4481
Szczegóły |
Tytuł |
4481 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4481 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4481 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4481 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
James Grippando
PRAWO �ASKI
Z angielskiego prze�o�y� Grzegorz Wo�niak
�wiat Ksi��ki
Tytu� orygina�u THE PARDON
Projekt ok�adki i stron tytu�owych Magda Wencel
Zdj�cie na ok�adce BE&W
Redakcja
Mieczys�aw Remuszko
Redakcja techniczna Lidia Lamparska
Korekta
Marianna Filipkowska Anita Tomasiak
Copyright � 1994 by James Grippando Published by arrangement with Harper & Collins Publishers, Inc.
� Copyright for the Polish edition by ��wiat Ksi��ki", Warszawa 1997
� Copyright for the Polish translation by Grzegorz Wo�niak, 1996
�wiat Ksi��ki, Warszawa 1997
Sk�ad Joanna Duchnowska Druk i oprawa GGP
ISBN 83-7129-282-1 Nr 1287
Moim Rodzicom
PODZI�KOWANIA
Mam ogromny d�ug wdzi�czno�ci wobec wielu os�b, kt�re przyczyni�y si� do tego, �e moje marzenie si� spe�ni�o - powsta�a ta ksi��ka.
Serdeczne podzi�kowania sk�adam jej pierwszym czytelnikom. Moi przyjaciele - Carlos Sires, James C. Cun-ningham, Jr, Terri Pepper, Denise Gordon i Jerry Houlihan, nie bacz�c na trudy, przebrn�li przez surowe jeszcze brudno pisy. Jerry zw�aszcza okaza� wielk� pomoc. Jego rady, a nade wszystko znajomo�� procedury s�dowej by�y wr�cz bezcenne dla mnie jako autora, a tak�e - to wcze�niej -jako m�odego prawnika. Dzi�kuj� tak�e Jamesowi W. Hal-lowi - zast�pcy szeryfa i koordynatorowi operacji poszuki-wawczo-ratunkowych powiatu Yakima w stanie Waszyngton - za wiedz� w zakresie dzia�a� policyjnych, kt�r� zechcia� si� ze mn� podzieli�.
Mia�em wielkie szcz�cie, �e od samego pocz�tku trafi�em na najlepszych specjalist�w w bran�y wydawniczej. Szczeg�lne dzi�ki sk�adam agentom literackim - Artiemu i Richardowi Pine'om, kt�rzy cierpliwie czekali, a� wreszcie uporam si� z pisaniem, a gdy uznali, �e co� z tego wysz�o, z ca�� energi� zaj�li si� ksi��k�. Jestem tak samo wdzi�czny Joan Sanger, kt�r� pozna�em przez Artiego. To dzi�ki jej redaktorskim wskaz�wkom szkic zamieni� si� w powie��. Wyrazy wdzi�czno�ci sk�adam tak�e Rickowi
Horganowi - redaktorowi i mojemu wspania�emu nauczycielowi. Nie tylko mia� wp�yw na t� ksi��k�, ale ukszta�towa� mnie jako pisarza, a za jego spraw� pozostan� dozgonnie wdzi�czny znakomitemu i szacownemu wydawnictwu HarperCollins.
Dzi�kuj� tak�e adwokatom, kancelistom i sekretarkom z kancelarii Steel Hector & Davis za pomoc i poparcie. Mi�o mi podkre�li�, �e przez ostatnie dziesi�� lat mia�em szcz�cie pracowa� z przyjaci�mi i kolegami, kt�rzy maj� wszelkie prawo do dumy z zawodu, jaki uprawiaj�.
Na koniec sk�adam najserdeczniejsze podzi�kowania mojej �onie - Tiffany - i ca�ej rodzinie. Bez ich mi�o�ci, modlitw i zach�ty ksi��ka ta pozosta�aby wy��cznie w sferze projektu.
I
Pa�dziernik 1992
PROLOG
Ludzie zebrali si� o zmroku, aby czuwa� ca�� noc. By�a pe�nia, ale po p�nocy g�ste chmury zakry�y ksi�yc, jakby niebiosa - z �alu albo przeciwnie, oboj�tno�ci - chcia�y zas�oni� wszechogarniaj�cy wzrok. Za sze�� godzin ciemno�ci ust�pi�, sko�czy si� wyczekiwanie. Wschodz�ce s�o�ce obleje czerwieni� sosny, palmy i ca�� p�nocno-wschodni� Floryd�. Wtedy, punktualnie o si�dmej, iRaul Fernandez zostanie stracony.
Zwarty t�um sta� przy ogrodzeniu otaczaj�cym najwi�ksze i najci�sze wi�zienie w ca�ym stanie. Wewn�trz panowa�a cisza. Tylko po�rodku wi�zienia, w kilku oknach trzypi�trowego budynku - wysypiska ludzkich �mieci i straconych dusz - pali�o si� �wiat�o. Od czasu do czasu reflektory wy�awia�y z ciemno�ci sylwetki uzbrojonych stra�nik�w na wie�yczkach obserwacyjnych. Gapi�w, cho� by�o ich sporo, zgromadzi�o si� jednak mniej ni� ongi�, kiedy o egzekucjach na Florydzie pisano na pierwszych stronach, a nie jak teraz - drobnym drukiem obok notatek o pogodzie. Ale i tak t�um zaszumia� g�o�no, gdy pojawi� si� karawan, kt�ry zabierze zw�oki. Bardziej ha�a�liwi z widz�w, kt�rzy popijali piwo siedz�c na p�ci�ar�wkach, zacz�li zadym�: powiewali transparentami z napisem: �Kilowaty nie na straty" - s�ynnym has�em zwolennik�w kary �mierci, kt�r� na Florydzie wykonuje si� na krze�le elektrycznym.
11
Rodzice ofiary zbrodni spogl�dali przez ogrodzenie z milcz�c� rezygnacj�. Nie przyszli po sprawiedliwo��, bo jaka� to sprawiedliwo��, skoro c�rce podci�to gard�o; czekali tylko, aby morderstwo zosta�o ukarane. Dalej, po przeciwnej stronie ulicy, garstka niegdysiejszych dzieci kwiat�w - starzej�cych si� przedstawicieli pokolenia, kt�re jeszcze o co� walczy�o - pali�a �wieczki, uderza�a w struny gitar, wspominaj�c Johna Lennona i Joan Baez. Up�yw czasu i problemy tego �wiata pokry�y ich oblicza g��bokimi zmarszczkami. Grupka kl�cz�cych zakonnic w kornetach pogr��y�a si� w modlitwie, a tu� obok kilku przyjaci� i sympatyk�w skaza�ca z Ma�ej Hawany (kuba�skiej dzielnicy Miami) wykrzykiwa�o w rodzinnym j�zyku Fernan-deza: Raul es inocente, inocente! - �Raul jest niewinny!" Tymczasem za wi�ziennymi murami i kratami Raul Fer-nandez ko�czy� ostatni posi�ek w �yciu - spor� porcj� pieczonych w miodzie kurzych skrzyde�ek z ziemniakami puree - i szykowa� si� do wizyty u wi�ziennego fryzjera. Pod okiem stra�nik�w w wykrochmalonych be�owo br�zowych uniformach zasiad� na sk�rzanym fotelu, r�wnie zreszt� niewygodnym jak drewniany tron, na kt�rym niebawem mia� zosta� stracony. Stra�nicy przywi�zali go rzemieniami i zaj�li przewidziane regulaminem miejsca, jeden przy drzwiach, drugi obok wi�nia.
- Fryzjer zaraz przyjdzie - oznajmi� jeden z nich - sied� spokojnie.
Fernandez siedzia� wi�c sztywno i czeka�, jakby pr�d ju� za chwil� mia� przeszy� jego cia�o. Ostre �wiat�o lamp pod sufitem odbija�o si� od bielonych betonowych �cian i bia�ej glazury na pod�odze, ra��c jego zm�czone, poczerwienia�e oczy. Z gorzk� ironi� zauwa�y�, �e wszystko wok� jest bia�e, nawet twarze stra�nik�w.
Tylko on, cz�owiek, kt�ry zostanie stracony, mia� inny kolor sk�ry. Raul Fernandez by� jednym z tysi�cy uchod�c�w, jacy dotarli do Miami w 1980 roku, w czasie s�ynnej operacji �Mariel", kiedy to setki �odzi
i motor�wek przewioz�y na Floryd� licznych Kuba�czyk�w, kt�rych Fidel
Castro
12
chcia� si� pozby�. Nie min�� nawet rok, gdy Raula aresztowano za morderstwo z premedytacj�. �awa przysi�g�ych debatowa�a kr�cej, ni� trwa�a agonia nieletniej ofiary, kt�ra udusi�a si� w�asn� krwi�. Uznano go za winnego i skazano na krzes�o elektryczne. I oto, po dziesi�ciu latach apelacji i rewizji, �ycie Fernandeza dobiega�o kresu.
- Cze��, kolego - odezwa� si� pot�ny stra�nik przy drzwiach.
Fernandez �ypn�� okiem na oty�ego fryzjera z uszami jak dwa kalafiory, kt�ry w�a�nie raczy� si� zjawi�. Mia� �ci�te kr�tko w�osy jak w piechocie morskiej i wida� by�o, �e sam jest autorem swojej fryzury. Porusza� si� wolno i metodycznie, jakby bawi�o go, �e Fernandezowi ka�da chwila wydawa�a si� wieczno�ci�. Ze sztucznym u�mieszkiem stan�� przed zwi�zanym klientem. W jednej r�ce trzyma� elektryczn� maszynk� do strzy�enia, w drugiej wielki plastikowy kubek
herbaty tak mocnej, jakiej Fernandez w �yciu nie widzia�.
- W sam� por� - oznajmi�, ods�aniaj�c ��te od nikotyny z�by. Wyplu�
k��b brunatnej �liny do kubka, postawi� naczynie na stoliku i obrzuci� Fernandeza uwa�nym spojrzeniem. - Wygl�dasz dok�adnie tak jak w telewizorze -gwizdn�� z podziwem.
Fernandez uda�, �e nie s�yszy. Siedzia� i milcza� jak zamurowany.
- No to zrobimy ci� na Kojaka. - Fryzjer w��czy� maszynk�.
Czarne pukle sypa�y si� na pod�og�, spod k�dzierzawej czupryny wy�ania�a si� go�a czaszka zroszona b�yszcz�cymi kroplami potu. W pewnym momencie stra�nik podci�gn�� nogawki Fernandeza, ods�aniaj�c nogi, kt�re fryzjer ogoli� r�wnie starannie jak g�ow�. �ysa czaszka i
nieow�osione kostki stan� si� dobrym przewodnikiem kilowat�w, kt�re
spal� sk�r�, doprowadz� krew do wrzenia i po�o�� kres istnieniu cz�owieka.
Fryzjer cofn�� si� o krok i podziwia� dzie�o swoich r�k.
- Wspaniale - powiedzia� - i z do�ywotni� gwarancj�.
13
Stra�nicy zachichotali. Fernandez zacisn�� pi�ci.
Pukanie do drzwi roz�adowa�o napi�cie. Zad�wi�cza�y klucze, gdy wielki stra�nik j�� otwiera� zamek. Raul nadstawi� uszu, ale nie dos�ysza�, o czym m�wi�. Wreszcie stra�nik zwr�ci� si� do niego:
- Fernandez, telefon do ciebie. Dzwoni adwokat - oznajmi� jakby zmartwiony.
Raul o�ywi� si� nagle.
- Idziemy - stra�nik wzi�� wi�nia pod r�k�. Fernandez niecierpliwie skoczy� z miejsca.
- Tylko spokojnie - warkn�� stra�nik.
Fernandez zna� regulamin. Wyci�gn�� r�ce, aby stra�nik m�g� go sku�. Nast�pnie kl�kn��, drugi ze stra�nik�w za�o�y� mu p�ta na nogi i spi�� �a�cuchem w pasie. Raul wsta� z kl�czek ostro�nie, ale niecierpliwie i tak szybko, jak tylko pozwala�y �a�cuchy. Orszak ruszy� korytarzem, by po chwili zatrzyma� si� przy wn�ce z automatem, gdzie wi�niowe odbierali telefony od adwokat�w. Drzwi do wn�ki by�y oczywi�cie przeszklone. Stra�nicy widzieli wi�nia, ale nie s�yszeli tre�ci rozmowy.
- I co powiedzieli? M�w, cz�owieku?!
Po drugiej stronie zaleg�a cisza, co nie wr�y�o niczego dobrego.
- Bardzo mi przykro, Raul - odezwa� si� wreszcie adwokat.
- Nie! - zawy� wi�zie�. Uderzy� pi�ci� w pulpit pod telefonem. - Tak przecie� nie mo�e by�. Jestem niewinny, niewinny! - Dysza� ci�ko, szukaj�c ucieczki nieprzytomnym z trwogi wzrokiem.
- Obieca�em ci, �e niczego nie b�d� ukrywa� - ci�gn�� adwokat cichym, ch�odnym tonem. - Zrobi�em absolutnie wszystko, co tylko by�o mo�liwe. Niestety posz�o jak najgorzej. S�d Najwy�szy nie tylko nie wyrazi� zgody na wstrzymanie egzekucji, ale jeszcze wyda� postanowienie, �e nie mo�e tego uczyni� �aden s�dzia w ca�ym kraju.
- Dlaczego? Chc�, do cholery, wiedzie�: dlaczego?
14
- S�d nie wyda� uzasadnienia, nie ma takiego obowi�zku.
- Wi�c ty mi powiedz. Niech mi kto�, u diab�a, powie: dlaczego?!
Adwokat milcza�.
Fernandez z�apa� si� za g�ow� bezradnym gestem. Dotkni�cie wygolonej sk�ry spot�gowa�o jeszcze uczucie przera�enia i trwogi.
- Ale przecie� - m�wi� dr��cym g�osem - przecie� musi by� jakie� wyj�cie. Ju� o tym rozmawiali�my. Z�� apelacj�, wy�lij pro�b�, czy jak to nazywacie po swojemu. Musz� mi da� jeszcze troch� czasu. I zr�b to zaraz. W�a�nie ogolili ten m�j pieprzony �eb.
Adwokat westchn�� ci�ko, a� pog�os zabrzmia� w s�uchawce.
- Powiedz co� wreszcie - domaga� si� Raul rozpaczliwie - przecie� musi by� jakie� wyj�cie.
- Jest jeszcze ostatni ruch - odpar� adwokat bez przekonania.
- A widzisz - o�ywi� si� Raul. Zacisn�� pi�ci jakby szykowa� si� do kolejnej rundy.
- Jedna szansa na miliard - adwokat stara� si� nie robi� mu fa�szywych nadziei. - Jest pewien nowy aspekt sprawy, wi�c mog� zwr�ci� si� do gubernatora o z�agodzenie wyroku. Ale niczego nie obiecuj�. Lepiej przygotuj si� na najgorsze. Pami�taj, �e to gubernator podpisa� nakaz egzekucji i jest naprawd� ma�o prawdopodobne, aby skorzysta� z prawa �aski i zamieni� to na do�ywocie. Rozumiesz?
Fernandez zamkn�� powieki, prze�kn�� �lin�, nie chcia� traci� nadziei.
- Rozumiem, wszystko rozumiem, ale zr�b to, cz�owieku. Zrobisz? Spr�buj i... dzi�kuj�, niech ci� B�g b�ogos�awi -doda� i od�o�y� s�uchawk�.
Westchn�� g��boko, spojrza� na zegar na �cianie. Osiem po drugiej. Zosta�o mu mniej ni� pi�� godzin �ycia.
By�a pi�ta nad ranem, gdy gubernator Harold Swyteck zasn�� wreszcie na kozetce w sypialni. Wie�� o tym, �e w noc egzekucji gubernator nie zaznaje spokoju, zdumia�aby wszystkich, kt�rzy znali jego ostre wyst�pienia w sprawie konieczno�ci oczyszczenia zat�oczonych flory-dzkich cel �mierci ze �zbyt d�ugo przebywaj�cych tam lokator�w". By�y policjant i kongresman stanowy wygra� wybory na gubernatora pod has�em walki o ��ad i porz�dek", co w praktyce oznacza�o budow� nowych wi�zie�, surowsze wyroki i wi�cej egzekucji. Mia�o to by� skutecznym i szybkim remedium na rosn�c� przest�pczo��. Wygra� znaczn� wi�kszo�ci� g�os�w i natychmiast przyst�pi� do wype�niania obietnic. Pierwszy nakaz egzekucji podpisa� ju� w dniu obj�cia urz�du, w styczniu 1991 roku. W ci�gu dwudziestu jeden miesi�cy gubernator Harold Swyteck podpisa� wi�cej nakaz�w egzekucji ni� dw�ch jego poprzednik�w razem wzi�tych.
Dwadzie�cia pi�� po pi�tej g�o�ny dzwonek wyrwa� gubernatora ze snu. Instynktownie si�gn�� do nocnego stolika, aby wy��czy� budzik. Budzika nie by�o, a dzwonek nie ustawa�.
- Telefon - mrukn�a pani Swyteck z g��bi ma��e�skiego �o�a.
Gubernator oprzytomnia�, u�wiadomi� sobie, �e le�y na kozetce, wi�c wsta�, ruszy� w kierunku ��ka. Na nocnym stoliku b�yska� czerwonym �wiat�em telefon alarmowy.
Si�gaj�c po s�uchawk� potkn�� si� i uderzy� bole�nie o nog� �o�a.
- Niech to diabli! - zakl��. - Co si� dzieje?
- Tu ochrona, panie gubernatorze.
- Wiem, �e to ty, Mel, ale o co chodzi, i to o tej porze? Po drugiej stronie kabla ochroniarz wierci� si� zak�opotany, jak ka�dy, kto budzi szefa przed �witem.
- Jest tu kto�, kto chce si� z panem widzie�. Chodzi o egzekucj�.
Gubernator zacisn�� z�by, staraj�c si� uspokoi� i nie wy�adowywa� z�o�ci za to, �e uderzy� si� w nog� i sp�dzi� bezsenn� noc, na cz�owieku, kt�ry dba� o jego bezpiecze�stwo.
- Pos�uchaj, Mel. Nie powiniene� mnie budzi� za ka�dym razem, gdy kto� w ostatniej chwili przynosi pro�b� o u�askawienie. Istniej� stosowne procedury. Zajmuj� si� tym doradcy. Zadzwo� do nich, a teraz...
- Rozumiem, szefie, ale chodzi o wyj�tkow� spraw�. Pana go�� m�wi, �e ma informacje, kt�re mog� przekona�, �e Fernandez jest niewinny.
- A kt� to taki? - Gubernator zwr�ci� oczy ku niebu. -Ojciec? Przyjaciel rodziny?
- Nie, szefie. M�wi, �e jest pa�skim synem. Gubernator strz�sn�� z siebie resztki snu.
- Niech wejdzie - poleci�, odk�adaj�c s�uchawk�. Sprawdzi� czas. Dochodzi�o wp� do sz�stej. Zosta�o dziewi��dziesi�t minut.
Wybra�e� sobie, synu, diablo stosown� por� na pierwsz� wizyt� w rezydencji gubernatora, pomy�la�.
Jack Swyteck sta� sztywno na werandzie, nie bardzo wiedz�c, co oznacza zas�pione oblicze ojca.
- No, no - rzuci� gubernator od drzwi. Mia� na sobie bordowy szlafrok ze stosownym monogramem. Dwudziestosze�cioletni Jack by� jego jedynym dzieckiem. Matka Jacka umar�a wkr�tce po po�ogu. Harold naprawd� bardzo
16
17
si� stara�, ale w istocie nigdy jej �mierci synowi nie wybaczy�.
- Jestem tu urz�dowo - po�pieszy� Jack z wyja�nieniem - nie zajm� ci wi�cej ni� dziesi�� minut.
Gubernator spogl�da� ch�odnym wzrokiem na Jacka, kt�rego ciemne i uwa�nie patrz�ce oczy �wiadczy�y dowodnie, �e nale�y do rodu Swyteck�w. Jack by� ubrany w wyp�owia�e niebieskie d�insy, lotnicz� kurtk� z br�zowej sk�ry i wysokie buty. Gdyby nie doskona�a dykcja i dyplom prawnika z uniwersytetu Yale mo�na by go wzi�� za popularnego piosenkarza w stylu country. Ojciec w jego wieku wygl�da� podobnie, a i teraz - maj�c pi��dziesi�t trzy lata -by� szczup�y i silny. W 1965 roku sko�czy� uniwersytet stanowy. Jako student odnosi� sukcesy w szermierce, potem wst�pi� do policji, zosta� posterunkowym, a jeszcze p�niej rozpocz�� karier� polityczn�. Potrafi� odparowa� ka�dy cios, a je�li przeciwnik nie mia� si� na baczno�ci - nokautowa�. Jego syn zawsze mia� si� na baczno�ci.
- Wejd� - rzek� wreszcie.
Jack wszed� do �rodka, zatrzaskuj�c za sob� drzwi. Ruszy� w �lad za ojcem. Pokoje by�y mniejsze, ni� tego oczekiwa�, skromne, ale eleganckie, z kasetonowymi sufitami i d�bow� posadzk� intarsjowan� mahoniem. Stylowe meble, perskie dywany z jedwabiu i kryszta�owe �yrandole dope�nia�y ca�o�ci. Wystr�j wn�trza nawi�zywa� do historii Florydy.
- Siadaj - rzek� ojciec, gdy weszli do biblioteki przy ko�cu korytarza.
Zdobione ciemn� boazeri� pomieszczenie przypomnia�o Jackowi dom, w kt�rym dorasta�. Usiad� w sk�rzanym fotelu przy kominku, za�o�y� nog� na nog�, dotykaj�c butami �ba wielkiego grizzly z Alaski, kt�rego ojciec wytropi� przed laty i przemieni� w dywanik. Gubernator odwr�ci� wzrok, powstrzyma� si� przed zwr�ceniem uwagi synowi, aby siedzia� prosto. Podszed� do baru - wielkiego mebla z czarnego d�bu - i wrzuci� kilka kostek lodu do staromodnej szklanki.
18
Jack zdumia� si�. S�dzi�, �e ojciec przesta� pi�. Nie widzia� go od wielu lat. W istocie po raz pierwszy znalaz� si� w obliczu Gubernatora Swytecka.
- Musisz pi�? Uprzedzi�em ci�, �e chodzi o wa�n� spraw�.
Gubernator zerkn�� na syna, si�gn�� po butelk� chivas rega� i nala� sobie do pe�na.
- Nie tw�j interes. - Podni�s� szklank�. - Na zdrowie! -Upi� spory �yk.
Jack nie zareagowa�. Powtarza� sobie w my�lach, �e liczy si� tylko sprawa, z kt�r� przyszed� do ojca.
- A wi�c? - odezwa� si� gubernator, oblizuj�c wargi. -Nawet nie pami�tam, kiedy rozmawiali�my ze sob� po raz ostatni, nie m�wi�c ju� o tym, kiedy si� widzieli�my. W�a�nie, kiedy?
- Dwa i p� roku temu - Jack wzruszy� ramionami.
- Z okazji dyplomu na wydziale prawa, dobrze m�wi�?
- Nie - odrzek� Jack z cieniem u�miechu. - To by�o wtedy, gdy ci powiedzia�em, �e podejmuj� prac� w Instytucie Wolno�ci.
- Ach tak, Instytut Wolno�ci - Harry Swyteck spojrza� wymownie na syna - os�awiona instytucja, w kt�rej sukces mierzy si� liczb� uwolnionych od kary morderc�w, gwa�cicieli i rabusi�w, firma, gdzie lito�ciwi libera�owie broni� zbrodniarzy i jak �wi�toszki obnosz� swoj� cnot�, bo przecie� nie bior� honorari�w od tych wszystkich paso�yt�w, kt�rych reprezentuj� przed s�dem. - Gubernator spogl�da� coraz bardziej ponuro. - Tak, Instytut... Dok�adnie wiedzia�e�, �e dotknie mnie do �ywego, je�li tam podejmiesz prac�.
Jack zacisn�� palce na por�czy fotela.
- Nie jestem tu po to, aby rozdrapywa� stare rany.
- Zapewne, zapewne. Zawsze tak by�o, ale po ostatnim twoim wyczynie przepa�� mi�dzy nami pog��bi�a si�, cho�, Bogiem a prawd�, wcale nie r�ni� si� od wszystkich innych twoich post�pk�w od czasu, gdy wy��czy�e� mnie ze swojego �ycia. Nigdy nie mog�e� zrozumie�, �e zawsze chcia�em jak najlepiej dla ciebie.
19
Jack chcia� ju� rzuci� jak�� kwa�n� uwag� na temat niez�omnej postawy ojca, gdy co� na p�ce z ksi��kami przyku�o jego uwag�: stare zdj�cie, pami�tka z wyprawy na ryby, jedno z nader nielicznych wsp�lnych i szcz�liwych wspomnie�. Gadaj zdr�w, tato, ale przecie� wystawi�e� to zdj�cie po to, �eby wszyscy widzieli, pomy�la�.
- Pos�uchaj ojcze, zdaj� sobie spraw�, �e mamy wiele problem�w do om�wienia. Ale teraz brakuje nam na to czasu i nie po to tu przyszed�em.
- Wiem. Przyszed�e�, bo Raul Fernandez ma zgin�� na krze�le elektrycznym i - gubernator sprawdzi� czas na zegarku - i to ju� za osiemdziesi�t minut.
- Przyszed�em, bo jest niewinny.
- Dwunastu s�dzi�w przysi�g�ych by�o innego zdania, Jack.
- Bo nie wiedz� wszystkiego.
- Ale poznali do�� fakt�w, aby orzec o winie, i to po dwudziestominutowej ledwie naradzie. D�u�ej dyskutuj� o tym, kt�ry z �awnik�w ma przewodniczy�.
- A mo�e jednak najpierw pos�uchaj - ostro przerwa� Jack. - Prosz�, ojcze - doda� ju� �agodniejszym tonem.
Gubernator zn�w nape�ni� szklank�.
- Ju� dobrze, s�ucham.
- Mniej wi�cej pi�� godzin temu - zacz�� Jack, pochylaj�c si� do przodu, aby podkre�li� wag� s��w - zadzwoni� do mnie pewien cz�owiek. Powiedzia�, �e musi si� pilnie ze mn� spotka�, w cztery oczy, jak klient z adwokatem. Nie poda� nazwiska, doda� tylko, �e to sprawa �ycia lub �mierci. Zgodzi�em si�. Dziesi�� minut p�niej zjawi� si� u mnie w gabinecie. Mia� kominiark� na g�owie. Najpierw pomy�la�em, �e to napad, okaza�o si� jednak, �e �w cz�owiek chce pom�wi� o sprawie Fernandeza, i tak te� si� sta�o. Zacz�li�my rozmawia� - Jack zawiesi� g�os patrz�c prosto w oczy ojca. - W ci�gu pi�ciu minut przekona� mnie, �e Fernandez jest niewinny.
- No i c� takiego �w tajemniczy nocny go�� ci powiedzia�? - spyta� gubernator sceptycznie.
20
- Tego nie mog� ujawni�.
- A dlaczeg� to?
- M�wi�em ju�, �e postawi� warunki. Przyszed� jako klient, a adwokata obowi�zuje tajemnica zawodowa. Nie zdj�� kominiarki, wi�c nie widzia�em jego twarzy, nie s�dz� r�wnie�, abym go kiedy� jeszcze mia� spotka�, ale formalnie rzecz bior�c, jestem jego adwokatem, a przynajmniej by�em w czasie rozmowy, zatem wszystko, co mi powiedzia�, musz� traktowa� jako tajemnic� zawodow� i bez jego zgody nie wolno mi niczego ujawni�. A on takiej zgody zapewne nie wyrazi.
- Po co wi�c przyszed�e�?
- Poniewa� niewinny cz�owiek ma zosta� stracony na krze�le elektrycznym - odpar� rzeczowo Jack - chyba �e skorzystasz z prawa �aski i natychmiast wydasz nakaz wstrzymania egzekucji.
Ze szklank� w jednej r�ce i otwart� butelk� szkockiej w drugiej gubernator wolno przemierzy� pok�j. Usiad� w fotelu naprzeciwko Jacka.
- Jeszcze raz powt�rz� pytanie: sk�d wiesz, �e Fernandez jest niewinny.
- Jak to, sk�d wiem? - Jack poczerwienia� zirytowany. -Dlaczego zawsze wymagasz ode mnie wi�cej, ni� jestem w stanie da�? Czy nie wystarczy, �e zarwa�em noc, aby si� tu zjawi�? Czy nie wystarczy to, co mog� powiedzie� bez naruszania prawa i zasad etyki zawodowej?
- Chodzi mi tylko o dow�d. Nie mog� ot tak sobie, bez �adnych podstaw, odwo�a� egzekucji.
- A wi�c moje s�owo nic nie znaczy? - naciska� Jack.
- W tych okoliczno�ciach - nic. Tak to ju� jest. Rozmawiamy jak adwokat z gubernatorem.
- Nie. Jak �wiadek z morderc�, bo to ty zadasz �mier� Fernandezowi, a ja wiem, �e jest niewinny.
- Sk�d wiesz?
- Poniewa� dzi� w nocy pozna�em prawdziwego zab�jc�. Zaufa� mi, powiedzia� wszystko, wi�cej nawet -pokaza� mi co�: dow�d, �e m�wi prawd�.
21
- C� takiego? - Gubernator by� szczerze zaciekawiony.
- Tego nie mog� powiedzie� - Jacka coraz bardziej ogarnia�o zdenerwowanie. - I tak ju� da�em ci do zrozumienia wi�cej, ni� powinienem jako adwokat.
Gubernator zag��bi� si� w fotelu, a na jego obliczu pojawi� si� niewyra�ny, ojcowski u�miech.
- Czy nie wydaje ci si�, �e to naiwne? Takie pro�by o u�askawienie wnoszone w ostatniej chwili trzeba widzie� w pewnym kontek�cie. Fernandez zosta� skazany za morderstwo. On i jego bliscy s� oczywi�cie zdesperowani, trzeba wi�c do�� krytycznie podchodzi� do wszystkiego, co m�wi�. Ten tak zwany klient, kt�ry tak nagle si� objawi�, to pewnie jaki� kuzyn, brat, czy po prostu kumpel Raula Fernandeza, kt�ry got�w jest zrobi� wszystko, �eby uratowa� jego n�dzne �ycie.
- Sk�d ta pewno��?!
- Masz racj�. - Gubernator g�o�no westchn��, spu�ci� wzrok i obiema r�kami, zm�czonym gestem zacz�� masowa� skronie. - Ca�kowitej pewno�ci nigdy nie ma. Mo�e dlatego zacz��em si�ga� po t o - wymownym gestem wskaza� butelk�. - Ale jest, jak jest. Ubiega�em si� o urz�d gubernatora pod has�em obrony prawa i porz�dku. Kwestia kary �mierci by�a g��wnym punktem mojej kampanii. Przyrzeka�em, �e podejd� do tych spraw z ca�� energi� i stanowczo�ci�, i by�em przekonany, �e tak si� stanie. A teraz? No c�... To wcale nie takie �atwe sk�ada� podpis na nakazie egzekucji. Widywa�e� pewnie takie dokumenty, w czarnych ramkach, z oficjaln� piecz�ci�, ale czy kiedykolwiek uwa�nie przeczyta�e� co� takiego? Bo ja tak, mo�esz mi wierzy�. Daj� ci w�adz� nad �yciem i �mierci�, ale taka w�adza uwiera, je�li tylko zaczniesz w�tpi� - powiedzia� cicho. - Tam do diab�a - doda�, poci�gaj�c �yk ze szklanki - a lekarzom wydaje si�, �e s� bogami.
Jack milcza�. Nie bardzo wiedzia�, jak zareagowa� na to tak bardzo osobiste wyznanie.
- A mo�e w�a�nie dlatego powiniene� mnie wys�ucha� -rzek� wreszcie. - W�a�nie po to, aby nie pope�ni� b��du.
22
- Tym razem nie ma mowy o b��dzie, Jack. Czy ty naprawd� nie rozumiesz, �e nie jest wa�ne to, co m�wisz, ale to, co ukrywasz. Nie chcesz z�ama� tajemnicy zawodowej, cho� tylko w ten spos�b m�g�by� mnie sk�oni� do zmiany zdania, i ja to szanuj�, ale te� chcia�bym, �eby� mnie uszanowa�. Jest prawo, mnie te� obowi�zuj� przepisy. Mam obowi�zki wobec ludzi, kt�rzy na mnie g�osowali i kt�rzy oczekuj�, �e wype�ni� przyrzeczenia dane w czasie kampanii.
- To nie to samo.
- To prawda - zgodzi� si� gubernator - rzeczywi�cie nie to samo, ale te� nie chcia�bym, aby� wyszed� st�d z poczuciem winy. Zrobi�e� wszystko, co mog�e�, ale decyzja nale�y do mnie. Ty wierzysz, �e Raul Fernandez jest niewinny, j a nie, i to j a b�d� d�wiga� odpowiedzialno�� za to, co si� stanie, a nie ty.
Jack spojrza� prosto w oczy gubernatora. Wiedzia�, �e ojciec czeka na odrobin� zrozumienia, jaki� gest, �wiadcz�cy o tym, �e on, Jack, nie pot�pia go za to, co jako gubernator musi uczyni�. Harold Swyteck �akn�� rozgrzeszenia, wybaczenia, aktu �aski.
Jack odwr�ci� wzrok. Nie chcia� i nie m�g� pozwoli�, aby chwila s�abo�ci zmieni�a wszystko.
- Nie przejmuj si�, tato, nie b�d� siebie pot�pia�. Stale uczy�e� mnie, �e ka�dy odpowiada za swoje czyny. Je�li niewinny cz�owiek zginie na krze�le elektrycznym, to za twoj� spraw�. Ty jeste� gubernatorem, ty d�wigasz odpowiedzialno�� i ty b�dziesz winny.
S�owa trafi�y celnie. Gubernator poczerwienia�, zrozumiawszy, �e nie znajd� wsp�lnego j�zyka.
- Winny jest tylko Fernandez i nikt poza nim, a ciebie zwyczajnie chc� wykorzysta�. Fernandez i kt�ry� z jego kompan�w pr�buj� ci� omami�, bo - jak my�lisz - dlaczego �w dziwny go�� ani si� nie przedstawi�, ani nawet nie pokaza� ci swego oblicza?
- Bo nie chce, aby go z�apano. Ale te� nie chce, aby zgin�� niewinny cz�owiek.
23
- Morderca, i w dodatku sprawca tak nieludzkiego czynu, ma wyrzuty sumienia, ma skrupu�y, �e �mier� poniesie niewinny cz�owiek? - Harry Swyteck pokiwa� g�ow�. - To� to absurd, Jack - wyrzuci� z siebie ze z�o�ci� - czasami wr�cz ciesz� si�, �e matka nie do�y�a i nie widzi, jakiego barana wyda�a na �wiat.
- Nie b�d� tego s�ucha� - Jack zerwa� si� z miejsca.
- Jestem twoim ojcem - wybuchn�� Harry - i nie b�d� si� przed tob� krygowa�...
- Do�� tego! - krzykn�� Jack ruszaj�c do drzwi. - Dobrze wiesz, �e nigdy ci� o nic nie prosi�em i nigdy wi�cej nie poprosz�. Nigdy - powt�rzy�.
- Zaczekaj - zatrzyma� go gubernator. Jack stan�� i wolno obr�ci� si� do ojca. - Pos�uchaj mnie, m�ody cz�owieku. Fernandez zostanie stracony dzi� rano, poniewa� nie wierz� w nonsensown� opowie�� o tym, �e jest niewinny, tak jak nie uwierzy�em w �adne �dowody", jakie przedstawiono mi w ostatniej chwili, gdy wykonywano wyrok na innym �niewinnym" mordercy, kt�ry zabi� no�em swoj� narzeczon�. - Zamilk�, ze z�o�ci straci� oddech. - Niewinny... D�gn�� j� no�em dwadzie�cia jeden razy!
- Na staro�� sta�e� si� strasznie ograniczony.
- Wyno� si�, Jack, nie chc� ci� widzie� w moim domu -rzek� gubernator wynio�le.
Jack odwr�ci� si� na pi�cie, tylko echo krok�w po drewnianej pod�odze ponios�o si� pustym korytarzem. Z rozmachem otworzy� drzwi i na chwil� zatrzyma� si� w progu, s�ysz�c bulgotanie whisky nalewanej do szklanki.
- Niech pan pije, panie gubernatorze, niech pan si� zapije na �mier�! - krzykn�� na ca�y dom.
Trzasn�� drzwiami i wyszed�.
Raulowi Fernandezowi zosta�o ju� tylko kilka minut �ycia. Przysiad� zgarbiony na skraju pryczy, opu�ciwszy �ys� g�ow�. Splecione r�ce wcisn�� mi�dzy kolana. By� przy nim ksi�dz Jose Ramirez, ca�y w czerni, je�li nie liczy� bia�ej jak �nieg koloratki i siwych w�os�w. W jednej r�ce trzyma� r�aniec, w drugiej Bibli�. Patrzy� z trosk�, niemal z rozpacz�, na Fernandeza i raz jeszcze pr�bowa� nam�wi� go, by pomy�la� o zbawieniu swojej duszy.
- Zab�jstwo to grzech �miertelny, m�j synu, a cz�owiek, kt�ry nie �a�uje za grzechy, nie p�jdzie do nieba. W Ewangelii �w. Jana Chrystus tak rzecze do swoich uczni�w: �Kt�rym odpu�cicie grzechy, s� im odpuszczone, a kt�rym zatrzymacie, s� im zatrzymane". Wyznaj mi swoje grzechy, aby B�g ci je wybaczy�.
Fernandez podni�s� wzrok i popatrzy� ksi�dzu prosto w oczy.
- Ojcze - rzek� z ca�� szczero�ci�, na jak� by�o go sta�. -Nie mam ju� nic do stracenia, ale te� nie mam si� z czego spowiada�.
Ksi�dz Ramirez nie zareagowa�, poczu� tylko, jak ogarnia go ch��d. Drgn�� dopiero wtedy, gdy us�ysza� szcz�k klucza w zamku.
- Ju� czas - oznajmi� jeden z dw�ch stra�nik�w, kt�rzy przyszli po Fernandeza. Ksi�dz Ramirez wsta� z krzes�a, pob�ogos�awi� wi�nia znakiem krzy�a i odsun�� si�, ust�puj�c miejsca funkcjonariuszom. Fernandez ani drgn��.
25
- Idziemy - ponagli� stra�nik.
- Dajcie mu jeszcze chwil� - poprosi� ksi�dz.
- Nie ma ju� ani sekundy. - Konwojent ruszy� energicznie w stron� wi�nia, a wtedy Fernandez rzuci� si� do przodu i bykiem trafi� go prosto w brzuch. Zwalili si� na posadzk�.
- Jestem niewinny! - krzycza�, machaj�c r�kami jak cepem, ale sparali�owa�o go niemal, gdy drugi stra�nik wymierzy� mu kilka cios�w pa�k� w plecy.
- Skurwysyn oszala�! - krzykn�� ten, kt�rego Fernandez przewr�ci� na ziemi�. Podni�s� si� ju� i przyciska� wi�nia kolanem do ziemi. - Skuj go! - rzuci� do swego towarzysza. We dw�ch wykr�cili wi�niowi ramiona, skuli mu r�ce na plecach i nogi w kostkach.
- Jestem niewinny - j�cza� Fernandez z twarz� wci�ni�t� w beton. - NIEWINNY!
- Do diab�a! - zakl�� ten, kt�ry przed chwil� mocowa� si� ze skaza�cem. Wepchn�� wi�niowi w usta sk�rzany knebel. Zacisn�� rzemienie z ty�u g�owy.
Ksi�dz Ramirez patrzy� przera�ony, jak stra�nicy stawiaj� Fernandeza na nogi. Wi�zie� by� p�przytomny od cios�w pa�k�, wi�c potrz�sn�li nim, �eby si� ockn��. Wedle prawa skazany musi mie� �wiadomo��, �e zostanie stracony. Wzi�li go pod r�ce i wywlekli z celi.
Ksi�dz szed� za nimi jasno o�wietlonym korytarzem i nie m�g� zebra� my�li. Widzia� wiele takich scen, ale �aden lokator celi �mierci nie walczy� tak jak ten, a ju� na pewno nie przekonywa� tak gor�co o swojej niewinno�ci.
Na ko�cu korytarza konw�j przystan��, czekaj�c na otwarcie stalowych drzwi do pomieszczenia, w kt�rym wykonuje si� egzekucje. Tu stra�nicy przekazali wi�nia dw�m innym funkcjonariuszom, do kt�rych nale�a�o wykonanie wyroku. Ci dzia�ali szybko i sprawnie. Zegar na �cianie odmierza� cenne sekundy. Fernandeza przytroczono do ci�kiego, d�bowego krzes�a. Jedn� elektrod� przymocowano do wygolonej czaszki, drug� do kostek. Zamiast knebla wci�ni�to mu w usta �elazny pr�t.
26
Wszystko to odbywa�o si� w ca�kowitej ciszy, kt�r� zak��ca�o tylko brz�czenie �wietl�wek pod sufitem. Fernandez siedzia� bez ruchu. Stra�nicy za�o�yli mu czarny kaptur na g�ow� i stan�li pod szarozielon� �cian�. W tym momencie rozsuni�to �aluzje przys�aniaj�ce wewn�trzne okno, tak aby prawie dwudziestu �wiadk�w, zebranych w zaciemnionym pomieszczeniu obok, mog�o zobaczy� wi�nia. Kilku dziennikarzy poruszy�o si� nerwowo. Przedstawiciel prokuratury patrzy� oboj�tnie. Stryj zamordowanej dziewczyny, jedyny krewny ofiary obecny przy wykonaniu wyroku, wstrzyma� oddech. Wszyscy, poza skaza�cem, zwr�cili wzrok na zegar. Fernandez nic nie widzia�. Na g�owie mia� kaptur, a na oczach ciasn� sk�rzan� przepask�. Zak�ada si� j�, aby ga�ki oczne nie eksplodowa�y pod wp�ywem wstrz�su, jaki wywo�uje uderzenie pr�du elektrycznego.
Ksi�dz Ramirez do��czy� do grupki w zaciemnionym pomieszczeniu. Stra�nik przy drzwiach, zaciekawiony, uni�s� brwi.
- Tym razem b�dzie ksi�dz ogl�da�? - spyta� szeptem.
- Wiesz, �e nigdy tego nie robi�.
- No c�, zawsze bywa ten pierwszy raz.
- W�a�nie - odpar� Ramirez - ten pierwszy i ostatni. Miejmy nadziej�, �e po raz ostatni u�miercisz niewinnego cz�owieka. Je�li nie zawodzi mnie przeczucie - doda�. Przymkn�� oczy i zag��bi� si� w modlitwie.
Stra�nik odwr�ci� wzrok. S�owa ksi�dza dotkn�y go, ale stara� si� nie my�le� o tym. A zreszt� - pociesza� si� -to nie on odpowiada za �mier�. Nakaz wykonania wyroku podpisa� sam gubernator Harold Swyteck, a pr�d, kt�ry u�mierci wi�nia, w��czy jeszcze kto� inny.
W tej chwili du�a wskaz�wka zegara dosz�a do szczytu tarczy. Naczelnik wi�zienia da� znak: dwa i p� tysi�ca wol-t�w przep�yn�o przez cia�o skaza�ca. W ca�ym budynku na kr�tk� chwil� przygas�o �wiat�o. Fernandezem rzuci�o pot�nie do przodu, jego plecy wygi�y si� w �uk, sk�ra zaskwiercza�a, uni�s� si� sw�d palonego cia�a. Wi�zie� tak
27
mocno �cisn�� �elazny gryzak, �e zgruchota� sobie z�by. Palce za� wbi� w drewnian� por�cz fotela z tak� si��, �e po�ama� ko�ci d�oni.
Drugie uderzenie pr�du elektrycznego unieruchomi�o serce.
Dla pewno�ci w��czono pr�d jeszcze raz.
Wszystko razem trwa�o niewiele ponad minut� - ostatnie i najd�u�sze sze��dziesi�t siedem sekund w ca�ym trzydziestopi�cioletnim �yciu tego cz�owieka. Potem w��czono wentylator, aby wywietrzy� z celi dusz�cy od�r spalenizny. Do �rodka wszed� lekarz. Przy�o�y� stetoskop do piersi skaza�ca i przez chwil� uwa�nie nas�uchiwa�.
- Nie �yje - obwie�ci�.
Ksi�dz Ramirez westchn�� z gorycz�. Otworzy� oczy, spu�ci� g�ow� i prze�egna� si� nabo�nie.
- Niech B�g nam wybaczy - szepn�� - bo�my �mier� zadali niewinnemu.
II
Lipiec 1994
Eddy'ego Gossa s�dzono za wyj�tkowo okrutne przest�pstwo, akt przemocy tak niezwyczajny, �e zadziwia� nawet jego samego. Ot� pewnego wieczoru jego uwag� przyci�gn�a dziewczyna, na oko szesnastoletnia, a przynajmniej tak mu sie wydawa�o. Wraca�a w�a�nie ze szko�y, ubrana w kostium majoretki. Lubi� takie panienki - z lokami do ramion, �adniutkie, zgrabne, a co najwa�niejsze, bez szminki i pudru. �wie�y wygl�d dawa� gwarancj�, �e b�dzie tym pierwszym.
Zorientowa�a si� chyba, �e co� si� dzieje, gdy tylko j� dogoni�. By� tego prawie pewien, bo zacz�a zerka� przez rami� i wyra�nie przy�pieszy�a kroku. Uzna� wi�c, �e jest przera�ona, a przynajmniej wystraszona na tyle, �e nie sprawi mu k�opot�w. I rzeczywi�cie, wystarczy�o par� sekund, �eby wpakowa� j� do forda pinto. Pi�� mil za miastem, w sosnowej g�stwinie, przy�o�y� jej n� do gard�a i zagrozi�, �e ma robi� wszystko, co ka�e, bo inaczej... Oczywi�cie nie protestowa�a, bo przecie� nie mia�a wyj�cia. Zadar�a sp�dniczk�, �ci�gn�a rajstopy, takie cieliste, jakie nosz� wszystkie licealistki z zespo�u musztry paradnej, o czym Eddy doskonale wiedzia�. Siedzia�a jak zamurowana, gdy si�gn�� palcami mi�dzy jej nogi, ale w pewnej chwili zacz�a p�aka�, roni� wielkie �zy, a tego nie lubi�. Zez�o�ci� si�, bo naprawd� nie znosi�, kiedy dziewczyny zaczynaj� rycze�, wi�c zarzuci� jej rajstopy na szyj� i �cisn��,
31
mocno, bardzo mocno, tak mocno, �e sta�o si� to, co si� sta�o. Po prostu z�ama� jej kark i urwa� g�ow�.
By� to najwi�kszy wyczyn Eddy'ego, jego duma, i dlatego teraz sta� przed s�dem, a broni� go Jack Swyteck.
- Prosz� wsta�, s�d idzie! - zawo�a� wo�ny, gdy przysi�gli w milczeniu, g�siego, zacz�li wysypywa� si� z sali narad. Studentki szko�y piel�gniarskiej, kierowca autobusu, dozorca, pi�ciu czarnych, dwoje �yd�w. Czterech m�czyzn, osiem kobiet. Siedmiu pracownik�w fizycznych, dw�ch przedstawicieli wolnych zawod�w i trzy osoby, kt�rych profesj� trudno by�o rozpozna�, co zreszt� nie mia�o ju� �adnego znaczenia, bo nie liczy�o si� indywidualne zdanie poszczeg�lnych �awnik�w, ale werdykt, kt�ry wsp�lnie uzgodnili. Stan�li w dw�ch rz�dach, ka�dy za swoim plastikowym krzes�em w �awie przysi�g�ych, i wpatrywali si� w miejsce, gdzie �tryska magiczne �r�d�o". Jack nazywa� w ten spos�b woln� przestrze� mi�dzy sto�em s�dziego a �aw� przysi�g�ych, scen�, na kt�rej adwokaci, broni�c oskar�onych, popisuj� si� kiepskimi tyradami, licz�c, �e si� uda i wszystko b�dzie dobrze.
Jack prze�yka� �lin�, pr�buj�c wyczyta� cokolwiek z twarzy przysi�g�ych. Mia� ju� pewne do�wiadczenie, wi�c nie da� po sobie nic pozna�, cho� podskoczy� mu poziom adrenaliny. Dzi� ko�czy� si� proces, kt�ry przez ponad miesi�c nie schodzi� z czo��wek gazet. Jack niewiele si� zmieni� przez ostatnie dwa lata, tylko w oczach pojawi�a si� odrobina cynizmu, a we w�osach troch� siwych pasemek, przez co wygl�da� powa�niej, jak na prawnika z czteroletnim ledwie sta�em. Zapi�� marynark� - nosi� garnitur z tenisu - zerkn�� na swego klienta, kt�ry sta� sztywno obok niego. Kawa� dobrej roboty, pomy�la�.
- Prosz� usi��� - odezwa� si� siwow�osy s�dzia. Sala by�a przepe�niona.
Oskar�ony Eddy Goss �ypa� ciemnymi, g��boko osadzonymi oczami na przysi�g�ych, kt�rzy zajmowali miejsca. Patrzy� uwa�nie, z napi�ciem, jak saper na min�, kt�r� ma rozbroi�. Mia� wielkie r�ce, r�ce dusiciela (czego prokurator
32
nie omieszka� w stosownym momencie podkre�li�) paznokcie obgryzione do po�owy, wydatn� -szcz�k� i wielkie b�yszcz�ce czo�o, co razem wygl�da�o z�owieszczo. �atwo te� by�o go sobie wyobrazi� przy �robocie", za kt�r� wytoczono mu spraw�. Dzi� mia� w sobie co� wynios�ego, jakby czu� si� dumny z jakiego� powodu, pomy�la� Jack.
W istocie takie samo wra�enie odni�s� cztery miesi�ce temu, gdy ogl�da� na wideo, jak jego klient z niejak� che�pliwo�ci� opowiada oficerom �ledczym o koszmarnym morderstwie. Sprawa wydawa�a si� oczywista. Prokurator mia� przecie� kaset�, na kt�rej Eddy przyznawa� si� do winy. Ale przysi�g�ym nie pokazano nagrania. Jack postara� si�, aby kaset� wy��czono z materia��w dowodowych.
- Czy przysi�gli uzgodnili werdykt? - spyta� s�dzia.
- Tak jest - odpar� przewodnicz�cy �awnik�w. Napi�cie dosz�o do zenitu. W�r�d publiczno�ci by�o cicho
jak makiem zasia�, szumia� tylko wielki wentylator pod sufitem. Wo�ny przekaza� kartk� z werdyktem s�dziemu. Ich orzeczenie w istocie nie ma znaczenia, my�la� Jack. Wa�ne jest co� innego: system, a wi�c �wi�te zasady sprawiedliwo�ci. Na tym w�a�nie polega jego - Jacka - rola, �e s�u�y sprawiedliwo�ci. Patrz�c, jak s�dzia przekazuje kartk� protokolantowi, zacz�� wspomina�, jak w czasie studi�w uczono go fundamentalnych zasad systemu: �e wszyscy obywatele s� r�wni w obliczu s�du i ka�dy ma prawo do obrony; �e powinno�ci� adwokat�w jest dowodzi� niewinno�ci oskar�onego, a tym samym strzec nale�nych mu praw. Same szlachetne zasady, ale �ycie jest �yciem, bo oto przysz�o mu broni� cz�owieka, kt�ry nie okazywa� nawet cienia skruchy, cienia �alu za to, czego si� dopu�ci�. A werdykt przysi�g�ych brzmi...
- Niewinny!
- Nie...! - krzykn�a siostra ofiary, a po chwili gniewny pomruk wype�ni� ca�� sal�.
Jack przymkn�� oczy. Odni�s� gorzkie zwyci�stwo.
- Prosz� o spok�j! - S�dzia kilkakrotnie uderzy� m�otkiem w pulpit, aby uciszy� wzburzon� do granic histerii
33
sal�. W stron� Jacka Swytecka i zab�jcy, kt�rego wybroni�, posypa�y si� przekle�stwa, z�orzeczenia i papierowe kule.
- Spok�j, prosz� o spok�j!
- Jeszcze odpowiesz za swoje, Goss! - krzykn�� przyjaciel domu zamordowanej dziewczyny. - Ty te�, Swyteck.
Jack wlepi� wzrok w sufit. Stara� si� wy��czy�, nie zwraca� uwagi, nic nie s�ysze�.
- Oby� nie zazna� dzi� spokoju - mrukn�� pod jego adresem rozw�cieczony prokurator, wychodz�c z sali.
Jack gor�czkowo szuka� w my�lach jakich� argument�w, czego�, za czym m�g�by si� skry� jak za tarcz�. Niczego jednak nie znalaz�. Zmilcza�, w�asn� postaw� za� zamanifestowa� w ten spos�b, �e nie powinszowa� Eddy'emu Gos-sowi zwyci�stwa, nie poda� mu r�ki, nawet na niego nie spojrza�. Zaj�� si� swoimi papierami.
Goss tymczasem patrzy� na� z u�miechem zadowolenia.
- Niech mi pan da wizyt�wk�, Mr. Swyteck - poprosi�. Patrzy� z wysoka, r�ce wspar� na biodrach. - Przyda mi si� nast�pnym razem...
Mo�e te s�owa, a mo�e jeszcze co� innego sprawi�o, �e patrz�c na Gossa, Jack mia� przed oczami wszystkich zbrodniarzy bez cienia skruchy, kt�rych broni� w ci�gu tych kilku lat. Podszed� do Gossa i rzuci� mu prosto w twarz:
- Co� ci powiem, ty skurwysynu. Lepiej nie my�l o nast�pnym razie, bo ja na pewno nie b�d� ci� broni�. I powiem wi�cej: osobi�cie postaram si�, �eby� dosta� najgorszego adwokata, jaki tylko praktykuje w tym stanie. B�d� pewien, �e jako syn gubernatora mog� to za�atwi�.
U�mieszek sp�yn�� z twarzy Gossa, kt�ry zmru�y� z�owrogo oczy.
- Tylko bez gr�b, Swyteck.
- Mo�esz mi naskoczy�.
Goss pogardliwie skrzywi� wargi.
- Do�� tego. Obrazi�e� mnie i tego ci nie odpuszcz�, Swyteck. - Przysun�� si� jeszcze bli�ej do adwokata. - Jedno ci tylko powiem, nadejdzie dzie�, i to szybciej, ni� ci si� wydaje, kiedy b�dziesz mnie b�aga� o wybaczenie - od-
34
sun�� si� i patrzy� �widruj�cymi oczami na Jacka - b�aga� o lito�� i �ask�.
Jack stara� si� zachowa� spok�j, ale ten �widruj�cy wzrok pali� go do �ywego.
- C� ty mo�esz wiedzie� o lito�ci, Goss - rzek� na koniec, odwr�ci� si� na pi�cie, zabra� teczk� i ruszy� do wyj�cia. Przeciska� si� przez gniewny t�um. W poczuciu ogromnej samotno�ci zmierza� do mahoniowych, rze�bionych drzwi z napisem: WYJ�CIE.
- Panie, panowie, oto on - nad t�umem uni�s� si� g�os Gossa. Wymachiwa� r�kami jak konferansjer w cyrku. -Oto on, m�j by�y przyjaciel, mecenas Jack Swyteck.
Jack udawa�, �e nie s�yszy. Czu� na sobie wzrok t�umu.
- Wa� - sykn�� kto� z t�umu.
- Padalec.
Wszyscy patrzyli na niego i nagle zda� sobie bole�nie spraw�, co to naprawd� znaczy by� pe�nomocnikiem procesowym, reprezentowa� interesy klienta. W�a�nie, jak flaga jest symbolem pa�stwa, jak szatan uosabia z�o, tak on uosabia� teraz Eddy'ego Gossa.
- Idzie, idzie - rozleg�o si� w t�umie dziennikarzy na korytarzu, gdy Jack pojawi� si� w drzwiach sali rozpraw. Czekali ca�� gromad�, uzbrojeni w mikrofony i kamery.
- Mr. Swyteck - nie spos�b by�o omin�� natr�tnych mikrofon�w - prosimy o komentarz... Pa�ski klient... jakie mog� by� konsekwencje...? A co pan powie rodzinie ofiary? - Pytania nak�ada�y si� na siebie.
Z ty�u napiera� t�um wylewaj�cy si� z sali, przed sob� mia� zwarty front reporter�w i �adnej ucieczki. Nie da si� wykpi� zwyk�ym �bez komentarza". Przystan��, zastanowi� si� chwil�.
- S�dz�, �e dzisiejszy werdykt mo�na okre�li� tylko w jeden spos�b. By�o to zwyci�stwo zasad, wedle kt�rych najmniejsza w�tpliwo�� dzia�a na korzy�� oskar�onego...
Gdzie� z t�umu trysn�a fontanna czerwieni, krwawy strumie� obla� Jacka, a krzyki ogarni�tych panik� ludzi wype�ni�y ca�y s�dowy korytarz. Rozgardiasz pog��bi� si�, gdy
35
jeszcze jeden g�sty strumie� czerwieni obla� Jacka i wszystkich dooko�a.
Zamurowa�o go na chwil�. Nie pojmowa�, co si� sta�o. Star� czerwon� ma� z twarzy, nie wiedz�c, czy to krew, czy farba, ale nie zareagowa� ani s�owem. Czerwone krople zacz�y �cieka� na pod�og�.
- Masz krew na r�kach, Swyteck! - zawo�a� z t�umu anonimowy napastnik. - To jest jej krew.
Do domu jecha� w samych spodenkach. Musia� z�o�y� dach w swoim kabriolecie - mustangu rocznik 73, bo od smrodu nie da�o si� oddycha�. Koszul� i poplamione ubranie rzuci� na tylne siedzenie. No c�, zako�czenie procesu by�o niezwyk�e, ale te� prasa ca�kiem na serio przewidywa�a, �e zapadnie taki, a nie inny werdykt. Uniewinnienie wida� dotkn�o kogo� do �ywego, a przynajmniej na tyle, �e �w kto� zada� sobie trud, by przygotowa� par� pojemnik�w z farb�, i post�pi� tak jak fanatycy ochrony zwierz�t, kt�rzy oblewaj� farb� damy w futrach na ulicach w Nowym Jorku. Zastanawia� si� tylko, czym naprawd� go oblano. Krwi�? A je�li tak, to jak�? Zwierz�c�? Ludzk�? Zara�on� AIDS? Skrzywi� si� na my�l o tytu�ach w jutrzejszych gazetach: �Jack Swyteck, krwawy libera�". Tam do licha, oby nie by�o gorzej - pomy�la�.
�ciemnia�o si�, gdy dotar� do domu. Na podje�dzie -na co zaraz zwr�ci� uwag� - nie by�o czerwonego pontiaca, a wi�c Cindy Paige, jego dziewczyna, nie przyjecha�a i nie b�dzie z kim pogada� o wydarzeniach mijaj�cego dnia. Jego dziewczyna. Czasami zastanawia� si�, czy naprawd� jego. Ostatnio nie uk�ada�o si� mi�dzy nimi najlepiej. Cindy coraz cz�ciej zostawa�a u swojej przyjaci�ki Giny, bo �Gin� ma k�opoty" - wyja�nia�a, co brzmia�o niezbyt przekonywaj�co. Rzekome k�opoty Giny by�y raczej pretekstem, �eby uwolni� si� od tych wszystkich problem�w, z jakimi borykali si� od kilku miesi�cy. �Niech to diabli wezm�" -
37
zakl��. A zreszt� trudno mie� pretensje, bo przecie� naprawd� by�o tak, �e je�li nie siedzia� po uszy w robocie, to zamyka� si� w sobie, rozmy�la� w skryto�ci ducha, zastanawia� si� nad �yciem, sam, niczego z ni� nie dziel�c.
- Cze��, kole�! - zawo�a�, gdy jego kud�aty przyjaciel, najlepszy ze wszystkich, szala� na powitanie pana. Wielkie, jak u nied�wiedzia, kosmate �apy opar� Jackowi na piersi, mokry nos przycisn�� do twarzy. Nazywa� si� Czwartek, bo w�a�nie w pewien czwartek z Cindy i jej pi�cioletni� siostrzenic� wzi�li go ze schroniska, ratuj�c przed niechybnym u�pieniem. Z pewno�ci� Czwartek zas�ugiwa� na u�askawianie bardziej ni� jakikolwiek wi�zie� z celi �mierci. Mia� co� z labradora, lecz naprawd� by� miesza�cem, obdarzonym cechami niezliczonych psich ras. Ogromnymi, czekoladowymi �lepiami potrafi� wyrazi� absolutnie wszystko. Teraz oczy wo�a�y: je��!
- Chyba mamy dla ciebie pude�ko tego, co trzeba. -Jack wyzwoli� si� z psich obj�� i ruszy� do kuchni. Nasypa� troch� karmy do miski. Znalaz� te� w lod�wce resztki wczorajszej pizzy. Cindy nigdy nie dojada�a pizzy do ko�ca. Zostawia�a j� dla psa.
Postawi� misk� na pod�odze i przygl�da� si�, jak Czwartek zaczyna poch�ania� jedzenie.
Na szcz�cie krew, farba, czy co tam napastnik u�y� w s�dzie, zmy�a si� pod prysznicem bez �ladu. Wycieraj�c si� w �azience, Jack s�ysza�, jak Czwartek suwa misk� nosem po posadzce w kuchni. U�miechn�� si�, wci�gn�� spodenki, poszed� do sypialni, przysiada� na skraju podw�jnego ��ka. Bez specjalnego celu rozgl�da� si� wok�, a� popatrzy� na zdj�cie Cindy - pami�tk� po wsp�lnej wyprawie w g�ry, w Utah. Sta�a na skale, u�miechni�ta, szcz�liwa, a wiatr rozwiewa� jej blond loki. Lubi� to zdj�cie, chyba najbardziej ze wszystkich, gdy� uwidacznia�o najlepsze cechy Cindy, kt�re sprawia�y, �e by�a naprawd� nadzwyczajna. To, �e jest i �adna, i niebywale zgrabna, widzieli wszyscy. Jack znacznie wy�ej ceni� jej cudowne oczy i czaruj�cy u�miech. To by�o w niej najlepsze.
38
Odruchowo si�gn�� po s�uchawk�. Skrzywi� si�, gdy pod numerem Giny Terisi us�ysza� tylkof �Przykro mi, ale nie mog� teraz podej�� do telefonu... " - nagranie na automatycznej sekretarce.
- Cindy, zadzwo� do mnie - poprosi�. - T�skni� - doda� po sekundzie i od�o�y� s�uchawk�. Wyci�gn�� si� na ��ku, przymkn�� oczy i po raz pierwszy od wielu dni nareszcie si� rozlu�ni�. Martwi� si� tylko, �e wiadomo�� na sekretarce najpierw us�yszy Gin� i �e zaraz zacznie przekonywa� Cindy, �e wcale mu na niej nie zale�y. Nie bez racji zreszt�.
W��czy� telewizor, przelecia� kilka kana��w szukaj�c programu, w kt�rym nie rozrabiano by sprawy uniewinnienia Eddy'ego Gossa. Wybra� MTV, gdzie dw�ch niechlujnych szarpidrut�w brzd�ka�o co� na gitarach, podczas gdy blond dziewoja w stylu Cindy Crowford liza�a ich po twarzach.
Wy��czy� odbiornik, wtuli� si� w poduszk� le��c w ciemno�ci. Sen nie nadchodzi�. Otworzy� oczy, patrzy� bezmy�lnie przed siebie, na wygas�y ekran telewizora. Nie mia� na nic ochoty, ale ponure wydarzenia dnia nadal nie dawa�y mu spokoju. Nagle poczu�, �e jest co�, co musi raz jeszcze obejrze�.
Zerwa� si� z ��ka, si�gn�� po teczk�, po omacku znalaz� to, czego szuka�. W��czy� telewizor, wsun�� kaset� do magnetowidu, usiad� na ��ku.
- Nazywam si� Eddy Gross - m�wi� cz�owiek na ekranie. Patrzy� prosto w obiektyw policyjnej kamery. Zwykle starannie zaczesany, teraz mia� zmierzwion�, przet�uszczon� czupryn�. Wygl�da� obrzydliwie, jakby z tydzie� sypia� pod mostem, i zapewne �mierdzia� jak z rynsztoka. Ubrany by� w brudne levisy, po��k�y podkoszulek rozerwany na piersiach, z plamami potu pod pachami, ale sprawia� wra�enie pewnego siebie. Siedzia� wyra�nie zadowolony na sk�adanym krzese�ku, z r�kami za�o�onymi na piersiach. Na szyi wida� by�o cztery �wie�e, d�ugie zadrapania. W rogu ekranu widnia�a data nagrania: godzina 23.04, 12 marca - cztery i p� miesi�ca temu.
- M�j adres: East Adams Street 409, mieszkania 217.
39
Kamera odjecha�a, ukazuj�c szerszy obraz. Przes�uchiwany siedzia� u szczytu d�ugiego sto�u konferencyjnego, obok niego, po prawej stronie, zaj�� miejsce przes�uchuj�cy - starszy m�czyzna, dobrze po sze��dziesi�tce, siwy, w rogowych okularach na orlim nosie.
- Panie Goss - m�wi� w�a�nie - nazywam si� Lonzo Stafford, jestem oficerem �ledczym. Jest tu z nami detektyw Jamahl Bradley, stoi za kamer�. Zapewne wiesz, synu, �e przys�uguje ci prawo odmowy zezna�, a tak�e masz prawo...
Jack przy�pieszy� ta�m�, szukaj�c fragmentu, kt�ry ogl�da� ju� setki razy. Oto na ekranie zn�w ukaza� si� Goss -o�ywiony, dumny, jak m�ody tata na wie�� o urodzinach potomka.
- ...no i wyko�czy�em t� ma�� kurw� - m�wi� wzruszaj�c ramionami, jakby nigdy nic.
Zatrzyma� ta�m�, cofn�� i pu�ci� jeszcze raz, jakby wymierza� sobie kar�.
- ...no i wyko�czy�em t� ma�� kurw� - zabrzmia�o jeszcze raz. Zdanie, kt�re telewizja powiela�a po wielekro�, wycinaj�c wulgarne s�owo, wyznanie, kt�re i dzi� powt�rzy�y wszystkie dzienniki. Jack nie patrzy�, s�ucha� tylko, jak Goss, nie pomija� �adnego szczeg�u, opisuje ponur� zbrodni�: jazd� samochodem do lasu, n� na gardle ofiary, �zy, po kt�rych odechcia�o mu si� pieszczot, i wreszcie to, jak zarzuci� rajstopy na szyj� dziewczyny i zacz�� zaciska� p�tl�...
Jack westchn�� nie otwieraj�c oczu. Pod wra�eniem okrucie�stwa zamilkli nawet przes�uchuj�cy policjanci. Gdyby przysi�gli zobaczyli to nagranie, zareagowaliby pewnie podobnie, ale on - Jack - postara� si�, aby do tego nie dosz�o. Z�o�y� wniosek o wy��czenie ta�my z materia��w dowodowych, argumentuj�c, �e zeznanie zosta�o wymuszone, a tym samym naruszono konstytucyjne prawa oskar�onego. Nie chodzi o to, �e go bito w �ledztwie, nawet go nie straszono, co to, to nie, ale tak czy owak �zeznanie wymuszono w spos�b naruszaj�cy prawo" - wywodzi� wska-
40
�uj�c na niezr�czne sformu�owanie do�wiadczonego sk�din�d policjanta, kt�ry chcia� zapi�� -wszystko na ostami guzik, tak �eby nie by�o cienia w�tpliwo�ci, i... przesadzi�, cho� tylko wyj�tkowo skrupulatny s�dzia m�g�by w jego post�powaniu dopatrzy� si� naruszenia prawa.
- Nie zmuszam ci� do przyznania si� - zapewnia� detektyw Stafford Gossa - chc� tylko, �eby� nam powiedzia�, gdzie jest cia�o Kerry, tak aby mo�na by�o j� pochowa� jak nale�y, po chrze�cija�sku.
I to wystarczy�o. To by� hak, z kt�rego Jack nie omieszka� skorzysta�.
- Wysoki S�dzie - uzasadnia� wniosek - przes�uchuj�cy wymusili zeznanie, graj�c na religijnych uczuciach mojego klienta. Podnie�li kwesti� wiary, a to - Wysoki S�dzie -jest dzia�aniem absolutnie pozaprawnym - przekonywa� i, szczerze m�wi�c, zdziwi� si�, gdy s�d uzna� t� argumentacj�. Nagranie wy��czono z materia�u dowodowego. Przysi�gli nie obejrzeli kasety i w efekcie uniewinnili sprawc� morderstwa. Jawny akt nadu�ycia regu� systemu sprawiedliwo�ci. Dobra robota, Swyteck.
Wy��czy� wideo, wyj�� kaset� pe�en obrzydzenia do siebie i do zawodu, kt�ry uprawia�. Z p�ki obok telewizora wyci�gn�� co� innego. Po raz nie wiadomo kt�ry od czasu, gdy zwi�za� si� z Instytutem Wolno�ci, zacz�� ogl�da� �Zabi� drozda". Patrzy�, ja