3857

Szczegóły
Tytuł 3857
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3857 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3857 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3857 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Clive Cussler Cyklop Przek�ad Jacek Manicki Cyclops Wydanie oryginalne: 1986 Wydanie polskie: 1998 O�miuset Amerykanom z transportowca "Leopoldville", kt�rzy zgin�li wraz ze statkiem u wej�cia do portu Cherbourg w Wigili� Bo�ego Narodzenia 1944 roku. Zapomnianym przez wielu, przez nielicznych wspominanym. Prolog 5 marca 1918, Morze Karaibskie Cyklopowi pozosta�a niespe�na godzina �ycia. Jeszcze czterdzie�ci osiem minut, a stanie si� wsp�lnym grobowcem trzystu dziewi�ciu os�b - pasa�er�w i za�ogi. Po�r�d, jak na ironi�, pustego morza i pod diamentowo czystym niebem nast�pi nie przewidziana i niczym nie zwiastowana tragedia. Nawet mewom, kt�re przez ostatni tydzie� pod��a�y uparcie kilwaterem statku to nurkuj�c lotem b�yskawicy, to zn�w szybuj�c z ospa�� oboj�tno�ci� ponad falami, dobra pogoda przyt�pi�a silnie wyczulony instynkt. Od po�udniowego wschodu wia�a lekka bryza ledwie poruszaj�c ameryka�sk� flag� wywieszon� na rufie statku. O trzeciej trzydzie�ci nad ranem wi�kszo�� nie pe�ni�cych wachty cz�onk�w za�ogi i pasa�er�w spa�a. Kilka os�b, kt�rym parna duchota pasat�w nie dawa�a zmru�y� oka, sta�o na g�rnym pok�adzie i opieraj�c si� o reling obserwowa�o, jak dzi�b statku tnie z sykiem wybrzuszaj�ce si� leniwie masy wody. G��wne natarcie morza zdawa�o si� szykowa� pod g�adk� powierzchni�, gdzie w g��binach wzbiera�y pot�ne si�y. W ster�wce Cyklopa porucznik John Church gapi� si� p�przytomnie przez jeden z wielkich okr�g�ych iluminator�w. Mia� psi� wacht� od p�nocy do czwartej rano i nie przychodzi� mu do g�owy inny spos�b walki z senno�ci�. Poprzez mg�� ot�pienia rejestrowa�, �e fale rosn�, dop�ki jednak by�y rzadkie i niezbyt strome, nie widzia� powodu do redukowania szybko�ci. Ci�ko wy�adowany w�glowiec, popychany sprzyjaj�cym pr�dem, wl�k� si� mimo to z szybko�ci� zaledwie dziewi�ciu w�z��w. Jego maszyny stanowczo wymaga�y kapitalnego remontu i w tej chwili pracowa� tylko lewy motor. Prawy nawali� wkr�tce po wyp�yni�ciu z Rio de Janeiro i pierwszy mechanik zameldowa�, �e maszyn� mo�na naprawi� dopiero po wej�ciu do portu Baltimore. Porucznik Church pi�� si� mozolnie po szczeblach kariery osi�gaj�c w ko�cu stopie� oficerski. By� chudym, przedwcze�nie posiwia�ym m�czyzn� pod trzydziestk�. P�ywa� ju� na wielu r�nych statkach i cztery razy okr��y� kul� ziemsk�. Ale Cyklop by� najosobliwsz� jednostk�, z jak� si� zetkn�� w ci�gu dwunastu lat s�u�by w marynarce wojennej. Odbywa� na tym o�mioletnim statku sw�j pierwszy rejs, w trakcie kt�rego zd��y�o ju� zaj�� kilka dziwnych incydent�w. Zaraz po opuszczeniu przez statek portu macierzystego prawa �ruba posieka�a na miazg� marynarza, kt�ry wypad� za burt�. Potem dosz�o do kolizji z kr��ownikiem Raleigh, z kt�rej obie jednostki wysz�y z lekkimi uszkodzeniami. Bryg mia� na pok�adzie pi�ciu wi�ni�w. Jednego z nich, skazanego za brutalne zamordowanie kolegi z tego samego statku, odstawiano do wi�zienia marynarki wojennej w Portsmouth w stanie New Hampshire. Wp�ywaj�c do portu Rio Harbor, statek by� o w�os od wej�cia na raf�, a kiedy pierwszy oficer zarzuci� kapitanowi nara�enie statku na niebezpiecze�stwo wskutek zmiany kursu, na�o�ono na� areszt i zakazano opuszczania kajuty. Do tego dochodzi�y nieustanne problemy z silnikiem prawej burty, utyskuj�ca za�oga i zapijaj�cy si� do nieprzytomno�ci kapitan. Kiedy Church podsumowa� w my�lach te niefortunne zdarzenia, dr�czy�o go przeczucie nadci�gaj�cego nieszcz�cia. Z ponurej zadumy wyrwa� go dobiegaj�cy z ty�u odg�os ci�kich krok�w. Odwr�ci� si� i zesztywnia� na widok kapitana przekraczaj�cego pr�g ster�wki. Komandor porucznik George Worley by� postaci� �ywcem wyj�t� z kart powie�ci "Wyspa skarb�w". Brakowa�o mu tylko przepaski na oku i drewnianej nogi. Budow� przypomina� byka. Szyi w�a�ciwie nie mia�, a jego wielka g�owa zdawa�a si� wyrasta� wprost z ramion. R�ce o d�oniach tak pot�nych, �e rozmiarem mog�y si� r�wna� z tomem encyklopedii, zwisa�y lu�no wzd�u� tu�owia. Worley nigdy nie przejmowa� si� zbytnio regulaminem marynarki wojennej i nosi� zazwyczaj na pok�adzie uniform z�o�ony z laczk�w, ma�ego kapelusika oraz bielizny. W przepisowym mundurze Church widywa� kapitana tylko podczas postoj�w Cyklopa w portach, kiedy Worley schodzi� na brzeg w sprawach s�u�bowych. Z chrz�kni�ciem, kt�re mia�o zast�pi� s�owa powitania, Worley podszed� do barometru i postuka� w szybk� wielkim knykciem. Wpatrywa� si� kilka sekund we wskaz�wk�, po czym skin�� g�ow�. - Nie tak �le - powiedzia� z lekkim niemieckim akcentem. - Wygl�da na to, �e na nast�pne dwadzie�cia cztery godziny mamy spok�j. Przy odrobinie szcz�cia morze b�dzie g�adkie jak st�, chyba �e da nam popali� podczas mijania przyl�dka Hatteras. - Ka�demu statkowi daje popali� przy przyl�dku Hatteras - mrukn�� bezbarwnie Church. Worley wszed� do kabiny nawigacyjnej i popatrzy� na wykre�lon� o��wkiem lini� wyznaczaj�c� kurs Cyklopa i jego przybli�on� pozycj�. - Zmieni� kurs o pi�� stopni na p�noc - poleci� wracaj�c do ster�wki. - Op�yniemy Wielk� �awic� Bahamsk�. - Ju� jeste�my dwadzie�cia mil na zach�d od g��wnego kana�u - zauwa�y� Church. - Mam swoje powody, by unika� ucz�szczanych szlak�w �eglugowych - odpar� szorstko Worley. Church da� po prostu znak g�ow� sternikowi i Cyklop wszed� w zwrot. Ta niewielka zmiana kierunku sprawi�a, �e fale naciera�y teraz na dzi�b od lewej strony i statkiem zacz�o silnie ko�ysa�. - Nie bardzo mi si� podoba stan morza - stwierdzi� Church. - Fale robi� si� jakby bardziej strome. - To cz�ste na tych wodach - odpar� Worley. - Zbli�amy si� do miejsca, gdzie Pr�d P�nocnor�wnikowy spotyka si� z Pr�dem Zatokowym. Widywa�em tu ju� powierzchni� p�ask� jak st�, a kiedy indziej wysokie na dwadzie�cia st�p fale, przepi�kne ba�wany w�lizguj�ce si� pod kil. Church zacz�� co� m�wi�, ale przerwa� i nadstawi� ucha. W ster�wce rozleg� si� zgrzyt metalu szoruj�cego o metal. Worley zdawa� si� niczego nie s�ysze�, ale Church podszed� do tylnego bulaja i wyjrza� na d�ugi pok�ad �adunkowy Cyklopa. Jak na owe czasy by� to wielki statek. Mia� 542 stopy d�ugo�ci i 65 st�p szeroko�ci. Zbudowano go w Filadelfii w roku 1910 i p�ywa� w s�u�bach pomocniczych marynarki wojennej wchodz�cych w sk�ad Floty Atlantyckiej. W siedmiu przepastnych �adowniach mog�o si� pomie�ci� 10 500 ton w�gla, ale w tym rejsie przewo�ono w nich 11 000 ton magnezu. Kad�ub grz�z� g��boko w falach, a zanurzenie o dobr� stop� przekracza�o znak Plimsolla. Zdaniem Churcha statek by� niebezpiecznie przeci��ony. Spogl�daj�c w kierunku rufy Church rozr�nia� majacz�ce w ciemno�ciach dwadzie�cia cztery �urawie do bunkrowania w�gla z gigantycznymi dwuszcz�kowymi chwytakami zabezpieczonymi na wypadek pogorszenia si� pogody. Dostrzega� tam co� jeszcze. Pok�ad w okolicach �r�dokr�cia zdawa� si� unosi� i opada� w rytmie przechodz�cych pod kilem fal. - Bo�e - mrukn��. - Kad�ub przegina si� na falach. Worley nie zada� sobie nawet trudu, by spojrze�. - Nie ma si� czym przejmowa�, synu - burkn��. - Niewielkie napr�enia mu nie zaszkodz�. - Nigdy nie widzia�em, �eby statek tak si� naddawa� - nie ust�powa� Church. Worley opad� w wielki trzcinowy fotel, kt�ry trzyma� na mostku, i wspar� nogi o szafk� na busole. - Synu, nie martw si� o starego Cyklopa. B�dzie �eglowa� po morzach i oceanach, kiedy nas ju� dawno nie b�dzie na tym �wiecie. Beztroska kapitana nie rozproszy�a niepokoju Churcha. Wzmog�a tylko dr�cz�ce go od jakiego� czasu przeczucie zbli�aj�cego si� nieszcz�cia. *** Przekazawszy wacht� innemu oficerowi, Church zszed� z mostka i zatrzyma� si� w kabinie radiowej, by wypi� fili�ank� kawy z dy�urnym radiooperatorem. Gdy wchodzi�, radio, jak na ka�dym statku nazywaj� fachowca od ��czno�ci bezprzewodowej, podni�s� na niego wzrok. - Dzie�doberek, poruczniku. - Jest co� interesuj�cego z pobliskich jednostek? Radio zsun�� s�uchawk� z jednego ucha. - �e co prosz�? Church powt�rzy� pytanie. - Nic, tylko radiowcy z dw�ch statk�w handlowych graj� w szachy na odleg�o��. - Powiniene� si� przy��czy� dla zabicia nudy. - Wol� warcaby - stwierdzi� radio. - Jak daleko od nas s� te handlowce? - Sygna�y s� bardzo s�abe... b�dzie jakie� sto mil. Church usiad� okrakiem na krze�le, z�o�y� ramiona na oparciu i wspar� na nich podbr�dek. - Po��cz si� z nimi i spytaj, jaki jest u nich stan morza. Radio wzruszy� bezradnie ramionami. - Nie da rady. - Nadajnik ci szwankuje? - Jest w porz�siu, jak szesnastoletnia dziwka z Hawany. - No to nie rozumiem. - Rozkaz kapitana Worleya - odpar� radio. - Kiedy wychodzili�my z Rio, wezwa� mnie do swojej kajuty i przykaza�, �ebym przed zawini�ciem do Baltimore nie przekazywa� �adnych depesz bez jego wyra�nego polecenia. - Poda� pow�d? - Nie, sir. - Cholernie dziwne. - Na m�j rozum, ma to co� wsp�lnego z tym wa�niakiem, kt�rego zabrali�my w Rio w charakterze pasa�era. - Z konsulem generalnym? - Dosta�em ten rozkaz, jak tylko wszed� na pok�ad... Radio urwa� i docisn�� s�uchawki do uszu. Potem zacz�� notowa� na kartce tre�� nadchodz�cego komunikatu. Po kilku chwilach spojrza� ze �ci�gni�t� twarz� na Churcha. - Sygna� SOS. Church wsta�. - Jaka pozycja? - Dwadzie�cia mil na po�udniowy wsch�d od Anguilla Cays. Church przeliczy� to sobie w pami�ci. - To by by�o mniej wi�cej pi��dziesi�t mil przed nami. Jest co� jeszcze? - Nazwa jednostki Crogan Castle. Rozwalony dzi�b. Powa�nie uszkodzona nadbud�wka. Nabieraj� wody. Konieczna natychmiastowa pomoc. - Rozwalony dzi�b? - powt�rzy� Church tonem niedowierzania. - Od czego? - Nie powiedzieli, poruczniku. Church ruszy� do drzwi. - Powiadomi� kapitana. Nadaj do Crogan Castle, �e idziemy do nich pe�n� par�. Radio popatrzy� na niego ze zbola�� min�. - B�agam, sir, nie wolno mi. - R�b, co m�wi�! - rozkaza� Church. - Bior� na siebie pe�n� odpowiedzialno��. Odwr�ci� si�, przebieg� korytarzyk i wspi�� si� po drabince do ster�wki. Worley nadal siedzia� w trzcinowym fotelu bujaj�c si� w rytm przechy��w statku. Okulary mia� zsuni�te na czubek nosa i czyta� wy�wiechtany numer czasopisma "Liberty". - Radio z�apa� sygna� SOS - oznajmi� Church. - Nieca�e pi��dziesi�t mil od nas. Kaza�em mu potwierdzi� odbi�r i powiadomi� ich, �e zmieniamy kurs i idziemy z pomoc�. Worley wytrzeszczy� oczy, zerwa� si� z fotela i �cisn�� zaskoczonego Churcha za ramiona. - Czy� pan zwariowa�? - rykn��. - Kto, u diab�a, da� panu prawo uchylania moich rozkaz�w? Ramiona Churcha eksplodowa�y b�lem. Mia� wra�enie �e te ogromne �apska zaciskaj�ce si� niczym imad�a rozgniataj� mu bicepsy na miazg�. - Dobry Bo�e, kapitanie, jak�e mo�emy nie pospieszy z pomoc� jednostce znajduj�cej si� w niebezpiecze�stwie?! - Je�li ja tak m�wi�, to mo�emy, do cholery! Wybuch Worleya og�uszy� Churcha. Widzia� jego podesz�e krwi�, rozbiegane oczy i czu� zaje�d�aj�cy whisky oddech. - To podstawowe prawo morza - nie ust�powa�. - Musimy udzieli� im pomocy. - Ton�? - W komunikacie by�o, �e "nabieraj� wody". Worley odepchn�� od siebie Churcha. - Diab�a tam. Niech si� skurczybyki przy�o�� do pomp i zaprztalaj�, p�ki jaki� statek nie obroni im dupy; ale nie b�dzie to Cyklop. Sternik i oficer wachtowy gapili si� oniemiali na Churcha i Worleya w�ciekle mierz�cych si� wzrokiem. Atmosfera w ster�wce pe�na by�a napi�cia. Wszelkie urazy naros�e mi�dzy tymi dwoma w ci�gu ostatnich tygodni znalaz�y wreszcie uj�cie. Oficer wachtowy wykona� ruch, jakby chcia� si� wtr�ci�. Worley rzuci� mu w�ciek�e spojrzenie. - Pilnuj swojego nosa i patrz dok�d p�yniesz - warkn��. Church rozciera� posiniaczone ramiona i wpatrywa� si� w kapitana. - Protestuj� przeciwko pa�skiej odmowie reakcji na sygna� SOS i domagam si� stanowczo zapisania tego w dzienniku okr�towym. - Ostrzegam pana... - ��dam r�wnie�, by odnotowano tam zakaz nadawania, kt�ry otrzyma� od pana radiooperator. - Panie, przeci�gasz pan strun� - wycedzi� zimno Worley. Jego usta zacisn�y si� w w�sk� lini�, twarz mia� zlan� potem. - Czuj si� pan aresztowany z zakazem opuszczania kajuty. - Aresztuj jeszcze paru swoich oficer�w - warkn�� Church trac�c panowanie nad sob� - a b�dziesz pan musia� sam prowadzi� t� �ajb�. Nagle, zanim Worley zd��y� odpowiedzie�, Cyklop zwali� si� w g��bok� dolin� mi�dzy falami. Chc�c utrzyma� si� na nogach, wszyscy obecni w ster�wce odruchowo, wiedzeni instynktem wykszta�conym w ci�gu wieloletniej s�u�by na morzu, z�apali si� najbli�szego solidnie zamocowanego obiektu. P�yty poszycia kad�uba zaj�cza�y pod naporem fal i da�o si� s�ysze� kilka trzask�w. - Matko Boska - mrukn�� sternik g�osem bliskim paniki. - Przymknij si�! - warkn�� Worley, kiedy Cyklop prostowa� si� na falach. - Ta balia nie takie ju� harce wytrzymywa�a. Churchowi za�wita�a teraz w g�owie przyprawiaj�ca o md�o�ci my�l. - Crogan Castle, ten statek, kt�ry wzywa� pomocy, zg�asza�, �e ma wyrw� w dziobie i uszkodzon� nadbud�wk�. Worley spojrza� na niego spode �ba. - I co z tego? - Nie rozumie pan? Musia� si� nadzia� na jak�� gigantyczn�, zdradliw� fal�. - Bzdury pan pleciesz. Id� pan do swojej kabiny. Nie chc� ogl�da� pa�skiej g�by do czasu zawini�cia do portu. Church, niezdecydowany, sta� przez chwil� zaciskaj�c pi�ci. Potem, doszed�szy do wniosku, �e dalsza dyskusja z Worleyem to strata czasu, rozlu�ni� powoli d�onie. Odwr�ci� si� i wyszed� bez s�owa ze ster�wki. Znalaz�szy si� na pok�adzie przystan�� i spojrza� przed dzi�b. Powierzchnia morza sprawia�a zwodniczo spokojne wra�enie. Wysoko�� fal zmniejszy�a si� do dziesi�ciu st�p i masy wody nie przelewa�y si� ju� przez pok�ad. Przeszed� na ruf� i stwierdzi�, �e kiedy statek unosi si� i opada na d�ugich, leniwych martwych falach, przewody rurowe doprowadzaj�ce par� do wyci�garek i sprz�tu pomocniczego ocieraj� si� o nadburcia. Nast�pnie zszed� na d� i zlustrowa� dwie �adownie rudy przesuwaj�c snop �wiat�a latarki po zainstalowanych tam masywnych stemplach i podporach, kt�re mia�y uniemo�liwi� przesuwanie si� �adunku magnezu. J�cza�y i trzeszcza�y z wysi�ku, ale sprawia�y solidne wra�enie. Nie zauwa�y� �adnych �lad�w rozsypywania si� rudy na skutek przechy��w statku. Cho� dr�czy� go wci�� dziwny niepok�j, by� tak zm�czony, �e z najwi�ksz� rado�ci� poszed�by do swojej kajuty, zagrzeba� si� w koi, zamkn�� z rozkosz� oczy i zapomnia� o wszystkich problemach. Musia� zmobilizowa� ca�� si�� woli, by nie ulec tej pokusie. Jeszcze tylko inspekcja znajduj�cej si� w dole maszynowni. Trzeba sprawdzi�, czy nie zg�aszano czasem podniesienia si� poziomu wody w z�zach. Nie. Wynik obchodu zdawa� si� uzasadnia� wiar�, jak� Worley pok�ada� w Cyklopie. Gdy szed� korytarzem w kierunku mesy oficerskiej na fili�ank� kawy, otworzy�y si� drzwi kabiny, a wychodz�cy z nich ameryka�ski konsul generalny w Brazylii, Alfred Gottschalk, zatrzyma� si� na chwil� w progu m�wi�c co� do osoby znajduj�cej si� w �rodku. Church zerkn�� Gottschalkowi przez rami� i zobaczy�, jak lekarz okr�towy pochyla si� nad wyci�gni�tym na koi m�czyzn�. Twarz pacjenta sprawia�a wra�enie znu�onej i po��k�ej - jej m�ode rysy zdecydowanie kontrastowa�y z siwizn� g�stej szopy w�os�w nad czo�em. Otwarte oczy odbija�y strach pomieszany z cierpieniem i udr�k�; by� to wzrok cz�owieka, kt�ry zbyt wiele ju� w �yciu widzia�. Scenka ta stanowi�a tylko kontynuacj� ca�ej serii dziwnych incydent�w, w jakie obfitowa� rejs Cyklopa. Pe�ni�c przed wyp�yni�ciem statku z Rio de Janeiro funkcj� oficera pok�adowego, Church zaobserwowa� wje�d�aj�c� do doku kolumn� samochod�w. Z limuzyny prowadzonej przez kierowc� wysiad� konsul generalny i kaza� wy�adowa� swoje kufry i walizy. Nast�pnie podni�s� g�ow� i uwa�nym spojrzeniem ogarn�� sylwetk� Cyklopa od prostopad�ego, niezgrabnego dziobu, do pe�nej gracji rufy przypominaj�cej kszta�tem kielich do szampana. Pomimo �e konsul by� przysadzisty, pulchny i wygl�da� niemal komicznie, emanowa�a z niego nieokre�lona aura w�a�ciwa osobie nawyk�ej do obracania si� w�r�d ludzi z najwy�szych szczebli w�adzy. Srebrzystoblond w�osy mia� przystrzy�one na prusk� mod��, a� za kr�tko. W�skie brwi niemal idealnie wsp�gra�y ze starannie przyci�tym w�sikiem. Drugim pojazdem w kolumnie by�a sanitarka. Church widzia�, jak wyci�gaj� z niej i wnosz� na pok�ad kogo� na noszach, poniewa� jednak twarz tego cz�owieka przykryta by�a g�st� siatk� przeciw moskitom, nie uda�o mu si� wypatrzy� rys�w. Chory nale�a� najwyra�niej do �wity konsula. Gottschalk jednak niewiele si� nim interesowa�, po�wi�caj�c ca�� sw� uwag� zamykaj�cej kolumn� ci�ar�wce marki Mack. Przypatrywa� si� z niepokojem, jak jeden z bom�w �adunkowych statku unosi w powietrze i opuszcza do �adowni dziobowej wielk�, pod�u�n� skrzyni�. Jak na zawo�anie na pok�adzie pojawi� si� Worley, by osobi�cie nadzorowa� operacj� uszczelniania luku. Kiedy dobieg�a ko�ca, przywita� Gottschalka i odprowadzi� do przydzielonej mu kabiny. Niemal natychmiast rzucono cumy, statek odbi� od nabrze�a i wyszed� w morze. Gottschalk odwr�ciwszy si� zobaczy� stoj�cego w korytarzu Churcha. Mru��c podejrzliwie oczy, wyszed� z kabiny i zamkn�� za sob� drzwi. - Mog� w czym� pom�c, poruczniku... - Church, sir. Ko�czy�em w�a�nie obch�d statku i szed�em do mesy oficerskiej na fili�ank� kawy. Dotrzyma mi pan towarzystwa? Przez twarz konsula generalnego przemkn�� ledwie dostrzegalny wyraz ulgi, a jego usta rozci�gn�y si� w u�miechu. - Z przyjemno�ci�. Nigdy nie potrafi� spa� d�u�ej ni� kilka godzin. �on� doprowadza to do sza�u. - Tym razem zosta�a w Rio? - Nie, wys�a�em j� przodem do naszego domu w Maryland. Zako�czy�em swoj� misj� w Brazylii. Reszt� mej s�u�by dla departamentu stanu mam nadziej� sp�dzi� w Waszyngtonie. Gottschalk wyda� si� Churchowi zbytnio nerwowy. Rzuca� ukradkowe spojrzenia w g�r� i w d� korytarza i bez przerwy przyk�ada� do ma�ych ust p��cienn� chusteczk�. W pewnej chwili uj�� Churcha za rami�. - Czy by�by pan tak uprzejmy, poruczniku, i zanim napijemy si� kawy, zaprowadzi� mnie do �adowni baga�owej? - Prosz� bardzo, sir, jak pan sobie �yczy - odpar� Church spogl�daj�c mu w oczy. - Dzi�kuj� - powiedzia� Gottschalk. - Chc� co� wyj�� z jednego z moich kufr�w. Je�li nawet Church uzna� to �yczenie za niezwyk�e, nie skomentowa� go ani s�owem. Skin�� po prostu g�ow� i ruszy� w kierunku dziobowej cz�ci statku, a ma�y, gruby konsul generalny posapuj�c podrepta� jego �ladem. Wspi�li si� na pok�ad i wkroczyli na pomost biegn�cy od pomieszcze� rufowych, pod nadbud�wk� mostka spoczywaj�c� niezgrabnie na szczudlastych podporach, do dziob�wki. Spomi�dzy dw�ch przednich maszt�w, kt�re wspiera�y a�urow� konstrukcj� ��cz�c� wysi�gnice do bunkrowania w�gla, s�czy�a si� niesamowita po�wiata zawieszonej tam latarni pozycyjnej odbijaj�c si� tajemniczym blaskiem w nadp�ywaj�cych leniwie falach. Zatrzymawszy si� przy luku Church odsun�� rygle i o�wietlaj�c drog� latark�, gestem wskaza� Gottschalkowi prowadz�c� w d� drabink�. Kiedy dotarli na dno �adowni, Church odszuka� kontakt i w��czy� g�rne o�wietlenie. Pomieszczenie zala�a nieziemsko ��ta po�wiata. Gottschalk przecisn�� si� obok Churcha i podszed� prosto do skrzyni zabezpieczonej �a�cuchami, kt�rych kra�cowe ogniwa przytwierdzono k��dkami do �rub oczkowych wkr�conych w pod�og� �adowni. Sta� tam d�u�sz� chwil� i w nabo�nym skupieniu wpatrywa� si� w skrzyni�, b��dz�c my�lami gdzie indziej. Church po raz pierwszy przygl�da� si� skrzyni z bliska. Na solidnych drewnianych �ciankach nie by�o �adnych oznacze�. W jego ocenie mierzy�a sobie dziewi�� st�p d�ugo�ci, trzy wysoko�ci i cztery szeroko�ci. Nie podejmowa� si� wysnuwa� przypuszcze� co do jej ci�aru, ale wiedzia�, �e wa�y sporo. Przypomnia� sobie, z jakim trudem windowano skrzyni� na pok�ad. Ciekawo�� wzi�a g�r� nad udawan� oboj�tno�ci�: - Wolno zapyta�, co jest w �rodku? Gottschalk nie odrywa� wzroku od skrzyni. - Znalezisko archeologiczne przewo�one do muzeum - odpar� wymijaj�co. - Musi by� cenne - sondowa� dalej Church. Gottschalk nie odpowiedzia�. Jego uwag� zaprz�tn�� jaki� szczeg� przy kraw�dzi wieka. Wydoby� z kieszeni okulary do czytania i spojrza� przez szk�a. R�ce mu dr�a�y, a cia�o zesztywnia�o. - Otwierano j�! - krzykn�� zduszonym g�osem. - Niemo�liwe - uspokoi� go Church. - Wierzch jest tak mocno doci�ni�ty �a�cuchami, �e ogniwa odcisn�y si� na kantach drewna. - Ale niech pan tu spojrzy - nie ust�powa� Gottschalk. - Wida� �lady po �omie w miejscach, gdzie podwa�ano wieko. - Te rysy powsta�y prawdopodobnie podczas zamykania skrzyni. - Nie by�o ich dwa dni temu, kiedy j� sprawdza�em - stwierdzi� stanowczo Gottschalk. - Majstrowa� przy niej kto� z waszej za�ogi. - Jest pan przewra�liwiony. Kto z cz�onk�w za�ogi mia�by si� interesowa� jakim� wykopaliskiem, kt�re musi wa�y� przynajmniej ze dwie tony? A poza tym, kto pr�cz pana dysponuje kluczem do k��dek? Gottschalk opad� na kolana i szarpn�� jedn� z k��dek. Kab��k zosta� mu w d�oni. Nie by� stalowy, lecz wystrugany z drewna. Na twarzy konsula malowa�o si� przera�enie. Jak zahipnotyzowany podni�s� si� powoli z kl�czek, rozejrza� dziko po �adowni i wykrztusi� jedno s�owo: - Zanona. Jakby s�owem tym wyzwoli� z�e moce, na nast�pne sze��dziesi�t sekund rozp�ta�o si� piek�o. Morderstwa dokonano tak szybko, �e Church sta� jak sparali�owany, a jego umys� nie nad��a� z przetwarzaniem tego, co rejestrowa�y oczy. Z mroku spowijaj�cego wierzch skrzyni wy�oni�a si� posta� m�czyzny. Nieznajomy mia� na sobie mundur marynarki wojennej, ale jego grube, proste w�osy, wydatne ko�ci policzkowe i uderzaj�co ciemne, pozbawione wyrazu oczy zdradza�y ras�, z kt�rej si� wywodzi�. Po�udniowoameryka�ski Indianin nie wydawszy najmniejszego odg�osu zatopi� podobne do dzidy drzewce w piersi Gottschalka, tak �e haczykowaty szpic wyszed� na stop� za �opatki nieszcz�nika. Konsul generalny nie upad� od razu. Odwr�ci� powoli g�ow� i popatrzy� na Churcha szeroko rozwartymi oczyma, jakby go nie poznaj�c. Pr�bowa� co� powiedzie�, ale z jego krtani nie wydoby�o si� nic poza bulgotliwym chrz�kni�ciem, po kt�rym krew buchn�a mu z ust i sp�yn�a na brod�. Gdy zacz�� osuwa� si� na ziemi�, Indianin opar� stop� na jego piersi i wyszarpn�� dzid�. Church nigdy przedtem nie widzia� zab�jcy. Indianin nie nale�a� do za�ogi Cyklopa i m�g� by� tylko pasa�erem na gap�. Jego br�zowa twarz nie zdradza�a �adnej wrogo�ci, �adnego gniewu ani nienawi�ci, nosi�a tylko nieodgadniony wyraz ca�kowitej pustki. Niemal nonszalancko pochwyci� dzid� i zeskoczy� cicho ze skrzyni. Church przygotowa� si� do odparcia ataku. Odskakuj�c w bok unikn�� zr�cznie pchni�cia w��czni� i cisn�� latark� w twarz napastnika. Metalowa tuba z mi�kkim pacni�ciem trafi�a w praw� stron� szcz�ki krusz�c ko�� i naruszaj�c kilka z�b�w. W tym samym momencie Church wyprowadzi� cios pi�ci�, mierz�c w krta� Indianina. Dzida upad�a na pok�ad, a Church porwa� natychmiast drzewce z ziemi i uni�s� je nad g�ow�. Nagle w �adowni wszystko zawirowa�o i Churcha poch�on�a ca�kowicie walka o zachowanie r�wnowagi na przechylonym pod k�tem blisko sze��dziesi�ciu stopni pok�adzie. Ci�gni�ty si�� grawitacji zdo�a� jako� utrzyma� si� na nogach i zbieg� w d� zatrzymuj�c si� na silnie pochylonej grodzi dziobowej. Bezw�adne cia�o Indianina sturla�o si� w �lad za nim i znieruchomia�o u jego st�p, a Church, sparali�owany zgroz�, patrzy� bezsilnie, jak skrzynia, uwolniwszy si� z mocuj�cych j�, nie zabezpieczonych k��dkami �a�cuch�w, zsuwa si� z impetem po pok�adzie, mia�d�y czerwonosk�rego, a jego nogi przygniata do stalowej �ciany. Na skutek wstrz�su wieko skrzyni zsun�o si� do po�owy, ods�aniaj�c jej zawarto��. Church skierowa� tam p�przytomny wzrok. Nieprawdopodobny widok, kt�ry ukaza� si� jego oczom w migotliwym �wietle przygasaj�cych i ponownie rozpalaj�cych si� lamp, by� ostatnim obrazem, jaki utrwali� si� w jego m�zgu w ci�gu u�amk�w sekund dziel�cych go od �mierci. Kapitan Worley, kt�ry znajdowa� si� w tym czasie w ster�wce, by� �wiadkiem wzbudzaj�cego jeszcze wi�ksz� groz� widoku. Wydawa�o si�, �e Cyklop run�� nagle w bezdenn� dziur�. Jego dzi�b zanurkowa� ostro w ogromn� dolin� mi�dzy falami, rufa unios�a si� stromo w powietrze i �ruby znalaz�y si� nad powierzchni� wody. �wiat�a pozycyjne statku odbija�y si� w czarnej �cianie kipieli, kt�ra w zalegaj�cym mroku d�wiga�a si� w g�r� przes�aniaj�c gwiazdy. G��boko w trzewiach �adowni rozleg� si� z�owieszczy rumor brzmieniem i skutkami przypominaj�cy trz�sienie ziemi i ca�y statek, od dziobu po ruf�, zadygota�. Worley nie mia� nawet czasu, by wykrzycze� s�owa ostrze�enia, kt�re przemkn�y mu przez my�l. Podpory puszcza�y i przesuwaj�ce si� zwa�y rudy magnezu zwi�ksza�y p�d, z jakim Cyklop wali� si� w przepa��. Oniemia�y ze zgrozy sternik gapi� si� przez prawy iluminator mostka, jak pot�na kolumna wysoko�ci dziesi�ciopi�trowego budynku p�dzi na nich z rykiem z szybko�ci� lawiny. G�rna po�owa fali za�ama�a si� i podwin�a. Miliony ton wody run�y z impetem na przedni� cz�� statku zalewaj�c ca�kowicie dzi�b i nadbud�wk�. Drzwi na obu skrzyd�ach mostka posz�y w drzazgi i woda wdar�a si� do ster�wki. Worley trzyma� si� kurczowo por�czy, a jego sparali�owany umys� nie by� zdolny do wyobra�enia sobie tego, co nieuchronne. Fala przewali�a si� przez statek. P�k�y stalowe belki i ca�a sekcja dziobowa skr�ci�a si�, a kil spaczy�. �ywio� oddar� solidnie nitowane p�yty poszycia kad�uba, jakby by�y z papieru. Pod niewyobra�alnym naporem fali Cyklop zanurkowa� jeszcze g��biej. Jego �ruby znowu zacz�y m��ci� wod� pchaj�c statek w wyczekuj�c� otch�a�. Cyklop nie m�g� ju� wyp�yn��. Zanurza� si� coraz g��biej i g��biej, a� w ko�cu jego poharatany kad�ub z uwi�zionymi w nim lud�mi osiad� na niespokojnych piaskach morskiego dna, a miejsce jego ostatniego spoczynku znaczy�o tylko stado zdezorientowanych mew. CZʌ� I Prosperteer ROZDZIA� I 10 pa�dziernika 1989 Key West, Floryda Sterowiec unosi� si� nieruchomo w tropikalnym skwarze, spokojny i cichy niczym ryba zawieszona w akwarium. Balansowa� prawie niezauwa�alnie na pojedynczym kole podwozia tr�caj�c delikatnie dziobem ��ty maszt cumowniczy. By� to stary, wys�u�ony statek powietrzny; srebrzysta niegdy� pow�oka pomarszczy�a si�, wyblak�a i nosi�a �lady cz�stego latania. Zawieszona pod brzuchem gondola nawigacyjna mia�a archaiczny, ��dkowaty kszta�t, a jej szklane okienka po��k�y ze staro�ci. Tylko dwa 200-konne silniki Wright Whirlwind, kt�rym przywr�cono pieczo�owicie stan pierwotny, sprawia�y wra�enie nowych. W odr�nieniu od swych m�odszych siostrzanych statk�w przemierzaj�cych pracowicie przestworza nad stadionami futbolowymi, sterowiec mia� gazoszczeln� pow�ok� wykonan� nie z powlekanego gum� poliestru, lecz z aluminium ��czonego szwami nit�w, obci�gni�tego na szkielecie sk�adaj�cym si� z dwunastu okr�g�ych wr�g, co upodabnia�o go do ryby. Jego cygarowaty kad�ub mierzy� sobie 149 st�p d�ugo�ci i mie�ci� 200 000 st�p sze�ciennych helu, a je�li dziobu nie atakowa�y �adne przeciwne wiatry, potrafi� dr��y� chmury z szybko�ci� sze��dziesi�ciu dw�ch mil na godzin�. Nosi� oryginalne oznaczenie ZMC-2 - Zeppelin Metal Clad - zosta� zbudowany w Detroit i przekazany Marynarce Wojennej Stan�w Zjednoczonych w roku 1929. W odr�nieniu od wi�kszo�ci statk�w powietrznych wyposa�onych zazwyczaj w cztery masywne p�etwy stabilizacyjne, z jego sto�kowatej rufy stercza�o a� osiem mniejszych p�etw. B�d�c w swoim czasie konstrukcj� nowoczesn� pe�ni� nieprzerwan� i niezawodn� s�u�b� a� do roku 1942, kiedy to zosta� zdemontowany i zapomniany. Przez czterdzie�ci siedem lat ZMC-2 przele�a� w nie u�ywanym hangarze przy pasie startowym opuszczonej bazy lotnictwa marynarki wojennej w pobli�u Key West na Florydzie. Potem, w roku 1988, rz�d odsprzeda� ten teren kierowanej przez bogatego wydawc� Raymonda LeBarona sp�ce kapita�owej, kt�ra zamierza�a zbudowa� tutaj kompleks wypoczynkowy. Wkr�tce po przybyciu z siedziby swej korporacji w Chicago na inspekcj� �wie�o nabytej bazy marynarki wojennej, LeBaron natkn�� si� na zakurzone i skorodowane szcz�tki ZMC2. Zaintrygowany, z my�l� o reklamie poleci� zmontowa� na powr�t star�, l�ejsz� od powietrza machin� lataj�c� i odremontowa� silniki. Na burcie kad�uba ogromnymi czarnymi literami wymalowano na jego polecenie nazw� Prosperteer, b�d�c� jednocze�nie tytu�em magazynu dla biznesmen�w stanowi�cego podstaw� finansowego imperium LeBarona. Nast�pnie LeBaron nauczy� si� lata� Prosperteerem. Potrafi� okie�zna� narowisty statek i opanowa� do perfekcji sztuk� dokonywania nieustannych korekt kursu. By�y one niezb�dne podczas rejsu dla utrzymania sta�ych parametr�w lotu w kapry�nym wietrze. Na pok�adzie nie by�o autopilota, kt�ry zwalnia�by od uci��liwego opuszczania dziobu podczas nag�ych podmuch�w i podrywania go, kiedy wiatr zel�a�. Stateczno�� machiny ulega�a znacznym wahaniom w zale�no�ci od warunk�w atmosferycznych. Pozosta�o�ci po drobnym kapu�niaczku mog�y zwi�kszy� ci�ar ogromnej pow�oki sterowca o setki funt�w, pogarszaj�c jego lotno��, natomiast suche powietrze nap�ywaj�ce z p�nocnego zachodu zmusza�o pilota do poskramiania zap�d�w statku usi�uj�cego si� wznie�� na niepo��dan� wysoko��. LeBaron wy�ywa� si� w tej pr�bie si�. Rado�� z trafnego przewidzenia nastroj�w antycznego gazowego balonu i ze zmagania si� z jego aerodynamicznymi narowami daleko przewy�sza�a wszelk� satysfakcj�, jak� czerpa� z pilotowania kt�regokolwiek z pi�ciu odrzutowc�w nale��cych do jego korporacji. Przy lada okazji wymyka� si� z sali konferencyjnej i jecha� do Key West, by w��czy� si� po karaibskich wyspach. Prosperteer sta� si� wkr�tce zwyk�ym widokiem nad Wyspami Bahama. Miejscowi robotnicy z plantacji trzciny cukrowej spogl�daj�cy w g�r� na sterowiec szybko ochrzcili go mianem "ma�ej �winki biegn�cej do ty�u". LeBaron jednak, podobnie jak wi�kszo�� przedsi�biorc�w z elity w�adzy, by� duchem niespokojnym i lubi� stawia� czo�o wci�� nowym wyzwaniom. Tote� po blisko roku jego zainteresowanie sterowcem zacz�o s�abn��. Pewnego wieczora w nadmorskim barze pozna� niejakiego Bucka Caesara, kt�ry kierowa� firm� ratownictwa przybrze�nego o pompatycznej nazwie "Przedsi�biorstwo Sztuki Egzotycznej, Inc.". Po kilku kolejkach rumu z lodem Caesar wypowiedzia� w rozmowie to magiczne s�owo, kt�re od pi�ciu tysi�cy lat rozpala do szale�stwa ludzkie umys�y i sta�o si� prawdopodobnie �r�d�em wi�kszych nieszcz�� ni� po�owa stoczonych dot�d wojen: skarb. Po wys�uchaniu barwnych opowie�ci Caesara o dziesi�tkach hiszpa�skich galeon�w spoczywaj�cych pod wodami Karaib�w, o �adunkach z�ota i srebra przemieszanego z koralami, na haczyk da� si� z�apa� nawet taki rekin finansowy z �y�k� do interesu, jak LeBaron. U�ciskiem d�oni przypiecz�towali sp�k�. Od�y�o zainteresowanie LeBarona Prosperteerem. Sterowiec nadawa� si� idealnie do lokalizowania z powietrza prawdopodobnego umiejscowienia wrak�w. Samoloty lata�y zbyt szybko, by prowadzi� z nich rozpoznanie z powietrza, natomiast czas lotu helikopter�w by� ograniczony, a podmuch �opatek wirnik�w wzburza� powierzchni� morza. Sterowiec m�g� utrzymywa� si� w powietrzu przez dwa dni i przemieszcza� w spacerowym tempie. Z wysoko�ci czterystu st�p bystre oko by�o w stanie wypatrzy� regularne zarysy obiekt�w, kt�re spoczywa�y sto st�p pod powierzchni� spokojnego i przejrzystego morza. Kiedy dziesi�cioosobowa obs�uga naziemna zebra�a si� wok� Prosperteera i przyst�pi�a do kontroli przedstartowej sterowca, nad Florida Straits wstawa� �wit. Promienie wschodz�cego s�o�ca pad�y na pokryt� porann� ros� ogromn� pow�ok�, kt�ra zal�ni�a w nich jak mydlana ba�ka. Sterowiec spoczywa� po�rodku pasa startowego. W rozleg�ych p�kni�ciach betonowej nawierzchni lotniska pieni�y si� bujnie chwasty. Od cie�niny powia�a lekka bryza i statek ustawi� si� p�katym dziobem w stron� masztu cumowniczego. Wi�kszo�� obs�ugi naziemnej stanowili m�odzi ludzie opaleni na br�z, ubrani w najprzer�niejszego kroju szorty, k�piel�wki i kr�tkie drelichowe spodenki. Ledwie rzucili okiem na limuzyn� marki Cadillac, kt�ra podjecha�a pasem startowym i zatrzyma�a si� przy wielkiej ci�ar�wce spe�niaj�cej rol� ruchomego warsztatu naprawczego sterowca, a jednocze�nie biura szefa za�ogi i centrum ��czno�ci. Szofer otworzy� drzwiczki i z tylnego siedzenia wygramoli� si� LeBaron, a za nim Buck Caesar, kt�ry natychmiast ruszy� w kierunku gondoli sterowca taszcz�c pod pach� zw�j map nawigacyjnych. LeBaron, z wygl�du zadbany i zdrowy sze��dziesi�ciopi�ciolatek, swoim wzrostem - sze�� st�p i siedem cali - g�rowa� nad wszystkimi obecnymi. Mia� jasnoorzechowe oczy, starannie przyczesane siwiej�ce w�osy i nieobecne, zaabsorbowane spojrzenie cz�owieka wybiegaj�cego my�lami na kilka godzin do przodu. Schyli� si� i przez chwil� m�wi� co� do atrakcyjnej kobiety, kt�ra wychyla�a si� z samochodu. Poca�owa� j� lekko w policzek, zatrzasn�� drzwiczki i ruszy� powoli w stron� Prosperteera. Szef obs�ugi naziemnej, zaaferowany m�czyzna w nieskazitelnie bia�ym fartuchu, podszed� do LeBarona i u�cisn�� jego wyci�gni�t� r�k�. - Zbiorniki paliwa pe�ne, panie LeBaron. Test przedstartowy zako�czony. - Jak ze sterowno�ci�? - Pow�oka jest wilgotna. B�dziecie musieli wzi�� poprawk� na dodatkowe pi��set funt�w. LeBaron pokiwa� ze zrozumieniem g�ow�. - Straci na wadze w cieple dnia. - Stery nie reaguj� z nale�yt� czu�o�ci�. Liny steru wysoko�ci lekko skorodowa�y, kaza�em je wymieni�. - Co z pogod�? - Przez wi�kszo�� dnia rzadkie chmury na niskim pu�apie. Ma�e prawdopodobie�stwo opad�w. W tamt� stron� b�dziecie lecieli pod po�udniowo-wschodni wiatr wiej�cy z szybko�ci� pi�ciu mil na godzin�. - I wiatr w �agle w drodze powrotnej. To mi odpowiada. - Ta sama cz�stotliwo�� radiowa co w poprzednim locie? - Tak, co p� godziny b�dziemy zg�aszali nasz� pozycj� i warunki lotu na otwartym kanale. Je�li zlokalizujemy obiecuj�cy obiekt, zameldujemy o tym kodem. Szef za�ogi skin�� g�ow�. - Zrozumia�em. Nie przed�u�aj�c rozmowy, LeBaron wspi�� si� po drabince do gondoli i usadowi� w fotelu pilota. Obok usiad� drugi pilot, Joe Cavilla, sze��dziesi�cioletni, ponury go�� o chmurnym spojrzeniu, kt�ry poza ziewaniem i kichaniem z rzadka otwiera� usta. Jego rodzina przyby�a do Ameryki z Brazylii, kiedy mia� szesna�cie lat. Wkr�tce potem zaci�gn�� si� do marynarki wojennej. Lata� na sterowcach do chwili formalnego rozwi�zania, w roku 1964, ostatniego dywizjonu tych lataj�cych statk�w. Cavilla wyr�s� pewnego dnia jak spod ziemi, zaimponowa� LeBaronowi swoj� wiedz� o sterowcach i zosta� zaanga�owany. Trzecim cz�onkiem za�ogi by� Buck Caesar, m�czyzna w �rednim wieku, z cer� jak sk�ra wo�u i wiecznie przylepionym do warg u�mieszkiem. Twarz mia� �agodn�, ale spojrzenie przebieg�e i budow� boksera. Siedzia� zgarbiony przy ma�ym stoliku ze wzrokiem zatopionym w mapach, wykre�laj�c seri� kwadrat�w w pobli�u sektora Kana�u Bahamskiego. LeBaron uruchomi� silniki i z rur wydechowych buchn�� b��kitny dym. Ludzie z obs�ugi naziemnej odczepili od gondoli grona brezentowych work�w ze �rutem balastowym. Jeden z pracownik�w, w gwarze zwany �owc� motyli, podni�s� w g�r� d�ug� tyczk� z przywi�zanym na ko�cu r�kawem lotniskowym, �eby pilot m�g� dok�adnie okre�li� kierunek wiatru. LeBaron da� znak r�k� szefowi obs�ugi. Spod ko�a podwozia wyszarpni�to drewniany klin, od masztu cumowniczego odczepiono sprz�gacz dziobowy, a ludzie trzymaj�cy liny przytwierdzone do nosa sterowca poci�gn�li za nie i pu�cili. Kiedy uwolniona machina oderwa�a si� od masztu, LeBaron otworzy� przepustnice i obr�ci� wielkie ko�o steru wysoko�ci znajduj�ce si� obok jego fotela. Prosperteer zadar� sw�j nos klowna pod k�tem pi��dziesi�ciu stopni i powoli wzbi� si� w przestworza. Ludzie z obs�ugi naziemnej patrzyli za nim, dop�ki nie znik� im z oczu nad zielonob��kitnymi wodami cie�niny. Potem ich uwag� przyci�gn�� na kr�tko niewyra�ny zarys kobiecej sylwetki za przydymionymi szybami limuzyny. Jessie LeBaron podziela�a m�owsk� pasj� do romantycznych przyg�d, ale by�a typem kobiety zdyscyplinowanej, przedk�adaj�cej organizowanie bal�w na cele dobroczynne i zak�adanie politycznych fundacji nad czasoch�onne uganianie si� za skarbami, kt�rych istnienie sta�o pod wielkim znakiem zapytania. Tryskaj�ca energi� i pe�na temperamentu, dysponuj�ca ca�ym repertuarem u�miech�w na ka�d� okazj�, wygl�da�a na jakie� trzydzie�ci siedem lat, chocia� od jej pi��dziesi�tych urodzin min�o ju� dobre sze�� miesi�cy. Jessie by�a nieco przysadzista, ale figur� mia�a proporcjonaln�, cer� g�adk� jak jedwab, a w�osom pozwala�a zachowa� naturalny szpakowaty odcie�. Jej wielkie i ciemne oczy nie nosi�y �ladu pustki, kt�ry cz�sto bywa skutkiem operacji plastycznej. Kiedy sterowiec ju� zupe�nie znikn�� jej z oczu, zwr�ci�a si� przez interkom do kierowcy limuzyny: - Angelo, prosz� mnie odwie�� z powrotem do hotelu. Szofer, ponury Kuba�czyk o rysach jak z matrycy znaczka pocztowego, przytkn�� dwa palce do daszka s�u�bowej czapki i skin�� g�ow�. Ludzie z obs�ugi naziemnej odprowadzali wzrokiem cadillaca, kt�ry wykr�ci� i wyjecha� przez bram� g��wn�. Potem kto� pobieg� po pi�k� do siatk�wki. Wykre�lili szybko linie boiska i rozci�gn�li siatk�. Przeprowadzili losowanie stron i zacz�li odbija� pi�k�, �eby zabi� jako� nud� oczekiwania. W klimatyzowanym wn�trzu ci�ar�wki szef obs�ugi naziemnej i radiooperator przyjmowali meldunki ze sterowca i potwierdzali ich odbi�r. LeBaron nawi�zywa� ��czno�� punktualnie co trzydzie�ci minut z marginesem nie przekraczaj�cym nigdy kilku sekund i za ka�dym razem podawa� swoj� przybli�on� pozycje, zg�asza� wszelkie zmiany pogody i wylicza� jednostki p�ywaj�ce, nad kt�rymi akurat przelatywa�. I nagle, o wp� do trzeciej po po�udniu, meldunki przesta�y nap�ywa�. Radiooperator usi�owa� wywo�a� Prosperteera, ale bez rezultatu. Wybi�a i min�a pi�ta po po�udniu, a sterowiec milcza�. Zm�czeni ludzie z obs�ugi naziemnej przerwali gr� i st�oczyli si� przy drzwiach kabiny ��czno�ci. Czu�o si� narastaj�cy niepok�j. O sz�stej wieczorem, kiedy nad morzem nie by�o �ladu sterowca, szef obs�ugi naziemnej powiadomi� Stra� Przybrze�n�. Raymond LeBaron i pozostali cz�onkowie za�ogi Prosperteera zagin�li podczas wyprawy, kt�rej cel wykracza� daleko poza zwyczajne poszukiwanie skarb�w. Ale w owym czasie nikt jeszcze nie zna� ani nie domy�la� si� prawdy. ROZDZIA� 2 Dziesi�� dni p�niej prezydent Stan�w Zjednoczonych patrzy� w zadumie przez okno swojej limuzyny na przesuwaj�cy si� za szyb� krajobraz i b�bni� machinalnie palcami o kolano. Jego oczy nie rejestrowa�y malowniczych posiad�o�ci wyrastaj�cych po�r�d ��k Potomacu w stanie Maryland. Ledwie zwraca� uwag� na po�yskuj�c� w s�o�cu sier�� czystej krwi koni snuj�cych si� po pag�rkowatych pastwiskach. Jego my�li kr��y�y wok� dziwnych wypadk�w, kt�re niespodzianie zaprowadzi�y go do Bia�ego Domu. Sprawowa� wcze�niej funkcj� wiceprezydenta, a na najwy�szy urz�d w pa�stwie zosta� zaprzysi�ony, kiedy jego poprzednikowi udowodniono chorob� psychiczn� i zmuszono go do rezygnacji. �rodki masowego przekazu wspania�omy�lnie nie wszcz�y �ledztwa na szerok� skal�. Przeprowadzono, rzecz jasna, rutynowe wywiady z rzecznikami Bia�ego Domu, liderami Kongresu i znanymi psychiatrami, ale nie wysz�o na jaw nic, co nasuwa�oby my�l o intrydze b�d� spisku. By�y prezydent opu�ci� Waszyngton i zaszy� si� na swej farmie w Nowym Meksyku, darzony nadal ogromn� sympati� opinii publicznej, a prawd� zna�a zaledwie garstka wtajemniczonych. Cz�owiek, kt�ry sta� teraz na czele pa�stwa, by� m�czyzn� energicznym, mia� nieco ponad sze�� st�p wzrostu i wa�y� dobre dwie�cie funt�w. Jego zdecydowane rysy podkre�la�a kwadratowa szcz�ka i brwi �ci�gni�te zazwyczaj w pe�en skupienia mars. Jakby na przek�r temu intensywnie szare oczy stawa�y si� czasem zwodniczo przejrzyste. Siwe w�osy mia� zawsze starannie uczesane z przedzia�kiem po prawej stronie jak u bankiera z Kansas. W oczach opinii publicznej nie uchodzi� za przystojnego ani b�yskotliwego, ale mia� ujmuj�cy styl bycia i du�o wdzi�ku. Chocia� by� zawodowym politykiem, postrzega� rz�d w pewnym sensie naiwnie, jako gigantyczn� dru�yn�, a siebie jako kieruj�cego jej gr� trenera. Powszechnie ceniono go za zdolno�ci przyw�dcze. Jego ministrowie i najbli�si wsp�pracownicy mieli g�ow� na karku i bardziej zale�a�o im na �cis�ej wsp�pracy z Kongresem ni� na zjednywaniu sobie �yczliwo�ci rozmaitych karierowicz�w. Kiedy prowadz�cy samoch�d funkcjonariusz tajnych s�u�b przyhamowa� i skr�ci� z River Road North w wielk� kamienn� bram� w ogrodzeniu z bia�ych sztachet, uwaga prezydenta zacz�a si� z wolna skupia� na lokalnej scenerii. Z wartowni przy wje�dzie wyszli umundurowany stra�nik oraz agent tajnych s�u�b w nieod��cznych okularach przeciws�onecznych i garniturze. Zajrzeli tylko do wn�trza samochodu i skin�li g�owami na znak, �e rozpoznaj� pasa�era. - Szef jedzie - rzuci� agent do ma�ego radionadajnika, kt�ry nosi� na r�ce jak zegarek. Limuzyna potoczy�a si� wolno kolistym podjazdem Kongresowego Klubu Rekreacyjnego, min�a korty tenisowe po lewej, zat�oczone kibicuj�cymi �onami cz�onk�w, i wyhamowa�a p�ynnie pod portykiem budynku klubowego. Do samochodu podszed� trener, Elmer Hoskins, i otworzy� drzwiczki. - Chyba dobry dzie� na golfa, panie prezydencie. - Nie wypad�bym gorzej nawet stoj�c po kolana w �niegu - odpar� z u�miechem prezydent. - Osobi�cie nie mia�bym nic przeciwko zaliczeniu jakich� osiemdziesi�ciu paru punkt�w. - Ja r�wnie� nie - przyzna� prezydent skr�caj�c za Hoskinsem za naro�nik budynku klubowego i kieruj�c si� do biura kierownika klubu. - Od chwili wprowadzenia si� do Gabinetu Owalnego moja norma pogorszy�a si� o pi�� uderze�. - To i tak nie�le, jak na kogo�, kto grywa tylko raz w tygodniu. - Zwa�ywszy w dodatku, �e coraz trudniej skoncentrowa� si� na grze. Podszed� kierownik klubu i u�cisn�� r�k� prezydenta. - Reggie czeka na pana z kijami na pierwszym wzg�rku. Prezydent skin�� g�ow�, wsiedli do w�zka golfowego i �cie�k� biegn�c� naoko�o wielkiego stawu pojechali w kierunku jednego z najd�u�szych p�l golfowych w kraju. Reggie Salazar, niski, �ylasty Latynos, sta� oparty o ogromn�, si�gaj�c� mu do piersi sk�rzan� torb� wypchan� golfowymi kijami. Wygl�d Salazara m�g� wprowadzi� w b��d. Niczym ma�y andyjski juczny osio�ek, potrafi�, nawet si� nie zasapawszy i nie uroniwszy kropli potu, taszczy� pi��dziesi�ciofuntow� torb� kij�w z metalowymi g��wkami przez osiemna�cie kolejnych do�k�w. B�d�c zaledwie trzynastoletnim ch�opcem, trzydzie�ci mil przez P�wysep Kalifornijski a� do San Diego ni�s� na r�kach swoj� schorowan� matk�, d�wigaj�c jednocze�nie w noside�ku przytroczonym do plec�w trzyletni� siostrzyczk�. Po og�oszeniu w 1985 amnestii dla nielegalnych imigrant�w, zacz�� nosi� sprz�t na polach golfowych, zyskuj�c sobie z czasem w�r�d do�wiadczonych graczy opini� �wietnego fachowca. By� geniuszem w ocenie rytmu pola. Utrzymywa�, �e przemawia ono do niego, i rzeczywi�cie potrafi� bezb��dnie dobra� w�a�ciwy kij do trudnego uderzenia. Salazar by� do tego filozofem i cz�owiekiem obdarzonym inteligencj�, a repertuaru powiedzonek m�g� mu pozazdro�ci� sam Casey Stengel. Prezydent �ci�gn�� go na kongresowe pole golfowe przed pi�ciu laty i zd��yli si� ju� zaprzyja�ni�. Salazar ubiera� si� zawsze jak robotnik rolny - drelichowe spodnie, koszula w krat�, gumowce i ranczerski s�omkowy kapelusz z szerokim rondem. To by� jego znak firmowy. - Saludos, panie prezydencie - pozdrowi� przybysza spogl�daj�c na� ciemnymi jak ziarnka kawy oczyma. W jego angielszczy�nie pobrzmiewa�y wyra�ne wp�ywy j�zyka hiszpa�skiego. - B�dzie pan szed� pieszo, czy jecha� w�zkiem? Prezydent u�cisn�� wyci�gni�t� r�k� Salazara. - Chcia�bym za�y� troch� ruchu, a wi�c przejd�my si� kawa�ek, a ostatnie dziewi�� do�k�w przejad�. Rozpocz�� gr� posy�aj�c g�rn� pi�k� �agodnym hakiem, tak �e zatrzyma�a si� 180 jard�w dalej, w pobli�u granicy toru. W miar� jak schodzi� z pierwszego wzg�rka, problemy kierowania krajem odp�ywa�y na dalszy plan, a on koncentrowa� si� na obmy�laniu kolejnego uderzenia. Gra� w milczeniu, dop�ki lekkim ruchem kija nie umie�ci� pi�ki w do�ku nie przekraczaj�c przeci�tnej liczby uderze�. Wtedy odpr�y� si� i odda� Salazarowi sw�j kij. - No, Reggie, jak by� mi radzi� wzi�� wzg�rze Kapitelu? - Za du�o czarnych mr�wek - odpar� Salazar rozci�gaj�c usta w u�miechu. - Czarnych mr�wek? - Tych, co nosz� czarne garnitury i biegaj� jak mr�wki. Zapisuj� tylko papier i du�o gadaj�. Ja bym wyda� prawo, �e wolno si� im spotyka� tylko co drugi rok. W ten spos�b mniej by by�o zamieszania. Prezydent roze�mia� si�. - Wydaje mi si�, �e temu pomys�owi przyklasn�oby co najmniej dwie�cie milion�w wyborc�w. Zapuszczali si� coraz g��biej w g��b pola golfowego, a ich �ladem, w dyskretnej odleg�o�ci, posuwa�o si� dw�ch jad�cych w�zkiem agent�w tajnych s�u�b, natomiast co najmniej tuzin innych w�szy�o po obrze�ach pola. Prezydentowi dobrze sz�o, podtrzymywa� wi�c rozmow�. Kiedy wyj�li pi�k� z do�ka w dziewi�tym sektorze, wynik wynosi� ju� trzydzie�ci dziewi��. Uzna� to za wystarczaj�cy pow�d do dumy. - Zr�bmy sobie odpoczynek przed atakiem na ostatni� dziewi�tk� - powiedzia�. - Uczcz� to piwem. Napijesz si� ze mn�? - Dzi�kuj�, ale nie, prosz� pana. Przez ten czas oczyszcz� z trawy i ziemi pa�skie kije. Prezydent odda� mu kij, kt�rego ostatnio u�ywa�. - Jak chcesz. Ale nie wykr�cisz si� od drinka, kiedy sko�czymy osiemnastk�. Salazar rozpromieni� si� jak latarnia morska. - To b�dzie dla mnie zaszczyt, panie prezydencie - powiedzia� i oddali� si� truchtem w kierunku baraku dla obs�ugi. Dwadzie�cia minut p�niej, po odebraniu telefonu od swego szefa personelu i wychyleniu butelki piwa, prezydent wyszed� z budynku klubowego i wr�ci� do dziesi�tego sektora, gdzie czeka� ju� Salazar rozwalony na siedzeniu w�zka golfowego, ze zsuni�tym nisko na oczy szerokoskrzyd�ym, s�omkowym kapeluszem. Jego r�ce lu�no ujmowa�y kierownic�, a na d�oniach mia� teraz sk�rkowe r�kawice robocze. - No, zobaczymy, czy uda mi si� przekroczy� osiemdziesi�t - powiedzia� prezydent. B�ysk w oku zdradza� jego cich� nadziej� na niez�y rezultat gry. Salazar poda� mu bez s�owa pierwszy kij. Prezydent wzi�� go i obejrza� zdziwiony. - To bliski do�ek. Nie uwa�asz, �e spraw� za�atwi�aby tr�jka? Salazar, zapatrzony na pole, pokr�ci� w milczeniu g�ow�. Nie wida� by�o wyrazu jego twarzy skrytej pod kapeluszem. - Ty wiesz najlepiej - powiedzia� ugodowo prezydent. Podszed� do pi�ki, poprawi� chwyt na r�czce kija, wygi�� si� do uderzenia zza plec�w i opu�ci� z gracj� g�ow�, ale cios wyprowadzi� raczej niezgrabnie. Pi�ka poszybowa�a prosto nad torem i wyl�dowa�a w znacznej odleg�o�ci za sektorem, w kt�rym powinna by�a upa��. Prezydent wsun�� sobie kij pod pach� i z wyrazem zak�opotania na twarzy zaj�� miejsce na siedzeniu elektrycznego w�zka. - Po raz pierwszy si� zdarza, �e podajesz mi niew�a�ciwy kij. Salazar nie odpowiedzia�. Nacisn�� peda� gazu i skierowa� w�zek w stron� sektora dziesi�tego. Mniej wi�cej w po�owie toru wyci�gn�� r�k� i na p�ce deski rozdzielczej przed prezydentem po�o�y� ma�� paczuszk�. - Wzi��e� kanapki, na wypadek gdyby� zg�odnia�? - zapyta� �yczliwie prezydent. - Nie, sir, to bomba. Brwi prezydenta drgn�y z irytacji. - To g�upi �art, Reggie... S�owa uwi�z�y mu nagle w krtani, bo s�omkowy kapelusz uni�s� si� i prezydent stwierdzi�, �e patrzy w b��kitne oczy zupe�nie mu obcego cz�owieka. ROZDZIA� 3 - Prosz� trzyma� r�ce tak jak teraz - poleci� obcy konwersacyjnym tonem. - Wiem o um�wionych gestach, kt�rymi ma pan alarmowa� ludzi z tajnych s�u�b, gdyby pa�skie �ycie znalaz�o si� w niebezpiecze�stwie. Prezydent siedzia� jak s�up soli nie wierz�c w�asnym uszom, bardziej zaciekawiony ni� przestraszony. Z pocz�tku nie m�g� doby� z siebie g�osu, dobra� w�a�ciwych s��w. Nie odrywa� oczu od paczuszki. - Idiotyzm - wydusi� z siebie w ko�cu. - Nie po�yjesz pan dostatecznie d�ugo, �eby si� nacieszy� swoim czynem. - To nie jest zamach na �ycie. Je�li b�dzie pan post�powa� zgodnie z moimi instrukcjami, nie stanie si� panu krzywda. Akceptuje pan taki uk�ad? - Trzeba przyzna�, �e masz pan tupet. Nieznajomy pu�ci� t� uwag� mimo uszu i m�wi� dalej tonem nauczyciela recytuj�cego szkolny regulamin. - Bomba jest typu rozpryskowego i wybuchaj�c poszatkuje na strz�py wszystko co �ywe w promieniu dwudziestu jard�w. Je�li b�dzie pan pr�bowa� zaalarmowa� swoich goryli, zdetonuj� j� zdalnie elektronicznym urz�dzeniem odpalaj�cym, kt�re mam przypi�te paskiem do nadgarstka. Prosz� kontynuowa� gr� w golfa jak gdyby nigdy nic. Fa�szywy Salazar zatrzyma� w�zek kilka st�p od pi�ki, zeskoczy� na traw� i zerkn�wszy ukradkiem na tajnych agent�w stwierdzi� z zadowoleniem, �e s� poch�oni�ci obserwacj� zaro�li na obrze�ach pola golfowego. Potem si�gn�� do torby i wydoby� z niej kij numer sze�� z metalow� g��wk�. - Od razu wida�, �e nie ma pan zielonego poj�cia o golfie - zawyrokowa� prezydent podbudowany troch� faktem, �e zyskuje chocia� t� namiastk� panowania nad sytuacj�. - Tu a� si� prosi o kr�tkie uderzenie. Podaj mi pan metalow� dziewi�tk�. Napastnik pos�ucha� i sta�, patrz�c, jak prezydent uderza lekko pi�k� i trafia ni� do do�ka. Gdy ruszyli w kierunku nast�pnego wzg�rka, prezydent przyjrza� si� lepiej siedz�cemu obok cz�owiekowi. Kilka pasm siwych w�os�w wystaj�cych spod s�omkowego kapelusza i sie� zmarszczek okalaj�cych oczy sugerowa�y, �e m�czyzna jest ju� dobrze po pi��dziesi�tce. By� szczup�y, niemal filigranowy, biodra mia� w�skie i z sylwetki bardzo przypomina� Reggie'ego Salazara, z tym �e przewy�sza� go o dobre trzy cale. Twarz mia� w�sk�, o rysach jakby skandynawskich. Spos�b wys�awiania si� �wiadczy� o wykszta�ceniu, a ch�odne maniery i szerokie bary zdradza�y cz�owieka nawyk�ego do rozkazywania, nie by�o w nim jednak nic, co kojarzy�oby si� z wyst�pkiem b�d� z�em. - Odnosz� idiotyczne wra�enie - odezwa� si� spokojnie prezydent - �e po to zaaran�owa� pan t� napa��, �eby co� mi oznajmi�. - Pa�skie wra�enie nie jest wcale takie idiotyczne. Bardzo przenikliwy z pana cz�owiek. Ale czeg� innego mo�na oczekiwa� od cz�owieka na pa�skim stanowisku? - Kim, u diab�a, pan jest? - W rozmowie prosz� si� do mnie zwraca� Joe. Ja ze swej strony zaoszcz�dz� panu pytania, o co mi chodzi, kiedy tylko dotrzemy do nast�pnego wzg�r