3781

Szczegóły
Tytuł 3781
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3781 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3781 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3781 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Autor: Stefan �eromski Tytul: "Rozdziobi� nas kruki, wrony" Ani jeden �ywy promie� nie zdo�a� przebi� powodzi chmur, gnanych przez wichry. Sk�pa jasno�� poranka rozmno�y�a si� po kryjomu, uwidoczniaj�c krajobraz p�aski, rozleg�y i zupe�nie i pusty. Lecia�a ulewa deszczu, sypkiego jak ziarno. Wiatr krople jego w locie podrywa�, ni�s� w kierunku uko�nym i ciska� o ziemi�. Ponura jesie� zwarzy�a ju� i wytru�a w trawach i chwastach wszystko, co �y�o. Obdarte z li�ci, sczernia�e rokiciny �a�o�nie szumia�y, zni�aj�c pr�ty a� do samej ziemi. Kartofliska, �ciernie, a szczeg�lniej role �wie�o uprawne i zasiane, rozmi�k�y na przepa�ciste bagna. Bure ob�oki, podarte i rozczochrane, lecia�y szybko, prawie po powierzchniach tych p�l obumar�ych i przez deszcz sch�ostanych. W�a�nie o samym �wicie Andrzej Borycki (bardziej znany pod przybranym nazwiskiem Szymona Winrycha) wyjecha� zza pag�rk�w rajg�rskich i skierowa� si� pod Nasielsk, na szerokie p�aszczyzny. Porzuciwszy zaro�la, trzyma� si� przez czas pewien �ladu polnej dro�yny, gdy mu ta jednak zgin�a w ka�u�ach; ruszy� wprost przed siebie, na poprzek zagon�w. Przez dwie noce ju� czuwa� i trzeci dzie� wci�� szed� przy wozie. Buty mu si� w rzadkim b�ocie rozciapa�y tak misternie, �e przyszwy sz�y swoim porz�dkiem, podeszwy swoim porz�dkiem, a bose stopy w zupe�nym odosobnieniu. Bardzo przem�k� i przezi�b� do szpiku ko�ci. Kt� by zdo�a� pozna� w tym obdartusie by�ego prezesa najweselszej pod ksi�ycem konfraterni tak zwanych �rubstak�w, dawnego J�drka, kr�la i padyszacha syren warszawskich'? W�osy mu poros�y "w orle pi�ra", paznokcie "w dzikie szpony", chodzi� teraz w przepoconej sukmanie, �ar� chciwie razowiec ze sperk� i ��opa� gorza�� z tak� naiwno�ci�, jakby to by�a woda sodowa z sokiem porzeczkowym. Konie by�y g�odne i zgonione tak dalece, �e co pewien czas ustawa�y. Nic dziwnego: ko�a zarzyna�y si� w b�oto po szynkle, a na drabiniastym wozie pod troch� olszowego chrustu, siana i s�omy le�a�o samych karabink�w sztuk sze��dziesi�t i kilkana�cie pa�asz�w, nie licz�c broni drobniejszej. By�y to wcale niez�e szkapy.: ros�e, podkasane, prawie chude, ale ze �wietnej rasy poci�gowej. Mog�y jak nic robi� dziesi�� mil na dob�, byleby im pozwoli� dobrze wytchn�� dwa razy i uczciwie je popa��. Konie nale�a�y do pewnego szlachetki z okolic M�awy. Stanowi�y one znaczn� cz�� jego maj�tku, bo posiada� summa summarum trzy szkapy, jednak�e po�ycza� ich Winrychowi na ka�de zapotrzebowanie. Ten ostatni przychodzi� zazwyczaj p�no w nocy, stuka� do okna domostwa - wychodzili obydwaj z gospodarzem, wyprowadzali konie cichaczem, aby nie budzi� parobka, wytaczali w�z i jazda! Letni� por� by�a to rzecz wcale �atwa - owa jazda. We dnie Winrych spa� w g�szczach le�nych, a konie si� pas�y Teraz niepodobna by�o ani spa�, ani popasa�. Winrych liczy� na to, �e go kto� zluzuje, zw�aszcza �e najuci��liwsze posterunki i przeszkody szcz�liwie wymin��. Ale nie takie to ju� by�y czasy... Je�eli kto jeszcze na tej ziemi walczy� w ca�ym i zupe�nym znaczeniu tego s�owa, to on, Winrych. On jeden jeszcze chodzi� po bro�, jeden nie upada� na duchu. Gdyby nie on, i sama partia by�aby si� od dawna rozlecia�a na cztery strony �wiata. Przez d�ugi czas tych ludzi �ciganych, g�odnych, przezi�b�ych i wyl�knionych wspiera� swymi szyderczymi p�s�owami i podnieca� jak ch�ost�. Teraz, gdy ju� wszystko run�o na �eb w bezdenn� jam� trwogi, on si�, jak to m�wi�, zawzi��. W miar� tego jak nie tylko do g��bi nastroj�w i sumie�, ale do podstaw tak zwanej polityki rewolucyjnej wciska� si� pocz�ta coraz bezczelniej i natarczywiej filozoficzna zasada: fratres! rapiamus, capiamus, fugiamusque - on czu� w sobie up�r coraz zuchwalszy, coraz straszliwiej bolesny i ju� prawic szalony... Gdy tak zmokni�ty, g�odny i bardzo znu�ony brn�� przy wozie, pocz�o, jakoby wraz z zimnem, wsi�ka� w niego uczucie n�dzy. W kieszeni nie mia� ju� ani okruszyny chleba i ani kropli w�dki we flaszce. Dziurawe buty, absolutnie wzi�te (je�eli, notabene, by� w nich milimetr rzemienia zas�uguj�cy na to, aby by� absolutnie czy tam inaczej brany), nie mog�y by� przyczyn� owego uczucia n�dzy. Nie sam g��d r�wnie� i nie samo zimno je wywo�ywa�o. Ale po �ladach, zostawionych na b�ocie przez te dziurawe buty, sz�a za Winrychem ironia spostrze�e�, owa bieda okrutna, co nie waha si� wtargn�� do miejsca �wi�tego �wi�tych, co odwa�nie, jak plugawy lichwiarz, bierze w szachrajsk� sw� r�k� bezcenne klejnoty ludzkiego ducha i drwi z ich warto�ci ubieraj�c t� pod�o�� w najlogiczniejsze sylogizmy. - Wszystko prze�ajdaczone - szepce Winrych pogwizduj�c - przegrane nie tylko do ostatniej nitki, ale do ostatniego westchnienia wolnego. Teraz dopiero wyleci na �wiat strach o wielkich �lepiach, ze stoj�cymi na �bie w�osami i wyp�dzi z mysich nor wszystkich metafizyk�w reakcji i prorok�w ciemnoty. Czego dawniej nie wa�y�by si� jeden drugiemu do ucha powiedzie�, to teraz b�d� opiewali heksametrem. Ile w cz�owieku jest zb�ja i zdrajcy, tyle z niego wywlek� na widok publiczny, uka�� i ku czci oraz na�ladowaniu podadz�. I pomy�le�, �e to my taki sprawili�my post�p wyobra�e�, poniewa� przegrali�my... Mocniej zacisn�� pas we�niany, os�oni� piersi sukman� i ruszy� dalej, zwiesiwszy g�ow�. Czasami j� podnosi� i m�wi� przez z�by: - Psy parszywe! Deszcz ostry nacich� i sia� tylko �w py� wodny, nieustanny, zawieszaj�cy tu� przed okiem jakby nieprzejrzyst� zas�on�. Podmuchy wiatru szala�y doko�a wozu, gwizda�y mi�dzy sprychami, wydyma�y d�ugie po�y sukmany i targa�y koszul� na Winrychu. Za zas�on� mg�y da� si� nagle postrzec jaki� ruch jednostajny, r�wnoleg�y do ledwie widocznego horyzontu. M�g� to by� szereg woz�w, stado byd�a albo - wojsko. Winrych patrza� przez chwil�, przymru�ywszy powieki. Doznawa� takiego wra�enia, jakby kto� zagi�� palec pod �y�� krwiono�n� w jego piersiach i wydziera� j� na zewn�trz. - Moskale... - wyszepta�. Da� koniom po siarczystym bacie, �ci�gn�� lejce, zawr�ci� prawie na miejscu i zacz�� ucieka�. Nie chcia�, a raczej nie m�g� odwr�ci� g�owy, a�eby si� obejrze� poza siebie i zbada�, co si� tam dzieje. Zdawa�o mu si�, �e umknie na bok nie postrze�ony. Nieszcz�cie chcia�o, �e miejsce by�o go�e i puste w promieniu wiorst kilku. Uciekaj�cy w�z spostrze�ono. Z szereg�w post�puj�cego wojska od�ama�a si� grupa je�d�c�w, wysun�a przed front i pomkn�a co ko� skoczy. Winrych, patrz�c ju� na to zjawisko, nie m�g� zrozumie�, czy ci ludzie sadz� ku niemu, czy si� oddalaj� w kierunku przeciwleg�ym. Dopiero zobaczywszy chor�giewki przy schylonych lancach i �by ko�skie, zorientowa�, si� dobrze. Wtedy krew szarpi�ca si� w jego pulsach - jakby st�a�a i stan�a w biegu... Zatrzyma� konie, omota� doko�a lu�ni parciane lejce i namy�la� si�, co wywlec z wozu do obrony: pa�asz czy sztucer nie nabity? Zanim wszak�e cokolwiek przedsi�wzi�� zdo�a�, machinalnie zbli�y� si� do zmordowanych koni swoich i zacz�� jednemu z nich zdejmowa� kantar ze �ba i �ci�ga� chom�to, jakby z zamiarem puszczenia na wolno�� tych towarzysz�w niewoli. Czyni�c to, na chwil� przytuli� si� do szyi ko�skiej i westchn��. O�miu u�an�w rosyjskich na pi�knych gniadych koniach dopad�o wozu i w mgnieniu oka ze wszystkich stron go otoczy�o. Jeden z nich, nie m�wi�c ani s�owa, pocz�� zrzuca� lanc� suche ga��zie oraz snopki k�oci i sondowa� g��b wozu. Gdy grot d�wi�kn�� uderzywszy o lufy sztucer�w - �o�nierz poklepa� Winrycha po ramieniu i mrugn�� na towarzysz�w. Tamci si�gn�li po karabinki za�o�one na plecy. Winrych sta� na miejscu jak przedtem, obejmuj�c ramieniem kark konia. Usta mu si� skrzywi�y wzgardliwie i w sercu zsiad�o si� nie to m�stwo, lecz pogarda, pogarda bezbrze�na, pogarda wszystkiego na tej ziemi. - Ty do czyjej partii to wioz�e�? -zapyta� go �w rewiduj�cy. - G�upi�! - odrzek� Winrych nie podnosz�c g�owy. - Do czyjej partii to wioz�e�? S�ysz, polaczyszka! - G�upi�! - To nie ch�op - rzek� do podw�adnych starszy, z naszywk� na ramieniu - to powstaniec. - G�upi�! - rzek� Winrych patrz�c w ziemi�. - Bierz psiego syna! - wrzasn�� �o�dak. Dwu z nich odsadzi�o si� natychmiast o kilkadziesi�t krok�w i szybkim ruchem nastawi�o lance poziomo. Skazany spojrza� na nich, gdy mieli uk�u� konie ostrogami, i zaraz, jak ma�e dziecko, zas�aniaj�c g�ow� r�kami, cichym, szczeg�lnym g�osem wym�wi�: - Nie zabijajcie mnie... Zerwali si� w skok z miejsca zgodnym susem i wraz go przebili. Jeden ohydnie rozp�ata� mu brzuch, a drugi z�ama� dek� piersiow�. Trzeci u�an odjecha� o kilkana�cie krok�w i gdy dwaj pierwsi, wyrwawszy lance i splun�wszy, usun�li si� na bok, wzi�� na cel g�ow� powsta�ca. Poci�gn�� za cyngiel wtedy w�a�nie, gdy nieszcz�sny zsun�� si� w bruzd�. Kula, przeszywszy czaszk� nar�cznego konia, zabi�a go na miejscu. Zwierz� st�kn�o �a�o�nie i pad�o bez tchu na nogi konaj�cego Andrzeja. �o�nierze zsiedli z koni i zrewidowali puste kieszenie sukmany. Rozgniewani o to, �e Winrych wypi� wszystk� gorza�k�, rozbili butelk� na jego czaszce i podarli mu ostrogami policzki. Na g�os sygna�u, wzywaj�cego ich do powrotu, wskoczyli na siod�a i nabrawszy z wozu po kilka sztuk dobrych pa�asz�w belgijskich odjechali za oddzia�em, kt�ry zanurzy� si� ju� we mg�� i szarug�. Dow�dca szwadronu �ciga� forsownie jaki� topniej�cy oddzia�ek powsta�czy, tote� nie mia� czasu zawr�ci� po bro� zostawion� w polu na wozie Winrychowym. Tymczasem deszcz rz�sisty pu�ci� si� znowu i na ma�� chwil� ocuci� powsta�ca. Powieki jego, zaci�ni�te przez b�l i pop�och �miertelny, d�wign�y si� i oczy po raz ostatni zobaczy�y ob�oki. Usta mu drgn�y i wym�wi�y do tych chmur szybko p�dz�cych ostatni� my�l "...Odpu�� nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom..." Wielka nadzieja nie�miertelno�ci ogarn�a umieraj�cego, niby przestrze� bez ko�ca. Z t� nadziej� w sercu umar�. G�owa jego wygniot�a w b�ocie do�ek, do kt�rego teraz sp�ywa� pocz�y male�kie strumyki i tworzy�y coraz wi�ksz� ka�u��. Krople, trzepi�c w ni�, wzbija�y du�e, wysoko wzd�te ba�ki, rozpryskuj�ce si� w nico�� tak szybko i zupe�nie, jak ludzkie �wi�te z�udzenia. Zabity ko� styg� szybko na zimnie, a pozosta�y przy �yciu szarpa� si� w zaprz�gu tak gwa�townie, jakby go kto smaga� rzemiennym batem. Nagle pochyli� si� przez dyszel, przez martwego towarzysza i obw�cha� g�ow� Winrycha. Skoro poczu� trupa, �lepie mu krwi� nabieg�y, grzywa na karku wzburzy�a si� dziko, szarpn�� si� w ty�, potem cisn�� naprz�d ca�ym korpusem, bi� nogami w ziemi� i wierzga� na wszystkie strony w takiej furii, �e tylna jego noga wpad�a mi�dzy sprychy przedniego ko�a wozu. Szarpn�� j� z ca�ej mocy i okropnie z�ama� powy�ej p�ciny. B�l wprawi� go we w�ciek�o�� tym wi�ksz�. Rozjuszony, w�ciek�ymi skokami rzuca� si� pocz��. Ko�� p�k�a na dwoje w taki spos�b, �e ostry i jak n� �piczasty jej kawa�ek przebi� sk�r� i coraz bardziej, wskutek targania, j� okrawa�. Dopiero nazajutrz rano pluchota bi� przesta�a, cho� wiatr wcale nie ucich�. Chmury lecia�y wysoko, poprzedzielane g��biami cieni�w o kszta�tach dziwacznych. Pod wiatr i jakby na spotkanie ob�ok�w ci�gn�y ju� stadami, ju� pojedynczo kruki i wrony. Podmuchy wichr�w odnosi�y je i odpycha�y na powr�t, nieraz zabawnie wy�amywa�y im skrzyd�a do g�ry albo kamieniem ciska�y ku ziemi. Nad padlin� w polu le��c� ptactwo kr��y� pocz�o, zni�a�o lot usilnie i po d�ugim mocowaniu si� z wichur� siada�o na zagonach z daleka. Ko� �yj�cy wci�� sta� ze z�aman� nog�, zamkni�t� mi�dzy sprychami. Wyci�gn�� jej dla wielkiego b�lu ju� nie usi�owa�. Obna�ona ko�� przy ka�dym poruszeniu zaczepia�a si� o drzewo i kraja�a sk�r�. Ujrzawszy wrony, powolnymi kroki, z nogi na nog� post�puj�ce ku wozowi, ko� zar�a�. Zdawa� si� wo�a� na ludzi osiad�ych, na plemi� ludzkie: - O ludzie nikczemni, o rodzie wyst�pny, o plemi� morderc�w!... Krzyk ten rozlega� si� nad pust� okolic� i gin�� w szalonym g�osie wiatru, tylko na chwil� wstrzymuj�c post�p trupojad�w. Wrony z wielk� rozwag�, taktem, statkiem, cierpliwo�ci� i dyplomacj� zbli�a�y si�, przekrzywiaj�c g�owy i uwa�nie badaj�c stan rzeczy. Szczeg�lnie jedna zdradza�a najwi�kszy zas�b energii, ��dzy odznaczenia si� czy nienawi�ci. By�o to mo�e zreszt� po prostu nami�tne odczuwanie interes�w w�asnego dzi�ba i �o��dka, czyli, jak przywykli�my m�wi�, odwagi (co "by�o dawniej paradoksem, ale w nowszych czasach okaza�o si� pewnikiem..."). Przymaszerowa�a a� do nozdrzy zabitego konia, z kt�rych s�czy� si� jeszcze sopel krwi skrzep�ej, okrytej b�on� rudaw�. Bystre i przenikliwe jej oczy dojrza�y, co nale�y. Wtedy bez namys�u skoczy�a na g�ow� zabitej szkapy, podnios�a �eb do g�ry, rozkraczy�a nogi jak drwal zabieraj�cy si� do r�bania, nakierowa�a dzi�b prostopadle i jak �elaznym kilofem paln�a nim martwe oko trupa. Za przyk�adem �mia�ej wrony ruszy�y si� jej towarzyszki. Ta preparowa�a �ebro, inna szczypa�a nog�, jeszcze inna rozrabia�a ran� w czaszce. Najbardziej przecie� ze wszystkich odznaczy�a si� ta (nale�y jej si� tytu� wrony "tej miary"), co zapragn�a zajrze� do wn�trza m�zgu, do siedliska wolnej my�li i zupe�nie je ze�re�. Ta wst�pi�a majestatycznie na nog� Winrycha, przemaszerowa�a po nim, dotar�a szcz�liwie a� do g�owy i pocz�a dobija� si� zapami�tale do wn�trza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania. Nim wszak�e skosztowa�a warcholskiego m�zgu i zd��y�a osi�gn�� tak zwany tytu� do s�awy, sp�oszy� j� nowy przybysz, co zbli�a� si� niepostrze�enie, chy�kiem, podobny do du�ej, szarej bestii. Nie by� to wcale poetyczny szakal, lecz cz�owiek ubogi, ch�op z wioski najbli�szej. Na dzia�ku, kt�ry odt�d mia� do niego nale�e� na zawsze, znalaz�y si� trupy - szed� tedy zabra� je stamt�d. Ba� si� srodze Moskali, tote� prawie pe�za� na czworakach. Pali�a go ��dza poucinania rzemieni i podnieca�a s�odka nadzieja znalezienia jeszcze, pomimo lustracji �o�nierskiej, �elastwa, postronk�w i odzie�y na trupie. Stan�wszy wreszcie nad zw�okami Winrycha, pocz�� kiwa� g�ow� i wzdycha� - potem ukl�k� na ziemi, zdj�� kaszkiet, prze�egna� si� i zm�wi� g�o�no pacierz. Wyrzek�szy ostatnie amen, ju� z b�yskiem po��dliwo�ci w oczach, rzuci� si� przede wszystkim do kieszeni i zanadrza i pocz�� szuka� trzosa. Nic tam ju� nie znalaz�. Obdar� tedy trupa z sukmany, szmat zgrzebnych, zzu� mu buty, zabra� nawet zb�ocone onuczki, owin�� tymi �achmanami cz�� broni i szybko si� w oddali�. Po up�ywie godziny wr�ci�, aby zabra� reszt� zdobyczy. Oko�o po�udnia przyprowadzi� par� koni i wyprz�g� konia kalek�. Obejrzawszy jak najstaranniej jego przetr�con� nog�, przyszed� do wniosku, �e jest zepsut� zupe�nie. Trzeba by�o szkap� na nic niezdatn� udusi�. Za�o�y� jej te�, nie zwlekaj�c, link� na kark, przywi�za� j� do wagi od orczyk�w, wlok�cej si� za par� jego koni, plun�� w gar�� i pop�dzi� je, tn�c z ca�ej mocy. Konie nagle szarpn�y, p�tlica zdusi�a gardziel skaza�ca i zwali�a go na ziemi�. Za chwil� jednak moriturus zerwa� si� i pobieg� cwa�em za ci�gn�c� go par�, st�paj�c ostrym szpicem nagiej piszczeli po b�ocie i po kamieniach. Ch�op spojrza� i a� zakry� sobie oczy z obrzydzenia. Zaraz odwi�za� link� i da� pok�j egzekucji. Zaprz�g� konie do wozu i odjecha�. Po po�udniu zjawi� si� z kozikiem i zdj�� sk�r� z konia zastrzelonego przez u�an�w. Zosta�a tylko do wzi�cia sk�ra na koniu jeszcze �ywym. Ch�opowina medytowa�, roztrz�sa� spraw� i rozpatrywa� j� z rozmaitych punkt�w. M�g�by zdechlaka zarzn�� kozikiem i za�atwi� ca�� rzecz za jednym zamachem, ale nie chcia�o mu si� "papra�" moralnie i fizycznie. Z drugiej strony - ba� si� nie na �arty, aby kto� w nocy nie zakrad� si� cichaczem, nie zat�uk� szkapy i sk�ry z niej nie �ci�gn��. Koniec ko�c�w, tkni�ty jakim� skrupu�em, rzek� do le��cej: - Ej - a dychaj se tu... I tak na jutro na rano kopyta wyci�gniesz. Spracowa�em si�. Pan Jezus mi�osierny pob�ogos�awi� mnie grzesznemu... Mo�e i nikt nie widzia�, mo�e i nie przyjdzie po sk�r�. Dobre i to. Dychaj se tu, niebogo, dychaj... Na uboczu wzgl�dnie do tego kierunku, w jakim zd��a� Winrych, by�y w r�wnym polu do�y kartoflane. Poniewa� okaza�o si�, �e grunt przepuszcza� wod� do wn�trza tych dworskich piwnic zimowych, wi�c przeniesiono je w inne miejsce, a jamy owe chwastem zaros�y. Krzaki berberysu zagai�y ich dno i �ciany. Belki ocembrowania pozapada�y si� wraz z bry�ami gliny, tworz�c lochy i katakumby, pe�ne teraz wodnistego b�ota. Do jednej z tych dziur zaci�gn�� w�o�cianin nad wieczorem trupa powsta�ca i zw�oki konia obdartego ze sk�ry. Zepchn�� je pospo�u do jednego lochu, uwik�a� �erdzi� mi�dzy dylami i zielskiem i narzuci� z wierzchu troch� gliny, aby tego �eru wrony nie wytropi�y. Tak bez wiedzy i woli zem�ciwszy si� za tylowieczne niewolnictwo, za szerzenie ciemnoty, za wyzysk, za ha�b� i za cierpienie ludu, szed� ku domowi z odkryt� g�ow� i z modlitw� na ustach. Dziwnie rzewna rado�� zst�powa�a do jego duszy i ubiera�a mu ca�y widnokr�g, ca�y zakres umys�owego obj�cia, ca�� ziemi� barwami cudnie pi�knymi. G��boko, prawdziwie z ca�ej duszy wielbi� Boga za to, �e w bezgranicznym mi�osierdziu swoim zes�a� mu tyle �elastwa i rzemienia... Nagle w �miertelnej ciszy jesiennego zmroku przelecia�o nad ziemi� rozpaczliwe ko�skie r�enie. Ch�op si� zatrzyma� i nakrywszy oczy d�oni� od blasku, patrza� pod zach�d s�o�ca. Na tle zorzy liliowej wida� by�o konia, wspartego na przednich nogach. Miota� �bem, wykr�ca� go w stron� grobu Winrycha i r�a�. Trzepa�y si� nad tym �ywym trupem, wzlatywa�y, spada�y i kr��y�y wron ca�e gromady. Zorza szybko gas�a. Zza �wiata sz�a noc, rozpacz i �mier�. K O N I E C