej do zbrodniczych cel�w. S�usznie bowiem powiedzia�
kiedy�
Sherlock Holmes, �e gdy cz�owiek oddaje sw� inteligencj� na us�ugi zbrodni,
mo�na si� po
nim spodziewa� najwi�kszej pod�o�ci.
Doskonale sobie przypominam chwil�, kiedy ten niepospolity zbrodniarz po raz
pierwszy wszed� w nasze �ycie. By�o to pewnego pochmurnego poranka jesiennego
roku
1901, kiedy obaj z Holmesem wygrzewali�my si� przy kominku w naszym mieszkaniu
przy
Bakerstreet. Rozpar�szy si� wygodnie w fotelu, z nieod��czn� fajka w ustach, m�j
przyjaciel
czyta� jak�� ksi��k� naukow�, ja za� dopija�em herbat� i przerzuca�em gazety
poranne.
W owym czasie opinia publiczna podniecona by�a tajemniczym znikni�ciem
brylant�w lorda Sandwicha, a w pismach pe�no by�o szczeg��w i komentarzy na ten
temat.
Musz� przyzna�, �e sprawa ta istotnie by�a niezwyk�a i niezrozumia�a. Mog�a ona
w najwy�szym stopniu zaciekawi� nie tylko zawodowego detektywa, lecz r�wnie�
zwyk�ego
cz�owieka, z dala stoj�cego od kryminalistyki.
Oto pokr�tce jak wygl�da�y fakty.
Lord Sandwich, ostatni potomek starej i arystokratycznej rodziny, utracjusz i
hulaka o
jak najgorszej s�awie, posiada� kolekcj� brylant�w warto�ci miliona funt�w
szterling�w. Mia�
si� w niej znajdowa� �w s�ynny kamie� niebieski, kt�ry swego czasu zdobi� koron�
kr�l�w
francuskich, a p�niej zagin�� podczas Wielkiej Rewolucji. Nie brak�o tam
r�wnie� wielu
innych s�ynnych i olbrzymich brylant�w; liczne z nich dawniej nale�a�y do
nabab�w i ksi���t
hinduskich. Przodkowie lorda Sandwicha zdobyli je podczas wypraw or�nych lub
te�
nabywali za olbrzymie sumy. Widzia�em kiedy� fotografie tej kolekcji, by�o to
naprawd� co�
wspania�ego.
Sandwich ukrywa� ten skarb w podziemiach swego pa�acu przy Grosyenor Square,
gdzie jedno z pomieszcze� zamieniono w warowni�, opancerzon� betonem i stal�.
Strzeg�
swych brylant�w zazdro�nie i rzadko komu je pokazywa�, jednak nadszed� dzie�,
kiedy
musia� si� z nimi rozsta� na pewien czas. Potrzebne mu by�y pieni�dze, a bank
Braci
Carter�w, kt�rego by� klientem, zgodzi� si� udzieli� po�yczki w wysoko�ci stu
tysi�cy funt�w
jedynie pod odpowiedni� gwarancj�. Nie maj�c innego wyj�cia Sandwich z ci�kim
sercem
musia� da� w zastaw swe brylanty.
Przy zachowaniu wszelkich �rodk�w ostro�no�ci i pod siln� stra�� przeniesiono
szkatu�� z brylantami do skarbca bankowego i z�o�ono j� tam w niedost�pnej
pancernej
skrytce. Lord Sandwich umie�ci� swe piecz�cie na drzwiach i otrzyma� klucz od
jednego z jej
zamk�w. Klucz od drugiego zamku, po uprzednim na�o�eniu swoich piecz�ci,
otrzyma�
dyrektor banku Archibald Carter. To post�powanie mia�o na celu zapewnienie
bezpiecze�stwa obu stronom. Bank zyska� pewno�� swego zastawu, lord Sandwich za�
m�g�
by� pewny, �e w jego nieobecno�ci nikt nie tknie brylant�w.
Po�yczka mia�a by� sp�acona po up�ywie p� roku, ale ju� w dwa miesi�ce po
zdeponowaniu brylant�w Sandwich doszed� do wniosku, �e nie znajdzie na to
�rodk�w i �e
musi sprzeda� cz�� swego skarbu. W do�� szybkim czasie znalaz� kupca, kt�rego
sprowadzi�
do banku, by mu pokaza� sw� kolekcj�.
Carterowie nie mieli nic przeciwko temu. Wraz z lordem oraz sprowadzonym przez
niego kupcem udali si� do skarbca, gdzie przy zachowaniu odpowiednich
formalno�ci
przyst�piono do otwarcia skrytki. Przede wszystkim obejrzano piecz�cie, a po
stwierdzeniu,
�e s� one oryginalne i nienaruszone, Sandwich otworzy� jeden z zamk�w swoim
kluczem,
drugi za� zamek otworzy� Archibald Carter. Szkatu�ka z brylantami le�a�a
nietkni�ta
dok�adnie w tym samym miejscu, gdzie j� z�o�ono. James Carter wyj�� j� ze
skrytki, podni�s�
wieko i wtedy z ust lorda Sandwicha wyrwa� si� okrzyk przera�enia wraz z
potwornym
przekle�stwem - zamiast bezcennych niebieskawobia�ych brylant�w w szkatu�ce
le�a�y ��te
�wiecide�ka szlifowane na kszta�t diament�w.
Po och�oni�ciu z pierwszego wra�enia Archibald Carter przyjrza� si� im
dok�adniej.
Zastanowi�o go, �e z wyj�tkiem koloru zewn�trznie niczym si� nie r�ni�y od
oryginalnych
brylant�w Sandwicha. By�y zupe�nie tej samej wielko�ci i kszta�tu, le�a�y
zupe�nie na tych
samych miejscach co brylanty oryginalne. Wyj�� jedno z tych �wiecide�ek i
zauwa�y�, �e jest
ono zimne w dotyku. To go zastanowi�o, wiedzia� bowiem, �e szk�o jako z�y
przewodnik
ciep�a daje zupe�nie odmienne wra�enie. Podejrzewaj�c, �e �wiecide�ko wykonane
jest z
innego materia�u ni� szk�o poci�gna� nim po swym lusterku kieszonkowym �
utworzy�a si�
wyra�na rysa. Sprawa stawa�a si� coraz bardziej tajemnicza. Czy�by imitacj�
kolekcji
Sandwicha sporz�dzono z diamentow? Przypuszczenie to pocz�tkowo wydawa�o si�
niewiarygodne, lecz dalsze badania ca�kowicie je potwierdzi�y. Ze skarbca
bankowego
zosta�y skradzione brylanty Sandwicha i zamiast nich pozostawiono brylanty
podobne do
oryginalnych, lecz ��te i tanie.
Policja zabra�a si� energicznie do bada�. Przede wszystkim dokonano dok�adnych
ogl�dzin skrytki. Jednak�e ani na drzwiczkach, ani te� na jej pancerzu nie
znaleziono �adnego
�ladu ci�cia czy innego uszkodzenia. R�wnie� badanie odcisk�w palc�w nie da�o
�adnego
wyniku. Na szkatu�ce z brylantami i na drzwiczkach skrytki znajdowa�y si�
jedynie �lady
palc�w Sandwicha raz braci Carter�w. Widocznie z�oczy�ca musia� dzia�a� w
r�kawiczkach.
Lecz je�li w�amanie by�o wykluczone, to w jaki spos�b dosta� si� do skrytki, jak
podrobi�
piecz�cie i klucze? Przes�uchano stra�nik�w skarbca i wszystkich urz�dnik�w
bankowych,
lecz �aden z nich nie potrafi� wnie�� do sprawy nic nowego. Nikt nie zauwa�y�,
aby do
skarbca wchodzi� kto� obcy lub niepowo�any. Wys�ano zapytania do policji ca�ego
�wiata, czy
nie wpad�a na trop sprzeda�y niezwykle cennych brylant�w. Okaza�o si�, �e nie
stwierdzono
takiego wypadku.
Policja stan�a wobec tajemnicy nie do rozwi�zania. Dla mnie osobi�cie by�a to
r�wnie� jedna z najbardziej nie wyja�nionych zagadek, chocia� wsp�pracuj�c z
Holmesem
zetkn��em si� z niejedn�.
Lord Sandwich zaskar�y� Carter�w do s�du o odszkodowanie. ��da� miliona funt�w
szterling�w, czyli sum�, na kt�r� oszacowano jego zastaw. W wywiadach z
dziennikarzami ze
zwyk�� sobie brutalno�ci� rzuca� najgorsze oszczerstwa na Carter�w. Twierdzi�,
�e albo sami
dokonali kradzie�y, albo te� w jaki� spos�b s� w to zamieszani. Czy� trudno im
by�o, m�wi�,
podrobi� piecz�cie tak dok�adnie, �e nikt tego nie pozna�? Nie sprawia�o im
r�wnie� wielkiej
trudno�ci zdobycie drugiego klucza do zamku, od kt�rego klucz posiada� Sandwich.
A
wreszcie kt�, je�li nie Carterowie, mia� w ka�dej chwili �atwy dost�p do
skarbca?
W odpowiedzi na te wywody Carterowie zaskar�yli lorda o znies�awienie. W
wywiadach dla prasy zwracali uwag�, �e Sandwich r�wnie dobrze m�g� podrobi� ich
piecz�cie, dopasowa� klucz dorugiego zamku i, nie zauwa�ony przez nikogo, wyj��
z niej
swoje brylanty. Nie oskar�ali go jednak o to. Ich zdaniem w og�le nie by�o
w�amania ani
kradzie�y. Po prostu brylanty w niepoj�ty spos�b same przez si� z��k�y w czasie
przechowywania. To, co znaleziono w skrytce po jej otwarciu, wcale nie by�o
imitacj�. By� to
z��k�y depozyt z�o�ony przed dwoma miesi�cami.
Te bajeczki opowiadane przez Carter�w wydawa�y mi si� po prostu �mieszne i
oburzaj�ce: nie mie�ci�o mi si� w g�owie, �e kto� m�g� je wyg�asza� zupe�nie
serio. Jubilerzy
i szlifierze, kt�rych o to pytano, wy�miewali si� z przypuszczenia, �e brylanty
mog�yby
samoistnie z��kn��. O�wiadczyli, �e jest to wykluczone, nie zanotowano jeszcze
takiego
wypadku jak �wiat �wiatem.
A jednak by�o sporo os�b powodowanych niech�ci� do Sandwicha, kt�re dawa�y
pos�uch Carterom. Gazeta �Sunday Dispatch�, kt�r� w�a�nie mia�em w r�ku,
posun�a si�
nawet tak daleko, �e w tajemniczej przemianie brylant�w dopatrywa�a si� cudu.
Mia�a to by�
kara niebios za rozwi�z�e �ycie lorda.
Podsun��em ten artyku� Holmesowi.
- Przeczytaj tylko, jakie brednie wypisuj� na temat brylant�w Sandwicha -
rzek�em. -
To naprawd� niepoj�te, co ludzie potrafi� wymy�li�.
Sherlock pobie�nie rzuci� okiem na wskazany artyku�, pykn�� kilka razy z fajki i
z
kr�tkim - hm - powr�ci� do przerwanej lektury.
- Swoj� drog�, nie rozumiem tego wszystkiego - podj��em nie zra�ony milczeniem
mego przyjaciela. - Je�li sprawcami nie byli Carterowie, to po co z�odziej zada�
sobie trud
sporz�dzenia dok�adnej imitacji brylant�w Sandwicha, i to w�a�nie z diamentu? Po
co
podrzuci� j� i dlaczego stara� si� wszystko tak urz�dzi�, aby poza rzekomym
z��kni�ciem nie
by�o �adnego �ladu zamiany?
Je�li za�o�y�, �e zamiany dokonali Carterowie, to sprawa staje si� jasna. Tylko
im
mog�o zale�e� na pozostawieniu w skrytce mo�liwie dok�adnej imitacji, bo to
dawa�o im
podstaw� do bajeczki o samoistnym z��kni�ciu brylant�w. Przypu��my, �e s�d w
ni�
uwierzy. Nie b�d� wtedy musieli p�aci� odszkodowania Sandwichowi, a brylanty
zostan� im
prawie za darmo. Je�li natomiast trzeba b�dzie zap�aci� odszkodowanie, to c� -
zap�ac�
jedynie ich warto��. Czysty interes bez ryzyka.
- Zupe�nie s�uszne - mrukn�� Holmes
Spojrza�em na niego nie wiedz�c, czy m�wi serio, czy te� kpi ze mnie, ale nie
potrafi�em nic odczyta� z jego spokojnej i nieruchomej, jak zwykle, twarzy.
- Da�bym bardzo du�o, gdybym si� m�g� dowiedzie�, jak oni to zrobili -
westchn��em.
- Przecie� musieli mie� jakich� wsp�lnik�w, jaki� grawer musia� podrobi�
piecz�cie
Sandwicha, �lusarz drugi klucz, a zdolny szlifierz brylant�w wykona� imitacj�.
Niemo�liwe
r�wnie�, aby absolutnie nikt ich nie dostrzeg�, gdy manipulowali ko�o skrytki z
brylantami.
A jednak mimo usilnych bada�, mimo przes�uchania przez policj� setek �wiadk�w
nie
zdobyto �adnej nici przewodniej, �adnego �ladu os�b zamieszanych w to
przest�pstwo. Nic,
absolutnie nic.
- Ano, c�, m�j drogi - odpowiedzia� Holmes z ironicznym u�miechem - nie
pozostaje
nic innego, jak zgodzi� si� z �Sunday Dispatch".
- I uwierzy� w cudy? - wykrzykn��em.
- A mo�e komu� zale�y, aby w nie uwierzono? - zauwa�y� Sherlock zagadkowo.
Chcia�em go zapyta�, jak mam rozumie� te s�owa, ale mi przeszkodzi� gwa�towny
dzwonek u drzwi. Us�yszeli�my w korytarzu kroki naszego lokajczyka Billa, kt�ry
pobieg�,
aby je otworzy�, a tu� potem czyj� dono�ny g�os zapyta� o Sherlocka Holmesa. Nie
wiem, co
si� dalej dzia�o w korytarzu. Jedyne, co zdo�a�em uchwyci�, to gwa�towny protest
Billa, kt�ry
wpad� do naszego pokoju odwr�cony ty�em i z wyci�gni�tymi przed siebie r�koma.
Tu� za
nim w otwartych drzwiach zjawi� si� jaki� wysoki, barczysty m�czyzna z lask�
wysoko
wzniesion� do uderzenia.
- Mister Holmes - wo�a� nasz Bill przera�liwym g�osem - ten pan...
- Wyno� si�, drabie - grzmia� na niego nieznajomy - bo ci gnaty po�ami�.
Niezwyk�y ten widok nie wywar� na moim przyjacielu �adnego wra�enia.
- Dzi�kuj� ci, Bill, mo�esz odej�� - rzek� spokojnie do lokaja, po czym
zwracaj�c si�
do intruza, wskaza� mu r�k� krzes�o:
- Witam pana, lordzie Sandwich, prosz� spocz��.
Teraz i ja go pozna�em. By� zupe�nie taki sam, jak na licznych ilustracjach,
kt�re
ostatnio ukazywa�y si� w pismach. Pot�nie zbudowany, z czerwon�, nalan� twarz�
i
wy�upiastymi jasnoniebieskimi oczyma, w kt�rych czai�a si� w�ciek�o��, sprawia�
wra�enie
byka, w ka�dej chwili gotowego do stratowania wszystkiego, co mu stanie na
drodze. Worki
pod oczami i grube, wywini�te wargi jeszcze bardziej czyni�y odra�aj�c� t�
twarz, na kt�rej
mo�na by�o odczyta� hulaszcze �ycie, z jakiego s�yn��.
Sandwich nie uzna� za potrzebne ani przywita� si� z nami, ani te� wyt�umaczy�
swego
gwa�townego post�powania z Billem. Mimo zaproszenia Holmesa nie usiad� na
wskazanym
mu krze�le, lecz stoj�c nieruchomo bacznie wpatrywa� si� w mego przyjaciela.
- Nie by�o tu jeszcze tego starego z�odzieja? - zapyta� wreszcie chrapliwym
g�osem.
- Ma pan zapewne na my�li dyrektora Archibalda Cartera? - odpar� Holmes z
wyszukan� i niezrozumia�� dla mnie uprzejmo�ci�. - Nie, nie mia�em jeszcze
przyjemno�ci
go�ci� go u siebie.
- Do diab�a z tak� przyjemno�ci� - warkn�� lord. - Sk�d u licha pan mnie zna?
- Nic dziwnego - u�miechn�� si� Holmes - wszak i pan mnie zna. Jeste�my obydwaj
znakomito�ciami.
Nie spodziewa�em si� po Holmesie takiej finezji, nie wywo�a�a ona jednak na
Sandwichu �adnego wra�enia.
- Kto jest ten tutaj? - wskaza� na mnie palcem. - Niech wyjdzie!
Tego mia�em ju� do��. Od pierwszej chwili poczu�em niech�� do tego gbura, ale
teraz
jego chamstwo przepe�ni�o miar�. Krew we mnie zakipia�a, got�w by�em porwa�
draba za
ko�nierz, otworzy� nim drzwi i z kopniakiem na drog� zrzuci� go ze wszystkich
schod�w.
- Ten pan to m�j przyjaciel, doktor Watson - rzek� Sherlock nie trac�c spokoju.
-
Zostanie w tym pokoju albo je�li pan koniecznie ��da, aby wyszed�, bardzo mi
przykro -
nasza rozmowa nie dojdzie do skutku.
- Do stu tysi�cy diab��w! - wrzasn�� Sandwich, ale Holmes nie da� si�
wyprowadzi� z
r�wnowagi tym wykrzyknikiem. Poci�gaj�c fajeczk�, bawi� si� le��cym na stole
no�ykiem i
spokojnie przygl�da� si� go�ciowi.
- Dobrze, niech i tak b�dzie - podda� si� w ko�cu Sandwich, siadaj�c na krze�le.
- Nie
lubi� traci� s��w, panie Holmes. Spraw� pan zna. Przyszed�em powiedzie�, �e dam
panu trzy
razy wi�cej, ni� zaproponuje Carter.
- Prawdziwie lordowski gest - lekko przymru�y� oczy Holmes. - Nie wiem tylko,
czy
dyrektor Carter w og�le wyst�pi z jak�� propozycj�.
- Nie strugaj pan wariata - kr�tko uci�� Sandwich. - Ten stary szubrawiec na
pewno tu
przybiegnie. Co pan s�dzi o tym wszystkim?
- Nie mam jeszcze wyrobionego zdania w tej sprawie - uchyli� si� Holmes od
odpowiedzi.
- Ho, ho, h�, h�, h� - zarechota� lord. - Wielki Sherlock Holmes nie ma zdania w
s�ynnej na ca�y �wiat sprawie. Zreszt� jak pan chce - zacz�� powa�nie. - Mnie
tam wszystko
jedno, kto ukrad�. Znajd� pan z�odzieja - to grunt. Ale powiadam panu, tu mi
w�osy wyrosn� -
wskaza� na sw� d�o� - je�li oni tego nie zrobili.
Holmes wsun�� si� g��biej w fotel, opar� o niego g�ow�, przymkn�� oczy i
spl�t�szy
d�onie zastyg� w milczeniu. By�a to jego zwyk�a poza, kiedy si� nad czym�
g��boko
zastanawia�.
- Dobrze - rzek� energicznie, ockn�wszy si� z zamy�lenia - zajm� si� pa�sk�
spraw�.
By�em zdumiony. Od szeregu lat nic nie mog�o sk�oni� Holmesa, aby powr�ci� do
zawodu detektywa. Dlaczego teraz zainteresowa� si� spraw�, kt�ra jeszcze p�
godziny temu
zupe�nie go nie obchodzi�a? Mimo tylu lat i za�y�o�ci wci�� go nie zna�em.
- Musz� jednak postawi� jeden warunek, lordzie Sandwich � doda� Holmes po
chwili.
- Odpowie mi pan na kilka pyta�.
- Pytaj pan, byle kr�tko.
- Jaki pan ma wzrok?
- A c� to pana obchodzi! - wybuchn�� lord.
- Obieca� pan odpowiada� na moje pytania - nie traci� spokoju Sherlock.
- No wi�c jestem kr�tkowidzem, ale niech mnie wilki zjedz�, je�eli rozumiem, na
co
panu ta wiadomo��.
- A teraz drugie pytanie - ci�gn�� niewzruszony detektyw. - Ma pan w krawacie
pi�kn�
szpilk� z per��. Czy wolno wiedzie�, gdzie j� pan kupi�?
- Kpiny, s�owo daj�, czyste kpiny. Do stu tysi�cy diab��w, mam do�� tych g�upich
pyta� - zn�w uni�s� si� Sandwich.
- Niestety, musz� obstawa� przy tym pytaniu, mylordzie.
Bacznie obserwowa�em Sandwicha przez ca�y ten czas i widzia�em, jak narasta w
nim
w�ciek�o��. Czerwona twarz jeszcze bardziej mu spurpurowia�a, wytrzeszczy�
w�ciek�e oczy
na Holmesa i zdawa�o si�, �e jeszcze chwila, a rzuci si� na niego z pi�ciami.
Widocznie jednak obawa zra�enia sobie Holmesa zwyci�y�a nad w�ciek�o�ci� lorda,
bo wysapawszy przez kilka sekund sw� z�o��, warkn��:
- W Brukseli.
- Dzi�kuj�. Jeszcze jedno, ostatnie pytanie. W jakim wieku jest pa�ski s�u��cy i
czy
lubi zagl�da� do kieliszka? - zapyta� Holmes z lekkim u�mieszkiem.
Sandwich zn�w spojrza� na niego nienawistnie, ale tym razem szybko si� opanowa�
i
wyja�ni�, niezwykle jak na niego dok�adnie, �e ma trzydziestoletniego lokaja,
kt�ry nie gardzi
kieliszkiem ginu, ale nade wszystko lubi porter.
Holmes podzi�kowa� mu uprzejmie i o�wiadczy�, �e nie ma wi�cej pyta�, co
sprawi�o
lordowi wyra�n� ulg�. Si�gn�� do kieszeni, wyj�� z niej ksi��eczk� czekow� i
spytawszy
kr�tko: ile? - zamierza� wypisa� czek.
- Prosz� schowa� ksi��eczk�, mylordzie. Nie bior� pieni�dzy, p�ki nie wiem za co
-
wyja�ni� Sherlock.
- Jak pan chce - wzruszy� Sandwich ramionami. Rzuci� kr�tkie - �egnam - i
obr�ciwszy si� na pi�cie, wyszed� nie ogl�daj�c si� na nas.
- Co za ohydny typ - wybuchn��em, gdy tylko drzwi si� za nim zamkn�y. -
Podziwiam twoj� anielsk� cierpliwo��. Jak mog�e� znosi� jego impertynencje? Ja
bym go ju�
dawno wyrzuci� za drzwi.
- Masz racj�, m�j drogi - u�miechn�� si� Holmes. - Zamiast studiowa� jego
charakter,
raczej nale�a�o da� mu pozna� sw�j w�asny.
Zamilk�em zawstydzony. Sherlock do�� cz�sto pozwala� sobie na drwiny w stosunku
do mnie, ale tym razem nale�a�a mi si� s�uszna nauczka.
- Musisz jednak przyzna� - podj��em po chwili - �e pytania, kt�re mu zadawa�e�,
by�y
do�� niezwyk�e. Co on sobie na przyk�ad pomy�la�, gdy go zapyta�e� o stan jego
wzroku?
- Nie wiem, co sobie pomy�la�. Widz� tylko, �e twojej uwadze uszed� bardzo wa�ny
fakt, chocia� skwapliwie czyta�e� wszystko, co pisano o znikni�ciu brylant�w.
- Nie rozumiem - co�, co jest w zwi�zku ze wzrokiem Sandwicha?
- A jak�e. Przecie� on pierwszy zauwa�y� kradzie� brylant�w, mimo, ze jest
kr�tkowidzem.
Musia�em mu przyzna� racj�. To istotnie by�o dziwne
- Jaki z tego wyci�gasz wniosek? - zapyta�em.
- Wnioskowanie bez dostatecznej ilo�ci fakt�w prowadzi na manowce, m�j drogi.
Chwilowo zbieram fakty.
- Niech i tak b�dzie. A co z t� szpilk� w krawacie?
- O, nic szczeg�lnego, bardzo mi si� podoba�a - odrzek� Holmes beztrosko.
Zrozumia�em, �e mnie zbywa byle czym, i nie chc�c nara�a� si� na dalsze odmowy,
nie pyta�em o nic wi�cej.
Holmes powr�ci� do lektury, przerwanej wizyt� Sandwicha, ale tego dnia nie
zazna�
spokoju. W kilka minut po odej�ciu lorda zn�w rozleg� si� dzwonek u drzwi
wej�ciowych i
tu� potem Bill dor�czy� nam czyj�� kart� wizytow�.
- Archibald Carter, dyrektor banku Bracia Carter i Ska � przeczyta� Holmes.
- Prosi�, Bill, prosi� - doda� �ywo.
Do pokoju wszed� suchy, szpakowaty m�czyzna, wzrostu mniej ni� �redniego,
ubrany w skromny i staromodny surdut. Nigdy bym w tym niepozornym cz�owieczku
nie
domy�li� si� dyrektora pot�nego banku, raczej sprawia� wra�enie emerytowanego
urz�dnika
niezbyt wysokiej rangi.
W jego twarzy i postaci, a szczeg�lnie w ruchach, wida� by�o sztucznno�� i
uni�ono��, kt�re od razu budzi�y niech��. Wzros�a ona we mnie jeszcze bardziej,
gdy cichym
i monotonnym g�osem zacz�� recytowa� powitanie, na pewno z g�ry u�o�one.
- How do you do, mister Holmes - zacz�� - jak�e mi jest milo, �e mog� pana
przywita�. Tak dobrze znam pana z licznych fotografii, �e pozna�bym go w�r�d
tysi�ca os�b.
A ten drugi pan, je�li si� nie myl�, to zapewne doktor Watson, pa�ski wierny
przyjaciel i
pomocnik. How do you do, mister Watson.
Odpowiedzieli�my kr�tko na to powitanie i dyrektor Carter usiad� na wskazanym mu
przez Holmesa krze�le. Uczyni� to tak ostro�nie, jakby by�o ze szk�a.
Holmes zdawa� si� nie zwraca� uwagi na jego zachowanie. Pocz�stowa� go cygarami,
kt�re zawsze mia� pod r�k�, poda� mu ogie� i zapaliwszy fajk� czeka�, a� go��
sam si�
odezwie.
Dyrektor milcza� przez d�u�sz� chwil� dla lepszego efektu, wreszcie, spl�t�szy
d�onie
jak do modlitwy, zacz��:
- Ach, mister Holmes, ma pan przed sob� najnieszcz�liwszego i najbardziej
niewinnego z ludzi. Niech nas pan ratuje, niech pan ratuje setki biednych ludzi,
kt�rzy nam
zawierzyli swe oszcz�dno�ci. Lord Sandwich chce nas zrujnowa�. Gdyby�my mu
musieli
wyp�aci� milion funt�w, grozi nam bankructwo i ruina.
- Nie jestem cudotw�rc� �-odpar� Holmes sucho.
- Jest pan nim - zawo�a� �ywo Carter. - Rozwik�a� pan tyle spraw, tyle ludzi
uratowa�
pan od �mierci lub ruiny, �e na pewno uda si� panu wyja�ni� tajemnic� po��k�ych
brylant�w.
- Czego pan w�a�ciwie oczekuje ode mnie, panie Carter? - zniecierpliwi� si�
Holmes. -
To, co pan nazywa tajemnic�, jest zwyk��, niezmiernie wyrafinowana kradzie��.
Znale�� jej
sprawc�w nie jest tak �atwo, jak pan s�dzi.
Carter zerwa� si� z krzes�a i spojrza� na Holmesa wzrokiem doskonale pasuj�cym
do
aktora, kt�ry ma odegra� wielk� bole��.
- Bo�e - zawo�a� za�amuj�c r�ce - wi�c i pan wierzy, �e to by�a kradzie�!
Jeste�my
zgubieni. Nie mam ju� co robi� na tym �wiecie!
Opad� na krzes�o i nieruchomy, z zamkni�tymi oczyma dalej gra� rol� cz�owieka
zupe�nie z�amanego. Przej�o mnie to takim wstr�tem, �e z niezmiern� satysfakcj�
wyrzuci�bym go za drzwi. Nie wiem, kto wtedy by� dla mnie bardziej odra�aj�cy -
grubia�ski
Sandwich czy te� ten uk�adny �wi�toszek, niew�tpliwie zamieszany w szata�sko
obmy�lone
przest�pstwo.
Holmes przygl�da� mu si� w milczeniu. Spodziewa�em si�, �e mu powie kilka s��w
prawdy, lecz zamiast tego m�j przyjaciel przem�wi� g�osem niespodzianie
�agodnym:
- Nie rozumiem, dlaczego upiera si� pan przy przekonaniu, �e brylanty z��k�y
same z
siebie. Je�li uda si� znale�� sprawc� kradzie�y, zapewne odzyskamy i skarb
Sandwicha.
- Nie, to niemo�liwe - zaprzeczy� Carter gwa�townie - tam nie by�o i nie mog�o
by�
kradzie�y. Policja...
- Jak pan uwa�a - sucho przerwa� mu Holmes, kt�rego znudzi�a ju� ta komedia. -
Czy
mo�e mi pan odpowiedzie� na kilka pyta�?
- Z jak najwi�ksz� ch�ci�, powiem wszystko, o co tylko pan zapyta.
- Dobrze. A wi�c po pierwsze. Czy ogl�da� pan brylanly przed z�o�eniem ich do
skarbca?
- A jak�e. Daj�c pieni�dze musieli�my dok�adnie obejrze� zastaw. Brylant�w by�o
sze��dziesi�t trzy, wszystkie pierwszej wody.
Holmes kiwn�� g�ow�.
- Prosz� mi teraz opowiedzie� dok�adnie, co si� dzia�o od chwili otwarcia przez
was
skrytki.
- Po otwarciu skrytki m�j brat James wyj�� z niej szkatu�k�, kt�ra le�a�a na tym
samym miejscu, gdzie j� z�o�ono. Otworzy� jej wieko, a wtedy lord Sandwich
ordynarnie
zakl�� i wrzasn��, �e mu skradziono brylanty. Wydawa�o nam si�, �e imitacja
wykonana jest
ze szkie�ek, ale...
- Chwileczk�, panie Carter, jak zachowa� si� �w kupiec, kt�rego sprowadzi�
Sandwich?
- By� tak samo zdumiony jak my wszyscy, ale nic nie powiedzia�. To by� w og�le
cz�owiek ma�om�wny. Mam wra�enie, �e to nie by� Anglik.
- Z czego pan to wnosi?
- Mia� wyra�nie obcy akcent. Powiedzia�bym, �e holenderski czy niemiecki.
- Pami�ta pan jego nazwisko?
- Niestety, Sandwich przedstawi� go tak niewyra�nie, �e nie dos�ysza�em. O ile
wiem,
pyta�a r�wnie� o niego policja. Sandwich twierdzi, �e to by� jaki� przygodny
nabywca.
- Jak pan ocenia stan maj�tkowy Sandwicha, dyrektorze?
To pytanie wyra�nie zaskoczy�o Cartera. W ko�cu wykrztusi�:
- Sandwich jest naszym klientem, obowi�zuje mnie w stosunku do niego tajemnica
bankowa. Je�li pan koniecznie tego ��da, mog� udzieli� odpowiednich wyja�nie�,
ale
wola�bym nie obci��a� swego sumienia.
Ta udawana wra�liwo�� wzburzy�a mnie, wi�c zapyta�em ironicznie:
- Czy zawsze jest pan taki sumienny, panie dyrektorze?
Holmes spojrza� na mnie z wyra�nym niezadowoleniem.
- Nie podzielam zdania doktora Watsona - zwr�ci� si� do Cartera. - Zwalniani
pana z
odpowiedzi na moje pytanie. Prosz� mi natomiast powiedzie�, czy ma pan dobry
wzrok.
- Doskona�y, mister Holmes, doskona�y. Zar�wno ja, jak i moje rodze�stwo.
Pochodzimy z rodziny, kt�ra nie wie, co to okulary.
- Jeszcze jedno pytanie. Ma pan wiele s�u�by?
- Mieszkam w podmiejskiej willi, gdzie zatrudniam troje os�b - kuchark�,
pokoj�wk�
i starego lokaja, kt�ry r�wnie� dogl�da ogr�dka.
Carter okaza� si� w tym przypadku bardzo rozmowny. Dowiedzieli�my si� od niego
wielu szczeg��w, a mi�dzy innymi i tego, �e �w stary lokaj, zajmuj�cy si�
ogr�dkiem, jest
wielkim mi�o�nikiem kwiat�w.
Holmes podzi�kowa� mu za te wszystkie informacje, o�wiadczy�, �e na razie nie ma
dalszych pyta�, i uprzejmie go po�egnawszy, odprowadzi� do drzwi.
- Doskonale! - zawo�a� po jego wyj�ciu. - Zwierzyna sama nas naprowadza na trop.
By�em przekonany, �e ju� sko�czy�em z wykrywaniem przest�pstw, ale ta sprawa
naprawd�
warta jest, aby si� ni� zaj��. Doskonale - powt�rzy�, zacieraj�c r�ce - co� mi
tu pachnie wielk�
gr�.
- Wybacz, m�j drogi - wtr�ci�em niepewnie - ja tu nie potrafi� dostrzec �adnego
tropu.
- A doskona�y wzrok Cartera nic ci nie m�wi?
- Uwa�asz, �e powinien by� dostrzec zamian� brylant�w wcze�niej ni� kr�tkowidz
Sandwich?
- Jasne. A tym bardziej jego brat James, kt�ry otwiera� szkatu�k� - odpar�
Holmes
przygl�daj�c mi si� z rozbawieniem.
Zn�w nie wiedzia�em, czy m�wi serio, czy te� kpi ze mnie i w ko�cu mnie to
zniecierpliwi�o.
- Twoja s�ynna dedukcja czasem prowadzi na manowce - rzek�em z przek�sem. -
Mo�e z niej zar�wno dobrze wynika�, �e winien jest Sandwich, jak i to, �e wina
le�y po
stronie Carter�w.
- Hm - skrzywi� si� Ho�mes ironicznie. - Zapominasz o jeszcze trzeciej
mo�liwo�ci, �e
winni s� obydwaj. By�a to po prostu ukartowana mi�dzy nimi gra, w kt�rej
wsp�lnie dzia�ali
przeciw komu� trzeciemu.
- M�wisz serio? - zawo�a�em. - Nikt przed tob� nie wpad� na t� my�l. Uwa�am, �e
jest
genialnie prosta. Z chwil� gdy przyjmie si� t� hipotez�, wszystko staje si�
jasne. Ani Carter,
ani Sandwich nie potrzebowali wykrada� brylant�w, bo do skarbca od razu z�o�ono
imitacj�!
- No i widzisz, m�j drogi - rzek� Holmes ju� zupe�nie powa�nie.- Zadrwi�e� z
mojej
metody dedukcyjnej, ale to nie ja j� stosuj� bez zastanowienia, lecz ty to
czynisz. Co do mnie
- nie wyci�gam �adnych wniosk�w. Mam tylko w r�ku fakt - zachowanie si� zar�wno
Sandwicha, jak i Carter�w po otwarciu skrzynki nie by�o naturalne. Ale, jak
widzia�e�, fakt
ten mo�e pasowa� do trzech rozmaitych mo�liwo�ci, pomijaj�c ju� to, �e m�g� by�
zupe�nie
przypadkowy. Kt�ra z tych mo�liwo�ci jest s�uszna? Nie wykluczam �adnej, ale te�
i przy
�adnej si� nie upieram. Zobaczymy, co przynios� nowe fakty, kt�re musimy zdoby�.
W�a�nie
mam zamiar to uczyni�.
Holmes wyszed� do przyleg�ej kom�rki, w kt�rej przechowywali�my rozmaite ubrania
i inne rekwizyty potrzebne do charakteryzacji, i po kilkunastu minutach wr�ci�
stamt�d tak
gruntownie przeobra�ony, �e na pewno nie pozna�bym go na ulicy. Mia� szpakowat�,
zmierzwion� czupryn�, niesfornie opadaj�c� mu na czo�o, oraz siwe w�sy i brod�
kr�tko
przystrzy�one. Tanie cajgowe ubranie, pogniecione i miejscami poplamione ziemi�
i zieleni�,
kraciasta chustka na szyi i kaszkiet w r�ku dope�nia�y wygl�du ogrodnika, kt�ry
wraca z
pracy.
- Ca�e szcz�cie, �e znam si� nieco na ogrodnictwie � rzek� do mnie wspania�ym
cockneyem - b�d� m�g� pogada� sobie z niezwyk�ym lokajem, kt�ry kocha kwiaty.
Gdyby�
chcia�, mia� bym zaj�cie i dla ciebie.
- Bardzo ch�tnie - odrzek�em - ale dawno ju� nie spe�nia�em �adnych twoich
polece�.
Obawiam si�, �e wyszed�em z wprawy.
- O, nic wielkiego - uspokoi� mnie Sherlock, chodzi o spraw� wzgl�dnie �atw� i
bezpieczn�. Nawi�� znajomo�� z lokajem Sandwicha i zaci�gnij go do baru. Mo�e
uda ci si�
co� od niego wydoby�.
Nie zapomnij, �e lubi gin, ale woli porter � �mial si� Holmes, �egnaj�c si� ze
mn� i
udaj�c si� na wypraw�.
Nie umia�em tak dobrze charakteryzowa� si� jak Holmes, ale moje przebranie nie
musia�o by� takie z�e, skoro lokaj Sandwicha, kt�rego potr�ci�em na ulicy, nie
powzi��
�adnych podejrze�. Czatowa�em na niego przez d�u�szy czas w pobli�u Grosvenor
Square i
teraz stali�my naprzeciw siebie po nieumy�lnym, jak si� mog�o zdawa�, zderzeniu.
- Te - mrukn�� potr�cony bez szczegolnej z�o�ci � gdzie masz ga�y? W kieszeni?
- �eby� wiedzia�, �e w kieszeni. Szklane � znalaz�em szybk� odpowied�.
Widocznie podoba� mu si� ten niewybredny koncept, bo spojrza� na mnie przyja�nie
i
odpowiedzia� ze �miechem:
- Ale za to twoje w�asne do niczego. Nadepn��e� mi na odcisk, a� mi �wieczki
stan�y
przed oczami.
Przeprosi�em go, powiedzia�em kilka s��w o z�o�liwo�ci odcisk�w, kt�re zawsze
umiej� znale�� sie w najbardziej bolesnym miejscu, a nast�pnie wyrazi�em
gotowo��
odszkodowania w postaci szklaneczki porteru. Po kilku minutach popijali�my juz
przed lad�
barow� jak starzy znajomi.
Sandwich m�wi� prawd�. Jego lokaj nie mia� wi�cej ni� trzydzie�ci lat, a porter
bardzo
mu smakowa�. By�o to ch�opisko rozmowne i dobroduszne i wcale nie musia�em go
ci�gn��
za j�zyk, aby uzyska� sporo ciekawych wiadomo�ci.
Jim opowiedzia� mi, �e s�u�ba u Saudwicha nie nale�a�a do przyjemnych. Gburowaty
i
opryskliwy lord by� niezno�ny w obej�ciu, a gdy wpada� w w�ciek�o��, nie liczy�
si� z nikim i
niczym. Poprzednik Jima dosta� kilka razy kijem za to, �e nie przyni�s� na czas
herbaty.
Sprawa posz�a do s�du i Sandwich musia� zap�aci� spore odszkodowanie.
Lord prowadzi� niezwykle rozrzutny tryb �ycia. Jego rachunki za libacje w
najdro�szych restauracjach sz�y w setki funt�w. By� jednak hojny dla s�u�by i
tylko dzi�ki
temu potrafi� j� utrzyma� przy sobie.
Musia�em si� jako� odwdzi�czy� Jimowi za te zwierzenia i napr�dce wymy�li�em
sobie pracodawc�, u kt�rego �ycie te� nie by�o �atwe. Obdarzy�em go spokojnym
charakterem, ale za to przypisa�em mu niezwyk�e sk�pstwo i podejrzliwo��. Na
dodatek
obarczy�em go jeszcze wstr�tem do alkoholu. Trzeba mu si� by�o t�umaczy� z
ka�dej
szklaneczki piwa wypitej na mie�cie.
Jim potakiwa� mi ze wsp�czuciem, o�wiadczy�, �e bardzo mu si� podobam, i
ch�tnie
um�wi� si� ze mn� w tym samym barze na nast�pne popo�udnie.
Pospieszy�em do domu, chc�c podzieli� si� z Holmesem zdobytymi wiadomo�ciami,
ale go nie zasta�em. Wr�ci� dopiero p�nym wieczorem, bardzo zm�czony, cho�
wyra�nie
zadowolony ze swej wyprawy. Poniewa� wbrew moim oczekiwaniom nic mi nie
powiedzia� o
jej wyniku, nie pozosta�o mi nic innego, jak zda� sprawozdanie z mego spotkania
z Jimem.
- Doskonale si� spisa�e�, Watsonie - pochwali� mnie Sherlock - to ciekawe
wiadomo�ci. Mam nadziej� - doda� - �e uzyskamy ich wi�cej. Przy��cz� si� do was
jutro.
Zapami�taj sobie, �e b�d� si� nazywa� Joe Pumpkin. Nie zapomnij - Joe Pumpkin,
bezrobotny
lokaj w poszukiwaniu pracy.
Nazajutrz po po�udniu w�a�nie dopija�em z Jimem pierwsza szklank� porteru, kiedy
w
drzwiach baru stan�� Holmes. Zn�w musia�em podziwia� jego niezwyk�e
umiej�tno�ci.
Mo�na by�o przysi�c, �e to lokaj z krwi i ko�ci.
- Halo, Joe! - zawo�a�em. - Jak si� masz, chod� no tu do nas. - A gdy si�
przybli�y�,
doda�em:
- Cz�owieku, gdzie ty si� podziewasz, kop� lat ci� nie widzia�em. Co porabiasz?
- �le porabiam - odrzek� rzekomy Joe, witaj�c si� ze mn� i przedstawiaj�c si�
Jimowi.
- M�j ostatni stary wykitowa�, a jego synalka nie sta� na lokaja, bo szybko
przepu�ci�
ojcowski maj�tek. Szukam pracy, mo�e masz jak�?
- Kolejk� pod nasz� nowa znajomo�� - zaproponowa� Jim - ja stawiam.
- O, nie, nie - sprzeciwi� si� Joe - do mnie nale�y ten zaszczyt.
- Trzy portery - zwr�ci� si� do barmana.
Nawi�za�a si� rozmowa na tematy og�lne. Omawiali�my trudno�ci i niedole �ycia
lokajskiego, opowiadali�my o dziwactwach i nadmiernych wymaganiach pracodawc�w,
wy�miewali�my si� z nich, poniewa� d�a �wiata i ludzi s� zupe�nie inni ni� u
siebie w domu
wobec rodziny i s�u�by. Jim nie omieszka� r�wnie� pochwali� si� spraw� swego
lorda, ale nie
powiedzia� nam na ten temat nic nowego.
Pili�my kolejk� za kolejk�, a za wszystkie p�aci� Joe. Tego dnia, powiedzia�, on
funduje i nikt mu nie mo�e w tym przeszkodzi�.
Jimowi to imponowa�o.
- Morowy z ciebie ch�op, Joe - zawo�a� - a wiesz, co mi si� w tobie najwi�cej
podoba?
- Nie wiem, Jim.
- To, �e nie jeste� skner�. Fundujesz za ostatnie grosze, cho� jeste� bez pracy.
Ale nie
b�j si�, Joe, ju� ja ci znajd� posad�.
Holmes odpowiedzia� mu sm�tnie, �e nie ka�dy ma szcz�cie znale�� prac� u
takiego
bogacza jak Sandwich.
- Te� trafi�e� kul� w p�ot! - roze�mia� si� Jim ha�a�liwie. - Przecie� do tego
naszego
wyjazdu za granic�, p�tora roku temu, to�my ma�o g�odem nie przymierali. Nawet
nie
starczy�o na utrzymanie domu i s�u�by, a lichwiarze po prostu u nas nocowali.
W oczach Holmesa zab�ys�a czujno��.
- To� ty i za granic� bywa� - uda� zdziwienie. - S�owo daj�, ch�op ma szcz�cie!
A
jakie tam piwa miewaj�?
- Phi, jak w jakim mie�cie. Bo musisz wiedzie�, �e cz�owiek bywa� w niejednym, i
to
niejeden raz - che�pi� si� Jim. - W Brukseli i Antwerpii piwo maj� nie
najlepsze, a porter to
ju�
ca�kiem do niczego. Ale za to w Niemczech, w tym ich Monachium, porter -
powiadam wam
- nie macie poj�cia - obliza� si� i wzni�s� oczy do g�ry na to wspomnienie,
Holmes skorzysta� z chwili jego nieuwagi i da� mi znak, abym i ja wmiesza� si�
do
rozmowy. Zrozumia�em, o co mu chodzi, nie chcia� budzi� podejrzliwo�ci Jima
swymi
ci�g�ymi pytaniami.
- M�g�by� pami�ta� o nas - odezwa�em si� - jak pojedziesz jeszcze raz do
Niemiec.
Przywie� par� butelczyn tego porteru.
- Nic z tego nie b�dzie - odpar� markotnie Jim. - Od p� roku albo i wi�cej
nasze
wyjazdy si� urwa�y. Teraz go�cie z zagranicy do nas przyje�d�aj�.
Holmes zn�w drgn�� i porozumiewawczo spojrza� na mnie.
- Te� nie�le - wtr�ci� z pozorn� oboj�tno�ci�. - Mo�na si� po�ywi� przy dobrym
go�ciu.
- Nie przy ka�dym - skrzywi� si� Jim. - Belgowie to morowe ch�opy, ale ten
profesor z
Monachium, niech go kaczka kopnie, sknera taki, �e niech B�g broni.
O rety! - zawo�a� spojrzawszy nagle na zegar wisz�cy na przeciwleg�ej �cianie. -
Pi�ta
godzina. Jak stary wr�ci z miasta, a mnie w domu nie b�dzie, to piek�o gotowe.
Wiej�,
ch�opcy, spotkamy si� tu w sobot� po po�udniu. Ja funduj�.
Wybieg� z baru, a wkr�tce za nim i my opu�cili�my len lokal.
- To wszystko staje si� coraz bardziej zagadkowe - rzek�em do Holmesa na ulicy.
- Te
wyjazdy Sandwicha do Antwerpii, Brukseli i Monachium... Antwerpia to miasto
szlifierzy,
mo�e tam bywa� w zwi�zku z brylantami... Ale co robi� w Monachium?
- Tak, to do�� dziwne - potwierdzi� Holmes w zamy�leniu - tym bardziej �e Jim
nie
wszystko wie. Sandwich by� w Brukseli niedawno, dwa tygodnie przed zdeponowaniem
swej
szkatu�ki
w skrytce bankowej.
- Sk�d o tym wiesz?! - wykrzykn��em, staj�c po�rodku chodnika.
- Powiedzia�a mi o tym szpilka, kt�r� nosi w krawacie. Umieszczono j� w witrynie
sklepu przy Place de Broucker akurat wtedy, kiedy ostatnio by�em w Brukseli -
trzy miesi�ce
temu. Dlatego pyta�em Sandwicha, gdzie j� kupi�.
- Fiu - gwizdn��em - podejrzewasz go o kradzie� swych w�asnych brylant�w?
- Zbieram fakty - sucho odpar� Holmes. - A je�li chodzi o podejrzenia, to
zapomnia�em ci co� powiedzie�. Archibald Carter ostatnio przyjmowa� u siebie
licznych
cudzoziemc�w i r�wnie� cz�sto wyje�d�a� do Belgii i Niemiec. By� w Brukseli trzy
miesi�ce
temu, nie wykluczone, �e w tym samym czasie co Sandwich.
Serce zabi�o mi gwa�townie. Nie mia�em ju� �adnej w�tpliwo�ci, �e Carterowie
byli w
zmowie z Sandwichem. Rozwi�zanie zagadki ��tych brylant�w mog�o by� kwesti�
najwy�ej
kilku dni.
Min�� jednak tydzie�, a za nim nast�pny i nie zasz�o nic szczeg�lnie ciekawego.
Prawd� powiedziawszy, nie mog�em wtedy po�wi�ca� zbyt wiele uwagi brylantom
lorda
Sandwicha, gdy� niespodzianie spad�y na mnie powa�ne k�opoty osobiste. Dziwi�o
mnie
tylko, �e i Holmes przesta� si� interesowa� t� spraw�. Sp�dza� sporo czasu poza
domem, ale
zajmowa�y go raczej badania nad promieniami Roentgena. Prosi� mnie nawet, abym
mu
u�atwi� korzystanie z odpowiedniego aparatu w szpitalu, gdzie kiedy� pracowa�em.
Uczyni�em to z ochot�. Holmes sp�dzi� przy aparacie rentgenowskim wiele czasu.
Pewnego wieczoru Sherlock Holmes zupe�nie nieoczekiwanie o�wiadczy�, �e
nazajutrz wyje�d�a na kontynent. Od dawna przyzwyczajony do jego nag�ych
wyjazd�w, nie
zdziwi�em si� zbytnio i jedynie dla przyzwoito�ci zapyta�em, kiedy mam si�
spodziewa�
jego powrotu.
- Nie wiem - odpowiedzia� pos�pnie. - Nic nie wiem. Nie, mo�na t�pi� przest�pstw
bez nara�ania si� na niebezpiecze�stwa. Je�li nie wr�c� za miesi�c, otw�rz
zapiecz�towany
list, kt�ry zostawi�em w szufladzie mego biurka.
Dobranoc, m�j siary - doda� cieplejszym tonem. - B�dziesz jeszcze spa�, gdy
jutro
rano wyjad�.
Niepr�dko zasn��em tej nocy. Co mia�y oznacza� tajemnicze s�owa Sherlocka o
zagra�aj�cym mu niebezpiecze�stwie? Czy�by jego nag�y wyjazd by� zwi�zany z
brylantami
Sandwicha? Mo�e szuka� za granic� ich z�odziei? A mo�e wpad� na trop wsp�lnik�w
Sandwicha lub Cartera, albo obu ich razem? Na pewno mia� jakie� nowe dane, kt�re
go
sk�oni�y do nag�ego wyjazdu. Ale kiedy je zdoby�? Czy w tym czasie, gdy by�em
przekonany,
�e zajmuje si� prac� naukow�? A mo�e jego badania nad promieniami Roentgena
mia�y z tym
co� wsp�lnego.
Roze�mia�em si� na t� my�l. By�a ona dla mnie najlepszym dowodem, na jakie
manowce schodzi�em w swych przypuszczeniach i domys�ach.
Nie pozostawa�o nic innego, jak uzbroi� si� w cierpliwo�� i czeka� na powr�t
Holmesa. Zjawi� si� ju� po tygodniu, tak samo nagle jak wyjecha�. Zdziwi�o mnie,
�e by�
niezwykle znu�ony. Zna�em jego niespo�yte si�y i wytrwa�o��, kt�re sprawia�y, �e
m�g� bez
szczeg�lnego wysi�ku znie�� po kilka nie przespanych nocy. Nigdy jednak nie
wygl�da� tak
�le jak w�wczas. Wydawa�o mi si�, �e spotka�o go niepowodzenie, i nie pyta�em o
wynik
poszukiwa�. W takich przypadkach Sherlock bywa� niezwykle dra�liwy.
Przywitawszy si� ze mn� i wymieniwszy kilka oboj�tnych uwag Holmes wyk�pa� si� i
uda� do ��ka. Przedtem jednak poleci� mi zatelefonowa� do dyrektora Cartera,
aby nazajutrz
punktualnie za pi�� dziesi�ta stawi� si� u nas ze szkatu�k�, zawieraj�c�
sfa�szowane brylanty.
Mia� si� stawi� r�wnie� lord Sandwich, z t� tylko r�nic�, �e o pi�� minut
p�niej. �aden z
nich nie powinien by� podejrzewa�, �e zastanie u nas swego przeciwnika.
Nast�pnego dnia Holmes, wypocz�ty ju� i rze�ki, przygotowywa� si� na przyj�cie
obu
zaproszonych. W �rodku pokoju ustawili�my niewielki st�, a doko�a niego cztery
krzes�a.
Sherlock pouczy� mnie, jak mamy przy nim zasi���, gdy� twierdzi�, �e ma to dla
niego du�e
znaczenie. Moje miejsce znajdowa�o si� naprzeciw Sherlocka, z lewej s�siadowa�
ze mn�
Sandwich, a z prawej - Carter. Mia�em r�wnie� bacznie uwa�a� na ka�dego z nich.
Carter zjawi� si� punktualnie pi�� minut przed dziesi�t�, nios�c spora szkatu�k�
obit�
czarn� sk�r�. By� niezwykle zdenerwowany i nie zd��ywszy usi���, dr��cym g�osem
zapyta�,
w jakim celu go wezwano. Holmes pomin�� to pytanie milczeniem i podsun�� mu
pude�ko z
cygarami, z kt�rych Carter skwapliwie skorzysta�. Wybra� cygaro, zapali� je i
g��boko
zaci�gaj�c si� dymem, wyra�nie szuka� w tym uspokojenia dla swych nerw�w.
Dok�adnie o dziesi�tej rozleg� si� gwa�towny dzwonek u drzwi oznajmiaj�cy
przybycie Sandwicha. Lord wpad� do naszego pokoju, rozejrza� si� bacznie i
zobaczywszy
Cartera wybuchn��:
- Co, on tutaj? Jak pan �mia� mi naznacza� takie spotkanie, panie Holmes! To
bezczelno��!
- Prosz� ostro�niej dobiera� s�owa, mylordzie - surowo odrzek� Holmes, mierz�c
go
d�ugim spojrzeniem. - To spotkanie by�o konieczne. Musi pan zaj�� miejsce przy
tym stole.
Nakazuj�cy wzrok Holmesa i nacisk, jaki po�o�y� na s�owo �musi pan�, sprawi�y na
Sandwichu silne wra�enie. By� wyra�nie zaskoczony i bez s�owa protestu zaj��
wyznaczone
sobie miejsce. Nie zdziwi�o mnie to. Typy tego rodzaju, co Sandwich, gwa�towne i
w�adcze
wobec s�abszych od siebie, staj� si� potulne w zetkni�ciu z charakterem od nich
silniejszym.
- Prosz� otworzy� szkatu�k� z brylantami - zwr�ci� si� Holmes do Cartera bez
�adnego
wst�pu.
Dyrektor pos�usznie spe�ni� ten rozkaz i oczom moim ukaza� si� niezwyk�y widok
kilkudziesi�ciu olbrzymich ��tych brylant�w, z kt�rych najmniejszy by�
wielko�ci sporego
orzecha.
Zastanowi�o mnie tylko jedno. Carter wspomina� o sze��dziesi�ciu trzech
brylantach,
podczas gdy w szkatu�ce by�o ich tylko sze��dziesi�t dwa. Nietrudno to by�o
stwierdzi�, gdy�
w ostatnim z siedmiu rz�d�w jedno miejsce by�o puste.
- Poznaje pan swoje brylanty? - zwr�ci� si� Holmes do Sandwicha tonem urz�dowym,
jakby zasiada� przy stole s�dziowskim.
- Moje brylanty skradziono. To ich imitacja - warkn�� lord.
- A pan co na to powie, mister Carter?
- Zupe�nie to samo, co twierdzi�em dotychczas i na co przysi�gn� przed s�dem
ludzkim i boskim. To s� oryginalne brylanty Sandwicha, kt�re z��k�y u nas w
banku.
- Z�odziej i krzywoprzysi�zca! - wrzasn�� Sandwich.
- Spokojnie, lordzie, spokojnie - uciszy� go Holmes. � A teraz prosz� pan�w o
chwilk�
uwagi. Ty, Watsonie, r�wnie� uwa�aj - spojrza� na mnie znacz�co.
Nie spiesz�c si� zbytnio, Holmes wysun�� szuflad� stolika i wyj�� z niej
niewielk�
teczk�, kt�r� po�o�y� sobie na kolanach. Potem powoli, jakby igraj�c z naszym
napi�ciem,
wydoby� z niej jaki� przedmiot, podni�s� go wysoko w r�ku i pokaza� nam
wszystkim. By� to
spory safianowy woreczek, owi�zany sznurkiem i zaplombowany.
- Kto z pan�w wie, co jest w tym woreczku? - zapyta� opanowanym g�osem, uwa�nie
przygl�daj�c si� nam wszystkim. Nim zdo�a�em zrozumie�, co si� sta�o, jakie�
krzes�o run�o
na pod�og�, a Sandwich zerwawszy si� na r�wne nogi wrzasn��:
- Sto tysi�cy szatan�w! Sk�d to masz, ty szpiclu diabelski! Oddaj to
natychmiast!
By� ca�y siny od krwi, kt�ra mu nap�yn�a do twarzy, a przekrwione oczy jeszcze
bardziej mu na wierzch wylaz�y. Dysza� ci�ko i z trudem chwyta� oddech.
- Spokojnie, mylordzie, spokojnie - bezlito�nie drwi� z niego Holmes. - A wi�c
przyznaje si� pan do tego woreczka?
Sandwich spojrza� na niego nienawistnie, szarpn�� za kiesze�, wyrwa� z niej
rewolwer
i rykn��: - R�ce do g�ry - wy, wszyscy.
Teraz dopiero oceni�em przezorno�� Holmesa, kt�ry posadzi� mnie obok Sandwiclia.
B�yskawicznym ruchem podbi�em wyci�gni�t� r�k� lorda i strza�, kt�ry si� potem
rozleg�, by�
ju� niegro�ny - kula posz�a g�r�. Wykr�cenie Sandwichowi r�ki i wytr�cenie mu
rewolweru
by�o tylko kwestia kilku sekund. Rykn�� z b�lu i zacz�� si� ze mn� szamota�, a
Holmes dalej
si� z niego natrz�sa�:
- Nie doceni� pan, mylordzie, si�y doktora Walsona ani jego sprawno�ci w d�iu-
d�itsu.
To bardzo wa�na umiej�tno��. Radz� panu troch� potrenowa� w tym sporcie.
Lord nic nie odpowiada�. Sapa� tylko z wysi�ku, z trudem chwytaj�c powietrze.
Obawia�em si�, �e mo�e dosta� ataku sercowego. Widocznie to samo przysz�o na
my�l
Sherlockowi, bo opu�ci� go szyderczy wyraz twarzy i po chwili zastanowienia
rzek� do mnie
kr�tko:
- Pu�� go, Watsonie - to starczy.
Poczuwszy si� wolny, Sandwich przez chwil� sta� niezdecydowany. W ko�cu jednak,
obr�ciwszy si� na pi�cie, rzuci� si� ku drzwiom.
- Popami�tasz mnie jeszcze, ty pod�y szpiegu. Wszyscy mi za to odpowiecie! -
krzykn�� wybiegaj�c i zatrzaskuj�c za sob� gwa�townie drzwi.
Podczas ca�ej tej sceny Carter siedzia� nieruchomo, z oczami szeroko otwartymi
ze
strachu i wra�enia. Przytomno�� wr�ci�a mu dopiero po ucieczce Sandwicha.
- Na Boga, panie Holmes - zwr�ci� si� b�agalnie do Sherlocka. - Co to wszystko
znaczy?
- Zaraz pan zobaczy - odrzek� m�j przyjaciel z u�miechem i rozwi�zawszy sznurek,
wysypa� na st� zawarto�� woreczka. Os�upieli�my na ten widok obydwaj - ja i
Carter. Przed
nami
le�a� skarb Sandwicha, sze��dziesi�t trzy olbrzymie, nieopisanej pi�kno�ci,
bia�oniebieskawe
kamienie.
- Brylanty Sandwicha, oryginalne - wyj�ka� Carter po och�oni�ciu z pierwszego
wra�enia. - Wszystkie? Sk�d je pan ma? Nie mia�em racji - doda� sm�tnie kiwaj�c
g�ow� - to
jednak by�a kradzie�.
- Myli si� pan, dyrektorze. Nie by�o kradzie�y.
- Jak to: nie by�o kradzie�y? Nie rozumiem - b�ka� Carter.
- Zaraz to wyja�ni�, dyrektorze. Pozwoli pan tylko, �e jeszcze co� poka��.
Z najwi�kszym zaciekawieniem przygl�dali�my si�, jak wyj�� z kieszeni kamizelki
jaki� przedmiot owini�ty w bibu�k�, rozpakowa� go i bez s�owa poda� Carterowi.
By� to
pi�kny l�ni�cy brylant, w niczym nie ust�puj�cy tym, kt�re znajdowa�y si� w
woreczku.
- Czy poznaje pan ten kamie�, dyrektorze? Prosz� go umie�ci� w pustym miejscu
szkatu�ki.
Carter bez s�owa spe�ni� polecenie Holmesa i spojrza� na niego ze zdumieniem:
brylant doskonale pasowa� do tego miejsca.
- Ten kamie� wr�czy� mi pan osobi�cie kilkana�cie dni temu - wyja�ni� Holmes.
- Nic podobnego - zaperzy� si� Carter. - Prosi� mnie pan o jeden ��ty brylant z
tej
szkatu�ki. Da�em go panu i w�a�nie dzi� chcia�em prosi� o jego zwrot. Ten, kt�ry
pan zwraca,
jest
przecie� idealnie bia�y!
Holmes zani�s� si� bezg�o�nym �miechem, od kt�rego a� trz�s�a mu si� fajka w
ustach. Nigdy nie widzia�em go tak rozbawionego.
- Przesta� nas dr�czy�, m�j drogi - rzek�em do niego. - Zwracasz oryginalne
brylanty
Sandwicha i twierdzisz, �e nie by�o kradzie�y. Po�yczasz ��ty brylant, a
oddajesz bia�y. Co
tu w ko�cu jest orygina�em, a co falsyfikatem?
- W�a�nie - popar� mnie Carter. - Niech�e si� nareszcie dowiem, czy to wszystko
nie
jest snem.
- Macie panowie racj� - kiwn�� Holmes g�ow�. - Jestem wam winien kilka s��w
wyja�nienia. Czy pami�tasz, Watsonie, jak zastanawiali�my si� nad tym, kto
dokona�
kradzie�y brylant�w? Logicznie bior�c by�y cztery mo�liwo�ci: uczyni� to kto�
zupe�nie
postronny, sam Sandwich, Carterowie lub te� Sandwich w porozumieniu z Carterami.
- Ale�, panie Holmes, jak pan mo�e! - zaprotestowa� dyrektor.
- Obracamy si� w sferze domys��w, panie Carter - wstrzyma� go Holmes nieznacznym
ruchem d�oni. - Ot� w momencie, kiedy zjawi� si� u nas Sandwich, by�em ju�
prze�wiadczony, �e jest on w to zamieszany w taki czy inny spos�b.
- Nic mi o tym nie m�wi�e�! - zawo�a�em roz�alony. - Jak mog�e� ukrywa� przede
mn� tak wa�n� wiadomo��?
- Wiadomo��? - zdziwi� si� Holmes. - Przecie� to by�y tylko przypuszczenia.
- Na czym je pan opiera�? - wtr�ci� si� Carlcr.
- Brylant�w nie piecze si� jak bu�ki. Dla sporz�dzenia imitacji sze��dziesi�ciu
trzech
brylant�w, i to takich jak Sandwicha, nie wystarczy dw�ch miesi�cy. Potrzeba na
to by�o co
najmniej roku, czyli przez tyle� czasu kto� musia� mie� dost�p do oryginalnej
kolekcji. Bez
wiedzy i udzia�u Sandwicha by�o to wykluczone.
- Genialnie proste! - wykrzykn��em mimo woli.
Carter nic nie m�wi�, ale w jego szeroko otwartych oczach malowa�o si� tyle
podziwu
dla Holmesa, �e �adne s�owa nie mog�y tego lepiej wyrazi�.
- Nast�pne pytanie - ci�gn�� Holmes - brzmia�o: w jaki spos�b ud