4785
Szczegóły |
Tytuł |
4785 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4785 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4785 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4785 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Lucas Corso
Ronin
Sygnalizator �wietlny zamruga� i b�ysn�� czerwieni�.
Kierowca grafitowego lincolna zdj�� nog� z gazu i pozwoli�, by limuzyna
wytraci�a pr�dko��. Zatrzyma� si� tu� przed wymalowan� na jezdni bia�� lini�
stopu, cho� jad�cy przed nim granatowy ford zd��y� jeszcze przejecha� przez
skrzy�owanie.
Ford zmieni� pas i wyra�nie zwolni�, niemal zatrzymuj�c si� w linii samochod�w
zaparkowanych przed o�wietlonym reklamami centrum handlowym. Siedz�cy obok
kierowcy Washuioki poprawi� krawat i spojrza� w boczne lusterko na stoj�cego na
�wiat�ach lincolna. Tu� obok, na chodniku, kobieta z aparatem fotograficznym na
szyi i planem miasta przed oczyma, zatrzyma�a si� przed wej�ciem do sklepu.
Uczepiony nogawki jej szort�w ch�opiec pomacha� d�oni� i u�miechn�� si�.
Washuioki odwzajemni� u�miech, wyj�� ze schowka paczk� gum i wyci�gn�� j� przez
uchylone okno. Ch�opiec zaczerwieni� si�, ale si�gn�� d�oni� w kierunku d�oni
m�czyzny.
Bia�a furgonetka pojawi�a si� na skrzy�owaniu nagle, z piskiem opon wyjecha�a
zza zakr�tu, cudem unikaj�c zderzenia z p�dz�cym autobusem przeci�a dwa pasy
ruchu i uderzy�a bokiem w limuzyn�. Impet uderzenia obr�ci� lincolna, kt�ry
tylnym zderzakiem �ci�� hydrant i otar� si� o mask� stoj�cego za nim samochodu.
Przeci�g�y odg�os klakson�w zag�uszy� szcz�k gi�tej blachy i t�uczonego szk�a.
Washuioki zacisn�� z�by i si�gn�� pod marynark�, gdy samochodem targn�� silny
wstrz�s. Uderzy� czo�em o desk� rozdzielcz�, krew przys�oni�a mu oczy. Gdzie� z
lewej strony rozleg� si� basowy jazgot broni maszynowej. Kule przeszy�y
karoseri� na wylot, rozerwa�y tapicerk�, przesz�y ze �wistem przez siedzenie
kierowcy. Stoj�ca przed sklepem kobieta z piskiem rzuci�a si� na ziemi�.
Przeszklona witryna eksplodowa�a na tysi�c cz�ci, a stoj�ce w niej manekiny
zata�czy�y w rytmie tn�cych pocisk�w. Washuioki zdo�a� otworzy� drzwi �okciem,
mru��c oczy przed kryszta�owym deszczem szk�a przetoczy� si� po chodniku.
Zrzuci� marynark� i si�gn�� po bro�. Kierowca ju� nie �y�, le�a� z przestrzelon�
g�ow� na kierownicy. Nie widzia�, co sta�o si� z ochroniarzami zajmuj�cymi
tylnie siedzenie. Wyskoczy� na mask� i mocno odbi� si� od dachu samochodu,
przelatuj�c na g�ow� zdezorientowanego napastnika, m�czyzny w ciemnych
okularach z pistoletem maszynowym w d�oniach. W locie, delikatnym, oszcz�dnym
ci�ciem uderzy� go przez skronie. Lustrzane okulary upad�y na asfalt rozci�te na
p�.
Upad� mi�kko, ukl�kn�� i przetoczy� si� pod czarn� toyot�, kt�rej prz�d wbity
by� w bok forda. Znalaz� si� tu� za plecami drugiego napastnika. Ten odwr�ci�
si� gwa�townie, kieruj�c bro� w stron� samuraja, ale Washuioki uskoczy� z linii
strza�u. Praw� r�k� zbi� luf� automatu a lew� si�gn�� po wakizashi, kr�tszy
miecz o szerszym ostrzu i jednym, szybkim ruchem rozci�� przeciwnikowi gard�o od
ucha do ucha.
Rzuci� si� biegiem przez skrzy�owanie w stron� limuzyny. Spokojne do tej chwili
ulice nagle o�y�y, ludzie z panicznym krzykiem starali si� ukry� w okolicznych
sklepach czy pod zaparkowanymi samochodami. Cz�� kierowc�w wybieg�a z
unieruchomionych pojazd�w i przy��czy�a si� do biegn�cego chodnikiem t�umu.
Washuioki w�ciekle uderza� stopami o asfalt, a� czu� w nich bolesne pieczenie.
Gdzie� w oddali s�ycha� by�o wrzask policyjnych syren. Jeden ze stoj�cych na
kompletnie zakorkowanej ulicy samochod�w ruszy� gwa�townie przed siebie, w
szale�czym slalomie tr�c o inne pojazdy. Washuioki rzuci� si� przez mask�,
dostrzegaj�c jeszcze k�tem oka przera�on� twarz kierowcy. Sykn�� z b�lu i
chwyci� si� za st�uczony bark. Katana upad�a kilka krok�w dalej. Nie mia� czasu
po ni� si�ga�. Prze�o�y� kr�tszy miecz do prawej d�oni i bieg� dalej. Od strony
unieruchomionej limuzyny ruszy� w jego stron� wysoki m�czyzna w jasnym
garniturze. Bieg� lekko, starannie odmierzaj�c kroki. W ostatniej chwili, tu�
przed Washuiokim, zerwa� z siebie marynark� i rzuci� j� w stron� samuraja,
skr�caj�c jednocze�nie cia�o i zachodz�c go z lewej strony. Uwolniony z pochwy
miecz zatoczy� szerokie ko�o, ostra jak brzytwa klinga przeci�a powietrze.
Washuioki nie da� si� zaskoczy�, nie pr�bowa� chwyta� d�oni� ograniczaj�cej
widok marynarki, lecz okr�ci� si� woko�o i zbi� ci�cie kieruj�c si� s�uchem.
Przeciwnik natar� ponownie, seri� b�yskawicznych, kr�tkich, oszcz�dnych ci��.
Uderza� szybko, zza obu ramion, staraj�c si� zmienia� t�po i stref�, na kt�r�
uderza�. Washuioki odpar� natarcie i spr�bowa� wyprowadzi� kontr�, lecz jego
miecz by� zbyt kr�tki, smuk�a klinga przeciwnika nie pozwala�a mu si� zbli�y�,
atakuj�c niespodziewanie jak rozszala�a kobra. Po�yskuj�ce brzeszczoty zderza�y
si� z metalicznym szcz�kiem, wirowa�y w powietrzu, opada�y i wznosi�y na
przemian. Washuioki rzuci� si� do przodu w odwa�nym wypadzie, przez u�amek
sekundy trwa� nieruchomo z ramieniem wyci�gni�tym przed siebie, widzia�, jak
�mierciono�na klinga przeciwnika tn�c powietrze zbli�a si� do jego barku.
Odrzuci� g�ow� w ty�, przepuszczaj�c ci�cie bez bloku, obr�ci� cia�o w ciasnym
skr�cie, przykl�kn�� i uderzy� w kolano m�czyzny. Ten zgi�� si� w bolesnym
grymasie, lecz nie wypu�ci� broni. Washuioki wyprostowa� si� za jego plecami i
szerokim, mocnym ci�ciem powali� na ziemi�.
Nagle, tu� przed jego oczyma bia�a furgonetka ruszy�a do przodu, toruj�c sobie
drog� w zakorkowanej ulicy i wyje�d�aj�c na chodnik. Naderwany zderzak samochodu
ci�gn�� si� po asfalcie, wzbijaj�c tumany iskier. Washuioki podbieg� do
limuzyny. Jej drzwi by�y otwarte. Na tylnym siedzeniu le�a� Masuhiro Dalehata,
prezes korporacji Dalehata Soft. W jego klatce piersiowej, wbity niemal po
r�koje��, tkwi� d�ugi, smuk�y sztylet. Oczy, nieruchomo szkliste, wpatrywa�y si�
w samuraja niewidz�cym wzrokiem.
Washuioki pad� na kolana, chowaj�c twarz w d�oniach. Nie s�ysza� burzy syren ani
coraz g�o�niejszych nawo�ywa� policjant�w. W�a�nie straci� swego pana. Straci�
miecz. Straci� wszystko.
Motel sta� tu� przy zje�dzie z autostrady. Bia�y, pi�trowy budynek z zielonym
neonem zawieszonym ponad bram� otoczony by� szerokim, asfaltowym placem, z
wymalowanymi miejscami parkingowymi. Ponad hotelem, nad lini� drzew i s�up�w,
wznosi� si� daleki zarys �wi�tej g�ry Fuji, opasanej cieniutkimi wst�gami linii
kolejowych.
Samahiko zaparkowa� sw�j samoch�d na skraju placu. Wszed� obrotowymi drzwiami do
recepcji i stan�� przed kontuarem.
- Um�wi�em si� tu ze swym przyjacielem - powiedzia�. - My�l�, �e ju� na mnie
czeka. Nazywa si� Hideochi Washuioki. Chcia�bym wiedzie�, w kt�rym pokoju si�
zatrzyma�.
- Przykro mi - recepcjonistka obrzuci�a go nieufnym spojrzeniem, na moment
zatrzymuj�c wzrok na krawacie od Armaniego i nienagannie skrojonej, jedwabnej
marynarce.
- Nikt o tym nazwisku u nas nie mieszka.
Samahiko u�miechn�� si� i wyci�gn�� wizyt�wk�, chowaj�c pod bia�ym kartonikiem z
czerpanego papieru zwini�ty banknot.
- Pok�j numer 23 - ton g�osu recepcjonistki sta� si� bardziej uprzejmy i mi�y,
jakby rozpozna�a w nim dawno nie widzianego przyjaciela. - Pan Washuioki jest u
nas od trzech dni. Nie chcia�, by ktokolwiek mu przeszkadza�, za wyj�tkiem pana,
oczywi�cie.
Podzi�kowa� i wyszed� na pi�tro, urz�dzone w prostym, funkcjonalnym stylu.
Otworzy� drzwi pokoju i wszed� do ciemnego, dawno nie wietrzonego wn�trza.
Zas�ony i rolety by�y szczelnie zasuni�te, tylko przez pod�u�ne szpary na
kraw�dziach okien do �rodka przeciska�y si� d�ugie, w�skie strumienie �wiat�a.
Wszystkie meble ustawiono r�wno przy �cianach, nawet ��ko oparte by�o pionowo
na wprost wej�cia.
Washuioki siedzia� po�rodku pokoju, ze stopami u�o�onymi pod po�ladkami i d�o�mi
na kolanach. By� zupe�nie nagi, je�li nie liczy� �nie�nobia�ej opaski
przytrzymuj�cej w�osy ponad wysokim czo�em. Wychudzona, pokryta ciemnoczerwonymi
tatua�ami pier� unosi�a si� spokojnym rytmem zwolnionego oddechu, napinaj�c
sk�r� na nienaturalnie wystaj�cych �ebrach. Tu� obok, na wyci�gni�cie d�oni,
le�a�y dwa miecze skryte w czarnych pochwach. Musia� s�ysze� szmer otwieranego
zamka, ale nie otworzy� oczu.
Samahiko zdj�� buty i marynark�, polu�ni� krawat. Usiad� tu� przed Washuiokim,
przybieraj�c lustrzan� pozycj�. Zamkn�� oczy. Czeka�.
- Dzi�kuj� przyjacielu. Ciesz� si�, �e zn�w mog� ci� zobaczy� -po d�ugiej chwili
Washuioki przerwa� milczenie. M�wi� powoli, z wysi�kiem. Kilkudniowy post i
medytacje os�abi�y jego cia�o. - To dla mnie zaszczyt, �e b�dziesz towarzyszy�
mi w tej chwili.
Samahiko uk�oni� si�.
- Twoja pro�ba jest dla mnie wyr�nieniem. Przyby�em tak szybko, jak by�o to
mo�liwe.
Si�gn�� za pasek i wyj�� dwa kolorowe, zwini�te wachlarze. Wolnym ruchem
przechyli� si� do przodu, k�ad�c je na pod�odze. Dok�adnie w miejscu o�wietlanym
przez wkradaj�ce si� do pokoju promienie s�o�ca. Zauwa�y�, jak spod
wp�przymkni�tych powiek Washuioki obserwuje ten gest, wiedzia� jak bardzo jest
zaskoczony, ale wyraz skupionej, nienaturalnie nieruchomej twarzy koloru
zastyg�ego wosku nie zmieni� si� ani troch�.
Dwa wachlarze, papierowe p�ksi�yce ozdobione wizerunkami ta�cz�cych w�r�d
chmur, zielonych smok�w.
Samuraj ze �wistem wypu�ci� powietrze przez nos.
- Co to ma znaczy� - zapyta� cicho. - Obra�asz mnie, Samahiko. - Znamy si� od
lat, przyjacielu. Nie przyby�em ci� obra�a�. Przynios�em ci nadziej�, Washuioki.
- Dla mnie nie ma ju� nadziei. Jestem samurajem i znam swoje obowi�zki. Nie
potrafi�em ochroni� mego pana, utraci�em miecz, utraci�em honor. Nie ma dla mnie
nadziei.
- Jeste� samurajem, jak tw�j ojciec i ojciec twego ojca, jak wszyscy twoi
przodkowie. Straci�e� miecz, widzia�e� �mier� swego pana. Wiem, �e jeste� got�w
wype�ni� sw�j obowi�zek zgodnie z nakazami Bushido. Ale wiem te�, �e samuraj
wybiera ostatni� drog�, gdy nie ma ju� �adnej innej, pozwalaj�cej mu odzyska�
honor. Znasz prawo, Washuioki, wiesz, �e m�wi� prawd�. Seppuku jest honorem, a
nie ucieczk�.
- Utraci�em miecz. Utraci�em pana. Nie ma dla mnie �adnej innej drogi.
- Splami�e� sw�j honor - przytakn�� Samahiko. - Splami�e� swe nazwisko. Ale masz
szans� naprawi� swe b��dy i odzyska� dobre imi�. Pan Gatsu postanowi� da� ci
szans� i podarowa� wachlarze. Chce przyj�� ci� do swego domu.
Washuioki pochyli� g�ow� i zacisn�� powieki a� poczu� pod nimi piek�cy b�l.
Gatsu by� jednym z najpot�niejszych pan�w w Japonii, s�u�y�y mu dziesi�tki
samuraj�w. Sprawowa� godno�� ministra, zasiada� w rz�dzie. Od lat cieszy� si�
opini� cesarskiego ulubie�ca, by� jego towarzyszem w czasie ostatniej podr�y do
Europy. R�d Gatsu si�ga� swymi pocz�tkami staro�ytnych czas�w szoguna Nashaheke.
Nigdy jeszcze nie zdarzy�o si�, by tak wielki pan proponowa� s�u�b� splamionemu
ha�b� roninowi. - Pope�ni�e� b��d - ci�gn�� Samahiko. - Ale tw�j miecz wiele lat
wiernie s�u�y� panu Dalehata. Zdoby�e� s�aw� wielkiego wojownika, nigdy nie
okaza�e� strachu czy s�abo�ci. Zawsze kroczy�e� drog� honoru. Nawet twoi
wrogowie wypowiadaj� si� o tobie z szacunkiem. Je�eli uwa�asz, �e jedynym
wyj�ciem jest �mier�, pomog� ci umrze�. Je�eli jednak jeste� got�w zmy� ha�b�
drog� miecza, przyjmij prosz� te wachlarze.
-Nie widz� twojego miecza, przyjacielu - Washuioki u�miechn�� si� smutno. - Nie
przyby�e� tu, by mi towarzyszy� w ostatniej drodze. Sk�d mog�e� mie� pewno��, �e
przyjm� propozycj�?
- Jeste� potomkiem wielkiego rodu. Kaganki p�on�ce w �wi�tyni ku czci twych
przodk�w pal� si� jasnym ogniem. Zawsze post�pujesz zgodnie z Bushido, wiernie
krocz�c drog� miecza. Przyj�cie wachlarzy jest twym obowi�zkiem. Washuioki nie
ba� si� �mierci. Jako samuraj wiedzia�, �e pewnego dnia zginie od miecza, cho�
mia� nadziej� �e polegnie w obronie swego seniora. Od dziecka przygotowywano go
jednak i na tak� ewentualno��, �e dla zachowania honoru b�dzie musia� sam
odebra� sobie �ycie. Wiedzia�, �e jest do tego zdolny. Tak naprawd�, nie �y� ju�
od trzech dni. Napisa� po�egnalny list - poemat do matki, opr�cz niej nie mia�
nikogo. Nie mia� �adnych zobowi�za� opr�cz tych, kt�re wynika�y z przynale�no�ci
do kasty samuraj�w. Wyda� odpowiednie dyspozycje swym adwokatom i maklerowi.
Zapali� �wieczk� ku czci swych przodk�w, prosz�c ich w modlitwie o odwag� i si��
potrzebn� do odebrania sobie �ycia. Przez trzy dni postu i medytacji zdo�a�
przygotowa� si� na �mier�. Wydawa�o mu si�, �e osi�gn�� ju� stan, w kt�rym nie
odczuwa� ju� rado�ci �ycia i �alu za czymkolwiek. Nie pragn�� ju� niczego,
pozby� si� ambicji, plan�w, cel�w. By� got�w odej��. Pogodzi� si� z samym sob� i
losem, kt�ry go czeka�. Zdawa� sobie spraw�, �e seppuku by�o jedynym, naprawd�
godnym rozwi�zaniem. Dwa papierowe wachlarze z si�� rzuconych kamieni
roztrzaska�y ch�odny spok�j jego duszy. Pochyli� g�ow�, a jego zapad�e policzki
przeci�y sp�ywaj�ce �zy.
Si�gn�� po wachlarze.
Wci�ni�ty w k�t kanapy starzec wykrzywi� po��k�� twarz i wycelowa� pilota w
telewizor zawieszony tu� pod sufitem �wietlicy domu spokojnej staro�ci. Drugi,
znacznie ni�szy, nie dawa� za wygran�, pr�buj�c powstrzyma� go przed
prze��czaniem kolejnych kana��w. Ustawiona przy kanapie kobieta na w�zku
niezadowolona z nadawanych program�w zacz�a bi� stalow� lask� o kant stolika,
a� dy�uruj�ca piel�gniarka wywioz�a j� z sali.
- Op�aka�am ju� ci�, synu - powiedzia�a matka, nie odrywaj�c wzroku od
plastikowego blatu niskiego stolika w pastelowym odcieniu b��kitu. Stara�a si�
zapanowa� nad chorobliwym dr�eniem d�oni, splataj�c je przed sob�. - Ju� ci�
op�aka�am, jak matka op�akuje samuraja. - Pan Gatsu okaza� mi wielk� �ask� -
odpowiedzia� Washuioki spokojnym g�osem, cho� s�owa z trudem przeciska�y mu si�
przez gard�o. - To wielki pan. Jedna czwarta �wiata je�dzi samochodami
wyprodukowanymi w jego koncernie, kontroluje wi�kszo�� azjatyckiego rynku
elektronicznego. Nawet wasz telewizor pochodzi z jednej z jego fabryk. S�u�ba
dla niego to wielki zaszczyt.
- Ma wielu samuraj�w gotowych odda� za niego �ycie - staruszka wci�� unika�a
spojrzenia syna. - Dlaczego wi�c przywo�a� ci� z krainy cieni? Washuioki nie
odpowiedzia�. - Czy przybra�e� ju� jego barwy - pyta�a dalej bezbarwnym, starczo
niewyra�nym g�osem. - Czy wachlarze odebra�e� z jego r�k? Z�o�y�e� mu przysi�g�
wierno�ci?
Spu�ci� g�ow� i zacisn�� d�onie na kolanach, a� zbiela�y mu ko�c�wki palc�w.
- Zanim dost�pi� tego zaszczytu, musz� wykaza� si� si�� i sprytem. Musz�
udowodni�, �e jestem godzien s�u�y� cesarskiemu ministrowi. Mam do wykonania
zadanie. Je�eli mi si� powiedzie, pan Gatsu oficjalnie przyjmie mnie do swego
domu. Staruszka pokiwa�a ze zrozumieniem g�ow�.
- Co to za zadanie?
- Mam zabi� dla mego pana pewnego cz�owieka. Wroga. To Edo, prezes Edo
Electronics. Edo r�wnie� jest cesarskim ministrem, zasiada w rz�dzie, ma
samuraj�w, kt�rzy nie odst�puj� go na krok. W dzie� i w nocy chodz� za nim jak
cienie, gotowi po�wi�ci� �ycie za swego pana. To trudne zadanie, lecz gdy mi si�
powiedzie, dost�pi� wielkiego zaszczytu. Zostan� samurajem rodu Gatsu. Takiej
roli nie pe�ni� �aden z mych przodk�w.
- �aden z przodk�w - przys�aniaj�ca oczy matki mg�a staro�ci zg�stnia�a jeszcze
bardziej. - Nawet nie wiesz, jak bardzo przypominasz mego ojca, a swego dziadka.
Pami�tam go tak dobrze. Przed Rewolucj� pracowa� na kolei jako dyspozytor ruchu,
wychodzi� z domu wczesnym rankiem, a wraca� przed wieczorem. Jad� obiad, ogl�da�
telewizj�, czyta� gazet�. By� przeci�tnym, skromnym cz�owiekiem, ci�ko
pracowa�, aby zapewni� rodzinie utrzymanie. Nigdy nie trzyma� w r�ku broni.
Nigdy nikogo nie uderzy�. Nie wiedzia�, �e w jego �y�ach p�ynie krew rodu
wojownik�w, �e jego przodkowie, przed tysi�cem lat, walczyli w obronie cesarza.
Pracownicy Cesarskiej Komisji Nobilitacyjnej zupe�ni niespodziewanie odkryli
chwalebn� przesz�o�� jego rodu. Kurier, kt�ry dostarczy� akt nadania godno�ci
samuraja, zasta� mego ojca w fotelu, przed telewizorem, w kapciach i poplamionej
koszuli. Zaraz potem zamkn�� si� na d�ugie godziny w swym pokoju, a kiedy z
niego wyszed�, nie by� ju� przygarbionym urz�dnikiem w okularach, lecz
najprawdziwszym samurajem. Udowodni� to ju� niespe�na trzy miesi�ce p�niej,
kiedy to przysz�o mu stoczy� walk� w obronie honoru swego daimyo. Walczy�
przeciw m�odszemu, bieglejszemu w szermierce wojownikowi, lecz nie okaza�
strachu ani wahania. Zgin�� jak m�czyzna, z mieczem w d�oni i rodowym
zawo�aniem na ustach. Do dzi� ka�dy, kto wspomina mego ojca, jego imi� wypowiada
z najg��bszym szacunkiem.
Washuioki milcza�, wpatruj�c si� w jej twarz, kt�rej rysy z�agodnia�y w
przyp�ywie wspomnie�.
- Czy jeste� pewny, synu?
- Pewny? - zdziwi� si�. - Pewny czego?
- Pewny tego, �e wybra�e� dobrze? Podni�s� si� i zasun�� za sob� krzes�o.
Po�o�y� d�onie na kruchych ramionach matki i poca�owa� j� w czo�o. Siedz�ca pod
�cian� piel�gniarka zrozumia�a, �e to koniec wizyty i podnios�a si� z krzes�a,
chc�c odprowadzi� staruszk� do jej pokoju.
Matka unios�a twarz i u�miechn�a si� smutno.
- Walcz dzielnie - powiedzia�a pos�usznie daj�c si� chwyci� pod rami�. - I wr��
martwy.
D�ugie w�skie �odzie, obci��one kwiatami, owocami i �wie�ymi morskimi rybami,
ko�ysa�y si� spokojnie na �agodnych falach brudnej, ��tej rzeki. Wiej�cy od
strony morza s�ony wiatr szarpa� s�omianymi pokryciami cz�en i sampan�w, nios�c
ze sob� zapach otwartych przestrzeni. Tu� nad g�owami pracuj�cych rybak�w
ko�owa�y popiskuj�ce ptaki, kt�re co raz gwa�townie zni�a�y lot w poszukiwaniu
resztek ludzkiego jedzenia. Washuioki przechodzi� z jednego pok�adu na drugi,
uwa�nie stawiaj�c stopy przytrzymywa� si� krytych s�om�, niskich daszk�w.
Prowadz�cy go ch�opiec radzi� sobie o wiele lepiej, zr�cznie balansuj�c na
chwiejnych pok�adach. Wchodzili coraz g��biej w labirynt p�ywaj�cych stragan�w,
dawno straciwszy z oczu r�wne, wyasfaltowane nabrze�e. - Tu zostawisz bro� -
ch�opiec zatrzyma� si� po�rodku p�ytko wydr��onego cz�na i wskaza� d�oni�
wiklinowy kosz. - Inaczej nie przejdziemy.
Washuioki podni�s� wzrok, napotykaj�c spojrzenie �ci�gaj�cego sieci, kr�pego
rybaka. Za jego plecami stali inni, uwa�nie obserwuj�c obcego. Nie byli
uzbrojeni, ale dobrze wiedzia�, �e odk�d wszed� w granice ich kr�lestwa,
nieustannie otaczaj� go uwa�ne spojrzenia wielu par oczu. Jeden nieprzemy�lany
gwa�towny ruch m�g� kosztowa� go �ycie. Ludzie z jego kasty niecz�sto wchodzili
do kr�lestwa Szczur�w.
Min�li jeszcze dwie �odzie, gdy ch�opiec pokaza� palcem unosz�cy si� na
szerokiej tratwie s�omiany sza�as, znad kt�rego unosi�a si� blada smuga dymu.
- Tam czeka na ciebie Kr�l Szczur.
Washuioki skin�� g�ow� i poda� ma�emu zmi�ty banknot. Przed sza�asem siedzia�o
dw�ch p�nagich m�czyzn, o twarzach naznaczonych s�o�cem i d�oniach pop�kanych
od �ci�gania linek. Obejrzeli go uwa�nie, lecz nie zatrzymywali, gdy wszed� do
�rodka.
W niskim, dusznym i przydymionym wn�trzu w pierwszej chwili nie by� w stanie
dostrzec czegokolwiek. Czu� tylko wszechobecny, s�odki, korzenny zapach opium.
Dopiero po chwili wychwyci� w ciemno�ciach zarys siedz�cej na ziemi,
przykurczonej postaci starca. �ysa, pomarszczona g�owa kiwa�a si� w jednostajnym
rytmie, ��te, po�yskuj�ce oczy patrzy�y z pozbawionym emocji zainteresowaniem.
Przy jego lewym udzie po�yskiwa�a w p�mroku zielona po�wiata ekranu laptopa.
Washuioki uk�oni� si� g��boko, zdj�� buty i u�o�y� je r�wno przy stoj�cych w
wej�ciu sanda�ach starego.
Mia� przed sob� cz�owieka, kt�ry by� niepodzielnym w�adc� miasta. Tak jak cesarz
z wysoko�ci swego tronu wydawa� rozkazy cz�onkom rz�du, a ci przekazywali je
dalej, do urz�dnik�w ni�szego stopnia, tak on rz�dzi� ulicami przy pomocy armii
�ebrak�w i n�dzarzy, w��cz�g�w i prostytutek. By� kr�lem slums�w, zau�k�w,
stacji publicznego metra i gett zamieszkanych przez bezrobotn� biedot�. Mia� na
swych us�ugach z�odziei, morderc�w i uliczne prostytutki. Nawet Yakuza okazywali
mu szacunek.
- Samuraj - za�mia� si� gard�owo starzec. - Niecz�sto widuje si� wojownik�w w
Po�udniowym Ku. Nie boisz si�? Wiele wysi�ku w�o�y�e� w to, by si� ze mn�
spotka�.
- Chyl� czo�a przed tw� m�dro�ci� i pot�g�, kr�lu - Washuioki uk�oni� si� w
stron� starca. - Twoje uszy s� uszami ulicy, twoje oczy s� jej oczyma. Bez twej
wiedzy nic w mie�cie nie mo�e si� wydarzy�.
Starzec odwzajemni� uk�on, zaci�gaj�c si� g��boko fajk� i wypuszczaj�c z p�uc
kolejn� fal� dymu.
- Potrzebuj� twej pomocy, kr�lu - Washuioki zmru�y� piek�ce od narkotycznych
opar�w oczy. - Przyby�em tu, ufny w tw� si�� i m�dro��.
- Twoja kasta gardzi pieni�dzmi, ale dzieci ulicy potrzebuj� ich do �ycia.
Je�eli chcesz naszej pomocy, b�dziesz musia� zap�aci�.
- Pieni�dze nie b�d� problemem - Washuioki zdawa� sobie spraw� z tego, i�
zyskanie przychylno�ci kr�la nie b�dzie mo�liwe bez powa�nych nak�ad�w
finansowych, lecz by� na nie przygotowany. Przez d�ugie lata s�u�by u pana
Dalehaty pe�ni� dodatkowo funkcj� wiceprezesa do spraw inwestycyjnych, co
zapewnia�o mu roczny doch�d w wysoko�ci o�miuset tysi�cy nowych jen�w rocznie.
-To dobrze - starzec ucieszy� si�. - To bardzo dobrze. W czym kr�l mo�e ci
pom�c?
- Potrzebuj� informacji.
Wysuszone usta rozerwa�y si� w nag�ym ataku suchego, chorowitego �miechu,
ods�aniaj�c niemal nagie dzi�s�a.
- A kto ich nie potrzebuje? Handluj� kobietami, narkotykami, czasem broni�. Ale
to informacje s� towarem, kt�ry nie tylko ja uwa�am za najcenniejszy. I
najdro�szy - starzec zmru�y� przekrwione oczy. - Czego chcesz si� dowiedzie�?
Pragniesz przeciek�w z Cesarskiej Komisji Gie�dowej? A mo�e nie jeste� pewien
wierno�ci swej ma��onki?
- W mie�cie �yje pewien cz�owiek, a ja chc�, by jego cie� powiedzia� mi o nim
wszystko. Kiedy wstaje, dok�d udaje si� po przebudzeniu, gdzie jada, z kim
sypia. Chc� zna� wszystkie �cie�ki kt�rymi chadza, chce wiedzie�, w kt�rym
miejscu uk�ada g�ow�, k�ad�c si� spa�.
- Dobrze - kr�l u�miechn�� si�. - Podaj tylko nazwisko tego cz�owieka, a nawet
jego cie� b�dzie pracowa� dl ciebie.
- To nie wszystko. Ten cz�owiek ma rodzin�, �on�, dwie c�rki. Pragn�, by ich
cienie po zmroku sz�y do mnie.
- Dobrze. Tak b�dzie. Podaj nazwisko.
- Edo. Masheko Edo.
Starzec gwizdn�� cicho. Wyj�� z ust cybuch i wytrzepa� zawarto�� fajki. Wpl�t�
palce w siw�, rzadk� brod� i przyjrza� si� uwa�nie Washuiokiemu.
- Komu s�u�ysz, samuraju? - zapyta�. - Nie widz� barw twego pana. Z jakiego
powodu je ukrywasz?
- Przyby�em tu prosi� o informacje, kr�lu. Nie sprzedawa�.
- Bezpa�ski wojownik interesuj�cy si� cesarskim ministrem. Ciekawe.
- Chc� tylko informacji - Washuioki podni�s� wzrok i spojrza� kr�lowi w oczy.
- O nim i jego rodzinie. Chc� pozna� jego rozk�ad dnia, przyzwyczajenia, spos�b
sp�dzania wolnego czasu. Wszystko, czego twoi s�udzy s� w stanie si� dowiedzie�.
Pieni�dze nie stanowi� problemu.
- Odwa�na deklaracja - starzec nabi� fajk� now� porcj� narkotyku. - A nie znasz
jeszcze ceny, kt�r� przyjdzie ci zap�aci�. A mo�e....Mo�e nie chodzi o
pieni�dze? Nie widz� barw seniora, mog� wi�c za�o�y�, �e pozostajesz bez pana. A
mo�e w zamian za informacje, kt�rych pragniesz za��dam, by� mi s�u�y� ? By�
zosta� moim samurajem?
Washuioki zacisn�� z�by i nie odpowiedzia�.
- Wiem, wiem - za�mia� si� kr�l. - Zasady. Nieub�agany kodeks Bushido. Ju� za
sam� propozycj� powiniene� pozbawi� mnie �ycia. Nie nale�� do �adnego z rod�w,
nie jestem godzien by� panem dla �adnego samuraja. Panem mo�e zosta� tylko
szlachcic, arystokrata krwi i obyczaj�w, cz�owiek honoru, prawdom�wny i uczciwy.
Kto�, kogo wojownik nie zawaha si� os�oni� w�asn� piersi�. Powiedz, czy to
prawda, i� samuraj, kt�ry straci seniora jest zobowi�zany odebra� sobie...
- Znasz doskonale obyczaje mej kasty - g�os samuraja brzmia� zupe�nie spokojnie.
-Wiesz, jakim zasadom s�u��.
- Zasady - zastanowi� si� starzec. - Dzi� wszyscy m�wi� o zasadach. Zasady
zaczynaj� miewa� nawet z�odzieje i prostytutki. Wiesz, dlaczego? Cena, za kt�r�
kupuje si� cz�owieka maj�cego zasady jest wy�sza od tej, kt�r� trzeba zap�aci�
niegodziwcowi uczciwie przyznaj�cemu si� do ich braku. Dlatego nie zdziwi ci�
pewnie fakt, i� uwa�am szpiegowanie cesarskiego ministra za sprzeczne z moimi
zasadami -kr�l u�miechn�� si� chytrze i pochyli� do przodu. -Jestem przecie�
cesarskim poddanym, prawda?
Mimo i� dopiero co min�o po�udnie, hotelowy apartament pogr��ony by� w niemal
absolutnej ciemno�ci. Promienie s�o�ca nie by�y w stanie przebi� si� przez
os�oni�te kilkoma warstwami czarnej folii okna. Stoj�cy na szafce telefon nie
m�g� wydoby� z siebie d�wi�ku, od��czony od sieci kabel le�a� zwini�ty przy
s�uchawce. Szczelnie zakr�cone zawory uniemo�liwia�y zak��cenie ciszy przez
kapi�cy kran czy nieszczelny prysznic. Dwa zrolowane r�czniki wci�ni�te pod
drzwi odgradza�y pok�j od wszelkich ha�as�w z zewn�trz.
Washuioki siedzia� na ��ku z podci�gni�tymi pod siebie kolanami. Przed sob�, na
bia�ej po�cieli z hotelowymi emblematami, roz�o�y� seri� fotografii,
po�yskuj�cych matowo bladym �wiat�em stoj�cej na obrze�u ��ka �wieczki.
Wpatrywa� si� po kolei w ka�d� z nich, nie pomijaj�c �adnego szczeg�u, po czym
przestawia� ich kolejno��. Starannie dobiera� miejsce w szeregu dla ka�dego
zdj�cia. �ciana drapaczy chmur, nisko zawieszone chmury pog��biaj�ce
perspektyw�. Zbli�enie jednego z nich - srebrnej wie�y wyr�niaj�cej si�
strzelisto�ci� konstrukcji. Seria zdj�� jednego z pi�ter, siedziby Edo
Electronics, trudna do umiejscowienia w przestrzeni mozaika szklanych kwadrat�w.
Parkingi. Wej�cie do holu. Tylne wej�cie, przez uchylone drzwi wida� luk windy
towarowej.
Zamkn�� oczy, lecz pod powiekami wci�� mia� seri� fotografii. Wci�gn�� powietrze
przez nos, wype�ni� nim p�uca, powoli wypu�ci� je ustami Nie patrz�c na zdj�cia
m�g� odtworzy� wszystkie ich detale. Las budynk�w. Jeden z nich, srebrna wie�a.
Szeroki parking. Szereg drzwi wej�ciowych, przeszklonych, obrotowych...
...Niebo straci�o sw� w�a�ciw� barw�, wyblak�o, promienie s�o�ca nie odbija�y
si� od szklistej tafli wie�owca. Nie czu� ani nie s�ysza� wiatru, cho� kartonowy
kubek po napoju bezszelestnie sun�� po chodniku a plastikowe listki ustawionych
przy wej�ciu sztucznych drzew pomara�czowych ociera�y si� lekko o siebie. Wszed�
do holu, min�� stoj�cych przy drzwiach umundurowanych ochroniarzy. Wszyscy
gdzie� si� �pieszyli. Oty�y m�czyzna szeroko otwieraj�c usta wydawa� instrukcje
m�odszemu asystentowi, sekretarka ze s�u�bowym u�miechem na twarzy m�wi�a co� do
s�uchawki. �mig�o wentylatora ustawionego na blacie jej biurka leniwie miesza�o
zastyg�e powietrze i podrywa�o do g�ry r�wno u�o�one notatki. Nie wyczuwa�
�adnej bariery, jego obecno�� pozostawa�a niezauwa�ona. Ochrona budynku nie
spodziewa�a si� tego rodzaju inwigilacji. Wszystko sz�o po jego my�li, ale nie
m�g� sobie pozwoli� na zbytni� pewno�� siebie. Jeszcze raz skupi� si� na
ewentualnym systemie obrony telepatycznej, ale zn�w nie wyczu� niczego
niepokoj�cego. Ustawi� si� po�rodku holu, zerkn�� na ekran komputera, przy
kt�rym pracowa� sekretarka. Ruszy� do windy...i nagle obraz zafalowa�,
odkszta�ci� si� jak odbicie na wodnej tafli. Skoncentrowa� si�, lecz wci�� nie
wyczuwa� �adnej bariery. Teren by� czysty, ale co� wci�� nie pozwala�o mu si�
skupi� na tyle, by dosta� si� na wy�sze kondygnacje biurowca. Przeczeka�, a�
wizja odzyska ostro��, po czym ruszy� do przodu. Obraz zafalowa� po raz drugi,
kontury straci�y ostro��, sylwetki rozmaza�y si�...
Ciche pukanie do drzwi wyrwa�o go z transu. Obraz rozprysn�� si� jak kruche
szk�o. Czu� w ustach sucho��, mia� zawroty g�owy. Zna� te objawy, wielokrotnie
do�wiadcza� ich przy gwa�townym i nieprzygotowanym przerwaniu wizji. Wci�� mia�
zaburzenia ostro�ci widzenia, kolory nie nabra�y jeszcze swej w�a�ciwej toni.
Otar� d�oni� oczy i si�gn�� do szuflady, za pasek spodni wsun�� pistolet.
Odetchn�� g��boko. W tej chwili nie by� pewien reakcji swego cia�a, musia� by�
ostro�ny. Z palcem na spu�cie otworzy� drzwi, lecz korytarz, a� po za�om przy
schodach, by� pusty. Na plastikowej wycieraczce le�a�a ��ta koperta sporych
rozmiar�w. Rozerwa� szeleszcz�cy papier i wyj�� plik fotografii. Na trzech z
pi�ciu zdj�� przedstawiona by�a m�oda kobieta w szarym kostiumie, z papierow�
torb� znanego domu mody w d�oni. Rozpozna� j� natychmiast, pami�ta� jej twarz z
ekranu swego komputera. By�a to najm�odsza c�rka Edo. Na pozosta�ych dw�ch
fotografiach wida� by�o zwyk�e, tokijskie ulice, uchwycone w godzinach szczytu.
Roz�o�y� zdj�cia na biurku i przyjrza� si� im uwa�nie. Nie potrafi� rozpozna�
ludzi z pierwszego planu. Nie m�g� ustali� miejsc, w kt�rych je wykonano, lecz
czu�, �e nie ma to wi�kszego znaczenia. Skoncentrowa� si� na przechodniach. Za
pomoc� szk�a powi�kszaj�cego obejrza� obce, nic nie znacz�ce twarze, zastyg�e w
pozbawionych wyrazu minach. Si�gn�� po kolejn� fotografi� i nagle zrozumia�.
M�czyzna w sk�rzanej kurtce, do�� wysoki jak na Japo�czyka. Dziewczyna by�a
�ledzona.
M�czyzna wygodnie roz�o�ony na tylnym siedzeniu granatowego nissana zabi� po
raz pierwszy w �yciu dok�adnie trzy dni po swych osiemnastych urodzinach. Kiedy
czasem wraca� do tamtej chwili, za nic w �wiecie nie potrafi� przypomnie� sobie
twarzy swej pierwszej ofiary. By� mo�e sprawi� to panuj�cy tamtej nocy mrok
pot�gowany odosobnieniem brudnego zau�ka, a mo�e up�yw czasu. Jedyne, co
zapami�ta� dobrze, to poczucie w�asnego profesjonalizmu. Nie pope�ni� b��du,
zrobi� wszystko, co do niego nale�a�o. Udowodni�, �e mo�e przys�u�y� si� swej
rodzinie, �e jest got�w dla niej zabi�. Pocz�wszy od tamtej chwili
profesjonalizm by� dla niego najwa�niejszy. Dlatego gdy ujrza� po drugiej
stronie ulicy rozmyt� mrokiem kobiec� sylwetk�, natychmiast zda� sobie spraw�,
�e pope�ni� b��d.
Do �witu pozostawa�a jeszcze jedna mo�e godzina. By�o zupe�nie cicho, w�a�nie
teraz, przez jedn� kr�tk� chwil�, zawieszon� mi�dzy jarz�c� si� neonami noc� a
zasnutym smogiem dniem, miasto odpoczywa�o. Stagnacji nie m�ci� nawet szum
p�dz�cego pod ulicami metra. Kobieta pojawi�a si� niespodziewanie, jakby
sp�yn�a z nieba. Nie by� pewny, czy wysz�a z budynku, czy te� przysz�a ulic�.
Przymkn�� oczy tylko na chwilk�, znu�ony monotoni� nocnej obserwacji, a gdy je
otworzy�, ona ju� tam sta�a. Nie widzia� jej twarzy, ale wzrost i kolor w�os�w
si� zgadza�. Sta�a przez chwil� na chodniku, po czym ruszy�a przed siebie. Nie
mia� czasu, musia� podj�� decyzj�.
Wysiad� i cicho zamkn�� drzwi. Pozby� si� wszelkich w�tpliwo�ci, to by�a ona.
Szed� po przeciwnej stronie ulicy, blisko muru, maj�c nadziej�, �e jego czarna
kurtka nie b�dzie widoczna na szarym tle budynk�w. Kiedy znik�a za rogiem
odczeka� chwil�, a nast�pnie przebieg� przez jezdni�. Postawi� ko�nierz kurtki,
d�o� wsun�� do kieszeni, zaciskaj�c j� na ch�odnej r�koje�ci broni. Dziewczyna
sz�a zdecydowanym krokiem przed siebie, omijaj�c przystanki autobusowe i postoje
taks�wek, nie spojrza�a nawet w stron� przej�cia podziemnego prowadz�cego na
stacj� metra. Zaczyna� si� ju� niepokoi�, gdy skr�ci�a w ciemny zau�ek mi�dzy
pralni� a kinem. Nie zna� tego miejsca, lecz je�eli nie chcia� jej zgubi�,
musia� i�� dalej. Wszed� mi�dzy budynki.
Mimo ca�ego swego do�wiadczenia i profesjonalizmu nie by� w stanie zareagowa�,
kiedy nagle panuj�cy w zau�ku mrok zg�stnia�, a on sam poczu�, �e gard�o wi�zi
mu stalowa obr�cz. Nie si�gn�� po bro�, lecz odruchowo chwyci� zaciskaj�c� si�
na prze�yku d�o�. W tej samej chwili ziemia uciek�a mu spod n�g, a ciemno��
ogarn�a nie tylko oczy, ale i umys�.
Valerie by�a prostytutk� od blisko trzech lat i s�dzi�a, �e tak d�ugi okres
sp�dzony na ulicy nauczy� j� rozs�dku. Sama jednak nie wiedzia�a, dlaczego
zgodzi�a si� spe�ni� dziwn� pro�b� nieznajomego. Niew�tpliwie wp�yw na to mia�
spory plik banknot�w, jak te� jej do�wiadczenie w spe�nianiu najbardziej
wymy�lnych nawet �ycze�. Kiedy jednak otworzy�a drzwi swej kawalerki przed
nieznajomym, kt�ry ci�gn�� za sob� po schodach nieprzytomnego m�czyzn�, uzna�a,
�e tak dziwnego zlecenia nie mia�a jeszcze nigdy.
Kiedy ubrana w si�gaj�cy po�owy ud, po�yskuj�cy plastikiem p�aszcz wysz�a na
przydzielon� jej ulic�, nic nie wskazywa�o, by ten wiecz�r w czymkolwiek mia�
by� r�ny od innych. Spacerowa�a wzd�u� swojego kawa�ka chodnika obserwuj�c, jak
inne dziewczyny wymy�lnymi pozami cia�a czy jednoznacznymi gestami staraj� si�
przyci�gn�� przeje�d�aj�cych ulic� klient�w. Zna�a je wszystkie z imienia,
pracowa�y tu od dawna, wszystkie przywi�zane do tego miejsca indywidualnymi
przywilejami cesarskimi. Mia�y zaszczyt wykonywa� powszechnie szanowany i
ceniony zaw�d, w zamian za co by�y ograniczone do konkretnej ulicy i zmuszone do
odprowadzania wysokich podatk�w. Niedope�nienie kt�regokolwiek obowi�zku
poci�ga�o za sob� mo�liwo�� cofni�cia przywileju.
Mija�y godziny, a �aden z samochod�w nie zatrzyma� si� w blasku witryny sklepu
sportowego, przed kt�rym sta�a. Powoli traci�a nadziej� na to, �e tego wieczora
znajdzie klienta, gdy nadjecha�a granatowa toyota. Natychmiast wsiad�a do
samochodu.
- Zdejmij p�aszcz - poleci� nieznajomy i wskaza� d�oni� tylne siedzenie. -
Ubierz si� w to.
Nie zaprotestowa�a. By�a przyzwyczajona do tego rodzaju pr�b. Nieznajomy
zawi�z� j� do Geramohiko, drogiej i ekskluzywnej ku, b�d�cej sypialni�
pracuj�cej wy�szej klasy �redniej. Zatrzyma� si� w jednym z zau�k�w i zgasi�
silnik.
- Wyjd� z samochodu i przejd� ulic� za r�g - poleci�. - Zatrzymaj si� przed
budynkiem oznaczonym cyfr� osiem. St�j przed drzwiami jakie� p� minuty, a potem
wr�� do samochodu id�c s�siedni� przecznic�.
- Jasne - u�miechn�a si�. - Co tylko zechcesz. Czy tutaj po raz pierwszy
um�wi�e� si� ze swoj� dziewczyn�? Jak mia�a na imi�? Mo�esz si� do mnie zwraca�
jej imieniem...
- Id� powoli, ale pewnie. Nie rozgl�daj si� na boki. Spisz si� dobrze, a nie
po�a�ujesz.
Wysiad�a z samochodu i ruszy�a ulic�. Zatoczy�a szerokie ko�o, stoj�c przed
wyznaczonym budynkiem przez p� minuty. Kiedy wr�ci�a do samochodu, us�ysza�a za
sob� cichy szelest. Odwr�ci�a g�ow� i krzykn�a.
- Cicho - rozkaza� zimnym g�osem nieznajomy. - Otw�rz tylne drzwi. M�czyzna
wci�gn�� nieprzytomnego cz�owieka do samochodu i odwr�ci� si� twarz� do niej.
- Jak masz na imi� - zapyta�.
- Valerie - odpowiedzia�a niepewnie. - Jestem prostytutk�, zgodnie z cesarskim
przywilejem �aden m�czyzna nie mo�e okaza� mi braku szacunku, nie mo�e bez
mojej zgody...
- Nie zamierzam ci� skrzywdzi�. Ale potrzebuj� twojej pomocy. Gdzie mieszkasz?
- Potrzebuj� tylko godziny - powiedzia� stoj�c po�rodku jej skromnie
umeblowanego pokoju. Wpadaj�ce przez blaszane �aluzje �wiat�a pobliskiego
supermarketu pada�y na bladob��kitne �ciany i zas�any we�nianym kocem tapczan. -
Po godzinie znikn� i nigdy wi�cej mnie ju� nie zobaczysz. -wyj�� z kieszeni
portfel i odliczy� kilka banknot�w. - My�l�, �e to wystarczy. Zaczekasz na
zewn�trz. Kiedy sko�cz�, zawo�am ci�.
Si�gn�a po pieni�dze i skin�a g�ow�. W niespe�na trzy godziny zarobi�a tyle,
ile zwykle przez trzy tygodnie. To wystarczy�o, by pozby�a si� wszelkich
w�tpliwo�ci i powstrzyma�a si� przed zadawaniem jakichkolwiek pyta�. Wysz�a na
korytarz, zapali�a �wiat�o i usiad�a na nier�wnych, brudnych schodach. Zapali�a
papierosa. Przed ni�, na odrapanej �cianie, jej skulony cie� ko�ysa� si� w rytm
wahad�owych ruch�w wisz�cej przy stropie �ar�wki.
M�czyzna wci�� le�a� nieprzytomny na pod�odze, z jego skroni sp�ywa�a cienka
wst��ka krwi, brudz�c szary dywan. Washuioki przewr�ci� go na brzuch, wykr�ci�
do ty�u r�ce i gi�tk�, gumow� rurk� przywi�za� nadgarstki do kostek. Dwa palce
jego lewej d�oni by�y uci�te w jednej trzeciej d�ugo�ci. Prawy nadgarstek
otacza� zielony w�� po�ykaj�cy sw�j ogon. Washuioki zna� ten znak. Mimo i�
nadwer�one stawy musia�y emanowa� b�lem, m�czyzna nawet nie j�kn��.
- Wiem, �e mnie s�yszysz. Chc� wiedzie�, co robi�e� przed tym domem. M�czyzna
nie odpowiedzia�, lecz skrzyde�ka jego nosa zacz�y otwiera� si� i zamyka� w
nerwowym rytmie. Washuioki obj�� d�oni� jego szyj�, wbijaj�c palec w okolice
tchawicy. Czubkami palc�w czu� ciep�o przy�pieszonego t�tna. Zwi�kszy� nacisk, a
m�czyzna j�kn�� g�ucho.
- Nie powiem - wycharcza�, odrzucaj�c g�ow� w ty�. - Nic nie powiem.
Washuioki po�o�y� d�o� na jego czole. Przymkn�� oczy. M�czyzna oddycha� coraz
g�o�niej, wiedzia� ju�, kim jest pochylaj�cy si� nad nim cz�owiek. Je�eli do tej
pory zamiar powstrzymania si� od odpowiedzi by� szczery, teraz pozby� si�
z�udze�, i� oprze si� torturom. Poczu� jak zimne, obce my�li wchodz� w jego
g�ow�, s�ysza� je r�wnie wyra�nie, a mo�e nawet bardziej, ni� swoje w�asne.
Min�a jeszcze chwila, a nie potrafi� ju� ich rozr�ni�. By�o mu gor�co i zimno
na przemian. Jego pami�� sta�a si� otwart� ksi��k�, z kt�rej samuraj m�g� czyta�
bez przeszk�d.
- Kto ci� przys�a�? Dla kogo pracujesz? M�czyzna szarpn�� g�ow� w ty�, z ust
sp�yn�y mu bia�e b�belki piany.
- Nic ci nie powiem -j�kn��. -Nic!
...Rodzina Henoishi. Trzeci Dom w mie�cie pod wzgl�dem wp�yw�w. Kontroluje trzy
ku, �ci�ga haracze z dziewi�tnastu restauracji i czterech hoteli. Jej
przedstawiciel zasiada w miejskiej radzie Yakuza....
- Dlaczego �ledzi�e� dziewczyn�?
...Hoko Henoishi, g�owa rodziny. Sekretna rozmowa, polecenie milczenia, nawet
wobec braci. Zwolnienie z wszelkich innych obowi�zk�w. Ten rozkaz ma by�
najwa�niejszy. Wa�niejszy ni� wszystko inne. Je�eli wszystko dobrze si�
powiedzie, mo�e awansowa� nawet na...
- Dlaczego - pyta� dalej samuraj. - Jaki macie w tym interes? Nie wiesz?
Zastan�w si� nad tym, pomy�l...
Cia�em m�czyzny targn�� dreszcz, wzd�u� szyi sp�yn�a kolejna stru�ka �liny.
...Dwa tygodnie temu. Dziwne zachowanie, spotkanie w �rodku nocy, odludne
miejsce przy mo�cie. Hoko Henoishi tylko z osobist� ochron�, dziwne podniecenie.
Szara limuzyna wy�aniaj�ca si� z ciemno�ci. Drzwi otwiera cz�owiek z bia��
opask� na czole. Samuraj. Henoishi przesiada si� do limuzyny. Sam. Dziwne.
Dziwna ozdoba na drzwiach samochodu. Srebrny jele� przeskakuj�cy ponad falami
jeziora....
Washuioki odwr�ci� wzrok od poblad�ej twarzy m�czyzny. Srebrny jele� nad
wzburzon� toni� jeziora. Herb rodu Gatsu. A wi�c senior nie dowierza� mu, nie
by� pewien jego po�wi�cenia, kaza� �ledzi� cz�onk�w rodziny Edo. Ale dlaczego
pos�u�y� si� w tym celu Yakuza? Szlachcic kontaktuj�cy si� z cz�onkami Rodzin
skazywa� si� na ha�b� i odrzucenie przez innych. Gatsu m�g� wys�a� swych
samuraj�w, kogo� z licznej s�u�by, ale dlaczego zni�y� si� do poziomu Yakuza?
Wtem poczu� na karku czyj� wzrok. Odwr�ci� si�, lecz drzwi wci�� by�y zamkni�te.
Wyprostowa� si� i podszed� do okna. Rozchyli� pokryte lepkim kurzem �aluzje.
Ulica by�a pusta, tak samo jak parking przed sklepem. Mimo to wyczuwa� czyj��
obecno��, dyskretn�, przyczajon�. Niemal s�ysza� obcy, t�umiony oddech...
Rzuci� si� w kierunku drzwi, lecz by�o ju� za p�no. Stalowy pancerz zmia�d�y�
mu pier�, ciemna p�achta przys�oni�a oczy. Spr�bowa� si� broni�, zebra� my�li,
lecz przeciwnik by� silniejszy. Straci� r�wnowag�, si�� rozp�du wpad� na drzwi.
Korytarz wyd�u�a� si� i rozci�ga�, �ciany ko�ysa�y si� jak pok�ad miotanego
sztormem okr�tu. Z nosa buchn�� mu strumie� krwi, wype�niaj�c usta i sp�ywaj�c
wzd�u� szyi. Chwyci� si� por�czy, lecz pod�oga uciek�a mu spod st�p i run�� w
d� schod�w. Z daleka, zza ci�kiej aksamitnej kotary, us�ysza� krzyk Valerie.
Kiedy otworzy� oczy, wci�� szumia�o mu w g�owie, a w ustach czu� suchy posmak
kurzu. W pokoju panowa� p�mrok, lecz zza przys�oni�tych ciemno��tymi zas�onami
okien dobiega� codzienny g�os ulicy. S�ysza� gwar ludzkich rozm�w i szcz�k
pneumatycznie otwieranych drzwi autobusu. Le�a� w za kr�tkim ��ku, przykryty
dwoma, mocno przesi�kni�tymi zapachem papieros�w kocami. Valerie siedzia�a w
przekrzywionym fotelu pod �cian�, ch�odz�c czo�o puszk� piwa. Jej zm�czone oczy
otoczone by�y wianuszkiem rozmytego makija�u.
- Gdzie ja jestem?
Wsta�a, od�o�y�a piwo i kl�kn�a przed ��kiem. Ju� wiedzia�a. Nie mia� na sobie
koszuli, a koce zsun�y si� na bok. Intensywne barwy pokrywaj�cego pier� tatua�u
opalizowa�y w p�mroku. Dwa krwistoczerwone smoki, o kr�tych ogonach biegn�cych
od obojczyk�w, po raz pierwszy splata�y si� na mostku, wi�y si� osobno w stron�
tchawicy, by tam �agodn� spiral� sple�� si� po raz drugi. Dwa wielkie,
wype�nione z�bami pyski zwie�czone jadeitowymi �lepiami bucha�y strumieniami
ognia. Gdy Washuioki nabiera� powietrza, smoki zdawa�y si� ta�czy� na wietrze.
- Jeste� tu bezpieczny - powiedzia�a. - Nie mo�esz jednak zosta� tu zbyt d�ugo.
To mieszkanie mojej przyjaci�ki, a ja...
- Kt�ra godzina ? - przerwa� jej. - Jak d�ugo ju� tu le��?
- Spa�e� cztery godziny - poci�gn�a nosem. - Tam, na schodach, wygl�da�e�
okropnie. Si�� wci�gn�am ci� do samochodu. Ba�am si�, nie wiedzia�am, gdzie
jecha�. Prawie godzin� kr��y�am po mie�cie, gdy przypomnia�am sobie o tym
mieszkaniu...
B�l rozsadza� mu g�ow�, lecz zmusi� si� do my�lenia. Cz�owiek obserwuj�cy dom
c�rki Edo nie by� sam, ubezpiecza� go samuraj, a mo�e kilku. Kiedy �ci�gn�� go z
ulicy, oni poszli jego �ladem. To by� jego b��d, nie upewni� si�, czy nie jest
�ledzony. W mieszkaniu dziewczyny pope�ni� drugi, zareagowa� zbyt p�no. Jednak
ci ludzie nie pragn�li jego �mierci, gdyby by�o inaczej, ju� by nie �y�. Ale z
jakiego powodu pozwolili mu odej��?
Dziewczyna wci�� kl�cza�a ze spuszczon� g�ow�. Po policzkach sp�ywa�y jej �zy.
- Wsta� - powiedzia�. - Nie jestem samurajem, nie s�u�� �adnemu rodowi. Jestem
roninem. Wobec prawa jeste�my r�wni - zaczeka�, a� podniesie si� i usi�dzie w
fotelu.
- Masz co� do jedzenia?
- Jest tylko piwo. Ba�am si� wyj�� do sklepu.
Milcza� przez d�u�sz� chwil�.
- Kiedy traci�em przytomno�� - powiedzia�, patrz�c jej w oczy - krzykn�a�.
Przywo�a�a� imi�, kt�re moc� cesarskiego rozkazu zosta�o zakazane. Mog� ci� za
to pozbawi� �ycia, nawet nie b�d�c samurajem.
Nie odpowiedzia�a.
- Jeste� chrze�cijank�? Jak to mo�liwe? Jeste� zbyt m�oda, by pami�ta� czasy
wolno�ci religijnej. Nie wychowa�a� si� w Japonii.
- Nie - poci�gn�a �yk piwa. - Wychowa�am si� w Europie. M�j ojciec pracowa� w
jednej z firm informatycznych w Pary�u. Kiedy po przewrocie Cesarz wezwa�
wszystkich Japo�czyk�w do powrotu z emigracji, wr�ci� zabieraj�c mnie z sob�.
Wierzy� to, o czym tylko s�ysza�, a czego nie widzia�. Zosta� publicznie �ci�ty,
jak tysi�ce innych. Mnie oszcz�dzono, jak wszystkie dzieci, kt�re nie uko�czy�y
pi�tego roku �ycia. Uznano, �e mo�na nas przywr�ci� w�a�ciwej kulturze. Nie
pami�tam nawet, kiedy ostatni raz modli�am si� do chrze�cija�skiego boga. Ten
okrzyk by� odruchowy.
- Masz ch�opaka - zapyta� Washuioki. - Rodzin�? Kogo�, kto na ciebie czeka?
- Nie - odwr�ci�a wzrok. - Nikogo takiego.
- Czy jest co�, co wi��e ci� z tym miastem?
- Zupe�nie nic.
- Pos�uchaj mnie wi�c uwa�nie - prze�ama� sztywno�� mi�ni i uni�s� si� na
�okcie. - Sam nie wiem, w co zosta�em wpl�tany, ale ty tkwisz w tym tak samo
g��boko. To moja wina. By� mo�e grozi ci niebezpiecze�stwo. Mimo to raz jeszcze
musz� prosi� ci� o pomoc. Zajmie to nam dwa dni, mo�e mniej. Po tym czasie kupi�
ci bilet lotniczy w dowolne miejsce na �wiecie i zostawi� troch� pieni�dzy na
rozpocz�cie nowego �ycia. Rozumiesz mnie?
- Tak. Ale co, je�li si� nie zgodz�?
- Nie wiem - powiedzia� szczerze. - Mo�e nic. Mo�e wyjdziesz na ulic� i b�dziesz
mog�a dalej pracowa� przez nikogo nie niepokojona. A mo�e pierwszy m�czyzna,
kt�ry zap�aci ci za noc, odbierze ci �ycie. Nie wiem.
Spu�ci�a g�ow� i otar�a r�kawem �z�.
Samahiko wsun�� plik dokument�w do eleganckiego neseseru i przekr�ci� zamek.
Rzuci� jeszcze okiem na rozk�ad jutrzejszego dnia, staraj�c si� znale�� cho�by
trzydzie�ci minut na za�atwienie pewnej prywatnej sprawy, lecz w nat�oku zaj��
nie znalaz� �adnej luki. Nic dziwnego. By� zaliczany do dziesi�tki najlepszych
doradc�w podatkowych w Cesarstwie, cho� sam umie�ci�by si� na pierwszym miejscu
tej listy. Mia� szcz�cie, okres jego studi�w przypada� na czas �agodnej
polityki kulturalnej cesarza, m�g� wi�c uko�czy� najbardziej presti�ow� uczelni�
w Europie. Kiedy wr�ci� do Japonii, bardzo szybko znalaz� prac� w Gatsu
Industries. W firmie przeszed� przez wszystkie szczeble kariery, zaczynaj�c od
szeregowego ksi�gowego, na prezesie do spraw finans�w sko�czywszy. Cieszy� si�
najwy�szym szacunkiem, jakim m�g� cieszy� si� arystokrata nie u�ywaj�cy miecza.
Wyda� ostatnie dyspozycje sekretarce i wyszed� z gabinetu. W korytarzu uwa�nie
przyjrza� si� swemu odbiciu w lustrze. Wszystko by�o w idealnym porz�dku. Mia�
nadziej�, �e ju� na niego czeka�a. Po raz pierwszy zobaczy� j� kilka godzin
wcze�niej w sto��wce. Wystarczy�a kr�tka rozmowa, ale nie zdziwi�o go to. By�
przyzwyczajony do wra�enia, jakie na kobietach robi�a jego pozycja zawodowa i
status maj�tkowy.
Na dole czeka� ju� ochroniarz. Samahiko wsun�� mu do kieszeni banknot o wysokim
nominale i poleci�, by zrobi� sobie wolny wiecz�r. Goryl zaprotestowa� g�o�no,
ale zaraz u�miechn�� si� i podzi�kowa�.
Dziewczyna sta�a na parkingu przy swoim samochodzie. Chcia�a, by pojechali jej
wozem, a on zgodzi� si� bez opor�w. Jego luksusowa limuzyna za bardzo rzuca�a
si� w oczy. Usiad� w fotelu pasa�era, a dziewczyna wyjecha�a z podziemi biurowca
i w��czy�a si� do ruchu.
- Pojedziemy do mnie - zaproponowa�a.
- Jasne - u�miechn�� si� i k�tem oka spojrza� na jej smuk�e, opi�te czarnymi
po�czochami uda, ods�oni�te g��bokim rozci�ciem �wietnie dopasowanej sp�dniczki.
Min�li dwie przecznice , gdy dziewczyna zwolni�a i zjecha�a do linii chodnika.
Jeden z przechodni�w, spaceruj�cych wzd�u� bogato wystrojonych, sklepowych
witryn, podbieg� i otworzy� tylne drzwi samochodu.
- Co pan robi - krzykn�� Samahiko i odwr�ci� si� przez rami�. - To ty?
- Jed� - rozkaza� dziewczynie Washuioki, obejmuj�c ramionami fotel pasa�era. - A
my porozmawiamy.
- Co robisz, przyjacielu - Samahiko spr�bowa� si� odwr�ci�, lecz ostrze sztyletu
przy�o�onego do jego szyi uniemo�liwia�o mu jakikolwiek ruch. - Co robisz!
- Dlaczego Gatsu chce, �ebym to ja zabi� Edo? - zapyta� Washuioki. - Dlaczego
nie wy�le swych samuraj�w?
- To pr�ba - doradca podatkowy wtuli� twarz w obity sk�r� zag��wek. - Musisz
wykaza� si�...
- Dlaczego Yakuza �ledz� cz�onk�w rodziny Edo? Co sk�oni�o Gatsu, by si� z nimi
zadawa� ?
- Uspok�j, si� prosz� - po czole Samahiko sp�yn�y krople potu. - Uspok�j si�!
By�em od pocz�tku za tym, by powiedzie� ci wszystko. Ca�� prawd�...
- Ca�� prawd� ? - sztylet mocniej docisn�� si� do szyi doradcy podatkowego. -
Mo�e czas, bym j� pozna�. Dlaczego ja?
- Zrozum, to sprawa polityczna! Tego nie m�g� zrobi� samuraj �adnego z cz�onk�w
rz�du...
- Rz�du? Co zrobi� Edo, by narazi� si� wszystkim cesarskim ministrom?
- Czy ty nie czytasz gazet - Samahiko podni�s� g�os. - Nie �ledzisz notowa�? Edo
Electronics rozpocz�o ekspansj�. Przejmuje mniejsze sp�ki, skupuje akcje
wi�kszych. A jak my�lisz, z czyj� pomoc�? Nowe inwestycje, technologie, badania,
to wszystko kosztuje. Niedawno wybudowa� kompleks produkcyjny pod Jokoham�,
przejmuje najlepszych in�ynier�w i programist�w, kupuje nowe technologie. Edo
�ci�ga kapita� ze Stan�w...
- Bierze pieni�dze od Amerykan�w? Przecie� to niezgodne z cesarskim Edyktem o
Izolacji. Wystarczy samo podejrzenie, by pozbawi� godno�ci...
- Na jakim ty �wiecie �yjesz! Edo Electronics to gigant! Zatrudnia tysi�ce
ludzi! �ci�cie Edo spowodowa�oby za�amanie rynku, wzrost bezrobocia, spadek
koniunktury! To doprowadzi�oby do drugiej rewolucji! Nikt nie mo�e sobie na to
pozwoli�! Wobec praw rynku cesarskie edykty s� pustymi zwojami papieru!
- Cesarz to toleruje?
- No w�a�nie, cesarz! Wiesz co sprawia, �e nie jest jeszcze marionetk� w r�kach
rz�du? Sie�! Cesarski Edykt o Naj�wi�tszym Prawie. Tylko on ma nieograniczony
dost�p do sieci, on decyduje, komu i w jakim zakresie przyzna� przywilej
dost�pu. A Edo jest zwolennikiem r�wnego dost�pu dla wszystkich pan�w. Mo�esz
sobie wyobrazi�, na jak podatny grunt padaj� takie obietnice! Ministrowie
oficjalnie uznaj� ten pomys� za �wi�tokradztwo, lecz w zaciszu swych gabinet�w
ju� zaczynaj� oblicza� prognozowane zyski zwi�zane z nieograniczonym dost�pem do
sieci.
- To pachnie buntem!
- Edo jest sprytny i ostro�ny. Ma najlepszych prawnik�w w tej cz�ci �wiata,
zdoby� poplecznik�w nawet na cesarskim dworze. Wielu cz�onk�w rz�du jest mu
przychylnych. Zapomnieli o biedzie wielkiego kryzysu, o gie�dowym krachu,
za�amaniu jena. Nie pami�taj� wojny domowej, anarchii, g�odu i n�dzy. Marzy im
si� wolny rynek, otwarcie na zagraniczny kapita�. Dekret o Konstytucji ustanowi�
cz�onkami rz�du prezes�w najwi�kszych sp�ek, co ustabilizowa�o sytuacj�
gospodarcz�, zmniejszy�o bezrobocie, ale uzale�ni�o cesarza od ich kapita��w.
- Dlaczego Gatsu nie wyst�pi otwarcie przeciw Edo? -Washuioki nadal niczego nie
rozumia�. - Ma potencja� militarny i finansowy, wielu stronnik�w, przychylno��
cesarza...
- Jak ty to sobie wyobra�asz? Gatsu zabija Edo i przejmuje jego firm� �wi�tym
prawem przodk�w. W jednej chwili, kr�tkiej jak b�ysk miecza, Gatsu Industries
przejmuje Edo Electronics. Powstaje najwi�ksza korporacja w Azji. Rz�d nie mo�e
dzia�a�, bo absolutna wi�kszo�� g�os�w nale�y do Gatsu, kt�ry staje si� r�wny
cesarzowi. To sprzeczne z konstytucj�! Bunt pozosta�ych pan�w by�by
nieunikniony. �aden z nich nie mo�e zabi� Gatsu, bo zburzy�oby to r�wnowag� si�.
Trudno te� powiedzie�, jak zachowaliby si� poplecznicy Edo.