4607
Szczegóły |
Tytuł |
4607 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4607 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4607 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4607 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
JOANNA SIEDLECKA
Ja�nie Panicz
O Witoldzie Gombrowiczu
2003
Moim synom
Antoniemu i Stanis�awowi Hebom
Od autorki
Historyk literatury m�g�by wytkn�� mojej ksi��ce sporo nie�cis�o�ci. Gombrowicz na przyk�ad nie �pomar�� wcale w biedzie, jak utrzymywa� by�y lokaj jego rodziny. Trudno te� stwierdzi� z pewno�ci�, czy rzeczywi�cie - jak uwa�a�o wielu moich rozm�wc�w - przewidzia� gro�b� nadci�gaj�cej wojny.
Biografi� pisarza zostawiam jednak historykom literatury. Jako reporterce chodzi�o mi natomiast o utrwalenie najdrobniejszych nawet �lad�w pami�ci o nim, jakakolwiek by by�a, cho� nie zawsze uwa�am j� za zgodn� z rzeczywisto�ci�. Ale taki, a nie inny jej kszta�t to przecie� �wiadectwo wci�� �ywej legendy Gombrowicza, fascynuj�cej coraz to nowe pokolenia czytelnik�w. Legendy, kt�ra ma swoje �r�d�o nie tylko w wyj�tkowej tw�rczo�ci, ale i w losie pisarza - emigracji, samotno�ci, s�awie - a przede wszystkim w bezkompromisowej walce o swoje pisarstwo, w d�ugiej, paradoksalnej obecno�ci i jednocze�nie nieobecno�ci w naszym �yciu literackim oraz kulturalnym.
Brak r�wnie� w mojej ksi��ce wypowiedzi os�b tak dla niego wa�nych, jak chocia�by Rita Gombrowicz czy Konstanty A. Jele�ski. Nie uda�o mi si�, niestety, spotka� z nimi podczas mojej bardzo kr�tkiej (z przyczyn materialnych) wizyty w Pary�u. Z drugiej jednak strony nie s� tu obecni tak�e ci, kt�rzy pisali o Gombrowiczu sporo, jak na przyk�ad Artur Sandauer czy Tadeusz K�pi�ski.
Lecz cel mojej - podkre�lam - reporterskiej ksi��ki to przede wszystkim �drugi plan�: relacje os�b, kt�re nie chwyci�yby nigdy same za pi�ro. Ich wspomnienia o Gombrowiczu przepad�yby bezpowrotnie. A przecie� coraz ju� mniej w�r�d �yj�cych tych, co go znali i pami�taj�.
Nieprzypadkowo wi�c przewa�aj� wspomnienia os�b z kr�g�w nieliterackich: by�ej s�u�by Gombrowicz�w, dworskich, dalszej i bli�szej rodziny, koleg�w, bynajmniej nie po pi�rze. Wspomnienia literat�w o literacie to zreszt� i wyeksploatowane, i konwencjonalne, a ten kpiarz tak przecie� gardzi� konwenansem oraz tradycj�. Unika� pisarzy, �salon�w�, Pary�a, zafascynowany by� natomiast zawsze �ni�szo�ci�� i niedojrza�o�ci�. Najpierw chocia�by �kredensem� - parobkami, lokajczykami, kuchennymi dziewkami, potem argenty�skimi zau�kami Retiro.
Nie bez kozery wi�c �drugiemu planowi� oddalam przede wszystkim g�os.
W drugim, poszerzonym wydaniu mojej ksi��ki znalaz�y si� relacje, kt�re nie wesz�y do wydania pierwszego ze wzgl�d�w cenzuralnych: Jerzego Giedroy�ia, Romana Palestra. Opr�cz nich przygotowane specjalnie do wydania drugiego mi�dzy innymi relacje Czes�awa Mi�osza, Wojciecha Karpi�skiego, Krystyny Marya�skiej-Zgrzebnickiej - �nowoczesnej pensjonarki� rozpami�tuj�cej pierwszy poca�unek z Witkiem �G�browiczem�, niepublikowane dotychczas listy do Jadwigi Kuku�czanki, wyb�r co bardziej pami�tnych atak�w prasowych na Gombrowicza.
Trzecie wydanie �Ja�nie Panicza� poszerzy�am o aktualizuj�ce przypisy i uzupe�nienia, a tak�e nowe relacje, mi�dzy innymi Jana Lebensteina, Kazimierza Ryttla, w�a�ciciela oryginalnych gombrowiczian�w; prawdziwych pere�ek - wierszy Gombrowicza do �biurowej, urz�dniczej t�uszczy� w argenty�skim Banco Polaco.
Wydanie czwarte, przygotowane z okazji setnej rocznicy urodzin Witolda Gombrowicza, wzbogaci�am o wiele nowych, unikatowych, niepublikowanych dotychczas zdj��. Mi�dzy innymi pierwszej mi�o�ci pisarza, panny Kry-sty Janowskiej z Bartodziej�w, pradziad�w i dziad�w zar�wno po mieczu, jak i po k�dzieli itd.
Przede wszystkim jednak doda�am daty �mierci wi�kszo�ci swoich rozm�wc�w, tak �e dzi� moja reporterska biografia nie by�aby ju� mo�liwa. Zd��y�am naprawd� w ostatniej chwili.
CZʌ� PIERWSZA
Ja�nie panicz
Jest w Bodzechowie
Na ��kach
Kolumna bociana
Niepowtarzalna
W czworakach �yj� ludzie
Pracuj�cy w ziemi
Pracuj� ci�ko bo ka�dy chce chleba
Po dworze Kotkowskich zosta�y piwnice
O Witoldzie Gombrowiczu
Tutaj nikt nie s�ysza�
Podobnie w �Witulinie�
Jedynie dawny stangret kiwa g�ow�
Ale nic nie m�wi bo mu staro�� odebra�a mow�
Kolumna z kamienia od wiek�w tu sta�a
Jest w Ma�oszycach aleja grabowa
Resztki stawu wok� kt�rego biega� ma�y Witold
Jab�onki
�yje jeszcze Jan Popek pami�taj�cy dziedzica
I jego syna kt�ry pono� pisarzem zosta�
Ale we wsi nikt nie wie co napisa�
Przyje�d�aj� r�ne i pytaj�
Chc� zobaczy� miejsce w kt�rym si� urodzi�
Ten niezwyk�y ja�nie talent
Co z ch�opskimi dzie�mi po ogr�dkach
Gorzkie jab�ka zrywa� zanim w �wiat pofrun��
Powiedzie� mo�na �e z wygl�du podobny by� do bociana
Na d�ugich cienkich nogach
Twarzy prawie dziewcz�cej
Chorowity�
Ale z�akniony polnych dr�g i przestrzeni
Pachn�cej pszenic�
Pajdy chleba i garnuszka mleka
Tote� dziedziczka nieraz krzycza�a
�e zarazk�w dostanie od tego biegania boso
I brudnego jedzenia
Tak by�o moi drodzy - m�wi Popek - narwijcie sobie jab�uszk�w
We wsi gadaj� �e pofrun�� do ciep�ych kraj�w
I tam na Polsk� umar�
Jest w Przybys�awicach cmentarz
Spoczywaj� na nim rodziny M�odo�e�c�w, Baczy�skich, Gombrowicz�w
�o�nierze bez nazwisk plebani i ch�opi
Nie ma mi�dzy nimi Witolda z Ma�oszyc
Le�y w ziemi francuskiej
W Kielcach pod lastrikiem
Spoczywa jego matka
Jest w Bodzechowie kolumna bociana
Na ��kach pas� si� krowy
Od ob�r zalatuje gnojeni
Nad starymi drzewami polskiej kultury
Kr��� wrony [Ryszard Miernik, �Kolumna bociana� - pierwodruk w �Przemianach� (grudzie� 1980), kieleckim miesi�czniku spo�eczno-kulturalnym.]
Teraz wystarczy, �e kto� siedzia� z nim chwilk� przy jednym stoliku w �Ziemia�skiej�, �Zodiaku� czy te� �Querandi� lub �Rexie� w Buenos Aires, a ju� pisze wspomnienia i rozprawy.
W�adys�awa Dulna z Opatowa, rencistka dorabiaj�ca sobie sprz�taniem placu wok� Zak�ad�w Dziewiarskich, dopiero ma do opowiadania o nim i jego rodzinie! Bo ona jest rocznik 1912, rodem z Ma�oszyc, z domu Moras, tymczasem grunty Moras�w s�siadowa�y z maj�tkiem ja�nie pa�stwa Gombrowicz�w. Co wi�cej, jej �wi�tej pami�ci mamusia - Zofia Moras z domu Zawierucha, rocznik 1893 - by�a za kuchark� na ich stole. Razem z mamusi� osiem lat mieszka�a W�adys�awa na g�rce Gombrowiczowskiego pa�acu. A kucharowanie mamusi rozesz�o si� o chleb.
Zawsze gdy ja�nie pan Gombrowicz obje�d�a� na koniku swoje Ma�oszyce, wst�powa� do s�siad�w. Dziadek Moras mia� a� trzydzie�ci morg�w. By� za pierwszego ma�owskiego
[ Oczywi�cie ma�oszyckiego, zachowuj� jednak ten regionalizm z relacji Dulnej (przyp. m�j - J.S.)] gospodarza i ja�nie pan lubi� z nim pogada� czy te� ubi� jaki� interes. Gdy kupowa� na przyk�ad do maj�tku �niwiark�, sprowadza� j� r�wnie� i dziadkowi, a ten zwraca� mu potem pieni�dze. Nigdy te� nie m�g� nachwali� si� chleba, kt�rym go cz�stowano. Ja�nie pa�stwo mieli w�asny m�yn, a on nic, tylko cudowa�, �e Moras�w chleb taki smaczny, bez zakalca, jak puch. Wi�c gdy tylko babka Moraska upiek�a chleb, zawija�a go w czyst� lnian� szmatk�, dodawa�a �wie�y mi�d w plastrach - mieli osiemna�cie pni uli - i dziadek szed� przypodchlebi� si� ja�nie panu. Przedtem my� nogi, bo zawsze chodzi� boso, nak�ada� bia�e lniane spodnie, tak� sam� koszul� ze st�jk� na wypust.
W 1915 roku najstarszy syn dziadka, czyli w�a�nie jej tatu�, pojecha� do Ameryki. M�ody by�, pachnia�o mu jecha�, no i nie m�g� liczy�, �e dostanie od ojca du�o morg�w. Dziecek by�o a� pi�cioro, wszystkie �eniate, dzieciate, �ci�ni�te w ojcowej cha�upie.
I wtedy ja�nie pan Gombrowicz zm�wi� si� bez p�ot z dziadkiem, �eby da� mu synow� Zo�k� za kuchark�. Wiedzia�, �e nie tylko pomaga�a przy chlebie, ale jako panienka kucharowa�a u samego ksi�dza. Matka polecia�a niczym na skrzyd�ach. Dla Moras�w synow� tylko by�a i gdy m�� wyjecha�, nie mia�a u nich za s�odko. Wiadomo przecie�, w�troba nie mi�so, synowa nie w�asne dziecko. Czeka�a j� l�ejsza robota ni� w polu. Ja�nie pan p�aci� te� �yw� got�wk�, a to si� wtedy bardzo w Ma�oszycach liczy�o.
- Wzi�a mnie ze sob� - m�wi Dulna - i zacz�� si� m�j raj. Bo co mia�abym u dziadk�w? Lata�abym ca�y dzie� za krowami, g�siami, jak wszystkie ma�owskie dziecka. A tak, moje pa�acowe �ycie do dzi� stoi mi przed oczami. Wi�kszo�� s�u�by ja�nie pa�stwa: s�u��ce, ludzie od byd�a, koni, ekunom, kasjer, ogrodnik - mieszka�a w czworakach. Rz�dca, nauczycielka i pani od ochronki - w rz�dc�wce. One tymczasem dosta�y pokoik w samym pa�acu. Na g�rce, z �elaznym ��kiem na spr�ynach, stolikiem, krzes�em. S�siaduj�cy z pokojem buchalterki, kt�ra mia�a prawdziwe pianino i nie tylko wpuszcza�a j� czasem do siebie, ale pozwala�a nawet postuka� w klawisze! Ja�nie pan Gombrowicz by� pi�kny, wysoki, postawny. Jak tur albo nied�wied�. Drugiego takiego pana ze �wiec� trzeba by�oby szuka�. Taki na przyk�ad ja�nie pan Karski z s�siedniego W�ostowa nie zrobi� nawet drogi do swego maj�tku. A ten - jeden z czworak�w przeznaczy� na bandosiarni� i ka�dy dziad m�g� tam zamieszka� i �y�, gdy tylko robota mu za bardzo nie �mierdzia�a. W Ma�oszycach by� alfabetyzm, wi�c w czworaku ko�o mleczarni zrobi� darmow�, czterooddzia�ow� szko��, �eby t� dzicz troch� o�wieci�. Cho� taki pan Karski czy Sawicki z niedalekich Bogus�awie ani o tym my�leli. Sprowadzi� nauczycielk� - pani� Helen� Smole�sk�, da� jej pokoik, pensj�, przywi�z� sk�d� szkolne �awki. W innym czworaku zarz�dzi� ochronk�, gdzie mog�y przychodzi� i je�� nie tylko dziecka dworskie, ale i ma�owskie - gospodarskie oraz wyrobnik�w. W og�le ka�dego dziada, wszorza, do piersi przytuli�.
Ma�kowi Wanat�w, co by� we dworze za pastucha, pad�a jedyna krowa. Dziecka, kt�rych mia� o�mioro, obst�pi�y j� i taki p�acz podnios�y, a� ja�nie pan przykaza�:
- Maciek, id� do obory, wybierz sobie na w�asno�� najlepsz� krow�!
Fornalowi, co straci� przy robocie oko, da� za nie dwie morgi.
Poprzedniej kucharce, kt�ra nie nadawa�a si� ju� do kucharowania, nie kaza� i�� precz. Do�ywa�a sobie powolutku.
Marysi Moras, najm�odszej c�rce s�siada, s�owa nie powiedzia�, gdy jej g�si wlaz�y w szkod� na Gombrowiczowsk� niw�. Przykaza� tylko, �eby cz�ciej chodzi�a do ochronki.
Ja�nie pani Gombrowiczowa by�a sucha, czarniawa i podobno troch� pomylona. Z Bodzechowa rodem, Kotkowszczanka z domu, a Kotkowskie mieli tutaj opini� zg�upkowanych. Czasem sama drog� lecia�a, r�cami wymachiwa�a, g�o�no do siebie m�wi�a. Gdy kto z ma�owskich dostawa� pomylenia, lata� po wsi, po polach i wszyscy o tym wiedzieli. Ale �e to by�a ja�nie pani, trzymali j� na pokojach i ma�o kto mia� z ni� styczno��. W kuchni prawie si� nie pojawia�a. Przychodzi� ja�nie pan. I ca�a kuchnia cudowa�a, �e �yje z tak�, dziewek sobie nie bierze. Szlachetny by� cz�owiek, nie to co inni tutejsi dziedzice, kt�rzy ta�cowali po sto�ach z go�ymi babami.
Dziedzicok�w by�o czworo: Jurek, Janusz, Irka i Witek. Za jej czas�w przyje�d�ali do Ma�oszyc ju� tylko na wakacje, na sta�e siedzieli w Warszawie. I jak to na wakacjach - bawili si� ca�y bo�y dzie�. Bawi� si� g��wnie panicz Witek, bo najm�odszy. Troch� jeszcze panienka Irka. Ze starszych ju� by�a kawalerka.
- I ja�nie panicz Witek, i panienka Irka - m�wi Dulna - ulasie byli, a� dziw! A weso�e, a �ywe! Nie wynosili si� nad inne dziecka. Nie patrzyli, czy to syn fornala, czy innego wszorza. Panicz Witek jak jaki guniec lata� ze wszystkimi po alejkach swego parku, a� kurzy�o si�, dudni�a ziemia! Krzyczeli do siebie po imieniu, szaleli, bili si�! Ile razy i on, i panienka Irka brali ma�owskie dziecka na bryczk�, wie�li do ko�cio�a, po wsi. P�ywali z nimi ��dkami po stawie Gombrowicz�w, pod mostami schylali g�owy, �miali si�, �apali �aby. Gdy tylko chcieli poje�dzi� na kucach, przykazywali foszmonowi Matyjasowi, �eby zaprz�ga� tak�e i dla mnie. Bo co? Nudzili si� tylko ze sob�, a ja by�am pod r�k�.
Gdy przyjechali do Ma�oszyc, lecieli zaraz do szko�y. Nie�li ksi��ki, globusy, mapy. Zwo�ywali ma�owskie dziecka na pokoje, uczyli czyta�, pisa�, a gdy kt�re� by�o bardziej poj�tne, panicz Witek cz�stowa� cukierkami. Tylko �e latem nie mieli za bardzo kogo zwo�ywa� - trzeba by�o lata� za g�siami, krowami, pomaga� ojcom w polu.
Gdy mieszkali jeszcze w Ma�oszycach na sta�e, urz�dzali na pokojach jase�ka. Na ostatnich za �wi�tego J�zefa by� syn stelmacha, za Matk� Bosk� - K�dzierszczanka; za anio�a - fornala c�rka, Zosia Kani�w, bo mia�a bia�e w�osy, za kr�la Heroda - Jasiek Popk�w. Jezuskiem by�a du�a lalka panienki Irki. Razem z dziedzicokami na jase�ka patrzyli r�wnie� ja�nie pa�stwo. Zgasili �wiat�o, zapalili ognie bengalskie, a ma�owskie dziecka w krzyk!
Irka i Witek ich uspokaja�y.
Panienka Irka mia�a serce najlepsze. Ka�dego lata zwozi�a z Warszawy kup� oberwanych sierot. Nocowa�a ich w pa�acu, gdzie jedli �niadania i kolacje. Na obiady rozprowadza�a po co bogatszych ma�owskich gospodarzach, u kt�rych mo�na si� by�o dobrze po�ywi�. Calutkie lato wodzi�a si� z tymi wszorzami, zamiast - jak na pani� przysta�o - pole�e� do g�ry brzuchem.
- Tylko co? Nie mog�am ca�y czas lata� za dziedzicokami - wzdycha Dulna. - Mamusia by�a za g��wn� kuchark� i cho� mia�a do pomocy dwie dziewczyny, lokaja, lokajczyka, lubi�a, gdy kr�ci�am si� ko�o niej. To jej co� trzeba by�o poda�, to pom�c przy wirowaniu mleka, robieniu mas�a czy zacierek, pieczeniu chleba. Ja�nie pan te� by� nie od tego, �ebym pomaga�a. Czysta by�a ze mnie dziewczynka, a z dziewuchami do pomocy i lokajczykiem r�nie si� zdarza�o. Dlatego przede wszystkim pami�tam, co ja�nie pa�stwo jada�o.
Najbardziej lubili proste wiejskie potrawy.
- Nie po to my na wie� przyje�d�amy - m�wi� zawsze w kuchni ja�nie pan - �eby je�� tak jak w Warszawie.
Na �niadanie jedli najcz�ciej zacierki na mleku, kt�re pomaga�a drobi�. Poza tym: kartofle w sk�rce pieczone w duch�wce, w kt�rych musia�a wyd�ubywa� dziurk�, �eby ja�nie pa�stwo mog�o sobie wk�ada� �y�eczk� mas�o. Kartofle bez sk�rki, obtarte w grubej �ytniej m�ce, soli i te� pieczone w duch�wce, podawane z kwa�nym mlekiem. Kury, koguty, ros�. Szparagi. Najr�niejsze ryby. Raki, kt�re przynosi� Wa�ek Moras, stryjeczny brat ojca. Ciasta do cukrowanej herbaty - przede wszystkim dro�d�owe i serowiec. I du�o innych, drobnych rzeczy, a� trudno wszystko spami�ta�, bo ja�nie pa�stwo by�o �arte, nie ma co ukrywa�. Ci�gle co� sz�o na st�.
Nowej kucharki nie mogli si� wprost nachwali�. Dogadza�a im lepiej ni� poprzednia. Zawsze te� ja�nie pan p�aci� jej regularnie pensj�, trzynastk�, wigilijne i inne �wi�teczne dodatki, cz�sto tyca� co� w fartuszek.
Nie brakowa�o oczywi�cie i takich, kt�rzy bardzo jej tego zazdro�cili, chcieli wsadzi� na t� posad� kogo� swojego. Naskar�yli wi�c ja�nie panu, �e g��wna kucharka kradnie. Zaprowadzili do kuchni, otworzyli szaf�, pokazali �wie�utki serowiec z rodzynkami.
A by� to w�a�nie serowiec z resztek, kt�re matka zawsze chowa�a do szafy, �eby potem raz-dwa upiec ciasto, gdy tylko ja�nie pa�stwo zje�d�a�o do Ma�oszyc z Warszawy. Ja�nie pan dobrze o tym wiedzia� i wcale jej nie zwolni�, na z�o�� tamtym jeszcze pochwali�:
- Dobra to kucharka - powiedzia� - kt�ra i z resztek co� zrobi.
Cho� raz o ma�y w�os nie straci�a posady przez w�asn� g�upot�. Wyrwa�a krzak r�y z pa�skiego klombu, zasadzi�a przed domem Moras�w. Pa�acowy ogrodnik zaraz to zauwa�y�, poda� Moras�w do s�du. Mieli p�aci� po sto marek za r��. Stary Moras nie chcia�, �eby synowa straci�a posad�, powiedzia� wi�c, �e zrobi�a to Mary�ka, jego najm�odsza c�rka; ma�a i g�upia. Zawezwano j� do s�du.
- Sz�am i szcza�am ze strachu - wspomina Mary�ka, czyli 83-letnia dzi� Maria Cebulina z domu Moras, mieszkaj�ca w Opatowie. - Lecz niepotrzebnie. Ja�nie pan dowiedzia� si�, �e zrobi� to dzieciak, i kaza� darowa�. Mia� dla dzieci mi�kkie serce.
- Zawsze gdy przechodzi� ko�o mnie - m�wi Dulna - nie wytrzyma�, �eby cho� nie pog�adzi� po g�owie.
Uwa�a� j� prawie za sierot�.
Po o�miu latach przyjecha� jednak ojciec i trzeba by�o wraca� do dziadk�w. Przywi�z� dwa tysi�ce czterysta dolar�w i ja�nie pan chcia� mu sprzeda� m�yn, lecz ojciec odmawia� - do prowadzenia m�yna trzeba mie� g�ow�. A on co? Ma�o brakowa�o, przehula�by wszystko z dziadkiem i bra�mi. Ca�ymi dniami jedli, pili, ta�czyli, grali na harmonii, lejku. Cud, �e matka obtr�a�a si� w por�, dobra�a si� po kryjomu do kuferka z dolarami, ukrad�a mu sze��set dolar�w, kupi�a w s�siednich Kornacicach dwana�cie m�rg z wal�cym si� domem. Przenie�li si� tam i zacz�li �y� jak wszyscy. Pobudowali si�, urodzi�a si� Marysia.
- Ja�nie pa�stwa nigdy wi�cej nie widzia�am, lecz s�ucha�am o nich ca�e �ycie. Mamusia �y�a osiemdziesi�t jeden lat (zmar�a w 1974) i do �mierci powtarza�a zawsze, najpierw m�owi i c�rkom, potem zi�ciom, wnukom:
- Ja�nie pa�stwo Gombrowiczowie to mnie uszanowali! U pa�stwa Gombrowicz�w dopiero mia�am �ycie! Gombrowiczom smakowa�by ten ros�! Panienki Irki i panicza Witka nie trzeba by�o goni� do ksi��ek!
* * *
Dobrze na oczach ma go te� Zofia Popkowa z Ma�oszyc, z domu Kania, rocznik 1907, ta sama, kt�ra by�a na ostatnich jase�kach za anio�a. A tak�e brat jej �wi�tej pami�ci m�a W�adys�awa - Jan Popek, rocznik 1906, czyli jase�kowy kr�l Herod.
- W jednych my byli latach - wspomina Popek - to i razem bawili si�. Raz ja mu przyni�s� gruszek, a on zaraz polecia� do swego ogrodu, te� mi gruszek natrz�s�, a� dziwi� si� pa�acowy ogrodnik. Innym razem da� mi si� przejecha� na rowerze i �mia� si�, gdy ja upad�, bo sk�d ja m�g� wiedzie�, jak si� na takim czym� je�dzi? Ale �mia� si� z serca, nie ze z�o�liwo�ci.
Lecz w miar� gdy przybywa�o im lat, przestawali by� dzie�mi - sko�czy�y si� wsp�lne zabawy.
- Wtedy to ju� - m�wi Popkowa - ja, cho� gospodarska c�rka, wstydzi�am si� nawet na nich spojrze�. Bo gdzie? Brudna, w lnianej g�rze, zgrzebnym dole, we�nianych po�czochach, z glutem pod nosem, g�sim pierzem we w�osach, g�sim g�wnem �mierdz�ca. Chowana za piecem, ca�y dzie� za krowami i g�siami, za kromk� chleba. A oni wracali z zagranic, z Warszawy, ze szk�. Przystrojeni, elegancko przybrani, pachn�cy perfumami. Umieli si� pi�knie wys�owi�, czytali ksi��ki, mieli nauczycielki, kt�re uczy�y ich obcej mowy. �yli wysoko - spacerowali alejkami parku, ja�nie pan wymachiwa� lask�, prowadzi� ja�nie pani� pod r�k�, w bia�y dzie� przyjmowali go�ci, do ko�cio�a we Wszech�wi�tnym je�dzili bryczk� albo szli wolniutko, spacerkiem - czasu im nie brakowa�o. W ko�ciele mieli w�asn� �awk� obok prezbiterium. Najstarszemu z panicz�w, Januszowi, kupili samoch�d - pi�knego forda, na kt�rego nie wiadomo czemu panicze m�wili �kitajec�. By�o te� w pa�acu prawdziwe radio. Z tego wszystkiego nie wiedzieli ju�, czy maj� chodzi� na palcach, czy te� na pi�tach. Panicz Janusz, na przyk�ad, zszed� si� z �on� ja�nie pana Cichowskiego z Linowa, odbi� mu j� i z rozwiedzion� wzi�� �lub! �wi�tej pami�ci W�adek Popek wozi� dla niej listy od panicza Janusza.
A ju� najbardziej ucieka�a Zosia przed paniczem Witoldem. Ojciec jej przywi�z� akurat z Ameryki dwa tysi�ce dolar�w i panicz Janusz coraz od niego po�ycza� dolary. Matk� tak to o�mieli�o, �e posz�a do ja�nie pana, prosi�a, czy c�rka nie mog�aby pa�� kr�w na Gombrowiczowskiej niwie. Pan si� zgodzi�. Przechadza� si� tam czasem z ksi��k� panicz Witold. (Mia� gdzie� tak siedemna�cie lat, ona pi�tna�cie). I m�wi raz do niej:
- S�uchaj, Zosiu, gdyby ojciec da� ci te wszystkie dolary - o�eni�bym si� z tob�!
Spu�ci�a g�ow�, nic nie powiedzia�a.
- No i co z tymi dolarami? - spyta� nast�pnym razem.
Od tego czasu ucieka�a przed nim jeszcze bardziej.
- Ja te� ju� si� z nim nie bawi� - m�wi Popek - tylko motor mu czy�ci�. Panicz Witold prosi�, wciska� pieni�dze, wi�c ja mu ch�tnie us�u�y�. Przyjemnie by�o cho� na motor popatrze�, bo gdzie - takie cudo! Nie krzycza� ju� ja na niego: Witek, a on do mnie: Popku, Popciu! M�wi� ja: paniczu, ja�nie paniczu, albo: panie, a on: Janie, Janku! I tak jak ojce uczyli, czapk� ja przed nim zdejmowa�, chcia� w r�k� ca�owa�, gdy wciska� pieni�dze. On ju� ci�gle by� w szko�ach, a gdy przyje�d�a� na lato, tylko z ksi��k� chodzi�, z wiatr�wki dla zabawy strzela� - raz zabi� moje g�si, ale zaraz da� mi za nie pieni�dze. A ja z bratem najmowa� si� na lato do Gombrowiczowskich burak�w, potem poszed� na czeladnika kowalskiego do dziedzica Karskiego z W�ostowa. I tak z oczu ja go straci�.
Lecz cho� poro�li z nich panicze, wida� by�o, �e nie wdali si� w rodzic�w. Na ja�nie pana wystarczy�o spojrze� i jasne by�o, �e to pan nad pany. Dziedziczka by�a wprawdzie troch� za sucha, te� jednak prawdziwa pani. A dzieci ju� nie. Mo�e jeszcze najstarszy na pana wygl�da�, bo kr�py by� pierun, w sobie, brzuch mia� i pi�knie, prosto si� trzyma�. Najmniej na dziedzica podobny by� najm�odszy Witold. Owszem, elegancko przybrany, tylko suchy jak ta szczapa, chuderlawy, te oczy wielgachne na p� twarzy. Zupe�nie jakby nie pa�ski syn.
* * *
Galina z Ma�oszyc, czyli W�adys�awa Halik, rocznik 1892, pi�tna�cie lat s�u�y�a u pa�stwa Gombrowicz�w, potem u panicza Janusza w Potoczku, nie chce jednak nic m�wi�.
- Rozum ju� mi si� pomiesza� - wykr�ca si�. - I o czym tu gada�? Pa�stwo Gombrowiczowie byli dobrzy ludzie: pieni�dzmi p�acili, raz mnie na kostiumik dali. Na �adnego panicza ja tam nie patrzy�am, bo trzeba by�o robi�. Do prania pchn�li, to pra�am, do �wi�, to przy �winiach robi�am.
Ca�e Ma�oszyce wiedz� jednak dobrze, �e rozum wcale si� jej jeszcze nie pomiesza�. Wstydzi si� o Gombrowiczach gada�, bo z�apali j�, gdy ukrad�a im indora. Do tej pory s�u�y�a za pokoj�wk�, po indorze - pchn�li j� do �wi�. Pann� by�a, a dziecko mia�a, wi�c sz�a, gdzie kazali, co mia�a robi�? Cho� teraz opowiada niby, �e wola�a robot� przy �winiach ni� przy pa�stwu Gombrowiczach. Bo �winie obrz�dzi�a i mia�a spok�j, a ko�o pa�stwa musia�a ci�gle si� kr�ci�. Lecz tylko tak gada. Gdy by�a na pokojach, jad�a przecie� to samo, co oni, jako �winiarka chodzi�a do kuchni czeladnej, do czworak�w. Podobno do dzi� pluje sobie za tego indora w brod�.
Opr�cz Dulnej, Popk�w i Galiny, wszyscy, kt�rzy mieli z nim styczno�� - le�� ju� w ziemi.
To znaczy swego rodzaju kontakt maj� jeszcze ci, co obsiedli jego maj�tek. W roku 1938 panicz Janusz, kt�ry wyst�powa� jako plenipotent ca�ej rodziny, sprzeda� wszystko. I tak ju� chcia� si� Ma�oszyc pozby�, �e oddawa� ziemi� nawet �na wyp�at� - na raty, kt�re wp�aca�o si� do banku.
Pa�ac kupili gospodarze z niedalekich Krzeczonowic, rozebrali, postawili swoim dzieciom szko��. Czterysta morg�w rozkupili co lepsi okoliczni gospodarze, kt�rzy chcieli dalej si� rozwija�: Antoni Mucha, W�adys�aw Popek z Ma�oszyc, Stanis�aw �elazowski ze Szczucie i J�zef Szumli�ski - urz�dnik z Ostrowca. �yje i gospodaruje jeszcze tylko �ona Popka oraz dziadek �elazowski.
�elazowski ma nawet w szafie odpis aktu kupna. Orygina� jest w Sandomierzu.
(...) Wyci�g z dotychczasowej ksi�gi wieczystej nr 227 dla by�ych d�br ziemskich w powiecie opatowskim. (...) Stanis�aw �elazowski jako w�a�ciciel dzia�ki, kt�r� naby� od Janusza Gombrowicza, Ireny Gombrowicz i Mariana [Pierwsze imi� Witolda Gombrowicza] Gombrowicza - na mocy aktu z dnia 21.12.1940 roku za sum� 12 tysi�cy 600 z�otych. (...)
- Panicz Janusz by� chytry - wspomina �elazowski - u rejenta za�o�y� nogi na st� i m�wi, �e sprzedaje ziemi� razem ze swoimi lud�mi; tymi wszystkimi fornalami, stelmachami. A my, �e nie, nie damy si� nimi osiod�a�! Trzeba by ich przecie� wynagrodzi�. Niech ureguluje ludzi, wtedy kupim ziemi�! Musia� wi�c rozlicza� si� z nimi, godzi� si�, jak m�g�. Wsadza� ich do fabryk w Skar�ysku, Ostrowcu, Starachowicach.
U Much�w i Szumli�skich gospodaruj� dzi� ich synowie, c�rki z zi�ciami, wnuki. Syn J�zefa Szumli�skiego, Tadeusz, nie mo�e oczywi�cie pami�ta� Gombrowicz�w, mimo to ci�gle ich wspomina. Gdy tylko na przyk�ad zgnije mu siano albo na burakach szybko ro�nie chwast, Szumli�ski klnie Gombrowicz�w, na czym tylko �wiat stoi.
- Cholera na ich �eb! - krzyczy. - Przez nich m�cz� si� na roli!
- Bo to by�o ja�nie pa�stwo - m�wi - tylko �e mia�o pustki w kieszeniach. Panicz Janusz po�ycza� od mego ojca, a sp�aca� ziemi� - da� mu pi��dziesi�t trzy morgi. Gdy sprzedawa� potem maj�tek, te� namawia� ojca na kupno, t�umaczy�, �e dla mojej matki, kt�ra mia�a jedno suche p�uco, najlepszy pobyt na wsi. Ojciec rzuci� wi�c posad�, sprzeda� w Ostrowcu dom, za czyste z�oto kupi� od niego a� dwie�cie m�rg. Gdyby Gombrowiczowie nie potrzebowali sprzedawa�, Szumli�skie siedzieliby w Ostrowcu i by�by ze mnie miastowy cz�owiek!
Samo serce maj�tku kupi�y Popki.
I dzi� tam, gdzie by� pa�ac Gombrowicz�w, park, staw, podw�rko - siedzi Popkowa, kt�ra wstydzi�a si� kiedy� nawet spojrze� na panicz�w. Po �mierci m�a sprowadzi� si� do niej jego brat - Jan Popek, ten sam, kt�ry czy�ci� motor Witoldowi, zdejmowa� przed nim czapk�.
Tam, gdzie by� pa�ac, stoi dom W�adzi, Popkowej c�rki. Z pa�acu zosta�a tylko piwnica, gdzie W�adzia trzyma kartofle.
Park, w kt�rym by�y kiedy� stare pi�kne drzewa, prawie ju� nie istnieje. Zosta�o jeszcze troch� jesion�w i - jakim� cudem - niemal ca�a aleja grabowa. �wi�tej pami�ci W�adek Popek powycina� drzewa na zagrody dla �wi�, na p�oty, na opa� - codziennie przecie� trzeba pali� pod p�yt�. By�y dwa drzewa �elazne, kt�rych nie da� rady spi�owa� - wyrwa� je z korzeniami.
Staw, po kt�rym Popki p�ywa�y kiedy� z Witoldem ��dkami, prawie ju� wysech�. Zosta�o sk�pe bajorko.
- I bardzo dobrze - cieszy si� Popek - nareszcie zaczniem pa�� tam krowy i nawet ze stawu b�dzie po�ytek!
Wielkie kamienie z bramy wej�ciowej walaj� si� po obej�ciu Popkowym, ob�a�� je kury.
Najbardziej nienaruszona, cho� tak samo stara i wal�ca si�, jest drewniana rz�dc�wka. Mieszka tam dzi� Wojtek Moras, kt�rego ojce kupili ten dom r�wnie� w trzydziestym �smym. S� te� jeszcze resztki kuchni dworskiej.
W Kornacicach, w szopie Genowefy Ga�ki, le�y rozebrany piec z Gombrowiczowskiego pa�acu. Piec�w by�o tam a� osiemna�cie i podczas rozbi�rki jeden z nich kupi� jej �wi�tej pami�ci ojciec, J�zef �ukasik. Jeszcze z rok temu piec sta� w cha�upie, ale dymi� i zajmowa� p� pokoju - mia� trzy metry wysoko�ci, p� metra szeroko�ci. Wi�c go rozebrali, postawili nowy, bia�y, taki jak u wszystkich. Poniewa� jednak pi�knie rze�bione zielone kafle s� nadal w porz�dku, rzucili je do szopy mi�dzy stare wiadra i inne rupiecie. Mo�e kto� kupi je cho� na kuchni� dla �wi�?
W ko�ciele we Wszech�wi�tnym - parafii Ma�oszyc, w ksi�gach ko�cielnych, gdzie zanotowane s� wszystkie tutejsze chrzty, pod dat� 8 wrze�nia 1904 roku zapisano:
Marian Witold Gombrowicz z Ma�oszyc, urodzony 4 sierpnia 1904, ojciec Jan Onufry Gombrowicz, matka Antonina Kotkowska. Rubryka - rodzice chrzestni - pusta.
I materialnie by�oby to po Gombrowiczach wszystko.
Ma�oszyce wiedz�, �e panicz Witold si� wybi�.
- Nic dziwnego, �e zosta� tym wielkim poet� - m�wi dziadek �elazowski. - Gombrowicze mieli przecie� �eb nie od parady. Sprzedali maj�tek w sam czas. Jeszcze troch� by si� wstrzymali, a upa�stwowiliby i mieliby fig�, tak jak wszyscy okoliczni dziedzice. A oni wida� mieli przeczucie. Przewidzieli, �e wszystko p�jdzie do g�ry nogami.
Wiadomo, �e Witold si� wybi�, poniewa� ci�gle tu przyje�d�aj� wypytywa� o niego.
- Pocz�tkowo - m�wi Popek - my�la� ja, �e chodzi im o ja�nie pana, ale nie, wszyscy tylko: Witold i Witold! I ju� teraz wiadomo, �e gdy jedzie do Ma�oszyc pi�kne auto, a w �rodku nieznani, miastowi ludzie - jasne, �e b�d� rozpytywa� o Witolda.
- Jezu, ile razy ju� o nim opowiada�am! - m�wi Popkowa. - Ile ludzi kr�ci�o si� po moim obej�ciu! I pa�stwo z Warszawy, i Krakowa, i redaktorzy z Kielc, i adwokaci. Kto by tam ich spami�ta�! - W maju 1994 w�adze Opatowa ufundowa�y i postawi�y na rynku opatowskim pomnik Witolda Gombrowicza - postawione na cokole popiersie, wykonane z �mielowskiej ceramiki przez tutejszego rze�biarza Gustawa Hadyn�.
Na drodze do Ma�oszyc natomiast - mur zas�aniaj�cy �nieefektown�� i �nieprzynosz�c� chwa�y� zagrod� Popk�w, a przed murem obelisk - p�askorze�ba Gombrowicza, r�wnie� dzie�o Gustawa Hadyny. Zar�wno na popiersiu, jak i obelisku umieszczono jedynie imi� i nazwisko oraz daty, a tak�e miejsca urodzenia i �mierci pisarza.
�Przywracamy go ziemi, na kt�rej si� urodzi� i kt�r� przywo�ywa� w wi�kszo�ci swoich utwor�w. Do��czy� do wielkich postaci polskiej literatury wywodz�cych si� z regionu kieleckiego: Kochanowskiego, Sienkiewicza, �eromskiego� - powiedzia� Jan Pac�awski, profesor kieleckiej WSP, na uroczysto�ci ods�oni�cia pomnika.]
Przyje�d�aj� r�wnie� cudzoziemcy.
- Akurat zbierali�my kombajnami j�czmie� - wspomina Celina K�onica, c�rka Szumli�skiego - nagle patrz�, na drodze staje taryfa z warszawsk� rejestracj�. Taryfiarz wychodzi, pyta, gdzie tu kiedy� mieszka� jaki� Witold Gombrowicz, bo ten W�och specjalnie dla niego jecha� tu z Warszawy. W�och r�wnie� wysiad� z taryfy, pokazywa� ksi��k�, a w niej zdj�cia, jak kiedy� wygl�da� park i staw w Ma�oszycach. Wys�a�am ich do obej�cia Popk�w, cha�upy Mora-sa. Chcia�am nawet sama zaprowadzi�, bo gdzie? Z takiego dalekiego kraju! Lecz by�y �niwa, akurat najwi�ksza robota, i kto mia� g�ow� do Gombrowicza!
Przyje�d�ali te� Niemcy, Francuzi i inni cudzoziemcy. Jeden z Niemc�w by� r�wnie� taryf� z Warszawy. M�odziutki, brodaty, w drelichowym, jakby roboczym ubraniu. Reszcie towarzyszyli Polacy, kt�rzy t�umaczyli, pokazywali. Wszyscy �azili po Ma�oszycach, fotografowali Popk�w, ich dom, obej�cie, resztk� parku, stawu, ku�ni, rz�dc�wk�, piwnic�, gdzie W�adzia trzyma kartofle. Wypytywali o jakiekolwiek zdj�cia z tamtych lat.
- Ale tutaj sz�a partyzantka - m�wi Popkowa - i cz�owiek patrzy�, �eby cho� wyj�� z �yciem, nie pilnowa� niczego innego.
- Drodzy pa�stwo, znajdujemy si� oto w rodowej posiad�o�ci naszego wielkiego poety, Witolda Gombrowicza - t�umaczy syn Popkowej, in�ynier, kt�ry przyje�d�a cz�sto do matki i lubi oprowadza� go�ci. - Tu w�a�nie urodzi� si�, r�s�... Jak pa�stwo na pewno wiedz� - materia�y do swojej pracy doktorskiej zbiera� a� w Buenos Aires...
Co opowiada dalej, nie wiadomo. Poniewa� nie mam aparatu fotograficznego, in�ynier Popek w�tpi w moje dziennikarstwo i nie b�dzie si� dla mnie wysila�. Poza tym - jak to przy niedzieli - podpi� troch�.
Czasem go�cie fotografuj� ca�e Ma�oszyce, a tu akurat jest si� czym pochwali�.
Gospodarze maj� i po trzydzie�ci hektar�w, ci�gniki, traktory. Wielkie stodo�y, obory, nowe domy. Za dni�wk� p�ac� teraz pi��set z�otych. Haruj� od rana do wieczora. Kawalerka z okolicznych wsi, kt�ra mocno pod gazem wraca o trzeciej w nocy z gospody, urz�dza im kawa�y - udaje koguty i �mieje si�, widz�c, jak ma�owscy wstaj� do roboty. �Braciszkowie� - m�wi si� tu o nich, bo bardzo trzymaj� si� razem. �eni� si� te� przede wszystkim mi�dzy sob�.
Mirek K�onica z Kornacic musia� d�ugo bi� si� z ma�owskimi ch�opakami, zanim o�eni� si� z Celin� Szumli�sk� z Ma�oszyc.
Gdy w latach pi��dziesi�tych mia� tu powsta� PGR, wszyscy - nawet kobiety i ma�e dzieci - k�adli si� pod nadje�d�aj�ce traktory. Dano wi�c im w ko�cu spok�j.
* * *
Dulna nie je�dzi ju� do Ma�oszyc, a do Opatowa go�cie nie zagl�daj�. I nie wie wcale, �e panicz Witold si� wybi�, a nawet czy �yje jeszcze, czy ju� nie?
- Gdy ja�nie pa�stwo sprzedawa�o maj�tek - m�wi - dziewi�� m�rg za rzek�; sze�� m�rg pola i trzy morgi ��ki odda�o w dzier�aw�. Popki to dzier�awi�y, potem za�atwi�y sobie w�asno�� przez zasiedzenie. O, Popki chytre - pewnie o tym nawet nie wspomnia�y. Lecz gdyby tak on albo jego �ona, dziecka, wnuki, chcia�y tu wr�ci� - mog�yby te morgi wyprocesowa�. Wszyscy przecie� pami�taj�, �e to Gombrowicz�w, Popki tylko dzier�awcy. Gdyby wzi�li dobrego adwokata, podp�acili - wygraliby na pewno! To przecie� dobra, buraczana ziemia, co zasiejesz, zaraz zbierzesz. No i dziewi�� m�rg nie w kij dmucha�. Wi�c gdy pani ma z nim styczno�� - trzeba mu przypomnie� o jego ziemi.
Mo�e wr�ci si�?
Wdycha�em szale�stwo
Moja matka z domu Kotkowska. (...) Bodzech�w, gniazdo ich rodzinne
(gdzie cz�� dzieci�stwa sp�dzi�em), za czas�w dziadka mego,
Ignacego Kotkowskiego, trzysta w��k liczy� przedniej ziemi sandomierskiej.
Dw�r czcigodny, przez Ma�achowskich stawiany,
w parku stuletnim, po kt�rym duch kanclerza Ma�achowskiego
przechadza� si� w noce dr��ce ksi�ycow� pe�ni�.
Witold Gombrowicz, �Dziennik 1961-1966�
W Bodzechowie niemal w ka�dym domu powiedz� co� o Kotkowskich. Ostatnia w�a�cicielka - pani Jankowska, Kotkowska z domu, siedzia�a tu przecie� do roku 1945. Tak jak i wi�kszo�� okolicznych ziemian wyjecha�a wtedy do Warszawy. Poza tym Kotkowszczacy wbili si� w pami��. Nie by�o z nich bowiem zwyczajne sobie pa�stwo, tylko - jak si� tu m�wi - fisie, czyli dziwad�a, orygina�y. Wszystko pewnie st�d, �e przez pokolenia wi�kszo�� z nich �eni�a si� w rodzinie [Jerzy Gombrowicz, �Komentarz biograficzny do tw�rczo�ci Witolda Gombrowicza�, napisany w 1967 dla IBL PAN, s. 62-63: Dw�r ten stanowi� pewnego rodzaju curiozum, opisane przez Sobieszcza�skiego w jego �W�dr�wkach po Polsce�. (...) Bracia Kotkowscy po�eniwszy si� zamieszkali wszyscy w obszernym dworze i okalaj�cych dziedziniec oficynach. Powsta�a w ten spos�b w Bodzechowie pierwsza i jedyna w Polsce sp�dzielnia rodzinno-szlachecka. (...) To skupienie rodzinne da�o pewne niekorzystne rezultaty. Ju� wnukowie Ignacego zacz�li �eni� si� w rodzinie. (...) Doprowadzi�o to nie tylko do pewnych zdziwacze�, ale nawet chor�b umys�owych potomstwa...,�
W 1838 roku Bodzech�w kupi� od Ma�achowskich Kotkowski lgn�c. Jego czterej synowie: J�zef, Marceli, Franciszek i Seweryn, po�enili si�, ka�dy mia� kup� dzieciak�w. Jak to zwykle bywa�o, nie podzielili si� maj�tkiem. Razem mieszkali i gospodarowali. A mieli na czym.
Przesz�o tysi�c m�rg wspania�ej ziemi z lasem oraz ��kami i co wa�niejsze - przemys�. Huta z piecami pudlinkami, gdzie wytapiano �elazo, papiernia, cegielnia, tartak, m�yny, go�dziarnia. Szklarski J�zef, kt�ry by� u ostatniej dziedziczki za lokaja, trzyma w domu jeszcze kilka takich go�dzi, bo dzi� ju� takich nie robi� - maj� trzy kanty.
W oddalonych o dwadzie�cia kilometr�w Dolach mieli r�wnie� kopalni� dolomitu i piaskowca, fabryk� wyrob�w kamieniarskich oraz papieru. Bodzech�w by� bardzo zamo�ny, ludzie mieli gdzie zarobi� i nie narzekali.
Na dodatek wszystkiego, co sobot� robotnicy szli do karczmy, jedli, pili, bawili si� - p�acili Kotkowscy - wspomina Zofia �apianka, lat 85.
W Bodzechowie za�o�ono te� pierwszy w okolicy telefon mi�dzy dworem i fabryk�, w fabryce �wiat�o elektryczne. Jeden z pierwszych samochod�w mia� w�a�nie Stanis�aw Kotkowski. Wszyscy okoliczni panowie je�dzili jeszcze ko�mi, a Kotkowszczak z domu do fabryki - samochodem! Bodzech�w by� wtedy wa�niejszy od Ostrowca.
Wi�c �eby nie wypuszcza� z r�k pi�knego maj�tku, wi�kszo�� wnuk�w i prawnuk�w Ignacego �eni�a si� ze sob�. Albo co najwy�ej z s�siadami Cichowskimi, kt�rzy przez liczne z nimi ma��e�stwa stali si� szybko kuzynami. Na przyk�ad dwie z czterech c�rek Marcelego Kotkowskiego wysz�y za Kotkowskich - swoich stryjecznych braci, jedna za ciotecznego [Wed�ug pracy Jerzego Gombrowicza (s. 13) Maria Kotkowska wysz�a za Boles�awa Kotkowskiego, Aniela za Ignacego Kotkowskiego, Bronis�awa za brata ciotecznego - W�odzimierza Jakubowskiego z Pa�kowa. Jedynie Emilia nie po�lubi�a krewniaka, tylko Ludwika Paszkiewicza z Z�rawicy] Tylko najm�odsza z��czy�a si� z obcymi, na co Kotkowscy zawsze patrzyli kosym okiem.
Druga �ona Stanis�awa Kotkowskiego by�a nie byle kim - z domu Leszczy�ska, i to bodaj�e z tych, kt�rzy wydali samego kr�la Stanis�awa. Kotkowscy jednak uwa�ali j� za co� gorszego tudzie� godnego politowania. Owszem, �adna, mi�a, dobra, ale obca - nie Kotkowska ani Cichowska.
�enili si� mi�dzy sob� i nie brak�o rezultat�w, czego najlepszym przyk�adem by� Ka�mierz oraz Bolek.
Ka�mierz Kotkowszczak zmar� w 1937, tak �e wiele starszych os�b dobrze ma go jeszcze na oczach. �apa�y go cz�sto - jak sam m�wi� - z�e wp�ywy, kt�re przeczekiwa� albo przeskakiwa�. Tego samego nauczy� r�wnie� swego psa Kastora, a nigdy si� z nim nie rozstawa�. Kawa�ek drogi zajmowa� im kilka godzin. Poza tym nawet by� przytomny: zagada�, zadeklamowa� �Pana Tadeusza� - umia� go na pami��. Jego rodzona siostra Aniela mia�a w niedalekich Ma�oszycach c�rk� Antonin�, kt�ra nie wysz�a za �adnego z Kotkowszczak�w czy Cichowszczak�w, tylko wzi�a sobie obcego - Jana Gombrowicza. Mia�a z nim czw�rk� drobiazgu: Jurka, Nanka (Janusza), Ren� i Witka. Ka�mierz cz�sto chodzi� do Ma�oszyc - Gombrowiczka zawsze wciska�a mu na odczepnego par� z�otych - by�o nie by�o, zawsze to jednak wuj.
Chodzi� te� Ka�mierz na s�siedni� Wol� do Mary�ki, kt�r� rzuci� jej ch�op, cho� zdatna z niej by�a kobita. Mia� z ni� troje dzieci: J�zka, Marysi� oraz Stasiuni�. Z J�zka - tak jak i z Ka�mierza - by� k�, c�rki jednak w porz�dku. Stasiunia nawet si� wyuczy�a - sko�czy�a powszechniak, a dzi� to tyle samo co gimnazjum.
Marysia �yje jeszcze, wyjecha�a jednak na sta�e z Bodzechowa i nikt nie zna jej adresu. Pelagia Malinowska, lat 81, zna�a zar�wno j�, jak i Stasiuni� - swoj� r�wiennic�. Chodzi�a na Wol�, �eby si� z nimi bawi�. Cho� by�a c�rk� jednego z bogatszych bodzechowskich gospodarzy, bardzo cz�sto im zazdro�ci�a. Bo mimo �e nosi�y nazwisko Mary�ki, Kotkowscy mieli na nich uwa�anie. Mary�ka bra�a w sklepie u �yda, co tylko si� jej podoba�o, i Kotkowscy p�acili. Co raz przynosi�a swoim dzieciom w zajdce to kie�bas�, to s�odkie bu�eczki, a nawet pomara�cze!
Kotkowscy obiecywali r�wnie� zapisa� im kawa�ek placu oraz dom, w kt�rym mieszka� Ka�mierz razem ze swoim lokajem Pajd� - nie trzymano go bowiem we dworze. Ale dop�ki �y�, patrzyli �askawym okiem na spacery do Mary�ki. Wiadomo, ka�de stworzenie czuje bo�� wol�. Gdy zmar�, zapomnieli o przyrzeczeniach. Kiedy umiera�, ani Mary�ki, ani dzieci nie dopu�cili nawet na pokoje. Dom i plac zapisali ko�cio�owi na plebani�, kt�ra mie�ci si� tam do dzi�. Mary�ka desperowa�a, p�aka�a, �a�owa�a, �e zadawa�a si� z Ka�mierzem.
A co do Bolka, Kotkowscy t�umaczyli niby, �e by� ca�kiem w porz�dku, dop�ki na studiach w Petersburgu nie dosta� podczas pojedynku szabl� w g�ow�. - Tylko co tu mydli� oczy pojedynkami - m�wi� w Bodzechowie. Rodzice Bolka: Aniela oraz Ignacy, byli przecie� stryjecznym rodze�stwem; ich ojcowie - Marceli i J�zef - rodzonymi bra�mi. Po prostu, jak to w tej rodzinie cz�sto bywa�o, Kotkowski o�eni� si� z Kotkowsk� [Z pracy Jerzego Gombrowicza, s. 74: Jedyny brat naszej matki Boles�aw Kotkowski w czasie studi�w uniwersyteckich w Wiedniu dosta� nagle i niespodziewanie choroby umys�owej, kt�ra trwa�a a� do �mierci w 1937 roku i odebra�a mu wszelk� �wiadomo��. Choroby umys�owe cz�sto zdarza�y si� w rodzinie Kotkowskich, prawdopodobnie wi���c si� z ci�g�ymi ma��e�stwami z bliskim pokrewie�stwem] M�wili niby, �e z lito�ci - wiedzia�, �e nikt inny jej nie we�mie; po ospie, na kt�r� chorowa�a, zosta�y jej na twarzy szpec�ce �lady. Na pewno chodzi�o jednak i o to, �eby nie rozdrabnia� maj�tku.
No i synek by� zupe�nie nieprzytomny. Mimo to pocz�tkowo trzymano go we dworze, tyle �e w wydzielonych pokojach. Ci�gle �piewa�, be�kota� i cho� mia� swego lokaja Skrabiczy�skiego, ci�gle w samych kalesonach ucieka� na podw�rze, do parku.
We dworze by�o pe�no dzieciak�w. Przyje�d�a�a te� cz�sto z Ma�oszyc, a od 1905 mieszka�a tu kilka lat na sta�e, rodzona siostra Bolka - Antonina Gombrowiczowa - i jej dzieciaki, szczeg�lnie najm�odszy Witek, strasznie si� tego wuja ba�y. Nic wi�c dziwnego, �e matka Bolka - Ignacowa, zamieszka�a z nim w Do�ach, potem w domku przy ulicy Opatowskiej, kt�ry stoi w Bodzechowie do dzi�. By�a z niej niezwyczajna kobieta - ca�e �ycie po�wi�ci�a opiece nad Ka�mierzem oraz Bolkiem, czyli bratem i synem. Tyle tylko by�o jej szcz�cia, �e zmarli w jednym roku - w 1937.
W rodzinie Kotkowskich sporo by�o chor�b umys�owych; gdy przyje�d�a�em do mojej babki na wie�, ba�em si� okropnie; dom du�y, parterowy, przedzielony by� na dwie cz�ci; w jednej mieszka�a moja babka, a w drugiej jej syn, brat mojej matki, wariat nieuleczalny, kt�ry chodz�c w nocy po pustych pokojach usi�owa� zag�uszy� strach dziwnymi rozhoworami, przetaczaj�cymi si� w pienia jakie� przedziwne, kt�re ko�czy�y si� nieludzkim wrzaskiem; ca�� noc to trwa�o; wdycha�em szale�stwo. Ja jestem artyst� po matce, a po ojcu jestem trze�wy, spokojny, opanowany - wspomina� potem Gombrowicz, rozmawiaj�c z Domini�ue de Roux [Domini�ue de Roux, �Rozmowy z Gombrowiczem�, Instytut Literacki, Pary� 1969, s. 8-9. siWu-m-Kt]
Ignacowej, babce Witolda, zawdzi�cza te� przede wszystkim swoje istnienie bodzechowski ko�ci�ek. Przedtem chodzi�o si� do ko�cio�a w Denkowie, Ignacowej jednak trudno by�o opuszcza� Bodzech�w. Jak m�wi ksi�ga parafialna: Mia�a ona na swojej opiece syna i brata, obydwu chorych umys�owo. Pragn�a wi�c bardzo mie� bli�ej ko�ci�, �eby u st�p Boga cz�ciej czerpa� si�� do spe�niania trudnych obowi�zk�w. Dla swoich pragnie� zdo�a�a pozyska� zi�cia - Jana Gombrowicza.
Ignacowa da�a plac, lecz �mier� zi�cia odsun�a budow�. Dopiero w roku 1937 jej doros�e ju� wnuki - Witold i Janusz - przenios�y do Bodzechowa drewniany ko�ci�ek ze Wsoli, gdzie postawiono akurat murowany. I do dzi� na wiernych spogl�da Zofia Baczy�ska z domu Kotkowska, kt�ra pozowa�a do obrazu �wi�tej Zofii.
Z reszt� Kotkowskich nie by�o a� tak, jak z Ka�mierzem czy Bolkiem. Po prostu nie brakowa�o w�r�d nich fisiowatych, i to wszystko.
We�my chocia�by siostr� Bolka - Antonin� Gombrowiczow�. W�jcik Wincenty by� u Kotkowskich karbowym i dobrze mia� - na koniu sobie je�dzi�, p�dzi� innych do roboty. Dzi� ma osiemdziesi�t pi�� lat i lichy ju� jest, w ��ku tylko le�y, jednak - jak m�wi� w Bodzechowie - na umy�le jeszcze niestracony. I t� Gombrowiczk�, Kotkowszczank� z domu, dobrze pami�ta. Cho� jej rodzice byli stryjecznym rodze�stwem, ona sama w porz�dku, ale mumia straszna. Nigdy - jak to inne panie - nie zagada�a, nie raczy�a nic powiedzie�, gdy zdejmowa�o si� przed ni� czapk�, grzecznie k�ania�o. Pyszna, dumna, sztywna. Zawsze ubrana na czarno, z parasolk�, cho� �wieci�o s�o�ce. Cz�sto te� sama do siebie gada�a, zapomina�a o wszystkim.
Z��czy�a si� z obcym m�czyzn�, wi�c jej dzieci, owszem, niczego sobie. Z tym jednak, �e nie wszystkie. W�jcik dobrze je pami�ta - podawa� im przecie� pi�ki do tenisa.
C�rka Rena i syn Jurek - m�drale, jak najbardziej przytomni.
Najm�odszy Witek te� niby taki sam, nie wiadomo jednak, co z niego wyros�o. Podobno mumia bardzo chcia�a mie� jeszcze jedn� c�rk�, bo Rena by�a nie�adna. Urodzi� si� trzeci syn, Witek. D�ugo wi�c - tak jak dziewczynk� - ubiera�a go w sukieneczki z falbankami, nie strzyg�a mu d�ugich w�os�w. A ch�opakowi na pewno co� takiego nie wychodzi na dobre.
Syn Nanek by� najbardziej niewyra�ny. Wda� si� w Kotkowszczak�w. O�eni� si� ze swoj� kuzynk�, Dzidk� Kotkowsk�. Jego matka te� przecie� Kotkowska, wi�c jak to tak? Jakby brakowa�o rodzinnego popl�tania - Dzidk� by�a rozw�dk�, dla Nanka rozwodzi�a si� przez Rzym! Za pierwszego m�a mia�a bowiem, jak typowa Kotkowszczanka, swego kuzyna, Jana Cichowskiego z Linowa, spokrewnionego na dodatek r�wnie� z Gombrowiczami!
Albo inny, Boles�aw, syn, zdaje si�, Franciszka Kotkowskiego. Trudno dzi� da� za to g�ow� - rodzina by�a ogromna, ka�dy z Kotkowskich mia� pe�no dzieci, nie spos�b spami�ta� dok�adnie, kto kogo rodzi�. Boles�aw mieszka� na s�siedniej le�nicz�wce zwanej Kot�wk�. �miechu by�o z niego co niemiara. Gdy si� o�eni�, wsiad� na konia, pojecha� zameldowa� o tym na policj�. Kiedy sobie podpi�, co si� cz�sto zdarza�o, dostawa� nieludzkiej si�y i �ama� w r�ku podkowy, sztaby. Ca�kiem nieprzytomny jednak nie by�. Niekt�rzy m�wili, �e udaje tylko fisia, �eby straszy� �yd�w, za czym r�wnie� przepada�.
A Henryk, syn Bronis�awa Kotkowskiego? Pan przecie�, a tymczasem je�dzi� do Rakowa w zaloty do zwyk�ej �yd�wki! Kupi� sobie �ydowsk� myck�, paradowa� w niej, jakby nigdy nic.
A zn�w Franciszek Kotkowski, jeden z czterech syn�w Ignacego, wpad� na pomys�, �eby zamiast wyrzuca� gn�j na pole, p�aci� ludziom z Bodzechowa za to, �eby od razu szli na dworskie pola. Bo po co podw�jna robota? Wynaj�� str�a, kt�ry p�aci�. Ale wkr�tce trzeba by�o z pomys�u zrezygnowa� - bodzechowscy latali w pole po kilka razy dziennie. Bez �adnej potrzeby, skoro jednak dostawali po kopiejce...
Sw�j maj�tek na niedalekim Podlesiu nazwa� po francusku �Malgretu� (malgre tout - pomimo wszystko) i siedzia� tam niczym kret. Bez �ony, dzieci, milcz�cy, samotny, z w�osami i brod� niemal do ziemi, obdarty, cho� pieni�dzy mu przecie� nie brakowa�o.
Tylko co si� dziwi�. Z�a krew robi�a na pewno swoje, lecz b�d� te� ich dobrobyt, to �ycie, jakiego nie b�d� mieli nawet w niebie. By�o w�r�d Kotkowskich kilku bardzo pracowitych, przede wszystkim Stanis�aw, Ignacy, potem jego zi�� Gombrowicz, kt�ry na kilka lat przeni�s� si� z rodzin� z Ma�oszyc do Bodzechowa, zarz�dza� fabryk� oraz ca�ym maj�tkiem. Robili od �witu do nocy i oni to w�a�ciwie uprzemys�owili Bodzech�w. Stworzyli pozosta�ym rajskie �ycie. Reszta mog�a nic nie robi�. A wtedy, wiadomo, przychodz� cz�owiekowi do g�owy r�ne fanaberie.
Ca�y czas przecie� tylko �niadania, podobiadki, obiadki, podwieczorki, kolacje, podkurki. (Do sto�u zasiada�o kilkadziesi�t os�b). Polowania, karty, tenisy, spacery, bale, go�cie. Tak tam by�o weso�o, gwarno, rojno, towarzystwo w ka�dym wieku, �e okoliczni panowie - ci wszyscy Jakubowscy, Piotrowscy, Kozie��-Poklewscy, Baczy�scy, Cichowscy - ci�gn�li do Bodzechowa niczym pszczo�y w gryk�.
Bo c�, Kotkowszczacy ca�ymi dniami zabawiali si� jak dzieci. Raz na przyk�ad kt�ry� z nich dosta� list: Gdy nie po�o�ysz pod kamie� w parku dziesi�ciu tysi�cy rubli, zginie ca�a twoja rodzina! Zamykali si�, barykadowali, w ko�cu znudzi�o im si� siedzie� ci�gle we dworze, wychodzili wobec tego z nabit� broni�, uciekali z krzykiem przed byle podmuchem wiatru. Potem okaza�o si�, �e to kt�ry� z nich, wielki karto�up, zgra� si� zupe�nie i chcia� wykombinowa� troch� grosza.
Ich dzieci mia�y nia�ki, bony z Francji i Niemiec, potem studia w Wiedniu czy Petersburgu. Panie Kotkowskie - zagraniczne damy do towarzystwa, do pomocy czy sprawunk�w (opr�cz s�u�by oczywi�cie), najrozmaitsze ubogie krewne, kt�re mia�y we dworze do�ywotk�. Nic wi�c dziwnego, �e prawie w og�le nie m�wi�y po polsku, tylko po francusku, nie zna�y warto�ci pieni�dza. Jedna z nich, Maria Kotkowska (z domu r�wnie� Kotkowska), k�ad�a na tac� w ko�ciele, ile mia�a przy sobie - nieraz i sto rubli! Nie wiedzia�a wcale, czy to ma�o, czy du�o. Kiedy m�� przesta� dawa� jej pieni�dze, rzuca�a na tac� drogocenne pier�cionki, bransolety. M�� lecia� wi�c do ksi�dza, b�aga� o zwrot...
Z kolei Bronka Kotkowska zawsze m�wi�a, �e niemal codziennie spotyka si� z duchami. Coraz widzia�a w parku bia�� dam� albo czarnego pana.
W og�le mo�na by�oby o Kotkowskich opowiada� bez ko�ca. Ju� czego jak czego, dziwak�w w�r�d nich nie brakowa�o. [Z pracy Jerzego Gombrowicza, s. 78-79: Rodzina Kotkowskich stanowi�a prawdziw� galeri� typ�w udziwacznionych odr�bno�ci� bytowania. Jeden z naszych ciotecznych dziadk�w uchodzi� na przyk�ad w dzieci�stwie za niemow�, gdy� do si�dmego roku �ycia nie wypowiedzia� ani jednego s�owa. Jaka� by�a rado�� rodzic�w, gdy jad�c z nimi przez ��ki do ko�cio�a, ca�kiem wyra�nie rzek�: �oto kopka siana�.] (...) Jedna z ciotek, wielka moralizatorka, kupowa�a portmonetki bawi�c w mie�cie i wk�ada�a w nie sentencje umoralniaj�ce zamiast pieni�dzy. Siada�a na �awce w parku, udawa�a, �e �pi, trzymaj�c portmonetk� na kolanach. By�a uszcz�liwiona, gdy j� skradziono, i uwa�a�a sw�j pomys� za wybitnie pedagogiczny. (...) Jak w ka�dym skupieniu, powstawa�y w kochaj�cej si� i solidarnej rodzinie nieustanne zatargi wywo�ane najb�ahszymi przyczynami. Oczywi�cie, jak w ka�dym partykularzu, zatargi te by�y przedmiotem szerokich om�wie�, powtarzanych dzieciom przez niezbyt dyskretn� s�u�b�. My�l�, �e sta� si� to mog�o zacz�tkiem tak wyra�nego u Witolda kompleksu �ciotecznego�. Typy, r�ne od egzystuj�cych w mniej anachronicznych warunkach, mog�y te� wywrze� wp�yw na postacie jego bohater�w, nieraz bardzo psychicznie zdeformowanych.]
Przesz�o osiemdziesi�cioletnia pani Maria Marchwi�ska z domu Kotkowska, c�rka Seweryna Kotkowskiego, zamieszka�a dzi� w Warszawie, nie bez wzruszenia wspomina Bodzech�w oraz swoj� rodzin�. Weseli, pe�ni �ycia, wr�cz Tarletonowie z �Przemin�o z wiatrem�. Naturalnie, wielkie dziwad�a - cz�ste ma��e�stwa w rodzinie robi�y swoje.
Tylko prawd� m�wi�c, czy� najbli�si s�siedzi, ci wsz