4215

Szczegóły
Tytuł 4215
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

4215 PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd 4215 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 4215 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

4215 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

Stanis�aw Grzesiuk Pi�� lat Kacetu 1958 W obozach koncentracyjnych: w Dachau, Mauthausen i Gusen siedzia�em od 4. IV. 1940 r. do chwili oswobodzenia przez armi� ameryka�sk�, tj. do 5. V. 1945 r. Jako jeden z nielicznych, kt�rym uda�o si� prze�y� w obozach tyle czasu, cz�sto pytany jestem przez znajomych, co ja takiego robi�em w obozie, jak �y�em, �e tyle lat przetrzyma�em. Wtedy opowiadam r�ne oderwane sceny obozowe bez �adnego �adu i kolejno�ci prze�y�. Radzili mi cz�sto, bym opisa� to wszystko, co pami�tam. Ja sam o tym nieraz my�la�em, �e warto by opisa� to chocia�by dla swoich dzieciak�w, �eby w przysz�o�ci, jak ju� b�d� wi�ksze, przeczyta�y sobie, co prze�y� ich tata, kiedy jeszcze nie by� ich tat�. Od roku 1943 (po kl�sce Niemc�w pod Stalingradem) warunki w obozach zacz�y si� poprawia�. �atwiej by�o w�wczas w obozie prze�y� przeci�tnemu wi�niowi trzy miesi�ce ni� do roku 1943 trzy dni. W Gusen, mimo �e warunki si� poprawi�y, byli�my wed�ug twierdze� Ludzi z O�wi�cimia - dopiero w warunkach o�wi�cimskich z roku 1941. Wi�niowie, kt�rzy �yli w O�wi�cimiu trzy lata, w Gusen wyka�czali si� po trzech, pi�ciu miesi�cach. M�wili, �e gotowi s� w nocy i na kolanach wraca� z powrotem do O�wi�cimia, bo �tam by�o �ycie, a tu kamienia nie ugryz� i nie mo�na zorganizowa� �adnych ubra�. W ksi��kach o �yciu w obozie nikt dotychczas nie napisa� tak gorzkiej prawdy. Ludzie opisuj� �ycie w obozach, a nikt jako� nie chce opisa� swego w�asnego �ycia tak dok�adnie, ze szczeg�ami. Opisuje si�, �e by�y ci�kie warunki, �e si� to wszystko prze�y�o, Lecz nikt wie wpisuje, jacy ludzie prze�ywa�a te lata mordowni i g�odu i co robili na co dzie�, �eby przetrwa�. W roku 1943 Stanis�aw Nogaj, dziennikarz z Katowic, obliczy�, �e z pierwszych dziesi�ciu tysi�cy wi�ni�w w Gusen �yje jeszcze trzystu czternastu. Gdy dowiedzia� si� o tym komendant obozu, powiedzia�: �Ja chcia�bym tych byk�w zobaczy� - przecie� porz�dny wi�zie� nie powinien �y� w obozie d�u�ej jak pi�� miesi�cy�. Podstaw� �ycia w obozie by�o, w moim poj�ciu, maksymalne miganie si� od pracy oraz organizowanie jedzenia, a w zasadzie mo�na to uj�� w jedno zdanie - post�powa� przeciw wszystkim zarz�dzeniom w�adz obozowych, bo wszystkie zarz�dzenia mia�y na celu jak najszybsze wyko�czenie wi�ni�w. Omijanie zarz�dze� zawsze nara�a�o wi�nia na bicie i w zale�no�ci od tego, w czyje w danym wypadku wpad� r�ce - na utrat� �ycia. Okre�li�bym to tak: kto chcia� prze�y�, nie wolno mu by�o ba� si� �mierci, bo ka�dy, kto chcia� �y�, a ba� si� �mierci - ba� si� narazi� na bicie i wykonywa� �ci�le zarz�dzenia, czekaj�c na cud i koniec wojny, �e go zwolni� albo �e przetrzyma, Gdy si� zorientowa�, �e si� ko�czy, za p�no ju� wtedy by�o na zryw i dla takiego zostawa�o tylko krematorium. Ta bezwzgl�dna walka o �ycie cz�sta by�a po��czona z brutalno�ci�, kt�rej nie mo�na by�o unikn��, i ta brutalno�� w pewnym stopniu istnia�a u wszystkich, kt�rzy prze�yli d�u�szy czas w obozie. Nie wiem, dlaczego nikt w swoich opowie�ciach nie ��czy z tym zagadnieniem swojej osoby. Brutalno�� w �yciu obozowym istnia�a na ka�dym kroku. Jak wygl�da�o �ycie przeci�tnego wi�nia przez pi�� lat pobytu w obozie, postaram si� opisa� na podstawie w�asnych prze�y�, a poniewa� chodzi tu tylko o ob�z, opisz� okres od momentu transportowania mnie do obozu, a zako�cz� chwil� otwarcia obozu i odzyskania wolno�ci. W swoim �yciu w obozie zawsze stara�em si� by� sprawiedliwy dla innych i dla samego siebie - stara�em si�, �eby nigdy nie pope�ni� czynu, kt�ry by osiad� plam� na moim sumieniu, a przez ludzi by�by traktowany jako czyn ha�bi�cy. Min�o ju� 12 lat od zako�czenia wojny. Wiele prze�y� ju� zatar�o si� w pami�ci. Wiele nazwisk zapomnia�em, Lecz to, co mi w pami�ci pozosta�o, postaram si� opisa�. Poniewa� nie we wszystkich wypadkach mia�em mo�no�� porozumie� si� z wyst�puj�cymi tu osobami - wzgl�dnie z rodzinami nie�yj�cych - czy �ycz� sobie, aby o nich pisa� pe�nym nazwiskiem, wi�c w niekt�rych wypadkach podaj� tylko pierwsza liter�. W drodze do Dachau Po aresztowaniu, gdy mnie ciupasem transportowana do obozu koncentracyjnego w Dachau, podr� przedstawia�a si� w ten spos�b, �e w dzie� wieziono nas wagonem wi�ziennym, a wieczorem dowo�ono do jakiego� miasta i tam na noc lokowano w wi�zieniach. Czasem zaraz nast�pnego dnia odsy�ano nas dalej, a by�o i tak, �e w jakim� wi�zieniu siedzia�em kilka, a nawet kilkana�cie dni, zanim odes�ano mnie na nast�pny etap. Towarzyszami w drodze byli przewa�nie kryminali�ci niemieccy, kt�rych przewo�ono do innych wi�zie� lub na rozprawy. Nie mog�em si� w tym zorientowa� dok�adnie, bo wcale nie zna�em niemieckiej mowy. Z mow� niemieck� to u mnie by� ciekawy problem. Po prostu nie chcia�em si� jej uczy�. Mia�em do niej wstr�t i przez pi�� lat obozu nauczy�em si� tylko tyle, ile mi na si�� wcisn�li do g�owy ci�g�ym powtarzaniem. Zaznaczy� musz�, �e w czasie gdy ju� mnie Niemcy wzi�li na przechowanie - poszukiwany by�em za posiadanie broni - nie mia�em, jeszcze 22 lat (urodzi�em si� 6 maja 1918 r.), a wyszed�em z obozu w dzie� swych urodzin, ko�cz�c lat 27. Droga do obozu przesz�a wzgl�dnie spokojnie. Nie bili mnie, je�� dawali tyle co i innym wi�niom, paskudne tylko by�y przej�cia z poci�gu do wi�zienia i z wi�zienia do poci�gu. ��czono nas wtedy za r�ce kajdankami po kilku i pod siln� eskort� prowadzono jezdni� przy samym chodniku. Przy ustawianiu si� do przemarszu trzeba by�o si� zdecydowa�, gdzie si� ustawi�. Je�li si� stan�o w pierwszej linii przy chodniku, to wtedy kajdanki za�o�one by�y tylko na jedn� r�k�, druga natomiast by�a wolna i t� r�k� mo�na by�o zbiera� z brzegu chodnika i z jezdni tu� przy chodniku niedopa�ki papieros�w, kt�re w wi�zieniu mo�na by�o wymieni� na jedzenie albo inne drobiazgi. Przy zbieraniu mo�na by�o od wartownika oberwa� kopniaka albo kolb� karabinu za podnoszenie niedopa�k�w, ale warto by�o ryzykowa�. To by�a ta dobra strona maszerowania przy chodniku. Z�� stron� natomiast by�a ludno�� cywilna, a szczeg�lnie baby i dzieciaki, kt�re prawie zawsze wymy�la�y nam, plu�y na nas i rzuca�y w nas r�nymi odpadkami, kamieniami i wszelkim �wi�stwem, jakie im wpad�o w r�ce. To ju� lepiej mieli si� ci, kt�rzy szli od strony jezdni. Na jednym etapie w poci�gu jecha�em w jednym przedziale z Jugos�owianinem, kt�ry nazywa� si� Pawe� Duiwiak; odstawiali go do granicy ciupasem jako uci��liwego cudzoziemca. Twierdzi� on, �e nic mu nie udowodniono, a odsy�aj� go dlatego, �e �yje na wysokiej stopie, a nigdzie nie pracuje. Z jego opowiada� wynika�o, �e jest to niebieski ptak i szuler. Potrafili�my si� doskonale porozumie� i po ca�ym dniu jazdy uczy� mnie ju� techniki szulerki i kantowania ludzi g�upich i naiwnych. Twierdzi�, �e jego szpakowate na skroniach w�osy s� sztucznie robione, dlatego �e taki szpakowaty pan wzbudza w otoczeniu wi�ksze zaufanie. Um�wili�my si�, �e je�li mi si� uda uciec alba zostan� zwolniony, to mam zapami�ta� jego adres i przyjecha� do niego do Jugos�awii. Oceni� mnie jako ch�opaka sprytnego, kt�rego �atwo b�dzie nauczy� wszystkich sztuczek, i wtedy b�dziemy kr�cili w �yciu razem. Na nast�pnym etapie rozdzielono nas i ju� wi�cej go nie widzia�em. Innym pasa�erem w naszej klitce w wi�ziennym wagonie by� facet w wieku lat trzydziestu. Poniewa� dobrze m�wi� po polsku, by�em pewny, �e to jest Polak. Gdy mi�dzy etapami sp�dzali�my noc w wi�zieniu, wieczorem rozmawiali�my w trzech spaceruj�c po olbrzymiej celi, kt�ra by�a cel� przej�ciow�. B�d�c pewien, �e drugi m�j towarzysz jest Polakiem, z ciekawo�ci zapyta�em go, z jakich stron pochodzi, Na pytanie to otrzyma�em odpowied�: - Z tych, kt�re �e�cie zabrali. Nie zrozumia�em, wi�c pytam jeszcze raz. Odpowiedzia� mi z drwin� w g�osie: - Z Zaolzia. - A zwracaj�c si� do Jugos�owianina powiedzia�: - Czy ty wiesz, co te kurwy wyprawiali, jak tam przyszli? - i tu pos�a� pod adresem Polak�w kilka lepszych wi�zanek �s�up�w telegraficznych�. Na zaj�cie Zaolzia patrzy�em z odraz�, jak patrzy�bym na hien�, kt�ra zdradliwie uchwyci ochlap z padliny zwierza, zamordowanego przez innego. Mimo to �wi�zanka� przes�ana-pod adresem wszystkich Polak�w dotkn�a mocno moje uczucia zarodowe, lecz nie powiedzia�em nic, tylko w duszy zakie�kowa�a my�l odda� mu to w jaki� spos�b, przy najbli�szej okazji. Przyznaj�c mu w pewnym stopniu racj�, a to w zagadnieniu samego zaj�cia Zaolzia, mo�e szybko zapomnia�bym o ch�ci odegrania si�, gdyby okazja do tego nie trafi�a si� tak szybko. W kilka minut po tej rozmowie podszed� on do mnie z pytaniem: - Masz co zapali�? - i bezczelnie wsadzi� mi r�k� do kieszeni marynarki, w kt�rej trzyma�em niedopa�ki zbierane w czasie przemarsz�w. Zanim zd��y� mi co� z kieszeni wyj��, dosta� tak� bomb� w nos, �e go wyrzuci�o na �rodek celi. - Ty padalcu - powiedzia�em mu jeszcze - tylko nie z r�k� do cudzej kieszeni! Jak chcesz zapali�, to popro�. Ale ja mia�em i mam tak� dziwn� natur�, �e nie potrafi� uderzy� s�abszego od siebie, a je�li ju� uderzy�em, to dlatego, �e przecenia�em si�y przeciwnika my�l�c, �e jest silniejszy i odwa�niejszy. Tak by�o i w tym przypadku. Ch�op by� cwaniakowaty i by�em pewien, �e uderzeniem sprowokuj� go do awantury, a wtedy wygrany b�dzie sprytniejszy i silniejszy. Ten jednak nie ruszy� si� wi�cej do mnie, tylko stan�� pod �cian� i trzyma� si� za uderzone miejsce. Po p� godzinie podszed�em do niego, da�em mu zapali� i wtedy dopiero dowiedzia� si�, za co faktycznie dosta�, mimo �e za w�o�enie mi r�ki do kieszeni te� mu si� troch� nale�a�o. Incydent ten zbli�y� nas do siebie i ju� dalsz� drog�, a� do czasu gdy nas rozdzielili, odbyli�my w naprawd� serdecznej i kole�e�skiej atmosferze. W jednym ma�ym prowincjonalnym wi�zieniu - a mo�e to nawet nie by�o wi�zienie, tylko jaki� wi�kszy areszt - kilka dni siedzia�em w celi sam. Nudzi�o mi si� diabelnie. Po celi �azi�em jak dzikie zwierz� w klatce. Okno w celi by�o normalnym oknem mieszkaniowym, otwieranym do wewn�trz, z t� tylko r�nic�, �e szyby w nim by�y matowe, a dopiero za oknem by�y kraty. Cz�sto s�ysza�em, �e za oknem rozmawiaj� ludzie, a czasem by�y to m�ode, weso�e g�osy. U mnie w celi by� niemo�liwy fetor wydobywaj�cy si� z kibla, z kt�rego pozwalana mi wylewa� tylko jeden raz dziennie, a w celi by�o niezno�nie gor�co od centralnego ogrzewania i kibel na dodatek nie mia� �adnego przykrycia. Przy wprowadzaniu mnie do celi dozorca zastrzeg� surowo - odpowiedni� gestykulacj�, inaczej i tak bym go nie zrozumia� - �e nie wolno mi otwiera� okna, bo zamkn� mnie w ciemnicy. No c� - my�l� sobie - ciemnica te� dla ludzi, a spr�bowa� mo�na. Otworzy�em. Zd��y�em tylko zauwa�y�, �e za oknem jest park - ludzi w nim o tej porze nie widzia�em - a tu ju� si� drzwi celi otwieraj� i dozorca co� drze si� do mnie. Zrozumia�e, �e okno od razu zamkn��em. Po wyj�ciu dozorcy - gdy ju� si� dobrze nakrzycza� - zacz��em zastanawia� si�, czy jego przyj�cie by�o przypadkowe, czy te� w jaki� poj�ty, czy te� niepoj�ty spos�b wiedzia�, �e ja okno otwieram. �eby si� o tym przekona�, postanowi�em okno otworzy� jeszcze raz. Otworzy�em. I zn�w za chwil� s�ysz�, jak �klawisz� ju� jest za drzwiami i szykuje si� do otwierania. Zanim zd��y� otworzy� drzwi, ju� okno by�o zamkni�te, ten jednak�e rozdar� na mnie twarz jeszcze bardziej, pokazywa� na okno, dawa� mi do zrozumienia przy pomocy gestykulacji, jak to b�dzie mi przyjemnie w ciemnicy - i poszed�. Teraz ju� by�em pewien, �e przy tknie jest sygnalizacja alarmowa, kt�ra dzia�a przy otwarciu okna. Przeczucia mnie nie omyli�y. Ogl�daj�c wko�o ram� okienn� zobaczy�em ma�e szpindle wystaj�ce z futryny i ��cz�ce si� z po��wkami okna. Pracuj�c do wojny w zawodzie elektromechanika wiedzia�em, jak przeci�ga si� przewody. Wiedzia�em, �e musz� one wychodzi� za drzwi i �e prowadzi si� je najkr�tsz� drog�. Z tej strony okna, po kt�rej spodziewa�em si�, �e przebiegaj� przewody, zacz��em d�uba� ostro�nie w �cianie kawa�kiem �yletki, kt�re z przyzwyczajenia zamsze nosi�em w kieszeni w spodniach, w tej, w kt�rej nosi si� zegarek, i dlatego nie znaleziono ich przy �adnej rewizji. D�uba�em w �cianie ostro�nie, �eby no�yka nie po�ama�, i w pewnym momencie patrz� - jest w �cianie drucik. Oddrapuj�c go wko�o zrobi�em taki otw�r, �e mog�em ju� si�gn�� drutu palcem. Pomale�ku odci�gn��em go i przerwa�em. Miejsca przerwania zaizolowa�em kawa�eczkami papieru, kt�ry znalaz�em w sienniku. Otw�r zalepi�em zgryzionym chlebem. Palcem smarowa�em po �cianie i bia�ym py�em, kt�ry mi zostawa� na palcu, smarowa�em miejsce zalepione chlebem. Gdy ju� zrobi�em wszystko, otworzy�em okno i... nikt nie przyszed�. Od tej chwili przez te kilka dni, przez kt�re jeszcze tam siedzia�em, codziennie otwiera�em sobie okno i przygl�da�em si� ludziom, a w nocy, je�li nie mog�em spa�, patrzy�em na drzewa, �nieg i gwiazdy na niebie. W ci�gu dnia s�ucha�em tylko pilnie, czy nie zbli�aj� si� kroki do mojej celi, lecz nawet wtedy, gdy dozorca wk�ada� ju� klucz do zamka, zd��y�em zawsze zamkn�� okno. Dziwi mnie tylko, �e nie zwr�ci� on uwagi na zmian� powietrza w celi, z ci�kiego i popsutego, na czyste, �wie�e. Mo�e i widzia� r�nic�, lecz dzwonek mu przecie� nie dzwoni� na alarm, a pewien by�, �e przez te kilka dni pobytu z wi�zienia nie uciekn�. Po kilku dniach pobytu w tym wi�zieniu po�egna�em si� z parkiem i otwieranym oknem, bo pewnego dnia po��czona mnie �a�cuszkiem z kilku innymi i zaprowadzono na dworzec. Nast�pny pobyt w wi�zieniu trwa� prawie dwa tygodnie. Gdy tylko odprowadzono nas z dworca do wi�zienia, ze s��w dozorc�w rozmawiaj�cych ze sob� zrozumia�em, �e jest w wi�zieniu jeden Polak i �e mnie chc� da� do niego, �eby nam si� nie nudzi�o. Wsp�lokator celi, W�adys�aw Kowalczyk, by� to ch�opak lat 20, kt�ry zamkni�ty zosta� za jakie� zbytki robione u ch�opa, u kt�rego pracowa�. Z opowiada� jego wynika�o, �e pochodzi on spod Zdu�skiej Woli, �e pracowa� tam we dworze przy koniach, a na roboty do Niemiec przyjecha� na ochotnika i obecnie matka jego te� ma tam przyjecha�. Marzeniem jego by�o by� jeszcze kiedy w �yciu stangretem i rozwodzi� si� d�ugo i szeroko o pi�knym �yciu stangreta. �eby nam si� nie nudzi�o w ci�gu dnia, dostawali�my do roboty papierowe torebki, kt�rych musieli�my wykona� codziennie pewn� okre�lon� ilo��. W�adziowi w �aden spos�b robota ta nie sz�a. W rezultacie ja robi�em torebki za siebie i za niego, a on codziennie sprz�ta� cel� i wynosi� kibel. W ten spos�b prze�yli�my spokojnie kilka dni. W ci�gu dnia, robi�c torebki, opowiadali�my sobie r�ne przygody z �ycia - ja opowiada�em o pracy w fabryce i �yciu na Czerniakowie, on zn�w o �yciu ja�nie pa�stwa i ludzi pracuj�cych we dworze. Cz�sto w opowiadaniach swoich porusza� temat, jak to w �odzi i w okolicach �odzi bi�o si� Niemc�w przed wojn�. Opowiada� o napadach na lokale niemieckie, na szko�y niemieckie itp. historie. Odpowiada�em mu, �e to s� g�upstwa i bajki niemieckiej propagandy i �e ja w to bicie nie wierz�, bo sam cz�sto je�dzi�em w okolice Lublina, a tam by�y nawet ca�e wsie kolonist�w niemieckich i nigdy nie s�ysza�em, �eby kto� zosta� pobity tylko dlatego, �e jest Niemcem. Jednego dnia, gdy jak zwykle robili�my torebki i rozmawiali�my na temat �ycia i egzystencji, powiedzia�, �e jemu to w�a�ciwie jest wszystko jedno, kto b�dzie w Polsce rz�dzi� - Polacy, Niemcy, Anglicy czy �ydzi, aby tylko jemu by�o dobrze. Reszta go nic nie obchodzi. Troch� ze z�o�ci� odpowiedzia�em mu na to, �e takich g�upich jak on w Polsce mieli�my wi�cej i dlatego Polska zgin�a. On na to zn�w zacz�� mi w idiotyczny spos�b udowadnia� s�uszno�� swojego twierdzenia. T�umaczy�em mu jak pastuch krowie na granicy, �e nie ma racji, a on jakby celowo, widz�c, �e coraz bardziej si� denerwuj�, jeszcze wi�ksze g�upstwa zaczyna gada�. W ko�cu zaczyna mocno chwali� Niemc�w - jacy to oni gospodarze, jak to oni potrafili z �ydami zrobi� u siebie porz�dek i jak ta teraz w Polsce �ad i porz�dek zaprowadz�. Pomy�la�em sobie, �e W�adzio to wariat, idiota i wszystkie inne choroby umys�owe do kupy. W ko�cu, gdy ju� naprawd� nie mog�em wytrzyma� tego gadania, uczciwie go ostrzeg�em, �eby zamkn�� twarz, bo go stukn� i wtedy dopiero zamknie. Lecz on gada dalej: �No bo Niemcy...� - i ju� nie doko�czy�, bo zlecia� ze sto�ka, uderzony pi�ci� mi�dzy oczy. Stukn��em go nie�le, bo po kilku minutach ju� ledwie na oczy widzia�, tak mu spuch�y. - Jak dosta� mi�dzy oczy i spad� na pod�og�, podni�s� si� i do dzwonka. Za chwil� do celi wchodzi dozorca m�ody jeszcze ch�op - i pyta, co si� sta�o. S�ucham i wtedy dla odmiany ja zg�upia�em. Kowalczyk trajkocze mu szybko - po niemiecku. Z poszczeg�lnych s��w, kt�re ju� rozumia�em, z�apa�em sens tego, co m�wi�. Wygl�da�o to tak, �e on chwali� czy te� trzyma� stron� Niemc�w i ja go za to pobi�em. Dozorca napar� na mnie z wielkim kluczem od cel w r�ku, a ja cofa�em si� ty�em, my�l�c, �e ten nie�le mnie teraz przetr�ci kluczem. Nie uderzy� mnie, tylko gdy ju� mnie dopar� do sto�ka, powiedzia�: - Siadaj. No c� - usiad�em. Gdy tylko dozorca opu�ci� cel�, Kowalczyk dopiero rozpu�ci� buzi�: - Co? �eby mnie Polak w mord� uderzy�? To ty nie wiedzia�e�, dlaczego ja tak broni�em Niemc�w? To ty nie wiedzia�e�, dlaczego ja ci opowiada�em o biciu Niemc�w w Polsce? To jest moja krew! To s� moi bracia! Moja matka jest Niemk�. A ja nie wiem, czy ten, kt�ry mi da� nazwisko, jest moim ojcem. Moja matka jest Niemk� i ja si� czuj� Niemcem! To jest moja krew! To s� moi bracia! �eby mnie Polak w mord� uderzy�? I tak wci�� w k�ko i w k�ko. Z pocz�tku troch� wystraszony, �eby nie oberwa� od dozorcy, siedzia�em cicho i nic si� nie odzywa�em, tylko cieszy�em si� w duchu patrz�c, jak mu pi�knie puchn� oczy i przybieraj� taki �adny, fioletowy odcie�. Wreszcie zn�w nie wytrzyma�em i m�wi� mu: - To z ciebie �adny ptaszek. Czekaj - jak si� kiedy spotkamy na wolno�ci, to ci gard�o poder�n�. - Na pewno si� nie spotkamy - odpowiedzia�. - Tak? No to czekaj, bydlaku. Jeszcze dzisiaj w nocy ci� udusz�. Jak pragn� Boga. Zobaczysz. Dzisiaj w nocy udusz� ci�, �eby takie bydl� po �wiecie nie chodzi�o. Mia�em go zamiar w nocy solidnie nastraszy�, ale musia�em mie� wygl�d stanowczy, ba ten dra� zn�w skoczy� do dzwonka i dzwoni. Za chwil� ju� by� dozorca i zn�w zrozumia�em, �e on nie chce by� ze mn� w jednej celi, bo ja powiedzia�em, �e go w nocy udusz�. Dozorca podchodzi bli�ej mnie i pyta: - Tak? - Tak - odpowiadam. Pyta drugi raz: - Tak? - Tak - m�wi� mu zn�w. Ten widocznie my�la�, �e ja go nie rozumiem, bo bior�c si� r�kami za gard�o jeszcze raz pyta. Wtedy z wielkim zapa�em odpowiedzia�em mu a� trzy razy: - Tak, tak, tak! Dozorca u�miechn�� si� tylko i wyszed�, po dwudziestu minutach przyszed� i zabra� Kowalczyka do innej celi. Dwa dni jeszcze siedzia�em w celi sam, medytuj�c nad tym przypadkiem, i my�la�em o tym, �e je�li i jego przywioz� do Dachau, to ju� ja b�d� si� stara� zap�aci� mu jako� za jego �polsko��. B�d�c ju� w Dachau, do ko�ca swego tam pobytu rozgl�da�em si�, czy gdzie tego ko�ka nie zobacz�, a w roku 1947, gdy by�em kilka miesi�cy w �odzi, kr�ci�em si� i wypytywa�em ludzi, chc�c go koniecznie odszuka� lecz nie uda�o mi si�. Na nast�pnym etapie mia�em male�k� przygod�, lecz w zupe�nie innym stylu. W wagonie wi�ziennym jecha�em w jednej celi z Niemcem - Willi mia� na imi� - kt�ry po odbyciu wyroku za przest�pstwa pospolite jecha� na dalszy pobyt do obozu. Razem byli�my w Dachau, w Mauthausen i w Gusen i nieraz przypominali�my sobie t� histori� i zastanawiali�my si�, co by by�o, gdyby�my w�wczas wykonali sw�j zamiar. Gdy wieczorem wagon wi�zienny roz�adowano, rozdzielono nas na kilka grup. Jedne grupy pojecha�y samochodami, inne rozprowadzono w r�nych kierunkach. Ja by�em w grupie o�miu os�b, w kt�rej by� r�wnie� Wilii. Transport odby� si� jak zwykle - w kajdankach; jezdni�, a ja z brzegu kolumny, �eby zbiera� po drodze niedopa�ki. Od dworca do wi�zienia by�o 10 minut drogi. By�o to jakie� ma�e wi�zienie, w kt�rym przebywali�my tylko do nast�pnego dnia rano. Siedzieli�my tam jak ma�py w klatkach, bo cele by�y male�kie, pojedyncze, a �ciany mi�dzy nimi, jak i �ciany szczytowe, by�y z g�stej siatki. By�a to po prostu wielka sala, na �rodku kt�rej by�a olbrzymia klatka z drobnej siatki, tak �e dozorcy mieli nas zawsze na oczach, a my te� siebie widzieli�my i mogli�my sobie przekazywa� niedopa�ki, papierosy, zapa�ki, a tak�e rozmawia� ze sob�. Gdy nas wprowadzono do wi�zienia, zauwa�y�em, �e wszystko tu jako� inaczej wygl�da ni� w innych, solidnych wi�zieniach. Od ulicy by� niewysoki mur, a przez furtk�, w kt�rej siedzia� jeden wartownik, wchodzi�o si� na podw�rze. W budynku wi�ziennym, 15 metr�w od furtki, by�y drzwi bezpo�rednio do kancelarii, do kt�rej nasz� �semk� wprowadzono. Dozorca, kt�ry nas przyprowadzi�, wyszed� zostawiaj�c na stole papiery naszego transportu. Przyjmowa� nas stary jaki� dziadek, kt�ry pyta� nas kolejno o nasze personalia. Przed nim na stole le�a� olbrzymi pistolet, kt�ry mo�na by�oby opanowa�, gdyby tylko przechyli� si� troch� mocniej przez barierk�. W pewnym momencie zapisuj�cy nas dziadek wyszed� do drugiego pokoju... i w tym momencie b�yskawiczna my�l: z ty�u drzwi otwarte, ten dziad tylko jeden w pomieszczeniu, 15 metr�w do wyj�cia, my w cywilnych ubraniach i jeden dozorca siedz�cy przy furtce, kt�ry nie spodziewa si�, �e kto� m�g�by co� podobnego zrobi�. Pisanie trwa d�ugo, ale my�l przebieg�a b�yskawicznie. Okaza�o si�, �e Willi my�la� tak samo. Obydwaj machn�li�my si� do bariery... i w tym momencie wszed� dozorca. Zamarli�my w miejscu, tak �e dozorca nic nie spostrzeg�, natomiast inni wi�niowie, kt�rzy byli z nami w kancelarii, po�apali si�, co chcieli�my zrobi�, i wieczorem w naszych klatkach d�ugo trwa�a dyskusja mi�dzy Niemcami na ten temat. Jazda moja pomale�ku zbli�a�a si� do ko�ca. Nast�pnego dnia nocleg mieli�my w Monachium. Po dniu sp�dzonym w poci�gu - wieczorem, bez �adnych przyg�d, jak zwykle z��czeni kajdankami, przy akompaniamencie wymy�laj�cych i gro��cych nam pi�ciami bab, zbieraj�c po drodze niedopa�ki, znale�li�my si� w wi�zieniu w Monachium. Do wi�zienia przyprowadzono nas oko�o 40 os�b, w tym wi�kszo�� Niemc�w. By�o te� kilku Czech�w oraz kilku Polak�w. Niemcy - to przest�pcy pospolici, kt�rzy po odsiedzeniu wyr ok�w w wi�zieniach kierowani byli do obozu koncentracyjnego na izolacj�, a w�a�ciwie na wyko�czenie - tak jak wszyscy inni. Czesi i Polacy - to ludzie, kt�rych albo z�apano przy przechodzeniu granicy, tacy, kt�rzy przymusowo byli wywiezieni na roboty do Niemiec i nieraz ju� po kilku dniach ucieka� i do domu, albo te� ludzie, kt�rzy cz�sto dobrowolnie jechali na roboty i tu popadali w jaki� konflikt z w�adzami lub gospodarzem. W godzin� po przybyciu naszego transportu wprowadzono jeszcze oko�o 20 os�b, kt�re zosta�y przywiezione nast�pnym transportem. Razem w jednej olbrzymiej celi by�a nas przesz�o 60 os�b. Wkr�ci�em si� mi�dzy ludzi drugiego transportu, a drog� do ludzi otwiera�y mi zebrane po drodze niedopa�ki i ostatnie papierosy otrzymane od Jugos�owianina, o kt�rym wspomnia�em. Tu zawar�em znajomo�� z dwiema osobami. Byli to: I8-letni Henio B. z Krakowa i �l�zak imieniem Willi, kt�rego nazwisko ju� zapomnia�em. By� on porucznikiem Wojska Polskiego, a w p�niejszym okresie, ju� w Gusen, nies�awnie zapisa� si� w pami�ci przez zn�canie si� nad lud�mi jako starszy nad sprz�taczami sztuby. W stosunku do mnie by� zawsze w porz�dku, z tytu�u naszej starej znajomo�ci, lecz s�ysza�em, sam widzia�em, a on te� nie wstydzi� si� i m�wi�, �e musi bi� ludzi, bo inaczej nic z nimi zrobi� nie mo�na. Heniek B. przetrwa� w obozie do ko�ca i tak si� nam �ycie u�o�y�o, �e osoba jego b�dzie bardzo cz�sto przewija� si� w moim opowiadaniu. Cela, w kt�rej nas ulokowano, by�a olbrzymi� sal�, wok� kt�rej sta�y prycze, a w jednym rogu wybudowana by�a ma�a kabina, co do przeznaczenia kt�rej �atwo by�o si� zorientowa� po zapachach snuj�cych si� po ca�ej sali. Ja, jak zwykle ciekawy wszystkiego, co si� wok� dzieje, zacz��em kr��y� po pryczach i odczytywa� napisy, kt�rymi by�y zamazane ca�e �ciany. Pr�cz napis�w by�y te� r�ne pomys�owe rysunki. Mi�dzy innymi by� narysowany by�y polski minister spraw zagranicznych Beck, kt�ry z wywieszonym j�zykiem, z plecakiem na piecach, nachylony do przodu, mocno wysuwa nogi przed siebie, mija drogowskaz �Warszawa-Bukareszt� z wypisan� ilo�ci� kilometr�w. Nie potrafi�em sobie odm�wi� przyjemno�ci uwiecznienia si� na �cianie i przy ust�pie napisa�em taki wierszyk, ciekawy i w�a�ciwy z powodu miejsca, w kt�rym go napisa�em, w kt�rym poruszy�em i Wilhelma, i Hitlera, i wszystkie niemieckie dzieci. Dat� napisa�em uczciwie, zgodnie z prawd�, nie podpisa�em si� jednak nazwiskiem, a napisa�em tylko �Warszawiak�. Wieczorem, po zjedzeniu kolacji, przyniesiono do celi sienniki, na kt�rych mieli�my spa� po dwie osoby na jednym sienniku. Poniewa� w celi by�o wi�cej os�b, ni� mog�y pomie�ci� prycze ustawione wok� sali, kilka siennik�w roz�o�ono na pod�odze. Siennik�w wydano tylko tyle, ile by�o potrzeba, licz�c jeden siennik na dwie osoby; sta�o si� to przyczyn� awantury. Ja z B. ulokowali�my si� na jednym sienniku. Le�eli�my w ubraniach, bo nic nam nie dali do przykrycia, i rozmawiali�my o swoich prze�yciach od aresztowania do chwili obecnej. Przerwali�my rozmow�, bo na �rodku sali powsta� ma�y raban, kt�ry zwr�ci� uwag� wszystkich. Mi�dzy innymi Polakami by� jeden m�ody ch�opak zabrany za jakie� przewinienie u bauera. By� to ch�opak s�abo rozwini�ty umys�owo i mocno g�uchy. Zosta� on bez miejsca do spania, bo na sienniku, na kt�rym jeszcze by�o jedno miejsce, le�a� jaki� Niemiec i nie chcia� go wpu�ci�. Co ten ch�opak chce si� po�o�y�, to tamten co� wymy�la mu po niemiecku i kopie go. Ten zn�w stan�� nad siennikiem i p�acze jak dzieciak. Nie wytrzyma�em. Zeskoczy�em z pryczy, jakby mnie kto z armaty wystrzeli�, i od razu znalaz�em si� przy sienniku. Z�apa�em ch�opaka za g�ow� i chcia�em go po�o�y�. Niemiec zn�w zacz�� majta� nogami. Pu�ci�em ch�opaka, a sam wzi��em si� za Niemca. Z�apa�em za ko�nierz, zwlok�em z siennika, zacz��em kopa� po bokach i brzuchu, �eby nie by�o �lad�w, i rzuci�em go na innych le��cych na pod�odze. Nast�pnie ch�opaka wsadzi�em na siennik i zapowiedzia�em mu, �e jak teraz wpu�ci tamtego bydlaka na siennik, to dla odmiany jemu wlej�. Wtedy dopiero zauwa�y�em, �e na sali jest szum. Ka�dy co� gada, a Niemcy wykrzykuj� te� co� pod moim adresem. W�ciek�y, zatrzyma�em si� przed prycz� i wyzywaj�co zapyta�em, czy mo�e kt�remu co� si� nie podoba? Niech lepiej uwa�a, bo i on mo�e oberwa�. M�wi�em to po polsku, bo niemieckiego nie zna�em. Po�o�y�em si� na prycz�. Niemiec pomale�ku podszed�, do siennika i po�o�y� si� cichutko. Ch�opak nic mu nie m�wi�, a �e ja te� ju� troch� oprzytomnia�em, to te� nic nie m�wi�em, bo mog�em oberwa� od wi�ni�w niemieckich albo od dozorc�w. Noc przesz�a spokojnie, je�li nie liczy� tego; �e niesamowicie gryz�y nas pch�y. W wi�zieniach etapowych by�o czysto i bez robactwa, a tu r�ba�y bez lito�ci, a jak jak� z�apa�em i zabi�em, to mia�em wra�enie, �e do ka�dej zabitej sto innych pche� przychodzi�o na pogrzeb i jeszcze bardziej gryz�y, jak gdyby chcia�y si� odegra� za zabit� towarzyszk�. Dachau Rano nast�pnego dnia za�adowano nas w samochody wi�zienne i zawieziono do obozu koncentracyjnego Dachau. Byli�my ubici jak �ledzie w beczce i by�o tak duszno i gor�co, �e nie mieli�my czym oddycha�. Okienka samochod�w mia�y od zewn�trz pochy�e daszki i by�y tylko male�kie szparki, przez kt�re wida� by�o kawa�ek jezdni i nogi przechodni�w na chodnikach. Gdy tylko wsiedli�my do samochodu, kr�ci�em si� tak, �eby opanowa� okienka. Chcia�em zobaczy�, jak wygl�da droga, kt�r� nas wioz�, no i mia�em �wie�e powietrze prosto w usta. Od Monachium do Dachau jest kilkana�cie kilometr�w, wi�c podr� nie trwa�a d�ugo. Wy�adowano nas przed bram� wej�ciow� do obozu i ustawiono w dwuszeregu. Ustawi�em si� razem z He�kiem B. Przysz�o kilku esesman�w i jeden facet po cywilnemu z czerwon� opask� na r�kawie i znaczkiem hitlerowskim w klapie. Nikt nas nie zaczepia� i nikt o nic nie pyta�. Stali�my w ten spos�b chyba d�u�ej ni� godzin� i rozgl�dali�my si� po terenie. Przez bram� dok�adnie wida� by�o plac apelowy i pierwsze baraki dla wi�ni�w. Wtedy po raz pierwszy zobaczy�em pasiaste ubrania wi�ni�w oboz�w koncentracyjnych. Ubrania te roz�mieszy�y mnie, wi�c tr�ci�em He�ka �okciem i pokaza�em mu tych ludzi m�wi�c: - Ty, patrz, jaki dom wariat�w, zobacz, jakie wariackie ciuchy. W ko�cu esesmani zaj�li si� nami. Zacz�li wywo�ywa� nazwiska, sprawdzaj�c, czy wszyscy s�. Po wywo�aniu nazwiska wywo�any odzywa� si� i wszystko sz�o klawo. Wreszcie po wywo�aniu jednego nazwiska nikt si� nie odezwa�. Esesman zawo�a� nazwisko drugi raz - nic. Trzeci raz - nikt si� nie odzywa. Wreszcie kto� si� po�apa�, �e to musi by� ten je�op, kt�rego Niemiec nie chcia� wpu�ci� na siennik, bo on przecie� by� mocno g�uchy. Pokazano na niego i wtedy si� odezwa�, a cywil ze znaczkiem w klapie waln�� go w twarz z jednej i drugiej strony. Zagra�o co� we mnie i tylko mi �apy drgn�y, �eby wyskoczy� i da� mu solidnie po �bie, ale co� mnie powstrzyma�o. Nie strach, nie. Nie zdawa�em sobie absolutnie w tym momencie sprawy z tego, �e uderzenie takiego faceta to wyrok �mierci na mnie, to samob�jstwo. Przecie� nie mia�em �adnego poj�cia, co to jest ob�z koncentracyjny, nie meblem zrozumie�, �e mo�na niewinnego cz�owieka bi� po twarzy. Po wyczytaniu wszystkich zaprowadzono nas do biura, w kt�rym spisywano nasze personalia. Przedtem, jeszcze w wi�zieniu, Willi nauczy� mnie, jak to m�wi si� po niemiecku: imi�, nazwisko, data urodzenia i inne. Ustawi�em si� kt�ry� tam w kolejce i obserwuj�, �e kto chocia� chwil� zawaha si�, jak odpowiedzie� na postawione mu pytanie, to ten dra� drapie go pi�rem po twarzy i ma�e takiemu g�b� atramentem. Wiadomo, �e w takim przypadku obrywali Polacy i Czesi, bo nie wszyscy znali j�zyk niemiecki. Niekt�ry to odchodzi� ca�y pomazany atramentem na g�bie i g�ba taka przypomina�a pisank� wielkanocn�. �eby mnie te� mordy nie umaza�, bez przerwy powtarza�em w my�li, jak wyuczon� lekcj�, kolejne pytania i odpowiedzi. Mia�em spor� trem� i ju� kombinowa�em sobie, ile ja kresek wynios� na g�bie, ale posz�o mi sk�adnie i wyszed�em z tego z czyst� twarz�. Nast�pnym kolejnym zabiegiem by�o fotografowanie nas. I tu zn�w pu�apka. Zastanawia�em si� p�niej, co za bydl� wymy�li�o tali� sztuczk�. A wygl�da�o to tak: pasa�er siada� na drewnianym fotelu, a g�ow� opiera� na specjalnej podp�rce. Przy aparacie sta� esesman i fotografowa�. Mia� on obok siebie r�czk�, tak� jak r�czny hamulec w samochodzie, za poci�gni�ciem kt�rej obraca� si� fotel z fotografowanym. Na pocz�tku by�o zdj�cie z przodu, poruszenie r�czki - fotel obraca� si� i zdj�cie z p�profilu, zn�w obr�t i profil, nast�pne poruszenie r�czki i fotel wraca� do pocz�tkowej pozycji. Gdy fotel stawa� na miejscu, siedz�cy wyskakiwa� z niego w g�r�, jakby go kto wypchn�� spr�yn�. Przygl�dam si� i widz�, �e ka�dy tak energicznie wyskakuje, ogl�da si� za siebie i przygl�da si� siedzeniu fotela. Gdy ju� by�em blisko i mia�em siada� do fotografii, zauwa�y�em po lewej stronie siedzenia co� jak gdyby �epek gwo�dzika z ciemniejszym �rodkiem, tak jakby dziurk�. Z siedzenia wyskoczy� m�j poprzednik, wtedy usiad�em ja. Gdy esesman zrobi� mi ju� trzecie zdj�cie, z profilu, nacisn�� r�czk� i fotel wraca� do w�a�ciwej pozycji. Gdy by� ju� w p� drogi, zeskoczy�em, obejrza�em si�... i tajemnica si� wyda�a. Z guziczka po lewej stronie siedzenia wylaz�a ig�a, d�uga co najmniej na p�tora centymetra, i zanim fotel wr�ci� na miejsce, ju� si� schowa�a. Poniewa� inni te� obserwowali, ka�dy nast�pny wysiada� wcze�niej i nie wiem, czy wielu jeszcze zosta�o uk�utych. Do tej chwili wszystko odbywa�o si� grzecznie. Teraz zaprowadzili nas do k�pieliska i tu ju� rozpocz�� si� taniec. Prawdziwy dom wariat�w. Krzyk, bicie, poganianie. Na pocz�tku nale�a�o zda� swoje cywilne ubranie, kt�re odbierali zapisuj�c dok�adnie ka�d� sztuk�. Potem strzy�enie wszystkich w�os�w, gdziekolwiek kto posiada�, nast�pnie k�pieli wydawanie obozowego pasiastego ubrania, czapki, but�w, bielizny i skarpet. Ze swoich rzeczy mogli�my zostawi� sobie tylko chusteczk� do nosa i pasek do spodni. Ja otrzyma�em ubranie jak z m�odszego brata i dwa lewe buty, i to jeden du�y, drugi ma�y. Du�y by� dobry na moj� nog�, ale �e drugi by� i ma�y, i z tej samej nogi, wi�c podszed�em do tego, kt�ry wydawa� buty, i pokazuj mu, �eby mi wymieni�. Ten z�apa� but, kt�ry mu poda�em, i b�c nim we mnie. Uciek�em i stan��em od niego w przyzwoitej odleg�o�ci. Majtn�� we mnie innym butem. I przed tym zd��y�em si� uchyli�, a gdy go podnios�em, okaza�o si�, �e by� dla mnie dobry, chocia� troch� inny. Buty by�y sk�rzane, nabijane pod spodem gwo�dziami, tak jak buty wojskowe. W obozie ju� wymieni�em ubranie z innym, kt�ry by� ode mnie ni�szy, a dosta� ubranie takie, �e musia� zawija� r�kawy i mankiety od spodni. W ten spos�b ubra�em si� tak, �e by�em troch� podobny do ludzi - o ile w og�le mo�na m�wi�, �e w tych wariackich ciuchach cz�owiek m�g� by� do ludzi podobny. Po ceremonii mycia, strzy�enia i ubierania przeprowadzono nas do obozu i rozdzielono na bloki. Mnie i He�ka B. przydzielili na blok nr 27, sztuba D. M�j numer w Dachau by� 98... - dalej nie pami�tam, czterocyfrowy. Ob�z zbudowany by� w ten spos�b, �e przy placu apelowym sta�a kuchnia oraz k�pieliska, a od placu apelowego bieg�a jedna d�uga droga, po bokach kt�rej sta�y baraki. Po prawej stronie numery nieparzyste, po lewej parzyste. Razem by�o 30 barak�w, a ka�dy barak mia� a cztery sztuby. Ka�da sztuba sk�ada�a si� z jadalni, sypialni, �azienki i ust�pu. Wszystko by�o na miejscu. Po przybyciu na sztub� ka�dy otrzyma� dla siebie miejsce w szafce, mia� w niej do swojej dyspozycji (i odpowiada� za te otrzymane rzeczy) sto�ek, kt�ry w czasie dnia postawiony by� na szafce, aluminiow� misk�, talerz i garnczek oraz n�, widelec, �y�k�, r�cznik, myd�o, �ciereczk� do wycierania naczy�, szczotki i past� do but�w. Sprawia�o to tylko du�o k�opot�w, bo naczynia musia�y by� zawsze czyste a� do przesady. Nie mog�o na nich by� �adnej plamki. Gdy by�a kontrola czysto�ci, to je�li robi� to blokowy czy sztubowy - by�o bicie na miejscu, a je�li esesman, to pisa� raport i dostawa�o si� za to oficjaln� kar� - 25 bykowc�w w ty�ek. Robili tak, �e chuchali na aluminiowe naczynie i je�li pod chuchni�ciem wylaz�a plamka - to bicie. Szafka wewn�trz by�a z surowej, nie malowanej dykty, wi�c codziennie trzeba by�a czy�ci� wszystko wewn�trz szklistym papierem i biedny by� ten, u kt�rego szafka nie wygl�da�a tak, jakby dopiero wysz�a spod maszyny. Jedn� szafk� przydzielam dwom osobom. Sypialnia ��czy�a si� z jadalni�. Sta�y tam �elazne, trzypi�trowe ��ka z siennikami napychanymi podobno maszynowo, bo nie wyobra�am sobie, �eby mo�na by�o tak na�adowa� siennik, �e twardy by� jak deska i jak na desce na nim si� spa�o. Dobre w tym by�o to, �e nie potrzeba by�o nigdy rano poprawia� siennik�w, bo gdy si� wstawa�o, siennik by� taki r�wny jak poprzedniego dnia wieczorem. Na ��kach mieli�my koce w kraciastych, bia�o-niebieskich poszewkach i w takich samych poszewkach by�y podg��wki wypchane s�om�. Sienniki przykrywane by�y bia�ymi prze�cierad�ami. Bielizna po�cielowa i osobista zmieniana by�a co tydzie�. Raz w tygodniu by�a te� k�piel wszystkich wi�ni�w. Otrzyma�em g�rne ��ko, na trzecim pi�trze. W nocy musia�em wyj�� do ust�pu. Nie spa�em jeszcze nigdy na takim wysokim ��ku i by�em zm�czony wra�eniami dnia poprzedniego, wi�c spa�em jak suse� i wy�a��c z ��ka by�em jeszcze w p�nie. Wy�azi�em tak, jak to si� normalnie wychodzi z ��ka: opu�ci�em nogi i wsta�em. Gdy lecia�em na ziemi�, jeszcze si� ca�kowicie nie obudzi�em, dopiero jak r�bn��em o pod�og�, obudzi�em si�. Dobrze, �e nie uderzy�em �bem o jaki� kant �elaznego ��ka, bo wtedy pot�uk�bym si� solidniej. Nast�pnego dnia, w niedziel�, po �niadaniu wezwano nas wszystkich z wczorajszego transportu na plac apelowy. Przyprowadzili nas pisarze blokowi, ka�dy ludzi ze swojego bloku. Dowiedzieli�my si�, �e ma do nas przemawia� komendant obozu. Gdy ju� stali�my z p� godziny, przyszed� wreszcie komendant obozu. By� to jeszcze niestary facet, niskiego wzrostu, w esesma�skim mundurze, w fura�erce na g�owie. Przemawia� do nas, a t�umacze przerabiali jego gadk� na j�zyk polski i czeski. Zacz�� do�� przyjemnie: - Tu s� �ywi, ale ju� umarli... Zrobi�o mi si� tak co� nieklawo, ale my�l� sobie: gadaj zdr�w, przecie� ob�z jest dla ludzi, a widz�, �e tyle ich tu siedzi i nawet dobrze wygl�daj�. Dalsz� jego mow� stre�ci� mo�na by by�o w nast�puj�cy spos�b: �e za wrog� dzia�alno�� nasz� przeciw wielkiej Rzeszy zostali�my odizolowani od zdrowego, tw�rczego narodu i tu teraz odpokutowa� musimy nasze winy. Niech jednak nikt nie stara si� ucieka�, bo z Dachau jeszcze nikt nigdy nie uciek�. Byli tacy, kt�rym uda�o si� wyj�� poza lini� posterunk�w, lecz to nie znaczy, �e uda�o im si� uciec, bo po kilku dniach chwytano ich albo znajdowano ju� nie�ywych, bo umierali z g�odu. A kto zosta� z�apany, na tym wykonywano wyrok �mierci, bo taka jest kara za pr�b� ucieczki. Nie znajdujemy si� w sanatorium, lecz w obozie koncentracyjnym - jak to co chwila przypominali nam kapowie, kt�rzy ganiali nas po placu apelowym. Ganianka zacz�a si� o godzinie 9, a ganiali nas do godziny 16. By�o tam wszystko: biegi, czo�ganie, �abki, przysiady, gimnastyka, turlanie i co tylko kt�ry z nich potrafi� wymy�li�. Bo jak si� jeden zm�czy�, zast�powa� go inny, a my bez przerwy ganiali�my. Widzieli�my, jak roznosz� na bloki obiad - a my ganiali�my. Widzieli�my, jak odnoszono kody do kuchni - a my ganiali�my. Wreszcie przyszed� czas apelu wieczornego i wtedy dopiero dano nam spok�j. Przyzna� musz�, �e, przez ca�y czas gonienia nas po placu nikt nikogo nie uderzy�. Gdy w pewnym momencie wyst�pi� z szeregu jeden starszy facet i co� m�wi� z min� prosz�c� - zrozumia�em tylko s�owo �syfilis� kapo jakby go przeprasza�, pyta�, dlaczego wcze�niej tego nie powiedzia�, i odstawi� go na bok - a reszta �wiczy�a dalej. Ju� na rannym apelu zwr�ci�em uwag�, �e id�c na apeli wracaj�c z apelu wszystkie bloki �piewaj�. Ulica mi�dzy blokami by�a szeroka, wi�c obok siebie sz�o kilka blok�w i wszyscy �piewali. Zabawa polega�a na tym, �e ka�dy blok �piewa� inn� piosenk�, wi�c wychodzi� z tego jeden wielki wrzask. Piosenki �piewano po niemiecku. Ja - poniewa� nie zna�em j�zyka niemieckiego i �adnej ze �piewanych piosenek - uwa�a�em, �e mnie �piew nie dotyczy, bo i tak ju� jest dosy� wrzasku. Okaza�o si�, �e to nieprawda, bo zaraz po ganianiu, gdy po wieczornym apelu wracali�my na bloki, w pewnym momencie oberwa�em solidnego kopniaka w kostk� i ciekawe, �e od razu po�apa�em si�, co to ma znaczy�. Od razu wydar�em mord� jeszcze g�o�niej od innych i mimo �e nie zna�em s��w i melodii, musia�o to wyj�� nie�le, bo nikt mnie wi�cej nie kopa�, a w tym wielkim ryku i tak nikt si� nie rozezna�, co kto �piewa. Jedzenie na blokach wydawane by�o w ten spos�b, �e sztuba wybiera�a zaufanego cz�owieka do wydawania jedzenia i je�li zauwa�ono, �e ten kto� wyr�nia jakich� wi�ni�w spo�r�d swoich koleg�w - zmieniano go na innego. Jedzenie to by�o: na �niadanie p� lita czarnej gorzkiej kawy, kt�ra o tyle by�a dobra, �e by�a gor�ca; na obiad oko�o trzech czwartych litra zupy i do tego kilka kartofli w �upinach; na kolacj� chleb - jeden bochenek na trzech w blokach wi�ni�w pracuj�cych i na czterech w blokach dla nie pracuj�cych, oraz male�ki kawa�ek kie�basy, margaryny, twarogu lub marmolady. Margaryny mog�o by� dwa deka, twarogu czy marmolady p� �y�ki. Prawie ka�dy zjada� swoj� porcj� zaraz na kolacj� i na �niadanie musia�o wystarczy� p� litra gor�cej kawy. Wydawanie obiadu odbywa�o si� tak, �e do kot�a podchodzi�o si� sto�ami, tak jak by�y ustawione na sali. Ka�dy st� mia� sw�j numer i codziennie pierwszy podchodzi� inny st�, z tym �e ten, kt�ry dzisiaj by� pierwszy, nast�pnego dnia by� na ko�cu. Osobna kolejka by�a po dok�adk�. Dok�adka zn�w wydawana by�a kolejno�ci� szafek, a szafki te� by�y numerowane. Ka�dego dnia zapami�tywano, kt�ra szafka ostatnia dosta�a repet�, i nast�pnego dnia zaczynano od nast�pnej. Codziennie repet� otrzymywali tylko blokowi - jedn� misk� dodatkowo - oraz ci, kt�rzy sprz�tali sztub� - po p� porcji. Blokowy bra� te� dla siebie troch� wi�ksze porcje margaryny, marmolady i twarogu, a wydziela� mu te porcje wi�zie� wybrany do wydawania jedzenia. Opisuj� to wszystko dlatego, �eby te warunki i stosunki w Dachau w 1940 r. w tzw. wolnych blokach mo�na by�o por�wna� z karn� kompani� w tym samym Dachau oraz z obozami w Mauthausen i Gusen i karnymi kompaniami w tych obozach. Wszyscy Niemcy na wolnych blokach to wi�niowie polityczni, z czerwonymi winklami. Niemcy z winklami czarnymi (bumelanci) i zielonymi (przest�pcy pospolici i bandyci) byli w karnej kompanii i traktowani byli na r�wni z �ydami. Mieszkali te� na jednym bloku z �ydami. Na drugim bloku karnej kompanii mieszkali wi�niowie z czerwonymi winklami. Na wolnych blokach wielk� sensacj� by�o pobicie wi�nia przez blokowego czy sztubowego, a wielki szum by� w�r�d wi�ni�w na bloku, gdy blokowy podbi� jednemu wi�niowi oko za to, �e ten si� postawi�. Nast�pnego dnia pozna�em m�odego ch�opaka z Ostro��ki, kt�ry by� razem ze swoim ojcem. By� to Janusz Kempisty. Jego ojciec by� stra�nikiem wi�ziennym w Ostro��ce. Przez pierwsze kilka dni pobytu na wolnych blokach, a� do przeniesienia mnie do karnej kompanii, po wieczornym apelu spacerowali�my sobie mi�dzy blokami i na p�awnej ulicy, kt�ra wieczorem zamienia�a si� w alej� spacerow�, i Janusz, kt�ry by� ju� wi�cej ni� dwa tygodnie w obozie, jako stary wi�zie�, wtajemnicza� mnie w sprawy obozowe. Pracowa� on na jakich plantacjach. Opowiada�, �e bez przerwy trzeba tam pracowa� i nawet gdy deszcz pada, te� pracy przerywa� nie wolno. Przestaje si� pracowa� i wcze�nie wraca do obozu, gdy ju� naprawd� jest du�y deszcz, a czasem to kapo potrafi uderzy� w twarz. Przed esesmanami trzeba by�o zdejmowa� czapk�, lecz nie by�o to �ci�le przestrzegane. Zdejmowa�o si� wtedy, je�li ju� wlaz�o si� na niego alba si� po co� do wi�nia zwraca�. Je�li jecha� na rowerze i kilka metr�w z boku, to nikt czapki nie zdejmowa�. Kiedy� id�c razem zdj�li�my czapk� przed jad�cym na rowerze esesmanem, a Janusz da� mi nauk� na przysz�o��, �e przed nim trzeba zdejmowa� czapk�, bo to takie bydl�, �e potrafi zej�� z roweru i kopn�� w ty�ek. Przez tydzie� pobytu na wolnych blokach nie dosta�em �adnego lania. Ta zabawa zacz�a si� dopiero po tygodniu, jak ca�y nasz transport przeniesiony zosta� do karnej kompanii. Jak ju� opisywa�em, pierwszy dzie� pobytu w obozie to by�a ganianka na placu apelowym. Nast�pnego dnia przed po�udniem w��czono mnie do kolumny roboczej, pracuj�cej przy pog��bianiu jakiego� bajorka, na dnie kt�rego by� �wir. Ja odwozi�em ten �wir taczkami w inne miejsce. Kapo pogania� nas do pracy, krzycz�c prawie bez przerwy: �Robi�! Robi�! Pr�dko! Pr�dko!� Stan��em ko�o niego z taczkami i zacz��em mu t�umaczy�, �e ja nie rozumiem po niemiecku s��w: �pr�dko� i �robi�.� Ja rozumiem tylko: �wolno�, �je��, �spa�. Jak on mnie wtedy, kopaniec, pogna�, to od razu zrozumia�em s�owa: �robi� i �pr�dko�, ale jak mnie tylko spu�ci� z oka, to zaraz przy��czy�em si� do grupy, kt�ra nosi�a worki z cementem z magazynu mieszcz�cego si� w szopie na budow� domu znajduj�cego si� o przesz�o trzysta metr�w od magazynu. Pierwszy worek cementu, wagi 50 kg, przenios�em za jednym zamachem, ale �al mi si� zrobi�o samego siebie i postanowi�em si� nie spieszy�. Wi�c do przerwy obiadowej przenios�em jeszcze tylko dwa worki, bo odpoczywa�em z nimi co kilkana�cie metr�w - gdzie tylko znalaz�em wygodne miejsce do odpoczynku. Jak usiad�em w jakim� miejscu, to siedzia�em tak d�ugo, a� mnie jaki kapo lub esesman przep�dzi�. Zawsze mog�em powiedzie�, �e je�li mnie przedtem widzia� siedz�cego, to ja od tamtego czasu ju� nios� trzeci worek. Tego pierwszego dnia pracy nie po�apa�em si�, �e z mojego bloku nie wszystkich bior� do pracy. Ale ju� po po�udniu zauwa�y�em, �e inne bloki stoj� i nikt ich do pracy nie �apie, a z mojego bloku wszyscy si� roz�a��, a z tych kilkunastu, kt�rzy zostaj�, dobieraj� sobie do r�nych grup roboczych. Wygl�da to tak, �e ka�dy pracuj�cy ma swoje sta�e miejsce pracy i do tej samej grupy i tej samej pracy chodzi codziennie, a ci bez sta�ego przydzia�u, tak jak ja, ale mieszkaj�cy na blokach roboczych, kt�re dostaj� wi�ksz� porcj� jad�a, dobierani s� do grup roboczych, w kt�rych jest za ma�o ludzi. I ci z zasady wpadaj� do najgorszej roboty, do kt�rej nikt ju� nie chce i��. Tak te� by�o ze mn�. Po po�udniu nie ustawi�em si� ju� do grupy nosz�cej cement, bo to by�a dla mnie za ci�ka praca. Uda�o mi si� tak, �e wpad�em do jeszcze gorszej roboty, bo do pog��biania dna jakiej� ma�ej rzeczki, czy te� kana�u. Koryto to mog�o mie� 8 metr�w szeroko�ci i stoj�c w wodzie powy�ej kolan du�ymi szuflami wyci�ga�o si� z dna mu� i inne �wi�stwa i wyrzuca�o si� na brzeg. Woda by�a przera�liwie zimna, a nie wolno by�o z niej wyj��, bo po brzegu �azili kapowie i esesmani pilnuj�c, �eby ka�dy robi� i �eby nikt z wody nie wylaz�. Chyba po dw�ch godzinach pracy w wodzie kapo zawo�a� grup� ludzi i kaza� robi� to samo w innym miejscu. Po drodze zatrzyma�em si� nad rowem, �eby poprawi� spodnie, a inni poszli dalej. Zosta�em na brzegu, a za chwil� przy��czy� si� do mnie jaki� m�ody ch�opak z �odzi i razem zacz�li�my wyrzucony na brzeg szlam odrzuca� dalej. Robot� wyszukali�my sobie sami, a ju� nie musieli�my sta� w wodzie i nie by�o nad nami �adnego anio�a str�a. Byli�my przygotowani na to, �e je�li nas kto zapyta, kto nam tu kaza� robi�, powiemy, �e jeden kapo, a �e by�o ich zawsze kilku, wi�c i tak nie dojd�, jak to jest, mog� tylko kaza� nam, robi� co innego. Przy robocie nie wolno by�o z sob� rozmawia�, lecz poniewa� nas nikt nie pilnowa�, to ca�y czas opowiadali�my sobie r�ne rzeczy. W pewnym momencie ja nachyli�em si� nad wod�, �eby wyci�gn�� szufl� troch� b�ota, a on wo�a: �Uwa�aj, bo wpadniesz!...� - i w tym samym momencie sam znalaz� si� w wodzie wrzucony przez przechodz�cego esesmana. Esesman pos�ysza�, �e tamten co� do mnie m�wi�, i widocznie wydawa�o mu si�, �e on mnie przed nim ostrzega�, i dlatego wpakowa� go do wody. Do wieczora robota ju� przesz�a bez �adnych przyg�d. Wieczorem Janusz Kempisty u�wiadomi� mnie o istnieniu blok�w nie pracuj�cych, wi�c postanowi�em nast�pnego dnia zaryzykowa� przerwanie si� po apelu na ich teren. W obozie nale�a�o przyj�� dwie zasady. Pierwsza - to miganie si� od roboty, a druga - to organizowanie jedzenia. W j�zyku obozowym organizowa� co� - to po prostu kra��, ale bez szkody innego wi�nia. Np. zabra� chleb innemu wi�niowi - to by�a kradzie�, lecz zabra� z wagonu czy te� z wozu - to ju� jest zorganizowanie. Organizowa� �arcie nauczy�em si� dopiero w Mauthausen i o tym, jak to si� odbywa�o, opowiem osobno, natomiast z miejsca zacz��em miga� si� od roboty i miga�em si� do ko�ca swego pobytu w obozie. Na przestrzeni tych pi�ciu lat obserwowa�em, �e ludzie, kt�rzy przyszli �wie�o z wolno�ci, w obawie przed biciem pracowali z maksymalnym wysi�kiem i nie organizowali jedzenia. Wynik by� taki, �e bardzo szybko wycie�czali si�, a gdy si� w tym spostrzegli, by�o ju� za p�no, �eby si� wyrwa� z tego stanu, bo ju� byli za s�abi. Koniec takich wiadomy - krematorium po trzech, czterech miesi�cach. W Dachau na wolnych blokach pracowa�em tylko jeden dzie�, bo ju� nast�pnego dnia po apelu przeskoczy�em na koniec innego bloku, kt�ry by� blokiem dla nie pracuj�cych i... uda�o si�. Do roboty nie poszed�em. Ale tu by�o zn�w co� nowego. Ustawili nas na placu apelowym i prowadzili z nami gimnastyk� - prawdopodobnie po to, �eby nam si� w obozie nie nudzi�o. W czasie przerwy obiadowej dowiedzia�em si�, �e cz�� wi�ni�w nie pracuj�cych przechodzi lekcj� �piewu, wi�c i ja po po�udniu ustawi�em si� do kolumny, kt�ra posz�a uczy� si� niemieckich piosenek. Rozdzielili nas na ma�e grupy po oko�o 50 os�b. Ka�da grupa ulokowa�a si� za innym barakiem, a w ka�dej grupie by� jeden facet, co� w rodzaju kapa, kt�ry uczy� nas �piewu. Nauka odbywa�a si� na siedz�co, a poniewa� nauczyciel te� nie by� zachwycony swoj� funkcj�, wi�c robi� du�e przerwy, w czasie kt�rych kaza� nam opowiada�, za co kt�ry z nas siedzi, albo sam opowiada� nam o obozie. Nieklawo mi si� zrobi�o, jak nam powiedzia�, �e z kilku tysi�cy �yje ich jeszcze kilkudziesi�ciu. By� to niemiecki komunista. Twierdzi� on, �e obecnie w Dachau jest raj w por�wnaniu z tym, co by�o na pocz�tku, gdy osadzono tu komunist�w. Twierdzi�, �e obecnie tylko karna kompania jest bardzo ci�ka. Do ko�ca mego pobytu na wolnych blokach zawsze tak si� urz�dza�em, �eby by� w grupie �piewak�w, i kr�ci�em si� zawsze tak, �eby trafi� do tego samego kapa. Karn� kompani�, o kt�rej on opowiada�, znali�my tylko z widzenia i tego te� mieli�my dosy�. Mie�ci�a

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!