4525
Szczegóły |
Tytuł |
4525 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4525 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4525 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4525 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
STA�O SI� JUTRO
(zbi�r sz�sty)
SCAN-dal.prv.pl
JANUSZ A. ZAJDEL
ROBOT NR 3
Porz�dkuj�c akta w archiwum Kosmopolu natrafi�em na star� wytart� teczk�, wypchan� mn�stwem protoko��w i fotografii. Mo�e i nie zwr�ci�bym na ni� uwagi, gdyby nie to, �e rzuci�em okiem do wn�trza i natrafi�em na s�owo "Grawaks". To mi co� przypomina�o... Nie wiedzia�em jednak, z czym powi�za� to s�owo. Dopiero po przejrzeniu kilku stron maszynopisu przypomnia�em sobie, �e s�ysza�em je kiedy� na wyk�adzie starego Barela, kt�ry swego czasu wyk�ada� nam histori� techniki. Instytut Kosmiki uko�czy�em jednak na tyle dawno, aby zapomnie�, co to by�o. Zacz��em czyta�. To ju� niestety taka moja nieuleczalna wada: kiedy robi� porz�dki w starych szparga�ach, kartotekach czy archiwach, wcze�niej czy p�niej natrafiam na co� tak bardzo absorbuj�cego, �e godzinami siedz� na pod�odze w�r�d rozrzuconych skoroszyt�w, segregator�w i teczek, a� przeczytam wszystko od A do Z.
Tak sta�o si� i w tym wypadku. Roz�o�one na pod�odze papiery zosta�y wrzucone byle jak do szaf, a ja usiad�em w fotelu z plikiem akt na kolanach.
Ranek zasta� mnie wertuj�cego po��k�e ze staro�ci karty. Ale trud si� op�aci�. W teczce sygnowanej numerem GI35
33 z roku 1993 znalaz�em materia�y dotycz�ce jednej z najbardziej skomplikowanych spraw kryminalnych ko�ca XX w.
Dzi�, w roku 2105, �wczesne zagadnienia techniki mog� wydawa� si� �mieszne i naiwne. W�wczas jednak, gdy technika lot�w mi�dzyplanetarnych wchodzi�a w faz� bujnego rozwoju, gdy nie umiano jeszcze budowa� rakiet fotonowych, a o prawie Karsena fizykom nie �ni�o si� nawet, "Grawaks" by� szczytem osi�gni�� kosmotechniki. W teczce z aktami znalaz�em r�wnie� odno�niki do ta�moteki i filmoteki. Nazajutrz, gnany ciekawo�ci�, odszuka�em wszystkie ta�my i filmy. Niekt�re z nich by�y do�� zniszczone, ale w og�lnych zarysach uda�o mi si� odtworzy� przebieg wypadk�w. Odszuka�em r�wnie� roczniki �wczesnej prasy codziennej i kroniki filmowe. Ca�y ten obszerny materia� z�o�y� si� na opowie��, kt�r� chc� tu przedstawi�.
Przygotowywana d�ugo i starannie wyprawa na planet� Uran wywo�a�a ogromne zainteresowanie nie tylko w �wiecie naukowym. Prasa i telewizja po�wi�ca�y wiele miejsca i czasu, aby przedstawi� szerokiej publiczno�ci wszystkich, kt�rzy zwi�zani byli z ekspedycj�.
Kosmonaut�w by�o trzech: cybernetyk Vano, planetolog Mittin oraz dow�dca wyprawy, kosmonawigator Gris. Opr�cz nich na pok�adzie by� "Grawaks"...
Tu nale�y si� czytelnikowi kilka s��w wyja�nienia. "Grawaks" w pe�nym brzmieniu: Grawitacyjny Automat Kontrolno-Steruj�cy - by� to zesp� urz�dze� maj�cych na celu zabezpieczenie wyprawy przed nieprzewidzianymi okoliczno�ciami w czasie lotu.
Wynalazca i konstruktor tego urz�dzenia, in�ynier Seye, zapewnia�, �e gdyby nawet kosmonauci przez ca�y czas spali, to "Grawaks" dowi�z�by ich bezpiecznie na miejsce. Ale nie tylko o to chodzi�o. Wyprawa "Vegi" (tak nazywa� si� statek kosmiczny) by�a pierwsz� ekspedycj� o tak dalekim zasi�gu.
W czasie drogi mog�y zaj�� r�ne okoliczno�ci, kt�rych nie spos�b z g�ry przewidzie�. Cz�onkowie wyprawy rzeczywi�cie nie potrzebowali troszczy� si� o kierowanie statkiem. Jedynym ich obowi�zkiem by�o cogodzinne meldowanie "Grawaksowi", �e wszystko jest w porz�dku i mo�na kontynuowa� podr�. Mia�o to wygl�da� mniej wi�cej tak:
Na pi�� minut przed up�ywem ka�dej godziny "Grawaks" g�o�nym sygna�em akustycznym przypomina� za�odze, �e ma otrzyma� pozwolenie na dalsz� podr�. Je�eli na statku wszystko przebiega�o normalnie, dy�urny kosmonauta naciska� odpowiedni klawisz w kabinie nawigacyjnej i "Grawaks" prowadzi� statek zgodnie z programem podr�y przez nast�pn� godzin�.
W razie braku reakcji ze strony za�ogi "Grawaks" jeszcze raz upomina� si� o sygna� silnym dzwonkiem alarmowym, a w pi�� minut po up�ywie pe�nej godziny rozpoczyna� samoczynnie manewr powrotu. Gdyby wi�c wszyscy pasa�erowie "Vegi" stracili przytomno�� wskutek dzia�ania nieprzewidzianych czynnik�w nie by�o obawy, aby w takim stanie polecieli dalej.
Dzia�anie "Grawaksa" opiera�o si� na najnowszej metodzie analizy p�l grawitacyjnych (osi�gni�cie katedry Kosmonawigacji, kt�r� kierowa� sam in�ynier Seye). M�wi�c pro�ciej: "Grawaks" z pomiaru grawitacji odczytywa� swoje po�o�enie wzgl�dem wszystkich cia� Uk�adu S�onecznego. Na tej zasadzie m�g� on prowadzi� statek po najkorzystniejszej krzywej, reguluj�c prac� silnik�w nap�dowych i steruj�cych.
W wypadku braku meldunku za�ogi lub awarii statku "Grawaks" przedsi�bra� wszelkie �rodki zapobiegawcze kieruj�c, o ile to by�o mo�liwe, statek z powrotem w rejon Ziemi. Seye zar�cza� nawet, �e "Grawaks" potrafi�by samodzielnie wprowadzi� statek na ciasn� orbit� stabiln� wok� Ziemi.
Wed�ug zapewnie� in�yniera Seye`a urz�dzenie mia�o dzia�a� "bez pud�a".
Jeszcze kilka s��w o wyposa�eniu "Vegi".
Statek zawiera� w swych �adowniach zapasy �ywno�ci syntetycznej dla za�ogi na okres podr�y w obie strony i 4-miesi�cznego pobytu w rejonie Urana. Jako pomoc przy badaniach s�u�y� mia�y dwie rakiety zwiadowcze, 10 sond-automat�w oraz oko�o tysi�ca robot�w Rak-4. Znamy dobrze te poczciwe automaty...
W postaci wielokrotnie zmodyfikowanej i zminiaturyzowanej przetrwa�y do dzi� pod nazw� Rak-411. W�wczas mia�y one rozmiary doros�ego cz�owieka, doskona�� pami�� ferromagnetyczn�, zdolno�� do wykonywania skomplikowanych prac technicznych oraz do�� s�abo rozbudowan� zdolno�� analizy logicznej.
Mia�y one jeden podstawowy mankament: brak wewn�trznej samokontroli. Cybernetycy m�wi�: nie mia�y "wbudowanej etyki". Brak ten by� uzasadniony trudno�ciami technicznymi i kosztami. Nad ca�ym zespo�em Rak�w czuwa� jeden elektrom�zg, zmontowany na poje�dzie posuwaj�cym si� wraz z automatami podczas prac terenowych. M�zg ten - jakby zbiorowe "sumienie" zespo�u automat�w - kontrolowa� za pomoc� zwrotnych impuls�w radiowych ich czynno�ci pod wzgl�dem logiki i "przyzwoitego zachowania", a takie wyklucza� mo�liwo�� wyrz�dzenia szkody cz�owiekowi przez robota.
Rozkaz i polecenia odbiera�y Raki wy��cznie na falach radiowych. Ponadto ka�dy mia� "indywidualno��" w postaci kolejnego numeru, kt�ry stanowi� wywo�awczy sygna� dla danego automatu. Wszystkie Raki, z wyj�tkiem czterech egzemplarzy, zmagazynowane by�y w �adowniach statku w stanie rozmontowanym. Chodzi�o o oszcz�dno�� miejsca. Te cztery mia�y wystarczy� dla potrzeb za�ogi w czasie podr�y. Reszta mia�a by� przez t� czw�rk� zmontowana z cz�ci ju� na miejscu, na Uranie. To ju� chyba wszystko, co 'b�dzie nam potrzebne dla zrozumienia tego, co si� sta�o w czerwcu 1993 roku...
Wbrew wszelkim zapewnieniom, po szesnastu dniach lotu "Vega" zawr�ci�a. Dok�adnie o godzinie 0.005 zaobserwowano najwi�kszym radioteleskopem w kraterze Kopernika na Ksi�ycu, �e statek wykonuje manewr powrotny. Godzin� wcze�niej "Vega" przesta�a odpowiada� na sygna�y radiowe. To by� cios... Ca�y ziemski sztab ekspedycji, z in�ynierem Seye`em na czele, oczekiwa� powrotu niefortunnej wyprawy.
Docent Jores, cybernetyk, kt�ry by� jednym z kandydat�w na kosmonaut� (ubieg� go Vano), nie ukrywa� zadowolenia.
Przed startem s�yszano, jak m�wi�, �e to on powinien polecie� i by� mo�e jeszcze poleci. Z�o�liwi twierdzili, �e in�ynier Seye i tak osi�gn�� sukces: jego "Grawaks" nieomylnie prowadzi "Veg�" z powrotem. Nale�y doda�, �e w pewnych 'ko�ach krytycznie odnoszono si� do wynalazku Seye`a, kt�ry niezbyt by� lubiany w �wiecie naukowym za swoj� pewno�� siebie.
Po dalszych dw�ch tygodniach "Veg�" przechwyci� ratowniczy "Prometheus" i przyprowadzi� j� na orbit� ziemsk�, a stamt�d na kosmodrom "Sahara I". Tam oczekiwa� ju� t�um dziennikarzy oraz ca�y sztab naukowy wyprawy.
Oto jak relacjonowa� powr�t "Vegi" dziennikarz "Wiadomo�ci Europejskich"
Ju� pierwszy rzut oka na "Veg�" wyja�nia�, dlaczego nie odpowiada�a ona na sygna�y radiowe. Z wielkiej anteny kierunkowej pozosta� tylko kikut podstawy. Z reszty, a wi�c z ca�ego reflektora, nie zosta�o ani �ladu.
Otwarto �luz� g��wnego w�azu i wszyscy zmartwieli:
Z g��bi statku wysypa�a si� ze szcz�kiem i zgrzytem pulsuj�ca bez�adnym ruchem masa pogi�tego metalu, w kt�rej z trudem mo�na by�o rozpozna� szcz�tki pogruchotanych automat�w Rak-4... Kilkana�cie minut trwa�o torowanie drogi do wn�trza statku. Mniej lub bardziej zniszczone automaty wype�nia�y korytarz centralny, magazyny, sterowni�... W�r�d masy metalu, zdeptane i straszliwie zmasakrowane, tkwi�y zw�oki cybernetyka Vano...
W ostatniej, rufowej kabinie mieszkalnej znaleziono zabarykadowanych pozosta�ych dw�ch cz�onk�w za�ogi. Na chwiejnych nogach wyszli na p�yt� l�dowiska.
(Wiad. Europ. nr 189/1993 r.)
�ledztwo prowadzi� komisarz Wike przy udziale inspektora Merlocka. Oto fragmenty protoko�u przes�ucha�:
W i k e: - Czy mo�e mi pan opisa� mo�liwie dok�adnie przebieg wypadk�w ?
G r i s: - Oczywi�cie. Od jakiego momentu mam rozpocz��?
W i k e: - Od chwili utraty ��czno�ci z Ziemi�.
G r i s: - Tak, pami�tam. To by�a godzina 22.55, bo w�a�nie mia�em dy�ur przy "Grawaksie". Wyda�em polecenie dalszego lotu i w tym momencie us�yszeli�my huk. Co� wstrz�sn�o statkiem. Poderwa�o nas na nogi. Mitin rzuci� si� do wska�nik�w ci�nienia. Je�li to by� meteor, to m�g� uszkodzi� pow�ok�. Rozumie pan, co to znaczy. "Grawaks", co prawda, skrz�tnie omija� meteory, ale co� mog�o si� popsu�. Lecz wszystko by�o w porz�dku. Dopiero po chwili Mitin, chc�c jak zwykle nawi�za� ��czno�� z Ziemi�, zorientowa� si�, �e radio milczy. Zapasowy odbiornik r�wnie� nie dzia�a� i doszli�my wsp�lnie do wniosku" �e co� uszkodzi�o anten� kierunkow�.
Nie namy�laj�c si� d�u�ej wyda�em radiowy rozkaz Rakowi, aby sprawdzi� na zewn�trz, co si� sta�o. Wr�ci� po chwili melduj�c, �e antena zosta�a zerwana. Monta� nowej anteny wymaga� pracy wi�kszej ilo�ci automat�w. Wyda�em wi�c polecenie tym czterem, kt�re mieli�my do dyspozycji, by zbudowa�y z cz�ci magazynowanych w �adowni dalszych osiem egzemplarzy na wz�r w�asny i nast�pnie uda�y si� do pracy przy antenie. Sw�j program pracy mia�y przekaza� one zrobionym przez siebie automatom...
I n s p e k t o r M e r 1 o c k: - Przepraszam, czy pan pami�ta, jakimi s�owami zwr�ci� si� pan do automat�w?
G r i s: - Pami�tam. Powiedzia�em tak: "Raki, numer 1, 2, 3, 4. Zbudowa� ka�dy po dwa automaty na wz�r w�asny. Uda� si� do pracy przy monta�u anteny AR-72 wed�ug instrukcji 03
771. W�asny program przekaza� wykonanym przez siebie automatom".
M e r 1 o c k: - Jeszcze jedno pytanie. Czy przedtem ju� stosowano metod� monta�u automat�w przez inne automaty tego samego typu ?
G r i s: - Nie. O ile wiem, nie by�o potrzeby. Roboty Rak-I produkowane s� przez wysoko specjalizowane maszyny automatyczne wed�ug instrukcji technicznej. Wychodz�cy z produkcji robot zostaje uruchomiony przez w��czenie kontaktu, znajduj�cego si� na p�ycie czo�owej. W tym wypadku nie dysponowali�my �adnymi maszynami do monta�u. Rak potrafi jednak zbudowa� zar�wno wed�ug instrukcji, jak i wed�ug wzoru modelu urz�dzenie nawet bardziej skomplikowane ni� on sam. Takie by�o zreszt� za�o�enie... Raki mia�y by� montowane przez swych "wsp�towarzyszy" tam, na Uranie...
M e r 1 o c k: - Dzi�kuj�.
V i k e: - Kolego Merlock, wsrystko jest przecie� jasne. Pan Gris wyda� rozkaz w z�ej formie. Ka�dy z Rak�w oznaczonych numerami od 1 do 4, po wykonaniu dw�ch nast�pnych przekaza� im sw�j program w ca�ej rozci�g�o�ci, tzn. opr�cz rozkazu wyj�cia do pracy przy antenie otrzyma�y one r�wnie� rozkaz wykonania dw�ch nast�pnych, te z kolei ka�dy po dwa itd. Ilo�� z�o�onych automat�w narasta�a lawinowo.
G r i s: - Tak; tyle to ju� wiemy od dw�ch tygodni. Ale niech pan pos�ucha dalej, komisarzu. Gdy wyda�em rozkaz automatom, Mitin wyszed� zobaczy�, jak im idzie ta robota ze sk�adaniem nowych. Poza tym dy�ur jego ko�czy� si�. Wyszed� korytarzem w kierunku rufy (sterownia mie�ci�a si� z przodu statku), a po chwili przyszed� Vano, aby obj�� s�u�b� w sterowni. Wiedzia� ju� o wszystkim od Mitina, kt�rego spotka� w korytarzu przed wej�ciem do magazynu. Powiedzia�em mu, �e id� spa� i aby natychmiast nawi�za� ��czno�� z Ziemi�, gdy antena b�dzie naprawiona.
Poszed�em w kierunku rufy. W korytarzu min�y mnie trzy Raki, udaj�ce si� z �adunkiem sprz�tu w kierunku �luzy w�azu, na prz�d statku. Min��em uchylone drzwi magazynu, sk�d dochodzi� charakterystyczny szcz�k krz�taj�cych si� automat�w. Po chwili by�em ju� na miejscu. Spojrza�em na zegarek - by�a 23.20, pami�tam dok�adnie. Mitin na tapczanie spa� z nosem w ksi��ce. On ma bardzo twardy sen. Zabra�em ksi��k� i wstawi�em na p�k�. Potem po�o�y�em si� r�wnie�.
Obudzi� mnie narastaj�cy, piekielny ha�as, jakby kto� przesypywa� g�ry z�omu �elaznego. W pierwszej chwili nie mog�em si� zorientowa�, co to mo�e by�. Dopiero po kilku sekundach dotar�o do mej �wiadomo�ci, �e ha�as dochodzi z korytarza. Otworzy�em drzwi i cofn��em si� odruchowo.
Moim oczom ukaza� si� niesamowity obraz: t�um robot�w, tratuj�c i depcz�c si� wzajemnie, par� w kierunku w�azu. �luza by�a zamkni�ta. Coraz to nowe Raki wychodzi�y z magazynu i z bezmy�lnym uporem cisn�y si� do wyj�cia. Zrozumia�em. Nie mog�em opanowa� wybuchu g�o�nego �miechu. Mitro dopiero teraz obudzi� si� i nieprzytomnym, zaspanym wzrokiem patrzy� w g��b korytarza, a w jego oczach malowa�o si� bezgraniczne przera�enie. Sinia�em si�, bo wydawa�o mi si� komiczne, �e tak prosty rozkaz m�g� spowodowa� takie zamieszanie w�r�d robot�w.
Wyszarpn��em z kieszeni nadajnik i krzykn��em: "Wszystkie roboty, stop!" Ku mojemu przera�eniu nie wywo�a�o to najmniejszego skutku... Powt�rzy�em rozkaz. Zn�w �adnej reakcji. T�um robot�w narasta� coraz szybciej. Wype�ni�y ju� szczelnie przedni odcinek korytarza, gdzie znajdowa�y si� drzwi sterowni. Drzwi te s� d�wi�koszczelne ze wzgl�du na to, �e w sterowni znajduj� si� urz�dzenia radiowe i ka�dy ha�as utrudnia nas�uch. Dlatego Vano dot�d nic nie s�ysza�. Teraz jednak wzmagaj�cy si� ha�as musia� dotrze� do jego uszu, bo drzwi otwar�y si� nagle... I wtedy sta�o si� nieszcz�cie. Roboty wtargn�y do sterowni, tratuj�c biednego Vano.
Teraz poj��em, �e na nic nie zdadz� si� rozkazy radiowe. Roboty nie przyjmuj� informacji z zewn�trz. Gdyby tak nie by�o, kontrolny elektrom�zg nie dopu�ci�by do takiej sytuacji, zagra�aj�cej b�d� co b�d� naszemu bezpiecze�stwu.
Nie pozosta�o nic innego, jak zamkn�� si� w kabinie i czeka�, co z tego wyniknie. O dostaniu si� do sterowni nie by�o mowy.
O zatrzymaniu robot�w r�wnie�. By�a godzina 23.50. Po pi�ciu minutach rozleg� si� sygna� "Grawaksa". Po dalszych dziesi�ciu uczuli�my zmian� przyspieszenia. "Vega" hamowa�a. A wi�c "Grawaks" dzia�a� bez zarzutu. Ca�e szcz�cie, �e by� ukryty pod grubym pancerzem i roboty go nie zdemolowa�y. A je�li �yjemy jeszcze i jeste�my tu, na starej Ziemi, to zawdzi�czamy to jedynie in�ynierowi Seye`owi.
M e r 1 o c k: - Kto by� odpowiedzialny za przygotowanie zespo�u automat�w Rak-4?
G r i s: - Docent Jores by� kierownikiem sekcji cybernetycznej. Na statku tymi sprawami zajmowa� si� Vano.
W i k e: - Dzi�kujemy panu na razie. Jest pan wolny.
Zeznania drugiego ocala�ego kosmonauty, Mitina, zgadza�y si� ca�kowicie z o�wiadczeniem Grisa. Potwierdzi� on, �e wychodz�c ze sterowni spotka� na korytarzu Vana, wymieni� z nim kilka s��w, potem wszed� do magazynu, sk�d zaraz wyszed�, bo roboty pracowa�y sprawnie. Potem po�o�y� si� w kabinie i zasn�� z ksi��k� w r�ku.
Oto odtworzona z ta�my magnetofonowej narada inspektora Merlocka z komisarzem Wike'em: W i k e: - Sprawa jest jasna, inspektorze. Jores przed startem niedok�adnie sprawdzi� elementy Rak�w. Mia�y one uszkodzenie w uk�adzie odbioru informacji. Potem Gris wyda� ten nieszcz�sny rozkaz. Tak� mia� zreszt� instrukcj�... Tylko niepotrzebnie kaza� "przekaza� program" wyprodukowanym robotom. St�d ca�e nieszcz�cie. B��d w uk�adzie odbiorczym powodowa�, �e do robot�w nie dociera�y ani rozkazy, ani impulsy kontrolne centralnego koordynatora. Mia�y one w pami�ci tylko pierwotny rozkaz - wyj�� na zewn�trz statku i reperowa� anten�. Bezkrytycznie usi�owa�y wykona� to polecenie. Skutki by�y tragiczne.
M e r 1 o c k: Kto zatwierdza� instrukcj� post�powania z robotami Rak-4 na statku?
W i k e: - Zdaje si�, �e Seye, jako odpowiedzialny in�ynier konstruktor statku. Teraz zbiera laury, kt�re mu si� zreszt� s�usznie nale��. Gdyby nie "Grawaks"... Zreszt� uwa�am spraw� za zamkni�t�. Trudno tu kogo� czyni� winnym. Wszystko opiera si� na .tragicznym splocie okoliczno�ci. Ten meteor, kt�ry zerwa� anten�...
M e r 1 o c k: - Meteor, m�wi pan? A ja ogl�da�em t� utr�con� podstaw� anteny i jeszcze sobie j� raz obejrz�, ale nieco inn� metod�... Poza tym proponuj� przes�ucha� Seye`a.
W i k e: - Ale�, kolego Merlock, to nie jest potrzebne. Zreszt� on jest w Australii na zje�dzie naukowym.
M e r 1 o c k: - Niech go pan wezwie natychmiast, komisarzu. Jest mi bardzo potrzebny. Poza tym chcia�bym jeszcze przes�ucha� Joresa.
W i k e: - Po co? Chcia�em wreszcie zako�czy� t� spraw�. Nie mieszajmy w to powag naukowych. Dla mnie nie ma w tym nic, co mog�oby nas zainteresowa�, jako policj�.
M e r 1 o c k: - Jednak niech pan wezwie obydw�ch. Opr�cz tego prosz� wezwa� wszystkich �wiadk�w i ekspert�w. Jutro 0 16. B�d� u pana. Wydaje mi si�, �e znalaz�em co� rewelacyjnego.
Jeszcze tylko jedno musz� sprawdzi�.
Czy mamy tu gdzie� pod r�k� czu�y indykator promieniowania j�drowego?... Jest w laboratorium? Wi�c zabieram go na godzin�. Na razie - do widzenia!
Ukryta w gabinecie komisarza Wike`a kamera filmowa zarejestrowa�a dok�adnie na kilkuset metrach ta�my przebieg konfrontacji wszystkich os�b zwi�zanych ze spraw� "Vegi".
Wygl�da�o to mniej wi�cej tak.
W gabinecie ustawiono krzes�a. Umundurowany policjant wskazywa� miejsca przyby�ym. Dok�adnie o godz. 16 Wike i Merlock zaj�li miejsca za biurkiem. Opr�cz nich w pokoju znajdowali si�: Gris, Mitin, Jores, Seye i kilku ekspert�w, kt�rzy badali uprzednio przyczyny fiaska wyprawy "Vegi". Merlock z tajemnicz� min� zwr�ci� si� do Wike'a:
- Panie komisarzu, pozwoli�em sobie przyprowadzi� jeszcze jednego �wiadka, kt�rego chcia�bym przes�ucha� w obecno�ci zebranych tu os�b. Sier�ancie, prosz� wprowadzi� �wiadka. Sier�ant otworzy� drzwi i ku og�lnemu zdumieniu zawo�a�: - Rak-3, wej��!
Robot wszed� i stan�� niepewnie na �rodku pokoju. W �lad za nim wsun�y si� jeszcze trzy identyczne automaty, oznaczone numerami 1, 2 i 4.
- Ten robot to jeden z czterech, kt�re spowodowa�y ca�� tragedi�. Traktujemy go na razie jako g��wnego oskar�onego. Tamte trzy - to duplikaty pozosta�ych, kt�rych nie uda�o si� odnale��. Prawdopodobnie oderwa�y si� one od powierzchni kad�uba w chwili, gdy "Vega" rozpocz�a hamowanie. Ich przyssawki magnetyczne nie by�y obliczone na du�e przyspieszenia. Jak nam wiadomo z zezna� Grisa, trzy automaty na pewno wysz�y na zewn�trz. Patem widocznie mechanizm �luzy zosta� uszkodzony przez nap�r nast�pnych robot�w i dzi�ki temu nie wszystkie wysz�y na zewn�trz. Zreszt� i tak �luza nie wypuszcza�a wi�cej ni� 20 robot�w r�wnocze�nie na zewn�trz statku. Ale wr��my do rzeczy. Ten osobnik - tu wskaza� robota - znaleziony zosta� we wn�trzu rakiety. To pierwszy punkt oskar�enia.
Dlaczego nie us�ucha� rozkazu? Opr�cz tego robot ten by� wy��czony. A u niego i wszystkich pozosta�ych stwierdzi�em brak po��czenia anteny z uk�adem odbioru informacji. To t�umaczy brak reakcji na rozkazy. Wystarczy�o, aby cztery pierwsze roboty mia�y t� wad�. W�wczas wszystkie nast�pne "dziedziczy�y" j� po nich. Przecie� by�y zrobione dok�adnie na ich wz�r. Jednak roboty przyj�y i wykona�y rozkaz, co prawda zbyt gorliwie, ale wykona�y. St�d wniosek, �e antena zosta�a od��czona u tych czterech robot�w ju� po otrzymaniu przez nie rozkazu. Zatem bezpo�rednim sprawc� tego, co si� sta�o, nie m�g� by� nikt z zewn�trz. Niczyje niedopatrzenie nie wchodzi tu w gr�. Gdyby roboty dzia�a�y normalnie, to ju� pierwszy rozkaz Grisa osadzi�by je na miejscu. Kto z pasa�er�w statku od��czy� anteny po otrzymaniu rozkazu przez roboty, ale przed uko�czeniem przez nie monta�u ?
- M�g� to zrobi� tylko Vano albo... Mitin - podsun�� niepewnie Gris, a Mitin podskoczy� na krze�le:
- Co ty, oszala�e� ? Po co mia�bym to robi� ?
Seye i Jores spojrzeli na nich podejrzliwie, a Merlock spokojnie ci�gn�� dalej:
- Teoretycznie Mitin lub Vano mogli to zrobi�, ale nie mieli powodu. Gris odpada z grona podejrzanych, bo nie rusza� si� ze sterowni. Vano spotka� Mitina przed magazynem i nie wchodzi� do �rodka. Jeden Mitin tam zagl�da�, ale i on -tego nie zrobi�. Istnieje wprawdzie jedna mo�liwo��: m�g� straci� ochot� do dalszej podr�y... i chcia� w ten spos�b zawr�ci� ekspedycj�. Ale spos�b by�by ryzykowny. Zreszt� teraz ju� wiem, �e nie on to zrobi�.
- A wi�c kto? - Seye dopytywa� si� niecierpliwie. Wszystkich pan ju� wykluczy�!
- O, nie. Zosta� jeszcze jeden, w�a�nie winowajca. Oto on! Merlock wskaza� robota. - On to zrobi�! A zrobi� to na perfidny rozkaz kogo�, komu zale�a�o na .tym, aby ekspedycja wr�ci�a z drogi! "Uwaga Rak-3, zbudowa� trzy automaty na wz�r w�asny!" - zawo�a� nagle Merlock.
Na ten rozkaz w oczach os�upia�ych widz�w robot nr 3 podbieg� do trzech pozosta�ych i wykona� na ka�dym identyczn� manipulacj�: zerwa� przewody ��cz�ce anten� z obwodem wej�ciowym, a nast�pnie, zrobiwszy to samo z w�asn� anten�, przekr�ci� wy��cznik na swojej p�ycie czo�owej i zamar� w bezruchu.
- To... niemo�liwe! - Seye patrzy� os�upia�y, a oczy Joresa sta�y si� jeszcze bardziej okr�g�e.
- Zupe�nie mo�liwe. Automat dosta� instrukcj� s�own� tej tre�ci: "Na rozkaz wykonania automatu na w�asny wz�r dokona� nast�puj�cych czynno�ci: wy��czy� przewody antenowe automat�w nr 1, 2, 4. Wy��czy� w�asny przew�d antenowy i przekr�ci� w�asny wy��cznik g��wny". Kto wyda� taki rozkaz, tego niestety automat nam nie powie. Nie dlatego, aby mia� s�ab� pami��, bo elementy ferrytowe utrzymuj� informacje nawet po wy��czeniu obwod�w elektrycznych. Jednak automat nie rozr�nia ludzi. Nie potrzebuje ich rozr�nia�. Dobrze o tym wiedzia� nasz genialny uczony - tu Merlock zrobi� gest w kierunku Seye`a.
In�ynier poderwa� si� nerwowo z krzes�a i j�kaj�c si� z oburzenia wykrztusi�
- C� to znowu za insynuacje? Jak pan �mie?! O co mnie pan pos�dza ?
- Spokojnie, panie in�ynierze - odparowa� Merlock zdenerwowanie pogarsza tylko pa�sk� sytuacj�. Zaraz dostarcz� panu dowod�w na poparcie moich twierdze�.
Seye bezsilnie opad� na krzes�o i wbi� wzrok w jaki� punkt na �cianie nad g�ow� inspektora.
Merlock rozpocz�� tonem wyk�adowcy:
- Jak pa�stwu zapewne wiadomo, nie ma przest�pstwa bez motywu, je�li oczywi�cie wykluczymy czyny szale�c�w. Pod tym k�tem rozpocz��em te� moje badania. Zainteresowa�a mnie sprawa wynalazku in�yniera Seye`a. Rozmawia�em z jego najbli�szymi wsp�pracownikami. Dowiedzia�em si� o kilku szczeg�ach, kt�re umkn�y uwagi og�u, a zestawione razem rzucaj� nieco inne �wiat�o na ca�� spraw�. O ile mi wiadomo, in�ynier Seye, jako konstruktor "Vegi", przeprowadzi� w przededniu odlotu inspekcj� urz�dze�. Mia� to by� ostatni przegl�d przed startem. Tego samego dnia zg�osi� si� do in�yniera Seye`a jeden z jego asystent�w, fizyk-teoretyk. Przedstawi� on in�ynierowi pewien rachunek, z kt�rego wynika�o, �e zasada dzia�ania "Grawaksa" opiera si� na niezbyt pewnych podstawach matematycznych. M�ody fizyk stwierdzi�, �e wz�r zasadniczy jest jedynie przybli�eniem pewnego Skomplikowanego szeregu funkcyjnego. Przybli�enie to jest wystarczaj�ce dla niezbyt wielkich odleg�o�ci od S�o�ca, ale zawodzi dla peryferii Uk�adu S�onecznego. In�ynier Seye, znany z pewno�ci siebie, niemal �e wy�mia� asystenta i zby� go byle czym, odsy�aj�c do jakich� skrypt�w. Jednak �w asystent przeliczy� wszystko jeszcze raz i utwierdzi� si� w swoim przekonaniu.
S�dz�, �e in�ynier Seye r�wnie� zda� sobie spraw� z konsekwencji tego odkrycia. "Grawaks" w pewnej, niewielkiej stosunkowo odleg�o�ci od S�o�ca m�g� dzia�a� bez zarzutu, lecz w dalszych obszarach Uk�adu S�onecznego m�g� zawie��.
Merlock przerwa�.
Seye siedzia�a bez ruchu, a pozostali patrzyli to na niego, to na inspektora.
- Ca�� noc Seye pracowa� nad planem, kt�ry mia� uratowa� presti� naukowca i wynalazcy. Rano nast�pnego dnia uda� si� z niewielkim pakunkiem na kosmodrom. Umie�ci� paczk� w pustej komorze wewn�trz wspornika anteny... Potem zajrza� do magazynu, gdzie porozmawia� chwil� z robotem nr 3. Potem wszystko odby�o si� planowo. Co by�o w paczce - nietrudno si� domy�li�.
- Nie ma pan dowod�w ! - zagrzmia� Seye. - Jak pan �mie co� podobnego twierdzi�?
- Chwileczk�. Dwie rzeczy pana zdradzi�y, panie in�ynierze. Pope�ni� pan b��d. S�dzi� pan, �e w�r�d tysi�ca robot�w nikt nie odnajdzie tego jednego, w kt�rego pami�ci utrwalony zosta� pa�ski rozkaz. Roboty mia�y wprowadzi� dezorganizacj� na statku, co musia�o spowodowa� tak czy inaczej zawr�cenie go z drogi. A o to panu w�a�nie chodzi�o. Gdyby przed startem przyzna� si� pan, �e w okolicach Urana ,;Grawaks" nie rda si� na nic, pa�ska s�awa ucierpia�aby na tym ogromnie. Nie chcia� pan ryzykowa�. Trzeba by�o zrobi� co�, co zatrzyma�oby ekspedycj� nie z winy "Grawaksa" i w og�le nie na skutek z�ego przygotowania "Vegi".
Aby jednak zmusi� za�og� do u�ycia du�ej ilo�ci robot�w, musia� pan uszkodzi� jak�� wa�n� cz�� statku. Antena nadawa�a si� idealnie do tego celu. Wspornik g��wny by� pusty wewn�trz i �atwo mo�na by�o umie�ci� tam bomb� zegarow�, a poza tym urwanie anteny mog�o by� wyt�umaczone uderzeniem meteoru.
To s� tylko motywy - ci�gn�� Merlock po chwili przerwy a dow�d zdoby�em wczoraj. Po pierwsze - znalaz�em robota nr 3 tam, gdzie spodziewa�em si� go zasta�, to jest w magazynie. Nie by� on u�yty do budowy nast�pnych. Dlaczego ? Zaraz wyja�ni�. Zosta� wy��czony...
- Panie Merlock - Seye przerwa�, opanowany ju� i spokojny niech pan przestanie snu� t� bajk� moim kosztem. Do�� tego. Skoro nawet wszystko by�oby tak u�o�one, jak pan sugeruje, to sk�d mog�em przewidzie�, �e Gris wyda rozkaz w tak niefortunny spos�b? Sk�d mog�em wiedzie�, �e powie on robotom: "Przekaza� sw�j program wyprodukowanym przez siebie automatom".
Gdyby powiedzia� na przyk�ad "Przekaza� program monta�u anteny" lub co� w tym sensie, lawina zatrzyma�aby si� na drugim "pokoleniu" robot�w.
- Zar�wno pan, jak i ja doskonale wiemy - odpar� Merlock �e wcale nie sta�oby si� tak, jak pan twierdzi. Mia�em o tym zreszt� za chwil� powiedzie�, ale pan mi przerwa�. Raki mia�y wed�ug zatwierdzonej instrukcji otrzyma� rozkaz wykonania automat�w na wz�r siebie samych. Gdyby nawet nie dodawa� ani s�owa wi�cej, roboty mog�yby rozmna�a� si� tak d�ugo, jak d�ugo w magazynie starczy�oby materia�u. Przecie� "zbudowa� na wz�r w�asny" znaczy dla robota "skopiowa� dok�adnie" wszystko, co sam zawiera, a wi�c r�wnie� w�asny program przela� na elementy pami�ci robot�w przez siebie zmontowanych. W�a�nie dlatego robot nr 3 mia� si� wy��czy� po wykonaniu swego dywersyjnego zadnia. Gdyby wyprodukowa� on dwa nast�pne roboty i przekaza� im to, co sam mia� w swojej pami�ci, a wi�c i pa�ski rozkaz, to te z kolei przekaza�yby to samo dalej; i w ten spos�b w pami�ci czwartej cz�ci robot�w zawarte by�oby pa�skie polecenie. Wtedy prawdopodobie�stwo przypadkowego odnalezienia tej informacji w pami�ci robot�w wzros�oby wielokrotnie, a to by�aby dla pana bardzo niewygodne. Niech pan si� nie upiera, panie in�ynierze. Mam jeszcze jedno...
Merlock przerwa�. Seye si�gn�� d�oni� do kieszeni i szybkim ruchem usi�owa� wsun�� co� w usta. W tej chwili Rak nr 3 chwyci� b�yskawicznie obie r�ce in�yniera i przytrzyma� je na wysoko�ci ust. Z prawej d�oni Seye'a wypad�a na pod�og� male�ka szklana ampu�ka i p�k�a na posadzce.
- Wybaczy mi pan, in�ynierze, �e u�y�em przeciwko panu metody przez pana wymy�lonej - powiedzia� Merlock ze z�o�liwym u�miechem. - Ten robot otrzyma� ode mnie instrukcj�:
"Gdy osoba siedz�ca na drugim krze�le w pierwszym rz�dzie, podniesie d�o� do ust, przytrzymaj jej r�ce". Przypuszcza�em, �e si� pan za�amie, a innej mo�liwo�ci samob�jstwa opr�cz cyjanku nie mia� pan w tym pomieszczeniu. Pewnie pan nawet nie zauwa�y�, kiedy ponownie uruchomi�em tego robota? Ale wywi�za� si� doskonale ze swego zadania, tak teraz, jak i wtedy. On si� niczemu nie dziwi. Nie zastanawia si� nad sensem ani celem otrzymanych rozkaz�w...
Na tym ko�czy si� ta�ma filmowa. W tym miejscu ko�cz� si� r�wnie� akta Kosmopolu. Po aresztowaniu Seye`a "Wiadomo�ci Europejskie" zamie�ci�y wywiad z inspektorem Merlockiem. Oto jego tre��:
Znanego z niedawnej "Afery Vega" inspektora Kosmopolu, pana Merlocka, zastajemy w jego gabinecie.
P y t a n i e: Czy zechcia�by pan wyja�ni� czytelnikom, jak przebiega�o �ledztwo w pocz�tkowej fazie, gdy nie rozporz�dza� pan jeszcze materia�em dowodowym?
O d p o w i e d �: Podejrzenia moje zrodzi�y si� niemal ju� w tej samej chwili, gdy zobaczy�em "Veg�" po jej sprowadzeniu na Ziemi�. Zaintrygowa� mnie wygl�d resztek zerwanej anteny kierunkowej. Widzia�em wiele statk�w kosmicznych, uszkodzonych przez meteory, awarie stos�w atomowych, zderzenia itp. W tym wypadku nie wygl�da�o to tak, jak nale�a�o si� spodziewa�.
P y t a n i e: A wi�c ju� wtedy podejrzewa� pan sabota�?
O d p o w i e d �: O, nie, tego nie powiedzia�em. Ale zabra�em si� starannie do badania kad�uba "Vegi". Badaj�c czu�ym indykatorem widmo promieniowania w okolicy podstawy anteny nie znalaz�em wprawdzie produkt�w rozszczepienia, ale natrafi�em na �lady pewnego sztucznego izotopu promieniotw�rczego, powstaj�cego w wyniku ostrzeliwania neutronami jednego ze sk�adnik�w stali kad�uba.
Sk�d wzi�y si� neutrony? Odpowied� znalaz�em po d�u�szym wertowaniu tablic izotop�w. Ich �r�d�em m�g� by� np. izotop ameryku, rozszczepiaj�cy si� samorzutnie i wysy�aj�cy - opr�cz neutron�w - cz�stki alfa. M�g� .to by� zreszt� kt�ry� inny transuranowiec. Seye mia� pod r�k� - na swoje nieszcz�cie tylko takie �r�d�o, kt�re - opr�cz cz�stek alfa, potrzebnych do nap�dzania zegara atomowego - wysy�a�o tak�e neutrony. Zegar atomowy uleg� zniszczeniu wraz z zapalnikiem bomby, lecz neutrony pozostawi�y trwa�y promieniotw�rczy �lad w stali zniszczonej podstawy anteny.
p y t a n i e: Jak pan dociek�, �e bezpo�rednim wykonawc� planu Seye'a by� robot nr 3?
O d p o w i e d �: Pnecie� wykluczone by�o, aby cz�onek za�ogi dzia�a� na szkod� statku. Musia� to zrobi� robot. Wiedzia�em, �e nale�y o to pos�dza� jednego z pierwszej czw�rki. Znalaz�em robota nr 3, zbada�em jego zapis pami�ciowy i wszystko sta�o si� jasne. Potem wystarczy�o tylko dok�adnie zainscenizowa� konfrontacj�, pami�taj�c o takich szczeg�ach, jak dok�adne cytowanie s��w wypowiadanych przez Seye'a w chwili, gdy dawa� instrukcj� robotowi. Winowajca, maj�c si� za zdemaskowanego, na�ama� si� psychicznie i to sta�o si� najlepszym dowodem jego winy...
Autor wywiadu, ko�cz�c notatk�, wyra�a obaw� o przysz�o�� automatyki wobec mo�liwo�ci przytrafiania si� podobnych historii. Dzi� wiemy, �e obawy te nie by�y s�uszne. Nie zdarzy�o si� dot�d, aby robot z w�asnej inicjatywy uczyni� co� sprzecznego ze sw� "cybernetyczn� etyk�". Roboty s� z regu�y dobroduszne i poczciwe; tylko ludzie bywaj�... ech, szkoda m�wi�...
JAN KOPCZEWSKI
MAX
Max po raz drugi ze zdziwieniem odczyta� rzucony na ekran tekst depeszy
"M�j Drogi !
Pragn� Ciebie odwiedzi� po wielu latach niewidzenia. My�l�, �e nie we�miesz mi za z�e, je�eli dopiero osobi�cie wyja�ni� przyczyn� tej wizyty.
Doktor Ju".
Doktor Ju by� osob�, kt�rej odwiedzin Max bynajmniej si� nie spodziewa�. Ju� od kilku lat naukowcy przestali si� w�a�ciwie Maxem interesowa�. By� wszechstronnie zbadany, mo�na rzec "zinwentaryzowany", i znajdowa� si� pod opiek� i ochron� Powszechnej Organizacji. Za jej po�rednictwem mo�na by�o uzyska� o nim wszelkie informacje, kt�re mog�y zainteresowa� �wiat nauki. W uzgodnionych z Organizacj� terminach przenosi� si� z miejsca na miejsce, przyjmuj�c zaproszenia do odwiedzania miast, kt�re pragn�y go�ci� u siebie �yw�, objazdow� wystaw� z "epoki mamuciej". Nawet swoje imi� zawdzi�cza� Organizacji, kt�ra swego czasu og�osi�a w tym celu konkurs. Imi� to by�o skr�tem �aci�skiego s�owa "maximus", co, jak wiadomo, oznacza "najwi�kszy".
- A wi�c doktor Ju doszed� zapewne do ko�cowych wynik�w w swoich badaniach, je�li pragnie odwiedzi� osobi�cie jedyny na �wiecie obiekt godzien jego eksperymentu - domy�la� si� Max.
- Sk�d jednak ten ciep�y, serdeczny ton depeszy?
Jeszcze tego samego dnia nada� uprzejm� odpowied�, po czym odda� si� rozmy�laniom, kt�rych tre�� warto chyba pozna�, je�li sam Max uzna�, �e nale�y je zapisa�.
Jestem epigonem "mamuciej cywilizacji". Ostatnim, mo�e jedynym cz�owiekiem, kt�remu dane by�o z "mamuciej perspektywy" patrze� na to wszystko, co si� tu teraz na naszej starej Ziemi dzieje.
Ma�o tego. Czeka mnie jeszcze przedziwny los. Je�li bowiem doktor Ju rzeczywi�cie ma zamiar podda� mnie nie stosowanemu dotychczas zabiegowi... Nie uprzedzajmy jednak faktu. Na sam� my�l o tym robi mi si� nieswojo. Sk�ra na mnie cierpnie, mam wra�enie, �e trac� na wadze i w oczach nikn�. Musz� wtedy starym .nawykiem cz�owieka, kt�ry cz�sto si� r�nym rzeczom dziwi, uszczypn�� w�asn� nog�, �eby po chwili stwierdzi�, �e jednak istniej� i �e pr�dko�� reakcji psychicznej po uszczypni�ciu odpowiada moim starym "mamucim" normom. Tu ma�a dygresja. Mi(mikro)-ludzie, moi troskliwi opiekunowie, lubi� sobie �artowa� z tego szczypania. Dowcipy na temat tego �miesznego nawyku obieg�y ju� ca�� pras�. �mieszy ich to szalenie, �e impuls spowodowany uszczypni�ciem w nog� musi przeby� tak� ogromn� drog�, zanim dotrze do o�rodk�w m�zgowych i zanim spowoduje ich reakcj�. Gdy sam si� szczypi� - nie jest to jeszcze takie zabawne. Naprawd� �mieszne dla nich jest dopiero wtedy, gdy kto� z cz�onk�w jednej z licznych ekip dziennikarskich, tak cz�sto mnie odwiedzaj�cych, przeprowadzi ze mn� podobny eksperyment. Oto relacja jednej z gazet ze spotkania ze mn�:
"Nasz drogi Max, do kt�rego kolejnej siedziby zawitali�my, przyj�� nas w spos�b ogromnie mi�y i bezpo�redni. Prosili�my go, by pozwoli� na przeprowadzenie tradycyjnego ju� do�wiadczenia. Jak zawsze skory do po�wi�cenia swego czasu dla dobra nauki i tym razem ch�tnie zgodzi� si� na to. Eksperyment ten, tyle ju� razy publicznie powtarzany, wci�� nadal jest interesuj�cy dla widz�w. Gdy zaj�li�my Maxa rozmow� (trzeba tu wspomnie�, �e coraz ju� rzadziej u�ywa on spowalniacza d�wi�k�w i chwyta w lot zupe�nie normalne tempo naszej rozmowy), kolega z jednego z dziennik�w uchwyci� szczypcami fa�d� sk�ry tu� nad butem. Odskoczyli�my na boki, by nie znale�� si� w zasi�gu cofanej odruchowo nogi. Po�piech by� zbyteczny. Max zd��y� jeszcze wypowiedzie� do ko�ca ca�e zdanie (ostatnio zreszt� poczyni� dalsze post�py w szybkim m�wieniu), zanim impuls dotar� do jego poczciwego m�zgu, wywo�a� reakcj�, wr�ci� do o�rodk�w dyspozycyjnych, kt�re z kolei uruchomi�y jego pot�n� ko�czyn�, przesuwaj�c j� dostojnie na znaczn� odleg�o��.
Nasza rozmowa z Maxem pe�na by�a interesuj�cych moment�w. Jak�e ciekawe jest takie konfrontowanie naszej fizycznej i psychicznej sprawno�ci z reprezentowanymi przez Maxa pozosta�o�ciami powolnej mamuciej cywilizacji epok minionych". Gdyby kto�, kto nie zna mojej pozycji w �wiecie, zechcia� wnikn�� w t� co najmniej dziwn� i niezbyt wdzi�czn� sytuacj� - wystarczy, �eby uwa�nie jeszcze raz przeczyta� zacytowany tutaj, wybrany zreszt� na chybi�-trafi� spo�r�d tysi�cy podobnych w tonie i w tre�ci, wycinek z codziennej prasy. Wszystko tu jest bardzo charakterystyczne.
A wi�c dominuje nuta �yczliwego pob�a�ania: "Nasz drogi Max". Jestem traktowany jak godzien uwagi i studi�w naukowych zabytek z zamierzch�ych epok. Ju� zreszt� okre�lenie owych czas�w mianem "mamuciej cywilizacji" jest troch� z�o�liwe, a troch� dobrotliwe. Zreszt� mi-ludzie mog� w stosunku do swoich prapraprzodk�w odnosi� si� z zupe�nym obiektywizmem. To jest zamkni�ta karta w historii. Mamuty nie wr�c�. A ja? C�. Wybryk natury.
M�j przyjaciel z Instytutu Historii Form Wielkich (jeszcze tylko w nomenklaturze �ci�le naukowej nie u�ywa si� pospolitego okre�lenia "cywilizacja mamucia") m�wi�, �e laureat nagrody �wiatowej Akademii Miniaturyzacji, s�ynny uczony japo�ski, doktor Ju, opracowuje metod� wstecznej miniaturyzacji organizm�w �ywych. I oto w�a�nie od doktora Ju nadesz�a depesza. Czy�bym mia� sta� si� jego pacjentem? Czy by�oby s�uszne poddanie si� temu zabiegowi ?
Mo�e wreszcie usta�oby, jak pisz� sympatyczni dziennikarze "konfrontowanie naszej (tzn. ich) fizycznej i psychicznej sprawno�ci z reprezentowanymi przez Mata pozosta�o�ciami powolnej, mamuciej cywilizacji epok minionych?..."
Mo�e przesta�bym by� obiektem zabytkowym dla moich r�wie�nik�w? To jednak dziwna sytuacja - od urodzenia by� prze�ytkiem i by� uwa�anym za przedstawiciela epok minionych, z kt�rymi w rzeczywisto�ci poza formatem nie wi��e mnie nic wi�cej ni� tych oto badaczy mojej mamuciej pow�oki.
Ale czy �atwe by by�o zdecydowa� si� na porzucenie tej�e pow�oki? Chyba s�usznie post�pi�em oddaj�c wszelkie decyzje co do los�w swojej osoby w r�ce Powszechnej Organizacji Los�w �wiata. Przecie� w ko�cu jestem obywatelem ca�ego naszego �wiata. Jestem bardziej ni� kto inny w�asno�ci� ca�ej mi-ludzko�ci. Niech decyduj� o mnie sami. Czy chc� mie� nadal Maxa, kt�ry zgodnie z zatwierdzonym przez Powszechn� Organizacj� planem odwiedza wszystkie zak�tki �wiata, wzbudza sensacj� i zainteresowanie histori� form wielkich, czy te� wol� wyzwoli� mnie z roli eksponatu i przyj�� do swego mi-spo�ecze�stwa? A ja? Ja notuj� tych par� s��w osobie pod wp�ywem ,depeszy od japo�skiego uczonego. Zazwyczaj pami�tniki zaczyna si� pisa�, gdy si� komu� wydaje, �e stoi u progu wielkich wydarze� w �yciu osobistym.
Sprawa Maxa wtargn�a w uporz�dkowany system nowego �wiata w spos�b nag�y. Oto pewnego dnia do Powszechnej Organizacji nadszed� meldunek o sensacyjnym wydarzeniu. W jednej z klinik urodzi�o si� dziecko, kt�re ju� w przeci�gu kilku tygodni osi�gn�o wielko�� noworodka z czas�w dawnych epok. W dobie rozkwitu �ycia zminiaturyzowanego by�o to wydarzeniem, kt�rego nikt si� nie spodziewa�. �aden z instytut�w zdrowia od dawna ju� nie dysponowa� szczepionkami hamuj�cymi wzrost. Od dawien dawna problem kontroli wzrostu praktycznie ju� nie istnia�. Wielka Agencja Miniaturyzacji Ludzko�ci nale�a�a ju� do historii. Drog� hamowania wzrostu kilkunastu kolejnych pokole� przeci�tny wzrost mi-cz�owieka osi�gn�� rozmiary krasnoludka z dawnych bajek. Bardzo ch�tnie por�wnywano mi-ludzi z tym tworami ludowej fantazji minionych epok, upatruj�c w tym odwieczne marzenia ludzko�ci o �yciu zminiaturyzowanym. Zreszt� to nieco dziecinne dowodzenie, jak r�wnie� powo�ywanie si� na znan� od dawna i szeroko rozwini�t� miniaturyzacj� urz�dze� technicznych, nie wywar�o wp�ywu na powzi�cie owej epokowej decyzji dotycz�cej zminiaturyzowania ca�ego �ycia na Ziemi. �wiat musia� niezale�nie od tego znale�� sobie nowe drogi rozwoju z chwil�, gdy glob ziemski nie m�g� pomie�ci� swoich nowych mieszka�c�w.
Idea mi-�wiata sta�a si� szczeg�lnie aktualna, gdy pod koniec Epoki Kosmicznych W�dr�wek ludzie doszli wreszcie do wniosku, �e szukanie nowych siedzib dla bilionowych rzesz nowych obywateli �wiata nie przyniesie rozwi�zania nabrzmia�ego problemu przeludnienia. Osadzeni w nowych, zupe�nie odmiennych warunkach Kosmosu ludzie nie byli zdolni dostosowa� si� do tych innych warunk�w wegetacji. Przed Powszechn� Organizacj� Los�w �wiata stan�a alternatywa: albo na drodze sztucznie wywo�anych mutacji przystosowa� nowe pokolenia do odmiennych biologicznie warunk�w bytowania pozaziemskiego, albo przeprowadzi� akcj� miniaturyzacji �ycia na Ziemi. Wybrano to drugie.
Doktor Ju by� punktualny. Zaraz po zamkni�ciu dla publiczno�ci pawilonu, w kt�rym przebywa� Max, pojawi� si� anonsowany przez urz�dnika Organizacji. Robi� wra�enie skr�powanego swoj� wizyt�. Jego za�enowanie wzmog�o si�, gdy zostali z Maxem sami. Maxowi wypad�o rozpocz�� rozmow�.
- Drogi doktorze wzruszy� mnie Gon pa�skiej depeszy. W�a�ciwie nikt do mnie nie zwraca� si� nigdy w ten spos�b. Dop�ki by�em dzieckiem, kierowano mn�, nie pytaj�c o zdanie. Teraz nadal, za moj� zreszt� zgod�, kieruje moimi sprawami Organizacja. Czemu przypisa�, �e proponuj�c spotkanie potraktowa� mnie pan inaczej ? Doktor Ju nie odpowiedzia�. Chwil� milcza�. Wreszcie zacz�� m�wi� formu�uj�c zdania z widocznym wysi�kiem:
- Wiedz, �e od tego spotkania wiele zale�y... Los zwi�za� nas ze sob� od chwili, gdy ujrza�e� �wiat�o dzienne w klinice, w kt�rej ja rozpoczyna�em w�wczas swoj� karier� naukow�. Moje losy s� ci znane, cho� ostatni raz widzia�e� mnie kilkana�cie lat temu. Twoje losy znane s� wszystkim na �wiecie, nikt jednak zapewne nie s�ysza� jeszcze od ciebie s��w zawieraj�cych tyle goryczy, ile mie�ci�o si� w tym, co przed chwil� powiedzia�e�.
- Ale�, doktorze, to wcale nie gorycz. Prawd� m�wi�c, jestem przyzwyczajony do swojego trybu �ycia. Musz� by� w tym waszym �wiecie sterowany przez innych. Nie mog� si� sam porusza�. Je�li transatlantyk chce przep�yn�� w�r�d d�onek, bior� go na hol.
A wtedy ludzie z d�onek mog� mu si� spokojnie przygl�da�.
- No tak, ale po co ten transatlantyk, gdy wszystkie morza �wiata pokryte s� wy��cznie d�onkami ?
- Nie budowa�em swego transatlantyku - u�miechn�� si� pogodnie Max. - To wina natury. I ona pope�nia b��dy. Zreszt� je�eli mnie co m�czy, to w�a�nie to, �e wszyscy przygl�daj� mi si� z perspektywy male�kiej d�onki, zachowuj�c dystans ciekawego widza. Gdy ten dystans znika, tak jak w tej chwili, to got�w jestem z najwi�ksz� ch�ci� czyni� wszystko, czego ode mnie ��daj�.
- Natura, ch�opcze, nie pope�nia b��d�w. Ludzie je pope�niaj�...
- Jak mam to rozumie�? Przecie� udoskonalony przez ludzi wasz precyzyjny �wiat jest doskonalszy od pogardzanej "cywilizacji mamuciej"? Jestem chyba oczywistym dowodem, �e ju� tylko natur� sta� na wybryki.
- Mylisz si�.
Z oblicza Maxa znikn�� u�miech. Odmalowa�o si� na nim najpierw zainteresowanie, kt�re powoli zacz�o przechodzi� w zdumienie. Zapanowa�a cisza.
- Jeste� wybrykiem mojego eksperymentu - wyszepta� w ko�cu doktor.
Max pospiesznie porz�dkowa� my�li. Rozumia�, �e doktor dochodzi do sedna sprawy, �e osi�ga powoli cel swojej wizyty. Doktor zawaha� si�, lecz po chwili ci�gn�� dalej:
- Tak, odwa�am si� wyzna� ci prawd�, kt�rej nie zna nikt opr�cz mnie. Kiedy przyszed�e� na �wiat, by�em m�odym naukowcem, gotowym po�wi�ci� wszystko dla swoich cel�w. Po�wi�ci�em ciebie. - Doktorze, wiem, �e pan pierwszy da� zna� Organizacji o moim pospiesznym, niezwyk�ym wyrastaniu...
- Tak. Tylko �e Organizacja dotychczas nie wie, �e ja by�em tym, kt�ry ten wzrost spowodowa�... Na tobie wypr�bowa�em szczepionk� wzrostu.
- Przecie� pan pracuje nad wsteczn� miniaturyzacj�. To ca�kiem przeciwny kierunek bada�! - umys� Maxa ci�gle jeszcze zdawa� si� nie chwyta� wzajemnych zwi�zk�w rzeczy.
- Poszed�em w tym kierunku, gdy nie uda�o mi si� pohamowa� twojego wzrostu, gdy po dawce szczepionki wzrostu nie mog�em ju� zatrzyma� rozwoju twojego organizmu. Jeszcze w pocz�tkach Wielkiej Akcji Miniaturyzacji zabroniono, ze zrozumia�ych wzgl�d�w, prowadzenia bada� nad szczepionkami wzrostu. Ja z�ama�em ten zakaz...
- Doktorze Ju, dlaczego pan to zrobi�? Czy wiedzia� pan, co panu grozi�o ?
- Wiedzia�em i by�em zdecydowany ponie�� konsekwencje. Nawet podda� si� deportacji. Za wszelk� jednak cen� chcia�em wypr�bowa� pot�g� mojej szczepionki. Zrozumia�em sw�j b��d dopiero wtedy, gdy by�o za p�no i zabrak�o drogi do odwrotu. M�j osobisty sukces okupiony zosta� twoj� osobist� kl�sk�.
- Naprawd� nie wiem, czy rzeczywi�cie ponios�em kl�sk�...
- Ty nie wiesz. Bo ciebie w ci�gu tych dwudziestu lat oduczono samodzielnie my�le�. Ale przem�wi� do ciebie j�zykiem, kt�ry zrozumie� powinni ludzie z Epoki Wielkich Form. Gdyby w�wczas po�wi�cono kogo� dla eksperymentu biologicznego, sztucznie wytwarzaj�c z normalnego cz�owieka osobnika na poziomie cz�owieka jaskiniowego, gdyby nawet p�niej otoczono go opiek�, edukowano, cieszono si�, �e wspaniale asymiluje si� w obcej dla siebie cywilizacji, gdyby wreszcie po wykonaniu pe�nego programu bada� naukowych zacz�to wozi� go po stolicach pa�stw...
- Tak jak mnie... - Tak jak ciebie...
- Doktorze, wiem, z czym pan do mnie przychodzi. Dzi� po otrzymaniu depeszy zacz��em domy�la� si�, �e musia� wyst�pi� pan do Organizacji, �eby zezwoli�a przeprowadzi� na mnie eksperyment wstecznej miniaturyzacji. Czy Organizacja wyrazi�a zgod�?
- Ch�opcze, nie pyta�em o to Organizacji i nie b�d� jej pyta�. Pytam ciebie. Je�eli nie straci�e� do reszty w�asnej woli, zdecyduj sam. Ca�e lata pracy naukowej po�wi�ci�em tej chwili, by m�c stan�� przed tob� i od ciebie us�ysze� odpowied�.
Doktor Ju czeka� w milczeniu na odpowied�. Max opu�ci� g�ow�. Wpatrywa� si� uporczywie w czubki swoich olbrzymich but�w.
- Doktorze - zacz�� powoli olbrzym - je�li co we mnie w�asnego zosta�o po dwudziestu latach uprzejmego i troskliwego komenderowania, to chyba przede wszystkim szacunek dla nauki. Szacunek dla tw�rczych si� waszego nowego �wiata, kt�ry nie mo�e mi by� obcy, bo powsta� z geniuszu naszych prapraprzodk�w o "mamucich m�zgach", takich jak m�j, mo�e powolniejszych ni� wasze, ale r�wnie wspania�ych... Chc� jednak by� z wami bli�ej. Chc�, �eby mi-ludzie przestali na mnie patrze� z perspektywy d�onek, pisa� o mnie w gazetach jak o niedorozwini�tym kolosie. - Na twarzy Maxa pojawi� si� znowu dobrotliwy u�miech. Chc� r�wnie�, �eby pan naprawi� sw�j b��d.
- Dzi�kuj�, ch�opcze, �e pozwalasz mi cofn�� z�y krok, kt�ry kiedy� uczyni�em. Los okaza� si� dla mnie �askawy.
"Nasz drogi Max, do kt�rego kolejnej siedziby zawitali�my donosi�a w rok p�niej jedna z gazet - przyj�� nas w spos�b mi�y i bezpo�redni. D�ugo rozmawiali�my z tym cz�owiekiem, kt�ry wyrzek� si� swej mamuciej pow�oki dla dobra nauki. Geniusz dokom Ju uczyni� z niego istot� na poz�r nie r�ni�c� si� od mi-organizm�w, cho� nadal jeszcze sprawia mu trudno�� na przyk�ad utrzymanie normalnego dla nas tempa rozmowy, rusza si� wolniej i wolniej reaguje. Reakcje jego zminiaturyzowanego organizmu nie s� jeszcze tak szybkie i precyzyjne, jak nasze. Pod koniec rozmowy skar�y� si�, jak zawsze zreszt� z humorem, na swoje uci��liwe obowi�zki, kt�re w�a�ciwie niewiele si� zmieni�y. Ca�y �wiat chce obejrze� zminiaturyzowanego Maxa. Ci�g�e wyjazdy, ci�g�e wyst�py przed publiczno�ci�. Organizacja czuwa jednak nad losem naszego drogiego Maxa, pragn�c zachowa� w zdrowiu ten wspania�y przyk�ad triumfu ludzkiej nauki".
MARIA CZUDAKOWA
PRZESTRZE� �YCIOWA
Wszystko to sta�o si� niezwykle szybko.
Kraft p�dzi� co tchu po zboczu, w d�, a ju� jeden z nich le�a� w trawie na wznak, drugi za�, pochylony, wpatrywa� si� w twarz swej ofiary z wyrazem, w kt�rym pr�cz ciekawo�ci nie by�o nic.
- Jest pan aresztowany! - krzykn�� Kraft podbiegaj�c. Nieznajomy nie zdradza� najmniejszej ch�ci ucieczki. Powoli si� odwr�ci�, spojrza� oboj�tnie na pe�n� nerwowego napi�cia twarz Krafta i na zaci�ni�ty w jego r�ce pistolet.
Kraft zbada� puls le��cego, oko�o minuty przys�uchiwa� si� nie zm�conej rytmem oddechu ciszy w jego piersi, a� w ko�cu rzuci� surowo:
- Dlaczego pan zabi� tego cz�owieka ?
- W pa�skim pytaniu s� a� dwie nie�cis�o�ci - sucho odrzek� nieznajomy. - Nie zabi�em go, a poza tym nie wiadomo, czy by� cz�owiekiem.
Czubkiem buta dotkn�� czo�a zabitego i zako�ysawszy si�, przysiad�, wyj�� z kieszeni co� w rodzaju cyrkla i szybko zmierzy� kilka odleg�o�ci na twarzy le��cego, mrucz�c przy tym:
- Oczywi�cie. K�t twarzy prawie si� nie zmieni�.
Kraft nie przeszkadza� aresztowanemu. Z ciekawo�ci� obserwowa�, gdy ten otworzy� d�o� zabitego i badawczo wpatrywa� si� w ni�, kilka razy odci�gaj�c du�y palec, potem wsta�, dok�adnie otrzepa� z kurzu kolana i, zwr�ciwszy si� do zabitego, rzek�:
- Do szybkiego spotkania.
Kraft ju� niejednokrotnie obserwowa� nag�e ot�pienie umys�owe, w jakie popada przest�pca natychmiast po dokonaniu zab�jstwa, je�li zabijanie nie sta�o si� jeszcze jego rzemios�em. To zamroczenie szybko jednak zamienia si� w rozja�nienie umys�u, gdy opanuje przest�pc� nag�a i gor�ca skrucha.
W tym wypadku zab�jca nie przejawia� jednak najmniejszych oznak skruchy. Zm�czony i blady, jakby straciwszy wszelkie zainteresowanie sw� ofiar�, pogr��y� si� w zadumie. Po pewnym czasie przerwa� kilkoma s�owami milczenie, radz�c Kraftowi nie przejmowa� si� zabezpieczeniem i ochron� trupa.
- Przecie� i tak za godzin� jego tutaj nie b�dzie - powiedzia�, niedbale machn�wszy r�k�. - Zreszt�, jak pan sobie �ycz