3776
Szczegóły |
Tytuł |
3776 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3776 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3776 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3776 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ROBIN HOBB
KR�LEWSKI SKRYTOB�JCA
(PRZE�O�Y�A AGNIESZKA CIEP�OWSKA)
SCAN-DAL
PROLOG
SNY I RZECZYWISTO��
Dlaczego zabraniamy przelewania na papier tej specyficznej wiedzy, jak� jest znajomo�� mechanizm�w dzia�ania magii? Czy�by powodowa� nami strach, by si� nie dosta�a w niepowo�ane r�ce? Przecie� od wiek�w przestrzegamy zwyczaju terminowania, zapewniaj�cego przekazywanie sekretnej wiedzy wy��cznie osobom odpowiednio wyszkolonym i godnym wtajemniczenia. Sama wiedza nigdy nie jest �r�d�em magii. Sk�onno�ci ku poszczeg�lnym rodzajom magicznych talent�w wyst�puj� jako wrodzone - lub wcale. Na przyk�ad zdolno�� do korzystania z magii znanej jako Moc jest �ci�le zwi�zana z potomkami kr�lewskiego rodu Przezornych, cho� niekiedy objawia si� jako �boczna odnoga� pomi�dzy prostym ludem. Cz�owiek wyuczony w korzystaniu z Mocy potrafi pozna� cudze my�li. Niekt�rzy, obdarzeni tym talentem w wi�kszym stopniu, mog� wp�ywa� na uczynki innych lub rozmawia� w my�lach z wybran� osob�. Przy dowodzeniu bitw� albo gromadzeniu informacji jest to umiej�tno�� nieoceniona.
Podania ludowe prawi� o innej, starszej magii, b�d�cej teraz w pogardzie, znanej jako Rozumienie. Niewielu przyznaje si� do zdolno�ci w tym kierunku, przeto wspominaj�c o niej m�wi si� zazwyczaj o bli�ej nie okre�lonym mieszka�cu s�siedniej doliny albo o kim� �yj�cym po drugiej stronie odleg�ego pasma g�rskiego. W moim przekonaniu by�a to niegdy� naturalna zdolno�� my�liwych z g��bi kontynentu. Pozwala ona rozumie� j�zyk zwierz�t. Legendy przestrzegaj�, i� cz�owiek, kt�ry znajduje si� pod jej wp�ywem zbyt d�ugo lub nazbyt si� z ni� z�ywa, przeistacza si� w ko�cu w zwierz� - takie samo jak to, z kt�rym po��czy�a go owa specyficzna wi�. Mo�e to by� jednak tylko ludzkie bajanie.
Istniej� tak�e magie Skraju. Nigdy nie potrafi�em dociec �r�d�a tej nazwy. Zalicza si� do nich wiedze tajemne udokumentowane oraz takie, kt�rych istnienie pozostaje przedmiotem dyskusji - wr�enie z d�oni, czytanie z wody, przepowiadanie ze �wietlnych refleks�w w krysztale - a tak�e wiele innych, stawiaj�cych sobie za cel przewidywanie przysz�o�ci. W oddzielnej, nie nazwanej kategorii, uszeregowano talenty magiczne wywo�uj�ce skutki fizyczne: czynienie niewidzialnym, lewitacj�, poruszanie lub o�ywianie przedmiot�w - wszystkie magie z dawnych legend, pocz�wszy od Lataj�cego Krzes�a Syna Wdowy, po Magiczny Obrus P�nocnego Wiatru. Nie znam nikogo dysponuj�cego kt�r�� z tych magii. Wydaj� si� one jedynie wytworem wyobra�ni; przypisywane s� ludziom �yj�cym w dawnych czasach lub odleg�ych krainach, a niekiedy istotom mitycznym lub nieomal mitycznego pochodzenia: smokom, olbrzymom, Najstarszym, Innym, dzi�boludkom.
* * *
Przerywam pisanie, by oczy�ci� pi�ro. �lady atramentu znacz� po�ledni arkusz cienk� paj�czynk�, wybuchaj�c niekiedy kleksami. Nie po�wi�c� dla tych st�w dobrego papieru - jeszcze nie teraz. Nie mam pewno�ci, czy w og�le powinienem je zapisywa�. Zapytuj� siebie, po co przelewa� je na papier. Czy nie trzeba raczej przekazywa� tej wiedzy wy��cznie z ust do ust tym, kt�rzy s� jej godni? Mo�e tak. Mo�e nie. Znajomo�� r�nych sekret�w, teraz zupe�nie naturalna, mo�e pewnego dnia okaza� si� dla potomnych niezg��bion� tajemnic�.
Niewiele na temat magii znajduje si� w bibliotekach. Szuka�em pracowicie, tropi�em najmniejszy �lad po�r�d kalejdoskopu najr�niejszych informacji. Znajdowa�em szcz�tkowe wzmianki, niejasne aluzje - i nic wi�cej. Zbiera�em je przez minione lata i gromadzi�em w pami�ci, zamierzaj�c powierzy� zdobyt� wiedz� papierowi. Zapisz� skrz�tnie w�asne do�wiadczenia i wszystko, co uda�o mi si� wyszpera� w zbiorach bibliotecznych. Mo�e kiedy� w przysz�o�ci inny biedak, rozdarty pomi�dzy walcz�cymi w nim, sk��conymi magiami, odnajdzie w moich zapiskach odpowied� na swoje pytania.
Niestety, usiad�szy do spe�nienia zamys�u, zaczynam si� chwia� w postanowieniu. Kim�e jestem, by swoj� wol� przeciwstawia� m�dro�ci tych, kt�rzy odeszli ju� z tego �wiata? Czy powinienem przelewa� na papier znane mi sposoby, dzi�ki kt�rym osoba obdarzona Rozumieniem mo�e powi�ksza� sw� Moc lub przywi�za� do siebie zwierz�? Czy powinienem wyszczeg�lnia� �wiczenia, przez jakie trzeba przej��, nim si� pojmie metody korzystania z Mocy? Magie Skraju i magie legendarne nigdy nie by�y mi bezpo�rednio znane. Czy mam prawo obdziera� je z tajemniczo�ci i przypina� do papieru, jak to czyni� z motylami i li��mi zebranymi dla studi�w?
Pr�buj� rozwa�y�, co mo�na by uczyni� z nieprawnie uzyskan� wiedz� tajemn�. Prowadzi mnie to ku rozwa�aniom, co ja dzi�ki niej zyska�em. W�adz�? Bogactwo? Mi�o��? Drwi� z siebie. Moc ani Rozumienie nigdy mi nic podobnego nie da�y. Lub mo�e raczej - je�li mi oferowa�y takie po�ytki, nie mia�em do�� rozumu ani ambicji, by skorzysta� z okazji.
W�adza. Nigdy jej nie po��da�em przez wzgl�d na ni� sam�. Pragn��em jej niekiedy, gdy by�em dr�czony lub je�li osoba mi bliska cierpia�a z powodu kogo�, kto w�adzy nadu�ywa�.
Bogactwo. Nigdy o nie naprawd� nie dba�em. Od chwili gdy jako nieprawy wnuk kr�lowi Roztropnemu z�o�y�em przysi�g� na wierno��, w�adca zawsze zaspokaja� wszystkie moje potrzeby. Mia�em w br�d jedzenia, nauki niekiedy nawet wi�cej ni� pragn��em, dostatek ubra� - prostych oraz irytuj�co modnych, a cz�sto tak�e par� miedziak�w na w�asne potrzeby. W Koziej Twierdzy, gdzie dorasta�em, takie warunki oznacza�y, i� by�em dobrze sytuowany. Bogatszy ni� wi�kszo�� ch�opc�w z miasta.
Uczucia... Sadza, moja klacz, darzy�a mnie na sw�j spos�b szczer� sympati�. Zyska�em prawdziwe, serdeczne uwielbienie ogara imieniem Gagatek i dla nas obu �le si� to sko�czy�o. Zosta�em obdarzony gor�cym uczuciem przez m�odego teriera - przyp�aci� je �mierci�. Dr�� na my�l, jak� cen� trzeba p�aci� za prawo do ofiarowania mi mi�o�ci.
Zawsze by�em samotny - wyrasta�em po�r�d intryg i knowa�, przed nikim nie mog�em w pe�ni otworzy� swego serca. Krzewicielowi, nadwornemu skrybie, kt�ry chwali� mnie za lekk� r�k� do stawiania liter i zmy�lnie barwione ilustracje, nie mog�em wyzna�, �e jestem uczniem kr�lewskiego skrytob�jcy i dlatego nie b�d� si� doskonali� w jego fachu. Ciernia, mojego mistrza dyplomacji no�a, nigdy nie wtajemniczy�em w brutalne metody, jakie stosowa� Konsyliarz, daremnie ucz�c mnie korzystania z Mocy. Z nikim nie �mia�em m�wi� o moich sk�onno�ciach do Rozumienia - pradawnej zwierz�cej magii, uwa�anej obecnie za skaz� i zboczenie.
Nawet z Sikork�.
Sikorka, najdro�sza rai na �wiecie. By�a ucieczk� od zamkowej rzeczywisto�ci. Nie mia�a nic wsp�lnego z moim codziennym �yciem. Wyrasta�em w otoczeniu m�czyzn, na dodatek pozbawiony nie tylko rodzic�w, lecz w og�le jakichkolwiek krewnych, kt�rzy by si� do mnie otwarcie przyznawali. Jako dziecko zosta�em oddany pod opiek� Brusowi, koniuszemu, cz�owiekowi szorstkiemu i wymagaj�cemu, niegdy� prawej r�ce mego ojca. Codziennymi towarzyszami byli mi ch�opcy stajenni i �o�nierze. W tamtych czasach, podobnie jak teraz, kobiety s�u�y�y w wojsku, lecz by�o ich znacznie mniej. Przy tym podobnie jak m�czy�ni mia�y swoje obowi�zki, rodziny i w�asne �ycie. Nie mog�em zabiera� im czasu. Nie mia�em matki, si�str ani ciotek. Nie zna�em �adnej kobiety, kt�ra by mi mog�a ofiarowa� w�a�ciw� niewie�ciej p�ci czu�o��.
�adnej, opr�cz Sikorki.
By�a ode mnie dwa lata starsza. Ros�a niczym �d�b�o pomi�dzy kostkami bruku. Nie da�o jej rady ani pija�stwo ojca, ani brutalne traktowanie, ani trudne zadanie utrzymania domu. Gdy spotka�em j� po raz pierwszy, by�a dzika i nieufna niczym m�ody lisek. Dzieci ulicy przezwa�y j� Sikorka Krew z Nosa. Cz�sto nosi�a na ciele �lady pobicia. Nigdy nie poj��em, dlaczego troszczy�a si� o swego okrutnego ojca. Wygra�a� jej i obrzuca� przekle�stwami nawet w�wczas, gdy prowadzi�a go pijanego do domu i uk�ada�a do ��ka. Po przebudzeniu nie mia� najmniejszych wyrzut�w sumienia. Mia� za to wci�� nowe pretensje: dlaczego sklep nie zamieciony i pod�oga nie posypana �wie�ymi zio�ami, dlaczego w ulach prawie nie ma miodu, dlaczego wygas� ogie� pod kocio�kiem. Nie zlicz�, ile razy by�em niemym �wiadkiem podobnych scen.
Raptem, jednego lata, Sikorka rozkwit�a w m�od� kobiet�, ol�ni�a mnie kobiecym wdzi�kiem. Zdawa�a si� ca�kowicie nie�wiadoma, �e w jej towarzystwie zapominam j�zyka w g�bie. Ani Moc, ani Rozumienie nie chroni�y mnie przed piorunuj�cym efektem przypadkowego dotyku jej d�oni ani przed zak�opotaniem, parali�uj�cym mnie na widok jej u�miechu.
Czy mam naukowo opisa� w�osy Sikorki unoszone wiatrem, czy wyszczeg�lni�, jak zmienia� si� kolor jej oczu - od ciemnego bursztynu po g��boki br�z, w zale�no�ci od nastroju i od koloru sukienki? Pochwyciwszy k�tem oka purpur� sp�dnicy i b�ysk czerwonego szala w t�umie na targu, nagle nie dostrzega�em ju� t�umu, nie s�ysza�em gwaru - by�a tylko ta jedna dziewczyna na ca�ym �wiecie. Oto jest pot�na magia. Cho� mog� j� przela� na papier, nikogo innego nie porazi z podobn� moc�.
Jak adorowa�em Sikork�? Z niezdarn� ch�opi�c� galanteri�. Gapi�em si� na ni� niczym pies na kie�bas�. Wiedzia�a, �e j� kocham, jeszcze zanim ja sobie to u�wiadomi�em. I pozwala�a si� uwielbia�, cho� by�em od niej m�odszy, nie mieszka�em w mie�cie i mia�em przed sob� nieszczeg�lne - w jej przekonaniu - perspektywy. Uwa�a�a mnie za go�ca nadwornego skryby, pomagaj�cego niekiedy kr�lewskiemu koniuszemu. Nie podejrzewa�a we mnie Bastarda, nieprawego potomka rodu kr�lewskiego, przez kt�rego ksi��� Rycerski zrezygnowa� z praw do tronu. Nigdy jej tego nie zdradzi�em. O moich magiach, o moim rzeczywistym fachu nie wiedzia�a nic.
Mo�e dlatego mog�em j� kocha�.
Na pewno dlatego j� utraci�em.
Poch�oni�ty zg��bianiem dworskich tajemnic, przygn�biony pora�kami, zaj�ty lizaniem ran - zapomnia�em o Sikorce. Uczy�em si� korzystania z Mocy, odkrywa�em sekrety, zabija�em ludzi, udaremnia�em intrygi. Nie pomy�la�em nigdy, �e m�g�bym si� do ukochanej zwr�ci� po odrobin� nadziei i zrozumienia, kt�rego odmawiano mi gdzie indziej. Ona by�a nie ska�ona pi�tnem mego codziennego �ycia. Skrupulatnie odsuwa�em j� od tego wszystkiego jak najdalej. Nigdy nie pr�bowa�em jej wci�gn�� do w�asnego �wiata. Sam za to bez wahania wszed�em w jej �ycie. Dobrze pozna�em portow� cz�� miasta, gdzie Sikorka sprzedawa�a �wiece i mi�d - w sklepiku albo na targu. Czasami spacerowa�a ze mn� po pla�y. Wystarcza�o mi, �e istnia�a, �e mog�em j� kocha�. Nie o�mieli�em si� marzy�, by odwzajemni�a moje uczucie.
Nadszed� czas, gdy nauka korzystania z Mocy pogr��y�a mnie w mizerii tak g��bokiej, i� nieledwie doprowadzi�a do �mierci. Nie mog�em sobie wybaczy�, �e okaza�em si� niezdolny do korzystania z tej magii. Nie rozumia�em, �e moja pora�ka mo�e dla innych znaczy� niewiele. Ubra�em swoj� rozpacz w grubia�stwo. Przez d�ugie tygodnie nie widzia�em Sikorki ani nawet nie pos�a�em jej znaku pami�ci. Wreszcie - gdy nie mia�em si� ju� do kogo zwr�ci� - zat�skni�em za ni�. Zbyt p�no. Pewnego popo�udnia zjawi�em si� pod �Pszczelim Woskiem� z upominkiem w d�oni - w sam� por�, by zobaczy�, jak Sikorka wychodzi ze sklepu. Nie sama. Z Nefrytem - dorodnym marynarzem, kt�ry nosi� w uchu masywny kolczyk i promieniowa� pewno�ci� siebie, wyp�ywaj�c� z przewagi lat. Nie zauwa�ony, pokonany, umkn��em chy�kiem i patrzy�em na nich, id�cych rami� w rami�. Przygl�da�em si�, jak Sikorka odchodzi, i pozwoli�em jej odej��, a przez nast�pne miesi�ce przekonywa�em samego siebie, �e moje serce tak�e z niej zrezygnowa�o. Co by si� wydarzy�o, gdybym tamtego popo�udnia pobieg� za ni� i b�aga� o ostatni� rozmow�? Zadziwiaj�ce, jak wiele p�niejszych wypadk�w zale�a�o od fa�szywie poj�tej ch�opi�cej dumy i nawyku bezwolnego godzenia si� z niepowodzeniami. Usun��em Sikork� ze swych my�li i nikomu o niej nie wspomina�em. Wr�ci�em do w�asnego �ycia.
Kr�l Roztropny wys�a� mnie w g�ry z orszakiem mo�nych, maj�cych �wiadczy� przysi�dze ma��e�skiej, jak� cudzoziemska ksi�niczka Ketriken przyrzek�a z�o�y� ksi�ciu Szczeremu. Obarczono mnie zadaniem dyskretnego u�miercenia jej starszego brata, Ruriska. Narzeczona mia�a zosta� jedyn� dziedziczk� Kr�lestwa G�rskiego. Na miejscu odkry�em paj�czyn� k�amstw i zdrady, uknut� przez mojego m�odszego stryja, ksi�cia W�adczego. Zamierza� on odebra� ksi�ciu Szczeremu prawa do tronu i sam poj�� ksi�niczk� za �on�. By�em w jego grze tylko pionkiem. By�em pionkiem, kt�ry pobi� figury. Pionkiem, kt�ry �ci�gn�� na siebie gniew i zemst� ksi�cia W�adczego, ale ocali� koron� i ksi�niczk� dla prawego nast�pcy tronu. Nie by�em bohaterem. Nie pr�bowa�em te� odp�aci� pi�knym za nadobne cz�owiekowi, kt�ry zawsze prze�ladowa� mnie i obra�a�. Uczyni�em to, gdy� wiele lat wcze�niej, jeszcze jako dziecko, nie rozumiej�c znaczenia przysi�gi, zobowi�za�em si� do lojalno�ci wobec kr�la. Zap�aci�em w�asnym zdrowiem. W�a�nie wkracza�em w wiek m�ski.
D�ugi czas po udaremnieniu intrygi ksi�cia W�adczego le�a�em z�o�ony bole�ci�, niezdolny opu�ci� Kr�lestwo G�rskie. Wreszcie jednak nadszed� dzie�, gdy uwierzy�em, i� choroba dobieg�a ko�ca, a i Brus zdecydowa�, �e m�j stan pozwala wyruszy� w drog� powrotn� do Kr�lestwa Sze�ciu Ksi�stw. Ksi�niczka Ketriken wraz ze �wit� wyjecha�a do Koziej Twierdzy znacznie wcze�niej, jeszcze w czasie sprzyjaj�cej pogody. Teraz wy�sze partie g�r pokry�y zimowe �niegi. Gdyby�my nie wyruszyli ze Stromego wkr�tce, musieliby�my zimowa� w stolicy Kr�lestwa G�rskiego.
Tamtego ranka wsta�em wcze�nie i w�a�nie ko�czy�em pakowanie, gdy zacz�o si� lekkie dr�enie ca�ego cia�a. Zignorowa�em je. By�em jeszcze os�abiony, podekscytowany perspektyw� podr�y, a na dodatek bez �niadania. W�o�y�em przygotowane przez Jonki ubranie przystosowane do zimowej przeprawy przez g�ry i mro�ne r�wniny. Czerwona koszula ocieplana we�nian� podszewk�. Zielone pikowane spodnie, w pasie i na mankietach ozdobione czerwonym haftem. Buty mi�kkie i prawie bezkszta�tne, dop�ki nie naci�gn�o si� ich na nogi. Jak mieszki z delikatnej sk�rki. Wymoszczone owcz� we�n� i wyko�czone futrem. Do wi�zania s�u�y�y d�ugie rzemienie. Nie�atwe zadanie dla moich dr��cych palc�w. Zdaniem Jonki buty wspaniale si� spisywa�y na suchym g�rskim �niegu, ale nie wolno ich by�o zmoczy�.
Mia�em w pokoju lustro. W pierwszym momencie u�miechn��em si� do swego odbicia. Nawet b�azen kr�la Roztropnego nie ubiera� si� r�wnie weso�o. Niestety, moja twarz nad barwnymi ubraniami wygl�da�a mizernie i blado. Ciemne oczy wydawa�y si� zbyt du�e, a zniszczone przez chorob� w�osy, sztywne i matowe, stercza�y na podobie�stwo psiej sier�ci. Choroba wyniszczy�a moje cia�o. Nareszcie jednak rusza�em do domu. Odwr�ci�em si� od lustra. Kilka ostatnich drobiazg�w, kt�re zamierza�em zabra� dla przyjaci�, zapakowa�em roztrz�sionymi d�o�mi.
Zasiedli�my z Brusem i Pomocnikiem do ostatniego �niadania w towarzystwie Jonki. Podzi�kowa�em jej raz jeszcze za wszystko, co dla mnie uczyni�a. Podnios�em �y�k�, by nabra� owsianki, a wtedy d�o� wykr�ci� mi skurcz. Upu�ci�em �y�k� i osun��em si� w �lad za ni� na pod�og�.
Nast�pnie zobaczy�em ciemne k�ty sypialni. D�ugo le�a�em bez ruchu i bez s�owa. Przyszed�em do �wiadomo�ci ze stanu kompletnej pustki. Mia�em kolejny atak choroby. Min��, lecz nadal by�em panem w�asnego cia�a i umys�u. W pi�tnastym roku �ycia, w okresie gdy wi�kszo�� ludzi wkracza w pe�ni� fizycznej sprawno�ci, ja nie mog�em powierzy� swemu cia�u najprostszego zadania. By�o wadliwe, nie chcia�em mie� z nim wi�cej do czynienia. Czu�em w�ciek�o�� na zawodne mi�nie i ko�ci. Szuka�em drogi uj�cia dla gniewnego rozczarowania. Dlaczego m�j stan si� nie poprawia�? Dlaczego nie zdrowia�em?
- Powr�t do zdrowia musi potrwa� - us�ysza�em Jonki, moj� uzdrowicielk�. - Niech minie p� roku, dopiero potem ocenisz rezultaty. - Siedzia�a nieopodal kominka, lecz w mroku. Nie zauwa�y�em jej, dop�ki si� nie odezwa�a. Podnios�a si� wolno, jakby zimowe ch�ody usztywni�y j� b�lem, i podesz�a do mojego ��ka.
- Nie chc� �y� jak starzec - oznajmi�em. Wyd�a wargi.
- Kiedy� b�dziesz musia�. W ka�dym razie �ycz� ci, by� doczeka� p�nego wieku. Sama jestem stara, stary jest m�j brat, kr�l Eyod. Staro�� nie wydaje nam si� ci�arem nie do ud�wigni�cia.
- Nie mia�bym nic przeciwko cia�u starego cz�owieka, gdybym zarobi� na nie d�ugimi latami �ycia. Ale tego nie znios�.
Potrz�sn�a g�ow�, zdziwiona.
- Oczywi�cie, �e zniesiesz. Powr�t do zdrowia bywa niekiedy uci��liwy, ale �eby nie m�c go znie��... Nie rozumiem. Mo�e �le poj�am s�owa w twoim j�zyku?
Nabra�em powietrza i ju� otwiera�em usta, gdy wszed� Brus.
- Nie �pi? Czuje si� lepiej?
- Nie �pi - burkn��em. - Nie czuje si� lepiej. - Sam us�ysza�em, �e m�wi� g�osem naburmuszonego dziecka.
Brus i Jonki wymienili znacz�ce spojrzenia. Ona poklepa�a mnie po ramieniu i w milczeniu opu�ci�a sypialni�. Ich pob�a�liwo�� by�a niemo�liwie irytuj�ca. Bezsilny gniew narasta� we mnie niepohamowany niczym przyp�yw morza.
- Dlaczego nie potrafisz mnie wyleczy�? - zaatakowa�em Brusa. Zdumia�a go moja pretensja.
- To nie takie proste... - zacz��.
- Jak to? - Usiad�em w po�cieli. - Leczysz ka�d� chorob� u zwierz�t. S�abo��, po�amane ko�ci, robaki, parchy... jeste� kr�lewskim koniuszym. Dlaczego nie potrafisz wyleczy� mnie?
- Nie jeste� psem, Bastardzie - rzek� Brus spokojnie. - �atwiej leczy� zwierz�, cho�by powa�nie chore, ni� cz�owieka. Czasami stosowa�em drastyczne �rodki, a je�li stworzenie nie prze�y�o kuracji, przynajmniej k�ad�em kres jego cierpieniom. Z tob� nie mog� post�pi� w ten spos�b.
- Uchylasz si� od odpowiedzi! Co drugi wojak przychodzi do ciebie zamiast do medyka. Gruntowi wyj��e� grot strza�y, chocia� musia�e� mu rozci�� rami�! A Szar�wce uratowa�e� zaka�on� stop�, chocia� medyk chcia� amputowa� nog� i ci�gle powtarza�, �e infekcja si� rozszerzy i chora umrze przez ciebie.
Brus zacisn�� wargi, pow�ci�gn�� gniew. Gdybym by� zdr�w, obawia�bym si� jego wybuchu, ale �e przez ca�� moj� rekonwalescencj� pozwala� mi na wszystko, o�miela�em si� stawia� hardo.
- Ryzykowa�em - odezwa� si� spokojnym tonem - ale nie ja decydowa�em o podj�ciu ryzyka. A jeszcze - podni�s� g�os zag�uszaj�c moje protesty - wszystko to by�y proste przypadki. Wydoby� strza��, oczy�ci� ran�, przyk�ada� kataplazmy, powstrzyma� infekcj�. Zawsze zna�em przyczyn� choroby. W twoim wypadku sprawa nie jest taka prosta. Ani Jonki, ani ja nie wiemy naprawd�, co ci w�a�ciwie jest. Mo�e cierpisz wskutek dzia�ania trucizny, kt�r� poda�a ci Ketriken, przekonana, �e chcesz zabi� jej brata? Mo�e to efekty dzia�ania zatrutego wina, kt�re przygotowa� dla ciebie ksi��� W�adczy? A mo�e skutki p�niejszego pobicia? Albo gor�cej k�pieli w �a�ni, gdy omal si� nie utopi�e�? A mo�e wszystkie te czynniki na�o�y�y si� na siebie i oto mamy efekty? Nie wiemy. I dlatego nie wiemy, jak ci� leczy�. Po prostu nie wiemy. - Zaj�kn�� si� przy ostatnich s�owach. Sympatia do mnie wyra�nie by�a silniejsza ni� zaw�d, jaki mu sprawi�em.
Przeszed� kilka krok�w, zatrzyma� si� przed kominkiem, zapatrzy� w ogie�.
- D�ugo o tym rozmawiali�my. Jonki zna leki, o jakich nigdy nie s�ysza�em, ja opowiedzia�em jej, co sam umiem. Razem doszli�my do wniosku, �e potrzeba ci przede wszystkim czasu. Oboje uwa�amy, �e nie grozi ci nag�a �mier�. Prawdopodobnie twoje cia�o z up�ywem czasu samo pozb�dzie si� pozosta�o�ci trucizny i naprawi szkody, jakie zosta�y mu wyrz�dzone.
- Albo te� - doko�czy�em spokojnie - pozostan� w tym stanie do ko�ca �ycia. Trucizna czy pobicie okaleczy�y moje cia�o nieodwracalnie. Ksi��� W�adczy kopa� mnie zwi�zanego!
Brus sta� nieruchomy niczym kamie�. Po d�u�szej chwili opad� na krzes�o ukryte w p�mroku.
- Rzeczywi�cie - przyzna� pokonany. - Tak r�wnie� mo�e si� zdarzy�. Musisz jednak zrozumie�, �e nie mamy wyboru. M�g�bym pr�bowa� �wiczeniami fizycznymi zneutralizowa� skutki trucizny, lecz je�li powodem obecnej choroby s� obra�enia wewn�trzne, a nie trucizna, w ten spos�b jedynie ci� os�abi� i b�dziesz wraca� do zdrowia znacznie d�u�ej. - Utkwi� wzrok w p�omieniach. Uni�s� d�o� i musn�� palcami siwe pasmo w�os�w na skroni.
Nie ja jeden pad�em ofiar� zdradzieckiego ksi�cia W�adczego. Brus dopiero co ozdrowia� po silnym ciosie w czaszk�, kt�ry dla cz�owieka o cie�szych ko�ciach by�by zab�jczy. Kr�lewski koniuszy d�ugo cierpia� na zawroty g�owy i zaburzenia wzroku. I nikomu si� nie skar�y�. Mia�em w sobie do�� przyzwoito�ci, by poczu� odrobin� wstydu.
- Co wi�c powinienem zrobi�?
Brus drgn��, jakby zbudzony z drzemki.
- To samo co my. Czeka�. Je��, odpoczywa�. Da� sobie troch� czasu. I ocenia� rezultaty. Czy to takie straszne?
Zignorowa�em pytanie.
- A je�li mi si� nie polepszy? Je�li ju� zawsze b�dzie tak jak teraz? Nie znam dnia ani godziny, nie wiem, kiedy opanuj� mnie drgawki, w ka�dej chwili mo�e nast�pi� kolejny atak.
Nie �pieszy� si� z odpowiedzi�.
- B�dziesz musia� z tym �y�. Znam wielu ludzi w gorszej sytuacji. Przecie� w�a�ciwie jeste� zdrowy. Ani �lepy, ani sparali�owany, pozosta�e� przy zdrowych zmys�ach. Przesta� rozpami�tywa� swe s�abo�ci. Mo�e raczej si� zastan�w, czego nie utraci�e�.
- Czego nie utraci�em? No, czego? - Gniew narasta� we mnie jak podrywaj�ce si� do lotu stado ptak�w, tak samo jak one popychany panik�. - Brus, ja jestem bezradny. Nie mog� w takim stanie wr�ci� do Koziej Twierdzy! Jestem bezu�yteczny. Gorzej. Jestem potencjaln� ofiar�. Gdybym m�g� st�uc ksi�cia W�adczego na miazg�, by�bym co� wart. A ja przecie� b�d� musia� zasiada� z nim do sto�u, odnosi� si� uprzejmie i z szacunkiem do cz�owieka, kt�ry spiskowa� przeciwko nast�pcy tronu, a przy okazji pr�bowa� mnie zabi�. Nie chc�, by mnie widzia� dr��cego ze s�abo�ci albo padaj�cego w nag�ym ataku choroby. Nie chc� widzie� jego rozradowanego u�miechu. Nie chc� patrze�, jak b�dzie smakowa� sw�j triumf. B�dzie znowu pr�bowa� mnie zabi�. Obaj o tym wiemy. Mo�e nauczy� si�, �e nie jest r�wnym przeciwnikiem dla ksi�cia Szczerego, mo�e b�dzie respektowa� w�adz� starszego brata i pozycj� jego ma��onki. W�tpi� jednak, by zostawi� w spokoju mnie. B�d� dla niego stanowi� jeszcze jedn� mo�liwo�� uderzenia w ksi�cia Szczerego. A kiedy przyjdzie do mnie, co zrobi�? Nic! B�d� siedzia� przy kominku jak bezradny starzec i nie zrobi� nic! Wszystkie lata nauki stracone! Treningi z Czernid�em, �wiczenia w pi�mie u Krzewiciela, nawet twoje wskaz�wki, opieka nad zwierz�tami - wszystko stracone! Nic nie mog� robi�. Brus, jestem znowu tylko b�kartem. Kto� mi kiedy� powiedzia�, �e kr�lewskie b�karty �yj� tak d�ugo, jak d�ugo s� potrzebne! - Wykrzycza�em ostatnie s�owa, a przecie� nawet w tym w�ciek�ym wybuchu furii i rozpaczy nie wspomnia�em s�owem o Cierniu, o nauce fachu skrytob�jcy. W tej dziedzinie tak�e by�em teraz bezu�yteczny. Zawodowe tajemnice, sprawno�� d�oni, precyzyjne sposoby zabijania dotykiem, pracowite mieszanie trucizn - wszystko leg�o w gruzach z winy mojego w�asnego, drgaj�cego cia�a.
Brus s�ucha� w milczeniu.
Wreszcie straci�em oddech, m�j gniew si� wypali�. Siedzia�em na ��ku dysz�c ci�ko i zaciskaj�c dr��ce zdradziecko d�onie.
- Czyli - odezwa� si� spokojnie - nie wracamy do Koziej Twierdzy?
Zbi� mnie z panta�yku. - My?
- Moje �ycie nale�y do cz�owieka, kt�ry nosi ten kolczyk. Wi��e si� z tym d�uga historia, mo�e kt�rego� dnia ci j� opowiem. Powinien by� si� znale�� w grobie razem z ksi�ciem Rycerskim. Ksi�na Cierpliwa nie mia�a prawa ci go da�, lecz o tym nie wie. Potraktowa�a go jak zwyk�y klejnocik i uzna�a, �e do niej nale�y decyzja, czy go zatrzyma�, czy ofiarowa�... Tak czy inaczej, teraz jest tw�j. Gdzie ty p�jdziesz, tam ja pod��� za tob�.
Unios�em d�o� do ucha. Zacz��em rozpina� kolczyk - drobny niebieski kamyk z�apany w paj�czyn� srebrnej siatki.
- Nie r�b tego - rzek� Brus cicho, lecz gro�nie.
Opu�ci�em r�k�, niezdolny zaprotestowa�. Dziwne mi si� zda�o, �e cz�owiek, kt�ry wychowywa� mnie, porzucone dziecko, teraz sk�ada� swoj� przysz�o�� w moje r�ce. Siedzia� przed kominkiem, sk�pany w ta�cz�cym blasku ognia. Niegdy� wydawa� mi si� prawdziwym olbrzymem - mrocznym i przera�aj�cym, cho� jednocze�nie zapami�ta�ym moim obro�c�. Teraz chyba po raz pierwszy patrzy�em na niego jak na zwyk�ego cz�owieka. Ciemne w�osy i oczy - powszechne u ludzi, w kt�rych �y�ach p�yn�a krew Zawyspiarzy. W tym byli�my do siebie podobni. On jednak mia� oczy br�zowe, nie czarne, a nad k�dzierzaw� brod� na policzkach wykwit� mu od wiatru rumieniec - zdarzyli si� wi�c w jego rodzie przodkowie o ja�niejszej karnacji. Utyka� na jedn� nog�, w zimne dni nieco mocniej. Taka mu zosta�a pami�tka po dniu, kiedy �ci�gn�� na siebie atak ody�ca, szar�uj�cego na ksi�cia Rycerskiego. I nie by� tak wysoki, jak mi si� zawsze wydawa�o. Je�li mimo choroby mia�bym nadal rosn��, za rok, najdalej dwa b�d� od niego wy�szy. Nie by� pot�nie zbudowany, chocia� czu�o si� w nim si��, a dotyczy�o to zar�wno cia�a, jak i umys�u. Strach i respekt w Koziej Twierdzy budzi� nie powierzchowno�ci�, ale wyj�tkowo hardym usposobieniem. Kiedy�, gdy by�em jeszcze ma�y, zapyta�em go, czy przegra� w �yciu jak�� walk�. Akurat kie�zna� narowistego m�odego ogiera. Jego twarz l�ni�a od potu, kt�ry sp�ywa� w ciemn� brod�.
- Czy przegra�em walk�? - powt�rzy�, spogl�daj�c na mnie ponad �ciank� boksu. Wyszczerzy� z�by, l�ni�ce jak u wilka. - Walka nie jest sko�czona, dop�ki nie wygrasz. Wystarczy, je�li zapami�tasz tyle. I niewa�ne, co o tym s�dzi przeciwnik. Albo ko�.
Czy przypadkiem nie traktowa� wychowywania mnie jak walki, kt�r� musia� wygra�? Cz�sto mi powtarza�, �e by�em ostatnim zadaniem, jakim obarczy� go ksi��� Rycerski. M�j ojciec, okryty ha�b� mojego istnienia, zrezygnowa� z praw do korony, ale odda� mnie pod opiek� zaufanemu s�udze i nakaza� wyprowadzi� na ludzi. Mo�e Brus uwa�a�, �e nie wykona� jeszcze tego polecenia.
- Co powinienem zrobi� twoim zdaniem? - zapyta�em pokornie. Ani pytanie, ani pokora nie przysz�y mi �atwo.
- Zdrowie� - odpar� po jakim� czasie. - Da� sobie czas na wyzdrowienie. Nie mo�na si� do tego zmusi�. - Opu�ci� wzrok na w�asn� nog� wyci�gni�t� w stron� ognia. Jaki� grymas, ale nie u�miech, wykrzywi� mu usta.
- Uwa�asz, �e powinni�my wr�ci�? - naciska�em. D�ugo milcza�.
- Je�li nie wr�cimy - odezwa� si� wreszcie z oci�ganiem - ksi��� W�adczy b�dzie mia� prawo s�dzi�, �e wygra�. Spr�buje zabi� ksi�cia Szczerego. Zrobi wszystko, by zagarn�� koron�. Przysi�ga�em wiern� s�u�b� kr�lowi i ty, Bastardzie, tak�e. Dzi� monarch� jest kr�l Roztropny, ale ksi��� Szczery oczekuje wst�pienia na tron. Moim zdaniem nie powinien czeka� na pr�no.
- Ma innych �o�nierzy, bardziej przydatnych ni� ja.
- Czy to ci� zwalnia z przysi�gi?
- Wyk��casz si� jak przekupka.
- W og�le si� nie k��c�. Zada�em ci tylko pytanie. I mam jeszcze jedno. Co stracisz, je�li nie wr�cisz do Koziej Twierdzy?
Teraz przysz�a moja kolej zamilkn�� na d�u�sz� chwil�. Wcze�niej rozwa�a�em skutki przysi�gi z�o�onej kr�lowi. Teraz pomy�la�em o ksi�ciu Szczerym i o niek�amanej serdeczno�ci, jak� mnie zawsze obdarza�. Przywo�a�em na pami�� starego Ciernia, kt�ry u�miecha� si� z zadowoleniem, kiedy w ko�cu zdo�a�em sobie przyswoi� kolejn� lekcj� jego tajemnej wiedzy. Ksi�n� Cierpliw� i jej s�u��c�, Lam�wk�; Krzewiciela i Czernid�o, nawet kuchark� i mistrzyni� �ciegu. Niewielu chodzi�o po �wiecie ludzi, kt�rych obchodzi�em, i przez to byli dla mnie tym cenniejsi. Je�li nie wr�c� ju� do Koziej Twierdzy, b�d� za nimi t�skni�. Najbardziej jednak niepokoi�o mnie wspomnienie Sikorki. I tak, sam nie wiedz�c dlaczego, zacz��em o niej opowiada� Brusowi. On tylko przytakiwa� z rzadka. Spokojnie wys�ucha� ca�ej historii.
Potem powiedzia� mi, �e sklepik �Pszczeli Wosk� zamkni�to po �mierci w�a�ciciela, kt�ry zostawi� po sobie tylko d�ugi. C�rka starego pijaka wyjecha�a do dalekich krewnych. Brus nie wiedzia� dok�d, ale by� pewien, �e b�d� m�g� si� tego bez trudu dowiedzie�, je�li tylko zechc�.
- Zanim podejmiesz t� decyzj�, Bastardzie - rzek� jeszcze - rozwa� wszystko dok�adnie w swoim sercu. Skoro nie masz dziewczynie nic do ofiarowania, niech lepiej zniknie z twojego �ycia. Je�li uwa�asz si� za kalek�, mo�e nie masz prawa jej szuka�. Bo chyba nie pragniesz lito�ci. Lito�� to marna namiastka mi�o�ci.
Podni�s� si� i wyszed�, zostawiaj�c mnie zamy�lonego, ze wzrokiem utkwionym w p�omieniach.
Czy by�em kalek�? Czy przegra�em? Moje cia�o dr�a�o zdradziecko, niczym �le nastrojone struny harfy. Taka by�a prawda. Z drugiej strony - przecie� to moja, a nie ksi�cia W�adczego wola zwyci�y�a. M�j ukochany w�adca, ksi��� Szczery, pozosta� nast�pc� tronu Kr�lestwa Sze�ciu Ksi�stw i poj�� za �on� ksi�niczk� Kr�lestwa G�rskiego. Czy obawia�em si� drwi�cego u�miechu m�odszego ksi�cia na widok moich dr��cych d�oni? Czy nie mog�em odpowiedzie� takim samym grymasem cz�owiekowi, kt�ry nigdy nie b�dzie kr�lem? Wezbra�a we mnie prawdziwa satysfakcja. Brus mia� racj�. Nie przegra�em. W dodatku mog�em dopilnowa�, by ksi��� W�adczy mia� �wiadomo�� mojego zwyci�stwa.
Je�li wygra�em z ksi�ciem W�adczym, mog�em tak�e zdoby� Sikork�. Kt� sta� pomi�dzy nami? Nefryt? Sikorka opu�ci�a Kozi� Twierdz�, bez grosza przy duszy pojecha�a �y� u dalekiej rodziny. Nefryt okry� si� ha�b�, skoro do tego dopu�ci�. Odszukam j�. Sikork� o faluj�cych na wietrze w�osach, Sikork� w jaskrawej sp�dnicy, �mia�� jak barwny ptaszek, Sikork� o b�yszcz�cych oczach.
Skurcz. Drgawki. Uderzy�em potylic� w drewniany zag��wek. Krzykn��em bezwolnie. Ochryp�y wrzask bez s��w.
W mgnieniu oka zjawi�a si� Jonki. Zawo�a�a Brusa. Oboje chwycili moje drgaj�ce ko�czyny. Brus przygni�t� mnie ca�ym cia�em, pr�bowa� z�agodzi� konwulsje. Straci�em przytomno��.
Wynurzy�em si� z ciemno�ci w �wiat�o, jakbym powraca� po d�ugim nurkowaniu. G��bokie ciep�o piernata ko�ysa�o mnie mile, koce otula�y mi�kko. Czu�em si� bezpieczny. Przez chwil� wszystko tchn�o spokojem. Le�a�em cicho i czu�em si� prawie dobrze.
- Bastardzie? - Brus pochyli� si� nade mn�.
Wr�ci�a rzeczywisto��. Znowu by�em zepsutym, rozstrojonym mechanizmem, marionetk� z popl�tanymi sznurkami, koniem z zerwanym �ci�gnem. Nigdy ju� nie odzyskam si�. Nie by�o dla mnie miejsca w �wiecie, w kt�rym dot�d �y�em. Brus powiedzia�, �e lito�� to marna namiastka mi�o�ci. Nie chcia�em niczyjej lito�ci.
- Brus... Pochyli� si� ni�ej.
- Nie by�o tak �le - sk�ama�. - Odpoczywaj. Jutro...
- Jutro wyje�d�asz do Koziej Twierdzy - oznajmi�em. Zmarszczy� brwi.
- Nie tak szybko. Trzeba ci kilku dni, �eby� doszed� do siebie, potem mo�emy...
- Nie. - Usiad�em z trudem. Ca�� si��, jaka mi pozosta�a, w�o�y�em w s�owa. - Powzi��em decyzj�. Jutro ruszasz do Koziej Twierdzy. Czekaj� tam na ciebie. Ludzie i zwierz�ta. Jeste� potrzebny. Tam jest tw�j dom i tw�j �wiat. M�j nie. Ju� nie. D�ugi czas milcza�.
- A ty co zrobisz? Pokr�ci�em g�ow�.
- To nie twoje zmartwienie. Wy��cznie moje.
- A dziewczyna?
Tym razem pokr�ci�em g�ow� gwa�towniej.
- Przez ca�e �ycie opiekowa�a si� ojcem, a on w podzi�ce zostawi� j� w d�ugach. Mam j� odszuka�, zabiega� o jej mi�o��? Przecie� b�d� dla dziewczyny takim samym ci�arem, jakim by� tamten! Nie. Samotna czy po�lubiona innemu, lepiej niech zniknie z mojego �ycia.
D�ugo trwa�a cisza. Jonki przygotowywa�a w rogu pokoju nast�pny zio�owy wywar, kt�ry mia� si� zda� na nic. Brus sta� nade mn�, wielki i gro�ny niczym chmura gradowa. Wiedzia�em, �e chcia�by chwyci� mnie za koszul� i mocno potrz�sn��: wybi� mi up�r z g�owy. Nie zrobi� tego. Brus nie skrzywdzi�by kaleki.
- Zostaje wi�c tylko sprawa kr�la - odezwa� si� wreszcie. - Czy mo�e zapomnia�e�, �e przysi�ga�e� by� na jego rozkazy?
- Nie zapomnia�em - odrzek�em spokojnie. - I gdybym siebie nadal uwa�a� za zdolnego do wykonywania rozkaz�w, na pewno bym wr�ci�. Ale pozosta� ze mnie tylko strz�p cz�owieka, Brusie. Jestem zagro�eniem. Pionkiem do obrony. Zak�adnikiem do wzi�cia. Bezsilny, bezbronny, nieprzydatny. Nie. Po raz ostatni przys�u�� si� memu panu i usun� si� sam, zanim zrobi to kto� inny rani�c przy tym kr�la.
Brus odwr�ci� si� ode mnie. Jeszcze jeden cie� w mrocznym pokoju. W migotliwym �wietle p�omieni nie spos�b by�o nic wyczyta� z jego twarzy.
- Jutro przyjd�...
- Po�egna� si� ze mn� - wpad�em mu w s�owo. - Nie zmieni� zdania. - Dotkn��em kolczyka.
- Je�li ty zostajesz, ja musz� zosta� tak�e - oznajmi� zawzi�cie.
- Kiedy� m�j ojciec kaza� ci zosta� w Koziej Twierdzy i wychowywa� swojego b�karta. Teraz ja ka�� ci jecha� i dalej s�u�y� kr�lowi.
- Bastardzie Rycerski, nie...
- Prosz�. - Nie wiem, co us�ysza� w moim g�osie, ale nagle zesztywnia�. - Jestem taki zm�czony - wymamrota�em. - Tak bardzo zm�czony. Jedno wiem na pewno: je�li zdecyduj� inaczej, nie prze�yj�. Po prostu nie mam si�y. - Zaskrzecza�em jak starzec. - Niewa�ne, co powinienem. Niewa�ne, co przysi�ga�em. Nie zosta�o we mnie tyle �ycia, bym m�g� dotrzyma� s�owa. Mo�e zawiod�em ciebie lub kr�la... Cudze plany, cudze cele. Nigdy moje. Pr�bowa�em, ale... - Pok�j si� zako�ysa�. M�j g�os odp�yn�� ode mnie, mia�em wra�enie, �e s�ucham kogo� innego i by�em wstrz��ni�ty s�owami, lecz nie mog�em zaprzeczy� zawartej w nich prawdzie. - Chc� teraz zosta� sam - powiedzia�em po prostu. - Musz� odpocz��.
Opu�cili pok�j wolno, jak gdyby mieli nadziej�, �e zmieni� zdanie, �e ich przywo�am.
Kiedy zostawili mnie samego, pozwoli�em sobie odetchn��. By�em oszo�omiony. Powzi��em decyzj�! Nie wraca�em do Koziej Twierdzy. Nie mia�em poj�cia, co b�dzie dalej. Zmiot�em rozbite szcz�tki swojego �ycia z planszy gry. Teraz powsta�o miejsce na ponowne ustawienie kamieni, na u�o�enie nowego planu. Powoli zaczyna�em sobie u�wiadamia�, �e nie mam w�tpliwo�ci. Czu�em �al zmieszany z ulg�, ale nie mia�em w�tpliwo�ci. Jako� zno�niej mi by�o my�le� o ponownym rozpocz�ciu �ycia tu, gdzie nikt nie wiedzia�, kim niegdy� by�em. �ycia nie podporz�dkowanego cudzej woli. Nawet woli mego kr�la. Sta�o si�.
Le�a�em w wygodnym ��ku i po raz pierwszy od wielu tygodni czu�em si� naprawd� spokojny.
Chcia�bym si� z nimi wszystkimi po�egna�. Stan�� ostatni raz przed kr�lem i ujrze� jego skini�cie g�ow�, �wiadcz�ce, �e dobrze uczyni�em. Mo�e m�g�bym mu wyja�ni�, dlaczego nie chcia�em wraca�... Nie. To ju� koniec, wszystko sko�czone.
- Wybacz mi, wasza wysoko�� - mrukn��em.
Patrzy�em na ta�cz�ce w kominku p�omienie, dop�ki nie zapad�em w sen.
1. WODNA OSADA
Rola nast�pcy - lub nast�pczyni - tronu wymaga kroczenia po cienkiej linii rozgraniczaj�cej odpowiedzialno�� i autorytet. Funkcja ta zosta�a stworzona w celu zaspokojenia ��dzy w�adzy kr�lewskich dziedzic�w, a jednocze�nie mia�a ich doskonali� w sztuce rz�dzenia. Najstarsze dzieci� kr�lewskiego rodu podejmuje nowe obowi�zki w szesnaste urodziny. Pocz�wszy od tego dnia, ma udzia� w odpowiedzialno�ci za w�adanie Kr�lestwem Sze�ciu Ksi�stw. Zazwyczaj otrzymuje zadania, kt�rych najch�tniej zrzeka si� panuj�cy monarcha, tak wi�c, zale�nie od w�adcy, bywaj� one bardzo r�ne.
Za panowania kr�la Roztropnego jako pierwszy zosta� nast�pc� tronu ksi��� Rycerski. Kr�l scedowa� na niego wszelkie powinno�ci zwi�zane z ustalaniem i obron� granic: sztuk� wojenn�, negocjacje i dyplomacj�, niewygody d�ugich podr�y oraz fatalne warunki obozowisk. Gdy ksi��� Rycerski zrzek� si� praw do korony, ksi��� Szczery zosta� nast�pc� tronu i odziedziczy� spu�cizn� po starszym bracie: prowadzenie wojny z Zawyspiarzami. wewn�trzne niepokoje w kr�lestwie oraz napi�te stosunki pomi�dzy ksi�stwami �r�dl�dowymi a nadbrze�nymi. Nie�atwo mu by�o panowa� nad sytuacj�, tym bardziej �e kr�l cz�sto ignorowa� decyzje syna. Bywa�o, �e nast�pca tronu stawa� przed faktami dokonanymi i niewiele ju� m�g� zdzia�a�.
W jeszcze trudniejszej sytuacji znalaz�a si� ma��onka nast�pcy tronu, ksi�na Ketriken. Pochodzi�a z dalekich g�r, by�a obca na dworze Kr�lestwa Sze�ciu Ksi�stw. W czasach pokoju mo�e przyj�to by j� z wi�ksz� tolerancj�. Niestety, w Koziej Twierdzy wrza�o. Szkar�atne okr�ty z Wysp Zewn�trznych, n�kaj�ce nas od pokole�, bezlito�nie pustoszy�y nasze ziemie. Pierwsza zima ksi�nej Ketriken jako ma��onki nast�pcy tronu by�a tak�e pierwsz� zim� atak�w wroga, czego dot�d nigdy nie do�wiadczyli�my. Ci�g�e zagro�enie napa�ci� i p�niejszy strach przed ofiarami zaka�onymi ku�nic� podkopywa�y fundamenty Kr�lestwa Sze�ciu Ksi�stw. Poddani tracili zaufanie do monarchii, a ksi�na nieuchronnie znalaz�a si� na pozycji nielubianej ma��onki nast�pcy tronu.
Niespokojne czasy podzieli�y mo�nych. Ksi�stwa �r�dl�dowe burzy�y si� przeciw ponoszeniu koszt�w obrony linii wybrze�a, do kt�rego przecie� nie mia�y bezpo�redniego dost�pu. Ze swej strony ksi�stwa nadbrze�ne wo�a�y o okr�ty wojenne, nowych �o�nierzy oraz skuteczn� ochron� przed naje�d�cami, uderzaj�cymi zawsze w najmniej spodziewanym miejscu i czasie.
Ksi��� W�adczy, syn kr�lowej pochodz�cej ze �r�dl�dzia, umacnia� swoj� pozycj� w ksi�stwach Rolnym i Trzody rozdaj�c hojnie szczeg�lne �aski i szczodre dary.
Nast�pca tronu, ksi��� Szczery, dostrzegaj�c, i� jego Moc nie wystarcza do utrzymania naje�d�c�w w bezpiecznej odleg�o�ci od naszych morskich granic, skupi� ca�� uwag� na budowaniu okr�t�w wojennych, kt�re mia�y strzec ksi�stw nadbrze�nych. Niewiele czasu po�wi�ca� nowo po�lubionej po�owicy.
Ponad tym wszystkim kr�l Roztropny trwa� niczym wielki paj�k, dzier��c w�adz� podzielon� mi�dzy niego a syn�w, pr�buj�c utrzyma� wszystko w r�wnowadze i nie dopu�ci� do rozpadu Kr�lestwa Sze�ciu Ksi�stw.
* * *
Obudzi�em si�, gdy� kto� dotkn�� mojego czo�a. Z gniewnym pomrukiem odwr�ci�em g�ow� w przeciwn� stron�. Po�ciel by�a zmi�ta i po�ci�gana; z trudem si� z niej wyswobodzi�em, usiad�em. Kto �mia� przerwa� mi sen? Kr�lewski b�azen przysiad� niespokojnie na krze�le obok �o�a. Obrzuci�em go w�ciek�ym spojrzeniem, a� si� skuli� pod moim wzrokiem. Straci�em pewno�� siebie.
B�azen powinien by� w Koziej Twierdzy, u boku monarchy - daleko st�d. Nigdy nie s�ysza�em, by opuszcza� w�adc� na d�u�ej ni� kilka godzin, chyba �e w czas nocnego odpoczynku. Jego obecno�� tutaj nie wr�y�a nic dobrego. By� moim przyjacielem, na ile jego odmienno�� w og�le pozwala�a mu si� z kimkolwiek zaprzyja�ni�, jednak jego wizyty zawsze mia�y jaki� wa�ki cel. Wygl�da� na bardzo zm�czonego. Nigdy go takiego nie widzia�em. Mia� na sobie nie znany mi, pstrokaty str�j w zielone i czerwone geometryczne wzory, w r�ku trzyma� kaduceusz zwie�czony czaszk� szczura. Weso�e ubranie zbyt mocno kontrastowa�o z bezbarwn� sk�r�. B�azen wydawa� si� przejrzysty, jak p�omie� �wiecy zwie�czony kulist� po�wiat�. Jego ubi�r wygl�da� na bardziej rzeczywisty ni� on sam. Delikatne jasne w�osy wystawa�y spod czapki i unosi�y si� w powietrzu, podobnie jak dryfuj� w wodzie w�osy topielca. W bladych �renicach ta�czy�o odbicie p�omieni z kominka. Przetar�em sklejone rop� oczy i odsun��em z twarzy kosmyk w�os�w. By� wilgotny. Spoci�em si� we �nie.
- Witaj - uda�o mi si� powiedzie�. - Nie spodziewa�em si� ciebie tutaj. - W ustach mia�em sucho, j�zyk sztywny i odr�twia�y. Przypomnia�em sobie, �e by�em chory, lecz szczeg�y pozosta�y okryte mg�� zapomnienia.
- Gdzie� mia�bym by�? - Obrzuci� mnie bolesnym spojrzeniem. - Z ka�d� godzin� snu zdajesz si�, panie m�j, mniej wypocz�ty. Po�� si�, pozw�l, �e poprawi� po�ciel.
Chcia� si� zaj�� moimi poduszkami, ale odprawi�em go gestem d�oni. Co� by�o nie tak. B�azen nigdy nie odzywa� si� do mnie w ten spos�b. Cho� byli�my przyjaci�mi, zawsze kierowa� do mnie s�owa uszczypliwe, a przy tym pe�ne podsk�rnej goryczy, jak nadpsuty owoc. Jego nag�a uprzejmo�� musia�a by� wyrazem lito�ci, a tego nie chcia�em.
Przesun��em wzrokiem po w�asnej haftowanej koszuli nocnej, po bogatych kapach na �o�u. Co� mnie zastanowi�o. By�em zm�czony i s�aby, nie mia�em si�y na g�os wyrazi� zdziwienia.
- Co tu robisz? - spyta�em wreszcie kar�a. Westchn�� g��boko.
- Dbam o ciebie, panie. Czuwam przy tobie, gdy �pisz. Wiem, uwa�asz to za �mieszne, lecz w ko�cu jestem przecie� b�aznem. Musz� by� �mieszny. Pytasz mnie o to za ka�dym razem, kiedy si� przebudzisz. Pozw�l wi�c, �e zaproponuj� ci co� m�drzejszego. B�agam ci�, zechciej, panie m�j, kaza� pos�a� po innego medyka.
Opar�em si� o poduszki. By�y wilgotne od potu i wydziela�y kwa�n� wo�. M�g�bym poprosi� b�azna, by je zmieni�, i on by mnie pos�ucha�. Nie chcia�em prosi�. �cisn��em brzeg przykrycia powykr�canymi palcami.
- Po co tu przyszed�e�? - zapyta�em hardo. Uj�� moj� d�o� w obie r�ce i poklepa� j� lekko.
- Panie m�j, martwi mnie ten nag�y przejaw s�abo�ci. Moim zdaniem nic ci si� nie polepsza mimo stara� tego uzdrowiciela od siedmiu bole�ci. Obawiam si�, �e ma znacznie mniejsz� wiedz� medyczn� ni� w�asn� opini� o niej.
- M�wisz o Brusie? - zapyta�em z niedowierzaniem.
- Brus... Gdyby on by� tutaj, panie m�j... Mo�e jest tylko koniuszym, ale z pewno�ci� lepszym medykiem ni� Osi�ek, kt�ry ci� karmi lekami i zadaje na poty.
- Osi�ek? Brusa tu nie ma?
- Nie, kr�lu m�j, panie. - B�aznowi wyd�u�y�a si� mina. - Jak wiesz, zosta� w g�rach.
- Kr�lu panie! - powt�rzy�em i spr�bowa�em si� roze�mia�. - C� za kpina!
- Nigdy bym nie �mia� kpi�, wasza kr�lewska mo�� - rzek� cicho i smutno. - Nigdy.
Troska w jego g�osie wprawi�a mnie w zak�opotanie. Nie zna�em takiego b�azna. Zazwyczaj usta pe�ne mia� zagadek i kalambur�w, szczwanych przytyk�w i uszczypliwych uwag. Niespodziewanie poczu�em si� s�aby jak stara, rozci�gni�ta i postrz�piona lina. Spr�bowa�em ogarn�� sytuacj�.
- Wi�c jestem w Koziej Twierdzy? Wolno pokiwa� g�ow�.
- Rzecz jasna, panie m�j. - Zmartwiony �ci�gn�� usta. Milcza�em, badaj�c ca�� g��bi� zdrady. Przedziwnym sposobem wr�ci�em do Koziej Twierdzy. Wbrew w�asnej woli. Brus nawet nie uzna� za stosowne dotrzyma� mi towarzystwa.
- Pozw�l, panie, �e podam ci co� do jedzenia - odezwa� si� trefni�. - Odzyskasz si�y. - Wsta�. - Przynios�em posi�ek ju� dawno. Postawi�em w cieple przy ogniu.
Kucn�� obok wielkiego kominka i przysun�� do siebie spor� waz�. Gdy podni�s� wieko, dosi�g�a mnie wo� wo�owego roso�u. Na�o�y� jedzenie do misy. Od miesi�cy nie jad�em wo�owiny. W g�rach spo�ywano dziczyzn�, baranin� i mi�so kozie. Powiod�em wzrokiem po komnacie. Ci�kie gobeliny, masywne drewniane krzes�a. Ogromny kominek, bogato zdobiony zag��wek �o�a. Zna�em to miejsce. To by�a kr�lewska sypialnia w Koziej Twierdzy. Dlaczego znajdowa�em si� w �o�u monarchy? Chcia�em zapyta� o to kar�a, lecz kto inny przem�wi� moimi ustami.
- Zbyt wiele jest mi wiadome, b�a�nie. Nie potrafi� si� ju� obroni� przed nap�ywem wiedzy. Czasem kto inny ma we w�adaniu moj� wol� i popycha m�j umys� na �cie�ki, kt�rymi lepiej nie pod��a�. Nie potrafi� si� obroni�. Zalewaj� mnie te wie�ci jak przyp�yw. - Zaczerpn��em g��boko powietrza, ale nie mog�em odepchn�� natr�tnych majak�w. A jeszcze poczu�em dojmuj�cy ch��d, jak gdybym si� zanurzy� w wartki nurt zimnej wody. - Przyp�yw - szepn��em. - Niesie ze sob� okr�ty... Okr�ty o szkar�atnych kad�ubach.
Przestraszony b�azen patrzy� na mnie szeroko otwartymi oczyma.
- Wasza wysoko��! O tej porze roku? Musisz si� myli�! Przecie� jest zima!
Oddycha�em z trudem.
- Przysz�a zbyt p�no. Posk�pi�a nam b�ogos�awie�stwa sztorm�w. Patrz. Patrz tam, na wod�. Widzisz? Przybywaj�. Zbli�aj� si� we mgle.
Unios�em r�k�. Karze� spiesznie stan�� przy mym boku. Wiedzia�em, �e nie m�g� nic dostrzec. Mimo to lojalnie, cho� niech�tnie po�o�y� d�o� na moim chudym ramieniu i patrzy�, gdzie wskazywa�em, jakby m�g� obr�ci� wniwecz mury i przestrze� dziel�ce go od mojej wizji. Zazdro�ci�em b�aznowi �lepoty. Chwyci�em jego w�sk� d�o� o d�ugich palcach. Zobaczy�em w�asn� wychud�� r�k�, kr�lewski sygnet na ko�cistym palcu tu� za spuchni�tym stawem. Po chwili, kierowany wewn�trznym przymusem, spojrza�em w g�r� i widzenie zabra�o mnie w dal.
Oto cicha przysta�. Wyprostowa�em si�, teraz widzia�em lepiej. Ciemna osada przypomina�a szachownic�. W zag��bieniach le�a�a lekka mgie�ka; nad zatok� zaczyna� g�stnie� mleczny tuman.
�Pogoda si� zmieni� - pomy�la�em.
Co� poruszy�o si� w powietrzu, co�, co mnie zmrozi�o, sch�odzi�o pot na sk�rze, a� zadr�a�em. Pomimo mg�y i ciemno�ci nocy widzia�em wszystko jak na d�oni.
�To dar Mocy� - powiedzia�em sobie w my�lach, a potem si� zdumia�em. Przecie� nie mia�em talentu do korzystania z Mocy, nie potrafi�em ni� kierowa�, nie mog�em jej u�ywa�.
Dwa statki wy�oni�y si� z mg�y i wp�yn�y do pogr��onej we �nie przystani. Zapomnia�em, co mog�, a czego nie. Kszta�tem radowa�y oczy - wdzi�czne, smuk�e cuda, a cho� w �wietle ksi�yca by�y czarne, wiedzia�em, �e kad�uby ich l�ni� czerwieni�. Szkar�atne okr�ty z Wysp Zewn�trznych. Wesz�y mi�dzy falochrony g�adko, jak ostry n� rze�nicki wchodzi w �wi�ski brzuch. Wios�a porusza�y si� doskonale r�wnym rytmem, dulki wyg�uszono szmatami. Statki sun�y obok dok�w �mia�o, jakby na nich przybywali zwykli uczciwi kupcy. Z pierwszego lekko zeskoczy� marynarz. Przywi�za� lin� do drewnianego pacho�ka. Wio�larz odpycha� burt� od nadbrze�a, dop�ki cuma na rufie nie zosta�a zawi�zana r�wnie sprawnie. Wszystko tak spokojnie, tak pewnie. Drugi statek poszed� za przyk�adem pierwszego. Przera�aj�cy naje�d�cy ze szkar�atnych okr�t�w przybyli do osady zuchwale jak mewy, zakotwiczyli w porcie swoich ofiar.
�adna stra� nie wszcz�a alarmu. Nikt nie zad�� w r�g, nie rzuci� pochodni na stos �ywicznych szczap, by wznieci� sygnalny ogie�. Poszuka�em wartownik�w i natychmiast znalaz�em. Z g�owami opuszczonymi na piersi drzemali na posterunkach. Ich ciep�e kurty, utkane z dobrej we�ny, zmieni�y kolor szary na czerwony, nasi�kaj�c krwi� z podci�tych garde�. Mordercy przyszli l�dem, znali miejsce ka�dego posterunku. Nikt nie ostrze�e �pi�cych ludzi.
Wartownik�w nie by�o wielu. Bo i niewiele skarb�w mia�a ta osada - ledwie tyle, by j� zaznaczy� kropk� na mapie. Mieszka�cy liczyli, i� skromno�� stanu posiadania ochroni ich przed napa�ci�. Mieli dobr� we�n� i prz�dli cienk� prz�dz�, to prawda. Od�awiali i w�dzili �ososie p�yn�ce w g�r� rzeki. Hodowali jab�uszka - ma�e, lecz s�odkie - i robili z nich smaczne wino. Na zach�d od osady rozci�ga�a si� piaszczysta pla�a. Ot i wszystkie bogactwa Wodnej Osady. Nic wielkiego, lecz �ycie mia�o swoj� warto�� dla ludzi, kt�rzy tu mieszkali. Jaki by� sens przybywa� do nich z ogniem i mieczem? Kto przy zdrowych zmys�ach uzna�by, �e beczu�ka jab�ecznika albo w�dzony �oso� warte s� zachodu naje�d�c�w?
Ale gro�ne szkar�atne okr�ty przyby�y. I nie pojawi�y si� tutaj po bogactwa czy skarby. Nie szuka�y ani p�odnego byd�a, ani kobiet na �ony, ani m�odych ch�opc�w, by uczyni� z nich niewolnik�w na swoje galery. We�niste owce b�d� okaleczane i zarzynane, w�dzony �oso� zostanie zmia�d�ony butami, run� spichlerze, sp�on� zapasy win. Naje�d�cy wezm� zak�adnik�w, o tak, lecz tylko by ich zarazi� ku�nic�. Ta przedziwna magia pozbawi ofiary wszelkich cech ludzkich, odbierze im wszystkie uczucia. Rozb�jnicy nie zatrzymaj� zak�adnik�w - porzuc� nieszcz�snych, by zadawali cierpienia swoim niegdy� ukochanym krewnym. Biedne ofiary zwr�c� si� przeciwko najbli�szym i b�d� pustoszy� rodzinn� ziemi� r�wnie bezlito�nie jak wilcza wataha. To by�o najokrutniejsze dzie�o Zawyspiarzy. Z rozpacz� patrzy�em na sceny rozgrywaj�ce si� przed moimi oczyma. Widywa�em ju� wcze�niej skutki podobnych napa�ci.
Fala �mierci zagarn�a osad�. Bandyci z Wysp Zewn�trznych zeskoczyli ze statk�w i rozbiegli si� po mie�cie, znikali w�r�d mroku ulic, podst�pni niczym �miertelna trucizna domieszana do wina. Kilku zosta�o w przystani; mieli przeszuka� inne statki przycumowane do nadbrze�a. Opr�cz cz�en sta�y tam dwie �odzie rybackie i jeden statek handlowy. Wszystkie za�ogi spotka�a szybka �mier�. Ich walka o �ycie by�a r�wnie patetyczna jak trzepot i lament drobiu, kiedy do kurnika dostaje si� �asica. Wo�ali ku mnie g�osami ociekaj�cymi krwi�. G�sta mg�a chciwie �yka�a ich krzyki. W sinym tumanie �mier� �eglarza znaczy�a niewiele wi�cej ni� zawodzenie morskiego ptaka. Potem �odzie zosta�y podpalone; nikogo nie obchodzi�a ich warto��. Naje�d�cy nie brali �up�w. Czasem gar�� monet, kt�re nawin�y si� pod r�k�, naszyjnik z cia�a zniewolonej i zamordowanej kobiety - niewiele wi�cej.
Nie mog�em zrobi� nic, jedynie patrze�. Zakas�a�em ci�ko, uda�o mi si� pochwyci� haust powietrza.
- Gdybym tylko potrafi� ich zrozumie� - wykrztusi�em. - Gdybym tylko wiedzia�, czego chc�. Ich czyny ur�gaj� rozs�dkowi. Jak mamy walczy� z wrogiem, kt�ry nie wyjawia przyczyn wojny? Gdybym tylko m�g� ich zrozumie�...
B�azen w zamy�leniu wyd�� blade wargi.
- S�u�� szale�stwu, kt�re im przewodzi. Zrozumie� ich mo�e jedynie ten, kto tak�e da si� op�ta�. Ja nie �yczy�bym sobie ich rozumie�. Samo zrozumienie ich nie zatrzyma.
- To prawda.
Nie chcia�em patrze� na osad�. Ogl�da�em podobny koszmar zbyt cz�sto. Jednak tylko cz�owiek bez serca m�g�by si� odwr�ci� od tych wydarze� jak od miernego przedstawienia teatru marionetek. Mog�em przynajmniej by� �wiadkiem �mierci mojego ludu, skoro nie mog�em zrobi� dla niego nic wi�cej. By