4702
Szczegóły |
Tytuł |
4702 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4702 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4702 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4702 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Ewa Bia�o��cka
B��kit Maga
Kropla spad�a do miseczki ustawionej na stole obok mego
�okcia. Unios�em g�ow�. Na suficie po�rodku mokrej plamy
wybrzusza�a si� i ros�a nast�pna. Spad�a, wzbudzaj�c kr�gi
na powierzchni wody, w po�owie wype�niaj�cej naczynie. Gdy
si� przeja�ni, trzeba wej�� na dach i za�ata� dziur�. �wieca
k�ad�a ��t� plam� �wiat�a na blacie zarzuconym kartkami,
zu�ytymi pi�rami, rysikami i miseczkami z tuszem. Odsun��em
pami�tnik od niebezpiecznych rejon�w, gdzie grozi�o mu
zachlapanie wod� lub farb�. Gruby tom oprawny w sk�r�
zrobiony by� z drogiego papieru, a dodatkowo ka�d� stron�
sygnowano u g�ry o�mioma runami:
Kamyk, syn Stokrotki, z ojca Chmury, z domu Obserwatora
P�owego.
To ja. Adept magii. Tkacz Iluzji. Przyjaciel smoka.
P�owy opisa� w kronice histori� mojej podr�y w poszukiwaniu
maga z kasty Stworzycieli i spotkania ze smokiem o imieniu
Po�eracz Chmur. A ja spisywa�em dalsze wydarzenia.
Przeci�gn��em si�, splataj�c palce i wyrzucaj�c ramiona
przed siebie. Sk�ra na prawej d�oni, poznaczona bliznami,
zamrowi�a. �lady ci�gn�y si� dwiema nier�wnymi krechami na
wierzchniej stronie r�ki, od nadgarstka a� do staw�w
serdecznego i ma�ego palca. Podobne szramy, bia�awe, mia�em
we wn�trzu d�oni. Kiedy prawie rok temu otrzyma�em t�
swoist� pami�tk� i ostrze�enie, by� taki sam wiecz�r jak
obecny - wilgotny, zadeszczony i nudny.
Przewr�ci�em kilkadziesi�t stronic pami�tnika i zacz��em
odczytywa� w�asne, chwiejne pismo.
Po�eracz Chmur szczerze stara� si� wywi�za�
obietnicy. W drodze do domu niemal ca�y czas mieli�my
z��czone umys�y i s�ysza�em. Napawa�em si� nowymi
doznaniami, zapami�tywa�em, ile si� da�o. G�osy ptak�w i
zwierz�t, szum traw, p�yn�cej wody... Nawet piasek pod
stopami gada�. �wiat, kt�ry do tej pory by�
kolorem, dotykiem i zapachem, otworzy� si� szerzej i sta�
si� bogatszy, jeszcze wspanialszy. Jedno mnie rozczarowa�o.
G�uchy od urodzenia, uczy�em si� tylko mowy r�k i oto (rzecz
�mieszna) lengorchia�ski - m�j ojczysty j�zyk - by� dla mnie
r�wnie zrozumia�y jak cmokanie wiewi�rki.
Wszystko uk�ada�o si� dobrze, dop�ki dopisywa�a pogoda.
Gdy zacz�y si� deszcze, a co za tym idzie, przymusowe
zamkni�cie w czterech �cianach, Po�eracz Chmur z dnia na
dzie� robi� si� marudniejszy. Teraz w pe�ni rozumiem, jak
nieprzyjemne musia�o by� dla niego pozostawanie w psiej
postaci. Jak nudne "s�uchowe" �wiczenia, kt�rym ja oddawa�em
si� z pasj�. A deszcz, kt�ry pada� ci�gle, zmieniaj�c tylko
nat�enie - od m�awki do ulewy i odwrotnie - musia�
doprowadza� do sza�u wra�liwego na wilgo� smoka.Kaprysi�,
narzeka� i dokucza� czasem w przykry spos�b. Nie tylko ja,
ale i cierpliwy P�owy mia� go dosy�.
Katastrofa zdarzy�a si� w �rodku pory deszczowej.
Pami�tam, �e by� wczesny zmierzch. P�owy uciera� ma�� na
reumatyzm, by� na ni� wyj�tkowy popyt. Ja studiowa�em
misk�. Nie, nie zwariowa�em. Zwyczajne gliniane naczynie
inaczej brzmi, gdy uderzy� je otwart� d�oni�, inaczej, gdy
drewnian� �y�k�, b�d� poskroba� paznokciami. �ycie mo�na by
strawi� na rozpracowywaniu sto�owej zastawy. Po�eracz Chmur
znowu u�ycza� mi swoich uszu. Straci�o to ju� dla mnie smak
niesamowito�ci. Troch� trudu kosztowa�o utrzymanie
mentalnego kontaktu ze smoczym "ja" na takim poziomie, by
pozby� si� uczucia przebywania w dw�ch miejscach
jednocze�nie. Pozostawa� tylko efekt s�yszenia z innego
kierunku, na kt�ry musia�em bra� poprawk�. Odtwarza�em t�
piekieln� misk� na wszystkie sposoby, a Po�eracz Chmur
nudzi� si� �miertelnie.
"Sko�cz ju�".
"Zaraz".
"Zr�b co� ciekawszego"...
"P�niej".
"Sko�cz ju�..."
"Zaraz".
I to ju� by�o, niestety, za du�o dla Po�eracza Chmur.
Zacz�� wymy�la� mi w�ciekle i niezwykle obrazowo. Nic
dziwnego, �e ponios�y mnie nerwy. Si�gn��em do smoczopsiego
ucha i wbi�em w nie paznokcie! Wola�bym nie pami�ta�, co
sta�o si� potem. Do��, �e jednocze�nie us�owa�em: trzyma�
grubo owini�t� r�k� w g�rze (tak mniej bola�o) i wk�ada�
g�ow� mi�dzy kolana (gdy� robi�o mi si� s�abo). Nie bardzo
dawa�o si� to pogodzi�. P�owy zmywa� krew z pod�ogi,
zagl�daj�c do kocio�ka, gdzie gotowa�y si� zagi�te jak
rybie o�ci ig�y chirurgiczne. Po�eracz Chmur rozp�aszczy�
si� pod sto�em i udawa�, �e go nie ma.
Ca�� noc i nast�pny dzie� gor�czkowa�em. P�owy zmusza�
mnie do picia okropno�ci, po kt�rych wi�kszo�� czasu
przespa�em. A gdy wreszcie si� pozbiera�em, Po�eracza Chmur
ju� nie by�o. Nawet si� nie po�egna�. Z P�owego nic nie da�o
si� wyci�gn��, mia�em wra�enie, �e u�atwi� m�odemu smokowi
decyzj� o odej�ciu. W ten spos�b straci�em towarzysza. Przez
w�asn� porywczo��... i deszcz.
A� do wiosny �wiczy�em z uporem to, co zdo�a�em opanowa�
z pomoc� Po�eracza Chmur. Pierwszego dnia cofania si�
wylew�w - gdy wszyscy mieszka�cy wioski wieszali na �cianach
wianki uplecione ze �wie�ych ga��zek, a na st� wje�d�a�y
ciastka z ostatnich zapas�w zimowej m�ki - P�owy podj��
decyzj� o mej przysz�o�ci. Wcale nie odby�o si� to w
uroczysty spos�b. Pami�tam dok�adnie, �e P�owy siedzia� przy
stole, tn�c no�ykiem gi�tkie p�dy, oblepione p�kami drobnych
kwiatk�w. Splatali�my z mich ma�e k�ka, a ja wiesza�em
gotowe na �wie�o wybielonych �cianach. Jeden z gwo�dzi wbity
by� krzywo i pr�bowa�em wygi�� go do g�ry. Drgni�cie pod�ogi
odwr�ci�o m� uwag� od kawa�ka opornego �elaza. To P�owy
tupn�� - jak zawsze, chc�c mnie przywo�a�. Od�o�y� n� i
zacz�� uk�ada� palce w mowie r�k:
"Wylewy ko�cz� si�. To ju� �wi�to Wiosny. Czas stan�� w
Kr�gu".
Nie upu�ci�em wianka. Odwr�ci�em si� i powiesi�em go na
�cianie. Krzywo. Usiad�em naprzeciwko P�owego.
"Niewiele umiem".
"Wystarczy" - odpar�.
"Po�eracz Chmur odszed� za wcze�nie!" - Gwa�towno��
przekazu podkre�li�em uderzeniem palc�w o przedrami�.
P�owy poklepa� mnie po r�ce, gestem dodaj�cym otuchy.
"W obrazach jeste� �wietny, d�wi�ki to sprawa drugiego
rz�du. Poza tym ka�dy z nas uczy si� przez ca�e �ycie.
Egzamin w Kr�gu to tylko pewien etap, nic wi�cej. Chcia�by�
od razu zosta� Mistrzem? Nie za wiele sobie wyobra�asz?"
Roze�mia� si� i pogrozi� mi �artobliwie, a potem
spokojnie zabra� si� do zwijania ostatniego wianka.
Zamek Mag�w le�y na po�udniu Lengorchii, na jednej z
wysepek rzeki Enite, kt�ra mi�dzy Puszcz� Oczu a Wzg�rzami
Ko�ci tworzy rozga��zion� i bardzo skomplikowan� delt�.
Dlatego te� du�� cz�� drogi przebyli�my z P�owym �odzi�. Z
daleka siedziba Kr�gu nie wydawa�a si� imponuj�ca.
Wygl�da�a jak p�ytka misa odwr�cona do g�ry dnem, nad kt�r�
wystawa�y niewysokie klocki przykryte dzwonkami do gaszenia
�wiec. Ale w miar� zmniejszania si� odleg�o�ci, "miska"
przybiera�a niepokoj�ce rozmiary. Okaza�a si� straszliwie
wysokim murem otaczaj�cym kompleks wie� o spadzistych
dachach. �ciana ci�gn�a si� w obie strony, zaginaj�c
�agodnie gdzie� w nieokre�lonym punkcie perspektywy. Droga
od przystani wiod�a wzd�u� niej i nie mog�em powstrzyma�
si�, by nie ci�gn�� r�k� po idealnie g�adkiej powierzchni.
By�a pokryta czym� w rodzaju glazury i ca�kowicie pozbawiona
spoin.
"To robota Iskier" - obja�ni� P�owy, widz�c moj�
fascynacj�. - "Po wzniesieniu konstrukcji z granitu,
wytworzyli tak wysok� temperatur�, �e stopili powierzchni�
ska�y".
Otworzy�em usta z podziwu. Nie�le. Wulkan na �yczenie.
S�usznie magowie z kasty Iskier nosili na piersiach run�
"s�o�ce".
Wielka brama zamkowa by�a zamkni�ta na g�ucho, ale
niedu�e drzwi wykrojone w jej skrzydle - uchylone
zach�caj�co. W przej�ciu nie by�o stra�nika, tylko
na �aweczce pod �cian� siedzia� staruszek (zapewne
od�wierny) i gryz� pestki. Wygl�da� niepozornie, wi�c
zdumia�o mnie, �e P�owy przywita� go, k�aniaj�c si� z
widocznym szacunkiem. Starzec u�miechn�� si� przyja�nie.
Sta�em za plecami P�owego i tylko z kilku nieznacznych
gest�w r�ki domy�li�em si�, �e co� m�wi. Od�wierny
u�miechn�� si� szerzej, a potem przeni�s� wzrok na mnie.
Wyraz jego twarzy przeszed� p�ynnie z "Ciesz� si�, �e ci�
widz�" na "Kogo my tu mamy?" Wykona� zapraszaj�cy gest i
wr�ci� do plucia �upinami. Poszli�my we wskazanym kierunku.
P�owy za�o�y� r�ce za plecy i ukradkiem pokaza� mi dwa
znaki: "kr�g" i "��wia". Mag z kasty Stra�nik�w S��w?
Przekazywano nas sobie z r�k do r�k, �a�cuszkow� metod�.
Od korytarza do korytarza, od schod�w do schod�w.
Przechodzili�my przez tyle dziedzi�c�w, galerii i ogrod�w,
�e zastanowi�em si�, czy nie obchodzimy ca�ego zamku wko�o.
Wreszcie dop�yn�li�my do bezpiecznego portu - niewielkiej
komnatki, bardzo czystej i bardzo ascetycznie urz�dzonej.
Ledwo zd��yli�my rozpakowa� swoje rzeczy, po P�owego
przyszed� jego znajomy i zosta�em sam. Pr�bowa�em �wiczy�,
ale szybko straci�em do tego ochot�. Postanowi�em obejrze�
okolic�. Drzwi wychodzi�y na paropoziomow� galeri�, kt�ra
otacza�a sze�ciok�tn� studni� dziedzi�czyk niemo�liwie wr�cz
zapchany r�ami. Krzewy r�ane mimo do�� wczesnej pory
kipia�y kwiatami. P�dy ro�lin, nie mieszcz�c si� w
wyznaczonym im miejscu, oplata�y balustrady, wi�y si� doko�a
kolumienek, si�gaj�c wy�szych pi�ter zieleni�, r�em,
karminem i ci�k�, krwaw� purpur�. Spotkania z mistrzami
mia�y si� rozpocz�� dopiero jutro, ale po�r�d r�anych
krzew�w kr�ci�o si� ju� kilkunastu ch�opc�w. Z wysoko�ci
pi�tra patrzy�em, jak paru z nich bawi�o si� w chowanego.
M�odziutki Obserwator odnajdywa� ukrytych w r�ach
towarzyszy nieomylnie, jak prowadzony niewidzialn� nitk�. W
innym rozpozna�em W�drowca, gdy znikn�� niespodzianie tu�
sprzed nosa tropiciela. Dziwna to by�a zbieranina - ch�opak
z wybrze�a, o w�osach wyp�owia�ych od s�o�ca i s�onego
wiatru, obok panicz w ci�kich brokatach, kt�rego poufale
klepa� po ramieniu m�ody �owca w sk�rzanej kurtce. Par�
krok�w dalej bawi�o si� dziecko pod opiek� guwernera.
Pyzaty ch�opczyk, na oko sze�cioletni, turla� pi�k� po
�cie�ce. Kolorwa kula toczy�a si� to tu, to tam, za ka�dym
jednak razem wracaj�c do n�g w�a�ciciela jak wierny pies.
Dzieciak by� znudzony. Szura� nogami, wzbijaj�c kurz i
brudz�c jedwabne po�czochy, wrzuca� kamyczki do fontanny,
stoj�cej w centrum rozarium i t�sknie spogl�da� na starszych
ch�opc�w. Czy i ten malec mia� by� poddany ocenie? Chodzi�o
raczej o oficjaln� kwalifikacj� do jednej z kast oraz
ukierunkowanie zdolno�ci rozpieszczonego dzieciaka.
Zszed�em na d�, pomi�dzy rozbuchan� obfito�� kwiat�w. Od
razu zrozumia�em, dlaczego adepci z tak� swobod� poruszali
si� w r�anej g�stwinie. Nigdzie nie by�o ani jednego
kolca. Czu�em si� nieswojo w otoczeniu tylu r�wie�nik�w. W
domu trzyma�em si� na uboczu, tote� i tutaj nie do��czy�em
do roze�mianej, dokazuj�cej grupki. Przysiad�em na
obrze�u fontanny. Rozsiewa�a mogotliwe krople. Czu�em wilgo�
osiadaj�c� na twarzy. Pod wodnym baldachimem mok�a figurka
ch�opczyka, otaczaj�cego ramieniem d�ug� szyj� g�si. Ptak
rozpo�ciera� skrzyd�a, pulchne dziecko zastyg�o w dziwnej
pozie, odchylone w ty�. Nie wiadomo, czy artysta si�
pomyli�, czy te� efekt by� zamierzony, lecz ca�a scenka
wydawa�a si� raczej walk� ni� zabaw�. Ruchliwy sze�ciolatek
tymczasem usi�owa� z�apa� jedn� z rybek, p�ywaj�cych w
fontannie i ju� zd��y� zmoczy� si� powy�ej �okci. Guwerner
patrzy� na to z melancholijn� rezygnacj�.
Zabawa w chowanego przenios�a si� w odleglejsze rejony i
ko�o fontanny zosta�o tylko czterech ch�opak�w. Jeden z
nich, ros�y i barczysty, nosi� koszul� w kolorze b��kitu
mag�w, z wyszytymi na ramionach ornamentami cechu snycerzy
przeplatanymi run� "oko". Wyda�o mi si� to bardzo
aroganckie. Czy�by by� a� tak pewien, �e zda? Dw�ch
nast�pnych nie wyr�nia�o si� niczym szczeg�lnym, ale by�o w
nich co� wielkomiejskiego. Kim byli? M�wcami? Przewodnikami
Sn�w zagl�daj�cymi w przysz�o��? Mo�e kt�ry� z nich by�
Tkaczem Iluzji jak ja? A mo�e tylko zwyk�ym Obserwatorem?
Czwarty - panicz o d�ugich lokach zwi�zanych b��kitn�
(znowu!) ta�m� - popisywa� si� swoimi umiej�tno�ciami.
�onglowa� kilkoma kulkami. Podrzucane zr�cznie, p�on�y w
powietrzu, a gas�y, gdy mia�y wpa�� do oczekuj�cej d�oni.
Nie by�o �adnych w�tpliwo�ci - m�ody Iskra i to bardzo
utalentowany. Z talentem czy bez, Iskra mia� niedobry
charakter. Znudzony �onglerk�, zacz�� rzuca� we mnie, przy
aprobacie koleg�w. Wyra�nie mnie prowokowa�. Do czego?
Mia�em wsta� i da� mu w nos? Odsun��em si�.
"Masz si� za co� lepszego? Jeste� Stworzycielem,
wie�niaku?" - dotar� do mnie przekaz m�odego M�wcy.
Nast�pny pocisk p�on�� i przypali� mi spodnie. Zerwa�em
si� i przeszed�em na drug� stron� fontanny. Iskra nie
rezygnowa�. Uderzenie w rami�, a potem w g�ow�. Tego by�o za
du�o! Iskra w�a�nie unosi� r�k�, szykuj�c si� do nast�pnego
rzutu. Jednak drwi�cy u�miech znik� jak zdmuchni�ty, gdy
kulka buchn�a niespodzianie p�omieniem, kt�ry obj�� ca��
jego d�o�. Pr�bowa� drug� r�k� zdusi� p�omie�, miota� si�,
przera�ony. Trwa�o to tylko chwil�, potem cofn��em iluzj�.
Iskra sta�, rozczapierzaj�c palce i trzymaj�c si� za
przegub. Bia�y na twarzy jak wapno, patrzy� na praw� d�o�,
pokrywaj�c� si� paskudnymi b�blami. Poczu�em, �e robi mi si�
to zimno, to zn�w gor�co. To by�o niemo�liwe! Absolutnie
niemo�liwe! Mira�e nie kalecz�!
Iskra zmi�k� w kolanach, oczy uciek�y mu w g��b czaszki i
zemdla�. M�wca wraz z towarzyszami rzucili si� go cuci�.
Masywny Obserwator w b��kicie post�pi� krok ku mnie, unosz�c
zaci�ni�te pi�ci. Wtedy zrobi�em co�, czego b�d�
�a�owa� do ko�ca �ycia. Zamiast pr�bowa� pom�c Iskrze lub
podj�� walk� jak m�czyzna stch�rzy�em. Odwr�ci�em si� na
pi�cie i uciek�em.
W pierwszej chwili nie w pe�ni zda�em sobie sprawy, co
si� sta�o. Iskra zosta� poparzony ogniem, kt�rego nie by�o.
Nie mie�ci�o si� to w g�owie. Czy m�j talent kry� w sobie
pu�apki? Jak to mo�liwe? Drug� my�l� by�o: gdzie jest P�owy?
A natychmiast potem przysz�o skojarzenie i a� zemdli�o mnie
z przera�enia. Kodeks Kr�gu! Prawa, kt�re P�owy wbija� mi
do g�owy, od kiedy nauczy�em si� czyta�. Od razu na
pierwszej stronie, wielkimi literami widnia�o:
Nie u�yjesz swego talentu na szkod� cz�owieka.
Nie odbierzesz �ycia ani nie zranisz nikogo.
Nie udzielisz pomocy mordercy ani temu, co gwa�t zadaje.
Inaczej talent b�dzie ci odj�ty moc� praw Kr�gu Mag�w.
Dobrze te� zna�em histori� pewnego W�drowca, kt�ry z�ama�
prawo. Bieg�y chirurg otworzy� mu czaszk� i przeci��
delikatne �cie�ki rozumu. Pozostawiono biedaka przy �yciu
tylko po to, by sam je sobie odebra�.
I co ja, nieszcz�sny, mia�em robi�? Przyczai�em si� w
jakim� mrocznym k�cie i trz�s�em ze strachu. Grozi�o mi co�
o wiele gorszego ni� rozbicie nosa przez krewkiego
Obserwatora. Dzisiaj wydaje mi si� to dziecinne a� wstyd.
Powinienem wtedy zaufa� P�owemu. Powinienem jak najszybciej
odszuka� kogo� ze starszych i zda� si� na jego rozs�dek oraz
�ask�. Czym w�a�ciwie r�ni�o si� zaj�cie z Iskr� od zwyk�ej
b�jki dw�ch smarkaczy? Tylko u�ytymi �rodkami.
Ale wtedy tak nie my�la�em. Podsma�enie z�o�liwego
paniczyka zdawa�o mi si� zbrodni�, a przewidywana kara -
torturami i �mierci�. Nie chodzi�o ju� o to, czy otrzymam
certyfikat, w gr� wchodzi� m�j najwi�kszy skarb - talent.
Postanowi�em oddali� si� z zamku jak najszybciej. Zanim
kt�ry� z Obserwator�w namierzy m�j spos�b my�lenia obrazami
i runami i po�le za mn� pogo�. Ruszy�em ku bramie drog�,
kt�r� niedawno przemierzy�em z P�owym. Szed�em szybko, ale
nie bieg�em, nie chc�c wyda� si� podejrzanym. Mija�em
krz�taj�c� si� s�u�b�. Spotka�em paru mag�w pogr��onych w
rozmowie, a na jednego omal nie wpad�em, gdy wynurzy� si�
zaczytany z bocznego korytarza, w ksi��ce. Spojrza� na
mnie ma�o przytomnie, po�wi�caj�c tyle uwagi co domowemu psu.
Odetchn��em.
Stra�nik S��w przy bramie nie robi� mi �adnych trudno�ci,
cho� zdziwi� si�, �e ju� wychodz�. Pozdrowi�em go
skinieniem g�owy i krzywym u�miechem - szcz�ki mia�em tak
zaci�ni�te, �e a� bola�y. Przeszed�em par� krok�w znajomym
taktem pod murem Iskier, po czym pu�ci�em si� k�usem w
stron� przystani, sk�d w�a�nie odbija�a d�uga barka.
W ten spos�b Kamyk, syn Stokrotki z ojca Chmury, z domu
P�owego, sta� si� Nikim Znik�d. Schowany mi�dzy pakami na
pok�adzie, ruszy�em w nieznane, za ca�y maj�tek maj�c
we�nian� bluz� i kilka drobiazg�w w kieszeniach.
Na barce sp�dzi�em szmat czasu, doprowadziwszy do
perfekcji iluzj� "niewidzialno�ci". Polega ona na na�o�eniu
na w�asn� posta� obrazu t�a. Trzeba by�o tylko unika�
rozdeptania przez za�og�. Po dw�ch dniach �wicze� by�em w
tym tak dobry, �e u�ywa�em "niewidzialno�ci" nawet w ruchu,
bezczelnie kradn�c jedzenie.
Podr� sko�czy�a si� w porcie niedaleko wybrze�a oceanu.
Za�oga barki przerzuci�a k�adki na brzeg. Na sta�y l�d
zacz�to znosi� ci�kie skrzynie, kt�re liczy� i opisywa�
urz�dnik. Nie czeka�em na koniec roz�adunku. Wymkn��em si� i
ruszy�em w miasto. Widzia�em ju� kiedy� stolic� i uzna�em,
�e jest okropna. Brudna, zat�oczona i pstrokata. Tu by�o
jeszcze gorzej. Port rzeczny jest miejscem szarym, ruchliwym
i bardzo konkretnym. Tu si� nie �yje dla idei, a po to, by
pracowa� i ubija� interesy. Prym wiod� kupcy, rzemie�lnicy,
�ebracy... i stada kot�w, poluj�cych na myszy w nadbrze�nych
sk�adach. Nie spotyka si� pachn�cych s�onym wiatrem �eglarzy
o muskularnych ramionach tatuowanych w smoki i symbole
szcz�cia ani d�ugonogich dziewczyn obiecuj�cych rozkosz za
marne pieni�dze. Nie znajdzie si� kolorowych ptak�w i
mantikor w klatkach ani smuk�ych okr�t�w o czarnych burtach
i purpurowych �aglach. Czyli nic takiego, co powinno
znajdowa� si� w porcie, wed�ug ksi��ek, kt�re czyta�em. Port
w delcie �mierdzi ryb� i rybakami (co jest niewielk�
r�nic�). Sk�ada si� z du�ej liczby kr�tych uliczek
zapchanych sklepikami oferuj�cymi g��wnie �wie�� ryb� (lub
nie�wie��), ryb� w�dzon�, ryb� suszon�, kiszon� i kto wie
jeszcze jak�. Poza tym r�ne r�no�ci, od piwa liczonego na
beczki do kocich sk�rek.
Kr��y�em po tych zau�kach coraz bardziej rozdra�niony i
zniesmaczony. Przypadkiem trafi�em na uliczk� opanowan�
przez cech rze�nik�w i to mnie dobi�o. Mi�so co dawa�o si�
wyczu� te� mia�o co� wsp�lnego z ryb�. W dodatku wszyscy
masarze patrzyli na mnie wrogo. Jeden pogrozi� mi toporkiem,
drugi rzuci� starym gnatem, a trzeci zakasa� r�kawy i ruszy�
z zamiarem wygarbowania mi sk�ry (!). Znikn��em stamt�d
czym pr�dzej, przestraszony, a przede wszystkim bezbrze�nie
zdumiony.
Opu�ci�em zapowietrzone miasteczko, nie pomy�lawszy nawet
o prowiancie. Nie prze�kn��bym zreszt� ani k�sa,
zapach ryby odebra� mi apetyt. Wybra�em kierunek na chybi�
trafi�, z grubsza na po�udnie i w ten spos�b trafi�em do
miejsca, gdzie czeka�a mnie jedna z wi�kszych niespodzianek
w �yciu.
Za miastem ci�gn�a si� r�wnina z rzadka urozmaicona
�agodnymi pag�rkami, poro�ni�ta ostr� traw�, rozleg�ymi
k�pami g�stych zaro�li. Poci�ta sieci� g��bszych i p�ytszych
strumieni - krwiobiegiem tej krainy. Zatrzyma�em si� nad
brzegiem jednego z nich. Woda p�yn�a w�skim korytem, wartka
i m�tna, gdy� pora deszcz�w sko�czy�a si� niedawno.
Usiad�em w miejscu wygl�daj�cym na najmniej wilgotne i
zastanawia�em si�, jak napi� si� wody, nie zamulaj�c sobie
�o��dka.
Nie my�la�em o niczym innym. Ani gdzie b�d� spa� tej
nocy, ani o d�ugim cieniu Kr�gu, si�gaj�cym naprawd� bardzo
daleko, ani tym bardziej o domu. Tak jak podczas d�ugiej,
�mudnej pracy nie my�li si� o jej zako�czeniu, tylko o
nast�pnym ruchu, a potem o nast�pnym. Nie mia�em �adnej
przysz�o�ci, tylko t� obecn� chwil�, a �wiat zaw�zi� si� do
odrobiny wody w zag��bieniu d�oni, s�onecznych plam
ta�cz�cych na powierzchni strumienia i krzew�w poruszaj�cych
si� w podmuchach wiatru.
I wtedy, zupe�nie nagle... do g�owy wpakowa� mi si�
nieproszony go��.
"Kamyk! Co ty tu robisz?"
Przekaz mentalny by� tak znajomy, �e natychmiast odgad�em
autora.
"Po�eracz Chmur??!"
Zaro�la po przeciwnej stronie zatrz�s�y si�, ale zamiast
znajomej bia�ej psiej mordy, spomi�dzy zieleni wynurzy�a si�
najpierw para r�k, a potem ciemna, rozczochrana g�owa
m�odego ch�opaka. Gapi�em si� na to zjawisko maj�c dziwne
uczucie, �e rozum mi si� miesza. Gdzie jest Po�eracz Chmur?
Ch�opak u�miechn�� si� kpiarsko, jednym k�cikiem ust. Mia�
oczy w�skie jak li�cie mimozy i szczup�� twarz o wyra�nie
zaznaczonych ko�ciach policzkowych. Ca�kiem po prostu mia�
moj� twarz!!
Zrozumia�em. Po�eracz Chmur we w�asnej, smoczej postaci
sk�ada� si� z tony mi�ni, k��w, pazur�w i skrzyde� (oraz
du�ej ilo�ci bia�ego futra). Przy pierwszym spotkaniu
pogoni� mnie jak szczura i omal nie umar�em ze strachu. Gdy
transformowa� w psa (wci�� sporego), prawie odgryz� mi dwa
palce. A teraz paradowa� po �wiecie w mojej sk�rze,
zadowolony z �ycia! Nie wiedzia�em jak, ale ukrad� mi twarz!
Krew mnie zala�a. Jednym susem przeskoczy�em strumyk i na
powitanie r�bn��em Po�eracza Chmur w jego krzywy u�mieszek.
Skot�owali�my si� razem. Po�eracz Chmur bi� si� po babsku.
Podczas gdy t�uk�em go pi�ciami w twarz i brzuch (z niema��
satysfakcj�), on drapa�, dar� mnie za w�osy i usi�owa�
ugry�� w nos. Zd��y�em sporo mu nak�a��, zanim zmieni�
taktyk�. Z�apa� mnie za rami� i szarpn�� tak mocno, �e
prawie pofrun��em. Mia� m�j wzrost i wag�, ale by� du�o
silniejszy. W ostatniej chwili zd��y�em z�apa� przeciwnika
za w�osy i razem zwalili�my si� do wody. Dla Po�eracza
Chmur by�o to chyba gorsze od k�pieli we wrz�cym oleju. Jak
ka�dy smok uznawa�, �e woda s�u�y do picia, a od mycia mo�na
umrze�. Wyskoczy� ze strumyka szybciej ni� tam si� znalaz�,
wdrapuj�c si� po stromym brzegu. Chwyci�em go za nog� i z
okrucie�stwem poci�gn��em z powrotem.
"Jeste� pod�y. Pod�y!" - zawy� mi gdzie� pod czaszk�. -
"Co ja ci zrobi�em?"
Siedzia� na dnie, zanurzony prawie po pier�, unosz�c
�okcie gestem pe�nym obrzydzenia, jak cz�owiek pogr��ony w
bagnie. Wyci�gn��em z wody praw� r�k� i pokaza�em blizny.
"Sk�d masz moje cia�o!?"
"W�a�nie st�d" - pokaza� nosem. - "Kiedy po�kn��em troch�
twojej krwi, rozpracowa�em wzorzec. Na pami�tk�. I przyda�o
si�".
Ciekawe. Kolekcjonowa� wzorce genetyczne jak inni muszle
albo zasuszone ro�liny?
"Wypu�cisz mnie wreszcie, czy mam si� rozpu�ci�?!" -
przekaza� z pretensj�.
Wzruszy�em ramionami. Wsta� i otrz�sn�� si� jak mokry
pies. Ledwo jednak wychylili�my g�owy nad zaro�ni�t�
chwastem skarp�, dojrza�em nag�y ruch kilkana�cie krok�w od
nas, na wolnej od zaro�li przestrzeni. Wprost znik�d
pojawi� si� na niej m�czyzna w jasnym ubraniu. Rozgl�da�
si�, jakby czego� szukaj�c. B�yskawicznie poci�gn��em
Po�eracza Chmur w d�, zamykaj�c mu usta tak mocno, �e
wyczuwa�em jego z�by.
"Wr�g?" - pojawi�o si� w mej g�owie kr�tkie pytanie.
"Nie wr�g, ale i nie przyjaciel".
Po�eracz Chmur rozszerzy� kontakt i �wiat wype�ni� mi
uszy. Woda pluska�a, a ca�kiem niedaleko chrz�ci�a sztywna
trawa pod stopami. Coraz bli�ej. M�czyzn� w jasnym,
niezdatnym do podr�y stroju m�g� by� W�drowiec, dla kt�rego
wszystkie odleg�o�ci na �wiecie by�y tylko krokiem przez
niewidzialne drzwi. Wi�c jednak mnie poszukiwano. Dla
Obserwatora z Kr�gu Mistrz�w wy�owi� mnie z morza innych
umys��w by�o prost� rzecz�, a ju� zupe�n� zabawk� pos�a� w
okre�lone miejsce W�drowca. Tyle tylko, �e mag po dotarciu
na brzeg nie znalaz� nikogo. Zesztywnia�y w niewygodnej
pozycji, widzia�em mi�kkie pantofle, drepcz�ce
niezdecydowanie tu� nad moj� g�ow�, ale W�drowiec ujrza�
tylko p�yn�c� wod� i stert� starych ga��zi. Wreszcie nogi
W�drowca znikn�y z towarzyszeniem niezwyk�ego d�wi�ku.
"Co to by�o?" - zdziwi�em si�, likwiduj�c mira� i
puszczaj�c Po�eracza Chmur, kt�ry natychmiast zacz��
rozciera� sobie wargi. Momentalnie wycofa� si� te� ze
�cis�ego kontaktu i zn�w og�uch�em.
"Widzia�em jak znikn��. Zostawi� dziur� w powietrzu i
wszystkie cz�stki run�y w ni� jak w przepa��".
Spojrza�em na Po�eracza Chmur spode �ba. Ale� z niego
k�amczuch. Przecie� nie mo�na widzie� powietrza.
Wygrzebali�my si� na suchy l�d. �ci�gn��em bluz� i
starannie j� wy���em. Po�eracz Chmur otrzepywa� si�, jakby
wci�� chodzi�o o futro. Co on w�a�ciwie mia� na sobie?
Wy��cznie koszul� i kuse spodnie do p� �ydki, mimo ch�odu.
Obie rzeczy by�y imponuj�co brudne.
"Wr�ci�em do domu..." - opowiada� Po�eracz Chmur - "...a
tam ju� mieli nowe jajko... i nie wytrzyma�em, polecia�em z
naszej wyspy z powrotem na kontynent. Mie� rodze�stwo,
Kamyku, to fatalna sprawa".
Zgodzi�em si� z nim. Zw�aszcza bli�niacze rodze�stwo.
"W psy rzucaj� tu kamieniami, wi�c pomy�la�em o tej
postaci" - ci�gn�� dalej. - "Okaza�a si� ca�kiem wygodna. Co
prawda, trudno polowa� z takimi ma�ymi z�bami, ale znalaz�em
miejsce, gdzie le�y mn�stwo mi�sa, tylko bra�".
Rze�nicza ulica! Po�eracz Chmur musia� tam sobie ca�kiem
�mia�o poczyna�. Czer� i plugastwo! Mia�em ochot� zn�w go
wyk�pa�, za zrzucanie na cudz� g�ow� w�asnych grzech�w.
"A ty? Zdaje si�, �e masz k�opoty. Ten cz�owiek... mag.
Czy chcia� ci� skrzywdzi�?"
Zwleka�em z wyja�nieniami, udaj�c, �e bardzo mnie zajmuje
wylewanie wody z but�w, ale Po�eracz Chmur tak naciska�, �e
w ko�cu wywl�k� ze mnie ca�� �a�osn� histori�. Kiedy
sko�czy�em, obj�� mnie ramieniem, zupe�nie ludzkim,
wsp�czuj�cym gestem.
"Nie p�acz".
"Nie p�acz�" - odpar�em ponuro i otar�em nos wierzchem
d�oni.
"Ale si� narobi�o. Przecie� tyle razy rozpala�e� ten
nieprawdziwy ogie� i nic si� nie dzia�o".
Po�eracz Chmur drapa� si� nerwowo za uchem, my�l�c
intensywnie.
"Podpal co�. Cokolwiek" - za��da�. Oberwa�em z krzaka
such� ga��zk� i kaza�em jej zap�on��. Wszystko wygl�da�o
normalnie. P�omie� po�era� z apetytem drewno. Cienka kora
zwija�a si� w �arze i czernia�a, gorzki dym zadrapa� w
gardle, ale gdy znik� ogie�, ga��zka by�a nienaruszona.
"Nic".
"A co� �ywego?"
Co� �ywego? Nie mia�em zamiaru eksperymentowa� ani na
sobie, ani na nim. Wypatrzyli�my w k�pie trawy ropuch�.
Jedn� z tych paskudniejszych, o rogatym nosie, pluj�c�
krwi�, gdy j� podra�ni�. Rozpali�em na ropuszym �bie male�ki
ogieniek. Poruszy�a si� nieznacznie, a potem siedzia�a
ca�kiem spokojnie, ruszaj�c gard�em. Po�eracz Chmur gapi�
si� na ni� w skupieniu. Wreszcie mia�a do�� naszego
towarzystwa i pokica�a pod krzaki.
"Wcale si� nie oparzy�a. Skoczy�a, bo chcia�a, a nie
dlatego, �e j� co� bola�o. Nawet si� nie przestraszy�a. Mo�e
jest na to za g�upia" - skomentowa�.
M�ody smok upiera� si�, �e b�dzie mi towarzyszy�. Ja
jednak nie chcia�em przebywa� z bli�niakiem, kt�ry mia�
typowo zwierz�ce odruchy. Takie jak k�apanie z�bami na
motyle czy oblizywanie �ap, to znaczy r�k. Po�eraczowi Chmur
bardzo zale�a�o, wi�c ugi�� si� w jednym - zmieni wygl�d.
To naprawd� niezwyk�e. Najpierw porusza� wszystkimi
mi�niami twarzy po kolei, jakby ich pr�buj�c. Potem w
dziwaczny, nie do okre�lenia spos�b jego oczy zmieni�y
kszta�t, pookr�gla�y, sta�y si� ciemniejsze, prawie czarne,
a w�osy rozprostowa�y si� i opad�y na czo�o g�st� grzyw�.
Tak by�o znacznie lepiej. Nadal wygl�da�, jak m�j krewny,
ale przynajmniej nie jak lustrzane odbicie.
Tak wi�c postanowili�my zosta� razem. Uk�ada�o nam si� z
Po�eraczem Chmur ca�kiem nie�le. Stara�em si� tolerowa�
rozmaite jego przywary. Czego� mo�na wymaga� od kogo�, kto
wi�kszo�� �ycia sp�dzi� na czterech �apach? On za to
pozwoli� si� umy� - tylko raz, wyj�tkowo i ze strasznym
po�wi�ceniem. Poza tym stara� si� jada� osobno. Do ko�ca
�ycia nie zapomn� polowania, jakiego by�em �wiadkiem.
Podkradli�my si� do stadka dzikiego drobiu. Podczas gdy ja
zastanawia�em si�, jak z�apa� powolniejsz� sztuk�, Po�eracz
Chmur rzuci� si� na najwi�kszego ptaka i przegryz� mu kark.
Rozszarpa� nieszcz�sne ptaszysko i po�ar� na surowo, pluj�c
pierzem, umazany krwi� jak wilko�ak.
By� �wietny w wyw�szaniu i chwytaniu wszystkiego,
co �y�o, a nadawa�o si� do zjedzenia. Zawsze znajdowa� dobre
miejsca do spania, a w nocy grza� jak piec. Tak to wa��saj�c
si� z mym niezwyk�ym przyjacielem po lasach, polach i
trzcinowiskach, po trochu dzicza�em. Prze�amawszy si� raz,
nie mia�em ju� �adnych wyrzut�w sumienia, kradn�c owoce i
jarzyny z ogrod�w. Nie unios�em si� te� honorem, gdy Po�eracz
Chmur zaproponowa� mi spo�ycie nielegalnie zdobytej kaczki.
Wychowanek maga, uzdolniony Tkacz Iluzji z ogromnymi
aspiracjami, stacza� si� na dno moralne. Mo�e w ko�cu i ja,
wzorem Po�eracza Chmur, zacz��bym zagryza� kr�liki, gdyby
los nie zani�s� nas na sam brzeg morza, mi�dzy diuny z ich
niepowtarzalnym zapachem nadmorskiej trawy, piasku
i soli. Tego dnia, kiedy nast�pi� kolejny zwrot w moim
�yciu, robili�my z Po�eraczem Chmur to, co zwykle, czyli
nic. Wygrzewali�my si� w s�o�cu, le��c na wydmie. Tej
ostatniej, kt�ra �agodnym stokiem schodzi ku wodzie, po
drodze zmieniaj�c si� w pla��. Fale Morza Smok�w rozbija�y
si� na niej, robi�c z du�ych kanciastych kamieni ma�e i
okr�g�e. Uzna�em to za rodzaj symbolu. Po�eracz Chmur by� w
dobrym humorze, wi�c razem s�uchali�my, jak fale przyboju
wypi�trzaj� si� z hukiem, by potem oblizywa� piasek z
przeci�g�ym syczeniem. Nasze my�li i uczucia przeplata�y si�
nawzajem. Kr��y�y, przeci�ga�y leniwie jak koty. Moje
doznania m�g�bym opisa� jako spokojny zachwyt nad
wspania�o�ci� natury. Po�eracz Chmur senny, najedzony i
pogodzony ze �wiatem, przesy�a� osobisty komunikat, kt�ry
mo�na zawrze� w jednym zdaniu: "Tak du�o wody i tak daleko
ode mnie...!" Momentami jednak jego my�li odrywa�y si� od
przyziemnych spraw i w�drowa�y w nieznane mi rejony, w
kt�rych by� mo�e zorientowa�by si� Stworzyciel, kontroluj�cy
sam� materi�, albo W�drowiec zaginaj�cy przestrze�. Wtedy na
nowo u�wiadamia�em sobie, kogo mam u swojego boku -
pokr�tn� smocz� osobowo�� obleczon� w pi�tnastoletnie
ludzkie cia�o. C� za tajemniczym stworzeniem by� m�j
towarzysz. Kto i kiedy odkryje wszystkie sekrety jego rasy?
Mi�dzy odg�os fal i krzyki spiczastodziobych rybo�ow�w
wdar�y si� inne d�wi�ki. Nie kojarzy�y mi si� z niczym
szczeg�lnym, ale wywo�ywa�y niepok�j. Smok uni�s� g�ow�,
nagle rozbudzony i zirytowany. Ziewn�� na ca�e gard�o.
"Awantura. Kto� kogo� bije".
Rzuci� jeszcze tylko: "Chod�. Na prawo" - i zerwa�
kontakt. Bardzo nie lubi�em, gdy robi� to bez uprzedzenia.
Pobieg�em za nim, wybieraj�c drog� na granicy przyboju, tam,
gdzie piasek by� mokry i zbity. Po�eracz Chmur grz�z� po
kostki, wi�c pr�dko go dogoni�em. Ju� z daleka wida� by�o
grupk� ludzkich postaci szarpi�cych si� ze sob�. Im bli�ej,
tym lepiej orientowa�em si� w sytuacji. Dw�ch m�czyzn
zn�ca�o si� nad trzecim, wyra�nie m�odszym i zdaje si�
lepiej ubranym. Par� cios�w Po�eracza Chmur ostudzi�o ich
zapa�. Nie wiem, jaka magia to powodowa�a, ale m�j towarzysz
i w ludzkiej postaci zachowa� cz�� smoczej si�y. W�a�ciwie
do niczego nie by�em mu potrzebny. Napastnicy oddalili si� w
po�piechu, wygra�aj�c tylko pi�ciami i miotaj�c (niecelnie)
gar�cie �wiru. Pomog�em wsta� ofierze. M�ody cz�owiek
przeciera� oczy, pluj�c krwi� i piaskiem, spojrza� na mnie
przelotnie, powiedzia� co�, dzi�kuj�c chyba, a potem rzuci�
si� chwyta� papiery, kt�re fruwa�y dooko�a, gnane bryz�.
Wraz z Po�eraczem Chmur wodzili�my za nim zdumionymi oczyma.
A by�o si� czemu dziwi�. Jego d�ugie do ramion, potargane
w�osy p�on�y jaskaw� barw� pomara�czy, jakby zamoczone w
farbie. Jedna z kartek zaw�drowa�a a� na wierzcho�ek wydmy i
najwyra�niej wybiera�a si� dalej. Wdrapa�em si� za ni� i
z�apa�em niesforny papier. To by� rysunek. A w�a�ciwie
malunek. Chocia� wtedy nie mia�em jeszcze poj�cia, co to
by�o. Spory kawa�ek papieru pokrywa�y kolorowe plamy, jakby
zostawi�o je po sobie dziecko. Obr�ci�em to par� razy.
Oddali�em kart� na wyci�gni�cie ramienia i wtedy sta� si�
jeden z tych cud�w, kt�re wspomina si� po latach ze
�ci�ni�tym wzruszeniem gard�em. Tak jakbym by� �lepy, a
potem przejrza�, kolorowe plamy u�o�y�y si� w pi�kn� ca�o��.
To by� brzeg morza, malowany ugrem i zieleni�, b��kitnaw�
biel� grzywaczy. Siwy pasek horyzontu ledwie majaczy�,
zaznaczony mu�ni�ciem. Szaroniebieski kszta�t m�g� by�
kar�owatym krzaczkiem. Par� smu�ek dziwnej, nieostrej
zieleni symbolizowa�o traw� wydmow�. Nigdy jeszcze nie
widzia�em takiego obrazu. Ryciny w ksi��kach by�y czarno-
bia�ymi uk�adami kresek, a kontury kolorowych malunk�w
wyznacza�y wyra�ne, ciemne linie. Tutaj barwa przechodzi�a w
barw� bez okre�lonej granicy. Swobodna i lekka. By�o co� z
magii w tym sposobie ukazywania �wiata.
Pukni�cie w �okie� wyrwa�o mnie z zadumy. Tu� obok
rozkwit�a ruda g�owa. Spod miedzianych brwi spogl�da�y
okr�g�e jak guziki oczy koloru stali. Przedziela� je
�mieszny, spiczasty nos, a ca�o�ci dope�nia�y szerokie usta.
Twarz pod tytu�em: Przybysz z Dalekiej, Zimnej P�nocy.
Rudzielec u�miechn�� si� niewyra�nie (warga mu puch�a i
wci�� jeszcze troch� krwawi�a), a potem u�o�y� palce w
znaki:
"Podoba ci si�?"
Niezwyk�y malarz nazywa� si� Moneta. Nawet pasowa�o to do
niego, gdy� b�yszcza� jak wypolerowany miedziak. By� sporo
starszy. Wygl�da� na osiemna�cie, mo�e nawet dziewi�tna�cie
lat. Nie by� g�uchy, jak z pocz�tku my�la�em, ale zna� mow�
r�k i dobrze ni� w�ada�. Tam, gdzie mieszka� z ojcem, �y�o
co najmniej kilku podobnych do mnie - odci�tych od �wiata
�cian� ciszy.
Stanowili�my z Po�eraczem Chmur dziwn� park�, ale dla
Monety by�o rzecz� naturaln� zaproszenie wybawc�w na ciep�y
posi�ek i przyzwoity nocleg. Rozmawia� z Po�eraczem Chmur, a
jednocze�nie "palcowa�", abym i ja m�g� rozumie�, o co
chodzi. Co chwila gubi� kaset� z farbami, myli� krok,
potrz�sa� miedzian� grzyw�, szukaj�c odpowiedniego
okre�lenia - znaku. Mia� w sobie tyle wdzi�ku nerwowego
kuca, bezpo�rednio�ci i zwyczajnego dobrego wychowania, �e
niemal zapomina�o si�, �e z urodzenia jest barbarzy�c�.
Do miejsca, zwanego przez Monet� (nie wiadomo czemu)
Domem Innych Ludzi, by�o stosunkowo niedaleko. Godzina
marszu pla��, a potem tyle samo pomi�dzy pag�rkami
poro�ni�tymi niskim lasem. Nie by� to, wbrew oczekiwaniom
jeden dom, ale nie mo�na te� by�o nazwa� wsi� tych niewielu
budynk�w rozrzuconych na ograniczonej przestrzeni, ton�cych
w kwiatach i mi�ych dla oka ozdobach. Od razu stwierdzi�em,
�e jest w nich co� dziwnego, cho� nie umia�em okre�li� co.
Zbyt ubogie na letni� rezydencj� dostojnika, nie wygl�da�y
te� na zabudowania gospodarskie. Zastanawiaj�cy by�
ca�kowity brak jakichkolwiek ogrodze�, bo nie mo�na by�o
traktowa� powa�nie darniowego wa�u, otaczaj�cego posiad�o��.
Si�ga� kolan i nie zatrzyma�by nawet zdecydowanego kr�lika,
a co dopiero pirata?
Moneta poprowadzi� nas mi�dzy zabudowaniami. Mijali�my
bawi�ce si� dzieci i doros�ych zaj�tych rozmaitymi pracami.
Po drodze musieli�my przej�� nad nisko rozci�gni�tym
sznurem. Rozejrza�em si�. Jeden koniec linki przywi�zany by�
do s�upka podpieraj�cego szeroki okap dachu, drugi otacza�
tali� ma�ego ch�opca. Dziecko sta�o chwil� nieruchomo,
trzymaj�c sznur w r�ku, a potem zacz�o zwija� go sprawnie,
zbli�aj�c si� do domu. Zapatrzony, wpad�em Monecie na plecy.
Wyczu� moje zdumienie, gdy� obja�ni�:
-"On nie widzi. Jest tu nowy i potrzebuje..." - tu
zawaha� si�.
"Zabezpieczenie?" - pokaza�em pi�� przykryt� d�oni� i
gest przygarni�cia.
Moneta powt�rzy� znak, jakby chcia� go zapami�ta�.
Przed ostatnim domem my� si� m�czyzna. Pochylony nad
misk�, chlapa� doko�a. Niew�tpliwie by� to ojciec Monety,
identycznie rudy jak syn. Gdy si� wyprostowa�, szeroko
otworzy�em oczy ze zdumienia. To, co wzi��em w pierwszym
momencie za wzorzyst� cz�� ubrania, by�o rozleg�ym i
niezwykle skomplikowanym tatua�em, pokrywaj�cym ca�y tors i
szerokie ramiona w�a�ciciela. Zafascynowany tym widokiem,
ledwie zwr�ci�em uwag�, �e m�czyzna ogl�da pokiereszowan�
twarz syna, a nast�pnie rozmawia z Po�eraczem Chmur. Rysunki
na sk�rze by�y wyk�ute z cudown� precyzj�. Z lewego barku ku
piersiom wyci�ga�y si� b��kitno-czarne macki o�miornicy. Na
brzuchu igra�y wieloryby i delfiny dooko�a czarnej galery z
purpurowym �aglem. R�k� oplata�y w�e morskie, �api�ce si�
za ogony. Oczywi�cie, by�y �eglarz, kt�ry osiad� na
mieli�nie w tym przyjemnym miejscu. Dlaczego wybra�
Lengorchi� zamiast rodzinnych stron, Wys�annik Los�w raczy
wiedzie�. Mo�e by� kiedy� korsarzem, a mo�e zatrzyma�a go
tutaj mi�o��, kt�rej owocem jest Moneta?
Zadowoli�y mnie te proste przypuszczenia, tym wi�kszym
wstrz�sem by�o odkrycie, przed kim naprawd� stoj�.
"Wybacz zw�ok�. Ty jeste� Kamyk. Mnie nazywaj� Miedziany;
- uk�ada� znaki wolniej ni� Moneta, lecz nie myli� si� i nie
zacina� na bardziej skomplikowanych.
"Straci�e� dom? Rodzin�?"
Potwierdzi�em. Ostatecznie by�a to prawda. Zosta�em
sierot� w czasie wielkiej zarazy, kt�ra zabra�a prawie pi�t�
cz�� mieszka�c�w cesarstwa.
"Nie masz pracy" - Miedziany obrzuci� szybkim spojrzeniem
moje ubranie, kt�re ostatnio du�o przesz�o. Pozosta�o tylko
pokaza� "nie".
"Co umiesz?" - Miedziany by� bardzo konkretny.
Obserwowa�em jego r�ce, ale wzrok sam ucieka� do barwnych
wizerunk�w na sk�rze. I w�a�nie w tym momencie dostrzeg�em
co�, co przedtem umkn�o mej uwagi. Macki o�miornicy by�y
cz�ciowo zatarte. Kto� usun�� barwnik i w dyskretny spos�b
w��czy� do kompozycji inny element - czarne k�ko, nie
wi�ksze ni� odcisk ma�ego kubka, z umieszczon� po�rodku run�
"okr�t". Zamkn��em oczy. Czy kiedykolwiek dopad�o ci�
uczucie, �e robisz si� w�ski, coraz cie�szy? Jak ko�ek do
podpierania ro�lin lub ostrze, i �e zanurzasz si� w ziemi z
g�ow�? To w�a�nie czu�em przez chwil� i po�a�owa�em, �e nie
okaza�o si� prawd�, gdy zn�w podnios�em powieki i, niestety,
nadal sta�em pod bacznym spojrzeniem niebieskich oczu maga.
W dodatku nielengorchia�skiego maga!
Opanowa�em si� jako�.
"Umiem czyta� i pisa�. Tak�e r�ne prace w gospodarstwie.
Wychowa�em si� na wsi".
To na razie zadowoli�o Miedzianego. Odes�a� nas do kuchni
w towarzystwie Monety. Gdy tylko zeszli�my z oczu maga,
natychmiast zasypa�em rudego wym�wkami, dlaczego nie
uprzedzi� o profesji ojca!?
"Zapomnia�em" - pokaza� tylko, a min� mia� tak niewinn�,
�e nie wiedzia�em, czy da� mu kuksa�ca, czy si� �mia�.
Po�eracz Chmur bawi� si� znakomicie. Trafili�my w ciekawe
miejsce, czeka� nas posi�ek, kt�rego nie trzeba by�o goni�.
W�a�ciwie i ja nie mia�em powod�w do narzeka�. Niepokoi�a
mnie tylko obecno�� Miedzianego. Na szcz�cie runa "okr�t"
�wiadczy�a, �e nale�y do kasty Wiatromistrz�w. Jego talent
nie pozwala� na czytanie w my�lach, wi�c by�em w miar�
bezpieczny. Magia Wiatromistrz�w sprawia�a, �e byli
najczulszymi w �wiecie instrumentami do przepowiadania
pogody. A ci najpot�niejsi pono� nawet umieli j� do pewnego
stopnia kszta�towa�.
Nie by� to jednak koniec dnia dziw�w. Dawno min�o
po�udnie, a pora wieczerzy mia�a dopiero nadej��, wi�c w
kuchni zastali�my tylko samotn� dziewczyn�, pracuj�c� przy
d�ugim stole. By�a odwr�cona plecami, lecz gdy nas
us�ysza�a, obr�ci�a twarz. Dmuchn�a w czarn� grzywk�, kt�ra
wchodzi�a jej do oczu, a gdy nie pomog�o, odgarn�a w�osy
ramieniem... i wtedy jak b�ysk nadesz�o wspomnienie
podobnego wydarzenia, identycznego gestu, kt�ry widzia�em
sze�� czy siedem lat temu. Tamto rami� nale�a�o do ma�ej
dziewczynki i ko�czy�o si� drewnian� "�apk�", przywi�zan� do
kikuta. I ta r�ka nie mia�a d�oni. Z szerokiej, metalowej
obr�czy obejmuj�cej przedrami� wystawa� ostry haczyk. Moje
oczy same pow�drowa�y ku drugiej r�ce dziewczyny. Identyczna
bransoleta ko�czy�a si� ostrzem no�a.
Prawdopodobnie dosta�em co� do jedzenia. Prawdopodobnie
to zjad�em. Nie pami�tam niczego pr�cz dziewcz�cej postaci
kr�c�cej si� w�r�d kuchennych sprz�t�w i dokonuj�cej rzeczy
wr�cz niezwyk�ych. Haczyk wy�awia� jarzyny z koszyka, n�
skroba�, kroi� i sieka� w b�yskawicznym tempie. Dziewczyna
szybkimi ruchami zmienia�a narz�dzia, wtykaj�c je mi�dzy
bransolety a cia�o. To miesza�a �y�k� w garnku, to zn�w
przewraca�a �opatk� cienkie, twarde placki, pra��ce si� na
p�ycie kuchennej. Wszystko zr�cznie, pr�dko, bez �adnego
rozsypywania czy rozlewania; osoba z par� r�k nie
umia�aby lepiej. A ja zachodzi�em w g�ow�, czy rzeczywi�cie
spotka�em tu kalek� dziewczynk�, kt�r� widzia�em dawno temu
z �ebrz�cym �lepcem. Ale jak mia�em j� o to zapyta�?
Dopiero w jaki� czas potem dowiedzia�em si� od
Miedzianego, �e mia�a na imi� Nocny Motyl i by�a c�rk�
zamo�nego kupca. A do Domu Innych Ludzi trafi�a wprost spod
opieku�czych skrzyde� rodzic�w.
Co mog�o sta� si� z tamtym dzieckiem? Mo�e ju� nie �y�a,
mo�e nadal w�druje od wsi do wsi, wypraszaj�c datki. Wiele
dzieci traci ko�czyny w rozmaitych wypadkach, ale bardzo
niewiele otrzymuje szans�, jak� mia�a Nocny Motyl lub ja.
Wyszorowany, w �wie�ej tunice po�yczonej od Monety czu�em
si� jak nowo narodzony, got�w do badania nietypowej
osady. To by�o niezwyk�e miejsce. By� mo�e jedyne w ca�ym
cesarstwie. Wkr�tce dowiedzia�em si�, czemu brakowa�o tu
p�ot�w. Mo�na by�o na nie wpa�� i skaleczy� si�. �ciany
dom�w pokrywa�y wypuk�e wzory - inne dla ka�dego budynku. W
ciemno�ciach �atwo je by�o rozpozna� dotykiem. Na ca�ym
terenie osiedla nie dostrzeg�em ani jednego do�ka,
wystaj�cej k�py trawy czy te� porzuconego przedmiotu. Od
domu do domu wiod�y �cie�ki u�o�one z r�wnych, p�askich
kamiennych p�yt. Wszystko zosta�o podporz�dkowane jednej
zasadzie: bezpiecze�stwo i wygoda dla ociemnia�ych. Ale nie
tylko. Przebywa�o tu te� kilku g�uchoniemych. W wieku od
kilku do kilkunastu lat. Najm�odsi mozolnie poznawali znaki
mowy r�k i podstawy pisania, starsi uczyli si� rzemios�a.
Tylko dlaczego to miejsce nazywano Domem Innych Ludzi, a
nie na przyk�ad Schronieniem Okaleczonych? Dopiero przypadek
pozwoli� mi na odkrycie kolejnej warstwy sekretu - znaczenia
nazwy i dlaczego to Kr�g zajmowa� si� t� gromadk�, a nie
kap�anki ze �wi�tyni Mi�osierdzia.
Moneta pierwszego dnia pokaza� nam swoj� pracowni�. By�o
to spore pomieszczenie na pi�terku zagracone sztalugami,
sto�ami, prasami, narz�dziami, naczyniami wype�nionymi
sproszkowanymi minera�ami, olejem i bogowie wiedz�, czym
jeszcze. Moneta sam robi� farby, a tak�e p�dzle i rysiki.
Potrafi� nawet czerpa� papier, co wprawi�o mnie w podziw.
Ca�� powierzchni� �cian pokrywa�y obrazki,
przedstawiaj�ce pejza�e, malowane w charakterystyczny dla
Monety spos�b. Portrety robione zwyk�� metod�, na
zam�wienie, upycha� do k�ta. Najwyra�niej traktowa� je
wy��cznie jak towar. Niewiele lepiej mia�y si� ksi�gi
przeznaczone do iluminowania - porozk�adane na pulpitach i
p�kach w niebezpiecznym towarzystwie palet oraz tuszu. Sam
Moneta ledwo si� mie�ci� w tej rupieciarni. Sypia� na
�eglarskiej koi podwieszonej pod belkami stropu. Urzek�a
mnie zabawna uroda tego k�ta i nast�pnego dnia zn�w tam
zajrza�em.
Moneta nie by� sam. Razem z nim przy stole zawalonym
setk� niezb�dnych drobiazg�w kto� siedzia�. Obaj unie�li
g�owy, gdy wszed�em. Moneta przykry� usta d�oni�, prosz�c o
spok�j. Natomiast siedz�cy przy cz�owiek nim chyba mnie nie
zauwa�y�. Mia�em dziwne wra�enie, �e jego wzrok mija mnie z
obu stron. Zbli�y�em si� ostro�nie. Ociemnia�y? Nie, przed
m�czyzn� le�a�a kartka papieru. R�ka trzymaj�ca rysik
chwia�a si� niezdecydowanie nad bia�� p�aszczyzn�. Stawia�a
kropki, kreski, spl�tane linie. Powoli z tej gmatwaniny
zacz�o si� co� wy�ania�. Rozpozna�em kszta�t ptasiej g�owy,
potem co� jakby �ap�. Rysownik nabra� pewno�ci. Kreski
u�o�y�y si� w rozpostarte skrzyd�a. Plamki z okruch�w w�gla,
rozcierane palcami, nada�y rysunkowi pozory wypuk�o�ci. Z
obrazka spojrza�o l�ni�cym okiem ptaszysko z gro�nie
otwartym dziobem. Lecz czy to aby na pewno by� ptak?
Pierzasty tu��w umieszczony by� na dw�ch ci�kich, szerokich
�apach po�yczonych od psa, wilka czy mo�e wielkiego kota.
Rozpozna�em te� ogon - d�ugi i cienki jak bicz. R�ka
rysuj�cego znieruchomia�a. Sko�czy�. Siedzia� jeszcze
chwil�, wpatruj�c si� nieprzytomnym wzrokiem w przeciwleg��
�cian�, nast�pnie wsta� nagle, sztywno, jak marionetka
podci�gni�ta na sznurku i wyszed�. Poczu�em, �e mam
zesztywnia�y kark i piek� mnie wysuszone oczy. Moneta
podni�s� delikatnie rysunek, umie�ci� go na �cianie w�r�d
innych, podobnych.
"Kto to by�?"
"Li��. Czasem przychodzi rysowa�".
"By� dziwny. Ten rysunek te� jest dziwny. Co to jest?"
Moneta d�ugo szuka� odpowiedniego znaku. Przerobili�my
"du�e gro�ne zwierz�", "ptaka z w�osami", "kota z
pi�rami"... Mo�na by�o zg�upie� od tego. W ko�cu po prostu
wcisn��em mu do r�k pi�ro i kaza�em napisa�. Potrz�sn��
tylko g�ow�, pora�ony prostot� rozwi�zania i narysowa�
zgrabne runy oznaczaj�ce "gryfa".
Gryf? Got�w by�em k��ci� si� do omdlenia r�k, �e gryfy
tak nie wygl�daj�. Li�� mia� pomieszane w g�owie.
Niespodzianie Moneta rozz�o�ci� si�. Usi�owa� jednocze�nie
co� mi wyt�umaczy� i obrazi�. Wysz�a z tego sieczka gest�w,
wi�c zn�w uciek� si� do pomocy pi�ra. Patrzy�em mu przez
rami� i w miar� jak pisa�, odczytywa�em histori� Li�cia.
By� zakwalifikowany jako Obserwator, cho� nigdy nie
stan�� i nie stanie w Kr�gu Mistrz�w. Talent okaza� si� dla
niego przekle�stwem, a cen�, jak� zap�aci�, by�o odci�cie od
�wiata. Przyt�oczony w�asn� doskona�o�ci�, �y� jak we �nie.
Nie nakarmiony, umar�by z g�odu. Trzeba by�o opiekowa� si�
nim jak dzieckiem. Przeci�tny Obserwator �ledzi� my�li
ludzkie i zwierz�ce instynkty na ograniczonym poziomie.
Mistrz wychwytywa� je na bardzo du�e odleg�o�ci, klarowne i
obdarzone indywidualnymi "charakterami". Natomiast Li��
odbiera� cudze doznania z niewyobra�alnych dali. A jedynym
dla niego sposobem na kontakt z otoczeniem by�o przelewanie
na papier swych wizji.
Moneta pokaza� mi rysunki Li�cia. By�y na nich niezwyk�e
zwierz�ta, ludzkie twarze nieznanych ras, budowle nie
z tego �wiata. Przedmioty niewiadomego przeznaczenia lub
fragmenty wi�kszych ca�o�ci - d�o�, cz�� g�owy,
niekompletny krajobraz, jakby �r�d�o przekazu znikn�o
nagle. Umar�o?
Tak wi�c gryf z rysunku Li�cia musia� by� prawdziwy. �y�
gdzie�, mo�e na Zachodnich Kontynentach, a mo�e na
niezbadanym Wschodzie. Wyobra�enia tych mitycznych
stworze�, jakie widzia�em w ksi��kach i na dziesi�tkach
�wi�tynnych malowide�, nadawa�y si� na zel�wki do sanda��w.
Zrozumia�em dziwne zachowanie Li�cia. On rzeczywi�cie nie
dostrzega� ani mnie, ani Monety. Byli�my dla niego tylko
zjawami w�r�d innych zjaw.
Zadr�a�em. M�j talent odebra� mi s�uch. Jak blisko by�em
tej granicy, kt�r� przekroczy� Li��?
Moneta zaniepokoi� si�. Opacznie zrozumia� m�j l�k.
"Czy ty nie lubisz mag�w? Obawiasz si�? Nie chcesz...?"
Przerwa�em mu gestem.
"To nie to".
Odpr�y� si� i dalej sk�ada� znaki starannie jak nigdy
dot�d.
"Tutaj wszyscy s� niedoko�czeni. Prawie magowie".
Prawie magowie. Wiedzia�em, �e nadmiernie wybuja�y talent
mo�e st�amsi� osobowo�� lub okaleczy� cia�o. Ale by�y te�
inne sytuacje, gdy magiczne talenty ledwie kie�kowa�y. A
nawet niewielka ich cz�stka zmienia�a �ycie. Tak wi�c by� to
Dom INNYCH Ludzi, naprawd� innych ni� pozostali. Znalaz�y tu
opiek� niewidome dzieci, rozpoznaj�ce kolory palcami,
Obserwatorzy, kt�rych zdolno�ci zawodzi�y, przychodz�c i
odchodz�c kapry�nie. Iskry nie panuj�ce nad swymi gro�nymi
w�a�ciwo�ciami albo ociemniali Przewodnicy Sn�w, ogl�daj�cy
�wiat tylko w swych wizjach. W ten spos�b Kr�g roztacza�
patronat nad ubo�szymi krewnymi.
"Tylko ty i tw�j przyjaciel nie jeste�cie obdarzeni" -
doko�czy� Moneta z zak�opotaniem. Z trudem opanowa�em
�miech. Biedny Moneta! Gdyby wiedzia�, jak naprawd� mocno
jeste�my "obdarowani"!
Zosta�em w nadmorskiej osadzie. Nie mia�em si� gdzie
podzia�, a zreszt� czu�em, �e pasuj� do tego miejsca. �ycie
potrafi sprawia� niespodzianki. Miedziany z przyjemno�ci�
przekaza� mi cz�� swoich obowi�zk�w. Moje zadanie polega�o
na przepisywaniu notatek i rachunk�w gospodarskich, kt�re
prowadzi� na niechlujnych �wistkach. Poza tym pomaga�em tam,
gdzie akurat by�em potrzebny.
Po�eracz Chmur znosi� kr�liki i zaj�ce z poprzetr�canymi
karkami, zaopatruj�c kuchni� w mi�so. Wygadany, inteligentny
i dowcipny, wkr�tce sta� si� ulubie�cem mieszka�c�w. Co tu
kry�, mia� wdzi�k, kt�rego mnie brakowa�o. Oddalali�my si�
od siebie coraz bardziej. Wci�� jeszcze dzielili�my
pos�anie, ale coraz rzadziej prowadzili�my nasze "rozmowy".
W ko�cu i to si� urwa�o. On mia� swoje sprawy, ja swoje.
Zacz�li�my mija� si� jak obcy.
Dom Innych Ludzi i jego mieszka�cy mogliby dostarczy�
temat�w do zape�nienia obszernego tomu. O samym Monecie
mo�na pisa� w niesko�czono��, a Miedziany by� chodz�c�
ksi�g� o barwnym �yciorysie. Chcia�bym napisa� o
Li�ciu lub o Nocnym Motylu, kt�ra potrafi�a szy�, trzymaj�c
ig�� palcami st�p. Albo o grupce g�uchoniemych: ma�ym Powoju
- Iskrze, strasz�cym kota nieszkodliwymi ognikami, Wiernym -
kt�ry mo�e kiedy� doczeka si� tatua�u z Kr�giem i ��wiem, o
Koralu - dziewczynce, miewaj�cej niekiedy prorocze sny.
Postanowi�em jednak, �e wi�cej miejsca po�wi�c� Mgle, bo
w�a�nie j� i jej okropne makatki chcia�bym dobrze
zapami�ta�.
Ja i Mg�a nale�eli�my do odmiennych �wiat�w. Dla niej
�ycie by�o st�paniem w ciemno�ciach wype�nionych zapachem,
d�wi�kiem i dotykiem. Dla mnie przede wszystkim �wiat�em,
kolorem i kszta�tem. Ja nie czyta�em z ust, ona nie widzia�a
znak�w. A jednak potrafili�my przerzuci� przez t� przepa��
w�t�y mostek porozumienia.
Pierwszy raz do pracowni Mg�y zaprowadzi� mnie oczywi�cie
Moneta. Wi�ksz� cz�� ma�ej izdebki zajmowa� warsztat
tkacki, z kt�rego sp�ywa� pas szarego p��tna, cz�ciowo
nawini�ty na wa�ek. Inne, uko�czone ju� tkaniny le�a�y
pozwijane na p�kach lub posk�ad