3908

Szczegóły
Tytuł 3908
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3908 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3908 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3908 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

tytu�: "S�dziw�j" autor: J�zef Bohdan Dzieko�ski Prolog W po�rodku EDENU sta�y dwa cudowne drzewa �wiata: drzewo wiadomo�ci i drzewo �ycia. Owoce jednego z nich dozwolono po�ywa� ludziom, tamtego kosztowa� dla ich niewinno�ci by�o im wzbronione. Jeden Feniks, �wczesny kr�l skrzydlatego rodu, gnie�dzi� si� �r�d konar�w, on jeden �ywi� si� drzewa m�dro�ci nie�miertelnym bog�w owocem. Po��dliwie przysun�a si� Ewa i chcia�a go zerwa�, gdy Feniks, przedwiecznej prawdy �wiadek, g�os sw�j wzni�s� i wieszczo jej rzek�: "Uwiedziona, gdzie� b��kasz si�? Co ujrzysz, gdy oczy twoje otworz� si�? Rozumiesz, �e b�dziesz bogini�, a ujrzysz si� nag�, ujrzysz si� ubog�!" - Lecz spojrzenie Ewy tkwi�o w �udz�cych owocach i w chytrym zwodzicielu; przest�pi�a zakaz Tw�rcy nie zwa�aj�c na wieszczy g�os ptaka. A oto wnet na wszystkie twory przysz�a �mier� - oddzielony Feniks na wieki pozosta� mia� niewinnym raju �wiadkiem. Lecz i on ze wszystkim, co �y�o, ust�pi� musia� z siedliska niewinno�ci, jak ci, co uwiedzeni byli. Kr�lem nieprzyjaznych ju� mi�dzy sob� ptak�w pozosta� nie ��da�; jego szcz�sny, spokojny tron zaj�� srogi, krwio�erczy orze�. I nie�miertelno�� w grubym, zatrutym powietrzu ziemi tylko przemian� utrzyma� m�g�, przemian�, kt�ra go co lat sto szybko i spaniale odm�adza. Gdy godzina jego si� zbli�a, wolno mu do Edenu przylecie�. Z drzewa �ycia i drzewa wiadomo�ci ob�amuje stare i suche ga��zie, a p�omie� stosu cia�o jego rozwi�zuje. Drzewo m�dro�ci zadaje mu �mier�, p�omie� z drzewa �ycia now� m�odo��. I wtedy zn�w cofa si� do pustyni, bolej�c nad utrat� raju, do nowego zmartwychwstania - ten pi�kny, jedyny, na �wiecie naszym tak rzadko widziany, jeszcze rzadziej s�uchany, �wiadek nie�miertelnej prawdy. * _____________________________ * Je�eli ka�da ksi��ka potrzebuje przedmowy, a przedmowa ma by� tylko rekomendacj� i uniewinnieniem si� autora przed czytelnikiem, co teraz cz�sto w u�yciu, to zaiste szkic ten d�u�szej od siebie wymaga�by obrony przed kartkami krytyki. B�d�c jednak zanadto przekonanym o po�redniej tylko warto�ci podobnych utwor�w, wola�em zamiast wst�pu lub przedmowy umie�ci� na pocz�tku t� pi�kn� i pe�n� znaczenia legend� Herdera, kt�ra ca�e duchowe d��enie tego pisma dostatecznie wskazuje. Alchemia, nauka tajemnicza, przez tyle wiek�w zapalaj�ca ciekawo�� i nami�tno�� ludzi, uwa�ana z jakiego by� stanowiska, otwiera niezmierzone pole wyobra�ni. Granice rzeczywisto�ci gin� tu roztapiaj�c si� w cudowno�ci, kt�ra znowu - u�wi�cona podaniami historycznymi - nabiera prawdy artystycznej, zadowalniaj�cej wszystkie wymagania sztuki. Zbytecznym by�oby wykazywanie, i� podobny przedmiot dla poezji romantycznej nadzwyczaj jest poci�gaj�cy: z tej przyczyny ka�da literatura o�wiece�szych lud�w posiada utwory, kt�rych alchemia lub spokrewnione z ni� nauki s� tre�ci� lub podstaw�. Autorowi niniejszego pisemka mniej chodzi�o o oryginalno�� szczeg�owych pomys��w, dlatego nie unika� ju� objawionych my�li, gdzie mu si� nastr�cza�y z tych�e samych �r�de� czerpane, poniewa� ca�o�� usnuta jest wiernie na szczup�ych podaniach, jakie nam historia przekaza�a o rodzinnej naszej postaci tyle s�awnej swego wieku, z nadaniem jednak�e w�asnego samodzielnego d��enia pojedynczym danym. �ycie Micha�a S�dziwoja, dzi� jak przez mg�� rysuj�ce si�, przedstawia w�a�nie owe warunki bytu w po�owie do tajemniczej nauki, w po�owie do rzeczywisto�ci nale��ce; a je�eli zarzuci� s�usznie mo�na, i� autor nie umia� z tej poetycznej postaci korzysta�, to przynajmniej sumienno�ci rysowania wszystkich zewn�trznych szczeg��w nikt zarzuci� nie zdo�a. KONIEC ROZDZIA�U 3 CZʌ� I. WIEK ZAPA�U I. Kt�ry mo�na opu�ci� "Kiedy si� Strzelec z Pann� i Wag� przechyli, Kiedy Rak i Kosa drog� swoj� zmyli, To morowa zaraza, g��d, �mier� i zniszczenie, Zgrzybia�ego wieku zbli�a odrodzenie." Proroctwa Micha�a Nostradamus "Na to si� zrodzi�em, aby roty piekielne wojowa� i z diab�em zwodzi� harce, dlatego wiele z moich ksi�g wojn� i potrzeb� dyszy." Dr M. Luter JU� Z PO�OW� SZESNASTEGO stulecia s�o�ce wiary coraz wi�cej traci�o swoj� �wietno��. Nie wsz�dzie od zachodniego brzasku ja�nia�y krzy�e wynios�ych �wi�tyni gotyckich; budowle te, wymowne tajemniczymi kszta�ty, ogarnia� mrok, stawa�y si� niezrozumia�e dla ludu, reszta uwa�a�a je za zyskowne urz�dzenia polityczne, a rzadko kto spogl�da� na ich wie�e ja�niej�ce znakiem Zbawiciela, bo wszyscy zwracali oczy na ziemi�, kt�ra zaczyna�a si� czerwieni� krwi� ludzi pierwszy raz bior�cych si� do broni za nowe my�li. Nad czesk� Prag� z g�uchym grzmotem zbiera�y si� czarne chmury brzemienne trzydziestu latami mord�w i po�ogi, kt�re wkr�tce ca�e Niemcy piorunami swymi zapali� mia�y. Ca�y �wiat dziejowy by� zachwiany, bo sp�lne serce wszystkich uderzone - wiara! St�d po wszystkich t�tnach europejskiego systematu pa�stw przebieg�o jedno elektryczne wstrz��nienie. Pojedyncze wulkany otwiera�y si� w r�nych miejscach i fale ludu jak wzburzony ocean bi�y z r�wnin i si� z trzaskiem o dumne kasztele i burgi, i bogate ko�cio�y, jak o ska�y �r�d morza. Jedne zawala�y si�, druzgocz�c w upadku zdobywc�w, inne opiera�y si� potokowi czasu na p�niej zachowane pomniki krwi� i dymem malowane. I burze te by�y jakby symbolami p�niejszych wiek�w odmian, zwiastunami nowej karty dziej�w ludzko�ci. Przyw�dcami, na kt�rych g�os porusza�y si� tysi�ce, nie byli ani mo�ni rycerze, ani genialni staty�ci, ani wielcy ksi���ta, ale albo prosty �piewak w�drowny, albo mnich, albo ch�op wzywa� do walki, a znaki ich sztandar�w by�y �yj�cym szyderstwem tego, co wieki powa�a�y. Lecz i �wiat my�lowy nie by� pogodniejszy. Kilkuwiekowy mir ze staro�ytnymi mistrzami zerwany. Powa�ne staro�ytno�ci postaci, przystrojone niegdy� w doktorskie birety i togi, wyszydzano, druzgotano, podobnie jak pos�gi �wi�tych. Scholastyczno�� tyle lat z Arystotelesem panuj�ca zblednia�a, zbli�a� si� czas, w kt�rym j� werulamski kanclerz wtr�ci� mia� na zawsze w przepa�� bibliotek. Na pr�no niekt�re sekty i klasy podst�pnym bojem broni�y tego filaru w�asnej pot�gi, najheroiczniejsze lekarstwa z suchot scholastyki uleczy� nie mog�y. Ju� nie przysi�gano na s�owa mistrza. Wszystko, w co wierzono, wszystko, co od kilkuset lat uznawano za aksjomat, za prawd�, teraz kto chcia� rzuca� bezkarnie jako problemat i pow�tpiewanie wpo�r�d legion�w uczonych, a ka�de zdanie stawa�o si� ko�ci� niezgody. Wnet t�um rozdziela� si� na stronnictwa; szyki pisarzy, dysputuj�cych pod chor�gwiami starych mistrz�w lub nowator�w, wiod�y r�wnie jak or�em zaci�te walki. Spory religijne, spory naukowe, spory o �ycie i swobod�, spory o antymon, o tytu�, o okr�g�e periody, o Galena i Hipokratesa, o kozi� we�n�, spory o nie z jednostajn� za�arto�ci� prowadzone by�y, jakby stara Europa na to resztk� zachowanej rycerskiej energii wydawa�a. Bandy student�w w�drownych, ostatki dogorywaj�cych minstrel�w w zwyczajne rzemios�o zamienionych, prorocy, alchemicy, astrolodzy, czarownicy, pielgrzymi wzd�u� i wszerz przebiegali �wiat a wszyscy krzyczeli: "Ludzie! oto nowe �r�d�a �ycia, nowe si�y wam ukazujemy, s�uchajcie!" I wszyscy jak w ciemno�ciach macali doko�a siebie, czuli, i� wielka, nowa epoka si� zbli�a. Nie chc�c czy nie umiej�c t�umaczy� przeczu� mniemali, �e trwa�e �wiat�o ich ol�ni�o, nie uwa�ali, i� niebo zas�onione ciemnym kirem i krwiste b�yskawice tylko wzrok zaciemniaj�. A w g��bi sceny kolosalna posta� Lutra z sarkazmem na ustach, z Bibli� w jednej, a gar�ci� popio�u z pot�piaj�cego wyroku w drugiej r�ce, wznosi�a si� nad t�umami jak zjawisko nie z tego �wiata. G�os jego ju� brzmia� z przesz�o�ci, a jeszcze tak g�o�no echo brzmienie roznosi�o, jak tr�ba ducha obwo�uj�cego zmian� ludzko�ci. Wyrazy jego proste, grube i zrozumia�e, dotykaj�ce tak �mia�o tego, czego dawniej nawet my�l nie dotyka�a, uderzy�y gmin - i gmin widz�c pierwszy raz, i� wolno mu bezkarnie rozbiera� w swej mowie, w swym sposobie to, czego dawniej tylko s�ucha�, w co tylko wierzy� musia�, nie bada� nast�pstwa, nie pyta� o koniec, ale w imi� jego krwi� chrzci� �wiat nowych wyobra�e�. Gdy raz na wp� uchylono tajemn� zas�on� przybytku wiary, lud chcia� do samego serca si� wedrze� i zwalaj�c nie pyta�, czy budowa na gruzach b�dzie trwalsz�. Na pr�no ostatni sob�r w Trydencie ponure zasiad� ko�o. Olbrzymi po�ar obj�� w ogniste u�ciski ca�� ko�cieln� budow� - p�omienne j�zyki liza�y ostatnie jej zak�ty, a powa�ne grono z zastarza�ymi si�ami nie domy�la�o si�, i� wszystko stracone; upojeni jeszcze wielko�ci� Hildebrand�w, Sykstus�w, dumnie patrzeli, jak p�kaj�ce szcz�tki zatlone daleko padaj�, aby ze stu ko�c�w zarazem obj�� Europ� jednym ognistym wirem reformy - czekali cud�w, ale cuda nie wspar�y ��dz ziemskich. A ci, co poklaskiwali pastwi�cym si� p�omieniom, rozumiej�c, i� z popio��w ludzko�� wstanie odm�odzona, dumne tytany, nie mniemali, i� w�asny rozum tak pr�dko jeszcze ni�ej ich str�ci. Tymczasem gdy �r�d takich walk znu�eni opu�ci� chcieli r�ce i spocz�� na chwil�, to za mordami, po�og� i k��tni� wst�powa�y w �lady: g��d, fa�szerstwa, straszne, nie znane niegdy� choroby, a wreszcie morowa zaraza, wielkimi krokami przechodz�c �wiat, wlok�a za sob� ca�un �mierci i zmiata�a nim spustoszone wsie i miasta. A zn�w ludzie si� porywali, ostatnich si� dobywaj�c; po rynkach, po ambonach og�aszano koniec �wiata: i jedni z trwog�, inni z bezsiln� apati� czekali drugiego potopu lub uderzenia komety.1 Wszystkie my�li udr�czone, znu�one �miertelnie, szuka�y jakby z rozpacz� nowej prawdy, nowej wiary. Szatan, �w diabe�, kt�ry si� jednemu z nowator�w objawi� w tym wieku, by� istot� rzeczywist�, prawie widzialn�, by�o to ci�gle czynne, z�e principium, i kto si� boskiej sprawie po�wi�ca�, musia� napady jego koniecznie i wsz�dzie spotyka�. I ten�e szatan, jakby na szyderstwo, �r�d niby powrot�w do czystego rozumu dowodzi� ludom przyk�adem, i� wiara jest wros�a w dusz� cz�owieka, zmniejszywszy wiar� w tajemnice religii, zacz�li jej szuka�, uporczywiej ni� kiedy �r�d marze� i wysile�, w �wiecie niewidzialnym. Lepiej poznany od wojen krzy�owych czarowny Wsch�d dawno ju� udzieli� Europie ziarn tych wiadomo�ci, kt�re tak dobrze si� aklimatyzowa�y, tak bujno kwit�y - by�y to: magia, astrologia i alchemia. Jako trzy kolumny tajemniczej �wi�tyni, w kt�rej spoczywa� niby w grobie "kamie� m�drc�w". Lecz nauki te ju� powszechnie nie pojmowane w duchu m�drc�w, wewn�trznie, ale jako tajemnice zmys�owe bezideowych si� szcz�cia doczesnego. Kamie� m�drc�w uwa�ano tylko troch� wi�cej, jak cudown� lask� Moj�esza, bo z�ote zdroje z opok wywodz�c�, nadaj�c� ludziom wieczn� m�odo��. Tysi�ce nad odkryciem wielkiej tajemnicy pracowa�o. Niewielu po�wi�ca�o si� nauce dla nauki, dla prawdy, wierz�c, i� ka�dy post�p jest ju� kamieniem m�drc�w dla ludzko�ci; za to roi�y si� legiony pseudouczonych, dmuchaczy lub ambitnych pank�w i w�adc�w; oddawali tym badaniom spokojno�� i maj�tek, a nie po�wi�caj�c si� na kap�an�w nauki szukali tylko materialnego zysku, chcieli od razu zerwa� owoc d�ugich bada�, aby z�oto i nadludzka pot�ga przysz�y w pomoc ich dumie, egoizmowi i ��dzom. Wyzywali gwiazdy, aby przepowiada�y ich rozboje i potwierdza�y heraldyczne chimery: nikczemni, szukali w diamentowym na niebie pi�mie �ladu swej chwilowej, brudnej, ziemskiej w�dr�wki. Lecz przede wszystkim wszyscy szukali z�ota. "Z�oto - m�wi� Krysztof Kolumb - jest wyborn� rzecz�: z�oto tworzy skarby, za pomoc� z�ota mo�na dost�pi� wszystkiego, czego si� ��da na �wiecie." I w istocie, w epokach przychodu i fermentacji z�oto jest bogiem �wiata. Ca�y trud tylko polega� na wywo�aniu tego leniwego z�ota z ukrytych tajnik�w, w kt�rych spoczywa�o. Nie pojmuj�c jeszcze wtedy owej wielkiej idei nowo�ytnej, i� cz�owiek mo�e stworzy� bogactwo zamieniaj�c pod�� materi� na przedmiot bogaty, nadaj�c mu bogactwo, kt�re w nim le�y, bogactwo formy, sztuki, woli rozumnej, szukano bogactwa w samej materii. Przyczepiano si� do materii, dr�czono natur� zapami�ta�� mi�o�ci�, ��daj�c od niej nawet �ycia, nie�miertelno�ci. Lecz pomimo rozg�aszanych tyle razy bogactw Lulliusz�w, Flamel�w, znajdowane z�oto ukazywa�o si�, aby ucieka�, ucieka�o, zostawuj�c dmuchacza znu�onego; niemi�osiernie topi�o si�, a z nim istota cz�owieka, jego dusza, �ycie w�o�one na dno tygla. Wtedy, nieszcz�sny, trac�c nadziej� w ludzkiej pot�dze, zapiera� si� sam siebie, abdykowa� wszystko dobro, dusz� i Boga. Wyzywa z�e: diab�a. Jako kr�l podziemnych otch�ani, on mia� by� zapewne monarch� z�ota. Patrzcie na ko�cio�ach �redniowiecznych smutne przedstawienie biedaka, kt�ry dusz� swoj� za z�oto sprzedaje, kt�ry staje si� lennikiem diab�a, kl�ka przed potworem i kosmate szpony ca�uje. Do niego udawa� si� gmin, by� to fa�szywy przemys�, niezdolny do zdobycia skarb�w, jakie wola zgodna z natur� da� s� w stanie, stara� si� zyska� gwa�towno�ci� i zbrodni� to, co tylko praca, cierpliwo�� i rozum da� s� w stanie. Oskar�enia i procesa t�umem si� t�oczy�y, a czarnoksi�stwo by�o do wszystkich wmieszane, tworzy�o ich okras� poci�gaj�c� i przera�aj�c�. ___________________ * Zbadanie przysz�o�ci, przeznaczenia, wrodzone jest ludziom; najo�wiece�si, najwi�ksi, nie byli oboj�tni na uchylenie zas�ony ich losu. By�y jednak czasy, w kt�rych przepowiedniom nadzwyczajn� dawano wiar�; mi�dzy innymi w XV i XVI wieku sza� ten by� powszechny. Z owych czas�w najwi�cej nas dosz�o proroctw. Posuwano w nie wiar� a� do �mieszno�ci. W 1518 r. wielki astrolog i matematyk, Jan Stefler, w dedykowanej kr�lowi hiszpa�skiemu, p�niejszemu cesarzowi Karolowi V, ksi�dze pod tytu�em Prognosticon, przepowiada� wielki potop, maj�cy ca�� ziemi� zatopi�, roku 1524 w miesi�cu lutym. Proroctwo to sprawi�o tak pomi�dzy ludem, jak i pomi�dzy mo�nymi, og�lny przestrach. Jenera� cesarski, hrabia Wit-Rango, niczym od wiary w t� przepowiedni� odwie�� si� nie da�, ��da� koniecznie, aby mu dozwolono wynie�� si� z wojskiem na najwy�sze g�ry i zawczasu radzi� tam�e magazyny zak�ada�. Obawa tego potopu panowa�a jednostajnie prawie w ca�ej Europie; we Francji wielu ludzi ze strachu utraci�o rozum. Ka�dy zawczasu przemy�liwa� o sposobach ratunku. Wielu z posiadaj�cych dobra ziemskie nad morzem i wielkimi rzekami sprzedawali swoje maj�tki i udawali si� w g�ry, oczekuj�c potopu. Inni budowali okr�ta dla ratunku. Prezydent Auriol w Tuluzie kaza� dla siebie i ca�ej swojej rodziny wystawi� wygodn� ark� i opatrzy� j� we wszystkie potrzeby. Spoczywa�a ona na czterech wysokich murowanych s�upach, aby nie od razu z pierwsz� wod� sp�yn�a. Nie tak daleko si�gn�� w przezorno�ci Hendorf, niemiecki burmistrz w Wittenbergu; zamiast arki przygotowa� sobie mieszkanie pod strychem swego domu, dok�d przede wszystkim wnie�� kaza� kilka beczek dobrego piwa na pociech� �r�d okropno�ci potopu. W ko�cu nadszed� straszliwy dzie� oczekiwanej przepowiedni - pi�kna pogoda zada�a k�amstwo prorokowi. Pomimo to astrologia nie straci�a powagi, nadzwyczajnym modlitwom i postom ksi�y przypisano odwr�cenie kl�ski, a ten�e sam Stefler odwa�nie znowu przepowiedzia� koniec �wiata na rok 1568. KONIEC ROZDZIA�U 9 II. Laboratorium "Mercurius: Powiedz mi, czego szukasz? czego ��dasz? co robi� my�lisz? Alchemista: Kamie� filozoficzny." Scedivogius, Dialogus Mercurii Alchymistae et Naturae ALPY ZAS�ONI�Y S�O�CE, olbrzymi cie� rzuci�y na doliny, tylko wierzcho�ki wiecznym �niegiem pokrytych ska� i lodowc�w rubinowym ja�nia�y blaskiem, z drugiej strony noc ju� rozci�ga�a krepowy p�aszcz na sklepienie nieba i w odwiecznym porz�dku rozpala�a gwiazdy. Z wysokiej wie�y ko�cio�a Panny Marii uderzy� zegar dwadzie�cia cztery razy, a ponad mury i dachy Bazylei ulecia� d�wi�k w cisz� wieczoru, w dolin� powa�nego Renu. By�o to na pocz�tku roku tysi�c sze��set trzeciego, kiedy posta� miast stosown� by�a do czasu, w kt�rym si�y gwa�tu i or�a nawet w pokoju obawia� si� trzeba by�o. �wiat�a z wolna gas�y, a w ciemne, w�skie i kr�te ulice, wysokimi otoczone domami, rzadko kto wieczorem odwa�y� si� zapuszcza�. Tu i owdzie tylko spiesznym krokiem sun�� do domu op�niony mieszczanin z latarni� i lask� okut� w r�ku. P�niej jeszcze z wrzaw� przebie�y czereda w��cz�cych si� student�w z gromad� dziad�w i �ebrak�w, do nich przy��cza si� niejeden milicjant miejski z rohatyn�, wol�c porozumie� si� z nocn� gawiedzi�, jak stacza� krwawe i niepewne bitwy w ciemno�ci. Gdy i ci przemin�li, �a�cuchy przez puste ulice rozci�gni�to i pos�pny r�g z wie�y zawyje, wtedy wychodzi str� nocny. W brunatnej opo�czy, dziwnie upstrzonej bia�o naszytymi trupimi g�owami, dzwoni�c w rozbity dzwonek, wo�a jednotonnym grobowym g�osem: "Wy, kt�rzy �picie, m�dlcie si� za umar�ych!" A st�panie jego wolne rozlega si� d�ugo po kamieniach. Tymczasem wszystkie ju� �wiat�a pogaszone i znowu dziki j�k rogu uderzy z wie�y ko�cielnej: to znak, i� znowu jedn� godzin� czasu poch�on�a wieczno��. Ca�a Bazylea, w dzie� tak g�o�na i �ywa, teraz jakby wymar�a. W jednym tylko z dom�w na ko�cu g�rnego miasta, w w�skim, zakratowanym okienku, pod ostrym szczytem miga krwawe �wiat�o. Raz ga�nie, to zn�w si� zmaga, zmienia barw�, a z wysokiego komina, �r�d g�stego dymu, sypn� czasem iskry i ulec�, znikn� w ciemno�ci; a wtedy blaszane smoki chor�giewek i rynien na dachu b�yszcz� w ciemno�ci, zdaj� si� �ywe. Ten dom bezpieczny, wieczorem ka�dy go mieszkaniec omija; strze�e go podanie niedawne, tym wi�c �acniej znajduj�ce wiar�. Przez kilkana�cie lat pracownia by�a opuszczon�, teraz par� miesi�cy ju�, jak co noc b�yszcza�a �wiat�em. Mieszka� w niej m�ody Polak, nieznany, lecz imi� jego wkr�tce w ca�ym �wiecie zas�yn�� mia�o. Naumy�lnie wybra� ten zak�t, by swobodnie m�g� si� oddawa� pracom, dla kt�rych opu�ci� dom rodzinny, po�wi�ci� m�odo�� i wszystkie jej przyjemno�ci. Nazywa� si� Micha� S�dziwoj i liczy� wtedy lat dwadzie�cia cztery. Niewielk� izb� o�wieca�a lampa, na kominie s�abym b��kitnym blaskiem gorza�y w�gle ob�o�one wko�o tr�jk�tnego tygielka. Obok na �awie siedz�cy s�uga S�dziwoja, Jan Bodowski, znu�ony prac�, czuwaniem i nudami drzyma� oparty o �cian�, z g�ow� na piersi spuszczon� i wyci�gni�tymi nogami. Przed sto�em zastawionym naczyniami szklanymi i metalicznymi r�nego kszta�tu, otoczony stosami ksi�g, spoczywa� m�ody alchemik. Przed nim rozwarty folia�, traktaty Bazylego Valentyna. Utopi� w nim wzrok, ale wzrok ten, �atwo by� dostrzeg�, nie w tych wyrazach szuka teraz my�li; zarzucony jak kotwica, gdy uwaga spoczywa na powierzchni, w g��bi duszy roj� si� t�umem potworne marzenia. - Nic i nic! - g�ucho zawo�a� wreszcie, uderzaj�c r�k� w ksi�g� z g��bokim zniech�ceniem niewiary, a roz�arzone d�ugim nat�eniem my�li zaczyna�y coraz ja�niej pryska� i bucha� w mimowolne s�owa. - Tyle lat pracy, tyle dni bez przerwy i nocy bez spoczynku �yj� tym jednym �wiat�em, a doko�a ciemniej ni� kiedy! - Adelo! od czasu jak ciebie ujrza�em, natchniony t� my�l�, ni� oddycham, w ni� patrz�, jak w gwiazd� zbawienia, a gwiazda w b��dny ognik zmieniona wodzi mi� po bezdro�ach k�amstwa! - Nadzieja! szata�ski wymys�! Hydra, kt�rej do�wiadczenie co godzina sto g��w urywa, a ta w nast�pnej wn�ca nas do labiryntu w�asnych marze�, aby potem szydzi�, gdy w rozpaczy nie umiemy wr�ci� na �wiat, wr�ci� mi�dzy zwyczajne ludzkie my�li, kt�rym stali�my si� obcy! Od czas�w wielkiego Hermesa - Egipcjanie, Grecy, Rzymianie, Arabowie, pierwsze pot�gi umys��w, ca�y zaszczyt �wiata rozumnego, po�wi�cali swe trudy wielkiej tajemnicy. - I c� z prac tylu, z tylu wiek�w za �lady? - S�owa! s�owa, a nigdzie �wiat�a prawdy! - Ten �udzi� kilkadziesi�t lat siebie, po �mierci, jakby przez zemst�, �udzi innych pismami! - �w nie wierzy�, szydzi� w g��bi duszy z tajemnic, szcz�liwy kuglarz, g�oszony za adept�, poza grobem ukradzion� s�aw� zagadkami przed�u�a - wsz�dzie ob�uda, blu�nierstwo! - A ja, mam�e, m�ody, �ywi� szalon� my�l odkrycia prawdy w samym jej przysionku! - Mia�o�by to by� fa�szem? Mia�a�by ludzko�� tak d�ugo przed sob� k�ama�, a� wre�cie, jak stary �garz, uwierzy�a w�asnemu k�amstwu i rzuci�a niby dla dzieci zabawk� - zadanie kamienia m�drc�w? - A te stosy folia��w, gdzie jeden pomys� na tortury brany wydaje g�osy, o kt�rych mu si� nie �ni�o! - A te che�pliwe zar�czenia tylu tysi�cy uczonych - a te oczewiste �wiadectwa ca�ej powagi historii - wszystko� to ma by� z�udzeniem albo zwodniczym kuglarstwem? - Ha! wtedy, ca�a uczona ludzko�ci, nawet by� wzgardy niewarta! - Ale nie! - cz�owiek upa�� mo�e, lecz ludzko�� nie b��dzi! - Jedno k�amstwo trzydzie�ci wiek�w �y� nie zdo�a! - Gdy rozum odmawia �wiadectwa, to wiara o�ywi nadziej� - powa�ne cienie, przebaczcie! - Wierz�, z g��bi duszy wierz� w istnienie wielkiej tajemnicy, ja jej dojd� albo zgin�! - Abu Izmaelu! mistrzu m�j, prze�ladowany m�czenniku prawdy, ty mi j� objaw! - nie zdradz� - na lepszy cel i ty by� jej nie u�y�! - Nie jest�e to szalony los - gardzi� z�otem, ca�ymi ziemi bogactwami, a krwi� w�asn�, zbawieniem chcie� go si� dokupi�! - T�um wielbi cierpliwo��; patrz�c na g��bokie znaki, jakie dr�cz�ce zagadki przedwcze�nie na czole wyryj� - pob�a�a nienasyconej chuci - z twoich oczu stara si� wyczyta� nadziej� z�otego plonu dla siebie. - A potem - jak drugiego Kolumba po odkryciu z�otych krain wiecznej m�odo�ci - rzuci ci� jak narz�dzie ju� niepotrzebne! - Adelo! byleby� ty mnie zrozumia�a, Jedno twoje spojrzenie budzi we mnie nieznane si�y. Twoja mi�o�� uwie�czy szcz�liwe natchnienie, a co oni dla ��dzy z�ota zbada� nie mogli, to ja dla jego wzgardy odkryj�! - Odkryj�, aby je zniszczy�! - Aby wam pokaza�, i� ten bo�ek, przed kt�rym kl�kacie, jest tyle wart, co bry�a pod�ego o�owiu! - Aby ca�� wasz� wielko�� w r�ku waszych, pod zamkami chowan�, jednym s�owem zniweczy� - bo i czym�e by si� sta� ten �wiat pot�nych mocarzy, gdyby im odebra� ich z�oto! A wtedy, odrodna ludzko�ci, uznasz jedyn�, prawdziw� wielko�� na ziemi - pot�g� geniuszu i mi�o�ci! I w zamy�leniu opu�ci� g�ow� na r�ce, duch jego marze� niem� z przeczuciami ko�czy� rozmow�. W piecu pracowni pra�ony w tyglu metal mocniej pocz�� szumie�, S�dziwoj obejrza� si� i patrz�c �agodnie na �pi�cego s�ug� sam poruszy� miechem, ale Jan si� ockn�� i przecieraj�c oczy wr�ci� do swej roboty. - Panie - rzek� po chwili - ten dym w�glowy, ten szum wiatru w kominie, to cz�eka rozmarza, nieznacznie usypia. Bo to u nas, prostych ludzi, nie tak jak u pana, co w g�owie kr�ci si� rozmy�lanie i zasn�� nie daje, u mnie chyba raz w tydzie�, w niedziel�, zatumani co� w m�zgu, dzi� zasn��em, wybacz pan. I tak mi si� co� dziwne rzeczy roi�y... - M�w, Janie, sny szczersze i m�drsze nieraz od �ycia na jawie. I ty we �nie innym jeste� cz�owiekiem. - Mnie si� zda�o, �e by�em w Krakowie, i znowu, jak dawniej na dworcu rodzica pa�skiego, huczno grali surmacze, zda�o mi si�, �e panicz weso�y, jak niegdy�, hasa� weso�o, jakby chcia� nagrodzi� t� d�ug� t�sknic�. I dru�yna, i wszystkie twarze znajome, nasze, szczerym wita�y u�miechem. - Dalib�g, paniczu, we �nie mi si� zda�o, �e by�e� szcz�liwy - i ja tak�e... - Tu ci nudno, Janie, t�sknisz do swoich, wr�� si� do Krakowa... - O! pan tego nie my�li, c� by ja, biedny sierota, sam pocz��? Gdzie jest panicz, tam m�j dom, wasze szcz�cie - moje szcz�cie. Rodzic wasz mnie podj�� z ulicy, jemu winienem �ycie; z wami chowa�em si�, wam winienem m� s�u�b�. Bo cz�ek, cho� prosty, czuje, �e za dobre dobre - tak ka�e �wi�ta wiara. Ale dlatego te� smutno mi nieraz, gdy patrz�, jak panisko z daleka od swoich po obczy�nie si� tu�a i tak n�dznie tyra swoj� m�odo��. Ju�ci to, chwa�a Bogu, pi�� lat minie na �wi�tego Jakuba, kiedy�wa ostatni raz porzucili Krak�w. Ja wiem, dobre to jest alchemika; ja wiem, pan wielkie rzeczy buduje, ale abo to potrzebne koniecznie? Jest ci scheda po rodzicu niezgorsza, i kamienica pi�kna w Krakowie, i stolnie pod Kromo�owem bogate, to� na �ycie szlacheckie wystarczy, paniczu! - A te� tam, z tygl�w bogactwa, bez obrazy pana, nie wiem czy to Pan Jezus przenaj�wi�tszy b�ogos�awi - mnie si� nie tak widzi! - Albo i te barony! ani s�owa, pan sam lepiej wie, do kogo si� uda�, ale� nieraz ja s�ysza�, �e c�rki nie dadz� - nieraz ich dworskich przek�sy... - Przesta� - przerwa� niech�tnie S�dziwoj - ju� m�wi�em, aby� o tym nie wspomina�. Lubi� s�ucha� twej mowy, to mi strony rodzinne na pami�� przywodzi! Ale je�li nie chcesz milcze�, o baronie ani s�owa! - Wybacz pan, ja szczere, nieuczone mam serce, i co s�ysz� i czuj� wypowiadam szczerze, ale je�li obra�am, przestan�. Bo jak pan wyjdzie na miasto, mnie samego ostawi, to tak nudno i strasznie w tym domisku zakl�tym, �e co tchu umykam do karczmy: a tam cz�ek nieraz nierad co us�yszy. Ale bo te� wybra� pan sobie mieszkanie! - a chocia� to ca�e heretyckie gniazdo, to w ca�ej Bazylei nie ma straszniejszego. Dom ca�y czarny, jakby z ku�ni wywleczony, a te smoki na dachu, te gadziny kamienne nad drzwiami - cz�owiek co spojrzy, to �egna� si� musi. Jake�wa si� tu tylko wprowadzili, ja spojrza� na ten obraz i zaraz mi co� szepn�o, �e nie �wi�ty to cz�owiek, co tu malowany. - I niech no pan patrzy, jakie oczy, z ca�ej twarzy tak mu co� �wieci, jakby za �ywota troch� ducha z cia�a w malowidle si� utai�o. I gadatliwy Jan wzi�� �uczywo z komina, za�wieci� przed du�ym, w ca�ej postaci portretem, co wisia� na przeciwnej �cianie. S�dziwoj powsta�, przyst�pi� i d�ugo wpatrywa� si� w obraz. Wystawia� on cz�owieka, co mo�e ju� zacz�� drug� po�ow� wieku. Czo�o wypuk�e i �yse, ocienione z bok�w k�pami rzadkich, siwych w�os�w; spod czarnych brwi przenikliwe oczy zdawa�y si� utkwione w patrz�cego, usta szyderczym u�miechem rozwarte, kr�ta broda i w�sy spada�y na piersi. Jedn� r�k� trzyma� na kaftanie, widna w niej by�a z�ota puszka; w drugiej, spuszczonej, mia� zw�j papieru, a posta� ca�a zdawa�a si� z obrazu zst�powa� naprz�d. - To, panie - m�wi� dalej s�u��cy - by� tak�e alchemik*, on dom ten cudacki zbudowa� kaza� i tu ca�y �ywot w tej izbie przep�dza�. Mia� to by� niegdy� pan bardzo mo�ny i bogaty. Ale c� z tego, kiedy to cz�ek zawsze chce mie� wi�cej; tak i on, tu na tym kominie topi�, pra�y�, gotowa� dop�ki nie przealchemajowa� wszystkiego. �ona mu zachorza�a, i nie dziwota, albo to nie boli patrze�, jak wszystko tak marnieje? - A jego to nie poruszy�o, tylko ci�gle dmucha� na w�gle. Ale wreszcie, gdy ludzk� m�dro�ci� nic nie m�g� zyska�, po�yczy� diabelskiej - ot� to taki koniec. Tu opowiadacz pobo�nie prze�egna� si� i przybli�ywszy obejrza� doko�a i ciszej m�wi�: - Mnie to, panie, opowiedzia� pod sekretem jeden staruszek, co s�u�y� u niego. To prawda szczera. Tak te� zyska�; bo kiedy raz zakl�� mocy nieczyste, a oprze� im si� nie umia�, dusz� z niego �ywego wywlek�y. Chocia� go pochowali w tym wielkim ko�ciele Matki Boskiej, dusza jego niespokojna i powiadaj�, �e dom ten nawiedza. Ja bym radzi�, panie, nie trzeba licha budzi�, wyprowad�my si� st�d. Oto tu, w tej samej izbie, nalaz�a go nie�ywego jego �ona. To, panie, �ona jego ta chora i blada kobieta, co nam te komnaty naj�a. - Biedna niewiasta, widno ju�, niech b�ogos�awie�stwo Boskie spoczywa na nich - nie wiedzie im si�. Ot, i teraz, nieboga, zapad�a mocno, jej c�rka, jak jagoda, �al si� Bo�e, wi�dnie i pomocy da� nie umie, g�ow� traci. Albo to nie przykro patrze�, jak kto ze swoich ko�czy si� powoli, a tu cz�ek widzi i rady nie niesie, jakoby we �nie si� szamoce, a poruszy� nie mo�e. - Chora jest? czemu� mi nie m�wi�e� pierwej, mo�e potrzebuje pomocy? - Jest tam, panie, �ma doktor�w i k��c� si�, szwargoc�, a biedna dogorywa. Teraz noc, jej c�rka pewno nie �pi, pilnuje, to dziewcz� sobie oczy wyp�acze. A dziewczyna g�adka, chocia� Niemka, kln� si� panu i w Krakowie takiej szuka�. �ywa, krew z mlekiem, w oczkach iskry �wiec�, biedni�tko, niech j� pan tylko zobaczy. Ale oto i brzask, ju� �una czerwieni nad g�rami: gwiazdy gasn�, nied�ugo ranek; mo�e ich panicz w dzie� odwiedzi, to� to zas�uga przed Panem Bogiem chorego nawiedzi�. - P�jd�, zostaw mnie teraz, Janie, niech spoczn� na chwil�. I k�ad�c si� wzywa� z westchnieniem rodzinnych sn�w, aby go marzeniami dziennymi, nadzieja ros�, strapion� dusz� pokrzepi�y. ____________________ * Alchemia, nauka niegdy� tak upowszechniona, i� nawet gmin o niej rozprawia�, dzi� nale�y zupe�nie do przesz�o�ci historycznej, nie od rzeczy przeto mo�e b�dzie kilka s��w bli�ej o tym przypomnie�. Celem alchemii, w ca�ym znaczeniu, mia�o by� zbadanie przyrody cia� i wynalezienie og�lnego �rodka, kt�ry by wszystkie bez wyj�tku cia�a by� w stanie rozpu�ci�, czyli roz�o�y�, aby dowolnie potem je sk�ada� mo�na by�o. Ten powszechny roztwarzacz, zwany alkahest, mia� prowadzi� do wynalazku kamienia m�drc�w, czyli kamienia filozoficznego. Kamie� m�drc�w, zwany te� tynktur�, w pierwszym stopniu mia� by� bia�ym proszkiem b�d�cym w stanie pod�e metale tylko na srebro zamienia�. Wykszta�cony bardziej stawa� si� czerwon� tynktur�, czyli w�a�ciwym kamieniem m�drc�w, kt�ry wszystkie metale bez wyj�tku zamienia� na najczystsze z�oto. Kamie� m�drc�w rozpuszczony w winie stawa� si� eliksirem �ycia, czyli lekarstwem na wszystkie choroby, lekarstwem nadaj�cym wieczne �ycie. Alchemikami zwano wszystkich oddaj�cych si� tej nauce; imieniem adept�w czczono tylko tych, o kt�rych mniemano, i� posiadaj� wielk� tajemnic�. Opr�cz tych jawnych bezpo�rednich cel�w, alchemicy mniemali, i� za pomoc� swej nauki zdo�aj� si� zbli�y� do tajemnic natury, i� poznaj� jej ukryte si�y, i wtedy, umiej�c wej�� z ni� w �ci�lejszy zwi�zek. potrafi� w�ada� wy�szymi duchowymi si�ami, za pomoc� tych przest�pi�, nieprzebyte dla zwyczajnych ludzi, odwieczne granice przyrody. Im za� sami mieli mniej dok�adne wyobra�enia o swoich prawach i okazuj�cych si� przy tym zjawiskach, tym wi�cej silili si� na wyra�anie si� tajemnicami, obrazami i alegoriami. P�niej u�ywano tego� samego stylu b�d� na prawdziwe, b�d� na udane zatajenie tajemnic przed niewcielonymi. - Owszem, uwa�ano za wyst�pek ods�anianie przybytku nauki przed niewcielonymi. Arnold de Villanova, alchemik z XIII wieku, bierze t� rzecz nawet religijnie, twierdz�c w swoim Rosarium, i� kto by zdradzi� tajemnic� b�dzie przekl�ty i umrze tkni�ty apopleksj� ("Qui revelat secretum artis, maledicetur et morietur apoplexia"). Rajmund Lulliusz, �w s�awny adepta, o kt�rym wie�� niesie, i� dla Edwarda I, kr�la Anglii, zamieni� w r. 1332 60 000 funt�w �ywego srebra, cyny i o�owiu na z�oto, opowiada w testamencie swoim: "Przysi�gam ci na dusz� moj�, i� skoro to odkryjesz, pot�piony zostaniesz" {"Juro tibi supra animam meam, quod si ea reveles damnatus es"). Podobnie� Libavius i inni. Lecz, aby odkry� tajemnic�, nie do�� by�o pracy, pot�nej my�li, cierpliwo�ci; g��wnym warunkiem u prawdziwych alchemik�w by�a czysto�� serca. Bez niej, twierdzili, i geniusz nic zdzia�a� nie zdo�a. Za pomoc� tego ogniwa wi�za�a si� alchemia z magi� prawdziw� i bosk�, kt�r� znowu od magii czarnej, przekl�tej sztuki z�ego ducha, starannie odr�niano. Zbytecznie by�oby dodawa�, i� sztuka obiecuj�ca nieprzebrane skarby, wieczn� m�odo�� i nadprzyrodzon� w�adz�, musia�a mie� niezliczonych zwolennik�w. Szarlatani i oszu�ci wszelkiego rodzaju u�ywali jej za pokrywk� swych niecnych praktyk i pozbawiali �atwo wiernych ca�ego ich mienia, tak dalece, i� w wielu czasach alchemia, b�d�c g��wnym potokiem poch�aniaj�cym w sobie wszelkie ga��zie zbrodniczego przemys�u, by�a obarczona wzgard� i nienawi�ci�. Z drugiej strony nie mo�na te� zaprzeczy�, i� w ka�dej epoce znajdowali si� ludzie znakomici, zaszczyt uczonego �wiata, kt�rzy z pe�n� wiar�, w niezmordowanej cierpliwo�ci, d�ugie lata trawili w pracowniach; z ich prac nieocenione korzy�ci odnios�a chemia, farmacja i sztuka lekarska. O mo�no�ci przemieniania metali jedne na drugie nie da si� nic z pewno�ci� wyrzec. Wprawdzie nowa chemia wyda�a wyrok licz�c metale do szeregu cia� prostych, niez�o�onych, a tym samym zaprzeczy�a wszelkiej mo�no�ci rozk�adania ich i przemieniania. Mo�e nawet wi�ksza cz�� poda� i powie�ci o istotnie zdzia�anych przemianach metali na z�oto polega na oszuka�stwie lub z�udzeniu, chocia� niekt�rym z nich towarzysz� okoliczno�ci i �wiadkowie godni wszelkiej wiary, tak li ka�dy inny wypadek historyczny, podobnymi poparty dowodami, uwa�ano by za autentyczny. Jednak�e: poniewa� badawczy duch ludzko�ci nic ustaje, poniewa� w chemii samej nieraz ju� zrobiono odkrycia uwa�ane niegdy� za niepodobne, poniewa� ju� teraz wielu chemik�w uwa�a metale za cia�a wyra�nie z�o�one, z tych przyczyn niepodobna ju� dzi� lekkomy�lnie pot�pia� wszystkich zasad alchemii. Wszystko zreszt�, co si� jej tyczy w ci�gu ca�ego tego pisma, jest zupe�nie zgodne z jej histori�; ani jeden fakt nawet, ani nazwisko zmy�lone nie zosta�o. Wi�cej szczeg��w o tej nauce ciekawy czytelnik znale�� mo�e w rozprawie mojej umieszczonej w "Bibliotece Warszawskiej" z r. 1844 na miesi�ce marzec, kwiecie� i maj. KONIEC ROZDZIA�U 18 III Lekarze "Jest trosk�w, kolc�w, b�l�w niema�o w tym �yciu I wi�cej ni� na jawie p�ynie �ez w ukryciu." A. Malczewski Oko�o czas�w Teofrasta Bombasta Paracelsa �y� w Bazylei jeden cudzoziemiec nazwiskiem Anathemius Tholden. Wkr�tce po przybyciu swoim z p�nocnych Niemiec kupi� plac w ustronnym do�� miejscu i wybudowa� sobie dom, w kt�rym teraz mieszka� S�dziwoj. Nietowarzyski charakter Anathemiusa, dziwactwa, kt�re o nim opowiadano, sprawi�y, i� cudzoziemiec d�ugo by� ciekaw� osobliwo�ci� miejsk�, o kt�rej kr��y�o tysi�ce pomys��w. Sama architektura domu dawa�a ju� do nich pow�d. Wysoki a w�ski, przykryty spiczastym dachem, od zewn�trz obci��ony by� kamiennymi ozdobami, kt�re si� pobo�nym nie bardzo podoba�y. Ozdoby te wystawia�y smoki, sylfy, koboldy, salamandry, nietoperze, i tym podobne straszyd�a. Dwa ma�e okna i drzwi, pomi�dzy nimi b�d�ce, otacza� zamiast gzymsu jeden olbrzymi w�� w rozmaite sploty zwini�ty. Otwart� paszcz� nad drzwiami wystaj�c� broni� niby wst�pu do domu, lecz nad nim unosi�a si� rycerska posta� i przebija�a g�ow� potworu w��czni�. Spomi�dzy kr�g�w l splot�w cia�a w�a wygl�da�o mn�stwo przyci�ni�tych ludzi, kt�rych po�o�enia i wyrazy twarzy zdradza�y bole�� okropn�, wszystkie wyci�ga�y r�ce i zwraca�y b�agaj�ce spojrzenie ku rycerzowi walcz�cemu z dr�cz�cym ich smokiem. Mieszka�cy Bazylei, skoro dom uko�czony ods�oni�to, dziwili si�, ganili, szydzili, nie szcz�dzili wyraz�w nawet obel�ywych tw�rcy tego pomys�u. Anathemius wszystkiego oboj�tnie s�ucha�. Do wyko�czenia mieszkania wewn�trz sprowadzi� obcych rzemie�lnik�w i wnet ich po dokonanej robocie odes�a�, tak, i� ciekawo�� s�siad�w wzrasta�a w miar� ukrywania si� w�a�ciciela. Po wybudowaniu domu wrodzony jego odludny charakter na czas niejaki� od razu si� zmieni�, zacz�� wychodzi� cz�ciej na �wiat, oddawa� wizyty i przyjmowa� go�ci u siebie. Nie lubiony z pocz�tku, tym powrotem do ludzi szybko sobie zjedna� ich �aski, i� nawet ganione dawniej dziwactwa na dobr� stron� wyk�adano. Pan Anathemius Tholden m�g� mie� oko�o lat czterdziestu, postaci by� dosy� przyjemnej, a jakkolwiek zbytnia powaga i ma�om�wno�� nie zyskiwa�y mu zwolenniczek w p�ci pi�knej, za to ojcowie, m�owie i matki tym wi�cej go szanowali dla gruntownych rad, kt�re udzieli� umia�, dla wielkich wiadomo�ci, kt�re okazywa�, a nade wszystko dla znakomitego maj�tku, kt�rego �lady wyra�ne w domu jego spostrzegano. Po wi�kszej cz�ci domy�lano si�, i� maj�tny przybysz szuka �ony i - z uprzejmo�ci� od pocz�tku �wiata pospolit� dla kandydat�w b�ogiego stanu - r�ne pr�bki tego towaru nieznacznie do wyboru mu podsuwano. Pan Anathemius czy udawa�, czy te� istotnie nie spostrzeg� zabieg�w, a sam, bez czyjej porady, o losie swoim postanowi�. Na tej�e ulicy mieszka� radca miejski, cz�owiek surowy i chciwy nad miar�, powszechnie od mieszczan nienawidzony. Ten mia� dwie c�rki na wydaniu i dalek� krewn�, wychowanic�, dziewczyn� szesnastoletni�, sierot� po uczonym, kt�ry jej tylko zamiast posagu zostawi� kilka r�kopism�w w pu�ci�nie i tych nikt drukowa� nie chcia�. Biedna sierota na �asce bogatych krewnych sta�a si� m�czenniczk� ojca, bo nie tylko musia�a patrze�, jak z szyderstwem palono owoc tylu nocy bezsennych swego ojca, lecz za lada sposobno�ci� jego zatrudnienia wyrzucano jej jakby zbrodni�. Na nieszcz�cie by�a �adniejsz� od swych siostrzanek, przeto los jej gorszym by� od ostatniej s�u��cej, a pogarda i �zy codziennym pokarmem. Podobne stosunki, jakkolwiek bardzo pospolite, pogarsza�y si� widocznie, poniewa� Beata by�a wzorem cierpliwej na wszystkie pr�by �agodno�ci. Tholden widzia� j� par� razy w domu radcy miejskiego spe�niaj�c� w zbyt skromnym ubiorze jak�� pos�ug� - i szanownego opiekuna poprosi� o jej r�k�. Z pocz�tku ze �miechem przyj�to ��danie, niewinna Beata doznawa�a potrojonej liczby uszczypliwych przek�s�w. Szczeg�lniej siostrzanki jej wysila�y si� w owe, tylko p�ci pi�knej wiadome, sposoby delikatnego szczypania, kt�re jak dym wgryza si� pod powieki, mimowolnie �zy wyciska, a w ko�cu do szale�stwa przywodzi. Na powt�rn� pro�b� radca wyra�nie odm�wi�. Anathemius oboj�tnie na poz�r przyj�� t� odmow�; ale za par� dni powr�ci� znowu i czu�emu opiekunowi wr�czy�, wstawiaj�c si� za losem Beaty, listy od biskupa, naczelnika miasta i kilku najzamo�niejszych pan�w w Bazylei. Niespodziane pro�by, maj�ce raczej poz�r gr�b, zdziwionego i przestraszonego radc� zmusi�y do wydania swej ofiary. Ma��e�stwo to sta�o si� naturalnie przedmiotem �wawych rozpraw wszystkich znajomych. Porz�dni i powa�ni obywatele �atwiej przebaczali smoki i salamandry, kt�rymi Tholden dom sw�j ozdobi�, jak wyniesienie sieroty, czyli ostatnie jego dziwactwo. Nowo�eniec tymczasem powr�ci� do pierwotnego sposobu �ycia, to jest do zupe�nej samotno�ci. Powoli zerwa� wszystkie stosunki z lud�mi, nikogo u siebie nie przyjmowa� i u nikogo nie bywa�, a wtedy szepta� zacz�to, �e trudni si� alchemi� i posiada tajemnic� robienia z�ota. On, �ona, jeden s�u��cy i stara kobieta cudzoziemka sk�adali ca�� ludno�� domu. Jego tylko i �on� czasami widywano w ko�ciele, zreszt� nigdzie, a dom ich, zawsze zamkni�ty, nabra� tajemniczej s�awy i zatrzyma� nazwisko domu alchemika. Min�o tak lat kilka, gdy w tych czasach pospolitych k��tni i napad�w jednej ciemnej nocy jesiennej przed samym mieszkaniem Tholdena krwawa zdarzy�a si� bitwa. M�ody rycerz, syn mo�nego barona z okolicy miasta nad Renem mieszkaj�cego, Albert Grandorf, napadni�ty, w czasie obrony ci�ty berdyszem w g�ow� upad� na placu. Odp�r jednak by� silny i napastnicy uciekli, a s�u��cy i przyjaciele barona, widz�c na g�rze w pracowni alchemika �wiat�o, tak d�ugo dobijali si� do domu, a� im wreszcie, mimo sp�nionej pory, otworzono. Sam Anathemius obejrza� ran� wzrokiem znawcy i zar�czy� za �ycie chorego; pod jednym tylko warunkiem chcia� go przyj�� do domu, to jest, aby sam raniony pozosta� si�, s�u��cy za� i przyjaciele oddali� si� mieli i dopiero za dni dziesi�� zg�osi�. W nagl�cym przypadku nie mog�c nak�ada� warunk�w musieli uroczy�cie przyrzec dotrzymanie dziwnych ��da� gospodarza, po czym dopiero wniesiono zemdlonego do komnaty. Baron Albert Grandorf by� wzorem owych rozpustnych Don Juan�w, nierzadkich wtedy, dla kt�rych religia, zale��ca jedynie na pe�nieniu obrz�dk�w zewn�trznych, �adnej tamy nie stawia�a; a uci�nienie w�o�cian, niezale�no�� maj�tku, lekcewa�enie mieszczan i che�pienie si� z wyuzdanej brawury z krzywd� wszystkich, kt�rzy nie byli szlacht� albo ksi�mi, zach�ca�y bezdusznych do tego �ycia. Nieukszta�cenie, burzliwy wir stosunk�w towarzyskich, przy niezepsutym nawet sercu, mog�y �ywsze charaktery w lamparty przemienia�. Taki te� by� Albert, postrach wszystkich wie�niak�w i dziewcz�t z okolic swego zamku. Gdy po up�ywie dni dziesi�ciu domownicy zg�osili si� do chorego, Albert, jeszcze s�aby, kaza� im za drugie dni dziesi�� przyby�; gdy i te min�y, jeszcze prosi� gospodarza swego o powt�rzenie terminu. Ale po up�ywie miesi�ca zupe�nie przywr�cony do zdrowia bez zw�oki wyprawionym zosta�. Na pr�no stary baron Grandorf i sam Albert pukali p�niej do drzwi alchemika, aby mu podzi�kowa�. Tholden, jakby nie s�ysza� dobijania si�, jak w fortecy, g�uchym by� na wszystkie, kilka razy ponawiane, odezwy przez drzwi. Tymczasem towarzysz�w m�odego rycerza uderzy�a nadzwyczajna zmiana, kt�ra nast�pi�a w ca�ym jego charakterze i uk�adzie. �w niegdy� szalony, weso�y, pierwszy do zuchwa�ych wyskok�w i sztuk swawoli, Albert, sta� si� pos�pnym, zamy�lonym i unikaj�cym najmniejszej sposobno�ci powrotu do dawnego �ycia. - Oczewi�cie - m�wiono - powietrze nawet w domu alchemika zakl�te. Grandorf w kilka miesi�cy opu�ci� Bazyle�, a po jego wyje�dzie rozg�asza� zacz�to, i� mi�o�� ku m�odej �onie Tholdena by�a przyczyn� tej zmiany. Biedny alchemik nieraz mo�e przechodz�c przez miasto s�ysza� szyderstwa z�o�liwych ciesz�cych si� z obmowy. Oko�o tego te� czasu urodzi�a mu si� c�rka, pierwsze jego dzieci�. W kilka dni po urodzinach - opowiada� s�u��cy, pomocnik rob�t alchemicznych Tholdena - pan wyprawi� go z pracowni i sam si� w niej zamkn��. By�o ju� p�no wieczorem i s�u��cy zasn�� na dole. Blisko p�nocy zbudzi� go mocny szum na g�rze i stukanie, jakby kilka os�b razem chodzi�o. �miech, wyrzekania, �piewy i j�ki na przemiany dawa�y si� s�ysze�. Przestraszony wchodzi do komnaty, gdzie �ona pana jego spoczywa�a. Blade �wiat�o lampy o�wieca�o alkow�, tak i� m�g� spostrzec, �e pani w g��bokim �nie pogr��ona. Namy�la� si� chwil�, czy j� ma zbudzi�, gdy ta przez sen pocz�a rozmawia�. P�acz jej, bezsilne �amanie r�k i g�os g�uchy, ponury, a bole�� na �pi�cej twarzy tak �ywa, jakby cia�o jej zosta�o na ziemi, a dusza na innym �wiecie nie z lud�mi rozmawia�a, przerazi�y s�u��cego. Przybli�a si� do �o�a, chc�c jej przerwa� niespokojny spoczynek, gdy wtem nagle na g�rze jakby jakie ci�kie cia�o upad�o na pod�og�, a w tej�e chwili �ona alchemika porwa�a si� ze snu z przera�liwym krzykiem; szeroko rozwarte maj�c oczy z wyrazem najokropniejszego przestrachu zawo�a�a: - M�� m�j nie �yje! - jednym skokiem pobieg�a do kolebki i tul�c ma�� dziecin� konwulsyjnie wyj�ka�a: - O, Bo�e! c�rka moja przekl�ta! - i pad�a zemdlona. Na ten nocny rozruch powsta�a i stara s�u��ca, pani� orze�wiono, na g�rze by�o cicho. Gdy si� tam ze �wiat�em udano, drzwi pracowni by�y otwarte, pe�no dymu, a na ziemi le�a� alchemik umar�y. W r�ku trzyma� zw�j pargaminowy, w drugiej d�oni na piersiach mia� z�ot� puszk�, i tak te� pochowanym zosta�. Ostatni ten akt jego �ycia rozg�oszony nie zbli�y� ludzi do wdowy. Dawni jej znajomi jeszcze �ywi mieli do niej uraz�, pospolit� mi�dzy poczciwymi lud�mi, jak �mia�a zosta�, ona, biedniejsza - szcz�liwsz�, a tak� by�a w