4188
Szczegóły |
Tytuł |
4188 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4188 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4188 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4188 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
G�OS NOCY
DEAN R. KOONTZ
THE VOICE OF THE NIGHT
PRZE�O�Y�: JAN KABAT
Starym przyjacio�om �
Harry'emu i Dianie Recardom
Andy'emu i Annie Wickstromom
� kt�rzy, niczym wino, staj� si� z roku na rok coraz lepsi
Zimny dreszcz trwogi przebiega przez �y�y
[WILLIAM SHAKESPEARE, t�um. S. Bara�czak]
CZʌ�
PIERWSZA
l
� Zabi�e� co� kiedykolwiek? � spyta� Roy. Colin zmarszczy� brwi.
� Na przyk�ad co?
Ch�opcy siedzieli na wysokim wzg�rzu po�o�onym przy p�nocnym kra�cu miasta. W dole rozci�ga� si� ocean.
� Wszystko jedno � powiedzia� Roy. � Czy w og�le zabi�e� co� kiedykolwiek?
� Nie wiem, co masz na my�li � powiedzia� Colin.
W oddali, po wodzie, na kt�rej ta�czy�y promienie s�o�ca, p�yn�� ogromny statek, kieruj�c si� na p�noc, w stron� odleg�ego San Francisco. Bli�ej wybrze�a wznosi�a si� platforma wiertnicza. Na opustosza�ej pla�y stado ptak�w niezmordowanie dzioba�o mokry piach w poszukiwaniu swojego lunchu.
� Musia�e� co� przecie� zabi� � powiedzia� Roy niecierpliwie. � A robaki?
Colin wzruszy� ramionami.
� Pewnie. Moskity. Mr�wki. Muchy. I co z tego?
� Jak ci si� to podoba�o?
� Co podoba�o?
� Zabijanie.
Colin patrzy� na niego szeroko otwartymi oczami, wreszcie potrz�sn�� g�ow�.
� Dziwnie si� czasem zachowujesz, Roy. Roy u�miechn�� si� szeroko.
� Lubisz zabija� robaki? � spyta� niespokojnie Colin.
� Czasem.
� Dlaczego?
� To prawdziwy trzask.
Wszystko, co uwa�a� za zabawne, wszystko, co go podnieca�o, Roy nazywa� �trzaskiem".
� Co tu lubi�? � spyta� Colin.
� Odg�os, jaki wydaj�, gdy si� je rozgniata.
� No tak.
� Wyrwa�e� kiedy� modliszce nogi i patrzy�e�, jak pr�buje potem chodzi�? � spyta� Roy.
� To g�upie. Naprawd� g�upie.
Roy odwr�ci� si� w stron� hucz�cego uparcie morza i buntowniczo podpat� si� pod boki, jakby rzuca� wyzwanie nadp�ywaj�cej fali. By�a to typowa dla niego poza � by� urodzonym wojownikiem.
Colin mia� 14 lat, tyle samo co Roy, i nigdy nie rzuca� wyzwania nikomu ani niczemu. Unoszony nurtem wydarze�, nigdy nie pr�bowa� im si� przeciwstawia�. Przekona� si� dawno temu, �e op�r wywo�uje b�l.
Teraz � gdy siedzieli razem na pokrytym rzadk� i such� traw� wzg�rzu � patrzy� z zachwytem na przyjaciela.
Nie odwracaj�c wzroku od morza, Roy spyta�:
� Zdarzy�o ci si� zabi� co� wi�kszego ni� robaki?
� Nie.
� A mnie tak.
� Naprawd�?
� Mn�stwo razy.
� Co zabija�e�? � spyta� Colin.
� Myszy.
� S�uchaj � powiedzia� Colin, nagle co� sobie przypominaj�c � m�j tata zabi� kiedy� nietoperza.
Roy spojrza� na niego.
� Kiedy to by�o?
� Kilka lat temu, w Los Angeles. Mama i tata byli jeszcze razem. Mieli�my dom w Westwood.
� I w�a�nie tam zabi� tego nietoperza?
� Tak. Musia�y chyba mieszka� na strychu. Jeden z nich wpad� do sypialni rodzic�w. To by�o w nocy. Obudzi�em si� i us�ysza�em krzyk mamy.
� By�a nie�le wystraszona, co?
� Przera�ona.
� Naprawd� szkoda, �e tego nie widzia�em.
� Wybieg�em na korytarz i pobieg�em do ich sypialni. Nietoperz lata� pod sufitem.
� By�a naga?
Colin zrobi� zdziwion� min�.
� Kto?
� Twoja matka.
� Oczywi�cie, �e nie.
� My�la�em, �e mo�e spa�a nago, a ty j� zobaczy�e�.
� Nie � powiedzia� Colin. Czu�, �e si� czerwieni.
� Mia�a na sobie peniuar?
� Nie wiem.
� Nie wiesz?
� Nie pami�tam � powiedzia� niepewnie Colin.
� Gdybym to ja j� zobaczy�, zapami�ta�bym, jak dwa razy dwa cztery.
� No c�, chyba mia�a peniuar � powiedzia� Colin. � Tak, teraz sobie przypominam.
W rzeczywisto�ci nie pami�ta�, czy mia�a na sobie pi�am�, czy futro, i nie pojmowa�, dlaczego Roy przywi�zuje do tego a� takie znaczenie.
� By� przezroczysty?
� Co by�o przezroczyste?
� Na lito�� bosk�, Colin! Czy peniuar by� przezroczysty?
� A niby dlaczego mia� by� przezroczysty?
� Czy ty jeste� kretyn?
� Dlaczego mia�bym gapi� si� na w�asn� matk�?
� Bo jest nie�le zbudowana, dlatego.
� Chyba �artujesz!
� Ma �adne piersi.
� Nie b�d� �mieszny, Roy.
� I ma kapitalne nogi.
� Sk�d wiesz?
� Widzia�em j� w kostiumie k�pielowym � powiedzia� Roy. � Jest niez�a.
� Jaka?
� Sexy.
� Jest moj� matk�!
� No to co z tego?
� Czasem mnie zadziwiasz, Roy.
� Jeste� beznadziejny.
� Ja? Rany.
� Beznadziejny.
� Wydawa�o mi si�, �e rozmawiamy o nietoperzu.
� No i co si� sta�o z tym nietoperzem?
� M�j tata przyni�s� miot�� i str�ci� go na pod�og�. Wali� w niego tak d�ugo, a� wreszcie przesta� piszcze�. �a�uj, �e nie s�ysza�e� tego pisku. � Colin wzdrygn�� si�. � To by�o okropne.
� Krew? -H�?
� Czy by�o du�o krwi?
� Nie.
Roy zn�w spojrza� na morze. Nie wydawa� si� poruszony opowie�ci� o nietoperzu.
Ciep�a bryza pl�ta�a mu w�osy. Mia� g�ste, z�ote w�osy i zdrow�, piegowat� twarz, tak�, jakie widuje si� w reklamach telewizyjnych. By� dobrze zbudowany � silny jak na sw�j wiek i atletyczny.
Colin �a�owa�, �e nie wygl�da tak jak Roy.
Pewnego dnia, gdy b�d� bogaty � my�la� � wkrocz� do gabinetu chirurga plastycznego z milionem dolc�w i fotografi� Roya w kieszeni. Ka�� zmieni� sw�j wygl�d. Absolutna metamorfoza. Chirurg zrobi mi p�owe w�osy. A potem spyta: � �Nie chcesz ju� mie� tej chudej, bladej twarzy, co? Nie dziwi� ci si�. Kto by chcia�? Zrobimy z ciebie przystojnego faceta". � Zajmie si� te� moimi uszami. Kiedy sko�czy, nie b�d� ju� takie du�e. I zrobi co� z tymi cholernymi oczami. Nie b�d� ju� musia� nosi� tych grubych szkie�. I jeszcze spyta: �Chcesz, �ebym wzmocni� troch� twoj� klatk� piersiow�, r�ce i nogi? �aden problem. Proste jak drut". � I w�wczas nie b�d� tylko wygl�da� tak jak Roy. B�d� r�wnie mocny jak on i nie b�d� si� ba� niczego, niczego w �wiecie. Tak. Ale chyba b�dzie lepiej, jak wkrocz� do gabinetu z dwoma milionami.
Wci�� obserwuj�c statek p�yn�cy po morzu, Roy powiedzia�:
� Zabija�em tak�e wi�ksze stworzenia.
� Wi�ksze od myszy?
� Pewnie.
� Na przyk�ad?
� Koty.
� Zabi�e� kota?
� Przecie� m�wi�, nie?
� Dlaczego?
� Z nud�w.
� To nie pow�d.
� To by�o co�.
� Rany.
Roy odwr�ci� si�.
� Ale kit � powiedzia� Colin.
Roy przykucn�� przed Colinem i wlepi� w niego wzrok.
� To by� trzask. Naprawd� niez�y trzask.
� Trzask? Zabawa? Co mo�e by� zabawnego w zabiciu kota?
� A dlaczego nie mia�oby by� zabawne? � spyta� Roy. Colin by� jednak sceptyczny.
� Jak go zabi�e�?
� Najpierw wsadzi�em do klatki.
� Jakiej klatki?
� Starej klatki dla ptak�w, trzy stopy kwadratowe.
� Sk�d j� wzi��e�?
� Le�a�a w piwnicy. Kiedy� moja matka mia�a papug�. I kiedy ta papuga zdech�a, nie kupi�a sobie nowej, ale te� zostawi�a klatk�.
� Czy to by� tw�j kot?
� Sk�d. S�siad�w.
� Jak si� nazywa�? Roy wzruszy� ramionami.
� Gdyby ten kot istnia� naprawd�, pami�ta�by� jego imi�.
� Fluffy. Mia� na imi� Fluffy.
� Brzmi przekonuj�co.
� Tak si� w�a�nie nazywa�. Wsadzi�em go do klatki i pracowa�em nad nim za pomoc� drutu do rob�tek.
� Pracowa�e� nad nim?
� Wpycha�em drut mi�dzy pr�ty klatki. Chryste, szkoda, �e tego nie s�ysza�e�.
� Dzi�ki.
� To by� naprawd� stukni�ty kot. Prycha�, wrzeszcza� i pr�bowa� mnie podrapa�.
� Wi�c zabi�e� go drutem dziewiarskim?
� Nie. Te druty tylko go rozw�cieczy�y.
� Nietrudno si� domy�li�.
� P�niej przynios�em z kuchni d�ugi widelec do mi�sa i tym go zabi�em.
� Gdzie byli wtedy twoi rodzice?
� W pracy. Zakopa�em kota i wytar�em krew przed ich powrotem do domu.
Colin potrz�sn�� g�ow� i westchn��.
� Co za bujda.
� Nie wierzysz mi?
� Nigdy nie zabi�e� �adnego kota.
� Po co mia�bym zmy�la� co� takiego?
� Chcesz mnie sprawdzi�. Chcesz, �eby zrobi�o mi si� niedobrze.
Roy wyszczerzy� z�by.
� A zrobi�o ci si� niedobrze?
� Oczywi�cie, �e nie.
� Troch� zblad�e�.
� Nie mo�esz przyprawi� mnie o md�o�ci, poniewa� nigdy nic takiego si� nie wydarzy�o. Nie by�o �adnego kota.
Oczy Roya by�y zimne i przenikliwe. Colinowi wyda�o si�, �e to ostre spojrzenie przewierca go jak widelec do mi�sa.
� Jak d�ugo mnie znasz? � spyta� Roy.
� Od dnia, w kt�rym sprowadzili�my si� tutaj z mam�.
� Wi�c jak d�ugo?
� Wiesz przecie�. Od pierwszego czerwca. Miesi�c.
� Czy chocia� raz ci� ok�ama�em? Nie. Poniewa� jeste� moim przyjacielem. Nie ok�ama�bym przyjaciela.
� Niezupe�nie k�amiesz. Po prostu bawisz si� w jak�� gr�.
� Nie lubi� gier.
� Ale lubisz sobie po�artowa�.
� Teraz nie �artuj�.
� Oczywi�cie, �e �artujesz. Podpuszczasz mnie. Jak tylko powiem, �e wierz� w t� histori� z kotem, wy�miejesz mnie. Nie dam si� na to z�apa�.
� No c� � powiedzia� Roy. � Pr�bowa�em.
� Ha! Wi�c jednak mnie podpuszcza�e�!
� Je�li tak uwa�asz, to w porz�dku.
Roy odszed� na bok. Zatrzyma� si� dwadzie�cia st�p od Colina i zn�w odwr�ci� si� w stron� morza. Jak zahipnotyzowany wpatrywa� si� w zamglony horyzont. Colin, kt�ry by� zapalonym czytelnikiem literatury sf, mia� wra�enie, �e Roy nawi�zuje telepatyczn�, tajemn� wi� z czym�, co kry�o si� daleko, w g��bokiej, ciemnej, wzburzonej wodzie.
� Roy? � �artowa�e�, m�wi�c o tym kocie?
Roy odwr�ci� si�, popatrzy� na niego zimno i u�miechn�� si� szeroko.
Colin te� si� u�miechn��.
� No tak. Wiedzia�em. Pr�bowa�e� zrobi� ze mnie g�upca.
2
Colin po�o�y� si� p�asko na plecach, zamkn�� oczy i przez chwil� pra�y� si� na s�o�cu.
Nie m�g� przesta� my�le� o kocie. Pr�bowa� wyobrazi� sobie przyjemne rzeczy, ale ka�da zamienia�a si� w obraz zakrwawionego kota w klatce dla ptak�w. Zwierz� mia�o szeroko otwarte oczy, martwe, ale wci�� czujne. Colin by� pewien, �e kot czeka, by zbli�y� si� do niego, �e poluje na okazj� i za chwil� wysunie swe ostre jak brzytwa pazury.
Co� uderzy�o go w stop�.
Usiad� przestraszony.
Roy patrzy� na niego z g�ry.
� Kt�ra godzina?
Colin zamruga� i spojrza� na zegarek.
� Dochodzi pierwsza.
� Rusz si�. Wstawaj.
� Dok�d idziemy?
� Moja stara pracuje popo�udniami w sklepie z upominkami � powiedzia� Roy. � Mamy dla siebie ca�y dom.
� Co b�dziemy tam robi�?
� Chcia�bym ci co� pokaza�.
Colin wsta� i otrzepa� z piaszczystej ziemi d�insy.
� Chcesz mi pokaza�, gdzie zakopa�e� kota?
� My�la�em, �e nie wierzysz w t� histori�.
� Bo nie wierz�.
� Wi�c daj sobie spok�j. Chc� ci pokaza� kolejk�.
� Jak� kolejk�?
� Zobaczysz. To prawdziwy trzask.
� �cigamy si� a� do miasta?
� Jasne.
� Jazda! � krzykn�� Colin.
Jak zwykle Roy pierwszy dopad� roweru. By� ju� o pi��dziesi�t jard�w dalej, p�dz�c pod wiatr, zanim Colin zd��y� postawi� stop� na pedale.
Samochody, furgonetki, wozy campingowe, powolne karawany mieszkalne przepycha�y si� w poszukiwaniu dogodnego miejsca na dwupasmowej asfaltowej szosie. Colin i Roy jechali po zabrudzonym olejem poboczu.
Przez wi�kszo�� roku na Seaview Road ruch by� niewielki. Przyjezdni korzystali z obwodnicy okalaj�cej Santa Leone.
W czasie sezonu miasto by�o zat�oczone. P�ka�o w szwach od turyst�w, jad�cych zbyt szybko i zbyt nieuwa�nie. Zdawa�o si�, �e �cigaj� ich demony. Zachowywali si� jak szale�cy, gnaj�c na z�amanie karku w poszukiwaniu wypoczynku, wypoczynku, wypoczynku.
Colin zjecha� z ostatniego wzg�rza, kieruj�c si� w stron� peryferii Santa Leone. Wiatr ch�osta� go po twarzy, pl�ta� w�osy i przep�dza� k��by samochodowych spalin.
U�miecha� si� bezwiednie. Ju� dawno nie czu� si� tak dobrze.
Mia� powody do zadowolenia. Czeka�y go jeszcze dwa miesi�ce jasnego kalifornijskiego lata, dwa miesi�ce wolno�ci przed pocz�tkiem roku szkolnego. Poza tym, po odej�ciu ojca, nie ba� si� ju� codziennych powrot�w do domu.
Wci�� prze�ywa� rozw�d rodzic�w. Ale ich rozstanie by�o lepsze od g�o�nych i tak bardzo bolesnych awantur, kt�re przez kilka �adnych lat stanowi�y nieod��czny rytua� ka�dej nocy.
Czasem, w snach, Colin wci�� s�ysza� wykrzykiwane oskar�enia, nietypowe dla matki wulgarne s�owa, kt�rych u�ywa�a w szczytowym momencie k��tni, nieunikniony odg�os wymierzanego przez ojca ciosu, wreszcie p�acz. Bez wzgl�du na to, jak ciep�o by�o w sypialni, zawsze budzi� si� przemarzni�ty i dr��cy, cho� oblany potem.
Nie by� blisko zwi�zany z matk�, ale �ycie z ni� by�o przyjemniejsze ni� z ojcem. Matka nie podziela�a ani nawet nie rozumia�a jego zainteresowa� � sf, horrory, komiksy, opowie�ci o wilko�a-kach i wampirach, filmy grozy � nigdy jednak nie zabrania�a mu zajmowa� si� takimi rzeczami, tak jak pr�bowa� robi� to ojciec.
Ale to, co naprawd� uczyni�o go szcz�liwym, nie mia�o nic wsp�lnego z rodzicami. Chodzi�o o Roya Bordena. Po raz pierwszy w �yciu Colin mia� przyjaciela.
By� zbyt nie�mia�y, by �atwo nawi�zywa� przyja�nie.
Czeka�, a� kto� inny zbli�y si� do niego, nawet je�li wiedzia�, �e jest ma�o prawdopodobne, by ktokolwiek zainteresowa� si� chudym, niezgrabnym, kr�tkowzrocznym, zatopionym w ksi��kach ch�opcem, kt�ry nie przepada za sportem i niecz�sto ogl�da telewizj�.
Roy Borden by� pewny siebie i towarzyski. Cieszy� si� znaczn� popularno�ci� w�r�d r�wie�nik�w. Colin podziwia� go i zazdro�ci� mu. Niemal ka�dy ch�opiec w mie�cie by�by dumny, gdyby m�g� uchodzi� za przyjaciela Roya. Z powod�w, kt�rych Colin nie rozumia�, Roy wybra� w�a�nie jego. W��czenie si� po mie�cie z kim� takim jak Roy, powierzanie mu swoich tajemnic, wys�uchiwanie jego sekret�w � wszystko to by�o dla Colina czym� zupe�nie nowym. Czu� si� jak �a�osny �ebrak, obdarzony w cudowny spos�b �ask� wielkiego ksi�cia.
Colin ba� si�, �e wszystko to sko�czy si� tak nagle, jak nagle si� zacz�o. Ta my�l przyprawia�a go o szybkie bicie serca. Czu� sucho�� w ustach.
Zanim spotka� Roya, by� zawsze samotny. Jednak teraz, gdy ju� pozna� smak przyja�ni, powr�t do dawnego stanu by�by zbyt bolesny.
Dotar� do podn�a d�ugiego wzniesienia.
Roy, kt�ry min�� kolejn� przecznic�, skr�ci� na rogu w prawo.
Colinowi przysz�o nagle do g�owy, �e przyjaciel m�g� sobie z niego zakpi�, znikn�� gdzie� w dole ulicy i ukry� si� przed nim na zawsze. By�a to szalona my�l, ale Colin nie m�g� si� od niej uwolni�.
Pochyli� si� nisko nad kierownic�. Poczekaj na mnie, Roy. Poczekaj, prosz�! � powtarza� w my�li. Peda�owa� szale�czo, pr�buj�c dogoni� przyjaciela.
Kiedy skr�ci� na rogu, zobaczy� z ulg�, �e Roy nie znikn��, a nawet zwolni�. Odwr�ci� si� szukaj�c go wzrokiem. Colin pomacha� mu. Dzieli�a ich odleg�o�� zaledwie dziesi�ciu jard�w. Ju� si� nie �cigali � obydwaj wiedzieli, kto b�dzie zwyci�zc�.
Roy skr�ci� w w�sk� uliczk� obro�ni�t� daktylowcami. Colin jecha� za nim, zanurzaj�c si� w mi�kkie cienie, kt�re rzuca�y palmowe li�cie poruszane wiatrem.
Tamta rozmowa na wzg�rzu wci�� powraca�a do niego jak echo.
� Zabi�e� kota?
� No przecie� m�wi�, nie.
� Dlaczego to zrobi�e�?
� Z nud�w.
Colin mia� wra�enie, nie po raz pierwszy zreszt� w ci�gu ostatniego tygodnia, �e Roy poddaje go pr�bie. By� przekonany, �e koszmarna opowie�� o kocie jest w�a�nie tak� pr�b�, ale nie wiedzia�, czy zareagowa� w�a�ciwie. Zda� egzamin czy obla�?
Cho� nie m�g� odgadn��, jakiej odpowiedzi oczekiwa� Roy, wyczuwa� instynktownie, dlaczego podda� go temu sprawdzianowi.
Wiedzia�, �e przyjaciel skrywa wspania�y, a mo�e nawet przera�aj�cy sekret, co�, czym chce si� z nim podzieli�, ale pragnie si� upewni�, �e Colin zas�uguje na zaufanie.
Roy nigdy nie zdradzi� swojej tajemnicy � ani jednym s�owem, ale mo�na j� by�o dostrzec w jego oczach. Colin widzia� tylko jaki� niewyra�ny zarys czego� gro�nego i fascynuj�cego, ale nie m�g� zobaczy� �adnych szczeg��w i zastanawia� si�, co te� to mo�e by�.
3
Gdy byli dwie przecznice od domu, Roy skr�ci� w lewo, w inn� ulic� i przez chwil� Colin zn�w by� prawie pewien, �e przyjaciel chce go zgubi�. Ale on wjecha� na podjazd przy jednym z budynk�w i zsiad� z roweru. Colin zatrzyma� si� obok niego.
By� to �adnie utrzymany, bia�y dom z ciemnoniebieskimi okiennicami. W otwartym gara�u sta�a dwuletnia honda accord, a pod uniesion� mask� pochyla� si� jaki� m�czyzna. By� oddalony od Roya i Colina o jakie� trzydzie�ci st�p i nie zd��y� si� jeszcze zorientowa�, �e ma towarzystwo.
� Co my tu robimy? � spyta� Colin.
� Chc�, �eby� pozna� trenera Malinoffa.
� Kogo?
� Trenuje pierwsz� reprezentacj� junior�w w futbolu � wyja�ni� Roy. � Chc�, �eby� go pozna�.
� Po co?
� Zobaczysz.
Roy podszed� do m�czyzny.
Colin ruszy� niech�tnie za nim. Poznawanie nowych ludzi nie by�o jego mocn� stron�. Nigdy nie wiedzia�, jak si� zachowa�, ani co powiedzie�. By� przekonany, �e pierwsze wra�enie, jakie wywiera na obcych, jest fatalne, i dlatego nie znosi� podobnych sytuacji.
Trener Malinoff uni�s� g�ow� znad silnika hondy, gdy us�ysza� zbli�aj�cych si� ch�opc�w. By� wysokim, barczystym, jasnow�osym m�czyzn� o szaroniebieskich oczach. Gdy zobaczy� Roya, u�miechn�� si� szeroko.
� Hej, Roy, z czym przychodzisz?
� Trenerze, to jest Colin Jacobs. Jest tu nowy. Przeprowadzi� si� z Los Angeles. Od jesieni b�dzie chodzi� do Centralnej. Do mojej klasy.
Malinoff wyci�gn�� ogromn�, tward� d�o�.
� Mi�o ci� pozna�.
Colin przywita� si� niezgrabnie, jego w�asna drobna d�o� znikn�a w nied�wiedzim u�cisku Malinoffa. Palce trenera by�y troch� lepkie.
Zwracaj�c si� do Roya, Malinoff spyta�:
� Jak ci mija lato, kolego?
� Nie�le � powiedzia� Roy. � Ale g��wnie zabijam czas i czekam na koniec sierpnia, kiedy zaczn� si� przedsezonowe treningi.
� To b�dzie wspania�y rok � powiedzia� trener.
� Wiem � odpowiedzia� Roy.
� Jeste� tak samo dobry, jak w zesz�ym roku � stwierdzi� Malinoff - i mo�e trener Penneman pozwoli ci pod koniec sezonu zagra� przez jedn� kwart� w pierwszej reprezentacji.
� Naprawd� tak pan uwa�a?
� Co si� tak dziwisz? Jeste� najlepszym graczem w dru�ynie junior�w i dobrze o tym wiesz. Fa�szywa skromno�� to nic dobrego, kolego.
Roy i trener zacz�li omawia� strategi� futbolu, podczas gdy Colin milcza�. Ten temat by� mu ca�kowicie obcy. Nigdy nie przejawia� zainteresowania sportem. Gdy pytano go o jak�kolwiek dyscyplin� lekkoatletyczn�, zawsze odpowiada�, �e sport go nudzi i �e woli czyta� ksi��ki i ogl�da� filmy. Tak naprawd�, cho� literatura i kino dawa�y mu mn�stwo satysfakcji, czasem �a�owa�, �e nie mo�e prze�y� tej szczeg�lnej solidarno�ci, kt�ra ��czy sportowc�w. Ch�opcu takiemu jak on, stoj�cemu z boku, �wiat sportu wydawa� si� fascynuj�cy i intryguj�cy, nie marzy� o nim jednak: mia� �wiadomo��, �e natura nie da�a mu niczego, co mog�oby uczyni� go licz�cym si� zawodnikiem. Ze swoj� kr�tkowzroczno�ci�, chudymi nogami i szczup�ymi ramionami zawsze by� tylko s�uchaczem i obserwatorem � nigdy zawodnikiem.
Malinoff i Roy rozmawiali o futbolu jeszcze przez jak�� chwil�, po czym Roy spyta�:
� A co z mened�erem dru�yny, trenerze?
� A o co chodzi?
� No c�, w zesz�ym roku mia� pan Boba Freemonta i Jima Safinelli. Ale rodzice Jima przeprowadzili si� do Seattle, a Bob b�dzie obs�ugiwa� dru�yn� dopiero w nast�pnym sezonie. Potrzebuje pan kilku nowych ch�opak�w.
� Masz kogo� konkretnego na my�li? � spyta� Malinoff.
� Tak�powiedzia� Roy.�Mo�e by tak da� szans� Colinowi? Colin otworzy� oczy ze zdumienia.
Trener przyjrza� mu si� krytycznie.
� Wiesz, o co chodzi, Colin?
� Dostaniesz sw�j w�asny str�j � wyja�ni� Roy. � B�dziesz siedzia� na �awce obok zawodnik�w podczas ka�dego meczu. I b�dziesz je�dzi� naszym autobusem na wszystkie zamiejscowe rozgrywki.
� Roy m�wi tylko o przyjemnych stronach tej pracy � powiedzia� trener. � To drobne korzy�ci wynikaj�ce z funkcji mened�era dru�yny. B�dziesz mia� r�wnie� obowi�zki. Na przyk�ad zbieranie i przygotowywanie stroj�w do prania. Dostarczanie r�cznik�w. B�dziesz si� musia� nauczy�, jak masowa� zawodnikom szyje i ramiona. B�dziesz za�atwia� dla mnie r�ne sprawy. I to te� nie b�dzie wszystko. Na twoje barki spadnie wielka odpowiedzialno��. My�lisz, �e dasz rad�?
Nagle, po raz pierwszy w �yciu, Colin ujrza� samego siebie nie jako biernego obserwatora, ale jako uczestnika. Kogo�, kto obraca si� we w�a�ciwych kr�gach, obcuje z ch�opakami, kt�rzy cieszyli si� w szkole najwi�ksz� popularno�ci�. W g��bi duszy wiedzia�, �e mened�er zespo�u jest �agodniejszym okre�leniem ch�opca na posy�ki, ale odpycha� od siebie wszelkie negatywne wyobra�enia o swojej przysz�ej funkcji. Najwa�niejsz� rzecz� � niewiarygodn� wprost rzecz� � by�o to, �e mia� sta� si� cz�ci� �wiata, dot�d tak odleg�ego i obcego. B�dzie akceptowany przez zawodnik�w; przynajmniej w jakim� stopniu b�dzie jednym z ch�opak�w. Jednym z ch�opak�w! Obraz �ycia mened�era, jaki pojawi� si� w jego wyobra�ni, by� osza�amiaj�cy i niezwykle poci�gaj�cy. Bo Colin sta� zawsze z boku. Nie m�g� do ko�ca uwierzy�, �e to wszystko dzieje si� naprawd�.
� No i co? � spyta� trener Malinoff. � My�lisz, �e b�dziesz dobrym mened�erem?
� B�dzie doskona�y � powiedzia� Roy.
� Chcia�bym spr�bowa� � powiedzia� Colin. Zasch�o mu w ustach.
Malinoff jeszcze raz spojrza� na Colina, wreszcie skin�� g�ow�.
� OK. Jeste� mened�erem dru�yny, synu. Przyjd� z Royem na pierwszy trening dwudziestego sierpnia. I przygotuj si� na ci�k� prac�.
� Tak, prosz� pana. Dzi�kuj�, prosz� pana.
Id�c obok Roya w stron� rower�w, Colin czu� si� wy�szy i silniejszy ni� jeszcze par� minut wcze�niej. U�miecha� si� szeroko.
� Spodobaj� ci si� podr�e naszym autobusem � powiedzia� Roy. � B�dzie �wietna zabawa.
Wsiadaj�c na rower, Colin wyb�ka�:
� Roy, ja... no... my�l�... jeste� najlepszym przyjacielem, jakiego mo�na pragn��.
� Hej, zrobi�em to w takim samym stopniu dla ciebie, jak dla siebie � powiedzia� Roy. � Te wyjazdy na mecze bywaj� czasem nudne. Ale jak b�dziemy razem, to nie b�dziemy nudzi� si� nawet przez chwil�. No, a teraz jedziemy do mojego domu. Chc� ci pokaza� t� kolejk�.
Ruszy� przed siebie.
Jad�c za Royem po zacienionym i upstrzonym s�onecznymi cieniami chodniku, Colin zastanawia� si�, podniecony i troch� oszo�omiony, czy to w�a�nie funkcja mened�era by�a tym, co wymaga�o pr�by, kt�rej poddawa� go Roy. Czy to by� ten sekret skrywany przez przyjaciela ca�y ubieg�y tydzie�? Colin zastanawia� si� nad tym przez chwil�, ale zanim dotarli do domu Borden�w, uzna�, �e Roy ukrywa co� innego, co� znacznie wa�niejszego, tak wa�nego, �e on, Colin, nie okaza� si� jeszcze godnym, by to pozna�.
4
Weszli do domu przez drzwi kuchenne.
� Mamo? � zawo�a� Roy. � Tato?
� M�wi�e�, �e nie ma ich w domu.
� Sprawdzam tak na wszelki wypadek. Lepiej si� upewni�. Gdyby nas przy�apali...
� Przy�apali na czym?
� Nie wolno mi bawi� si� t� kolejk�.
� Roy, nie chc� podpa�� twoim rodzicom.
� Wszystko b�dzie dobrze. Poczekaj tu. � Roy skierowa� si� pospiesznie w stron� salonu. � Jest tam kto?
Colin by� tu wcze�niej tylko dwa razy i teraz, tak jak wtedy, by� zdumiony nieskaziteln� czysto�ci� otoczenia. Kuchnia l�ni�a. Pod�oga by�a �wie�o wyszorowana i wywoskowana. Blaty szafek �wieci�y niemal jak lustra. Nigdzie nie zosta�y �adne brudne naczynia. Sto�u nie szpeci�y pozostawione okruchy. W zlewie nie by�o ani jednej plamki. �cian nie zdobi�y kuchenne drobiazgi � garnki, patelnie, �y�ki i chochle pochowano starannie w szufladach i dok�adnie odkurzonych szafkach. Najwidoczniej pani Borden nie przepada�a za ozdobami; nigdzie nie by�o �ladu zawieszonego dla dekoracji talerza, makatki z wyszyt� sentencj�, p�ki na przyprawy, kalendarza czy jakiejkolwiek zb�dnej rzeczy. Trudno by�o sobie wyobrazi�, �e kto� przygotowuje sobie tutaj prawdziwe jedzenie. Dom wygl�da� tak, jakby pani Borden wykonywa�a bez przerwy kolejne skomplikowane zabiegi � najpierw skrobanie, potem szorowanie, nast�pnie czyszczenie, mycie, p�ukanie, polerowanie, wyg�adzanie � na podobie�stwo stolarza, kt�ry szlifuje papierem �ciernym kawa�ek drewna, zaczynaj�c od gruboziarnistego, a ko�cz�c na najdelikatniejszym.
Nie mo�na by�o powiedzie�, by matka Colina gospodarzy�a w brudnej kuchni. Zatrudniali sprz�taczk�. Przychodzi�a dwa razy w tygodniu i pomaga�a w porz�dkach. Ale ich kuchnia nie by�a tak czysta jak ta.
Roy twierdzi�, �e jego matka nie zgodzi�a si� zatrudni� sprz�taczki. Nie wierzy�a, by ktokolwiek na �wiecie podziela� jej pogl�dy na czysto��. Nie m�g� zadowoli� jej dom, w kt�rym panowa� porz�dek � musia�o by� sterylnie.
Roy wr�ci� do kuchni.
� Nikogo nie ma. Pobawmy si� troch� kolejk�.
� Gdzie ona jest?
� W gara�u.
� Do kogo nale�y?
� Do mojego starego.
� I nie wolno ci jej dotyka�?
� Pieprzy� go. Nigdy si� nie dowie.
� Nie chc�, �eby twoi starzy w�ciekli si� na mnie.
� O rany, Colin, jakim cudem mogliby si� dowiedzie�?
� Czy to w�a�nie ten sekret?
Roy zd��y� ju� prawie si� odwr�ci�. Teraz spojrza� na Colina.
� Jaki sekret?
� Skrywasz go. I nie mo�esz wytrzyma�, by mi go zdradzi�.
� Sk�d wiesz?
� Widz�... jak si� zachowujesz. Sprawdza�e� mnie, �eby si� przekona�, czy mo�esz mi ufa�.
Roy pokiwa� g�ow�.
� Sprytny jeste�.
Colin wzruszy� ramionami, czuj�c zak�opotanie.
� Nie, nie, naprawd� jeste� sprytny. Prawie czytasz w moich my�lach.
� Wi�c jednak mnie sprawdza�e�.
� Owszem.
� A ta g�upia historia o kocie...
� ...by�a prawdziwa.
� Akurat.
� Uwierz w ni�, radz� ci.
� Wci�� mnie sprawdzasz.
� Mo�e.
� Wi�c jest jaki� sekret?
� I to wielki.
� Kolejka?
� Niezupe�nie. To tylko male�ka jego cz��.
� A co jeszcze? Roy wyszczerzy� z�by.
W tym u�miechu i w tych jasnoniebieskich oczach by�o co� dziwnego, co�, co sprawi�o, �e Colin chcia� si� odsun�� od swego przyjaciela. Ale wci�� tkwi� w miejscu.
� Powiem ci�stwierdzi� Roy. � Ale dopiero wtedy, gdy b�d� gotowy.
� Kiedy to b�dzie?
� Wkr�tce.
� Mo�esz mi zaufa�.
� Dopiero wtedy, gdy b�d� gotowy. A teraz chod�. B�dziesz zachwycony kolejk�.
Colin pod��y� za Royem i wyszli z kuchni, zamykaj�c za sob� bia�e drzwi. Za drzwiami by�y dwa stopnie, kt�rymi schodzi�o si� wprost do gara�u. I jeszcze co� � miniaturowe tory kolejowe.
� O rany...
� Ale trzask, co?
� Gdzie tw�j tata parkuje samoch�d?
� Zawsze przed gara�em. Tu nie ma miejsca.
� Kiedy to wszystko zgromadzi�?
� Zacz�� zbiera�, gdy by� jeszcze dzieckiem � powiedzia� Roy. � Co roku dodawa� co� nowego. To jest warte ponad pi�tna�cie tysi�cy dolar�w.
� Pi�tna�cie tysi�cy! Komu chcia�oby si� p�aci� tyle pieni�dzy za kilka zabawek?
� Ludziom, kt�rzy powinni urodzi� si� w lepszych czasach. Colin zrobi� zdziwion� min�.
� Co?
� Tak m�wi m�j stary. Twierdzi, �e ludzie, kt�rzy lubi� kolejki elektryczne, powinni �y� w lepszym, czystszym, przyjemniejszym i lepiej urz�dzonym �wiecie.
� A co to znaczy?
� Cholera wie. Ale tak w�a�nie m�wi. Potrafi przez godzin� gada� o tym, jaki dobry by� �wiat, gdy by�y tylko poci�gi, a nie wymy�lono jeszcze samolot�w. Mo�e zanudzi� cz�owieka na �mier�.
Kolejk� ustawiono na si�gaj�cej pasa platformie, kt�ra zajmowa�a niemal ca�y gara� na trzy samochody. Przy trzech bokach by�o akurat tyle miejsca, by si� przecisn��. Przy czwartym, na kt�rym zamocowano konsolet� z prze��cznikami, sta�y dwa taborety, w�ski st� i szafka na narz�dzia.
Ca�� platform� zajmowa� miniaturowy model �wiata. By�y tam g�ry i doliny, strumienie, rzeki i jeziora, ��ki upstrzone male�kimi polnymi kwiatami, lasy, w kt�rych mieszka�y p�ochliwe jelenie, wychylaj�ce si� z cienia w�r�d drzew, miasteczka jak z poczt�wek, samotne domostwa, realistycznie odtworzone postaci ludzi, wykonuj�cych mn�stwo codziennych czynno�ci, samochody osobowe, ci�ar�wki, motocykle, rowery, zgrabne domy z ogrodzeniami, cztery dworce � jeden w stylu wiktoria�skim, jeden szwajcarski, jeden w�oski i hiszpa�ski � a tak�e sklepy, ko�cio�y i szko�y. Wsz�dzie bieg�y szyny � wzd�u� rzek, przez miasta, doliny, dooko�a wzg�rz, po mostach, prz�s�owych i zwodzonych, przez dworce, w g�r� i w d�, tam i z powrotem, tworz�c zgrabne p�tle, linie proste, gwa�towne skr�ty, odcinki w kszta�cie podk�w i w�e.
Colin okr��a� powoli platform�. Os�upia�y ze zdumienia przygl�da� si� temu iluzorycznemu �wiatu. Iluzji nie mog�a rozwia� nawet bardzo bliska obserwacja. Nawet z odleg�o�ci jednego cala las wygl�da� jak prawdziwy � ka�de drzewo by�o wykonane po mistrzowsku. Domy wyposa�ono w najdrobniejsze nawet elementy, ��cznie z rynnami, uchylanymi oknami, podjazdami wy�o�onymi drobniutkimi kamykami i telewizyjnymi antenami, kt�re zabezpieczono cieniutkimi linkami napinaj�cymi. Samochody nie by�y tylko modelami do zabawy. By�y to starannie wykonane male�kie modele prawdziwych woz�w; we wszystkich, z wyj�tkiem tych, kt�re sta�y zaparkowane przy ulicach czy przed gara�ami, siedzia� kierowca, czasem r�wnie� pasa�erowie, a niekiedy kot albo pies, usadowiony na tylnym siedzeniu.
� Ile z tego wszystkiego zrobi� tw�j tata sam?
� Wszystko, opr�cz poci�g�w i kilku samochod�w.
� To fantastyczne.
� Na zrobienie jednego z tych ma�ych domk�w potrzebuje ca�ego tygodnia, czasem nawet wi�cej, je�li jest to co� specjalnego. Nad ka�dym z tych dworc�w sp�dzi� ca�e miesi�ce.
� Kiedy sko�czy�?
� Nie sko�czy� � powiedzia� Roy. � Nigdy nie sko�czy � chyba �e umrze.
� Ale tego nie da si� ju� powi�kszy� � powiedzia� Colin. � Nie ma ju� miejsca.
� Nie powi�kszy�, tylko ulepszy� � sprostowa� Roy. W jego g�osie pojawi�a si� jaka� nowa nuta. � Colin wyczu� okrucie�stwo i ch��d, cho� Roy wci�� si� u�miecha�. � Stary ca�y czas wprowadza jakie� ulepszenia. Po powrocie z pracy nie robi nic innego, tylko tutaj grzebie. Podejrzewam, �e nie ma nawet czasu, �eby wypiep-rzy� moj� star�.
Takie rozmowy zawsze wprawia�y Colina w zak�opotanie i nigdy nie bra� w nich udzia�u. Uwa�a� si� za znacznie mniej do�wiadczonego i obytego ni� Roy i stara� si� ze wszystkich si� mu dor�wna�. Nie m�g� si� jednak przem�c i czu� swobodnie, gdy s�ysza� wulgarne s�owa czy uwagi na temat seksu. Zarumieni� si�, nie wiedz�c co powiedzie�. Czu� si� dziecinnie i g�upio.
� Wymyka si� tutaj ka�dej nocy � powiedzia� Roy tym nowym, zimnym tonem. � Czasem nawet zabiera ze sob� kolacj�. Taki sam �wir jak matka.
Colin czyta� mn�stwo na r�ne tematy, ale na psychologii si� nie zna�. Mimo to, im d�u�ej podziwia� miniaturki, zyskiwa� tym wi�ksz� pewno��, �e owo skrajne przywi�zanie do szczeg�u pana Bordena by�o wyrazem tej samej fanatycznej dba�o�ci o porz�dek i czysto��, z jak� pani Borden prowadzi�a swoj� bitw�, by jej dom l�ni� jak sala operacyjna.
Zastanawia� si�, czy rodzice Roya mogli by� normalni. Nie byli oczywi�cie par� szalej�cych psychopat�w. Nie zostali przecie� oficjalnie uznani za chorych psychicznie.
Nie doszli jeszcze do tego, by siedzie� w k�cie, m�wi� do siebie i zjada� muchy. Mo�e byli tylko troch� pomyleni. Po prostu odrobink� stukni�ci. By� mo�e, z biegiem czasu, ich stan b�dzie si� pogarsza� i wreszcie, po dziesi�ciu czy pi�tnastu latach, naprawd� zaczn� zjada� muchy. Z pewno�ci� by�o si� nad czym zastanawia�.
Colin zdecydowa�, �e je�li on i Roy pozostan� przyjaci�mi na ca�e �ycie, to b�dzie odwiedza� ten dom jeszcze tylko przez nast�pne dziesi�� lat. P�niej postanowi� unika� pa�stwa Borden�w. Tak, �e jak ju� zupe�nie zwariuj�, to nie b�d� mogli po�o�y� na nim swych �ap i zmusi� go do jedzenia much albo, co gorsza, por�ba� go siekier�.
Wiedzia� wszystko o psychopatycznych mordercach. Ogl�da� filmy na ten temat. Psychoz�, Kaftan bezpiecze�stwa, Co si� zdarzy�o Baby Jane? A tak�e z tuzin innych. Mo�e ze sto. Z tych film�w dowiedzia� si� przede wszystkim tego, �e szale�cy lubi� krwawe zab�jstwa. U�ywaj� no�y, sierp�w, maczet i siekier. Na �adnym filmie nie widzia�, by kt�ry� z nich ucieka� si� do czego� bezkrwawego jak trucizna, gaz czy poduszka do duszenia.
Roy usiad� na jednym z taboret�w przed konsolet�.
� Podejd� tu, Colin. Tu b�dziesz najlepiej widzia�.
� Mo�e nie powinni�my robi� ba�aganu...
� Przestaniesz wreszcie, na lito�� bosk�?
Odczuwaj�c dziwne pomieszanie niech�ci i przyjemnej niepewno�ci, Colin usiad� na taborecie.
Roy uwa�nie obr�ci� tarcz�, kt�ra znajdowa�a si� przed nim na konsolecie. By�a pod��czona do �ciemniacza i po chwili �wiat�a zainstalowane pod sufitem gara�u przygas�y nieznacznie.
� Jak w teatrze � powiedzia� Colin.
� Nie � odrzek� Roy.� To tak... jakbym by� Bogiem. Colin roze�mia� si�.
� Owszem. Mo�esz tu przecie� zrobi� dzie� albo noc, kiedy tylko zechcesz.
� I jeszcze wi�cej.
� Poka� mi.
� Za chwil�. Nie przyciemni� do ko�ca. Nie zrobi� zupe�nej nocy. Trudno wtedy cokolwiek zobaczy�. B�dzie wczesny wiecz�r. Zmierzch.
Roy przekr�ci� cztery w��czniki i w ca�ym tym miniaturowym �wiecie rozb�ys�y �wiat�a. Lampy uliczne rzuca�y opalizuj�ce kr�gi. ��ty, ciep�y i przyjazny blask o�ywi� okna wi�kszo�ci dom�w. Niekt�re mia�y nawet zainstalowane �wiat�a przy gankach, a tak�e male�kie latarnie przy �cie�kach, kt�re �wieci�y, jakby w domach oczekiwano w�a�nie go�ci. Witra�e ko�cio��w malowa�y na ziemi kolorowe wzory. �wiat�a na kilku skrzy�owaniach zmienia�y si� co chwila - z czerwonego na zielone, potem na ��te i zn�w na zielone. Markiza zainstalowana nad wej�ciem do kina pulsowa�a dziesi�tkami male�kich lampek.
� Fantastyczne � powiedzia� Colin.
Wyraz twarzy Roya i ca�a jego postawa nagle si� zmieni�y. Jego oczy zw�zi�y si�, wargi mia� mocno zaci�ni�te, ramiona wyprostowane, a ca�e cia�o napi�te, jakby gotowe � Colin nie wiedzia� � do ataku czy do obrony.
� Potem � odezwa� si� � m�j stary zainstaluje �wiat�a przy samochodach. Projektuje te� pomp� i system nawadniaj�cy, dzi�ki kt�rym w rzekach pop�ynie woda. B�dzie nawet wodospad.
� Tw�j tata wygl�da na ciekawego faceta.
Roy nie odpowiedzia�. Patrzy� na sw�j zamkni�ty przed obcymi �wiat.
W przeciwleg�ym, lewym rogu platformy sta�y na bocznicy cztery poci�gi, czekaj�c na sygna� do odjazdu. Dwa towarowe i dwa osobowe.
Roy uruchomi� nast�pn� d�wigni� i jeden z poci�g�w o�y�. Szumia� cicho, w wagonach rozb�ys�y �wiat�a.
Colin pochyli� si� pe�en wyczekiwania.
Roy manipulowa� przy prze��cznikach i poci�g po chwili wytoczy� si� ze stacji. Gdy zmierza� w kierunku najbli�szego miasta, przy drodze przecinaj�cej tory pali�y si� czerwone ostrzegawcze �wiat�a j przejazd zagrodzi�y szlabany, pomalowane w bia�o-czarne pasy. Poci�g nabra� pr�dko�ci, zagwizda� g�o�no, przeje�d�aj�c przez miasteczko, wspi�� si� na niewielkie wzniesienie, znikn�� w tunelu i pojawi� si� z drugiej strony, przyspieszy�, przejecha� most, przyspieszy� jeszcze bardziej, wjecha� na prosty odcinek tor�w, rozwijaj�c coraz wi�ksz� szybko��, pokona� z g�o�nym stukotem i piskiem k� szeroki zakr�t, wzi�� jeszcze ostrzejszy, przechylaj�c si� niebezpiecznie, i gna� coraz pr�dzej, pr�dzej, pr�dzej...
� Na lito�� bosk�, nie rozwal go - powiedzia� nerwowo Colin.
� W�a�nie to chc� zrobi�.
� Tw�j tata dowie si�, �e tu byli�my.
� Sk�d. Nie przejmuj si�.
Poci�g przelecia� p�dem przez dworzec szwajcarski, pokona� w�owy odcinek tor�w ko�ysz�c si� niebezpiecznie, niemal na granicy katastrofy, przejecha� przez tunel i wyjecha� na prost�, natychmiast przyspieszaj�c.
� Ale je�li poci�g si� zepsuje, tw�j tata...
� Nie uszkodz� go. Uspok�j si�.
Zwodzony most zacz�� si� unosi� dok�adnie przed czo�em poci�gu.
Colin zacisn�� z�by.
Poci�g dotar� do rzeki, w�lizn�� si� pod uniesiony most i wypad� z tor�w. Miniaturowa lokomotywa i dwa pierwsze wagony wyl�dowa�y w kanale rzecznym, a wszystkie pozosta�e wyskoczy�y z szyn, wzniecaj�c kr�tkotrwa�� fontann� iskier.
� Rany � powiedzia� Colin.
Roy zsun�� si� z taboretu i podszed� do miejsca katastrofy. Pochyli� si� i przygl�da� z uwag� wrakowi. Colin przy��czy� si� do niego.
� Zepsuty? Do wyrzucenia?
Roy nie odpowiedzia�. Wpatrywa� si� zmru�onymi oczami w male�kie okienka.
� Czego szukasz? � spyta� Colin.
� Cia�.
� Czego?
� Martwych ludzi.
Colin zajrza� do jednego z przewr�conych wagon�w. W �rodku nie by�o �adnych ludzi � to znaczy figurek. Spojrza� na Roya.
� Nie rozumiem. Roy podni�s� wzrok.
� Czego nie rozumiesz?
� Nie widz� �adnych �martwych ludzi".
Przechodz�c wolno od wagonu do wagonu, zagl�daj�c do ka�dego z nich Roy � cedz�c powoli s�owa � powiedzia�:
� Gdyby to by� prawdziwy poci�g i gdyby si� wykolei�, pasa�erowie pospadaliby z siedze�. Porozbijaliby sobie g�owy o okna i por�cze. Wyl�dowaliby na pod�odze w wielkiej, sk��bionej masie cia�. By�oby mn�stwo po�amanych r�k i n�g, wybitych oczu i z�b�w, wsz�dzie krew... ich krzyki s�ycha� by�oby na mile. A kilku by nie �y�o.
� Wi�c?
� Wi�c pr�buj� sobie wyobrazi�, jak by to wszystko wygl�da�o, gdyby ten poci�g by� prawdziwy.
� Dlaczego?
� To mnie interesuje.
� Co ci� interesuje?
� Sam pomys�.
� Pomys� prawdziwej katastrofy kolejowej?
� Tak.
� Nie uwa�asz, �e to nienormalne?
Roy podni�s� wreszcie wzrok. Jego oczy by�y pozbawione wyrazu i zimne.
� Powiedzia�e�: �nienormalne?"
� No c� � odrzek� Colin niepewnie. �To znaczy... szukanie przyjemno�ci w cierpieniu innych ludzi...
� Uwa�asz, �e to co� niezwyk�ego?
Colin wzruszy� ramionami. Nie chcia� si� spiera�.
� W innych krajach � powiedzia� Roy � ludzie chodz� na walki byk�w i wi�kszo�� z nich ma w g��bi duszy nadziej�, �e zobaczy matadora z flakami na wierzchu. I zawsze chc� popatrze� na cierpi�cego byka. Uwielbiaj� to. A ilu ludzi przychodzi na wy�cigi samochodowe tylko po to, �eby obejrze� gro�ne wypadki.
� To zupe�nie co� innego � powiedzia� Colin. Roy u�miechn�� si� szeroko.
� Naprawd�? Jakim cudem?
Colin z trudem pr�bowa� znale�� w�a�ciwe s�owa na wyra�enie tego, co, jak instynktownie wiedzia�, by�o prawd�.
� No... po pierwsze, matador wie, �e mo�e zosta� ranny albo zabity, gdy wychodzi na aren�. Ale ludzie wracaj�cy do domu poci�giem... nie spodziewaj� si� niczego i nikomu nic z�ego nie zrobili... i nagle staje si� co� takiego... to tragedia.
Roy parskn�� �miechem.
� Wiesz, co znaczy s�owo �hipokryta"?
� Pewnie.
� No c�, Colin, m�wi� to naprawd� z niech�ci�, bo jeste� moim dobrym przyjacielem, moim naprawd� dobrym przyjacielem. Bardzo ci� lubi�. Ale jeste� hipokryt�. S�dzisz, �e jestem nienormalny, poniewa� sam aran�uj� katastrofy, chocia� w�a�nie ty wi�kszo�� wolnego czasu sp�dzasz w kinie na horrorach albo ogl�dasz je w telewizji, albo czytasz ksi��ki o zombi, wilko�akach, wampirach i innych potworach.
� A co to w og�le ma do rzeczy?
� W tych historiach roi si� od morderstw! � powiedzia� Roy. � �mierci. Zabijania. M�wi� praktycznie tylko o tym. Ludzie s� tam k�sani, drapani, rozrywani i r�bani siekierami. A ty za tym przepadasz.
Colin drgn�� na wzmiank� o siekierach.
Roy nachyli� si� w jego stron�. Jego oddech pachnia� owocow� gum� do �ucia.
� W�a�nie dlatego ci� lubi�, Colin. Jeste�my ulepieni z tej samej gliny. Mamy wiele wsp�lnego. Dlatego chcia�em za�atwi� ci t� posad� mened�era. �eby�my mogli trzyma� si� razem w czasie sezonu. Jeste�my inteligentniejsi od innych. W szkole mamy najlepsze stopnie, bez �adnego wysi�ku. Ty i ja przeszli�my test na inteligencj� i ka�dego z nas uznano za geniusza albo co� w tym rodzaju. Umiemy wnika� w r�ne rzeczy g��biej ni� wi�kszo�� dzieciak�w i nawet g��biej ni� wi�kszo�� doros�ych. Jete�my wyj�tkowi. Jeste�my wyj�tkowymi lud�mi.
Roy po�o�y� d�o� na ramieniu Colina i wlepi� w niego wzrok, zdaj�c si� przenika� go na wskro�. Colin nie m�g� odwr�ci� oczu.
� I ty i ja interesujemy si� rzeczami, kt�re naprawd� si� licz� � powiedzia� Roy. � B�l. �mier�. Oto, co nas intryguje. Wi�kszo�� ludzi uwa�a, �e �mier� to koniec �ycia, ale my wiemy, �e jest inaczej, prawda? �mier� nie oznacza ko�ca. To j�dro. J�dro �ycia. Wszystko obraca si� wok� tego centrum. �mier� to najwa�niejsza rzecz w �yciu, najbardziej interesuj�ca, najbardziej tajemnicza, najbardziej podniecaj�ca.
Colin odchrz�kn�� nerwowo.
� Nie jestem pewien, czy ci� do ko�ca rozumiem.
� Je�li nie boisz si� �mierci � powiedzia� Roy � to nie boisz si� niczego. Gdy nauczysz si� pokonywa� najwi�kszy strach, to b�dziesz umia� pokona� r�wnie� zwyk�e codzienne l�ki, czy� nie?
� Chyba... chyba tak.
Roy m�wi� teatralnym szeptem, by podkre�li� wag� s��w. W jego g�osie pobrzmiewa� fanatyzm.
� Nie boj� si� �mierci, wi�c nikt nie mo�e mi nic zrobi�. Nikt. Nawet m�j stary czy stara. Nikt. Tak d�ugo, dop�ki b�d� �y�.
Colin nie wiedzia�, co powiedzie�.
� Boisz si� �mierci? � spyta� Roy.
� Tak.
� Musisz wiedzie�, jak si� jej nie ba�.
Colin skin�� g�ow�. Zasch�o mu w ustach. Serce wali�o jak m�otem i czu� lekki zawr�t g�owy.
� Wiesz, co musisz najpierw zrobi�, �eby przezwyci�y� strach przed umieraniem?
� Nie.
� Pozna� �mier�.
� Jak?
� Zabijaj�c r�ne istoty.
� Nie mog� tego robi�.
� Oczywi�cie, �e mo�esz.
� Nie mog�.
� W g��bi duszy ka�dy jest morderc�.
� Nie ja.
� G�wno prawda.
� Nawzajem.
� Znam siebie � powiedzia� Roy. � I znam ciebie.
� Znasz mnie lepiej, ni� ja znam sam siebie?
� Owszem � Roy wyszczerzy� z�by. Patrzyli jeden na drugiego.
W gara�u by�o cicho jak w egipskim grobowcu. Wreszcie Colin spyta�:
� To znaczy... mam zabi� kota?
� Na pocz�tek.
� Na pocz�tek? A co potem?
Roy jeszcze mocniej �cisn�� rami� Colina.
� Potem przerzucimy si� na co� wi�kszego. Nagle Colin zrozumia� i rozlu�ni� si�.
� Prawie mnie nabra�e�.
� Prawie?
� Wiem, co kombinujesz.
� Wiesz?
� Zn�w mnie sprawdzasz.
� Naprawd�? Czy�by?
� Podpuszczasz mnie � powiedzia� Colin. � Chcesz si� przekona�, czy wyjd� na g�upka.
� Mylisz si�.
� Gdybym zgodzi� si� zabi� kota, �eby ci co� udowodni�, wybuchn��by� �miechem.
� Przekonaj si�.
� Nie ma mowy. Znam twoj� gr�. Roy pu�ci� rami� przyjaciela.
� To nie gra.
� Nie musisz mnie sprawdza�. Mo�esz mi zaufa�.
� Do pewnego stopnia � powiedzia� Roy.
� Mo�esz mi ufa� ca�kowicie � powt�rzy� Colin. � Jezu, jeste� najlepszym przyjacielem, jakiego kiedykolwiek mia�em. Nie zawiod� ci�. B�d� dobrym mened�erem zespo�u. Nie b�dziesz �a�owa�, �e mnie poleci�e� trenerowi. Mo�esz mi zaufa�. Mo�esz mi zaufa� we wszystkim. Wi�c jaki jest ten wielki sekret?
� Jeszcze nie � powiedzia� Roy.
� Kiedy?
� Kiedy b�dziesz gotowy.
� A kiedy b�d� gotowy?
� Kiedy ja ci powiem.
� Rany.
5
Matka Colina wr�ci�a z pracy o wp� do sz�stej.
Czeka� na ni� w ch�odnym salonie.
Meble mieni�y si� wszelkimi odcieniami br�zu, a �ciany wy�o�ono tapet� koloru juty. Okna zakrywa�y drewniane rolety. �wiat�o by�o �agodne i dobre dla oczu. By� to pok�j wypoczynkowy. Colin le�a� na du�ej sofie, czytaj�c ostatni numer ulubionego komiksu.
U�miechn�a si�, przesun�a d�oni� po jego w�osach i spyta�a:
� Jak ci min�� dzie�, kapitanie?
� Nie�le � odpowiedzia� Colin, kt�ry doskonale wiedzia�, �e matk� tak naprawd� nie obchodz� �adne szczeg�y, i gdyby zacz�� m�wi�, przerwa�aby mu w po�owie relacji. � A co u ciebie?
� Jestem wyko�czona. B�dziesz tak dobry i przygotujesz mi martini, tak jak lubi�?
� Pewnie.
� Z odrobin� soku cytrynowego.
� Pami�tam.
� Jestem pewna.
Wsta� i poszed� do jadalni, gdzie znajdowa� si� dobrze zaopatrzony barek. Nie znosi� mocnych alkoholi, ale przygotowa� jej drinka bardzo szybko, z wpraw� profesjonalisty. Robi� to przecie� setki razy.
Kiedy wr�ci� do salonu, matka siedzia�a w du�ym czekoladowo-br�zowym fotelu z podwini�tymi nogami, odrzucon� do ty�u g�ow� i zamkni�tymi oczyma. Nie us�ysza�a go, wi�c zatrzyma� si� w drzwiach i przygl�da� si� jej przez chwil�.
Nazywa�a si� Luise, ale wszyscy m�wili na ni� Weezy, co przypomina�o dzieci�ce imi�, ale do niej pasowa�o, bo wci�� wygl�da�a jak uczennica. By�a ubrana w d�insy i niebieski sweter bez r�kaw�w. Jej nagie ramiona by�y opalone i szczup�e. Mia�a d�ugie, ciemne, l�ni�ce w�osy, okalaj�ce twarz, kt�ra nagle wyda�a si� Colinowi �adna, w�a�ciwie pi�kna, cho� niekt�rzy mogliby powiedzie�, �e Weezy ma zbyt szerokie usta. Gdy tak na ni� patrzy�, poj��, �e trzydzie�ci trzy lata to jeszcze nie staro��, jak dot�d tak s�dzi�.
Po raz pierwszy w �yciu Colin spojrza� na cia�o swojej matki: pe�ne piersi, w�ska talia, kr�g�e biodra, d�ugie nogi. Roy mia� racj� � mia�a wspania�� figur�.
�Dlaczego nie zauwa�y�em tego wcze�niej?" Natychmiast sobie odpowiedzia�: �Poniewa� jest moj� matk�, na lito�� bosk�!"
Na twarz wyst�pi� mu gor�cy rumieniec. Zastanawia� si�, czy nie zamienia si� w jakiego� zbocze�ca, i z trudem zmusi� si� do odwr�cenia wzroku od jej obcis�ego swetra.
Odchrz�kn�� i podszed� bli�ej.
Otworzy�a oczy, unios�a g�ow�, wzi�a swoje martini i zacz�a je s�czy�.
� Mmmmm. Doskona�e. Jeste� kochany. Usiad� na sofie.
Po chwili odezwa�a si�.
� Kiedy zaczyna�am to wszystko z Paul�, nie wiedzia�am, �e w�a�ciciel interesu musi pracowa� du�o ci�ej ni� jego pracownicy.
� By� t�ok dzi� w galerii?
� Wi�kszy ni� na dworcu autobusowym. O tej porze roku pojawia si� zazwyczaj mn�stwo ogl�daj�cych, turyst�w, kt�rzy tak naprawd� nie zamierzaj� nic kupi�. Wyobra�aj� sobie, �e skoro s� na wakacjach w Santa Leona, to maj� prawo zawraca� g�ow� ka�demu w�a�cicielowi sklepu.
� Du�o obraz�w sprzeda�a�? � spyta� Colin.
� O dziwo, sprzeda�y�my par�. Tak naprawd�, to by� m�j najlepszy dzie�.
� Wspaniale.
� To tylko jeden dzie�, oczywi�cie. Bior�c pod uwag�, ile razem z Paul� zap�aci�y�my za galeri�, to b�dziemy potrzebowa� jeszcze wielu takich dni, by utrzyma� si� na powierzchni.
Colinowi nic ju� nie przychodzi�o do g�owy. S�czy�a swoje martini. Jej grdyka porusza�a si� nieznacznie, gdy prze�yka�a. Wygl�da�a tak delikatnie i wdzi�cznie.
� S�uchaj, kapitanie, czy poradzisz sobie z kolacj� dzi� wieczorem?
� Nie zjesz w domu? � spyta�.
� Jest jeszcze spory ruch w galerii. Nie mog� zostawi� Pauli samej. Wr�ci�am do domu troch� si� od�wie�y�. I musz� za dwadzie�cia minut wr�ci� do tego kieratu.
� Tylko raz jad�a� kolacj� w domu w zesz�ym tygodniu � powiedzia�.
� Wiem, kapitanie, i jest mi przykro. Ale staram si� zbudowa� dla nas przysz�o��, dla ciebie i dla mnie. Rozumiesz, prawda?
� Chyba tak.
� Ten �wiat jest okrutny, kochanie.
� Nie jestem g�odny � powiedzia� Colin. � Mog� na ciebie poczeka�.
� Widzisz, kochanie, nie wracam prosto do domu. Mark Thornberg zaprosi� mnie na p�ny obiad.
� Kto to jest Mark Thornberg?
� Artysta � powiedzia�a. � Wczoraj otworzyli�my wystaw� jego prac. Prawd� m�wi�c, jedna trzecia tego, co sprzedajemy, to jego p��tna. Chc� go przekona�, by da� nam wy��czno�� na wystawianie swoich obraz�w.
� Dok�d ci� zabiera na ten obiad?
� Do Little Italy, jak mi si� zdaje.
� O rany, �wietne m