3925
Szczegóły |
Tytuł |
3925 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3925 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3925 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3925 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
KAROL OLGIERD BORCHARDT
ZNACZY KAPITAN
SCAN-DAL
TENANGA
Za to, �e� uratowa� mi �ycie w pustyni, darowuj� ci pchni�cie mnie no�em w hacjendzie Del Venado i strza� do mnie nad jeziorem Salto del Auga. Ale za to, �e� zamordowa� moj� matk�, gi� n�dzniku!
Po tych s�owach. Fabian pchn�� Kuchi���, kt�ry usi�owa� z�apa� rami� Tenangi, ale ju� nie zd��y� i g�ow� polecia� w przepa��.
Tenanga, oparty na �uku, w milczeniu przygl�da� si� scenie s�du w pustyni nad straszliwym �otrem Kuchi���. Zamordowa� on w bestialski spos�b matk� przyjaciela Tenangi - Fabiana, chc�c zaw�adn�� olbrzymi� fortuna, kt�rej spadkobierc� po matce by� Fabian.
Tenanga pog�adzi� olbrzymiego, oswojonego nied�wiedzia, grizzli, stoj�cego obok niego i gotowego do wykonania ka�dego rozkazu. D�ugie czarne w�osy Tenangi, opadaj�ce w puklach na plecy, przystrojone by�y kilkoma orlimi pi�rami, oznak� syna wodza. Gdy ucich� g�uchy �oskot cia�a spadaj�cego po pionowej niemal skale, powiedzia�:
- Uff, uff! M�j bia�y brat unieszkodliwi� najbardziej pod�� bia�� twarz, jaka plami�a swymi �ladami ziemi� jego czerwonych braci. M�j bia�y brat nie potrzebuje wi�cej pomocy Tenangi. Tenanga p�jdzie teraz z pomoc� Bia�emu Kwiatkowi Prerii, kt�rego chc� porwa� Parintintinso-wie.
Podni�s� r�k� i g�o�nym Howghl po�egna� Fabiana i jego towarzyszy.
Kilka dni bieg� Tenanga ze swym wiernym grizzlim na wsch�d. Min�li dwa kaniony, weszli na p�askowy� i wieczorem znale�li si� przy wspania�ej hacjendzie Don Fer-nanda, ojca pi�knej Rosity.
Przybyli za p�no: pa�ac p�on��! Parintintinsowie - nie mog�c zdoby� hacjendy - podpalili wszystko.
Tenanga zostawi� torb� oraz �uk pod opiek� nied�wiedzia Ura i dobieg� do drzewa, kt�rego olbrzymi zwalony pie� opiera� si� ga��ziami o parapet okna. Po pniu wspi�� si� Tenanga do wn�trza pokoju, sk�d wydobywa�y si� k��by dymu. Po jakim� czasie ukaza� si� ponownie, nios�c przerzucon� przez rami� bia�� kobiet� w mokrych szatach. Trzymaj�c j� przedosta� si� przez zas�on� ognia do miejsca, gdzie . grizzli Ur pilnowa� �uku i torby. W tej chwili pojawi�a si� grupa je�d�c�w. To by�a sp�niona pomoc. Tenanga podni�s� r�k�, aby zwr�ci� na siebie uwag� je�d�c�w, a gdy go dostrze�ono, z�o�y� na ziemi zemdlone cia�o seniority Rosity. Sam z grizzlim usun�� si� w cie� d�ungli.
Po dokonaniu tego czynu m�g� wreszcie odpocz��.
* * *
Wszystko to mia�o miejsce na Bouffa�owej G�rze - w Wilnie, w �rodku miasta. Po spotkaniu z kolegami i odegraniu scen z przeczytanych ksi��ek Tenanga wraca� teraz ze swym psem do domu.
W tym okresie pozostaj�ca w pierwotnej dziko�ci Bouf-fa�owa G�ra posiada�a wszystkie mo�liwe do wyobra�enia scenerie: od samotnej urwistej ska�y, z kt�rej spada� kilkana�cie metr�w w d� Kuchi��o (zawczasu przygotowany manekin), do rozmytych wod� wykop�w po glinie, spe�niaj�cych rol� kanion�w, oraz ukrytego w�r�d dziko rosn�cych krzew�w rozwalonego starego domu pod Cmentarzem Ewangelickim, zamieniaj�cego si� w hacjen-d� Don Fernanda.
Tenanga - jeszcze gdy liczy� lat siedem - po przeczytaniu �Ducha Puszczy� postanowi� zosta� Indianinem. India�ski wojownik musia� by� zahartowany. A zatem Tenanga w sekrecie przed wszystkimi sypia� pod ��kiem na zakopia�skim serdaku, kt�ry by� sk�r� pumy. Pod g�ow� zamiast poduszki mia� psa - setera, nieod��cznego towarzysza zabaw. Potrafi� tak sypia� miesi�cami.
Jednak�e pewnego dnia Tenanga uprzytomni� sobie, �e barwy sk�ry nie zmieni i �e marzenia o zostaniu Indianinem na zawsze pozostan� tylko marzeniami.
W tej samej ksi��ce, z kt�rej by�a odtwarzana scena s�du w pustyni nad Kuchi���, nosz�cej tytu� �Czarny Ptak i Orze� �nie�nych Wierch�w�, znajdowa� si� opis przemytu towar�w z Hiszpanii i ucieczki Kuchi��y z tego kraju. By�a tam te� ilustracja przedstawiaj�ca ruf� statku ze zwisaj�c� lin� i wspinaj�cym si� po niej marynarzem. Pod rysunkiem widnia� podpis: �Jako ostatni wspi�� si� marynarz olbrzymiego wzrostu�.
Szukaj�c w ksi��ce tylko przyg�d Indian, Tenanga pocz�tkowo nie zwr�ci� na ten rysunek uwagi. Dopiero po u�wiadomieniu sobie, �e �fach� Indianina jest nieosi�galny, Tenanga - czytaj�c po raz wt�ry �Czarnego Ptaka i Or�a �nie�nych Wierch�w� - zatrzyma� si� na opisie g��wnego bohatera ksi��ki: Or�a �nie�nych Wierch�w, kt�ry by� w�a�nie owym olbrzymim marynarzem, wspinaj�cym si� po linie na ruf� statku. Tenanga postanowi� zosta� marynarzem.
Orze� �nie�nych Wierch�w by� olbrzymem o nadludzkiej sile. Tylko tacy przecie� mogli by� dobrymi marynarzami. Tenanga zaczai wi�c �wiczy�. Dzie� w dzie� przez lata ca�e uporczywie �wiczy� mi�nie. Podnosi� ci�ary, uprawia! wszystkie dost�pne systemy gimnastyki: Miille-ra, Proszka, Sandowa, Harvink Hanhocka, gimnastyk� szwedzk�, d�iu-d�itsu, lekkoatletyk�, gimnastyk� na przyrz�dach, ba - nawet gimnastyk� cyrkow� i akrobatyk�.
W domu, na korytarzu, mia� Tenanga wmurowane dwa dr��ki, na kt�rych �wiczy� jak w cyrku. Chodzi� na r�kach tak jak na nogach. Co dzie� latem i zim� biega� do rzeki k�pa� si�. Nie uznawa� - nawet w .zimie - ani czapki, ani palta. Podnosi� coraz wi�ksze ci�ary. Wreszcie wyst�pi� w cyrku jako... zapa�nik-amator.
Do Wilna przyby� kiedy� cyrk, w kt�rym produkowa�a si� trupa zawodowych zapa�nik�w. Przed rozpocz�ciem walk amatorzy-ochotnicy mogli sobie wybiera� dowolnego zapa�nika i pr�bowa� na nim swych si�. Wybrany przez Tenang� zapa�nik walczy� lekcewa��co i opieszale. Walka trwa�a p� minuty. Stosowana przez niego stale jedna i ta sama postawa nasun�a Tenandze pomys� taktycznego rozegrania spotkania. Po podaniu r�ki na powitanie Tenanga uda�, �e chce przeciwnika z�apa� za g�ow�. Gdy zapa�nik przyj�� swoj� ulubion� postaw�, z�apa� go niespodziewanie w tak zwany �przedni pas�. Nim zawodowiec zorientowa� si�, o co chodzi, le�a� pokonany.
Tenanga zdecydowa�, �e teraz ju� mo�e zosta� marynarzem.
* * *
Zdarzy�o si�, �e w tym samym czasie matka i ojczym Te-nangi przez par� tygodni go�cili w swym domu Boles�awa Limanowskiego. Wielki ten cz�owiek potrafi� znale�� czas na s�uchanie opowiada� Tenangi o wymarzonym zawodzie. Po wyje�dzie nie zapomnia� obietnicy wystarania si� i przys�ania warunk�w przyj�cia oraz programu egzamin�w do jednej ze szk� morskich we Francji, zapewniaj�c pomoc w kandydowaniu do niej, oczywi�cie po uprzednim zdaniu przewidzianego egzaminu.
Przed Tenanga wyr�s� ogromny �francuski� mur, kt�ry nale�a�o przebi� g�ow�, wt�aczaj�c w ni� uprzednio olbrzymi zapas wiedzy matematycznej, doskona�� znajomo�� j�zyka francuskiego i literatury francuskiej. Miesi�ce mija�y na �mudnej nauce nowych przedmiot�w, kt�re trzeba by�o opanowa�.
Jak zbawc� powita� Tenanga in�yniera Witolda Komockiego, wyk�adowc� Szko�y Morskiej w Tczewie, kt�ry bawi�c z �on� w Wilnie przypadkowo spotka� si� z ojczymem Tenangi. Ojczym natychmiast zaprosi� pa�stwa Komockich do domu. Tenanga zamiera� z zachwytu s�uchaj�c opowiada� o podr�ach na wspania�ym �aglowcu szkolnym �Lw�w�, zakupionym w roku 1920 i pomalowanym jeszcze w czarno-bia�e pasy, tak jak ongi� kaza� malowa� swe okr�ty Nelson; o Szkole Morskiej w Tczewie i jej wydzia�ach - nawigacyjnym i mechanicznym; o wyk�adowcach - kapitanach z �aglowc�w i okr�t�w wojennych...
Barwne, pulsuj�ce �yciem opowiadania in�yniera Komockiego zbli�y�y nagle do realnych i uchwytnych granic zasi�gu to, co dot�d wydawa�o si� pozostawa� jedynie w krainie marze�. Dla ziszczenia zamiar�w nie trzeba by�o �zdobywa� Francji. Wystarczy�o z�o�y� matur� i pojecha� do Tczewa. Pani Wanda, �ona in�yniera Komockiego, za�miewa�a si� serdecznie widz�c zapa� Tenangi, gotowego jecha� z nimi natychmiast do Tczewa i zdawa� egzamin z matematyki i j�zyka francuskiego. Znajomo�� tych przedmiot�w, po przestudiowaniu francuskich program�w, wydawa�a si� Tenandze tak samo nieodzowna jak nadludzka si�a fizyczna Or�a �nie�nych Wierch�w. Pod koniec wizyty in�ynier Komocki m�wi� ju� do Tenangi - �kolego-marynarzu!�.
Na razie jednak trzeba by�o po�egna� przemi�ych, �z nieba zes�anych� pa�stwa Komockich i sko�czy� gimnazjum. Dopiero po zdaniu matury, gdy mo�na ju� by�o pomy�le� o przyj�ciu do Szko�y Morskiej w Tczewie, Tenanga wystosowa� list do in�yniera Komockiego, rozpoczynaj�cy si� �nies�ychanie po morsku�: UES! UES! UES! Kolego Marynarzu!
Tak wygl�da� - jak mu si� wydawa�o - sygna� wo�ania o pomoc na morzu (SOS), zapami�tany przez Tenang� z opowiada� PIERWSZEGO KOLEGI-MARYNARZA.
* * *
Na komisji lekarskiej w Szkole Morskiej w Tczewie zosta�em odrzucony przez starego lekarza okr�towego Wilkansa. Orzeczenie brzmia�o: �Nie nadaje si� do s�u�by morskiej z powodu sk�onno�ci do reumatyzmu�.
Wr�ci�em do domu z�amany na duchu i po�wi�ci�em si� prawu. Ale nawet po roku studi�w na uniwersytecie olbrzymi marynarz wspinaj�cy si� po linie na ruf� �aglowca nie dawa� mi spokoju. Prze�amuj�c opory w postaci innej komisji lekarskiej dosta�em si� wreszcie na wymarzony i jedyny w�wczas �aglowiec szkolny �Lw�w�. Pojecha�em do Gda�ska. Ujrza�em ruf� - tak� sam� jak na obrazku; tak� sam� lin� z w�z�ami - nazywano j� tutaj szkentel. Maszty, reje, �agle... Mia�em teraz sze�� st�p wzrostu, podobnie jak Orze� �nie�nych Wierch�w. Ale czy tyle samo si�y?
Poranek pierwszego dnia na �aglowcu zeszed� na zaopatrywaniu si� w rzeczy osobistego u�ytku, w kt�re statek wyposa�a� kandydat�w i uczni�w, na instalowaniu si� w szafkach, na rozpakowywaniu work�w marynarskich i uzbrajaniu hamak�w.
Po �niadaniu - zbi�rka do rob�t. Przydzielono mnie do pomocy uczniowi zatrudnionemu przy zaci�ganiu lin na podniebny bombram. Chodzi�o o wypr�bowanie, w jaki spos�b zareaguj� i jak b�d� si� porusza� na czterdzie-stometrowej wysoko�ci. Poniewa� by�em przyzwyczajony do wielogodzinnych �wicze� na trapezie, k�kach i dr��ku, wysoko�� nie zrobi�a na mnie �adnego wra�enia. Znacznie wi�ksze wywar� bezlik skomplikowanych i zupe�nie obcych nazw takielunku, kt�re us�ysza�em przy tej okazji.
Po obiedzie - zn�w zbi�rka do rob�t. Wyznaczono mnie tym razem do obs�ugi kabestanu, przy pomocy kt�rego miano podnosi� spuszczone na okres zimowy bram-stengi i reje. Zmieniony w konia wprz�gni�tego do kieratu pcha�em z ca�ej si�y jeden z d�ugich dr�g�w w�o�onych w g�owic� kabestanu. Dr�gi nazywano tu po polsku... handszpakami.
Koledzy, chc�c wypr�bowa� moj� si��, pchali coraz s�abiej, zostawiaj�c ca�y ci�ar dla mnie. Skutek by� natychmiastowy: handszpak - wykonany ze specjalnego, twardego drewna - prys� jak zapa�ka! Wywo�a�o to szalony entuzjazm. Czego� podobnego jeszcze nie widziano. Nast�pne handszpaki p�ka�y szybko jeden po drugim. �Duma rozpiera�a pier� Tenangi�. Szykowa�em si� w�a�nie do po�amania pozosta�ych jeszcze czterech zapasowych handszpak�w, gdy nadszed� pierwszy oficer. Zamiast cieszy� si� razem z nami, wpad� w istny sza�.
Podobno zosta�o mu to po s�u�bie na rosyjskim okr�cie podwodnym, na kt�rym si� topi� w czasie manewr�w. �Dzi�ki� kucharzowi. Kucharz po rozkazie przygotowania okr�tu do zanurzenia pozostawi� otwarty wentylator, woda wdar�a si� do wn�trza. Nasz pierwszy oficer, kt�ry i w tamtej marynarce by� �pierwszym�, zobaczy� to jednocze�nie z dow�dc� okr�tu podwodnego. Dow�dca wskoczy� do wody i pop�yn�� do stoj�cej opodal jednostki. �Pierwszy�, nie chc�c pozostawi� za�ogi samej bez opieki, zamkn�� za sob� w�az i pogr��y� si� w dobrowolnie przez siebie wybranej stalowej trumnie. W dziobowych pomieszczeniach okr�tu zdo�a� opanowa� panik� i uratowa� cz�� za�ogi. Zaledwie paru marynarzy zgin�o przy wydobywaniu si� z g��bin wodnych, kilku trafi�o do szpitala z nadwer�onymi p�ucami. �Pierwszy� zdoby� w tej przygodzie zdolno�� do krzyku tak strasznego, jakiego nie s�ysza�em nigdy przedtem i nigdy ju� potem.
Teraz ca�y port zape�ni� si� jego wibruj�cym na najwy�szej oktawie g�osem:
- Da d�jaaaaab�aaaa! Ca�y statek pa�aaaaaamiiii!
Ten przera�liwy krzyk wywo�a� kapitana. Zjawi� si� na rufie i podszed� do pierwszego oficera. �Pierwszy� podobny by� w tej chwili do dusz�cego si� na koklusz noworodka, przy czym twarz �noworodka� przypomina�a oblicze s�awnego w owe czasy artysty filmowego Maxa Lindera o ma�ych, czarnych szczoteczkach w�s�w.
Kapitan w wytwornym czarnym mundurze o czterech z�otych pasach i kotwicy na ka�dym r�kawie, z pi�kn� marmurow� twarz� p�boga, nie oceni� sytuacji tak szybko jak �pierwszy�. Mo�e przez przezorno��, by nie okaza� si� omylnym.
W momencie gdy dusz�cy si� �noworodek� z w�sami Maxa Lindera wyda� ostatni d�wi�k, us�ysza�em po raz pierwszy g�os kapitana:
- Znaczy, panie Konstanty, znaczy... co si� sta�o? Kapitan ka�de swe przem�wienie, ka�d� rozmow� zwyk� by� zaczyna� od s�owa �znaczy�. M�wi� przy tym wolno, cedz�c s�owa przez zaci�ni�te z�by. Trzymanie stale zaci�ni�tych z�b�w przy m�wieniu nale�a�o podobno do najbardziej wytwornego sposobu wys�awiania si� gar-demarin�w, czyli wychowank�w carskiego korpusu morskiego. �adnej mimiki, �adnych grymas�w twarzy - kamienne, zastyg�e oblicze o olimpijskim wyrazie. I oto teraz kapitan zosta� nagle zmuszony do zni�enia si� do spraw ziemskich.
W miar� jak �pierwszy� odkrywa� coraz to nowe po�amane handszpaki, g�os jego z najwy�szej oktawy, dost�pnej dla m�czyzny, przechodzi� w wycie czerwonosk�rych zaj�tych skalpowaniem bladych twarzy:
- Pa�aaaami!!! Wszystka pa�aaaaami!! Ca�y statek pa�aaaaami! Nu, wszystka pa�ama�, wszystkie handszpaki pa�aaaama�. Da d�jab�aaaaa!! Biezabrazje!
�Ogie� pierwszego oficera udzieli� si� kapitanowi, ale wy��cznie w formie zaciekawienia. �aden mi�sie� na twarzy mu nie drgn��, gdy spogl�da� na zach�ystuj�cego si� wrzaskiem pierwszego oficera.
�Pierwszy� zd��y� ju� policzy� wszystkie po�amane handszpaki. Wi� si� teraz i nadal rycza�:
Wszystka pa�ama�! Wszystkie handszpaki pa�ama�!
Chcia�em si� wtr�ci� i powiedzie�, �e jeszcze cztery zosta�y, ale wobec kapitana nie �mia�em. Naraz zn�w us�ysza�em g�os kapitana:
- Znaczy, panie Konstanty, znaczy co? Znaczy, za silny?
A potem zn�w straszny, przera�liwy ryk �pierwszego�:
- Nu, tak, za silny! Za silny! Wszystka �ami! Wszystka! Ca�y statek pa�ami! Ca�y statek!!!
I zwracaj�c si� ju� bezpo�rednio do mnie, wrzasn��:
- Nu, won st�d! WOOOOON!!!...
Nigdy w �yciu tak szybko nie ucieka�em, jak w tamtej chwili. Nie zdawa�em sobie zupe�nie sprawy, kt�r�dy i jak znalaz�em si� w mi�dzypok�adzie, w pomieszczeniach uczniowskich.
Co teraz b�dzie? Pakowa� rzeczy? Opu�ci� statek? W momencie gdy marzenia si� zi�ci�y i gdy si� na niego z takim trudem dosta�em...
Starsi uczniowie wpadli do mi�dzypok�adu. Pok�adali si� ze �miechu. Nie chcia�em nikogo o nic pyta�, tylko ca�y czas powtarza�em w my�li: Co robi�? Co teraz b�dzie?
Nikt z oficer�w si� nie zjawi�. Zaszyty w najciemniejszy k�t mi�dzypok�adu siedzia�em na �aglach wyci�gni�tych z �agiclkoi i przygotowanych do reperacji. Przesiedzia�em tak do kolacji.
Kolacji nie jad�em. Jedno by�o tylko wa�ne: spisz� mnie ze statku, czy nie spisz�?
Nikt do mnie nie przychodzi�, nikt nic nie m�wi�. Wieczorem z trudem rozwiesi�em hamak. Pierwsza noc na �aglowcu. Nie wiedzia�em w og�le, co robi�. Czy si� po�o�y�? Czy czeka� s�dnego dnia?
Znu�ony do ostateczno�ci po�o�y�em si� w hamaku i le��c usi�owa�em zebra� my�li. Ale nic nie pomaga�o. Widzia�em wci�� siebie opuszczaj�cego statek, z workiem marynarskim na plecach. Ten wymarzony, cudny statek. Taki sam jak ten, na kt�rym Orze� �nie�nych Wierch�w rozpocz�� sw� s�u�b� na morzu. A ja musz� jutro opu�ci� ten najpi�kniejszy na �wiecie �aglowiec. Jutro! Jutro przyjdzie ta okropna chwila.
Miotany potworn� rozpacz�, powtarza�em straszne dla mnie s�owa kapitana:
- Znaczy, za silny! ZA SILNY...
NAJ...
D�ugi �wist bosma�skiej gwizdawki i g�os ucznia pe�ni�cego s�u�b� bosma�sk� obwie�ci�y porann� zbi�rk� do rob�t. Poniewa� do tej chwili nikt mi nie przypomnia� wczorajszej awantury z po�amaniem handszpak�w, poszed�em na zbi�rk�.
Rozdzielono roboty. Z dr�eniem serca czeka�em, co si� stanie, gdy bosman dojdzie do mnie. Czy mnie �spisz�� ze statku? Czy dadz� robot�? Na domiar z�ego o kilka krok�w od bosmana sta� pierwszy oficer...
Tymczasem bosman zbli�y� si� do mnie i jak gdyby nigdy nic powiedzia�:
- Z afterpiku* balast wozi�!
Rado�� zala�a mi serce. Wi�c mnie nie wyrzucaj�? Wi�c zostaj� na tym wspania�ym �aglowcu?! Z rado�ci got�w by�em po�ama� nie tylko g�upie handszpaki, ale i kolumny maszt�w.
Zaprowadzono mnie na d�. Przeszli�my mroczn� pro-wiantur�, potem jeszcze dalej - na sam ty� okr�tu. Przechodzili�my.przez drzwi o wysokich metalowych progach. By�y one �elazne, ze wszystkich stron zaopatrzone w szereg olbrzymich zakr�tek z d�ugimi r�czkami. Ka�de takie drzwi mo�na by�o zamkn�� i za�rubowa�. Po ich zamkni�ciu poszczeg�lne przedzia�y statku stawa�y si� wodoszczelne i w wypadku zderzenia nie przepuszcza�y wody.
Praca moja polega� mia�a na przewo�eniu balastu w postaci olbrzymich g�az�w, kt�re le�a�y ju� przy otworze luku wiod�cego do ni�szych czelu�ci statku. Musia�em je sam nak�ada� na olbrzymi� taczk� zbit� z potwornych bali. Kto i kiedy m�g� co� podobnego zbudowa�? Chyba Robinson Cruzoe i to w po�piechu.
Przeci�gniecie samej tylko taczki przez drzwi wodoszczelne, dok�adniej m�wi�c - przez olbrzymi pr�g, wymaga�o si�y paru ludzi. Taczka na�adowana kamieniami stanowi�a �adunek dla konia. Kiedy to zobaczy�em, zrozumia�em, dlaczego pierwszy oficer u�miechn�� si�, gdy bosman wyznacza� mi t� w�a�nie robot�.
Kamienie balastowe nale�a�o przewie�� znad afterpiku pod rufowy luk mi�dzypok�adu, czyli przez jeden wysoki pr�g (po grubych deskach, uwa�aj�c, by taczka nie spad�a), przez ca�� prowiantur�, drugi pr�g drzwi wodoszczelnych, warsztat cie�li, trzeci pr�g i cz�� mi�dzypok�adu. Po wysypaniu kamieni nale�a�o z pust� taczk� zn�w wr�ci� na afterpik.
Po przewiezieniu trzeciej taczki pracowa�em ubrany ju� tylko w tr�jk�t k�piel�wek. Od czasu do czasu przybiega� kt�ry� z uczni�w popatrze� na moj� muskulatur�. Pi� mi si� chcia�o strasznie, ale ba�em si� odchodzi�, by nie �podpa�� pierwszemu oficerowi. Pomy�la�by mo�e, �e nie mog� da� sobie rady i uciekam od roboty. Postanowi�em wytrwa� i za wszelk� cen� utrzyma� si� na statku.
W tym czasie przyjechali z urlopu uczniowie, kt�rzy mnie jeszcze nie widzieli. Domy�li�em si�, �e to oni, poniewa� schodzili na d� - wystrojeni w wyj�ciowe mundury - i przygl�dali mi si� z zaciekawieniem.
Jeden z nich zatrzyma� si� d�u�ej. Podszed� bli�ej, obejrza� mnie bardzo uwa�nie, ale nic nie powiedzia� i odszed�. Po jakim� kwadransie wr�ci�, akurat w momencie, gdy �piewaj�c na ca�e gard�o piosenk� Mickiewiczowsk�: ,,W minach kruszec kuj�c m�otem...�, pcha�em przed sob� �robinsonowsk�� taczk�.
Nieznajomy ucze� wysun�� do mnie r�k�. Na d�oni le�a�a pajda chleba o powierzchni czterech du�ych d�oni, odkrojona z olbrzymiego p�bochna wiejskiego. Bia�y, �wie�y chleb posmarowany by� mas�em, na tym le�a�a olbrzymia porcja gotowanej szynki. Nieznajomy podsuwa� pajd� coraz bli�ej i coraz wy�ej pod same oczy.
Wobec tego, �e by� to klasyczny ruch �bladej twarzy� ofiaruj�cej przyja�� �czerwonemu bratu�, bez wahania postawi�em taczk� i wzi��em w milczeniu podan� mi kromk� chleba.
Nieznajomy pilnie �ledzi� moje ruchy. Zatopi�em z�by w chlebie. Wszystko by�o �wie�e, prosto z domu. Widz�c ob�ok rozkoszy na mojej twarzy nieznajomy zdecydowa�, �e mo�e si� przedstawi�. Wyci�gn�� prawic�: - W�odzimierz Cybulski jestem!
Pragnienie dokucza�o mi nie na �arty. Pot bez przerwy la� si� ze mnie strumieniami. Taczk� zacz��em u\ya�a� ju� za swoj� i pogodzi�em si� z my�l�, �e do �mierci b�d� wozi� na niej kamienie.
Po zjedzeniu kromki chleba z mas�em i z szynk� wst�pi�a we mnie otucha. Zacz��em rozgl�da� si� po prowian-turze. W jaki spos�b stworzy� sobie l�ejsze �ycie? Przecie� musz� mie� tu co� do picia?
W �rodku prowiantury, tu� ko�o miejsca, przez kt�re przepycha�em sw� taczk�, sta�y ma�e bary�ki. Z literatury wiedzia�em, �e s�odka woda jest na ka�dym statku skarbem i przewozi si� j� niekiedy w ma�ych bary�kach. Zdecydowa�em si� na otworzenie jednej. Poruszy�em ni� - pluska�o wewn�trz. Wzi��em z taczki g�azik i pukn��em nim w beczu�k�. Dno prys�o. Pola�a si� pachn�ca, orze�wiaj�ca woda. W beczu�ce by�y �wie�o posolone og�rki, przeznaczone na szybkie spo�ycie. Wspania�e!
Teraz mog�em ju� spokojnie pracowa�. Za ka�dym razem gdy przeje�d�a�em z moj� taczk�, wyci�ga�em / beczki jeden og�rek i delektowa�em si� jego �wie�o�ci� i aromatem.
Szybko min�� czas do obiadu. W doskona�ym nastroju zjad�em obiad i po godzinnej przerwie zn�w zabra�em si� do taczki oraz... og�rk�w. W momencie gdy us�ysza�em gwizdek i okrzyk: �Ko�czy� roboty!�, zjawi� si� prowiantowy - akurat w chwili kiedy od�wie�a�em si� og�rkiem.
Prowiantowy skoczy� do mnie jak pantera:
- Beczk� rozbi�e�!
- My�la�em, �e woda. Bardzo mi si� pi� chcia�o.
Popatrzy� na mnie, ociekaj�cego potem. Zajrza� do beczki:
- Cz�stowa�e� wszystkich og�rkami? - zapyta�.
Oburzy�em si�:
- Nie swoimi og�rkami? Za kogo pan mnie ma? Przykro mi bardzo, ale ba�em si� odej�� od roboty, by nie wpa�� w nowy konflikt z pierwszym oficerem. By�em tak zm�czony i spragniony, �e...
- Cz�owieku, ty sam to wszystko zjad�e�? � przerwa� z najwy�szym zdumieniem.
- Tych kilka og�rk�w? - odpowiedzia�em pytaniem na pytanie.
- Przecie� zjad�e� sam p� beczki og�rk�w! Czego� podobnego w �yciu nie widzia�em!
W�wczas ja spyta�em:
- Panie, a ile ko�dun�w litewskich, takich solidnych zje pan na raz?
- No, z dwadzie�cia kilka - odpowiedzia�.
- Widzi pan! A ja zjadam sto dwadzie�cia kilka. Przesz�o dwie kopy! To co mam robi�?
Prowiantowy by� z zawodu malarzem. Zakochany w �aglowcu - malowa� i malowa�. Prowiantura nie obchodzi�a go zbytnio. Najwa�niejsze jednak, �e mia� wyobra�ni� i mnie zrozumia�.
Handszpaki i og�rki w dwa dni ustali�y moj� s�aw�.
* * *
Z ksi��ek Conrada Korzeniowskiego nauczy�em si� wielu rzeczy o praktycznym zastosowaniu, ale jedna jego rada trafi�a mi szczeg�lnie do przekonania: �Je�li chcesz spokojnie przej�� przez �ycie, nie dra�nij nigdy trzech os�b: kobiety, kucharza i cz�owieka z no�em�.
Na �Lwowie� wszyscy chodzili z no�ami. Ka�dy �eglarz musi mie� n�. Na �aglowcu �eglarz bez no�a nie istnieje.
Kobiet na �aglowcu nie by�o.
Kucharz by� jeden. Pozyska�em jego sympati� jako cierpliwy s�uchacz nie ko�cz�cych si� opowie�ci o wojnie rosyjsko-japo�skiej z roku 1904, w kt�rej uczestniczy�. Z opowiada� tych wynika�o, �e �mia�o mo�na mu by�o przypisa� powiedzenie Wergiliusza i Zag�oby: Quorum pars magna f ui�
Z tego �ogromnego� wk�adu w wojn� rosyjsko-japo�sk� pozosta�o mu przyzwyczajenie, zapo�yczone od je�c�w japo�skich. Ot� je�cy ci - zgodnie ze swym narodowym zwyczajem - gdy tylko by�a po temu okazja, k�pali si� w beczkach z gor�c� wod�. Kucharz, na�laduj�c Japo�czyk�w, grza� na p�ycie kuchennej s�on� wod� i wlewa� j� do olbrzymiej kadzi, olinowanej i zabezpieczonej przed wszelkimi przechy�ami. W beczce tej siedzia� tak d�ugo, a� mu woda nie wystyg�a i opowiada� o swych przygodach spod �czung-czung� i �ping-pong�.
Kucharz zostawia� mi zawsze co� nieco� do zjedzenia. Szczeg�lnie w�wczas, gdy by�o silniejsze ko�ysanie lub gdy czego� za wiele zosta�o. Z regu�y jad�em za wszystkich tych, kt�rzy nie mieli apetytu w czasie sztormu. W kuchni cz�sto trafia�o mi si� p� miedniczki sma�onych ryb, ry�u czy kaszy.
Wpad�em r�wnie� w oko �aglomistrzowi. Kt�rego� dnia zabra� mnie z sob� na reje, by pokaza�, jak si� zabezpiecza szakle. Gdy trzeba by�o jedn� szakl� wyj�� i wstawi� inn�, �aglomistrz kaza� mi przynie�� linoblok dla zwolnienia przyszaklowanej liny. Zaproponowa�em, �e lin� naci�gn� bez talii, a on niech tylko szybko zmieni szakl�. �aglomistrz, pomimo i� zna� histori� po�amanych handszpak�w, nie chcia� wierzy�, �e tego dokonam. Rozpar�em si� nogami na percie, piersiami opar�em o rej� i maj�c obie r�ce'wolne - naci�gn��em lin�. �aglomistrz oniemia� z zachwytu. Odt�d zawsze do tej roboty zabiera� mnie ze sob�.
Kolegom sprawia�em uciech�, gdy pozwala�em podczas rozbrajania statku �adowa� $obie na kark olbrzymi zw�j grot- lub fokszota i halsu razem z blokami. Zazwyczaj nosi�o to czterech ludzi.
Po pierwszym �wiczeniu wios�owania na szalupach, uwi�zanych za statkiem, za�ogi �odzi wchodzi�y po szkentlu do g�ry na ruf�. Tak si� z�o�y�o, �e wchodzi�em ostatni. Gdy zawis�em na szkentlu mi�dzy wod� a ruf� �aglowca, przypomnia� nii si� Orze� �nie�nych Wierch�w i obrazek widziany w ksi��ce. Nie mog�em si� powstrzyma� od wyszeptania: �Jako ostatni wspi�� si� marynarz olbrzymiego wzrostu�.
Wkr�tce potem, gdy w pierwszej mojej podr�y na �Lwowie�' stali�my w jednym z port�w zagranicznych, przyjecha�a z wizyt� miejscowa Polonia z ambasadorem polskim na czele. Go�cie w towarzystwie kapitana zwiedzali statek od dziobu do rufy. Gdy znale�li si� w mi�-dzypok�adzie, kapitan kaza� mnie zawo�a�. Ubrany w wyj�ciowy mundur zameldowa�em si� przepisowo.
Pokazuj�c mnie towarzystwu z�o�onemu z bardzo wykwintnych pa� i dystyngowanych pan�w, kapitan o�wiadczy�:
- Znaczy, on u nas najwi�cej je, najwi�cej wa�y i, znaczy, najsilniejszy!
�Ach, .tak sprawy stoj�!� - pomy�la�em sobie. A poniewa� prawo rzymskie do tego czasu nie wywietrza�o mi jeszcze z g�owy i~ka�d� sytuacj� nauczy�em si� ujmowa� automatycznie w pi�kn�, lakoniczn� �acin�, i tym razem zamkn��em w'my�lach ocen� wypowiedzi kapitana sentencj�: rebus sic stantibus.
W tym momencie przypomnia� mi si� wyst�p w cyrku i tak zwana parad� allee atlet�w podczas prezentacji. Wspania�y Japo�czyk, Ona-O-Gitaro, z tej samej trupy, z
kt�rej wybra�em kiedy� zawodnika do walki, robi� zawsze wykrok praw� nog�, podnosi� praw� r�k� nad g�ow�, a potem wykonywa� unik ca�ego cia�a do ty�u na wzniesionych stopach.
Na oczach prze�wietnego towarzystwa z zawodow� precyzj� dokona�em identycznej cyrkowej �prezentacji'', trzy razy obracaj�c si� dooko�a, by wszyscy mogli mnie obejrze� i by nikogo nie obrazi�.
Kapitan poczu� si� tym jak gdyby zmuszony, by jeszcze raz powt�rzy� z naciskiem:
- Znaczy, on u nas NAJwi�cej je, NAJwi�cej wa�y i, znaczy, NAJsilniejszy!
OMNE TRINUM PERFECTUM
Z tr�jpokr�tnymi linami dowi�zanymi do cia� wspinali�my si� na trzy maszty szkolnego �aglowca, by zasnu� ka�dy na kszta�t nici paj�czej przez wszystkie przewidziane bloki i otwory. Stworzyli�my w ten spos�b mistern� sie� od rej do pok�adu. Prawie miesi�c ju� trwa�a ta nasza wspinaczka.
Kwiecie� by� wyj�tkowo zimny. Przechodzi�y szkwa�y z drobnym �niegiem i kryszta�kami lodu, kt�re gnane wiatrem wciska�y si� w ka�d� szpar� w ubraniu. Uczepieni - jak paj�ki - na podniebnych wysoko�ciach, szykuj�c nasz �Lw�w� do lotu na szlaki wielkich �aglowc�w, marzli�my niekiedy do szpiku ko�ci.
Co dzie� do obs�ugi grubych p��ciennych �agli przybywa�y setki metr�w lin. Ci, kt�rzy lubili liczy�, twierdzili, �e gdyby u�o�y� wszystkie liny u�ywane na �Lwowie� jedna za drug� - mia�yby razem szesna�cie kilometr�w d�ugo�ci.
Nasz� jadalni�, sypialni� i bawialni� stanowi� mi�dzy-pok�ad. Pachnia�o tu smo��, konopiami i by�o przera�liwie zimno. Gwizdek bosma�ski na pobudk� przyjmowali�my jako zapowied� lodowatego tuszu, kt�ry otrzymywali�my natychmiast po opuszczeniu nagrzanych w�asnymi cia�ami hamak�w. Zwijali�my szybko hamaki i uk�adali�my je na szafkach. Spuszczali�my podczepione pod sufitem sto�y i �awki. Sypialnia zamienia�a si� w jadalni�.
Gnali�my do umywalni. W porcie by�o mn�stwo s�odkiej wody. Golili�my si�, myli�my si�. Wody nie oszcz�dzali�my, myj�c si� na zapas. Wiedzieli�my, �e p�niej w
morzu starszy oficer nie da wi�cej ni� wyliczony jeden litr na jedn� osob�, na jeden dzie�.
Jedynie mycie r�k by�o czcz� pantomim�. D�onie i palce mieli�my zrogowacia�e, obramowania palc�w od pracy przy linach robi�y si� kwadratowe, w stwardnia�y nask�rek wgryza�a si� smo�a i nie by�o si�y, �eby j� stamt�d usun��. By�a to ochrona, dzi�ki kt�rej po tygodniu pracy przy linach sk�ra r�k przestawa�a dotkliwie pali�.
Tylko jeden kurs - pierwszy, najliczniejszy, licz�cy kilkunastu ludzi - przys�ano ze Szko�y Morskiej w Tczewie dla przygotowania �Lwowa� do podr�y. Reszta uczy�a si� jeszcze, zdawa�a egzaminy i mia�a zjawi� si� dopiero na gotowe, tu� przed rejsem.
Rozpocz�li�my prac� od postawienia g�rnych cz�ci maszt�w, kt�re na zim� spuszczono wraz z g�rnymi rejami. Z magazynu wydobyli�my wszystkie ruchome cz�ci takielunku, sk�adaj�ce si� z lin i �a�cuch�w. Z �agielkoi wyci�gali�my �agle. Nale�a�o usun�� �lady zimowej konserwacji z takielunku, ustawi� go, umocowa�, cz�ciowo pomalowa�, zabezpieczy�. Trzeba by�o pracowa� bez wzgl�du na pogod�, tak przy tym rozk�adaj�c robot�, by na przyk�ad malowa� wtedy, gdy jest bezwietrznie i gdy deszcz nie pada.
Ka�dego wieczora, po sko�czonej pracy, p�cznieli�my z dumy widz�c, ile ju� dokonali�my i ,,czego to my nie umiemy�. My�l, �e szykujemy skrzyd�a, na kt�rych polecimy z wiatrem na Atlantyk, ogrzewa�a nas, ale nikt si� z ni� nigdy nie zdradzi�.
Przyszed� maj. Pogoda w niczym go nie przypomina�a. Zimne szkwa�y ze �niegiem lub krup� by�y takie same jak w kwietniu.
Drugiego maja byli�my gotowi do przyj�cia �adunku. W tym roku, tak samo jak i w zesz�ym, mieli�my rozpocz�� podr� od przewiezienia �adunku podk�ad�w kolejowych do Anglii, prawdopodobnie do Londynu. Od rozpieraj�cej nas dumy nie mie�cili�my si� w hamakach. W og�le przez ca�y czas po kilka razy dziennie ka�dy czu� si� bohaterem. Ale nie by�o przed kim si� pochwali�. �y�o si� przecie� w�r�d samych bohater�w. Dopiero w �wi�ta, w domu, b�dzie mo�na co� nieco� o sobie opowiedzie�. Tutaj, w mi�dzypok�adzie mo�na by si� tylko narazi� na �mieszno�� m�wi�c o swych bohaterskich czynach: by�y zawsze bardzo nik�e w por�wnaniu z tymi, kt�rych dokona� s�uchaj�cy.
Trzeciego maja wylegiwali�my si� w hamakach - pobudka b�dzie dzisiaj o ca�� godzin� p�niej. Jeszcze z wieczora przygotowali�my WIELK� GAL�. Przywi�zane do lin flagi kodu sygna�owego punktualnie o �smej pojawi� si� nad powierzchni� morza, przesun� poprzez ruf� i wierzcho�ki wszystkich trzech maszt�w a� po koniec bukszprytu, a stamt�d zn�w dotkn� wody. W ten spos�b umieszczone r�nokolorowe flagi sygna�owe symbolizuj� opasanie ca�ej kuli ziemskiej - wraz z okr�tem. W porcie podniesiemy bander� na rufowym drzewcu - flagsztoku, na grotmaszcie wywiesimy flag� armatora, w tym wypadku Ministerstwa Przemys�u i Handlu, za� na fokmaszcie - bander� kraju, do kt�rego p�jdziemy. Dzisiaj b�dzie to bandera angielska.
Po raz pierwszy �wi�to Trzeciego Maja spotykam na �aglowcu. Bardzo jest przyjemnie le�e� ca�� godzin� d�u�ej i rozmy�la� w hamaku, zamiast zrywa� si� i goni� do roboty. My�lami wracamy wszyscy do minionych obchod�w tej uroczysto�ci, kt�re mia�y miejsce, gdy byli�my jeszcze w szko�ach.
Data og�oszenia Konstytucji - trzeci maja, trzy stany w niej wymienione, podzia� na trzy w�adze: prawodawcz�, wykonawcz� i s�dow� - wszystko to naprowadza my�l na liczb� TRZY. T� liczb�-symbol czczono w Indiach, Egipcie i Rzymie. St�d przecie� rzymskie OMNE TRINUM PERFECTUM - wszystko co potr�jne, najlepsze. Doskona�ym ma te� by� cz�owiek, kt�ry tak samo my�li, m�wi i czyni.
Wszystkie zapami�tane przez nas obchody trzeciomajowe rozpoczyna�y si� od przem�wie�, wyg�aszanych niekiedy przez ludzi, kt�rzy byli wychowani i wykszta�ceni w obcych szko�ach, w trzech rozmaitych zaborach. Niekt�re z nich przesz�y jako tematy do weso�ych opowiada� i anegdot. Cytowany by� na przyk�ad taki fragment przem�wienia: �Otczizna nasza zosta�a podzielona na trzy czensti. Jedn� wzi�li Germa�cy, drug� - Awstryjcy, a trzeci� - my!� Fragment innego brzmia�: �Powsta�a ot-czizna nasza, Polska, kt�ra podzielona by�a na trzy nier�wne po�owy, a tereny jej zachwycone wojn��.
W jednej ze szk�, podczas kre�le� na mapie, najlepszy wyk�adowca i specjalista powiedzia� kiedy�: - N u, a teraz naczertim na papieru! - co w dowolnym przek�adzie na je�yk polski mia�o oznacza�: - A teraz nakre�limy na papierze! - Poniewa� stosunki pomi�dzy wyk�adowc� i uczniami by�y prawie kole�e�skie, ci ostatni pozwolili sobie zwr�ci� mu uwag�, �e nale�a�o powiedzie�: - Nakre�limy na papierze!
Wyk�adowca zgodzi� si� tylko po�owicznie, m�wi�c: - Nu, niech bendi nakre�lim na papieru! - i doda�: - Papie�u jest w Rzymie. Mnie nie nabierzecie!
Nasz kapitan oraz starszy oficer �Lwowa� otrzymali podobne wykszta�cenie. Kapitan m�wi� po polsku poprawnie. Starszy oficer by� jeszcze pomi�dzy �papieru� i �papie�u�. Przem�wienie trzeciomajowe wyg�osi chyba kapitan? Co powie ten cz�owiek, wychowany w obcej szkole, dla kt�rego - w pewnym sensie - wszystko, co si� tu dzieje, musi by� do�� jeszcze dalekie i obce? On mia� za sob� d�ugoletni� s�u�b� w du�ej flocie o wiekowej tradycji. My wszyscy uzyskali�my niedawno matury w polskiej szkole. Na morze, opr�cz ch�ci przyg�d, przygna�a nas r�wnie� ch�� odrobienia wiekowej kr�tkowzroczno�ci narodu, kt�remu wystarcza�o �posiadanie tyle morza, i�by ko� m�g� si� sk�pa�, a nie uton��. Dla og�u spo�ecze�stwa byli�my w dalszym ci�gu wy��cznie poszukiwaczami przyg�d, w najlepszym wypadku - bezinteresownymi romantykami, kt�rzy je�li chc� tych podr�y po morzach, to niech sobie sami na nie zapracuj�. Pogl�d ten reprezentowali wtedy prawie wszyscy w Polsce, z wyj�tkiem paru os�b, kt�rych dzie�em by�o stworzenie Szko�y Morskiej.
Uroczysta zbi�rka wyznaczona by�a na godzin� jedenast�. Po pobudce i podniesieniu wielkiej gali poszli�my na �niadanie. Jeszcze tylko ostateczne porz�dki w miedzypo-k�adzie. Po podniesieniu sto��w mi�dzypok�ad zamienia si� w bawialni�. Przebieramy si� w wyj�ciowe, granatowe mundury i stajemy na zbi�rce.
Na przemian pr�szy drobniutki suchy �nieg i wygl�da s�o�ce. Od pierwszego maja obowi�zuj� bia�e pokrowce na czapkach. Nakrochmalone i wyprasowane jeszcze w domu r�kami matek i si�str - wygl�daj� naprawd� bardzo uroczy�cie.
Z pok�adu rufowego zst�puje kapitan w asy�cie wszystkich oficer�w.
- Baczno��! Na prawo patrz!
- Czo�em, uczniowie! - wita nas kapitan, stoj�c przed nami na baczno�� i salutuj�c.
- Czo�em, panie kapitanie! - skandujemy.
Kapitan przechodzi teraz na praw� burt� i wita si� z za�og� sta�� statku. Po chwili zn�w wraca na lew� burt�. �e zacznie przem�wienie od s�owa �znaczy� - nikt nie ma w�tpliwo�ci, �e tych �znaczy� b�dzie wi�cej ni� innych s��w - te� wiadomo. Ale co powie? Z jakiego podr�cznika przygotowa� przem�wienie? Kartki nie widzimy, nauczy� si� pewnie na pami��.
Przygl�damy si� kapitanowi z wielk� uwag�. Wida�, �e jest niezadowolony z roli, jaka mu dzisiaj przypad�a w udziale. Kapitan czerwienieje. Jego wydatna szcz�ka wysuwa si� w ten spos�b, jak gdyby mia� nam udzieli� surowej nagany za wielkie przewinienia. Szcz�ka coraz gro�niej przesuwa si� do przodu. Nagana b�dzie silna i p�omienna.
Kapitan zaciska z�by i m�wi:
- Znaczy, rozumiecie! Znaczy, praojcowie nasi konstytucj� u�o�yli! Znaczy, dzisiaj obchodzimy takie �wi�to narodowe. Rozumiecie?... Znaczy, dzisiaj jest jeszcze takie
podw�jne �wi�to. Papie�, znaczy Ojciec �wi�ty, Matk� Bosk� kr�low� Korony Polskiej zrobi�! Rozumiecie?... Znaczy, dzisiaj jest jeszcze takie trzecie, ma�e �wi�to! Znaczy, wy�cie do�o�yli swojej ma�ej inteligencji i statek przygotowali�cie do podr�y... Znaczy, dzisiaj jest takie POTR�JNE �wi�to: Znaczy, praojcowie - konstytucje, papie� - Matk� Bosk�, a wy - statek! Znaczy, Rzeczpospolita Polska niech �yje!
- Niech �yje! Niech �yje! Niech �yje!
NIEDZIELA
Przez ca�� sobot� szykowali�my si� do niedzieli w morzu. Od sobotniego ranka zaczyna�o si� na �Lwowie� mycie i czyszczenie wszystkiego, co tylko mo�na by�o oczy�ci� strasznym p�ynem �Sud�i-Mud�i�. Jego sk�ad chemiczny pozosta� na zawsze tajemnic� �aglomistrza �Waju�.
W ka�dej marynarce istnieje taki p�yn. Posiada tylko odmienn� nazw�, a przepis na jego wykonanie zale�y od wyobra�ni tego, kto go sporz�dza. W sk�ad tego p�ynu wchodzi na og� wszystko, co czy�ci i �wybiera� z pok�adu plamy po smole, smarach i farbie. Poniewa� p�yn ��re� i drewno - nale�y go szybko wyskroba�, szoruj�c pok�ad ceg�� i piaskiem.
W sobot� czy�ci�o si� wszystko, co istnia�o na statku, do szafek osobistych w��cznie. Mosi�dz okr�towy i mied� w postaci g�owic pokryw kompasu, dzwonu okr�towego i krat chroni�cych szyby w pok�adzie nad kajutkompani� - musia�y �wieci� jak samo s�o�ce.
W sobot� nie by�o nawet �wicze� z astronawigacji, nie odmierzali�my wysoko�ci s�o�ca i - je�li by� - ksi�yca, nie obliczali�my pozycji astronomicznej... Reperowali�my garderob� i cerowali�my skarpetki, a te wachty, kt�re mia�y s�u�b�, szorowa�y mi�dzypok�ad, sto�y i �awki. Na niedziel� wszystko, co istnia�o na statku, musia�o by� doprowadzone do idea�u. �Idea�� ten ogl�dany by� w�asnymi oczami kapitana od godziny dziesi�tej do jedenastej przed po�udniem.
Ju� w sobot� wiecz�r, po umyciu si�, nak�adali�my wyprane, wyreperowane i wymaglowane drelichy. Po kolacji w mi�dzypok�adzie, zmienionym w bawialni�, odbywa�y si� niekiedy popisy akrobatyczno-gimnastyczne albo koncerty orkiestry uczniowskiej, rozpoczynaj�cej sw�j program wspania�ym marszem �Salem alejkum�.
W niedziel� nie by�o rob�t, ale mog�y by� zarz�dzone �wiczenia i alarmy, takie jak �po�ar� czy �cz�owiek za burt��. Niekiedy organizowali�my zawody atletyczne. Je�li by�o zbyt zimno na pok�adzie, to po niedzielnym �niadaniu, w oczekiwaniu na inspekcj�, kt�r� przeprowadza� kapitan w asy�cie starszego oficera i lekarza okr�towego, s�uchali�my w mi�dzypok�adzie opowiada� koleg�w. Z opowiada� tych znali�my dok�adnie rodzin� ka�dego, wszystkich jego krewnych i wszystkie ich weso�e przygody. �adnych dramat�w!
Du�ym powodzeniem cieszy�y si� opowiadania jednego z koleg�w, kt�ry z powodu �sarmackiego� nosa przypomina� nam rycerza z �Potopu� - Char�ampa. Nic w sobie wi�cej z niego nie mia�, ale nos wystarcza� za wszystko.
�Char�amp� mia� szwagra, lekarza-podpu�kownika. Podpu�kownik natomiast mia� ordynansa. Kosma - tak si� nazywa� ordynans - wychowywa� si� na bagnach Polesia i niczego poza najbli�sz� rodzin� i rodzinn� chat� nie widzia�. Nie uda�o si� nikomu zrobi� z niego �o�nierza, wobec czego odbywa� s�u�b� wojskow� jako ordynans. Podpu�kownika s�ucha� �lepo.
Zdarzy�o si� raz, �e podpu�kownik kaza� mu szybko i�� po doro�k�. Kosma jak poszed�, tak zgin��. Min�a godzina, a Ko�my jak nie ma, tak nie ma. Nagle przysz�a komu� do g�owy my�l, by wyjrze� przez okno. Zobaczyli na dr�ce, wiod�cej przez ogr�d od domu do bramki, chodz�cego szybko Kosm�. Zapytany: co robi? - odpowiedzia�, �e przecie� pan pu�kownik kaza� mu szybko chodzi� po �doro�ce�.
Innym razem siostrze Char�ampa zgin�� pami�tkowy pier�cionek. Tydzie� ju� trwa�a z tego powodu �a�oba w domu, bo by� po babce i w dodatku - - z kamieniami. Nikt nie wiedzia�, gdzie by pier�cionek m�g� si� zawieruszy�. Po tygodniu kto� od niechcenia spyta� ordynansa, czy nie widzia� pier�cionka? Kosma pokr�ci� g�ow�, nie rozumiej�c o co chodzi. Gdy pokazano mu palcem na obr�czk�, rozja�ni� si� i powiedzia� kiwaj�c g�ow�: - Kolco! - A potem, patrz�c na wszystkich, jakby byli niespe�na rozumu, wzruszy� ramionami i o�wiadczy�:
- Przecie� koko le�y tam, gdzie go pani pu�kowniko wa po�o�y�a!
- Gdzie???
- W rogu pod ��kiem!
Zgodnie z rozkazem podpu�kownika Kosma wszystko omiata� i sprz�ta�, ale nigdy nic z miejsca - za �adne skarby - nie przeni�s� i nie przestawi�. Podpu�kownik zabroni� przecie� rusza�. To �kolco� pod ��kiem co dzie� obmiata�, ale nie rusza�...
Ostatnio zdarzy�y si� nowe k�opoty z Kosma. Podpu�kownika przeniesiono na zast�pc� komendanta szpitala garnizonowego do miasteczka na po�udniu Polski. Pojecha� razem z Kosma. Na razie tylko we dw�jk�, by wszystko urz�dzi� i przygotowa�.
Podpu�kownik, po rozlokowaniu si� w przydzielonym mu mieszkaniu, poszed� zameldowa� si� do pu�kownika, komendanta szpitala. Ten przyj�� swego zast�pc� bardzo serdecznie i zatrzyma� go na obiad.
Nast�pnego dnia szwagier Char�ampa poczu� si� przezi�biony i postanowi� przeczeka� chorob� w ��ku. Kosma mia� jada� w kuchni personelu szpitalnego, podpu�kownik na razie w kasynie. Da� wi�c Kosmie dwa z�ote i poleci� przynie�� obiad z kasyna. Kosma przyni�s� obiad. Zdumia� si� podpu�kownik widz�c tak wspania�e potrawy.
- Ile �e� zap�aci� za ten obiad? - spyta� Kosm�.
- Prawd� m�wi�c, to nic nie zap�aci�em - odpowiedzia� ordynans.
- Sk�d�e� przyni�s� ten obiad? - bada� go podpu�kownik.
- A stamt�d, gdzie pan pu�kownik wczoraj jad�!
I doda�, �e ta pani, co dawa�a obiad, �mia�a si� bardzo, gdy poprosi� o obiad dla pu�kownika, a jeszcze bardziej, gdy jej zap�aci� te dwa z�ote, kt�re pan pu�kownik da�. Odda�a mu pieni�dze i powiedzia�a, �eby nic panu pu�kownikowi nie m�wi�.
Podpu�kownik s�ysz�c to siad� na ��ku. Da� dwana�cie z�otych Kosmie i kaza� mu p�j�� do kwiaciarni, kupi� za te pieni�dze doniczk� z kwiatami i zanie�� tam, sk�d przyni�s� obiad. - Tylko szybko! - doda�. Kosma poszed� i Kosma wr�ci�.
- Kupi�e�?! Zanios�e�?! - pyta� zaniepokojony podpu�kownik.
- Tak jest, panie pu�kowniku! - zameldowa� s�u�bi�cie Kosma. - Ale ta pani chcia�a nas oszuka�, panie pu�kowniku. Jak ja jej da�em kwiaty, to ona mi odda�a tylko dwa z�ote. Wi�c ja jej powiedzia�em, �e nam si� nale�y od niej jeszcze dziesi�� z�otych. Ta pani �mia�a si� jeszcze bardziej, ale odda�a wszystkie pieni�dze. O, tutaj przy nios�em!
Teraz podpu�kownik wyskoczy� z ��ka, od razu na r�wne nogi. Na�o�y� najprzedniejszy mundur, przypasa� pa�asz i szybko pobieg� do cukierni, gdzie kupi� najwi�ksze, jakie tylko mo�na by�o dosta� pud�o wedlowskich czekoladek. Za chwil� uroczy�cie wkracza� do domu dow�dcy szpitala. W salonie siedzieli jeszcze go�cie i pili czarn� kaw� po obiedzie. Na widok olbrzymiego pud�a czekoladek w r�kach podpu�kownika wszyscy obecni zapytali zgodnym ch�rem: - Panie pu�kowniku, ile trzeba panu zwr�ci� za czekoladki?!
Dono�ny gwizdek bosma�ski przerywa opowiadania: inspekcja! G�o�ny rozkaz obwieszcza: - Szafki do przegl�du!
Biegniemy wszyscy do szafek. Ustawione s� po�rodku, przez ca�� d�ugo�� mi�dzypok�adu. Ka�da szafka sk�ada si� z trzech cz�ci: w g�rnej stoj� �na baczno�� wyczyszczone kubki, a obok nich - n�, widelec, �y�ka oraz �y�eczka; z lewej strony szafki le�y na wys�anych czystym papierem p�eczkach bielizna w�asna i po�cielowa; z prawej wisz� na rami�czkach: mundurowa kurtka - bos-manka, bluza, nieprzemakalna kurtka i spodnie oraz �siidwestka�; pod nimi stoj� wyczyszczone buty robocze, wyj�ciowe i nieprzemakalne.
Z obu stron, przy burtach, przymocowane s� niskie szafki, kt�re s�u�� jednocze�nie za siedzenia. W nich znajduje si� brudna bielizna. �aden przedmiot w kt�rejkolwiek z szafek nie mo�e by� rzucony niedbale. Ka�da rzecz musi by� starannie u�o�ona na w�a�ciwym miejscu.
Kapitan z marmurow� twarz� i w nieskazitelnie zaprasowanym mundurze zbli�a si� kolejno do ka�dej szafki. Obok niego post�puje starszy oficer w �s�abiej� zaprasowanym mundurze oraz lekarz okr�towy, kt�rego dzi� nic nie obchodzi poza jego chorob� morsk�. Wida�, �e cierpi na ni� bardzo. Jest to pierwsza podr� doktora.
W szafkach z zasady zawsze wszystko jest w porz�dku. Gorzej na og� po paru miesi�cach pobytu w morzu wypada przegl�d bielizny po�cielowej, kiedy kapitan sprawdza hamaki. Ka�dy hamak musi by� rozwi�zany i u�o�ony na pod�odze, a prze�cierad�a i poduszka ustawione �na baczno��.
Inspekcja mija�a spokojnie. Nagle, w wolnej przestrzeni pomi�dzy szafkami, uderzy� wszystkich widok olbrzymiej walizy wt�oczonej mi�dzy cztery stojaki �elazne, podtrzymuj�ce pok�adniki. Waliza w �adnym wypadku nie mia�a prawa si� tutaj znale��. Dopuszczalna by�a malutka walizeczka, w przedziale na buty. Ale taka olbrzymia waliza powinna by� oddana na przechowanie do magazynu.
Mocno zdumia� si� na jej widok starszy oficer. Zdumia� si� nawet kapitan. Tylko w doktorze walizka nie wzbudzi�a najmniejszego zainteresowania. My wszyscy byli�my zdumieni nie mniej ni� starszy oficer: w jaki spos�b nie dostrzegli�my jej przed inspekcj�?
Znalezienie walizy w mi�dzypok�adzie podczas inspekcji by�o dla starszego oficera wspania�� okazj� do ukarania nas przez wyznaczenie dodatkowych rob�t. Nigdy nie mia� dostatecznej liczby ludzi do wykonania zaplanowanych prac. Dodatkowe roboty wyznacza� nie z tego powodu, by chcia� nas kara�, lecz aby mie� ludzi do pracy. Jest to chyba specjalna �choroba� wszystkich starszych oficer�w na wszystkich statkach.
Poniewa� jednak inspekcj� przeprowadza� kapitan, starszy oficer musia� milcze�. Kapitan przez przepisowo zaci�ni�te z�by zapyta�:
- Znaczy, CZYJA to waliza?
W nast�pnej chwili na trzy kroki przed kapitanem wypr�y� si� granatowy drelich mechanika. �Lw�w� posiada� dwa pomocnicze motory i obs�ug� do nich w postaci dw�ch sta�ych motorzyst�w oraz, sze�ciu uczni�w wydzia�u mechanicznego naszej Szko�y Morskiej w Tczewie. W drelichu znajdowa�o Si� cia�o ucznia wydzia�u mechanicznego o soczystych, wi�niowych wargach i twarzy Ludwika Szesnastego. By� przera�ony do ostatnich granic.
- To moja waliza, panie kapitanie - wyszepta� z trudem.
- Znaczy, dlaczego ona... - kapitan szuka� w my�li odpowiedniego terminu dla okre�lenia przyczyn, z powodu kt�rych waliza znalaz�a si� w mi�dzypok�adzie, ale na widok wykrzywionej przera�eniem twarzy ucznia wysz�o z tego zupe�nie inne pytanie:
- Znaczy, dlaczego ona taka du�a?
Przera�enie mechanika w granatowym drelichu wzros�o do granic paniki. Chwytaj�c powietrze ustami jak ryba wyrzucona na brzeg, odpowiedzia�:
- Ja nie wiem, panie kapitanie. Na fabryce tak� zrobili...
Teraz szcz�ka kapitana cofn�a si� do szyi, przez co twarz przybra�a wyraz pogodny. Kapitan zaczai nowe zdanie:
- Znaczy... - ale z trudem utrzymuj�ce si� w orbitach oczy ucznia oraz otwarte z przera�enia usta przypomnia�y mu mo�e Ludwika Szesnastego i gilotyn�, bo nie doko�czy� rozpocz�tego zdania i przeszed� do inspekcji nast�pnej szafki.
GUARNERI
Na razie mamy �adunek do Londynu: podk�ady kolejowe - kr�tkie, grube kloce. Za�adowane s� nimi wszystkie �adownie oraz wi�ksza cz�� naszego mieszkania, to jest mi�dzypok�adu. Z podk�ad�w mamy nawet �posadzk� w zamieszka�ej cz�ci mi�dzypok�adu. �yjemy w drewnie i na drewnie, ciesz�c si�, �e zarabiamy na siebie. To znaczy �Lw�w� musi zapracowa� na swoje podr�e, na liny, p��tno �aglowe, materia�y konserwacyjne. Za swoje utrzymanie - p�acimy sami. Nikt si� nie spieszy z utrzymywaniem statku romantyk�w oraz finansowaniem ich podr�y.
Z chwil� wej�cia uczni�w tczewskiej Szko�y Morskiej na pok�ad �Lwowa� kto� nazwa� t� cz�stk� spo�ecze�stwa, kt�ra si� znalaz�a na morzu - �narodem�. I tak ju� pozosta�o, pomimo, �e nie mia�o to nic wsp�lnego ze s�owem le monde�, jakim okre�lali siebie marynarze na du�ych �aglowcach francuskich.
NAR�D na �Lwowie� reprezentowa� wszystkie stany. Mo�na to by�o zaobserwowa� szczeg�lnie w morzu, na nocnych wachtach oraz przy robocie, kiedy to nak�adali�my najstarsze ubrania cywilne, jakie tylko da�y si� nosi�. Nie maj�c jeszcze �historycznych� marynarskich ubra� do zdarcia, donaszali�my te z l�du.
Nie bardzo wiedzieli�my, jak musz� si� zachowywa� prawdziwi, �pro�ci� marynarze na �aglowcu. U wi�kszo�ci przewa�a� pogl�d, �e nale�y kl��, im dosadniej � tym lepiej. Mimo to nasz �nar�d� na �Lwowie� mo�na by�o �mia�o scharakteryzowa� powiedzeniem Mickiewicza:
Nasz nar�d jak lawa,
Z wierzchu zimna i twarda, sucha i plugawa,
Lecz wewn�trznego ognia sto lat nie wyzi�bi;
Plwajmy na t� skorup� i zst�pmy do g��bi.
Przed paru zaledwie laty sko�czy�a si� stuletnia niewola. Pochodzili�my z trzech zabor�w, rozpoczynali�my nauk� w obcych szko�ach i w obcym j�zyku, nosili�my w sobie pozosta�o�ci pogl�d�w wdro�onych nam przez obce narody. Ale wierzyli�my, �e zbudujemy wspania�� polsk� flot� handlow� mimo braku poj�cia o niej i wbrew �m�drcom� kszta�tuj�cym opini� publiczn�, �e nie maj�c tradycji morskich nie b�dziemy nigdy w stanie stworzy� prawdziwej marynarki.
Pierwszy obcy l�d w tej podr�y to Niemcy: Holtenau, wej�cie do Kana�u Kilo�skiego. Przerzucone ponad kana�em mosty nie znajduj� si� dostatecznie wysoko, by�my mogli przej�� pod nimi nie zaczepiaj�c masztami. Musimy spu�ci� g�rne cz�ci dw�ch maszt�w, tak zwane bram-stengi. Na ka�dej s� po dwie reje: bram i bombram. A wi�c cztery reje i dwie bramstengi - na d�! Jest to praca przewidziana w programie letniej praktyki. Wyobra�nia tw�rc�w programu zaj�� nie wychodzi jeszcze zbyt daleko poza nasz stary �aglowiec. Mijane statki, nawet towarowe, wydaj� si� luksusem, na jaki nas niepr�dko b�dzie sta�. O pasa�erskich - nawet nie �miemy my�le�.
Staramy si� wykonywa� wszystko mo�liwie najbardziej po �zejma�sku�: cicho, szybko i sprawnie. Nie chcemy prowokowa� drwi�cych u�miech�w, kt�rych i tak nam nikt nie �a�uje. Polacy - marynarze! Wydajemy si� zabawni n