4469

Szczegóły
Tytuł 4469
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4469 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4469 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4469 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Agnieszka Ha�as (Ignite) Ostatni raz He's seen in iron erwironments with plastic sweat out of chiselled slits for eyes... (Bauhaus) I Brudny pokoik, brzydki. Liszaje zaciek�w na nagich �cianach, �mieci walaj�ce si� po k�tach. Przez szpary w okiennicach dolatuj� z zewn�trz znajome odg�osy przedmie�cia - skrzypienie woz�w, szczekanie ps�w, pokrzykiwania dzieci... A mo�e nie, mo�e to wszystko z�udzenie, mo�e to tylko krew bole�nie dudni w ciemnych komorach pod sklepieniem czaszki. Zimno, rozpe�zaj�ce si� po wszystkich zakamarkach cia�a. Kontury sprz�t�w poma�u zasnuwaj�si� mg��. Ju� wiesz, �e nie zosta�o ci du�o czasu. Minuta, mo�e dwie... Nigdy nie przypuszcza�e�, �e tak si� wszystko sko�czy. Na ka�dy z mo�liwych sposob�w, owszem. Ale nie tak. Roze�mia�by� si�, gdyby� m�g�. II Pacho�kowie bali si� jej, to pewna. Ilekro� kierowa�a wzrok na kt�rego� z nich, widzia�a niemal, jak z wn�trza por�w wype�za na sk�r� lepki strachomiazmat. Cuchn�li tym strachem obydwaj, do ich b�yszcz�cych liberii jak �nied� przylgn�a kwa�na zwierz�ca wo�. Charande te� si� ba�a, ale nawet przez chwil� nie da�a tego po sobie pozna�. Nigdy nie uda ci si� pokona� strachu, powtarzali niegdy� jej nauczyciele na Wyspie Skorpion�w, kiedy jeszcze by�a Charande Tayve ar Shiath - przysz�� wojowniczk� Elity i s�u�k� najdoskonalszej, srebrnej magii. Nigdy go w sobie ca�kowicie nie zabijesz... ale mo�esz go kie�zna�, trzyma� pod kontrol�. Kryj g��boko sw�j strach, c�rko Zmroczy. Nigdy nie pozw�l, by inni dostrzegli u ciebie s�abo��. Tego dnia udawa�o jej si� dochowa� wierno�ci zasadom. Prawie. Gdy -zwi�zan� i z zas�oni�tymi oczami -prowadzono j� przez nieko�cz�cy si� labirynt korytarzy, nie opiera�a si�. Dopiero gdy zdarto z jej g�owy czarn� szmat�, a j� sam� wepchni�to do male�kiego, pozbawionego okien pomieszczenia, w kt�rym pachnia�o pi�mem i czym� nieuchwytnie owadzim, zacz�a dr�e�. Kiedy zobaczy�a, kto spoczywa w�r�d stosu poduszek na wy�cie�anej otomanie pod przeciwleg�� �cian�. Kiedy napotka�a spojrzenie trzech par ��tych oczu, wpatruj�cych si� w ni� ze z�o�liwym zainteresowaniem. - Witaj - powiedzia� Kr�l Paj�k. - Dawno nie go�ci�a� w mych skromnych progach. Zaczyna�em ju� t�skni�... Pot�na bry�a jego cielska majaczy�a niewyra�nie w p�mroku; cz�ekokszta�tny tu��w, osiem odn�y, rozd�ty czarny odw�ok. Popija� wino, zagryzaj�c serem ple�niowym i chrupi�cym ciemnym chlebem. Na ma�ym stoliku b�yszcza�y talerze, karafki, srebrne sztu�ce. Popo�udniowa przek�ska. Dwie niewolnice przykucn�y w nogach otomany, czekaj�c na rozkazy. - Daruj sobie uprzejmostki, Splataj�cy Sieci - warkn�a Charande. Ilekro� spogl�da�a w jego stron�, czu�a przebiegaj�ce po plecach dreszcze... ale postanowi�a udawa� hard�, przynajmniej z pocz�tku. Niech nie s�dz�, �e podporz�dkowa�a si� bez reszty jak tylu innych. - Czego oczekujesz tym razem? - Niecierpliwa, jak zawsze - odmieniec westchn�� g��boko, udaj�c zatroskanie. - To wada. Walcz z ni�. Potrafi przysporzy� k�opot�w. Ju� je mam, pomy�la�a. - Moi s�udzy donosz� mi, �e szykowa�a� si� do ucieczki - ci�gn�� spokojnie, niemal�e ojcowskim tonem. - A twoje zobowi�zanie nie zosta�o jeszcze wype�nione. Z�ama�a� nasz� umow�, Charande. Wiesz, jak zwyk�em kara� wiaro�omc�w? - Mnie nie ukarzesz, Splataj�cy Sieci. - Zmusi�a si�, by nada� g�osowi pewno��, kt�rej wcale nie czu�a. - Nie zd��y�am wyruszy�. Nie wiecie, dok�d zamierza�am jecha�. Nie ma dowod�w. Pom�wienia i pog�oski to za ma�o. - Oby to by�a prawda, modli�a si� w duchu. - Nigdy dot�d ci� nie zawiod�am. Pr�bujesz mnie nastraszy�, bo zn�w jestem ci potrzebna i chcesz by� pewny, �e dam z siebie wszystko, byle u�agodzi� tw�j gniew... Mam racj�? Cios spad� bez ostrze�enia; gruba na trzy palce, lepka ni� wyprysn�a z p�mroku, wij�c si� jak �ywa. Charande nie zd��y�a si� uchyli� i b�l uk�si� drapie�nie, szarpn�� ka�dym nerwem. Nie krzykn�a. Ostro�nie pomaca�a nabrzmiewaj�c� na policzku pr�g�. - M�g�bym zmia�d�y� ci� jak much� - zasycza� pochylaj�c si� Kr�l Paj�k. - M�g�bym kaza�, by powieszono ci� g�ow� w d� na dziedzi�cu i o�wiczono r�zgami... Albo zamkn�� ci� w klatce z dziesi�tkiem zwierzolud�w... Albo u�mierci� ci� tu i teraz. Chcia�a� uciec, to oczywiste, a ja nie toleruj� samowoli u moich s�ug. Doskonale o tym wiesz. Jedna z niewolnic dola�a mu wina. Upi� �yk i m�wi� dalej. - Ju� prawie dwana�cie miesi�cy min�o, odk�d zaci�gn�a� u mnie d�ug �ycia, �licznotko. Kiedy go sp�acisz, pozwol� ci odej��, zgodnie z umow�. Na razie nale�ysz do mnie, trwasz przy mnie i wykonujesz moje rozkazy najlepiej, jak potrafisz. Wszystkie moje rozkazy. Tak, jak to czyni�a� do tej pory. Nie odzywa�a si�, czeka�a cierpliwie, a� on znudzi si� i przejdzie do sedna sprawy. Doczeka�a si�. - Istotnie, mam dla ciebie zadanie. A jednak! U�miechn�a si� z satysfakcj� i natychmiast schyli�a g�ow�, by to ukry�. - To wa�na sprawa, zbyt wa�na, bym ryzykowa� powierzenie jej komu� nieodpowiedniemu. Dlatego powstrzymuj� si� na razie od wymierzenia ci kary. S�u�y mi wielu, ale tylko jedna osoba terminowa�a pod okiem mistrz�w z Wyspy Skorpion�w. Tylko jedna osoba zosta�a dotkni�ta �ask� Daj�cej Magi� Zmroczy. - Ko�cem odn�a pog�adzi� delikatnie tatua� na jej szyi. Zmru�y� oczy i krepuj�ce j� sznury rozplot�y si� same, opad�y na posadzk� niby suche badyle. - Nikt nie jest bardziej odpowiedni od ciebie. Niepok�j, budz�cy si� gdzie� w g��bi duszy, jakby s�owa potr�ci�y jak�� ukryt� strun�... Charande zacisn�a usta. Zaczyna�a domy�la� si�, o co chodzi. I ze wszystkich si� pragn�a, �eby podejrzenia okaza�y si� b��dne. - Co to za zadanie? - Zadasz �mier�. - -Nie! Ja... Pod wp�ywem jego wzroku s�owa uwi�z�y w gardle. - Wydaj� ci rozkaz, Charande. Spisz si� dobrze, a zapomn� o twojej chwilowej nielojalno�ci. Rozumiesz? To szansa. Nie zmarnuj jej, dziewczyno. Drugiej nie otrzymasz. - Kto? - spyta�a bez tchu. Zamiast odpowiedzie�, Kr�l Paj�k skin�� na niewolnic�. - Laylo, przynie� Zwierciad�o N'hel. Po chwili trzyma� okr�g�e lusterko z bia�ego metalu. Jego powierzchnia, cho� idealnie g�adka, by�a m�tna, jakby wewn�trz osiad�a warstewka mg�y. Na r�czce wyryto dziwaczne znaki. - We wszystkich Wewn�trznych Krainach jest pono� tylko pi�� czy sze�� takich b�yskotek - powiedzia� z dum� odmieniec. - Dawno temu pewien mo�ny mag sprowadzi� je do tego �wiata z innej, odleg�ej sfery. Ukazuj� rzeczy przysz�e i przesz�e. Przechowuj� wspomnienia. Od czasu do czasu zsy�aj� wizje. Ca�kiem interesuj�ce zabawki. Odprawi� gestem obie niewolnice. Gdy wysz�y, zacz�� mamrota� pod nosem jakie� formu�y w j�zyku mag�w. - N'hel, duchu o bystrym spojrzeniu, poka� mi mego wroga! - za��da� w ko�cu. Tafla zwierciade�ka zamigota�a i mg�a rozwia�a si�. Smugi pastelowych barw falowa�y przez chwil�, potem u�o�y�y si� w obraz. Posta�. Charande wzdrygn�a si�. M�czyzna, kimkolwiek by�, zosta� upiornie okaleczony. Sk�r� po jednej stronie twarzy pokrywa�y pomarszczone sine blizny. W miejscu prawego oka zia� pusty oczod�. Po�rodku czo�a wypalono pi�tno, od kt�rego rozbiega�y si� we wszystkie strony faliste czerwone linie. - Z Wyspy Skorpion�w, tak jak ty - powiedzia� beznami�tnie Kr�l Paj�k. - Odrzucony przez srebrnych mag�w przed ko�cem szkolenia, tak jak ty. S�u�y� mi kiedy�. Na swoje nieszcz�cie o�mieli� si� dzia�a� na moj� szkod�. Ukara�em go tak, jak widzisz i wygna�em z miasta. Prze�y�, ale p�niej przez d�ugie lata ukrywa� si� gdzie�, z dala od ludzi. Znik� z oczu moim szpiegom i by�em pewien, �e nie us�ysz� o nim wi�cej. Myli�em si�. Kilka dni temu doniesiono mi, �e pojawi� si� tu, w Othlonie. Zdaje si�, �e wszed� w uk�ady z sekt� z�odziei twarzy z Shan Vaola na zachodzie, bo nosi sporz�dzon� przez nich mask�, ale moi ludzie rozpoznali go pomimo to. Ich zdaniem powr�ci�, by dokona� zemsty. Bardzo melodramatyczne... i bardzo g�upie. - Poruszy� lusterkiem i zmasakrowana twarz znikn�a, a jej miejsce na mgnienie oka zaj�a szczerz�ca z�by trupia czaszka. Potem metal zm�tnia� na powr�t. - Jeszcze dzisiaj dowiesz si�, gdzie przebywa i kt�r�dy chadza. Reszta nale�y do ciebie. Masz siedem dni, ani wi�cej, ani mniej. - W jego g�osie ponownie zad�wi�cza�y ostrzegawcze nutki. - Nie zawied�! Zn�w powtarza si� schemat, sykn�o co� w jej my�lach. On - tw�j pan, i ty -marionetka w jego r�kach, ta�cz�ca tak, jak ci zagra... Dlatego, �e rok temu pozwoli�a�, by jego ludzie wyratowali ci� z opresji, a on za��da� zap�aty... Dopiero p�niej zorientowa�a� si�, �e wszystko by�o ukartowane z g�ry, �e to on wynaj�� zbir�w, kt�rzy na ciebie napadli. Bo potrzebowa� jeszcze jednego ogara w psiarni, jeszcze jednego ostrza w zbrojowni... Rozsnu� swoj� sie� i wpad�a� w ni�; a teraz nurzasz si� w jego plugastwie, wykonujesz bez sprzeciwu jego polecenia... stwora, kt�ry w�ada czarn� stron� tego miasta, przed kt�rym korzy si� tu ka�dy rzezimieszek i ka�da dziwka... A teraz zabijesz dla niego. Zrobisz to, bo nie masz wyboru. Bo chcesz �y�. Do diab�a z tym wszystkim! Wr�ci� jak najszybciej do kwatery, zaraz, gdy tylko opu�ci to pomieszczenie. Odszuka� w skrzyni torebk� z ��tym proszkiem, wart� tyle samo, co sztylet z najlepszej nedgvarskiej stali. Podw�jna dawka od razu, jak najpr�dzej, byle zag�uszy� ten przekl�ty skowyt w m�zgu... Kr�l Paj�k przypatrywa� si� jej uwa�nie. - Podejd� tu - rzuci� w pewnej chwili. Charande nie zareagowa�a. Pochwyci� j� i przyci�gn�� do siebie. Jego oddech zalatywa� winem i gnij�cym mi�sem. Zacisn�a powieki i bez powodzenia usi�owa�a odwr�ci� g�ow�. - Potrzebuj� ci� wiernej, nie w�tpi�cej - wymamrota�. Co� wilgotnego dotkn�o jej twarzy; zimna kleisto�� jadu, b�yskawicznie wnikaj�cego w sk�r�. Cia�o nagle sta�o si� wiotkie, jakby z mi�ni uciek�a ca�a si�a; chaos ogarn�� my�li, policzki pali�y, w ustach g�stnia� gorzki, przykry smak... I znienacka nap�yn�o uniesienie, tak pot�ne, jakby z�oty p�omie� rozla� si� po wszystkich zakamarkach umys�u. Charande odetchn�a g��boko. Ju� wiedzia�a. Przypomnia�a sobie. S�u�y z w�asnej woli najlepszemu panu, jakiego mog�aby mie�. Pot�ny, sprawiedliwy, nigdy nie pozwoli, by spotka�a j� krzywda. Spe�nianie jego polece� to zaszczyt. U�miechn�a si� przez �zy i Kr�l Paj�k u�miechn�� si� r�wnie�. - Zrobisz to dla mnie, male�ka. Zadasz �mier�. - Tak, Splataj�cy Sieci - szepn�a. - Zrobi� to dla ciebie. Miasto wydawa�o mu si� ohydne. Zbyt wielkie, zbyt ha�a�liwe, zbyt pe�ne kontrast�w. Trupiobia�e fasady dom�w, bazary pe�ne zgie�ku i brudu, kapi�cy od przepychu pa�ac Ksi�cia-Arcykap�ana... a ponad tym wszystkim skwar, od kt�rego za�miewa�y si� my�li, i niezno�nie s�odki zapach r�. P�sowe r�e tir-tavei kwit�y o tej porze roku we wszystkich ogrodach Othlonu. Valdey nienawidzi� ich woni. Kojarzy�a mu si� z umieraniem. Cisza ukwieconej Alei Grob�w w jego rodzinnym Erron-Lo, gdy s�o�ce zachodzi za szczytami g�r... Ostatnimi czasy cz�sto my�la� o �mierci. Id�c przed siebie rozpra�onymi s�o�cem ulicami, nie zwraca� uwagi na turkot powoz�w i krzyki przekupek, na nagabywania �ebrak�w, czepiaj�cych si� jego odzie�y. W tak gor�cy dzie� ci�ki sk�rzany p�aszcz i naci�gni�ty nisko kaptur przyci�ga�y wiele ciekawskich spojrze�, ale o to te� nie dba�. Os�oni�ty czu� si� pewniej. Si�a przyzwyczajenia. Dziewczyna wynurzy�a si� znienacka z t�umu k��bi�cego si� wok� stragan�w na Starym Rynku i poci�gn�a go bezczelnie za r�kaw. W pierwszym odruchu chcia� j� odepchn��, nie zrobi� tego jednak. - Chcesz wod� zapomnienia? - jej u�miech by� wy�wiczony, sztuczny jak u manekina; rozci�gni�cie warg i nic poza tym. - A mo�e nieco utalhixtal albo kr�lewskiego grzyba? U mnie s� tanie jak piach. - Nie kupuj�. - A mo�e jednak? -Nie. Wzruszy�a ramionami; znudzone �lepka bez ustanku przeczesywa�y ci�b� w poszukiwaniu nast�pnych ofiar. Valdey przyjrza� si� jej bez zainteresowania. W�osy �ci�te przy samej sk�rze, m�odziutka zm�czona twarz. D�ubba z czarnej we�ny, znoszona i pokryta kurzem. Posp�lstwo. - Nie�adnie tak kogo� zbywa�, przystojniaku - u�miechn�a si� znowu, nie bardziej szczerze ni� za pierwszym razem. - Powiedz, pr�bowa�e� ju� kiedy� takich frykas�w? W tym mie�cie korzystaj� z nich wszyscy, od dworzanina po stajennego, nawet sam Ksi���-Arcykap�an... Inaczej nie da si� tu �y�. Kr�lewski grzyb, by o�ywi� szaro�� ulic, utalhixtal na mi�e sny... Spr�buj dzisiaj. Spr�buj zaraz! Ka�da okazja jest dobra! - Nie ma mowy. - Strz�sn�� wreszcie jej d�o�, jednak o wiele delikatniej, ni� zamierza�. - Nie tykam waszych trucizn. I nienawidz� �ni�. Daj mi przej��! Zachichota�a pogardliwie, ale odst�pi�a i t�um rozdzieli� ich w okamgnieniu; czarna d�ubba znikn�a w rojowisku barwnych szat i rozkrzyczanych g��w. Valdey odchrz�kn�� i splun��. Kurz dra�ni� mu gard�o. Nie pozby� si� jej na d�ugo. Gdy tylko opu�ci� targowisko, wyros�a przed nim jak spod ziemi. - Kilka ziaren lome-lome? - Bez powodzenia usi�owa�a wcisn�� mu w r�k� niewielki sk�rzany woreczek. - Czy�ciutki jak niemowl�. Po pi�� drachm uncja. Przedni proch, m�wi� ci. Sama tego u�ywam. Valdey dopiero teraz zwr�ci� uwag� na jej przedramiona i nadgarstki, pokreskowane dziesi�tkami w�skich blizn. Niekt�re wygl�da�y na �wie�o zagojone. Wzdrygn�� si�. - Lome-lome, przystojniaku! Kupujesz? Sta�a tak blisko, �e czu� zapach jej potu. Pod kapturem i mask�jego w�asna zaogniona od upa�u sk�ra zacz�a paskudnie sw�dzie� i niespodziewanie dla siebie samego Valdey poczu� z�o��. - Nie rozumiesz po ludzku, dziecino? Odczep si� ode mnie! - Ju� widz�, czego ci potrzeba - stwierdzi�a powa�nie, cofaj�c si� o krok. - Chcesz wiedzie�? Nie czekaj�c na odpowied� unios�a obie r�ce, rozcapierzy�a palce i wolno, wolniutko przesun�a nimi wzd�u� twarzy. Valdey zamar�. - No? - rzuci�a z triumfem. - Mam racj�? Zgrzytn�� z�bami. Zauwa�y�a, na wszystkie demony Otch�ani! Zauwa�y�a... Podj�� decyzj�. Zmusi� si�, �eby m�wi� spokojnie, bez �ladu emocji. - Owszem - potwierdzi� kr�tko. - Zgad�a�. A teraz m�w prawd�: to rzuca si� w oczy? - Oczywi�cie - odpar�a natychmiast. - A co my�la�e�? Jedno spojrzenie na ten p�aszcz i kaptur i ka�dy g�upi widzi, �e co� jest z tob� nie tak. Chocia� je�li chodzi akurat o twarz... - Urwa�a, zastanawia�a si� przez chwil�. - Nie. Niespecjalnie. Zwyk�y przechodzie� niczego by si� nie domy�li�. Ale to da si� dostrzec. Jest co� takiego w mimice... w uk�adzie ust... w barwie cery... - Wspi�a si� na palce i zanim zd��y� zaprotestowa�, pog�aska�a go po policzku; symbiotyczna pow�oka zapulsowa�a nieznacznie pod jej palcami, sw�dzenie w tym miejscu nasili�o si�, a potem znik�o. - Oj. To, co nosisz, nie jest ju� zbyt nowe, prawda? Tak my�la�am. Stare maski �atwiej zauwa�y�... - Zamilk�a, jakby co� rozwa�aj�c. - Je�li chcesz, �eby ludzie nadal niczego si� nie domy�lali, powiniene� j� wymieni� na dniach. - Zaraz... Czyja dobrze zrozumia�em? -Valdey rozejrza� si� odruchowo, ale uliczka by�a pusta, okiennice w domach pozamykane. Z oddali dolatywa� st�umiony harmider targu; w pobli�u cisz� m�ci�o tylko bzyczenie much. - To mia�a by� propozycja? W Othlonie za handel twarzami grozi stos! - Wiem. - Teraz by�a zimna, powa�na; �adnego b�aznowania. - Dom naprzeciwko Rybiej Bramy, za godzin� od teraz. Pok�j na poddaszu. �adnych �wiadk�w. B�dziesz tam? Zawaha� si�, potem skin�� g�ow�. - Doskonale - dziewczyna z�agodnia�a odrobin�. - Nawiasem m�wi�c, na imi� mi Chiara. - Valdey Oro - u�cisn�� wyci�gni�t� d�o�. Wyznaczy�a spotkanie na przedmie�ciu, gdzie zabudowa by�a najbardziej chaotyczna i Valdey solidnie si� naszuka�, zanim trafi� we w�a�ciwe miejsce. Nie otynkowany dom wygl�da�, jakby przez ostatnie dwadzie�cia lat zamieszkiwa�y go wy��cznie szczury. Na podw�rku jaka� kobieta pra�a bielizn�. Obok kilku urwis�w gra�o w kamyki. Na widok wysokiej postaci w sk�rzanym p�aszczu pierzchli niby wr�ble. Na dworze cienie zaczyna�y si� ju� wyd�u�a�, ale pokoik okaza� si� istnym piecem; nagrzany w ci�gu dnia dach oddawa� teraz ciep�o. �mierdzia�o pluskwami. Na domiar z�ego Chiara zamkn�a jedyne okno i szczelnie zas�oni�a je p�acht�. - Za du�o w okolicy ciekawskich - wyja�ni�a. Ju� bez d�ubby, ubrana tylko w koszul� i sp�dniczk� siedzia�a w kucki pod �cian� i naciera�a jaki� niewielki przedmiot bia�� mazi� z p�katego s�oja; jednostajne okr�ne ruchy, delikatne jak pieszczota. Co jaki� czas przerywa�a, �eby zwil�y� palce w stoj�cym obok naczyniu z wod�. - Ta mog�aby by� dla ciebie - rzuci�a, gdy Valdey podszed� bli�ej. Podnios�a to, co trzyma�a w r�kach. Twarz m�odego m�czyzny; wysokie, znamionuj�ce inteligencj� czo�o, regularne rysy. Mleczne krople sp�ywa�y po napi�tej sk�rze. - Albo kt�ra� z tamtych. - Wskaza�a stoj�cy w k�cie kufer z uchylonym wiekiem. Valdey zajrza� do �rodka. Spoczywa�y ka�da w oddzielnej przegr�dce, pouk�adane starannie niby kapelusze, wszystkie jednakowo r�owe i g�adkie, po�yskuj�ce w p�mroku warstewk� wilgoci. - Ile kosztuj�? - Siedemdziesi�t drachm sztuka. To niewiele, wierz mi. W Othlonie i tak nie ma na nie popytu. Zakaz Ksi�cia-Arcykap�ana robi swoje. To nie Shan Vaola, gdzie Najdostojniejszy jest kukie�k� w r�kach srebrnych mag�w, a ci pozwalaj� ludowi na wszystko, co nie zagra�a Zmroczy... Tam przez okr�g�y rok trwa karnawa�, ludzie wol� na co dzie� maski od swych prawdziwych oblicz. - By�a� kiedy� w Shan Vaola, Chiaro? - Mhm, sp�dzi�am tam par� lat. Kiedy by�am ma�a. -1 co, podoba�o ci si�? - Dziwne miasto... Ale fascynuj�ce. O wiele pi�kniejsze od Othlonu. - Uwa�asz, �e Othlon jest brzydki? - A nie jest? - Chiara prychn�a z pogard�. - Wielka kamienna bry�a po�rodku suchej r�wniny. Gniazdo szarych ludzi, bezm�zgich jak mr�wki. I Kr�l Paj�k, w�adaj�cy tymi mr�wkami. - Jak powiedzia�a�? - Kr�l Paj�k - powt�rzy�a z odrobin� zdziwienia. - Nie s�ysza�e� o nim? To miejscowa pot�ga. Odmieniec. Dorobi� si� na przemycie... Teraz rz�dzi gildiami przest�pczymi st�d a� po Tay. Prze�kn�� �lin�. Blizny pali�y jak p�omie�. Przykry� d�oni� lew� po�ow� twarzy. - Znasz Kr�la Paj�ka? - Ze s�yszenia zna go tu ka�dy pacho�. M�wi�, �e ma swoje oczy i uszy w ka�dym zak�tku. Z tym �e rzadko miesza si� w �ycie prostych ludzi. Odwrotnie ni� Ksi���-Arcykap�an i jego urz�dasy, cho� po�owa z nich i tak siedzi w kieszeni Kr�la Paj�ka. Ale ciebie pewnie nie interesuje polityka, przystojniaku. - Zawin�a twarz w kawa�ek p��tna, od�o�y�a ostro�nie na bok i wzi�a z kufra nast�pn�. - To co, - zdecydowa�e� ju�, kt�r� we�miesz? Nie zamierzam tu siedzie� do zmierzchu. Mam ci pom�c wybra�? - Nie - mrukn��. -1 przesta� nazywa� mnie przystojniakiem. Nie bawi mnie to. Wi�kszo�� ludzi decyduj�cych si� na mask� czyni tak z pr�no�ci, albo dla zabawy. Nie ja. Dla mnie to by�a konieczno��. - Czemu? - Mia�em... - zawaha� si� - ...wypadek. By�em ranny... - Tak? I co? - Nic. Prze�y�em. - Podrapa� si� w podbr�dek. - Tyle tylko, �e nie chcia�aby� zobaczy�, jak naprawd� wygl�dam. - To, co teraz widz�, jest ca�kiem w porz�dku. - D�onie Chiary wznowi�y monotonny cykl nacierania i zwil�ania. - Nie �artuj�. Szkoda, �e nie dba�e� o t� mask� lepiej, pos�u�y�aby ci d�u�ej... O nie trzeba si� troszczy�, wiesz? - Troszczy� si�? - Valdey pytaj�co uni�s� brwi. - Akceptowa�. Lubi�. Mo�e to lepsze okre�lenia. Nie zdejmowa� bez potrzeby. Najlepiej wcale nie zdejmowa�. Maski to wra�liwe istoty. Przywi�zuj� si� do w�a�ciciela. I oczekuj�, �e w�a�ciciel odp�aci im tym samym. - Kosza�ki-opa�ki, moja panno. Symbionty nie maj� wi�cej inteligencji, ni� kapusta w ogrodzie. - To ty pleciesz bzdury. - Chyba poczu�a si� ura�ona. - Ja powiedzia�am ci najprawdziwsz� prawd�. Czy uwierzysz, czy nie, to ju� twoja sprawa. - Sporo wiesz o maskach, Chiaro - Valdey popatrzy� na ni� bystro. - A mo�e ty te�... - Wygl�dam na to? Musia� przyzna�, �e nie. Okolony szarawymi kosmykami pyszczek Chiary by� naturalny a� do b�lu. - Nie musisz si� tak we mnie wpatrywa� - dorzuci�a, krzywi�c usta. - Wiem, �e nie jestem �adna. Valdey zn�w si� zirytowa�. - Oczekujesz, �e powiem ci komplement? S�uchaj, oboje wiemy, �e gdybym szuka� kobiety, poszed�bym gdzie indziej. Nie zabrzmia�o to zr�cznie i Chiara �achn�a si� lekko. Aby zamaskowa� zmieszanie, wytar�a r�ce w koszul�, wsta�a. - No nic. Mi�o si� rozmawia�o, ale czas ucieka. - Schyli�a si� nad kufrem. - Czas si� decydowa�. Co powiesz na t� tutaj? Valdey pochyli� si� r�wnie� - i nagle zdr�twia�. Zobaczy�. Tatua� na jej szyi. Skorpion. Srebrny skorpion. IV Wyczu�a, �e si� zorientowa�. Nie odezwa� si�, nie wykona� najmniejszego ruchu, a mimo to wyczu�a jak�� nieuchwytn� zmian� w jego zachowaniu i odgad�a, �e koniec z kamufla�em. Wiedzia�. Cofa�a si�, p�ki nie dotkn�a plecami �ciany. Valdey te� si� cofn�� i �ledzi� j� czujnym wzrokiem. - Tak sobie w�a�nie my�la�em, �e co� jest nie w porz�dku - rzuci� w pewnej chwili. - Za g�adko si� wyra�a�a� jak na dziecko ulic, moja panno. O wiele za g�adko. Milcza�a. - To nie magowie Elity ci� przys�ali. Oni wola wys�ugiwa� si� golemami ni� �ywymi lud�mi. A zreszt� w �yciu nie mia�em z nimi zatarg�w. Dla kogo pracujesz? - Spodziewasz si�, �e ci powiem? - Nie. Ale i tak si� domy�lam. Kr�l Paj�k, prawda? Na pewno on. W tym mie�cie nie mam innych wrog�w. Szuka�em go, ale widz�, �e znalaz� mnie pierwszy... Powiedz, co kazano ci zrobi�? Szpiegowa� mnie? A mo�e zabi�? Nie odpowiedzia�a. Valdey z u�miechem przesun�� si� o krok, blokuj�c wyj�cie. - No i co teraz? - spyta� spokojnie. - B�dziemy walczy�? Jestem silniejszy i bardziej do�wiadczony. Nie widz� u ciebie miecza, a w walce wr�cz nie masz szans. Znam wszystkie sztuczki, jakich mog�aby� u�y�. Nosimy ten sam znak, wiesz? - Dotkn�� szyi. - Ta sama szko�a, Chiaro. - Wiem. - Sta�a tam zupe�nie spokojna, z dziwn�, na wp� nieobecn� min�. - Jestem Charande, nie Chiara. -Co? - Ok�ama�am ci�. Naprawd� nie nazywam si� Chiara, tylko Charande. - Charande, w takim razie. Jak s�dzisz, co powinienem z tob� zrobi�, Charande? - Zaczyna� si� poma�u rozlu�nia�. Ta dziewczyna nie mog�a stanowi� zagro�enia. By� mo�e stary �otr sprawdza� jego opanowanie albo... albo zwyczajnie sobie kpi�... - Ca�y k�opot w tym, �e zaczyna�em ci� lubi�. A tu taka niespodzianka... - Wyraz jej twarzy m�g� oznacza� wszystko. - Wiesz, Splataj�cy Sieci nie jest najlepszym z pan�w. Du�o wymaga i niewiele daje w zamian. Mo�e dasz sobie z nim spok�j i przy��czysz si� do mnie? B�l spad� znienacka jak piorun; zacz�� si� gdzie� za oczami i w ci�gu sekundy opanowa� ca�e cia�o. Valdey, kompletnie zaskoczony, j�kn�� i zgi�� si� wp�. Przed oczami g�stnia�y czerwone opary. Nie dotkn�a go. W og�le si� nie poruszy�a. M�g�by przysi�c, �e tak by�o. To on nagle poczu�, �e osuwa si� na ziemi�. Wyczu� raczej ni� zobaczy�, jak Charande podchodzi, jak kl�ka obok. - Ja te� zaczyna�am ci� lubi�, Valdi - szepn�a. Przez chwil� zdawa�o mu si�, �e dostrzega w jej oczach �al. Ale nie by� pewien. - Niestety. Rozkaz to rozkaz. Wymaca�a za uchem kraw�d� maski i szarpn�a wprawnie. Symbiotyczna pow�oka z�uszczy�a si� �atwo. Charande beznami�tnie popatrzy�a na to, co znajdowa�o si� pod spodem. - Przepraszam. Musia�am si� upewni�... Z roztargnieniem zmi�a mask� w d�oniach i odrzuci�a j�. Jej �renice zn�w przybra�y ten odleg�y, p�przytomny wyraz - i Valdey poczu�, jak jego cia�o przeszywa zimny pr�d, zatruty l�d. Szum w uszach. Narastaj�cy bezw�ad... Dziewczyna za�mia�a si� nerwowo. - Nie magia, ale co� bardzo zbli�onego... Nazywaj� to d�awieniem duszy. Widzisz, od czasu gdy opu�ci�e� Wysp� Skorpion�w, sporo si� tam zmieni�o. Mnie nikt nigdy nie uczy� walczy� mieczem. Mia�am by� wojowniczk� umys�u. - Odgarn�a w�osy z czo�a. Drobny, zwyczajny ruch... Wydawa� si� trwa� ca�e wieki. - Uznali, �e nie jestem do�� zdolna, by uko�czy� szkolenie... odesz�am stamt�d w pi�tnastym roku �ycia... ale co� nieco� jeszcze pami�tam. Jak widzisz. Zimno. Jej g�os z g�ry i z dala, jak dzwoni�ce sople. - C� mog� powiedzie�... Przykro mi, Valdi. Naprawd�. Spazm min�� r�wnie nagle, jak si� rozpocz��. Valdey na moment odzyska� zdolno�� m�wienia. - Idiotko - wykrztusi�. - S�dzisz, �e w ten spos�b zyskasz �ask� Splataj�cego Sieci? Ja kiedy� s�u�y�em mu wiernie niby pies! I co? Pewnego dnia uchybi�em mu jakim� drobiazgiem, a on w odwecie zniszczy� mi �ycie. Z tob� b�dzie tak samo. Zobaczysz. - Zamknij si�! - Zo... baczysz... - Milcz, do diab�a!! Wstrz�sn�a g�ow�. Jej oczy zw�zi�y si� nie�adnie. Wyszepta�a co�, wstrzymuj�c oddech. Tym razem nie bola�o, ani troch�. Valdey ujrza� tylko, jak otaczaj�cy go p�mrok g�stnieje nagle oddalanie zanikanie. Charande podnios�a si� chwiejnie. Natychmiast zakr�ci�o jej si� w g�owie, musia�a chwyci� si� framugi, �eby nie upa��. D�awienie dusz wyczerpywa�o j� niczym upuszczanie krwi. �le si� sta�o, �e musia�a u�y� tego daru. Nie s�dzi�a, �e do tego dojdzie... Jej wzrok pad� na maski w kufrze. W�asnor�cznie nasmarowa�a by�a ka�d� z nich ma�ci� z utalhixtal w ilo�ci wystarczaj�cej, by sprowadzi� ob��kanie. Wystarczy�o, �eby kt�r�� za�o�y�... Przy odrobinie szcz�cia zabi�by si� sam i oszcz�dzi� jej k�opotu. Na ni� utalhixtal ju� w og�le nie dzia�a�o. Zd��y�a si� uodporni�. Na t� i wiele innych trucizn. Zacisn�a z�by, walcz�c z fal� md�o�ci. Ju� nie wiedzia�a, co jest gorsze, fizyczne skutki d�awienia duszy czy s�owa, przy ka�dym ruchu odzywaj�ce si� w g�owie... S�owa, z kt�rych ka�de rozszczepia�o si� momentalnie na niesko�czon� ilo�� ech. Gniewne s�owa, pe�ne wyrzutu. Zawiod�a�. Zawiod�a�. Zawiod�a�. - Nie! - krzykn�a. Gwar r�s�, pot�nia�... Po policzkach pociek�y �zy. - Przecie� wykona�am rozkaz! Uciszcie si�! Zostawcie mnie! Ale g�osy za nic nie chcia�y ucichn��. Teraz dolatywa�y ze wszystkich stron, osacza�y j�. Skuli�a si� jak kociak. - Przekl�ty ma�y tch�rzu - dudni�o i szumia�o wok�. - Czemu si� podporz�dkowa�a�? Tak bardzo zale�y ci na �yciu? �e zrobisz wszystko, byle ocali� swoj� parszyw� sk�r�? Jak mog�a�, Charande? Jak mog�a�? Jak mog�a� jak mog�a� jak mog�a� jak mog�a�... - S�u��! Sp�acam d�ug �ycia... Przesta�cie mnie dr�czy�! Zostawcie! Ich zwielokrotniony chichot -jak zgrzyt �elaza po szkle... Uderzy�a si� pi�ci� w twarz, raz, drugi, trzeci. B�l nieco j� otrze�wi�. Dr��cymi palcami wymaca�a w kieszeni woreczek z lome-lome. W powietrzu rozszed� si� znajomy zapach lukrecji. Nast�pne ruchy wykonywa�a jak w transie, kt�rego nawet g�osy nie by�y w stanie przerwa�. Brzytwa owini�ta w kawa�ek nat�uszczonej sk�ry; wyj��, rozwin��; p�ytkie naci�cie po wewn�trznej stronie przedramienia; wetrze� w rank� nieco ��tego proszku... Narkotyk nie mia� tej si�y, co jad Kr�la Paj�ka, aby zadzia�a�, musia� dosta� si� bezpo�rednio do krwi. Ale dzia�a� do�� skutecznie. W chwil� po za�yciu �wiat wype�ni� si� jasno�ci�, barwy sta�y si� niewiarygodnie jaskrawe, a g�osy odp�ywa�y, zamazywa�y si� w niewyra�ny be�kot gdzie� na granicy �wiadomo�ci... I tylko �zy nie chcia�y przesta� p�yn��, ich smak uporczywie przypomina� o czym�, co tak bardzo pragn�a wyrzuci� z pami�ci... - To by� ostatni raz, Valdi - wymamrota�a w pewnej chwili. - Ju� nigdy nie b�d� narz�dziem w cudzym r�ku. Nigdy wi�cej, �eby to szlag. Ostatni raz, przysi�gam. Kiedy dzia�anie narkotyku zacz�o mija�, zmusi�a si� do wstania. Odnalaz�a na pod�odze porzucon� mask�. Pozbawione po�ywienia symbionty zaczyna�y ju� s�abn��, pow�oka przybra�a niezdrowy, siny odcie�; ale kszta�t by� w porz�dku, a tylko o to chodzi�o. Przykry�a mask� pokiereszowan� twarz trupa i wyszepta�a formu�k�, kt�rej nauczono j� niegdy� w kryptach Shan Vaola - po�egnalny dar jej tamtejszych przyjaci�, gdy postanowi�a szuka� szcz�cia w innych stronach... Zakl�cie sprawiaj�ce, �e obumieraj�ce symbionty zapuszczaj� korzenie g��boko, g��boko w cia�o, a umar�y i jego maska ostatecznie staj� si� jednym. Ponownie usiad�a pod �cian�. Blask zd��y� ju� zszarze�, g�uchy ch�r w g�owie przybiera� na sile... Podci�gn�a wy�ej r�kaw. Kolejne naci�cia - do�� g��bokie, by zabole�. Nieco krwi sp�yn�o do wn�trza d�oni. Pieczenie, gdy ��ty proszek zetkn�� si� z uszkodzon� sk�r�. Zaciskaj�c z�by, wtar�a go wi�cej. Potem jeszcze wi�cej. O�lepn��. Zdusi� w sobie wszystko. Nie czu�. Nie czu�... Rozb�yski przed oczami; p�czkuj�cy �wietlisty wz�r, rosn�cy w g�r� i w g�r� niby spiralnie skr�cona drabina; my�li i doznania zacieraj� si�, gin� w�r�d rozrastaj�cej si� mozaiki z lustrzanych odbi�, we wszechogarniaj�cym zapachu lukrecji... A jednak zapomnienie nie by�o zupe�ne. Nie mog�o by� zapomnienia. Nawet, gdy sta�a si� tylko bezimiennym strz�pkiem cienia, dryfuj�cym na o�lep przez amfilady nie istniej�cych komnat - nawet w�wczas b�l towarzyszy� jej nadal. V Tym razem przyj�� j� w najwi�kszej z sal. Pochodnie migota�y czerwono na tle �nie�nych marmurowych �cian. W okr�g�ych wazach pyszni�y si� �wie�o rozkwit�e tir-tavei. Paj�kopodobny kszta�t spoczywa� po�rodku podwy�szenia strze�onego przez p� tuzina uzbrojonych niewolnik�w. Gdy podesz�a, trzy pary ��tych oczu obrzuci�y j� spojrzeniem pe�nym uznania. - A wi�c uda�o ci si�. No, no. Pi�knie, male�ka. Jestem z ciebie dumny. Sk�oni�a si� bez s�owa. - Przyjmij moje gratulacje. Dzi� mija rok i jeden dzie�, odk�d zaci�gn�a� u mnie d�ug �ycia. Stwierdzam, �e w�a�nie sko�czy�a� go sp�aca�. Mo�esz odej��, je�li chcesz. Unios�a g�ow�, odwzajemniaj�c jego spojrzenie. - A zatem odchodz�. - Je�li chcesz - powt�rzy�. - Mam dla ciebie pewn� propozycj�, Charande. By� mo�e ci� zainteresuje. - Nie s�dz�. - Zosta�. - Mi�kki, aksamitny ton. - Co ty na to? Uczyni� ci� moim oficerem. Moj� przyboczn�. Moj� zaufan� dwork�... Zastan�w si� dobrze, wychowanko Wyspy Skorpion�w. Nie sk�adam takich propozycji byle komu. - Nie - odpar�a spokojnie. - Nic z tego. Chc� odzyska� wolno��, Splataj�cy Sieci. - W porz�dku. Czyjej si� zdawa�o, czy w g�osie Kr�la Paj�ka wyczu�a cie� rozczarowania? Nie dba�a o to. Sk�oni�a si� ponownie i zamierza�a odej��. - Charande? Zanim p�jdziesz, jeszcze jedno... Drobiazg, w�a�ciwie... Zatrzyma�a si� w p� kroku i w tym momencie stra�nicy, do tej pory nieruchomi jak pos�gi, o�yli. Dw�ch chwyci�o j� za ramiona, trzeci za w�osy, odci�gaj�c g�ow� daleko do ty�u. Zimna stal na gardle; umys� momentalnie zakipia� w�ciek�o�ci�, strachem, roz�aleniem... G�upia, g�upia, g�upia, ko�ata�o jej w g�owie, (z tob� b�dzie tak samo) - Znowu okaza�a� si� nielojalna, Charande - ��te oczy p�on�y, przewierca�y j� na wylot. - Moi szpiedzy s�yszeli twoj� ostatni� rozmow� z Oro. S�yszeli te�, co m�wi�a� p�niej... i widzieli, co zrobi�a� ze zw�okami, zanim opu�ci�a� pok�j. Przyznam, �e z pocz�tku nie wierzy�em w�asnym uszom. Ty, ostrze w moim r�ku, cierpi�ca na wyrzuty sumienia? Marnuj�ca czas na jakie� absurdalne rytua�y mi�osierdzia? Milcza�a. - Mia�em ci� za silniejsz�. Czy mo�e za s�absz�... sam nie wiem...- Kr�l Paj�k si�gn�� do najbli�szej wazy, wybra� naj�adniejsz� r�� i przez chwil� wdycha� jej wo�. Potem dmuchn�� mi�dzy p�sowe p�atki i r�a zacz�a wi�dn�� w oczach. - Zdawa�o mi si�, �e mam na ciebie wi�kszy wp�yw. A tymczasem po raz kolejny okazuje si�, �e wystarczy dzie� roz��ki, �eby� zapomnia�a, komu masz by� wierna... Szkoda, szkoda... - To ty �amiesz s�owo - szepn�a Charande. Kr�ci�o jej si� w g�owie. - Co z nasz� umow�? Kr�l Paj�k porusza� r� tam i z powrotem jak batut�. Kwiat od g�ry do do�u pokry� si� ��tawym nalotem, niczym chora sk�ra. - Umowa-�mowa! Gdyby� zosta�a, zn�w m�g�bym ci� kontrolowa�... Kiedy jeste� blisko mnie, nie uciekasz. Zauwa�y�em to ju� dawno. - Za�mia� si� cicho. - Odrobina jadu ka�dego ranka, i zn�w by�aby� najlepsz� z moich s�u�ek... Jednak ty nie chcesz zosta�. A ja wiem, �e gdy oddalisz si� ode mnie, zyskam jeszcze jednego wroga. Nie mog� na to pozwoli�. - P�atki r�y skr�ca�y si� i czernia�y. Jeden opad�, rozsypuj�c si� w popi� jeszcze przed zetkni�ciem z posadzk�. - Oczywi�cie, �e pami�tam o naszej umowie. Nie z�ami� jej. Zwr�c� ci wolno��. Tyle, �e wcze�niej zadbam, by� nigdy nie sta�a si� dla mnie zagro�eniem, Charande. Zaszamota�a si� po raz ostatni, ale niewolnicy trzymali mocno. U�miechali si�. Szykowa�a si� rozrywka. Kr�l Paj�k odrzuci� kwiat i powoli spe�z� z podwy�szenia. Lublin, czerwiec 1999