4702

Szczegóły
Tytuł 4702
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4702 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4702 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4702 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Ewa Bia�o��cka B��kit Maga Kropla spad�a do miseczki ustawionej na stole obok mego �okcia. Unios�em g�ow�. Na suficie po�rodku mokrej plamy wybrzusza�a si� i ros�a nast�pna. Spad�a, wzbudzaj�c kr�gi na powierzchni wody, w po�owie wype�niaj�cej naczynie. Gdy si� przeja�ni, trzeba wej�� na dach i za�ata� dziur�. �wieca k�ad�a ��t� plam� �wiat�a na blacie zarzuconym kartkami, zu�ytymi pi�rami, rysikami i miseczkami z tuszem. Odsun��em pami�tnik od niebezpiecznych rejon�w, gdzie grozi�o mu zachlapanie wod� lub farb�. Gruby tom oprawny w sk�r� zrobiony by� z drogiego papieru, a dodatkowo ka�d� stron� sygnowano u g�ry o�mioma runami: Kamyk, syn Stokrotki, z ojca Chmury, z domu Obserwatora P�owego. To ja. Adept magii. Tkacz Iluzji. Przyjaciel smoka. P�owy opisa� w kronice histori� mojej podr�y w poszukiwaniu maga z kasty Stworzycieli i spotkania ze smokiem o imieniu Po�eracz Chmur. A ja spisywa�em dalsze wydarzenia. Przeci�gn��em si�, splataj�c palce i wyrzucaj�c ramiona przed siebie. Sk�ra na prawej d�oni, poznaczona bliznami, zamrowi�a. �lady ci�gn�y si� dwiema nier�wnymi krechami na wierzchniej stronie r�ki, od nadgarstka a� do staw�w serdecznego i ma�ego palca. Podobne szramy, bia�awe, mia�em we wn�trzu d�oni. Kiedy prawie rok temu otrzyma�em t� swoist� pami�tk� i ostrze�enie, by� taki sam wiecz�r jak obecny - wilgotny, zadeszczony i nudny. Przewr�ci�em kilkadziesi�t stronic pami�tnika i zacz��em odczytywa� w�asne, chwiejne pismo. Po�eracz Chmur szczerze stara� si� wywi�za� obietnicy. W drodze do domu niemal ca�y czas mieli�my z��czone umys�y i s�ysza�em. Napawa�em si� nowymi doznaniami, zapami�tywa�em, ile si� da�o. G�osy ptak�w i zwierz�t, szum traw, p�yn�cej wody... Nawet piasek pod stopami gada�. �wiat, kt�ry do tej pory by� kolorem, dotykiem i zapachem, otworzy� si� szerzej i sta� si� bogatszy, jeszcze wspanialszy. Jedno mnie rozczarowa�o. G�uchy od urodzenia, uczy�em si� tylko mowy r�k i oto (rzecz �mieszna) lengorchia�ski - m�j ojczysty j�zyk - by� dla mnie r�wnie zrozumia�y jak cmokanie wiewi�rki. Wszystko uk�ada�o si� dobrze, dop�ki dopisywa�a pogoda. Gdy zacz�y si� deszcze, a co za tym idzie, przymusowe zamkni�cie w czterech �cianach, Po�eracz Chmur z dnia na dzie� robi� si� marudniejszy. Teraz w pe�ni rozumiem, jak nieprzyjemne musia�o by� dla niego pozostawanie w psiej postaci. Jak nudne "s�uchowe" �wiczenia, kt�rym ja oddawa�em si� z pasj�. A deszcz, kt�ry pada� ci�gle, zmieniaj�c tylko nat�enie - od m�awki do ulewy i odwrotnie - musia� doprowadza� do sza�u wra�liwego na wilgo� smoka.Kaprysi�, narzeka� i dokucza� czasem w przykry spos�b. Nie tylko ja, ale i cierpliwy P�owy mia� go dosy�. Katastrofa zdarzy�a si� w �rodku pory deszczowej. Pami�tam, �e by� wczesny zmierzch. P�owy uciera� ma�� na reumatyzm, by� na ni� wyj�tkowy popyt. Ja studiowa�em misk�. Nie, nie zwariowa�em. Zwyczajne gliniane naczynie inaczej brzmi, gdy uderzy� je otwart� d�oni�, inaczej, gdy drewnian� �y�k�, b�d� poskroba� paznokciami. �ycie mo�na by strawi� na rozpracowywaniu sto�owej zastawy. Po�eracz Chmur znowu u�ycza� mi swoich uszu. Straci�o to ju� dla mnie smak niesamowito�ci. Troch� trudu kosztowa�o utrzymanie mentalnego kontaktu ze smoczym "ja" na takim poziomie, by pozby� si� uczucia przebywania w dw�ch miejscach jednocze�nie. Pozostawa� tylko efekt s�yszenia z innego kierunku, na kt�ry musia�em bra� poprawk�. Odtwarza�em t� piekieln� misk� na wszystkie sposoby, a Po�eracz Chmur nudzi� si� �miertelnie. "Sko�cz ju�". "Zaraz". "Zr�b co� ciekawszego"... "P�niej". "Sko�cz ju�..." "Zaraz". I to ju� by�o, niestety, za du�o dla Po�eracza Chmur. Zacz�� wymy�la� mi w�ciekle i niezwykle obrazowo. Nic dziwnego, �e ponios�y mnie nerwy. Si�gn��em do smoczopsiego ucha i wbi�em w nie paznokcie! Wola�bym nie pami�ta�, co sta�o si� potem. Do��, �e jednocze�nie us�owa�em: trzyma� grubo owini�t� r�k� w g�rze (tak mniej bola�o) i wk�ada� g�ow� mi�dzy kolana (gdy� robi�o mi si� s�abo). Nie bardzo dawa�o si� to pogodzi�. P�owy zmywa� krew z pod�ogi, zagl�daj�c do kocio�ka, gdzie gotowa�y si� zagi�te jak rybie o�ci ig�y chirurgiczne. Po�eracz Chmur rozp�aszczy� si� pod sto�em i udawa�, �e go nie ma. Ca�� noc i nast�pny dzie� gor�czkowa�em. P�owy zmusza� mnie do picia okropno�ci, po kt�rych wi�kszo�� czasu przespa�em. A gdy wreszcie si� pozbiera�em, Po�eracza Chmur ju� nie by�o. Nawet si� nie po�egna�. Z P�owego nic nie da�o si� wyci�gn��, mia�em wra�enie, �e u�atwi� m�odemu smokowi decyzj� o odej�ciu. W ten spos�b straci�em towarzysza. Przez w�asn� porywczo��... i deszcz. A� do wiosny �wiczy�em z uporem to, co zdo�a�em opanowa� z pomoc� Po�eracza Chmur. Pierwszego dnia cofania si� wylew�w - gdy wszyscy mieszka�cy wioski wieszali na �cianach wianki uplecione ze �wie�ych ga��zek, a na st� wje�d�a�y ciastka z ostatnich zapas�w zimowej m�ki - P�owy podj�� decyzj� o mej przysz�o�ci. Wcale nie odby�o si� to w uroczysty spos�b. Pami�tam dok�adnie, �e P�owy siedzia� przy stole, tn�c no�ykiem gi�tkie p�dy, oblepione p�kami drobnych kwiatk�w. Splatali�my z mich ma�e k�ka, a ja wiesza�em gotowe na �wie�o wybielonych �cianach. Jeden z gwo�dzi wbity by� krzywo i pr�bowa�em wygi�� go do g�ry. Drgni�cie pod�ogi odwr�ci�o m� uwag� od kawa�ka opornego �elaza. To P�owy tupn�� - jak zawsze, chc�c mnie przywo�a�. Od�o�y� n� i zacz�� uk�ada� palce w mowie r�k: "Wylewy ko�cz� si�. To ju� �wi�to Wiosny. Czas stan�� w Kr�gu". Nie upu�ci�em wianka. Odwr�ci�em si� i powiesi�em go na �cianie. Krzywo. Usiad�em naprzeciwko P�owego. "Niewiele umiem". "Wystarczy" - odpar�. "Po�eracz Chmur odszed� za wcze�nie!" - Gwa�towno�� przekazu podkre�li�em uderzeniem palc�w o przedrami�. P�owy poklepa� mnie po r�ce, gestem dodaj�cym otuchy. "W obrazach jeste� �wietny, d�wi�ki to sprawa drugiego rz�du. Poza tym ka�dy z nas uczy si� przez ca�e �ycie. Egzamin w Kr�gu to tylko pewien etap, nic wi�cej. Chcia�by� od razu zosta� Mistrzem? Nie za wiele sobie wyobra�asz?" Roze�mia� si� i pogrozi� mi �artobliwie, a potem spokojnie zabra� si� do zwijania ostatniego wianka. Zamek Mag�w le�y na po�udniu Lengorchii, na jednej z wysepek rzeki Enite, kt�ra mi�dzy Puszcz� Oczu a Wzg�rzami Ko�ci tworzy rozga��zion� i bardzo skomplikowan� delt�. Dlatego te� du�� cz�� drogi przebyli�my z P�owym �odzi�. Z daleka siedziba Kr�gu nie wydawa�a si� imponuj�ca. Wygl�da�a jak p�ytka misa odwr�cona do g�ry dnem, nad kt�r� wystawa�y niewysokie klocki przykryte dzwonkami do gaszenia �wiec. Ale w miar� zmniejszania si� odleg�o�ci, "miska" przybiera�a niepokoj�ce rozmiary. Okaza�a si� straszliwie wysokim murem otaczaj�cym kompleks wie� o spadzistych dachach. �ciana ci�gn�a si� w obie strony, zaginaj�c �agodnie gdzie� w nieokre�lonym punkcie perspektywy. Droga od przystani wiod�a wzd�u� niej i nie mog�em powstrzyma� si�, by nie ci�gn�� r�k� po idealnie g�adkiej powierzchni. By�a pokryta czym� w rodzaju glazury i ca�kowicie pozbawiona spoin. "To robota Iskier" - obja�ni� P�owy, widz�c moj� fascynacj�. - "Po wzniesieniu konstrukcji z granitu, wytworzyli tak wysok� temperatur�, �e stopili powierzchni� ska�y". Otworzy�em usta z podziwu. Nie�le. Wulkan na �yczenie. S�usznie magowie z kasty Iskier nosili na piersiach run� "s�o�ce". Wielka brama zamkowa by�a zamkni�ta na g�ucho, ale niedu�e drzwi wykrojone w jej skrzydle - uchylone zach�caj�co. W przej�ciu nie by�o stra�nika, tylko na �aweczce pod �cian� siedzia� staruszek (zapewne od�wierny) i gryz� pestki. Wygl�da� niepozornie, wi�c zdumia�o mnie, �e P�owy przywita� go, k�aniaj�c si� z widocznym szacunkiem. Starzec u�miechn�� si� przyja�nie. Sta�em za plecami P�owego i tylko z kilku nieznacznych gest�w r�ki domy�li�em si�, �e co� m�wi. Od�wierny u�miechn�� si� szerzej, a potem przeni�s� wzrok na mnie. Wyraz jego twarzy przeszed� p�ynnie z "Ciesz� si�, �e ci� widz�" na "Kogo my tu mamy?" Wykona� zapraszaj�cy gest i wr�ci� do plucia �upinami. Poszli�my we wskazanym kierunku. P�owy za�o�y� r�ce za plecy i ukradkiem pokaza� mi dwa znaki: "kr�g" i "��wia". Mag z kasty Stra�nik�w S��w? Przekazywano nas sobie z r�k do r�k, �a�cuszkow� metod�. Od korytarza do korytarza, od schod�w do schod�w. Przechodzili�my przez tyle dziedzi�c�w, galerii i ogrod�w, �e zastanowi�em si�, czy nie obchodzimy ca�ego zamku wko�o. Wreszcie dop�yn�li�my do bezpiecznego portu - niewielkiej komnatki, bardzo czystej i bardzo ascetycznie urz�dzonej. Ledwo zd��yli�my rozpakowa� swoje rzeczy, po P�owego przyszed� jego znajomy i zosta�em sam. Pr�bowa�em �wiczy�, ale szybko straci�em do tego ochot�. Postanowi�em obejrze� okolic�. Drzwi wychodzi�y na paropoziomow� galeri�, kt�ra otacza�a sze�ciok�tn� studni� dziedzi�czyk niemo�liwie wr�cz zapchany r�ami. Krzewy r�ane mimo do�� wczesnej pory kipia�y kwiatami. P�dy ro�lin, nie mieszcz�c si� w wyznaczonym im miejscu, oplata�y balustrady, wi�y si� doko�a kolumienek, si�gaj�c wy�szych pi�ter zieleni�, r�em, karminem i ci�k�, krwaw� purpur�. Spotkania z mistrzami mia�y si� rozpocz�� dopiero jutro, ale po�r�d r�anych krzew�w kr�ci�o si� ju� kilkunastu ch�opc�w. Z wysoko�ci pi�tra patrzy�em, jak paru z nich bawi�o si� w chowanego. M�odziutki Obserwator odnajdywa� ukrytych w r�ach towarzyszy nieomylnie, jak prowadzony niewidzialn� nitk�. W innym rozpozna�em W�drowca, gdy znikn�� niespodzianie tu� sprzed nosa tropiciela. Dziwna to by�a zbieranina - ch�opak z wybrze�a, o w�osach wyp�owia�ych od s�o�ca i s�onego wiatru, obok panicz w ci�kich brokatach, kt�rego poufale klepa� po ramieniu m�ody �owca w sk�rzanej kurtce. Par� krok�w dalej bawi�o si� dziecko pod opiek� guwernera. Pyzaty ch�opczyk, na oko sze�cioletni, turla� pi�k� po �cie�ce. Kolorwa kula toczy�a si� to tu, to tam, za ka�dym jednak razem wracaj�c do n�g w�a�ciciela jak wierny pies. Dzieciak by� znudzony. Szura� nogami, wzbijaj�c kurz i brudz�c jedwabne po�czochy, wrzuca� kamyczki do fontanny, stoj�cej w centrum rozarium i t�sknie spogl�da� na starszych ch�opc�w. Czy i ten malec mia� by� poddany ocenie? Chodzi�o raczej o oficjaln� kwalifikacj� do jednej z kast oraz ukierunkowanie zdolno�ci rozpieszczonego dzieciaka. Zszed�em na d�, pomi�dzy rozbuchan� obfito�� kwiat�w. Od razu zrozumia�em, dlaczego adepci z tak� swobod� poruszali si� w r�anej g�stwinie. Nigdzie nie by�o ani jednego kolca. Czu�em si� nieswojo w otoczeniu tylu r�wie�nik�w. W domu trzyma�em si� na uboczu, tote� i tutaj nie do��czy�em do roze�mianej, dokazuj�cej grupki. Przysiad�em na obrze�u fontanny. Rozsiewa�a mogotliwe krople. Czu�em wilgo� osiadaj�c� na twarzy. Pod wodnym baldachimem mok�a figurka ch�opczyka, otaczaj�cego ramieniem d�ug� szyj� g�si. Ptak rozpo�ciera� skrzyd�a, pulchne dziecko zastyg�o w dziwnej pozie, odchylone w ty�. Nie wiadomo, czy artysta si� pomyli�, czy te� efekt by� zamierzony, lecz ca�a scenka wydawa�a si� raczej walk� ni� zabaw�. Ruchliwy sze�ciolatek tymczasem usi�owa� z�apa� jedn� z rybek, p�ywaj�cych w fontannie i ju� zd��y� zmoczy� si� powy�ej �okci. Guwerner patrzy� na to z melancholijn� rezygnacj�. Zabawa w chowanego przenios�a si� w odleglejsze rejony i ko�o fontanny zosta�o tylko czterech ch�opak�w. Jeden z nich, ros�y i barczysty, nosi� koszul� w kolorze b��kitu mag�w, z wyszytymi na ramionach ornamentami cechu snycerzy przeplatanymi run� "oko". Wyda�o mi si� to bardzo aroganckie. Czy�by by� a� tak pewien, �e zda? Dw�ch nast�pnych nie wyr�nia�o si� niczym szczeg�lnym, ale by�o w nich co� wielkomiejskiego. Kim byli? M�wcami? Przewodnikami Sn�w zagl�daj�cymi w przysz�o��? Mo�e kt�ry� z nich by� Tkaczem Iluzji jak ja? A mo�e tylko zwyk�ym Obserwatorem? Czwarty - panicz o d�ugich lokach zwi�zanych b��kitn� (znowu!) ta�m� - popisywa� si� swoimi umiej�tno�ciami. �onglowa� kilkoma kulkami. Podrzucane zr�cznie, p�on�y w powietrzu, a gas�y, gdy mia�y wpa�� do oczekuj�cej d�oni. Nie by�o �adnych w�tpliwo�ci - m�ody Iskra i to bardzo utalentowany. Z talentem czy bez, Iskra mia� niedobry charakter. Znudzony �onglerk�, zacz�� rzuca� we mnie, przy aprobacie koleg�w. Wyra�nie mnie prowokowa�. Do czego? Mia�em wsta� i da� mu w nos? Odsun��em si�. "Masz si� za co� lepszego? Jeste� Stworzycielem, wie�niaku?" - dotar� do mnie przekaz m�odego M�wcy. Nast�pny pocisk p�on�� i przypali� mi spodnie. Zerwa�em si� i przeszed�em na drug� stron� fontanny. Iskra nie rezygnowa�. Uderzenie w rami�, a potem w g�ow�. Tego by�o za du�o! Iskra w�a�nie unosi� r�k�, szykuj�c si� do nast�pnego rzutu. Jednak drwi�cy u�miech znik� jak zdmuchni�ty, gdy kulka buchn�a niespodzianie p�omieniem, kt�ry obj�� ca�� jego d�o�. Pr�bowa� drug� r�k� zdusi� p�omie�, miota� si�, przera�ony. Trwa�o to tylko chwil�, potem cofn��em iluzj�. Iskra sta�, rozczapierzaj�c palce i trzymaj�c si� za przegub. Bia�y na twarzy jak wapno, patrzy� na praw� d�o�, pokrywaj�c� si� paskudnymi b�blami. Poczu�em, �e robi mi si� to zimno, to zn�w gor�co. To by�o niemo�liwe! Absolutnie niemo�liwe! Mira�e nie kalecz�! Iskra zmi�k� w kolanach, oczy uciek�y mu w g��b czaszki i zemdla�. M�wca wraz z towarzyszami rzucili si� go cuci�. Masywny Obserwator w b��kicie post�pi� krok ku mnie, unosz�c zaci�ni�te pi�ci. Wtedy zrobi�em co�, czego b�d� �a�owa� do ko�ca �ycia. Zamiast pr�bowa� pom�c Iskrze lub podj�� walk� jak m�czyzna stch�rzy�em. Odwr�ci�em si� na pi�cie i uciek�em. W pierwszej chwili nie w pe�ni zda�em sobie sprawy, co si� sta�o. Iskra zosta� poparzony ogniem, kt�rego nie by�o. Nie mie�ci�o si� to w g�owie. Czy m�j talent kry� w sobie pu�apki? Jak to mo�liwe? Drug� my�l� by�o: gdzie jest P�owy? A natychmiast potem przysz�o skojarzenie i a� zemdli�o mnie z przera�enia. Kodeks Kr�gu! Prawa, kt�re P�owy wbija� mi do g�owy, od kiedy nauczy�em si� czyta�. Od razu na pierwszej stronie, wielkimi literami widnia�o: Nie u�yjesz swego talentu na szkod� cz�owieka. Nie odbierzesz �ycia ani nie zranisz nikogo. Nie udzielisz pomocy mordercy ani temu, co gwa�t zadaje. Inaczej talent b�dzie ci odj�ty moc� praw Kr�gu Mag�w. Dobrze te� zna�em histori� pewnego W�drowca, kt�ry z�ama� prawo. Bieg�y chirurg otworzy� mu czaszk� i przeci�� delikatne �cie�ki rozumu. Pozostawiono biedaka przy �yciu tylko po to, by sam je sobie odebra�. I co ja, nieszcz�sny, mia�em robi�? Przyczai�em si� w jakim� mrocznym k�cie i trz�s�em ze strachu. Grozi�o mi co� o wiele gorszego ni� rozbicie nosa przez krewkiego Obserwatora. Dzisiaj wydaje mi si� to dziecinne a� wstyd. Powinienem wtedy zaufa� P�owemu. Powinienem jak najszybciej odszuka� kogo� ze starszych i zda� si� na jego rozs�dek oraz �ask�. Czym w�a�ciwie r�ni�o si� zaj�cie z Iskr� od zwyk�ej b�jki dw�ch smarkaczy? Tylko u�ytymi �rodkami. Ale wtedy tak nie my�la�em. Podsma�enie z�o�liwego paniczyka zdawa�o mi si� zbrodni�, a przewidywana kara - torturami i �mierci�. Nie chodzi�o ju� o to, czy otrzymam certyfikat, w gr� wchodzi� m�j najwi�kszy skarb - talent. Postanowi�em oddali� si� z zamku jak najszybciej. Zanim kt�ry� z Obserwator�w namierzy m�j spos�b my�lenia obrazami i runami i po�le za mn� pogo�. Ruszy�em ku bramie drog�, kt�r� niedawno przemierzy�em z P�owym. Szed�em szybko, ale nie bieg�em, nie chc�c wyda� si� podejrzanym. Mija�em krz�taj�c� si� s�u�b�. Spotka�em paru mag�w pogr��onych w rozmowie, a na jednego omal nie wpad�em, gdy wynurzy� si� zaczytany z bocznego korytarza, w ksi��ce. Spojrza� na mnie ma�o przytomnie, po�wi�caj�c tyle uwagi co domowemu psu. Odetchn��em. Stra�nik S��w przy bramie nie robi� mi �adnych trudno�ci, cho� zdziwi� si�, �e ju� wychodz�. Pozdrowi�em go skinieniem g�owy i krzywym u�miechem - szcz�ki mia�em tak zaci�ni�te, �e a� bola�y. Przeszed�em par� krok�w znajomym taktem pod murem Iskier, po czym pu�ci�em si� k�usem w stron� przystani, sk�d w�a�nie odbija�a d�uga barka. W ten spos�b Kamyk, syn Stokrotki z ojca Chmury, z domu P�owego, sta� si� Nikim Znik�d. Schowany mi�dzy pakami na pok�adzie, ruszy�em w nieznane, za ca�y maj�tek maj�c we�nian� bluz� i kilka drobiazg�w w kieszeniach. Na barce sp�dzi�em szmat czasu, doprowadziwszy do perfekcji iluzj� "niewidzialno�ci". Polega ona na na�o�eniu na w�asn� posta� obrazu t�a. Trzeba by�o tylko unika� rozdeptania przez za�og�. Po dw�ch dniach �wicze� by�em w tym tak dobry, �e u�ywa�em "niewidzialno�ci" nawet w ruchu, bezczelnie kradn�c jedzenie. Podr� sko�czy�a si� w porcie niedaleko wybrze�a oceanu. Za�oga barki przerzuci�a k�adki na brzeg. Na sta�y l�d zacz�to znosi� ci�kie skrzynie, kt�re liczy� i opisywa� urz�dnik. Nie czeka�em na koniec roz�adunku. Wymkn��em si� i ruszy�em w miasto. Widzia�em ju� kiedy� stolic� i uzna�em, �e jest okropna. Brudna, zat�oczona i pstrokata. Tu by�o jeszcze gorzej. Port rzeczny jest miejscem szarym, ruchliwym i bardzo konkretnym. Tu si� nie �yje dla idei, a po to, by pracowa� i ubija� interesy. Prym wiod� kupcy, rzemie�lnicy, �ebracy... i stada kot�w, poluj�cych na myszy w nadbrze�nych sk�adach. Nie spotyka si� pachn�cych s�onym wiatrem �eglarzy o muskularnych ramionach tatuowanych w smoki i symbole szcz�cia ani d�ugonogich dziewczyn obiecuj�cych rozkosz za marne pieni�dze. Nie znajdzie si� kolorowych ptak�w i mantikor w klatkach ani smuk�ych okr�t�w o czarnych burtach i purpurowych �aglach. Czyli nic takiego, co powinno znajdowa� si� w porcie, wed�ug ksi��ek, kt�re czyta�em. Port w delcie �mierdzi ryb� i rybakami (co jest niewielk� r�nic�). Sk�ada si� z du�ej liczby kr�tych uliczek zapchanych sklepikami oferuj�cymi g��wnie �wie�� ryb� (lub nie�wie��), ryb� w�dzon�, ryb� suszon�, kiszon� i kto wie jeszcze jak�. Poza tym r�ne r�no�ci, od piwa liczonego na beczki do kocich sk�rek. Kr��y�em po tych zau�kach coraz bardziej rozdra�niony i zniesmaczony. Przypadkiem trafi�em na uliczk� opanowan� przez cech rze�nik�w i to mnie dobi�o. Mi�so co dawa�o si� wyczu� te� mia�o co� wsp�lnego z ryb�. W dodatku wszyscy masarze patrzyli na mnie wrogo. Jeden pogrozi� mi toporkiem, drugi rzuci� starym gnatem, a trzeci zakasa� r�kawy i ruszy� z zamiarem wygarbowania mi sk�ry (!). Znikn��em stamt�d czym pr�dzej, przestraszony, a przede wszystkim bezbrze�nie zdumiony. Opu�ci�em zapowietrzone miasteczko, nie pomy�lawszy nawet o prowiancie. Nie prze�kn��bym zreszt� ani k�sa, zapach ryby odebra� mi apetyt. Wybra�em kierunek na chybi� trafi�, z grubsza na po�udnie i w ten spos�b trafi�em do miejsca, gdzie czeka�a mnie jedna z wi�kszych niespodzianek w �yciu. Za miastem ci�gn�a si� r�wnina z rzadka urozmaicona �agodnymi pag�rkami, poro�ni�ta ostr� traw�, rozleg�ymi k�pami g�stych zaro�li. Poci�ta sieci� g��bszych i p�ytszych strumieni - krwiobiegiem tej krainy. Zatrzyma�em si� nad brzegiem jednego z nich. Woda p�yn�a w�skim korytem, wartka i m�tna, gdy� pora deszcz�w sko�czy�a si� niedawno. Usiad�em w miejscu wygl�daj�cym na najmniej wilgotne i zastanawia�em si�, jak napi� si� wody, nie zamulaj�c sobie �o��dka. Nie my�la�em o niczym innym. Ani gdzie b�d� spa� tej nocy, ani o d�ugim cieniu Kr�gu, si�gaj�cym naprawd� bardzo daleko, ani tym bardziej o domu. Tak jak podczas d�ugiej, �mudnej pracy nie my�li si� o jej zako�czeniu, tylko o nast�pnym ruchu, a potem o nast�pnym. Nie mia�em �adnej przysz�o�ci, tylko t� obecn� chwil�, a �wiat zaw�zi� si� do odrobiny wody w zag��bieniu d�oni, s�onecznych plam ta�cz�cych na powierzchni strumienia i krzew�w poruszaj�cych si� w podmuchach wiatru. I wtedy, zupe�nie nagle... do g�owy wpakowa� mi si� nieproszony go��. "Kamyk! Co ty tu robisz?" Przekaz mentalny by� tak znajomy, �e natychmiast odgad�em autora. "Po�eracz Chmur??!" Zaro�la po przeciwnej stronie zatrz�s�y si�, ale zamiast znajomej bia�ej psiej mordy, spomi�dzy zieleni wynurzy�a si� najpierw para r�k, a potem ciemna, rozczochrana g�owa m�odego ch�opaka. Gapi�em si� na to zjawisko maj�c dziwne uczucie, �e rozum mi si� miesza. Gdzie jest Po�eracz Chmur? Ch�opak u�miechn�� si� kpiarsko, jednym k�cikiem ust. Mia� oczy w�skie jak li�cie mimozy i szczup�� twarz o wyra�nie zaznaczonych ko�ciach policzkowych. Ca�kiem po prostu mia� moj� twarz!! Zrozumia�em. Po�eracz Chmur we w�asnej, smoczej postaci sk�ada� si� z tony mi�ni, k��w, pazur�w i skrzyde� (oraz du�ej ilo�ci bia�ego futra). Przy pierwszym spotkaniu pogoni� mnie jak szczura i omal nie umar�em ze strachu. Gdy transformowa� w psa (wci�� sporego), prawie odgryz� mi dwa palce. A teraz paradowa� po �wiecie w mojej sk�rze, zadowolony z �ycia! Nie wiedzia�em jak, ale ukrad� mi twarz! Krew mnie zala�a. Jednym susem przeskoczy�em strumyk i na powitanie r�bn��em Po�eracza Chmur w jego krzywy u�mieszek. Skot�owali�my si� razem. Po�eracz Chmur bi� si� po babsku. Podczas gdy t�uk�em go pi�ciami w twarz i brzuch (z niema�� satysfakcj�), on drapa�, dar� mnie za w�osy i usi�owa� ugry�� w nos. Zd��y�em sporo mu nak�a��, zanim zmieni� taktyk�. Z�apa� mnie za rami� i szarpn�� tak mocno, �e prawie pofrun��em. Mia� m�j wzrost i wag�, ale by� du�o silniejszy. W ostatniej chwili zd��y�em z�apa� przeciwnika za w�osy i razem zwalili�my si� do wody. Dla Po�eracza Chmur by�o to chyba gorsze od k�pieli we wrz�cym oleju. Jak ka�dy smok uznawa�, �e woda s�u�y do picia, a od mycia mo�na umrze�. Wyskoczy� ze strumyka szybciej ni� tam si� znalaz�, wdrapuj�c si� po stromym brzegu. Chwyci�em go za nog� i z okrucie�stwem poci�gn��em z powrotem. "Jeste� pod�y. Pod�y!" - zawy� mi gdzie� pod czaszk�. - "Co ja ci zrobi�em?" Siedzia� na dnie, zanurzony prawie po pier�, unosz�c �okcie gestem pe�nym obrzydzenia, jak cz�owiek pogr��ony w bagnie. Wyci�gn��em z wody praw� r�k� i pokaza�em blizny. "Sk�d masz moje cia�o!?" "W�a�nie st�d" - pokaza� nosem. - "Kiedy po�kn��em troch� twojej krwi, rozpracowa�em wzorzec. Na pami�tk�. I przyda�o si�". Ciekawe. Kolekcjonowa� wzorce genetyczne jak inni muszle albo zasuszone ro�liny? "Wypu�cisz mnie wreszcie, czy mam si� rozpu�ci�?!" - przekaza� z pretensj�. Wzruszy�em ramionami. Wsta� i otrz�sn�� si� jak mokry pies. Ledwo jednak wychylili�my g�owy nad zaro�ni�t� chwastem skarp�, dojrza�em nag�y ruch kilkana�cie krok�w od nas, na wolnej od zaro�li przestrzeni. Wprost znik�d pojawi� si� na niej m�czyzna w jasnym ubraniu. Rozgl�da� si�, jakby czego� szukaj�c. B�yskawicznie poci�gn��em Po�eracza Chmur w d�, zamykaj�c mu usta tak mocno, �e wyczuwa�em jego z�by. "Wr�g?" - pojawi�o si� w mej g�owie kr�tkie pytanie. "Nie wr�g, ale i nie przyjaciel". Po�eracz Chmur rozszerzy� kontakt i �wiat wype�ni� mi uszy. Woda pluska�a, a ca�kiem niedaleko chrz�ci�a sztywna trawa pod stopami. Coraz bli�ej. M�czyzn� w jasnym, niezdatnym do podr�y stroju m�g� by� W�drowiec, dla kt�rego wszystkie odleg�o�ci na �wiecie by�y tylko krokiem przez niewidzialne drzwi. Wi�c jednak mnie poszukiwano. Dla Obserwatora z Kr�gu Mistrz�w wy�owi� mnie z morza innych umys��w by�o prost� rzecz�, a ju� zupe�n� zabawk� pos�a� w okre�lone miejsce W�drowca. Tyle tylko, �e mag po dotarciu na brzeg nie znalaz� nikogo. Zesztywnia�y w niewygodnej pozycji, widzia�em mi�kkie pantofle, drepcz�ce niezdecydowanie tu� nad moj� g�ow�, ale W�drowiec ujrza� tylko p�yn�c� wod� i stert� starych ga��zi. Wreszcie nogi W�drowca znikn�y z towarzyszeniem niezwyk�ego d�wi�ku. "Co to by�o?" - zdziwi�em si�, likwiduj�c mira� i puszczaj�c Po�eracza Chmur, kt�ry natychmiast zacz�� rozciera� sobie wargi. Momentalnie wycofa� si� te� ze �cis�ego kontaktu i zn�w og�uch�em. "Widzia�em jak znikn��. Zostawi� dziur� w powietrzu i wszystkie cz�stki run�y w ni� jak w przepa��". Spojrza�em na Po�eracza Chmur spode �ba. Ale� z niego k�amczuch. Przecie� nie mo�na widzie� powietrza. Wygrzebali�my si� na suchy l�d. �ci�gn��em bluz� i starannie j� wy���em. Po�eracz Chmur otrzepywa� si�, jakby wci�� chodzi�o o futro. Co on w�a�ciwie mia� na sobie? Wy��cznie koszul� i kuse spodnie do p� �ydki, mimo ch�odu. Obie rzeczy by�y imponuj�co brudne. "Wr�ci�em do domu..." - opowiada� Po�eracz Chmur - "...a tam ju� mieli nowe jajko... i nie wytrzyma�em, polecia�em z naszej wyspy z powrotem na kontynent. Mie� rodze�stwo, Kamyku, to fatalna sprawa". Zgodzi�em si� z nim. Zw�aszcza bli�niacze rodze�stwo. "W psy rzucaj� tu kamieniami, wi�c pomy�la�em o tej postaci" - ci�gn�� dalej. - "Okaza�a si� ca�kiem wygodna. Co prawda, trudno polowa� z takimi ma�ymi z�bami, ale znalaz�em miejsce, gdzie le�y mn�stwo mi�sa, tylko bra�". Rze�nicza ulica! Po�eracz Chmur musia� tam sobie ca�kiem �mia�o poczyna�. Czer� i plugastwo! Mia�em ochot� zn�w go wyk�pa�, za zrzucanie na cudz� g�ow� w�asnych grzech�w. "A ty? Zdaje si�, �e masz k�opoty. Ten cz�owiek... mag. Czy chcia� ci� skrzywdzi�?" Zwleka�em z wyja�nieniami, udaj�c, �e bardzo mnie zajmuje wylewanie wody z but�w, ale Po�eracz Chmur tak naciska�, �e w ko�cu wywl�k� ze mnie ca�� �a�osn� histori�. Kiedy sko�czy�em, obj�� mnie ramieniem, zupe�nie ludzkim, wsp�czuj�cym gestem. "Nie p�acz". "Nie p�acz�" - odpar�em ponuro i otar�em nos wierzchem d�oni. "Ale si� narobi�o. Przecie� tyle razy rozpala�e� ten nieprawdziwy ogie� i nic si� nie dzia�o". Po�eracz Chmur drapa� si� nerwowo za uchem, my�l�c intensywnie. "Podpal co�. Cokolwiek" - za��da�. Oberwa�em z krzaka such� ga��zk� i kaza�em jej zap�on��. Wszystko wygl�da�o normalnie. P�omie� po�era� z apetytem drewno. Cienka kora zwija�a si� w �arze i czernia�a, gorzki dym zadrapa� w gardle, ale gdy znik� ogie�, ga��zka by�a nienaruszona. "Nic". "A co� �ywego?" Co� �ywego? Nie mia�em zamiaru eksperymentowa� ani na sobie, ani na nim. Wypatrzyli�my w k�pie trawy ropuch�. Jedn� z tych paskudniejszych, o rogatym nosie, pluj�c� krwi�, gdy j� podra�ni�. Rozpali�em na ropuszym �bie male�ki ogieniek. Poruszy�a si� nieznacznie, a potem siedzia�a ca�kiem spokojnie, ruszaj�c gard�em. Po�eracz Chmur gapi� si� na ni� w skupieniu. Wreszcie mia�a do�� naszego towarzystwa i pokica�a pod krzaki. "Wcale si� nie oparzy�a. Skoczy�a, bo chcia�a, a nie dlatego, �e j� co� bola�o. Nawet si� nie przestraszy�a. Mo�e jest na to za g�upia" - skomentowa�. M�ody smok upiera� si�, �e b�dzie mi towarzyszy�. Ja jednak nie chcia�em przebywa� z bli�niakiem, kt�ry mia� typowo zwierz�ce odruchy. Takie jak k�apanie z�bami na motyle czy oblizywanie �ap, to znaczy r�k. Po�eraczowi Chmur bardzo zale�a�o, wi�c ugi�� si� w jednym - zmieni wygl�d. To naprawd� niezwyk�e. Najpierw porusza� wszystkimi mi�niami twarzy po kolei, jakby ich pr�buj�c. Potem w dziwaczny, nie do okre�lenia spos�b jego oczy zmieni�y kszta�t, pookr�gla�y, sta�y si� ciemniejsze, prawie czarne, a w�osy rozprostowa�y si� i opad�y na czo�o g�st� grzyw�. Tak by�o znacznie lepiej. Nadal wygl�da�, jak m�j krewny, ale przynajmniej nie jak lustrzane odbicie. Tak wi�c postanowili�my zosta� razem. Uk�ada�o nam si� z Po�eraczem Chmur ca�kiem nie�le. Stara�em si� tolerowa� rozmaite jego przywary. Czego� mo�na wymaga� od kogo�, kto wi�kszo�� �ycia sp�dzi� na czterech �apach? On za to pozwoli� si� umy� - tylko raz, wyj�tkowo i ze strasznym po�wi�ceniem. Poza tym stara� si� jada� osobno. Do ko�ca �ycia nie zapomn� polowania, jakiego by�em �wiadkiem. Podkradli�my si� do stadka dzikiego drobiu. Podczas gdy ja zastanawia�em si�, jak z�apa� powolniejsz� sztuk�, Po�eracz Chmur rzuci� si� na najwi�kszego ptaka i przegryz� mu kark. Rozszarpa� nieszcz�sne ptaszysko i po�ar� na surowo, pluj�c pierzem, umazany krwi� jak wilko�ak. By� �wietny w wyw�szaniu i chwytaniu wszystkiego, co �y�o, a nadawa�o si� do zjedzenia. Zawsze znajdowa� dobre miejsca do spania, a w nocy grza� jak piec. Tak to wa��saj�c si� z mym niezwyk�ym przyjacielem po lasach, polach i trzcinowiskach, po trochu dzicza�em. Prze�amawszy si� raz, nie mia�em ju� �adnych wyrzut�w sumienia, kradn�c owoce i jarzyny z ogrod�w. Nie unios�em si� te� honorem, gdy Po�eracz Chmur zaproponowa� mi spo�ycie nielegalnie zdobytej kaczki. Wychowanek maga, uzdolniony Tkacz Iluzji z ogromnymi aspiracjami, stacza� si� na dno moralne. Mo�e w ko�cu i ja, wzorem Po�eracza Chmur, zacz��bym zagryza� kr�liki, gdyby los nie zani�s� nas na sam brzeg morza, mi�dzy diuny z ich niepowtarzalnym zapachem nadmorskiej trawy, piasku i soli. Tego dnia, kiedy nast�pi� kolejny zwrot w moim �yciu, robili�my z Po�eraczem Chmur to, co zwykle, czyli nic. Wygrzewali�my si� w s�o�cu, le��c na wydmie. Tej ostatniej, kt�ra �agodnym stokiem schodzi ku wodzie, po drodze zmieniaj�c si� w pla��. Fale Morza Smok�w rozbija�y si� na niej, robi�c z du�ych kanciastych kamieni ma�e i okr�g�e. Uzna�em to za rodzaj symbolu. Po�eracz Chmur by� w dobrym humorze, wi�c razem s�uchali�my, jak fale przyboju wypi�trzaj� si� z hukiem, by potem oblizywa� piasek z przeci�g�ym syczeniem. Nasze my�li i uczucia przeplata�y si� nawzajem. Kr��y�y, przeci�ga�y leniwie jak koty. Moje doznania m�g�bym opisa� jako spokojny zachwyt nad wspania�o�ci� natury. Po�eracz Chmur senny, najedzony i pogodzony ze �wiatem, przesy�a� osobisty komunikat, kt�ry mo�na zawrze� w jednym zdaniu: "Tak du�o wody i tak daleko ode mnie...!" Momentami jednak jego my�li odrywa�y si� od przyziemnych spraw i w�drowa�y w nieznane mi rejony, w kt�rych by� mo�e zorientowa�by si� Stworzyciel, kontroluj�cy sam� materi�, albo W�drowiec zaginaj�cy przestrze�. Wtedy na nowo u�wiadamia�em sobie, kogo mam u swojego boku - pokr�tn� smocz� osobowo�� obleczon� w pi�tnastoletnie ludzkie cia�o. C� za tajemniczym stworzeniem by� m�j towarzysz. Kto i kiedy odkryje wszystkie sekrety jego rasy? Mi�dzy odg�os fal i krzyki spiczastodziobych rybo�ow�w wdar�y si� inne d�wi�ki. Nie kojarzy�y mi si� z niczym szczeg�lnym, ale wywo�ywa�y niepok�j. Smok uni�s� g�ow�, nagle rozbudzony i zirytowany. Ziewn�� na ca�e gard�o. "Awantura. Kto� kogo� bije". Rzuci� jeszcze tylko: "Chod�. Na prawo" - i zerwa� kontakt. Bardzo nie lubi�em, gdy robi� to bez uprzedzenia. Pobieg�em za nim, wybieraj�c drog� na granicy przyboju, tam, gdzie piasek by� mokry i zbity. Po�eracz Chmur grz�z� po kostki, wi�c pr�dko go dogoni�em. Ju� z daleka wida� by�o grupk� ludzkich postaci szarpi�cych si� ze sob�. Im bli�ej, tym lepiej orientowa�em si� w sytuacji. Dw�ch m�czyzn zn�ca�o si� nad trzecim, wyra�nie m�odszym i zdaje si� lepiej ubranym. Par� cios�w Po�eracza Chmur ostudzi�o ich zapa�. Nie wiem, jaka magia to powodowa�a, ale m�j towarzysz i w ludzkiej postaci zachowa� cz�� smoczej si�y. W�a�ciwie do niczego nie by�em mu potrzebny. Napastnicy oddalili si� w po�piechu, wygra�aj�c tylko pi�ciami i miotaj�c (niecelnie) gar�cie �wiru. Pomog�em wsta� ofierze. M�ody cz�owiek przeciera� oczy, pluj�c krwi� i piaskiem, spojrza� na mnie przelotnie, powiedzia� co�, dzi�kuj�c chyba, a potem rzuci� si� chwyta� papiery, kt�re fruwa�y dooko�a, gnane bryz�. Wraz z Po�eraczem Chmur wodzili�my za nim zdumionymi oczyma. A by�o si� czemu dziwi�. Jego d�ugie do ramion, potargane w�osy p�on�y jaskaw� barw� pomara�czy, jakby zamoczone w farbie. Jedna z kartek zaw�drowa�a a� na wierzcho�ek wydmy i najwyra�niej wybiera�a si� dalej. Wdrapa�em si� za ni� i z�apa�em niesforny papier. To by� rysunek. A w�a�ciwie malunek. Chocia� wtedy nie mia�em jeszcze poj�cia, co to by�o. Spory kawa�ek papieru pokrywa�y kolorowe plamy, jakby zostawi�o je po sobie dziecko. Obr�ci�em to par� razy. Oddali�em kart� na wyci�gni�cie ramienia i wtedy sta� si� jeden z tych cud�w, kt�re wspomina si� po latach ze �ci�ni�tym wzruszeniem gard�em. Tak jakbym by� �lepy, a potem przejrza�, kolorowe plamy u�o�y�y si� w pi�kn� ca�o��. To by� brzeg morza, malowany ugrem i zieleni�, b��kitnaw� biel� grzywaczy. Siwy pasek horyzontu ledwie majaczy�, zaznaczony mu�ni�ciem. Szaroniebieski kszta�t m�g� by� kar�owatym krzaczkiem. Par� smu�ek dziwnej, nieostrej zieleni symbolizowa�o traw� wydmow�. Nigdy jeszcze nie widzia�em takiego obrazu. Ryciny w ksi��kach by�y czarno- bia�ymi uk�adami kresek, a kontury kolorowych malunk�w wyznacza�y wyra�ne, ciemne linie. Tutaj barwa przechodzi�a w barw� bez okre�lonej granicy. Swobodna i lekka. By�o co� z magii w tym sposobie ukazywania �wiata. Pukni�cie w �okie� wyrwa�o mnie z zadumy. Tu� obok rozkwit�a ruda g�owa. Spod miedzianych brwi spogl�da�y okr�g�e jak guziki oczy koloru stali. Przedziela� je �mieszny, spiczasty nos, a ca�o�ci dope�nia�y szerokie usta. Twarz pod tytu�em: Przybysz z Dalekiej, Zimnej P�nocy. Rudzielec u�miechn�� si� niewyra�nie (warga mu puch�a i wci�� jeszcze troch� krwawi�a), a potem u�o�y� palce w znaki: "Podoba ci si�?" Niezwyk�y malarz nazywa� si� Moneta. Nawet pasowa�o to do niego, gdy� b�yszcza� jak wypolerowany miedziak. By� sporo starszy. Wygl�da� na osiemna�cie, mo�e nawet dziewi�tna�cie lat. Nie by� g�uchy, jak z pocz�tku my�la�em, ale zna� mow� r�k i dobrze ni� w�ada�. Tam, gdzie mieszka� z ojcem, �y�o co najmniej kilku podobnych do mnie - odci�tych od �wiata �cian� ciszy. Stanowili�my z Po�eraczem Chmur dziwn� park�, ale dla Monety by�o rzecz� naturaln� zaproszenie wybawc�w na ciep�y posi�ek i przyzwoity nocleg. Rozmawia� z Po�eraczem Chmur, a jednocze�nie "palcowa�", abym i ja m�g� rozumie�, o co chodzi. Co chwila gubi� kaset� z farbami, myli� krok, potrz�sa� miedzian� grzyw�, szukaj�c odpowiedniego okre�lenia - znaku. Mia� w sobie tyle wdzi�ku nerwowego kuca, bezpo�rednio�ci i zwyczajnego dobrego wychowania, �e niemal zapomina�o si�, �e z urodzenia jest barbarzy�c�. Do miejsca, zwanego przez Monet� (nie wiadomo czemu) Domem Innych Ludzi, by�o stosunkowo niedaleko. Godzina marszu pla��, a potem tyle samo pomi�dzy pag�rkami poro�ni�tymi niskim lasem. Nie by� to, wbrew oczekiwaniom jeden dom, ale nie mo�na te� by�o nazwa� wsi� tych niewielu budynk�w rozrzuconych na ograniczonej przestrzeni, ton�cych w kwiatach i mi�ych dla oka ozdobach. Od razu stwierdzi�em, �e jest w nich co� dziwnego, cho� nie umia�em okre�li� co. Zbyt ubogie na letni� rezydencj� dostojnika, nie wygl�da�y te� na zabudowania gospodarskie. Zastanawiaj�cy by� ca�kowity brak jakichkolwiek ogrodze�, bo nie mo�na by�o traktowa� powa�nie darniowego wa�u, otaczaj�cego posiad�o��. Si�ga� kolan i nie zatrzyma�by nawet zdecydowanego kr�lika, a co dopiero pirata? Moneta poprowadzi� nas mi�dzy zabudowaniami. Mijali�my bawi�ce si� dzieci i doros�ych zaj�tych rozmaitymi pracami. Po drodze musieli�my przej�� nad nisko rozci�gni�tym sznurem. Rozejrza�em si�. Jeden koniec linki przywi�zany by� do s�upka podpieraj�cego szeroki okap dachu, drugi otacza� tali� ma�ego ch�opca. Dziecko sta�o chwil� nieruchomo, trzymaj�c sznur w r�ku, a potem zacz�o zwija� go sprawnie, zbli�aj�c si� do domu. Zapatrzony, wpad�em Monecie na plecy. Wyczu� moje zdumienie, gdy� obja�ni�: -"On nie widzi. Jest tu nowy i potrzebuje..." - tu zawaha� si�. "Zabezpieczenie?" - pokaza�em pi�� przykryt� d�oni� i gest przygarni�cia. Moneta powt�rzy� znak, jakby chcia� go zapami�ta�. Przed ostatnim domem my� si� m�czyzna. Pochylony nad misk�, chlapa� doko�a. Niew�tpliwie by� to ojciec Monety, identycznie rudy jak syn. Gdy si� wyprostowa�, szeroko otworzy�em oczy ze zdumienia. To, co wzi��em w pierwszym momencie za wzorzyst� cz�� ubrania, by�o rozleg�ym i niezwykle skomplikowanym tatua�em, pokrywaj�cym ca�y tors i szerokie ramiona w�a�ciciela. Zafascynowany tym widokiem, ledwie zwr�ci�em uwag�, �e m�czyzna ogl�da pokiereszowan� twarz syna, a nast�pnie rozmawia z Po�eraczem Chmur. Rysunki na sk�rze by�y wyk�ute z cudown� precyzj�. Z lewego barku ku piersiom wyci�ga�y si� b��kitno-czarne macki o�miornicy. Na brzuchu igra�y wieloryby i delfiny dooko�a czarnej galery z purpurowym �aglem. R�k� oplata�y w�e morskie, �api�ce si� za ogony. Oczywi�cie, by�y �eglarz, kt�ry osiad� na mieli�nie w tym przyjemnym miejscu. Dlaczego wybra� Lengorchi� zamiast rodzinnych stron, Wys�annik Los�w raczy wiedzie�. Mo�e by� kiedy� korsarzem, a mo�e zatrzyma�a go tutaj mi�o��, kt�rej owocem jest Moneta? Zadowoli�y mnie te proste przypuszczenia, tym wi�kszym wstrz�sem by�o odkrycie, przed kim naprawd� stoj�. "Wybacz zw�ok�. Ty jeste� Kamyk. Mnie nazywaj� Miedziany; - uk�ada� znaki wolniej ni� Moneta, lecz nie myli� si� i nie zacina� na bardziej skomplikowanych. "Straci�e� dom? Rodzin�?" Potwierdzi�em. Ostatecznie by�a to prawda. Zosta�em sierot� w czasie wielkiej zarazy, kt�ra zabra�a prawie pi�t� cz�� mieszka�c�w cesarstwa. "Nie masz pracy" - Miedziany obrzuci� szybkim spojrzeniem moje ubranie, kt�re ostatnio du�o przesz�o. Pozosta�o tylko pokaza� "nie". "Co umiesz?" - Miedziany by� bardzo konkretny. Obserwowa�em jego r�ce, ale wzrok sam ucieka� do barwnych wizerunk�w na sk�rze. I w�a�nie w tym momencie dostrzeg�em co�, co przedtem umkn�o mej uwagi. Macki o�miornicy by�y cz�ciowo zatarte. Kto� usun�� barwnik i w dyskretny spos�b w��czy� do kompozycji inny element - czarne k�ko, nie wi�ksze ni� odcisk ma�ego kubka, z umieszczon� po�rodku run� "okr�t". Zamkn��em oczy. Czy kiedykolwiek dopad�o ci� uczucie, �e robisz si� w�ski, coraz cie�szy? Jak ko�ek do podpierania ro�lin lub ostrze, i �e zanurzasz si� w ziemi z g�ow�? To w�a�nie czu�em przez chwil� i po�a�owa�em, �e nie okaza�o si� prawd�, gdy zn�w podnios�em powieki i, niestety, nadal sta�em pod bacznym spojrzeniem niebieskich oczu maga. W dodatku nielengorchia�skiego maga! Opanowa�em si� jako�. "Umiem czyta� i pisa�. Tak�e r�ne prace w gospodarstwie. Wychowa�em si� na wsi". To na razie zadowoli�o Miedzianego. Odes�a� nas do kuchni w towarzystwie Monety. Gdy tylko zeszli�my z oczu maga, natychmiast zasypa�em rudego wym�wkami, dlaczego nie uprzedzi� o profesji ojca!? "Zapomnia�em" - pokaza� tylko, a min� mia� tak niewinn�, �e nie wiedzia�em, czy da� mu kuksa�ca, czy si� �mia�. Po�eracz Chmur bawi� si� znakomicie. Trafili�my w ciekawe miejsce, czeka� nas posi�ek, kt�rego nie trzeba by�o goni�. W�a�ciwie i ja nie mia�em powod�w do narzeka�. Niepokoi�a mnie tylko obecno�� Miedzianego. Na szcz�cie runa "okr�t" �wiadczy�a, �e nale�y do kasty Wiatromistrz�w. Jego talent nie pozwala� na czytanie w my�lach, wi�c by�em w miar� bezpieczny. Magia Wiatromistrz�w sprawia�a, �e byli najczulszymi w �wiecie instrumentami do przepowiadania pogody. A ci najpot�niejsi pono� nawet umieli j� do pewnego stopnia kszta�towa�. Nie by� to jednak koniec dnia dziw�w. Dawno min�o po�udnie, a pora wieczerzy mia�a dopiero nadej��, wi�c w kuchni zastali�my tylko samotn� dziewczyn�, pracuj�c� przy d�ugim stole. By�a odwr�cona plecami, lecz gdy nas us�ysza�a, obr�ci�a twarz. Dmuchn�a w czarn� grzywk�, kt�ra wchodzi�a jej do oczu, a gdy nie pomog�o, odgarn�a w�osy ramieniem... i wtedy jak b�ysk nadesz�o wspomnienie podobnego wydarzenia, identycznego gestu, kt�ry widzia�em sze�� czy siedem lat temu. Tamto rami� nale�a�o do ma�ej dziewczynki i ko�czy�o si� drewnian� "�apk�", przywi�zan� do kikuta. I ta r�ka nie mia�a d�oni. Z szerokiej, metalowej obr�czy obejmuj�cej przedrami� wystawa� ostry haczyk. Moje oczy same pow�drowa�y ku drugiej r�ce dziewczyny. Identyczna bransoleta ko�czy�a si� ostrzem no�a. Prawdopodobnie dosta�em co� do jedzenia. Prawdopodobnie to zjad�em. Nie pami�tam niczego pr�cz dziewcz�cej postaci kr�c�cej si� w�r�d kuchennych sprz�t�w i dokonuj�cej rzeczy wr�cz niezwyk�ych. Haczyk wy�awia� jarzyny z koszyka, n� skroba�, kroi� i sieka� w b�yskawicznym tempie. Dziewczyna szybkimi ruchami zmienia�a narz�dzia, wtykaj�c je mi�dzy bransolety a cia�o. To miesza�a �y�k� w garnku, to zn�w przewraca�a �opatk� cienkie, twarde placki, pra��ce si� na p�ycie kuchennej. Wszystko zr�cznie, pr�dko, bez �adnego rozsypywania czy rozlewania; osoba z par� r�k nie umia�aby lepiej. A ja zachodzi�em w g�ow�, czy rzeczywi�cie spotka�em tu kalek� dziewczynk�, kt�r� widzia�em dawno temu z �ebrz�cym �lepcem. Ale jak mia�em j� o to zapyta�? Dopiero w jaki� czas potem dowiedzia�em si� od Miedzianego, �e mia�a na imi� Nocny Motyl i by�a c�rk� zamo�nego kupca. A do Domu Innych Ludzi trafi�a wprost spod opieku�czych skrzyde� rodzic�w. Co mog�o sta� si� z tamtym dzieckiem? Mo�e ju� nie �y�a, mo�e nadal w�druje od wsi do wsi, wypraszaj�c datki. Wiele dzieci traci ko�czyny w rozmaitych wypadkach, ale bardzo niewiele otrzymuje szans�, jak� mia�a Nocny Motyl lub ja. Wyszorowany, w �wie�ej tunice po�yczonej od Monety czu�em si� jak nowo narodzony, got�w do badania nietypowej osady. To by�o niezwyk�e miejsce. By� mo�e jedyne w ca�ym cesarstwie. Wkr�tce dowiedzia�em si�, czemu brakowa�o tu p�ot�w. Mo�na by�o na nie wpa�� i skaleczy� si�. �ciany dom�w pokrywa�y wypuk�e wzory - inne dla ka�dego budynku. W ciemno�ciach �atwo je by�o rozpozna� dotykiem. Na ca�ym terenie osiedla nie dostrzeg�em ani jednego do�ka, wystaj�cej k�py trawy czy te� porzuconego przedmiotu. Od domu do domu wiod�y �cie�ki u�o�one z r�wnych, p�askich kamiennych p�yt. Wszystko zosta�o podporz�dkowane jednej zasadzie: bezpiecze�stwo i wygoda dla ociemnia�ych. Ale nie tylko. Przebywa�o tu te� kilku g�uchoniemych. W wieku od kilku do kilkunastu lat. Najm�odsi mozolnie poznawali znaki mowy r�k i podstawy pisania, starsi uczyli si� rzemios�a. Tylko dlaczego to miejsce nazywano Domem Innych Ludzi, a nie na przyk�ad Schronieniem Okaleczonych? Dopiero przypadek pozwoli� mi na odkrycie kolejnej warstwy sekretu - znaczenia nazwy i dlaczego to Kr�g zajmowa� si� t� gromadk�, a nie kap�anki ze �wi�tyni Mi�osierdzia. Moneta pierwszego dnia pokaza� nam swoj� pracowni�. By�o to spore pomieszczenie na pi�terku zagracone sztalugami, sto�ami, prasami, narz�dziami, naczyniami wype�nionymi sproszkowanymi minera�ami, olejem i bogowie wiedz�, czym jeszcze. Moneta sam robi� farby, a tak�e p�dzle i rysiki. Potrafi� nawet czerpa� papier, co wprawi�o mnie w podziw. Ca�� powierzchni� �cian pokrywa�y obrazki, przedstawiaj�ce pejza�e, malowane w charakterystyczny dla Monety spos�b. Portrety robione zwyk�� metod�, na zam�wienie, upycha� do k�ta. Najwyra�niej traktowa� je wy��cznie jak towar. Niewiele lepiej mia�y si� ksi�gi przeznaczone do iluminowania - porozk�adane na pulpitach i p�kach w niebezpiecznym towarzystwie palet oraz tuszu. Sam Moneta ledwo si� mie�ci� w tej rupieciarni. Sypia� na �eglarskiej koi podwieszonej pod belkami stropu. Urzek�a mnie zabawna uroda tego k�ta i nast�pnego dnia zn�w tam zajrza�em. Moneta nie by� sam. Razem z nim przy stole zawalonym setk� niezb�dnych drobiazg�w kto� siedzia�. Obaj unie�li g�owy, gdy wszed�em. Moneta przykry� usta d�oni�, prosz�c o spok�j. Natomiast siedz�cy przy cz�owiek nim chyba mnie nie zauwa�y�. Mia�em dziwne wra�enie, �e jego wzrok mija mnie z obu stron. Zbli�y�em si� ostro�nie. Ociemnia�y? Nie, przed m�czyzn� le�a�a kartka papieru. R�ka trzymaj�ca rysik chwia�a si� niezdecydowanie nad bia�� p�aszczyzn�. Stawia�a kropki, kreski, spl�tane linie. Powoli z tej gmatwaniny zacz�o si� co� wy�ania�. Rozpozna�em kszta�t ptasiej g�owy, potem co� jakby �ap�. Rysownik nabra� pewno�ci. Kreski u�o�y�y si� w rozpostarte skrzyd�a. Plamki z okruch�w w�gla, rozcierane palcami, nada�y rysunkowi pozory wypuk�o�ci. Z obrazka spojrza�o l�ni�cym okiem ptaszysko z gro�nie otwartym dziobem. Lecz czy to aby na pewno by� ptak? Pierzasty tu��w umieszczony by� na dw�ch ci�kich, szerokich �apach po�yczonych od psa, wilka czy mo�e wielkiego kota. Rozpozna�em te� ogon - d�ugi i cienki jak bicz. R�ka rysuj�cego znieruchomia�a. Sko�czy�. Siedzia� jeszcze chwil�, wpatruj�c si� nieprzytomnym wzrokiem w przeciwleg�� �cian�, nast�pnie wsta� nagle, sztywno, jak marionetka podci�gni�ta na sznurku i wyszed�. Poczu�em, �e mam zesztywnia�y kark i piek� mnie wysuszone oczy. Moneta podni�s� delikatnie rysunek, umie�ci� go na �cianie w�r�d innych, podobnych. "Kto to by�?" "Li��. Czasem przychodzi rysowa�". "By� dziwny. Ten rysunek te� jest dziwny. Co to jest?" Moneta d�ugo szuka� odpowiedniego znaku. Przerobili�my "du�e gro�ne zwierz�", "ptaka z w�osami", "kota z pi�rami"... Mo�na by�o zg�upie� od tego. W ko�cu po prostu wcisn��em mu do r�k pi�ro i kaza�em napisa�. Potrz�sn�� tylko g�ow�, pora�ony prostot� rozwi�zania i narysowa� zgrabne runy oznaczaj�ce "gryfa". Gryf? Got�w by�em k��ci� si� do omdlenia r�k, �e gryfy tak nie wygl�daj�. Li�� mia� pomieszane w g�owie. Niespodzianie Moneta rozz�o�ci� si�. Usi�owa� jednocze�nie co� mi wyt�umaczy� i obrazi�. Wysz�a z tego sieczka gest�w, wi�c zn�w uciek� si� do pomocy pi�ra. Patrzy�em mu przez rami� i w miar� jak pisa�, odczytywa�em histori� Li�cia. By� zakwalifikowany jako Obserwator, cho� nigdy nie stan�� i nie stanie w Kr�gu Mistrz�w. Talent okaza� si� dla niego przekle�stwem, a cen�, jak� zap�aci�, by�o odci�cie od �wiata. Przyt�oczony w�asn� doskona�o�ci�, �y� jak we �nie. Nie nakarmiony, umar�by z g�odu. Trzeba by�o opiekowa� si� nim jak dzieckiem. Przeci�tny Obserwator �ledzi� my�li ludzkie i zwierz�ce instynkty na ograniczonym poziomie. Mistrz wychwytywa� je na bardzo du�e odleg�o�ci, klarowne i obdarzone indywidualnymi "charakterami". Natomiast Li�� odbiera� cudze doznania z niewyobra�alnych dali. A jedynym dla niego sposobem na kontakt z otoczeniem by�o przelewanie na papier swych wizji. Moneta pokaza� mi rysunki Li�cia. By�y na nich niezwyk�e zwierz�ta, ludzkie twarze nieznanych ras, budowle nie z tego �wiata. Przedmioty niewiadomego przeznaczenia lub fragmenty wi�kszych ca�o�ci - d�o�, cz�� g�owy, niekompletny krajobraz, jakby �r�d�o przekazu znikn�o nagle. Umar�o? Tak wi�c gryf z rysunku Li�cia musia� by� prawdziwy. �y� gdzie�, mo�e na Zachodnich Kontynentach, a mo�e na niezbadanym Wschodzie. Wyobra�enia tych mitycznych stworze�, jakie widzia�em w ksi��kach i na dziesi�tkach �wi�tynnych malowide�, nadawa�y si� na zel�wki do sanda��w. Zrozumia�em dziwne zachowanie Li�cia. On rzeczywi�cie nie dostrzega� ani mnie, ani Monety. Byli�my dla niego tylko zjawami w�r�d innych zjaw. Zadr�a�em. M�j talent odebra� mi s�uch. Jak blisko by�em tej granicy, kt�r� przekroczy� Li��? Moneta zaniepokoi� si�. Opacznie zrozumia� m�j l�k. "Czy ty nie lubisz mag�w? Obawiasz si�? Nie chcesz...?" Przerwa�em mu gestem. "To nie to". Odpr�y� si� i dalej sk�ada� znaki starannie jak nigdy dot�d. "Tutaj wszyscy s� niedoko�czeni. Prawie magowie". Prawie magowie. Wiedzia�em, �e nadmiernie wybuja�y talent mo�e st�amsi� osobowo�� lub okaleczy� cia�o. Ale by�y te� inne sytuacje, gdy magiczne talenty ledwie kie�kowa�y. A nawet niewielka ich cz�stka zmienia�a �ycie. Tak wi�c by� to Dom INNYCH Ludzi, naprawd� innych ni� pozostali. Znalaz�y tu opiek� niewidome dzieci, rozpoznaj�ce kolory palcami, Obserwatorzy, kt�rych zdolno�ci zawodzi�y, przychodz�c i odchodz�c kapry�nie. Iskry nie panuj�ce nad swymi gro�nymi w�a�ciwo�ciami albo ociemniali Przewodnicy Sn�w, ogl�daj�cy �wiat tylko w swych wizjach. W ten spos�b Kr�g roztacza� patronat nad ubo�szymi krewnymi. "Tylko ty i tw�j przyjaciel nie jeste�cie obdarzeni" - doko�czy� Moneta z zak�opotaniem. Z trudem opanowa�em �miech. Biedny Moneta! Gdyby wiedzia�, jak naprawd� mocno jeste�my "obdarowani"! Zosta�em w nadmorskiej osadzie. Nie mia�em si� gdzie podzia�, a zreszt� czu�em, �e pasuj� do tego miejsca. �ycie potrafi sprawia� niespodzianki. Miedziany z przyjemno�ci� przekaza� mi cz�� swoich obowi�zk�w. Moje zadanie polega�o na przepisywaniu notatek i rachunk�w gospodarskich, kt�re prowadzi� na niechlujnych �wistkach. Poza tym pomaga�em tam, gdzie akurat by�em potrzebny. Po�eracz Chmur znosi� kr�liki i zaj�ce z poprzetr�canymi karkami, zaopatruj�c kuchni� w mi�so. Wygadany, inteligentny i dowcipny, wkr�tce sta� si� ulubie�cem mieszka�c�w. Co tu kry�, mia� wdzi�k, kt�rego mnie brakowa�o. Oddalali�my si� od siebie coraz bardziej. Wci�� jeszcze dzielili�my pos�anie, ale coraz rzadziej prowadzili�my nasze "rozmowy". W ko�cu i to si� urwa�o. On mia� swoje sprawy, ja swoje. Zacz�li�my mija� si� jak obcy. Dom Innych Ludzi i jego mieszka�cy mogliby dostarczy� temat�w do zape�nienia obszernego tomu. O samym Monecie mo�na pisa� w niesko�czono��, a Miedziany by� chodz�c� ksi�g� o barwnym �yciorysie. Chcia�bym napisa� o Li�ciu lub o Nocnym Motylu, kt�ra potrafi�a szy�, trzymaj�c ig�� palcami st�p. Albo o grupce g�uchoniemych: ma�ym Powoju - Iskrze, strasz�cym kota nieszkodliwymi ognikami, Wiernym - kt�ry mo�e kiedy� doczeka si� tatua�u z Kr�giem i ��wiem, o Koralu - dziewczynce, miewaj�cej niekiedy prorocze sny. Postanowi�em jednak, �e wi�cej miejsca po�wi�c� Mgle, bo w�a�nie j� i jej okropne makatki chcia�bym dobrze zapami�ta�. Ja i Mg�a nale�eli�my do odmiennych �wiat�w. Dla niej �ycie by�o st�paniem w ciemno�ciach wype�nionych zapachem, d�wi�kiem i dotykiem. Dla mnie przede wszystkim �wiat�em, kolorem i kszta�tem. Ja nie czyta�em z ust, ona nie widzia�a znak�w. A jednak potrafili�my przerzuci� przez t� przepa�� w�t�y mostek porozumienia. Pierwszy raz do pracowni Mg�y zaprowadzi� mnie oczywi�cie Moneta. Wi�ksz� cz�� ma�ej izdebki zajmowa� warsztat tkacki, z kt�rego sp�ywa� pas szarego p��tna, cz�ciowo nawini�ty na wa�ek. Inne, uko�czone ju� tkaniny le�a�y pozwijane na p�kach lub posk�ad