3809
Szczegóły |
Tytuł |
3809 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3809 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3809 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3809 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ALFRED HITCHCOCK
Z�OTY STRZA� PERKUSISTY
NOWE PRZYGODY TRZECH DETEKTYW�W
(Prze�o�y�a: KRYSTYNA BOGLAR)
ROZDZIA� 1
CO SI� PRZYDARZY�O PAMELI CARROL?
- Wiesz, kto przyje�d�a do Rocky Beach? - g�os Boba brzmia� tryumfalnie.
- Nie - odpar� leniwie Jupiter Jones. - Prezydent Clinton?
Bob odwr�ci� si� gwa�townie. A nie powinien. W Kwaterze G��wnej zn�w by�o ciasno niczym w puszce sardynek. Zbyt ciasno jak na trzech detektyw�w, komputer, telefon, zielon� kanap� i klatk� ze sztuczn� papug�. W przyczepie kempingowej usytuowanej na ty�ach sk�adu z�omu w peryferyjnej dzielnicy Rocky Beach t�amsili si� od zarania dziej�w. Z kr�tk� przerw� na doki u wybrze�y. Ale wysoki czynsz wygoni� ich, zanim zd��yli polubi� wiatr od Pacyfiku. Bob potar� st�uczony �okie�.
- Ciebie tylko prezydent satysfakcjonuje? Przyje�d�aj� ch�opaki z High Tower Record!
Jupiter oderwa� wzrok od kartki papieru.
- Zesp�? S�awny zesp� rockowy?
- Tak. Ci sami, kt�rych wypromowa�a agencja Saxa Sendlera. Pami�tasz, kiedy� tam pracowa�em. Pozna�em mn�stwo muzycznych s�aw!
- To postaraj si� o wej�ci�wki, co?
Bob przygryz� wargi.
- Nooo nie wiem...
- Czego on zn�w nie wie? - spyta� Pete Crenshaw otwieraj�c drzwi przyczepy. - S�yszeli�cie nowin�?
- Jak�? - spytali r�wnocze�nie.
- Przyje�d�a zesp� High...
- Tower Record - wymrucza� Bob. - Wiemy. Zastanawiamy si�, jak si� tam dosta�. Wyst�pi� w tej hali kosmicznej u Saxa Sendlera. Na Bloomsbury Street. Trzy tysi�ce miejsc. A na pewno zjawi� si� fani z ca�ej Kaliforni, od San Francisco do San Diego.
- Solistk� jest Calista. Seksbomba z mieszkankiem w Beverly Hills. Sam basen ma p� mili szeroko�ci! - Bob przebiera� nerwowo palcami po klawiaturze komputera. - To jej chata. Chcecie zobaczy�?
Pewnie by chcieli, gdyby nie sta�o si� to, co si� sta�o. I by�o ze wszech miar wstrz�saj�ce: w drzwiach Kwatery G��wnej pojawi�a si� zjawa pod postaci� nagiej kobiety w ostrej czerwieni.
- Zgi�, przepadnij, si�o nieczysta! - zaszczeka� z�bami Jupiter Jones. - Kim jeste�?
Pete Crenshaw omin�� wzrokiem d�ugie, pozlepiane w�osy, piersi wystaj�ce z kawa�ka brudnej tkaniny frotte, zatrzymuj�c si� na smuk�ych nogach i bosych stopach, po kt�rych, a� na pod�og�, skapywa�o to co� okropnie czerwonego...
- Bo�e, krew! - wyj�ka� Bob zas�aniaj�c oczy.
- Nie - odpar�a zjawa, chwiej�c si� na nogach. - To tylko wyci�g z pomidor�w z dodatkiem witamin... zosta�am odurzona jakim� �wi�stwem i napadni�ta... - doda�a s�abn�cym g�osem. - Ja...
Pete rzuci� si� na pomoc. Podtrzyma� dziewczyn�, zanim osun�a si� na pod�og�.
- Co� na wzmocnienie! - wrzasn��.
- Co, na przyk�ad? - zdziwi� si� Bob Andrews otwieraj�c oczy. Ale nie do ko�ca. Mru�y� je, by zmniejszy� na siatk�wce intensywno�� czerwieni.
Jupiter Jones ju� spokojnie ocenia� sytuacj�.
- Skoro to nie krew, trzeba umy� dziewczyn�. Nie mo�emy rozmawia� w takiej... takiej... no... sytuacji. Proponuj� prysznic. Ale nie w domu ciotki Matyldy, tylko nasz, ten za przyczep�.
- M�wisz o... w�u ogrodowym? - zacuka� si� Bob.
- Tak. Jest bardzo ciep�o. A masz inny pomys�?
Dziewczyna z trudem przezwyci�a�a chwilow� s�abo��.
- Dobrze. Ale ja... sama. Bo nie mam ubrania. Zosta�o w gabinecie kosmetycznym. U Izy. Ja tam... nie wr�c�...
Przez nast�pne dwadzie�cia minut ch�opcy, z uwag� godn� ca�ej skomplikowanej sytuacji, nas�uchiwali szumu wody. Nie da si� ukry�, �e naga posta� w czerwieni zrobi�a na ca�ej tr�jce piorunuj�ce wra�enie.
- M�wi�a, �e co ma na sobie? - dopytywa� si� Bob.
- Tomato co� tam z witaminami! - roze�mia� si� Pete. - S�ysza�em o k�pielach b�otnych, ale w pomidorach? Pierwszy raz...
- Moja mama robi sobie czasami maseczk� z og�rka - powiedzia� niepewnie Bob. Wci�� czu� si� g�upio. Dziewczyna, chocia� w r�czniku, by�a jednakowo�... naga.
Jupiter wyci�gn�� z g��bi zielonej kanapy jaki� spory kawa� tkaniny. Szarpa� si� z ni�, mrucz�c pod nosem:
- To s� stare zas�ony z kuchennych okien ciotki Matyldy. Kupi�a nowe, zielone i... - rozleg� si� trzask p�kaj�cego p��tna.
- Wystarczy, by si� tym omota�a! - pokiwa� g�ow� Bob. - Nie jestem tylko pewien, czy zaakceptuje ten wz�r w kaczki...
- G�si - sprostowa� Jupiter. - S� bia�e z ��tymi dziobami. Gustowne. Id� jej podrzuci�.
Ostro�nie wyjrza� zza przyczepy. Dziewczyny nie by�o wida�. Tylko na blaszanym parkaniku wisia� r�cznik pochlapany pomidorami.
- Hej! - zawo�a� poprzez szum wody. - Tutaj masz hinduskie sari. W g�si. Hej, jak si� masz?
Szum usta�. Chwil� trwa�o milczenie.
- Lepiej. Macie co� do picia?
- Tylko coca-col�.
- Mo�e by�. Dzi�ki za szmatk�. Zaraz przyjd�.
W przyczepie panowa�a gor�czkowa atmosfera.
- Gdzie jej b�dzie wygodniej? - miota� si� Pete lataj�c wok� biurka.
- Na kanapie - wzruszy� ramionami Jones. - Mo�e usi���, skoro si� wypra�a z keczupu... - umilk�, bo w�a�nie dziewczyna stan�a w drzwiach. I by�a to prze�liczna dwudziestolatka z d�ugimi blond w�osami, w kt�rych ci�gle jeszcze po�yskiwa�y pasemka czerwieni. Szczelnie owini�ta g�siowatym perkalem, usiad�a na wskazanym miejscu i, bez ostrze�enia, rozp�aka�a si� w g�os.
Jupiter os�upia�. Bob zn�w zakry� oczy d�o�mi. Tylko Pete znalaz� si�, jak trzeba: przykucn��, obejmuj�c kolana dziewczyny mocnym, m�skim u�ciskiem.
- No, ju� dobrze - przemawia� czule - ju� po wszystkim.
Jupiter zazgrzyta� z�bami. Zawsze zazdro�ci� Crenshawowi tego, �e wiedzia�, jak si� zachowa�. W stosunku do kobiet, naturalnie.
- Mo�e ona by powiedzia�a wreszcie, o co chodzi - wykrztusi�.
Pete rzuci� spojrzenie, kt�re mog�o zabi�.
- Jest w szoku. Nie widzisz?
Bob przyskoczy� z otwart� puszk� coli. Dziewczyna przesta�a p�aka�. Wyci�gn�a r�k� o kr�tkich, r�owych palcach, podnosz�c puszk� do ust. Troch� p�ynu pociek�o po du�ej g�si - przyw�dczyni stada.
- To by�o okropne - wyj�ka�a. - Posz�am do Izy, do zak�adu kosmetycznego. Nazywa si� �U Izy�. Zgodnie z um�wion�...
- O kt�rej? - Bob, jak przysta�o na czo�owego dokumentalist�, siedzia� ju� przy klawiaturze komputera.
- O dziesi�tej. Iza u�o�y�a mnie na le�ance i nasmarowa�a grub� warstw� pasty pomidorowo-witaminowej. Z tym ok�adem tkwi si� godzin�. Bez ruchu.
- I co by�o dalej? - Jupiter rozpar� si� w fotelu.
- Le�a�am. Rozmawia�am z Iz�, kt�ra nak�ada�a mi na powieki tampony relaksuj�ce...
- Nic nie widzia�a�, tak? - Bob stuka� w klawiatur�.
- Nic. Iza m�wi�a co� o zespole, kt�ry ma da� jeden koncert w sali Saxa Sendlera...
- To High Tower Record! - pochwali� si� wiedz� Pete.
- Wiem. Nagle Iza umilk�a, us�ysza�am jaki� ha�as i zaraz potem kto� mi przy�o�y� do ust nas�czon� czym� gaz�. Straci�am przytomno��. Kiedy si� obudzi�am... poczu�am, �e jestem w ciemnym i zagraconym miejscu...
- Czy oni... - Pete zawiesi� g�os. Pytanie, jakie chcia� zada�, nale�a�o do najtrudniejszych.
Dziewczyna zaczerwieni�a si� po korzonki w�os�w.
- Je�li my�lisz, �e oni mi co� zrobili... to nie.
- Sk�d wiesz, �e to w og�le byli m�czy�ni? - zainteresowa� si� Jupiter.
- Kiedy odzyska�am przytomno��, us�ysza�am dwa m�skie g�osy. M�wili co� o pomy�ce. �e jestem blondynk�, a tamta mia�a by� brunetk�. I co� jeszcze, czego nie pami�tam.
- Wzi�li ci� za kogo� innego - skin�� g�ow� Jupe. - Powiedz nam wi�c, kim jeste�. Bo jak dot�d zjawa w czerwonym sosie nie poda�a nawet swego imienia.
- Skumbria w temacie! - zachichota� cichutko Bob, milkn�c pod surowym wzrokiem Crenshawa.
- Nazywam si� Pamela Carrol. Jestem przyjaci�k� Kelly Madigan i...
- To twoja by�a dziewczyna, Crenshaw - ucieszy� si� Jupiter. - Czy Kelly ci o nas opowiada�a?
- Tak. O nim te� - wskaza�a palcem na Pete'a. - M�wi�a, �e rozwi�zujecie trudne zagadki detektywistyczne. I �e siedzicie w tej przyczepie. Musia�am obej�� park, skradaj�c si� wzd�u� ogrodzenia. Na szcz�cie nikogo nie spotka�am. W sk�pym r�czniku, ca�a umazana pomidorami... niez�y by� widok! Ale marzy�am tylko, by uciec jak najdalej od tej piwnicy, w kt�rej mnie porzucili...
- Na twoje szcz�cie!
- No... nie wiem. - Pamela wyra�nie odzyskiwa�a form�. - Czy b�d� musia�a tam wr�ci�? - W jej g�osie brzmia� l�k. - Po swoje rzeczy... chocia�by.
Jupiter Jones przecz�co pokr�ci� g�ow�.
- Mowy nie ma. Chcesz jeszcze raz przej�� przez park na bosaka?
- To co proponujesz?
- My si� tam udamy - g�os Crenshawa brzmia� stanowczo - dasz nam tylko kartk� do w�a�cicielki. Zabierzemy twoje rzeczy, a przy okazji zwiedzimy piwnic�. Zostaniesz tu do naszego powrotu. Mo�esz skorzysta� z Internetu.
- Tylko nie ruszaj �adnego z moich plik�w! - ostrzeg� Bob.
Gabinet kosmetyczny mie�ci� si� trzy przecznice dalej, o krok od placyku zabaw dla dzieci. O tej porze by�o tam jeszcze bardzo ma�o ludzi. Na szklanych drzwiach wisia�a kartka: zamkni�te. Pete zapuka� raz i drugi. Ukaza�a si� przestraszona twarz m�odej kobiety.
Bob przy�o�y� do szyby wizyt�wk�. Poskutkowa�o.
TRZEJ DETEKTYWI
Badamy wszystko
???
Pierwszy Detektyw . . . . . . . . Jupiter Jones
Drugi Detektyw . . . . . . . . . . Pete Crenshaw
Dokumentacja . . . . . . . . . . . . Bob Andrews
- Policja ju� tu by�a - wyszepta�a przera�ona brunetka o wyskubanych brwiach. Nos mia�a nieco podobny do dzioba ich wypchanej papugi.
- Sporz�dzili protok�? - spyta� Pete, rzucaj�c papudze szeroki u�miech. - Dali pani do podpisu?
- No... nie... - zacuka�a si�, w zdenerwowaniu rozwieraj�c i zaciskaj�c pi�ci.
- Prosz�, to kartka od Pameli Carrol. Przysz�a do naszej Agencji Detektywistycznej w stanie... no... Szoku pomidorowego. To jest... chcia�em powiedzie�... w stanie ciek�ym. W soku.
- Jestem Iza. W�a�cicielka. Prosz�, wejd�cie. Zamkn�am zak�ad, bo si� boj�. Oni mog� wr�ci� i...
Jupiter Jones bacznie przygl�da� si� wn�trzu. Lustra, lusterka, dwie kabiny z wygodnymi fotelami, czyste r�czniki, foliowe, jednorazowe prze�cierad�a i s�oje, s�oiki, szk�o. Mi�o i przytulnie. W oknach mu�linowe zas�onki i p�ki sztucznych margerytek.
Iza usiad�a na zydelku. Pete przycupn�� na drugim. Patrzy� jej g��boko w oczy.
- Jak to si� sta�o?
Kobieta wskaza�a otwart� kabin�.
- W�a�nie jej po�o�y�am kompresiki na oczy, gdy us�ysza�am, �e kto� wchodzi. Krzykn�am, �e jestem zaj�ta, ale... ale...
Bob przykl�kn�� tu� obok le�anki.
- S� �lady. Tego keczupu. Wlaz� w niego butem.
Jupiter Jones przykucn�� obok.
- Jak na d�oni. Mo�esz zrobi� zdj�cie? Bob nastawi� polaroid, niezb�dny w pracy dobrego dokumentalisty.
- I co by�o dalej? - Pete wci�� patrzy� w oczy Izy, jakby j� chcia� zahipnotyzowa�. Taki stary trik, sztuczka, zawsze przynosz�ca rezultaty w pracy z kobietami. Ani na sekund� nie spu�ci� wzroku z jej rozszerzonych �renic. Nie pozwoli� drgn�� powiece.
- K�tem oka dostrzeg�am r�k�, w niej bia�� z�o�on� gaz� nas�czon� czym� wstr�tnym, przy�o�y� mi j� do nosa. Wi�cej nie pami�tam. Ockn�am si� d�ugo p�niej w drugiej kabinie, za szczelnie zamkni�tymi drzwiami. Nie by�o ani oprawc�w, ani Pameli. Tylko przewr�cona miska z resztk� �tomatobright�. Tej od�ywki.
Bob uwa�nie zapisywa� wszystko w notesie.
- Gdzie ta miska?
Potrz�sn�a w�osami. By�y farbowane, z widocznym �ladem odrostu.
- Posprz�ta�am.
Jupiter Jones wci�� bada� �lady.
- Przed czy po przyje�dzie policji?
Kobieta zamruga�a powiekami. Wreszcie uda�o jej si� uciec przed wzrokiem Crenshawa.
- No... przed. By� taki ba�agan.
Bob za�ama� d�onie.
- Nie wie pani, �e nie wolno zaciera� �lad�w?
Jej nos wyd�u�y� si� o kilka centymetr�w. Oddycha�a ustami niczym ryba wyrzucona na piasek.
- Ju� mi to m�wi�. Ten policjant.
- Sier�ant Mat Wilson z posterunku w Rocky Beach?
Pokr�ci�a g�ow�.
- Nazywa� si� inaczej.
- Lawson? George Lawson?
- Chyba. Tak.
Detektywi nie chcieli ju� roztrz�sa�, czy �chyba� znaczy �tak�.
- Gdzie jest zej�cie do piwnicy?
- Policja ju� tam by�a - zaprotestowa�a s�abo.
- Ale my dzia�amy na zlecenie Pameli Carrol. Poszkodowanej - dorzuci� ostro Jupe.
Iza wsta�a z trudem. Na lewo od drzwi, prowadz�cych do �azienki w kolorze morelowym, by� w�ski korytarzyk, za nim magazynek na przybory kosmetyczne, stosy r�cznik�w i r�nej wielko�ci porcelanowych misek, a na samym ko�cu uchylone drzwi ze srebrn�, niklowan� ga�k� pokryt� �ladami czerwonego mazid�a.
- Ciekawe, czy George zebra� odciski palc�w? - zastanowi� si� Bob.
- Nie - odpowiedzia�a szybko w�a�cicielka. - Nie by�o wolnej ekipy. Maj� dopiero przyjecha�.
Pete zrobi� krok do przodu.
- S� schodki. Te� pomazane tym keczupem.
- Nie wchodzimy - zadecydowa� Jupiter. - Nie teraz. Jak ekipa techniczna zrobi, co do niej nale�y.
- Czy oni kiedykolwiek robili, co do nich nale�y? - wzruszy� ramionami Pete.
Bob kuca� ko�o drzwi do �azienki.
- Co� znalaz�em.
- Co? Poka�?
By� to znaczek. Ma�y, metalowy gad�et, jakie rozdaje si� na festynach lub koncertach rockowych.
- Znaczek fan�w High Tower Record! - zdziwi� si� Pete. - Wyra�nie wida� ich logo: tr�jk�t wpisany w ko�o i trzy litery: HTR.
Bob obraca� w palcach plakietk�.
- Pamela j� zgubi�a?
Pete podni�s� oczy do nieba.
- Ca�kiem go�a baba? Nonsens. Kt�ry�... ale... - zn�w zatopi� wzrok w przera�onych oczach Izy-papugi. - Ilu ich w�a�ciwie by�o? Tych napastnik�w?
Kobieta opar�a si� o �cian�.
- Dok�adnie nie wiem. Jeden zaszed� mnie od ty�u. W chwili gdy k�ad�am kompresy. Ale z odg�os�w s�dz�c... chyba dw�ch.
- Pami�ta pani jego r�k�? Mo�e mia� co� szczeg�lnego? Na przyk�ad tatua�...
Iza odwr�ci�a si� do �ciany. Jej rozcapierzone palce wpi�y si� w lakierowan� na morelowo powierzchni�.
- Ja... no tak! - nagle zwr�ci�a twarz ku ch�opcom. - Tak! Mign�� mi pier�cionek...
- Pier�cionek? - westchn�� Bob.
- Nie. �le powiedzia�am. Taki gruby sygnet na ma�ym palcu. Ale widzia�am go przez u�amek sekundy!
- Nie ma nic obrzydliwszego od faceta nosz�cego sygnet na ma�ym palcu! - wymrucza� Pete. - Albo podszywa si� pod europejskiego lorda z dziada pradziada, albo pod rosyjskiego mafioso.
Jupiter g��boko zamy�lony skuba� warg�.
- Z piwnicy jest drugie wyj�cie?
- Nie - odpar�a Iza, ocieraj�c pot z czo�a. - Musieli t�dy wyj��. Pamel� zostawili na dole. Gdybym to wiedzia�a...
Bob zatrzyma� si� w p� kroku.
- Chce pani powiedzie�, �e nie sprawdzi�a, czy...
Kobieta wybuchn�a p�aczem. Teraz dopiero nast�pi�a w�a�ciwa stresowi reakcja organizmu.
- Ani przez chwil� nie s�dzi�am, �e Pamela mo�e by� na dole! Gdy si� ockn�am, bola�a mnie g�owa, �o��dek podchodzi� do gard�a, a gabinet wygl�da� jak po trz�sieniu ziemi. Umy�am twarz, przetar�am pod�og� na mokro i pobieg�am na policj�.
- Nie lepiej by�o zatelefonowa�?
Po twarzy Izy p�yn�y �zy. Jej d�onie wykonywa�y wci�� t� sam� gimnastyk�: pi�ci si� zaciska�y i otwiera�y.
- Chcia�am st�d uciec. Nawet nie zamkn�am drzwi. Wci�� nie wiem, gdzie s� klucze...
Pete potrz�sn�� czarn�, aksamitn� torebk� na �a�cuszku. Brz�cza�a niczym stado szerszeni.
- Tu s�, �askawa pani. Idziemy, ale jeszcze wr�cimy. Kiedy ekipa �ledcza zako�czy prac�.
- Ju� was tu nie chc� widzie�! Nikogo!
- To by� napad, prosz� pani - powiedzia� powa�nie Jupiter -Jones. - Napad na pani� i klientk�. Ona nas wynaj�a. I dop�ki nie rozwi��emy zagadki, b�dzie pani musia�a z nami rozmawia�.
- Ale jakim prawem...
- Prawem Trzech Detektyw�w. I... poprosimy o rzeczy Pameli.
Papuzi dzi�b bez s�owa zdj�� z wieszaka ��t� sukienk�, par� sanda�k�w i torebk� z lakierowanej sk�ry.
ROZDZIA� 2
CO DETEKTYWI ZNALE�LI W SALONIE �U IZY�?
- Co o tym my�licie? - Jupiter a� si� zasapa�, dor�wnuj�c kroku Crenshawowi.
Pete za�o�y� ciemne okulary. W samo po�udnie, cho� to pa�dziernik, kalifornijskie indian summer dawa�o si� we znaki.
- Na pewno polowali na kogo� innego. Dziewczyna na le�ance, ca�a w pomidorach, z g�ow� owi�zan� r�cznikiem i z zamkni�tymi oczyma...
- Musz� by� cho� troch� podobne. Ale zadecydowa� kolor w�os�w! - powiedzia� Bob, przyspieszaj�c. Skracali drog� przez park, id�c na ukos, by jak najpr�dzej dotrze� do Kwatery G��wnej. - Pamela jest jasn� blondynk�. Ale jej w�osy zobaczyli dopiero p�niej. Chyba polowali na czarn� lub rud�.
- Te� tak s�dz� - skwitowa� Jupe - i chyba chodz� do tej samej kosmetyczki! - Nagle zatrzyma� si�. - Do diab�a! Trzeba by�o wzi�� od Izy spis wszystkich klientek!
Pete par� naprz�d. Wida� spieszy�o mu si� do Pameli.
- Zd��ymy. I tak musimy spenetrowa� piwnic�. Aspirant Lawson zawsze co� przeoczy. I ta ich ekipa dochodzeniowa! Dw�ch laborant�w praktykant�w z w�sat� Sanchez na czele!
- Ty si� ni� zajmiesz, Pete - mrukn�� Bob, machaj�c trzymanymi w dw�ch palcach bia�ymi sanda�kami. - Sanchez jest twoja!
- S�usznie - u�miechn�� si� Jupiter, powiewaj�c damsk� torebk� - my z Bobem obejrzymy piwnic�. Mam przeczucie...
Crenshaw zmarszczy� brwi. Wiedzia�, �e podoba si� kobietom, ale, u Boga ojca, nie wszystkie podoba�y si� jemu. Iza z nosem papugi i Sanchez z czarnym w�sem nad g�rn� warg�! Koszmar!
W Kwaterze G��wnej zastali Sodom� i Gomor�. Pamela wyra�nie odzyska�a si�y. I, co gorsze, postanowi�a zrobi� porz�dek. W tumanach kurzu, stosach puszek po coli i pojemnikach po chi�skim jedzeniu prawie nie by�o jej wida�.
- Co ty robisz? - wrzasn�� Bob.
- Sprz�tam. Macie mo�e odkurzacz? G�si osun�y si� nieco i zachwycony Crenshaw m�g� si� bezkarnie wgapia� w ods�oni�te fragmenty cia�a dziewczyny.
- No... - wykrztusi�.
Jupiter Jones nie dostrzeg� ani drobiu, ani biustu Pameli. Wyrwa� z jej r�k szczotk� i wskaza� palcem drzwi:
- Tu masz swoje ubranie. Id� i si� przebierz. I nigdy niczego nie ruszaj w m�skich pomieszczeniach. Zapami�tasz?
Pamela zacisn�a usta.
- Nie, to nie. Mog� te� nie m�wi�. Cho� co� sobie przypomnia�am.
Pete uj�� j� pod �okie�. Wzrokiem zruga� Jupitera.
- Nie z�o�� si�. Chcemy ci pom�c. Przebierz si� na dworze. Poczekam.
Bob parskn�� �miechem. Wcze�niej sprawdzi�, czy dziewczyna nie rusza�a komputera ani stosu wydruk�w.
- Za�o�� si�, �e Crenshaw b�dzie j� podpatrywa� przez dziur�!
Jupiter przesun�� stop� stos plastikowych �mieci.
- No, mo�e rzeczywi�cie nale�a�o to wyrzuci�? Bob, znajd� adresy cz�onk�w zespo�u High Tower Record. Tak�e nazwiska ich technik�w, o�wietleniowc�w... sam wiesz.
- Chodzi ci wy��cznie o m�czyzn?
- Oczywi�cie. B�dziemy szuka� w�r�d nich faceta z sygnetem na ma�ym palcu. Jest niczym znak firmowy.
Pete wr�ci� po godzinie. Zadowolony i wes� niczym skowronek.
- Odprowadzi�em Pamel� a� do domu. Mieszka obok kina Atlantic. W apartamentowcu na dziewi�tnastym pi�trze.
- Do licha! - Bob a� gwizdn��. - Wiesz, jaki tam jest czynsz? Nadziana babka!
Jupiter Jones zastyg� z kanapk� w d�oni. Wyj�� j� wprost z lod�wki i czeka�, a� si� rozmrozi.
- Co� tu nie gra, panowie. Znam to miejsce. Zaraz obok apartamentowca jest znany o�rodek odnowy biologicznej. Z wszystkimi kosmetykami �wiata. A bogata Pamela daje si� smarowa� pomidorowym sosem w naszej peryferyjnej dzielnicy?
Pete wzruszy� ramionami. Humor go nie opuszcza�.
- Mo�e zna t� Iz�. Przyja�ni� si�? Po drodze powiedzia�a mi, �e kiedy si� ockn�a, w piwnicy jeszcze kto� by�.
- Kto? Sprawca porwania? - Jupiter prze�o�y� kanapk� do drugiej r�ki. Mrozi�a palce.
- Pamela twierdzi, �e m�czyzna. Nachyla� si� nad ni�, sprawdzaj�c, czy �yje. Pami�ta tylko zielon� chustk� i zapach.
Bob otworzy� usta.
- Chustk�? Mia� chustk�? Jak kowboj bandank� na szyi?
Pete przysiad� w�r�d �mieci. Nie przeszkadza�y mu. By�y niczym ulubiony, znajomy pejza�.
- �eb mia� obwi�zany chustk�. Pamela pami�ta, �e zielon�.
Jupiter te� si� zdziwi�.
- Facet ma �upie� czy co? O jakim zapachu m�wi�a? Czosnek czy woda kwiatowa?
- Spod chustki wystawa�y d�ugie k�aki. Pamela m�wi, �e kiedy si� nad ni� nachyli�, poczu�a, jak w�osy j� �askocz� w nos. A zapach dziwny...
- To znaczy jaki?
- Nie wiem. Ona tak�e. Nie w�cha�em faceta. Opowiadam wam szczeg�y. No, cze��. Musz� ju� i�� na trening. Zadzwoni� po po�udniu.
Bob tylko westchn��. Z Pete'em zawsze tak by�o. Jak nie trening z koszykarzami, to fitness club. Boisko pi�ki albo tor wrotkowy.
- W porz�dku, Pete. Zrobi�e�, co si� da�o.
O pi�tej po po�udniu Jupiter Jones za�adowywa� na ci�ar�wk� niepotrzebne rupiecie, kt�re ju� tydzie� temu powinny zosta� wywiezione. To nale�a�o do jego obowi�zk�w. Sk�ad prowadzi�a ciotka Matylda z wujem Tytusem. Tak by�o od dzieci�stwa. Trzyna�cie lat temu, jako czteroletni bobas, zosta� im powierzony na wychowanie. Po �mierci rodzic�w. Teraz z pasj� wrzuca� deski i oparcia po starych krzes�ach. Robi� miejsce na nowy transport rzeczy zakupionych na aukcji.
- Zjesz kanapk� z indykiem? - g�os ciotki Matyldy brzmia� serdecznie.
Odwr�ci� si�. Spomi�dzy dw�ch z�o�onych tr�jk�t�w chleba stercza� li�� sa�aty, spory plaster indyka i kapka majonezu. �lina nap�yn�a mu do ust. Co tu du�o m�wi�: by� strasznym �asuchem. �u� z przyjemno�ci�, przygl�daj�c si� ciotce przycupni�tej na skrzynce zbitej z desek.
- Jak my�lisz, ciociu, dlaczego m�oda, pi�kna i bogata dziewczyna zamiast do eleganckiego gabinetu kosmetycznego chodzi smarowa� si� czerwonym �wi�stwem na drugi koniec miasta do male�kiego, zapyzia�ego saloniku?
Ciotka wystawi�a twarz do s�o�ca.
- Mog� by� dwie przyczyny. Jedna to, jak m�wisz, czerwone �wi�stwo. Nie maj� go w renomowanym salonie.
- A druga?
Ciotka Matylda wsta�a.
- Przez lata je�dzi�am autobusem do fryzjerki. A� na przedmie�cia San Jose. Bo by�a moj� szkoln� kole�ank�. I nie bra�a ode mnie pieni�dzy.
- Kole�anka! - wrzasn�� Jupiter Jones porzucaj�c po�amany stolik. - �e te� mi to nie przysz�o do g�owy!
Trzy godziny p�niej zn�w siedzieli w starej przyczepie. Upa� zel�a�, �mieci wyniesiono, da�o si� �y�. Tylko porzucona zas�ona w ��todziobe g�si przypomina�a porann� wizyt� Pameli.
- Sprawdzi�, czy Iza jest kole�ank� szkoln� Pameli - dyktowa� Jupiter - a potem obw�cha� piwnic�. Mamy telefon tego zak�adu kosmetycznego?
- Mamy. Ju� dzwoni�em. Ekipa wysz�a trzy godziny temu. Iza te�.
- To znaczy? - upewnia� si� Pete. - Zak�ad jest zamkni�ty?
- Tak - Bob skin�� g�ow�. - Ale nie opiecz�towany.
Jupiter u�miechn�� si� krzywo.
- Przyjrza�e� si� zamkom, Pete?
Crenshaw wzruszy� ramionami.
- Naturalnie. Zwyk�y klucz. Z�bkowana tr�jka.
Bob otworzy� i zamkn�� usta. Wygi�� je w podk�wk�.
- No nie! Chyba... chyba nie chcecie si� w�ama�! To nielegalne.
Jupiter zamacha� d�o�mi.
- W�ama�? W �adnym wypadku! Nigdy si� nigdzie nie w�ama�em. Zawsze wszystko otwieram kluczem. Czy� nie? W tym wypadku z�bkowan� tr�jk�.
- Beze mnie! - warkn�� Bob.
- Czy kto� ci� zaprasza? - zdziwi� si� Pete. - Kto� go zaprasza�, Jupe?
- Nie. Niczego takiego nie pami�tam.
Bob z ponur� min� tkwi� przy komputerze, klikaj�c mysz�. By� niepoprawnym legalist�. Nigdy si� nie miesza� w bezprawne akcje uwielbiane przez Crenshawa. I tolerowane przez Jupitera.
- �eby�cie kolki dostali, zanim otworzycie drzwi! - mrucza� cichutko, przeszukuj�c plik dotycz�cy zespo�u High Tower Record.
- Kogo my tu mamy? Calista, no, oczywi�cie. Solistka. Gwiazda nad gwiazdy! Gdzie mieszka? O, do diab�a! Sprzeda�a sw�j dom w Beverly Hills? Z basenem o p�milowej szeroko�ci? Ciekawe... obecnego adresu brak. Joe Rocco - gitarzysta basowy. W �miesznym czarnym kapeluszu. W�osy do ramion. Gra jak anio�! - Bob lubi� m�wi� na g�os. Szczeg�lnie gdy by� sam na sam z ukochanym sprz�tem. - Brandon Folk - gitara. Mi�y blondynek. Troch� zbyt t�usty. I perkusista: Johnny Kendall. No, tego zna ca�a muzyczna Ameryka. Lubi przygrza� w kot�y, a� para idzie przez sal�!
W��czy� drukark�. Dane solist�w zespo�u wraz ze zdj�ciami mog�y si� przyda�. Tym bardziej, �e i tak trzeba b�dzie z nimi pogada�. Wcze�niej lub p�niej. Znaleziona w gabinecie plakietka nale�a�a do jednego z fan�w zespo�u. Fan�w? Bagatela, kilka milion�w obywateli USA!
Pete zr�cznie manipulowa� przy zamku. W uliczce by�o cicho. Tylko gdzie�, za rogiem, szumia�y po asfalcie ogumienia aut. Jupiter Jones gryz� du�y palec. Ba� si�. �e kto� ich przy�apie, �e nagle pojawi si� b�yskaj�cy �dyskotek�� w�z policyjny. Jednocze�nie czu� dreszcz podniecenia wprawiaj�cy w dr�enie dusz� go�czego psa.
- Zrobione - sykn�� Pete.
Weszli tak cicho jak para duch�w. Nie zapalali �wiat�a. Posuwali si� naprz�d, o�wietlaj�c drog� ma�ymi latarkami trzymanymi w palcach. Znali ju� przej�cie do schod�w wiod�cych do piwnicy. Na progu zatrzymali si�, nas�uchuj�c. Wsz�dzie panowa�a g�ucha cisza. Jupiter wymaca� na bocznej �cianie kontakt.
- Zapal�. W piwnicy mo�na. Tylko wejd�, Pete, �ebym m�g� natychmiast zamkn�� drzwi. Ani promyczek nie mo�e si� przedrze�.
- Wszed�em.
B�ysk g�rnej lampy roz�wietli� najbli�sze dziesi�� metr�w.
- Niezbyt wysoko. Naliczy�em dwana�cie schod�w - mrukn�� Crenshaw. - Schod� ostro�nie.
Jupiter westchn��. Nie by� tak sprawny fizycznie jak Pete. Nie raz zdarza�o si�, �e sk�d� spada�. Raz nawet z�ama� r�k� w nadgarstku.
Betonow� pod�og� na dole zagraca�y jakie� skrzynki czy raczej drewniane palety po �rodkach czysto�ci, rozsypany proszek do prania i kawa�ki plastikowych rur.
- Niczego nie znajdziemy - martwi� si� Crenshaw, obchodz�c wn�trze dooko�a.
Jupiter w��czy� latark�. Bada� �lady na betonie.
- Sp�jrz! - ucieszy� si�, zataczaj�c kr�g �wiat�em. - Tu byli. Rozdeptali proszek.
- Sk�d wiesz, �e oni? To mog�a zrobi� grupa dochodzeniowo-techniczna.
- Sanchez? Nigdy. Jest skrupulatna jak waga fiskalna.
Pete milcza�. Uwa�nie ogl�da� rozbit� palet�.
- Wle�li w to drewno.
- Poka�! - Jupiter przykucn��. - Fakt. I rozdarli sobie portki! To znaczy... jeden z nich! - Tryumfalnie wyci�gn�� z drzazgi kilka nitek. - Blue jeans! By� w d�insach.
- A Sanchez nie zauwa�y�a? - Pete wybuchn�� �miechem.
- Te� nie rozumiem - burkn�� Jupiter - mo�e mia�a ze sob� nowicjuszy? Tylu ich si� teraz szkoli.
- Jest co� jeszcze! - zawo�a� Crenshaw. - Zobacz! - Podni�s� w g�r� resztki nawleczonych na nitk� drobnych koralik�w.
Jupiter Jones z niedowierzaniem kr�ci� g�ow�.
- �adna mi ekipa! My�lisz, �e to zerwali z szyi Pameli? Kiedy j� tu wlekli?
Pete przygl�da� si� uwa�nie znalezisku. Zna� takie ozdoby. Dziewczyny owija�y nimi przeguby r�k lub n�g. Moda przysz�a z Meksyku. Cienkie, mocne nitki i drobne, okr�g�e koraliki lub farbowane nasiona tropikalnych owoc�w.
- Pamela by�a w pomidorach. Poza tym to nie w jej stylu - powiedzia� z przekonaniem.
- Izy? -Jupiter wzruszy� ramionami.
- Nie. - Pete marszczy� czo�o. - To nosz� fanki zespo��w rockowych. Bardzo m�ode dziewczyny. Czternastki, pi�tnastki...
Jupiter skin�� g�ow�. To mia�o sens, cho� nie wyja�nia�o, jak ozdoby trafi�y do piwnicy.
- Nic wi�cej nie ma?
- Kilka koralik�w zabra�em z pod�ogi. - Pete chowa� zdobycz do ma�ego plastikowego woreczka. Zawsze mieli je ze sob�, niczym fachowa ekipa techniczna. - Wycofujemy si�.
W tym momencie da� si� s�ysze� sygna� policyjny.
- Gliny! - westchn�� Jupe.
Pete w kilka sekund pokona� dwana�cie schodk�w. Zd��y� zgasi� �wiat�o i wr�ci� na d�, gdy w korytarzu zak�adu zadudni�y kroki.
- W�amanie? - odezwa� si� dudni�cy bas.
- Nie. Ale drzwi by�y otwarte - obydwaj m�wili z wyra�nym chicagowskim akcentem.
Ch�opcy wtarli si� w mur. Zas�oni�ci stosem palet, w ciemno�ciach byli niezauwa�alni.
Policjanci sprawdzali pomieszczenie za pomieszczeniem. G�o�no wymieniali uwagi. Drzwi do piwniczki hukn�y o �cian�.
- Uwa�aj! - powiedzia� bas. - Wywalisz je z futryn�.
�wiat�o zala�o wn�trze.
- Nikogo nie ma - powiedzia� drugi. Baryton. - Fa�szywy alarm. Lokatorka z przeciwka twierdzi�a, �e widzia�a dw�ch czarnych w�amuj�cych si� do salonu.
- Wida� wyparowali! - odpar� bas. - Zejd� na d�. - Ch�opcy wstrzymali oddechy, przykleili si� do betonowej �ciany. - Nikogo nie ma. Tu ju� by�a ekipa �ledcza?
- Tak - odpar� ten z g�ry. - Napad na w�a�cicielk� i klientk�. U�pili obie eterem. Niczego nie ukradli. Chyba nie nasza sprawa. Wracamy.
�wiat�o zgas�o. Jupiter Jones czu�, jak mu spod w�os�w sp�ywaj� krople, rysuj�c bruzdy wzd�u� nosa i skapuj�c na koszulk�. Pete, wypr�ony niczym struna, oddycha�, �wiszcz�c przez nos. Nie ruszali si�, czekaj�c, a� na g�rze ucichn� kroki.
- O ma�o nie wpadli�my! - wyszepta� Jupiter, pr�buj�c opanowa� dr�enie: n�g, r�k, szyi i warg.
- Musieliby�my si� t�umaczy� na posterunku - Pete ruszy� przed siebie, �wiec�c latark�.
- Ty - Jupiter wci�� sta� nieruchomo - znasz te g�osy?
- Nie. Nikt od Mata Wilsona. Facet mia� akcent barmana z �Glory Alleluja� w Chicago. Pami�tasz t� scen� z filmu �Gangster i Lola�? Al Pacino m�wi� takim samym akcentem. A drugi mia� g�os niczym z dna beczki.
- Nie gadaj tyle! - warkn�� Jupe. Poruszy� nog�. Potem drug�. Posz�y. R�ce te� dzia�a�y. Tylko g�owa kiwa�a mu si� niczym figurka Buddy z chi�skiej witryny sklepowej. - Mo�emy wyj��?
Pete by� ju� u szczytu schod�w.
- Droga wolna. Ciemno i g�ucho. Chyba �e si� zaczaili w wozie za rogiem.
Jupiter by� szcz�liwy, �e przyjaciel nie odwr�ci� si�. Dla pewno�ci bowiem wspina� si� na czworakach.
U wej�cia do korytarzyka przywarowali. Za szklanymi drzwiami, od czasu do czasu, przesuwa�y si� �wiat�a samochod�w. Kto� przechodzi� ulic�. Potem jaka� roze�miana para.
- Dobra, idziemy - Pete da� has�o do odwrotu - nie mo�emy tu nocowa�. Tyle �e nie zamkniemy drzwi. Ci gliniarze ju� pewnie zawiadomili posterunek. Jupe, co z tob�? Zmywamy si�!
Jupiter o ma�y w�os nie wybi� szyby w�asnym cia�em. Nagle jego wszystkie cz�onki odzyska�y sprawno��. Skoczy� na chodnik, potem w bok, przebieg� ze sto metr�w i zatrzyma� si� zadyszany.
- Jeste�, Pete?
- Jestem. Zwolnij. Teraz zachowujmy si� jak normalni przechodnie.
Ale, tak naprawd�, normalnymi spacerowiczami poczuli si� dopiero trzy przecznice dalej.
- Mia�em przez moment pietra - przyzna� Crenshaw.
- Ja te�. Spoci�em si� niczym mysz pod miot��. Zn�w, gdzie� niedaleko, rozleg� si� d�wi�k policyjnej syreny. Zza drzew, ocieniaj�cych park i skwer z pomnikiem Lincolna, wy�oni� si� migaj�cy czerwono i niebiesko w�z patrolowy.
- Chicagowcy szukaj� w�amywaczy?
- Nie. To by�y numery George'a Lawsona. Znam je na pami��. Od dziewi�ciu lat te same. Aspirant kocha tr�jki.
- Ka�dy idzie teraz do w�asnego domu - powiedzia� Jupiter Jones, z przyjemno�ci� wdychaj�c ch�odne, nocne powietrze. - Jutro rano w Kwaterze G��wnej. Cze��, w�amywaczu.
- Cze��.
ROZDZIA� 3
SK�D SI� WZIʣA NOWA EKIPA POLICJI?
Bob od godziny kiwa� si� na krze�le o trzech nogach. Do b�lu oczu przygl�da� si� fotkom muzyk�w z High Tower Record. Gdy nadszed� zaspany Jupiter, o�ywi� si�.
- I co? Znale�li�cie co�?
- Niewiele - mrukn�� Jupiter ziewaj�c. - Jaka� nowa ekipa policyjna je�dzi po Rocky Beach. O ma�y w�os nas nie przyskrzynili. Wiesz co� o tym?
Bob przecz�co pokr�ci� g�ow�.
- Nic. Ale mog� wzi�� na spytki Lawsona. Zawsze mnie lubi�.
Jupiter si�gn�� po stosik papier�w.
- Do licha! Zmienili si� przez te lata.
- No - potwierdzi� Bob. - Kiedy pracowa�em u Saxa Sendlera, przewija�o si� sporo muzyk�w. Tacy dziecinni, nieopierzeni. Joe Rocco mia� szesna�cie lat, d�ugie, t�uste w�osy owini�te zielon� chustk�. �miesznie naci�ga� j� prawie na czo�o. Wygl�da� jak dziewczyna z pralni za rogiem.
Jupiter Jones pochyli� g�ow� nad zdj�ciem. Potem nagle uderzy� si� d�oni� w czo�o.
- Chustka? M�wisz, chustka? Zielona?
- No tak - Bob by� jednym wielkim znakiem zapytania.
- Co Pamela powiedzia�a Crenshawowi? Pami�tasz? - chwyci� Boba za rami�.
Bob niepewnie b�yska� szk�ami okular�w.
- Pamela? Kiedy?
Na szcz�cie wszed� Pete.
- Prosz� ci� - Jupiter b�agalnie z�o�y� obie d�onie - prosz� ci�, powt�rz jeszcze raz to wszystko, co przypomnia�a sobie Pamela Carrol. Ale s�owo w s�owo.
Crenshaw potrz�sn�� w�osami.
- Ju� m�wi�em. Jupe, co si� dzieje? Jeste� chory?
Jupiter wci�� sk�ada� d�onie, niczym cz�onek delegacji hinduskiej w Waszyngtonie.
- Pete, zr�b raz, o co ci� prosz�. Wyt�umacz�.
Crenshaw zna� przyjaciela. I wiedzia�, �e nie zachowywa�by si� tak dziwnie, gdyby nie wa�ne przyczyny.
- No wi�c... pami�ta, �e nachyla� si� nad ni� m�czyzna o d�ugich w�osach, w zielonej chustce na g�owie. I dziwny zapach...
Bob porusza� ustami. Ju� zrozumia�.
- S�dzisz, �e to by� Joe Rocco? Tylko dlatego, �e w m�odo�ci obwi�zywa� �eb zielon� szmat�? O ile pami�tam, niczym wtedy nie �mierdzia�.
- Ona nie m�wi�a, �e �mierdzia� - wtr�ci� Pete. - Tylko, �e wyczu�a �dziwny� zapach. O co wam chodzi?
Przez kilka minut wyja�niali szczeg�y garderoby m�odocianego gitarzysty basowego.
- Powiedzia�bym, �e to bez sensu - mrukn�� w ko�cu Bob. - Ja go zna�em, panowie. Nigdy si� nie rzuca� na dziewczyny. Po co Joe Rocco, zarabiaj�cy wielki szmal muzyk�, mia�by ci�gn�� Pamel� do piwnicy? Seks? By�a w sosie pomidorowym! U�piona.
Jupiter Jones macha� d�oni�.
- Fakt. To bez sensu. Ale zapami�tamy te d�ugie w�osy i chustk�. Bob, przele� si� na posterunek. Pogadaj z Lawsonem. Obiecaj mu co�.
- Co?
- No... na przyk�ad, �e wykryjemy, kto podw�dza pani Turner sadzonki z ogr�dka. Cokolwiek. Byle ci powiedzia� o nowych �apsach w radiowozie.
Bob skin�� g�ow�. Opuszczaj�c Kwater� G��wn�, czu� lekki zam�t w g�owie.
- Mnie te� przydzielisz zadanie? - spyta� Pete, ziewaj�c. - Chcia�bym potrenowa� dru�yn� Rocky Beach P�noc. Graj� mecz z Po�udniem, a mnie potrzeba troch� kasy.
Jupiter nie mia� dok�adnego planu. Postanowi� go dopiero przemy�le�. Sam na sam z w�asnym rozumem, jak zwyk� by� mawia�.
- Dobra. Le� na trening. Ale po obiedzie wszyscy tutaj, bo... Rozleg� si� d�wi�k telefonu. Pete ju� by� jedn� nog� na zewn�trz, ale si� zatrzyma�. Jupiter chwil� s�ucha�, co� notowa�, a potem spyta�:
- Jeste� tego pewna? - odk�adaj�c s�uchawk�, rzuci�: - Twoja Kelly.
Pete a� przysiad� ze zdziwienia.
- Kelly Madigan? Nie jest moja. Historia sprzed roku. Prehistoria.
Jupiter Jones m�g� tylko przyjacielowi pozazdro�ci�.
- Zmieniasz dziewczyny z szybko�ci� nadd�wi�kowca. Twoja sprawa. Ale Kelly chodzi�o o Pamel�.
Pete roz�o�y� d�onie.
- S� przyjaci�kami? Tak?
- Tak. Kelly dzwoni�a, bo Pamela jest uwi�ziona...
- W kozie? Siedzi w kryminale? Za co?
Jupiter tupn�� nog�, a� uni�s� si� z pod�ogi kurz. Te� prehistoryczny.
- Daj mi sko�czy�! Nie siedzi w ciupie, tylko we w�asnym apartamencie. Ma areszt domowy a� do chwili, gdy policja wyja�ni spraw� napadu. I nocnego w�amania do zak�adu kosmetycznego Izy Grubber.
- Grubber? Tak si� nazywa papuga? - spojrza� przelotnie na t� sztuczn�, o czerwono-zielonych pi�rach, tkwi�c� pod sufitem w metalowej klatce. - Nie wiedzia�em.
- Teraz wiesz. I ja tak�e. �ledztwo prowadzi nasz ukochany sier�ant Mat Wilson. W�a�nie przes�uchiwa� Pamel�. Wyzna�a, �e by�a u nas.
Crenshaw zatoczy� si� pod �cian�.
- To koniec. Wilson si� nie odczepi. A ty, na dodatek, wys�a�e� Boba na posterunek!
Jupiter ssa� warg�. Jego umys� pracowa� z precyzj� szwajcarskiego zegarka.
- Bob sobie poradzi - mrukn��. - To sprytny ch�opak, cho� intelektualista. Wa�ne, �eby�my zeznawali jednakowo.
Pete roze�mia� si� ha�a�liwie.
- Rozumiem. Ma by� mniej wi�cej tak: Pamela, umazana pomidorow� sa�atk�, przybieg�a do nas parkiem, kryj�c si� przed lud�mi, bo wygl�da�a niczym unurzana we krwi ofiara Kuby Rozpruwacza. Potem, kiedy ju� zmy�a makija�, pos�uguj�c si� ogrodowym w�em, opowiedzia�a nam, co si� sta�o. Wys�uchali�my z zainteresowaniem, gdy� jeste�my doskona�ymi detektywami. O nocnym w�amaniu do salonu papugi... to jest panny Grubber nic nie wiemy.
Jupiter klaska� w obie d�onie, bardzo zadowolony.
- Tak jest, Pete. Zaznacz jeszcze, �e odprowadzi�e� Pamel� a� do apartamentowca na King Road obok multipleksu Atlantic.
- Dlaczego to takie wa�ne?
- Bo zaraz tam pojedziemy, detektywie. Nici z treningu. Taki ju� nasz los.
- Ruszysz starego forda?
- Rusz�, Pete. Cho�bym mia� plu� do baku!
Na King Road, obok o�rodka odnowy biologicznej i kina Atlantic, w kt�rym wy�wietlano nowy film Alfreda Hitchcocka �W czerwonej matni�, wznosi� si� dwudziestodwukondygnacyjny apartamentowiec z szeregiem drogich penthouse'�w na ostatnim pi�trze.
- Stoi dok�adnie na uskoku San Andreas! - wyszczerzy� z�by Crenshaw, otwieraj�c drzwiczki samochodu. - Przy trz�sieniu ziemi 5,5 w skali Richtera z�o�y si� niczym domek z kart!
- Sejsmologowie nie zapowiadali trz�sienia na dzisiejsze przedpo�udnie - wymrucza� Jupe, chowaj�c kluczyki. - Spr�bujemy wej��.
- Taranuj�c osi�ka w zielonej liberii ze z�otymi galonami? On nas nie wpu�ci.
Jupiter Jones obci�gn�� czarn� koszulk� z podobizn� czo�owego napastnika Dodgers�w.
- To si� jeszcze oka�e!
Niestety, wcze�niej spostrzegli wychodz�cego z budynku George'a Lawsona, a za nim, uczepionego niczym rzep psiego ogona, Boba Andrewsa.
- Widzisz to samo, co ja? - roze�mia� si� Pete oparty o mask� forda.
Jupiter z westchnieniem ruszy� na spotkanie.
- Ranny ptaszek z pana aspiranta! - rzuci� z kwa�nym u�miechem. - Co s�ycha�?
George Lawson naci�gn�� g��biej czapk� na czo�o.
- �pi�... wyno�cie si� st�d! Ju� was nie ma, detektywi od siedmiu bole�ci...
Ale Jupiter nie da� si� sprowokowa�.
- Niech pan nie na�laduje szefa, Lawson. Dobrze pan wie, �e lepiej mie� nas po swojej stronie!
- Dok�adnie to samo mu powiedzia�em! - ucieszy� si� Bob. - Wszyscy w komendzie wiedz�, �e nie dam si� �atwo sp�awi�.
Aspirant westchn��. Spojrza� spod oka na nieco oci�a�� sylwetk� szefa detektyw�w i skapitulowa�.
- Dobra. Co chcecie wiedzie�?
- Dlaczego Pamela Carrol ma areszt domowy?
Bob gwa�townie zamacha� r�kami.
- To ju� wiem, Jupe. Zapytaj aspiranta o to, czego nie chcia� mi powiedzie�...
- A czego nie chcia�? - Pete leniwie pr�y� musku�y. Oczywi�cie w dwie minuty pokona�by aspiranta Lawsona. Ale jaki to mia�oby sens?
- Pyta�em, dlaczego policja kaza�a Pameli w�o�y� czarn� peruk�? I dlaczego godzin� wcze�niej ewakuowano z penthouse'u na dwudziestym drugim pi�trze zakwefion� Arabk�?
Jupiter Jones nie potrafi� wyksztusi� ani s�owa. Nawet Pete straci� rezon.
George Lawson op�dza� si� od Boba jak od roju atakuj�cych morderczych os.
- Nie wolno. Niczego nie powiem. Mat Wilson udusi�by mnie w�asnymi �apskami. O nic nie pytajcie. I w og�le - aspirant �ciszy� g�os - lepiej si� od tej sprawy odczepcie. To nie �apanie dzikiego kr�lika w ogr�dku babci Thorez, tylko walka z szefami gang�w. Dwoma! - dorzuci�, zatrzaskuj�c drzwi policyjnego auta.
Jupiter Jones odzyska� mow�. Wcze�niej zakonotowa� w m�zgu ka�de wypowiedziane s�owo. Bo cho� George Lawson nie chcia� - to powiedzia�.
- George! Panie Lawson! - dopad� drzwiczek, wo�aj�c poprzez szum silnika: - Co to s� za obce gliny je�d��ce po ulicach?
Lawson przygryz� wargi.
- Cholerna konkurencja! - wykrztusi�. - Ale my si� nie damy!
- Rozumiesz co� z tego? - dopytywa� si� Pete.
Bob skin�� g�ow�.
- Wiem tyle: Pamela by�a pomy�k�. Napadli nie na t� dziewczyn�, na kt�r� chcieli. Szukali brunetki. Te� chodzi na zabiegi do Izy Grubber. Bo wszystkie trzy s� szkolnymi kole�ankami.
- Kim jest trzecia. Bob?
- Tego jeszcze nie wiem. Ale podejrzewam, �e tu mieszka�a. W najdro�szym penthouse'ie na dwudziestym drugim pi�trze.
- Arabka? - zdziwi� si� Jupiter.
- Guzik prawda! - Bob a� si� zaczerwieni�. - Przebrali j� w bia�e giez�o od st�p do g��w, �eby nikt jej nie pozna�. Teraz wciskaj� kit, �e jest babk� - Arabka. Policjanci wywie�li dziewczyn� w nieznane miejsce.
Pete s�ucha� uwa�nie, wreszcie nie wytrzyma�.
Pamela powie mi, kim jest ta trzecia. Skoro s� szkolnymi przyjaci�kami...
Jupiter Jones pokr�ci� g�ow�.
- Nikt ci� do niej nie wpu�ci. Pewnie postawili gliniarza pod jej drzwiami.
- A portier? Nie powie za dwadzie�cia dolar�w?
Bob u�miechn�� si� szeroko.
- Mo�e mi powiesz, sk�d we�miesz szmal, skoro nie sta� ci� na litr benzyny do grata i musisz plu� do baku?
Jupiter nie traci� nadziei.
- Nie wierz�, �eby w tej ogromnej chacie nie znalaz� si� mieszkaniec, kt�ry CO� wie. No, wprost nie wierz�!
Rozumowanie sensowne. Dwudziestodwukondygnacyjny apartamentowiec, jak faszerowany ry�em bak�a�an, musia� zawiera� cho� jedno ziarenko sk�onne do zwierze�!
- Jest jeszcze Debra - powiedzia� ponuro Crenshaw. - Debra z dziewi�tego kana�u CNN. Mo�na by...
Jupiter zacisn�� pi�ci.
- Chcesz wszystko zdradzi� tej... tej piranii? Nie odczepi si� od nas ani od Pameli. Ca�a zas�uga za z�apanie gangster�w spadnie na stacj� telewizyjn�. A my? MY?
Bob, cho� podziela� w�tpliwo�ci Jupitera, nie m�g� nie przyzna� racji Crenshawowi.
- Jupe, na tym etapie �ledztwa nie ruszymy sami. Nic nie wiemy o gangsterach. A Debra tak czy tak si� w��czy. Znam j�. Jest bezwzgl�dn� kobr� dziennikarstwa.
Tu� obok starego forda hamowa� pot�ny lincoln z lat pi��dziesi�tych we w�ciekle r�owym kolorze.
- O wilku mowa! - j�kn�� Jupiter Jones za�amany.
Dziewczyna, kt�ra wysiad�a z cukierkowatego wozu, ubrana by�a w d�insowe rybaczki, zielon� bluzk� zwi�zan� tu� pod biustem i szerokoskrzyd�y p��cienny kapelusz z p�kiem kalifornijskich mak�w na wywini�tym rondzie. Za ni� gramoli� si� �uj�cy gum� kamerzysta z �ys� czaszk� i lekk�, nowoczesn� aparatur�.
- Cze��, Pete! - u�miech rozja�ni� w�sk� twarz i niewiarygodnie zielone oczy. - Skoro tu jeste�, to znaczy, �e mia�am nosa!
- Cze��, Debra. Kop� lat.
Dziewczyna bezceremonialnie cmokn�a go w policzek.
Nie taka zn�w kopa. Ostatnio szaleli�my razem na dyskotece w Malibu. Raptem dziesi�� dni temu.
Bob i Jupe spojrzeli po sobie. Dziesi�� dni temu Pete chorowa� na �o��dek. I nie wychodzi� z domu. Przynajmniej tak usprawiedliwia� swoj� permanentn� nieobecno�� w Kwaterze G��wnej. Pete skrzywi� usta.
- Przyjecha�a� w sprawie Pameli Carrol? - spyta�.
- Nie. W sprawie Calisty. Solistki High Tower Record. A kim jest Pamela?
Teraz ca�a tr�jka detektyw�w wygl�da�a niczym s�upy soli.
- Calista? - wykrztusi� Bob. - Ona tu mieszka? Mieszka - u�miechn�a si� Debra. - Dawno wyprowadzi�a si� z Beverly Hills. W�a�nie przyjecha�am zrobi� z ni� wywiad.
Jupiter Jones pochyli� si� do przodu. Wygl�da� niczym szar�uj�cy byk.
- W penthousie na dwudziestym drugim?
- Tak. Sk�d wiesz? To mia�a by� tajemnica przed jej fanami.
Pete roze�mia� si� szeroko. A Bob z uciechy wali� pi�ciami w karoseri� forda.
- Arabka! Oto wyja�nienie. Wymietli Arabk� z apartamentu i Calisty! Debra, twoja stacja telewizyjna mo�e skre�li� temat. Solistki zespo�u High Tower Record ju� nie ma!
Zielone oczy dziewczyny zmieni�y si� w bry�ki lodu.
- Co wy wygadujecie? Dlaczego jej nie ma? Wczoraj uzgodni�am termin. O jakiej Arabce...
Pete usi�owa� zapanowa� nad �ywio�ow� rado�ci�. Uj�� dziewczyn� pod �okie�, szepcz�c na ucho:
Policja j� wywioz�a. Wiem od George'a Lawsona z posterunku w Rocky Beach. By�a owini�ta czym� bia�ym. Pewnie dla niepoznaki. Sprawd�. Portier stoi u wej�cia.
Debra zacisn�a wargi. Nie znosi�a, gdy jej si� co� nie udawa�o. Ale portier potwierdzi� informacj�, �e miss Calista chwilowo jest nieobecna. Kamerzysta m�g� jedynie sfilmowa� fronton domu, srebrne pagony na zielonym mundurze portiera i sygnet na jego ma�ym palcu. Wr�ci�a do tr�jki detektyw�w, wachluj�c si� kapeluszem. Jej czerwone w�osy powiewa�y na wietrze niczym sztandar rewolucjonistki.
- Kim jest Pamela Carrol? - zasycza�a przez zaci�ni�te z�by. - I co wiecie o ca�ej tej sprawie?
- To d�uga historia - rozmarzy� si� Crenshaw. - M�g�bym ci co nieco opowiedzie�. Przy kawie. Ale... za cen� wsp�pracy.
- Niech ci� diabli, Crenshaw! - wymrucza�a. - Dobra. Mo�emy wsp�pracowa�. Co nie znaczy, �e nie b�d� rywalizowa�a o pierwsze�stwo.
- Zgoda. - Pete bez pytania skoczy� na tylne siedzenie lincolna. Kamerzysta wci�� �u� gum�. Wida� albo by� niemow�, albo nie lubi� k�apa� paszcz� po pr�nicy. Debra w��czy�a wsteczny bieg z tak� furi�, �e nieomal zmiot�a �elazny kosz na �mieci.
Jupiter z Bobem zostali pod rachitycznym drzewem.
- Sk�d on j� zna? - wyj�cza� Andrews.
- G�upie pytanie! - w�ciek� si� Jupiter. - Pete zna wszystkie baby od Los Angeles po San Diego. Co teraz?
Bob sadowi� si� na przednim siedzeniu. Kartkowa� gruby notes.
- Pojedziemy do Saxa Sendlera. Wci�� mnie niepokoi zielona chustka gitarzysty Joego Rocco. I w og�le. Trzeba za�atwi� wej�ci�wki na koncert.
Ruszaj�c, o ma�o nie przygrzali w wy�aniaj�cy si� z podporz�dkowanej radiow�z.
- Uwa�aj, Jupe!
- Niech oni uwa�aj�! Ja mam pierwsze�stwo. Faceci najwyra�niej nie znaj� miasta. I nigdy nie pracowali w drog�wce.
- Hej, wy! Jak jedziecie! - g�os policjanta mia� charakterystyczny chicagowski akcent. Wychylony z okna grubas grozi� palcem.
- To ci, co nas wczoraj o ma�y w�os nie przy�apali! - ucieszy� si� Jupe, hamuj�c. - Bob, przyjrzyj si� im! Obu!
Andrews rozci�gn�� usta od ucha do ucha.
- Przepraszamy w�adz�. To ca�kiem niechc�co. B�dziemy bardzo uwa�a�.
Radiow�z, nie zatrzymuj�c si�, znikn�� za skwerkiem.
ROZDZIA� 3
CO SI� ZDARZY�O W �SALOONIE U BILLA�?
W agencji Saxa Sendlera wrza�o jak w ulu. Obie sekretarki m�wi�y co�, bez przerwy uczepione s�uchawek.
- Witaj, skarbie - wyszepta� Bob nachylaj�c si� nad jedn� z nich. - Pami�tasz mnie?
U�miechn�a si� szeroko.
- Andrews! Mo�e by� do nas wr�ci�? Po twoim odej�ciu zapanowa� taki chaos, �e... chcesz wej�ci�wki, tak?
Bob by� jedn� wielk� rado�ci�.
- Zawsze wiesz, jak uszcz�liwi� cz�owieka, Tilli. Marz� o trzech biletach na pierwszy koncert. Calista b�dzie �piewa�?
- Oczywi�cie. Ma, biedaczka, jakie� k�opoty, ale bez niej nie by�oby koncertu. Zreszt�, potwierdzi�a dzisiaj sw�j udzia�. P�acisz got�wk�... czy wcale?
Jupiter z lekk� zazdro�ci� przys�uchiwa� si� rozmowie. Nawet okularnik Bob radzi� sobie z dziewczynami. A on? Bob odebra� wej�ci�wki z min� zwyci�zcy.
- Dzi�ki, Tilli. Mog� zajrze� do ch�opak�w?
- W lewo i prosto. Przecie� znasz drog�.
Gmatwanina korytarzy spowodowana by�a wcze�niejsz� przebudow�. Hal� widowiskow� Sendlera przerobiono kilka lat temu z magazyn�w po firmie sk�aduj�cej tu kaw�, herbat� i przyprawy importowane z Ameryki Po�udniowej. �ciany przestronnej widowni, obliczonej na trzy tysi�ce fan�w rocka, do dzi� pachnia�y korzennie. Amfiteatr, zape�niony ��tymi krzese�kami z plastiku, opada� �agodnie ku scenie znanej z doskona�ej akustyki. Za podniesion� kurtyn�, na drewnianych deskach ustawiono instrumenty. W tyle kr�lowa�y �gary� perkusisty. Na lewo nowoczesny keybord pianisty. High Tower Record gra� ostrego rocka z akcentami metalu, tote� komplet widz�w mieli jak w banku.
Jupiter Jones, niestety, nie nale�a� do zwolennik�w tej muzyki. Po prostu lubi� stary, poczciwy nowoorlea�ski jazz. A� wstyd si� przyzna�.
W garderobie dwaj muzycy rozmawiali z jakim� �achmaniarzem. Wygl�da� na takiego, kt�ry noce sp�dza w zau�ku, wci�ni�ty w kartonowe pud�o. Bob chcia� wej��, ale Jupe po�o�y� mu r�k� na ustach.
- Cicho, kim oni s�?
Bob zamruga�, wciskaj�c si� w przepi