4014
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 4014 |
Rozszerzenie: |
4014 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 4014 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 4014 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
4014 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
�ukasz Orbitowski
Szeroki, g��boki, wymalowa� wszystko
Jak s�dz�, wszystko zacz�o si�, gdy zesra�em si� w tramwaju.
Miastem sun�� przepocony kad�ub czw�rki. Wewn�trz panowa�a majowa sauna. Siedzia�em z nogami pod brod� i nie opuszcza�o mnie wra�enie, �e kamienica za oknem jest wci�� tym samym budynkiem, co pi�� minut temu. Kto�, kiedy� wpad� na pomys� po��czenia przepustowej ulicy z alejk� spacerow�. I tak, w godzinie szczytu, nieszcz�sna czw�rka wlok�a si� Karmelick�, wci�ni�ta mi�dzy sznur samochod�w, motor�w, skuter�w, tych ton �elastwa posk�adanego przez diab�a tylko po to, by wcisn�� cz�owieka w �limaczy kierat.
Przed nami, �wiat�a.
Mrugaj� jak oczy starej dziwki mi�dzy numerkami.
Ko�o mnie ludzie. Spoceni, smutni, senni, w mokrych bluzkach i koszulkach. Kobieta krzes�o dalej, z piersiami jak cysterny. R�owa koszulka opina�a si� na nich niczym b�ona. A ja jecha�em, jecha�em drug� godzin�, z bomb� atomow� w ty�ku, osiem przystank�w przed domem.
Gdy by�em m�odszy, sam otwiera�em drzwi. Wystarczy�o mocno szarpn��. Zgrzyt budzi� ludzi, emeryci krzyczeli, �e przeze mnie nie pojad�, a ja opuszcza�em t� ruchom� puszk� i zadowolony z siebie wskakiwa�em na chodnik. Ale tramwaje si� zmieni�y i drzwi rozsuwaj� si� przede mn� jak przed hinduskim pasz�. Tylko na przystanku. Mo�esz wali� w nie i t�uc, pr�dzej rozkrwawisz sobie d�onie. Nie wysi�dziesz z tramwaju. Wrzeszcz na kierowc�. Czasem pomaga, ul�ysz sobie, ale drzwi zostaj� zamkni�te. Nie mo�esz wysiada�, kiedy chcesz. Cho�by rozrywa�o ci dup�.
Cyk, cyk.
Przejechali�my kilka metr�w i tyle.
Spojrza�em na zegarek, jeden przystanek zaj�� nam dziesi�� minut. Bo wiecie, jazda tramwajem jest chwil� � tylko � dla � mnie. Rozrywam si� pomi�dzy prac� i domem i tylko w czasie jazdy mam czas na w�asne my�li. Na ksi��k�, Cohelo lub Whartona. Trudno czyta� z wczorajszym obiadem na wylocie.
Najgorsi s� Rumuni. Otworzyli moje uszy na �wiat zgrzytu. Gra� taki jeden, wielki i br�zowy jak gliniana g�ra. Koncertowa� od Placu Wszystkich �wi�tych i nie zamierza� przesta�. Za p� godziny sprz�e� na harmonii warto zap�aci�, no nie? Jak to jest, pyta�em siebie, �e gor�ce serce idzie pod r�k� z g�upot�? Czemu ludzie p�ac� tym brudasom?
M�j obola�y ty�ek odpowiedzia� j�kiem.
- Tu jest zakaz grania!
Nie wytrzyma�em. Krzykn��em tak w stron� Rumuna. Nawet nie mrugn��, s�uchajcie, ten �mierdziel nie raczy� si� obejrze�. Za�o�� si�, �e gdyby zgi�� kark, posypa� by si� z niego brud niczym czarny �upie�.
- To biedny facet, daj pan spok�j � powiedzia�a kobieta z wielkim biustem.
Cyk, cyk. Dziesi�� metr�w. Kolejna ponura kamienica wyros�a przed moim oknem. Zn�w stoimy.
- Zakaz to zakaz � burkn��em - ja, prosz� pani� wysiadam. Dosy�, po prostu dosy�. Jak tak mo�na, przecie� cz�owiek potrzebuje ciszy. A co oni my�l�, �e ka�dy to ma czas jecha� godzin� i drug� godzin� i trzeci� zapewne, tylko dlatego, �e kilometr dalej s� cholerne �wiat�a?!
Twarz kobiety nabrzmia�a, jakby kto� gwa�townie wepcha� jej silikon pod policzki. Zorientowa�em si�, �e krzycz�, bo wszyscy na mnie patrzyli. Sm�tne, ledwie ciekawe spojrzenia. Powiedz� pewno, �e wariat je�dzi� tramwajem. Wariat, kt�ry musi do kibla.
Podszed�em do kierowcy. Mog�em przysi�c, �e drzema� nad pulpitem.
- Chc� wysi��� � powiedzia�em spokojnie.
Odwr�ci� g�ow� � na �ysej czaszce skrapla� si� pot. Pod w�sem mign�y brunatne z�by.
- Nie mog� otworzy� drzwi.
- Chce wysi��� � powt�rzy�em. By�em z�y. Bardzo.
- Przepis jest przepisem. Prosz� pana, niech pan powie, co by by�o, gdyby ka�dy wysiada�, kiedy chce? Niegdzie by�my nie dojechali. Zaraz b�dzie przystanek. Wysi�dzie pan.
Wyja�ni�em, �e jestem chory, i �e naprawd� musz� wysi���. Harmonia Rumuna ka�dym d�wi�kiem masakrowa�a moje jelito grube. I te oczy pasa�er�w, z gatunku tych, co �ledz� cyrkow� osobliwo��.
- Nie rozumie pan?
- Nie rozumiem � Ja na to � jestem wolnym cz�owiekiem. Chyba nie musz�... Inaczej prosz� pana. Je�dzi�em tramwajami od lat i prosz� mi wierzy�...
- Nikogo nie interesuje pana przesz�o��. Przynajmniej w tym tramwaju � rzek� kierowca i pokaza� mi ty� czaszki.
- Dobrze - odpowiedzia�em.
- Niech pan si� nie denerwuje - doda�a pani z biustem.
- Dobrze � powt�rzy�em. Miarka si� przebra�a.
Rozpi��em pasek i spu�ci�em spodnie. Oczy pasa�er�w zrobi�y si� okr�g�e, a twarze nabra�y barwy dojrza�ych cytryn. Rumun przesta� gra�, kucn��em i da�em, co mia�em najlepszego. Z szyby pr�bowa�em zerwa�, zabawne sk�din�d, ostrze�enie przed z�odziejami kieszonkowymi, ale kierowca wrzasn�� co� o skurwysynach i wypad� z kabiny jak diabe� z pude�ka. Pami�tam, wyt�uk� mi strasznie, bo ci�ko stawa� do walki z paskiem przy kostkach. Okaza�o si�, �e jednak mo�e otworzy� drzwi.
Le�a�em na chodniku, �mierdz�c na p� Karmelickiej, bo ten niemyty cham wyczy�ci� mn� to, co narobi�em. Ludzie patrzyli, jakby nie wiedz�c, czy �mia� si�, czy z�o�ci�. Najbardziej ucieszy� si� Rumun. Pomacha� mi, �ajdak, r�k�. B�dzie mia� o czym m�wi� kolegom w swoim bar�ogu. Wszyscy na Karmelickiej tego dnia mieli mn�stwo do opowiadania.
Tramwaj ruszy� beze mnie. Cyk, cyk. �wiat�a si� zmieni�y, mrugaj�c jak oczy starej dziwki mi�dzy numerkami.
Niebawem, poj��em, �e nic nie dzieje si� przypadkiem.
Jest o�, na kt�rej system si� obraca. Przekr�ca go z�o�liwo�� ludzka. Mo�emy wyobrazi� sobie pionowy uk�ad �cie�ek, przeci�ty sobie podobnymi, tak, �e razem tworz� co� na kszta�t kuli � ta kula wiruje powoli, zgrzyta w niej mechanizm, ale nic nie przebiegnie bez obecno�ci osi. J�zyczka u wagi. Uwaga. Jedziemy.
Jedziemy tramwajem.
Tramwaj � metalowa bry�a zwijaj�ca kad�ub dooko�a gard�a. Tramwaj jest bezlitosny, to wypadkowa blachy i pr�du, a ty, biedaku siedzisz w nim bo tramwaj jest bezwzgl�dny.
M�g�bym nim nie je�dzi�, ale jestem biedny. Sklejam pieni�dze jak �ysy zaczesk�. Kupi�em sobie rower � by�a wiosna, trafi�em do komisu i wybra�em sobie jedyny, kt�ry rokowa� nadziej�, �e peda� nie odpadnie przy pierwszym obrocie. Peda� odpad�. Wstawi�em nowy i je�dzi�em po Krakowie do listopada. Deszcz przegoni� mnie z ulicy. Przywita�y mnie rozsuwane drzwi, zardzewia�ym �miechem.
Musisz je�dzi� tramwajem, Stasiu. Musisz, bo musisz.
Dwa lata temu sko�czy�em marketing w prywatnej szkole. Nie ka�da prywatna szko�a jest z�a. Moja taka nie by�a. Za moje pieni�dze dosta�em wolno�� my�lenia. Profesorowie wymagali od nas niewiele, ale co bystrzejszy dostrzeg�, jak staraj� si� dowie�� nas do w�a�ciwego portu. Intuicyjnie wskazywali drogi. Zostawiali pole dla rozumowania, kreatywno�ci. Inni cieszyli si�, �e nie musz� nic robi�, jeszcze inni kl�li, ale ja powtarza�em cicho to m�drzy go�cie, wiedz� co robi�. Dali mi wiele, ale �ycie sprzeda�o kopniaka prosto w tramwaj.
Tramwaj jest moim nieszcz�ciem. Uto�samia niesamodzielno��. Stoj� na przystanku i tupi�. Patrz� na zegarek i tupi� znowu. Wychylam si� za kraw�nik, wypatruj�c niebieskiego wybawiciela. Tupi�. Czasem kopn� �mietnik. To mnie uspokaja. Gdy patrz� na innych, czekaj�cych ogarnia mnie rozbawienie. Odwracaj� oczy, gdy na nich patrz�. U�miech drga im jak ryba na w�dce. Ale wewn�trz, wiem o tym, jest im g�upio i smutno, bo wiedz�, �e mam racj�. Na dra�stwo nie mo�na patrze� oboj�tnie. Tupn��, kopn��, mo�e to i droga. Nie wolno chowa� emocji do kieszeni. Czasem, s� potrzebne mnie i innym.
Mia�em nadziej�, �e dojad� tramwajem do przystanku, z kt�rego wskocz� we w�asny samoch�d. Pewnie kiedy� tak si� stanie. Pracuj� w ubezpieczeniach, na stanowisku szeregowym. Namawia�em znajomych na polis�, teraz chodz� po osiedlach, od domu do domu. Nie po to studiowa�em, by biega� po klatkach na Kurdwanowie. Za p� roku, najdalej, dostane prac� przy telefonie. Ju� nie na akord, z normaln� pensj� i premi� od wyhaczonego klienta, do kt�rego zadzwoni�. Za dwa lata, najdalej, powiedziano mi, b�d� mia� grup� pod sob�. Wtedy kupi� sobie samoch�d, pontiaka albo forda z listw� i sk�rzanym obiciem. I radiem, takim jak zawsze chcia�em, kt�re podaje muzyk� na tacy prosto w uszy. Na razie, przygrywa mi Rumun na harmonii. Pami�tam, siedzia�em kiedy� w tramwaju na p�tli w Bronowicach. Wygl�da �miesznie � zatoczka z szyn i niebieska budka. Siedzia�em i czeka�em. B�bni�em w szyb� i zastanawia�em si�, ilu podobnych do mnie b�bni, kopie, lub wali pi�ci� w wiaty, tylko dlatego, �e motorniczy siedzi w budce nad ma�� czarn�. Rozk�ad jazdy, powiedz�. Gdy tramwaj si� sp�nia, rozk�ad przestaje obowi�zywa� i jedzie si� tak, jak droga pozwala. Ale gdy trzeba wyjecha� wcze�niej, bo kto�, kto zap�aci� spieszy si� do domu, rozpisane godziny odjazd�w k�ad� si� tam� na torach. Jest te� napis na murze, zrobiony czarnym sprayem i krzywy, jakby skate, kt�ry go zrobi�, stacza� si� na kolana w trakcie pisania. SZEROKI, G�EBOKI, WYMALOWA� WSZYSTKO, napisa� ten skate, przed podr� do chemicznego boga. Ale taki by� m�j problem: szeroki, g��boki i zamalowany, bym m�g� u�ciska� �on� i w�drowa� z polis� pod pach� od wie�owca do wie�owca.
W Bronowicach, gdzie mieszkam nie ma dyspozytorni ruchu. Nic takiego, my�la�em, ale gdy poszed�em do Biura Odwo�a� MPK, by pokaza� kart� tramwajow� (co nie uratowa�o mnie od paru z�otych op�aty manipulacyjnej), dowiedzia�em si�, czemu tak d�ugo czekam. Gdy tramwaj przyje�d�a sp�niony, nie mo�e ruszy� w kolejn� tras�. Przepis zabrania. Dyspozytor ruchu musi postanowi�, czy motorniczy ma czeka� nad kaw�, jecha�, czy i�� do domu. Gdy dyspozytora nie ma, tramwaj stoi, wypatruj�c zmi�owania.
Ja razem z nim. I ludzie na przystankach, w�ciekli i czerwoni jak gotuj�cy si� barszcz. Kopi� i b�bni�, b�bni� i kopi�. Nie wyobra�am sobie, jak mo�na czeka� spokojnie, maj�c w kieszeni kart� tramwajow� za kilkaset z�otych, kt�ra zyskuje wa�no�� w ramach czyjej� uprzejmo�ci.
Czas jest dla mnie istotny. Jestem powa�nym cz�owiekiem z rodzin� i prac�, kt�ra daje perspektywy. Na dzie� sk�ada si� talia obowi�zk�w: wizyta w kilkudziesi�ciu domach, odbi�r Jadwisi z przedszkola, papierkowa robota po po�udniu plus kilka rozm�w z decydentem. Czasem telefon do Warszawy. Po tym wszystkim zostaje mi chwila na �on�, koleg�, ksi��k�, telewizor. Sp�niaj�cy si� tramwaj okraja m�j czas z tych przyjemno�ci. Co jest do zrobienia, musi by� zrobione. Przyjemno�� mo�e pow�drowa� na p�k� z napisem MO�E JUTRO.
Szeroki, g��boki, wymalowa� wszystko.
Powiedzia�em o tym kiedy� pracownikowi MPK. Siedzia� w samochodzie obok nieczynnego toru, kt�rym chcia�em pojecha�. Mia�em w perspektywie godzinny spacer lub taks�wk�, wi�c podszed�em do niego i zastuka�em w szyb�.
- Z�apa� mnie kontroler, a p�roczny bilet zostawi�em w domu � powiedzia�em do niego � i mam pro�b� dam, panu nazwisko, pan sprawdzi w komputerze, �e mam t� kart�. Brak mi czasu, by jecha� do dzia�u odwo�a� na Wawrzy�ca. By�by pan tak mi�y?
- To pana sprawa � us�ysza�em � nie prowadzimy takiej dzia�alno�ci. Niech pan sobie wyobrazi, co by�oby gdyby�my pozwolili zapomina� ludziom karty. Ka�dy by bez niej je�dzi�, m�wi� �e ma a my zaton�liby�my w�r�d papierk�w.
Ca�y czas patrzy� na drog�. Nie zerkn�� na mnie nawet.
- Powiedzia�bym tak � by�em ju� naprawd� nagrzany � widzia� pan China Town?
Kiwn�� kwadratow� g�ow�. Broda zaton�a mu w podgardlu.
- A ja nie widzia�em i nie zobacz�, a wie pan dlaczego? Graj� go w Mikro od pi�tnastu minut. Zacz�� si� o sz�stej. Ma pan zegarek?
Zerkn�� na przegub nadgarstka, ale nie odpowiedzia�.
-To ja panu dopowiem. Jest pi�tna�cie po sz�stej. I wie pan, co jeszcze powiem? �e stoj� tu od wp� do, czyli czterdzie�ci pi�� minut. Mo�e podejdzie pan i zobaczy rozk�ad? Do czego zmierzam... Chce pan wiedzie� do czego? Do tego, prosz� pana, �e gdy obywatel, kt�ry p�aci wam ci�kie pieni�dze, si� zapomni, zawali co�, otwarcie m�wi�c, spieprzy spraw�, to ci�gacie go po biurach odwo�a�, dyrektorach, s�dach i czym tam chcecie. I musi taki obywatel, musz� przyj�� i wyja�nia�, prosi� si� i dawa� wam pieni�dze. Rozumie pan?
- Prosz� si� uspokoi�.
Bezczelny dra�, �e tak si� odezwa�. By�em wzburzony, mo�e krzycza�em troch�, ale jak na sytuacje, by�em spokojny. Kto inny wywlek�by tego grubego �ajdaka i nakopa�by do ty�ka tak, �e poczu�by podeszw� na j�zyku.
- Jestem spokojny. Ale gdy pa�stwu co� si� nie uda, a pan daruje, nic wam si� nie udaje, bo byle �nieg rozk�ada was na deski, to po prostu... Po prostu, co? Nic si� panie nie dzieje i wszystko przechodzi do porz�dku dziennego. Gdzie r�wna gra?
Us�ysza�em trzask otwieranych okien. Omiot�em wzrokiem okolic� � patrzyli na mnie ludzie i dobrze, bo nie czu�em si� samotny w swoim oburzeniu.
- Daj�e pan spok�j - pokrzykiwa� do mnie facet za wiaty. Musia� cicho krzycze�, bo ledwo go s�ysza�em.
- W�a�nie � pracownik MPK po raz pierwszy raczy� odwr�ci� do mnie g�ow� � niech pan si� wreszcie uspokoi.
To przeros�o moje si�y. Facet przewidzia�, co chce zrobi� i pr�bowa� zakr�ci� szyb�, ale by�em szybszy. Przycisn��em mu kart� tramwajow� do twarzy. Przytrzyma�em gard�o. Wyrywa� si� jak spasiony sum. Widzia�em, twarz mu czerwienia�a. Wok� plastyku rozkwit�a bia�a aureola.
- Wiesz ile zap�aci�em za to g�wno! Dwie st�wy palancie! I my�lisz, za co to! No odpowiedz mi, synu chomika!
Dusi� si�, wi�c troch� poluzowa�em uchwyt. Milcza� dalej. Naprawd� si� w�ciek�em. Nie pami�tam siebie takim.
- Powiem ci , cz�owieku! Nie po to by wrasta� w ziemi na przystankach! I te� nie po to, by t�uc si� w �mierdz�cych przedzia�ach! A ju� na pewno nie po to, by taki gbur jak ty m�wi� mi, �e mam si� uspokoi�. Jestem spokojny, rozumiesz, jak na twoj� bezczelno��, jestem spokojny!
Facet pr�bowa� si� wyrwa� � gruba d�o� mign�a mi ko�o twarzy. Plasn��em go w obwis�e policzki, g�owa odskoczy�a mu jak kopni�ta boja. Wtedy szarpni�to mnie do ty�u. Pu�ci�em grubasa by zaj�� si� nowym przeciwnikiem. Ale �ajdak zasun�� szyb�. Zosta�em, z g�owa i ramieniem zablokowanym wewn�trz samochodu.
Pr�bowa�em dosta� jego grube gard�o, ale sukinsyn okaza� si� zwinniejszy ni� my�la�em. Kto� z ty�u waln�� mnie w plecy. J�kn��em, chcia�em wyrwa� si� z u�cisku, a facet z MPK przekr�ci� kluczyk i ruszy� z miejsca.
Powl�k� mnie a� do skrzy�owania. S�ysza�em, jak ludzie krzycz� za nim zostaw go pan! Zostaw go pan! Tch�rzliwi dranie. Zawsze sta� ich na krzyk i cios w plecy. Nigdy na wi�cej. Zatrzymali�my si� dopiero, gdy by�em na skraju przytomno�ci.
Ta historia powinna mnie wiele nauczy�, my�la�em sobie na komisariacie.
Nie nauczy�a.
Przygoda z grubym facetem w samochodzie ci�gn�a si� za mn� przez dwa lata, a adwokat powiedzia�, �e mam si� cieszy� z wyroku w zawieszeniu. Pytano mnie, czy b�d� je�dzi� tramwajami. Jasne, �e b�d�, odpowiada�em. Nie z�ami� mnie, nie po tym wszystkim. Nie widzia�em innego wyj�cia.
Sprawa z grubasem op�ni�a m�j awans w Commercialu. Stan��em przed konieczno�ci� zaczynania niemal od zera. Zn�w dostawa�em najpaskudniejsz� robot� i odnosi�em wra�enie, �e menad�er najch�tniej pozby�by si� mnie z grupy. Sko�czy�o si� na gro�bach. Praca jako agent ubezpieczeniowy daje pieni�dze i presti�, ale marzenia o pontiaku ulecia�y z widnokr�gu. Dranie z MPK zrobi�y ze mnie kryminalist� i wariata - co szczeg�lnie mi ubli�a, bo nie jestem szalony. Chyba, �e szale�stwem jest �elazna logika.
Jednocze�nie, sukinsyny wepcha�y mnie na powr�t w obj�cia tramwaju, z brudnym Rumunem i chamskim kanarem w komplecie.
Na pocz�tku, nie doceni�em ich m�ciwo�ci i sprytu. My�la�em sobie, odpu�cili. Straci�em fur� pieni�dzy i zdrowia, a co gorsza, ludzie mijaj� mnie i stukaj� si� w czo�a. Nie przypuszcza�em, �e przygotowano dla mnie prawdziwe przedstawienie.
Cz�owiek jest niezapisan� kart� i gdy przychodzi na �wiat, mo�e by� wszystkim. Dorasta w okre�lonym �rodowisku, kt�re wyklucza pewne mo�liwo�ci. Jako syn intelektualist�w (moi rodzice poznali si� w czasie studi�w w Wy�szej Szkole Pedagogicznej), nigdy nie m�g�bym zosta� ch�opem � i odwrotnie. Kolejne wybory dr�g �ycia: szko�y, pracy, kobiety, kszta�tuj� �yciowe perspektywy na obraz zw�aj�cego si� lejka, a im dalej posuwamy si� w latach, tym mniej op�aca si� podj�� ryzyko. Mam trzydzie�ci lat i m�g�bym zacz�� wszystko od nowa, wystawi� �on� za drzwi i powiedzie� palantom z ubezpiecze�, �eby spieprzali. Nie zrobi� tego, bo cenie sobie stabilno��. Boj� si�, a� mi si� g�wno w portkach trz�sie.
Ze stabilizacj� ��czy si� schematyczno��. My�l� sobie, �e potrafi�bym rozpisa� swoje �ycie na osi wsp�rz�dnych. Wstaj� o �smej. Jazda do biura. Wycieczki po domach. Powr�t w godzinach szczytu. Gazeta. Kawa. Ruputupu, telewizor, spanko. I tak codziennie. Ta regularno�� pozwoli�a mi dostrzec, �e tramwajarze nie dali sobie spokoju.
Mieszkam na osiedlu Widok � to ponure rubie�e miasta, gdzie diabe� z ch�rem dresiarzy �piewa ko�ysank�. Z mojego okna widz� przystanek. Id� do� trzy minuty. Znakomity pretekst, by wr�ci� do tytoniowego na�ogu. Gdy wychodz�, �ona jeszcze �pi. Mam garnitur i teczk�, wygl�dam na powa�nego faceta. I id� sobie spokojnie, maj�c przed sob� p�tl� tramwajow�. Niebieskie kad�uby siedz� na torach.
Zjawisko dostrzeg�em miesi�c temu. M�j tramwaj, czw�rka sta� sobie na p�tli, jakby nikt na niego nie czeka�. Szed�em do niego spokojnie. Po�piech w mojej pracy nie jest wskazany. Min��em rz�d bud z jedzeniem, betonowy pawilon i by�em nie dalej ni� trzydzie�ci metr�w od wagonu, gdy ten trzasn�� drzwiami i odjecha� mi sprzed nosa. Wzruszy�em ramionami i poczeka�em na nast�pny.
Dnia nast�pnego, sytuacja uleg�a powt�rzeniu.
Mog� przysi�c, �e motorniczy spojrza� w moj� stron�. W s�o�cu b�ysn�y jego ciemne okulary. Musia� widzie�, jak kieruj� si� prosto do jego wagonu i ruszy� bezczelnie, zostawiaj�c mnie na pustej p�tli. Wiem o tym teraz, ale w�wczas przekonywa�em siebie, �e to dziwny przypadek. Jakby nie patrze� tramwajarze do�� mi dopiekli i naprawd�, wierzcie mi, mogliby d�� sobie spok�j. Ale nie.
Zacz��em wstawa� pi�� minut wcze�niej. Pi�� minut wcze�niej my�em z�by, jad�em �niadanie i pakowa�em teczk�. O �smej dwadzie�cia pi�� ca�owa�em �pi�c� �on� i wychodzi�em na p�tl�. A pierwszym razem odnios�em sukces. Wsiad�em do czw�rki i pojecha�em. Nast�pnego dnia, dranie si� wycwanili i czw�rka umkn�a mi sprzed nosa. Cisn��em na ziemi� teczk� i wrzasn��em co� o skurwysynach. Dranie, bezczelni cholerni dranie!
W pewien spos�b czu�em si� dumny � moja postawa zmusi�a tramwajarzy do zmiany rozk�adu jazdy. Ten bezduszny b�ben zacz�� si� kr�ci� z uwzgl�dnieniem mojej osoby. Nie by� to ten rodzaj zainteresowania, o kt�ry zabiega�em, ale budzi� m�ciw� satysfakcj�. Setki os�b zatrudnionych w Miejskim Przedsi�biorstwie Komunikacyjnym musia�y przyj�� do wiadomo�ci moje istnienie. Chcieli mnie zniszczy�, ale nie mieli poj�cia, �e ja o tym wiem. Ich spisek sta� na glinianych nogach. Chcecie si� bawi� m�wi�em sobie no to dobrze, zabawimy si�.
Rozpocz��em wojn� podchodow�.
Kupi�em troch� dziwacznych ubra�: halk�, dzwony, sk�rzan� kurtk�, tak�, w jakiej chodzi�y kiedy� gwiazdy rocka, czapk� z wy�amanym daszkiem, d�insow� kamizelk�, czerwone sztruksy, koszulk� z napisem MEGADETH i ko�ciotrupem z �elazn� szcz�k�, buty na koturnie, bia�e adidasy, Martensy z czubami, szary sweter, koszulk� polo, trzy pary ciemnych okular�w, bluzeczk� na rami�czkach, koszul� ze sklepu indyjskiego, chustk� na g�ow�, torb� na rami� i jeszcze troch� dziadostwa. Gdy wr�ci�em z tandety, objuczony nowym nabytkiem, �ona powiedzia�a, �e nie chce tego widzie� u nas w domu.
- Chc� si� bawi� � powiedzia�em jej na to � to si� zabawimy.
Garnitur wk�ada�em do teczki, a teczk� do torby. Codziennie ubiera�em si� inaczej: raz by�em hippisem, raz rockresem, raz dresiarzem z osiedla. Nieraz przebiera�em si� za kobiet� i nie, �ebym mia� z tego przyjemno��, ale co� �echta�o mnie pochlebnie, gdy czu�em na sobie spojrzenia s�siad�w kim jest ta kobieta, co mieszka teraz u Chodkiewicz�w? Z bliska, kto� mo�e by mnie pozna�, ale z daleka � bardzo w�tpliwe.
Wygrywa�em na tym przez dwa tygodnie. Siada�em sobie w czw�rce i jecha�em do biura. Mog�a mnie zdradzi� tylko torba na ramieniu. Biuro mie�ci si� za rondem moglilskim - wysiada�em przystanek wcze�niej i przebiera�em si� w szalecie. Wyobra�am sobie, jak� zabaw� mia� dziadek klozetowy: wchodzi sobie do kabiny dresiarz, hippis, albo zaniedbana kobieta w chustce, a wychodzi facet w garniturze. Garnitur mi�� si� troch�, ale c�, m�wi�em sobie. Taka cena s�usznej sprawy.
Wygrywa�em z tramwajarzami przez dwa tygodnie i gdy by�em niemal pewien, �e nie zostan� rozpoznany, czw�rka zn�w zacz�a ucieka� mi sprzed nosa. Kto� musia� donie��, kto� z mojego bloku. Nie widz� innego wyj�cia. Ci dranie mieli wtyczki wsz�dzie. By� mo�e, my�la�em, historia z tramwajami to cz�� szerszego spisku, kt�rego korzeni si�gaj� dalej, ni� pierwotnie przypuszcza�em. To wiele by wyt�umaczy�o.
Przebieranie zarzuci�em po historii z kontrolerami. Moja czw�rka by�a pusta i zimna. Siedzia�em w stroju starszej kobiety, z chust� na g�owie, sukienk� w kwiatki i torb� mi�dzy kolanami. Zdradzi� mnie mog�y tylko d�onie, podobne dw�m bladym krabom, splecionym na podbrzuszu. Patrzy�em bezmy�lnie w okno, gdy we dw�ch faceci podeszli do mnie, machn�li legitymacjami i za��dali karty. Da�em im j� w milczeniu. Dopiero, gdy zacz�a w�drowa� przez ich r�ce, poj��em rozmiar w�asnego b��du.
-To nie pani karta � powiedzia� �ysy kontroler. Wygl�da� jak posta� z kresk�wki, kt�ra opi�a si� wody i zaraz ma p�kn�� na cz�ci. W oczach ta�czy�y mu z�o�liwe iskierki.
- Mo�e pani podnie�� g�ow�.
Podnios�em.
- Ona czy nie ona?
- Mo�na jaki� inny dokument? � Pyta� drugi kontroler, tyczka chmielowa z rud� czupryn� i g�upim u�miechem.
- Nie mam � odpowiedzia�em i spojrza�em mu w oczy. Mia�em wra�enie, �e puder odchodzi mi p�atami z twarzy.
- Wie pani, co grozi za pofolgowanie si� cudzym dokumentem mam pani� pouczy�? � Pyta� si� rozbawiony grubas. Dryblas tr�ci go �okciem.
- Zaraz zadzwonimy po policj�. A mo�e jest pani przest�pc�, h�? Ukrywa si� pani?
W�ciek�y, zdar�em chust� z g�owy, wytar�em twarz i cisn��em ja pod nogi. Patrzy�em na nich pewnie i bezczelnie, s�dzi�em, �e zbij� ich z tropu. Nie ukrywali ju� szyderstwa, jeden rechota� g�o�niej od drugiego. Rzucili mi kart� w twarz. Wyl�dowa�a obok chustki.
- Nie podniesiesz, ci�godrucie?
Nie odpowiedzia�em, cho� nerwy �ciera�y mi si� na proszek. Grubas rozerwa�by mnie jedn� r�k�, pierdn��by tylko, a zosta�aby po mnie �mierdz�ca kupka. Odwr�ci�em twarz do okna. Sprawdzili swoje i mogli i�� dalej. Ale nie. To im nie wystarczy�o. Chudy chwyci� mnie za nos i szarpn�� do g�ry. Czu�em smr�d jego palc�w, niezno�ny b�l � potem trzask i krew sp�yn�a na bluzk� z falbankami. Zakrztusi�em si�, szarpn��em, pr�bowa�em wyrwa�. Zatoczy�em d�oni� bezradny �uk. Chudy wzmocni� u�cisk.
- Po co pchasz si� do tramwaju, ci�godrucie!
- Zostaw go � dudni� drugi � zostaw, bo jeszcze da nam w dup�.
�miech.
- Daje w dup�, to pewne, stary. Dajesz w dup�, nie cioto?
- Ale� mu przygada�.
- No bo co si� ci�godrutem przejmowa�, gejem jebanym.
Dusi�em si�. Krew zalewa�a usta. Chudy podnosi� r�k�, wraz z ni� m�j nos. �zy sp�ywa�y razem z krwi�, a zza nich widzia�em tramwaj i ludzi, patrz�cych w gazety, ksi��ki, okna, zamkni�tych w ha�asach przeno�nych s�uchawek. Ich oczy dr�a�y jak u tr�canej lalki, niby mimochodem zerkaj�c na moje nieszcz�cie. Wielki ch�opak dwa krzes�a obok m�g� powali� moich prze�ladowc�w. Mia� kark jak pie� drzewa i widzia�em, �e lubi si� bi�. Nie drgn��, udawa�, �e czyta, jakby by� pi�mienny, niewychowany dure�. Chcia�em wo�a� o pomoc. D�awi�em si�.
Tramwaj zatrzyma� si� ostro.
Polecia�em do przodu i wy�lizgn��em si� z u�cisku. Kaszla�em skulony, r�ka grubasa wystrzeli�a przed siebie i pos�a�a mnie na pod�og�. Le�a�em, z ustami pe�nymi krwi i brudu. Dosy� tego rzek� ten gruby i wyszed� z koleg�. P�aka�em ze wstydu milcz�cych pasa�er�w. Cieszyli si�, bo to dobrze, �e peda� dosta� wpierdol.
Co� zimnego dra�ni�o mi policzek. Si�gn��em r�k�. �cisn��em
Karta tramwajowa.
Zn�w obieca�em, �e wi�cej nie wsi�d� do tramwaju i z�ama�em obietnic�. By�em spalony jak dzia�o, dziwnym grassem z domieszk� chemicznego paskudztwa. Gdybym �y� w Holandii, nie schodzi�bym na ziemi�. Je�li trawa jest lepsza od alkoholu to w�a�nie, dlatego, �e nie mo�na kupi� jej w sklepie na dole i nikt jej nie zapali na rynku w ogr�dku. Trzeba kombinowa�, dzwoni� po dzieciakach z osiedla. Ka�dy, kto pali wie, jak to si� robi. Polacy s� leniwi i tylko, dlatego czterdzie�ci milion�w p�uc nie t�oczy jeszcze dymu z konopni.
W moim grassie by�o cos wi�cej, ni� tylko konopie. Dochodzi�a jedenasta, sta�em na przystanku, daleko od domu, a tak naprawd�, zwiedza�em planet� Fikumiku, nie mog�c nadziwi� si� jej atrakcjom. Nie spali�em si� jednak na tyle, by ryzykowa� spacer z Bie�anowa na Widok. Doszed�bym, dolecia�, chyba nad ranem, cho� najpewniej osiedlowe ch�opaki pos�a�yby mnie na ziemi�, lub dwa metry pod ni�.
Na taryf� brakowa�o pieni�dzy. Przez narkotyczne szcz��cie przebija�a przykra �wiadomo��, �e jest cholerny listopad i zamarzn� tutaj, albo dostan� w pysk, i tramwaj, czekaj�cy na pobliskiej p�tli okaza� si� najlepszym rozwi�zaniem.
Od p� roku nie je�dzi�em tym paskudztwem.
Wsiad�em i zwali�em si� na krzes�o.
Je�li narkotyk wyci�ga z ka�dego prawdziwe �ja� to we mnie obudzi� nieopisan� z�o��. Siedzia�em wpatrzony w usypiaj�ce osiedle i pyta�em siebie, czemu kierowca jeszcze czeka skoro ludzie � ja i pani z dzieckiem � chc� wraca� do domu. Nie wstaniesz z miejsca, stary t�umaczy�em sobie i nie tym razem, bo jeste� balonikiem z grassem, mo�na ci� przebi� i wsadzi� do pierdla. Masz racj�, wiesz o tym.
Ci dranie te� wiedzieli. Jasnym by�o, �e niepr�dko zn�w odwiedz� tramwaj. Chcieli wyr�wna� rachunki, ale wysz�o na moje.
Tramwaj szarpn�� mn�, ruszyli�my. Sun�� powoli, grzechocz�c po torach, a ja wiedzia�em, by�em po prostu pewny, �e m�g�by jecha� szybciej. Ulice �wieci�y pustkami. Z mojego miejsca widzia�em lustro w kabinie i zm�czon� twarz maszynisty z �arem mi�dzy rozchylonymi wargami. S�ucha� muzyki, jakby by� sam. Ups, ups, ups, bezduszna perkusja rozbija�a si� po mojej g�owie.
Jestem spokojny.
Kolejne �wiat�a, tam gdzie skr�ca si� na Kurdwan�w i biegnie linia szybkiego tramwaju. Stoimy niczym kozio� na s�dzie ostatecznym, mimo �e drogi nie przecina nam samoch�d, ani cz�owiek. My�l� o ��ku, w kt�rym powinienem si� znale��, o pracy, kt�ra mnie rano z niego wyrwie i pojmuj�, �e ten �limak w kabinie okrada mnie ze snu. To jemu zawdzi�czam podkr��one oczy. Nic. Jestem spokojny.
Dziecko obok wyj�o cymba�ki i zacz�o uderza� w nie bez�adnie, z wyrazem bezmy�lnej szcz�liwo�ci. Matka nie zradza�a zainteresowania. Brzd�k! Kakofonia. S�uchajcie, nie mog�em. Je�li marihuana wyjmuje z cz�owieka to, co jest w nim najg��biej, to ja skrywam w sobie niech�� do d�wi�k�w i marnowania czasu. Chcia�em zwr�ci� uwag. Ale nie. Jeszcze nie. �up, �up z kabiny, brzd�k, brzd�k tu� obok. Czym sobie na to zas�u�y�em?
Dziecko mia�o dwie pa�eczniki w pulchnych d�oniach. �miga�o po cymba�kach, bez �adu i sk�adu, a ciemna czupryna, strzy�ona pod donic�, falowa�a przy ka�dym ruchu. Okr�g�e barki zdawa�y si� tr�ca� uszy, a cymba�ki, instrument nie d�u�szy od mojego ramienia, wype�ni� d�wi�kiem tramwaj, wycisn�� cisz�, wraz z ni� moje my�li. Kruszy�o mi z�by. Kroi�o m�zg w plastry. Ale by�em spokojny. Spokojny jak nigdy.
Mog�em zabra� walkman i Yngwiego Malmsteena. Facet jest geniuszem gitary, wylewa spok�j w sko�atane serce pracownik�w trzeciego filaru.
Ko�o McDonalda, ch�opiec przesta� si� t�uc. Pulchna g�ba promienia�a �miechem. Odetchn��em, disco z kabiny brzmia�o jak Bethoveen. Ruszyli�my. Za p� godziny b�d� w domu my�la�em i wszystko b�dzie po staremu.
- Zagraj jeszcze co� �adnego � pozwiedza�a matka.
Nie pami�tam wiele z tego, co sta�o si� potem. Ciemno�� zza okna zala�a mi oczy. Przypominam sobie cienie, rozta�czone na powiekach, trzask cymba�ek na moim kolanie, krzyk matki i p�acz, kt�ry sprawi� mi przyjemno��. Stan�li�my mi�dzy przystankami. Muzyka z kabiny umilk�a. Dziecko zaton�o w obj�ciach matki. Kierowca otworzy� drzwi i wyszed� z kabiny, ale nim dotar� do mnie, matka z dzieckiem le�eli ju� na ulicy, krzycz�c okropnie. Mog�em ich zabi�, wystarczy, �eby nadjecha� samoch�d, ale mieli szcz�cie.
- I, kto jest g�r�! � krzycza�em.
Nie wierz�, by�em silniejszy. Nigdy nie uprawia�em sport�w, a w szkole regularnie dostawa�em po g�bie od r�wie�nik�w. Maszynista by� zbyt pewny siebie, pewnie my�la�, �e zgniecie na�panego chudzielca jak cytryn�. Unikn��em jego pi�ci i pos�a�em przez drzwi, tam gdzie jego miejsce, w b�oto krakowskiej ulicy.
Cienie ust�pi�y.
Facet podnosi� si� ci�ko, mrugaj�c zakrwawionymi powiekami. Dalej, matka krzycza�a do telefonu kom�rkowego.
Musia�em si� spieszy�.
Jazda tramwajem okaza�a si� �atwiejsza, ni� przypuszcza�em. Drzwi trzasn�y, nacisn��em gaz i niebieski kad�ub pomkn�� przez Krak�w. W g�owie czu�em cudown� pustk�. Powinienem zgin�� dziewi�� razy, przeje�d�aj�c przez czerwone �wiat�a, ocieraj�c si� o samochody. Czemu nie pojawi�a si� policja? Spiskowcy nie spodziewali si� takiego posuni�cia. Byli bezradni, jak dziecko z cymba�kami. Pieprzy� ich. By�em spokojny.
Tory kierowa�y mnie na widok, do mojego domu. Czu�em fantastyczn� si��, kr���c� po moim ciele. Kaza�a mi wciska� peda� gazu w pod�og� i nie my�la�em, �e zaraz, za minut�, dwie, przyjdzie mi si� zatrzyma�, najpewniej wjecha� w inny tramwaj i po�egna� si� z najpi�kniejszym ze �wiat�w.
Min��em wiadukt. Mruga�y do mnie okna blok�w.
Jeszcze jeden zakr�t, panie zwyci�zco i koniec podr�y.
P�tla mie�ci�a si� w zatoczce.
Przyspieszy�em. �ycie by�o r�wnie wa�ne, co sple�nia�a bu�ka. Podobno w takich chwilach wszystkie nasze dni kurcz� si� w rozpaczliwej sekundzie. Nie mia�em, czego wspomina�. Cieszy�em si� pustk�.
Wszed�em w zakr�t i zacisn��em powieki. Du�o czasu min�o, nim otwar�em je. Ze zdziwienia. My�la�em, �e jakim� cudem min��em tramwaje na p�tli, zatoczy�em k�ko i pomkn��em z powrotem w stron� Bie�anowa. Tymczasem nie. P�tla znikn�a, wraz z ni� domy i drzewa.
Gna�em przez ksi�ycowe pustkowie, gdzie je�y�y si� kratery, a zimno blade �wiat�o mieni�o si� na prostych, nie maj�cych ko�ca torach. Spojrza�em za siebie � miasto oddali�o si� i znik�o jedynie na horyzoncie miga�y �wiat�a dom�w. Wkr�tce przepad�y i one.
Powinienem zatrzyma� tramwaj i spr�bowa� wr�ci�. Ale w tym szale�czym p�dzie drzema�a niepoj�ta, cudowna dla mnie si�a. But nie schodzi� mi z gazu. Wy��czy�em �wiat�o w kabinie i patrzy�em na miejsce, w kt�rym si� znalaz�em. Nigdy nie widzia�em niczego podobnego. Ziemia by�a szara jak popi�, obros�a kraterami i drapie�nym masywem g�rskim, daleko ode mnie. Nad nim nie b�yszcza�a ani jedna gwiazda. Tylko ksi�yc mruga� nie�mia�o za przewalaj�cych si� chmur.
Czu�em przejmuj�cy ch��d, wzrastaj�cy wraz z zag��bianiem si� w t� dziwna krain�. Mia�em na sobie koszul� od garnituru, przewiewne spodnie i p�buty. Z ust sz�y mi ob�oki pary. Szyba zaros�a szronem.
Zdj��em nog� z gazu, ale tramwaj p�dzi� dalej, w zimn�, niego�cinn� ziemi�.
Dostrzeg�em wkr�tce, �e wzg�rza zbli�aj� si� ku sobie tworz�c stromy kanion. Do�em, zamiast rzeki sun�y tory. Patrzy�em w g�r� i widzia�em uciekaj�ce, naje�one ska�y. Zdawa�y si� dziurawi� sob� szarosine niebo. Zimno jaszcze si� wzmog�o. Znalaz�em za oparciem niebieska kurtk� motorniczego. Skulony w kucki, przycupn��em na krze�le i wmawia�em sobie, �e zimno, krajobraz stukot rozp�dzonych k� sk�adaj� si� na narkotyczne otumanienie. Chcia�em �y�, obudzi� si� na bie�anowskiej p�tli, przemarzni�ty, ale �ywy. To nie prawda m�wi�em sobie, o tym mo�e pisa� Jonathan Caroll, ale pewne rzeczy nigdy nie dziej� si� naprawd�.
Tramwaj zatrzyma� si� raptownie. Uderzy�em g�ow� w szyb�. Zamroczy�o mnie.
Stali�my na p�tli tramwajowej, wzniesionej na skalnym p�misku mi�dzy szczytami. Ciemne tory wygl�da�y na utkane z kolc�w, ponure kszta�ty pojazd�w wtapia�y si� w ska�y. Zamiast budki operatora ruchu wnosi�o si� co� na podobie�stwo zej�cia do kopalni, sk�d bucha� bladoniebieski, zimny ogie�. Zacz��em si� ba�, jak nigdy przedtem. W tym zej�ciu czai�o si� co� upiornego, z�o z najgorszych koszmar�w sennych, potw�r lub diabe�, zjadaj�cy ludzi jak krakersy. Schowa�em si� w kabinie, dr��c, by nie zdradzi�y mnie bia�ka oczu.
Podje�d�a�y inne tramwaje, hamuj�c ko�o mnie z metalicznym zgrzytem. Wysiadali z nich ludzie, kt�rych twarze zna�em, w�saci, brzuchaci, lub �miesznie chudzi, w ka�dym razie niezno�nie przeci�tni. Niebieskie uniformy komunikacji miejskiej wisia�y na nich jak na za du�ych manekinach. Pozdrawiali si� bezg�o�nie, palili papierosy, i ruszali sm�tnie w stron� zimnego �wiat�a. Z ka�dym krokiem m�nieli, prostowali si� i puchli. Ich twarz blad�y, sk�ra b�yszcza�a jak wosk.
Dostrzeg�em, �e maj� ��te, kocie oczy i pionowe �renice.
Nosy znikn�y, usta przeobrazi�y si� w owaln� jam�, pe�n� szpiczastych z�b�w. J�zyk wygl�da� jak poduszka do igie�. Palce poros�a im b�ona, karki zgrubny, kr�gos�up wygi�� si� i nabrzmia�, jakby pod marynark� nagle wyros�y skrzyd�a. Szli w milczeniu do zimnego, kusz�cego �wiat�a. Widzia�em ich sylwetki, nikn�ce w blasku. Zabrzmia�a pie�� bez melodii. �piewali, jakby ze �wirem w ustach. Mia�em racj� m�wi�em sobie, s�odki Jezu, mia�em racje jak nigdy.
Hymn nasili� si�, a w jego tle zabrzmia�o co� jeszcze. Pomruk kogo� wielkiego, kto w�a�nie si� przebudzi. Szron zg�stnia� na szybie, zad�awi�em si� �lin�. Dalej stary m�wi�em sobie, cokolwiek tam jest...
Nie wiem, jak d�ugo siedzia�em na pod�odze, zas�uchany w �piew i nieludzki warkot spod ziemi. Odwaga wzi�a g�r�. Usiad�em na krze�le. Spojrza�em, doko�a nie by�o nikogo. Nacisn��em gaz i m�j tramwaj ruszy�, zakr�ci� p�tl� i pomkn�� powrotem, ku mojemu miastu.
Trwo�enie spogl�da�em ze siebie, ale nikt mnie nie goni�.
Z ka�dym stukotem, z ka�dym kilometrem, szron znika� z szyb, a ja czu�em si� bezpieczniej. Co� grzmia�o za mn�, a ja wmawia�em sobie, �e to burza, a nie rado�� z�ej istoty, sprawuj�cej doz�r nad tramwajami w moim mie�cie.
Wjecha�em na p�tl� o czwartej nad ranem starczy�o mi si�y by doj�� do domu i zwali� si� w ��ko. Nast�pnego ranka tylko odmro�one d�onie przypomina�y mi, co si� wydarzy�o.
By� mo�e chcieliby�cie, �ebym zszed� na d�, do pieczary i zmierzy� si� ze stworem, lub przynajmniej opisa� go dok�adnie. Zrobi� zdj�cia. Wr�ci� z kamer�. Nie. Niekt�re sprawy s� zbyt powa�ne, by droczy� si� z nimi.
Ju� nie je�d�� tramwajami.
Nie je�d��, cho� mam taki zamiar.
Na razie, wygrali ze mn�, co nie oznacza, �e chc� si� podda�. Problem w tym, �e z diabelsk� machin� stali i zepsutych serc ludzkich ci�ko walczy� w pojedynk�. Dlatego opowiadam t� histori�.
Dlatego te� spaceruje ulicami Krakowa i szukam okazji.
Czekam, a� motorniczy, chc�c r�cznie przedstawi� tory, opu�ci na chwile tramwaj pe�en pasa�er�w. Umiem prowadzi�. To nie jest trudna sztuka. Mog� zamkn�� si� w kabinie i nikt nie dostanie si� do mnie. Wtedy zabior� wycieczk� i pojedziemy do miejsca, w kt�rym by�em. Poka�� takie rzeczy, �e buty wam spadn�.
Koniec