3798

Szczegóły
Tytuł 3798
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3798 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3798 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3798 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Pawe� Huelle Pierwsza mi�o�� i inne opowiadania Tower Press 2000 Copyright by Tower Press, Gda�sk 2000 4 PIERWSZA MI�O�� Ka�dej wiosny D�ez szed� do szopy w ogrodzie i wyci�ga� sw�j motor. Lubi�em jego kolor, lubi�em zapach benzyny i smaru, jaki unosi� si� w�wczas nad grz�dkami, a nade wszystko lubi�em D�eza � wiedzia�em, �e godziny sp�dzone w jego towarzystwie, kiedy podtrzymywa�em mu �rubki, czy�ci�em rozkr�cone cz�ci, przynosi�em papierosy i piwo ze sklepiku Cyrsona, nie p�jd� na marne. Gdy ciemnoczerwona Fumka by�a ju� wreszcie gotowa, myli�my dok�adnie d�onie w miednicy, D�ez wk�ada� sk�rzan� kurtk� ameryka�skiego lotnika, przewi�zywa� szyj� kraciast� chust� i ruszali�my z kopyta na pierwszy objazd. Czasami mieli�my k�opoty z ga�nikiem, Fumka strzela�a w�wczas strasznie z rury wydechowej, a ludzie pokazywali nas sobie palcami, pukaj�c si� w czo�o, jakby nie mogli zrozumie�, �e Fumka to nie przedwojenny sok� ani tym bardziej harley�davidson. Pod lasem, tam gdzie mieszka�a pani Buerger, D�ez robi� wira� jak na �u�lowych zawodach, w powietrzu unosi� si� tuman kurzu, gdaka�y kury, szczeka�y psy, byli�my szcz�liwi. � D�ez! � przekrzykiwa�em szum wiatru i ryk silnika. � Dodaj gazu! Odpowiada� skinieniem g�owy i zaraz potem p�dzili�my jak szaleni, w d�, po piachu, kocich �bach, asfalcie, a� do kasztan�w, gdzie czasem wyskakiwa�a nam furmanka, a wtedy pisk hamulc�w miesza� si� z ko�skim r�eniem, strzelaniem z bata i przekle�stwami, jakich nie szcz�dzi� nam wo�nica. D�ez je�dzi� do pracy dw�jk� i w stoczni nie zarabia� wiele, dlatego Fumka czeka�a w szopie na niedziele i �wi�ta z takim samym napi�ciem, jak ja. Je�li D�ez mia� swoje sprawy, znika� po prostu do wieczora, a je�li nie mia�, zabiera� mnie za miasto, w dolin�, nad jezioro, nad morze albo nad kana� rzeki. Nie rozmawiali�my wiele. Rozci�gni�ci na piachu, lub w wysokiej trawie, �ledzili�my ob�oki. D�ez pali� grunwaldy, ja obgryza�em �d�b�a lebiody albo ssa�em mi�t�wki kupione u Cyrsona. Wiedzia�em, �e nie ma rodzic�w. Wiedzia�em, �e nie sko�czy� szko�y. Wiedzia�em, �e jego wuj, czy stryj, nie zako�czy� partyzantki w roku czterdziestym pi�tym: zdradzony, schwytany przez sowiet�w, rozstrzelany, zanim zd��y�em si� urodzi�. D�ez wiedzia�, �e nie lubi� szko�y, tej samej, z kt�rej go wylali. Wiedzia�, �e nauczyciel przyrody przekr�ca moje nazwisko, nazywa Szwabem, podejrzewa. O tym wi�c nie musieli�my gada�, a je�li czasem wyrwa�o nam si� jednak jakie� zdanie, najcz�ciej dotyczy�o motor�w. � Taki zindapp � wzdycha� D�ez � ma wi�cej koni ni� cztery moje Fumki. � Zindapp to zindapp � odpowiada�em � ale gdyby�my mieli hannomaga! D�ez nigdy nie zaprosi� mnie do siebie. Mieszka� w s�siednim domu, na poddaszu, li�cie kasztan�w przys�ania�y jego okno. Zim� widywa�em tam �wiat�o, do p�na w nocy, latem s�ysza�em, jak przy otwartym oknie gra na altowym saksofonie. � D�ez � pyta�em go czasami � czy ty w�a�ciwie grasz w orkiestrze? Wtedy u�miecha� si� tajemniczo i m�wi�, �e ma w�asn�, prawdopodobnie najlepsz� nad �rodkowowschodnim Ba�tykiem orkiestr�, jednoosobow�. Lubi�em jego u�miech. By�a w nim kpina, dystans i serdeczno��. Tamtego roku, kiedy umar�a pani Buerger, nasz sezon motorowy rozpocz�� si� bez zmian. T� sam� tras� podjechali�my pod las, tak samo rycza� silnik Fumki, wzi�li�my wira�, uni�s� si� tuman kurzu, gdaka�y kury, szczeka�y psy, byli�my szcz�liwi. A jednak nie wszystko 5 by�o tak jak dawniej i zrozumia�em to, gdy D�ez, zamiast natychmiast doda� gazu i p�dzi� w d� na �eb na szyj�, nagle zatrzyma� motor i spyta�: � Widzia�e� j�? � Pani� Buerger? � zawo�a�em przestraszony, nie tyle my�l� o pogrzebie, co nag�ym hamowaniem. � T� now�, u Cyrsona � odpar� spokojnie D�ez. � Jedziemy tam, natychmiast! Mia�a na imi� Basia i by�a c�rk� nowego w�a�ciciela sklepu. Jej palce, czu�e i delikatne, zanurza�y si� w s�oju z landrynami z niepokoj�c� ruchliwo�ci�, zupe�nie tak, jakby nie dotyka�y zlepionej, s�odkiej masy, ale klawiszy fortepianu. � Ja wol� te zielone � powiedzia� D�ez � a kolega bia�e. Nigdy przedtem nie nazwa� mnie koleg�. Siedzieli�my potem pod szop�, ss�c jeden cukierek po drugim. Ich s�odycz by�a niezno�na. � D�ez � westchn��em � nigdy nie kupowa�e� landrynek! � Od dzisiaj � wyzna� � wszystko si� zmieni�o. Nie wiedzia�em, co odpowiedzie�. Basia mia�a gruby, ciemny warkocz, kt�ry sp�ywa� jej na ramiona i ko�czy� si� gdzie� poni�ej plec�w, a ja nie lubi�em dziewczyn z d�ugimi warkoczami, przynajmniej tych z mojej klasy. � Ona wcale nie jest �adna � rzuci�em ostro�nie � i na pewno obgryza paznokcie! � Niech obgryza � D�ez by� kategoryczny. � I tak si� z ni� o�eni�. � Co� ty! � wyplu�em przezroczysty kawa�ek ostatniej landrynki. � B�dzie si� ba�a wsi��� na Fumk�. Ale D�ez nie my�la� ju� o Fumce i wygl�da�o na to, �e w og�le nie s�ucha tego, co m�wi�. Patrzy�em na mr�wki, kt�re jak muchy na p�acie mi�sa roi�y si� teraz przy cukierku. Gdzie� od strony zatoki zagrzmia�o i suchy, ciep�y podmuch wiatru przypomnia�, �e ju� wkr�tce nadejdzie pora upalnych dni. � D�ez � powiedzia�em � to wszystko jest takie dziwne. Nie odpowiedzia�. Ci�kie, ogromne krople deszczu wsi�ka�y w ziemi�, pozostawiaj�c na piachu ciemnobrunatne plamy. Par� dni p�niej spotka�em Basi� na dziedzi�cu naszej szko�y. Na r�kawie bia�ej bluzki mia�a naszyt� czerwon� licealn� tarcz�. W d�oniach trzyma�a ksi��k�, kt�r� powoli, spaceruj�c pod murem, kartkowa�a d�ugimi palcami. By� to pierwszy tom Popio��w. Nie wiem, co podoba�o mi si� bardziej � jej brzoskwiniowoz�ota opalenizna, ciemny, a� granatowy warkocz, palce przewracaj�ce kartki czy fakt, �e czyta�a w czasie przerwy, skupiona i nieobecna. Chcia�em by� blisko niej. Chcia�em dotkn�� d�ugiego warkocza i brzoskwiniowoz�otej sk�ry jej ramienia, chcia�em zapyta�, o czym jest ta powie��, czy lubi motocykle, czy woli pla�� w Jelitkowie od pla�y w Brze�nie i czy kolekcjonuje p�yty, ale nie �adne tam poczt�wki, tylko powa�ne, czarne kr��ki, tak jak D�ez. Ale nie zapyta�em o nic. Tarcza na moim r�kawie by�a niebieska, jak wszystkie tarcze podstaw�wek, nie czyta�em Popio��w, a lewe skrzyd�o gmachu, w kt�rym znikn�a Basia zaraz po dzwonku, by�o dla mnie niedost�pne. Dzieli�a nas przepa�� i to nag�e odkrycie wype�ni�o moje serce gorycz�. Na szcz�cie � nie bez reszty. Reszta zaj�ta by�a przez wiar� i nadziej�, �e jednak, kt�rego� razu, zwr�ci na mnie uwag�. Odt�d ka�dego dnia po lekcjach wyczekiwa�em pod tablic� Jurija Gagarina i kiedy tylko pojawia�a si� na schodach, rusza�em za ni�, a� do domu. Mieszka�a w starej, poniemieckiej willi przy Polankach. Kiedy znika�a za �elazn� furtk� obro�ni�t� dzikim winem, dostrzega�em r�wno przystrzy�ony trawnik i ma�� sadzawk�. Obok naszego czynszowego domu nie by�o trawnik�w ani sadzawek ze ska�kami. �Mieszka jak w raju� � powtarza�em w my�lach. � �Pewnie dlatego nie chce na mnie spojrze�. W ko�cu wiedzia�a, �e j� �ledz�. Nigdy jednak nie zwolni�a kroku, nie obejrza�a si� za siebie, nie zamieni�a ani s�owa. By�em ju� zniech�cony. A przecie� nie potrafi�em zrezygnowa�. 6 Do rozpocz�cia wakacji pozostawa�o ledwie par� dni. Mia�em nadziej�, �e jednak co� si� zdarzy. I rzeczywi�cie � by�o to w sobot� � kiedy �elazna furtka zamkn�a widok do ogrodu i kiedy sta�em, tak jak zawsze, jeszcze przez par� chwil na chodniku, �eby zachowa� obraz lusterka wody, w kt�rym odbija� si� tatarak, alpejskie kwiaty i d�ugi, czarny warkocz, niespodziewanie nadjecha�a Fumka, a na niej roze�miany D�ez. Mia� na sobie szykown� pilotk�, prawdziwe wy�cigowe gogle i kraciast� flanelow� koszul� z podwini�tymi r�kawami. � Pro�cie, a b�dzie wam dane � powiedzia�. � Chodzi si� za ni�, co? � Co� ty. D�ez � wzruszy�em ramionami. � Ja tylko tak, dla zabicia czasu. � Czy wiesz, ile jej stary da� za ten dom? � wskaza� na siode�ko, �ebym wskoczy�. � Podobno milion dwie�cie! A czy ty wiesz, kto mieszka� tu w czasie wojny? Nie wiedzia�em. P�dzili�my Polankami, a potem wzd�u� nasypu, w cieniu drzew, obok ko�cio�a, na skr�ty, do domu. � Gauleiter Albert Forster � wyjawi� wreszcie D�ez. �Ten, co go powiesili! Widzia�em to, na filmie. Plac w naszym mie�cie pe�en ludzi, drewniane podium, szubienic�. Forster, w wi�ziennym, zszarza�ym garniturze, wcale nie wygl�da� gro�nie. Kiedy zawisn�� i przez t�um przebieg� g�uchy pomruk, na ekranie pojawi�y si� obrazy z przesz�o�ci: trybuny, kwiaty, przem�wienia, fackelzugi, kolczaste druty, stra�nicze wie�e, gazowe komory, krematoria i piramidy nagich trup�w. Forster przemawia�, Forster krzycza�, Forster przy��cza� nasze miasto do tysi�cletniej Rzeszy, mia� pi�kny mundur, wita� Hitlera i p�aka� ze szcz�cia. Kiedy kat za�o�y� mu p�tl�, jego chuda, bez wyrazu twarz nie zdradza�a oznak wzruszenia. Podobno nie chcia� ksi�dza. Kamera pokaza�a radzieckich genera��w obecnych przy egzekucji. � D�ez � zapyta�em niespokojnie � a my�lisz, �e ona wie? Siedzieli�my przed szop�, obok Fumki, w g�stwinie porzeczkowych li�ci. � Dlaczego ma nie wiedzie�? � D�ez zapali� grunwalda i wypu�ci� kilka misternych k�ek dymu. � Jej stary to podobno �yd. � Mo�e w tym domu straszy? � powiedzia�em bez przekonania. Milcza� przez d�u�sz� chwil�. Nad dachami Wrzeszcza zahucza� ci�ko silnikami samolot pasa�erski. � Pos�uchaj, mam do ciebie spraw� � D�ez zerwa� li�� porzeczki i mi�dli� go w d�oni. � Zaprosi�em j� na wycieczk�, ona si� zgadza, ale powiedzia�a, �e ty masz jecha� z nami. Nie chcia�em wierzy� w to, co m�wi, cho�, z drugiej strony, D�ez nie rzuca� s��w na wiatr. Musieli si� spotyka�. Musia� dotyka� d�o�mi jej warkocza, musia� ca�owa� jej brzoskwiniowoz�ot� sk�r� na policzku, niejeden raz. � A po co ja? � rzuci�em bez przekonania. � No wiesz... � zagasi� peta na suchym piachu grz�dki. � Ona ci� bardzo lubi. Tej nocy d�ugo nie mog�em zasn��. S�ysza�em tramwaje zje�d�aj�ce do zajezdni. S�ysza�em ostatni� kolejk� elektryczn� z Gda�ska. S�ysza�em portowy buczek znad kana�u, �wierszcze i nietoperze, kt�re z piskiem k��bi�y si� na strychu. Wszystko to, w �wietle gwiazd, zdawa�o si� powtarza�: ona ci� bardzo lubi. Nad ranem znalaz�em si� w pokoju Basi, przy Polankach. Ostro�nie, tak �eby jej nie budzi�, dotkn��em delikatnie jej policzka. Czu�em dziwn�, nie znan� dotychczas s�odycz, kt�rej wilgo� wype�nia�a mnie jak wino suchy buk�ak. Chcia�em powt�rzy� jeszcze raz to zdanie, chcia�em raz jeszcze dotkn�� jej policzka, tym razem �mielej i wargami, gdy nagle us�ysza�em za sob� skrzypni�cie drzwi. To by� on, w wysokich, glansowanych butach, w mundurze, przy orderach, sam Albert Forster, gauleiter Gda�ska i Okr�gu. �Jak �miesz dotyka� mojej c�rki?� � powiedzia� cichym, metalicznym g�osem. Krzycza�em, �e jest k�amc�. Krzycza�em, �e ju� dawno go powiesili. Krzycza�em, �eby znikn��, bo jak nie, zawo�am D�eza i koleg�w. U�miechn�� si� dobrotliwie i doda�: �Sp�jrz za siebie!� 7 Basia nie by�a ju� Basi�. Mia�a jasne, blond w�osy, spadaj�ce na kark fal� lok�w. Jej twarz, pe�na i r�owa, by�a twarz� anio�ka z katechizmu. Nie mog�em ju� krzycze�. Czu�em zimny, jak podmuch p�nocnego wiatru, strach. Nie mog�em si� poruszy�. Gauleiter podszed� do mnie i z mojej szkolnej bluzy zerwa� niebiesk� tarcz�. W kaskadach �miechu ujrza�em jego zdrowe, bia�e z�by. Z kieszeni munduru wyj�� opask�, kt�r� przytwierdzi� w miejsce tarczy. By�a ��ta, z gwiazd� Dawida. Ba�em si� jeszcze bardziej. Potem prowadzi� mnie po schodach, w d�, a� do ogrodu. W sadzawce p�ywa�y ma�e, z�ote karpie. Tatarak by� zielony, niebo niebieskie, alpejskie ska�ki szare. W miejscu �elaznej bramki sta�a drewniana, ozdobna dzikim winem szubienica. Po drugiej stronie, na ulicy, czeka� milcz�cy t�um. Wielkie jak szyby magistrackich okien, portrety Stalina, Marksa i Engelsa powiewa�y na wietrze obok swastyk. �Nie! Nie!� � krzycza�em. � �To pomy�ka!� P�tla dusi�a szyj� coraz mocniej. T�um podni�s� r�ce w partyjnym pozdrowieniu. Orkiestra gra�a Mi�dzynarod�wk�. Umiera�em. W ostatniej chwili, pe�nym gazem, zajecha� po mnie D�ez. Harcersk� fink� odci�� konopny sznur i gnali�my na �eb na szyj� Polankami, a potem wzd�u� nasypu, w cieniu drzew, obok ko�cio�a, na skr�ty, do domu, do drewnianej szopy. D�ez wszed� do �rodka i ze skrzyni z narz�dziami wydoby� powsta�czego stena. Wiedzia�em, �e ta bro� jest po jego wuju czy stryju, zdradzonym, schwytanym, rozstrzelanym. Gnali�my dalej. D�ez dusi� gaz do dechy, a ja strzela�em do br�zowego mercedesa, kt�rym gauleiter Albert Forster �ciga� nas bezlito�nie. Miasto zaroi�o si� od Schupo, �andarm�w i milicji, co chwila musieli�my zawraca�, wsz�dzie ju� sta�y blokady i szlabany. Ponad torami kolejki elektrycznej, na wiadukcie, Fumka wzbi�a si� w powietrze. Lecieli�my d�ugo, bardzo d�ugo, ponad lotniskiem, ponad dachami Wrzeszcza, Zaspy, Letniewa, Brze�na i Nowego Portu, a� wreszcie zabrak�o nam paliwa. Fumka prychn�a, zacharcza�a i spadali�my gwa�townie, prosto na ogr�d przy Polankach. Serce podesz�o mi do gard�a, poczu�em straszne, kosmiczne przyspieszenie, a potem ci�ar uderzenia. W mokrej od potu po�cieli, przebudzony, przypomina�em sobie ostatnie s�owa D�eza: ona ci� bardzo lubi. Tramwaje wyje�d�a�y ju� z zajezdni. Buczek portowy znad kana�u milcza�. Gwiazdy znikn�y. Nad miastem, pla�ami i zatok� wschodzi�a Jutrzenka. Patrzy�em w okno. Zaczyna�o si� lato. Mia�em trzyna�cie lat. Tamtego dnia by�em pomi�dzy nimi. Najpierw na siode�ku Fumki: trzyma�em D�eza za brzuch i przytula�em si� do jego plec�w. Basia splot�a swoje d�ugie palce na moim brzuchu i przytula�a si� do moich ramion. Gnali�my asfaltow� szos�, potem piaszczystym duktem, miga�y sosny, wrzeszcza�y g�si, szczeka�y wiejskie kundle, byli�my szcz�liwi. Potem na ��ce: D�ez le�a� z lewej strony, Basia z prawej, ja po�rodku. Gadali�my, milczeli, jedli, s�odki py� traw opada� z wiatrem na mi�t�, rumianek, koniczyn�. Nast�pnie w wodzie: D�ez wszed� na pomost pierwszy, jak brzeszczot rozci�� to� jeziora, za nim skoczy�em ja, na ko�cu Basia sp�yn�a w zielon�, ch�odn� g��bi�. P�ywali�my crawlem, �abk�, grzbietem, co chwila daj�c nura a� do samego dna. Widzia�em czysty, jasny �wir, ro�liny, �uski ryb, widzia�em stopy D�eza i stopy Basi, w g�rze, sk�d bi�o �wiat�o. Potem zn�w w drodze: miedz�, w�r�d p�l. D�ez pcha� ciemnoczerwon� Fumk� przez sypki, grz�ski piach, ja szed�em za nim, d�wigaj�c sakw� z saksofonem, a za mn� Basia, z plecakiem na ramionach. Tak samo w czasie mszy: by� ju� wiecz�r, w wiejskim ko�ci�ku pachnia�o zbo�em i kadzid�em, jask�ki �miga�y pod krokwiami, a ja patrzy�em na ich twarze � po lewej, w blasku �wiec, gi�y si� �uki brwiowe Basi, po prawej, na tle witra�a z rybakami, ja�nia� skupiony, ostry profil D�eza. I nie inaczej te� w altanie: pan Bieszke przyni�s� balon wina, kt�re spuszczali�my do ci�kich, kryszta�owych szklanek, wok� naftowej lampy kr��y�y �my, gdzie� za jeziorem wo�a� nocny ptak, pan Bieszke opowiada� o wuju czy o stryju D�eza � jak go uj�li, jak prowadzili go przez wie� � a ja czu�em gor�co ich oddech�w, ciep�o nagrzanych s�o�cem cia�: po lewej stronie D�eza, kt�ry ju� t� histori� s�ysza�, po prawej stronie Basi, kt�ra dziwi�a si� wszystkiemu i wci�� pyta�a o szczeg�y, �ciszonym i nie�mia�ym g�osem. 8 By�em pomi�dzy nimi przez ca��, d�ug� noc; weszli�my do stodo�y, D�ez wyj�� z sakwy sw�j saksofon, przelecia� par� gam i zaraz zacz�� koncert, najpierw spokojnie, Ma�ym Kwiatkiem, potem rozkr�ci� si� Armstrongiem, a� wreszcie, po tej przygrywce, zacz�� improwizowa�; najch�tniej bra� za temat jaki� ograny szlofoks, sentymentaln� melodyjk�, tango Gardela albo rosyjski romans, lecz tylko po to, by uczyni� z pospolitego niezwyk�e, tak, potrafi� z prostego marsza zrobi� melodi� modlitewn�, hymn do samego Boga, i odwrotnie � z pie�ni ko�cielnej uczyni� skoczny walczyk; s�uchali�my tego jak urzeczeni, ja i Basia. D�ez szala� na klepisku, spod jego st�p wzbija� si� srebrny py�, te wiruj�ce s�upki kurzu kr��y�y wok� nas, opada�y i zn�w si� podnosi�y jak niewidzialne nuty, a ksi�yc, kt�ry przez szpary dachu zagl�da� do stodo�y, rozrzuca� po klapkach instrumentu kr�ciutkie, diamentowe bliki. Ju� nie pami�tam, czy pierwsza zata�czy�a Basia, czy mo�e ja, porwany synkopowanym rytmem, obj�ci ramionami tworzyli�my z muzyk� jedno, D�ez kr��y� wok� nas i, graj�c, tak�e ta�czy�, potem, przez kr�tk� chwil�, �miali si� g�o�no, D�ez poda� Basi instrument i uczy�, jak trzeba z�o�y� wargi do ustnika, zagra�a, do�� niepewnie, ale po pierwszych nieudanych pr�bach, przypominaj�c sobie lekcje pianina, wydobywa�a wreszcie d�ugie, poprawne, coraz lepsze frazy i gra�a Dla Elizy albo Marzenie, zupe�nie tak jakby Beethoven czy Schumann pisali te utwory nie na fortepian, lecz na altowy saksofon D�eza. By�em pomi�dzy nimi a� do szarego �witu, kiedy zm�czeni run�li�my w pachn�ce, �wie�e siano: nad lewym uchem chrapa� �agodnie D�ez, a w prawe wpada� cichy i r�wnomierny oddech Basi. Wracali�my do miasta w strugach deszczu. Fumka lawirowa�a mi�dzy ka�u�ami. Pod peleryn� trzyma�em D�eza za brzuch i opiera�em si� na jego plecach. Basia zaplot�a swoje d�ugie palce na moim brzuchu i przytula�a si� do moich ramion. Mija�y nas ci�ar�wki, ch�opskie furmanki, zacina� wiatr, byli�my niespokojni. K�amstwa, moje i Basi, o szkolnej wycieczce na Kaszuby, powychodzi�y na jaw pr�dko. D�ez nie mia� komu k�ama�, nikt te� nie zrobi� mu awantury, nie wlepi� la�ska, nie zamkn�� do aresztu domowego. Zn�w by�em mi�dzy nimi, cho� ju� inaczej. Codziennie rano, przed p�j�ciem do pracy, D�ez zostawia� mi w skrytce obok szopy li�cik. Na pierwszej przerwie wr�cza�em go Basi, a przed ostatni� lekcj� odbiera�em na dziedzi�cu szkolnym jej odpowied�. D�ez pisa� swoje wyznania na czystej kartce bloku listowego, kt�r� sk�ada� potem na czworo. Nie u�ywa� kopert. Basia odpowiada�a mu natomiast na pi�knej papeterii, z god�ami wszystkich bran� przemys�u lekkiego i ci�kiego. Kupi�em specjalny, gruby zeszyt i jak kronikarz wpisywa�em co dzie�, kaligraficznym pismem, ich listy: z dat� i nag��wkiem. �Chyba zwariuj� � pisa� D�ez. � �Czy nie mo�emy si� gdzie� spotka�?� �Przecie� wiesz� � odpowiada�a Basia. � �Ojciec odwozi mnie do szko�y i czeka ju� po lekcjach, a z domu nie wolno mi wychodzi�. �Czy bardzo si� awanturowa�?� � pyta� D�ez. �Bardzo� � odpisywa�a Basia. � �Najgorsza by�a wizyta u lekarza, obrzydliwo��, ty nawet nie wiesz, D�ez, jak ja ich nienawidz�!� �Wczoraj, jak zawsze, przeje�d�a�em Polankami, co do sekundy punktualnie, a ty nie sta�a� w oknie!� � �ali� si� D�ez . �Oni ju� wiedz�, �e to Ty. Jak tylko mama s�yszy motor, ka�e mi schodzi� do kuchni albo gra� na pianinie� � wyja�nia�a Basia. � �Gdyby nie nasza mi�o��, D�ez, otru�abym si� trutk�, benzyn� albo jeszcze czym��. �Tylko nie r�b g�upstw!� � denerwowa� si� D�ez. � �B�d� im pos�uszna, udawaj, �e o wszystkim zapomnia�a�. Nied�ugo znajd� jaki� spos�b, uciekniemy w Bieszczady albo za granic�. Kocham Ci� coraz bardziej, czekaj�. �Ojciec nazywa Ci� szumowin�, chuliganem, bikiniarzem i m�wi, �e gdyby mia� tyle w�adzy co par� lat temu, siedzia�by� w wi�zieniu� � donosi�a Basia. �Siedzia�em ju� w wi�zieniu� � uspokaja� j� D�ez. ��A co do ojca, nie przejmuj si�, nic mi nie zrobi, tylko niszcz wszystkie moje listy i czekaj na m�j znak�. 9 Kartki D�eza, po przepisaniu, sk�ada�em z powrotem na czworo. Trudniej by�o z listami Basi. Koperty mia�y s�aby klej, kt�ry nad par� puszcza� �atwo, ale ponowne ich zamkni�cie, tak �eby nie zostawi� �ladu, by�o trudniejsze ze wzgl�du na god�a przemys�owe: te ci�kie i te lekkie. Mija�y dni, a D�ez nie dawa� upragnionego znaku. By� mo�e mia� k�opoty. Nie pyta�em go. By�em pos�a�cem. Nikim wi�cej. W ostatni dzie� szko�y, na akademii i przy rozdaniu �wiadectw, Basi towarzyszy� ojciec. Widzia�em jego krzaczaste brwi, widzia�em jego tweedow� marynark� i aksamitny krawat z bliska, w t�umie, przed gmachem, gdy by�o ju� po wszystkim. Trzasn�y drzwiczki samochodu i b��kitna skoda-octavia, ko�ysz�c si� �agodnie na wybuja�ym bruku ulicy Nowotki, odjecha�a w stron� poniemieckiej willi. � D�ez � omal nie rozp�aka�em si� ze z�o�ci, zwracaj�c jego list � nie mog�em tego zrobi�, nie odst�powa� jej na krok, D�ez, czy ty mnie s�uchasz? Siedzieli�my przy szopie, obok Fumki. Schowa� pomi�t� kartk� do kieszeni. Nie odpowiedzia�. � D�ez � krzycza�em jeszcze g�o�niej � czyta�em wszystkie wasze listy, dlaczego nie uciek�e� z ni�, ja mia�em spakowany plecak, czeka�em na tw�j znak! I to wyznanie nie poruszy�o go. B�bni� palcami po manetce gazu, jakby my�lami by� gdzie indziej. � D�ez � �ciszy�em g�os � ona wyje�d�a dzisiaj z matk�, sleepingiem do Zakopanego, powiedz mi tylko s�owo, mo�na by przecie� co�... � Mam pewien pomys� � odpowiedzia� wreszcie � i b�dziesz mi potrzebny, ale na razie sza, dop�ki nie nadejdzie czas! W sobotnie popo�udnia lub w niedziele zabiera� mnie jak dawniej za miasto, nad jezioro, nad morze albo nad kana� rzeki. Nie rozmawiali�my du�o. Rozci�gni�ci na piachu lub w wysokiej trawie, �ledzili�my ob�oki. Pali� grunwaldy, ja obgryza�em �d�b�a lebiody albo ssa�em mi�t�wki kupione w kiosku, obok zajezdni tramwajowej. By�y gorsze ni� te od Cyrsona. Ale zielon� bud�, gdzie urz�dowa� teraz ojciec Basi i jego nowa ekspedientka, omijali�my z daleka. � D�ez � zagadywa�em � czy nadszed� ju� czas? U�miecha� si� puszczaj�c k�ka dymu w niebo. Umiera�em z ciekawo�ci. Musia� to czu�, lecz milcza� jak zakl�ty. W po�owie lipca Basia przys�a�a do mnie widok�wk�. �Jest fajnie� � odczyta�em jej znajome, lekko pochy�e pismo. � �Mam tutaj kole�anki i koleg�w, chodz� po g�rach, pozdr�w D�eza i powiedz, �e do niego te� napisz�. D�ugo patrzy�em na skaliste szczyty i g�adk� jak zwierciad�o to� Morskiego Oka. � D�ez � zapyta�em � chcia�by� tam by�? Odda� mi widok�wk� i wzruszy� ramionami. � Ja zawsze chcia�bym by� gdzie indziej � odpowiedzia�. Wreszcie kt�rego� popo�udnia D�ez zajecha� po mnie Fumk�. P�dzili�my nasz� ulic�, w cieniu kasztan�w, potem pod g�r�, kocimi �bami, a� pod las. Motocykl wy� jak odrzutowiec: pomi�dzy modrzewiami, na wertepach. D�ez bra� przeszkody niczym mistrz �wiata w motocrossie. Maszyna odrywa�a si� od ziemi, frun�a par� metr�w, gwa�townie opada�a. Spod buksuj�cych k� tryska�y grudki �wiru, po��k�a trawa, szyszki, piach. � D�ez � wrzeszcza�em przera�ony � zabijesz nas, co ci odbi�o, przesta�! Nie s�ucha� mnie. Rozp�dzi� Fumk� jeszcze mocniej. Bra� slalom. Skaka�. Cisn�� gaz. Potem strom� �cie�k� w d�, po igliwiu, co chwila wpadali�my w po�lizg. Wychodzi� z tego po mistrzowsku: gaz, sprz�g�o i redukcja, znowu gaz. Zatrzyma� Fumk� na nasypie. Wy��czy� silnik. Zdj�� pilotk�. Spod gogli, spod sk�rzanej kurtki sp�ywa�y mu strumienie potu. � To tylko uwertura � powiedzia� roze�miany � w�a�ciwe przedstawienie b�dzie zaraz. Z krzak�w g�ogu, leszczyny, bzu, dereniu, wyci�gn�li�my deski r�wnowa�ni. Za nimi skryte by�y blaszane, puste beczki. Deski pachnia�y smo�� nabrze�a portowego. Beczki � ole- 10 jem nap�dowym z poligonu. Konstrukcja by�a przemy�lana. Cz�ci gotowe. Monta� kr�tki. Gdy ju� zabili�my ostatni klin, D�ez otar� twarz kraciast� chustk�, zapi�� kurtk�, za�o�y� gogle i pilotk�, kopn�� starter. Odjecha� ze czterdzie�ci metr�w, zawr�ci�, stan��, by� gotowy . Patrzy�em, jak rusza z pochylon� nisko g�ow�. Patrzy�em, jak si� rozp�dza. Jak wje�d�a na drewniany, w�ski pomost, wiod�cy wprost do nieba. Widzia�em Fumk�, odrywaj�c� si� od desek. Widzia�em powiewaj�ce paski od pilotki. Motocykl, jak wyrzucony z katapulty, przelecia� d�ugim �ukiem nad moj� g�ow� i wyl�dowa� na twardej ziemi, bez buksowania, bez wywrotki, r�wno. Bieg�em do D�eza. D�ez jecha� do mnie. Byli�my szcz�liwi. Ka�dego popo�udnia wynik poprawia� si�. O kilkana�cie, czasami kilkadziesi�t centymetr�w. Badali�my k�t nachylenia r�wnowa�ni. D�ugo�� rozbiegu, czas i pr�dko��. Ka�dego popo�udnia, ze stoperem w jednej d�oni i chor�giewk� w drugiej, zaznacza�em dok�adnie miejsce l�dowania. Zapisywa�em dane i uwagi. Ale D�ez ci�gle nie by� zadowolony. � O co ci chodzi, D�ez? � powiedzia�em rozczarowany. � Pobi�e� rekord Clarka, a do tego Amerykanina, Blaisa, zosta�o ci jeszcze niewiele ponad dziesi�� centymetr�w! � Mam gdzie� rekordy, ameryka�skie czy angielskie, wszystko jedno. Mnie chodzi o zerwany most � wyja�ni�. � Nie � wyszepta�em � chyba nie m�wisz tego serio? Pokiwa� g�ow�, co oznacza�o: jak najbardziej serio. � S�uchaj, D�ez � usi�owa�em perswadowa� � prz�s�a s� za daleko, to si� nie mo�e uda�. � To si� uda � skwitowa� moje w�tpliwo�ci. Teraz wiedzia�em, czego chce: sukcesu, s�awy i rozg�osu. Oczyma wyobra�ni czyta�em ju� nag��wki gazet: �Skok stulecia�, �Amator arcymistrzem�, �Robotnik stoczni rzuca wyzwanie �wiatowej stawce zawodowc�w�. Widzia�em min� Basi. Min� jej ojca. Miny s�siad�w i prze�o�onych D�eza w pracy. M�g�by obje�d�a� ca�y kraj. A mo�e nawet NRD, Czechos�owacj� czy Bu�gari�. Udziela�by wywiad�w, kupi� maszyn�, na przyk�ad harleya�davidsona, mia�by pieni�dze, w�asny dom. � D�ez � powiedzia�em � ale zerwanych most�w jest chyba siedem! � To wybierzemy ten najlepszy � odpar�. Odt�d, po ka�dym treningu, p�dzili�my nasypem zniszczonej linii kolejowej od Wrzeszcza do Br�towa i dalej, a� do Piecek. Mijali�my wzg�rza, zagajniki, ko�ci�, samotne gospodarstwa, niebiesk� strug� Strzy�y i opuszczony cmentarz. Przy ka�dym z wysadzonych most�w D�ez zatrzymywa� Fumk�, wdrapywa� si� na przycz�ek, bada� stan cementowych prog�w, sprawdza� nawierzchni�, kr�ci� g�ow�. Ja, z drugiej strony, rzuca�em nad przepa�ci� lin�. D�ez chwyta� jej koniec, napina�, liczy� sup�y i wo�a�: � Trzydzie�ci metr�w, dwadzie�cia centymetr�w, to za ma�o! Mimo �e mieli�my ju� wszystkie dane, D�ez wci�� powtarza� te czynno�ci. Jakby nie ufa� naszym obliczeniom. Jakby si� chcia� upewni�, na kt�rym z most�w zdob�dzie nie�mierteln� s�aw�. Do domu wracali�my p�no, okryci kurzem i zm�czeni. Coraz cz�ciej spotyka� nas Gazownik. Lubi�em jego stary, zniszczony rower. Lubi�em patrzy�, jak opiera go o �eliwn� �erd� latarni, zdejmuje z plec�w d�ugi klucz, przekr�ca kurek i zapala kolejne �wiat�o przy ulicy, z pocz�tku blade, po chwili coraz mocniej ja�niej�ce. Przy ogrodowym kranie, obok szopy, pili�my chciwie wod�. Mia�a smak rdzy, kolor le�nego mchu i by�a ciep�a, jak ca�e tamto lato. Basia wr�ci�a ju� do domu, ale nie rozmawiali�my o tym. Liczy�em dni do skoku. D�ez liczy� kilogramy, zdejmowa� z Fumki siod�o, b�otniki i os�ony. Nocami nad miastem i zatok� hucza�y wojskowe samoloty. Gdzie� w Azji mia�a wybuchn�� wojna. W radio podano, �e kanclerz Adenauer ostrzy z�by, szykuje desant, chce wyl�dowa� w Gda�sku. Nie chcia�em umiera� za Gda�sk. Chcia�em si� znale�� przy Polankach, w pokoju Basi, chcia�em z ni� rozmawia� o g�rach, D�ezie i motorze. 11 D�ugo nie zasypia�em, patrz�c przez okno na spadaj�ce gwiazdy. W ponury, monotonny j�k my�liwc�w, ko�uj�cych nad miastem i zatok�, wkrada�y si� d�wi�ki kanonady. Mia�em na sobie oficerski mundur, pas, parabellum i wysokie buty. Ko�a drezyny wystukiwa�y r�wnomierny rytm. Jechali�my wolno. Od p�l pokrytych �niegiem wia�o odwil��. Pomi�dzy podk�adami od czasu do czasu pojawia� si� odtaja�y sp�ache� ziemi. Daleko, w mie�cie gotyckich wie�, pomi�dzy w�skimi uliczkami, przetacza� si� d�wi�k dzwon�w. Przy ka�dym mo�cie czeka� na nas patrol. D�ez sprawdza� �adunki, ja odbiera�em szybki raport. ��czyli�my kable, naciska�em guzik i tony stali, cementu, cegie� i podk�ad�w wznosi�y si� w powietrze jak dziecinne klocki. Obok Piecek. W Br�towie. Przy cmentarzu. Na mo�cie, kt�ry bieg� nad Polankami, drog� zatarasowa�a nam lokomotywa. Trafiona w tender przez sowieckiego lotnika, sapa�a jak zm�czona baba. Wartownicy dawno ju� uciekli z posterunku. Nie mieli�my czasu. D�ez sprawdzi� �adunki, ja nacisn��em guzik. Lokomotywa drgn�a i razem z �elazn� krat� mostu run�a w d�, prosto na bruk ulicy. Z pyskiem zarytym w �niegu, stercz�ca w g�r� jak pochodnia, wygl�da�a dziwnie. P�dzili�my do domu gauleitera, z�o�y� meldunek, �e rozkaz wykonano. W sadzawce, po�r�d lodowych bry�ek, p�ywa�o �cierwo uduszonego psa. W willi nie by�o nikogo. Puste pokoje, spl�drowane, zia�y ch�odem. Sztandary prze�cierade� zwisa�y z okien i okapu. Polankami ci�gn�y ci�ar�wki. Gra�a harmonia. Zalatywa�o machork�, samogonem, t�uszczem. Krasnoarmiejcy otaczali nas. Z podniesionymi r�kami, szli�my pod nasyp, w mokrym, grz�skim �niegu. �Jak g�upio jest umiera� � szepta� D�ez. �Tak, po co to wszystko?� � powiedzia�em. �o�nierze poci�gn�li losy. Patrzy�em na ich ka�muckie twarze, na lufy pepesz, patrzy�em w oczy oficera, kt�rym by� ojciec Basi. Jego niebieski otok odcina� si� od szarego nieba ciemn� pr�g�. Ka�dego ranka budzi�em si� po salwie, zdziwiony, �e nie krwawi�, zdziwiony, �e nie ma przy mnie D�eza, zdziwiony, �e zamiast w �niegu le�� w po�cieli, �ywy. Bieg�em do willi gauleitera, patrzy�em w okna, chodzi�em wok� zielonej budy sklepu. Wszystko na pr�no. Basia by�a zamkni�ta, niedost�pna. � D�ez � zagadywa�em wieczorami � czy my�lisz, �e przyjdzie na tw�j pokaz? M�wi�, �e przyjdzie. M�wi�, �e wybra� odpowiedni most i skaka� b�dzie ponad ulic� S�owackiego, w najszerszym miejscu, prawie czterdzie�ci metr�w. By�em spokojny. Gdy trenowali�my na nasypie, skaka� czterdzie�ci jeden, nieraz czterdzie�ci dwa. Fumka przypomina�a teraz rajdowy motor zawodowca. Podrasowany silnik mia� kilka koni mechanicznych wi�cej. � D�ez � nie dawa�em mu spokoju � a jak nie przyjdzie, to te� skoczysz? M�wi�, �e b�dzie skaka�, bo tak mu si� podoba. I cho�by nikt nie przyszed�, zrobi swoje, bo zawsze trzeba robi� swoje. Nie wiedzia�em, jak chce j� zawiadomi�. Afisze, kt�re malowali�my w szopie, mia�y nijaki, szary kolor. Gdy rozwiesza�em je w sobot�, pada� deszcz. Krople wody zmywa�y plakatow� farb�. Litery by�y nieczytelne. Puszcza� klej. Z gazowych latar�, kory drzew, sztachet spr�chnia�ych p�ot�w zwisa�y mokre, beznadziejne strz�py. A jednak przysz�a. Gdy wszystko by�o ju� gotowe, gdy pod zerwanym mostem zebra� si� poko�cielny t�umek, gdy D�ez, wysoko, na nasypie, rozgrzewa� Fumk�, robi� k�ka, wira�e, �wiece i �semki, zobaczy�em, jak od strony ceglanego ko�ci�ka, pomi�dzy drzewami, nadje�d�a b��kitna skoda-octavia. Trzasn�y drzwiczki. Ojciec trzyma� Basi� za r�k�. Mia� na sobie tweedowy garnitur, bia��, wykrochmalon� koszul�, br�zowy krawat i ciemne okulary. Stan�li w pewnej odleg�o�ci, tak �eby nie miesza� si� z gapiami. Pomacha�em do D�eza. D�ez pomacha� do mnie. Byli�my szcz�liwi. Mogli�my zaczyna�. Z blaszan� puszk� przebieg�em po�r�d widz�w. Brz�k monet, szybki, coraz g�stszy, wype�ni� niespokojn� cisz�. Chcia�em podej�� do Basi, chcia�em podsun�� jej ojcu kwadrat skar- 12 bonki z napisem Czaj pierwowo sorta, ale uprzedzi� mnie zdecydowanie. Zostawi� c�rk�. Podszed� do mnie. Z portfela wyj�� szybko banknot i zanim zd��y�em powiedzie� mu �dzi�kuj�, wr�ci� do niej, spr�ystym, mocnym krokiem. Tak jak chcia� D�ez, uk�oni�em si� publiczno�ci. Przeci��em brukowan� szos� i wolno, bez po�piechu, wspina�em si� na nasyp. Potem stan��em na cementowym prz�le mostu. Podnios�em chor�giewk�. Tam, z drugiej strony, D�ez jecha� powoli na lini� startu. Widzia�em plecy jego sk�rzanej kurtki, widzia�em r�g kraciastej chustki. Widzia�em wzg�rza, las, wie�� ko�cio�a, stary cmentarz, widzia�em, jak D�ez zatrzymuje si�, nawraca, pochyla g�ow�, rusza. Na podje�dzie z desek poderwa� Fumk� do lotu i szybowa�, skulony nad kierownic�, ponad g�owami gapi�w, ponad szos�, ponad niebiesk� karoseri� skody-octavii i ponad ca�ym naszym �yciem. By� coraz bli�ej. Widzia�em ju� dok�adnie sk�rzane paski od pilotki, srebrzyst� sprz�czk�, szkie�ka gogli. Widzia�em, jak uderza przednim ko�em w prz�s�o mostu, s�ysza�em t�py, g�uchy j�k motoru. Fumka run�a w d� i ju� jej nie widzia�em. D�ez, wyrzucony z siod�a, poszybowa� dalej, przelecia� nad moj� g�ow� i spad� na nasyp, w traw�. � D�ez � rozpi��em jego kurtk� � co tam Fumka! Uda�o si�, jeste� po drugiej stronie! Z ust ciek�a mu w�ska stru�ka krwi. Nie mog�em p�aka�. Nie chcia�em wierzy�, �e jest martwy. Nie mog�em przeczyta� widok�wki z g�r, kt�ra wypad�a mu z kieszeni w traw�. Nie s�ysza�em karetki pogotowia. Z�orzecze� ludzi. Pyta� milicjant�w. Nie widzia�em, jak niebieska skoda-octavia oddala si� od mostu i znika w perspektywie drzew. Nie wiedzia�em, �e na pogrzeb D�eza przyjdziemy tylko trzej: ksi�dz katolicki, pan Bieszke i ja. Nie przypuszcza�em, �e urz�dnicy zarekwiruj� wszystkie jego rzeczy: saksofon, nuty, sk�rzan� kurtk�, pilotk�, gogle i nawet to, co pozosta�o z Fumki � z�om. Zaczyna� si� rok szkolny. Zn�w widywa�em Basi� na dziedzi�cu, cz�sto w�r�d kole�anek, roze�mian�. Nie wiedzia�em, jak do niej podej��, jak zagada�. Obci�a d�ugi warkocz i w kr�tkich, spadaj�cych na kark w�osach wygl�da�a bardziej na m�od� nauczycielk� ni� na uczennic�. Chcia�em powiedzie� jej o D�ezie. O naszych treningach i rozmowach. Chcia�em zapyta�, czy pami�ta nasz� wycieczk� nad jezioro, pana Bieszke, koncert w stodole, saksofon, srebrny py�. Chcia�em jej odda� kartk� z widokiem Morskiego Oka, t�, kt�r� znalaz�em przy D�ezie, na nasypie. Chcia�em powiedzie�, �e czyta�em listy, ale tej jednej kartki � nie. Nic z tego nie wysz�o. Patrzy�a na mnie tak, jakby spotka�a mnie pierwszy raz. � Widok�wka � wzruszy�a ramionami � i co z tego?! Zatrzymaj j� sobie, jak chcesz. � Ale ta nie jest do mnie � usi�owa�em wyt�umaczy�. �Wys�a�a� j� do D�eza! � D�ez, jakie to g�upie przezwisko, naprawd� ma�o oryginalne � za�mia�a si� i odesz�a. D�ugo patrzy�em na skaliste szczyty i g�adk� jak zwierciad�o to� Morskiego Oka. D�ugo waha�em si�, czy nie odes�a� na Polanki ostatniej rzeczy , jak� mia�em po D�ezie. D�ugo czyta�em s�owa Basi: �Powiniene� zrozumie�, �e to nie ma sensu, mama ma racj�, tata zreszt� te��. Kawa�ek po kawa�ku, rwa�em na strz�py g�rski widok, dar�em na strz�py moje serce. Trwa�o to d�ugo. Tak jak pierwsza mi�o��. 13 MIMEZIS I Lubi�a t� drog�. Mech, kt�ry pokrywa� wydmy, by� mi�kki jak dywan. Z obu stron strzela�y w niebo sosny, a mi�dzy nimi szumia�a wysoka trawa. Gdy s�o�ce grza�o d�u�ej ni� kilka dni, czu�o si� tutaj mocny, g�sty jak smo�a zapach ja�owc�w. Wielkie i ma�e, czasami o fantastycznie pokr�conych grzywach, ros�y tu wsz�dzie, jak zatrzymane w ruchu elfy. Zupe�nie inaczej ni� tam, nad rzek�, gdzie �cie�ka co rusz nikn�a w torfowisku albo b�otnistej glinie, a z li�ci olch i wikliny podnosi�y si� roje komar�w. I chocia� nad morze by�o przez wydmy znacznie dalej, co roku chodzi�a w�a�nie t�dy. Bywa�o, �e spotyka�a sarn�. Wtedy zatrzymywa�a si� na chwil�, a� zwierz�, obrzuciwszy j� spojrzeniem dwojga wilgotnych oczu, znika�o szybko w lesie. Natomiast dzikie kr�liki i wiewi�rki ignorowa�y j� zupe�nie, jakby nigdy nie zazna�y niczego z�ego od cz�owieka. Nigdy te� nie spotyka�a tu Willmana. Co innego nad rzek�, gdzie dawniej pasa� byd�o. Tam zast�powa� jej przej�cie na w�skiej �cie�ce i m�wi� zawsze ten sam, g�upawy wierszyk: Wiosna, zima, jesie�, lato... Co panienka powie na to? Po czym wyci�ga� z kieszeni po�atanych spodni szyszk�, kamyk albo zwi�dni�ty kwiat i na wypr�onej d�oni podsuwa� jej podarunek pod sam nos. Musia�a u�miechn�� si� do niego, wzi�� prezent i pokiwa� g�ow�, co oznacza�o: �Ach, jaki� pi�kny dzionek, panie Willman�, a wtedy przepuszcza� j� tak blisko siebie, �e czu�a zapach jego potu i kwa�ny, nieprzyjemny oddech. Kt�rego� razu poda� jej na d�oni ma�ego kreta. Zwierz�tko by�o martwe. Przera�ona, uciek�a przez leszczynowy zagajnik, a� na bagna. Lecz teraz nie my�la�a o Willmanie. Las ko�czy� si� na granicy ruchomych wydm i zza wzniesienia us�ysza�a monotonny szum. Ten d�wi�k zawsze usposabia� j� rado�nie: przy�pieszy�a kroku i ze wzg�rza, sk�d wida� by�o morze, pu�ci�a si� p�dem w d�. Dopiero na strandzie, gdzie fala poliza�a jej stopy, zrzuci�a sanda�y, a potem szybkim i zdecydowanym ruchem szar� sukienk�. Chocia� woda by�a jeszcze ch�odna, p�ywa�a d�ugo �jak zawsze do mielizny i z powrotem. Kiedy wysz�a wreszcie na brzeg, s�o�ce sta�o ju� do�� wysoko. Jej d�ugie, rozpuszczone w�osy wysch�y w kilka minut. Ze wzrokiem utkwionym w horyzont, siedzia�a nieruchomo na piasku. Daleko, nad uj�ciem rzeki, kr��y�y kormorany. Zaczyna�o si� lato. Ale ani jedna ��d�, podobnie jak w zesz�ym roku, nie wyp�yn�a w morze. I ani jeden p�ug nie pojawi� si� wiosn� na polderze, pomi�dzy kana�ami. Mimo to czu�a si� tu bezpiecznie. Na pla�y nigdy nie znajdowa�a �ladu ludzkiej obecno�ci. A drog� do wsi dawno ju� nie przejecha� ani jeden zaprz�g. Mo�e dlatego �w d�wi�k, kt�ry us�ysza�a za plecami, tak j� przerazi�? Popiskiwanie ziaren piachu by�o wyra�ne, coraz bli�sze. Wsta�a i raptownie si� odwracaj�c spostrzeg�a jego wysok� sylwetk�. Dopiero po chwili, gdy zatrzyma� si� przed ni� o par� krok�w, zas�oni�a piersi. Kiedy krzykn�a, u�miechn�� si�, pokaza� palcem jej sukienk� i zas�oni� twarz obiema d�o�mi, mamrocz�c przy tym dziwne, niezrozumia�e zdanie. Bieg�a wzd�u� brzegu, rozbryzguj�c stopami wod�. Zabrak�o jej tchu. Upad�a w ch�odny, mokry piasek. Nieznajomy nadchodzi�, trzymaj�c w d�oniach sanda�y. Chcia�a ucieka� znowu, zerwa�a si� na nogi, a wtedy on zast�- 14 pi� jej drog� i powiedzia� co�, co po cz�ci zrozumia�a: je�li mu nie pomo�e, �mier� znajdzie go wreszcie tu albo gdziekolwiek indziej, dopadnie i zabierze w straszne miejsce. Jego zdania nie przypomina�y j�zyka ludzi z miasta. Mia� obcy akcent, przekr�ca� s�owa, a niekt�re wyrazy, jakich u�ywa�, by�y dla niej zupe�nie niepoj�te. Ale nie budzi� w niej ju� strachu. Na migi pokaza�a, �e dar mowy zosta� jej odj�ty. Kaza�a mu i�� za sob� w bezpiecznej odleg�o�ci. Ani razu nie obejrza�a si� za siebie. Dopiero obok domu Dorn�w, kt�ry le�a� na skraju wsi, tu� u podn�a wydm i cmentarza, na chwil� si� zatrzyma�a sprawdzaj�c, czy jej nie zgubi�. Sta� ukryty za pniem sosny i ba� si� wej�� na drog�. Zawr�ci�a i pokaza�a mu, �e wszystkie domy stoj� puste. Nawet ten, obok zboru, gdzie zim� przesiadywa� Willman. Nie m�g� czy nie chcia� tego poj��. Krzycza�, �eby wyda�a go od razu, bo ju� nie ma si�y ucieka� i woli umrze� tu, pod drzewem, ni� w �rodku wsi, l�ony i szczuty psami. Nie potrafi�a mu wyja�ni�, �e ps�w ju� nie ma. I �e dop�ki nie pojawi� si� tu ci�ar�wki, s� bezpieczni. Usiad�, opieraj�c si� o pie� sosny. Mia� pi�kn�, smuk�� twarz. Zobaczy�a, jak spod przymkni�tych powiek sp�ywaj� mu po policzkach �zy. Jego usta szepta�y wci�� to samo zdanie, w j�zyku, kt�ry nie przypomina� w niczym mowy ludzi z miasta. By� dziwnie mi�kki, szeleszcz�cy i budzi� zaufanie. Domy�li�a si�, �e to modlitwa. Kiedy otworzy� oczy, pokaza�a, �eby cierpliwie na ni� czeka�. �ledzi� jej szybki, drobny krok, ale nie podni�s� si� nawet z trawy. Patrzy�, jak niknie za zakr�tem, wzbijaj�c na piaszczystej drodze bia�e ob�oczki kurzu. Czyste, b��kitne a� do b�lu niebo przeci�� klucz �urawi. Daleko nad ��kami nawo�ywa� jastrz�b. Nikt nie pojawi� si� na zakr�cie ani w obej�ciu najbli�szego domu. Dopiero kiedy s�o�ce zacz�o znika� za wydmami, zobaczy� j�, jak wraca w jego stron�. W pierwszej chwili nie m�g� jej pozna�: ubrana by�a w d�ug�, prost� sukni�, zwi�zane w�osy przykrywa� lniany czepek, a na nogach zamiast sanda��w mia�a �mieszne, wysoko wi�zane trzewiki. Najpierw po�o�y�a na trawie niewielki bia�y obrus. Potem wyj�a z koszyka placki, pieczon� ryb� i butelk� z sokiem. Gdy jad�, �apczywie i niezdarnie, nie zwracaj�c na ni� najmniejszej uwagi, przygl�da�a mu si� ukradkiem. Okruchy, nawet te z ziemi, zebra� w d�o� i wessa� je ustami. Potem pi�. Na koniec powiedzia� co� o kurze: frun�a z zakrwawionym pierzem, wysoko, coraz wy�ej. Pokaza�a na palcach, �e ma tylko trzy kury. I �e nie zabije �adnej, bo zim� nie b�dzie ryb ani nawet plack�w. Nie, nie o to jednak mu chodzi�o. Gdzie� w niedalekiej okolicy zakrad� si� pod dom rybak�w i upolowa� kur�. Ale ba� si� roznieci� ogie� i surowe mi�so, kt�re zjad�, zatru�o �o��dek. Le�a� w wykrocie, przykryty li��mi paproci. Nad ranem, chyba trzeciego dnia, us�ysza� wyra�ny szum morza. Nie chcia� umiera� w jamie cuchn�cej odchodami, ci�ty przez muchy i paj�ki. Ruszy� po mi�kkim jak dywan mchu, a� do ostatniej wydmy, i tam, ze wzg�rza, zobaczy� j�, w momencie gdy wychodzi�a z wody. M�wienie wyczerpa�o go. Zn�w opar� g�ow� o pie� sosny i patrzy� gdzie� przed siebie, w nieokre�lony punkt. Zabra�a obrus i butelk� do koszyka. � Id� za mn� � pokaza�a. Ale on ba� si�, �e ludzie, kt�rym ukrad� kur�, na pewno rozpoznaj� w nim z�odzieja. Chcia�a mu wyt�umaczy�, �e dom rybaka le�y daleko, nie w tej wsi. I wygl�da zupe�nie inaczej ni� ich domy tutaj, wzniesione toporami cie�li Pana, wedle przepis�w Ksi�gi. Ale jak mia�a go przekona�? Nawet nie spojrza� na rysunek, kt�ry skre�li�a patykiem na piasku. Syty i nieobecny, nie wiedzie� o czym my�la�. Cisn�a w niego szyszk�. Wtedy popatrzy� na ni� dwojgiem ciemnych jak w�gle oczu, kt�re po chwili, za ruchem jej d�oni, pow�drowa�y w kierunku pomara�czowej kuli s�o�ca. Zrozumia� ten gest. Jutro, gdy s�o�ce wzejdzie po tamtej stronie lasu, ona przyjdzie tu znowu, sama. Po ciep�ym dniu powietrze uk�ada�o si� w niewidzialne warstwy. Nisko, przy samej ziemi, ci�gn�o ch�odem i wilgoci�. Wy�ej, cieplejszy powiew wydestylowa� esencje zi� i trawy. Nad wszystkim g�rowa� �ywiczny zapach sosen, niesiony od morza przez wieczorn� bryz�. Przy domu van Dorn�w, nad kt�rym bociany kr��y�y w�a�nie wok� gniazda, poczu�a lekki 15 niepok�j. Wydawa�o si� jej, �e twarz nieznajomego widzia�a ju� kiedy�, w mie�cie. Czy mog�a si� pomyli�? I czy nie mia� racji Harmenszoon, kiedy w p�omiennych kazaniach, poprzedzaj�cych �amanie chleba, m�wi� o zepsuciu, grzechu i �mierci, kt�re przychodz� zawsze z miast? Tak jak ci�ar�wki. I ludzie w mundurach, kt�rzy nosz� bro�. II �wiec nie by�o ju� od dawna. A zapas nafty, jaki zebra�a po domach, nale�a�o zachowa� na zim�. Tymczasem, chocia� zapad� zmrok, odpowiednia ilo�� werset�w musia�a zosta� odczytana. Inaczej dzie� nie zyska�by b�ogos�awie�stwa i jako taki przepad� w nico��. Wprawdzie niewielki by�by to grzech, lecz grzechy mia�y to do siebie, �e pope�nione raz � lubi�y si� powtarza�. Gdyby teraz sta� obok niej ojciec, mogliby nie zapala� lampy. Zna� Ksi�g� niemal na pami�� i recytowa� m�g� prorok�w od dowolnego miejsca. Lecz gdzie by� teraz? Ostro�nie zapali�a knot i przeczyta�a ust�p Izajasza, ten o ukrytych skarbach i tajemnicach kryj�wek. Potem, by nie marnowa� nafty, skr�ci�a lamp� i po�o�y�a si� do ��ka. Ale sen nie chcia� nadej��, mimo �e dzie� sko�czony zosta� jak nale�y. Na domu Helkeh pohukiwa�a sowa. W szafie zachrobota�a mysz. Lekki podmuch wiatru nadlecia� od morza i zako�ysa� ga��ziami w sadzie. Tamtego dnia ojciec obudzi� j� wcze�nie, jeszcze przed wschodem s�o�ca. Wsiedli do �odzi Dorn�w, pomi�dzy beczki z mas�em i skrzynie z tkanym p��tnem. Podr� trwa�a d�ugo: najpierw kana�em, potem rzek� w d�, a� wreszcie wyp�yn�li w morze. Zapami�ta�a wielki, szary �agiel, kt�ry napr�a� si� na wietrze, zapami�ta�a s�ony smak kropel na wargach i tamten dziwny, ciemnoczerwony kolor ceg�y, z kt�rej wybudowano w mie�cie chyba wszystko: domy, spichlerze, magazyny i ko�cio�y. ��d� cumowa�a przy nabrze�u, pan Dorn mia� na niej zanocowa�, a ona z ojcem i Rachel� poszli do domu krewnej Harmenszoona, kt�ra przyj�a ich go�cinnie. Spa�y z Rachel� w jednej izbie, nazajutrz ojciec zabra� je na targ i wtedy dziwi�a si� wszystkiemu: ulic� p�dzi� elektryczny tramwaj, automobile tr�bi�y jak szalone, a ludzie nie chodzili, tylko biegali we wszystkie strony, jakby im brakowa�o czasu. Przy nabrze�u, gdzie pojawi�y si� teraz dziesi�tki innych �odzi, ojciec i Dorn zaj�li si� sprzeda��. Mog�y z Rachel� oddali� si� na par� krok�w, ale nie wolno by�o im rozmawia� z nikim � m�czyzn� czy kobiet�. Zapami�ta�a dobrze tamten moment: przy straganie, gdzie stara Kaszubka zachwala�a fl�dry, kto� dotkn�� jej ramienia i us�ysza�a nagle, znajomy, ciep�y g�os: �To ty? �M�j Bo�e, i tak wygl�da teraz moja siostra?� By�a przera�ona. Co powie ojcu? A je�li zobaczy je Rachela? Lecz Rachela znikn�a gdzie� w t�umie, ojciec pomaga� Dornowi, a siostra, jej starsza siostra Hanna, prowadzi�a j� pod r�k�, zasypywa�a pytaniami, co chwila ca�owa�a w policzek i przytula�a do siebie. Ani si� obejrza�a, jak trafi�y w w�sk�, brukowan� uliczk�, po kt�rej p�dzi�y z hukiem konne wozy. Potem siostry skr�ci�y gdzie� w podw�rko i za kasztanem, obok �eliwnej pompy, wesz�y w bram� i skrzypi�cymi ze staro�ci schodami na pierwsze pi�tro. Ju� w mieszkaniu opowiedzia�a Hannie o gniewie i zgryzocie ojca: wezwany przez Harmenszoona, stan�� po�rodku zboru i tak, �eby wszyscy go s�yszeli, powtarza� za starszym s�owa wykluczenia. Kobiety na emporze zakry�y twarze, m�czy�ni skubali ronda kapeluszy, a potem zaleg�a taka cisza, �e s�ycha� by�o wosk kapi�cy na pod�og� i �my, kt�re kr��y�y pod sufitem. To by�o straszne. Po nabo�e�stwie ojciec nie spa� przez ca�� noc, a rano, przy �niadaniu, powiedzia�: �Teraz mam tylko jedn� c�rk�. O Hannie nie wolno by�o nawet wspomnie�, jej imi�, okryte ha�b�, mia�o by� zapomniane we wszystkich zborach, ju� na zawsze. Ale ona my�la�a o niej cz�sto. Dlaczego uciek�a do miasta? Czy by�a a� tak bardzo nieszcz�liwa z nimi? Czy to prawda, �e m�czyzna, z kt�rym 16 �yje w grzechu, jest wcieleniem diab�a, jak wszyscy luteranie i katolicy? Czy nie boi si� dnia, w kt�rym nadejdzie Pan? Przecie� za to, co uczyni�a, mo�e nie wskrzesi� jej cia�a, a dusza � pot�piona na wieki � b�dzie si� tu�a� w ciemno�ciach i nigdy nie zazna spokoju. Lecz Hanna nie ba�a si� niczego. A ju� najmniej kl�twy Harmenszoona. M�wi�a, jak bardzo jest szcz�liwa tutaj, gdzie tyle dzieje si� ciekawych rzeczy . Ludwik zabiera j� do kina, na dancing, na wycieczki, a grzech, o kt�rym by�a mowa, to czyste k�amstwo: przyj�a jego wiar�, da�a si� ochrzci� i wzi�li �lub w ko�ciele. Na zdrowy rozum, B�g nie jest przecie� mennonit�, katolikiem, lutrem, metodyst� czy prawos�awnym carem. Na zdrowy rozum, wszystkie te brednie, o jakich ucz� starcy w zborze, to l�k przed �wiatem, kt�ry si� zmienia, kt�ry cudownie i jak szalony p�dzi w nieznan� przysz�o��. Powinna by�a zatka� sobie uszy lub wybiec na ulic�, powinna by�a ostrzec siostr�, jak gro�ne m�wi rzeczy , ale nie uczyni�a tego. Hanna wygl�da�a pi�knie i nawet kredka na jej wargach nie mog�a tego zmieni�. A przy tym potrafi�a by� tak czu�a i zabawna. Posadzi�a j� obok siebie, przed lustrem, zdj�a jej czepek i podawa�a swoje kapelusze. Potem wysz�y na miasto, odwiedza�y sklepy, jecha�y tramwajem, a w ogr�dku kawiarni, nad samym morzem, gdzie kobiety i m�czy�ni ubrani byli na bia�o, pi�y lemoniad�. � Czy to jest grzeszne �ycie � Hanna u�miecha�a si� do siostry � robi� to, co sprawia ci przyjemno��? Powinna� i ty spr�bowa�! Przecie� wy, tam, �yjecie jeszcze w �redniowieczu! Na szcz�cie sko�czy�o si� na s�owach. Nie da�a nam�wi� si� na kino. Nie spojrza�a na �adnego m�czyzn�. A kiedy wr�ci�y do domu i pojawi� si� Ludwik, przywita�a go tak, jak nakazywa� obyczaj: z pochylon� g�ow� i spuszczonym nisko wzrokiem. Gdyby ojciec zobaczy� j� w�wczas, mo�e wszystko potoczy�oby si� inaczej? Mo�e jego gniew nie by�by a� tak wielki? Lecz ojciec przyszed� znacznie p�niej, gdy patefon gra� tanga i fokstroty, gdy Ludwik wirowa� z Hann� po pokoju, a nad sto�em unosi� si� zapach cygar i re�skiego wina. � Ci ludzie zabrali moj� c�rk� � powiedzia� do policjanta. � Prosz� rozpocz�� czynno�ci urz�dowe! Szupowiec by� strapiony. Sta� na progu obracaj�c w d�oniach czapk� z daszkiem i najwyra�niej nie chcia� wkracza� w �lepe zau�ki spraw rodzinnych. � Czy kto� j� zatrzymuje? � Ludwik podsun�� ojcu krzes�o. � To tylko odwiedziny siostry, czy nie tak? Ale pytanie szwagra zawis�o w powietrzu niczym zb�dny, nikomu niepotrzebny zawijas i takim pozosta�o w jej pami�ci ju� na zawsze, podobnie jak widok krzes�a, kt�re na �rodku pokoju wype�ni�o t� d�ug� chwil� milczenia poczuciem oczywistej i ca�kowitej zb�dno�ci. ��d� Dorn�w odp�yn�a dawno, dlatego poszli na Wi�lany Dworzec ulic� przez zwodzony most. Gdyby� tylko chcia� opowiedzie� � nie unikaj�c gniewnych s��w � jak bardzo by� wzburzony. Ale ojciec milcza� przez ca�� drog� i nawet gdy zasiedli w pustym wagoniku ostatniego poci�gu, kt�ry wl�k� si� w ciemno�ci p�askimi jak st� polami, przeskakuj�c od czasu do czasu grobl� czy kana� w�skim mostkiem, nawet w�wczas, gdy siedzieli tak blisko siebie wpatrzeni w mrok rozci�gni�ty za szyb� sapi�cej, w�skotorowej kolejki, nie pad�o mi�dzy nimi ani jedno s�owo. Zapami�ta�a lamp�, kt�ra ko�ysa�a si� na ostatnim, odje�d�aj�cym z pustej stacyjki wagonie. I d�ug�, piaszczyst� drog�, kt�r� szli kilka kilometr�w do domu. Nast�pnego dnia musia�a stan�� po�rodku zboru i g�o�no wyzna� swoje winy wobec wszystkich. Potem s�ucha�a napomnie� Harmenszoona: Czy nie wstyd jej by�o okaza� niepos�usze�stwo ojcu? Czy nie powinna brzydzi� si� lud�mi, kt�rzy pope�niaj� najci�szy grzech i przyjmuj� chrzest po raz drugi? Czy nie wie, �e muzyka, alkohol i wyszukane stroje, to przedsionek piek�a? Czy� nie s�ysza�a nigdy o tym, �e z tymi, kt�rzy zostali wykluczeni z gminy, nie wolno zamieni� ani s�owa? A c� dopiero uczestniczy� w ich wyuzdanych, zgubnych rozrywkach? Czy okazuje nale�yt� skruch�? Czy zdaje sobie spraw�, �e nast�pnym razem nikt nie b�dzie ju� jej napomina�? 17 Gdy sko�czy�, musia�a z pochylon� g�ow� wr�ci� na empor� i zaj�� miejsce po�r�d kobiet. Podj�to sto trzydziesty psalm �Z g��boko�ci wo�am do Ciebie, Panie!� Chcia�a przy��czy� si� do ch�ru, chcia�a by� jednym z czystych, mocnych g�os�w, kt�re od stuleci, ka�dego dnia wzlatywa�y st�d prosto przed oblicze Pana. Lecz kiedy tylko otworzy�a usta, z jej gard�a wydosta� si� g�uchy, chrapliwy j�k. Spr�bowa�a raz jeszcze. Ale s�owa pozostawa�y w jej wn�trzu, jak zamkni�te na klucz. Uczucie tej niemocy by�o stokrotnie gorsze ni� l�k, jaki od