3937

Szczegóły
Tytuł 3937
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3937 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3937 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3937 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Miros�aw J. Kubiak DOROTA I MEGALITY Tower Press 2000 Copyright by Tower Press, Gda�sk 2000 4 Cze�� pierwsza KR�GI KAMIENNE W ODRACH G��boko mam w pami�ci ostatni z Tob� wiecz�r kwietniowy, kiedy razem do szale�czego zawrotu g�owy ogl�dali�my, ogromne sp�aszczone S�o�ce, lini� horyzontu, z czu�o�ci�, delikatnie pieszcz�ce... Ty sta�a� obok, na m� obecno�� niewra�liwa (...) krwaw� egzekucj� dnia nieszcz�liwa... Ka�de zjawisko na ziemi jest alegori�, a ka�da alegoria otwart� bram�, przez kt�r� dusza, je�li jest gotowa, mo�e wej�� do wn�trza �wiata, gdzie ja, ty, dzie� i noc stanowi� jedno. Ka�da istota ludzka napotyka gdzie� w trakcie swego �ycia tak� bram�, ka�demu jawi si� my�l, �e to, co widziane jest alegori�, poza kt�r� znajduje si� duch i odwieczne �ycie. Niewielu z pewno�ci� przechodzi przez t� bram�, 5 odrzuca barwne iluzje dla przeczuwanej rzeczywisto�ci, kt�ra rozpo�ciera si� wewn�trz... (Herman Hesse IRYS). Dochodzi�a godzina 851, kiedy zawiadowca niewielkiej stacji kolejowej w Wierzchucinie energicznie podni�s� zielony lizak do g�ry i poci�g osobowy relacji Bydgoszcz - Gdynia przez Ko�cierzyn� delikatnie szarpn�� i troch� majestatycznie, aczkolwiek zdecydowanie, p�ynnie przy�pieszaj�c, ruszy� w dalsz� drog�... Marek Konarzewski, z lekko sennym znudzeniem do�wiadczonego podr�nego, wpatrywa� si� w m�czyzn� w czerwonej kolejarskiej czapce, ubranego w elegancki granatowy s�u�bowy mundur, powoli przesuwaj�cego si� wzd�u� okna wagonu, przy kt�rym siedzia�. Kiedy kolejarz znikn�� z pola widzenia, Marek nie�wiadomie skierowa� sw�j wzrok na zmieniaj�cy si� za oknem wspania�y krajobraz Bor�w Tucholskich. Poci�g niezauwa�alnie przy�piesza� i przez chwil� Marek da� si� wci�gn�� w zabaw� wzgl�dno�ci ruchu. Jako fizyk wiedzia�, �e to poci�g, w kt�rym siedzi, si� porusza, a �wiat za oknem jest nieruchomy. Dobrowolnie i z wielk� ochot� podda� si� jednak regu�om wzgl�dno�ci ruchu i przez chwil� ulega� z�udzeniu, �e to wagon stoi, a przesuwaj� si� tylko obrazy za oknem, zgodnie z rozkazami Wielkiego Czarodzieja Relatywno�ci. Poci�g, sk�adaj�cy si� z sze�ciu wagon�w pomalowanych w jasno zielony kolor, delikatnie mkn�� nitk� stalowych szyn przez wspania�e tereny Bor�w Tucholskich, gdzieniegdzie przetykane majestatycznie b��kitnymi i dostojnymi jeziorami lub wartko p�yn�cymi, ciemno zielonymi rzeczkami. R�wnin� tucholsk� ostatecznie ukszta�towa� przed tysi�cami lat pot�ny zimny lodowiec o grubo�ci ponad tysi�ca metr�w. Ogromny l�dol�d bezlito�nie mia�d�y� ziemi� w swoim nieub�aganym pochodzie na po�udnie, nios�c ze sob� ogromne g�azy z brutalnie rozdartych masyw�w g�rskich w Skandynawii, pozostawiaj�c po sobie niezliczone zwa�y piasku i gliny oraz ogromne ilo�ci, r�nych kszta�t�w i kolor�w oraz r�nych wielko�ci kamieni. Kiedy spe�niwszy swoj� misj� leniwie cofa� si� w swojej w�dr�wce na p�noc wysy�a� spod swojej topniej�cej masy lodu setki wartko i rado�nie p�yn�cych �yciodajnych strumieni, nios�cych z�ocisty, drobniute�ki piasek i ma�e kawa�eczki ��tobrunatnej gliny. Na uwolnionej od lodowca ziemi wyros�y wspania�e lasy, tworz�c rozleg�y kompleks dzisiejszych Bor�w Tucholskich - wspania�e i dorodne bory sosnowe z domieszk� brzozy grucza�kowatej i osiki, a w podszyciu ja�owca, jarz�biny i kruszyny. By�y one ulubionym miejscem wycieczek turyst�w z r�nych stron kraju, pragn�cych przebywa� w tym zielonym kr�lestwie ciszy i spokoju oraz czystego, pe�nego olejk�w eterycznych, le�nego powietrza. W ciszy Bor�w Tucholskich, z dala od t�tni�cych swoimi sprawami ludzkich osad, dzikie zwierz�ta nie p�oszone przez cz�owieka �y�y nadal wed�ug swoich odwiecznych, niezmiennych Praw Natury... ��to z�ociste promienie s�oneczne rado�nie i beztrosko wpada�y przez wielkie okna do wn�trza wagonu. Troch� zaczepnie, troch� bu�czucznie, lecz delikatnie i z sympati� zaprasza�y do zabawy podr�nych, rado�nie podskakuj�c na ich twarzach. Biega�y po ich kolorowych ubraniach, ta�czy�y na ich baga�ach i odwa�nie, tak jak zawsze ch�tne do zabawy ma�e kotki, myszkowa�y po mrocznych zakamarkach jad�cego wagonu. Przyczajone gdzie� w ukryciu w tryskaj�cym zieleni� lesie, z napi�t� do ostatnich granic uwag�, czeka�y na w�a�ciwy moment do zmasowanego i niespodziewanego ataku. Nagle, w u�amku sekundy, przeskakiwa�y z jakiego� ciekawego i tajemniczego miejsca w lesie do p�dz�cego wagonu, by po kr�ciutkiej chwili, zbroiwszy jakie� psoty, wr�ci� tam z powrotem, schowa� si� i chwil� odpocz��, przed dalsz� zabaw�... �liczny, s�oneczny wiosenny czerwcowy poranek ochoczo wprawi� Matk� Przyrod� w radosn� ekstaz� i udzieli� si� r�wnie� pasa�erom poci�gu... Marek lekko rozmarzony przeni�s� sw�j wzrok na siedz�c� naprzeciw niego Dorot�. By�a elegancko i na sportowo ubrana, w �nie�no-bia�� bluzk� z kr�tkimi r�kawkami, podkre�laj�c� pe�ne kobieco�ci 6 piersi, bia�� sp�dnic�, d�ugie, prawie do kolan bia�e skarpety oraz sportowe obuwie. Cieniute�ki i z�oty �a�cuszek na szyi oraz zmys�owy i delikatny zapach ekskluzywnych perfum Aredvi Szera - prezent od Marka - dope�nia� jej obecno�ci. Na ramionach mia�a zarzucony bia�y sweter z d�ugimi r�kawami, lu�no opadaj�cymi na piersi. S�oneczne promienie rado�nie skaka�y po jej twarzy, ma�ym zmys�owym do�eczku na brodzie, d�ugich czarnych, spadaj�cych na ramiona w�osach i biega�y po niewielkich rozmiar�w, pomara�czowego koloru ksi��eczce, kt�r� lekko pochylona, w skupieniu i z zaciekawieniem czyta�a. Urod� Doroty dope�nia�y doskonale dopasowane do jej ucha male�kie z�ote kolczyki, uformowane w kszta�cie ko�skiej podkowy przez pomys�owego i bardzo zdolnego jubilera z�otnika. Marek przez chwil� uwa�nie przygl�da� si� Dorocie, a z wyrazu jej twarzy pr�bowa� odgadn��, czy ta jego ulubiona ksi��eczka Irys Hermana Hessego b�dzie r�wnie� jej ulubion� ksi��k�. By� to ma�y podarunek od niego, kt�ry podarowa� Dorocie tu� przed przesiadk� na stacji w Laskowicach. Wtedy te� wyzna�, �e chcia�by, aby czyta�a t� ksi��k� nie rozumem do�wiadczonej doros�ej osoby, lecz czystym sercem i intuicj� dziecka. Losy tego prezentu by�y niezwyk�e... Dorota czuj�c delikatn� si�� spojrzenia Marka przerwa�a na chwil� czytanie tekstu. Podnios�a lekko g�ow� i oczy ich spotka�y si� w milcz�cym, lecz nami�tnym pojedynku. Przez chwil� trwa�o zmaganie, lecz kiedy tylko zmru�y�a w spos�b charakterystyczny tylko dla niej swoje niebieskiego koloru oczy, pozostawiaj�c jedynie ma�e szparki, wynik tego cudownego starcia szybko i zdecydowanie zacz�� si� przechyla� w kierunku Doroty. Marek bez oporu i ch�tnie podda� si� bez dalszej walki, a jako rekompensat� otrzyma� delikatny i radosny u�miech. By� on rozkosznym promieniem s�onecznym, kt�ry �mia�o o wczesnym wschodzie S�o�ca rozp�dza resztki mrocznych nocnych koszmar�w i g��bokich l�k�w. Przecieraj�c zaspane oczy, przygl�da si� w kropli rosy, mieni�c si� milionami drobniute�kich diamencik�w. Napawa otuch� nowy, rodz�cy si� dzie�. Wprawia w ciep�e, przyjemne mrowienie w okolicy serca, dzia�aj�c uspokajaj�co i koj�co... Marek zawsze przywo�ywa� ten u�miech Doroty w trudnych chwilach osamotnienia i my�l o nim - te charakterystycznie zmru�one ocz�ta z b�yszcz�cymi rado�nie i troch� kpiarsko szparkami �renic - dodawa�a mu otuchy i nowych si� do pokonywania r�nych �yciowych trudno�ci i przeszk�d. D O R O T A... Imi� od pewnego czasu dla Marka magiczne, pe�ne delikatnego i orze�wiaj�cego powiewu. Niedo�cignionych marze� i rado�ci, przygn�biaj�cego smutku, radosnej nadziei i g��boko pora�aj�cej uk�ad nerwowy, rozterki. Wymawiane pieszczotliwie szeptem, zduszonym przez zaci�ni�te do b�lu gard�o, w takt wolno sun�cych po policzku s�onych �ez. Pisane wieczorami w samotno�ci na ma�ych skrawkach bia�o-niebieskiego listowego papieru, w�druj�cym pi�rem, zapl�tanym w sid�a wyschni�tego zielonego atramentu, magicznych sze�ciu liter alfabetu. Darte na male�kie kawa�eczki by�y gwarancj� najwi�kszej tajemnicy przed �wiatem... - Dlaczego chcesz, abym czyta�a Irys czystym sercem dziecka, a nie umys�em do�wiadczonego doros�ego cz�owieka? - spyta�a troch� zaczepnie, wk�adaj�c palec wskazuj�cy pomi�dzy strony ksi��eczki. Palec Doroty pe�ni� rol� chwilowej zak�adki. Mi�kki i s�odki jej g�os przywr�ci� Marka do rzeczywisto�ci. - No tak - pomy�la� - Dorota zaczyna si� nudzi� czytaniem i pewnie szuka pretekstu do rozmowy oraz podj�cia tematu sprzed ponad p� godziny, kiedy to wr�czy� jej Irys. Marek patrz�c w oczy Doroty delikatnie uchwyci� jej d�onie i spr�bowa� wyj�� ksi��eczk� trzymaj�c j� za ok�adk�, lecz natrafi� na �agodny op�r. By� troch� tym zdziwiony, lecz szybko odczyta� intencj� Doroty i wk�adaj�c sw�j palec wskazuj�cy pomi�dzy zaznaczone strony, ju� bez trudu przej�� ksi��k�. Zacz�� szybko wertowa� kartki... 7 - Czy zauwa�y�e�, �e strony w tej ksi��ce nie s� numerowane? - zapyta�a. S�owa w tej ksi��ce specjalnie zaakcentowa�a, pr�buj�c zwr�ci� na siebie uwag�. Pragn�a by Marek zn�w patrzy� jej w oczy. - Mhm - mrukn�� w odpowiedzi i kiwn�� potakuj�co g�ow�. Nie patrzy� na Dorot� zaj�ty wertowaniem stron, wyczuwaj�c jednak ogromn� si�� jej wzroku. Marek wiedzia�, �e nie wszystkie strony s� nie ponumerowane, a Dorota by�a jedynie troch� roztargniona. Przewertowa� kilkana�cie stron, trzymaj�c nadal palec wskazuj�cy w miejscu, gdzie Dorota przerwa�a czytanie. Otworzy� na tytu�owej stronie i przeczyta�: - Herman Hesse IRYS i inne opowiadania inicjacyjne. Dorota milcza�a wyczekuj�co, jakby czekaj�c na rozwini�cie tematu. Poci�g miarowo stuka� sw�j podr�ny, metaliczny rytm... Marek nic nie wyja�niaj�c przewr�ci� kilka stron i zacz�� p�g�osem czyta�. IRYS Wiosny swego dzieci�stwa Anzelm sp�dza� biegaj�c i bawi�c si� w zielonym ogrodzie. Jedne z kwiat�w matki, kosa�ce, by�y mu szczeg�lnie bliskie. Przytula� policzki do strzelistych, jasnych, zielonych li�ci dotyka� badawczo palcami ich ostrych brzeg�w, g��boko wdycha� zapach pi�knego, wielkiego kwiecia, potrafi� wpatrywa� si� we� przez wiele minut1 ... Dorota usiad�a wygodnie opieraj�c g�ow� o zag��wek zamocowany na �cianie wagonu, spinaj�c d�onie na za�o�onych kolanach i zamkn�a oczy... Poci�g miarowo stukota�, a rozmowy podr�nych jakby ucich�y, rozp�ywaj�c si� gdzie� w oddali... Z g��bi wagonu dobiega�y delikatne, metaliczne d�wi�ki gitary klasycznej i cichy, lekko przyt�umiony dziewcz�cy �piew. Przez uchylone do po�owy okna wagonu, wpada� rado�nie orze�wiaj�cy p�d lekko wilgotnego, intensywnie pachn�cego lasem iglastym, porannego powietrza. Gdzie� z oddali dobiega� do niej mi�kki g�os Marka, kt�ry sprawia�, �e s�owa powoli stawa�y si� realnym �wiatem z ksi��ki Hessego... (...) Wewn�trz, z bladoniebieskiego dna kwiatu wyrasta� szereg ��tych, palczastych s�upk�w, mi�dzy nimi, a� po dno tajemniczo niebieskiego kielicha bieg�y jasne pasemka. Kocha� bardzo te kwiaty, patrzenie na nie by�o ulubion� form� sp�dzania czasu; czasem zdawa�o mu si�, �e ��te proste s�upki s� z�otym ogrodzeniem kr�lewskiego ogrodu, czasem - �e stanowi� podw�jny rz�d przepi�knych, ba�niowych nieporuszonych wiatrem drzew, pomi�dzy kt�rymi opleciona delikatnymi, jakby szklanymi �y�kami znajdowa�a si� tajemnicza droga wiod�ca w g��b. Tam, na samym spodzie otwiera�a si� jakby czelu�� jaskini, a �cie�ka spomi�dzy z�otych drzew gubi�a si� w niewyobra�alnych otch�aniach, ponad nimi sklepia� si� kr�lewsko fioletowy firmament, rzucaj�cy nik�e, magiczne cienie na cichy wyczekuj�cy marmur. Anzelm wiedzia�, �e s� to usta kwiatu, �e poza ��t� wspania�o�ci� niebieskiej jaskini znajduje si� jego �ywe serce, my�li i �e wzd�u� cudownie ja�niej�cej oplecionej �y�kami pulsuj� oddechy i marzenia kwiatu... Poci�g stukota� usypiaj�co, mkn�c po podw�jnej nitce stalowych szyn. Dorota oparta plecami o �cian� wagonu z lekko przechylon� na bok g�ow�, my�lami b��dzi�a po zielonym ogrodzie, gdzie Anzelm sp�dza� swoje dzieci�stwo biegaj�c i bawi�c si�. Pod zamkni�tymi powiekami zacz�y stopniowo pojawia� obrazy z jej dzieci�stwa... Pocz�tkowo by�y dalekie, bardzo mgliste i niewyra�ne... Ale po chwili, jak za dotkni�ciem czarodziejskiej r�d�ki, obrazy te przybli�y�y si� i sta�y si� bardzo wyraziste. Nagle poczu�a ogromny ucisk, bole�nie d�awi�cy oddech w gardle, ogromnej t�sknoty za czym� cudownym, czym� czego nie da si� wyrazi� �adnymi s�owami... Czym�, co nie by�o jej obce, kiedy to jako ma�a 1 (Herman Hesse IRYS i inne opowiadania inicjacyjne, przek�ad Beata Moderska, Wydawnictwo Miniatura, Krak�w 1991). 8 dziewczynka z d�ugimi warkoczykami, w zniszczonej i wyblak�ej od cz�stego prania, niebieskiej sukience w du�e ��te kropki, z podrapanymi i posiniaczonymi kolanami, biega�a boso wczesnym rankiem po mokrej od rosy i zielonej od trawy ��ce. Po pachn�cym owocami ogrodzie babci, pe�nym r�nych warzyw i owocowych, k�uj�cych krzew�w... Rozmawia�a wtedy z jasno ��tymi kwiatami mleczu na ��ce, wysoko szybuj�cymi w powietrzu nad polami i ��kami ptakami, zagl�da�a do ich gniazd ukrytych g��boko przed ciekawskimi drapie�nikami i okrutnymi doros�ymi lud�mi. Przekomarza�a si� z m�odymi jab�oniami w ogrodzie, pe�nymi bardzo soczystych ��to, z�ocisto-czerwonych jab�ek i przys�uchiwa�a si� ich li�ciastej paplaninie. Najbardziej jednak lubi�a przesiadywa� pod pe�n� dostoje�stwa i matczynej ciep�oty, stoj�c� po�rodku ogrodu, star�, roz�o�yst� grusz� i ws�uchiwa� si� godzinami, przytulona do jej chropowatego pnia, w szum jej m�drych i pouczaj�cych rad i ciekawych, ludowych ba�ni. By�o jej wtedy niesko�czenie dobrze i czu�a si� ca�kowicie bezpiecznie, nie odczuwaj�c g�odu ani b�lu podrapanych do krwi chudych n�ek pe�nych b�bli, od cz�stego przechodzenia przez wysokie, wsz�dobylskie, okrutne zielone pokrzywy. Nie martwi�a si� wtedy, �e Ojciec ju� nie wr�ci, chocia� pami�ta�a go wtedy ju� tylko jak przez mg��. Nie rozumia�a �wiata doros�ych, kt�ry wydawa� wtedy si� jej bardzo zimny, nieprzyst�pny, nieprzytulny i pozbawiony tej rado�ci, jakiej mog�a do�wiadcza� b�d�c ma�ym dzieckiem. Nie rozumia�a swojej Matki, kt�ra cz�sto na ni� krzycza�a i bez powodu bi�a j�, a potem w poczuciu winy, przez ca�e noce p�aka�a, tul�c j� do matczynej piersi... Kiedy po takim bolesnym laniu siada�a pod ulubion� grusz� - ta, jakby rozumiej�c ma�� Dorotk�, zawsze nagradza�a j� bardzo soczyst�, ��toz�ocist�, ogromn� gruszk�. Dorotka wpija�a swoje ma�e z�bki w ten s�odziutki owoc, a sok kapa� jej po brodzie i miesza� si� ze s�onymi �zami. Szybko zapominaj�c o b�lu, czu�a ogromn� wdzi�czno�� i b�ogo�� w ca�ym swoim ciele. A kiedy posilona tym �yciodajnym owocem zasypia�a, stara grusza delikatnie otula�a j� swoim roz�o�ystym cieniem przed s�oneczn� spiekot� i z matczyn� czu�o�ci� czuwa�a nad jej bezpiecze�stwem. Ta jedno�� z Bosk� Natur� pozwoli�a jej nie zwraca� uwagi na k�opoty i trudy codziennego �ycia �wiata doros�ych i stale przebywa� w swoim cudownym i radosnym �wiecie marze�... G�os Marka, powoli i z trudem przebija� si� przez �wiat dzieci�cych wspomnie� Doroty. (...) Rankiem, gdy wychodzi� z domu, pe�en jeszcze snu, marze� i dziwnych �wiat�w, czeka� tu na niego ogr�d, nigdy nie zagubiony, a zawsze nowy, a tam, gdzie wczoraj jeszcze znajdowa�y si� mocno niebieskie punkciki ciasno zwini�tego kwiatostanu powleczonego zieleni�, teraz widnia�y cieniutkie, niebieskie jak powietrze m�ode p�atki z j�zykami i ustami, pr�buj�c odnale�� sw� zakrzywion� form�, o kt�rej marzy�y tak d�ugo. U samego dna ci�gle jeszcze bezg�o�nie walczy�y z p�kiem, delikatna ��to�� wci�� si� przygotowywa�a, podobnie jak jasne u�y�kowane �cie�ki i daleka, pachn�ca otch�a� duszy. By� mo�e otworz� si� w po�udnie lub wieczorem, niebieski jedwabny namiot rozchyli si� nad z�otym lasem, z magicznej pieczary uwolnione zostan� pierwsze marzenia, my�li i pie�ni (...) Za oknem wagonu, wed�ug nieznanych regu� gry Wielkiego Czarodzieja Rozmaito�ci, zmienia� si� krajobraz Bor�w Tucholskich. Poci�g, zgodnie z kolejarskim rozk�adem jazdy, co jaki� czas przystawa� na r�nokolorowych du�ych i ma�ych stacjach. Ludzie wsiadali i wysiadali... I jakby zapominaj�c o wspania�ym wiosennym, s�onecznym poranku, spieszyli si� do swoich, cholernie powa�nych doros�ych spraw, nieczuli na ten ciep�y, wiosenny, s�oneczny dzie�... (...) P�niej nadszed� dzie�, kiedy trawa pe�na by�a niebieskich dzwonk�w. Jeszcze p�niej nadszed� dzie�, gdy nagle pojawi�y si� w ogrodzie nowe g�osy, zapachy, z nad czerwonawych, zalanych s�o�cem li�ci zwisa�y pierwsze r�e, delikatne i zielono - czerwone. Nadszed� czas, kiedy kosa�ce przekwit�y, nie by�o ju� z�otych p�ot�w, �cie�ek wiod�cych ku pachn�cej tajemnicy, a ch�odne spiczaste listki stercza�y nieprzyja�nie (...) 9 Kiedy wspomnienia z dzieci�stwa zmiesza�y si� z czytanym przez Marka tekstem Irys, nag�y, o�lepiaj�cy b�ysk w umy�le Doroty pozwoli� zrozumie� jej znaczenie s��w Marka, kiedy prosi� j� aby czyta�a t� ksi��k� nie rozumem doros�ego cz�owieka, a sercem i intuicj� dziecka... Po delikatnie zar�owionych policzkach Doroty zacz�y najpierw powoli i majestatycznie, a chwil� p�niej znacznie szybciej, przesuwa� si� dwie du�e i ci�kie, namolne �zy, znacz�c mokrym i s�onym �ladem swoj� obecno��. By�o ju� za p�no, by bez gwa�townego ruchu r�k starannie ukry� je przed wzrokiem Marka, a uko�nie padaj�ce s�oneczne �wiat�o czerwcowego, bezchmurnego poranka, dodatkowo wygenerowa�o przez u�amek sekundy migaj�c� barwn� t�cz� na �zach Doroty... (...) Na krzewach za to dojrzewa�y bor�wki, ponad kwiatami lata�y teraz niepoj�te motyle, weso�e i nieograniczone, czerwono-br�zowe z per�owymi grzbietami oraz furkocz�ce, szklanoskrzyd�e �my (...) Marek widz�c k�tem oka migaj�c� barwn� t�cz� na policzkach Doroty i pod�wiadomie, czuj�c pewn� zmian� w jej obecno�ci, przerwa� czytanie i spojrza� prosto i g��boko w jej niebieskie oczy... Dorota r�wnie� wpatrywa�a si� w przenikliwe oczy Marka pr�buj�c zajrze� do g��bin jego duszy, a jednocze�nie lew� r�k� trzymaj�c b��kitno bia�� chusteczk� delikatnie zbiera�a �zy z lewego policzka. Marek ostro�nie i delikatnie wyj�� z r�k Doroty chusteczk� i r�wnie� delikatnie wysuszy� ogromniast� �z� z jej prawego policzka, po czym serdecznie i ciep�o u�miechn�� si�. Dorota ledwie zarysowawszy wargami, odwzajemni�a ten pe�en zrozumienia i sympatii u�miech. Marek w i e d z i a �, �e wszelkie s�owa s� w tej chwili zb�dne. Przez d�u�sz� chwil� milczeli... - Wiesz - g�os Doroty by� lekko schrypni�ty i wzruszony - Kilka minut wcze�niej czyta�am te same s�owa, ale dopiero teraz, kiedy TY mi je przeczyta�e� i przypomnia�o mi si� moje dzieci�stwo, zrozumia�am ich znaczenie i g��boki sens... Nagle, poprzez kontakt ze swoimi wspomnieniami z dzieci�stwa, Dorota intuicyjnie zrozumia�a, �e Irys b�dzie w jaki� spos�b kluczem do rozwi�zania pewnej tajemnicy, i �e to rozwi�zanie mo�e pojawi si� ju� dzisiaj, podczas tej nieoczekiwanej i nie planowanej wcze�niej wycieczki do Kr�g�w Kamiennych w Odrach. Kiedy to sobie u�wiadomi�a poczu�a lekki dreszcz emocji, powoli w�druj�cy wzd�u� kr�gos�upa, wprawiaj�cy ca�e jej cia�o w nieprzyjemne wibracje. Marek chc�c zmieni� t� troch� niezr�czn� i k�opotliw� sytuacj�, szybko przysun�� do siebie le��c� na siedzeniu obok niego, niewielkich rozmiar�w i zielonego koloru, podr�n� torb�. R�wnie� szybko j� otworzy� i wyj�� z niej czerwony, z bia�� nakr�tk� litrowy termos, kt�ry ustawi� na niewielkim, zamocowanym tu� przy oknie, wagonowym stoliku. W r�ku trzyma� dwa �nie�nobia�e, wykonane z tworzywa sztucznego, wysokie kubeczki. - Mo�e napijesz si� odrobin� kawy? - zapyta�. Pytanie by�o troch� retoryczne. Marek, pomimo up�ywu tych wielu lat, pami�ta� �e Dorota uwielbia�a dobr�, mocn� kaw� i nie odm�wi pocz�stunku, a szczeg�lnie teraz, kiedy by�a ju� troch� zm�czona podr� i wczesnym porannym wstawaniem. Dorota przygl�da�a si� Markowi przez kr�ciutk� chwil�, a potem szybko i zr�cznie uchwyci�a kubeczki w obie d�onie przybli�aj�c je do termosu. Marek ostro�nie, uwzgl�dniaj�c ko�ysanie wagonu, delikatnie i z m�sk� rozwag� przelewa� czarny, gor�cy p�yn z termosu do kubeczk�w. Uroczo i intensywnie paruj�cy zapach mocnej, dobrej kawy, dzi�ki zjawisku dyfuzji rozszed� si� po najbli�szym otoczeniu i na kr�tk� chwil� przyt�umi� zmys�owy i delikatny zapach ekskluzywnych perfum Aredvi Szera. W chwil� p�niej Dorota z lekko zwr�con� do okna g�ow�, trzymaj�c kubek w prawej d�oni, patrzy�a, niewidz�cymi, lekko wilgotnymi oczami, na zmieniaj�cy si� za oknem krajobraz tajemniczych Bor�w Tucholskich i popija�a ma�ymi �ykami, paruj�c� kaw�. Chcia�a by� przez chwil� sama ze swoimi my�lami, kt�re pod wp�ywem Irys zacz�y ponownie wyp�ywa� z g��bin jej pod�wiadomo�ci... 10 Na serdecznym palcu jej prawej d�oni widoczna by�a cieniutka, z�ota obr�czka. Po raz kolejny Marek przez chwil� natarczywie i ze skupieniem przygl�da� si� tej ma��e�skiej obr�czce, po czym przez jego twarz przebieg� ledwie dostrzegalny bolesny skurcz... *** Marek pozna� Dorot� szesna�cie lat temu w dosy� niezwyk�ych dla niego okoliczno�ciach. By� wtedy pocz�tkuj�cym nauczycielem fizyki z dwuletnim sta�em w tym zawodzie i z otwartym przewodem doktorskim na uczelni, kt�r� uko�czy� z wyr�nieniem, w temacie po�wi�conym falowej naturze materii. Z powod�w rodzinnych i finansowych - Marek by� ju� wtedy �onaty i by� ojcem dwuletniej c�reczki, musia� podj�� prac� w szkole �redniej jako nauczyciel fizyki. Dyrektorka Liceum Og�lnokszta�c�cego, szko�y gdzie dochodzi� na dodatkowe zaj�cia, aby podreperowa� swoj� marn� nauczycielsk� pensj�, nieoczekiwanie zaproponowa�a mu dodatkowe godziny w maturalnej klasie o profilu matematyczno - fizycznym. By� koniec wrze�nia 1980 roku... - Panie kolego! Przydzieli�am panu cztery dodatkowe godziny w czwartej mat-fiz, dwie godziny fizyki i dwie godziny astronomii - oznajmi�a z du�� dyrektorsk� i nie podlegaj�c� sprzeciwu pewno�ci�, przekonana, �e Marek nie odm�wi. Marek, kt�ry akurat przekracza� drzwi gabinetu dyrektorskiego, stan�� na chwil� jakby zamurowany. W�a�nie mia� opuszcza� szko�� i uda� si� do domu... Dyrektorka okiem do�wiadczonego pedagoga szybko oceni�a t� niespodziewan� dla Marka sytuacj� i p�ynnym ruchem r�ki wskaza�a mu fotel, na kt�ry opad� ci�ko z j�kiem �O rany!� Palcami lewej r�ki pociera� nerwowo wilgotne czo�o i patrzy� gdzie� w k�t dyrektorskiego gabinetu, nie bardzo zadowolony z takiego obrotu sprawy... My�la� intensywnie o swojej rozprawie doktorskiej i o skomplikowanych r�wnaniach, kt�re musi jeszcze raz przeliczy�, wymagaj�cych bardzo �mudnych, uci��liwych i bardzo czasoch�onnych rachunk�w. Te dodatkowe, przydzielone przez dyrektork� godziny mog�y mu zak��ci� zaplanowany z du�� sumienno�ci� harmonogram naukowych czynno�ci zwi�zanych z doktoratem. Zatopiony w swoich my�lach Marek drgn�� na s�owa dyrektorki. - Pan zapewne wie, �e nasza kole�anka Grojecka nie wr�ci�a z wycieczki do Pary�a - ci�gn�a dalej dyrektorka - i wybra�a wolno��, zostaj�c na Zgni�ym Zachodzie. S�owa �nasza� i �wolno�� zosta�y odpowiednio, po dyrektorsku, zaakcentowane. Dyrektorka nale�a�a do �partyjnego grona twardog�owych� i wszelkie ludzkie post�powanie, kt�re nie by�o zgodne z tak zwan� �kierownicz� rol� partii� by�y przez ni� z�o�liwie i z premedytacj� prze�ladowane. Marek nie cierpia� �partyjnego betonu� i w duchu cieszy� si�, �e Hanka Grojecka wybra�a WOLNO��. Sam nie dysponuj�c wystarczaj�c� got�wk� na wyjazd, nie m�g� sobie na taki luksus pozwoli�. Marek mia� cholerny �al do �komuny�, �e tak utrudnia�a ludziom �ycie, a on jako zdolny fizyk, posiadaj�cy dorobek ju� kilku publikacji w mi�dzynarodowych, renomowanych czasopismach, musia� przej�� do pracy w szkole, gdy� uczelnia kt�r� uko�czy�, preferuj�ca ma�o zdolnych, lecz partyjnych student�w, zamkn�a mu drzwi do szybkiego awansu naukowego... - �Co mnie to obchodzi� - pomy�la� wtedy. Lecz znaj�c dobrze organizacyjne metody Pani Dyrektor s�usznie przypuszcza�, �e plan lekcji jest ju� u�o�ony i to po wcze�niejszym, a dodatkowo, za jego plecami, przekonsultowaniu z dyrekcj� jego macierzystej szko�y. Wiedzia� r�wnie�, �e wszelka dyskusja jest ju� zb�dna, chocia� m�g� si� wtedy chocia� troch� podroczy� z Dyrektork�. Po tych szesnastu latach Marek dok�adnie pami�ta� ka�de s�owa Pani Dyrektor, gdy� to w�a�nie jej, tak nie oczekiwana decyzja skierowa�a jego �ycie na zupe�nie inne, ni� planowa�, tory... - To co, panie kolego! Jest zgoda? Tak? - spyta�a raczej formalnie, u�miechaj�c si� do Marka. Marek wtedy, bez entuzjazmu, zgodzi� si� i tak, ju� nast�pnego dnia pozna� Dorot� Nowak, kt�ra by�a uczennic� w czwartej maturalnej. 11 Po mimo sze�ciu lat r�nicy wieku, jaka ich dzieli�a, szybko si� zaprzyja�nili, a pod koniec roku szkolnego, tu� przed matur�, przyja�� ta sta�a si� czym� dla nich obojga BARDZO WIELKIM. Spotykali si� w wielkiej tajemnicy przed ca�ym �wiatem. Byli beztroscy i bardzo szcz�liwi, jak ma�e, nie ska�one jeszcze doros�o�ci�, dzieci. W pi�tek oboje ko�czyli lekcje o godzinie 14 i przez ca��, ostatni� godzin� lekcyjn� mogli jeszcze rozmawia� w zapleczu pracowni fizycznej bez obawy, �e kto� ich nakryje. Dorota uwielbia�a s�ucha�, jak Marek pasjonuj�co opowiada o astronomii, fizyce, astrologii i swojej wielkiej pasji archeoastronomii. Siada�a na parapecie okna w zapleczu pracowni fizycznej. Przez uchylone, zamalowan� bia�� farb� okno, wpada�o rze�kie kwietniowe powietrze pe�ne wiosennych odurzaj�cych zapach�w drzew i pierwszych, nie�mia�ych jeszcze kwiat�w. Tego roku wiosna przysz�a, po wyj�tkowo ciep�ej zimie, r�wnie� wyj�tkowo szybko. Marek opowiada� jej o Kr�gach Kamiennych w Odrach ko�o Czerska w g��bi Bor�w Tucholskich, gdzie co roku, od kilku lat systematycznie je�dzi�, by odpoczywa� i przesiadywa� godzinami, w swoim ulubionym, pe�nym wrzos�w i tajemnic kr�gu kamiennym. Wtedy te� obieca�, �e zabierze j� kiedy� do Odr�w i sp�dz� w tym cudownym i tajemniczym miejscu kilka godzin razem... Ich odwzajemnione uczucia by�y jednak tylko czyst� m�odzie�cz� przyja�ni�, lecz od pewnego czasu Marek zacz�� by� �wiadomy, �e pewne rzeczy wymykaj� si� mu jednak spod kontroli; wiedzia�, �e za to co robi b�dzie musia� kiedy� ponie�� tward�, m�sk� odpowiedzialno��. Jak to w �yciu bywa, Marka przyja�� do Doroty zacz�a poma�u si� przeistacza� w co� znacznie wi�kszego, g��bszego i powa�niejszego - w Marka MI�O�� DO DOROTY. Marek d�ugo si� przed tym uczuciem broni�, lecz pewnego dnia u�wiadomi� sobie, �e ju� si� nie kontroluje. On wiedzia�, �e KOCHA Dorot�. �e bardzo j� pragnie. Irracjonalnie, a mo�e naiwnie przeczuwa�, �e tylko odwzajemniona MI�O�� Doroty mo�e pom�c mu w rozwi�zaniu Wielkiej Tajemnicy Przyrody. W mi�dzyczasie Dorota celuj�co zda�a egzaminy maturalne i zacz�a przygotowywa� si� do egzamin�w wst�pnych na wy�sz� uczelni�. Chcia�a studiowa� prawo, a od drugiego lub trzeciego roku - r�wnolegle - handel zagraniczny. By�a niezwykle zdolna, cholernie konsekwentna w swoich dzia�aniach i bardzo, bardzo ambitna. I tak jak zaplanowa�a, a jak p�niej Marek m�g� si� przekona�, to dok�adnie sta�o si�. Ta rzadko spotykana w�r�d ludzi �yciowa konsekwencja Doroty ogromnie imponowa�a Markowi. Coraz cz�ciej przygl�da� si� jej jak przysz�ej towarzyszce �ycia i ca�kiem serio rozmy�la� o... rozwodzie z �on�. Kiedy Dorota wyjecha�a na studia na po�udnie Polski, Marek strasznie za ni� t�skni�. Kt�rego� dnia w przyp�ywie nag�ego impulsu, tu� po og�oszeniu stanu wojennego, kiedy zawieszono dzia�alno�� wszystkich uczelni, a studenci musieli uda� si� do dom�w, odwiedzi� nagle Dorot� i wr�czy� jej zamkni�ty w bia�ej, pod�u�nej kopercie, odr�cznie napisany zielonym atramentem, kr�tki list. W li�cie tym napisa�, �e j� KOCHA. By�o to troch� �mieszne, lecz Marek nie mia� wystarczaj�cej m�skiej odwagi, by wypowiedzie� s�owa KOCHAM, patrz�c Dorocie prosto w oczy. Pami�ta�, �e kiedy Dorota przeczyta�a ten kr�tki list, jej niebieskie oczy nagle i nieoczekiwanie powilgotnia�y. Nie chcia�a patrzy� w oczy Marka, instynktownie unikaj�c jego przenikliwego spojrzenia, nieudolnie rozmazuj�c zgi�tym kciukiem po policzku p�yn�ce �zy. Kiedy Marek opuszcza� mieszkanie Doroty spojrza�a na niego przeci�g�ym i smutnym spojrzeniem. Pog�aska� j� wtedy po lewym policzku i zapewnia�, chocia� sam w to nie wierzy�, �e s�owo KOCHAM to tylko informacja. Tylko czysta informacja... Potem nie spotkali si� przez bardzo d�ugi czas, gdy� Dorota ze �wiadom� premedytacj� unika�a spotka� z Markiem, a on nie mia� wystarczaj�cej odwagi, aby odwiedzi� j� w jej domu po raz drugi i zapyta�, czy jego uczucie jest odwzajemnione. To dziwne zachowanie Doroty przez d�ugi czas nie bardzo by�o zrozumia�e dla Marka, lecz t�umaczy� je sobie tym, �e mia� �on� i dziecko i jak przypuszcza� - Dorota nie chcia�a by� osob� rozbijaj�c� istniej�cy ju� zwi�zek ma��e�ski. P�niej, przypadkiem dowiedzia� si�, �e ojciec Doroty porzuci� jej mat- 12 k� dla innej kobiety i ca�e jej post�powanie, kt�re by�o wtedy bardzo dla Marka bolesne, sta�o si� dla niego jasne... Marek gor�co i �arliwie prosi� Boga o spotkanie z Dorot�. Wyrozumia�y B�g by� dla Marka czasami �askawy i kilkakrotnie wys�ucha� jego pr�b. I tak do po�owy lat 80-tych kilka razy spotkali si� w r�nych rejonach miasta, w kt�rym oboje mieszkali. Marek strasznie cieszy� si� z tych kilku spotka� i �apczywie po�era� wzrokiem jej niezwyk�ej urody unikaln� twarz, pr�buj�c gor�czkowo zapami�ta� jak najwi�cej z niej rozkosznych i cudownych szczeg��w. Zawsze rozmawiali przez chwil�, o zupe�nie niewa�nych, b�ahych sprawach. Dorota sprawia�a wra�enie zadowolonej z �ycia, z dziecka (mia�a c�rk�), m�a itd. Marek w czasie ka�dej rozmowy instynktownie czu�, �e pod mask� tej udawanej szcz�liwo�ci kryje si� jednak, g��boko ukrywane, bolesne cierpienie. W czasie tych nieoczekiwanych spotka� Dorota by�a mocno i nienaturalnie spi�ta, a wzrok jej gdzie� ucieka�, jakby ba�a si� patrze� Markowi prosto w oczy. Chcia� wtedy z�apa� Dorot� za ramiona i potrz�sn�� ni� mocno wrzeszcz�c przy tym na ile starczy mu si� i powietrza w p�ucach, aby wreszcie przesta�a gra� t� kiepsk� rol� szcz�liwej matki, �ony i kochanki. Usi�owa� otoczy� j� swoj� energi�, lecz natrafia� na straszn�, nie do pokonania blokad�. Pr�bowa� prze�ama� jej op�r, lecz by�o to daremne. Dorota, a w�a�ciwie jej pod�wiadomo��, zasn�a jakby kamiennym snem, nieczu�a na wszelkie pro�by i wo�ania zrozpaczonego do b�lu Marka. Rozstawali si� szybko s�owami: Cze��! Cze��! I ka�de sz�o w swoj� stron�. A Marek ju� po kilkunastu krokach stwierdza� z przera�eniem, �e obraz twarzy Doroty, pomimo jego usilnych zabieg�w, szybko mu si� rozp�ywa i ju� po chwili nie pami�ta� jak ona wygl�da�a... Marek gor�co t�skni� za Dorot� i strasznie cierpia�... Dyskursywnie nie m�g� do ko�ca zrozumie� dlaczego tak si� sta�o. Dlaczego mu tak brutalnie odebrano to, co bardzo pragn�� mie� dla siebie. Dr�cz�ce pytanie Dlaczego? pozostawa�o nieme, g�uche, bez �adnej odpowiedzi. Marek nie b�d�c �wiadomy tego, pod��a� w kierunku g��bokiej depresji. Wiosn� 1986 r. depresja sta�a si� tak silna, �e nie zdaj�c sobie do ko�ca z tego sprawy Marek, postanowi� �e... pope�ni samob�jstwo. Z zimn� premedytacj� wyznaczy� sobie termin i rodzaj �mierci. Nieczu�y na otaczaj�cy go �wiat, dom rodzin� i prac�, z uporem i konsekwentnie odlicza� dni do chwili ZERO. W nocy poprzedzaj�cej chwil� ZERO Marek mia� bardzo wyra�ny, chocia� ma�o logiczny sen, w kt�rym �ni�o mu si�, �e jest m�odym, nieo�wieconym mnichem buddyjskim, mieszkaj�cym i praktykuj�cym w odleg�ym od cywilizacji klasztorze w Tybecie. Pewnego razu do klasztoru przyjecha� s�awny, o�wiecony mistrz Ta Ro i wezwa� go przed swoje oblicze. - �S�ysza�em, �e ca�y czas m�czysz si� nad koanem Do� - zagadn�� Mistrz, patrz�c przenikliwym wzrokiem g��boko mu w oczy. -� Tak mistrzu. Kiedy rano wstaj�, wstaje Do. Kiedy jem, je Do. Kiedy medytuj�, medytuje Do. Kiedy id� spa�, idzie spa� Do. Wsz�dzie ze mn� i w ka�dej chwili jest Do. - �Jeste� ju� blisko o�wiecenia� - rzek� Mistrz. - �Lecz, aby je ostatecznie urzeczywistni� musisz wypowiedzie� moje imi�, lecz w porz�dku odwrotnym ni� je u�ywam oraz po��czy� je z Do�. S�owa mistrza by�y jak �wiszcz�cy bat, bole�nie tn�cy dyskursywny umys� m�odego mnicha. - �Ju� wiem. Do Ro Ta, Ta Ro Do, Ro Ta Do� - wykrzycza� mnich i w eksplozji o�lepiaj�cego �wiat�a sta� si� o�wiecony. Marek obudzi� si� bardzo zm�czony p�nym rankiem, ca�y obola�y, jak po morderczym d�ugim biegu. Mokra od zimnego potu pi�ama nieprzyjemnie przylega�a do bol�cego w ka�dym calu jego cia�a. W g�owie nieustannie hucza�y mu s�owa: Do Ro Ta, Ta Ro Do, Ro Ta Do. Siedz�c na ��ku nagle zrozumia�, �e Dorota to po prostu tylko S�OWO, cholerne s�owo, kt�re doprowadzi�o go drogi bez wyj�cia. I wtedy zrozumia�, �e... czas ju� wraca� z tej donik�d prowadz�cej, �lepej uliczki. Kilka dni p�niej, od znajomego lekarza, dowiedzia� si�, �e z g��bokiej depresji s� tylko dwa wyj�cia: albo si� wychodzi, (i 13 cz�owiek staje si� psychicznie wzmocniony z ogromn� ch�ci� do �ycia) albo si� nie wychodzi, i w samotno�ci przed �wiatem, pope�nia si� samob�jstwo... Wyrozumia�y B�g da� Markowi kolejn� szans�.... Marek z depresji wyszed� psychicznie bardzo wzmocniony, szybko wracaj�c do r�wnowagi. �Zjawisko nie odwzajemnionej mi�o�ci do Doroty�, jak to �artobliwie sam okre�la� ca�e to wydarzenie, �wiadomie przeni�s� do g��bokich warstw pod�wiadomo�ci i zakodowa� sobie, �e nie b�dzie ju� ono nim sterowa�o. Wtedy te� odkry�, �e �wiat jest zbyt pi�kny, by tak nierozwa�nie go opuszcza�. Zainteresowa� si� te� bardzo powa�nie filozofi� Wschodu. Z zapa�em wzi�� si� do pracy naukowej, kt�ra zaowocowa�a trzema istotnymi dla pewnego modelu bada�, dotycz�cych falowej natury materii, publikacjami kt�re ukaza�y si� w 1988 roku w presti�owym, o zasi�gu mi�dzynarodowym czasopi�mie, Physics Letters. P�n� wiosn� 1989 roku. Marek z wyr�nieniem obroni� doktorsk� rozpraw� naukow� i po up�ywie miesi�ca od tego zdarzenia... rozwi�d� si� z �on�. Pomimo platonicznej mi�o�ci do Doroty, bardzo prze�y� sw�j rozw�d i rozstanie z c�rk�. Nie mia� �adnych pretensji do �ony, �e po wielu sp�dzonych z ni� latach postanowi�a od niego odej��, by zwi�za� si� z innym, bli�ej nie znanym mu m�czyzn�... Po zmianach sytuacji politycznej w Polsce, p�n� jesieni� 1989 roku Marek najpierw wyjecha� do Anglii, a p�niej polecia� do USA. Tam spotka� wybitnego fizyka profesora Piotra Kostro, emigranta z Polski, kt�ry mieszka� na sta�e w Hamilton w Nowej Zelandii. Profesor Kostro z uznaniem m�wi� o publikacjach Marka i zaproponowa� mu prac� na uniwersytecie w Hamilton w Nowej Zelandii. Marek szybko zdecydowa� si� na ten bardzo atrakcyjny dla niego wyjazd. O podr�y do Nowej Zelandii marzy� ju� w trakcie studi�w, zafascynowany �yciorysem laureata nagrody Nobla Sir Ernesta Rutherforda, kt�ry w�a�nie si� tam urodzi�. Pobyt Marka w Nowej Zelandii zaowocowa� dalszymi, rewelacyjnymi publikacjami. Marek pracowa� teraz bardzo intensywnie oraz du�o podr�owa� po �wiecie, czynnie uczestnicz�c w r�nych mi�dzynarodowych konferencjach fizyk�w. W 1991 r. uzyska� wiz� rezydenck� na pobyt w Nowej Zelandii. W 1992 roku by� ju� uznanym profesorem fizyki i szefem katedry fizyki teoretycznej. Nie my�la� ju� tak cz�sto o Dorocie. Chocia� pod pow�ok� tej pozornej oboj�tno�ci, czu� jednak wyrzuty sumienia, �e opu�ci� Polsk� bez po�egnania z Dorot�. Aby je zag�uszy�, my�la� o swojej innej mi�o�ci - wyrafinowanych, pe�nych matematycznej elegancji r�wnaniach i modelach, w kt�rych zamkni�to fascynuj�ce zjawiska fizyczne. O swojej - jak to �artobliwie okre�la� - ukochanej fizyce. Zacz�� r�wnie� pracowa�, na zlecenie rz�du nowozelandzkiego, nad komputerowym modelem tak zwanej demokracji wa�onej, kt�ry mia�a zacz�� funkcjonowa�, w�r�d losowo wybranej, reprezentacyjnej dwudziestotysi�cznej grupie nowozelandzkiego spo�ecze�stwa ju� w styczniu 1998 roku. Pod koniec stycznia 1996 roku otrzyma� poczt� elektroniczn� zaproszenie od swojej macierzystej uczelni, Uniwersytetu Miko�aja Kopernika, na mi�dzynarodow� dwudniow� konferencj�, po�wi�con� falowej naturze materii, do Torunia. Konferencja mia�a si� odby� w czerwcu 1996 roku. To zaproszenie zadzia�a�o jak rezonans, gwa�townie budz�c w Marku g��boko ukrywan� t�sknot� za Dorot�. Marek przeczuwa�, �e b�d�c w Toruniu na pewno pojedzie do G. i b�dzie jej szuka�. Lecz, czy aby j� spotka? A je�li tak, to czy b�dzie chcia�a z nim rozmawia�... Teraz po wielu latach bardzo jednak pragn�� spotkania z Dorot�. Jednocze�nie troch� ba� si� tego spotkania. Wiedzia� jednak, �e je�li Dorota tylko b�dzie chcia�a si� z nim spotka�, to on na pewno si� z ni� spotka, gdy� gor�co pragn�� pozna� tajemnic� jej nag�ego zerwania delikatnej nici mi�o�ci. Chcia� wreszcie wywi�za� si� ze swojej obietnicy z�o�onej przed laty i zabra� Dorot� od Kr�g�w Kamiennych w Odrach. Przez lata nieobecno�ci w kraju my�la� czasami o tych kr�gach. Co� tam go bardzo ci�gn�o. Jaka� tajemnicza si�a, kt�rej nie spos�b by�o zamkn�� w fizyczny model i opisa� eleganckimi matematycznymi r�wnaniami. Pod�wiadomie czu�, �e pewnego dnia ponownie odwiedzi to miejsce i co� dziwnego si� tam zdarzy... Bardzo chcia�, aby w podr�y do Kr�gach Kamiennych w Odrach towarzyszy�a mu swoj� fizyczn� obecno�ci� Dorota... *** 14 Dorota powoli popija�a ma�ymi �ykami gor�cy, parz�cy usta, czarny, intensywnie pachn�cy p�yn, zapatrzona niewidz�cymi oczyma w migaj�cy, s�oneczny krajobraz za oknem wagonu. Czu�a jak lekko zm�czone podr� i wydarzeniami dzisiejszego dnia, spragnione orze�wienia ca�e jej cia�o �agodnie i przyjemnie przyjmuje ten gor�cy nap�j. Pomimo odrobiny zm�czenia doskonale czu�a si� w obecno�ci Marka. Instynktownie odczuwa�a, �e pomi�dzy nimi znowu po latach przep�ywa ten bardzo silny strumie� �yciodajnej, czystej, cudownej energii, kt�ry �agodnie i delikatnie wibruj�c, op�ywa wszystkie kom�rki organizmu, mocno wzmacniaj�c ca�e jej cia�o... Teraz u�wiadomi�a sobie, �e przez te wszystkie lata bardzo brakowa�o jej tego impulsu energetycznego... W duchu dzi�kowa�a Bogu, �e da� jej szans� na ponowne spotkanie z Markiem... Nagle Dorota przypomnia�a sobie te wszystkie dni, kt�re sp�dzi�a z Markiem po lekcjach w pracowni fizycznej, ukryta przed ciekawskimi spojrzeniami kole�anek i koleg�w. Towarzyszy� jej wtedy, podczas tych wszystkich spotka� i rozm�w z Markiem, dotyk tej niesko�czenie b�ogiej i cudownej energii. Dyskretnie skierowa�a sw�j wzrok na siedz�cego naprzeciwko niej Marka, kt�ry zatopiony w swoich my�lach, powoli popija� paruj�c� kaw�. Bolesna t�sknota minionych dni, g��boko, niemal do utraty tchu, �cisn�a jej serce. Przed oczami zacz�y przesuwa� si� szybko obrazy tamtych dni... Doskonale pami�ta�a chwil�, kiedy Marek odwiedzi� j� w pierwszych, trudnych, grudniowych dniach stanu wojennego i przyni�s� ze sob� zamkni�ty w bia�ej, pod�u�nej kopercie, odr�cznie napisany zielonym atramentem, kr�tki list... Tego dnia, id�c do domu babci, instynktownie czu�a, �e wydarzy si� co�, co b�dzie mia�o nieodwracalny wp�yw na jej dalsze �ycie Ale odgania�a od siebie to przeczucie, licz�c, �e si� nie sprawdzi. Lecz kiedy zobaczy�a w otwartych drzwiach o�nie�onego i zzi�bni�tego Marka, wiedzia�a ju�, �e to CO� rzeczywi�cie zdarzy si�. Rozmawiali wtedy przez chwil� o trudnej i skomplikowanej sytuacji w kraju, o wiadomych im internowanych osobach przez �wczesne w�adze WRON-y. Wtedy Marek wyj�� z kieszeni kurtki zaklejon�, lekko pomi�t� bia�� kopert� i poprosi� o jej otwarcie. Przez chwil� Dorota szuka�a no�yczek. Lekko dr��cymi r�koma przeci�a kopert� i wyj�a list. Pisany by� odr�cznie, zielonym atramentem. Zawiera� kilka zda� i s�owo: KOCHAM wypisane wydrukowanymi literami. Kiedy przeczyta�a TO S�OWO, �wiat przez chwil� sta� si� dla niej jakby odleg�y i mniej realny. �zy pojawi�y si� w jej oczach. Marek co� do niej m�wi�, co� jej t�umaczy� o jakiej� informacji, ale nie by�o to dla niej wcale zrozumia�e. Jak we �nie po�egna�a Marka, odprowadzaj�c go do drzwi. A kiedy wr�ci�a do rzeczywisto�ci, s�owo KOCHAM jeszcze d�ugo dudni�o w jej umy�le. Po nieprzespanej nocy postanowi�a, �e nie b�dzie si� ju� nigdy spotyka�a z Markiem, gdy� nie chcia�a si� wi�za� na sta�e z �onatym m�czyzn�. A poniewa� by�a konsekwentna w swoich poczynaniach, tak te� zrobi�a. Listy, kt�re p�niej otrzymywa�a od Marka, bez czytania i z nienawi�ci�, dar�a w drobne kawa�eczki. Kilka miesi�cy p�niej Marek nagle przesta� pisa�. Przesta� r�wnie� dzwoni�... To by� dla Doroty ogromny i bolesny cios. Mimo, �e dar�a bez czytania listy od Marka ju� sam fakt, �e taki list przychodzi� by� dla niej dowodem, �e nadal o niej my�li... Przez te wszystkie lata Dorota d�ugo zmaga�a si� z okrutnie i z zimn� premedytacj� st�umionym uczuciem do Marka. Wydawa�o si� jej, �e wychodz�c za m�� (z rozs�dku) za koleg� ze studi�w zapomni na zawsze o Marku. Przez wszystkie lata ma��e�stwa robi�a wszystko, �eby pokocha� swojego m�a. By�a dobr� i dbaj�c� �on�, opieku�cz� matk�, kt�ra dla dobra dzieci zrezygnowa�a z bardzo atrakcyjnej kariery zawodowej, i czu�� kochank�. Lecz szybko zauwa�y�a, �e mi�dzy ni� a jej m�em nigdy nie by�o przep�ywu tej boskiej, cudownej energii, jak mia�o to miejsce w czasie spotka� z Markiem. Ten brak energii by� dla niej czym� bardzo bolesnym i kiedy na drodze �yciowej spotka�a m�czyzn�, u kt�rego wyczu�a tylko namiastk� t� energii, w skryto�ci odda�a mu si�, przyczyniaj�c si� tym do zdrady ma��e�skiej. Romans nieoczekiwanie ujrza� �wiat�o dzienne, a m�� Doroty zagrozi� rozwodem. Jednak ze wzgl�du na dobro dzieci (Dorota mia�a wtedy dwie c�rki) sprawa rozwodowa zosta�a zawieszona na czas nieokre�lony. Od tego momentu �ycie Doroty sta�o si� trudniejsze i troch� jakby na niby. Praca - dom - praca. Czynno�ci i problemy dnia codziennego skutecznie wype�nia�y jej wszystkie wolne godziny. Mija�y lata i Dorota u�wiadomi�a sobie, �e ju� dawno nie widzia�a Marka, czuj�c pod�wiadomie ogromne pragnienie i ch�� spotkania si� z nim... Lecz kiedy dowiedzia�a si� od znajomej kole�anki, �e Marek wyjecha� na sta�e za granic�, d�ugo nie mog�a przyswoi� sobie tej informacji. W chwilach s�abo- 15 �ci cz�sto p�aka�a, czuj�c si� osamotniona i opuszczona. Z bezsilnej w�ciek�o�ci zaciska�a do b�lu pi�ci, lecz mog�a tylko siebie wini� za takie pokierowanie swoim �yciem... Bardzo �a�owa�a, �e kiedy�, w chwilach wielkiej z�o�ci zniszczy�a listy od Marka. Mog�aby chocia� teraz czyta� jego napisane do niej s�owa. Zosta� jej tylko jeden wiersz napisany przez Marka, kt�ry chyba cudem unikn�� zniszczenia. Kiedy by�o jej ci�ko, a chandra przygniata�a j� swoim ci�arem mocno do ziemi, wyci�ga�a z sekretnej skrytki ten wiersz i po raz kolejny czyta�a napisane zielonym, mocno wyblak�ym ju� atramentem, na zniszczonej up�ywem czasu bia�ej kartce papieru s�owa: G��boko mam w pami�ci ostatni z Tob� wiecz�r kwietniowy, kiedy razem do szale�czego zawrotu g�owy ogl�dali�my, ogromne sp�aszczone S�o�ce, linie horyzontu, z czu�o�ci�, delikatnie pieszcz�ce... Coraz cz�ciej zacz�y nawiedza� j� wspomnienia o Marku. Gdzie�, bardzo g��boko w pod�wiadomo�ci czai�o si� silnie i bole�nie st�umione, lecz gor�ce i czekaj�ce na odwzajemnienie, czyste i bezinteresowne, uczucie prawdziwej mi�o�ci. Przyczajone przez lata, jak gronowe wino, zacz�o nabiera� w�a�ciwej mocy i klarowno�ci. I oto, dzi�ki boskiej pomocy, zdarzy�o si� co�, co pozwoli�o Dorocie i Markowi zn�w spotka� si� po tych d�ugich i trudnych dla nich obojgu latach... *** Kt�rego� czerwcowego przedpo�udnia Dorota z powodu choroby swojego syna, ma�ego Tomka, nie pojecha�a w podr� s�u�bow�. W�a�nie przygotowywa�a dla niego, zakupione wcze�niej w aptece lekarstwa, kiedy w s�siednim pokoju nagle, melodyjnie zadzwoni� telefon. - Czy rozmawiam z pani� Dorot� Nowak? - w s�uchawce us�ysza�a ciep�y m�ski g�os. Dorota przez chwil� poczu�a si� zaskoczona, gdy� pyta� kto� o ni�, podaj�c jej panie�skie nazwisko. W taki spos�b nikt ju� nie pyta� o ni� przez wiele, wiele lat... - Kto to mo�e by� i czego mo�e chcie� - pomy�la�a. G�os w s�uchawce wydawa� si� jej jakby znajomy. Lecz nie potrafi�a szybko powi�za� g�osu z �adn� znan� jej osob�. Po chwili wahania, wiedz�c �e nic sama sensownego nie wymy�li, odpowiedzia�a: - Tak. A o co chodzi? Na chwil� w s�uchawce zaleg�a cisza... Dorota nerwowo przycisn�a s�uchawk� do prawego ucha, jakby ba�a si�, �e nie us�yszy przeznaczonej dla niej informacji. Us�ysza�a w s�uchawce jakby g�os ulgi albo westchnienie i po chwili pad�y s�owa, kt�re nagle znacznie przy�pieszy�y prac� jej serca. - Czy pami�tasz typy widmowe? To zagadkowe, g�adko wypowiedziane pytanie mog�o pa�� tylko z ust Marka. To pytanie by�o kiedy� ich has�em rozpoznawczym, kiedy dawno, dawno temu, Marek wydzwania� do Doroty, upewniaj�c si� tym samym, �e tylko i wy��cznie z ni� rozmawia. - Marek? - jakby pyta�a. S�owo wyrwa�o si� same, wbrew jej woli, uciekaj�c z g��bin pod�wiadomo�ci, gdzie zduszone do granic niemo�liwo�ci, by�o latami, przed ca�ym �wiatem ukrywane i bardzo bole�nie t�umione... Czu�a, �e �wiat jakby gwa�townie i nagle, bez ostrze�enia, szale�czo zawirowa�... Szybko usiad�a na fotelu stoj�cym tu� przy telefonie, jakby ba�a si�, �e upadnie za chwil� na pod�og�, trac�c r�wnowag�... Nerwowo pociera�a lew� d�oni� lekko wilgotne czo�o w nadziei, �e szybko poprawi si� jej stan, tej chwilowej i nieoczekiwanej s�abo�ci. G�os w s�uchawce upewniwszy si�, �e rozmawia z w�a�ciw� osob� rado�nie oznajmi�. 16 - To mi�o ponownie us�ysze� Tw�j boski g�os. - Ciep�y Marka g�os odwa�nie wibrowa� w s�uchawce, rezonuj�c z ogromn� si�� g��boko, zatajone przed �wiatem odleg�e wspomnienia. - Sk�d dzwonisz? - Czu�a w g�owie pustk�, a to �miesznie banalnie proste pytanie zada�a wy��cznie odruchowo, pr�buj�c troch� zyska� na czasie. Na chwil� po drugiej stronie s�uchawki zaleg�o milczenie, po czym rozleg�o si� jakby westchnienie i g�os Marka, teraz znacznie wyra�niejszy, dalej kontynuowa� przekaz. - Jestem na go�cinnych wyst�pach w Polsce, a dzwoni� z Torunia. - Dorota mocno przyciska�a s�uchawk� do ucha, jakby si� ba�a �e straci przeznaczone dla niej s�owa. - Jutro przyjad� do G. - g�os Marka na chwil� zamar� - I bardzo chcia�bym si� z Tob� spotka�... - Serce Doroty bi�o jak oszala�e, jej palce mocno zaci�ni�te na s�uchawce gwa�townie zbiela�y, a na twarzy pojawi�y si� dwa du�e, niespodziewane rumie�ce. - A dok�adniej m�wi�c chcia�bym, oczywi�cie o ile jest to mo�liwe, zabra� ci� na ca�odniow� wycieczk� do Kr�g�w Kamiennych w Odrach. - W s�uchawce ponownie rozleg�o si� jakby westchni�cie - Chcia�bym wreszcie, po tych cholernych kilkunastu latach, wywi�za� si� ze swojej obietnicy. Czy jest to mo�liwe? Te kr�tkie, troch� chaotycznie wypowiadane zdania, wymawiane jednak wyra�nie, dobrze akcentowan� polszczyzn�, zawieraj�ce silny i nieoczekiwany przekaz informacji, gwa�townie podci�� umys� Doroty pozbawiaj�c j� na chwil� zdolno�ci logicznego my�lenia. W jej g�owie zacz�y lata� my�li jak szalone, by po chwili, po g��bokim uspokajaj�cym oddechu da� zielone �wiat�o przejrzystemu my�leniu. Serce jej jakby troch� zwolni�o sw�j oszala�y rytm, a w gardle poczu�a zmniejszaj�cy si� powoli mocny, parali�uj�cy u�cisk. Policzki pali�y j� nadal niemi�osiernie z gor�ca. Z pewnym trudem prze�kn�a �lin�. - Jest w Polsce... Jest w Toruniu... Przyjedzie do G. i chce si� ze mn� spotka� - pomy�la�a. Nagle przerazi�a si� swoj� ca�� kobieco�ci� i co� wrzasn�o w jej umy�le. - Ojej! Ja nie mam si� w co ubra�! Milczenie Doroty przed�u�a�o si�, wi�c w s�uchawce pad�o ponownie pytanie. - Czy jest to mo�liwe? - Tym razem brzmia�a w nim lekka nutka niepokoju lekko podszytego strachem, lecz Dorota tego nie zauwa�y�a. -Tak! Tak! Tak! - wyrzuca�a z siebie te banalnie proste s�owa, krzycz�c prawie do s�uchawki. - To �wietnie! - W g�osie Marka czu�o si� wyra�n� ulg�. O�mielony t� nieoczekiwan� dla niego sytuacj� zapyta� jakby od niechcenia. - T�skni�a�? - O tak! Bardzo! - Dwie du�e �zy powoli sun�y po jej policzku. - BO�E! JAK BARDZO! - wykrzycza�a w my�lach. Odruchowo star�a je zewn�trzn� stron� d�oni, absurdalnie rozmazuj�c pracowicie wykonany poranny makija�. - Mamusiu! Co ci jest? Ty p�aczesz? - Ma�y Tomek, z powodu choroby ubrany w kolorow� pi�am�, nerwowo potrz�sa� j� za r�k�. - Nic synku... To nic... - Dorota odsun�a od ust s�uchawk�, aby Marek nie s�ysza� adresowanych do syna jej s��w. - Ju� wszystko dobrze. Mamusia zaraz przyjdzie i da ci lekarstwo. - Przez chwil� m�wi�a co� uspokajaj�cego do Tomka, mocno przytulaj�c go do siebie, aby nie widzia� jej nieoczekiwanych i spontanicznych �ez. - Co m�wi�a�? - zaskoczony g�os Marka zapyta� w s�uchawce. - Nie bardzo mog�em zrozumie� twoich s��w. - To nie do ciebie Marku - ju� spokojny ju� g�os Doroty �agodzi� t� nieoczekiwan� dla niej chwil� s�abo�ci - M�wi�am do mojego synka Tomka. Zreszt� jutro ci wszystko opowiem. Dobrze? Wytrzymasz do jutra? - zapyta�a. 17 - Tak. Zreszt� chyba nie mam wyboru... - powiedzia� i po chwili doda� - b�d� jutro na dworcu g��wnym o godzinie 1145. Przyjad� poci�giem z Torunia. - Dobrze. B�d� te�. - Hej! - powiedzia� na po�egnanie Marek i us�ysza�a trzask odk�adanej z tamtej strony s�uchawki. Mocno przytuli�a do piersi swoje trzecie, ukochane dziecko. By�o ono owocem chwili jej s�abo�ci i zdrady ma��e�skiej. By�o owocem najwi�kszej jej tajemnicy. Nikt opr�cz matki Doroty nie zna� tej tajemnicy. Nawet m�� Doroty, chocia� wiedzia� o zdradzie ma��e�skiej, nigdy nie dowiedzia� si�, �e Tomek nie jest jego dzieckiem. M�� Doroty zgin�� w wypadku samochodowym w miesi�c po urodzeniu Tomka... - Bo�e... Bo�e... - wyszepta�a. I zacz�a p�aka�. Tomek, nie bardzo rozumiej�c co si� zdarzy�o, z ca�� powag� ma�ego m�czyzny i du�� delikatno�ci� wyciera� r�kawem swojej dzieci�cej, kolorowej pi�amy, �zy Dorocie z policzk�w. Lew� r�k� przytuli�a go do siebie, a wskazuj�cym palcem prawej d�oni wystuka�a na klawiaturze aparatu telefonicznego numer sk�adaj�cy si� z sze�ciu cyfr. - Mamo - powiedzia�a lekko schry