Lucas Corso Ronin Sygnalizator świetlny zamrugał i błysnął czerwienią. Kierowca grafitowego lincolna zdjął nogę z gazu i pozwolił, by limuzyna wytraciła prędkość. Zatrzymał się tuż przed wymalowaną na jezdni białą linią stopu, choć jadący przed nim granatowy ford zdążył jeszcze przejechać przez skrzyżowanie. Ford zmienił pas i wyraźnie zwolnił, niemal zatrzymując się w linii samochodów zaparkowanych przed oświetlonym reklamami centrum handlowym. Siedzący obok kierowcy Washuioki poprawił krawat i spojrzał w boczne lusterko na stojącego na światłach lincolna. Tuż obok, na chodniku, kobieta z aparatem fotograficznym na szyi i planem miasta przed oczyma, zatrzymała się przed wejściem do sklepu. Uczepiony nogawki jej szortów chłopiec pomachał dłonią i uśmiechnął się. Washuioki odwzajemnił uśmiech, wyjął ze schowka paczkę gum i wyciągnął ją przez uchylone okno. Chłopiec zaczerwienił się, ale sięgnął dłonią w kierunku dłoni mężczyzny. Biała furgonetka pojawiła się na skrzyżowaniu nagle, z piskiem opon wyjechała zza zakrętu, cudem unikając zderzenia z pędzącym autobusem przecięła dwa pasy ruchu i uderzyła bokiem w limuzynę. Impet uderzenia obrócił lincolna, który tylnym zderzakiem ściął hydrant i otarł się o maskę stojącego za nim samochodu. Przeciągły odgłos klaksonów zagłuszył szczęk giętej blachy i tłuczonego szkła. Washuioki zacisnął zęby i sięgnął pod marynarkę, gdy samochodem targnął silny wstrząs. Uderzył czołem o deskę rozdzielczą, krew przysłoniła mu oczy. Gdzieś z lewej strony rozległ się basowy jazgot broni maszynowej. Kule przeszyły karoserię na wylot, rozerwały tapicerkę, przeszły ze świstem przez siedzenie kierowcy. Stojąca przed sklepem kobieta z piskiem rzuciła się na ziemię. Przeszklona witryna eksplodowała na tysiąc części, a stojące w niej manekiny zatańczyły w rytmie tnących pocisków. Washuioki zdołał otworzyć drzwi łokciem, mrużąc oczy przed kryształowym deszczem szkła przetoczył się po chodniku. Zrzucił marynarkę i sięgnął po broń. Kierowca już nie żył, leżał z przestrzeloną głową na kierownicy. Nie widział, co stało się z ochroniarzami zajmującymi tylnie siedzenie. Wyskoczył na maskę i mocno odbił się od dachu samochodu, przelatując na głową zdezorientowanego napastnika, mężczyzny w ciemnych okularach z pistoletem maszynowym w dłoniach. W locie, delikatnym, oszczędnym cięciem uderzył go przez skronie. Lustrzane okulary upadły na asfalt rozcięte na pół. Upadł miękko, uklęknął i przetoczył się pod czarną toyotą, której przód wbity był w bok forda. Znalazł się tuż za plecami drugiego napastnika. Ten odwrócił się gwałtownie, kierując broń w stronę samuraja, ale Washuioki uskoczył z linii strzału. Prawą ręką zbił lufę automatu a lewą sięgnął po wakizashi, krótszy miecz o szerszym ostrzu i jednym, szybkim ruchem rozciął przeciwnikowi gardło od ucha do ucha. Rzucił się biegiem przez skrzyżowanie w stronę limuzyny. Spokojne do tej chwili ulice nagle ożyły, ludzie z panicznym krzykiem starali się ukryć w okolicznych sklepach czy pod zaparkowanymi samochodami. Część kierowców wybiegła z unieruchomionych pojazdów i przyłączyła się do biegnącego chodnikiem tłumu. Washuioki wściekle uderzał stopami o asfalt, aż czuł w nich bolesne pieczenie. Gdzieś w oddali słychać było wrzask policyjnych syren. Jeden ze stojących na kompletnie zakorkowanej ulicy samochodów ruszył gwałtownie przed siebie, w szaleńczym slalomie trąc o inne pojazdy. Washuioki rzucił się przez maskę, dostrzegając jeszcze kątem oka przerażoną twarz kierowcy. Syknął z bólu i chwycił się za stłuczony bark. Katana upadła kilka kroków dalej. Nie miał czasu po nią sięgać. Przełożył krótszy miecz do prawej dłoni i biegł dalej. Od strony unieruchomionej limuzyny ruszył w jego stronę wysoki mężczyzna w jasnym garniturze. Biegł lekko, starannie odmierzając kroki. W ostatniej chwili, tuż przed Washuiokim, zerwał z siebie marynarkę i rzucił ją w stronę samuraja, skręcając jednocześnie ciało i zachodząc go z lewej strony. Uwolniony z pochwy miecz zatoczył szerokie koło, ostra jak brzytwa klinga przecięła powietrze. Washuioki nie dał się zaskoczyć, nie próbował chwytać dłonią ograniczającej widok marynarki, lecz okręcił się wokoło i zbił cięcie kierując się słuchem. Przeciwnik natarł ponownie, serią błyskawicznych, krótkich, oszczędnych cięć. Uderzał szybko, zza obu ramion, starając się zmieniać tępo i strefę, na którą uderzał. Washuioki odparł natarcie i spróbował wyprowadzić kontrę, lecz jego miecz był zbyt krótki, smukła klinga przeciwnika nie pozwalała mu się zbliżyć, atakując niespodziewanie jak rozszalała kobra. Połyskujące brzeszczoty zderzały się z metalicznym szczękiem, wirowały w powietrzu, opadały i wznosiły na przemian. Washuioki rzucił się do przodu w odważnym wypadzie, przez ułamek sekundy trwał nieruchomo z ramieniem wyciągniętym przed siebie, widział, jak śmiercionośna klinga przeciwnika tnąc powietrze zbliża się do jego barku. Odrzucił głowę w tył, przepuszczając cięcie bez bloku, obrócił ciało w ciasnym skręcie, przyklęknął i uderzył w kolano mężczyzny. Ten zgiął się w bolesnym grymasie, lecz nie wypuścił broni. Washuioki wyprostował się za jego plecami i szerokim, mocnym cięciem powalił na ziemię. Nagle, tuż przed jego oczyma biała furgonetka ruszyła do przodu, torując sobie drogę w zakorkowanej ulicy i wyjeżdżając na chodnik. Naderwany zderzak samochodu ciągnął się po asfalcie, wzbijając tumany iskier. Washuioki podbiegł do limuzyny. Jej drzwi były otwarte. Na tylnym siedzeniu leżał Masuhiro Dalehata, prezes korporacji Dalehata Soft. W jego klatce piersiowej, wbity niemal po rękojeść, tkwił długi, smukły sztylet. Oczy, nieruchomo szkliste, wpatrywały się w samuraja niewidzącym wzrokiem. Washuioki padł na kolana, chowając twarz w dłoniach. Nie słyszał burzy syren ani coraz głośniejszych nawoływań policjantów. Właśnie stracił swego pana. Stracił miecz. Stracił wszystko. Motel stał tuż przy zjeździe z autostrady. Biały, piętrowy budynek z zielonym neonem zawieszonym ponad bramą otoczony był szerokim, asfaltowym placem, z wymalowanymi miejscami parkingowymi. Ponad hotelem, nad linią drzew i słupów, wznosił się daleki zarys świętej góry Fuji, opasanej cieniutkimi wstęgami linii kolejowych. Samahiko zaparkował swój samochód na skraju placu. Wszedł obrotowymi drzwiami do recepcji i stanął przed kontuarem. - Umówiłem się tu ze swym przyjacielem - powiedział. - Myślę, że już na mnie czeka. Nazywa się Hideochi Washuioki. Chciałbym wiedzieć, w którym pokoju się zatrzymał. - Przykro mi - recepcjonistka obrzuciła go nieufnym spojrzeniem, na moment zatrzymując wzrok na krawacie od Armaniego i nienagannie skrojonej, jedwabnej marynarce. - Nikt o tym nazwisku u nas nie mieszka. Samahiko uśmiechnął się i wyciągnął wizytówkę, chowając pod białym kartonikiem z czerpanego papieru zwinięty banknot. - Pokój numer 23 - ton głosu recepcjonistki stał się bardziej uprzejmy i miły, jakby rozpoznała w nim dawno nie widzianego przyjaciela. - Pan Washuioki jest u nas od trzech dni. Nie chciał, by ktokolwiek mu przeszkadzał, za wyjątkiem pana, oczywiście. Podziękował i wyszedł na piętro, urządzone w prostym, funkcjonalnym stylu. Otworzył drzwi pokoju i wszedł do ciemnego, dawno nie wietrzonego wnętrza. Zasłony i rolety były szczelnie zasunięte, tylko przez podłużne szpary na krawędziach okien do środka przeciskały się długie, wąskie strumienie światła. Wszystkie meble ustawiono równo przy ścianach, nawet łóżko oparte było pionowo na wprost wejścia. Washuioki siedział pośrodku pokoju, ze stopami ułożonymi pod pośladkami i dłońmi na kolanach. Był zupełnie nagi, jeśli nie liczyć śnieżnobiałej opaski przytrzymującej włosy ponad wysokim czołem. Wychudzona, pokryta ciemnoczerwonymi tatuażami pierś unosiła się spokojnym rytmem zwolnionego oddechu, napinając skórę na nienaturalnie wystających żebrach. Tuż obok, na wyciągnięcie dłoni, leżały dwa miecze skryte w czarnych pochwach. Musiał słyszeć szmer otwieranego zamka, ale nie otworzył oczu. Samahiko zdjął buty i marynarkę, poluźnił krawat. Usiadł tuż przed Washuiokim, przybierając lustrzaną pozycję. Zamknął oczy. Czekał. - Dziękuję przyjacielu. Cieszę się, że znów mogę cię zobaczyć -po długiej chwili Washuioki przerwał milczenie. Mówił powoli, z wysiłkiem. Kilkudniowy post i medytacje osłabiły jego ciało. - To dla mnie zaszczyt, że będziesz towarzyszył mi w tej chwili. Samahiko ukłonił się. - Twoja prośba jest dla mnie wyróżnieniem. Przybyłem tak szybko, jak było to możliwe. Sięgnął za pasek i wyjął dwa kolorowe, zwinięte wachlarze. Wolnym ruchem przechylił się do przodu, kładąc je na podłodze. Dokładnie w miejscu oświetlanym przez wkradające się do pokoju promienie słońca. Zauważył, jak spod wpółprzymkniętych powiek Washuioki obserwuje ten gest, wiedział jak bardzo jest zaskoczony, ale wyraz skupionej, nienaturalnie nieruchomej twarzy koloru zastygłego wosku nie zmienił się ani trochę. Dwa wachlarze, papierowe półksiężyce ozdobione wizerunkami tańczących wśród chmur, zielonych smoków. Samuraj ze świstem wypuścił powietrze przez nos. - Co to ma znaczyć - zapytał cicho. - Obrażasz mnie, Samahiko. - Znamy się od lat, przyjacielu. Nie przybyłem cię obrażać. Przyniosłem ci nadzieję, Washuioki. - Dla mnie nie ma już nadziei. Jestem samurajem i znam swoje obowiązki. Nie potrafiłem ochronić mego pana, utraciłem miecz, utraciłem honor. Nie ma dla mnie nadziei. - Jesteś samurajem, jak twój ojciec i ojciec twego ojca, jak wszyscy twoi przodkowie. Straciłeś miecz, widziałeś śmierć swego pana. Wiem, że jesteś gotów wypełnić swój obowiązek zgodnie z nakazami Bushido. Ale wiem też, że samuraj wybiera ostatnią drogę, gdy nie ma już żadnej innej, pozwalającej mu odzyskać honor. Znasz prawo, Washuioki, wiesz, że mówię prawdę. Seppuku jest honorem, a nie ucieczką. - Utraciłem miecz. Utraciłem pana. Nie ma dla mnie żadnej innej drogi. - Splamiłeś swój honor - przytaknął Samahiko. - Splamiłeś swe nazwisko. Ale masz szansę naprawić swe błędy i odzyskać dobre imię. Pan Gatsu postanowił dać ci szansę i podarować wachlarze. Chce przyjąć cię do swego domu. Washuioki pochylił głowę i zacisnął powieki aż poczuł pod nimi piekący ból. Gatsu był jednym z najpotężniejszych panów w Japonii, służyły mu dziesiątki samurajów. Sprawował godność ministra, zasiadał w rządzie. Od lat cieszył się opinią cesarskiego ulubieńca, był jego towarzyszem w czasie ostatniej podróży do Europy. Ród Gatsu sięgał swymi początkami starożytnych czasów szoguna Nashaheke. Nigdy jeszcze nie zdarzyło się, by tak wielki pan proponował służbę splamionemu hańbą roninowi. - Popełniłeś błąd - ciągnął Samahiko. - Ale twój miecz wiele lat wiernie służył panu Dalehata. Zdobyłeś sławę wielkiego wojownika, nigdy nie okazałeś strachu czy słabości. Zawsze kroczyłeś drogą honoru. Nawet twoi wrogowie wypowiadają się o tobie z szacunkiem. Jeżeli uważasz, że jedynym wyjściem jest śmierć, pomogę ci umrzeć. Jeżeli jednak jesteś gotów zmyć hańbę drogą miecza, przyjmij proszę te wachlarze. -Nie widzę twojego miecza, przyjacielu - Washuioki uśmiechnął się smutno. - Nie przybyłeś tu, by mi towarzyszyć w ostatniej drodze. Skąd mogłeś mieć pewność, że przyjmę propozycję? - Jesteś potomkiem wielkiego rodu. Kaganki płonące w świątyni ku czci twych przodków palą się jasnym ogniem. Zawsze postępujesz zgodnie z Bushido, wiernie krocząc drogą miecza. Przyjęcie wachlarzy jest twym obowiązkiem. Washuioki nie bał się śmierci. Jako samuraj wiedział, że pewnego dnia zginie od miecza, choć miał nadzieję że polegnie w obronie swego seniora. Od dziecka przygotowywano go jednak i na taką ewentualność, że dla zachowania honoru będzie musiał sam odebrać sobie życie. Wiedział, że jest do tego zdolny. Tak naprawdę, nie żył już od trzech dni. Napisał pożegnalny list - poemat do matki, oprócz niej nie miał nikogo. Nie miał żadnych zobowiązań oprócz tych, które wynikały z przynależności do kasty samurajów. Wydał odpowiednie dyspozycje swym adwokatom i maklerowi. Zapalił świeczkę ku czci swych przodków, prosząc ich w modlitwie o odwagę i siłę potrzebną do odebrania sobie życia. Przez trzy dni postu i medytacji zdołał przygotować się na śmierć. Wydawało mu się, że osiągnął już stan, w którym nie odczuwał już radości życia i żalu za czymkolwiek. Nie pragnął już niczego, pozbył się ambicji, planów, celów. Był gotów odejść. Pogodził się z samym sobą i losem, który go czekał. Zdawał sobie sprawę, że seppuku było jedynym, naprawdę godnym rozwiązaniem. Dwa papierowe wachlarze z siłą rzuconych kamieni roztrzaskały chłodny spokój jego duszy. Pochylił głowę, a jego zapadłe policzki przecięły spływające łzy. Sięgnął po wachlarze. Wciśnięty w kąt kanapy starzec wykrzywił pożółkłą twarz i wycelował pilota w telewizor zawieszony tuż pod sufitem świetlicy domu spokojnej starości. Drugi, znacznie niższy, nie dawał za wygraną, próbując powstrzymać go przed przełączaniem kolejnych kanałów. Ustawiona przy kanapie kobieta na wózku niezadowolona z nadawanych programów zaczęła bić stalową laską o kant stolika, aż dyżurująca pielęgniarka wywiozła ją z sali. - Opłakałam już cię, synu - powiedziała matka, nie odrywając wzroku od plastikowego blatu niskiego stolika w pastelowym odcieniu błękitu. Starała się zapanować nad chorobliwym drżeniem dłoni, splatając je przed sobą. - Już cię opłakałam, jak matka opłakuje samuraja. - Pan Gatsu okazał mi wielką łaskę - odpowiedział Washuioki spokojnym głosem, choć słowa z trudem przeciskały mu się przez gardło. - To wielki pan. Jedna czwarta świata jeździ samochodami wyprodukowanymi w jego koncernie, kontroluje większość azjatyckiego rynku elektronicznego. Nawet wasz telewizor pochodzi z jednej z jego fabryk. Służba dla niego to wielki zaszczyt. - Ma wielu samurajów gotowych oddać za niego życie - staruszka wciąż unikała spojrzenia syna. - Dlaczego więc przywołał cię z krainy cieni? Washuioki nie odpowiedział. - Czy przybrałeś już jego barwy - pytała dalej bezbarwnym, starczo niewyraźnym głosem. - Czy wachlarze odebrałeś z jego rąk? Złożyłeś mu przysięgę wierności? Spuścił głowę i zacisnął dłonie na kolanach, aż zbielały mu końcówki palców. - Zanim dostąpię tego zaszczytu, muszę wykazać się siłą i sprytem. Muszę udowodnić, że jestem godzien służyć cesarskiemu ministrowi. Mam do wykonania zadanie. Jeżeli mi się powiedzie, pan Gatsu oficjalnie przyjmie mnie do swego domu. Staruszka pokiwała ze zrozumieniem głową. - Co to za zadanie? - Mam zabić dla mego pana pewnego człowieka. Wroga. To Edo, prezes Edo Electronics. Edo również jest cesarskim ministrem, zasiada w rządzie, ma samurajów, którzy nie odstępują go na krok. W dzień i w nocy chodzą za nim jak cienie, gotowi poświęcić życie za swego pana. To trudne zadanie, lecz gdy mi się powiedzie, dostąpię wielkiego zaszczytu. Zostanę samurajem rodu Gatsu. Takiej roli nie pełnił żaden z mych przodków. - Żaden z przodków - przysłaniająca oczy matki mgła starości zgęstniała jeszcze bardziej. - Nawet nie wiesz, jak bardzo przypominasz mego ojca, a swego dziadka. Pamiętam go tak dobrze. Przed Rewolucją pracował na kolei jako dyspozytor ruchu, wychodził z domu wczesnym rankiem, a wracał przed wieczorem. Jadł obiad, oglądał telewizję, czytał gazetę. Był przeciętnym, skromnym człowiekiem, ciężko pracował, aby zapewnić rodzinie utrzymanie. Nigdy nie trzymał w ręku broni. Nigdy nikogo nie uderzył. Nie wiedział, że w jego żyłach płynie krew rodu wojowników, że jego przodkowie, przed tysiącem lat, walczyli w obronie cesarza. Pracownicy Cesarskiej Komisji Nobilitacyjnej zupełni niespodziewanie odkryli chwalebną przeszłość jego rodu. Kurier, który dostarczył akt nadania godności samuraja, zastał mego ojca w fotelu, przed telewizorem, w kapciach i poplamionej koszuli. Zaraz potem zamknął się na długie godziny w swym pokoju, a kiedy z niego wyszedł, nie był już przygarbionym urzędnikiem w okularach, lecz najprawdziwszym samurajem. Udowodnił to już niespełna trzy miesiące później, kiedy to przyszło mu stoczyć walkę w obronie honoru swego daimyo. Walczył przeciw młodszemu, bieglejszemu w szermierce wojownikowi, lecz nie okazał strachu ani wahania. Zginął jak mężczyzna, z mieczem w dłoni i rodowym zawołaniem na ustach. Do dziś każdy, kto wspomina mego ojca, jego imię wypowiada z najgłębszym szacunkiem. Washuioki milczał, wpatrując się w jej twarz, której rysy złagodniały w przypływie wspomnień. - Czy jesteś pewny, synu? - Pewny? - zdziwił się. - Pewny czego? - Pewny tego, że wybrałeś dobrze? Podniósł się i zasunął za sobą krzesło. Położył dłonie na kruchych ramionach matki i pocałował ją w czoło. Siedząca pod ścianą pielęgniarka zrozumiała, że to koniec wizyty i podniosła się z krzesła, chcąc odprowadzić staruszkę do jej pokoju. Matka uniosła twarz i uśmiechnęła się smutno. - Walcz dzielnie - powiedziała posłusznie dając się chwycić pod ramię. - I wróć martwy. Długie wąskie łodzie, obciążone kwiatami, owocami i świeżymi morskimi rybami, kołysały się spokojnie na łagodnych falach brudnej, żółtej rzeki. Wiejący od strony morza słony wiatr szarpał słomianymi pokryciami czółen i sampanów, niosąc ze sobą zapach otwartych przestrzeni. Tuż nad głowami pracujących rybaków kołowały popiskujące ptaki, które co raz gwałtownie zniżały lot w poszukiwaniu resztek ludzkiego jedzenia. Washuioki przechodził z jednego pokładu na drugi, uważnie stawiając stopy przytrzymywał się krytych słomą, niskich daszków. Prowadzący go chłopiec radził sobie o wiele lepiej, zręcznie balansując na chwiejnych pokładach. Wchodzili coraz głębiej w labirynt pływających straganów, dawno straciwszy z oczu równe, wyasfaltowane nabrzeże. - Tu zostawisz broń - chłopiec zatrzymał się pośrodku płytko wydrążonego czółna i wskazał dłonią wiklinowy kosz. - Inaczej nie przejdziemy. Washuioki podniósł wzrok, napotykając spojrzenie ściągającego sieci, krępego rybaka. Za jego plecami stali inni, uważnie obserwując obcego. Nie byli uzbrojeni, ale dobrze wiedział, że odkąd wszedł w granice ich królestwa, nieustannie otaczają go uważne spojrzenia wielu par oczu. Jeden nieprzemyślany gwałtowny ruch mógł kosztować go życie. Ludzie z jego kasty nieczęsto wchodzili do królestwa Szczurów. Minęli jeszcze dwie łodzie, gdy chłopiec pokazał palcem unoszący się na szerokiej tratwie słomiany szałas, znad którego unosiła się blada smuga dymu. - Tam czeka na ciebie Król Szczur. Washuioki skinął głową i podał małemu zmięty banknot. Przed szałasem siedziało dwóch półnagich mężczyzn, o twarzach naznaczonych słońcem i dłoniach popękanych od ściągania linek. Obejrzeli go uważnie, lecz nie zatrzymywali, gdy wszedł do środka. W niskim, dusznym i przydymionym wnętrzu w pierwszej chwili nie był w stanie dostrzec czegokolwiek. Czuł tylko wszechobecny, słodki, korzenny zapach opium. Dopiero po chwili wychwycił w ciemnościach zarys siedzącej na ziemi, przykurczonej postaci starca. Łysa, pomarszczona głowa kiwała się w jednostajnym rytmie, żółte, połyskujące oczy patrzyły z pozbawionym emocji zainteresowaniem. Przy jego lewym udzie połyskiwała w półmroku zielona poświata ekranu laptopa. Washuioki ukłonił się głęboko, zdjął buty i ułożył je równo przy stojących w wejściu sandałach starego. Miał przed sobą człowieka, który był niepodzielnym władcą miasta. Tak jak cesarz z wysokości swego tronu wydawał rozkazy członkom rządu, a ci przekazywali je dalej, do urzędników niższego stopnia, tak on rządził ulicami przy pomocy armii żebraków i nędzarzy, włóczęgów i prostytutek. Był królem slumsów, zaułków, stacji publicznego metra i gett zamieszkanych przez bezrobotną biedotę. Miał na swych usługach złodziei, morderców i uliczne prostytutki. Nawet Yakuza okazywali mu szacunek. - Samuraj - zaśmiał się gardłowo starzec. - Nieczęsto widuje się wojowników w Południowym Ku. Nie boisz się? Wiele wysiłku włożyłeś w to, by się ze mną spotkać. - Chylę czoła przed twą mądrością i potęgą, królu - Washuioki ukłonił się w stronę starca. - Twoje uszy są uszami ulicy, twoje oczy są jej oczyma. Bez twej wiedzy nic w mieście nie może się wydarzyć. Starzec odwzajemnił ukłon, zaciągając się głęboko fajką i wypuszczając z płuc kolejną falę dymu. - Potrzebuję twej pomocy, królu - Washuioki zmrużył piekące od narkotycznych oparów oczy. - Przybyłem tu, ufny w twą siłę i mądrość. - Twoja kasta gardzi pieniędzmi, ale dzieci ulicy potrzebują ich do życia. Jeżeli chcesz naszej pomocy, będziesz musiał zapłacić. - Pieniądze nie będą problemem - Washuioki zdawał sobie sprawę z tego, iż zyskanie przychylności króla nie będzie możliwe bez poważnych nakładów finansowych, lecz był na nie przygotowany. Przez długie lata służby u pana Dalehaty pełnił dodatkowo funkcję wiceprezesa do spraw inwestycyjnych, co zapewniało mu roczny dochód w wysokości ośmiuset tysięcy nowych jenów rocznie. -To dobrze - starzec ucieszył się. - To bardzo dobrze. W czym król może ci pomóc? - Potrzebuję informacji. Wysuszone usta rozerwały się w nagłym ataku suchego, chorowitego śmiechu, odsłaniając niemal nagie dziąsła. - A kto ich nie potrzebuje? Handluję kobietami, narkotykami, czasem bronią. Ale to informacje są towarem, który nie tylko ja uważam za najcenniejszy. I najdroższy - starzec zmrużył przekrwione oczy. - Czego chcesz się dowiedzieć? Pragniesz przecieków z Cesarskiej Komisji Giełdowej? A może nie jesteś pewien wierności swej małżonki? - W mieście żyje pewien człowiek, a ja chcę, by jego cień powiedział mi o nim wszystko. Kiedy wstaje, dokąd udaje się po przebudzeniu, gdzie jada, z kim sypia. Chcę znać wszystkie ścieżki którymi chadza, chce wiedzieć, w którym miejscu układa głowę, kładąc się spać. - Dobrze - król uśmiechnął się. - Podaj tylko nazwisko tego człowieka, a nawet jego cień będzie pracował dl ciebie. - To nie wszystko. Ten człowiek ma rodzinę, żonę, dwie córki. Pragnę, by ich cienie po zmroku szły do mnie. - Dobrze. Tak będzie. Podaj nazwisko. - Edo. Masheko Edo. Starzec gwizdnął cicho. Wyjął z ust cybuch i wytrzepał zawartość fajki. Wplótł palce w siwą, rzadką brodę i przyjrzał się uważnie Washuiokiemu. - Komu służysz, samuraju? - zapytał. - Nie widzę barw twego pana. Z jakiego powodu je ukrywasz? - Przybyłem tu prosić o informacje, królu. Nie sprzedawać. - Bezpański wojownik interesujący się cesarskim ministrem. Ciekawe. - Chcę tylko informacji - Washuioki podniósł wzrok i spojrzał królowi w oczy. - O nim i jego rodzinie. Chcę poznać jego rozkład dnia, przyzwyczajenia, sposób spędzania wolnego czasu. Wszystko, czego twoi słudzy są w stanie się dowiedzieć. Pieniądze nie stanowią problemu. - Odważna deklaracja - starzec nabił fajkę nową porcją narkotyku. - A nie znasz jeszcze ceny, którą przyjdzie ci zapłacić. A może....Może nie chodzi o pieniądze? Nie widzę barw seniora, mogę więc założyć, że pozostajesz bez pana. A może w zamian za informacje, których pragniesz zażądam, byś mi służył ? Byś został moim samurajem? Washuioki zacisnął zęby i nie odpowiedział. - Wiem, wiem - zaśmiał się król. - Zasady. Nieubłagany kodeks Bushido. Już za samą propozycję powinieneś pozbawić mnie życia. Nie należę do żadnego z rodów, nie jestem godzien być panem dla żadnego samuraja. Panem może zostać tylko szlachcic, arystokrata krwi i obyczajów, człowiek honoru, prawdomówny i uczciwy. Ktoś, kogo wojownik nie zawaha się osłonić własną piersią. Powiedz, czy to prawda, iż samuraj, który straci seniora jest zobowiązany odebrać sobie... - Znasz doskonale obyczaje mej kasty - głos samuraja brzmiał zupełnie spokojnie. -Wiesz, jakim zasadom służę. - Zasady - zastanowił się starzec. - Dziś wszyscy mówią o zasadach. Zasady zaczynają miewać nawet złodzieje i prostytutki. Wiesz, dlaczego? Cena, za którą kupuje się człowieka mającego zasady jest wyższa od tej, którą trzeba zapłacić niegodziwcowi uczciwie przyznającemu się do ich braku. Dlatego nie zdziwi cię pewnie fakt, iż uważam szpiegowanie cesarskiego ministra za sprzeczne z moimi zasadami -król uśmiechnął się chytrze i pochylił do przodu. -Jestem przecież cesarskim poddanym, prawda? Mimo iż dopiero co minęło południe, hotelowy apartament pogrążony był w niemal absolutnej ciemności. Promienie słońca nie były w stanie przebić się przez osłonięte kilkoma warstwami czarnej folii okna. Stojący na szafce telefon nie mógł wydobyć z siebie dźwięku, odłączony od sieci kabel leżał zwinięty przy słuchawce. Szczelnie zakręcone zawory uniemożliwiały zakłócenie ciszy przez kapiący kran czy nieszczelny prysznic. Dwa zrolowane ręczniki wciśnięte pod drzwi odgradzały pokój od wszelkich hałasów z zewnątrz. Washuioki siedział na łóżku z podciągniętymi pod siebie kolanami. Przed sobą, na białej pościeli z hotelowymi emblematami, rozłożył serię fotografii, połyskujących matowo bladym światłem stojącej na obrzeżu łóżka świeczki. Wpatrywał się po kolei w każdą z nich, nie pomijając żadnego szczegółu, po czym przestawiał ich kolejność. Starannie dobierał miejsce w szeregu dla każdego zdjęcia. Ściana drapaczy chmur, nisko zawieszone chmury pogłębiające perspektywę. Zbliżenie jednego z nich - srebrnej wieży wyróżniającej się strzelistością konstrukcji. Seria zdjęć jednego z pięter, siedziby Edo Electronics, trudna do umiejscowienia w przestrzeni mozaika szklanych kwadratów. Parkingi. Wejście do holu. Tylne wejście, przez uchylone drzwi widać luk windy towarowej. Zamknął oczy, lecz pod powiekami wciąż miał serię fotografii. Wciągnął powietrze przez nos, wypełnił nim płuca, powoli wypuścił je ustami Nie patrząc na zdjęcia mógł odtworzyć wszystkie ich detale. Las budynków. Jeden z nich, srebrna wieża. Szeroki parking. Szereg drzwi wejściowych, przeszklonych, obrotowych... ...Niebo straciło swą właściwą barwę, wyblakło, promienie słońca nie odbijały się od szklistej tafli wieżowca. Nie czuł ani nie słyszał wiatru, choć kartonowy kubek po napoju bezszelestnie sunął po chodniku a plastikowe listki ustawionych przy wejściu sztucznych drzew pomarańczowych ocierały się lekko o siebie. Wszedł do holu, minął stojących przy drzwiach umundurowanych ochroniarzy. Wszyscy gdzieś się śpieszyli. Otyły mężczyzna szeroko otwierając usta wydawał instrukcje młodszemu asystentowi, sekretarka ze służbowym uśmiechem na twarzy mówiła coś do słuchawki. Śmigło wentylatora ustawionego na blacie jej biurka leniwie mieszało zastygłe powietrze i podrywało do góry równo ułożone notatki. Nie wyczuwał żadnej bariery, jego obecność pozostawała niezauważona. Ochrona budynku nie spodziewała się tego rodzaju inwigilacji. Wszystko szło po jego myśli, ale nie mógł sobie pozwolić na zbytnią pewność siebie. Jeszcze raz skupił się na ewentualnym systemie obrony telepatycznej, ale znów nie wyczuł niczego niepokojącego. Ustawił się pośrodku holu, zerknął na ekran komputera, przy którym pracował sekretarka. Ruszył do windy...i nagle obraz zafalował, odkształcił się jak odbicie na wodnej tafli. Skoncentrował się, lecz wciąż nie wyczuwał żadnej bariery. Teren był czysty, ale coś wciąż nie pozwalało mu się skupić na tyle, by dostać się na wyższe kondygnacje biurowca. Przeczekał, aż wizja odzyska ostrość, po czym ruszył do przodu. Obraz zafalował po raz drugi, kontury straciły ostrość, sylwetki rozmazały się... Ciche pukanie do drzwi wyrwało go z transu. Obraz rozprysnął się jak kruche szkło. Czuł w ustach suchość, miał zawroty głowy. Znał te objawy, wielokrotnie doświadczał ich przy gwałtownym i nieprzygotowanym przerwaniu wizji. Wciąż miał zaburzenia ostrości widzenia, kolory nie nabrały jeszcze swej właściwej toni. Otarł dłonią oczy i sięgnął do szuflady, za pasek spodni wsunął pistolet. Odetchnął głęboko. W tej chwili nie był pewien reakcji swego ciała, musiał być ostrożny. Z palcem na spuście otworzył drzwi, lecz korytarz, aż po załom przy schodach, był pusty. Na plastikowej wycieraczce leżała żółta koperta sporych rozmiarów. Rozerwał szeleszczący papier i wyjął plik fotografii. Na trzech z pięciu zdjęć przedstawiona była młoda kobieta w szarym kostiumie, z papierową torbą znanego domu mody w dłoni. Rozpoznał ją natychmiast, pamiętał jej twarz z ekranu swego komputera. Była to najmłodsza córka Edo. Na pozostałych dwóch fotografiach widać było zwykłe, tokijskie ulice, uchwycone w godzinach szczytu. Rozłożył zdjęcia na biurku i przyjrzał się im uważnie. Nie potrafił rozpoznać ludzi z pierwszego planu. Nie mógł ustalić miejsc, w których je wykonano, lecz czuł, że nie ma to większego znaczenia. Skoncentrował się na przechodniach. Za pomocą szkła powiększającego obejrzał obce, nic nie znaczące twarze, zastygłe w pozbawionych wyrazu minach. Sięgnął po kolejną fotografię i nagle zrozumiał. Mężczyzna w skórzanej kurtce, dość wysoki jak na Japończyka. Dziewczyna była śledzona. Mężczyzna wygodnie rozłożony na tylnym siedzeniu granatowego nissana zabił po raz pierwszy w życiu dokładnie trzy dni po swych osiemnastych urodzinach. Kiedy czasem wracał do tamtej chwili, za nic w świecie nie potrafił przypomnieć sobie twarzy swej pierwszej ofiary. Być może sprawił to panujący tamtej nocy mrok potęgowany odosobnieniem brudnego zaułka, a może upływ czasu. Jedyne, co zapamiętał dobrze, to poczucie własnego profesjonalizmu. Nie popełnił błędu, zrobił wszystko, co do niego należało. Udowodnił, że może przysłużyć się swej rodzinie, że jest gotów dla niej zabić. Począwszy od tamtej chwili profesjonalizm był dla niego najważniejszy. Dlatego gdy ujrzał po drugiej stronie ulicy rozmytą mrokiem kobiecą sylwetkę, natychmiast zdał sobie sprawę, że popełnił błąd. Do świtu pozostawała jeszcze jedna może godzina. Było zupełnie cicho, właśnie teraz, przez jedną krótką chwilę, zawieszoną między jarzącą się neonami nocą a zasnutym smogiem dniem, miasto odpoczywało. Stagnacji nie mącił nawet szum pędzącego pod ulicami metra. Kobieta pojawiła się niespodziewanie, jakby spłynęła z nieba. Nie był pewny, czy wyszła z budynku, czy też przyszła ulicą. Przymknął oczy tylko na chwilkę, znużony monotonią nocnej obserwacji, a gdy je otworzył, ona już tam stała. Nie widział jej twarzy, ale wzrost i kolor włosów się zgadzał. Stała przez chwilę na chodniku, po czym ruszyła przed siebie. Nie miał czasu, musiał podjąć decyzję. Wysiadł i cicho zamknął drzwi. Pozbył się wszelkich wątpliwości, to była ona. Szedł po przeciwnej stronie ulicy, blisko muru, mając nadzieję, że jego czarna kurtka nie będzie widoczna na szarym tle budynków. Kiedy znikła za rogiem odczekał chwilę, a następnie przebiegł przez jezdnię. Postawił kołnierz kurtki, dłoń wsunął do kieszeni, zaciskając ją na chłodnej rękojeści broni. Dziewczyna szła zdecydowanym krokiem przed siebie, omijając przystanki autobusowe i postoje taksówek, nie spojrzała nawet w stronę przejścia podziemnego prowadzącego na stację metra. Zaczynał się już niepokoić, gdy skręciła w ciemny zaułek między pralnią a kinem. Nie znał tego miejsca, lecz jeżeli nie chciał jej zgubić, musiał iść dalej. Wszedł między budynki. Mimo całego swego doświadczenia i profesjonalizmu nie był w stanie zareagować, kiedy nagle panujący w zaułku mrok zgęstniał, a on sam poczuł, że gardło więzi mu stalowa obręcz. Nie sięgnął po broń, lecz odruchowo chwycił zaciskającą się na przełyku dłoń. W tej samej chwili ziemia uciekła mu spod nóg, a ciemność ogarnęła nie tylko oczy, ale i umysł. Valerie była prostytutką od blisko trzech lat i sądziła, że tak długi okres spędzony na ulicy nauczył ją rozsądku. Sama jednak nie wiedziała, dlaczego zgodziła się spełnić dziwną prośbę nieznajomego. Niewątpliwie wpływ na to miał spory plik banknotów, jak też jej doświadczenie w spełnianiu najbardziej wymyślnych nawet życzeń. Kiedy jednak otworzyła drzwi swej kawalerki przed nieznajomym, który ciągnął za sobą po schodach nieprzytomnego mężczyznę, uznała, że tak dziwnego zlecenia nie miała jeszcze nigdy. Kiedy ubrana w sięgający połowy ud, połyskujący plastikiem płaszcz wyszła na przydzieloną jej ulicę, nic nie wskazywało, by ten wieczór w czymkolwiek miał być różny od innych. Spacerowała wzdłuż swojego kawałka chodnika obserwując, jak inne dziewczyny wymyślnymi pozami ciała czy jednoznacznymi gestami starają się przyciągnąć przejeżdżających ulicą klientów. Znała je wszystkie z imienia, pracowały tu od dawna, wszystkie przywiązane do tego miejsca indywidualnymi przywilejami cesarskimi. Miały zaszczyt wykonywać powszechnie szanowany i ceniony zawód, w zamian za co były ograniczone do konkretnej ulicy i zmuszone do odprowadzania wysokich podatków. Niedopełnienie któregokolwiek obowiązku pociągało za sobą możliwość cofnięcia przywileju. Mijały godziny, a żaden z samochodów nie zatrzymał się w blasku witryny sklepu sportowego, przed którym stała. Powoli traciła nadzieję na to, że tego wieczora znajdzie klienta, gdy nadjechała granatowa toyota. Natychmiast wsiadła do samochodu. - Zdejmij płaszcz - polecił nieznajomy i wskazał dłonią tylne siedzenie. - Ubierz się w to. Nie zaprotestowała. Była przyzwyczajona do tego rodzaju próśb. Nieznajomy zawiózł ją do Geramohiko, drogiej i ekskluzywnej ku, będącej sypialnią pracującej wyższej klasy średniej. Zatrzymał się w jednym z zaułków i zgasił silnik. - Wyjdź z samochodu i przejdź ulicą za róg - polecił. - Zatrzymaj się przed budynkiem oznaczonym cyfrą osiem. Stój przed drzwiami jakieś pół minuty, a potem wróć do samochodu idąc sąsiednią przecznicą. - Jasne - uśmiechnęła się. - Co tylko zechcesz. Czy tutaj po raz pierwszy umówiłeś się ze swoją dziewczyną? Jak miała na imię? Możesz się do mnie zwracać jej imieniem... - Idź powoli, ale pewnie. Nie rozglądaj się na boki. Spisz się dobrze, a nie pożałujesz. Wysiadła z samochodu i ruszyła ulicą. Zatoczyła szerokie koło, stojąc przed wyznaczonym budynkiem przez pół minuty. Kiedy wróciła do samochodu, usłyszała za sobą cichy szelest. Odwróciła głowę i krzyknęła. - Cicho - rozkazał zimnym głosem nieznajomy. - Otwórz tylne drzwi. Mężczyzna wciągnął nieprzytomnego człowieka do samochodu i odwrócił się twarzą do niej. - Jak masz na imię - zapytał. - Valerie - odpowiedziała niepewnie. - Jestem prostytutką, zgodnie z cesarskim przywilejem żaden mężczyzna nie może okazać mi braku szacunku, nie może bez mojej zgody... - Nie zamierzam cię skrzywdzić. Ale potrzebuję twojej pomocy. Gdzie mieszkasz? - Potrzebuję tylko godziny - powiedział stojąc pośrodku jej skromnie umeblowanego pokoju. Wpadające przez blaszane żaluzje światła pobliskiego supermarketu padały na bladobłękitne ściany i zasłany wełnianym kocem tapczan. - Po godzinie zniknę i nigdy więcej mnie już nie zobaczysz. -wyjął z kieszeni portfel i odliczył kilka banknotów. - Myślę, że to wystarczy. Zaczekasz na zewnątrz. Kiedy skończę, zawołam cię. Sięgnęła po pieniądze i skinęła głową. W niespełna trzy godziny zarobiła tyle, ile zwykle przez trzy tygodnie. To wystarczyło, by pozbyła się wszelkich wątpliwości i powstrzymała się przed zadawaniem jakichkolwiek pytań. Wyszła na korytarz, zapaliła światło i usiadła na nierównych, brudnych schodach. Zapaliła papierosa. Przed nią, na odrapanej ścianie, jej skulony cień kołysał się w rytm wahadłowych ruchów wiszącej przy stropie żarówki. Mężczyzna wciąż leżał nieprzytomny na podłodze, z jego skroni spływała cienka wstążka krwi, brudząc szary dywan. Washuioki przewrócił go na brzuch, wykręcił do tyłu ręce i giętką, gumową rurką przywiązał nadgarstki do kostek. Dwa palce jego lewej dłoni były ucięte w jednej trzeciej długości. Prawy nadgarstek otaczał zielony wąż połykający swój ogon. Washuioki znał ten znak. Mimo iż nadwerężone stawy musiały emanować bólem, mężczyzna nawet nie jęknął. - Wiem, że mnie słyszysz. Chcę wiedzieć, co robiłeś przed tym domem. Mężczyzna nie odpowiedział, lecz skrzydełka jego nosa zaczęły otwierać się i zamykać w nerwowym rytmie. Washuioki objął dłonią jego szyję, wbijając palec w okolice tchawicy. Czubkami palców czuł ciepło przyśpieszonego tętna. Zwiększył nacisk, a mężczyzna jęknął głucho. - Nie powiem - wycharczał, odrzucając głowę w tył. - Nic nie powiem. Washuioki położył dłoń na jego czole. Przymknął oczy. Mężczyzna oddychał coraz głośniej, wiedział już, kim jest pochylający się nad nim człowiek. Jeżeli do tej pory zamiar powstrzymania się od odpowiedzi był szczery, teraz pozbył się złudzeń, iż oprze się torturom. Poczuł jak zimne, obce myśli wchodzą w jego głowę, słyszał je równie wyraźnie, a może nawet bardziej, niż swoje własne. Minęła jeszcze chwila, a nie potrafił już ich rozróżnić. Było mu gorąco i zimno na przemian. Jego pamięć stała się otwartą książką, z której samuraj mógł czytać bez przeszkód. - Kto cię przysłał? Dla kogo pracujesz? Mężczyzna szarpnął głową w tył, z ust spłynęły mu białe bąbelki piany. - Nic ci nie powiem -jęknął. -Nic! ...Rodzina Henoishi. Trzeci Dom w mieście pod względem wpływów. Kontroluje trzy ku, ściąga haracze z dziewiętnastu restauracji i czterech hoteli. Jej przedstawiciel zasiada w miejskiej radzie Yakuza.... - Dlaczego śledziłeś dziewczynę? ...Hoko Henoishi, głowa rodziny. Sekretna rozmowa, polecenie milczenia, nawet wobec braci. Zwolnienie z wszelkich innych obowiązków. Ten rozkaz ma być najważniejszy. Ważniejszy niż wszystko inne. Jeżeli wszystko dobrze się powiedzie, może awansować nawet na... - Dlaczego - pytał dalej samuraj. - Jaki macie w tym interes? Nie wiesz? Zastanów się nad tym, pomyśl... Ciałem mężczyzny targnął dreszcz, wzdłuż szyi spłynęła kolejna strużka śliny. ...Dwa tygodnie temu. Dziwne zachowanie, spotkanie w środku nocy, odludne miejsce przy moście. Hoko Henoishi tylko z osobistą ochroną, dziwne podniecenie. Szara limuzyna wyłaniająca się z ciemności. Drzwi otwiera człowiek z białą opaską na czole. Samuraj. Henoishi przesiada się do limuzyny. Sam. Dziwne. Dziwna ozdoba na drzwiach samochodu. Srebrny jeleń przeskakujący ponad falami jeziora.... Washuioki odwrócił wzrok od pobladłej twarzy mężczyzny. Srebrny jeleń nad wzburzoną tonią jeziora. Herb rodu Gatsu. A więc senior nie dowierzał mu, nie był pewien jego poświęcenia, kazał śledzić członków rodziny Edo. Ale dlaczego posłużył się w tym celu Yakuza? Szlachcic kontaktujący się z członkami Rodzin skazywał się na hańbę i odrzucenie przez innych. Gatsu mógł wysłać swych samurajów, kogoś z licznej służby, ale dlaczego zniżył się do poziomu Yakuza? Wtem poczuł na karku czyjś wzrok. Odwrócił się, lecz drzwi wciąż były zamknięte. Wyprostował się i podszedł do okna. Rozchylił pokryte lepkim kurzem żaluzje. Ulica była pusta, tak samo jak parking przed sklepem. Mimo to wyczuwał czyjąś obecność, dyskretną, przyczajoną. Niemal słyszał obcy, tłumiony oddech... Rzucił się w kierunku drzwi, lecz było już za późno. Stalowy pancerz zmiażdżył mu pierś, ciemna płachta przysłoniła oczy. Spróbował się bronić, zebrać myśli, lecz przeciwnik był silniejszy. Stracił równowagę, siłą rozpędu wpadł na drzwi. Korytarz wydłużał się i rozciągał, ściany kołysały się jak pokład miotanego sztormem okrętu. Z nosa buchnął mu strumień krwi, wypełniając usta i spływając wzdłuż szyi. Chwycił się poręczy, lecz podłoga uciekła mu spod stóp i runął w dół schodów. Z daleka, zza ciężkiej aksamitnej kotary, usłyszał krzyk Valerie. Kiedy otworzył oczy, wciąż szumiało mu w głowie, a w ustach czuł suchy posmak kurzu. W pokoju panował półmrok, lecz zza przysłoniętych ciemnożółtymi zasłonami okien dobiegał codzienny głos ulicy. Słyszał gwar ludzkich rozmów i szczęk pneumatycznie otwieranych drzwi autobusu. Leżał w za krótkim łóżku, przykryty dwoma, mocno przesiąkniętymi zapachem papierosów kocami. Valerie siedziała w przekrzywionym fotelu pod ścianą, chłodząc czoło puszką piwa. Jej zmęczone oczy otoczone były wianuszkiem rozmytego makijażu. - Gdzie ja jestem? Wstała, odłożyła piwo i klęknęła przed łóżkiem. Już wiedziała. Nie miał na sobie koszuli, a koce zsunęły się na bok. Intensywne barwy pokrywającego pierś tatuażu opalizowały w półmroku. Dwa krwistoczerwone smoki, o krętych ogonach biegnących od obojczyków, po raz pierwszy splatały się na mostku, wiły się osobno w stronę tchawicy, by tam łagodną spiralą spleść się po raz drugi. Dwa wielkie, wypełnione zębami pyski zwieńczone jadeitowymi ślepiami buchały strumieniami ognia. Gdy Washuioki nabierał powietrza, smoki zdawały się tańczyć na wietrze. - Jesteś tu bezpieczny - powiedziała. - Nie możesz jednak zostać tu zbyt długo. To mieszkanie mojej przyjaciółki, a ja... - Która godzina ? - przerwał jej. - Jak długo już tu leżę? - Spałeś cztery godziny - pociągnęła nosem. - Tam, na schodach, wyglądałeś okropnie. Siłą wciągnęłam cię do samochodu. Bałam się, nie wiedziałam, gdzie jechać. Prawie godzinę krążyłam po mieście, gdy przypomniałam sobie o tym mieszkaniu... Ból rozsadzał mu głowę, lecz zmusił się do myślenia. Człowiek obserwujący dom córki Edo nie był sam, ubezpieczał go samuraj, a może kilku. Kiedy ściągnął go z ulicy, oni poszli jego śladem. To był jego błąd, nie upewnił się, czy nie jest śledzony. W mieszkaniu dziewczyny popełnił drugi, zareagował zbyt późno. Jednak ci ludzie nie pragnęli jego śmierci, gdyby było inaczej, już by nie żył. Ale z jakiego powodu pozwolili mu odejść? Dziewczyna wciąż klęczała ze spuszczoną głową. Po policzkach spływały jej łzy. - Wstań - powiedział. - Nie jestem samurajem, nie służę żadnemu rodowi. Jestem roninem. Wobec prawa jesteśmy równi - zaczekał, aż podniesie się i usiądzie w fotelu. - Masz coś do jedzenia? - Jest tylko piwo. Bałam się wyjść do sklepu. Milczał przez dłuższą chwilę. - Kiedy traciłem przytomność - powiedział, patrząc jej w oczy - krzyknęłaś. Przywołałaś imię, które mocą cesarskiego rozkazu zostało zakazane. Mogę cię za to pozbawić życia, nawet nie będąc samurajem. Nie odpowiedziała. - Jesteś chrześcijanką? Jak to możliwe? Jesteś zbyt młoda, by pamiętać czasy wolności religijnej. Nie wychowałaś się w Japonii. - Nie - pociągnęła łyk piwa. - Wychowałam się w Europie. Mój ojciec pracował w jednej z firm informatycznych w Paryżu. Kiedy po przewrocie Cesarz wezwał wszystkich Japończyków do powrotu z emigracji, wrócił zabierając mnie z sobą. Wierzył to, o czym tylko słyszał, a czego nie widział. Został publicznie ścięty, jak tysiące innych. Mnie oszczędzono, jak wszystkie dzieci, które nie ukończyły piątego roku życia. Uznano, że można nas przywrócić właściwej kulturze. Nie pamiętam nawet, kiedy ostatni raz modliłam się do chrześcijańskiego boga. Ten okrzyk był odruchowy. - Masz chłopaka - zapytał Washuioki. - Rodzinę? Kogoś, kto na ciebie czeka? - Nie - odwróciła wzrok. - Nikogo takiego. - Czy jest coś, co wiąże cię z tym miastem? - Zupełnie nic. - Posłuchaj mnie więc uważnie - przełamał sztywność mięśni i uniósł się na łokcie. - Sam nie wiem, w co zostałem wplątany, ale ty tkwisz w tym tak samo głęboko. To moja wina. Być może grozi ci niebezpieczeństwo. Mimo to raz jeszcze muszę prosić cię o pomoc. Zajmie to nam dwa dni, może mniej. Po tym czasie kupię ci bilet lotniczy w dowolne miejsce na świecie i zostawię trochę pieniędzy na rozpoczęcie nowego życia. Rozumiesz mnie? - Tak. Ale co, jeśli się nie zgodzę? - Nie wiem - powiedział szczerze. - Może nic. Może wyjdziesz na ulicę i będziesz mogła dalej pracować przez nikogo nie niepokojona. A może pierwszy mężczyzna, który zapłaci ci za noc, odbierze ci życie. Nie wiem. Spuściła głowę i otarła rękawem łzę. Samahiko wsunął plik dokumentów do eleganckiego neseseru i przekręcił zamek. Rzucił jeszcze okiem na rozkład jutrzejszego dnia, starając się znaleźć choćby trzydzieści minut na załatwienie pewnej prywatnej sprawy, lecz w natłoku zajęć nie znalazł żadnej luki. Nic dziwnego. Był zaliczany do dziesiątki najlepszych doradców podatkowych w Cesarstwie, choć sam umieściłby się na pierwszym miejscu tej listy. Miał szczęście, okres jego studiów przypadał na czas łagodnej polityki kulturalnej cesarza, mógł więc ukończyć najbardziej prestiżową uczelnię w Europie. Kiedy wrócił do Japonii, bardzo szybko znalazł pracę w Gatsu Industries. W firmie przeszedł przez wszystkie szczeble kariery, zaczynając od szeregowego księgowego, na prezesie do spraw finansów skończywszy. Cieszył się najwyższym szacunkiem, jakim mógł cieszyć się arystokrata nie używający miecza. Wydał ostatnie dyspozycje sekretarce i wyszedł z gabinetu. W korytarzu uważnie przyjrzał się swemu odbiciu w lustrze. Wszystko było w idealnym porządku. Miał nadzieję, że już na niego czekała. Po raz pierwszy zobaczył ją kilka godzin wcześniej w stołówce. Wystarczyła krótka rozmowa, ale nie zdziwiło go to. Był przyzwyczajony do wrażenia, jakie na kobietach robiła jego pozycja zawodowa i status majątkowy. Na dole czekał już ochroniarz. Samahiko wsunął mu do kieszeni banknot o wysokim nominale i polecił, by zrobił sobie wolny wieczór. Goryl zaprotestował głośno, ale zaraz uśmiechnął się i podziękował. Dziewczyna stała na parkingu przy swoim samochodzie. Chciała, by pojechali jej wozem, a on zgodził się bez oporów. Jego luksusowa limuzyna za bardzo rzucała się w oczy. Usiadł w fotelu pasażera, a dziewczyna wyjechała z podziemi biurowca i włączyła się do ruchu. - Pojedziemy do mnie - zaproponowała. - Jasne - uśmiechnął się i kątem oka spojrzał na jej smukłe, opięte czarnymi pończochami uda, odsłonięte głębokim rozcięciem świetnie dopasowanej spódniczki. Minęli dwie przecznice , gdy dziewczyna zwolniła i zjechała do linii chodnika. Jeden z przechodniów, spacerujących wzdłuż bogato wystrojonych, sklepowych witryn, podbiegł i otworzył tylne drzwi samochodu. - Co pan robi - krzyknął Samahiko i odwrócił się przez ramię. - To ty? - Jedź - rozkazał dziewczynie Washuioki, obejmując ramionami fotel pasażera. - A my porozmawiamy. - Co robisz, przyjacielu - Samahiko spróbował się odwrócić, lecz ostrze sztyletu przyłożonego do jego szyi uniemożliwiało mu jakikolwiek ruch. - Co robisz! - Dlaczego Gatsu chce, żebym to ja zabił Edo? - zapytał Washuioki. - Dlaczego nie wyśle swych samurajów? - To próba - doradca podatkowy wtulił twarz w obity skórą zagłówek. - Musisz wykazać się... - Dlaczego Yakuza śledzą członków rodziny Edo? Co skłoniło Gatsu, by się z nimi zadawać ? - Uspokój, się proszę - po czole Samahiko spłynęły krople potu. - Uspokój się! Byłem od początku za tym, by powiedzieć ci wszystko. Całą prawdę... - Całą prawdę ? - sztylet mocniej docisnął się do szyi doradcy podatkowego. - Może czas, bym ją poznał. Dlaczego ja? - Zrozum, to sprawa polityczna! Tego nie mógł zrobić samuraj żadnego z członków rządu... - Rządu? Co zrobił Edo, by narazić się wszystkim cesarskim ministrom? - Czy ty nie czytasz gazet - Samahiko podniósł głos. - Nie śledzisz notowań? Edo Electronics rozpoczęło ekspansję. Przejmuje mniejsze spółki, skupuje akcje większych. A jak myślisz, z czyją pomocą? Nowe inwestycje, technologie, badania, to wszystko kosztuje. Niedawno wybudował kompleks produkcyjny pod Jokohamą, przejmuje najlepszych inżynierów i programistów, kupuje nowe technologie. Edo ściąga kapitał ze Stanów... - Bierze pieniądze od Amerykanów? Przecież to niezgodne z cesarskim Edyktem o Izolacji. Wystarczy samo podejrzenie, by pozbawić godności... - Na jakim ty świecie żyjesz! Edo Electronics to gigant! Zatrudnia tysiące ludzi! Ścięcie Edo spowodowałoby załamanie rynku, wzrost bezrobocia, spadek koniunktury! To doprowadziłoby do drugiej rewolucji! Nikt nie może sobie na to pozwolić! Wobec praw rynku cesarskie edykty są pustymi zwojami papieru! - Cesarz to toleruje? - No właśnie, cesarz! Wiesz co sprawia, że nie jest jeszcze marionetką w rękach rządu? Sieć! Cesarski Edykt o Najświętszym Prawie. Tylko on ma nieograniczony dostęp do sieci, on decyduje, komu i w jakim zakresie przyznać przywilej dostępu. A Edo jest zwolennikiem równego dostępu dla wszystkich panów. Możesz sobie wyobrazić, na jak podatny grunt padają takie obietnice! Ministrowie oficjalnie uznają ten pomysł za świętokradztwo, lecz w zaciszu swych gabinetów już zaczynają obliczać prognozowane zyski związane z nieograniczonym dostępem do sieci. - To pachnie buntem! - Edo jest sprytny i ostrożny. Ma najlepszych prawników w tej części świata, zdobył popleczników nawet na cesarskim dworze. Wielu członków rządu jest mu przychylnych. Zapomnieli o biedzie wielkiego kryzysu, o giełdowym krachu, załamaniu jena. Nie pamiętają wojny domowej, anarchii, głodu i nędzy. Marzy im się wolny rynek, otwarcie na zagraniczny kapitał. Dekret o Konstytucji ustanowił członkami rządu prezesów największych spółek, co ustabilizowało sytuację gospodarczą, zmniejszyło bezrobocie, ale uzależniło cesarza od ich kapitałów. - Dlaczego Gatsu nie wystąpi otwarcie przeciw Edo? -Washuioki nadal niczego nie rozumiał. - Ma potencjał militarny i finansowy, wielu stronników, przychylność cesarza... - Jak ty to sobie wyobrażasz? Gatsu zabija Edo i przejmuje jego firmę świętym prawem przodków. W jednej chwili, krótkiej jak błysk miecza, Gatsu Industries przejmuje Edo Electronics. Powstaje największa korporacja w Azji. Rząd nie może działać, bo absolutna większość głosów należy do Gatsu, który staje się równy cesarzowi. To sprzeczne z konstytucją! Bunt pozostałych panów byłby nieunikniony. Żaden z nich nie może zabić Gatsu, bo zburzyłoby to równowagę sił. Trudno też powiedzieć, jak zachowaliby się poplecznicy Edo. - Najlepszym rozwiązaniem jest więc ktoś trzeci - Washuioki pochylił głowę i oparł czoło o zagłówek fotela. - A gdyby mi się udało? Gdybym zabił Edo? - Wszedłbyś na jego miejsce, przejął firmę, zyskał godność cesarskiego ministra. Jesteś samurajem, wszyscy znają cię jako człowieka honoru, żaden z członków rządu nie czułby się urażony siedząc obok ciebie. Służąc Dalehacie dałeś się poznać jako sprawny manager, poradziłbyś więc sobie z zarządzaniem wielką firmą. Jesteś synem starego rodu, doceniasz znaczenie tradycji, zawsze postępujesz zgodnie z nakazami Bushido. Nigdy nie złamałbyś konstytucji, nie sprzeciwił się cesarzowi. Równowaga byłaby zachowana. Wszyscy byliby zadowoleni. - Dlaczego akurat ja? Jestem pierwszy? - zapytał Washuioki. - No powiedz! Czy jestem pierwszy? - Nie! - Samahiko uderzył pięścią w deskę rozdzielczą. - Nie! Przed tobą było czterech innych, wszyscy zginęli. Edo dobrze dba o swe bezpieczeństwo. To był nasz błąd. Twoi poprzednicy byli dzielnymi i walecznymi samurajami, lecz działali sami, bez naszego wsparcia. Obawialiśmy się, że ktoś może skojarzyć ich działalność z panem Gatsu i poplecznikami cesarza. Nie chcieliśmy o niczym wiedzieć. Nie mieli szans. Ale to się zmieni. Opracowaliśmy plan... - Plan ! - warknął Washuioki i przesunął sztylet w stronę oka Samahiko. - Przygotowaliście go z myślą o mnie? -Nie - odpowiedział szczerze doradca podatkowy. - Miał posłużyć twemu następcy. gdyby tobie się nie udało. To dla ciebie szansa, roninie. Może się już nigdy nie powtórzyć. Wiemy, jak zabić Edo, znaleźliśmy słaby punkt jego systemu ochrony. Zrób to, a zdobędziesz władzę, przejmiesz jego spółki, jego pozycję, samurajów...Zasiądziesz w rządzie, będziesz wielkim panem... -Zatrzymaj samochód - powiedział spokojnie Washuioki do Valerie. - A ty wynoś się! Zejdź mi z oczu! Samahiko wyskoczył na chodnik, ciągnąc za sobą neseser. Uderzył dłonią o tylne okno samochodu. - To dla ciebie szansa! - krzyknął, starając się nadążyć za ruszającym z piskiem opon samochodem. - Szansa! -Jedź -Washuioki odwrócił się do Valerie. -Jedź. Obudził ją szum spływającej po kafelkach wody. Sięgnęła ręką, miejsce przy jej boku było puste, ale jeszcze ciepłe. Wstała i nie zapalając światła przeszła do przedpokoju. Ostrożnie uchyliła drzwi łazienki. Washuioki stał wciśnięty w kąt kabiny, chowając głowę w ramionach. Woda spływała mu wzdłuż linii muskularnych pleców. Nie zauważył jej. Przez chwilę przypatrywała mu się w milczeniu, nie chcąc choćby słowem zakłócić rytmu spływającej wody. Zabrała z kuchni puszkę piwa i wróciła do łóżka. - Przepraszam, nie chciałem cię budzić - powiedział, gdy wyszedł spod prysznica. Usiadł obok niej na łóżku, plecami opierając się o ścianą. - Uda ci się? - zapytała. - Zdołasz to zrobić? - Nie wiem - odpowiedział szczerze. - Ale zrobię wszystko, co będę mógł. - Gdzie to będzie? - Dziś wczesnym popołudniem Edo podpisuje umowę z jedną z firm telekomunikacyjnych. Na uroczystości będzie telewizja, dziennikarze, obsługa techniczna, tłumacze. Wielkie zamieszanie. Ludzie Gatsu umieszczą mnie w biurowcu Edo, przy trasie przemarszu prezesa firmy. Będę miał tylko kilka sekund. - Uda ci się? Nie odpowiedział. Dopiła powoli piwo i wyszła po następne. Kiedy wróciła, na pościeli leżał bilet lotniczy i koperta pełna banknotów. - Wylatujesz o piętnastej -powiedział Washuioki. -Londyn. Tak jak chciałaś. - Jeżeli ci się uda - Valerie zająknęła się. - Gdy już to zrobisz...Mogłabym zostać. - Nie - zaprzeczył. - Wiesz zbyt dużo. Zbyt dużo widziałaś i słyszałaś. Musisz wyjechać. Położyła się na tapczanie, kładąc głowę na jego kolanach. - Która godzina? - Nie wiem - odpowiedziała i zamknęła oczy. - Pierwsze autobusy - zauważył, wsłuchując się w dobiegające zza okna odgłosy. - Nie mam już czasu. - To nie autobus - zaprzeczyła. - To wielka ciężarówka przejeżdżająca obwodnicą, nie autobus. - Biurowiec otwierają godzinę po świcie. Im wcześniej tam będę, tym większą mam szansę - Miałeś racje - przyznała. - To był autobus. Wstał i zaczął się ubierać. Valerie w ciemności nie mogła dostrzec jego twarzy. Zrobiło się zimno. - Leć ze mną - poprosiła. - Zostaw to wszystko i leć ze mną. - Urodziłem się samurajem - odpowiedział nie odwracając się w jej stronę. - To dla mnie najważniejsze. Gdybym sprzeniewierzył się zasadom kodeksu, przestałbym być sobą. Byłbym nikim. Muszę wypełnić swój obowiązek. Wyszedł bez pożegnania. Długo stała w przedpokoju wytężając słuch, lecz nie mogła usłyszeć jego kroków na schodach. Prezes Hideromoshi Gatsu siedział na honorowym miejscu przy długim połyskującym alabastrem stole, w otoczeniu swych doradców, powierników, adwokatów i prezesów rad nadzorczych podległych mu spółek. Oczy wszystkich utkwione były w wielki telewizor umieszczony pod ścianą. Na mieniącym się kolorami ekranie dziennikarz rozmawiał z ubranym w czarny smoking biznesmenem. - To ważna chwila dla Edo Electronics, ale to dopiero pierwszy krok... - Wyłączcie fonię - rozkazał prezes Gatsu. Samahiko sięgnął po pilota i posłusznie wykonał rozkaz prezesa. W gabinecie zapadła głucha cisza, zakłócana jedynie ciężko pracującym agregatem klimatyzacji. Mężczyźni w milczeniu obserwowali rozgrywającą się na ekranie pantomimę. Uroczystość powitania dobiegła końca. Prezes Edo w asyście ochrony wkroczył do budynku przez szerokie, oszklone drzwi. Kamery pokazywały dokładnie każdy z uśmiechów, jakimi obdarzał swych pracowników, którzy licznie wypełniali hol i korytarze na parterze biurowca. Obok niego, w odległości kilku kroków, maszerowali najwierniejsi i najbardziej zasłużeni samuraje, wszyscy w czarnych, dwurzędowych garniturach, z dłońmi zaciśniętymi na rękojeściach mieczy. - Nie skorzysta z windy - Samahiko pochylił się w stronę prezesa Gatsu i dyskretnie wskazał na ekran. - Wszyscy wiedzą o jego kłopotach ze zdrowiem. Wyjdzie na piętro, gdzie znajduje się sala konferencyjna, schodami, chcąc pokazać, w jakiej jest dobrej formie. Kiedy dwa tygodnie temu zasłabł w czasie wizyty w stoczni, wskaźnik kursu jego akcji spadł o prawie pięć punktów. Rzeczywiście, Edo, z promiennym uśmiechem na opalonej twarzy, minął szereg wind, pomachał dłonią do tej części dziennikarzy, która nie miała pozwolenia na wejście do sali konferencyjnej i w błysku fleszy skręcił na wyłożone czerwonym chodnikiem schody. Kamera odjechała od prezesa i uchwyciła w kadrze grupę prawników idących posłusznie za swym pracodawcą. - Aby wejść na salę konferencyjną, musi przejść obok gabinetu biura prasowego firmy - wyjaśnił Samahiko. - Tam jest nasz człowiek. Na ekranie ukazał się długi korytarz, wzdłuż ścian którego stali odświętnie ubrani pracownicy firmy. Edo szedł spokojnie, pozdrawiając ich łaskawymi skinięciami głowy. Urzędnicy bili brawo. - Te drzwi ! - Samahiko wskazał dłonią szerokie, obite dźwiękoszczelnym materiałem wejście do jednego z pomieszczeń. Prezes Gatsu podniósł się z miejsca i pochylił do przodu. Patrzył, jak Edo powoli, bardzo powoli zbliża się do miejsca zasadzki, jak przystaje na moment ściskając dłoń jednego z pracowników, najpewniej lidera działu, po czym rusza dalej. Gatsu wstrzymał oddech. Drzwi biura prasowego otworzyły się. Wzdłuż alabastrowego stołu przeszedł cichy szmer. - Teraz - szepnął Samahiko. - Teraz! Drzwi otworzyły się, lecz natychmiast zostały przysłonięte sylwetką wysokiego mężczyzny w czapce z emblematem stacji przeprowadzającej transmisje. Technik trzymając w dłoni zwój kabla i paczkę bezpieczników pochylił się, chcąc wydostać się z kadru, a następnie podbiegł do kamery w drugim końcu korytarza. Edo wspaniałomyślnie nie zauważył wpadki realizatorów, choć kilku z jego pracowników uśmiechnęło się znacząco i pokiwało głowami. Odwrócił się do kamery, ruchem dłoni pozdrowił telewidzów, po czym wszedł na salę konferencyjną. Ciężkie, orzechowe drzwi zatrzasnęły się, a na ekranie pojawiła się uśmiechnięta twarz dziennika. Samahiko schował twarz w dłoniach. Prezes Gatsu odwrócił wzrok od telewizora, obrócił wielki skórzany fotel i w zamyśleniu spoglądał przez przeszkloną ścianę na rozległą panoramę miasta. Wysoko, ponad wieżowcami, dostrzegł szybko wznoszący się czarny punkcik. Samolot rejsowy do Londynu nabierał wysokości.