4056

Szczegóły
Tytuł 4056
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4056 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4056 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4056 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Robert Goddard D�o� w r�kawiczce Warszawa 1996 Tytu� orygina�u angielskiego: "Hand in Glove" Copyright (c) Robert Goddard 1992 Wydawca: Pr�szy�ski i S-ka Znowu ten sam d�wi�k. Tym razem wiedzia�a, �e si� nie myli. Ostry odg�os wbijania metalu w mi�kkie drewno: ukradkowy, trzeszcz�cy odg�os wywa�ania okna - w�amanie, kt�re ju� dawno przewidzia�a. Nadszed� wi�c koniec, na kt�ry si� przygotowa�a. Koniec, a zarazem pocz�tek. Odwr�ci�a g�ow� na poduszce mru��c oczy, by odczyta� godzin� na pod�wietlonym zegarze. Za osiem minut druga. Pora ciemniejsza - i bardziej martwa - ni� p�noc. Przyt�umiony d�wi�k z do�u. Wszed�. By� tutaj. Nie mog�a d�u�ej zwleka�. Musi stan�� z nim twarz� w twarz. Na t� my�l, na widok rozmazanej, ja�niej�cej tarczy zegara u�miechn�a si�. Gdyby mia�a wybiera� - co w pewnym sensie zrobi�a - tak by si� to w�a�nie odby�o. Nie gas�aby powoli, kwil�c, ale odesz�aby w taki spos�b, jaki w�a�nie mia� nast�pi�. Odrzuci�a ko�dr�, opu�ci�a stopy na pod�og� i usia d�a. Drzwi do salonu otwar�y si� - ostro�nie, ale nie na tyle ostro�nie, by usz�o to jej uwadze. Teraz by� pewnie w ho lu. Tak, zaskrzypia�a deska w pobli�u schowka pod scho dami; odg�os urwa� si� gwa�townie, kiedy intruz cofn�� si� zaniepokojony. "Nie ma powodu do obaw", chcia�a zawo �a�. ^Jestem gotowa. Nigdy nie b�d� bardziej gotowa ni� teraz". . . .. . -. , ,",,. , .,, .. . -,,-,,,.;, .... .,.- Wsun�a stopy w pantofle i wsta�a, otulaj�c si� koszul� nocn�, i pozwalaj�c rozgor�czkowanemu sercu zwolni� rytm. Prawdopodobnie wci�� Jeszcze zd��y�aby podnie�� s�uchawk� i zadzwoni� na policj�. Oczywi�cie przyjechaliby za p�no, ale mo�e... Nie. Lepiej b�dzie, je�li uwierz�, �e zosta�a ca�kowicie zaskoczona. Teraz wchodzi� po schodach, ostro�nie stawiaj�c stopy na kraw�dziach stopni. Stara sztuczka. Sama J� stosowa�a w dawnych czasach. Znowu si� u�miechn�a. Na co mog�y si� teraz zda� wspomnienia czy, tym bardziej, �al? Uwa�a�a, �e w sumie to, co zrobi�a, zrobi�a dobrze. Wzi�a latark� z nocnego stolika. Wyda�a jej si� g�adka i zimna Jak... Przesz�a przez pok�j, koncentruj�c si� na dzia�aniu, by odegna� wszelkie w�tpliwo�ci, jakie mog�y przynie�� te ostatnie chwile. Wcze�niej zostawi�a drzwi uchylone, a teraz, unosz�c je nieco na zawiasach, otworzy�a bezszelestnie i wysz�a na schody. Zamar�a, poniewa� intruz Ju� mija� zakr�t u szczytu schod�w - czarny, zgarbiony cie�, dostrzegalny tylko dlatego, �e si� go spodziewa�a. Serce za�omota�o Jej w gardle. Pomimo wszystkich przygotowa� i pr�b czu�a strach. To by�o absurdalne, a jednak mog�a to przewi- dzie�. � Kiedy wszed� na schody, unios�a latark�, trzymaj�c j� w obydwu d�oniach, by opanowa� dr�enie, po czym w��czy �a j� kciukiem. Na mgnienie oka os�upia�, niczym zaj�c w blasku �wiate� samochodu, o�lepiony i zdezorientowany. Dostrzeg�a d�insy i czarn� sk�rzan� kurtk�, ale nie widzia �a twarzy, poniewa� zakrywa� j� przedmiot, kt�rym os�ania� oczy. Nie musia�a jej zreszt� widzie�, bo doskonale wiedzia �a, z kim ma do czynienia. Wreszcie zobaczy�a, co trzyma� w d�oni. �wiecznik z kominka w salonie. Chwyci� go za mo si�ne spirale, trzymaj�c do g�ry nogami, unosz�c w g�r� ci�k� podstaw� o ostrych brzegach. -Witam, panie Spicer - powiedzia�a najspokojniejszym g�osem, na jaki mog�a si� zdoby�. - Pan si� nazywa Spicer, prawda? Opu�ci� �wiecznik o par� centymetr�w, usi�uj�c przywykn�� do �wiat�a. - Widzi pan, wiedzia�am, �e pan przyjdzie. Czeka�am na pana. Mog�abym niemal powiedzie�, �e pan si� sp�ni�. Us�ysza�a, jak zakl�� pod nosem. - Wiem, za co panu zap�acono. Wiem te�, kto panu zap�aci�. Wiem nawet dlaczego, a podejrzewam, �e to wi�cej ni�... Nagle czas si� sko�czy�. Zaskoczenie przesta�o dzia�a�. M�czyzna skoczy� i wyrwa� jej latark�. Okaza� si� silniejszy ni� przypuszcza�a, a ona s�absza. W ka�dym razie nie mog�o by� mowy o r�wnowadze si�. Kiedy latarka uderzy�a o pod�og�, Beatrix zda�a sobie spraw�, jak bardzo jest krucha i bezradna. -To na nic - zacz�a. - Nie mo�e pan... - Wtedy napastnik zada� cios i upad�a, osuwaj�c si� na kolana przy balustradzie, zanim ostrze b�lu zd��y�o do niej dotrze�. Us�ysza�a w�asny j�k, zmusi�a si� do podniesienia r�ki, mgli�cie �wiadoma, �e on zamierza uderzy� powt�rnie. Nie chcia�a jednak patrze�. Wola�a si� skupi� na gwiazdach widocznych za oknem, rozsypanych jak brylanty na at�asie u jubilera. Przypomnia�a sobie, �e Tristram umar� w nocy. Czy widzia� gwiazdy, kiedy �mier� podkrada�a si� coraz bli�ej? Czy wyobra�a� sobie, co si� z ni� stanie, kiedy jego zabraknie? Je�li tak, z pewno�ci� nie przewidzia� takiego zako�czenia, chocia� zapowied� znajdowa�a si� tam, przy Tristra-mie, kiedy umiera�. Chocia�... -Halo? - Charlie? M�wi Maurycy. - Maurycy? Co za urocza niespodzianka. Sk�d... - Wcale nie urocza, staruszko. Mam z�e nowiny. Chodzi oBeatrix. , - - Beatrix? Co... * - -�-*>--- - Obawiam si�, �e nie �yje. Dzi� po po�udniu pani Mentl- pfy znalaz�a j� w domu. - O Bo�e! Co si� sta�o? Serce? - Nie, nic podobnego. Wygl�da na to... Wed�ug pani Mentiply mia�o miejsce w�amanie. Beatrix zosta�a... zabita. Nie znam �adnych szczeg��w. Domy�lam si�, �e policja ju� Jest na miejscu. Jad� tam. Chodzi o to... Chcesz, �ebym ci� zabra� po drodze? -Tak. Dobrze. Tak, mo�e m�g�by� mnie zabra�. Mau rycy. -:- -Przykro mi, Charlie, naprawd�. Lubi�a� j�. Wszyscy j� lubili�my, ale ty szczeg�lnie. Mia�a dobre �ycie, ale... odej�� w tak okropny spos�b... . . "_"i^ - Zosta�a zamordowana? - Podczas pr�by kradzie�y. Czy nie tak formu�uje to policja? - - Kradzie�y? - - Pani Mentiply m�wi�a, �e zabrano jakie� rzeczy, ale nie wyci�gajmy pochopnych wniosk�w. Pojed�my tam i dowiedzmy si� dok�adnie, co si� sta�o. - Maurycy... . . -Tak? - W jaki spos�b J� zamordowano? -Wed�ug pani Mentiply... Pos�uchaj, zostawmy to, zgo da? Wkr�tce si� dowiemy. , ...."... - Dobrze. ; ; - Przyjad� po ciebie najszybciej jak b�d� m�g�. ,; . - Dobrze. - Wypij porz�dnego drinka albo co� w tym rodzaju. To si� przyda. - Mo�e masz racj�. - Mam. Dobra, ruszam. Do zobaczenia wkr�tce. - Prowad� ostro�nie. - Oczywi�cie. Na razie. - Do zobaczenia. Charlotte od�o�y�a s�uchawk� i w odr�twieniu wr�ci�a do holu. Ta ostatnia smutna wiadomo�� pog��bi�a panuj�c� w domu cisz�, przez co wydawa� si� jeszcze wi�kszy i bar dziej pusty ni� zwykle. Najpierw jej matka, po d�ugiej, prze wlek�ej chorobie. Teraz, gwa�townie i nieoczekiwanie, Bea- trix. Charlotte ze �zami w oczach rozgl�da�a si� po wysokim pokoju przypominaj�c sobie, jak wszyscy zbierali si� tu w papierowych czapkach, by �wi�towa� jej dzieci�ce urodzi ny. Ojciec te� by� oczywi�cie obecny; �mia� si�, �askota� j�, splecionymi palcami rzuca� na �cian� cienie zwierz�t. Te raz, trzydzie�ci lat p�niej, tylko cie� Charlotte przesuwa� si� po �cianach, kiedy ruszy�a w stron� barku, potem za trzyma�a si� i powoli odesz�a. Nie b�dzie czeka�. W ci�gu minionych lat robi�a to wystarczaj�co cz�sto, zbyt cz�sto. Zostawi wiadomo�� dla Maurycego i sama pojedzie do Rye. Bez w�tpienia nic w ten spos�b nie zyska, poza ulg�, jak� mog�o przynie�� dzia�anie. Przynajmniej odsunie czarne my�li. To w�a�nie poradzi�aby jej Beatrix na sw�j energiczny, konkretny spos�b. Charlotte s�dzi�a, ze przynajmniej tyle mo�e dla niej zrobi�. By� cichy czerwcowy wiecz�r pe�en zamglonego s�o�ca, drwi�cy ze smutku Charlotte swoj� doskona�o�ci�. Kiedy sz�a do gara�u, sprysklwaczka siek�a wod� trawnik s�siad�w, a go��bica grucha�a w baldachimie drzew nad drog�. W aromatycznym powietrzu �mier� wydawa�a si� niedorzecznie odleg�a, a jednak Charlotte wiedzia�a, �e po raz kolejny skrada si� za ni� Jak pies. Jakby chc�c j� zostawi� w tyle, p�dzi�a niespokojnie przez b�onia, przez Bayham Road. mijaj�c okolony cyprysami cmentarz, na kt�rym le�eli jej rodzice, na po�udnie i na wsch�d przez senne lasy i pola. gdzie bawi�a si� na piknikach jako dziewczynka. Mia�a trzydzie�ci sze�� lat, jej sytuacja materialna nigdy nie by�a lepsza, ale pod wzgl�dem emocjonalnym czu�a si� zagubiona i osamotniona; z trudem t�umi�a rozpacz. Zrezygnowa�a z pracy - trudno to nazwa� karier� - by opiekowa� si� matk� w jej ostatniej chorobie, a dzi�ki spadkowi nie musia�a wraca� do pracy. Czasami wola�aby by� mniej niezale�na. Dzi�ki pracy - cho�by najbardziej monotonnej -mog�aby zawrze� nowe przyja�nie. Sytuacja finansowa mog�aby j� zmusi� do tego, o czym wiedzia�a, �e powinna zrobi�: sprzeda� Ockham House. Tymczasem po �mierci matki przed siedmioma miesi�cami uda�a si� w �a�obnym nastroju w d�ug� podr� do W�och, z kt�rej wr�ci�a nie dowiedziawszy si�, czego pragnie od �ycia. Mo�e powinna by�a spyta� Beatrix. Ona przecie� sprawia�a wra�enie szcz�liwej - a przynajmniej zadowolonej -w samotno�ci. Dlaczego Charlotte nie mo�e si� czu� tak samo? Jest oczywi�cie m�odsza, ale Beatrix by�a kiedy� w Jej wieku i nawet wtedy �y�a samotnie. Charlotte wyprzedzi�a traktor i przyczep� turystyczn�, zastanawiaj�c si�, w kt�rym roku Beatrix mia�a trzydzie�ci sze�� lat. Tysi�c dziewi��set trzydziesty �smy. Oczywi�cie. Rok �mierci Tristrama Abberleya. M�odego cz�owieka o artystycznych sk�onno�ciach, kt�ry zmar� na posocznic� w hiszpa�skim szpitalu, nie zdaj�c sobie sprawy ze s�awy, jaka mia�a mu przypa�� w udziale, ani z maj�tku, jaki mia�a ona przynie�� jego spadkobiercom. W Anglii zostawi� m�od� wdow�, z kt�rej drugiego ma��e�stwa urodzi�a si� Charlotte, rocznego syna Maurycego, samotn� siostr� Bea-trix oraz niewielki zbi�r awangardowych wierszy, kt�re powojenne pokolenie mia�o umie�ci� w programach nauczania w ca�ym kraju. To w�a�nie po�miertne honoraria Tristrama Abberleya umo�liwi�y ojcu Charlotte za�o�enie przedsi�biorstwa, kt�rego doch�d pokry� koszta Ockham House i edukacji Charlotte, czyni�c j� woln� i pozbawion� przyjaci�. Z nag�ym uczuciem sucho�ci w gardle u�wiadomi�a sobie, �e to w�a�nie oznacza�a �mier� Beatric: utrat� przyjaci�ki. Dostatecznie stara, by by� babci� Charlotte, wobec braku prawdziwej babki z rado�ci� pe�ni�a t� rol�. W czasach szkolnych Charlotte sp�dza�a prawie ka�dy sierpie� z Beatrix, buszuj�c po brukowanych uliczkach Rye, buduj�c zamki na piaskach Camber, zasypiaj�c przy tajemniczym, koj�cym zawodzeniu wiatru w kominach Jackdaw Cottage. To wszystko dzia�o si� tak dawno temu. Ostatnimi czasy -zw�aszcza po �mierci matki - rzadko widywa�a Beatrix. czego teraz mog�a jedynie gorzko �a�owa�. Zastanawia�a si�, dlaczego zacz�a unika� starszej pani. Dlatego �e Beatrix m�wi�a jej otwarcie, i� Charlotte marnuje �ycie? Dlatego �e powiedzia�aby jej, i� nie wolno si� poddawa� poczuciu winy czy �alowi, bo zdob�d� nad cz�owie* kiem zbyt du�� w�adz�? By� mo�e. Mo�e dlatego, �e nie chcia�a spojrze� sobie prosto w oczy i wiedzia�a, �e Beatrix Abberley ma kr�puj�cy talent do zmuszania ludzi, by to w�a�nie robili. Kiedy Charlotte dotar�a na miejsce, Jednodniowi tury�ci i �owcy pami�tek ju� odjechali, a znu�one Rye szykowa�o si� do sennego wieczoru. Pojecha�a kr�tymi brukowanymi uliczkami do ko�cio�a �wi�tej Marii, z kt�rego w�a�nie wychodzi�a grupa wiernych po wieczornym nabo�e�stwie. P�niej, skr�ciwszy w ulic� Watchbell, ujrza�a trzy policyjne samochody, z kt�rych Jeden miga� sygna�em �wietlnym, front Jackdaw Cottage odgrodzony ta�m� oraz t�umek gapi�w. Zaparkowa�a na placu ko�cielnym i wolnym krokiem ruszy�a w stron� domu. przypominaj�c sobie setki okazji, kiedy przemierza�a t� drog� wiedz�c, �e Beatrix b�dzie na ni� czeka� - wysoka, szczup�a, bystrooka i stanowcza. Ale nie tym razem. Nie tym razem i ju� nigdy wi�cej. Pe�ni�cy s�u�b� posterunkowy skierowa� J� do �rodka. Prawie we wszystkich drzwiach zasta�a tam m�czyzn w garniturach i plastikowych r�kawiczkach, wyposa�onych w proszek do daktyloskopii i ma�e szczoteczki. W salonie sta� m�czyzna r�ni�cy si� od pozosta�ych, kt�ry odsuwa� na bok fili�anki i cukiernice, stoj�ce w jednej z przeszklonych ser-wantek Beatrix. Podni�s� wzrok na Charlotte. -^ .. - Czym mog� pani s�u�y�? - Jestem krewn�. Charlotte Ladram... i bratanica panny Abberley. Gospodyni wspomina�a o pani. - W�a�ciwie nie jestem jej bratanic�, ale to bez znaczenia. - No tak. - Ze znu�eniem skin�� g�ow�, po czym z wyra�nym wysi�kiem zdoby� si� na bardziej delikatny ton. - Przykro mi z powodu tego, co si� tutaj sta�o. To musi by� okropny szok. - Tak. Czy... Czy panna Abberley... - Cia�o zosta�o zabrane. W�a�ciwie... Prosz� usi���. Mo�e oboje usi�dziemy? - Odprawi� gestem cz�owieka pochylone go nad kominkiem, po czym zaprosi� Charlotte do jednego z foteli stoj�cych po jego obu stronach, a sam usiad� na drugim. Fotel nale�a� do Beatric, co Charlotte pozna�a po stercie poduszek oraz le��cych na pod�odze ksi��kach, kt� rych starsza pani mog�a dosi�gn�� lew� r�k�. - Przepra szam za tych wszystkich ludzi. To... konieczne. : ._- ,: - Naturalnie, rozumiem. .-"-; - Nazywam si� Hyslop. Inspektor Hyslop z policji hrab stwa Sussex. - S�dz�c z wygl�du mia� oko�o czterdziestki. Rzedn�ce w�osy zaczesywa� do przodu w spos�b, kt�rego Charlotte nie lubi�a, ale w rysach jego twarzy by�o jakie� uj muj�ce zak�opotanie, a w sposobie ubierania si� ch�opi�ca nieporadno��. Charlotte poczu�a, �e to ona powinna go uspokoi�, a nie na odwr�t. - W jaki spos�b dowiedzia�a si�. pani o tym? -�-� -Zatelefonowa� do mnie Maurycy... to znaczy Maurycy Abberley, m�j przyrodni brat. Jak rozumiem, to pani Menti-ply odkry�a... co si� sta�o. - Tak. W�a�nie odes�ali�my J� do domu. By�a zdenerwo wana. - Pracowa�a dla panny Abberley od wielu lat. - Wobec tego to zrozumia�e. - Czy mo�e mi pan powiedzie�... czego si� dowiedzieli�cie? -Wygl�da na to, �e minionej nocy w�ama� si� tu z�odziej, kt�remu przeszkodzono, kiedy wyjmowa� zawarto��... - wskaza� r�k� na przeciwn� stron� pokoju - ... tej ser-wantki. Charlotte dopiero teraz zobaczy�a, �e stoj�ca w k�cie po koju serwantka jest pusta, drzwiczki otwarte, a jedno ze skrzyde� zwisa na Jednym zawiasie. - -�-...> .-�-�, Wed�ug pani Mentiply by�a pe�na drewnianych drobiazg�w. ',; ^Dok�adnie rzecz bior�c, inkrustacji z Tunbridge. S�ucham? -To szczeg�lny rodzaj inkrustacji mozaikowej. Ta sztuka ^u� dawno wygas�a. Beatrix... panna Abberley by�a zagorza�� kolekcjonerk�. / - Czy to cenne? - Tak s�dz�. Mia�a kilka przedmiot�w wykonanych przez Rusella. By� jednym z czo�owych przedstawicieli... O, stolik do rob�tek wci�� tu stoi. Jest chyba do�� warto�ciowy. W przeciwleg�ym rogu, obok p�ki z ksi��kami, sta�a chluba kolekcji Beatrix: elegancko toczony stolik do rob�tek z drzewa at�asowego; mia� szufladki, dwuskrzyd�owe drzwiczki po obu stronach obitego sk�r� blatu oraz jedwabn� torb� pod spodem. Wszystkie powierzchnie, w��cznie z n�kami, ozdobiono kostkow� mozaik�. Jednak to nie stolik, ale przechowywany w wy�o�onych r�owym jedwabiem szufladach zestaw przybor�w do szycia z macicy per�owej fascynowa� Charlotte w dzieci�stwie. - Ten efekt osi�ga si� przez wyk�adanie kilkoma rodzajami drewna - powiedzia�a z roztargnieniem. - To oczywi�cie bardzo pracoch�onna technika, zw�aszcza w wypadku drobnych element�w. Przypuszczam, �e dlatego jej zaniechano. - Nigdy o tym nie s�ysza�em - przyzna� Hyslop. - Mamy cz�owieka, kt�ry specjalizuje si� w tego rodzaju sprawach. Pani Mentiply m�wi�a, �e w serwantce sta�y puszki na herbat�, tabakierki, no�e do papieru i tym podobne rzeczy. Czy pani tak�e to pami�ta? -Tak. - Zgodzi�a si� spisa� list� przedmiot�w. Mog�aby jej pani w tym pom�c i dopilnowa�, �eby niczego nie przeoczy�a? � , -Naturalnie. - M�wi�a pani, �e te rzeczy s� co� warte? >. !"^'' 16 - Wed�ug mnie co najmniej kilka tysi�cy funt�w. Mo�e znacznie wi�cej, nie jestem pewna. Ostatnio ceny posz�y w g�r�. - C�, mo�emy za�o�y�, �e nasz cz�owiek o tym wiedzia�. - My�li pan, �e przyszed� specjalnie po inkrustacje z Tunbridge? - Na to wygl�da. Niczego innego nie tkni�to. Oczywi�cie mo�na to t�umaczy� faktem, �e mu przeszkodzono. To by wyja�nia�o, dlaczego zostawi� stolik do rob�tek. Je�li za wszelk� cen� chcia� uciec, wzi��by tylko rzeczy lekkie i por�czne, a po tym. co si� sta�o, z pewno�ci� wpad� w panik�. Charlotte rozejrza�a si� po pokoju. Z wyj�tkiem pustej serwantki wszystkie inne sprz�ty sprawia�y wra�enie nie naruszonych, dok�adnie takich, jak je zapami�ta�a z tylu pogaw�dek przy herbacie. Nawet zegar na kominku tyka� w znajomy spos�b, nakr�cony po raz ostatni - jak s�dzi�a -przez Beatrix. Przesun�a wzrokiem po obramowaniu kominka i spostrzeg�a jeszcze jedn� zmian�. - Brakuje �wiecznika. - Obawiam si�. �e nie brakuje -� odpar� Hyslop. To by�o narz�dzie zbrodni. - O Bo�e. Uderzy� j� nim? - Tak. W g�ow�. Je�eli jest to dla pani jakakolwiek pociecha, patolog twierdzi, �e zgon musia� nast�pi� szybko. ;*- Czy to si� sta�o tutaj... w tym pokoju? - Nie. Na"schodach na g�rze. Wsta�a z ��ka, pewnie dlatego, �e us�ysza�a go na dole. Chyba wszed� przez Jedno z tych okien. �adne z nich nie sprawi�oby zawodowcowi wi�kszych k�opot�w, a tamto... - wskaza� lewy wykusz zastali�my otwarte. Rama nosi�a �lady podwa�ania, prawdopodobnie kr�tkim �omem. Tak czy inaczej mo�emy za�o�y�, �e napastnik us�ysza�, jak ofiara porusza si� na pi�trze, wzi�� �wiecznik i wyszed� jej na spotkanie. Pewnie wtedy nie zamierza� Jej jeszcze zabija�. Mia�a latark�. Zna- 17 le�li�my J� na pod�odze. Mo�liwe, �e wpad� w panik�, kiedy go o�wietli�a. Mo�e po prostu jest jednym z tych brutalnych w�amywaczy. Obawiam si�, �e ostatnio grasuje ich sporo. - Czy to si� sta�o minionej nocy? - Tak. Oczywi�cie nie znamy jeszcze dok�adnej godziny �mierci, ale domy�lamy si�, �e nast�pi�a we wczesnych godzinach rannych. Pani Abberley by�a w nocnej koszuli. Zas�ony w sypialni, �azience i tu, na dole, by�y pozaci�gane. Tak zasta�a je pani Mentiply, kiedy przysz�a tu dzisiaj o wp� do pi�tej po po�udniu. - Dlaczego przysz�a? Zazwyczaj nie przychodzi w niedziel�. - Pani... m�wi�a pani, �e to brat przyrodni...? Pan Maurycy Abberley. Dzwoni� do ciotki kilkakrotnie i zacz�� si� niepokoi�, kiedy nie odpowiada�a. Najwyra�niej powiedzia�a mu, �e b�dzie w domu. Rozumiem, �e brat mieszka do�� daleko st�d. - W Bourne End w hrabstwie Buckingham. - No w�a�nie. Wi�c na wszelki wypadek zadzwoni� do pa ni Mentiply z pro�b�, �eby tu zajrza�a. Oczywi�cie kiedy przyjedzie, b�d� musia� to sprawdzi�. Pani mieszka nieco bli�ej? '�'�<., - W Tunbridge Wells. - Naprawd�? - Hyslop uni�s� brwi z nag�ym zainteresowaniem. - Tak. Pewnie dlatego tyle wiem o inkrustacji z Tunbridge. To miejscowa specjalno��. Bardzo dobry zbi�r znajduje si� w... - Panno Ladram, czy m�wi pani co� nazwisko Fairfax-vane? - Nie. A powinno? - Prosz� spojrze� na to. - Otworzy� kieszonkowy notes i wysun�� ma�� plastikow� torebk� z wizyt�wk�, kt�r� poda� Charlotte. Na wizyt�wce wydrukowano du�ymi gotyckimi literami: THE TREASURE TROYE, a pod spodem, mniej- 18 szym drukiem: COLIN FAIRFAX-VANE, HANDEL I WYCENA ANTYK�W. 1A CHAPEL PLACE. TUNBRIDGE WELLS, KENT TN1, IYQ, TEL. (0892) 662773. - Czy teraz przypomina sobie pani to nazwisko? - My�l�, �e znam ten sklep. Zaraz. Tak. znam to nazwisko. Sk�d pan ma t� wizyt�wk�, inspektorze? - Znale�li�my j� w szufladzie stolika w holu. Pani Mentiply skojarzy�a to nazwisko z handlarzem antykami, kt�ry przyszed� tu jaki� miesi�c temu twierdz�c, �e panna Abberley prosi�a go o wycen� pewnych przedmiot�w. Wygl�da jednak na to, �e panna Abberley wcale go o to nie prosi�a. Odes�a�a go, ale wcze�niej pani Mentiply, kt�ra by�a tu w tym czasie, wprowadzi�a go do tego pokoju, gdzie mia� okazj� rzuci� okiem na inkrustacje z Tunbridge. A sk�d pani go zna, panno Ladram? - Przez moj� matk�. Jakie� osiemna�cie miesi�cy temu sprzeda�a temu cz�owiekowi troch� mebli. Zar�wno Maurycy, jak i ja uwa�ali�my, �e j� oszuka�. - I w zwi�zku z tym zadr�czali�my j� niemi�osiernie, przypomnia�a sobie Char-lotte z poczuciem winy. - Wynika z tego, �e Fairfax-Vane to drobny kanciarz, czy tak? - Nie mam poj�cia. Nigdy go nie spotka�am. Ale moja matka z pewno�ci�... C�. �atwo ulega�a wp�ywom. S�dz�, �e mo�na by j� nazwa� �atwowiern�. - W przeciwie�stwie do panny Abberley? - Tak. W przeciwie�stwie do Beatrix. - Czy to mo�liwe, �eby pani matka powiedzia�a Fa�rfaxo-wi-Vane o zbiorze panny Abberley? - Chyba tak. Wiedzia�a o nim, tak jak my wszyscy. Jest jednak za p�no, by j� o to zapyta�. Moja matka zmar�a zesz�ej jesieni. - Prosz� przyj�� moje kondolencje. panno Ladram. Wy gl�da na to, �e na pani rodzin� spad�y w ostatnim okresie ci�kie ciosy. 19 - Owszem. Ale... Chyba nie przypuszcza pan, �e Fairfax--Vane zrobi� to tylko po to, �eby dosta� w swoje r�ce kilka wyrob�w z inkrustacj� z Tunbridge? - Na razie nic nie przypuszczam. To po prostu najbardziej narzucaj�cy si� kierunek dochodzenia. - Hyslop u�miechn�� si� niepewnie. - Jednak dla posuni�cia spraw naprz�d potrzebujemy kompletnej listy brakuj�cych przedmiot�w z mo�liwie najdok�adniejszym opisem. Czy mog�aby pani sprawdzi�, na ile pani Mentiply wywi�za�a si� z tego zadania? - Pojad� do niej natychmiast, inspektorze. Jestem pewna, �e dostarczymy panu list� dzi� wieczorem. - - - Doskonale. - Wobec tego ruszam. - Poczu�a ulg�, �e nie musi i�� na g�r�. Wsta�a i ruszy�a do holu; odwr�ciwszy si� w progu stwierdzi�a, �e Hyslop odprowadza j� do drzwi. - Jestem niezmiernie wdzi�czny za pomoc, panno Ladram. - Przynajmniej tyle mog� zrobi�, inspektorze. Beatrix by�a moj� matk� chrzestn�, a tak�e kim�, kogo bardzo podziwia�am. To... okropne, co j� spotka�o. - Rozumiem, �e by�a siostr� poety Tristrama Abberleya. - Zgadza si�. Pan zna jego utwory? - Musia�em si� o nich uczy� w szkole - odpar� Hyslop krzywi�c twarz. - Szczerze m�wi�c, to nie m�j konik. Zbyt skomplikowane, jak na m�j gust. - Wiele os�b s�dzi podobnie. - By�em zdziwiony, �e jego siostra jeszcze �y�a. Przecie� on umar� przed wojn�. - Owszem, ale w m�odym wieku. Zmar� w Hiszpanii. Walczy� jako ochotnik w armii republikan�w podczas wojny domowej. - No, tak, oczywi�cie. Bohaterska �mier�. - Tak s�dz�. A przy tym �agodniejsza ni� �mier� jego sio stry. Czy to nie dziwne? III Zatrudnienie Avril Mentiply stanowi�o najwi�ksze ust�pstwo Beatrix na rzecz staro�ci. By�o to, jak cz�sto t�umaczy�a Charlotte, ust�pstwo niema�e, poniewa� w kwestii czysto�ci pani Mentlply by�a mniej wymagaj�ca ni� ona sama. Mimo to zwi�zek przetrwa�, i to znacznie d�u�ej ni� mog�yby sugerowa� pocz�tkowe reprymendy i gro�by odej�cia. Dlatego te�, przyjechawszy tego wieczoru do domu pani Mentlply, Charlotte nie zdziwi�a si�, zastawszy j� p�acz�c� i wytr�con� z r�wnowagi. Obiecana lista wyrob�w z �nkrustacj� z Tunbridge bynajmniej nie by�a kompletna. Pani Mentiply mieszka�a z ma�om�wnym m�em w dziwnie pozbawionym s�o�ca domu ze �wirow� elewacj�. Sta� przy drodze do Folkestone, w jednej z nielicznych cz�ci Rye, do kt�rych tury�ci nigdy si� nie zapuszczali. Nie by�a to okolica, w kt�rej Charlotte chcia�aby pozosta� d�u�ej. A jednak pozosta�a; pani Mentlply pocz�stowa�a j� fili�ank� gor�cej herbaty, ubolewaj�c nad �mierci� Beatrix. - Wiem, �e by�a stara, kochanie, stara i bardziej krucha, ni� by�a gotowa przyzna�, ale zawsze sprawia�a wra�enie osoby... nieugi�tej, przez co my�la�o si�, �e jest niezniszczalna. Ale przecie� nie by�a, prawda? Nikt z nas nie by�by niezniszczalny, gdyby zosta� w ten spos�b napadni�ty we w�asnym domu. Chcia�abym wiedzie�, dok�d zmierza �wiat, 21 je�li co� takiego mo�e si� przytrafi� szanuj�cej si� starszej damie? - Mog�o by� gorzej - wtr�ci� pan Mentiply. Charlotte wola�aby, �eby odczyta� Jedn� z kierowanych pod jego adresem aluzji i opu�ci� pok�j, jednak wci�� siedzia� rozparty na krze�le przed gazowym grzejnikiem imituj�cym kominek. -Przynajmniej nie by� to jeden z tych zbocze�c�w seksualnych tylko zwyk�y w�amywacz. - Miej troch� szacunku dla zmar�ych, Arnoldzie - upomnia�a go pani Mentiply. - Panna Ladram nie �yczy sobie wys�uchiwa� takich rzeczy. - Ja tylko m�wi� o faktach. - Fakty s� chyba takie, �e gdyby by� zwyk�ym w�amywaczem, nie zamordowa�by panny Abberley, prawda? - Powinna by�a zosta� w ��ku, zamiast mu przeszkadza�. Wtedy nic by si� jej nie sta�o. - Sk�d wiesz? - To chyba jasne, co? Chodzi�o mu tylko o jej fidryga�ki. Sama m�wi�a�. Widz�c, �e pani Mentiply jest znowu bliska �ez, Charlotte postanowi�a interweniowa�. - Policja rzeczywi�cie chcia�aby wiedzie� o inkrustacjach z Tunbridge. Przejrzyjmy t� list� i sprawd�my, czy niczego nie pomin�y�my, dobrze? - Dobrze, kochanie. - Puszka do herbaty z widokiem zamku w Bod�am na pokrywce. Dwa koszyczki na ciastka. Taca we wz�r kostkowy. Dwie intarsjowane tace. Zestaw do pasjansa. Trzy papierowe... Po pierwszym dzwonku telefonu w holu pani Mentiply zerwa�a si� z krzes�a i wybieg�a z pokoju. Charlotte wzi�a g��boki oddech i odsun�a list� na bok. Po chwili pani Mentiply wr�ci�a. - Panno Ladram, dzwoni pani brat. Chce z pani� m�wi�. 22 - Maurycy? - Jestem w Jackdaw Cottage, Charlie. Inspektor Hyslop na�wietli� mi sytuacj�. Musz� przyzna�, �e jest do�� przygn�biaj�ca. - Wiem. W tej chwili sporz�dzam z pani� Mentiply list� brakuj�cych przedmiot�w. ; - Rozumiem. Inspektor chce, �ebym pojecha� z nim do kostnicy w celu zidentyfikowania Beatrix. -Naprawd�. Nie... - Charlotte urwa�a. Hyslop uzna� pewnie, �e delikatniej b�dzie nie prosi� jej o to. - Czy pojedziesz tam zaraz? - Tak. Zostanie tu sier�ant, kt�ry odbierze list�, kiedy j� sko�czycie. Chyba najlepiej b�dzie, je�li dokonamy identyfikacji najszybciej, jak to mo�liwe. < - Oczywi�cie. - P�niej... C�, zastanawia�em siei czy m�g�bym sp�dzi� noc w Ockham House. - Naturalnie. Nie musisz o to pyta�. - Jutro trzeba b�dzie za�atwi� mn�stwo spraw. Akt zgo nu, notariusz i tak dalej. Nie mog� powiedzie�, �e u�miecha mi si� nocna podr� powrotna do Bourne End. : , > - Dobrze. Do zobaczenia p�niej. Od�o�ywszy s�uchawk�, Charlotte zda�a sobie spraw� z ulgi na my�l, �e Maurycy zajmie si� ca�� t� smutn� spraw�. Po �mierci jej ojca sta� si� opanowanym i sprawnym organizatorem spraw rodzinnych. Przej�� kontrol� nad La-dram Aviation, ledwo wyp�acaln� szko�� pilota�u jej ojca, kt�r� przekszta�ci� w Ladram Avionics, �wietnie prosperuj�c� kompani� na skal� mi�dzynarodow�. Negocjowa� umowy dotycz�ce utwor�w poetyckich swego ojca, kt�re przynios�y matce Charlotte - a w rezultacie jej samej - znaczny doch�d. Maurycy zawsze s�u�y� pomoc� przyrodniej siostrze, nie pr�buj�c przy tym kierowa� jej �yciem. Tak�e teraz obieca� j� wyr�czy�. Wracaj�c wolnym krokiem do salonu 23 pani Mentlply Charlotte przyzna�a przed sam� sob�, �e im szybciej Maurycy to uczyni, tym b�dzie szcz�liwsza. Po uko�czeniu i oddaniu listy Charlotte ruszy�a w drog� powrotn� do Tunbridge Wells. Kiedy dotar�a do Ockham House, by�o ju� zupe�nie ciemno, a dojmuj�cy ch��d sprawia�, �e ciep�o dnia sta�o si� odleg�ym wspomnieniem; Charlotte zadygota�a; mo�e z zimna, a mo�e na wspomnienie relacji pani Mentiply. "Uderzy� j� jednym z tych ci�kich mosi�nych �wiecznik�w. My�l�, �e kilka razy. Najpierw prawie jej nie pozna�am. Mia�a w�osy pozlepiane krwi�, i okropn� ran� na skroni. Powiedzieli mi, �e musia�a umrze� szybko; modl� si�, �eby mieli racj�. Ale mo�e mi pani wierzy�, �e niepr�dko o tym zapomn�. Nigdy nie zapomn�, jak wesz�am po schodach i znalaz�am j� skulon� przy barierce schod�w. Nigdy". Charlotte zapali�a wi�cej �wiate� ni� zazwyczaj, rozpali�a w kominku i nala�a sobie mocnego drinka, co radzi� wcze�niej Maurycy. Kiedy ogie� si� rozpali� i nieco si� rozgrza�a, wyj�a album rodzinny, w kt�rym znalaz�a ostatnie zdj�cie Beatrix. Zrobiono je dawniej ni� s�dzi�a, podczas przyj�cia z okazji osiemdziesi�tych urodzin ciotki. Na trawniku przed Swans' Meadow, domem Maurycego nad Tamiz� w Bourne End, rodzina zebra�a si� w komplecie, a t� rzadk� okazj� uwieczniono na fotografii. Beatrix by�a naturalnie centraln� postaci� ca�ego sep-tetu. Niezwykle wysoka jak na kobiet� swego pokolenia, pomimo wieku trzyma�a si� prosto jak struna. W nowej fryzurze, z pow�ci�gliwym u�miechem, na fotografii wydawa�a si� jeszcze bardziej opanowana ni� w �yciu. Stoj�c� po jej lewej r�ce Mary, matk� Charlotte, mo�na by�o wzi�� za r�wie�niczk� Beatrix, a nie osob� o dwana�cie lat m�odsz�. Zgarbiona, ze zmru�onymi oczami, jakim� cudem r�wnocze�nie marszczy�a czo�o i u�miecha�a si�. Na widok 24 matki Charlotte poczu�a tak silny �al i poczucie winy, �e zatrzasn�a album. Potem, upiwszy �yk d�inu, otworzy�a go znowu. Natychmiast ujrza�a sam� siebie stoj�c� po lewej stronie matki, u�miechaj�c� si� szeroko prosto do aparatu. W tamtym czasie nosi�a za d�ugie w�osy i bezkszta�tne sukienki, maj�ce skrywa� nadwag�. Teraz nie musia�a si� ju� o to martwi�. Pi�� lat p�niej �a�oba dokona�a tego, czego nie sprawi� tuzin r�nych diet. Fotografia przypomnia�a jej jednak, dlaczego nawet w dzieci�stwie stara�a si� unika� zdj��. Nie z powodu przes�d�w czy nie�mia�o�ci, ale poniewa� aparat fotograficzny potrafi� zmusi� Charlotte to zrobienia tego, na co nie mia�a najmniejszej ochoty: zobaczy� siebie tak�, jak� widzieli j� inni. Na lewo od Charlotte, cofni�ty mniej wi�cej o stop�, sta� brat Mary, Jack Brereton. Na widok jego czerwonej twarzy -najwyra�niej by� bardziej ni� troch� pijany - Charlotte zachichota�a. Wujek Jack, m�odszy od siostry o trzyna�cie lat, by� duchem wolnym i irytuj�cym, takim, jakiego, zdaniem Charlotte, potrzebuje ka�da rodzina. Dowcipny w chwilach trze�wo�ci i obra�liwy po kielichu - czyli co najmniej przez po�ow� czasu - by� r�wnie nieodpowiedzialny, co ujmuj�cy. Po przedwczesnej �mierci rodzic�w zamieszka� z Mary i nie wyprowadzi� si� nawet po jej �lubie z Tristramem Abber-leyem. P�niej, podczas wojny, mieszka� z Beatrix w Rye i w�a�nie w Jackdaw Cottage zebra� liczne anegdoty i zabawia� nimi ludzi, kt�rzy - jak Charlotte - nigdy nie musieli go znosi� na co dzie�. Po prawej stronie Beatrix sta� Maurycy z �on� Urszul� i c�rk� Samanth�. Stanowili rodzin� w rodzinie, jedyn� jej ga���, kt�rej konwencjonalno�� i ci�g�o�� zdawa�y si� zapewnione. Wszyscy byli uderzaj�co przystojni i najwyra�niej bardzo z�yci. Maurycy obejmowa� Urszul� w pasie, a Samanth� czule trzyma�a matk� za r�k�. 25 Ju� w wieku pi�tnastu lat Samantha by�a niew�tpliw� pi�kno�ci�, chocia� figura, kt�r� p�niej zawraca�a w g�owach wielu m�czyznom, mia�a si� dopiero rozwin��. Urszula upora�a si� z macierzy�stwem i wiekiem �rednim z tak� lekko�ci� i elegancj�, �e - co Charlotte niech�tnie przyznawa�a - mo�na j� by�o wzi�� za siostr� Samanthy. Obie mia�y naturalnie faluj�ce w�osy i wrodzon� elegancj�, chocia� Charlotte zawsze irytowa� u nich wynios�y spos�b trzymania g�owy i pe�ne wy�szo�ci spojrzenie. Kiedy przenios�a wzrok na jowialnego, spokojnego, u�miechni�tego beztrosko Maurycego, us�ysza�a na �wirowanym podje�dzie zgrzyt opon, zapowiadaj�cy jego przybycie. Nagle, nie wiedz�c dlaczego, Charlotte poczu�a, �e nie chce, by Maurycy zasta� j� na ogl�daniu starej fotografii, kt�rej dwie bohaterki ju� nie �y�y. Zamkn�a album, pospiesznie od�o�y�a go na miejsce, przejrza�a si� w lustrze i otworzy�a drzwi. - Witaj, staruszko. - Przywita� j� u�ciskiem i zm�czonym u�miechem. -Witaj, Maurycy. - Odwzajemniwszy u�cisk cofn�a si� i mimo woli por�wna�a go z fotografi�. W�osy mo�e nieznacznie mu si� przerzedzi�y, a pasma siwizny na skroniach sta�y si� bardziej wyraziste. Poza tym w wieku pi��dziesi�ciu lat by�, podobnie jak w czterdziestym pi�tym roku �ycia, szczup�y, w kanciasty spos�b przystojny. Emanowa� si�� i szczero�ci� i wzbudza� zaufanie nawet w ludziach, kt�rzy go nie znali, a mo�e zw�aszcza w nich. Ci, kt�rzy go znali, bez trudu wybaczali Maurycemu okresowe przyp�ywy rozdra�nienia z uwagi na jego niew�tpliw� szczodro��. - Przyda�by mi si� drink, Charlie, naprawd�. - Zaraz ci nalej�. Wejd� i usi�d� przy ogniu. Wszed� za ni� do salonu i osun�� si� na fotel. Kiedy wr�ci�a od barku z du�� szklank� whisky z wod� sodow�, siedzia� w poluzowanym krawacie i tar� czo�o. ,:"� :>,- , - Ciesz� si�, �e rozpali�a� - powiedzia� wskazuj�c g�ow� na p�on�ce szczapy. - Te kostnice mro�� cz�owiekowi krew w �y�ach, mo�esz mi wierzy�. - Wyobra�am sobie. - Powinna� by� mi wdzi�czna. Pami�tasz, kiedy ostatnim razem musia�em tam p�j��? - Z powodu taty. - Pami�ta�a doskonale i nie s�dzi�a, �e kiedykolwiek zapomni. W pewne mgliste listopadowe popo�udnie w 1963 roku ojciec Charlotte rozbi� samolot w Mere-worth Woods i zgin�� na miejscu wraz z pasa�erem. Wtedy w�a�nie Maurycy wyszed� z jowialnego cienia Ronniego La-drama i narzuci� rodzinie sw� osobowo��. Charlotte cz�sto podejrzewa�a, �e skrycie cieszy� si� ze �mierci ojczyma, cho�by tylko dlatego, �e dzi�ki niej m�g� zaprowadzi� �ad w chaosie Ladram Aviation. Jednak nawet teraz, dwadzie�cia lat p�niej, za nic by si� do tego nie przyzna�. - Rozmawia�em z Urszul� przez telefon w samochodzie. Przesy�a wyrazy mi�o�ci i wsp�czucia. - To mi�e z jej strony. - Charlotte zanios�a swoj� szklank� do barku, uzupe�ni�a j�, po czym wr�ci�a do kominka. Maurycy zapali� cygaretk�, a kiedy zaproponowa� jedn� Charlotte, ku w�asnemu zdziwieniu przyj�a. - Policja pyta�a o Fairfaxa-Vane'a - powiedzia� po chwili milczenia. -Wiem. My�l�, �e mo�e to on zorganizowa� w�amanie. Jednak nie wydaje mi si�... - Nie pozna�a� go, Charlie. - Istotnie. To Maurycy zosta� wydelegowany do sklepu Fairfaxa-Vane'a w celu odkupienia z powrotem mebli sprzedanych mu przez Mary. Pr�ba spe�z�a na niczym. - Czy sprawi� na tobie wra�enie oszusta? - Sprawi� na mnie wra�enie kr�tacza zdolnego do wszystkiego. - Nawet do morderstwa? 27 - Nie s�dz�, by zamierza� si� posun�� a� tak daleko. Nie przypuszczam nawet, �e w�ama� si� osobi�cie. Prawdopodobnie wynaj�� jakiego� m�odego �obuza, kt�ry wpad� w panik�. - Czyli Beatrix zgin�a za inkrustacj� z Tunbridge wart� kilka tysi�cy funt�w? - Wi�cej ni� kilka tysi�cy. Czy zdajesz sobie spraw�, ile warte s� dzisiaj te rzeczy? - Nie bardzo. - Mo�esz mi wierzy�, �e du�o. - Och, wiem, ale mimo to wydaje si�... �e to taka smutna, bezsensowna �mier�. - Zgadzam si�, chocia� Beatrix mia�aby mo�e odmienne zdanie. - Co masz na my�li? - C�, by�a osob�, kt�ra nigdy si� przed niczym nie ugi� �a, prawda? Pomys� oddania �ycia w obronie w�asnego ma j�tku m�g�by jej przypa�� do gustu. Ostatecznie mia�a osiemdziesi�t pi�� lat. By� mo�e taki koniec jest, lepszy ni�... cokolwiek mia�o j� spotka�. , , - By� mo�e. - Obawiam si�, �e to jedyna pocieszaj�ca my�l, jaka mi przychodzi do g�owy. - W takim razie powinni�my si� jej trzyma�, prawda? -westchn�a Charlotte patrz�c w ogie�. IV Nast�pnego dnia wydarzenia potoczy�y si� szybciej, ni� Char-lotte si� spodziewa�a. My�li o Beatrix oraz okoliczno�ci jej �mierci sprawi�y, �e nie mog�a zasn�� do wczesnych godzin poranka. Kiedy wyczerpanie w ko�cu wzi�o g�r�, zaspa�a. Zszed�szy na d� przed po�udniem, zasta�a Maurycego pogr��onego w d�ugiej rozmowie telefonicznej ze swoj� sekretark� z Ladram Avionics. Okaza�o si�, �e ju� wcze�niej um�wi� si� na popo�udnie z doradc� prawnym Beatrix w Rye. Przeprosi� za to Charlotte, chocia� jej zdaniem wcale nie musia� tego robi�. Uwa�a�a, �e formalno�ci zwi�zane ze �mierci� najlepiej jest za�atwia� szybko. Teraz my�la�a, �e gdyby Maurycy zaj�� podobn� postaw� po �mierci ich matki - zamiast odgradza� j� ochronnym kokonem od rzeczywisto�ci - by�aby wdzi�czna. Przy p�nym �niadaniu rozmawiali o swoich ostatnich spotkaniach z Beatrix. Charlotte nie widzia�a jej od Bo�ego Narodzenia, ale kilkakrotnie rozmawia�y przez telefon, ostatnim razem z okazji jej osiemdziesi�tych pi�tych urodzin. Maurycy zosta� zaproszony na herbat� do Jackdaw Cottage przed niespe�na miesi�cem, w niedziel�, przed wyjazdem Beatrix na doroczne odwiedziny u Lulu Harrington z Cheltenham. Beatrix i Lulu przyja�ni�y si� od czas�w szkolnych i Charlotte uprzytomni�a sobie z nag�ym przera�eniem, �e Lulu nale�y zawiadomi�. 29 W�a�nie zacz�a rozmy�la� nad ponurym obowi�zkiem skontaktowania si� z ni�, kiedy zadzwoni� telefon. Dzwoni� sier�ant inspektora Hyslopa, kt�ry nakaza� im niezw�ocznie stawi� si� na posterunku policji w Hastings. Nie chcia� wyja�ni� przyczyny, ale poniewa� sprawa wygl�da�a na piln�, wyruszyli natychmiast. Na Ich widok Hyslop z trudem ukry� zadowolenie. Zaprowadzi� ich do pokoju, gdzie na d�ugim stole le�a�y wyroby z in-krustacj� z Tunbridge, kt�re zesz�ego wieczoru Charlotte i pani Mentlply umie�ci�y na li�cie. - Czy poznaje je pani, panno Ladram? - Ale� oczywi�cie. Nie ulega w�tpliwo�ci, �e jest to zawarto�� serwantki Beatrix. - Tak te� my�leli�my. Dok�adnie odpowiadaj� pani opisowi. - Odzyskali�cie wszystkie przedmioty? - spyta� Maurycy; -Tak, sir. ^ - Gdzie je znale�li�cie? .-,����> - W magazynie na ty�ach Treasure Trove, sklepu Falrfa? xa-Vane'a w Tunbridge Wells. Dzisiaj wczesnym rankiem przeprowadzili�my tam rewizj�. ? > ,, - A Fairfax-Vane? - Aresztowany. Jak na razie nie jest w stanie wyt�umaczy�, w jaki spos�b te przedmioty znalaz�y si� w jego sklepie. - Moje gratulacje, inspektorze. Osi�gn�� pan nadzwy* czajne rezultaty. .* - Dzi�kuj�, sir. Panno Ladram, gdyby by�a pani tak �a-, skawa i z�o�y�a o�wiadczenie, formalnie identyfikuj�ce te przedmioty jako w�asno�� panny Abberley... <, - Z przyjemno�ci�. - M�g�bym bez przeszk�d powr�ci� do przes�uchiwania pana Fairfaxa-Vane'a. Chocia� mo�e powinienem raczej po- wiedzie� po prostu Fairfaxa. "Vane" jest chwytem czysto zawodowym. - A zatem nawet jego nazwisko jest oszustwem? - spyta� Maurycy. - Tak jest, sir - odpar� z u�miechem Hyslop. (' ; Charlotte bynajmniej nie ucieszy�a wiadomo�� o aresztowaniu Fairfaxa-Vane'a. Uwa�a�a, �e szybkie rozwi�zanie tajemnicy zbrodni zwi�ksza jedynie jej bezsensowno��. Dosz�a do wniosku, �e kradzie� i morderstwo s� dostatecznie okropne same w sobie, nawet bez tak jaskrawego przejawu niekompetencji. Po z�o�eniu przez Charlotte pisemnego o�wiadczenia udali si� do pobliskiego urz�du miejskiego. Sporz�dzenie odpisu aktu zgonu trwa�o d�u�ej, ni� mo�na si� by�o spodziewa�, ale w ko�cu go otrzymali. Sp�nili si� zaledwie kilka minut na zaplanowane na trzeci� spotkanie z panem Ramsdenem, doradc� prawnym Beatrix, nudnym, szacownym m�czyzn� w �rednim wieku. Pro�b� Maurycego uzna� za co� ca�kowicie normalnego. Z�o�y� kondolencje, po czym przeszed� do obja�niania klauzuli testamentu, kt�ry sporz�dzi� dla swej klientki kilka lat wcze�niej. - Panie Abberley, s�dz�, �e zdaje pan sobie spraw�, i� panna Abberley uczyni�a pana wykonawc� testamentu? - Istotnie. - Wobec tego wystarczy, je�li pokr�tce przedstawi� spos�b podzia�u maj�tku. Dziesi�� tysi�cy funt�w przechodzi tytu�em darowizny na r�ce pani Avril Mentiply, pi�� tysi�cy za� dla Fundacji Naturalist�w Wschodniego Sussex. - Pechowcy wszelkiego rodzaju to by�a jej specjalno�� -powiedzia� Maurycy. Ramsden patrzy� to na jedno, to na drugie, najwyra�niej zbity z tropu tym �artem. - Nast�pnie, Jackdaw Cottage, kt�rego by�a w�a�ciciel- 31 k�, przechodzi na pani�, panno Ladram, wraz z zawarto�ci�, w tym maj�tkiem osobistym panny Abberley... - Dobry Bo�e, nie mia�am poj�cia. - M�wi�a prawd�. S�dzi�a, �e Maurycy, jako najbli�szy krewny Beatrix, odziedziczy wszystko. - Powiedzia�a mi o tym jaki� czas temu, staruszko - powiedzia� Maurycy klepi�c j� po d�oni. - W ko�cu by�a� jej chrze�niaczk�. - Ale... - T�umaczenie, �e taka hojno�� tylko wzmaga jej poczucie winy z powodu unikania Beatrix w ostatnich miesi�cach, na nic by si� nie zda�o. Zamilk�a. - Pozosta�a cz�� maj�tku przechodzi na pana, panie Abberley - kontynuowa� Ramsden. - Obejmuje ona kapita� pozosta�y po wyp�aceniu darowizn i potr�ceniu podatku spadkowego, a tak�e nale�ne honoraria za dzie�a zmar�ego brata panny Abberley, pana Tristrama Abberleya. Rozumiem, �e prawa autorskie wygasaj� z ko�cem przysz�ego roku. - Z wyj�tkiem wierszy opublikowanych po�miertnie, sprawa tak si� w istocie przedstawia - potwierdzi� Maurycy. - Mo�e dobrze si� sta�o, �e omin�a j� konieczno�� radzenia sobie bez tych wp�yw�w. Mo�liwe, �e Maurycy ma racj�, pomy�la�a Charlotte. Ostatecznie on mia� Ladram Avionics. Zainwestowane w ni� honoraria za wiersze Abberleya przynios�y poka�n� dywidend�. Ona sama posiada�a spory pakiet akcji przedsi�biorstwa, odziedziczony po matce. Jednak Beatrix przypuszczalnie rozda�aby wszystko, co zdo�a�a zgromadzi� przez lata. Chocia� nigdy nie stan�aby przed gro�b� ub�stwa, mog�a zosta� zmuszona do oszcz�dzania. Fakt, �e oszcz�dzono jej tego do�wiadczenia, nie by� zbyt pocieszaj�cy. Biuro Ramsdena znajdowa�o si� w odleg�o�ci zaledwie kilku dom�w od g��wnego zak�adu pogrzebowego w Rye. Charlot- te ilMmycy zostali tam przyj�ci ze wsp�czuciem i trosk� i delikatnie wprowadzeni w labirynt pogrzebowych formalno�ci. Testament Beatrix nie zawiera� wskaz�wek co do tego, czy chcia�a zosta� pochowana czy spalona, a Charlotte i Maurycy nie pami�tali, by wypowiada�a si� w tej kwestii. Jej zami�owanie do porz�dku oraz racjonalizm sugerowa�y jednak, �e wybra�aby kremacj�, na kt�r� si� te� zdecydowali. Na ulicach k��bi�y si� t�umy kupuj�cych i turyst�w. Zdawa�o si�, �e ca�y ten zgie�k i �cisk jeszcze pot�guj� upa�. Charlotte chcia�a tylko za�atwi� sprawy, kt�re sprowadzi�y ich do Rye, uwolni� si� od zobowi�za�, kt�rymi obarczy�a ich Beatrix. Wiedzia�a jednak dobrze, �e chcie� nie zawsze znaczy osi�gn��. - My�lisz, �e powinni�my zajrze� do domu? - spyta� Maurycy. - Policja ju� z pewno�ci� sko�czy�a prac�, wi�c mogliby�my wzi�� klucz od pani Mentiply. - Wola�abym nie. Jest zbyt wcze�nie na sortowanie rzeczy Beatrix. Czu�abym, �e ona tam jest i zagl�da mi przez rami�. Mo�e po pogrzebie. - Jako wykonawca jej testamentu nie jestem pewien, czy mog� tak d�ugo czeka�. Musz� odnale�� jej ksi��eczki czekowe i wykazy kont bankowych w celu potwierdzenia autentyczno�ci testamentu. Trzeba sprawdzi�, czy s� tam jakie� nie zap�acone rachunki. - Naturalnie, nie przysz�o mi to na my�l. - Maurycy podchodzi� do swoich obowi�zk�w z charakterystyczn� dla siebie powag�. Na szcz�cie Charlotte by�a z tego zwolniona. -Czy nie m�g�by� p�j�� sam? - spyta�a b�agalnie. - Owszem, Charlie, m�g�bym. Za twoim przyzwoleniem. Pami�taj, �e teraz ty jeste� w�a�cicielk�. - Nie b�d� niem�dry. Oczywi�cie, �e masz moje pozwolenie. R�b, co do ciebie naiiSzy^Jestem tylko wdzi�czna, �e sama nie musz� tego robi�. - Dobrze wi�c. Wr�c� jutro i spr�buj� uporz�dkowa� Wszystkie sprawy. Je�eli tego w�a�nie chcesz. - Zdecydowanie tak. Maurycy zaproponowa�, �eby zjedli kolacj� na mie�cie, na co Charlotte przysta�a entuzjastycznie w nadziei, �e dobre jedzenie i alkohol spo�yte w mi�ym otoczeniu poprawi� jej nastr�j. Najpierw jednak mia�a do spe�nienia jeszcze jeden obowi�zek, kt�rego, o czym dobrze wiedzia�a, nie mog�a ani od�o�y� na p�niej, ani unikn��. Musia�a powiadomi� Lulu Harrington. Charlotte nigdy nie pozna�a Lulu, chocia� Beatrix przyja�ni�a si� z ni� od czas�w szkolnych. Przez czterdzie�ci lat Lulu uczy�a w �e�skiej szkole w Cheltenham, a obecnie �y�a tam, jak sobie wyobra�a�a Charlotte, ze skromnej emerytury. Podnios�a s�uchawk� i odezwa�a si� w stylu podr�cznik�w szkolnych, podaj�c numer i wymawiaj�c wszystkie trzy sylaby s�owa "Cheltenham". - Panna Harrington? - Tak. Kto m�wi? - G�os zabrzmia� s�abo i nieco zrz�dliwie. Charlotte poczu�a, �e opuszczaj� j� si�y. - Panno Harrington, nazywam si� Charlotte Ladram. Nigdy si� nie spotka�y�my, ale... - Charlotte Ladram? Och, naturalnie! Wiem, kim pani jest. - W g�osie starszej pani zabrzmia�y cieplejsze tony. -Bratanica Beatrix. - Niezupe�nie bratanica, ale... - My�l�, �e to bez znaczenia. C�, prosz� mi wybaczy�, panno Ladram. Czy mog� do ciebie m�wi� Charlotte? Bea-trix tak ci� w�a�nie nazywa. - Oczywi�cie. Ja... - Musz� powiedzie�, �e bardzo mi mi�o, �e wreszcie z tob� rozmawiam. Czemu zawdzi�czam... - Urwa�a gwa�townie, po czym spyta�a: - Czy u Beatrix wszystko w porz�dku? 34 Przestraszona, �e Lulu odgadnie, zanim ona zd��y jej powiedzie�, Charlotte wykrztusi�a: - Niestety, wczoraj umar�a. - Natychmiast po�a�owa�a swej otwarto�ci. - Przykro mi, je�li to dla pani szok. My wszyscy zareagowali�my w�a�nie w ten spos�b. - W s�uchawce panowa�a cisza. - Panno Harrington? Panno Har-rington, jest pani tam? - Tak - odpowiedzia�a spokojnie i z opanowaniem. - Czy mog�... Co dok�adnie si� sta�o? Oczywi�cie musia�a pozna� prawd�. Nie spos�b by�o udawa�, �e Beatrix zmar�a �mierci� naturaln�. Wyja�niaj�c okoliczno�ci morderstwa, Charlotte uzmys�owi�a sobie, jak brutalne i niesprawiedliwe musi si� to wydawa� osobie w wieku Beatrix, kt�ra r�wnie� mieszka sama. Jednak okoliczno�ci nie mo�na by�o zmieni�. Kiedy sko�czy�a, zapad�a kolejna kr�tka chwila milczenia. Wreszcie Lulu powiedzia�a po prostu: - Rozumiem. - Naprawd� mi przykro, �e musia�am pani� o tym powiadomi�. - Prosz� ci�, nie przepraszaj, kochanie. Dobrze, �e zadzwoni�a�. - To drobiazg. W ko�cu by�a pani najstarsz� przyjaci�k� Beatrix. - Czy rzeczywi�cie? - Ale� naturalnie, �e tak. Zawsze to powtarza�a. -To mi�o z jej strony. � - Panno Harrington... " ' ! - Prosz� ci�, m�w do mnie Lulu. - - Czy jeste� pewna, �e dobrze si� czujesz? To musia� by� dla ciebie okropny szok. - - W�a�ciwie nie. -Co? - Wybacz. Chodzi mi tylko o to, �e w naszym wieku, Bea- 35 trix i moim, �mierci nigdy nie mo�na traktowa� jako zaskoczenia. - Ale w tym wypadku by�o inaczej. To nie by�o... - Naturalne. Istotnie, kochanie. Zapewniam ci�, �e zdaj� sobie spraw� z r�nicy. -W takim razie jak... - Charlotte ugryz�a si� w j�zyk. My�li starszej pani najwyra�niej nieco b��dzi�y. Stosowniej b�dzie zignorowa� wszystko, co powie. - Czy �yczysz sobie wzi�� udzia� w pogrzebie, Lulu? Zaplanowali�my go na przysz�y poniedzia�ek, dwudziestego dziewi�tego. To dla ciebie oczywi�cie d�uga droga, ale mog�aby� przenocowa� u mnie. - Dzi�kuj�. To bardzo mi�e z twojej strony, ale... Pomy�l� o tym, Charlotte. Pomy�l� o tym i dam ci zna�. - Doskonale. A wi�c, je�li jeste� pewna, �e wszystko w porz�dku... - W ca�kowitym. Do widzenia, Charlotte. - Do... - Lulu roz��czy�a si�, zanim Charlotte zd��y�a doko�czy�. W lustrze nad telefonem ujrza�a w�asn� zdumion� twarz. - Fairfax, s�ucham. i - Dzie� dobry. Czy to pan Derek Fairfax? - - Przy telefonie. .,.,�� ; '= ��':-,. \,,, - Nazywam si� Dredge, panie Fairfax. Alblon Dredge. Jestem doradc� prawnym, reprezentuj�cym pa�skiego brata, pana Colina Fairfaxa. Derek poczu�, �e krew uderza mu do g�owy. A wi�c sta�o si�. Sta�o si� to, czego si� obawia� od przyjazdu Colina do Tunbridge Wells. Kto� m�g� nazwa� to powrotem do dawnych przyzwyczaje�. Colin uzna�by, �e to zwyk�y pech. Bez w�tpienia powsta� problem, kt�rego Derek bynajmniej nie potrzebowa�. -W jakiej sprawie pan go reprezentuje, panie Dredge? - Musz� pana z �alem powiadomi�, �e pa�ski brat zosta� wczoraj aresztowany przez policj� hrabstwa Sussex pod powa�nymi zarzutami. - Jakiego rodzaju zarzutami? - Obr�t kradzionymi przedmiotami. Planowanie w�amania. Wspomaganie i wsp�udzia� w morderstwie. By�o gorzej, ni� si� spodziewa�, znacznie gorzej. - Powiedzia� pan "morderstwa"? -W niedziel� po po�udniu znaleziono star� pann�, za- 37 mordowan� w jej w�asnym domu w Rye. Mo�e widzia� pan relacj� w lokalnych wiadomo�ciach telewizyjnych. - Nie, nie s�dz�. - Wobec tego pozwoli pan, �e wyja�ni� sytuacj�. - Pod czas gdy Dredge t�umaczy�, Derek poczu� ch��d z�ych prze czu�. Colin nie miesza�by si� do �adnego aktu przemocy - to nie ulega�o w�tpliwo�ci. Nigdy jednak nie by� zbyt skru pulatny, je�li chodzi o pochodzenie rzeczy, kt�re kupowa� i sprzedawa�. Z regu�y balansowa� na cienkiej granicy, a nie zawsze udawa�o mu si� zachowa� r�wnowag�, co pokaza�a sprawa w St Albans. Czy m�g� si� posun�� do zlecenia ko mu� w�amania w celu zdobycia kolekcji wyrob�w z inkru- stacj� z Tunbridge? Je�eli wiedzia�, �e zarobi na nich dosta tecznie du�o, odpowied� brzmia�a tak, zw�aszcza, �e jego sytuacja finansowa przedstawia�a si� jeszcze mniej pewnie ni� zazwyczaj. Oczywi�cie nigdy nie wyrazi�by zgody na morderstwo. Taktyka przemocy nie nale�a�a do jego metod. Je�li jednak b��dnie oceni� wsp�pracownik�w, je�li zaufa� szcz�ciu i rozs�dkowi ludzi, kt�rzy ich nie mieli, konse kwencje mog�y by� dok�adnie takie, jak sugerowa�a policja. - Zosta� zatrzymany na posterunku policji w Hastings - za ko�czy� Dredge. - Jutro rano stanie przed s�dem. , w - Czy... twierdzi, �e jest niewinny? *?*, -Zdecydowanie. -W takim razie... jak t�umaczy obecno�� przedmiot�w Zinkrustacj� z Tunbridge w swoim sklepie? ; Dredge westchn��. - Twierdzi, �e je podrzucono. - W pana g�osie s�ysz� pow�tpiewanie. * - Przepraszam. Nie mia�em takiego zamiaru. Po prostu... z punktu widzenia policji to oczywiste, �e pa�ski brat przyj�� tak� wersj�. - Chyba nie powiedzia�, �e to oni podrzucili te rzeczy? - Na szcz�cie nie. 38 - W takim razie kto... dlaczego... - Panie Fairfax, nie chc� by� obcesowy, ale by� mo�e takie pytania nale�y zada� w innym momencie. Dzisiaj zadzwoni�em do pana po to, by zapyta�, czy jest pan got�w por�czy� za brata, gdyby s�d wyrazi� zgod� na zwolnienie za kaucj�. Wysoko�� kaucji prawdopodobnie przekroczy mo�liwo�ci finansowe pa�skiego brata. Dredge nie musia� tego m�wi�. O ile Derek wiedzia�, Colin zawsze �y� ponad stan. W przesz�o�ci zbyt cz�sto musia� wykupywa� brata, zar�wno dos�ownie, jak i w przeno�ni. Zawsze przysi�ga�, �e to ostatni raz. Podobnie zreszt� jak Colin. - O jakiej kwocie m�wimy? - zapyta�. - Trudno powiedzie�. Policja wyst�pi z wnioskiem prze ciwko zwolnieniu za kaucj�. Ta kwestia mo�e w og�le nie zosta� poruszona. . , -Je�li jednak zostanie? - W�wczas b�dzie to znaczna kwota. - -Jak znaczna? - S�dz�, �e... od pi�ciu do dziesi�ciu tysi�cy funt�w. Oznacza�oby to wi�c znaczny wy�om w oszcz�dno�ciach Dereka, gdyby Colin postanowi� prysn�� do jakiego� kraju, gdzie nie obowi�zuje prawo o ekstradycji. Zastanawiaj�c si� nad tak� ewentualno�ci�, Derek pomy�la�, �e mo�e warto by�oby straci� tak� sum� pieni�dzy, je�eli oznacza�oby to, �e Colin nigdy wi�cej nie b�dzie m�g� go poprosi� o pomoc. - Pa�ski brat stwierdzi�, �e jest pan jedyn� osob�, kt�ra mo�e mu pom�c. - Bez w�tpienia. ; - Czy... jest pan got�w mu pom�c? -