4767
Szczegóły |
Tytuł |
4767 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4767 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4767 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4767 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Sebastian Chosi�ski
Kolberg
cz�� pierwsza
W poprzednim numerze Magazynu Esensja przedstawili�my "Pogromc� pier�cienia", kr�tk� histori� z �ycia Jakuba
W�drowycza, pomys�u Andrzeja Pilipiuka, pi�ra Sebastiana Chosi�skiego. Obecnie publikujemy tego� d�u�szy,
samodzielny tekst.
1.
Usytuowana na proscenium orkiestra gra�a marsza. Ma�o kto zwraca� jednak uwag� na muzyk�. Gwar rozm�w
zag�usza� bowiem jednostajny rytm b�bna i owini�t� doko�a niego toporn� melodi�, kojarz�c� si� tylko i wy��cznie z
odg�osem maszeruj�cych brukowanymi ulicami �o�nierzy. O tej porze - zbli�a�a si� ju� siedemnasta - restauracja t�tni�a
�yciem. Nikogo jako� nie przera�a�y ostrze�enia przed maj�cymi nast�pi� dzisiejszej nocy nalotami; nikt nie
zrezygnowa� z zabawy, cho� mo�e raczej do przyj�cia tutaj pcha�a ludzi ciekawo��, ch�� wymiany informacji i
pogl�d�w z innymi.
Spojrza� na zegarek. Pi�� minut - pomy�la�. A potem wszystko si� wyja�ni, przestanie dr�czy� go ta niepewno��,
zara�aj�ca od kilkunastu dni wszystkie jego my�li. Wzi�� �yk wystyg�ej kawy i wzdrygn�� si�, tak by�a gorzka, kwa�na i
przez to nieprzyjazna podniebieniu. Przy stoliku obok siedzia�a bardzo m�oda dziewczyna.
Ma nie wi�cej ni� siedemna�cie lat - stwierdzi� okiem znawcy kobiecych wdzi�k�w. Tylko co robi sama o tej porze w
takim miejscu? - zastanawia� si�. Jego uwag� przyku�y jej d�onie. To nie by�y d�onie nastolatki, ale dojrza�ej kobiety,
d�onie wiele obiecuj�ce m�czy�nie. Patrzy� chciwie, jak bierze do r�k szklank� z gor�c� jeszcze herbat� i podnosi j�
do ust. Ale usta go wcale nie interesowa�y.
S� pi�kne - uzna�. Tak pi�knych d�oni jeszcze nie widzia�em. Nie m�g� oderwa� od niej swego spojrzenia, zdawa� si�
by� zahipnotyzowany. Nagle przesta�y do� dociera� gwar rozm�w i gra orkiestry. Istnia�a tylko ona.
Czy dostrzega moje spojrzenie? - pyta� sam siebie, maj�c nadziej�, �e tak. �e zwr�ci w ko�cu na siebie jej uwag�, �e
mile po�echtana uwag�, jak� ofiarowuje jej nieznany, ale niezaprzeczalnie przystojny, m�czyzna, po�le w jego
kierunku u�miech. U�miech, kt�ry b�dzie stanowi� zach�t� do wsp�lnej rozmowy.
Oczyma wyobra�ni widzia� ju�, jak podchodzi do jej stolika, przedstawia si�, uk�oniwszy si� uprzednio szarmancko, i
pochyla si�, by uj�� w swoje d�onie jej d�o�, i sk�ada na tej jedwabistej sk�rze ulotny, lecz zarazem pe�en uwielbienia
poca�unek. Dziewczyna jednak nie uczyni�a nic, co on m�g�by odebra� jako sygna�. Co wi�cej: odwr�ci�a si� w stron�
wej�cia do holu g��wnego i siedzia�a teraz niemal�e ty�em do niego. Z widoku straci� r�wnie� obraz jej doskonale
wymodelowanych d�oni. Czeka na kogo� - stwierdzi�, po czym poczu� si�, jakby w�asna my�l zada�a mu cios no�em
mi�dzy �ebra. C� innego mia�aby tu robi�: taka m�oda, pi�kna i samotna?
Przeczucie, cho� wrogie mu, nie omyli�o go. Chwil� p�niej dostrzeg� bowiem id�cego w kierunku jej stolika
wypr�onego jak struna wysokiego blondyna. M�g� mie� dwadzie�cia pi�� mo�e sze�� lat. Dwadzie�cia lat m�odszy
ode mnie - skonstatowa� z niesmakiem. O ile� jednak pi�kniejszy by�em od niego, maj�c tyle lat, co on - pomy�la�,
obserwuj�c z uwag�, ale i rosn�cym niezadowoleniem, scen� powitania kochank�w. M�odzieniec uj�� d�onie
dziewczyny w swoje i zach�annie uni�s� je do ust. Nie protestowa�a - ani teraz, ani p�niej, gdy zbli�y� si� do niej
jeszcze bardziej, by delikatnie poca�owa� j� w usta. Twarz kobiety ja�nia�a ostatnimi promieniami jesiennego s�o�ca,
kt�re - skrywaj�c si� za horyzont, wyznaczony tutaj starymi czteropi�trowymi kamienicami - potajemnie przenika�y
przez nie zas�oni�te jeszcze okna do wn�trza. Wyobra�a� j� sobie nag� w swoich ramionach, a potem le��c� na wielkim
�o�u, nie�mia�o pr�buj�c� skry� przed nim czer� �ona i soczysto�� dojrzewaj�cych piersi.
Do stolika kochank�w podszed� kelner. M�ody �o�nierz, w mundurze Abwehry, z�o�y� zam�wienie. Korzystaj�c z
okazji, on tak�e przywo�a� kelnera.
- Czym mog� panu s�u�y�? - zapyta�, m�wi�c nienaturalnie g�o�no. Inaczej nie umia�; od wielu ju� lat musia� przecie�
ka�dego wieczoru toczy� boje z szalej�c� w lokalu orkiestr�, marszami skutecznie zag�uszaj�c� nie tylko ka�de s�owo,
ale i ka�d� my�l.
- Poprosz� jeszcze jedn� kaw� - odpar� tak cicho, �e kelner domy�li� si� raczej, o co mu chodzi, z ruchu warg, ni�
us�ysza�, co m�wi.
- Dla mnie r�wnie� - doda�, bardzo dono�nie i s�u�bi�cie, kto� za jego plecami. Odwr�ci� si� natychmiast i,
zobaczywszy go�cia, nie potrafi� ukry� maluj�cego si� na jego twarzy zdziwienia.
Mia� z nim ju� kiedy� do czynienia; to znaczy: wiedzia�, czym si� zajmuje. S�ysza� co nieco od znajomych, kt�rzy
jednak, opowiadaj�c o nim, zachowywali daleko posuni�t� wstrzemi�liwo��.
- Jest pan zaskoczony moim pojawieniem si�, herr Harlan? - zapyta� oficer SS, siadaj�c na s�siednim krze�le.
- Przyznam, �e tak. Odrobin� - doda�, pr�buj�c ukry� zdumienie, kt�re, jak mu si� zdawa�o, przysz�o bardzo nie w
por�.
- Pan oczywi�cie wie, jak ja si� nazywam?
- Tak - mrukn�� pod nosem. - Sturmbahnf�hrer L�tzke, nieprawda�?
- W rzeczy samej...
Harlan, czekaj�c na to, co powie jego niespodziewany - cho� przecie� um�wi� si� z nim telefonicznie, nigdy nie
wpad�by na to, �e mo�e to by� SS-man - go��, wzi�� ostatniego �yka kawy. Smakowa�a wyj�tkowo paskudnie. Czego
zreszt� m�g� si� spodziewa� w takim lokalu w sz�stym roku wojny, kiedy - pono� nigdy nie maj�ca zosta� pokonana -
armia III Rzeszy ponosi�a kl�sk� za kl�sk� na wszystkich frontach wojny? Gdy tylko wr�c� do domu, napij� si�
porz�dnej brazylijskiej kawy, by jak najszybciej wyrzuci� z pami�ci smak tego paskudztwa. Ale - przysz�o mu do
g�owy - mo�e powinienem stwierdzi� raczej: "je�li wr�c�", miast "gdy"... Obecno�� L�tzkego na pewno nie by�a tu
przypadkowa.
- Dlaczego wybra� pan takie miejsce na spotkanie? - spyta�, stwierdziwszy, �e SS-man nie kwapi si� do rozpocz�cia
rozmowy.
- W takim miejscu nie b�dziemy wzbudza� niczyich podejrze� - odpar� oficer.
- A mogliby�my?
- Jest pan dobrem nadrz�dnym naszego narodowosocjalistycznego pa�stwa - stwierdzi� L�tzke.
- Co chce pan przez to powiedzie�?
- To, co pan i tak na pewno wie. �e jest specjalnie chroniony!
- Chroniony? - zdziwi� si�. - Przez kogo?
- Przez upowa�nione do tego s�u�by.
- To znaczy, �e jestem non stop, przez dwadzie�cia cztery godziny na dob�, inwigilowany?
- To zdecydowanie z�e s�owo.
- Oboj�tnie co pan powie, jak to nazwie, b�dzie znaczy� dok�adnie to samo.
- Prosz� nie udawa� g�upca, herr Harlan. �yjemy w �wiecie, kt�ry przyjazny jest tylko nielicznym, a ich grono i tak z
dnia na dzie� si� zaw�a.
Zamilkli na moment, bowiem w�a�nie podszed� do ich stolika kelner. Dwie szklanki kawy stan�y na ich stoliku.
Co za ignorancja! - pomy�la� Harlan. - Kaw� podaj� w szklankach, zamiast w fili�ankach. Ale mo�e ju� wszystkie
fili�anki pot�uk�y im si� podczas nalot�w?
Korzystaj�c z chwili przerwy w rozmowie, m�czyzna rzuci� okiem na s�siedni stolik. Wci�� tam siedzieli, m�odzi i
pi�kni oboje. Ona trzyma�a d�onie na jego udach. Nic bardziej podniecaj�cego nie m�g�by sobie wyobrazi�.
- Czy m�g�by pan przej�� do sedna sprawy, zamiast zwodzi� mnie i zabiera� tym samym niezwykle cenny czas? -
spyta�, wyra�nie z�y i zazdrosny.
- S�ysza�em, �e jest pan despot�, ale nigdy nie spodziewa�em si�, �e b�d� tego musia� sam do�wiadczy� - stwierdzi� SS-
man z ironicznym u�miechem pod nosem.
Harlan wyra�nie spu�ci� z tonu. Ta wrogo�� jest zupe�nie niepotrzebna - pomy�la�. - Pies szczeka tylko wtedy, gdy si�
czego� obawia.
- Prosz� mi wybaczy� - powiedzia� g�o�no. - Jestem ostatnimi czasy troch� rozdra�niony.
- Wszyscy jeste�my - uzupe�ni� oficer. - To przez te alianckie naloty.
- Tak s�dz�!
L�tzke zamiesza� gor�cy p�yn i wzi�� pierwszy �yk. Po chwili wyci�gn�� z kieszeni munduru paczk� francuskich
papieros�w.
- Pali pan?
- Nie, dzi�kuj�.
- Ale w og�le pan pali, prawda?
- Zdarza mi si� - odpowiedzia� Harlan, kt�rego coraz bardziej dra�ni�a ju� ta dyskusja o niczym, niczym istotnym.
SS-man z namaszczeniem zapali� papierosa i zaci�gn�� si� dymem. Wypuszcza� go potem z ust w kszta�cie k�ek.
B�azen! - pomy�la� Harlan.
Orkiestra tymczasem zmieni�a repertuar. Z proscenium dosz�y ich �agodne d�wi�ki "Muzyki na wodzie". Tak nierealnie
brzmi�ce w kraju ogarni�tym wojn�.
- Mam do pana pewn� propozycj� - powiedzia� oficer. Tak cicho, �e s�ysza� go z trudem, mimo �e muzycy grali teraz
znacznie ciszej. Bezwiednie zbli�y� si� do twarzy oficera, by us�ysze�, co ten ma mu do zaoferowania. - Czy mog� by�
z panem szczery?
- Przyznam, �e nie rozumiem tego pytania? - odpar� Harlan. - Czy ma pan jaki� pow�d, by w rozmowie ze mn� nie
kierowa� si� szczero�ci�?
- M�g�by pan by� wytrawnym dyplomat� - stwierdzi� na to L�tzke. - Ale nie chc� prowadzi� z panem wojny, nawet
gdyby mia�a to by� tylko partia szach�w na s�owa...
- Prosz� wi�c m�wi� wprost!
- Sens mojej wypowiedzi mo�e si� jednak wyda� panu niejasny b�d� te� niezrozumia�y... - zacz�� oficer, ale Harlan nie
da� mu doko�czy�.
- Kto pana do mnie przys�a�? Kto stoi za t� rozmow�? - spyta�.
- Chcia�by pan pozna� nazwisko, stopie�, stanowisko, jakie pe�ni? - Harlan potakuj�ca kiwa� g�ow�; przesta� jednak
natychmiast, kiedy us�ysza� drug� cz�� zdania: - Nie uracz� pana tymi wiadomo�ciami. I to nie dlatego, �e nie chc�
b�d� nie mog�, ale dlatego, �e nie maj� one �adnego znaczenia, poniewa� nikogo pan nie zna.
Nie znam? - zastanowi� si�. I by�a to dla� najwa�niejsza informacja, jak� otrzyma� od oficera SS. - Je�li go nie znam,
zak�adaj�c oczywi�cie, �e L�tzke nie k�amie, to nie stoi za t� ca�� maskarad� ani Goebbels, ani G�ring, ani tym bardziej
Hitler. No w�a�nie, ale czy on m�wi prawd�? Czy mo�na mu zaufa�? Wszystko, co m�wi, brzmi bardzo podejrzanie.
Musz� by� szczeg�lnie ostro�ny...
- Brak zaufania, kt�rym mnie pan obdarza, jest jak najbardziej zrozumia�y - stwierdzi� SS- man. - Nie liczy�em na to, �e
uwierzy pan od razu we wszystko, co powiem.
- Jak do tej pory, nic mi pan nie powiedzia�...
- Licz� po cz�ci na to, �e jest pan bardzo inteligentnym i domy�lnym cz�owiekiem, nawyk�ym do budowania
niezwyk�ych historii.
- Niezwyk�e jest to, co si� wok� nas dzieje. Wystarczy jedynie na ekranie odzwierciedla� rzeczywisto�� - wyja�ni�, co
jednak zabrzmia�o jak formu�ka �ywcem wyj�ta z propagandowej broszury.
Oficer u�miechn�� si� po raz kolejny. Mia� wyj�tkowe poczucie humoru. Wyj�tkowe, jak na SS-mana.
- Pan naprawd� tak my�li? - spyta� jedynie.
- Czy�by wasze s�u�by mia�y jakie� w�tpliwo�ci co do mojej g��bokiej wiary w idee narodowego socjalizmu?
- Nie, sk�d�e - odpar� pospiesznie oficer. - Tylko, widzi pan... Nie zawsze przyjaci�mi s� ci, kt�rych za nich uwa�amy.
Nawet, zdawa�oby si� na pierwszy rzut oka, wsp�lnicy, walcz�cy po jednej strony barykady, mog� w ostatecznym
rachunku okaza� si� �miertelnymi wrogami.
- Pan pr�buje mi co� powiedzie�, prawda?! - ostro przerwa� SS-manowi Harlan. - Wyra�a si� pan wprawdzie do��
enigmatycznie, ale zarazem na tyle jasno, bym m�g� powzi�� pewne podejrzenia. - Zamilk� na chwil�, podczas kt�rej
wzi�� kolejnego �yka wyj�tkowo paskudnej kawy. - Czy toczy si� przeciwko mnie jakie� �ledztwo? - z trudem s�owa te
przesz�y mu przez krta�. Z trudem, bo odpowied�, kt�ra zosta�aby mu udzielona, mog�a by� mu nie w smak.
Bo�e! - krzykn�� niemal w my�lach. - Je�li w og�le si� nad tym zastanawiam, znaczy to, �e co� jest nie tak. Czy�bym
podpad� Goebbelsowi albo nawet samemu... F�hrerowi? Tylko w jaki spos�b? Nie zrobi�em przecie� nic. Nic, co
mogliby poczyta� sobie za zdrad�. Kim wi�c jest naprawd� L�tzke i kto go tu przys�a�?
Oficer przygl�da� mu si� z du�ym zainteresowaniem, jakby stara� si� z wyrazu twarzy odczytywa� jego my�li. Wzrok
mia� nieprzyjemny, przenikliwy. Ciarki przesz�y Harlanowi po plecach. S�ysza� kiedy� o eksperymentach medycznych i
psychologicznych, jakie przeprowadzali znani nazistowscy naukowcy. Pods�ucha� podczas jednego z raut�w, jak
rozmawiali o tym mi�dzy sob� Alfred Rosenberg i Hermann G�ring. O czym to wtedy by�a mowa? - usi�owa� sobie
przypomnie�. O telepatii i psychokinezie. Podobno uda�o si� gestapowcom dotrze� do ludzi - oboj�tnie czy nazwa� ich
jasnowidzami, czy te� czarodziejami - kt�rzy potrafili czyta� w ludzkich my�lach. Dla kt�rych umys� napotkanego
nawet przypadkiem, na zat�oczonej ulicy, cz�owieka nie mia� �adnych tajemnic.
Mo�e L�tzke jest kim� takim?
Wyraz twarzy SS-mana, jego pewno�� siebie i zaci�to��, zdawa�y si� potwierdza� obawy Harlana. Z drugiej jednak
strony nie wierzy� w te bzdury, nawet je�li bardzo powa�nie dyskutowali o nich najwi�ksi dygnitarze Rzeszy. Czytanie
w ludzkich my�lach - parskn�� kiedy� �miechem, rozmawiaj�c o tym ze swoj� �on�. - To fantastyka. I wcale nie
naukowa!
Teraz jednak nie by� ju� tego tak bardzo pewien. L�tzke potrafi� wzbudza� w swoich rozm�wcach w�tpliwo�ci.
Staraj�c si� nada� swemu g�osowi ton pewno�ci, Harlan powiedzia�:
- Przez telefon m�wi� pan o jakiej� propozycji.
SS-man potakuj�co kiwn�� g�ow�.
- Czy m�g�bym j� wi�c wreszcie us�ysze�?
- Powoli zbli�ali�my si� do... - zawiesi� na moment g�os, po czym doda� - ..."j�dra ciemno�ci". Stara�em si� nawet pana
odpowiednio nakierowa�. Nie wydawa�o mi si�, by po�piech by� w tym przypadku wskazany.
- A jednak. Nie wiem jak pan, ale ja jestem bardzo zapracowanym cz�owiekiem. Nie lubi� przesiadywa� cho�by w
najbardziej ekskluzywnych restauracjach, je�li nie mam na to ani ochoty, ani tym bardziej czasu! - wyrzuci� z siebie,
staraj�c si�, by jego s�owa zabrzmia�y jak najbardziej oficjalnie.
- To prawda, sondowa�em pana - odpowiedzia� oficer. - Musz� mie� pewno��, zanim z�o�� panu propozycj�.
- Jak� propozycj�?
- Problem w tym, �e tej pewno�ci nie mam.
W Harlanie co� si� zagotowa�o. Z trudem powstrzymywa� gniew. Cho� narasta�a w nim w�ciek�o��, stara� si� nie da�
tego po sobie pozna�. Oboj�tnie jak� pozycj� w hierarchii zajmowa� L�tzke, by� mimo wszystko wysokim oficerem SS.
A wi�c - m�g� by� wa�ny, znacznie wa�niejszy, ni� to si� wydawa�o na pierwszy rzut oka.
T�umi�c z�o��, powiedzia� jedynie:
- �ci�gn�� mnie pan tutaj z Babelsbergu. Straci�em przez pana - spojrza� na zegarek - ju� prawie trzy godziny,
musia�em skr�ci� dzie� zdj�ciowy, a pan...
- Prosz� si� uspokoi� - powiedzia� cicho oficer, ale zrobi� to takim tonem, �e Harlan natychmiast zamar�.
Zamar�a te� orkiestra, odegrawszy do ostatniej nuty wiekopomne dzie�o Franciszka Schuberta. Cisza by�a wi�c
podw�jnie niezno�na.
- Pan zwariowa� - wymamrota� Harlan. - Kto jest pa�skim bezpo�rednim prze�o�onym?
Chocia� pytanie Harlana zabrzmia�o jak gro�ba, SS-man wcale si� ni� nie przej��. Pod nosem ponownie rozkwit� mu
symboliczny niemal u�mieszek.
- Prosz� nie robi� scen. Ani to panu, ani mnie nie jest potrzebne. Po co zwraca� na siebie uwag�?
- S�ucham zatem! Jak� ma pan dla mnie propozycj�? I radz�, by przesta� pan ju� myli� tropy i wyst�ka� wreszcie, o co
chodzi, bo naprawd� zaczynam si� niecierpliwi�...
Orkiestra odezwa�a si� ponownie. Od pierwszych nut rozpozna� "Horst Wessel Lied". Kilku m�czyzn w mundurach
NSDAP podnios�a si� z siedze� i wysun�o do przodu r�k� w hitlerowskim pozdrowieniu. Ani Harlan, ani L�tzke
nawet nie drgn�li. Nikt zreszt� tego od nich nie wymaga�.
- Pan zdaje sobie spraw� z tego, �e wojna powoli zbli�a si� do ko�ca...
Do ko�ca? - powt�rzy� w my�li. - Tak, kiedy� musi by� jej koniec. Wiem jednak doskonale, co rozumiesz pod tym
poj�ciem: Do ko�ca...
- Niech pan m�wi dalej, L�tzke.
- Je�li tylko chce pan s�ucha�...
- Prosz� m�wi�!
- Nawet najbardziej zagorza�y narodowy socjalista musi zdawa� sobie spraw� z nieuchronno�ci dziej�w - kontynuowa�
cz�owiek w mundurze SS-mana, kt�ry jednak wcale nie m�wi� jak SS-man. - Nale�y si� liczy� z ka�d� mo�liwo�ci�,
zar�wno ze zwyci�stwem, jak i...
- Czy�by zapomnieli o tobie, wy�apuj�c wszystkich zwolennik�w Stauffenberga? - mrukn�� pod nosem tak cicho, by
L�tzke nie m�g� go us�ysze�.
- M�wi�c kr�tko: jest nam pan potrzebny!
Tego si� Harlan nie spodziewa�.
Potrzebny? Jestem potrzebny? - k��bi�o mu si� w g�owie. - M�wi� mi to od dziesi�ciu lat, ale on chyba ma na my�li co�
zupe�nie innego.
- Komu? - zapyta�.
- Chocia�by przysz�ym w�adzom Niemiec.
- Zak�ada pan, �e w�adze te mog� w przysz�o�ci si� zmieni�?
- Nikt nie jest wieczny - odpar� oficer.
- Nie, nie - zaoponowa� Harlan. - Nie to pan ma na my�li.
- Prosz� nie �apa� mnie za s��wka. Tym bardziej �e i tak nie b�dzie pan w stanie nic udowodni�...
- Za kogo pan mnie uwa�a? - zdenerwowa� si�, ale jego z�o�� sprawia�a wra�enie nieszczerej, wystawionej jedynie na
pokaz. - Jestem artyst�, nie denuncjatorem.
- I tylko dlatego do pana przyszed�em. Jest pan - powiedzia� to ze szczeg�lnym akcentem - rzeczywi�cie artyst� i
dlatego chcemy da� panu szans�. Tyle pan prze�y�, tyle pan widzia�. Chcemy pana ocali�!
- Chcemy? Jacy "my"? I przed kim wy mnie chcecie ocala�? - pyta�, kompletnie ju� skonsternowany.
- Rola �wiadka nie b�dzie chyba zbyt trudn� dla kogo�, kto by� aktorem?
Gra, jak� prowadzi� z nim L�tzke, wkroczy�a na bardzo niebezpieczne tory. A je�li jest to jedynie szyta wyj�tkowo
grubymi ni�mi prowokacja? - my�la� Harlan. - Je�li to, zawsze o wszystko zazdrosny, Himmler stara si� wykopa� pode
mn� olbrzymi d�, bym wpad� do� i po�ama� sobie wszystkie ko�czyny? Nie, Joseph by na to nie pozwoli�. On jeden
trzyma r�k� na pulsie od czasu, kiedy F�hrer popad� w ten sw�j melancholijny, wype�niony mistycyzmem, nastr�j. Jest
jeszcze G�ring, kt�ry m�g� si� sprzymierzy� z Himmlerem. Ale to ma�o prawdopodobne...
- Moje filmy s� �wiadectwem - stwierdzi� oficjalnie Harlan.
- Owszem, ale przeciwko panu. My za� b�dziemy si� starali pana ochroni�. Oczywi�cie, je�eli przyjmie pan nasz�
propozycj�.
I znowu ci "oni", o kt�rych L�tzke m�wi tak, jakby nic na tym �wiecie nie mia�o prawa zdarzy� si� bez ich udzia�u.
- Musia�by pan tylko uda� si� ze mn�...
- Dok�d?
- Przyjmijmy, �e to pozosta�oby na razie tajemnic�.
- Pan musia� naprawd� zwariowa�! - Z ogromnym trudem trzyma� ju� nerwy na wodzy. Irytowa� go ten oficer, kt�ry
m�wi� tak du�o, a zarazem nie zdecydowa� si� na powiedzenie niczego konkretnego. �mierdzia�o mu tu co� na
odleg�o��.
Ale, z drugiej strony, czy nie warto zabezpieczy� si� na przysz�o��? Bo L�tzke chyba co� takiego ma na my�li... -
zastanawia� si�.
- Przypu��my, �e panu wierz� i oddaj� si� w pana r�ce. Co wtedy?
- Wychodzimy st�d razem i idziemy do mojego mieszkania. Nikt nie mo�e o tym wiedzie�, co oznacza, �e od tej chwili
zrywa pan kontakty z rodzin� i znajomymi.
- To brzmi absurdalnie!
- Taki jest m�j warunek.
- A co otrzymam w zamian?
- �ycie!
2.
Spok�j wieczoru przerwa�y syreny alarmowe. Niemcy znali ju� te sygna�y na pami��. Systematycznie prowadzone od
kilku miesi�cy naloty na niemieckie miasta, w tym r�wnie� na Berlin, mocno dawa�y si� we znaki.
Go�cie poderwali si� z miejsc, orkiestra zamilk�a. Kierownik sali stan�� w drzwiach wej�ciowych i uderza� w gong.
- Drodzy pa�stwo - zacz�� niezwykle spokojnym tonem g�osu. - Syrena oznacza, �e niebawem nadlec� nad Berlin
wrogie samoloty. Nie pozostaje nam nic innego, jak przerwa� zabaw� i uda� si� do schronu przeciwlotniczego, kt�ry
znajduje si� w piwnicy kamienicy po�o�onej naprzeciwko.
Niewielu go�ci czeka�o jednak na to, co ma on do powiedzenia. Kierowali si� w stron� szatni, by jak najszybciej
odebra� garderob� i wyj�� na ulic�.
- Prosz� nie wpada� w panik�. Zaopiekuj� si� pa�stwem nasi pracownicy. Oni r�wnie�, po pa�stwa wyj�ciu, pilnowa�
b�d� pozostawione przez was rzeczy... - kontynuowa� ubrany w gustowny kostium m�czyzna. - Mo�ecie by� pewni,
�e nic nie zaginie. R�czymy za to honorem!
Je�li bomba trafi dok�adnie w to miejsce, jakie to b�dzie mia�o jeszcze znaczenie? - pomy�la� Harlan. Nie wstaj�c z
miejsca, przygl�da� si� spanikowanym ludziom. Krz�tali si� nerwowo po sali, przepychali w drodze do wyj�cia. On
jednak nie mia� najmniejszego zamiaru ruszy� ich �ladem. Tak�e L�tzke zachowywa� kamienny spok�j. Przygl�da� si�
Harlanowi badawczo, jakby chcia� wyczyta� z jego twarzy, czy ten rzeczywi�cie niczego si� nie boi, czy jedynie
przybra� poz� twardego cz�owieka.
- Pan chce tu zosta�? - spyta� oficer.
- Gdybym mia� przerywa� zdj�cia za ka�dym razem, gdy nad wytw�rni� nadlatuj� alianckie bombowce, w ci�gu
ostatniego roku nie nakr�ci�bym ani jednego metra ta�my - wyja�ni�.
Sala ju� prawie opustosza�a. Opuszczali j� ostatni go�cie. W okolicach wyj�cia krz�tali si� jeszcze pracownicy
restauracji, z oddali natomiast wci�� dochodzi� przeci�g�y z�owrogi ryk syren. Dopiero po chwili jeden z kelner�w
dostrzeg� ich i zbli�y� si� do jedynego zaj�tego jeszcze stolika.
Uni�onym tonem wyt�umaczy�:
- Prosz� mi wybaczy�, ale moim zdaniem powinni si� panowie uda� do schronu. To nie jest daleko, tu naprzeciwko.
- My zostaniemy! - odpar� kr�tko L�tzke.
- Przykro mi - nie dawa� za wygran� kelner - ale to polecenie w�a�ciciela restauracji, kt�ry, zgodnie z obowi�zuj�cymi
przepisami, odpowiedzialny jest za bezpiecze�stwo go�ci podczas nalot�w.
- Gdzie� mam twojego szefa i przepisy, kt�rymi si� kieruje! - stwierdzi� podniesionym g�osem SS-man. Wstaj�c,
poklepa� si� d�oni� po kaburze, po czym doda� - Nie powt�rz� tego po raz trzeci: chcemy zosta� tutaj sami!
Kelner, wyra�nie zak�opotany, musia� ust�pi�, cho�by mia�a go za to czeka� nagana szefa. Ale i on nic by tutaj nie
wsk�ra�.
- Mam tylko nadziej�, �e nic si� panom nie stanie - odpowiedzia� i odszed�. Przed wyj�ciem z sali spojrza� jeszcze raz
za siebie, na tych dw�ch niecodziennych go�ci.
- Naogl�da� si� pan western�w - stwierdzi� Harlan, kiedy zostali we dw�jk� w pot�nej, ale pustej ju�, sali.
- Czasami trzeba u�ywa� niekonwencjonalnych argument�w - powiedzia� SS-man. - Wierz� jednak, �e w pana
przypadku nie b�d� musia� po nie si�ga�...
- Je�li tylko potrafi mnie pan przekona�...
- Czy to, co ju� powiedzia�em, nie przekona�o pana?
- Zabrzmia�o raczej jak gro�ba. Jedyny wniosek, jaki m�g�bym wyci�gn�� z pa�skich s��w, to ten, �e musi pan by�
cz�owiekiem chorym psychicznie.
- Je�eli kt�ry� z nas zwariowa�, stawia�bym raczej na pana - zripostowa� oficer. - Prosz� zrozumie�, �e daj� panu
szans�.
- Jak�?
- Na normalne �ycie, kiedy to wszystko si� ju� sko�czy... Oczywi�cie w zamian za co�.
- Za co? Dlaczego nie chce mi pan powiedzie�?
- Bo nie mog�.
- W takim razie nie przekona mnie pan.
L�tzke, odruchowo, pod sto�em zacz�� grzeba� przy kaburze. Harlan dostrzeg� ten ruch. Przez moment na jego
spokojnej dotychczas i opanowanej twarzy zago�ci� niepok�j. Ale nie da� tego po sobie pozna�.
- Niech pan nie zapomina, �e jestem... chroniony - powiedzia� tylko, modl�c si� zarazem w duchu, by �wiadomo�� tego
ostudzi�a zap�dy SS-mana. - Nie s�dzi pan chyba, �e w tej chwili - rozejrza� si� po sali - naprawd� zostawiono nas
samych sobie.
Oficer, nieco wytr�cony z r�wnowagi, pochyli� si� nad stolikiem i zbli�y� do Harlana.
- Pan nic nie rozumie - wyszepta� tak, by us�ysze� m�g� go tylko on. - Jest pan cholernie wa�nym cz�owiekiem, ale
tylko do czasu. Wszystko si� sko�czy w dniu, kiedy runie tysi�cletnia Trzecia Rzesza. Co wtedy pan zrobi?
- Nadal b�d� robi� filmy. To potrafi� najlepiej.
- Dla kogo?
Harlan nie odpowiada�. Syreny za oknami umilk�y. Teraz s�ycha� by�o szum lec�cych nad miastem bombowc�w.
Chwil� p�niej rozleg�y si� odg�osy wybuch�w. Na szcz�cie bardzo odleg�e. Szyby jednak zadr�a�y trwo�liwie w
oknach.
- Mo�e zniszcz� ten pa�ski Babelsberg?! - wycedzi� przez z�by oficer.
- Zapewniam pana, �e wybieraj� znacznie wa�niejsze z militarnego punktu widzenia cele - odpar� Harlan.
- M�g�bym przecie� pana porwa�!
- Dlaczego pan tego nie zrobi? To ma szans� si� uda�. W�a�nie teraz, w tym zamieszaniu...
- Mog�em to zrobi� ju� du�o wcze�niej. Ale nie w tym rzecz. Pan musi wybra�.
- Ja ju� wybra�em - zostaj�! Tu jest moje miejsce. Tu mam prac�. Musz� doko�czy� film!
- Zd��y pan?
Harlan u�miechn�� si�. Sprawia� wra�enie pokerzysty, kt�ry rozgryz� do ko�ca swojego przeciwnika. Teraz mia� nad
nim przewag�, bo wiedzia�, kim jest tamten. Mia� przewag�, bo wystarczy�by jeden telefon, aby odda� go w r�ce
sprawiedliwo�ci.
- Niech pan teraz wstanie od stolika i odejdzie - powiedzia� g�o�no do SS-mana. - Zapomn� o tej rozmowie. Dla
pa�skiego dobra... Zapomn�, �e si� kiedykolwiek spotkali�my, �e sk�ada� mi pan jakiekolwiek propozycje. Je�eli
kiedy� jeszcze los zetknie nas ze sob�, mo�e pan by� pewny, �e nie pisn� o tym wszystkim s��wka. - Przemawia�
�arliwie, b�d�c w pe�ni przekonanym o w�asnej racji. Ton jego g�osu nie dopuszcza� sprzeciwu.
L�tzke podni�s� si� i poprawi� na sobie mundur.
- �al mi pana - stwierdzi� tylko i ruszy� w kierunku wyj�cia z sali.
Harlan patrzy�, jak znika w drzwiach prowadz�cych na korytarz, a potem obserwowa� go chwil� przez szyb�, nim
tamten skr�ci� za r�g ulicy.
Ulica sprawia�a wra�enie wymar�ej. Coraz cz�stsze ostatnimi czasy naloty Anglik�w powodowa�y w�r�d mieszka�c�w
Berlina nieopisan� panik�. Wojna coraz bardziej dawa�a im si� we znaki, co jednak nie r�wna�o si� wcale ze spadkiem
popularno�ci Adolfa Hitlera. Mniej lub bardziej zamordystycznymi sposobami, hitlerowcy potrafili utrzyma� w�asne
spo�ecze�stwo w ryzach. Niemiecki ordnung dawa� o sobie zna� r�wnie� podczas nalot�w. By� odg�rny nakaz, by
chowa� si� w schronach b�d� specjalnie do tego przystosowanych piwnicach, i Niemcy go wype�niali. Mo�na by�o
mie� niemal stuprocentow� pewno��, �e a� do momentu og�oszenia za pomoc� syren odwo�ania alarmu, �aden uczciwy
Niemiec nie wychyli nosa ze schowka.
Przebieg rozmowy z Harlanem nie zdziwi� ani nie zaskoczy� oficera. Dok�adnie wiedzia�, z jakim typem cz�owieka
b�dzie mia� do czynienia i wszystkie, zebrane wcze�niej na jego temat, informacje w zasadzie si� potwierdzi�y. Harlan
by� "dzieckiem" hitleryzmu, jego nieod��czn� cz�ci�, i bez Hitlera, bez narodowego socjalizmu nie by� w stanie
istnie�, a ju� na pewno tw�rczo pracowa�.
Od pocz�tku mia� w�tpliwo�ci, by rozmowa ta mia�a przynie�� po��dane efekty.
- Harlan nie jest z tych, co zdradzaj� - powiedzia� szefowi swojej kom�rki jeszcze dzisiaj rano.
- Ale on jest nam potrzebny! - odpar� m�czyzna po pi��dziesi�tce, prawnik z Oksfordu.
- �ywy czy martwy? - za�artowa�.
Waxworth zmierzy� go nieprzyjaznym wzrokiem. Nie lubi� tego typu �art�w. Uderzy� d�oni� w plik papier�w r�wno
z�o�onych na jego zabytkowym d�bowym biurku.
- Sp�jrz na to! - powiedzia� dramatycznym tonem. - To akta, kt�re zbieramy od pi�ciu lat.
- Wiem - wtr�ci�. - S� tam przecie� tak�e dokumenty, kt�re ja zdoby�em.
- S� tak�e zeznania wielu �wiadk�w - kontynuowa� oksfordzki prawnik. - To prawie gotowy materia� dowodowy.
Zwr�� uwag� na jedno jedyne s��wko: prawie... - Wyra�nie zm�czony, opad� na fotel, r�wnie� masywny, d�bowy, z
czas�w wiktoria�skich. - Te dokumenty s� jak puzzle. By u�o�y� ca�y obrazek, potrzebny jest nam jeszcze jeden
element. Zeznania Harlana! Po prostu: musimy go mie�.
- A je�li si� nie zgodzi? - spyta�. - Musimy si� liczy� z tak� ewentualno�ci�.
- Mo�esz u�y� wszystkich mo�liwych �rodk�w. Masz do swojej dyspozycji ca�� grup� specjalist�w.
Waxworth si�gn�� po s�uchawk� telefoniczn� i wyszepta� do niej co�, czego on nie m�g� dos�ysze�. Po chwili
otworzy�y si� drzwi i pojawi� si� w nich m�czyzna w czarnym dwucz�ciowym garniturze.
- Poznajcie si�, panowie. To jest agent Norwich, a to...
Twarz m�czyzny wyda�a mu si� znajoma. Musia� j� ju� gdzie� widzie�: w gazecie, w kinowej kronice, a mo�e po
prostu spotkali si� ju� kiedy� i wymienili ze sob� kilka zda�.
- ...nasz go�� z Ameryki, pan Fritz Lang - doko�czy� prezentacj� Waxworth.
- Pan jest tym s�ynnym re�yserem?!
- Tak - odpar� Lang i usiad� na krze�le, kt�re
zaproponowa� mu gospodarz.
Norwich r�wnie� spocz��.
- Pan Lang pozna� kiedy� Harlana - stwierdzi� prawnik. - Prawda?
- Wprawdzie tylko pobie�nie, ale wiem o nim du�o. Zreszt�, czyta� pan chyba moje opracowanie na jego temat? -
zwr�ci� si� do agenta.
- Tak, dowiedzia�em si� o nim wielu ciekawych rzeczy.
- A tutaj - si�gn�� po akt�wk�, z kt�rej wyci�gn�� szary skoroszyt; nie otwieraj�c, poda� go Norwichowi - ma pan
dalsze materia�y.
- Co w nich jest?
- Analiza psychologiczna postaci dokonana na podstawie jego dzie�. Pracowali nad tym najlepsi psychologowie oraz...
ja.
Agent zwa�y� teczk� w d�oni. Jakie� p� kilograma - przesz�o mu przez my�l. - Wi�c tyle jest warte dzie�o stworzenia.
- Co z niej wynika? - zapyta�.
- Dostanie pan do r�ki dodatkowe argumenty - odpar� Lang. - Cho�, je�li dok�adnie przejrza� pan poprzedni� porcj�
"wyprodukowanych" przez nas dokument�w, powinien pan ju� o nim du�o wiedzie�.
- O nim jako cz�owieku, o arty�cie jednak niewiele.
- Prosz� mi wybaczy� - re�yser zarumieni� si�. - Trwa�o to mo�e troch� d�u�ej ni� zak�adali�my, ale w ko�cu jest. -
Jeszcze raz wskaza� palcem na skoroszyt, kt�ry przed chwil� wr�czy� Norwichowi. - Znajdzie pan tam r�wnie�
specjalny rozdzia� po�wi�cony... - g�os nieco mu zadr�a� i na moment zamilk�. - Po�wi�cony mojej �onie. Thea przez
kilka lat, po mojej ucieczce z Niemiec, by�a jego blisk� wsp�pracownic�.
- S�ysza�em - westchn�� agent. - A pan czu� si� za to w jaki� spos�b odpowiedzialny...
- Prawd� m�wi�c, nie mam poj�cia, co ni� kierowa�o. Prosz� jednak zwr�ci� uwag� na to, �e ostatni wsp�lny film
zrobili jeszcze przed wybuchem wojny.
- Pan to uwa�a za okoliczno�� �agodz�c�?
W tym momencie wtr�ci� si� Waxworth.
- Pan Lang pomaga nam mi�dzy innymi dlatego, by ocali� swoj� �on� - wyja�ni�. - To jednak nie powinno ciebie
interesowa�.
- Rozumiem - stwierdzi� Norwich. - To s� ju� zakamarki wielkiej polityki.
- Pan nigdy nie pozna� mojej �ony - powiedzia� cicho re�yser. - Co wi�c pan mo�e o niej wiedzie�, o dylematach, przed
jakimi stawali arty�ci w III Rzeszy?...
- Zaiste, niewiele.
Waxworth z trudem podni�s� si� z fotela, okr��y� biurko i podszed� do agenta.
- Zapoznaj si� dok�adnie jeszcze raz z ca�� dokumentacj� na temat Harlana. Masz wiedzie� o nim wszystko, musisz
umie� przewidzie� ka�dy jego ruch. I musisz go do nas �ci�gn��. Jest nam potrzebny jako �wiadek, �wiadek
oskar�enia. S� sprawy, o kt�rych nikt nie wie wi�cej ni� on.
Norwich wsta� i us�u�nie pok�oni� si� przed swoim szefem, nast�pnie z�o�y� pok�on Langowi i wyszed� z biura,
dzier��c w d�oni papierow� teczk�.
Min� najwidoczniej mia� niewyra�n�, bowiem sekretarka szefa spyta�a:
- By�o a� tak �le?
- Wiesz, jak nie lubi� papierkowej roboty - mrukn��, pokazuj�c jej wypchany po brzegi skoroszyt. - To mi zajmie ca��
noc - w g�osie agenta mo�na by�o wyczu� sztuback� skarg�.
- Kiedy ruszasz?
- Akcj� zaplanowano na jutro rano.
Si�gn�� po p�aszcz, rozpi�ty na wieszaku, i zacz�� si� ubiera�.
- A dok�d teraz si� wybierasz? - spyta�a sekretarka.
- Do domu. Czeka mnie bardzo zajmuj�ca lektura - odpar� z wyrzutem.
- Ot�, jeszcze nie - stwierdzi�a.
Natychmiast spojrza� na ni� zaniepokojony.
- Dzwoni� major Fairfax. Masz si� u niego jak najszybciej zg�osi� - powiedzia�a to z czaruj�cym u�miechem na twarzy,
jakby chcia�a os�odzi� nie najweselsz� przecie� wiadomo��.
- A czego on mo�e ode mnie chcie�?
- Nieoficjalnie s�ysza�am... - pod�wiadomie �ciszy�a g�os, co w tej instytucji by�o dosy� cz�st� praktyk�. Chocia� nikt o
tym nie m�wi�, istnia�o powszechne przekonanie, �e na pocz�tku wojny we wszystkich biurach, jak i pomieszczeniach,
zdawa�oby si�, mniej wa�nych ze strategicznego punktu widzenia, zamontowano pods�uchy. Mia�o to pom�c w
wykrywaniu potencjalnych zdrajc�w, kt�rych obawiano si� nawet w takiej instytucji.
Norwich przysiad� na blacie biurka i pochyli� si� w stron� sekretarki. Niechc�cy jego wzrok pow�drowa� w kierunku
g��bokiego dekoltu panny Fishbourne.
Szef powinien nakaza� pracownicom noszenie stanik�w - przebieg�o mu przez my�l, mimo �e w duszy pod�wiadomie
cieszy� si� z faktu, i� przepis taki, przynajmniej na razie, nie obowi�zuje.
- ...s�ysza�am, �e plan uleg� pewnym zmianom.
- Cholera! - zakl�� na tyle g�o�no, by jego s�owa wychwyci� mog�a ka�da pluskwa.
L�tzke szed� pust� ulic�. Gro�ba nalotu by�a na tyle realna, �e nikt z mieszka�c�w Berlina nie chcia� ryzykowa�.
Prawie wszyscy szukali wi�c schronienia w specjalnie do tego celu przystosowanych kamienicznych piwnicach. Widok
oficera SS, wa��saj�cego si� samotnie po mie�cie, by� w tej sytuacji niecodziennym widokiem, ale przynajmniej m�g�
mie� on pewno��, �e nikt go nie b�dzie �ledzi�, ani �e nikt go nie zatrzyma.
"Chyba �e Harlan? - pomy�la� i odruchowo spojrza� za siebie. Nikogo jednak nie zauwa�y�. Przyspieszy� kroku i
dwie�cie metr�w dalej wszed� w bram�, na dziedzi�cu kt�rej sta� jego "s�u�bowy" mercedes. Wsiad� do wozu i
odjecha�.
Z oddali dobiega� go szum odlatuj�cych ju� alianckich samolot�w. Zaraz ulice ponownie zaroj� si� cywilami,
policjantami, przebywaj�cymi na urlopach �o�nierzami. Wyjd� ze swych nor z�odzieje i prostytutki, kt�rych
przybywa�o z ka�dym dniem od czasu, gdy kraj popada� w coraz wi�kszy kryzys polityczny, militarny i - w efekcie -
gospodarczy. Ludzie biednieli z dnia na dzie�. Samotne kobiety, �o�nierskie wdowy, dorabia�y kurestwem, a �e nie
brakowa�o ch�tnych na ich tanie us�ugi - jako� wi�za�y koniec z ko�cem. Przeklina�y ich jednak zawodowe ladacznice,
zmuszone do sztucznego zani�ania cen, byle tylko pozosta� w biznesie. Im te� sprzykrzy�a si� ju� ta wojna...
A on nie chce nam pom�c - pomy�la� Norwich, przebrany w mundur oficera SS.
Na sw�j spos�b to uroczy cz�owiek, ale zarazem wyj�tkowa kanalia - relacjonowa� kilka tygodni wcze�niej majorowi
Greenowi. To by�o tego samego dnia, kiedy po raz pierwszy wr�ci� z wyprawy do czas�w III Rzeszy. Sp�dzi� w�wczas
w Berlinie zaledwie dwa dni, a jego zadaniem by�o poznanie Harlana. Okazja by�a przednia: uroczysty bankiet wydany
przez Goebbelsa z okazji niemieckiej premiery filmu "�yd S�ss". Re�yser, u boku swej pi�knej �ony Krystyny,
triumfowa� pod ka�dym wzgl�dem. Mia� �wiadomo��, �e ten film wyniesie go na piedesta�, �e w ten spos�b
zdetronizuje innych ulubie�c�w Goebbelsa - Steinhoffa, Tourjanskiego, Liebeneinera, Rittera, a przede wszystkim
Ucickiego, o pozycj� kt�rego by� najbardziej zazdrosny. Mocniejsz� pozycj� od niego mia�a teraz ju� tylko s�ynna
Leni. Ale w niej kocha� si� sam F�hrer. Poza tym, gdy tylko wybuch�a wojna, Riefenstahl odstawi�a kamer� na bok.
- Przysz�o�� nale�y do nas! - powiedzia� Harlan, wznosz�c toast, ale wszyscy byli pewni, �e tak naprawd�, m�wi�c to,
my�li tylko o sobie.
Chwil� p�niej, rozpromieniony, zwr�ci� si� do Goebbelsa:
- Niez�y zrobili�my numer temu �ydowi Feuchtwangerowi, nieprawda�?
Minister propagandy nie odpowiedzia�, u�miechn�� si� tylko i jednym �ykiem opr�ni� kielich szampana.
L�tzke, korzystaj�c z okazji, podszed� do stoj�cej nieco z boku, porzuconej przez m�a, Krystyny.
- To wielki dzie� dla pani ma��onka - powiedzia�, ca�uj�c j� w d�o�. - Pani pozwoli, �e si� przedstawi�. Nazywam si�
L�tzke.
- Jest pan oficerem czy te� pracuje w dyplomacji? - spyta�a, bowiem nie mia� tego dnia na sobie munduru.
- Owszem, w swojej pracy cz�sto musz� by� dyplomat� - odpar�.
- A wi�c?
- Jestem oficerem SS.
Pi�knej kobiecie mina wyra�nie zrzed�a.
- Wola�aby pani, aby uk�ony s�ali jej raczej �o�nierze innego autoramentu? - Nie odpowiedzia�a, wi�c doda�: - Mog�
pani� zapewni�, �e moje d�onie nie s� splamione krwi�.
- Wcale pana o to nie podejrzewa�am - odpowiedzia�a oboj�tnie, staraj�c si� w og�le nie patrze� w jego kierunku;
wzrokiem szuka�a m�a.
- Nie jest pani chyba zazdrosna o Goebbelsa? - spyta� z u�miechem.
- Tak jak i Veit nie b�dzie zazdrosny o pana - zripostowa�a. I cho� dotkn�a go ta uwaga, w tym momencie poczu� do
niej szacunek. Nie lubi� jej jako aktorki, dra�ni�a go jej melodramatyczno�� i fakt, �e niemal w ka�dym filmie,
re�yserowanym zreszt� przez m�a, gin�a w odm�tach wody. Nieco p�niej zacz�to j�, nieco z�o�liwie, nazywa�
"pierwsz� topielic� Rzeszy". A przecie� wcale nie by�a Niemk�.
- Gdyby nie zdecydowa�a si� pani pozosta� w Niemczech, mog�aby zrobi� karier� r�wn� Grecie Garbo - powiedzia�,
chc�c si� nieco przypochlebi�.
- Jestem pewna, �e praca w Niemczech daje mi znacznie wi�cej satysfakcji, ni� jej kr�cenie film�w w Ameryce -
odpar�a.
- Nie lubi pani Hollywood?
- To nie kwestia ameryka�skich re�yser�w ani aktor�w, ale widz�w. Amerykanie s� g�upi i filmy, jakie si� dla nich
robi, musz� si�� rzeczy by� g�upie...
Co� w tym jest - pomy�la� Norwich. - Gdyby oni wszyscy zobaczyli cho� jeden film z Marylin Monroe w roli g��wnej,
zyskaliby kolejny dow�d na moraln� i artystyczn� degrengolad� Zachodu...
Niespostrze�enie podszed� do nich Harlan. Stan�� za plecami L�tzkego i przys�uchiwa� si� ostatniemu zdaniu
wypowiedzianemu przez swoj� �on�.
- Czy�by pan, kt�ry bawi ci� rozmow�, uwa�a� inaczej? - spyta�, staj�c u boku Krystyny.
- Nie, uwa�am dok�adnie tak samo jak pani S�derbaum - odpowiedzia� oficer, po czym doda�: - Bardzo mi�o mi pana
pozna�, herr Harlan. Nazywam si� L�tzke.
- Zapomnia� pan doda�, �e jest oficerem SS - wtr�ci�a Krystyna.
- Tak si� sk�ada, ale dzisiaj akurat nie jestem na s�u�bie.
- Jakim wi�c cudem pan si� tu znalaz�?
- Otrzyma�em zaproszenie...
- Pan zna si� na kinie? - zapyta� Harlan, wpatruj�c si� we� �widruj�cym wzrokiem.
- Jako tako. Ale ten film chcia�em zobaczy� szczeg�lnie. Po tym jak zachwycili si� nim W�osi...
- To przede wszystkim prawdziwy film. I dlatego jest tak�e obrazem uniwersalnym. Gdziekolwiek b�dzie si�
wy�wietlany, zaskarbi sobie wdzi�czno�� widowni. Oczywi�cie aryjczyk�w - wyja�ni� re�yser.
- Nie w�tpi�.
- Dlatego taki film nie m�g�by nigdy powsta� w za�ydzonym a� do granic przyzwoito�ci Hollywood...
- Wielu Amerykan�w na pewno z ch�ci� by go zobaczy�o.
- W�tpi� jednak, by znalaz� si� dystrybutor ch�tny do wprowadzenia tego filmu do ameryka�skich kin. Po raz kolejny
prawdziwa sztuka b�dzie musia�a schyli� czo�a przed polityk� - stwierdzi� tonem nie znosz�cym sprzeciwu Harlan. - A
teraz, pan wybaczy, poprosz� �on� do ta�ca.
I odp�yn�li w g�szcz zaludniaj�cy parkiet. Byli pi�kn�, aryjsk� par�...
3.
Dzie� by� wyj�tkowo m�cz�cy. Siedz�c w samochodzie i ws�uchuj�c si� w jednostajny szum silnika, Harlan na
moment przysn��. Przebudzi� si�, kiedy w�z podskoczy� na nier�wno�ci szosy.
- M�g�by� uwa�a�, jak je�dzisz! - warkn�� do kierowcy, kt�ry zby� uwag� zwierzchnika trwo�liwym milczeniem.
Kiedy� m�g�bym mu zagrozi� chocia�by wysy�k� na front wschodni, ale teraz, gdy ten wsch�d znajduje si� niespe�na
czterysta kilometr�w od Berlina... - pomy�la�.
- Daleko jeszcze? - spyta� g�o�no.
- Za dziesi�� minut b�dziemy na miejscu - odpar� szofer.
- Dlaczego tak ciemno? - zastanowi� si� g�o�no Harlan, spogl�daj�c przez okno samochodu na wyludnione uliczki. -
Przecie� jeszcze nie ma sz�stej.
- Wszyscy si� boj�. Naloty to ju� codzienno��.
- Tak, tak. Po prostu... - przerwa�, bo zadr�a� mu g�os - pami�tam inny Berlin.
- Wszystko przemija.
- Wszystko - powt�rzy� bezwiednie jak echo. - Masz tak�e na my�li nasz� Tysi�cletni� Rzesz�?
- Je�li F�hrer czego� nie wymy�li...
- Je�li, je�li... Wszyscy chc�, by kto� robi� co� za nich! - Na moment podni�s� g�os, ale ju� po chwili spasowa�. Nie ma
po co si� tak gor�czkowa�. Swoje pogl�dy lepiej zostawi� na inne czasy.
- Pan my�li, �e ja nie chcia�em na front? - odpar� kierowca. - Chcia�em, ale nie wzi�li. Mam �le zagojon� ran� jeszcze z
tamtej wojny. Ale, kto wie, mo�e mi jeszcze dadz� karabin do r�ki.
- Co by� z nim zrobi�, cz�owieku?
- Strzela�bym, do ka�dego, kto w obcym mundurze stan��by naprzeciw mnie. Do Anglik�w, Amerykan�w, Sowiet�w. I
do Francuz�w, do ka�dego, bez wyj�tk�w.
- Oby nigdy do tego nie dosz�o - mrukn�� Harlan pod nosem. Szofer jeszcze co� doda�, ale tak cicho, �e nie dos�ysza�
ani s�owa.
Reszt� drogi sp�dzili w milczeniu.
Wysiad�szy z wozu przed bram� swej willi, Harlan otworzy� drzwi od strony kierowcy i powiedzia�:
- Jutro punktualnie o sz�stej!
- Tak jest!
- Ani sekundy sp�nienia.
- B�d� pi�� minut wcze�niej.
W korytarzu zrzuci� z siebie buty i futro, po czym chwiejnym krokiem przeszed� do salonu. Pad� na kanap� i w
milczeniu spogl�da� na wielki fotos, powieszony na �cianie, tu� nad �aw�, przedstawiaj�cy jego �on�.
Ile to by�o lat temu? - pomy�la�. - Dawno, bardzo dawno, jeszcze przed wojn�.
Zamkn�� powieki, maj�c nadziej�, �e w ten spos�b �atwiej przeniesie si� w tamte zamierzch�e czasy, kr�tko po tym,
gdy pozna� Krystyn�.
Ale ponownie nie dane mu by�o zasn��. Przebudzi� si�, us�yszawszy skrzypienie schod�w prowadz�cych na pi�tro.
Spojrza� w tamtym kierunku i dostrzeg� sw� �on�, schodz�c�, a raczej sp�ywaj�c� z g�ry - takie bowiem sprawia�a
wra�enie, ubrana w d�ug� po kostki bia�� sukni�.
- Dlaczego mnie nie zawo�a�e�? - spyta�a, znalaz�szy si� przy nim.
- Nie chcia�em ci� niepokoi� - odpar�.
- Jak dzisiaj posz�o?
- Jak po grudzie. Od d�u�szego ju� czasu wszystko idzie jak po grudzie...
- To przez te naloty. Wszyscy s� podenerwowani, nikt nie mo�e si� skupi�.
- Bronisz ich?
- Kogo?
Rzeczywi�cie: kogo? - zastanowi� si�. - Przecie� i ja tego ju� psychicznie nie wytrzymuj�. Cztery, pi�� razy dziennie
musz� przerywa� zdj�cia z powodu alarm�w przeciwlotnicznych. W takich warunkach nie mo�na normalnie
pracowa�...
Krystyna podesz�a do barku i wyci�gn�a stamt�d butelk� francuskiego koniaku.
- Na pewno z ch�ci� si� napijesz - stwierdzi�a.
- Prosz�.
Rozla�a z�ocisty p�yn do dw�ch kieliszk�w. Postawi�a je na stoliku i usiad�a obok m�a na kanapie.
- Zd��ysz?
- Z filmem?
Kiwn�a g�ow�.
- Musz�. Najp�niej w listopadzie materia�y musz� trafi� do monta�owni.
- To b�dzie tw�j najlepszy film, wiesz o tym? - Poda�a mu kieliszek. - Wypijmy za powodzenie!
Wypi� bez s�owa.
- Boj� si� tylko o co� innego? - powiedzia� tak cicho, �e z trudno�ci� go us�ysza�a. - �e nikt tego filmu nie zobaczy.
- Dlaczego? Przecie� jeszcze nie tak dawno twoje dzie�a podziwia�a ca�a Europa.
- Ca�a niemiecka Europa - doda�, cho� ju� bez krzty entuzjazmu. - Dzi� Niemcy si� kurcz�, a za rok nie wiadomo, czy
jeszcze w og�le b�d� istnie�.
- To nie najmniejszego znaczenia! - krzykn�a Krystyna. - Rzesza mo�e lec w gruzach, Hitler mo�e zgin��, ale sztuka...
prawdziwa sztuka zawsze si� obroni.
- S�dzisz, �e Francuzi z ch�ci� obejrz� film m�wi�cy o kl�sce Napoleona.
- Ale s� jeszcze Anglicy, s� W�osi, Hiszpanie, wreszcie Szwedzi!
- Wiesz... - Zbli�y� si� do niej i zatopi� swoje d�onie w jej d�ugich, bujnych blond w�osach. - Kocham ci� za to.
- Za co?
- �e tyle lat przy mnie wytrwa�a�, �e wci�� jeszcze jeste�.
- Na d�wi�k jego s��w u�miechn�a si� delikatnie.
- Ty mnie stworzy�e�, Veit. Jeste� wi�c moim bogiem...
- Czasami boskie dzie�o mo�e si� ode� oderwa� i �y� w�asnym �yciem.
- Ale ja nie chc�. Chc� by� z tob�, zawsze, cho�by po gr�b.
- Zawsze by�a� niepoprawn� romantyczk�. - Spojrza� na pusty kieliszek i spyta�: - Mo�esz mi nala� jeszcze troch�
koniaku?
- Nie za du�o?
- Mia�em bardzo ci�ki dzie�.
Krystyna podesz�a do barku. Harlan w tym czasie poderwa� si� z kanapy i stan�� przy oknie, wychodz�cym na ogr�d.
Jesie� by�a por� roku, kt�ra zawsze dzia�a�a na niego niezwykle przygn�biaj�co. Cz�sto popada� wtedy w melancholi�,
miewa� nawet stany depresyjne.
Ciekawe, co by si� sta�o, gdyby si� o tym G�bbels dowiedzia�? - pomy�la�.
Za oknem panowa� niezg��biony mrok, dopiero gdy wzrok przyzwyczai� si� do ciemno�ci, dostrzeg� kontury drzew i
rozpi�ty mi�dzy nimi sznur, stanowi�cy dzieci�c� hu�tawk�.
Krystyna, z kieliszkiem w r�ku, stan�a za jego plecami.
- Przyda�by si� nam urlop - stwierdzi�a.
- Urlop? Nie znam takiego s�owa...
- Nie �artuj. Powinni�my wyjecha� gdzie� razem.
- Dok�d? Wyjazd w tej chwili, dok�dkolwiek, by�by du�ym ryzykiem. Poza tym boj� si�, �e... - przerwa�, przy�apawszy
si� na daleko posuni�tej nieprawomy�lno�ci.
- �e?...
- Mog� mi nie pozwoli�. Jestem zbyt cenny dla Rzeszy.
- A gdyby�my wybrali si� odwiedzi� moj� rodzin�?
Odwr�ci� si� do niej, pr�buj�c wyczyta� w jej twarzy, co tak naprawd� ma na my�li.
- Na wyjazd do Szwecji chyba by ci pozwolili...
- A je�li nie?
- Chcia�abym pojecha� sama, to znaczy... z dzieckiem. Jak tylko sko�czymy prac� nad filmem.
Odebra� z jej r�k kieliszek i jednym �ykiem wla� jego zawarto�� do �o��dka.
- Ja nie mia�bym nic przeciwko, ale...
- Je�eli ty si� zgodzisz, oni te� nie powinni mie� nic przeciwko.
Zacz�� nerwowo chodzi� po pokoju. Krystyna usiad�a na kanapie i przygl�da mu si� z uwag�. Bardzo postarza� si� w
ci�gu ostatniego roku. M�odzie�cze rysy twarzy straci�y ju� na ostro�ci. W oczach zgas� dawny blask. Przygarbi� si�.
- Mog� pomy�le�, �e chcesz uciec.
- Przecie� wiesz, �e nigdy ci� nie opuszcz�.
- Ja to wiem. Ale czy oni ufaj� tobie tak samo, jak ja. Nie jeste� Niemk�.
- Wcze�niej im to nie przeszkadza�o.
- �wiat wok� nas bardzo si� zmieni�.
Harlan usiad� obok Krystyny. Teraz ona po�o�y�a swoje d�onie na wci�� bujnej czuprynie m�a. Kiedy si� u�miecha�,
przypomina� jej tamtego m�odego ch�opca, kt�rego pozna�a na kinowym ekranie.
- Poprosisz Himmlera. Tobie przecie� nie odm�wi... - M�wi�a do niego, ale on sprawia� wra�enie nieobecnego.
My�lami by� gdzie� daleko, bardzo daleko, a jej przy nim na pewno w tej chwili nie by�o.
- Veit!
Zareagowa� dopiero po d�u�szej chwili.
- Czuj� si� nieswojo, kiedy si� tak zamy�lasz. Nie ma ci� wtedy przy mnie.
- Mam zagadk� do rozwik�ania.
- Mo�e ja by�abym ci w stanie pom�c?
I zn�w trwa�o chwil�, nim zdecydowa� si� m�wi�. Jego g�os zmieni� si�, przybra� na sile. Gdyby nie patrzy�a teraz
wprost w jego twarz, zn�w wyda�by si� jej tamtym dawnym Veitem, sprzed wojny.
- Pami�tasz sturmbahnf�hrera L�tzkego?
- Tak... Poznali�my si� przed kilku laty. To chyba by�o na premierze...
- W�a�nie.
- Dlaczego pytasz o niego akurat teraz.
- Widzia�em go przed dwoma dniami.
- Dziwne - odpar�a bezwiednie.
Veit natychmiast podchwyci�:
- Co ci� tak zaskoczy�o?
- S�ysza�am kiedy�, �e zgin�� na froncie zachodnim.
- A jednak z nim rozmawia�em. Uwierz - stwierdzi� z u�miechem - w niczym nie przypomina� mi ducha.
- Mo�e wi�c by�a to tylko plotka. Bogu dzi�ki.
Czemu we wszystko musisz miesza� Boga? - zastanowi� si�. - To wasze protestanckie wychowanie!
Nie powiedzia� tego wprawdzie g�o�no, ale zdecydowanie nie by�o mu na r�k� boskie dzia�anie w tej w�a�nie sprawie.
Wola�by, �eby ten cholerny L�tzke poleg� w chwale gdzie� we Francji, zastrzelony przez Resistance. Przynajmniej
teraz on nie musia�by dokonywa� nie�atwych wybor�w.
- Gdzie go spotka�e�? - spyta�a Krystyna.
- Zadzwoni� do mnie.
- Po co?
- Nie wiem, mog� tylko podejrzewa�...
- Nie powiedzia� ci?
- Nie da�am mu ku temu sposobno�ci. To, co chcia� powiedzie�, jestem tego pewien, na kilometr �mierdzi prowokacj�!
- Powiesz mi wreszcie, o co chodzi?!
- S�dz�, �e chcia� mnie nam�wi� do ucieczki! - wydusi� z siebie, wyra�nie niezadowolony z niedomy�lno�ci �ony.
- Dok�d mia�by� uciec?
- Mo�e do Szwajcarii, a mo�e do... Szwecji.
- I to ci� zdenerwowa�o tak bardzo, �e przez ostatnie dwa dni zupe�nie nie mogli�my si� dogada�?
- Bagatelizujesz t� spraw�. Tymczasem ten medal ma nie dwie, nie trzy nawet, ale mo�e jeszcze wi�cej stron.
Teraz on podszed� do barku. Wzi�� butelk� koniaku i wr�ci� z ni� na kanap�. Ponownie nape�ni� kieliszek, tym razem
po brzegi. Kilka kropel przela�o si� i sp�yn�o po zewn�trznej stronie szk�a.
- Je�li to prowokacja... - zacz�� - to znaczy, �e o co� mnie podejrzewaj�, �e mi nie ufaj�.
- A je�eli on to robi dla twojego dobra.
Jednym �ykiem opr�ni� po�ow� kieliszka.
- W tym przypadku moje dobro w og�le si� nie liczy.
Zamkn�� oczy. W g�owie powoli zaczyna�o mu szumie�, co by�o w r�wnej mierze wynikiem wypitego alkoholu, co
wyj�tkowo m�cz�cego dnia.
- Mam wra�enie, �e to nie jest prowokacja - wyszepta�a Krystyna.
- Co powiedzia�a�? - spyta�, kiedy ju� sens jej s��w dotar� do jego �wiadomo�ci.
- L�tzke jest zdrajc�.
- A sk�d ty mo�esz to wiedzie�?
Odczeka�a, a� Harlan opr�ni kieliszek do dna i dopiero wtedy przyzna�a mu si�: - Do mnie te� dzwoni�. Wczoraj.
- Co m�wi�? - spyta� tak cicho, jakby sprawa ta kompletnie go nie interesowa�a. Nie mia� si�y, by zwr�ci� �onie uwag�
na niestosowno�� sytuacji, na zagro�enie, jakie si� z tym wi�za�o. - Co ci powiedzia�? - powt�rzy� pytanie.
Ale odpowiedzi ju� nie us�ysza�. Pogr��y� si� w d�ugim, pe�nym koszmar�w �nie.
Rzeczywisto��, w kt�rej znalaz� si� Norwich, nosi�a wszelkie cechy niezbyt udanej inscenizacji. Meble sprawia�y
wra�enie sztuczno�ci, nierealny wydawa� si� r�wnie� �wiat za oknem.
Czuj� si�, jak �ywcem przeniesiony na plan "Nosferatu" Murnaua - przyzna� agent w rozmowie ze swoim
zwierzchnikiem.
To zamierzone dzia�anie - odpar� Waxworth.
Chodzi jedynie o wywo�anie pewnych skojarze� - doda�, trzymaj�cy si� na uboczu, Fritz Lang.
- Co chcecie w ten spos�b osi�gn��?
- To ma by� dzia�anie na pod�wiadomo��.
- Poprzez teatrzyk kukie�kowy.
- Niech pan nie zapomina - wtr�ci� re�yser - �e Harlan od wielu lat egzystuje wy��cznie w takim �wiecie. Innego nie
zna. To jest jego rzeczywisto��, w niej czuje si� bezpiecznie.
Norwich nie wydawa� si� przekonany tak� argumentacj�, ale wi�cej si� ju� nie odzywa�. M�drzejsi od niego my�leli
nad tym wszystkim, dlaczeg� wi�c to w�a�nie on mia� mie� racj�, nie oni?
- Wszystko jest ju� na swoim miejscu - jest pan pewien? - Waxworth zwr�ci� si� do re�ysera.
- Nic lepszego ju� nie wymy�limy - odpar� Lang.
- Nie pozostaje nam wi�c nic innego, jak obudzi� Veita - stwierdzi� Norwich.
- Owszem - stwierdzi� Waxworth, po czym zwr�ci� si� do agenta: - Na co wi�c pan jeszcze czeka? Prosz� przebra� si�
w mundur.
Kiedy wr�ci� na plan kilka minut p�niej, nie by�o ju� tam ani Waxwortha, ani Langa; na wielkim bujanym fotelu
siedzia� za to Harlan. Spa� jeszcze, bowiem g�owa zwisa�a mu bez�adnie na prawym ramieniu.
�wiat pe�en jest szalonych naukowc�w - zd��y�