3848

Szczegóły
Tytuł 3848
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3848 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3848 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3848 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ADAM WI�NIEWSKI - SNERG WED�UG �OTRA 1 Od �witu tego dnia mia�em wra�enie, �e w moim otoczeniu zasz�y noc� jakie� nieuchwytne zmiany. Kilka razy budzi�em si� i zasypia�em ponownie. Chwilami s�oneczny promie� rozprasza� p�mrok pokoju, padaj�c na pod�og� spoza g�stej zas�ony. Wprawdzie meble zajmowa�y swe zwyczajne miejsca, lecz ju� wtedy, gdy po raz pierwszy otworzy�em oczy, wahaj�c si� jeszcze na kraw�dzi snu i jawy, obce barwy i kszta�ty w zarysach znajomych rzeczy zaniepokoi�y mnie mglistymi skojarzeniami. Rano nigdy nie podnosi�em okiennej �aluzji. Dopiero w �azience zapali�em �wiat�o i zatrzyma�em si� bezradnie nad p�k� z toaletowymi przyborami. Grub� tub� pasty do z�b�w wype�nia�o spr�one powietrze. Kostka r�owego myd�a wypad�a mi z r�ki na dno wanny i rozbi�a si� na kilka kawa�k�w bia�ego gipsu. W zwyk�ym miejscu r�cznika wisia� tej samej wielko�ci arkusz b��kitnego papieru. Tylko brak wody w kranie �atwo mog�em wyt�umaczy� porannym wzrostem jej zu�ycia. Ubra�em si� szybko i wszed�em do kuchni, gdzie odkry�em kolejne atrapy. Winogrona by�y sztuczne. Zamiast jajek wbi�em do patelni dwie gipsowe kule, za� sporej wielko�ci bochenek chleba pod naciskiem no�a skurczy� si� z podejrzanym sykiem do rozmiar�w ma�ej bu�ki. Mleko imitowa�a bia�a farba powlekaj�ca wn�trze butelki. Pod opakowaniem kostki mas�a znalaz�em drewniany klocek. ��tego sera nawet nie dotkn��em no�em, gdy� by� odlany z jakiego� twardego tworzywa. Jedynie szynk� m�g�bym pokroi� na plasterki, kiedy przekona�em si�, �e jest zrobiona z r�owej gumy, ale nie mia�em czasu na zabaw�. Wn�trze lod�wki wype�nia�y Atrapy produkt�w �ywno�ciowych, jakie czasami widuje si� na wystawach spo�ywczych sklep�w. W�r�d nich na jednej z p�ek le�a�a twarda bry�a masy plastyczne j, kt�rej fabryczna forma nada�a kszta�t oskubanej g�si. Po zabawie w centrum Kroywenu trwaj�cej do czwartej rano i po kr�tkim �nie wpatrywa�em si� w to wszystko nieprzytomnym wzrokiem, a� przysz�o mi do g�owy, �e pewnie wczoraj wieczorem lub noc� w czasie mojej nieobecno�ci kto� ze znajomych zamieni� mi przybory toaletowe i przechowywane w lod�wce zapasy na ich mniej lub bardziej udane imitacje. Lecz jako� nie kojarzy�em nikogo z przyjaci� z tym poczciwym figlem. Mo�e Lindzie - pomy�la�em - kiedy jej wszystko opowiem, �atwiej b�dzie wskaza� autora dowcipu. W kabinie windy si�gn��em do kieszeni po papierosy i zaraz rozpozna�em w nich kolejny podst�p: by�y zrobione z pustych kartonowych rurek. Na parterze spojrza�em niespokojnie na zegarek. Poniewa� do si�dmej brakowa�o tylko dwudziestu minut, ca�� drog� z domu do przystanku metra przeby�em biegiem i wskoczy�em na peron w momencie, gdy poci�g wje�d�a� ju� na stacj�. Zd��y�em jeszcze rzuci� monet� do okienka kiosku i chwyci� ze stosu egzemplarz porannej gazety. Drzwi wagonu zasun�y si� poza mn�, poci�g ruszy�, wszed�em do przedzia�u z nosem utkwionym w artykule wst�pnym i zaj��em najbli�sze miejsce siedz�ce. Nie odrywa�em wzroku od gazety. Ten jej egzemplarz, kt�ry kupi�em w kiosku, w miejscach zwyczajnych kolumn pokrywa�y r�nej wielko�ci prostok�ty wype�nione jednolicie szar� farb� drukarsk�. Tu i �wdzie ponad tymi niby - szpaltami przebiega�y czarne krechy imituj�ce t�ust� czcionk�, nag��wki za� tworzy�y szeregi du�ych liter ustawionych w przypadkowej kolejno�ci. Tak to wygl�da�o, �e ca�o�� mog�aby zrobi� wra�enie rzeczywistej gazety, ale tylko na kim�, kto spojrza�by na ni� ze znacznej odleg�o�ci. Poch�oni�ty ogl�daniem gazetowej namiastki nie od razu zwr�ci�em uwag� na swoje otoczenie. Kiedy wreszcie unios�em g�ow� i rozejrza�em si� woko�o, mog�em w pierwszej chwili s�dzi�, �e prze�ywam jakie� halucynacje. Ca�y wagon wype�nia�y manekiny. Jedne siedzia�y, inne sta�y, te i tamte porusza�y si� niekiedy, czasem rozmawia�y - wszystkie zajmowa�y zwyk�e miejsca pasa�er�w metra, imituj�c ludzi jad�cych do pracy. By�y wykonane z plastyku i gumy o barwie zbli�onej do koloru prawdziwej sk�ry. Patrzy�y szklanymi oczami. Twarze ich mia�y uproszczone rysy, cz�sto w nosach brakowa�o dziurek, a w ustach - przerwy mi�dzy wargami, te za� wargi, kt�re rozchyla� u�miech lub wypowiadane s�owo, zamiast szeregu z�b�w ods�ania�y poziome paski wyci�te z bia�ego tworzywa. Skutki oszcz�dno�ci zauwa�y�em te� w strojach swoich s�siad�w. Manekiny zgromadzone w wagonie nie nosi�y garderoby nowej - to znaczy prosto spod ig�y i �elazka, jak modele ustawione na wystawach odzie�owych dom�w towarowych: prawie wszystkie mia�y na sobie ubrania u�ywane, w r�nym stopniu zniszczone, czasem wygniecione, ze �ladami plam i innych defekt�w. Atrapy imitowa�y w�a�ciwych pasa�er�w z r�n� dok�adno�ci�. Jedne (przynajmniej swym zewn�trznym wygl�dem i zachowaniem) do�� wiernie na�ladowa�y �ywych ludzi - i te w przej�ciach lub na �awkach porusza�y si� ca�kiem swobodnie. Inne - o powierzchowno�ci uproszczonej w stopniu niekiedy �a�osnym - zainstalowane by�y tutaj na sta�e. Manekiny przymocowane do �awek lub do por�czy mia�y na sobie papierowe ubrania. W kilku skrajnych przypadkach redukcja kszta�t�w nadawa�a pasa�erom wygl�d niezdarnie ulepionych figur woskowych lub zmierza�a do zachowania tylko samego zarysu cia�a. Drog� z Tawedy do Pial Edin poci�g przebywa w cztery minuty. W tak kr�tkim czasie ledwie zd��y�em ogarn�� wzrokiem wn�trze jednego wagonu, a ju� doje�d�ali�my do nast�pnej stacji. Z pomostu poprzez szereg otwartych drzwi widzia�em w g��bi kolejnych wagon�w inne przedzia�y ciasno wype�nione atrapami m�czyzn i kobiet. Wysiadaj�c w Pial Edin, gdzie znajdowa�a si� moja fabryka, czu�em jeszcze zapach sztucznego tworzywa, kt�ry unosi� si� w poci�gu. Zaintrygowany niezwyk�ym widowiskiem poszed�em peronem w stron� tunelu zat�oczonego mieszka�cami kilku osiedli podmiejskich kieruj�cymi si� do pracy w pobliskich zak�adach. Nikt tu na nikogo nie zwraca� szczeg�lnej uwagi. Ruch przebiega� wed�ug ustalonego porannego porz�dku. Mog�em zosta� w wagonie i pojecha� dalej, chocia�by do Dziesi�tej Ulicy, aby zobaczy�, co tam b�dzie si� dzia�o. Sta�em ju� jednak na peronie, kiedy poci�g - widmo ruszy� w kierunku centrum Kroywenu. W oknach oddalaj�cych si� z rosn�c� pr�dko�ci� miga�y sylwetki sztucznych pasa�er�w, kt�rych - ze znacznej odleg�o�ci - trudno by�o odr�ni� od normalnych ludzi. Przy ko�cu peronu min��em budk� telefoniczn�. Widok jej nasun�� mi my�l, �e m�g�bym niezw�ocznie zadzwoni� do Lindy, aby przynajmniej w kilku s�owach opisa� jej skutki cudu, kt�ry przemieni� ca�y poci�g w jego ruchom� makiet�. Linda rozpoczyna�a prac� o dwadzie�cia minut wcze�niej, wi�c w tym czasie powinna by�a ju� siedzie� przy swym biurku. Niestety, wn�trze budki zajmowa�a jaka� dziewczyna; tu� obok spacerowa�a druga, czekaj�c w kolejce do telefonu. Zatrzyma�em si� przy nich. Po kilku minutach zniecierpliwiony brakiem zmiany w pocz�tkowej sytuacji, zastuka�em w szyb�. Nie da�o to �adnego efektu. Numer wykr�cany przez pann� przy automacie mia� pewnie kilkadziesi�t cyfr, gdy� po kolejnej minucie dziewczyna nie wybra�a go jeszcze do samego ko�ca. Obszed�em budk� z drugiej strony i popatrzy�em na ni� uwa�nie. Wskazuj�cy palec sta�ej telefonistki tkwi� sztywno wtopiony w otworze ��semki" na tarczy gipsowego aparatu, kt�r� kauczukowa r�ka obraca�a rytmicznie w obie strony. Druga d�o� atrapy stanowi�a nieroz��czn� cz�� s�uchawki, ta za� - mas� o barwie ludzkiego cia�a - zespolona by�a trwale z jej lewym uchem. Przy tym wszystkim oczy dziewczyny wpatrywa�y si� przytomnie w tarcz� aparatu, a jej �ywa twarz to wyra�a�a skupienie, to zn�w niecierpliwo��, co dawa�o upiorny efekt. Odchodz�c w stron� swojej fabryki, rzuci�em jeszcze okiem na posta� drugiej plastykowej dziewczyny, kt�rej buty wygniot�y w rozgrzanym asfalcie peronu lekki �lad o kszta�cie du�ej podkowy, znacz�c drog� jej wielogodzinnego spaceru i oczekiwania na mo�liwo�� przeprowadzenia rozmowy telefonicznej. W po�owi� drogi do zak�adu spotka�em Ryana Elsantosa, swojego znajomego z pracy. - Carlos, jeste�my sp�nieni - powiedzia� naturalnym g�osem, podaj�c mi na powitanie sztuczn� d�o�. Pochyli�em g�ow� nad zegarkiem. Nie dlatego jednak przez kilkana�cie sekund wpatrywa�em si� we wskaz�wki, abym chcia� pozna� dok�adny czas, gdy� praca by�a ostatni� spraw�, o jakiej w tej chwili mog�em trze�wo my�le�: chcia�em tylko ukry� za�enowanie granicz�ce z przera�eniem, kt�re musia�o odmalowa� si� na mojej twarzy, kiedy go zobaczy�em. Ryan bowiem - podobnie jak wszyscy przechodnie poruszaj�cy si� po obu stronach ulicy - zbudowany by� z gumy i masy plastycznej. Nawet znacznie gorzej wygl�da� od innych. Doje�d�a� ze stacji Kroywen - Central. Musia� wiele po drodze widzie�. - Wszystko w porz�dku? - spyta�em niewinnym tonem. - Ujdzie. - W �r�dmie�ciu te� nic ciekawego si� nie dzieje? - Leci - mrukn�� sennie. Raptem ziewn�� tak pot�nie, �e przez chwil� mog�em si� obawia�, czy zdo�a doprowadzi� szcz�ki protezy do pocz�tkowej pozycji. - A co u ciebie s�ycha�? - Nie pytam o to, jak ci si� w og�le wiedzie. - Wi�c o co pytasz? - Co widzia�e� jad�c tutaj? - A co takiego m�g�bym widzie�? - Mia� min� trwale ukszta�towan� w formie prasy t�ocz�cej. - Czy sta�o si� co�? Milcza�em. W miar� jak oddalali�my si� od toru kolejowego, okolica przybiera�a coraz bardziej nienaturalny wygl�d. Prawdziwe palmy i pinie ust�powa�y miejsca lichym imitacjom wykonanym ze sztucznego tworzywa. Tanie artyku�y zast�pcze pojawi�y si� r�wnie� we wszystkich konstrukcjach wzniesionych po obu stronach ulicy, wypieraj�c z nich solidne materia�y. Przechodzili�my w�a�nie obok tekturowego warsztatu naprawy samochod�w. Zgromadzone na placu karoserie rozbitych wrak�w zrobione by�y z papieru nasyconego woskiem. W wygl�dzie budynk�w, kt�re sta�y w podejrzanie kolorowych ogrodach, te� odkrywa�em stopniowo coraz wi�ksze, wprowadzone noc� zmiany. Pierwsze domy mia�y zwyczajne murowane �ciany, nast�pne sklecone by�y prowizorycznie z dykty, wreszcie ostatnie nie posiada�y nawet okien ani drzwi - tylko ich kontury namalowane farb� na arkuszach dykty. Mijaj�c te domy, obejrza�em si� poza siebie i zamar�em w bezruchu. Zobaczy�em drug� stron�, podszewk� tego wszystkiego, na co dot�d patrzy�em od strony kolejowego toru. W ka�dym bardziej odleg�ym od stacji budynku brakowa�o tylnej �ciany. Luki te (niewidoczne dla kogo� patrz�cego w kierunku wschodnim, gdzie znajdowa�o si� jezioro) ods�ania�y ca�e wn�trza dom�w wype�nione przewa�nie konstrukcjami wspieraj�cymi fa�szywe mury. Podpory utrzymywa�y w pozycji pionowej sztuczne fasady dom�w, zbudowane efektownie i drobiazgowo wyko�czone, chyba tylko w tym celu, aby obserwator wygl�daj�cy z okna poci�gu nie zdo�a� ich odr�ni� od prawdziwych. Odnios�em wra�enie, �e wszystko, co poza sob� ukrywa�y te pozorne mury, nie mia�o ju� wi�kszego znaczenia. Rusztowania i pomosty wewn�trzne przybiera�y niekiedy kszta�ty kolejnych pi�ter, korytarzy oraz mieszka�, tandetnie zagospodarowanych, w kt�rych tu i �wdzie - mi�dzy zarysami mebli - spoczywa�y kuk�y ludzi. Pocz�wszy od po�owy odleg�o�ci mi�dzy torem a biegn�c� r�wnolegle do niego lini� brzegow� jeziora wszystkie zabudowania imitowane by�y naturalnej wielko�ci makietami ustawionymi frontem do toru. Sta�em kilka minut w miejscu obok zmontowanego z puszek palmowego pnia, pod papierowymi li��mi cytryny, na kt�rej plastykowych ga��ziach wisia�y puste ��te ba�ki. Kiedy spojrza�em w dal na pomara�czowe drzewa, nie mia�em ju� pewno�ci, czy stoj� one tam rzeczywi�cie, czy s� jedynie barwnym obrazem namalowanym na tarczy o konturach podmiejskiej willi. Przez ca�y ten czas Ryan bacznie mi si� przypatrywa�. - Co ci jest? - zapyta� wreszcie. - Chory jeste�? - W�a�nie zastanawiam si� nad tym. - Pi�knie! A wiesz, kt�ra jest godzina? - Zostaw mnie w spokoju. Prze�o�y� teczk� z lewej protezy do prawej i zbli�y� swoj� mask� do mojej twarzy. - Chyba jednak co� ci dolega, bo min� masz upiorn�. - A ty... gdyby� siebie zobaczy�! - Pomaza�em si� czym�? Wyci�gn�� z kieszeni prostok�tny kartonik i zajrza� do niego szklanymi oczami. Kiedy g�adzi� w�osy kawa�kiem poliniowanej blaszki, peruka zsun�a mu si� na mask� twarzy. Zaraz j� poprawi�. Najbardziej zdumiewa� mnie fakt, �e m�wi� normalnym ludzkim g�osem: - Wcale si� dzisiaj nie czesa�em. - A rozejrza�e� si� przynajmniej raz w poci�gu albo na ulicy? - Powiedz w ko�cu, o co ci w�a�ciwie chodzi. - To ty wydu� wreszcie - podnios�em g�os - czy te� je wsz�dzie dooko�a siebie widzisz. Przestraszy� si�. - Co? - Te cholerne dekoracje! Patrzy� w ziemi�. - Widz� - potwierdzi� po chwili namys�u. Mia� na sobie koszul� bez jednego guzika, na sta�e przylepion� do sztucznego cia�a. - Tak, s�owo honoru, Carlos, ja je te� dostrzegam. Paskudne s�, no nie? I ca�ymi dniami prze�laduj� cz�owieka. - Nie ca�ymi dniami, tylko dzisiaj od samego rana. Nawet nie poruszy� g�ow�. Usiad� pod tekturowym parkanem na ziemi posypanej zielonym proszkiem, co z dala wygl�da�o pewnie tak, jakby siad� na ostrzy�onym trawniku. Co� mu si� nagle przypomnia�o. Pogrzeba� w teczce i poda� mi pust� butelk� po koniaku. Nie zrozumia�em go; w zamy�leniu upu�ci�em butelk� pod nogi. Poci�g zadudni� na dalekim torze. Gdy zn�w spojrza�em na Ryana, trzyma� szyjk� butelki przy swych gumowych wargach i porusza� grdyk�. - Niez�y - mlasn��. Otar� usta wierzchem d�oni. - Poci�gnij sobie jeszcze raz. To ci� postawi na nogi. To mnie ostatecznie dobi�o. - Czy nie widzisz, baranie, �e butelka jest pusta? Skierowa� szklane oczy na betonowy s�upek, pozorowany kartonowym prostopad�o�cianem, na kt�rym sta� przedmiot naszego sporu. Gdyby nie mia� wci�� tej samej nieruchomej twarzy, powiedzia�bym, �e u�miechn�� si� z niedowierzaniem. - Przecie� ledwie j� napocz�li�my. - By�a i jest pusta - o�wiadczy�em z naciskiem. - Takiej ba�ki nie opr�ni�by� dwoma �ykami. Carlos, g�upi ko�ku, zala�e� si� ju�. - Wi�c powiem ci wszystko. Nie ma innej rady. - Ciekaw jestem, co lepszego jeszcze wymy�lisz. - Wprawdzie swojej plastykowej g�by nie mog�e� zobaczy� w kartce papieru, kt�r� przezornie pomyli�e� z lusterkiem, ale ja j� bardzo dobrze widz�. Jeste� sztuczny! - Uwa�asz, �e moje zachowanie nie jest naturalne? - Gorzej! - Czy fa�szywie t�umacz� sobie twoj� mglist� przeno�ni� na temat koniaku? - To drobiazg na tle innej strasznej prawdy. Czy sam tego nie widzisz ani nie czujesz, �e ca�e cia�o masz zbudowane ze sztucznego tworzywa? - Jestem pajacem? To chcia�e� powiedzie�! - Nie mia�em zamiaru ciebie urazi�. - Jasne. Tylko nazwa�e� mnie kuk��! - Inni ludzie, kt�rych spotka�em dzisiaj po drodze z domu do pracy, te� byli manekinami. - Ju� si� domy�lam, �e w swej pi�knej wizji ty jeden pozosta�e� �ywy i autentyczny. Kiedy mi plot�e� o dekoracjach, mia�o to jeszcze cechy niebanalnej obsesji. Teraz, gdy ju� zdradzi�e�, do czego zmierza twoje urojenie, nie mam zamiaru d�u�ej s�ucha� tych egocentrycznych bredni. Poszukaj sobie innego s�uchacza. A je�li b�dziesz mi si� dalej narzuca�, to ci rozwal� t� zarozumia�� g�b�. Wsta�, poci�gn�� �yk powietrza z butelki, zakorkowa� j� starannie i wsun�� do teczki! Odchodz�c rzuci� mi w milczeniu d�ugie martwe spojrzenie. Mimo wszystko mia� w sobie co� naturalnego, co mi kaza�o s�dzi�, �e pod grub� sztuczn� pow�ok� my�li nadal i czuje normalnie. Doszed� do skrzy�owania ulic. Ale na rogu nie skr�ci� w pierwsz� ulic� na lewo, gdzie znajdowa� si� nasz zak�ad. Szed� dalej prosto w kierunku jeziora. Pewnie pod wp�ywem pi�knej pogody lub mo�e pod dzia�aniem wyobra�onego alkoholu postanowi� w tym dniu troch� poleniuchowa�. Mnie r�wnie� perspektywa kolejnego wstrz�su na stanowisku pracy otoczonym dekoracjami nie zach�ca�a do poznania nowej szaty zak�adu. Ruszy�em powoli za Ryanem. Od linii metra jezioro dzieli�a odleg�o�� oko�o dw�ch kilometr�w. Po przej�ciu w�skiego pasa lasu utworzonego ze sztucznych palm dotar�em do piaszczystej pla�y. Ryan siedzia� pod palm�. Przechyla� nad ustami swoj� butelk�. Wod� jeziora pozorowa�a wielka szklana p�yta o barwie nieba. Postawi�em na niej nog�. Powierzchnia szk�a by�a twarda i lekko pomarszczona. Poszed�em po niej w kierunku przeciwleg�ego brzegu. W tym miejscu jezioro mia�o szeroko�� sze�ciu kilometr�w. Daleko z lewej strony, na du�ej wyspie po�o�onej pomi�dzy Tawed� a Lesaiol�, zieleni� si� g�sty palmowy las. S�o�ce wznosi�o si� coraz wy�ej na bezchmurnym niebie. Kiedy oddali�em si� na odleg�o�� jednego kilometra od brzegu w Pial Edin, dotar�em do kraw�dzi szk�a. Pocz�wszy od tego miejsca a� do brzegu pod Lesaiol� woda by�a prawdziwa. Powr�ci�em do Ryana. - Pocz�stuj mnie swoim koniakiem, g�upi ko�ku, je�li sam go jeszcze do ko�ca nie wytr�bi�e� - powiedzia�em pojednawczo. Le�a� na wznak. Poderwa� si� z ziemi i zamacha� r�koma. Odzyska� r�wnowag�, k�ad�c swe sztuczne d�onie na ko�nierzyku mojej koszuli. - Ty wiesz, co ja przed chwil� widzia�em? - zapiszcza�. - Pewnie co� bardzo ciekawego, bo inaczej ze wzruszenia nie pr�bowa�by� mnie zaraz udusi�. - Chodzi�e� po powierzchni wody! - Zalewasz. - Widzia�em ciebie na �rodku jeziora, powtarzam. - P�ywa�em tam w ubraniu? - Nie. Szed�e� po powierzchni wody. - M�g�by� mi takich kawa�k�w nie opowiada�. - Przysi�gam! - Wariata ze mnie chcesz zrobi�? - Widzia�em to na w�asne oczy. Tr�ci�em nog� butelk� i wskaza�em j� ruchem g�owy. - Wszystko si� zgadza - podsumowa�em znacz�cym tonem. - Najpierw ja po wczorajszym piciu wyg�upia�em si� przed tob�, a teraz... - Ur�n��em si� jak ostatnia �winia! - wykrzykn�� rado�nie. - Ale numer - doda� ciszej i odetchn�� z ulg�. Wcale nie mia�em ochoty na �arty. Jednak aby mu zrobi� przyjemno��, podnios�em butelk� do ust i wypompowa�em z niej dwa �yki powietrza. Zrozumia�em w tej chwili przynajmniej jedno: �e gdybym chcia� pozosta� w zgodzie z przemienionym �wiatem, musia�bym dla siebie zatrzyma� wszystko, czego si� o nim dowiedzia�em. 2 Linda pracowa�a w biurze centrali handlowej o nazwie Temal. Gmach centrali sta� przy Dwudziestej Dziewi�tej Ulicy. Po prze�yciach tego przedpo�udnia, kt�re nadwer�y�y m�j uk�ad nerwowy, nie potrafi�em ju� sobie wyobrazi� aktualnego wygl�du Lindy. Ba�em si� tylko coraz bardziej i w miar� jak zapoznawa�em si� ze zmianami w obrazie okolic miasta oraz w wygl�dzie jego mieszka�c�w, dojrzewa�a we mnie pewno��, �e te przera�aj�ce zmiany obejmowa� mog� r�wnie� moich najbli�szych. Pod wp�ywem najgorszych przeczu� zostawi�em w spokoju Ryana, kt�ry z uporem godnym lepszej sprawy wytrwale markowa� na pla�y posta� nieprzytomnego pijaka, i poszed�em na stacj� w Pial Edin, gdzie - jak rano - te same dwie sztuczne dziewczyny blokowa�y dalej makiet� budki telefonicznej. Zrezygnowa�em z poszukiwania prawdziwego aparatu, poniewa� zale�a�o mi przede wszystkim na bezpo�rednim spotkaniu z Lind�. Wsiad�em do poci�gu metra odje�d�aj�cego w kierunku centrum Kroywenu. Zanim dojecha�em do przystanku przy. Dziesi�tej Ulicy, gdzie rozpoczyna�a si� zwarta wielkomiejska zabudowa, mia�em czas przyjrze� si� dok�adnie najbli�szym pasa�erom. W wagonach nie by�o ju� takiego t�oku jak rano, kiedy poci�g przepe�nia�y manekiny jad�ce do pracy, jednak pewna liczba atrap nadal nie zajmowa�a wielu wolnych miejsc siedz�cych. Zrozumia�em wkr�tce, dlaczego tak si� dzieje. Prawie wszyscy podr�ni, kt�rzy stali w przej�ciach pomi�dzy pustymi �awkami - trzymaj�c d�onie na poziomych i pionowych rurkach przeznaczonych do utrzymywania r�wnowagi - mieli r�ce na sta�e przymocowane do tych por�czy. Twarze uwi�zionych wygl�da�y prawie naturalnie. Zachowywali oni ograniczon� swobod� ruch�w, niekt�rzy wymieniali mi�dzy sob� jakie� niby - zdania utworzone ze s��w przypadkowo zestawionych albo wpatrywali si� w gazety pokryte szarymi prostok�tami. Jedna z kobiet sta�a sztywno pod �cian� przytwierdzona do niej �opatkami. Wolnymi r�koma przerzuca�a kartki kolorowego czasopisma, w kt�rym prostok�ty wype�nione szar� farb� udawa�y kolumny druku, inne - przypomina�y barwne zdj�cia. W najbli�szym rogu, zawieszony obur�cz na uchwycie lu�no zwisaj�cym z por�czy, ko�ysa� si� miarowo ma�y plastykowy dziadek w okularach wszczepionych bezpo�rednio do pustych oczodo��w. Tu� obok niego wspierali si� o siebie dwaj m�czy�ni zro�ni�ci razem plecami. Tworzyli nieroz��czn� ca�o��, lecz przy tym wcale nie mieli wygl�du martwych kukie�. Jeden z nich w r�wnych odst�pach czasu ponawia� pr�by zawarcia znajomo�ci z moj� s�siadk� na �awce. Zwraca� si� do niej z zapytaniem, czy wysiada na nast�pnym przystanku, bo ch�tnie odprowadzi�by j� do domu. Kiedy kobieta podnosi�a na niego szklane oczy i kr�ci�a przecz�co g�ow�, namawia� j� do sp�dzenia wsp�lnego wieczoru w teatrze. Kobieta ta nie mog�aby jednak skorzysta� z zaproszenia, gdyby nawet kto inny proponowa� jej swoje towarzystwo. Odlew jej cia�a by� wykonany z mi�kkiej masy plastycznej zespolonej trwale z siedzeniem i oparciem �awki. Naprzeciwko mnie siedzia�a matka z dzieckiem na r�ku. Ko�ysa�a dziecko i wierci�a si� na �awce swobodnie , za to nogi mia�a po��czone ze sob� materia�em imituj�cym cia�o ludzkie, za� stopy - a� po kostki zatopione w pod�odze. Poza kilkoma wyj�tkami wszystkie te pozoruj�ce ludzi twory zmontowane by�y w wagonie na sta�e, jako sk�adowe cz�ci jego wyposa�enia, co ka�demu, kto znalaz�by si� na moim miejscu w roli przytomnego i nie wtajemniczonego widza, wydawa� si� musia�o w najwy�szym stopniu zastanawiaj�ce. Tym bardziej wi�c zdumia�em si� na widok prawdziwej kobiety, kt�ra nagle przesz�a przez ca�y wagon pod r�k� z plastykowym manekinem i wysz�a na peron, nie zwracaj�c najmniejszej uwagi na nasze dziwaczne otoczenie. Para ta opu�ci�a poci�g na przystanku przy Dwudziestej Ulicy. Powodowany tym samym uczuciem radosnego zaskoczenia, jakie pewnie kieruje cz�owiekiem na bezludnej wyspie, gdy po d�u�szym okresie samotno�ci zobaczy nagle drugiego towarzysza niedoli, natychmiast poderwa�em si� z miejsca i wybieg�em za ni�. Manekin ci�gn�� kobiet� za r�k�. Dogoni�em ich na schodach prowadz�cych do wyj�cia na ulic�. - A ju� my�la�em, �e w ca�ym mie�cie nie znajd� nikogo prawdziwego - zwr�ci�em si� do kobiety. - S�ucham? - Wyszed�em za wami z metra. - Za nami? Unios�a brwi i spojrza�a na swego sztucznego partnera. - No, je�li mam by� szczery... - zaci��em si�. - Zreszt� sama pani wie, co mam na my�li w tych okoliczno�ciach. Od rana nie widzia�em jeszcze ludzkiej twarzy. Wyobra�am te� sobie, jak pani� zaskoczy�o to nasze niespodziewane spotkanie. - Zaraz... - przerwa�a. - Nie bardzo rozumiem... - O to w�a�nie chodzi! - podchwyci�em z entuzjazmem. - Ja r�wnie� niczego nie pojmuj�. Tutaj, w �r�dmie�ciu, chyba nie ma wi�kszych zmian. Wygl�da�em przez okno, zanim wjechali�my do tunelu, i poza imitacjami ludzi na ulicach niczego osobliwego nie zauwa�y�em. Zatrzyma�a si�. - Czy wy si� znacie? - spyta� manekin. - Nie - odpowiedzia�a. - Przepraszam pana uprzejmie - uk�oni�em si� przed nieznajomym. - M�wimy tu o sprawach zupe�nie dla pana niezrozumia�ych. - Ale macie ze sob� co� wsp�lnego. - W pewnym sensie - potwierdzi�em z mniejsz� ju� pewno�ci� siebie, bo rozmowa zmierza�a w nieprzewidzianym kierunku. - A mo�na wiedzie�, co was ��czy? - nalega� dalej. - Jak by to panu delikatnie wyt�umaczy�... - Dopiero w tej chwili pomy�la�em o Ryanie i o niemo�no�ci porozumienia z nim. - Czy dzisiaj ani razu nie rozmawiali�cie ze sob�... - Wi�c jednak znasz tego cz�owieka! - przerwa� mi, zwracaj�c si� do kobiety. - Nie znam go! - Twierdzisz to kategorycznie, a on utrzymuje, �e macie ze sob� co� wsp�lnego. - Dlaczego oszukuje pan mojego m�a? Mia�a nieprzyjazn� min�, lecz w ko�cu musia�em zapyta� wprost: - Czy� nie ��czy nas fakt, �e pani jest prawdziw� kobiet�, co stwarza mo�liwo�� porozumienia miedzy nami i wymiany wiadomo�ci na temat... - Tak bezczelnego podrywacza w �yciu jeszcze nie spotka�em! - sykn�� manekin lodowatym tonem, zanim zd��y�em doko�czy�, o jaki temat mi idzie. - Przecie� nie mia�em zamiaru... - To czego pan od nas w�a�ciwie chce? - uci�a sucho. Po szybkiej wymianie zda� zapad�a denerwuj�ca cisza. Kiedy wybieg�em za kobiet� z metra, wyobra�a�em sobie naiwnie, �e to, czego od niej chc�, wypisane jest na mojej twarzy i nie wymaga dodatkowego wyja�nienia. Teraz - zaskoczony jej ch�odnym przyj�ciem - przewidywa�em tylko, czym mo�e sko�czy� si� ta g�upia rozmowa, je�eli natychmiast nie odejd�. Musia�em pogodzi� si� z kolejnym niepowodzeniem. Nie potrafi�em porozumie� si� ani z przemienionym w imitacj� cz�owieka Ryanem, chocia� by� on moim koleg� i mog�em mu wszystko powiedzie�, ani z obc� kobiet�, kt�ra by�a autentyczna i z ca�� pewno�ci� widzia�a dooko�a siebie dok�adnie to samo co ja. Tam - naturalne reakcje cz�owieka obudzonego na scenie po�r�d dekoracji i przestraszonego nimi nazwane zosta�y przejawami prymitywnej zarozumia�o�ci, tutaj - bezczelnymi zalotami chama, kt�ry podchodzi na ulicy do kobiety prowadzonej przez jej m�a i prawi jej tanie komplementy w rodzaju: �Nareszcie spotka�em prawdziw� kobiet�!" Dalsze pr�by rozbudowywania tej beznadziejnej sceny tak czy inaczej zmierza�y do awantury. - Przepraszam za ten przykry incydent - powiedzia�em po przerwie. - Teraz widz�, �e pomyli�em pani� ze swoj� znajom�. - Jestem o tym przekonana. - A mnie si� wydaje, �e pan szuka guza - burkn�� manekin zaczepnie. W ko�cu mia� prawo do takiego komentarza. Odwr�ci�em si� i zszed�em schodami na d�, do tunelu wype�nionego �oskotem poci�gu. Przedtem us�ysza�em jeszcze ostatnie zdania, jakie na m�j temat wymienili mi�dzy sob� wytr�ceni z r�wnowagi ma��onkowie: - Martin, uspok�j si�. To jaki� wariat! Czy nie s�ysza�e�, co on opowiada�? - Ale rozmawiali�cie jak para dobrych znajomych. Ju� dawno podejrzewa�em, �e co� przede mn� ukrywasz. Wsiad�em jeszcze raz do metra, aby pojecha� do nast�pnej stacji, gdy� do Temalu, gdzie pracowa�a Linda, najbli�ej by�o z przystanku przy Trzydziestej Ulicy. Ogl�daj�c namiastki pasa�er�w tu i �wdzie rozlokowane r�wnie� w tym poci�gu, tak si� jednak zagapi�em, �e min��em w�a�ciw� stacj� i dojecha�em do Kroywen - Centralu. Do�� ju� mia�em jazdy mrocznym tunelem, z kt�rego nie by�o wida�, co si� dzieje na ulicach miasta. Postanowi�em wyj�� na �wie�e powietrze i wr�ci� do Lindy pieszo. Sam gmach dworca razem z jego podziemnymi halami wzniesiony by� solidnie z autentycznych materia��w budowlanych i niczym chyba nie r�ni� si� od tego dworca, jaki dobrze zna�em. Tylko w jego wn�trzu, zamiast prawdziwych ludzi, kr�ci�a si� du�a liczba manekin�w. Przy zbiegu Sz�stej Alei z Czterdziest� Pierwsz� Ulic� wkr�tce po wyj�ciu z dworca zobaczy�em trzech prawdziwych m�czyzn. Szli obok siebie �rodkiem chodnika i min�li mnie z ca�kowit� oboj�tno�ci�. Zachowa�em ju� pewn� ostro�no��, pami�taj�c, czym sko�czy�a si� poprzednia pr�ba spontanicznego zawarcia znajomo�ci. Przystan��em jednak, got�w przy��czy� si� do nich, gdyby tylko zaprosili mnie do swego towarzystwa. �aden nie obejrza� si� ani razu. �ledzi�em ich d�ugo, a� znikli w perspektywie ulicy. Dzi�ki nim dowiedzia�em si� przynajmniej, �e nie jestem tutaj wyj�tkow� postaci�, poniewa� w mie�cie pozostali �ywi jeszcze inni jego mieszka�cy. Czwartego prawdziwego przechodnia spotka�em sto metr�w dalej. Ju� zdecydowany zatrzyma� go, przeszed�em na drug� Stron� chodnika, gdy niespodziewanie on sam pierwszy zapyta�: - Kt�ra jest godzina? Spojrza�em na zegarek. - Osiem po jedenastej - odpowiedzia�em zaskoczony banalno�ci� jego pytania. - Dzi�kuj�. Poszed� dalej. - A niech to wszystko... - chcia�em zakl��, lecz zaraz poprawi�em si�. - Zwariowa� mo�na. Obejrza� si�. - Cholera mnie ju� bierze - wyzna�em. - Czy nie ma pan przypadkiem prawdziwego papierosa? - S�u�� uprzejmie. Grzeba� przez chwil� w kieszeni, a� znalaz� rozpiecz�towan� paczk�. Podsun�� mi j�. W�o�y�em papierosa do ust. By� prawdziwy. - Nie pali�em od samego rana... - zacz��em spokojnym tonem i przerwa�em, kiedy nieznajomy oddali� si� po�piesznie. Jedn� chwil�! - zawo�a�em za nim. Zwolni� niech�tnie. - S�ucham. - Zapa�ek te� nie mam. Zapali� mi papierosa swoimi zapa�kami. - Co pan w�a�ciwie my�li o tych wszystkich manekinach? - pokaza�em r�k� dooko�a siebie. Zamiast rozejrze� si� po ulicy, gdzie w atmosferze przesyconej zapachem gumy i plastyku roi� si� wko�o nas g�sty t�um postaci odlanych z masy o barwie ludzkiego cia�a, spojrza� przenikliwie na mnie. - Czy�bym powiedzia� co� zabawnego? - spyta�em podejrzliwie. - Mam poci�g za cztery minuty - odpar� wymijaj�co. - Ale co pan o nich s�dzi? - zniecierpliwi�em si�. - Pytam, poniewa� z oboj�tno�ci innych ludzi wynika, �e nie ma tu wcale �adnego problemu. - Bo nie ma go rzeczywi�cie. - Lecz czy te kuk�y nie zas�uguj� na jedno s�owo komentarza? - Widz� - przystan�� - �e szuka pan tutaj kogo�, kto do ulicznego t�umu odnosi�by si� z w�a�ciw� panu pogard�. - Ale� tu nie o to chodzi! - zawo�a�em rozpaczliwie. U�miechn�� si� i ruszy� szybko w kierunku dworca. - Przepraszam! - rzuci� poza siebie w biegu. Odprowadzi�em go wzrokiem do ruchomych schod�w. Pogarda! - co on chcia� przez to powiedzie�? Czy by� r�wnie �lepy jak Ryan, jak te wszystkie manekiny, kt�re pojawi�y si� ubieg�ej nocy w ca�ym mie�cie na tle tu i �wdzie rozstawionych dekoracji, zajmuj�c miejsca prawdziwych ludzi? Cokolwiek mia� na my�li - zmia�d�y� mnie tym jednym s�owem. Pod jego wp�ywem przesta�em wierzy� w mo�liwo�� porozumienia mi�dzy lud�mi podobnie jak ja osamotnionymi w sztucznym t�umie. Na odcinku pomi�dzy dworcem Kroywen - Central i Trzydziest� Ulic� Sz�sta Aleja nie nosi�a �ladu �adnych zmian. Dekoracje, ukryte przed wzrokiem nieuwa�nego przechodnia, sta�y tylko we wn�trzach sklep�w, kawiar�, restauracji i kin. Po obu stronach jezdni ros�y w dw�ch rz�dach prawdziwe palmy. Domy te� - przynajmniej swym zewn�trznym wygl�dem - nie r�ni�y si� niczym od tych dobrze mi znanych bia�ych, czarnych i kolorowych wie�owc�w, jakie wznosi�y si� tu jeszcze poprzedniego wieczora. Szed�em w ostrym s�o�cu, kt�re jedynie w godzinach po�udniowych zagl�da�o na dno alei, o innych porach dnia zanurzonej w g��bokim cieniu, bo zabudowanej z dwu stron wielopi�trowymi drapaczami chmur. Ludzie mieli plastykowe, nieruchome twarze. Do po�udnia spotka�em po drodze kilkunastu prawdziwych przechodni�w, miedzy innymi kilkoro dzieci. Prawie wszystkie samochody zaparkowane przy kraw�nikach jezdni lub poruszaj�ce si� na niej mia�y byle jakie, tekturowe karoserie. Za kierownicami siedzia�y sztywne kuk�y. Z daleka nie pozna�bym jednak, �e zadaniem jad�cych woz�w jest markowanie ulicznego ruchu. W sklepach wype�nionych imitacjami w�a�ciwych wyrob�w sztuczni klienci, p�ac�c zielonymi papierkami i plastykowymi kr��kami, kt�re udawa�y banknoty i bilon, kupowali surogaty i atrapy towar�w. W spo�ywczych dzia�ach samoobs�ugowych przedmiotami zakup�w by�y najcz�ciej same opakowania. Manekiny �adowa�y do koszyk�w kolorowe, lecz puste pude�ka, puszki, torebki, s�oiki i butelki. Zaciekawiony wygl�dem falsyfikat�w zgromadzonych w witrynie sklepu jubilera wst�pi�em tam na chwil�. W �rodku zasta�em w�a�ciciela podejrzanych kosztowno�ci i jednego, zdecydowanego ju� klienta. Jubiler pozdrowi� mnie grzecznie i przeprosi� za ma�� minut� zw�oki niezb�dn� do sfinalizowania - jak si� wyrazi� - powa�niejszej transakcji. Mia� uszcz�liwion� min�. Zdejmowa� i zak�ada� na ma�y palec u r�ki br�zow� szyjk� odpi�owan� od butelki po szampanie. Nabywca tej osobliwej obr�czki odlicza� w tym czasie pieni�dze z grubego pliku brudnych kartek pozoruj�cych banknoty. Czy oni siebie wzajemnie nabierali? Klient przeliczy� kartki raz i drugi. Powt�rzy� t� czynno�� wielokrotnie. Lecz chyba nadal ba� si� do�o�y� do interesu przez jaki� g�upi b��d rachunkowy, bo ze skupieniem rozpocz�� kolejne odliczanie. Mia� taki wyraz twarzy, jakby za ka�dym razem wierzy�, �e liczy te papierki po raz pierwszy. Obaj przymocowani byli do kontuaru po obu jego stronach. Mo�e komu� �ywemu - przysz�o mi do g�owy - kto przechodz�c ulic� spojrza�by w okno jubilera, scena ta wyda�aby si� prawdziwa. Pod wp�ywem tej my�li min��em kilka wystaw prze�adowanych tanimi atrapami i zajrza�em przez szyb� do zak�adu fryzjerskiego. Ale i tu nie da�em si� oszuka� ani fachow� postaw� rzekomego mistrza brzytwy patykiem gol�cego pian� z brody gipsowej figury, ani zr�cznymi sk�onami drugiego fryzjera, kt�ry kartonowymi no�yczkami strzyg� powietrze wok� peruki innego nadmuchanego modelu. Wi�c chyba kto� prawdziwy - spr�bowa�em skorygowa� poprzednie domys�y - kto mia�by odnie�� w�a�ciwe z�udzenie, �e porusza si� w autentycznym mie�cie, musia�by jecha� t�dy samochodem i patrze� na wszystko przelotnie. Symulowanie dzia�alno�ci handlowej i us�ugowej odbywa�o si� wsz�dzie, gdziekolwiek wszed�em. Na tym tle do�� zagadkowa wyda�a mi si� rola pewnej prawdziwej sprzedawczyni, zreszt� kobiety oty�ej i wcale niepi�knej, lecz �ywej, na kt�r� natkn��em si� w jakim� niepozornym hallu. Mia�a ona w swym kiosku autentyczne czasopisma, papierosy i zapa�ki. We w�asnej portmonetce obok rzeczywistego bilonu znalaz�em te� kilka fa�szywych monet. Na pr�b�, prosz�c o papierosy, poda�em kobiecie plastykowy kr��ek. Bez s�owa zwr�ci�a mi go. Tak, jak cz�sto post�puje si� z obcokrajowcami lub z dzie�mi, wyj�a mi z r�ki portmonetk�, wygrzeba�a z niej prawdziw� monet� i poda�a mi papierosy razem z reszt� odliczon� nieoszukanym bilonem. Swym wygl�dem nie wywo�a�em u sprzedawczyni �adnego zainteresowania. Przedtem czyta�a gazet�. Inkasuj�c pieni�dze mia�a oboj�tn� min�: zrobi�a, co do niej nale�a�o, i wr�ci�a do przerwanej lektury. - Dlaczego nie przyjmuje pani tych �eton�w? - zapyta�em grzecznym tonem, aby wci�gn�� j� do rozmowy. Przybra�a taki wyraz twarzy, jakbym zwr�ci� si� do niej z nagan�. - Pan przyjmowa�by je? - Je�eli mo�na za nie wszystko kupi�... - Tutaj nie mo�na. - Jednak w innych sklepach widzia�em ludzi... kt�rzy p�acili takimi kr��kami. - Wiec trzeba tam i��. Czy ja pana zmuszam do robienia zakup�w w moim kiosku? Po tej odpowiedzi straci�em nadziej�, �e ona mi co� wyt�umaczy. 3 Gmach Temalu, podobnie jak wi�kszo�� mijanych po drodze dom�w, swym zewn�trznym wygl�dem nie wywo�ywa� podejrzenia o mistyfikacj�. R�wnie� zajmowana przez central� handlow� wysoko�ciowa cz�� budynku na przechodniu patrz�cym z do�u robi�a wra�enie konstrukcji wzniesionej z prawdziwego szk�a, betonu i aluminium. Wjecha�em wind� niemal na sam szczyt wie�owca - na sze��dziesi�te drugie pi�tro, gdzie znajdowa�a si� sekcja Lindy. Nie zasta�em jej tam. Powiedziano mi, �e pani Tinazana zosta�a wezwana przez kierownika dzia�u i przebywa w jego gabinecie. Informacji tej udzieli�a mi kole�anka Lindy, zapewniaj�c jednocze�nie, �e moja dziewczyna zaraz wr�ci. Biuro to odwiedzi�em ju� kilka razy, tote� zna�em z widzenia cztery osoby pracuj�ce tutaj. Usiad�em na wskazanym krze�le i przez kilka minut udawa�em kamienny spok�j. Mia�em powody do zdenerwowania, poniewa� wszyscy wsp�pracownicy Lindy w jej pozorowanym biurze byli sztuczni. Na tej podstawie mog�em si� obawia�, �e zaraz zobacz� plastykow� Linde. Czeka�em na ni� pod papierow� �cian�, pomi�dzy dwoma tekturowymi pud�ami, kt�re imitowa�y biurka. Przy pudle z prawej strony zainstalowany by� manekin �adnej dziewczyny. Jej biurko zajmowa�a prawdziwa maszyna do pisania. Kuk�a stuka�a w klawisze wszystkimi palcami z pr�dko�ci� karabinu maszynowego. Zajrza�em jej przez rami�. Na papierze nie znalaz�em ani jednego sensownego s�owa: by�y tam tylko szeregi liter zestawionych przypadkowo. W poszczeg�lnych wierszach cz�ste przerwy grupowa�y litery w jakie� niby - wyrazy, dzi�ki czemu kto� �ywy, kto by tu na chwil� zajrza�, m�g�by ten rekwizyt pomyli� z prawdziwym dokumentem. Sztuczna urz�dniczka t�uk�a w klawisze na chybi� trafi�, byleby robi� wra�enie bieg�ej maszynistki. R�wnie� dwie pozosta�e referentki tego dzia�u, w kt�rym Linda zajmowa�a kierownicze stanowisko, imitowane by�y przez manekiny zrobione z gumy i plastyku. Wygl�da�y jak dwie bli�niacze siostry. Dekorator umocowa� je przy biurkach w jednakowych pozach: obydwie podpiera�y brody lewymi r�koma pozbawionymi palc�w. Porusza� mog�y tylko prawymi d�o�mi. Jedna bra�a ze stosu r�owe kartoniki i kre�li�a na nich d�ugopisem zgrabne spirale. Druga rozmieszcza�a te fiszki w przegr�dkach obszernego segregatora. O buchalterze, jedynym m�czy�nie pracuj�cym tu mi�dzy sympatycznymi kobietami, Linda wspomina�a niech�tnie: starzec mia� opini� roztargnionego mruka, wiecznie poszukuj�cego w papierach jakiej� zaginionej asygnaty. Teraz kopia jego sta�a pod rega�em w pozie wyra�aj�cej dalszy ci�g tych anegdotycznych poszukiwa�. Nie mia� na sobie nawet prawdziwego ubrania. Papierowa koszula i spodnie obleka�y jego sztywne cia�o. Porusza� tylko szyj� i gumowymi palcami. Pr�bowa� wyci�gn�� z szafy jaki� rejestr. Obecno�� dokument�w pozorowa�y same grzbiety teczek, kt�re dekorator naklei� rz�dami na ramach imituj�cych p�ki. Po kilkunastu minutach ksi�gowy m�g� zdenerwowa� ka�dego: mia� pewnie jaki� mechanizm zegarowy w swym pustym korpusie, bo w r�wnych odst�pach czasu powtarza� w k�ko jedno zdanie: �S�odka moja, gdzie� ty si� podzia�a?" Na makietach biurek sta�y odlane z gipsu aparaty telefoniczne. Wszystkie przybory biurowe by�y porozstawiane przed manekinami w pedantycznym porz�dku. Mia�y one uproszczone kszta�ty dziecinnych zabawek i zosta�y przytwierdzone do desek zardzewia�ym drutem. Pud�o imituj�ce stanowisko pracy Lindy wygl�da�o nieco lepiej od innych. Sta� na nim prawdziwy telefon. Unios�em si� ze swego krzes�a (jedynego solidnego mebla w tym pokoju), aby zobaczy� z bliska, czym zajmowa�a si� Linda dzisiaj do po�udnia, zanim wezwano j� do kierownika. Biurko mojej dziewczyny za�ciela�y r�nego rodzaju kolorowe teczki i lu�ne papiery pokryte jej normalnym pismem. - Czy gabinet kierownika znajduje si� na tym pi�trze? - zapyta�em maszynistk�, kiedy na chwil� przesta�a terkota�. - Ostatni pok�j na lewo - odpowiedzia�a normalnym g�osem. - Ale nie radz� tam wchodzi�. Pewnych spraw lepiej nie dostrzega�. Ostrze�enie to zawiera�o jak�� podejrzan� zach�t�. Po drugim kwadransie oczekiwania wyrazi�em zw�tpienie, czy Linda tu wr�ci przed ko�cem pracy. Nikt minie odpowiedzia�. Referentki chichota�y g�osami nakr�canych lalek. Maszynistka szlifowa�a sobie paznokcie. Kiedy ksi�gowy po kolejnej minucie milczenia znowu pu�ci� p�yt� ze s�owami: �S�odka moja, gdzie� ty si� podzia�a?", opu�ci�em pok�j. Poszed�em na koniec korytarza pod drzwi opatrzone napisem, w kt�rym tylko s�owo �kierownik" by�o zrozumia�e. W pierwszym pokoju zasta�em mechaniczn� sekretark� kierownika. - Czym mog� panu s�u�y�? - zapyta�a g�osem zegarynki. Siedzia�a na obrotowym sto�ku obok wystruganej z arkusza dykty pionowej tarczy o barwie i konturach eleganckiego biurka. Mia�a na sobie papierow� sp�dniczk� mini i peruk� ufarbowan� na fioletowa. Trzepota�a zlepionymi czarnym tuszem d�ugimi rz�sami, ukazuj�c na przemian to per�owe powieki, to wielkie szklane oczy. Nogi mia�a wyt�oczone zgrabnie z masy plastycznej i u�o�one trwale w pozycji jedna na drugiej. Mog�a jednak porusza� r�kami. - Nie mam pewno�ci, czy trafi�em do w�a�ciwego pokoju. Czy tu - wskaza�em na drzwi obite grub� warstw� d�wi�koch�onnej tkaniny - znajduje si� gabinet kierownika dzia�u, w kt�rym pracuje Linda Tinazana? - Tak. - Mog�aby pani poprosi� j� na chwil�? - Tinazany nie ma tutaj. - Powiedziano mi, �e jest teraz u waszego kierownika. - Szef dzi� nie przyjmuje. - Ale jest u siebie? Odpowiedzia�a po kilku sekundach: - Wyszed� przed godzin�. - Nie wierz�. Mo�na tam wej��? - Nie mo�na! - Pani co� ukrywa! - Nie wejdzie pan do gabinetu po prostu dlatego, �e szef zanikn�� drzwi na klucz i zabra� go ze sob�. Pochyli�a si� nad kraw�dzi� makiety biurka, na kt�rej stercza�y barwne rysunki szklanki nape�nionej herbat� i wazonu z kwiatami. Obrazki te wyci�to z brystolu. Razem z innymi dekoracjami rozstawionymi w lokalach centrali handlowej mog�yby one wprowadzi� w b��d jedynie widza patrz�cego na nie z okna s�siedniego wie�owca. Sztuczna sekretarka przesun�a gumowy palec po brzegu tarczy i po�o�y�a go na guziku sygnalizacyjnym. Skoczy�em ku drzwiom gabinetu. Lalka mia�a dobry refleks: ze swego obrotowego �o�yska mog�a si�gn�� do klamki i chwyci�a za ni� sekund� wcze�niej. Nacisn��em na drzwi ci�arem ca�ego cia�a. - Kierownik zabroni�! - wrzasn�a nieludzkim g�osem. Jej krzyk zla� si� w jedno z chrz�stem rozdzieranego plastyku. Przez szpar� utworzon� przy futrynie zobaczy�em sp�dnic� Lindy porzucon� na oparciu krzes�a. Co� jeszcze blokowa�o drzwi: zanim ostatecznie ust�pi�y, us�ysza�em ostry zgrzyt, kt�ry dobieg� z miejsca zajmowanego przez sekretark�. Po chwili drzwi trzasn�y o �cian� gabinetu i wpad�em do �rodka. Linda by�a prawdziwa. Mia�a na sobie tylko bluzk� i po�czochy. Siedzia�a przy wykrojonej z dykty sylwetce biurka na kolanach plastykowego m�czyzny. Patrzy�a z przera�eniem to na mnie, to na co� obok, co jeszcze bardziej przyci�ga�o jej uwag� i parali�owa�o j� do tego stopnia, �e nie u�wiadamia�a sobie wcale, w jakiej j� widz� sytuacji. Manekin r�wnie� tam patrzy�. Odwr�ci�em si� za siebie. Przy drzwiach wisia�a proteza ca�ej r�ki. By�a wyrwana ze sztucznego stawu razem z kauczukow� �opatk� i dynda�a na klamce, trzymaj�c si� jej kurczowo gumowymi palcami. Sekretarka zwr�ci�a si� do nas na obrotowym sto�ku. By�a do niego przymocowana tak silnie, �e nie spad�a na pod�og� w momencie wstrz�su. Prawy jej bok otwiera�a niekszta�tna jama. Zamiast �ywej twarzy mia�a nadal t� sam� nieruchom� mask� woskowej figury o rysach zakrzep�ych w p�u�miechu. - A m�wi�e�, �e tylko mnie kochasz - powiedzia�a zgaszonym g�osem. - Mia�e� jej to dzisiaj wreszcie o�wiadczy�. Czy nie obieca�e�? Przecie� w�a�nie dlatego przywo�a�e� j� do siebie i kaza�e� mi pilnowa�, aby nikt ci nie przeszkodzi�. Poprawi�a sobie peruk� ocala�� r�k�. Palce jej zdobi�y druciane obr�czki z kolorowymi szkie�kami. Naraz oderwa�a t� d�o� od peruki i przenios�a j� do prawego boku. Zamar�a w bezruchu. Najbardziej niezno�ne by�o zestawienie u�miechu raz na zawsze utrwalonego na masce jej twarzy z niek�amanym zdumieniem, kt�re zabrzmia�o w okrzyku, jaki z siebie wyda�a po odkryciu sztucznej rany. - Gdzie ja to mam? Nie zapyta�a o r�k�, jak gdyby mo�liwo�� jej utraty nie wchodzi�a tu w og�le w rachub�. S�o�ce �wieci�o mi w oczy przez wysokie okno. Pod�og� przy. progu zalewa�a czerwona farba. Unosi� si� z niej intensywny zapach rozpuszczalnika nitro. Sekretarka szuka�a czego� wzrokiem dooko�a sto�ka. By przys�oni� jej sob� makabryczny obraz przy drzwiach, wst�pi�em w ka�u�� farby. W zam�cie dziwnych zdarze� nie wyobra�a�em sobie reakcji uszkodzonej kuk�y na widok jej w�asnej r�ki urwanej i zawieszonej na klamce. Linda ubiera�a si� w k�cie pokoju. My�l o perwersyjnej zdradzie z manekinem, jakiej dopu�ci�a si� moja dziewczyna w okoliczno�ciach przepe�niaj�cych mnie trwog�, pomieszana z r�wnoczesnym uczuciem winy i nieokre�lonego zagro�enia ze strony okaleczonej lalki, obezw�adni�a mnie do tego stopnia, �e nie by�em zdolny do podj�cia jakiejkolwiek decyzji. Temu stanowi ducha towarzyszy�a wcze�niej ju� ustalona niemo�no�� przeprowadzenia granicy miedzy autentyzmem i programow� symulacj� w postawach sztucznych ludzi. Czu�em na plecach spojrzenie szklanych oczu. Pod jego wp�ywem wyobrazi�em sobie, �e musz� natychmiast ukry� gdzie� t� urwan� protez� lub przymocowa� j� do boku mechanicznej sekretarki. Pr�bowa�em rozgi�� gumowe palce. Nie mog�em ich jednak oderwa� od klamki. W trakcie tych szalonych zmaga� poczu�em nagle na swej szyi inne lodowate palce, kt�re zacisn�y si� na niej z tak� sam� moc�, jak tamte na klamce. Ju� traci�em oddech, gdy manekin atakuj�cy z ty�u po�lizgn�� si� w ka�u�y farby i rozlu�ni� nieco sw�j chwyt. Mia� gorszy refleks. Odepchn��em go od siebie na odleg�o�� ciosu i trzasn��em z ca�ej si�y pi�ci� w �rodek jego plastykowej maski. Zachwia� si� na nogach. Nim run�� na pod�og�, w ciszy gabinetu rozleg� si� dono�ny krzyk Lindy. Nie wyra�a� on �adnej tre�ci poza panicznym strachem. Poniewa� wygl�da�o to na atak histerii, podbieg�em do niej i zatka�em jej usta r�k�. Obawia�em si� zbiegowiska. - Jak mog�a�! - sykn��em przez zaci�ni�te z�by. - To ty? Carlos! Czy to ty jeste�? - mamrota�a niewyra�nie. - Jak mog�a� tak post�pi� akurat dzisiaj? - zaakcentowa�em ostatnie s�owo. - Dzisiaj? Szeroko rozwartymi oczami patrzy�a przed siebie ponad moim ramieniem. Us�ysza�em �oskot wywracanego krzes�a. Plastykowy kierownik le�a� na wznak z twarz� wgniecion� do �rodka pustej czaszki. Jego sztuczne cia�o pr�y�o si� konwulsyjnie, na�laduj�c agonalne drgawki. Zakrzywionymi palcami dar� na strz�py makiet� biurka. Raz jeszcze kopn�� krzes�o bosymi stopami o wygl�dzie drewnianych prawide� do prostowania but�w i znieruchomia� ostatecznie. Linda pochyli�a si� nad manekinem. - On nie �yje - szepn�a. - Co ty pleciesz, g�upia! - Ona nie jest taka g�upia - powiedzia�a sekretarka. - To jest do�wiadczona kurwa. Mia�em jeszcze w oczach obraz nieprzyzwoitej pozy, w jakiej zobaczy�em Linde po otwarciu drzwi gabinetu. Teraz po�o�y�a d�o� na zdeformowanej masce. Poruszy�a g�ow� sztucznego kierownika. By�em zdenerwowany do granic wytrzyma�o�ci, ale nie my�la�em o niej w kategoriach zwyk�ej zdrady. Odezwa�a si� w momencie, gdy jaki� manekin stan�� w drzwiach sekretariatu: - Zabi�e� go! - Zwariowa�a� czy �artujesz sobie ze mnie? - Ledwie ci� pozna�am, Carlos. Co si� z tob� sta�o? Odci�gn��em j� za pasek od makiety trupa. - Linda, b�agam, przesta� si� wyg�upia�. Przecie� to jest plastykowa kuk�a! - Pu�� j�! - rykn�� gro�nie sztuczny typ za moimi plecami. Linda omin�a go w drzwiach i wybieg�a na korytarz. - Poczekaj! - zawo�a�em. - Tak nie mo�emy si� rozsta�. Znikn�a na klatce schodowej. Pogna�bym za ni� na g�r�, lecz przywo�any ha�asami �wiadek awantury zdecydowanie zagrodzi� mi drog�. - Nie ruszaj si� z miejsca! - warkn�� ostrzegawczo. Trzyma� w r�ku n� z d�ugim ostrzem przygotowany do ciosu. - Ju� wi�cej nikogo nie zamordujesz. Ubrany by� w papierow� koszul� i spodnie o tak idealnych kantach, jak gdyby nigdy w nich jeszcze nie usiad�. Mo�e przeznaczono go do odegrania tylko jednego epizodu. Swym cia�em uformowanym byle jak ze sztucznego tworzywa kopiowa� nieprzeci�tnego grubasa. Gumowym brzuchem zatarasowa� wyj�cie na korytarz. Jego wzorow� postaw� spontanicznego obro�cy pracownik�w biura zlekcewa�y�em ca�kowitym milczeniem: nie mia�em czasu ani ochoty t�umaczy�, jak dosz�o do pozorowanej �mierci ich prze�o�onego. Zale�a�o mi wy��cznie na porozumieniu z Linda. Lecz kiedy bezceremonialnie wypycha�em go z przej�cia, cofn�� si� nagle w g��b korytarza i z niespodziewan� zr�czno�ci� zada� mi silny cios no�em w okolic� serca. D�ugi stalowy n� zanurzy� si� w moim ciele po sam� r�koje��. Po chwili szarpni�ty t� sam� plastykow� d�oni�, kt�ra go wbi�a w moj� pier�, wylecia� z rany i zadzwoni� na marmurowej posadzce. Przez sekund� jak ca�a wieczno�� d�ug� trwali�my w �miertelnym u�cisku. Wpatrzony w jego t�ust� twarz wyt�oczon� z masy, na kt�rej gruba warstwa b�yszcz�cego lakieru na�ladowa�a perlisty pot, poczu�em na piersi zimny strumie� krwi. Zalewa�a koszul�. Rozdar�em j� i podnios�em do oczu r�ce: by�y lepkie, czerwone, straszne. Wtedy dopiero nogi ugi�y si� pode mn�. Zadr�a�em ze strachu, ale nie na widok krwi, kt�ra zapachnia�a rozpuszczalnikiem nitro: przerazi�a mnie my�l, �e jestem jednym z nich - plastykowym manekinem. Nie czu�em najl�ejszego b�lu. Sztuczny napastnik, pewny swej przewagi, podtrzymywa� mnie za ramiona, jak przeciwnika niezdolnego do walki, bo ju� konaj�cego. Dostrzeg�em przy jego bucie zakrwawiony n�. Si�gn��em po t� dziwn� bro� jedynie w tym celu, aby zobaczy� z bliska, na czym polega jej tajemnica, gdy� na piersiach umazanych czerwon� farb� nie znalaz�em �ladu najmniejszej rany. Nie planowa�em �adnego chwytu samoobronnego. Jednak schylaj�c si� po n� przysiad�em tak gwa�townie, �e manekin pozbawiony podpory zwali� si� na moje plecy, a kiedy - po u�amku sekundy, ju� z no�em w gar�ci - wyprostowa�em si� r�wnie nagle i z podejrzan� �atwo�ci�, grubas wywin�� koz�a w powietrzu i run�� na por�cz schod�w. By� bardziej