381
Szczegóły |
Tytuł |
381 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
381 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 381 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
381 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Tadeusz Borowski
Wyb�r opowiada�
Spis tre�ci
Wst�p / 5
Matura na Targowej / 19
Po�egnanie z Mari� / 24
Ch�opiec z Bibli� / 57
U nas w Auschwitzu... / 68
Ludzie, kt�rzy szli / 107
Dzie� na Harmenzach / 121
Prosz� pa�stwa do gazu / 150
�mier� powsta�ca / 171
Bitwa pod Grunwaldem / 186
Okre�lenia o�wi�cimskie / 229
Wst�p
W literaturze polskiej czasu wojny i powojnia, bujnej i r�norodnej, Tadeusz Borowski by� postaci� wyj�tkow�. Cho� �y� zaledwie 29 lat i pozostawi� po sobie dorobek ilo�ciowo niewielki, nie dope�niony, nie pozbawiony wewn�trznych sprzeczno�ci - trudno przeceni� jego warto�� i znaczenie.
Za �ycia by� pisarzem czytywanym, frapuj�cym, lecz przede wszystkim spornym. Prawie ka�dy jego utw�r, ka�da ksi��ka wywo�ywa�y dyskusje i sprzeciwy. Krytykowano je, i cz�sto pot�piano, z r�nych stron i rozmaitych powod�w. Skoro nie dawa�o si� tej tw�rczo�ci potraktowa� oboj�tnie, do�� powszechnie doszukiwano si� w niej wybuja�ego m�odzie�czego nihilizmu. Borowski nie u�atwia� zrozumienia swych dr�g: rozrzutnie szafowa� w�asnym pisarstwem, pot�pia� sam siebie, miota� si� w�r�d sprzeczno�ci swego czasu i swej psychiki. Trzeba by�o dopiero jego samob�jczej �mierci, zebrania ocala�ych utwor�w i wy�wietlenia nieznanej biografii, aby z do�� ju� odleg�ej perspektywy czasu i nowych do�wiadcze� ogarn�� to wyj�tkowe zjawisko i zrozumie�, czym jest dla polskiej literatury.
Borowski debiutowa� w �rodku okupacji, w ko�cu roku 1942. Mia� lat dwadzie�cia. Pracowa� jako magazynier w firmie budowlanej na Pradze i studiowa� polonistyk� w tajnym uniwersytecie warszawskim. Wojna przyspieszy�a dojrzewanie nowego pokolenia literackiego. W�r�d jego koleg�w uniwersyteckich znalaz�o si� wielu m�odych poet�w: Krzysztof Kamil Baczy�ski, Wac�aw Bojarski, Tadeusz Gajcy, Andrzej Trzebi�ski, Zdzis�aw Stroi�ski, Stanis�aw Marczak-Oborski i inni. Tej m�odzie�y
zawdzi�cza�a Warszawa pierwsze przejawy �ycia literackiego pod okupacj�. Ale nie by�o jej �atwo otrz�sn�� si� z kl�ski, zdoby� jak�� now�, w�asn� orientacj� ideow�. Wi�kszo�� z nich skupi�a si� wok� pisma "Sztuka i Nar�d", zwi�zanego z prawicow� organizacj� "Konfederacja Narodu", kt�ra w okupowanym kraju snu�a dalej rojenia o polskiej mocarstwowo�ci. Borowski, podobnie jak Baczy�ski, mocno sprzeciwia� si� tej ideologii (na tym tle rozszed� si� ze swym szkolnym i uniwersyteckim przyjacielem, Andrzejem Trzebi�skim).
Wok� Borowskiego powsta�a grupa przyjacielska "esencjast�w" stanowi�ca w okupowanej Warszawie o�rodek lewicowej czy te� lewicuj�cej m�odzie�y artystycznej, konkurencyjny w stosunku do "Sztuki i Narodu". Dla zabaw, dysput i poezji zbierali si� przewa�nie w baraku na Skaryszewskiej, gdzie pracowa� i mieszka� Borowski. Mimo grozy czasu, nie chcieli rezygnowa� z niczego "co ma m�odo�ci smak i poezji". Ci�ko pracuj�c, Borowski �yje w tych strasznych latach jak w "z�otym wieku": oddaje si� nauce, poezji, przyja�ni, mi�o�ci. Tym wiarom, sprzeciwom i uniesieniom po�wi�ca swe pierwsze poezje. Ale gdy w ko�cu roku 1942 Borowski postanowi�, w �lad za Wierszami wybranymi K. K. Baczy�skiego, wyda� sw�j debiut i drukowa� go na powielaczu w sk�adziku na Skaryszewskiej, obra� na ten cel utw�r odmienny - cykl poetycki Gdziekolwiek ziemia... Nie by� to debiut efektowny: ciemnymi, rozwichrzonymi "metafizycznymi heksametra-mi" opiewa� dziej�c� si� Apokalips�. W �rodku cyklu znalaz�a si� jedyna jambem napisana Pie��, zako�czona wyrokiem:
Nad nami - noc. Gorej� gwiazdy d�awi�cy trupi nieba fiolet. Zostanie po nas z�om �elazny i g�uchy, drwi�cy �miech pokole�.
Na og� wszyscy m�odzi poeci pisywali w�wczas katastroficzne wiersze, po cz�ci czerpane z przedwojennej poezji, a przede wszystkim z tego, co widzieli doko�a. Ale katastrofizm Borowskiego wyr�nia� si� w�r�d nich i znacznie szerszym widzeniem "czas�w pogardy" (jak epok� t� ochrzci� tytu�em swej powie�ci Andre Malraux), i poczuciem wielko�ci i tragizmu rozpoczynanej pie�ni, i wreszcie tonem dojrza�ego m�skiego stoicyzmu, kt�ry - cho� nie poddaje si� przeciwno�ciom losu - widzi
6
ca�� jego pot�g� i groz�. Nic dziwnego, �e Gdziekolwiek ziemia... a zw�aszcza Pie��, nie znalaz�y zrozumienia u wi�kszo�ci pierwszych czytelnik�w, a r�wie�nikom ze "Sztuki i Narodu" wyda�y si� utworami ma�ej wiary.
Poezji tej nie mo�na poj�� nie znaj�c los�w poety. Dramat epoki sta� si� udzia�em Borowskiego, zanim rozpocz�a si� wojna. Urodzony w �ytomierzu na Ukrainie, we wczesnym dzieci�stwie prze�y� aresztowanie i zes�anie obydwojga rodzic�w. Pozosta� sam, pod opiek� dalszej rodziny. Dzi�ki wymianie przez w�adze polskie przebywaj�cego w �agrze na dalekiej P�nocy ojca, w roku 1932, maj�c lat dziesi��, przyje�d�a wraz z bratem do kraju; w rok p�niej wraca matka. Rodzina osiedla si� w Warszawie. W ojczy�nie nie czeka�o ich lekkie �ycie: ojciec zostaje robotnikiem w fabryce Lilpopa, matka dorabia krawiectwem. Syn�w oddano do internatu oo. franciszkan�w. We wrze�niu 1939, podczas obl�enia Warszawy, sp�on�a fabryczna kamieniczka i zn�w zostali bez dachu nad g�ow�. �eby �y� i �eby si� uczy�, trzeba by�o szybko zabra� si� do pracy. Wojna i okupacja nie by�y wi�c pierwszymi wtajemniczeniami Borowskiego w dramat "czas�w pogardy"; nak�ada�y si� na nie prze�ycia wcze�niejsze, tworz�c mroczny, jedyny w swoim rodzaju krajobraz Gdziekolwiek ziemia...
W par� miesi�cy po debiucie, w lutym 1943 roku, Borowskiego aresztowa�o gestapo, gdy id�c �ladem narzeczonej, na nic si� nie ogl�daj�c, wpad� do "kot�a". Uwi�ziony zosta� na Pawiaku. Wkr�tce odtransportowano go do najwi�kszego hitlerowskiego obozu koncentracyjnego, do O�wi�cimia, pracuj�cego pe�n� par� krematori�w. Na przedramieniu wytatuowano mu numer 119198. Po kilku miesi�cach pracy na Budach i na Harmenzach, zapad� na ci�k� chorob� i znalaz� si� w o�wi�cimskim szpitalu. Gdy go odratowano, przyjaciele pozostawili go w szpitalu w charakterze flegera (piel�gniarza).
Niedaleko st�d, za drutami, w jeszcze potworniej szych warunkach przebywa�a jego narzeczona. Stara si� z ni� porozumiewa� (te listy, odtworzone przez autora, z�o�� si� p�niej na opowiadanie U nas, w Auschwitzu...), dostarcza� jej lekarstw. Wkr�tce dobrowolnie porzuci szpital, wst�pi do komanda dachdecker�w, obozowych dekarzy, �eby widywa� si� ze sw� dziewczyn�. W obliczu zbli�aj�cego si� frontu Niemcy zaczynaj� likwidowa� O�wi�cim. W sierpniu 1944 r. Borowski
dostaje si� do transportu; wywo�� go na jeszcze prawie rok do mniejszych oboz�w w g��bi Rzeszy, wpierw do Dautmergen ko�o Stuttgartu, nast�pnie do Dachau Allach.
Reakcja Borowskiego na uwi�zienie i obozow� marszrut� by�a do�� dziwna. Jakby niczego innego nie oczekiwa�, jakby by� na to przygotowany. W obrocie w�asnego �ycia widzi jedynie spe�nienie dobrze mu znanej prawid�owo�ci og�lnego losu. Ani w wi�zieniu, ani w obozie nie przestaje pisa�. Na Bo�e Narodzenie 1943 tworzy w O�wi�cimiu Ksi�g� wigilijn�, cykl kol�d lagrowych; w obozie �piewa si� jego piosenk� o mi�o�ci, kt�ra "mocniejsza jest nad �mier�". W wierszach i w listach pisanych do narzeczonej m�ody poeta, student warszawskiego uniwersytetu, stara si� zg��bi� tajemnice obozu, skonfrontowa� go ze sw� wiedz� o cz�owieku, z pi�knymi mitami europejskiej kultury:
l oto, chwalca cz�owieka, le�� na pryczy baraku i chwytam, jak ptaka lot, w palce legend� i mit, lecz pr�no w oczy cz�owiecze patrz� szukaj�c znaku. Ju� tylko �opata i ziemia, cz�owiek i zupy litr.
(Do narzeczonej)
Cho� niewiele ocala�o wierszy obozowych Borowskiego, nawet te nieliczne, niezwyk�e �wiadectwa uk�adaj� si� w pejza� piekielny ("pal� si� ludzkie stosy jak kupy smolnych �uczyw"), w straszliwy epos "cia�a w�druj�cego, bitego, cia�a mi�dzygranicznego". Na tym tle, w�r�d pogromu wszelkich warto�ci i walki po prostu o �ycie, ogromnym blaskiem �wieci Sionce O�wi�cimia, jego nie pokonana liryka mi�osna.
Wyzwolenie obozu Dachau Allach przez VII Armi� Ameryka�sk�, kt�re nast�pi�o l maja 1945, nie od razu przynios�o Borowskiemu wolno��. W obawie przed konsekwencjami nag�ego uwolnienia mas ludzkich, jakie Niemcy zegnali do Rzeszy, Amerykanie utworzyli przej�ciowo tzw. obozy dipis�w (przesiedle�c�w), kt�re stopniowo roz�adowywali. Borowski znalaz� si� zn�w za drutami, w dawnych koszarach SS we Freimanie, na przedmie�ciu Monachium. Przypadek zdarzy�, �e wyszed� stamt�d stosunkowo szybko: wyreklamowano go, gdy w Monachium powstawa�o Biuro Poszukiwania Rodzin przy Komitecie PCK. Poszukuje wielu ludzi, przede wszystkim poszukuje
8
swojej narzeczonej nie wiedz�c, czy znajdzie j� �yw�. Rozpisuje listy na wszystkie mo�liwe strony; wt�ruje im poetyckim Wo�aniem Marii. Wreszcie po paru miesi�cach odnajduje j� - ci�ko chor� - w Szwecji, dok�d jeszcze przed zako�czeniem wojny przewieziono specjalnym transportem cz�� kobiecego obozu Ravensbriick. Zdawa�o mu si�, �e �atwiej po��czy si� z ni�, je�li zostanie w Niemczech. Mimo szale�czych stara�, mimo interwencji nie okaza�o si� to mo�liwe. Wyzwolona Europa nie by�a �askawa nawet dla zakochanych.
Zar�wno pobyt w obozie dipis�w, jak roczny post�j w Monachium by�y dla Borowskiego okresem niezwykle tw�rczym. Jeszcze w obozie, dzi�ki s�awie poetyckiej, jaka mu tam towarzyszy�a (nie zawsze u�atwia�a mu �ycie!), otrzyma� propozycj� od wsp�wi�nia, a przedwojennego wydawcy i �wietnego grafika Anatola Girsa, wydania swych wierszy warszawskich i obozowych. Po latach Girs spe�ni� to przyrzeczenie. W znanej oficynie monachijskiej Bruckmanna ukaza� si� pi�knie, po bibliofilsku wydany trzeci tom poetycki Borowskiego pt. Imiona nurtu (drugi, skromny zbiorek erotyk�w wydali w Warszawie przyjaciele, gdy by� w O�wi�cimiu). Ale przede wszystkim Borowski pisze nowe wiersze:
wiersze o wyzwoleniu i o nowym porz�dku europejskim, kt�ry obserwuje z niemieckiego pobojowiska. Po tym, co prze�y�a Europa, po tym, czego do�wiadczy� na w�asnej sk�rze, spodziewa si�, �e winnym zostanie w majestacie prawa wymierzona sprawiedliwo��, a ocala�a z przygody z faszyzmem Europa przywr�ci swe stare tradycje wolno�ci i demokracji. Tymczasem na nic takiego si� nie zanosi�o. Zbrodnie uchodzi�y p�azem, maskowane komedi� sprawiedliwo�ci, druga wojna ko�czy�a si� oczekiwaniem trzeciej, a zwyci�zcy zaprowadzali w Europie swoje porz�dki. Poezja Borowskiego zieje gorycz� i ironi�. Nieobce s� jej, podobnie jak masom dipis�w, nastroje zemsty i odwetu, pokusy dochodzenia sprawiedliwo�ci na w�asn� r�k�. Borowski jakby boi si� tych niebezpiecznych odruch�w: pragnie swe prawa przekaza� w bardziej powo�ane r�ce i powr�ci� do normalnego �ycia. Ale nie ma ucieczki od w�asnej wiedzy i w�asnej pami�ci. Przychodz� na powr�t spaleni, rozstrzelani, przychodz� towarzysze lagrowi. W pi�knych wierszach Umarli poeci, Odej�cie poety i innych, po�wi�conych pad�ym w boju kolegom jego warszawskiej m�odo�ci, rodzi si�, niezale�nie od spor�w, jakie go kiedy� z niekt�rymi z nich dzieli�y, jaka� wielka z nimi
9
wszystkimi �miertelna wsp�lnota, przepowiadaj�ca tak�e jego w�asny los:
wabi trawiasta g��b, pachn� podziemne ��ki, dalej trzeba pod ziemi�, g��biej i g��biej, a� do was wst�pi�.
(Umarli poeci)
W�r�d tych rozpami�tywa� rodzi si� w poezji Borowskiego poczucie winy wobec znanych i nieznanych umar�ych - �e prze�y�! Poczucie winy obarczaj�cej ka�dego, kto by� uczestnikiem tej tragedii: A kt� z was �ywych �mier� widzia� - bez winy? To poczucie winy ocalonych, i swojej w�asnej, kojarzy si� r�wnocze�nie z "mistyczn� wiar�" w moralne odrodzenie ludzko�ci, kt�re za ich spraw� musi mimo wszystko nast�pi�. Wobec oboj�tno�ci �wiata, w jakim �yje, zadanie to coraz bardziej wi��e si� dla Borowskiego z Ziemi� rozstrzelanych, z powrotem do kraju.
Czym jeste� ty, co noc� trwo�ysz widmem wapiennych jam i do��w i poprzez l�d, i poprzez morze bym wr�ci�, gro�nie za mn� wo�asz?
Czym jeste�? Ug�r czy ruina, najuporczywsza z moich muz! Czemu� mi ci�gle wypominasz spalony mur, zat�ch�y gruz?
Czym jeste�? Oto walcz� z tob� i krzyk tw�j dusz�, i wo�anie, i id� tam, ku wsp�lnym grobom do ciebie, ziemio rozstrzelanych.
Mimo �e nie spe�ni�o si� to, na co czeka�, mimo rozmaitych innych obaw, rozterek i rozdar� (co brzmi tak tragicznie w ostatnim utworze napisanym w Monachium: ani wiersz, ani proza / tylko kawa� powroza...) najuporczywsza z jego muz zaprowadzi�a w ko�cu Borowskiego do ojczyzny. Po 3 latach i 3 miesi�cach od chwili aresztowania, w czerwcu 1946, zamkn�a si� powrotem do Warszawy jego wielka w�dr�wka po
10
zniewolonej Europie i zamkn�� zarazem jego wstrz�saj�cy pami�tnik poetycki.
Po powrocie do Polski, gdzie wreszcie po��czyli si� z narzeczon� i pobrali, Borowski nieoczekiwanie zarzuci� poezj�, nie wydawszy nawet swego nie znanego dorobku, zapowiadanej Rozmowy z przyjacielem (stosunkowo najszerszy wachlarz dochowanej poezji Borowskiego przedstawia wydany w 20-lecie jego �mierci tomik poetycki w serii "Biblioteka poet�w", Poezje, PIW). Poch�on�y go inne zamiary, kt�re zreszt� w jego poezji, tak teraz zlekcewa�onej, dojrzewa�y od dawna. Jeszcze w Monachium, za namow� Girsa, trzej m�odzi autorzy: Tadeusz Borowski, Krystyn Olszewski i Janusz Nel Siedlecki, napisali ksi��-k�-dokument pt. Byli�my w O�wi�cimiu. W ksi��ce tej, wydanej w Monachium w roku 1946, w ca�o�ci opracowanej przez Borowskiego, zamie�ci� on swe pierwsze opowiadania. Do prozy nie przywi�zywa� wi�kszego znaczenia, lecz gdy przes�ane do kraju i opublikowane w "Tw�rczo�ci" opowiadania sta�y si� g�o�nym wydarzeniem literackim i wywo�a�y ogromny skandal - poeta zrozumia�, jakie jest jego w�a�ciwe powo�anie. W p�tora roku p�niej, w roku 1948, Borowski wyda� sw�j s�ynny tom opowiada� Po�egnanie z Mari�.
Ze zrozumia�ych powod�w literatura polska wyda�a wi�cej �wiadectw po�wi�conych czasom wojny ni� jakiekolwiek inne pisarstwo. Zaraz po wojnie powsta�y liczne relacje dokumentalne, m�wi�ce o niemieckich zbrodniach i o martyrologii ludno�ci polskiej (najg�o�niejsze Dymy nad Birkenau S. Szmaglewskiej). Powsta�y te� ksi��ki psychologiczne, zastanawiaj�ce si� nad fenomenem zezwierz�cenia oprawc�w i bohaterstwa ofiar; bezmiar cierpie� starano si� cz�sto wyja�ni� w spos�b mistyczny, np. w ksi��ce Z. Kossak-Szczuckiej Z otch�ani. Pisarze wielkiej klasy (zar�wno polscy, jak zagraniczni) widzieli w bezprzyk�adnej eksterminacji zaprzeczenie ca�ej tradycji europejskiego humanizmu. �adna jednak z tych r�norodnych ksi��ek, nawet najwybitniejszych, nie by�a w stanie sprosta� pe�nej prawdzie o wojnie totalnej, a zw�aszcza o jej kwintesencji - o O�wi�cimiu.
Borowski nie pretendowa� tak�e do powiedzenia pe�nej prawdy o O�wi�cimiu. Ale w swych opowiadaniach powiedzia� prawd� mo�e najistotniejsz� i najbardziej bolesn�. Potrafi� odsun�� na bok psychologi� zar�wno kata, jak i ofiary, potrafi� wznie�� si� ponad cierpienia
11
milion�w i w�asn� gehenn� obozow� - i spojrza� na lagry zimnym, bezlitosnym wzrokiem.
Dla Borowskiego lagry s� konsekwencj� rozkwitu i triumf�w III Rzeszy, nowego �adu, jaki hitleryzm usi�owa� narzuci� podbitej Europie. �eby zrealizowa� plany panowania rasy germa�skiej nad �wiatem, hitlerowski faszyzm musia� wykorzysta� tak�e pokonane narody, przymusi� ofiary do wsp�dzia�ania w jego zbrodniczym procederze wyt�pienia ich samych. Ob�z nie stanowi� wi�c ani sabatu zbrodniczych natur, ani bezsensownej hekatomby ofiar, ani zemsty za grzechy ludzko�ci, lecz sprawnie zorganizowany system, celowo uformowan� spo�eczno��, s�u��ce za�o�onym przez hitlerowc�w celom. Nie stanowi� wi�c - m�wi�c s�owami Alberta Camusa - zwyk�ej zbrodni nami�tno�ci, jak� ludzko�� zna�a od wiek�w, lecz stadium wy�sze
- zbrodni� logiki, kt�r� totalitarny system doprowadzi� do doskona�o�ci, do skali niespotykanej w dziejach, do rozmiar�w ludob�jstwa. Obecnie, po wielu latach, mechanizm ten zosta� zbadany dok�adnie:
wiele instytut�w naukowych na podstawie poszukiwa� archiwalnych i bada� rozmaitych dziedzin ukaza�o �wiatu, jak hitlerowcy doszli do ustanowienia pa�stwa stanu wyj�tkowego, z jak� konsekwencj� �w narodowy �ad zaprowadzali, jak bliscy byli jego urzeczywistnienia. Tadeusz Borowski, bez pomocy archiw�w i sztab�w uczonych, obna�y� ten system od pierwszego wejrzenia, w�asnym okiem, ukazuj�c jego polityczne, ekonomiczne i socjologiczne mechanizmy.
Ale pr�cz walor�w poznawczych, pr�cz przejrzenia logiki hitlerowskiej zbrodni, opowiadania Borowskiego dokona�y czego� wi�cej. Inaczej ni� w ca�ej prawie pozosta�ej literaturze sformu�owa�y tragedi� oboz�w. Przesun�y punkt jej ci�ko�ci na stron� ofiar. Dla Borowskiego prawdziwa tragedia lagr�w nie zawiera�a si� w stosunku mi�dzy katami i ofiarami: ci pierwsi - pozbawieni nawet wzgl�dnych racji, pos�uszni urz�dnicy hitlerowskiej machiny eksploatacji i zbrodni
- wprawdzie zas�u�yli na stryczek, lecz nie mogli awansowa� do r�wnorz�dnych, godnych partner�w tragedii.
Najwa�niejsz� tragedi� lagr�w, do jakiej doprowadzi�a hitlerowska zbrodnia �wiadoma, zbrodnia logiki, by�o zgwa�cenie cz�owiecze�stwa ofiar, przymuszenie ich za cen� �ycia do uleg�o�ci, �wiadome i skalkulowane poszczucie brata na brata. To wyda�o si� Borowskiemu
12
najbardziej szata�sk�, prawdziwie tragiczn� stron� lagr�w. Przy tym Borowski nie zaj�� si� w swych opowiadaniach ani cz�stymi przypadkami obozowych za�ama� czy patologii, ani nierzadkimi - bohaterskich wzlot�w; zaj�� si� "przeci�tn� przetrwania". Zgodnie z tym za�o�eniem, bohaterem swych opowiada� nie uczyni� ani zbrodniarza, ani �wi�tego obozowego, lecz cz�owieka, kt�ry chce przetrwa� - obozowego vorarbeitera, wi�nia czy to pe�ni�cego podrz�dn� funkcj�, czy te� po prostu do�wiadczonego lagrowca, kt�ry pozna� ob�z, umia� si� przystosowa� do rz�dz�cych nim praw. Przygody tego przeci�tnego, bynajmniej nie z�ego z natury, lecz zlagrowanego cz�owieka s� tre�ci� istotn� Dnia na Harmenzach, Prosz� pa�stwa do gazu, �mierci powsta�ca...
W swej ksi��ce Borowski nie poprzesta� na opowiadaniach z lagr�w. Pisarz dokona� kroku nast�pnego, jeszcze bardziej ryzykownego. W opowiadaniach spoza lagr�w, z czasu okupacji (Po�egnanie z Mari�) i z czasu wyzwolenia (Bitwa pod Grunwaldem), postawi� sobie pytanie, co owego cz�owieka zlagrowanego w rzeczywisto�ci wojennej zapowiada�o i co na jego koncie pozosta�o, gdy wojna si� sko�czy�a. W ten spos�b rozszerzy� sw� diagnoz� upadku humanistycznych warto�ci, degradacji cz�owieka, tak�e na sytuacje inne, na szerszy kontekst epoki.
Prowokacyjno�� opowiada� Borowskiego, tak bezwzgl�dnych w ich czysto zewn�trznym, tzw. behawiorystycznym opisie, w stylistyce i j�zyku (fachowy s�ownik o�wi�cimski, zestawiony przez pisarza w Byli�my w O�wi�cimiu, znale�� mo�na na ko�cu niniejszej ksi��ki), spot�gowa� jeszcze fakt, �e poecie-vorarbeiterowi autor nada� w�asne imi�. Cho�, jak wida�, ca�y cykl by� przemy�lnie i wysoko zorganizowan� konstrukcj� literack�, Borowski-lagrowiec post�pi� tak nie przypadkowo. By� to z jego strony �wiadomy akt moralny. Mimo �e posta� literacka nie mia�a z nim wiele wsp�lnego, chcia� w jakiej� mierze - zgodnie z przekonaniem wyra�anym w poezji - wzi�� r�wnie� na siebie win� za to, co by�o udzia�em zwyk�ego cz�owieka jego czasu. Tak rozumia� w�asne zadanie pisarskie, i tego w swych artyku�ach ��da� od innych.
Po�egnanie z Mari� przynios�o na wskro� oryginaln� wizj� "czas�w pogardy" (mo�e najbli�sze jej by�y Medaliony Z. Na�kowskiej) i najdalej posuni�t�, cho� woln� od wszelkiego kaznodziejstwa, krytyk� morali-
13
styczn� epoki. Ale ksi��ka ta nie mie�ci�a si� w �wczesnych kategoriach rozumienia literatury. Wywo�a�a szok i - niemal�e same nieporozumienia. Prymitywna cz�� krytyki - uto�samiaj�c posta� bohatera z osob� autora - uzna�a, i� Borowski sam si� zadenuncjowa� jako obozowy przest�pca i powinien zasi��� na �awie oskar�onych. Inna cz�� krytyki, kt�ra wzi�a za dobr� monet� fa�szyw� �wiadomo�� bohatera, nie dostrzeg�a krytycznych za�o�e� pisarza - przyj�a t� proz� jako mimowolne �wiadectwo "zara�enia �mierci�", wyzbycia si� wszelkich warto�ci, nihilizmu. Zw�aszcza oburzano si� na opowiadania z czas�w okupacji i ko�ca wojny. W momencie ukazania si� ksi��ki do wyj�tk�w nale�eli ci, kt�rzy zrozumieli jej artystyczn� komplikacj� i dostrzegli w niej rzecz najistotniejsz�: w�asny spos�b podj�cia walki ze z�em epoki.
W tym�e 1948 roku ukaza�a si� nast�pna ksi��ka Borowskiego: cykl kr�tkich nowel pt. Kamienny �wiat. Cykl ten, kt�ry autor zwa� "jednym opowiadaniem z�o�onym z dwudziestu samodzielnych cz�ci", stanowi� uzupe�nienie wizji, jak� ze specyficznego punktu widzenia nakre�li�o Po�egnanie z Mari�. By� tak�e obron� w�asnego stanowiska, mocno w�wczas atakowanego. W por�wnaniu z ksi��k� poprzedni� Kamienny �wiat, zachowuj�cy ten sam styl i stosuj�cy go do trudnej formy, kr�tkiej noweli, tzw. short story, wprowadza� wyra�ne nowo�ci: rezygnowa� z po�rednictwa "vorarbeitera Tadka", odst�powa� do tamtejszej "przeci�tnej przetrwania" na rzecz bardziej jaskrawych epizod�w obozowych (Kolacja, �mier� Schillingera), bardziej bezpo�rednio czerpa� z materia�u autobiograficznego (Opowiadanie z prawdziwego �ycia, Podr� pul-manem). Borowski jakby chcia� dowie��, i� Po�egnanie z Mari�, kt�re tak szokowa�o opini�, by�o zaledwie z�agodzon� wersj� tego, co dzia�o si� w lagrach i czego osobi�cie do�wiadczy�. Po�owa Kamiennego �wiata dotyczy�a ju� �wiata wyzwolonego, lecz �ci�le wi�za�a si� z przesz�o�ci� lagrow�. Powojenn� codzienno�� Borowski konfrontuje tam z do�wiadczeniem obozowym lub jego nast�pstwami, nie zawsze zreszt� w spos�b do�� uzasadniony. Wi�kszo�� nowel Kamiennego �wiata zadedykowana zosta�a znanym wsp�czesnym pisarzom, z kt�rych utworami czy postawami podejmowa�y one, w my�l intencji autora, po�redni� polemik�. Broni�c swego programu, Borowski w Kamiennym �wiecie uzasadnia� go nowymi dodatkowymi utworami-argumentami i atakowa� wsp�czesn� literatur�, kt�ra - jego zdaniem - rozmija�a si� z najtrudniejszym i najistotniejszym spadkiem wojny.
14
Pracuj�c nad Po�egnaniem z Mari� i Kamiennym �wiatem, pisarz coraz szerzej widzia� swoje przedsi�wzi�cie. Projektowa� i po cz�ci realizowa� nowe prace, kt�re zar�wno w cyklu du�ych i �rednich opowiada�, jak w cyklu kr�tkich nowel mia�y wype�ni� zakre�lone ramy, wzbogaci� przygody intelektualne i moralne cz�owieka w "czasach pogardy", dopisa� do ko�ca prze�yty rozdzia� moralnych dziej�w cz�owieka.
Niestety, lata 1948/49 rozpoczyna�y okres ma�o przychylny dla pracy pisarza. Pad�y w�wczas has�a realizmu socjalistycznego, dogmatyczne i uproszczone, ��daj�ce zarzucenia spraw wojennych, zwrotu ku wsp�czesno�ci i budownictwu socjalizmu, ku literaturze politycznej i dydaktycznej. Nie trafia�y one do przekonania Borowskiemu; natomiast niezrozumienie, z jakim spotka�y si� obydwie jego ksi��ki, powa�nie zachwia�o jego pewno�ci� co do obranych �rodk�w literackich i co do samej idei "rewolucji moralnej", kt�rej mia�y s�u�y�.
Borowski od dawna by� zwolennikiem spo�ecznych d��e� rewolucji, w roku 1948 wst�pi� do PPR. Nowy, burzliwy etap polityczny i prze�ywane przez pisarza zw�tpienia rozdwoi�y jakby jego uwag�. Przez czas jaki� Borowski uprawia literack� dw�jpol�wk�: pr�buje ju� czego� nowego, nie zarzucaj�c swych dawnych poczyna� - lecz niebawem opowiadaniem pt. Ofensywa styczniowa, kt�re problematyk� "czas�w pogardy" przenosi z p�aszczyzny moralistycznej na p�aszczyzn� histo-ryczno-polityczn�, zamyka ostatecznie sw�j wielki cykl, �eby po pewnym czasie od�egna� si� od niego i stanowczo go pot�pi�. Mimo �e nie doko�czony, pozosta� on w literaturze najpowa�niejszym dzie�em tego rodzaju. "Wydaje si� - pisa� po latach Jaros�aw Iwaszkiewicz w przedmowie do Po�egnania z Mari� (PIW, 1961) - �e nikt poza Borowskim nie si�gn�� tak g��boko w istot� ha�bi�cej ludzko�� sprawy, nikt nie potrafi� tak precyzyjnie narysowa� metod i skutk�w upodlenia cz�owiecze�stwa. Nikt - to nie znaczy nikt u nas. Wydaje si�, �e nowele Borowskiego nie dadz� si� por�wna� z �adn� literatur� �wiata. Jest to szczytowe osi�gni�cie w tego rodzaju pi�miennictwie". S�d ten potwierdza wzrastaj�ca poczytno�� nowelistyki Borowskiego w �wiecie.
W roku 1949 - po trzech i p� latach nieobecno�ci - Borowski powr�ci� do Niemiec. Podj�� prac� referenta kulturalnego w Polskim Biurze Informacji Prasowej w Berlinie Wschodnim w czasach szalej�cej "zimnej wojny". Chce by� u�yteczny w dziele reedukacji naro-
15
du-winowajcy, kt�rej w my�l jego przekona� mo�e dokona� jedynie socjalizm. Z zapa�em oddaje si� formowaniu ruchu kulturalnego powsta�ej w�a�nie NRD i pozostawi najlepsz� pami�� w kr�gu post�powych pisarzy niemieckich. Wraca stamt�d jako �arliwy zwolennik realizmu socjalistycznego. Przez ostatni rok �ycia oddaje si� gor�czkowej dzia�alno�ci politycznej i gwa�townej publicystyce (przede wszystkim na �amach tygodnika "Nowa Kultura"), nie przebieraj�cej w �rodkach i argumentach i gubi�cej si� w zacietrzewieniu tego skomplikowanego czasu. W�asne pisarstwo odchodzi na daleki plan: niekt�re z jego �wczesnych utwor�w, wbrew za�o�eniom propagowanym przez niego samego, zachowuj� dawny rozmach {Muzyka w Herzenburgu, Dzie� plantatora) czy te� usi�uj� zdoby� w�asny, nieschematyczny wyraz w nowej problematyce (K�opoty pani Doroty). Nag�a samob�jcza �mier� pisarza sta�a si� pod�wczas dla wszystkich zupe�nym zaskoczeniem i pozosta�a tajemnic� do dzi�. W jednym z monachijskich wierszy Borowski pisa�:
�wiat jak labirynt spl�tany potwornie gmatwa si� w linie, te t�ocz� si� w w�ze�...
(Labirynt)
Labirynt �wiata, zn�w po wojnie kamiennego, nawet pisarzowi, kt�ry przedtem tylekro� i tak genialnie umia� si� przeze� przebija�, tym razem wyda� si� bez wyj�cia, a w�asny w nim udzia� - zdrad� wobec dawnych �wi�to�ci.
Tadeusz Borowski nale�a� do tych rzadkich, wyj�tkowych pisarzy, dla kt�rych �ycie i pie�� stanowi� jedno. To decydowa�o, �e osi�gn�� tak du�o - p�ac�c za to cen� najwy�sz�. Tak jak krwi� pisa� swoje utwory, jak nie chroni� siebie przed �wiatem, podobnie w swej tw�rczo�ci obala� przegrod� mi�dzy jednostk� i �wiatem, ��daj�c od siebie i od ka�dego odpowiedzialno�ci za drugiego cz�owieka, za jego dzieje, za wsp�lny �wiat. Mo�e dlatego te kartki z dalekiej ju� przesz�o�ci s� nadal �ywe, wci�� wstrz�saj� i niepokoj�...
Tadeusz Drewnowski
Matura na Targowej
Ca�� zim� uczy�em si� w ma�ej przybud�wce, kt�r� zostawi�a nam fabryka na gruzach zniszczonego podczas pierwszej bitwy o Warszaw� - domu.
Przybud�wka by�a w�ska, niska i wilgotna, a przez wielkie okno, uchylaj�ce si� na teren dawnych gara�y, obecnie zaro�ni�ty krzewami, wlewa� si� wieczorami ksi�yc i b�yszcza�y �wiat�a z mostu. Uczy�em si� wtedy p�nym wieczorem. P�omie� lampki, skonstruowanej z ka�amarza (trzeba by�o oszcz�dza� nafty), chwia� si�, poruszany oddechem. Wtedy olbrzymie cienie mojej g�owy przesuwa�y si� po �cianie bezg�o�nie jak na filmie. Na zbitym z desek tapczanie spa� ci�ko ojciec, pracuj�cy prawie dwana�cie godzin w niemieckiej fabryce, matka, du�y rasowy doberman, przypl�tany do nas nie wiadomo sk�d podczas obl�enia. Olbrzymi, poczciwy pies kr�ci� si� przy rodzicach, kiedy po spaleniu domu biwakowali na pustym placu pod daszkiem z papy chroni�cym od deszczu, ugania� si� za wronami, poszczekiwa� na obcych i tak ju� zosta�. Tej samej zimy Andrzej je�dzi� na rikszy. Riksza jest to trzyko�owy w�zek rowerowy. Przewozi si� na nim towary i ludzi. Jak w Japonii - za pomoc� n�g. Andrzej, wysoki, smuk�y, o czaruj�cym spojrzeniu ch�opiec, razem ze mn� ko�czy� szko��. Kiedy ja by�em zaczytany w Platonie i polskich filozofach okresu romantycznego, on si�ga� do Ibsena i Przybyszewskiego, duchowego wodza M�odej Polski, do Kasprowicza, czo�owego poety tego okresu. Sam pisywa� wiersze jeszcze w szkole. Teraz za�, w gor�ce dni okupacyjne, pisze pami�tnik. Arkadiusz by� malarzem. �wietnie zna� matematyk�. W dyskusjach filozoficznych cytowa� nie znane nam nazwiska, nazywa� pr�dy, o kt�rych nie wiedzieli�my nic. By� blondynem, mia� przenikliwe spojrzenie artysty. Utrzymywa� si� z rysowania karykatur przechodniom. Narysowa� ich ponad dziesi�� tysi�cy.
19
Wyprowadzi� si� od bogatego ojca, znanego krawca warszawskiego, mieszka� samotnie, uczy� si� w akademii malarskiej, robi� jednocze�nie matur� i - pi�.
Julek by� wychowankiem jezuit�w. Pracowa� systematycznie nad Tomaszem z Akwinu, nad Grekami i filozofi� niemieck�. Zarabia� handlem dewiz.
Wszyscy zgin�li mi z oczu.
Ale zanim rozrzuci� nas los, zanim ja nie pojecha�em do O�wi�cimia, Andrzej nie zgin�� w ulicznej egzekucji i pod fa�szywym zreszt� nazwiskiem, Arkadiusza zanim nie przykry�y gruzy barykady warszawskiej - tej zimy, pierwszej zimy wojennej, kiedy na Zachodzie, na linii Maginota, trwa�y przyjazne potyczki patroli, a samoloty angielskie zrzuca�y nad Niemcami paczki ulotek, rozwi�zuj�c starannie ka�d� z nich, �eby (jak �artowali�my) nie zabi� przypadkowo Niemca - u nas, w ciemnej jak gr�b Warszawie, szcz�ka�y salwy pluton�w egzekucyjnych, a w domach, o oknach zabitych deskami, ko�czyli�my wtedy drug� licealn�, przygotowywali�my si� do matury, cho� wiedzieli�my, �e wojna b�dzie trwa�a d�ugie lata.
Uczyli�my si� w naszych prywatnych mieszkaniach, zimnych i ciasnych. S�u�y�y nam one za klasy i za pracownie chemiczne. Niekt�rzy zreszt� mieli bogate domy. St�pa�o si� tam po puszystych dywanach, ogl�da�o si� obrazy najs�awniejszych mistrz�w, dotyka�o si� ko�cami palc�w grzbiet�w z�oconych ksi��ek, a po komplecie, po lekcji matematyki, po wyk�adzie z literatury, �wiczeniach fizycznych albo lekturze ksi��ki religijnej (bo i religia by�a wyk�adana przez poczciwego ksi�dza) - co bywalsi siadali do bryd�a, przegrywaj�c przy kartach zarobione nieraz na czarnej gie�dzie pieni�dze. Dym papieros�w g�stnia� w salonie, zwija� si� u okna i rozp�aszcza� pod sufitem.
Zima, cho� ci�ka i ciemna, min�a niepostrze�enie. Wprawdzie Andrzej chorowa� niebezpiecznie na p�uca i musia� rzuci� swoj� riksz�, wprawdzie Arkadiusz nie chcia� i�� do urz�du niemieckiego, aby wykupi� �wiadectwo artystyczne, i by� tropiony przez policjan-
20
t�w na ulicach, ale dorobek nasz by� znaczny. Andrzej mia� w teczce par� dobrych wierszy, ja troch� ksi��ek na zbitej z desek eta�erce, kt�re kupi�em za pieni�dze ze sprzeda�y pi�owanego drzewa, Arkadiusz znalaz� wreszcie mieszkanie i nie sypia� ju� po kolegach. Po tej koszmarnej, trupiej zimie pozosta�o jeszcze wspomnienie egzekucji w Wawrze, kiedy za pijanego �o�nierza niemieckiego zak�utego w b�jce przez swego w�asnego towarzysza gestapo wyci�gn�o z mieszka� i rozstrzela�o na pustym, za�nie�onym polu dwustu m�czyzn. Ju� zape�nia�y si� cele Pawiaka, ws�awia�a si� ju� aleja Szucha, ju� mieli�my w r�ku pierwsze gazetki konspiracyjne, ju� roznosili�my je sami.
Wiosn�, kiedy wojska niemieckie uderzy�y na Dani� i Norwegi�, a zaraz potem jak n� w cia�o wbi�y si� we Francj�, w Warszawie rozpocz�to pierwsze �apanki. Ogromne budy niemieckie, samochody ci�arowe pokryte brezentem, wyje�d�a�y stadami na miasto. �andarmi i gestapowcy obstawiali ulice, wygarniali wszystkich przechodni�w na auta i wie�li do Rzeszy - na roboty, a zwykle bli�ej - do O�wi�cimia, na Majdanek, do Oranienburga, os�awionych oboz�w koncentracyjnych. Ilu prze�y�o z dwutysi�cznego transportu, kt�ry w sierpniu 1940 roku przyby� do O�wi�cimia? Mo�e pi�ciu ludzi. Ilu prze�y�o z siedemnastu tysi�cy ludzi wytransportowanych z ulic warszawskich w styczniu 1943 ? Dwustu? Trzystu? Nie wi�cej!
Wtedy te�, w okresie tych pierwszych niemieckich �apanek, kt�re robi�y tak absurdalne wra�enie w stolicy wielkiego pa�stwa, zamienionej nagle w d�ungl�, w okresie, gdy Hitler fotografowa� si� na wie�y Eiffla, a olbrzymie polskie transporty wi�ni�w sz�y do Oranienburga, w�a�nie wtedy my czterej, Andrzej, Arkadiusz, Julek i ja - my czterej zdawali�my matur�.
Nie my jedni. �adne gimnazjum warszawskie nie pozosta�o w tyle. Wsz�dzie, u Batorego, u Czackiego, u Lelewela, u Mickiewicza, u Staszica, u W�adys�awa Czwartego, w gimnazjach �e�skich: Plater, Kr�lowej Jadwigi, Konopnickiej, Orzeszkowej, we wszystkich gimnazjach prywatnych, poczynaj�c od tych najlepszych, jak �w.
21
Wojciecha i Zamoyskiego - wsz�dzie odbywa�y si� egzaminy maturalne ostre, dok�adne jak co roku, jak zawsze, odk�d nowoczesna szko�a istnieje.
Tysi�cami m�odzie� zdawa�a matur�. Tysi�ce ko�czy�y gimnazjum i sz�y do liceum. Wtedy gdy Europa le�a�a w gruzach, w Wielkopolsce, na �l�sku, na Pomorzu i w sercu Polski - w Warszawie, dzieci i m�odzie� ratowa�y wiar� w Europ� i wiar� w dwumian Newtona, wiar� w rachunek ca�kowy i wiar� w wolno�� lud�w. Kiedy Europa przegrywa�a swoj� bitw� o Wolno��, m�odzie� polska - i my�l�, �e czeska i norweska r�wnie� - wygrywa�a sw� bitw� o Wiedz�. Pami�tam, stali�my we trzech na przystanku przy ogromnym gmachu Banku Gospodarstwa Krajowego, w Alejach Jerozolimskich. Nieustannie przez t� najwi�ksz� arteri� przelotow� stolicy przewala�y si� masy wojska niemieckiego, sz�y transporty na wsch�d i na zach�d, czo�gi, wozy pancerne, ci�ar�wki nap�cznia�e towarem. O kilka ulic dalej, na placu Trzech Krzy�y, na kt�rym stoj� dzi� ju� tylko ruiny pi�knego ko�cio�a �w. Aleksandra, �apano ludzi. �andarmi obstawili wszystkie wyloty placu. Z warkotem motor�w napchane lud�mi budy wlok�y si� ci�ko na Pawiak.
By�o to absurdalne widowisko. Nie wiem, dlaczego pobudza�o do �miechu. Niekiedy skala reagowania cz�owieka jest zbyt ma�a i gdy si�ga tragicznego dna, wtedy wyzwala si� w �miechu. Wszyscy trzej byli�my w �wietnych humorach, �e �yjemy, �e jeste�my w samym �rodku �apanki, �e musimy jecha� na drug� stron� Wis�y, na ulic� Targow�, zdawa� matur�. I �e tam pojedziemy, cho�by si� ziemia wali�a.
I w�a�nie wtedy podesz�a do nas stara, siwa pani. Zwr�ci�a ku nam pomarszczon� twarz. W oczach jej odbija�a si� wyra�nie troska.
- Panowie, na mie�cie odbywa si� �apanka na placu Trzech Krzy�y - rzek�a cicho. Wszyscy ostrzegali wszystkich przed �apankami, jak dawniej przed zaraz�. - A czy pan�w nikt nie zaczepia?
- Opr�cz pani, nikt - parskn�� Andrzej. Wskoczyli�my w tramwaj i pojechali�my na Prag�. Za mostem sz�a aleja, z jednej strony granicz�ca z polem, z drugiej z Sask� K�p�,
22
dzielnic� willow�. A tam, u zamkni�cia alei, rozstawi�a si� druga kolumna samochod�w i czeka�a na tramwaje, jak tygrys na szlaku antylop. Wysypali�my si� w biegu z tramwaju jak gruszki i przemkn�li�my na ukos polem zasadzonym �wie�� jarzyn�. Ziemia pachnia�a wiosn�. Kwit�a na polu dziewanna i brz�cza�y pszczo�y. A w mie�cie, le��cym za rzek�, jak w g��bokiej d�ungli odbywa�y si� �owy na ludzi.
Kiedy przedarli�my si� do mieszkania naTargowej, w kt�rym ju� czeka� na nas dyrektor, przewodnicz�cy Komisji Egzaminacyjnej, wychowawca klasowy i profesor chemii, fala �apanki dop�yn�a a� pod nasze okna.
Dyrektor by� milcz�cy. S�ucha� uwa�nie odpowiedzi. Wychowawca, wysoki, dobroduszny pan, patrzy� dobrotliwie na nas i pomaga� nam wzrokiem. Nigdy nie mieli�my opinii dobrych chemik�w, ani Andrzej, poeta i krytyk, ani Arkadiusz, malarz i filozof, ani ja. Blade nasze odpowiedzi wywo�ywa�y chytry u�miech na twarzy egzaminatora, kt�rego dla jego siwej brody nazywali�my w szkole Koziabr�d-ka. W istocie by� to bardzo ceniony naukowiec.
Jako� tam zdali�my. Wtedy Koziabr�dka rzek�:
- No, panowie (to "panowie" zaakcentowa�o nasz� now� dojrza�o�� z chemii) - nie b�d�cie g�upi i nie dajcie si� z�apa�.
Wskaza� d�oni� za okno, za kt�rym k��bi� si� t�um otoczony policjantami, i doda�, podnosz�c do g�ry prob�wk� z jakim� czerwonym, okropnie z�o�onym p�ynem, kt�rego wz�r na pr�no usi�owa� Andrzej wywie�� na tablicy.
- Kiedy nie wiecie, w co wierzy�, wierzcie w chemi�. Wierzcie w nauk�. Przez ni� wr�cicie do cz�owieka.
Jednego tylko cz�owieka nie by�o wtedy mi�dzy nami: tego p�owow�osego Julka, wychowanka ksi�y. Z�apano go mi�dzy Nowym �wiatem a Alejami i �lad po nim zagin��. Jesieni�, gdy wst�powali�my na podziemny Uniwersytet, doniesiono nam, �e Julek zosta� wywieziony do Oranienburga, os�awionego obozu pod Berlinem, i �e jeszcze �yje.
Po�egnanie z Mari�
Za sto�em, za telefonem, za sze�cianem biurowych ksi�g - okno i drzwi. We drzwiach dwie tafle szklane, cza rne, l�ni�ce od nocy. I jeszcze niebo, t�o okna okryte opuch�ymi chmurami, kt�re wiatr spycha w d� szyby, ku p�nocy, poza mury spalonego domu.
Spalony dom czernieje po drugiej stronie ulicy, na wprost furtki w ochronnej siatce zako�czonej srebrzystym drutem kolczastym, po kt�rym jak d�wi�k po strunie �lizga si� fioletowy odblask migoc�cej latarni ulicznej. Na tle burzliwego nieba, na prawo od domu, omotane mlecznymi k��bami przelotnego dymu lokomotyw, patetycznie rysuje si� bezlistne drzewo, nieruchome w wichrze. Na�adowane towarowe wagony mijaj� je i z �oskotem ci�gn� na front.
Maria podnios�a g�ow� znad ksi��ki. Smuga cienia le�a�a na jej czole i oczach i sp�ywa�a wzd�u� policzka jak przejrzysty szal. Po�o�y�a r�ce na grzybku stoj�cym w�r�d pustych butelek, talerzy z nie dojedzon� sa�at�, brzuchatych, karmazynowych kieliszk�w o granatowych podstawkach. Ostre �wiat�o, kt�re za�amywa�o si� w granicy przedmiot�w, wsi�ka�o jak w dywan w niebieski dym zalegaj�cy pok�j, odpryskiwa�o od kruchych, �amliwych kraw�dzi szkie� i migota�o we wn�trzu kieliszk�w jak z�oty li�� na wietrze - nabieg�o strun� w jej d�onie, a one roz�wietlon�, r�ow� kopu�� zamkn�y si� szczelnie nad nim i tylko bardziej r�owe linie mi�dzy palcami pulsowa�y prawie niedostrzegalnie. Przy�miony pokoik nape�ni� si� poufnym mrokiem, zbieg� si� ku d�oniom i zmala� jak muszla.
- Patrz, nie ma granicy mi�dzy �wiat�em i cieniem - szepn�a Maria. - Cie� jak przyp�yw podpe�za do n�g, otacza nas i zacie�nia �wiat tylko do nas: jeste�my ty i ja.
Pochyli�em si� ku jej wargom, ku drobnym sp�kaniom ukrytym w ich k�cikach.
24
- Pulsujesz poezj� jak drzewo sokiem - powiedzia�em �artobliwie, otrz�saj�c g�ow� z natr�tnego, pijackiego szumu. - Uwa�aj, �eby �wi?t ciebie nie zrani� toporem.
Maria rozchyli�a wargi. Mi�dzy z�bami dr�a� leciutko ciemny koniuszek j�zyka: u�miecha�a si�. Kiedy mocniej zacisn�a palce wok� grzybka, b�ysk le��cy na dnie jej oczu zmatowia� i zgas�.
- Poezja! Dla mnie to rzecz tak niepoj�ta jak s�yszenie kszta�tu albo dotyk d�wi�ku. - Odchyli�a si� w zadumie na por�cz kozetki. W p�cieniu czerwony obcis�y sweter nabra� purpurowej soczysto�ci i tylko na grzbietach fa�d, gdzie �lizga�o si� �wiat�o, l�ni� karminow�, puszyst� barw�. - Ale tylko poezja umie wiernie pokaza� cz�owieka. My�l�: pe�nego cz�owieka.
Zab�bni�em palcami o szk�o kieliszka. Odezwa� si� kruchym, nietrwa�ym d�wi�kiem.
- Nie wiem, Mario - rzek�em, wzruszywszy z pow�tpiewaniem ramionami. - S�dz�, i� miar� poezji, a mo�e i religii, jest mi�o�� cz�owieka do cz�owieka, kt�r� one budz�. A to jest najbardziej obiektywnym sprawdzianem rzeczy.
- Mi�o��, oczywi�cie, �e mi�o��! - powiedzia�a, mru��c oczy, Maria.
Za oknem, za spalonym domem, na szerokiej, przedzielonej skwerem ulicy je�dzi�y ze zgrzytem tramwaje. Elektryczne b�yski roz�wietla�y fiolet nieba, jak odpryski z sinego po�aru magnezji przebija�y si� przez mrok, oblewa�y ksi�ycowym �wiat�em dom, ulic� i bram�, ocieraj�c si� o czarne szyby okienne, sp�ywa�y po nich i bezszelestnie gas�y. Chwil� po nich gas� r�wnie� wysoki, cienki �piew tramwajowych szyn.
Za drzwiami, w drugim pokoiku, puszczono znowu patefon. Zd�awiona, jakby grana na grzebieniu melodia zaciera�a si� w natarczywym szuraniu ta�cz�cych n�g i gard�owych �miechach dziewcz�cych.
- Jak widzisz, Mario, opr�cz nas jest jeszcze inny �wiat - roze�mia�em si� i wsta�em z kozetki. - To, widzisz, jest tak. Gdyby mo�na by�o rozumie� ca�y �wiat, czu� ca�y �wiat, widzie� ca�y �wiat,
25
tak jak si� rozumie swoje my�li, czuje si� sw�j g��d, widzi si� okno, bram� za oknem i chmury nad bram�, gdyby mo�na by�o widzie� wszystko jednocze�nie i ostatecznie, wtedy - powiedzia�em z namys�em, okr��ywszy kozetk� i stan�wszy pod rozgrzanym piecem mi�dzy Mari� a majolikowymi kaflami i workiem z kartoflami zakupionymi w jesieni na zim� - wtedy mi�o�� by�aby nie tylko miar�, ale i ostateczn� instancj� wszystkich rzeczy. Niestety, zdani jeste�my na metod� pr�b, na samotne, zwodnicze prze�ycie. Jak�e to niepe�na, jak�e fa�szywa miara rzeczy!
Drzwi od pokoiku z patefonem otworzy�y si�. Chwiej�c si� w takt melodii, wszed� Tomasz oparty o rami� �ony. Jej lekko ci�arny, a od wielu miesi�cy stateczny brzuch cieszy� si� nieustaj�cym zainteresowaniem przyjaci�. Tomasz podszed� do sto�u i chwia� si� nad nim rozros�ym, p�katym, masywnym jak u wo�u �bem.
- �le si� starasz, bo w�dki nie ma - rzek� z mi�kkim wyrzutem, starannie zlustrowawszy naczynia, i odp�yn��, popychany przez �on�, w kierunku drzwi. Patrzy� w ni� t�pym wzrokiem jak w obraz. M�wi�o si�, �e to zawodowo, gdy� handlowa� fa�szywymi Corotami, Noakowskimi i Pankiewiczami. Poza tym by� redaktorem syn-dykalistycznego\ dwutygodnika i uwa�a� si� za radykalnego lewicowca. Wyszli na skrzypi�cy �nieg. K��by mro�nej pary przewin�y si� po pod�odze jak w�ochate motki bia�ej bawe�ny.
W �lad za Tomaszem do kantoru majestatycznie wtoczy�y si� taneczne pary, pokr�ci�y si� sennie ko�o sto�u, majolik i kartofli, starannie omijaj�c zacieki pod oknem, i zostawiwszy czerwone �lady od �wie�o pastowanej posadzki, wr�ci�y tam, sk�d wysz�y. Maria poderwa�a si� od sto�u, poprawi�a automatycznym ruchem w�osy i powiedzia�a:
- Musz� ju� i��, Tadeusz. Kierownik prosi�, �eby zaczyna� wcze�niej.
' Syndykalistyczny - wyra�aj�cy pogl�dy charakterystyczne dla syndykali-zmu, kierunku ruchu robotniczego neguj�cego konieczno�� istnienia pa�stwa i g�osz�cego program zbudowania spo�ecze�stwa socjalistycznego, w kt�rym kontrol� nad produkcj� i podzia�em d�br sprawuj� zwi�zki zawodowe - syndykaty
26
- Masz jeszcze dobr� godzin� czasu - odrzek�em. Okr�g�y zegar firmowy o pogi�tej blaszanej tarczy tyka� miarowo, zawieszony na d�ugim sznurku mi�dzy na wp� rozwini�tym plakatem, rysunkiem urojonego widnokr�gu a w�glow� kompozycj� przedstawiaj�c� dziurk� od klucza, przez kt�r� wida� fragment kubistycznej sypialni.
- Wezm� Szekspira, postaram si� zrobi� w nocy Hamleta na wtorkowy komplet.
Przeszed�szy do drugiego pokoju, kucn�a przy ksi��kach. P�ka zbita by�a prymitywnie z nie heblowanych desek. Deski ugina�y si� pod ci�arem ksi��ek. W powietrzu le�a�y b��kitne i bia�e pasma dymu oraz unosi� si� ci�ki zapach w�dki zmieszany z odorem ludzkiego potu i wapienn� woni� wilgotnych, gnij�cych �cian. Chwia�y si� na nich, jak bielizna na wietrze, jaskrawo malowane kartony i jak morskie dno prze�wieca�y si� kolorowymi liniami meduz i korali poprzez b��kitny opar. W czarnym oknie, odgrodzony szyb� od nocy, zapl�tany w cienk� koronk� firanki wyszachrowa-nej za psie pieni�dze od z�odziejki kolejowej, sm�tny, zapijaczony skrzypek (kt�ry uwa�a� siebie za impotenta) na pr�no usi�owa� j�kiem instrumentu zag�uszy� charczenie patefonu. Zgarbiony jak pod workiem cementu, wydobywa� ze skrzypiec z ponur� zaci�to�ci� jeden tylko pasa�. Od dw�ch godzin �wiczy� si� do niedzielnego koncertu poetycko-muzycznego. Wyst�powa� wtedy umyty, w wizytowym garniturze w paski, mia� twarz melancholijn� i oczy senne, jakby czyta� z powietrza nuty.
Na stole, na obrusie w czerwone kwiaty, wyszachrowanym od z�odziejki kolejowej, mi�dzy kieliszkami, ksi��kami i nadgryzionymi kanapkami, le�a�y go�e i brudne nogi Apoloniusza. Apoloniusz hu�ta� si� na krzese�ku i odwracaj�c si� do drewnianego, pomalowanego wapnem przed pluskwami tapczana, na kt�rym, jak dusz�ce si� ryby na piasku, le�eli p�pijani ludzie, dono�nym g�osem m�wi�:
- Czy Chrystus by�by dobrym �o�nierzem? Nie, raczej dezerterem. Przynajmniej pierwsi chrze�cijanie uciekali z armii. Nie chcieli si� sprzeciwia� z�u.
27
- Ja si� sprzeciwiam z�u - rzeki leniwie Piotr. Le�a� rozwalony mi�dzy dwiema rozmam�anymi dziewczynami i gmera� r�koma w ich fryzurach. - Zdejm nogi ze sto�u albo je umyj.
- Umyj nogi. Polek - rzek�a dziewczyna spod �ciany. Mia�a grube, rozlane uda i czerwone, mi�siste wargi.
- Ale! chcieliby�cie. Uwa�acie, by� taki szczep Wandal�w, bardzo tch�rzliwy - ci�gn�� Apoloniusz, zesun�wszy pi�t� talerze na kup� - wszyscy ich t�ukli i z Danii czy z W�gier wygnali do Hiszpanii. Tam Wandale wsiedli na okr�ty, pojechali do Afryki i doszli piechot� pod Kartagin�, gdzie biskupem by� �w. Augustyn, ten od �w. Moniki.
- A wtedy �wi�ty wyjecha� na o�le i nawr�ci� Wandal�w - powiedzia� spod pieca m�odzieniec, pykn�wszy z fajki. Wydyma� pulchne, r�owe policzki, pokryte z�ocistym puszkiem jak owoc brzoskwini. Pod oczyma mia� wielkie si�ce. Pianista, d�u�szy czas �y� z pianistk� o uroczych do�kach w buzi i drapie�nym, nami�tnym spojrzeniu. Latem ochrzcili�my go (bo by� wyznania narodowego) przy zapalonych �wiecach, wiechciach kwiat�w i miednicy ch�odnej, kaplicznej wody, kt�r� zapobiegliwy ksi�dz umy� mu dok�adnie g�ow�, a zaraz po chrzcie na naj ruchliwym punkcie Gr�jeckiej wymigiwali�my si� od �apanki ulicznej. Po�enili�my ich nierych�o, bo dopiero p�n� zim�. Rodzice odmawiali b�ogos�awie�stwa ze wzgl�du na mezalians. Wprawdzie ust�pili i u�yczyli muzykom pokoju do spania i fortepianu do �wicze� oraz kuchni do produkcji bimbru, ale nie zechcieli zaprosi� na wesele przyjaci�, wi�c przyjaciele weselisko urz�dzili sami. Panna m�oda w sztywnej niebieskiej sukni siedzia�a w fotelu nieruchomo, jakby po�kn�a kij. By�a senna, zm�czona i pijana.
- Mi�o tu u was, bardzo mi�o, wiesz? - �yd�weczka, kt�ra uciek�a z getta i tej nocy nie mia�a gdzie spa�, ukl�k�a ko�o Marii przy ksi��kach i obj�a j� ramieniem. - To dziwne, tak dawno nie mia�am w r�ku szczoteczki do z�b�w, kanapki, fili�anki z herbat�, ksi��ki. Wiecie, to trudno nawet okre�li�. I wci�� to uczucie, �e trzeba odej��. Ja si� panicznie boj�!
28
Maria pog�aska�a j�, milcz�c, po ptasiej g�owie ozdobionej l�ni�cymi falami przylizanych w�os�w.
- Przecie� pani by�a pie�niark�? Chyba niczego pani nie brakowa�o. - Mia�a na sobie ��t� sukienk� w chryzantemy, z wyzywaj�cym dekoltem. Zza niego wychyla�a si� zalotnie kremowa koronka koszulki. Na d�ugim �a�cuszku ko�ysa� si� mi�dzy piersiami z�oty krzy�yk.
- Brakowa�o? Nie, nie brakowa�o - odrzek�a z b�yskiem zdziwienia w za�zawionych, krowich oczach. Mia�a szerokie, roz�o�yste biodra, dobre do rodzenia. - Niech pan zrozumie, z artystkami nawet Niemcy inaczej... - urwa�a i zamy�li�a si�, patrz�c t�po w ksi��ki. - Platon, Tomasz z Akwinu, Montaigne - dotyka�a polakierowanym na purpurowo paznokciem obszarpanych grzbiet�w kupionych na w�zkach i wykradzionych z antykwariatu ksi��ek.
- Tylko �eby pan widzia� to, co ja widzia�am za murami...
- Augustyn napisa� sze��dziesi�t trzy ksi��ki! Kiedy Wandalowie obiegli Kartagin�, robi� w�a�nie korekt� i przy niej umar�!
- rzek� maniacko Apoloniusz. - Po Wandalach nie zosta�o nic, a Augustyna dzisiaj czytaj�. Ergo - wzni�s� d�o� z rozczapierzonymi palcami ku sufitowi - wojna minie, a poezja zostanie, a wraz z ni� zostan� moje winiety!
Pod sufitem suszy�y si� na sznurkach ok�adki tomiku poetyckiego. Ci�gn�o od nich farb� drukarsk�. �wiat�o przebija�o si� przez czarne i czerwone p�aszczyzny pakowego papieru i pl�ta�o si� w�r�d kartek jak w g�szczu le�nym. Ok�adki szele�ci�y jak suche li�cie.
�yd�weczka podesz�a do patefonu i zmieni�a p�yt�.
- A ja my�l�, �e po aryjskiej stronie te� b�dzie getto - powiedzia�a, patrz�c z ukosa na Mari�. - Tylko nie b�dzie z niego wyj�cia.
- Odp�yn�a w ta�cu, zabrana przez Piotra.
- Ona jest zdenerwowana - rzek�a cicho Maria. - Jej rodzina zosta�a za murami.
29
Ig�a trafi�a na p�kni�cie w p�ycie i zawodzi�a monotonnie. We drzwiach stan�� zarumieniony Tomasz. Jego �ona poprawi�a sukienk� na lekko wypuk�ym brzuchu.
- "Jeszcze tylko kilka ci�kich chmur nie porozpychanych nozdrzem konia" - zadeklamowa� i wskazawszy r�k� za okno, na bram�, krzykn�� z uczuciem: - Ko�, ko�!
W kr�gu z�otawego �wiat�a znad drzwi �nieg o�lepiaj�co bia�y i g�adki le�a� jak talerz na popielatym obrusie, dalej, w cieniu, szarza� i sinia�, jakby odbija� niebo, a� dopiero przy furtce mieni� si� w blasku lampy ulicznej. Za�adowana jak w�z z sianem platforma sta�a w ciemno�ci, nieruchoma jak g�ra. Czerwona latarnia ko�ysa�a si� pod ko�ami, k�ad�c na �nieg rozchwiane cienie, o�wietlaj�c nogi i podbrzusze konia, kt�ry wydawa� si� wy�szy i t�szy ni� zazwyczaj. Sz�y od niego k��by pary, jakby oddycha� sk�r�. Zwiesi� �eb, by� zm�czony.
Furman sta� obok wozu i cierpliwie czeka�, zabijaj�c r�koma o pier�. Kiedy odci�gn�li�my z Tomaszem skrzyd�a bramy, si�gn�� bez po�piechu po bat, machn�� lejcami i cmokn��. Ko� poderwa� �eb, szarpn�� si� ca�ym cia�em na boki, ale w�z nie ruszy�. Przednie ko�a utkwi�y w rynsztoku.
- Za pysk choler� i do ty�u - rzek�em ze znawstwem. - Zaraz pod�o�� desk� do rynsztoka.
- K'sobie - krzykn�� furman napieraj�c na dyszel. �andarm w niebieskim p�aszczu, pilnuj�cy s�siedniego budynku by�ej szko�y miejskiej, napakowanej jak wi�zienie "ochotnikami" przeznaczonymi na roboty do Prus, bij�c t�po podkutymi butami o kamienie chodnika, nadszed� od strony latarni. Przez pier� mia� przewieszony reflektor na rzemieniach. Podkr�ci� kontakt i uprzejmie za�wieci�.
- Za du�o klamot�w na�adowane - rzek� rzeczowo. Spod okapu he�mu, z g��bokiego cienia, oczy jego b�yszcza�y nad strug� �wiat�a ostro jak wilcze �lepia. Co dzie� rano przychodzi� do kantoru telefonowa� po zmian� warty i nieodmiennie meldowa�, �e nic wa�nego w ci�gu nocy nie zasz�o.
30
Ko� chrapn��, osadzi� si� na tylnych nogach, napar� cia�em do ty�u i platforma d�wign�a si� po kocich �bach. Teraz ko� poci�gn�� ku przodowi. W�z na�adowany po wierzch jak krypa walizami, t�omo-kami, betami, meblami i brz�cz�cymi naczyniami z aluminium, chwiej�c si�, wjecha� po deskach na podw�rze. �andarm zgasi� reflektor, poprawi� na sobie pasy i miarowym krokiem oddali� si� w stron� szko�y. Zwykle j� mija�, dochodzi� do ma�ego ko�ci�ka ksi�y pallotyn�w (cz�ciowo spalonego we wrze�niu i odnawianego pieczo�owicie a nieustannie w ci�gu ca�ego sezonu materia�ami z naszej firmy), skr�ca� pod gnij�cym murem schroniska dla bezrobotnych, mieszcz�cego si� w pofabrycznych halach tu� przy torze kolejowym. By� to ruchliwy port prze�adunkowy, t�dy bowiem p�yn�y belami i pojedynczo koce, kupony materia��w, ciep�e ubrania, skarpety, konserwy, serwisy, firanki, obrusy i r�czni