4716

Szczegóły
Tytuł 4716
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4716 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4716 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4716 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

PIERRE BOULLE noc bez ko�ca Nazywam si� Oscar Vincent. Jestem nie�onaty. Mam ma�� ksi�garni� na Montparnassie. By�em na wojnie, jak wszyscy. My�l�, �e jedna wojna jest konieczna i wystarczaj�ca w �yciu m�czyzny. Du�o czytam. Interesuj� mnie nowo�ci literackie, filozoficzne i naukowe. Podziwiam uczonych, kt�rzy rozbili j�dro atomu. Przechodzi mnie dreszcz zachwytu, �e urodzi�em si� w tym stuleciu. Tylko przypadek wtr�ci� mnie w wir niecodziennych zdarze�. Ani go b�ogos�awi�, ani przeklinam. Jestem troch� fatalist�. Ale chcia�bym wiedzie�, jak z tego wybrn�. Przygoda zacz�a si� wieczorem 7 sierpnia 1949 roku. Siedzia�em na tarasie kawiarni La Coupole. Patrzy�em na przep�ywaj�cy t�um, popijaj�c zimne piwo. Zawsze tak sp�dzam letnie wieczory. Jak co dzie� o tej godzinie, le�a�a przede mn� roz�o�ona gazeta, na kt�r� rzuca�em okiem od czasu do czasu, gdy mnie zm�czy�o patrzenie na przechodni�w. My�la�em, �e wszystko nie�le si� uk�ada. W tym w�a�nie momencie wkroczy� w moje �ycie Badaryjczyk. Od jakiego� czasu przyci�ga� m� uwag� osobnik, kt�ry trzy razy przeszed� ko�o mojego stolika, obserwuj�c siedz�cych. By� ubrany w czerwon� rzymsk� tog�. W Pary�u zjawiaj� si� ludzie najdziwniejsi i najdziwniej ubrani - nikt tutaj na nikogo nie zwraca uwagi. Tote� bardziej od stroju uderzy�a mnie jego twarz, niezwyk�a i jakby ca�kiem "nowa". Polega�o to mo�e na szlachetno�ci rys�w. Czo�o mia� wynios�e, nos orli. Sk�r� twarzy charakteryzowa� z�oty odcie�, jakiego nie spotka�em u �adnego ze �miertelnik�w. Jego wysoka posta� dziwnie przypomina�a jakiego� bo�ka egipskiego, kt�ry dla zabawy przebra� si� w rzymsk� tog�. Waha� si� jak obcy, kt�ry zagubi� si� w mie�cie i chce spyta� o drog�. W ko�cu zdecydowa� si� i usiad� blisko mnie, przy s�siednim stoliku. Wskaza� kelnerowi szklank�, kt�ra sta�a przede mn�, gestem oznaczaj�cym "to samo". Zauwa�y�em, �e nie tylko ja go obserwuj�. Siedz�cy niedaleko ma�y �ysy pan w okularach po�era� go wzrokiem. Cz�owiek o z�otej twarzy poci�gn�� �yk piwa i okropnie si� skrzywi�. Chwil� milcza�, potem zwr�ci� si� do mnie: - O przyjacielu - g�os mia� niski - czy zechcia�by� �askawie powiedzie� mi, w kt�rym wieku �yjemy? - Co prosz�? - spyta�em. - By�bym wdzi�czny, gdyby� m�g� mi poda� numer tego stulecia. Moje zdumienie by�o tym wi�ksze, �e cz�owiek �w m�wi� po �acinie. Na szcz�cie znam dobrze ten j�zyk, wi�c rozmow�, kt�r� tu przytocz�, mogli�my prowadzi� bez trudu w mowie Cycerona. Pomy�la�em, �e to jaki� dowcipni�, kt�ry robi kawa�y. Ale on by� zbyt grzeczny. Mo�e wariat? Postanowi�em udawa�, �e bior� wszystko za dobr� monet�. - O obywatelu - odrzek�em uprzejmie - �yjemy w dwudziestym wieku, mniej wi�cej w jego po�owie. Dok�adnie w roku tysi�c dziewi��set czterdziestym dziewi�tym. Zdziwi� si� i spojrza� na mnie z wyrzutem. - O przyjacielu, dlaczego �artujesz z cudzoziemca, zab��kanego w obc� epok�? Nie mo�emy �y� w dwudziestym wieku, bo opu�ci�em kr�lestwo Badari osiem tysi�cy lat temu, je�li dobrze rachuj�, a w�wczas mieli�my ju� rok dziesi�ciotysi�czny. Zawsze s�ysza�em, �e nie trzeba dra�ni� ob��kanych. Ten wida� ubzdura� sobie, �e urodzi� si� w innej epoce. Przypomnia�em sobie artyku� M. Bruntona o �wie�o odkrytych resztkach antycznego miasta Badari i o zdumiewaj�cej cywilizacji, kt�rej �lady tam pozosta�y. Widocznie podobna lektura wp�yn�a fatalnie na umys� mojego rozm�wcy. Odpowiedzia�em mu spokojnie: - Nie poddaj� w w�tpliwo��, o cudzoziemcze, staro�ytno�ci wspania�ej cywilizacji badaryjskiej. Jednak kln� si� na bog�w, �e nie �artowa�em z ciebie. Mamy rok 1949 ery chrze�cija�skiej. Wiesz chyba, o m�drcze, co to jest wzgl�dno�� czasu. Dlatego mo�emy by� w dwudziestym wieku, licz�c od narodzenia Chrystusa, a w sto osiemdziesi�tym lub co� ko�o tego od wydarzenia, od kt�rego licz� czas mieszka�cy twego uczonego i �wietnego miasta. To go uspokoi�o. Zapad� w milczenie i zdawa� si� przeprowadza� po cichu jaki� zawi�y rachunek. - Przyjacielu - odezwa� si� w ko�cu. - Przepraszam za zarzut. Ale jestem w kropce. Dam ci dow�d zaufania, zdradzaj�c m�j sekret. Jak ju� mog�e� si� domy�li�, podr�uj� w czasie. Nazywam si� Amun-Kah-Zailat. Przybywam ze s�awnego miasta Badari, sk�d wyruszy�em przed chwil�, licz�c wed�ug mojego czasu, a w twoim poj�ciu osiemdziesi�t wiek�w temu. Jestem uczonym, cz�onkiem kolegium kr�lewskiego, i mam wypr�bowa� machin� do podr�y w czasie, skonstruowan� przez to czcigodne zgromadzenie. Kr�tsze podr�e by�y ju� przeprowadzane. Zaprowadzi�y nas do czas�w rzymskich, kt�re znamy teraz ju� do�� dobrze. Dlatego umiem po �acinie i ubra�em si� w tog�, przypuszczaj�c, �e ten str�j przetrwa� mo�e d�u�ej. Okaza�o si�, �e nie, ale o to mniejsza. Nastawi�em maszyn� na dat� oddalon� o dwie�cie wiek�w w prz�d od mojej epoki: jest to ostateczna granica, kt�r� mo�emy osi�gn��. Nie mog� jednak przeby� tej przestrzeni jednym ci�giem. Po przebyciu jakich� osiemdziesi�ciu wiek�w musia�em zrobi� przerw� i dlatego, na par� minut, jestem tu z tob�. Jakkolwiek si� to mo�e wyda� dziwne, zaczyna�em mu wierzy�. Mo�e to rzeczywi�cie prawdziwy Badaryjczyk. Podr� w czasie! A wi�c fantazje Wellsa sprawdzaj� si�? Tysi�c pyta� cisn�o mi si� na usta. Poprosi�em nieznajomego, by usiad� przy moim stoliku, i wyrazi�em ch�� zam�wienia czego� do picia na znak go�cinno�ci naszej epoki. Ch�tnie si� przysiad�, ale o�wiadczy�, �e nie prze�knie wi�cej tego ohydnego napoju, kt�ry mu poda� niewolnik. Natomiast pozosta�o mu w gardle mi�e wspomnienie p�ynu o kolorze rubinowym, przywiezionego przez koleg� z Rzymu kilka dni temu (kilka dni wed�ug jego rachuby czasu!). P�yn ten Rzymianie nazywali vinum. Zam�wi�em flaszk� najlepszego burgunda. Zyska� jego pe�ne uznanie. Ja sam wypi�em jeden po drugim cztery kieliszki i poprosi�em Badaryjczyka, by opowiedzia� reszt� historii. - Przypuszczam -Amun-Kah-Zailat wyra�nie si� zasmuci� - �e podczas osiemdziesi�ciu wiek�w, kt�re przesz�y na Ziemi w trakcie tych kilku minut mojej podr�y, wspania�a cywilizacja badaryjska musia�a ulec zag�adzie. Rozumiem twoje zdumienie, �e mieli�my maszyn� do podr�y w czasie, bo i nasze wynalazki musia�y zagin��. Ju� Rzymianie nic o nich nie wiedzieli. Powiedzia�em mu, �e poznali�my z wykopalisk wspania�� ceramik� i klejnoty badaryjskie, jednak nie odnale�li�my ani �ladu tak skomplikowanych technicznych urz�dze� jak maszyna do podr�y w czasie. - O, jest to przedmiot ma�y i na oko niepozorny, cho� zbudowany na bardzo zawi�ej zasadzie. - Badaryjczyk u�miechn�� si�. - Gdy za par� tysi�cy lat kto� odkopie wasz telewizor, a nie b�dzie nic wiedzia� o falach radiowych, wyda mu si� jakim� dekoracyjnym sprz�tem bez praktycznego u�ytku. Nic dziwnego, �e nasze wehiku�y czasu usz�y waszej uwadze. Sp�jrz. To rzek�szy, wyj�� z fa�d�w togi ma�y owalny przedmiot jakby z ko�ci s�oniowej, opatrzony szeregiem guziczk�w i klapek. Zauwa�y�em, �e ma�y �ysy pan, o kt�rym ju� wspomnia�em, ciekawie wyci�ga szyj� i nie odrywa od nas oczu. Ale Badaryjczyk szybko ukry� sw�j aparat z powrotem w fa�dach togi. - A zatem powiadasz - rzek� - �e cywilizacja badaryjska dawno si� sko�czy�a? - Nie wiesz o tym?! - zawo�a�em. - Ty, kt�ry podr�ujesz w czasie? Nie asystowa�e� przy tej powolnej agonii, kt�ra trwa�a wieki? Nie by�e� �wiadkiem w�asnej �mierci? Nie widzia�e� w�asnych proch�w, z�o�onych w jednej z tych cudnie malowanych urn, kt�re tak podziwiamy? - Dla uproszczenia rozmowy musz� wyja�ni� to i owo. To ci oszcz�dzi wszystkich tych pyta�, daruj, ale bardzo naiwnych... A je�li ju� mamy porozmawia�, czy� nie lepiej by�oby, gdyby�my si� zwracali do siebie po imieniu? Te rzymskie zwroty "o przyjacielu" czy te� "o obywatelu" s� do�� niewygodne. - Nazywam si� Oscar Vincent - przedstawi�em si�. - Aha... no tak... Je�li ci to nie zrobi r�nicy, b�d� dalej m�wi� "o przyjacielu". A wi�c, jak m�wi�em, twoje poj�cia o podr�ach w czasie s� dziecinne. Pos�uchaj... Mia�em w�a�nie zam�wi� nast�pn� butelk� wina, gdy ma�y �ysy pan w okularach podni�s� si� z krzes�a i ku mojemu najwy�szemu zdziwieniu zwr�ci� si� do nas tak�e po �acinie: - O obywatele, nie bierzcie mi za z�e mojego w�cibstwa. Mimo woli s�ysza�em wasz� rozmow�. Twoja powierzchowno��, czcigodny przodku, od razu mnie uderzy�a. Na szcz�cie ucz� jeszcze, w naszych czasach, �aciny w szko�ach. Co m�wi�, w naszych czasach. Powinienem powiedzie�: w moich czasach. Bo nie jeste�my, o szanowni cudzoziemcy, lud�mi jednej epoki. Jakkolwiek si� wam to wyda rzecz� niezwyk��, wiedzcie, przyjaciele, �e macie przed sob� jeszcze jednego podr�nika w czasie. Ja jednak nale�� do dalekiej przysz�o�ci. �aden z was nie m�g� przeczu� mojego istnienia, bo urodz� si� dopiero za sto do stu dwudziestu wiek�w. Dok�adnie nie mog� tego obliczy�, bo tak jak ty, przodku Amunie, zatrzyma�em si� tutaj tylko przypadkiem, widz�c, �e nie dam rady przejecha� jednym ci�giem dwustu wiek�w wstecz. Na tyle bowiem jest obliczona moja podr�. Przyjaciele, macie przed sob� doktora D�ing-D�onga, s�aw� naukow� Republiki Pergolijskiej... Ale przecie� wy nic nie wiecie, niestety, o Pergolii, bo w tej chwili kraina ta spoczywa jeszcze pod wodami Oceanu, kt�ry nazywasz Spokojnym, o pary�aninie. Wiedzcie, �e zosta�em obarczony... to znaczy zostan� obarczony (a raczej zaszczycony) przez Akademi� Pergolijsk� zadaniem odbycia pionierskiej podr�y w przesz�o��, z wykorzystaniem naszego najnowszego wynalazku, wehiku�u czasu. Mam si� przenie�� o dwie�cie wiek�w wstecz. Mniej wi�cej do czas�w cywilizacji badaryjskiej, o kt�rej wiadomo nam z wykopalisk. Przerwa�em podr� pi�� dni temu i w tym czasie zmieni�em str�j pergolijski na obecny. Oto moja maszyna. Tu wyj�� przedmiot podobny do aparatu Amuna. Wzruszenie zatamowa�o mi g�os. Skin��em na kelnera, wskaza�em Pergolijczykowi miejsce przy naszym stoliku i zaledwie zdo�a�em wyj�ka� pytanie, czego by si� napi�. O�wiadczy�, �e nap�j nazywany koniakiem zupe�nie go zadowala. - Jest podobny - doda� - do trunku, kt�ry stale u nas pijam... to znaczy, stale b�d� pija�. Darujcie te pomy�ki przy u�ywaniu czasu tera�niejszego i przysz�ego, ale nie jestem jeszcze przyzwyczajony obraca� si� w epoce sto wiek�w przed moim urodzeniem. A wi�c koniak i woda sodowa... Przekaza�em kelnerowi zam�wienie i w milczeniu obserwowa�em przybysza. By� ubrany w czarny garnitur, kompletnie �ysy. W jego oczach pojawia�y si� szata�skie b�yski. Rozmiary czaszki by�y stanowczo nienormalne. Badaryjczyk tak�e milcza� i zdawa� si� niezadowolony z obecno�ci intruza. Wypi�em spory �yk koniaku i powiedzia�em: - Panowie... przepraszam... d�entelmeni... chcia�em powiedzie�: o najm�drsi... miejcie lito�� nad biednym ignorantem. B�agam o wyja�nienia. Jakim sposobem ty, Badaryjczyku, kt�ry umar�e� przed o�miu tysi�cami lat, mo�esz w tej chwili siedzie� tu przede mn�? - W�a�nie chcia�em ci to wyt�umaczy�, gdy nam przerwa� uczony Pergolijczyk - odrzek� Amun. - S�uchaj i ty, m�j praprapra...wnuku, a potem z przyjemno�ci� wys�ucham twojego opowiadania. Doktor D�ing-D�ong skin�� g�ow�. Badaryjczyk ci�gn�� dalej: - Ju� od kilku pokole� wiedzieli�my, �e czas jest wzgl�dny, i dlatego podr�e w czasie s� mo�liwe. Ale wymaga�o to osi�gni�cia szybko�ci bliskiej szybko�ci �wiat�a. Oto przyk�ad, kt�ry podaj� nasze szkolne podr�czniki: je�li kto� opu�ci Ziemi� z pr�dko�ci� 299 985 kilometr�w na sekund� i powr�ci, prze�ywszy dwa lata, zastanie Ziemi� starsz� o dwa wieki. Nie wiem, czy nie przekracza to twojej inteligencji, o pary�aninie... - Bynajmniej - wtr�ci�em si�, dumny ze swojej wiedzy. - Profesor Langevin ws�awi� si� w�a�nie... - Nie przerywaj. Teraz dowiesz si� czego�, o czym nie wiesz. Najpierw by�a to tylko teoria, ale pewnego dnia odkryto bardzo prosty spos�b wprawienia cia�a ludzkiego w szybko�� zbli�on� do szybko�ci �wiat�a, bez szkody dla organizmu. Od tej chwili podr�e w czasie sta�y si� mo�liwe. Ale na razie by�y to podr�e jednokierunkowe. Mogli�my wys�a� podr�nika w dowoln� przysz�� epok�, lecz nie m�g� on do nas wr�ci�. Poznawa� wspania��, bardziej zaawansowan� w rozwoju cywilizacj�, jej przysz�e zdobycze, ale swoimi wra�eniami i wiedz� nie m�g� si� z nami podzieli�. Zostawa� w tej przysz�ej epoce bez mo�no�ci skomunikowania si� z nami. Takie podr�e by�y wi�c dla nas bezwarto�ciowe. Najt�sze umys�y badaryjskie boryka�y si� z tym problemem. Szczyc� si�, i� si� przyczyni�em do odkrycia, kt�re problem ten rozwi�za�o. Mamy nareszcie spos�b podr�owania "pod pr�d". Wbrew temu bowiem, co twierdzili niekt�rzy uczeni, czas jest odwracalny. Nie b�d� wchodzi� w szczeg�y. Ty, pary�aninie, nie zrozumia�by�. Twoja za� obecno�� tutaj, Pergolijczyku, �wiadczy o tym, �e na �w wynalazek wpadli r�wnie� twoi wsp�cze�ni. Gdy zechc� wr�ci� do Badari, nacisn� guziczek mojej maszyny i cofn� si� w czasie a� do swojej ery. Nasi podr�nicy, wysy�ani w epok� rzymsk�, wr�cili zdrowo i ca�o, przywo��c moc ciekawych materia��w. S�ucha�em w skupieniu. Gdy Amun sko�czy�, odezwa� si� D�ing-D�ong: - Nie mam wiele do dodania. My tak�e znale�li�my... to znaczy, znajdziemy ten spos�b. Jedyna r�nica mi�dzy nami dwoma to kierunek podr�y. My postanowili�my uda� si� w przesz�o��. Celem mojej podr�y jest epoka badaryjska. Wyrusz� w drog� za dwana�cie tysi�cy lat. Przyby�em tu przed pi�ciu dniami, po kilkugodzinnej podr�y. Zakr�ci�o mi si� w g�owie. Zam�wi�em jeszcze co� do picia. - Wybaczcie, przyjaciele - powiedzia�em. - Ale z trudem nad��am za tym, co m�wicie. Twierdzisz, Amunie, �e mo�esz wr�ci� do Badari w t� sam� epok�, z kt�rej wyjecha�e�? - Naturalnie. - A potem, jak umrzesz, twoja podr� b�dzie jeszcze trwa�a w przysz�o�ci? Ludzie mojej epoki, ja na przyk�ad, b�d� ci� ogl�da� po twojej �mierci? - Czemu nie? Mnie ogl�dasz przed moim urodzeniem - wtr�ci� si� D�ing-D�ong. - To prawda... - skin��em g�ow� w zamy�leniu. - Ale zaraz.. czy to znaczy, Amunie, �e teraz, w tej chwili, ju� nie �yjesz? - Przecie� to proste - odpowiedzia� Badaryjczyk. - Dla ciebie nie �yj�. Ale je�li chodzi o mnie, o m�j czas, to przecie� �yj�, bo istniej�. Moja �mier� jest w mojej przysz�o�ci, chocia� jest w twojej przesz�o�ci. Je�li wolisz, umr� nieca�e osiemdziesi�t twoich wiek�w temu. - Tak... tak... ale przypu��my, �e przenios�e� si� tylko o dwa lata w prz�d, dwa lata ziemskie. �yjesz tam kilka dni, potem wracasz do momentu wyjazdu i ju� si� nie ruszasz. W takim razie, je�li ci� dobrze rozumiem, po dw�ch latach odnajdziesz siebie samego z tamtej podr�y? - Niew�tpliwie, ale takie spotkania z samym sob� s� tylko jedn� z osobliwo�ci naszego systemu podr�owania. - Lito�ci! - zawo�a�em. - W takim razie ty, Pergolijczyku, gdy si� urodzisz i przyjedziesz tu po raz drugi, rozpoznasz ten sam Pary�, kt�ry zwiedzi�e� dwana�cie tysi�cy lat przed swoim urodzeniem? - Nie s�dz� - odrzek� Pergolijczyk. - Zapominasz ci�gle, �e dla ciebie urodz� si�, ale chodzi o mnie, to ju� urodzi�em si�, i to sze��dziesi�t lat temu, licz�c wed�ug czasu pergolijskiego. Zamilkli�my. Noc by�a pogodna. Montparnasse roi� si� od turyst�w wszystkich narodowo�ci, najrozmaiciej ubranych. Badaryjczyk w todze nie wzbudza� sensacji. B�ogos�awi�c w duszy los, kt�ry mi nastr�czy� t� wspania�� przygod�, spyta�em nie�mia�o podr�nik�w, czy zechc� skosztowa� wina, ciesz�cego si� u nas pewn� renom�, i zam�wi�em szampana. Wypili�my. Amun-Kah-Zailat raczy� wyrazi� uznanie: - Nie b�d� si� skar�y� na twoj� epok�, pary�aninie, cho� odznacza si� wielk� ciemnot�. Ale aura jest przyjemna, �wiat�o �agodne i niezwyk�e ciep�o kr��y w moich �y�ach. Doceniam twoj� go�cinno�� i dzi�kuj� ci w imieniu uczonego kolegium... Co robi� teraz moi czcigodni towarzysze? Oczekuj� z niepokojem mojego powrotu. Nie mog� zrobi� im zawodu. Zaraz wyruszam w dalsz� podr�, do twojej epoki, D�ing-D�ongu. Mo�liwe, �e trafi� tam w czasie twojego �ycia i spotkam ci�. Ale ty mnie nie poznasz, bo jeszcze nie b�dziesz mia� za sob� naszego spotkania tutaj. - Mylisz si� - powiedzia� D�ing-D�ong. - Nie mo�esz mnie spotka� w Pergolii, bo gdyby� mia� mnie spotka�, toby musia�o by� w mojej przesz�o�ci, a wi�c pami�ta�bym o tym, a tymczasem twoja twarz jest mi nieznana. - Prawda, o przysz�y m�drcze, zapomnia�em o tym detalu... Ale ju� czas na mnie. Czy chcia�by� mi odda� ostatni� przys�ug�, o pary�aninie? Wola�bym nie robi� widowiska ze swego odjazdu. Zaprowad� mnie w jakie� ustronne miejsce. Podnios�em si�, by mu towarzyszy�. D�ing-D�ong obieca�, �e zaczeka na mnie na tarasie La Coupole. - �ycz� ci szcz�liwej podr�y, przodku Amunie - zwr�ci� si� do Badaryjczyka. - Co mam powiedzie� od ciebie twoim ziomkom, gdy wyl�duj� w Badari w twojej epoce? - Powiedz, �e mnie spotka�e�, �e wszystko dobrze idzie i �e wkr�tce powr�c�. Vale! Poci�gn��em Amuna w boczn� uliczk�. Id�c zwierza� mi si�: - Nie podoba mi si� ten Pergolijczyk. Pos�dzam go o z�e zamiary. Wielkie bogactwa Badari zawsze wzbudza�y chciwo�� s�siad�w. Musieli�my toczy� liczne wojny. Co b�dzie, gdy przysz�e ludy dowiedz� si� o naszych skarbach? Musz� czym pr�dzej przenie�� si� do Pergolii w epok� D�ing-D�onga i zbada�, co oni tam knuj�. Uliczka by�a pusta. Amun wyj�� sw� maszyn� i starannie j� nastawi�. - Obiecuj� ci wst�pi� tu w drodze powrotnej. Teraz odst�p na kilka krok�w - poprosi�. Poprawi� na sobie tog�, skin�� r�k� na po�egnanie i przycisn�� guziczek maszyny. Ujrza�em fioletowy p�omie�, bia�� b�yskawic�, us�ysza�em przeci�g�y gwizd. �wietlista smuga przelecia�a mi nad g�ow� i wzbi�a si� w ciemne niebo. Cisza i mrok powr�ci�y. Zosta�em sam, �ciskaj�c z emocji �elazne sztachety Ogrodu Luksemburskiego. Ledwie och�on��em ze wzruszenia, gdy ukaza�a si� na niebie nowa �wietlista smuga. Znowu rozleg� si� gwizd i oto stan�� przede mn�, dok�adnie w tym samym miejscu, kt�re przed chwil� opu�ci�, m�j przyjaciel Amun-Kah-Zailat, przyodziany w czarny obcis�y trykot. - Co si� sta�o?! - wykrzykn��em. - Co znaczy ten nag�y powr�t? Jestem zachwycony, ale jaki� wypadek pokrzy�owa� twe plany? Zepsu�a si� maszyna? - �aden wypadek, pary�aninie. - Amun u�miechn�� si� z wy�szo�ci�. - Wszystko gra. Czy nie m�wi�em, �e wst�pi� tu w drodze powrotnej? Dotrzymuj� s�owa. Wracam z Pergolii po miesi�cznym blisko pobycie. Niesympatyczny kraj. - Ale� nie by�o ci� zaledwie kilka sekund! - Ile razy mam ci powtarza�, �e z chwil� kiedy wbijam si� w przestrze�, m�j czas przestaje by� twoim? Osi�gn��em Pergoli� w ci�gu godziny, co odpowiada oko�o jedenastu tysi�com lat ziemskich. Prze�y�em tam miesi�c (ach, co za fatalne jedzenie, ohydnie md�e napoje!), potem nastawi�em maszyn� na bieg wsteczny, na moment naszego tu rozstania. I oto jestem. Faktycznie prze�y�em miesi�c. Ty - kilka sekund. Ziemia - jedena�cie tysi�cy lat w sensie pozytywnym i tyle� w sensie negatywnym. Wszystko to jest dziecinnie proste. Prawd� m�wi�c, waha�em si�, czy nie nastawi� maszyny na moment troch� wcze�niejszy od mojego st�d wyjazdu. Ale nie chcia�em ci� nara�a� na zb�dne emocje. - Rozumiem. - Udawa�em spokojnego, ale by�em ca�kiem wytr�cony z r�wnowagi. - Ale czy naprawd� osi�gn��e� rok 29153, jak to obliczam pod�ug rachuby badaryjskiej? Czy naprawd� widzia�e�... b�dziesz widzia�... nie, na lito��, u�ywajmy czasu przesz�ego, cho�by to by�o nielogiczne! Czy widzia�e� Pergoli�, kt�rej przedstawiciel pije w tej chwili szampana, czekaj�c na mnie? - B�d� pewien, �e widzia�em. I przywo�� wa�ne wiadomo�ci. Sytuacja jest krytyczna. Opowiem ci swoje przygody. Ale czy nie mogliby�my gdzie� usi��� i napi� si� p�ynu, kt�ry pami�tam sprzed miesi�ca? Pal licho D�ing-D�onga, to wstr�tny �obuz. Zaci�gn��em go do ma�ego baru na Saint-Germain-des-Pres, licz�c na to, i� tam jego czarny trykot nie zwr�ci uwagi. Rzeczywi�cie nikt si� nie obejrza�. Zam�wi�em wino. Amun opowiada�: - Tak, m�j synu. Pergolia osi�gn�a do�� wysoki poziom nauk matematycznych i fizycznych, ale nie jest to kraj, gdzie chcia�bym si� zestarze�. Mieszka�cy s� antypatyczni, a do tego dranie przygotowuj� najazd na Badari, tak jak si� tego obawia�em. Przygody mia�em bardzo dziwne. Wyl�dowa�em w stolicy Pergolii, kt�rej nazwa brzmi Bala. Najokropniejsze miasto, jakie ogl�da� kiedykolwiek szlachetny Badaryjczyk. Zmiesza�em si� z t�umem, uda�o mi si� zmieni� tog� na str�j miejscowy, kt�ry mam za wyj�tkowo szkaradny. W kilka dni nauczy�em si� j�zyka i postara�em si� wej�� w �rodowisko naukowc�w, kt�rzy s� tam prawdziw� arystokracj�. Uda�o mi si� wkr�ci� na posad� lokaja u jednego z cz�onk�w Pergolijskiej Akademii Nauk. Tam przekona�em si�, �e nie tylko trafi�em dok�adnie w epok� dzia�alno�ci D�ing-D�onga, ale - o pot�go wiedzy! - przyby�em tam akurat wtedy, gdy D�ing-D�ong wraca� ze swojej podr�y w czasie! To znaczy: wr�ci ze swojej podr�y w czasie. U�ywam czasu przesz�ego, by szanowa� twoje nerwy. Pami�tasz, co m�wi� D�ing-D�ong o tym, �e nie mo�emy si� spotka� w Pergolii, bo gdyby�my si� byli spotkali, to pozna�by mnie w Pary�u. A jednak spotka�em go w Pergolii, ale po naszej rozmowie tutaj, po jego ekspedycji do Badari i po jego powrocie. Nie m�g� wi�c pami�ta� tego zdarzenia, kt�re mie�ci si� w jego przysz�o�ci. Kapujesz? - M�w dalej. - Wypi�em du�y �yk wina. - Na czym to stan��em? Aha. By�em wi�c obecny przy powrocie D�ing-D�onga. Niezapomniana chwila, gdy mnie zobaczy� i, pod��aj teraz za ka�dym moim s�owem, kiedy poj��, �e chocia� spotkali�my si� dwa razy w twoim stuleciu (bo za chwil� spotkamy si� drugi raz), to za drugim spotkaniem on nie wiedzia� jeszcze, �e ju� widzieli�my si� w Pergolii, a raczej, dla niego, zobaczymy si� w Pergolii za jedena�cie tysi�cy lat, podczas gdy ja to wiedzia�em i mog�em przygotowa� plan bitwy. - Co?! Co?! - zawo�a�em. - Zr�b wysi�ek, b�agam. Powtarzam: za chwil� p�jdziemy si� z nim spotka�. Ja wiem o tym, bo on sam powiedzia� mi to w roku 29153 w przyst�pie irytacji. Ale tutaj, teraz nie b�dzie wiedzia�, �e ju� mam za sob� jego powr�t do Bala. Natomiast kiedy sam ju� si� znajdzie w Pergolii i prze�yje ten moment, kt�ry ja ju� prze�y�em, zrozumie, �e zna�em dzi� wszystkie okoliczno�ci naszego przysz�ego konfliktu, i �e go wykiwa�em... Faktycznie, widz�c mnie w Pergolii, zrozumia� to i robi� mi gorzkie wyrzuty. Czy wyra�am si� do�� jasno? - Orientuj� si� mniej wi�cej, co chcesz przez to powiedzie�, m�w dalej. - A wi�c D�ing-D�ong powr�ci� ze swego rekonesansu. Wys�ucha�em, ukryty za portier�, jego sprawozdania. O synu m�j, co za przewrotni ludzie, jak�e straszliwe niebezpiecze�stwo zawis�o nad Badari!... Najpierw z satysfakcj� dowiedzia�em si�, �e moja w�asna podr� zako�czy�a si� pomy�lnie. Albowiem D�ing-D�ong przyjecha� do Badari nieco po moim tam powrocie. W�tpi�, czy potrafisz rozezna� si� w tej skomplikowanej sytuacji. Prawd� m�wi�c sam troch� si� w tym pl�cz�. Nie o to chodzi... Wys�ucha�em wi�c relacji o czynie, kt�rego jeszcze nie dope�ni�em i o kt�rym D�ing-D�ong nic jeszcze w tej chwili nie wie. Streszczam si�, by nie wystawia� ci� na pr�b�. Wracam do raportu D�ing-D�onga. Opisa� wspania�o�� cywilizacji badaryjskiej, dobrobyt tego kwitn�cego miasta, rozleg�o�� pustych ziem, kt�re je otaczaj�, i por�wna� to wszystko z ciasnot� Pergolii. W tym bowiem jest s�k. W �lepym pop�dzie do mno�enia gatunku Pergolijczycy rozp�odzili si� jak szczury. Ziemia nie mo�e wszystkich wy�ywi�. Moje pos�dzenia sprawdzi�y si�. Ich przekl�ci uczeni uknuli diabelski plan wys�ania w przesz�o�� armii na podb�j Badari... Raport D�ing-D�onga o�mieli� ich. Produkcja maszyn do podr�y w czasie jest w pe�nym toku. Szkoli si� legion konkwistador�w. W tym momencie mo�e ju� wyruszy�a szpica. Ale nie, co m�wi�? Pergolia b�dzie istnie� dopiero za jedena�cie tysi�cy lat. D�ing-D�ong nie wr�ci� tam jeszcze, tylko siedzi na tarasie tej kawiarni, gdzie go po�egna�em przed miesi�cem. M�j synu, jestem zm�czony. Podr�e w czasie wymagaj� sposobu my�lenia, kt�ry jest ci�k� pr�b� dla najlepiej wytrenowanych m�zg�w. Wszystko to jest bardzo zagmatwane. Ale wr��my do rzeczy. S�ucha�em wi�c jego sprawozdania. Pokaza� skarby, kt�re zrabowa� w naszych muzeach. Opisa� kilka swoich eksperyment�w. Opowiedzia� o stosunkach, jakie mia� z kilkoma niewiastami badaryjskimi, w celach czysto naukowych, dla stworzenia mieszanej rasy. To by�o przera�aj�ce. Straci�em g�ow�. Wypad�em z ukrycia, stan��em przed nim i wygarn��em, co my�l� o jego zbrodniczych metodach. Pozna� mnie, zrozumia� to, co ci t�umaczy�em przed chwil�, i wskazuj�c na mnie palcem, wykrzykn�� do swych koleg�w: "Oto cz�owiek, kt�rego wsz�dzie spotykam, we wszystkich epokach, na ka�dym miejscu. Dwa razy si� z nim zetkn��em w erze chrze�cija�skiej. Przyjecha� mnie tu �ledzi�, podczas gdy czeka�em na niego beztrosko w mie�cie zwanym Pary�em, na tarasie kawiarni. I wr�ci� do tego Pary�a, poznawszy moje plany. Skaptuje sobie pomoc pewnego naiwnego g�upca, imieniem Oscar Vincent, i razem b�d� pr�bowali upi� mnie i skra�� mi maszyn�. Ale opatrzno�� czuwa, bo ich podst�p si� nie uda, skoro jestem tu z powrotem zdr�w i ca�y. Ale to nie wszystko, Pergolijczycy! Powiadam wam, �e natykam si� na tego cz�owieka co krok, w ka�dej epoce, w przesz�o�ci, w tera�niejszo�ci, w przysz�o�ci. Nasze istnienia s� tak ze sob� spl�tane, moja przesz�o�� z jego przysz�o�ci�, �e ju� sami bogowie si� w tym gubi�. Spotka�em go nast�pnie w Badari, po tym jak ju� wys�ucha� naszej tajnej narady i po tym jak przedziurawi� mi sk�r�, co zaraz nast�pi. Chwali� si� tam, �e mnie zabi�, tu w waszej obecno�ci. A wi�c dobrze. Niech si� spe�ni los! Umieraj, zbrodniarzu. Wiem, �e uda ci si� zwr�ci� przeciwko mnie ten sztylet, kt�rym w ciebie godz�. Ale poniewa� scena ta zapisana jest w czasie, musz� pr�bowa� ci� zabi�, cho� wiem, �e sam padn�..." I rzuci� si� na mnie z podniesionym sztyletem. - Jak to?! - zawy�em. - B�agam, nie przerywaj, pary�aninie. To ju� i tak do�� zawi�e. Wystarczy, �e si� dowiesz, i� m�wi� prawd�. Zab�jstwo faktycznie nast�pi�o. Rzuci� si� na mnie, ale by�em silniejszy, wykr�ci�em mu r�k� i zaw�adn��em broni�. "A ty my�lisz, n�dzniku" - zawo�a�em - "�e ja ju� nie mam po uszy tego spotykania si� z tob� zawsze i wsz�dzie? My�lisz, �e mnie bawi spe�nianie roli narz�dzia losu? My�lisz, �e dla przyjemno�ci odegram t� komedi� z wykradzeniem ci maszyny, wiedz�c, �e mi si� to nie uda, skoro widz� ci� tu przed sob�? Gi�, �otrze, skoro tak by� musi!" I zatopi�em mu sztylet w sercu. Krzykn�� i odda� diab�u sw� szkaradn� dusz�. Nie mam wyrzut�w sumienia. �a�uj� tylko, �e nie sko�czy�em z nim na zawsze. Niestety, ujrz� go jeszcze tutaj, ujrz� w Badari... i za jedena�cie tysi�cy lat po jego powrocie do Pergolii, gdzie go zasztyletuj�... Wtedy b�d� musia� zn�w wr�ci� do Badari, a tam jeszcze raz go spotka�... Czy wiesz, �e te podr�e sprowokowa�y mnie do r�nych do�� subtelnych przemy�le� na temat czasu? Nie jest to �ywio� tak prosty, jak si� wydaje. Ale ko�cz�. Uda�o mi si� uciec. Jeszcze przez kilka dni ukrywa�em si� w mie�cie. Przekona�em si�, �e �mier� D�ing-D�onga nie powstrzyma�a Pergolijczyk�w. Wojna jest nieunikniona. Czym pr�dzej postanowi�em wraca�. I oto jestem. W milczeniu s�ucha�em tej dziwnej opowie�ci. Spyta�em Badaryjczyka, jaki ma plan dzia�ania. - Musisz mi pom�c - odpowiedzia�. - Postarasz si� upi� D�ing-D�onga, a w�wczas skradn� mu maszyn�. B�dzie uwi�ziony w waszym stuleciu i Badari ocaleje. - Pom�g�bym ci ch�tnie, ale czy nie twierdzi�e�, �e to wszystko si� nie uda? Czy nie lepiej po prostu z tego zrezygnowa�? - Nie mo�emy zmieni� przeznaczenia. Scena, kt�r� planujemy, jest zapisana w czasie i musi si� odby�. Pergolijczyk przejrzy nasz podst�p. Pope�ni� zreszt� fatalny b��d, bo powiem mu, �e jeszcze nie by�em w Pergolii, zapominaj�c, �e mam na sobie tamtejszy str�j. Skradniemy mu maszyn�, ale nie t�, co trzeba. Bo on ma dwie maszyny. Jedn� na pokaz, drug� prawdziw�. W pewnym momencie wyci�gnie z triumfem z kieszeni t� prawdziw� i zawo�a... Ale po co ja ci to m�wi�. Sam zobaczysz. Wiedz tylko, �e wci�� dzia�am na zasadzie wolnej woli. Troch� to trudne do zrozumienia, ale tak twierdz� najwybitniejsi filozofowie. Mog� zrobi�, co mi si� podoba, ale oto w�a�nie chc�, postanawiam spe�ni� akt przeznaczenia. Pami�taj, �e masz go upi�. Wszystko odby�o si� programowo. Odnale�li�my D�ing-D�onga w La Coupole, poszli�my stamt�d do nocnego lokalu i kiedy D�ing-D�ong pos�usznie �yka� wszystko, co mu podsuwa�em, Amun-Kah-Zailat zr�cznie wyci�gn�� mu z kieszeni maszyn�. W tym momencie D�ing-D�ong zerwa� si� i wykrzykn��: - N�dzny g�upcze! Przejrza�em twoje zamys�y. Wyprowadzi�em ci� w pole jak ��todzioba. Powiadasz, �e nie opuszcza�e� Montparnasse'u, a widz� na tobie narodowy str�j pergolijski. Nie da�em si� nabra�. To, co trzymasz w r�ku, jest martwym kawa�kiem �elaza. Prawdziw� maszyn� mam tutaj. - Wyj�� z lewej kieszeni owalny przedmiot, podobny do skradzionego. - A teraz ja, D�ing-D�ong, kt�rego nikt nie zatrzyma w podr�y, m�wi� wam: do zobaczenia. Vale. B�ysn�� fioletowy p�omie�, od kt�rego zblad�y �wiat�a na sali, w �lad za nim zal�ni�abia�a b�yskawica, rozleg� si� przeci�g�y gwizd, a potem nasta�a cisza. Doktor znikn��. - Uf... - sapn�� Amun. - Nieprzyjemna scena. Ale ju� j� mamy za sob�. Pijmy i rozmy�lajmy. O czwartej rano siedzia�em samotnie na sto�ku przy barze. Amun przed chwil� opu�ci� mnie, by pod��y� na ratunek Badari. Nagle us�ysza�em za sob� falsetowy g�osik: - Jak si� masz, perfidny pary�aninie. Witam. Obejrza�em si�. Sta� przede mn� D�ing-D�ong. Nawet si� nie zdziwi�em. - To, co widzisz na mnie - roztaczy� fa�dy jaskrawej materii, w kt�r� by� owini�ty - to str�j badaryjski. Sp�dzi�em tam jaki� czas i teraz wracam do ojczyzny. Przebacz� ci twoje podst�pne zamys�y, bo jeste� tylko ciemnym naiwniakiem, ale pod jednym warunkiem. Postaw co� do picia. Jestem zm�czony i dusza moja jest smutna. Dowiedzia�em si� z ust Amuna, �e �w n�dznik zasztyletuje mnie w Pergolii. Z nielekkim sercem wybieram si� uczestniczy� w tym zdarzeniu. Wypi� spory �yk i ci�gn�� dalej: - Potrzebuj� twojej pomocy. Oto m�j plan. Amun my�li, �e go zna, ale nie wie wszystkiego... �ci�le m�wi�c, ju� nic nie wie, bo nie �yje. Uda�o mi si� zlikwidowa� go przed wyjazdem. - Ale�... - wybe�kota�em - przecie� to on ciebie... ma zabi�... w Pergolii... - Dlatego te� to zrobi�em. Gdy zapowiedzia� m�j zgon, krew uderzy�a mi do g�owy i nie mog�em si� powstrzyma�. Porwa�em m�ot, kt�ry wala� si� gdzie� na podor�dziu, i roztrzaska�em mu czaszk�. To jest bez znaczenia. Ja... Chwyci�em si� za g�ow�. - Ale przecie� jak tu by�, przed godzin�, musia� wiedzie�, �e d��y naprzeciw swojej �mierci! Tymczasem nic o tym nie m�wi�! - Ale� sk�d! Ten wypadek by� w�wczas w jego przysz�o�ci, a tak na upartego m�g�bym mu to zapowiedzie� w Pergolii, ale czuj�, �e nie zrobi� tego. - Ach! - westchn��em, przej�ty �mierci� przyjaciela. - Do�� ju� o tym g�upcu. �ycz� sobie tylko, �eby nasze obie �mierci uwolni�y mnie nareszcie od jego osoby. Niestety, tak si� nie stanie. - Jak to? - Pos�uchaj... Ale nie, do�� gadania. Oto co zamierzam. Najpierw dowiedz si�, �e oddawa�em si� w czasach badaryjskich pewnym do�wiadczeniom. Przywioz�em ze sob� pr�bki wydzielin gruczo��w p�ciowych najbardziej udanych przedstawicieli m�skiej po�owy Pergolii. Wybra�em kilka kobiet i uda�o mi si� je zap�odni�. Wynik przeszed� oczekiwania: dzieci s� nadzwyczaj dorodne i bardzo inteligentne. Istnieje mo�liwo�� stworzenia znakomitej rasy... - Przepraszam, jak d�ugo by�e� w Badari? - Oko�o dwunastu lat. Zreszt� i osobi�cie nie stroni�em tam od kobiet. Badaryjki s� wcale atrakcyjne. Ale to detal... Opracowa�em epokowy projekt. Nieszcz�ciem Pergolii jest przeludnienie. Postanowi�em przewie�� do Badari ca�� nadwy�k� ludno�ci pergolijskiej. Osi�d� tam, skrzy�uj� si� z miejscowymi, rozrodz� si�. Z czasem, dzi�ki naszym przymiotom i liczbie, rasa badaryjska os�abi si�, w ko�cu zniknie. Pozostanie tylko boska rasa pergolijska, nie�miertelna po wszystkie czasy... i w kt�rej potomkach odrodzi si� po dwudziestu tysi�cach lat nasz obecny pergolijski nar�d. Co wtedy nast�pi? Nie �miem o tym my�le�. Podr�e w czasie stwarzaj� niebywa�e sytuacje i mo�e przyjdzie nam zmodyfikowa� nasz spos�b my�lenia... Ale to jeszcze nic. Pomy�l, �e kiedy� b�dziemy mogli przenosi� si� w czasie o wiele dalej. Dotrze� do pocz�tk�w �ycia na Ziemi. Poprawi�, tak jest, poprawi� omy�ki natury. Tak, przyjacielu, to si� stanie, a wi�c sta�o si�. Pergolijczyk odci�nie swe pi�tno na rozwoju natury. �wiat, taki jaki jest, zostanie uformowany przez nasz geniusz. B�dzie nam dane sta� si� przyczyn� tego, co istnieje. Jaki� to pi�kny triumf nauki. Ale wr��my do naszych Badaryjczyk�w... Trzeba dzia�a� szybko. Ten przekl�ty Amun jest w stanie zrobi� mi jaki� kawa�, mimo �e nie �yje. Jak najszybciej wracam do Pergolii. Zd��� przed �mierci� wyda� instrukcje naszemu kolegium. Wy�lemy natychmiast szpic�, kt�ra opanuje teren. W tym b�dziesz mi potrzebny. Pi��dziesi�ciu �o�nierzy pergolijskich zatrzyma si� tu w przeje�dzie. Przyjmiesz ich. Zatroszczysz si� o nich. To wszystko, czego od ciebie wymagam. - Ale jak sobie to wyobra�asz? Jak�e biedny ksi�garz mo�e ugo�ci� oddzia� pi��dziesi�ciu ludzi? - Musisz si� jako� urz�dzi�. Inaczej biada ci. - Powiedz przynajmniej, kiedy przyjad�. - Oto s�. - D�ing-D�ong u�miechn�� si�. Deszcz spadaj�cych gwiazd przebi� sufit dansingu. Przed moimi oczami zmaterializowa�o si� pi��dziesi�ciu Pergolijczyk�w, z �ysymi g�owami, w czarnych trykotach. Zaroi�o si� od nich. Cz�� usiad�a na kontuarze baru. - Zam�w co� dla nich! - rozkaza� D�ing-D�ong. By�em w k�opocie. Wydarzenia tej nocy zostawi�y pustki w moim portfelu. Ale trudno, zam�wi�em dla wszystkich szampana. Barman, kt�ry widzia� przybycie Pergolijczyk�w, ustawia� rz�dem kieliszki. D�ing-D�ong chwyci� butelk�, opr�ni� j� duszkiem i sta� si� poufa�y. - Jeste� w gruncie rzeczy niez�ym ch�opcem, pary�aninie. B�d� dobrze wspomina� ciebie i tw�j kraj. Ale pora ju�, abym wyruszy� przygotowa� wyjazd tych �o�nierzy z Pergolii i zmierzy� si� tam ze sztyletem Amuna. Niech �yje Pergolia. Adieu. Znikn�� w blaskach �witu, pozostawiaj�c mnie w�r�d pi��dziesi�ciu �ysych ludzik�w, kt�rzy spogl�dali na mnie, �miej�c si� szyderczo. Nie wiedzia�em, co robi�. Barman �lini� o��wek, zabieraj�c si� do sporz�dzenia rachunku. Wychyli�em sw�j kieliszek i zanios�em modlitw� do bog�w. Nowy deszcz gwiazd przeszy� powietrze. Zakry�em oczy w przeczuciu nies�ychanych wydarze�. Otworzy�em oczy. W lokalu znajdowa�o si� pi��dziesi�ciu Badaryjczyk�w. Pi��dziesi�ciu drab�w ogromnego wzrostu, o z�otawej, l�ni�cej sk�rze, tamowa�o wej�cie. Przy mnie sta� Amun-Kah-Zailat we wspania�ej jaskrawej szacie, ze zmarszczon� brwi�, bojowo rozd�tymi nozdrzami, bardziej imponuj�cy ni� kiedykolwiek. - Nie b�j si�, przyjacielu - powiedzia�. - M�dro�� badaryjska czuwa. Wybi�a godzina walki. - My�la�em, �e zgin��e� - wyszepta�em. - Zgin��em. Widz�, �e D�ing-D�ong opowiedzia� ci o tej przygodzie. Ale s�uchaj: w kilka minut potem, jak D�ing-D�ong roztrzaska� mi czaszk�, jeden z moich uczni�w zrobi� pewien eksperyment. W�o�y� mi w r�k�, jeszcze ciep��, maszyn� do podr�y w czasie, nastawion� na bardzo kr�tk� podr� w przesz�o��. Pr�ba uda�a si�. Przenios�em si� o pi�tna�cie dni wstecz i znalaz�em si� �yw i zdr�w w Badari. Mia�em przed sob� dwa tygodnie na przygotowanie wszystkiego. Wiedzia�em, �e oddzia� pergolijski wyl�duje tu u ciebie. Uzbroi�em kilkudziesi�ciu Badaryjczyk�w i oto jeste�my. Wielka bitwa odb�dzie si� w twojej epoce. B�aga�em go ze �zami w oczach, by przesun�� termin o kilka wiek�w w prz�d. Ale nie chcia� o tym s�ysze�.M�wi�, �e nie mo�e zmieni� przeznaczenia. - Do broni, Badaryjczycy! - zawo�a� wielkim g�osem. - Do ataku w czasie i w przestrzeni! Odpowiedzia� mu okrzyk Badaryjczyk�w, zawt�rowa� zbiorowy skowyt pergolijski i szyderczy �miech D�ing-D�onga, kt�ry znalaz� si� tu nie wiadomo sk�d. Przed moimi oczyma i przed oczyma barmana, kt�ry wci�� niewzruszenie dodawa� kolumny cyfr, rozpocz�a si� bitwa. By� to nieopisany zam�t. Znalaz�em si� w zawiei spadaj�cych gwiazd, kt�re przemienia�y si� w wojownik�w ubranych w stroje wszystkich epok po kolei. Zrozumia�em, �e ka�dy �o�nierz, aby zmyli� przeciwnika, robi� skoki to w przesz�o��, to w przysz�o��. Widzia�em Badaryjczyk�w znikaj�cych i zaraz zjawiaj�cych si� z powrotem z kamiennymi siekierami w r�kach, w sk�rach nied�wiedzich na grzbiecie. Tym razem troch� za daleko si� zap�dzili. Pergolijczycy w odpowiedzi na to znikli i pojawili si� z d�ugimi w��czniami, ustawieni w kwadratowy szyk, w kt�rym domy�li�em si� macedo�skiej falangi. W�wczas boj�wka badaryjska przemieni�a si� w oddzia� na motocyklach. By�y to dziwaczne starcia. Widzia�em Amuna w greckiej tunice, a potem w zbroi �redniowiecznej i na koniu zakutym w stal. Nagle sta� przede mn� w mundurze ameryka�skiego �o�nierza... Ale niebawem zmieni� si� w niemowl� skr�powane pieluszkami, prawdopodobnie pope�ni� jak�� omy�k�. Natychmiast ulotni� si� i powr�ci� jako ohydny szkielet. Zakrzywionymi ko��mi palc�w chwyci� D�ing-D�onga za sier�� jego w�ochatej czapy, lecz ten momentalnie zmieni� si� w olbrzymi� przedhistoryczn� ma�p�, kt�rej oko b�yszcza�o tym samym ogniem co oko pergolijskiego uczonego. Na to Amun rozsypa� si� w proch. Dziwaczne trupy za�ciela�y pod�og� dansingu, podnosi�y si�, obrzuca�y wyzwiskami we wszystkich mo�liwych j�zykach, wodzi�y si� za karki, zmniejsza�y si�, urasta�y, zmienia�y si� to w olbrzymy, to w p�ody, to w grupy atom�w. Krzy�owa�y si� promienie. Przenika�y si� fale. Strumienie krwi zalewa�y posadzk� i natychmiast wysycha�y, znika�y. Widzia�em... ale jak�e opisa� co� nieopisanego? Mia�em do��. Chwyci�em jak�� ocala�� z pogromu butelk� i wychyli�em j� jednym haustem, by utopi� wszystkie te okropno�ci. Burza mija�a. Stopniowo gas�y promienie. Potwory ulotni�y si�. Sala by�a pusta i sm�tna. Milcz�cy barman zamiata� szcz�tki butelek. Wojownicy ulecieli. Tylko m�j przyjaciel Amun-Kah-Zailat siedzia� przy mnie. Rzek�: - Napi�bym si� czego�, m�j synu, walka by�a gor�ca. Co wi�cej, moje my�li nies�ychanie si� spl�ta�y. Wr�g jest rozproszony w czasie, jak r�wnie� moi �o�nierze. Co do mnie, zabito mnie kilkana�cie razy, za to mia�em przyjemno�� ukatrupi� D�ing-D�onga w czterdziestu r�nych epokach. Co niech nam nie przeszkadza smakowa� tego dobrego wina. - A wynik? - spyta�em zbity z tropu. - Ach... - mrukn�� z zak�opotan� min� - to do�� zawi�e. Jak by to powiedzie�... Wyda� si� naraz zm�czony, stary, zoboj�tnia�y. Zmienia� si�. Zaciera�a si� duma twarzy, szlachetno�� postawy. - S�uchaj - przem�wi� wolno - oto prawda, jak� zaczynam rozumie�. Znasz plan D�ing-D�onga polegaj�cy na przetransportowaniu do Badari cz�ci ludno�ci pergolijskiej. Dobrze, zatrzymali�my szpic�. Ale ich g��wna armia wybra�a inn�, wcze�niejsz� epok� do najazdu na Badari. Wieki przed moim urodzeniem Badari zosta�o zaj�te przez tych osobnik�w, kt�rych nie �miem odt�d mieni� n�dznikami... Zamilk�. Nie �ni�o mi si�. W moich oczach zmniejsza� si�. Starza� si�. Twarz mu si� marszczy�a. Jakim� jeszcze czarom mia�em asystowa�? Mo�e zwariowa�em? Gdzie to widzia�em ten szata�ski u�mieszek, oczy pob�yskuj�ce z�o�liwo�ci�, cienkie wargi?... - A wi�c - Amun znowu zacz�� m�wi� - plan D�ing-D�onga powiedzie si�, powi�d� si�. A w takim razie sta�o si� co�, co m�g� przewidzie� bardzo subtelny umys�, a czego ja jeszcze w pe�ni nie mog� obj��, zaszokowany nadmiarem przyg�d. Rada badaryjska znik�a, a jej miejsce zaj�a pergolijska. Padnij na kolana, pary�aninie, przed fantastyczn� tajemnic� istnienia. Pergolijczycy stali si� Badaryjczykami. Ale z biegiem czasu Badaryjczycy stali si� Pergolijczykami. S� r�wnocze�nie naszymi przodkami, nami samymi i naszymi potomkami. Jeste�my ich pradziadkami i zarazem prawnukami. Jest to ca�kowita wzajemno��, a wi�c identyczno��. S� nami, powiadam ci. A my jeste�my nimi, my, kt�rzy panujemy w Badari. Ka�dy z oddzia��w, kt�re tu ze sob� walczy�y, przedstawia� inny aspekt tej samej rzeczywisto�ci. Ka�dy wojownik walczy� z samym sob�, a ja, Amun-Kah-Zailat, nie jestem nikim innym, jak uczonym pergolijskim D�ing-D�ongiem... Przemiana dokona�a si�. To D�ing-D�ong pi� wino u mojego boku. Czu�em si� jak o�lepiony. Wypadki te starga�y mi nerwy i pomiesza�y rozum. Wyszed�em z dansingu. Blady dzie� rozja�nia� star� dzielnic� Montparnasse, gdzie �y�em tak spokojnie. D�ing-D�ong pod��a� za mn� i chichota� szyderczo, wiedz�c doskonale, co teraz nast�pi. Nie mog�em znie�� jego obecno�ci. Musia�em za wszelk� cen� wyzwoli� si� z tego koszmaru. Tu� pod nogami, w rynsztoku, zobaczy�em bia�y elipsoidalny przedmiot. Jeden z wojownik�w upu�ci� swoj� maszyn�. Podnios�em j�. Mia�a dwa guziczki. Uczony pergolijski obja�ni� mnie us�u�nie, �e jeden s�u�y do startu, a drugi do zatrzymania si�. - Ten instrument jest nakierowany w przesz�o�� - powiedzia� zach�caj�co. - Spr�buj. Malutka podr�. Naci�nij pierwszy guzik i prawie r�wnocze�nie drugi. Przerzucisz si� tylko o kilka godzin wstecz. Nic trudnego. Tak bardzo chcia�em si� go pozby�, �e nie namy�la�em si�. Nie dostrzeg�em makiawelicznego celu jego oble�nej uprzejmo�ci. Zamkn��em oczy i dopiero uczyniwszy fatalny gest, przekl��em bog�w i ludzi. Poczu�em gwa�towny wstrz�s. Ogarn�y mnie md�o�ci. Przemkn�y gwiazdy, zn�w nast�pi� gwa�towny wstrz�s i znalaz�em si� na Ziemi. W tym momencie zrozumia�em. �wiat odm�odzi� si� o dwana�cie godzin. By�em sob� z poprzedniego wieczoru, w tej samej sytuacji co u progu przyg�d. Mia�em wi�c do prze�ycia jeszcze raz t� piekieln� noc, a poniewa� powt�rzy si� ona we wszystkich szczeg�ach - si�� rzeczy o �wicie podejm� z rynsztoka maszyn� i przycisn� guzik. Wtedy musz� wr�ci� w przesz�o��, jeszcze raz prze�yj� t� noc... i jeszcze, i jeszcze, i tak ju� wiecznie. M�j drobny gest wpl�ta� mnie w fatalne ko�o czasu...* Siedzia�em na tarasie kawiarni La Coupole. Patrzy�em na przep�ywaj�cy t�um, popijaj�c zimne piwo. Zawsze tak sp�dzam letnie wieczory. Jak co dzie� o tej godzinie, le�a�a przede mn� roz�o�ona gazeta, na kt�r� rzuca�em okiem od czasu do czasu, gdy mnie zm�czy�o patrzenie na przechodni�w. My�la�em, �e wszystko nie�le si� uk�ada. W tym w�a�nie momencie wkroczy� w moje �ycie Badaryjczyk... Pierre Boulle * Uwa�ny czytelnik powie, �e je�li wypadki odnawiaj� si� dla mnie zawsze dok�adnie tak samo, jak ju� to mia�o miejsce, w ka�dym punkcie opowiadania musia�em wiedzie�, co nast�pi. Rzeczywi�cie tak jest. Nie jest mi obcy �aden szczeg� tego niezmiennego cyklu, w kt�rym �yj� od niesko�czonej przesz�o�ci do niesko�czonej przysz�o�ci. Je�li tego nie zdradza�em, to dla podtrzymania uwagi czytelnika... A poza tym zawsze trzeba od czego� zacz��. - O. V. PIERRE BOULLE Pisarz francuski (1912-1994). Autor przede wszystkim "Mostu na rzece Kwai" (1952) i dwukrotnie sfilmowanej (1968 i 2001 plus kilka kontynuacji i seriali) "Planety ma�p" (1963), alegorii opresji i rasowej nienawi�ci w oprawie SF. W�r�d pozosta�ych jego powie�ci kilka nale�y do r�nych odmian szeroko rozumianej fantastyki: "Le jardin de Kanashima" (1964), "Les jeux de l'esprit" (1971), "Le bon Leviathan" (1978), "Les coulisses du ciel" (1979) i "La baleine des Malouines" (1983). Zbiory opowiada� fantastycznych: "Contes de l'absurde" (1953), "E=mc2" (1957), "Quia absurdum" (1970). Opowiadanie "Noc bez ko�ca" wesz�o w sk�ad zbioru "Contes de l'absurde" i ponownie, jako szacowna klasyka, razem z dwoma innymi, do podr�cznika Boullowskiej SF "Contes et histoires du futur. Texte integral + Les cles de l' oeuvre" (2001) w opracowaniu Claude'a Azizy'ego (owe "Klucze" licz� prawie 200 stron!) wydanego przez Julliarda w serii Pocket Classiques. Przedstawiony przek�ad "Nocy..." jest przedrukiem ze specjalnego dodatku dla prenumerator�w "Przekroju" - "Noworoczna premia" (grudzie� 1958 - stycze� 1959). T�umacz nieznany. MSN