3748
Szczegóły |
Tytuł |
3748 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3748 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3748 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3748 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jaros�aw Iwaszkiewicz
OPOWIADANIE SZWAJCARSKIE
Dziwi si� pan, �e usiad�em plecami do tego widoku? Jest
to najpi�kniejszy widok na Jezioro Lema�skie, jaki istnieje,
znik�d nie ma tak obszernej panoramy, od samego Ville-
neuve a� do Genewy � wprawdzie dzisiaj Genewy nie wi-
da�, ale to tylko z powodu jesiennej mgie�ki, kt�ra oznacza
d�ugotrwa�� pogod� � ale naprawd� mam czasem dosy�
tych pi�kno�ci. Patrz� na� � a raczej patrzy�em przez tyle
lat, i w dzie�, i w nocy, i o wszystkich porach roku, a�
wreszcie przesta�em widzie� jego pi�kno, a zauwa�y�em
wszystkie s�odkawe kolory, kt�rych nie powstydzi�by si�
Anzelm Feuerbach czy B�cklin, a kt�rych wstydzi�by si�
Hodler... Bo ja Hodlera uwa�am za bardzo dobrego mala-
rza, zw�aszcza jak na Szwajcara. Odwracam si� wi�c ty�em
do tego widoku, kt�ry pan, panie Stanis�awie, przed chwil�
podziwia� w takich poetyckich s�owach. Ja wiem, wy si�
zawsze zachwycacie tymi widokami, i to zawsze w taki
poetycki spos�b. Je�eli wyci�gn� teraz praw� r�k�, to
wska�� miejsce, gdzie powsta�a przepi�kna wasza elegia:
�Pomi�dzy nami lata blady go��b smutku...", czy jak tam,
a je�eli wyci�gn� lew�, to wska�� miejsce, gdzie napisano te
niezapomniane i dla was tak�e wa�ne s�owa: �Pola�y si� �zy
me czyste, rz�siste." Dziwi si� pan, �e jeszcze pami�tam
te wyrazy i �e je wymawiam, jak potrafi�, po polsku?
Zamkni�ta w nich jest dla mnie niezapomniana muzyka,
zadziwiaj�cy ton waszego j�zyka. Nie nale�� do cudzoziem-
411
c�w, kt�rzy narzekaj� na brzydkie brzmienia polszczyzny,
przeciwnie, zawsze znajduj� w polskich wyrazach jakie�
tony, kt�re przypominaj� mi... Co mi przypominaj�, to
oczywi�cie mniejsza o to. Pan przecie pami�ta moje od-
wiedziny w Polsce. Przyczyni�y si� one do tego tak�e, �e
siedz� teraz plecami do tych wspania�ych G�r Sabaudzkich,
z prawdziw� rado�ci� spogl�dam na oblicze pa�skie, jak
i na oblicze mojej �ony, kt�ra z przedziwn� cierpliwo�ci� od
tylu lat wys�uchuje wszystkich moich dywagacji.
Widzi pan, ja zawsze pozosta�em wierny moim polskim
przyja�niom i dlatego tak si� ucieszy�em z pa�skich od-
wiedzin. Ja zupe�nie zapomnia�em, a przynajmniej staram
si� zapomnie�, �e z Polski wr�ci�em z tak zwanym �strzas-
kanym sercem". Kiedy cz�owiek jest m�ody, to mu si� �ni�
jakie� takie dziwne przywidzenia, zdaje mu si�, �e b�dzie
poet� czy muzykiem, �e b�dzie pisa� zadziwiaj�ce ksi��ki �
a mi�dzy innymi tak�e i to, �e b�dzie prze�ywa� jakie�
nies�ychane zdarzenia mi�osne. Dopiero kiedy dochodzi do
czterdziestki i widzi, �e nic z tego, �e nie napisa� �adnej
dobrej ksi��ki, �e nie skomponowa� dw�ch takt�w, co
tam skomponowa�! � nie zagra dw�ch takt�w etiudy
Chopina tak, jak to nale�y uczyni� � to ma jakie� takie
g�upie przekonanie, pan wie, jak to bywa w rosyjskich
powie�ciach czy dramatach. Zw�aszcza u Czechowa, kt�ry
jest tak bardzo teraz w modzie � uczucie zmarnowanego
�ycia. Czy pan kiedy miewa� takie uczucie? Nie? My z moj�
�on� miewamy je bardzo cz�sto, a jeszcze cz�ciej miewali�-
my je dawniej, kiedy jeszcze mogli�my co� z tym �yciem
uczyni�. Bo pan wie, moja �ona jest c�rk� rosyjskiego
genera�a, genera� by� lewicowych przekona� i przysta� do
rewolucji, ale mimo to rozstrzelano go. Chyba nie bez
przyczyny � bo jak�e to, genera� carskiej armii i �eby by�
rewolucjonist�? Podobno byli tacy, ale ojciec mojej �ony nie
wzbudzi� zaufania swoimi przekonaniami. I moja �ona
musia�a ucieka� � na szcz�cie znalaz�a si� w Szwajcarii.
412
Co, kochana? Nudzi ci� ten kraj? Oczywi�cie, mnie tak�e
nudzi. A ja przecie jestem obywatelem Szwajcarii � c�
dopiero ty, c�rka rosyjskiego genera�a, przyzwyczajona do
innych ludzi. Bo przyzna pan chyba, �e ludzie w Rosji s�
nadzwyczajni. Mo�na t�skni� do nich i �ona moja t�skni!...
Do koni? No w�a�nie, i do koni. Tr�jki i czw�rki zaprz�one
do powoz�w, a tutaj auta liczone w tysi�ce przemykaj� si�
szosami. Ale tutaj nie s�ycha� ich klakson�w. Jedn� z naj-
wa�niejszych przyczyn, dla kt�rej zamieszkali�my w tym
sza�asie, jest to, �e nie dolatuj� tutaj wo�ania klakson�w; do
szosy g��wnej jest dosy� daleko � a ta nasza boczna szosa
nie jest tak ruchliwa, �eby trzeba by�o na niej tr�bi�. Nie
uwa�a pan naszego domu za sza�as? Oczywi�cie, jest to
wcale solidny, zbudowany z mocnych kamieni dom, a mimo
wszystko by� to kiedy� sza�as pasterski. Mieszkiwali tutaj
przed dwustu laty pasterze wypasaj�cy owce ponad Vey-
toux, a mo�e jeszcze i w czasach, kiedy ten wasz szalony
Julek... Sk�d pan to wie? Sk�d ja to wiem: by� mo�e, �e dla
krainy, gdzie si� prze�ywa�o pewne uczucia, ma si� tak
daleko id�cy sentyment, �e si� nawet poznaje jego zwario-
wan� literatur�. Ale nie m�wmy o mojej �onie, ona, jako
prawdziwa Rosjanka, nie czyta�a nigdy S�owackiego, a na
Mickiewicza spogl�da oczyma Puszkina, to znaczy, bez
zbytecznej serdeczno�ci. Tak jak zawsze prawdziwy przy-
jaciel patrzy na prawdziwego przyjaciela. Nie, nie, ja nie
�artuj� � i ma racj� moja �ona, kiedy mnie przywo�uje do
porz�dku, zaczynam m�wi� tak, jak dawniej m�wi�em,
kiedy jeszcze tak my�la�em. Dzisiaj my�l� inaczej... Mo�e
nie ca�kiem inaczej, ale troch� inaczej. Przynajmniej tak mi
si� wydaje. Wydaje si� nam, i mnie, i mojej �onie, �e w �yciu
naszym nast�pi� prze�om.
Niech pan mi powie, ale tak szczerze, czy pan wierzy
w prze�omy w �yciach ludzkich? Jak ja to rozumiem? No, �e
pewnego dnia cz�owiek wyrzuca z g�owy wszystkie te my�li
i uczucia, kt�re tam hodowa� dotychczas, i wpuszcza
413
zupe�nie inne. Tak jakby ci pasterze, kt�rzy tu niegdy�
mieszkali, wpu�cili do tego sza�asu zupe�nie inne zwierz�ta,
wygnawszy uprzednio dawniej pieczo�owicie piel�gnowane
owce. Na miejsce owiec wpu�cili, na przyk�ad, hipopotamy
albo nie, to jest zbyt brzydkie zwierz�, wpu�cili tapiry...
�mieje si� pan? Moja Liii, i ty si� �miejesz? A przecie�
doskonale wiesz, co ja chcia�em przez to powiedzie�! No,
wi�c jak? Czy wierzy pan w takie gwa�towne, a mo�e nawet
nie gwa�towne, lecz stopniowe, ale radykalne prze�omy? Nie
wie pan? Nigdy pan nic podobnego nie prze�ywa�... To
bardzo dobrze, to bardzo szcz�liwie dla pana. A my�my
taki. prze�om prze�yli. Tak, ale aby pan zrozumia�, jak to
by�o, trzeba panu opowiedzie� ca�� nasz� histori�, histori�
ca�ego naszego ma��e�stwa.
Masz racj�, mo�e nawet nie ca�ego, chodzi tylko o pewne
jego szczeg�y, pewne epizody, kt�re kaza�y nam si� tutaj
osiedli�, zbudowa� ten sk�adzik, obok kamiennego sza�asu,
i w og�le zacz�� �y� �innym �yciem".
Je�eli mam by� �cis�y i opowiada� panu wszystko po
porz�dku, a w�a�nie mam ten zamiar z powod�w, kt�re
panu stan� si� jasne dopiero pod koniec tego opowiadania,
to musz� zaznaczy�, �e w�a�ciwie w naszym �yciu, moim
i mojej �ony, by�y dwa prze�omy. Musimy je ponumerowa�
dla jasno�ci obrazu i sytuacji: prze�om numer pierwszy
i prze�om numer drugi. Ot� prze�om numer pierwszy
nast�pi� w moim �yciu w roku 1935, zaraz po powrocie
z Polski. Nie wypada mi opowiada� panu jako Polakowi ani
te� mojej �onie jako mojej �onie, dlaczego taki prze�om
nast�pi�. Nie by� to mo�e nawet prze�om, tylko takie wielkie
zniech�cenie. O ile mog� si� zorientowa� z biografii wielu
wielkich ludzi, wielu pisarzy, psycholog�w, a nawet zwy-
czajnych ludzi, moich znajomych czy przyjaci�, gdzie�
oko�o roku czterdziestego ich �ycia nast�puje takie znie-
ch�cenie. Nie chce si� walczy� z tym �wiatem i wszystko
wydaje si� z�e, niedobrze urz�dzone, a zarysowuj�cy si�
414
T
na horyzoncie brzask wschodz�cej �mierci rzuca ponure
�wiat�o na wszystkie nasze poczynania. Oczywi�cie, wi�k-
szo�� ludzi w tym momencie bierze swoje losy w r�ce,
nadrabia charakterem i nie daje si� owemu taedium vitae,
kt�re dla nich ostatecznie nie staje si� gro�nym zjawiskiem.
Ludzie si� na og� trzymaj�. Pan nawet nie wie, jak s�
silne ludzkie charaktery, jak ludzie nie daj� si� swoim
strachom i fobiom, jak walcz� o zachowanie swej r�wno-
wagi. Ja to troch� wiedzia�em, gdy studiowa�em medycyn�,
bo i troch� medycyny lizn��em. A potem socjologia tak�e mi
odkry�a wielkie horyzonty si� ludzkich charakter�w, przy-
wi�za�, opanowa�. Bo przecie gdyby nie ta si�a charakteru,
toby wszyscy si� ju� dawno powiesili albo gremialnie
wst�pili w fale Jeziora Genewskiego. Przy okazji, ciekawy
jestem wyliczenia, ilu ludzi by to jezioro mog�o przyj��
w swoje g��bie nie wyst�puj�c gwa�townie z brzeg�w?
No, jednym s�owem, ludzie jako� przechodz� te lata, t�
�smug� cienia", jak nazywa to pa�ski rodak, kt�ry tutaj,
w Genewie, umie�ci� akcj� jednej ze swych najnadzwyczaj-
niej szych powie�ci...
Ale inni prze�ywaj� t� smug� cienia bardziej g��boko,
bardziej przera�aj�co. Zw�aszcza je�eli doznali nie tylko
zawod�w, ale nawet upokorze�. Bo niech mi pan wierzy,
najtrudniej jest przezwyci�y� upokorzenia. One najsilniej-
sze �lady zostawiaj� w duszach ludzkich, one jak najbar-
dziej sprzyjaj� jaskrawo�ci najrozmaitszych �prze�om�w".
Zazdroszcz� mojej �onie: ona po prostu przestraszy�a si�
rewolucji rosyjskiej i trzeba przyzna� jej racj�, �e mia�a
powody do przestrachu. Kiedy jej ojca rozstrzelano, zabito
kilku kuzyn�w, kiedy jej siostra wysz�a za m�� za rewolu-
cyjnego marynarza, wszystko to, czym �y�a dotychczas na
spokojnej wsi, nabra�o innego charakteru. Z tym nie mog�a
si� ona pogodzi�, w tym nie mog�a ona �y�. Musia�a przej��
do innych form �ycia, do innych form pojmowania �ycia.
Przesz�o�� wyrzuci�a j� z siebie jak niepotrzebn� ingredien-
415
cj�. Nie by�o tutaj �adnego �prze�omu" w�a�ciwie m�wi�c.
By�a tylko zupe�na zmiana wszystkich okoliczno�ci �ycia,
by�o przera�enie potworno�ci� i nieoczekiwanymi skokami
losu. Przestraszy�a si� lwa, bo my�la�a dotychczas, �e to jest
zwyczajny domowy kotek.
I mo�e pan sobie wyobrazi� spotkanie tych dwojga ludzi?
Jak oni ucieszyli si� do siebie, jak im by�o dobrze razem, jak
s�odko prze�ywali oni wsp�lny strach przed �yciem i przed
wszystkim, co jest w nim takie nieoczekiwane i powiedzmy
to s�owo: takie okropne.
Nie chmurz si�. Liii, to tak wszystko wygl�da�o. Byli�my
zniech�ceni. I wie pan, co jeszcze sprzyja�o temu nastro-
jowi � to klimat naszej ojczyzny. Nie m�wi� tu o klimacie
w sensie temperatury, opad�w i wiatr�w... Nie, m�wi�
o klimacie moralnym, kt�ry mo�e zniech�ci� takich ludzi
jak my. Szwajcaria to pi�kny kraj, nie ma co do tego w�t-
pliwo�ci. Jest przy tym m�drym krajem, i jakim gospodar-
nym. Ale... Zawsze jest jakie� �ale", wsz�dzie jest to jakie�
�ale". A zw�aszcza dla nas, kt�rzy urodzili�my si� pod
innym klimatem � nie tylko moralnym, ale i pod innym
niebem, i pod innym s�o�cem. Dla Liii, na przyk�ad, jest
w tych najpi�kniejszych g�rach, do kt�rych odwr�ci�em si�
w tej chwili ty�em, w tych niebieskich, pan widzi, jakie one
s� niebieskie, szafirowe i im dalsze, tym bardziej szafirowe...
ot� Liii jest w tych g�rach ciasno. Urodzi�a si� na stepie na
po�udniu Rosji i c� dziwnego, �e tutaj inaczej oddycha?
M�j ojciec by� ba�tyckim baronem, a moja matka Szwajcar-
k�. Ja te� nie tutaj ujrza�em �wiat�o dzienne. Ale to
ostatecznie nic nie znaczy, chodzi tylko o to, �e jako� nie
bardzo pasujemy do tej naszej ojczyzny. Nudzimy si� w niej,
ot co! Niech wreszcie padnie to s�owo, tyle razy zreszt�
wymawiane przez cudzoziemc�w w naszym kraju: nuda. Na
czym polega ta nuda, na przesycie dobrobytem, na spokoju,
na tej wspanialej szwajcarskiej organizacji? Czy ja wiem?
Ale nuda. To jest najw�a�ciwsze s�owo, kt�re dzia�a�o na
416
nas, co do kt�rego porozumieli�my si� natychmiast i od
kt�rego chcieli�my uciec. Mo�e nawet nie od nudy chcieli�-
my uciec, ale od nas samych, rozumie pan to rozczarowanie
�wiatem: kiedy �wiat staje si� jak gdyby przejrzysty a niedo-
st�pny, jaki� jakby opowiadany tylko w bajce, a nie rzeczy-
wisty, jaki� jakby �niony w koszmarnym �nie, w przywidze-
niu sennym, kt�re nie jest ani pi�kne, ani dostatecznie
dramatyczne.
I ostatecznie wszystko jest jedno, czy jej rodzina zosta�a
wystrzelana podczas wielkiej rewolucji, czy to, �e moja
wymar�a na chorob� cywilizacji: na raka. Byli�my sami
i strasznie do �wiata zniech�ceni. A ju� najbardziej do ludzi.
Do najzwyczajniejszych, do codziennych ludzi. Do tych,
kt�rych spotykali�my w biurze, w pensjonacie, w redakcji,
w konserwatorium, na ulicy, w Genewie, w Lozannie,
w Zurychu... Ach, panie, jak mi si� wydawali ci ludzie
niezno�ni, obrzydliwi, a przede wszystkim strasznie, ale to
okropnie g�upi. Dlaczego g�upi? Bo o co� im chodzi�o, do
czego� d��yli, czym� si� przejmowali i dzia�ali tak, jak
gdyby mieli �y� nie te sze��dziesi�t czy pi��dziesi�t lat, ale
jak gdyby mieli �y� wiecznie. Znie�� nie mog�em tego ich
zuchwalstwa, z kt�rym projektowali to, co zrobi� za ty-
dzie�, za miesi�c, za dwa miesi�ce czy za dziesi�� lat. Nie,
nie, nawet mo�e nie ta pewno�� �ycia i trwania, ale to
pragnienie przed�u�ania swojej dzia�alno�ci jak najdalej, jak
najd�u�ej, jak najbardziej zwyczajnie, byle tylko m�wi�o si�,
�e byli. I po co byli? Po jakiego licha pracowali, zbierali
pieni�dze, budowali, zak�adali linie kolejowe i wyci�gi na
wszystkie szczyty tych nieszcz�snych Alp?
Na szcz�cie nasi przodkowie tak�e zajmowali si� sk�ada-
niem pieni�dzy i budowaniem kolei, bardzo rentownych
kolei, jak wszystkie koleje szwajcarskie, i dzi�ki temu
mogli�my z ca�� swobod� wzgardzi� tym �wiatem, jaki si�
nam nie podoba�, i odwr�ci� si� do niego jak pies siedz�cy
przed bud�, odwr�ci� si� do �wiata ogonem.
27 Opowiadania
417
Rozumie pan? Zostali�my pustelnikami. Kupili�my t�
posiad�o��. By�a to chata pasterza, kt�ry tu kiedy� wypasa�
swoje owce, ju� panu m�wi�em. Chcia�em dobudowa� tutaj
jeszcze par� pokoi i st�d pochodzi �w stos kamieni, z�o�ony
u wej�cia do posiad�o�ci, ale nie zbudowa�em. Odechcia�o
mi si�, nie by�o mi potrzeba wi�cej pomieszcze� ni� to, co
mamy. Tylko zbudowa�em ten ma�y sk�adzik na drzewo,
zaraz za domem, niech si� pan obejrzy, zobaczy pan
czerwon� dach�wk� jego pokrycia. Dolatuje stamt�d od-
g�os r�banego drzewa. Co m�wisz, Liii? Nie dolatuje? Nie
ma tam nikogo? A prawda, nie ma nikogo, ale mnie si�
zdawa�o, �e kto� tam r�bie drzewo... cz�sto miewam to
z�udzenie, kt�re mo�e nie jest z�udzeniem. Mo�e si� tak
zdarzy� i na pewno ju� si� tak zdarza�o, �e ja s�ysza�em
prawdziwy odg�os r�bania drew, a Liii go nie s�ysza�a.
Prawda? Nieprawda? To nie b�d� si� spiera�...
Ot�, kochany nasz go�ciu z dalekiej ukrytej we mg�ach
i niedost�pnej dla nas krainy, zamieszkali�my tutaj. Jest to
miejsce s�ynne w ca�ym �wiecie, tury�ci specjalnie przy-
chodz� do nas, aby spojrze� na jezioro z taras�w naszej
winnicy, ale ja ich tutaj do nas nie puszcza�em. I teraz
jeszcze nie puszczam, je�eli jeste�my w naszym domku,
chocia� coraz rzadziej tutaj przyje�d�amy. Ot� zamiesz-
kali�my tutaj na dwa lata przed wojn�. Mo�e i to nas troch�
do tego zmusi�o, �e nie chcieli�my nic wiedzie� o morder-
czych, haniebnych, przera�aj�cych przygotowaniach do tej
rzezi, jaka potem nast�pi�a. Nie chcieli�my widzie� wiel-
kiego narodu, jak podda� si� sugestiom gar�ci szarlatan�w
i jak ta szarlataneria poma�u przemienia�a si� w zbrodni�.
Odwracali�my si� od tego, ku czemu sz�a ludzko��, i nie
widzieli�my innego sposobu zareagowania na to, jak to
zamieszkanie tutaj. Nie mieli�my tutaj ani telefonu, ani
radia, a do poczty jest, jak na stosunki szwajcarskie, bardzo
daleko, i nie mieli�my samochodu. Po sprawunki schodzi-
�em dwa razy na tydzie�, ja sam, do tego miasteczka, co le�y
418
troch� ni�ej i troch� mniej obszerny ma widok � gotowa-
�em ja tak�e, a niewiele nam by�o potrzeba, nauczyli�my si�
obchodzi� byle czym, odrobin� jarzyn, chleba, owoc�w...
Jednym s�owem �yli�my jak najskromniej. Niech pan si�
zreszt� nie obawia o nasz� dzisiejsz� kolacj�, teraz to si� ju�
poniek�d zmieni�o � a jeszcze w dodatku, kiedy mamy
takiego rzadkiego go�cia, kt�ry nam tyle opowiada� i kt�re-
mu chcieli�my tyle opowiedzie�.
W�a�ciwie chcemy panu opowiedzie� jedn� tylko histori�,
histori� pa�skiego rodaka. Ale to jest zarazem nasza his-
toria i bardzo ciekawa historia... Kiedy�my tutaj siedzieli
przez dwa lata przed wojn�, to�my sobie, nic nie maj�c
lepszego do roboty � rozmy�lali troch�. Bo ostatecznie jak
d�ugo mo�na czyta� g�o�no Szekspira albo gra� Chopina?
Mo�na bardzo d�ugo � ale wreszcie nadchodzi koniec, ma
si� tego dosy�, chcia�oby si� czego innego. No wi�c si� czyta
g�o�no Agat� Christie i nastawia p�yty z Edith Piaff... a�
kiedy i to obrzydnie, to si� czyta Heinego i s�ucha, jak
Elisabeth Schwarzkopf �piewa Schuberta i Schumanna.
I potem znowu wszystko od pocz�tku. Ale ostatecznie
cz�owiek si� nas�ucha� tych pi�knych rzeczy, do syta napat-
rzy� na ten nieprawdopodobny pejza� i ju� wiedzia�, jak
wygl�da droga na Simplon i dolina Rodanu o ka�dej porze
dnia i nocy, o ka�dej porze roku, co prawda nigdy one nie
wygl�daj� jednakowo, zawsze inaczej, ale ju� mniej wi�cej
cz�owiek wiedzia�, jak wygl�daj�, napracowa� si� w winnicy,
nazbiera� czarnych czere�ni na kirsch, pokr�ci� si� po
piwnicy, nar�ba� drew... przyznam si� panu, �e najmniej
lubi�em to zaj�cie, kt�re niekt�rzy tak bardzo chwal� �
r�banie drew... no i nasapa� si� cz�owiek, a potem przyszed�
okres bezsenno�ci i nocnych rozmy�la�. Jak pan wie z w�as-
nego do�wiadczenia, takie nocne rozmy�lania nigdy do
niczego nie doprowadzi�y. Wobec tego zacz�y si� wspo-
mnienia... I nie najmniejszy udzia� w tych wspomnieniach
mia�a pa�ska ojczyzna...
27*
419
No, tak si� jako� z�o�y�o. Nie b�dziemy wi�cej o tym
m�wi�.
Ale my�lami zawsze wraca�em do pewnego dworu nieda-
leko Opatowa, wspania�ego starego dworu, kt�ry, jak mi
pan to dzisiaj powiedzia�, nie istnieje ju� od dziesi�ciu lat...
I chcia�em jako� utrzyma� kontakt z pa�sk� ojczyzn�, ale
poniewa� z nikim w�wczas nie utrzymywa�em kontaktu,
wi�c nie bardzo mi si� to udawa�o. Utrzymywa�em tylko
kontakt z jednym cz�owiekiem, z doktorem L. z Genewy.
Je�eli czasami, raz na trzy miesi�ce, zdarza�o mi si� jecha�
do tego miasta � a musia�em odwiedza� je z tego wzgl�du,
�e tam mieli�my swojego bankiera i te r�ne po��czone
z pieni�dzmi afery i trudno�ci � ile razy bywa�em w Gene-
wie, zawsze zachodzi�em do niego, do jego cichego miesz-
kania na pierwszym pi�trze naprzeciwko spokojnego gma-
chu uniwersytetu. Staruszek mnie zawsze wita� rozpromie-
niony i opowiada� zaraz o listach, kt�re otrzymywa� od
swoich si�str zamieszka�ych w Polsce. Siedzia�em u niego
godzink� lub trzy kwadranse, cz�stowa� mnie herbat� i wia-
domo�ciami (ostatnio nie bywa�y one dobre) i �egna� mnie
serdecznie, odbieraj�c obietnic�, �e odwiedz� go koniecznie
w nast�pnym miesi�cu. Ale zazwyczaj up�ywa�o znacznie
wi�cej czasu, zanim si� znowu zjawi�em pomi�dzy jego
staro�wieckimi gierydonami i fotelami.
To by� jedyny m�j kontakt ze �wiatem. Nie mia�em wi�cej
znajomo�ci, a z rodziny mia�em tylko dalekiego kuzyna,
kt�ry by� intendentem sanatorium w Leysin.
No, i wie pan, �e�my si� o wojnie dowiedzieli w trzy dni
po jej wybuchu! Zaszed�em po sprawunki trzeciego wrze�-
nia i sklepikarz mi powiedzia�: �adnie si� urz�dzi�a ta pa�ska
Polska! Na razie nie rozumia�em, o co mu chodzi, a potem
zrozumia�em i przyznam si�, �e nie rozpytywa�em wi�cej.
Wcale nie chodzi�o mi o szczeg�y, wiedzia�em, �e to, co si�
sta�o, jest straszne, i nie chcia�em o tym my�le�. Powiedzia-
�em te� do �ony: Liii, nie m�wmy o tej sprawie, to jest zbyt
420
okrutne. No, i starali�my si� nie m�wi�. To nie by�o takie
�atwe. W miasteczku hucza�o z pocz�tku. Ale potem, gdy
zacz�y si� silne mrozy tamtorocznej zimy, przestali m�wi�
na ten temat, m�wili o ch�odach, �niegach i zamarz�ych
ludziach.
Do Polski by�o daleko, pr�dko si� o niej zapomnia�o.
To znaczy oczywi�cie zapomnieli o niej moi rodacy, kt�rzy
mieli teraz na g�owie wa�niejsze, to znaczy bli�sze k�o-
poty � ja nie zapomnia�em. Kocha�em bardzo wasz kraj
i zawsze w nocnych wizjach przychodzi�y do mnie obrazy
popalonych wsi i miast. A tak�e bardzo niepokoi� mnie los
wszystkich i niekt�rych moich polskich znajomych � ale to
by�o w czasie rozmy�la� nocnych. W dzie� dotrzymywali�-
my sobie s�owa danego z moj� �on� � nigdy nie roz-
mawiali�my o wojnie. Wiedzieli�my, �e nie mo�emy nic
pom�c w tej sprawie � a takie strz�pienie sobie j�zyk�w
i psucie humoru rozpami�tywaniem strasznych perypetii tej
kl�ski nie na wiele si� przecie przyda�o.
Inna by�a sprawa, kiedy ta wojna przenios�a si�
w nasze najbli�sze s�siedztwo, kiedy zacz�a strzela�
pociskami i krwawymi �unami si� pali� tam za tym szczy-
tem, od kt�rego odwr�ci�em si� teraz. Niedaleko to od
nas przecie, w naszym najbli�szym s�siedztwie, widzie-
li�my prawie owe samoloty lec�ce z Niemiec do Francji,
s�yszeli�my prawie strza�y armatnie dochodz�ce zza tych
g�r... m�wi� prawie, gdy� s�yszeli�my je i widzie-
li�my w naszej wyobra�ni, ale dreszcz nas przejmowa� na
sam� my�l o wojnie. Moi krajanie z miasteczka na dole
bardzo si� niepokoili, �atwo przecie wojna mog�a si� prze-
nie�� i do nas i zanieczy�ci� swoim smrodem nasze wspa-
nia�e i czyste od tylu wiek�w powietrze. Teraz i tam
na dole, gdzie chodzi�em po bu�ki, zacz�to rozmawia�
o wojnie i coraz gorzej by�o z zaopatrywaniem si� w te
bu�ki... No, nigdy ich nie zabrak�o, ale pan wie, jak to
w czasie wojny...
421
Ale my�my w dalszym ci�gu z moj� ma��onk� dotrzymy-
wali przyrzeczenia. Nie rozmawiali�my z sob� o wojnie.
Wiedzieli�my dobrze, �e nie ruszymy si� z naszego szaletu,
cokolwiek by si� sta�o, i obiecywali�my sobie wytrwanie.
Obiecywali�my na milcz�co, oczywi�cie. Nigdy nie pad�y
jakie� takie s�owa jak: Trzymaj si�! Nie l�kaj si�! Francja
jeszcze poka�e, co znaczy jej pot�ga, itd.
Zreszt� co do tego ostatniego, to w bardzo pr�dkim
czasie przekonali�my si�, �e nie mo�na liczy� na wspania�e
niegdy� wojsko naszej wielkiej i umi�owanej s�siadki, �e nie
ma co liczy� na jej heroizm czy na jej moralno��. Pan wie
dobrze, czym by� dla nas wszystkich, przyjaci� Francji,
czerwiec roku 1940. My�l�, �e i wy prze�ywali�cie to
w straszny spos�b, t� kl�sk�, od kt�rej tyle w waszych
losach zale�a�o. Zreszt� �le powiadam: �my�l�", wiem
doskonale i zaraz si� dowiedzia�em, co�cie prze�ywali.
Dowiedzia�em si� jesieni� tego� roku i to w bardzo za-
dziwiaj�cych okoliczno�ciach.
W pa�dzierniku 1940 roku zrobi�o si� bardzo ch�odno
i spad�y pierwsze �niegi, jeszcze zielono, a ju� naoko�o
naszego szaletu gromadzi�y si� ca�e g�ry lodowe, bo to
i rozmarz�o, i zamarz�o, jak to w jesieni. Pewnego dnia
o zmroku zadzwoni� kto� do naszej furtki. Bardzo nas to
zdziwi�o. Nikt nigdy nie dzwoni� do niej, nie pozwalali�my
przychodzi� nawet �adnemu dostawcy i okoliczni mieszka�-
cy od dawna wiedzieli, �e dobijanie si� do naszej bramy
b�dzie bezskuteczne.
Tym razem jednak dzwonek przy furtce by� do tego
stopnia zastanawiaj�cy, rozleg� si� zreszt� dosy� na-
tarczywie trzy razy, �e Lila powiedzia�a do mnie: Id�,
otw�rz, to mo�e by� co� wa�nego. Prze�ywamy przecie�
wojn�.
Od wielu dni po raz pierwszy gro�ne s�owo pad�o mi�dzy
nami � i przekona�em si�, �e ca�y nasz zewn�trzny spok�j
i nieprzejmowanie si� by�y zupe�nie sztuczne i �e naprawd�
422
nie za�ywali�my spokoju, tak upragnionego spokoju, w ca-
�ym znaczeniu tego s�owa.
Gdy poszed�em do oblodzonej furtki �cie�k� przetart�
przeze mnie tego rana, a ju� w cz�ci zasypan� nowymi
opadami � ujrza�em za krat� stoj�cego niedu�ego i szczup-
�ego m�odego m�czyzn�. Powiedzia� on mi skromnie �bon-
jour" i przez krat� w bramie wyci�gn�� do mnie list w du�ej,
staro�wieckiej bia�ej kopercie. Na kopercie by� nadruk
doktora L. z Genewy, wzi��em wi�c szybko list do r�ki i nie
czekaj�c na jego przeczytanie otworzy�em furtk� ch�opcu.
Stan�� przede mn� i niemym gestem wskaza� list.
Otworzy�em natychmiast, jeszcze na �niegu, ten list i od-
czyta�em z pewn� trudno�ci� starcze pismo doktora.
Pisa� mi, �e oddawca niniejszego listu, m�ody Polak,
Zygmunt Wi�cierzak, nale�y do tych �o�nierzy, kt�rzy
walczyli we Francji i przeszli granic� szwajcarsk�. �e
znajdowa� si� on pod opiek� polskiej kolonii w Genewie, �e
zacz�� pracowa�, niestety jednak lekarze skonstatowali
u niego zagro�enie gru�lic� i zalecili pobyt w jakiej� wysoko
po�o�onej miejscowo�ci. Oczywi�cie polska kolonia Gene-
wy nie mia�a najmniejszych mo�liwo�ci umieszczenia tego
�o�nierza w sanatorium � zreszt� stan jego zdrowia nie by�
alarmuj�cy i leczenia sanatoryjnego nie wymaga� � przeto
doktor zwraca� si� do nas z pro�b�, aby�my Wi�cierzaka
wzi�li na jaki� czas do siebie i dali mu jakie� zaj�cie
u nas, w naszym szalecie, kt�ry odznacza� si� swym �wiet-
nym po�o�eniem i znakomitym powietrzem, kt�re zapewne
ch�opcu w szybkim czasie wr�ci zdrowie i pozwoli na
powr�t do ojczyzny, jak tylko wojna (za dwa czy trzy
miesi�ce) sko�czy si� ostatecznie.
Poprosi�em m�odego cz�owieka do mieszkania, zostawi-
�em go w hallu na dole, a sam poszed�em do �ony, aby j�
zawiadomi� o niezwyk�ym fakcie, kt�ry m�g� ca�kowicie
zburzy� nasz� wymarzon� samotno��. Nie znali�my go, nie
wiedzieli�my, jaki on jest, jak si� �ycie nasze z nim mo�e
423
u�o�y�, jak b�dzie sprawowa� swoje obowi�zki i czy nie
oka�e si� natr�tem, i czy nie zniszczy naszego spokoju
i naszego odosobnienia.
Ja przyj��em przybycie m�odego cz�owieka jak prawdziw�
katastrof�. Narusza�o ono ca�y nasz porz�dek, do kt�rego
przywykli�my, skazywa�o nas na codzienne przebywanie
z nieznajomym. Przecie� odzwyczaili�my si� ju� od rozm�w
z lud�mi, od przebywania w ich towarzystwie, od zwracania
uwagi na ich potrzeby czy kaprysy � a tutaj spada� nam na
g�ow� nieznajomy m�odzieniec, �o�nierz (rozumie pan, jak
wyobra�ali�my sobie �o�nierzy i w dodatku polskich �o�-
nierzy) � i to jeszcze z pocz�tkami gru�licy, a wi�c chory
i wymagaj�cy mo�e stara�. W dodatku po niemym za-
chowaniu m�odzie�ca � powiedzia� mi tylko nie�mia�o
�bonjour" � mo�na by�o wywnioskowa�, �e nie m�wi ani
po francusku, ani po niemiecku i �e najmniejsze porozumie-
nie z nim b�dzie bardzo utrudnione.
Moja �ona by�a w rozpaczy � jednak w ko�cu to ona
powiedzia�a:
� C� robi� � nie mo�emy odm�wi� doktorowi L. Nie
mo�emy nie przyj�� tego biedaka. Spr�bujmy, mo�e to nie
b�dzie takie trudne, jak si� to nam w tej chwili wydaje.
Uspokoi�o mnie troch� to stanowisko mojej �ony. W grun-
cie rzeczy zgadza�em si� z nim zupe�nie, tylko nie �mia�em
powiedzie� g�o�no tego, co my�l�, i zdecydowa� si� ostatecz-
nie na zgwa�cenie naszej samotno�ci, ciszy i spokoju. Obcy
cz�owiek w naszym domu wydawa� si� nam nie do zniesie-
nia.
Jednak�e zszed�em z powrotem do tego ch�opca. Siedzia�
skromnie na krzese�ku w przedpokoju. Zatrzyma�em si� na
schodach nie zauwa�ony przez niego i przypatrywa�em si�
mu pierwszy raz dok�adnie.
Przyznam si�, �e kiedy siedz� tak tutaj zwr�cony ku wam,
a odwr�cony od szczyt�w i od jeziora, przed oczami mam
jego posta�, tak jak wtedy j� widzia�em. Zosta�a mi ona
424
w oczach jak �ywa. Niech si� pan nie dziwi, panie Stani-
s�awie, by� to bardzo osobliwy moment � mo�e dlatego
zapami�ta�em go na zawsze.
Zygmunt siedzia� spokojnie, nie zanadto skromnie, ale
nie rozgl�da� si� na boki, nie obserwowa� moich trofe�w,
rozwieszonych po �cianach, ani obraz�w, zdawa� si� by�
jaki� skupiony i na jego chudej twarzy widnia� niezwyk�y,
powa�ny i bardzo jasny u�miech.
Dlatego mog� tak opisa� ten u�miech, �e sta� si� on na
par� lat jakby nici� przewodni� naszego �ycia i �e do
dzi� dnia widzimy go � i ja, i, jestem tego pewien, moja
�ona � na twarzy tego ch�opca, chocia� nie bardzo umia�-
bym wy�o�y� znaczenie tego u�miechu. Ten cz�owiek mia�
odegra� bardzo du�� rol� w naszym �yciu. Najlepszym
dowodem jest, �e zapami�tali�my od razu jego nazwisko
i potrafimy je wym�wi�, cho� brzmi ono bardzo trudno dla
naszego ucha. Zygmunt Wi�cierzak sta� si� dla nas kim�.
Siedzia� spokojnie i wsta� bez po�piechu, kiedy si� do
niego zbli�y�em. Okaza�o si� na szcz�cie, �e m�wi wcale
mo�liwie � oczywi�cie okropnym akcentem � po francu-
sku, gdy� by� jeszcze przed wojn� przez d�u�szy czas
w Pary�u. Przynajmniej wi�c porozumienie si� z nim nie
przedstawia�o dla nas wi�kszej trudno�ci.
Na pierwszy ogie� kaza�em mu nar�ba� drew. M�wi�em
ju� panu, �e nie mia�em predylekcji do tej roboty i cieszy�em
si�, �e kto� potrafi mnie w niej zast�pi�. Zygmunt zostawi-
wszy w ma�ym pokoiku na dole, kt�ry�my przeznaczyli dla
niego, swoj� �teczk�" z kilkoma niezb�dnymi przedmiota-
mi, zaraz poszed� do sk�adziku na dole.
Lila ugotowa�a w�a�nie herbat� i siedzieli�my w jej poko-
ju popijaj�c gor�cy p�yn � w mieszkaniu by�o dosy�
ch�odno � kiedy dolecia� nas z drewutni odg�os r�bania
drzewa. Nie umiem panu opisa�, co to by�o i na czym
dok�adnie polega�o. Mo�e na wybitnym poczuciu rytmu,
jaki mia� ten cz�owiek, kt�ry zapewne w swojej ojczy�nie
425
ta�czy� nieraz te wasze nies�ychane ta�ce, nie maj�ce sobie
r�wnych w Europie.
Ot� to, co dobiega�o nas z tego miejsca, gdzie Zygmunt
Wi�cierzak r�ba� drzewo, by�o podobne do muzyki, do
koncertu, do jakiego� dramatycznego ta�ca. To pukanie
by�o rytmiczne i radosne, weso�e do niemo�liwo�ci i jakby
opowiadaj�ce jak�� zabawn� historyjk�. Zygmunt uderza�
sobie spokojnie, raz, raz, raz, raz � a potem nagle, jak
gdyby wybucha� �miechem, jego uderzenia rozsypywa�y si�
drobnymi i szybkimi ciosami, jak gdyby jakim� niepo-
wstrzymanym chichotem.
Uderzenia to zwalnia�y, to przy�piesza�y sw�j rytm,
zachowuj�c stale to samo �tempo" � co� jak w mazurkach
Chopina. No, m�wi� panu, to by�o niebywa�e. Nieraz
potem s�uchali�my przecie tego z �on� � ale ten pierwszy
raz to by� koncert niezapomniany.
Odstawili�my nasze fili�anki z herbat� i popatrzyli�my na
siebie zdziwieni. Nigdy nic podobnego nie s�ysza�em ani ja,
ani moja �ona.
� S�yszysz? � spyta�em tylko.
A ona odpowiedzia�a:
� Widzisz, ja od razu m�wi�am, �e b�dziemy mieli
z niego po�ytek.
I rzeczywi�cie mieli�my z niego po�ytek.
Przede wszystkim by� uosobieniem wdzi�ku. Nie chcia�
za nic w �wiecie jada� z nami przy stole, jada� w kuchni,
a przy tym chcia� nam pomaga� w gotowaniu, nie maj�c
o tym najmniejszego poj�cia. Rusza� si� zreszt� po kuchni
z wielk� swobod� i chocia� raczej przeszkadza�, ni� poma-
ga�, nie chcia�o si� go wyp�dza�. Jednak�e nied�ugo praco-
wa� w kuchni, w kr�tkim czasie ucieka� z domu do s�siad�w
i do wioski na dole. Czasami wiedzieli�my, gdzie przebywa�
rankami, zdradza�o go rytmiczne pukanie przy r�baniu
drzewa � czasami znika� na wiele godzin i nigdy go nie
mo�na by�o nauczy�, �eby przychodzi� regularnie na po-
426
si�ki. Podobno to u was powszechny zwyczaj, owa nie-
punktualno�� w jedzeniu. Przypisywa�em to tylko temu
domowi, kt�ry w Polsce zna�em, ale Zygmunt okaza� si�
i w tym prawdziwym Polakiem.
Kiedy mu si� zadawa�o pytanie, gdzie by�, nie chcia�
odpowiada� po prostu. M�wi�, �e chodzi� na wie�, do
miasteczka. Czasami wida� by�o, �e wraca� zm�czony.
Gdy mu m�wi�em, �e powinien zwraca� uwag� na swoje
zdrowie, odpowiada� zawsze: �II fo tu�ur fer kie�k szoz pur
lie �ans." Owo �pur lie �ans" � to znaczy �dla ludzi" �
sta�o si� zupe�nie przys�owiowe. �mieli�my si� z tego okrut-
nie. A potem ju� nie �mieli�my si� i sami powtarzali�my owo
�pour les gens" z pewnego rodzaju melancholi�.
Kr�tko powiedziawszy, stopniowo przyzwyczaili�my si�
do tego, �e kto� si� kr�ci� po podw�rzu, w sk�adzie na
drzewo, w pokoiku na dole i w kuchni, przyzwyczaili�my
si� do tego u�miechu, kt�ry nas niezmiennie spotyka�, gdy
tylko stykali�my si� z jego szczup�� i drobn� osob�. Nic
o nim nie wiedzieli�my i nic nam o sobie nigdy nie
opowiada�, nie otrzymywa� i nie wysy�a� list�w, s�owem
wygl�da�o tak, jakby nam ten ch�opak spad� z nieba.
Nocami kaszla� w swoim pokoiku. Z pocz�tku prze-
szkadza�o nam to spa�. Cisza tu w g�rach panuje niebywa-
�a, w nocy G�ry Sabaudzkie le�� jak wielkie zwierz�ta
naprzeciwko naszych okien i zdaje si�, �e kamieniem do
nich dorzucisz przez jezioro. Fal przecie tak�e nie s�ycha�,
statki w nocy nie chodz�, a je�eli chodz�, to prze�lizguj� si�
tak cicho po lustrze wody, �e po prostu si� ich nie zauwa�a.
To przecie jest bardzo nisko w dole. I cisza niczym nie
naruszona zapada tu o zachodzie s�o�ca, jak na szczytach.
I w tym milczeniu kaszel tego ma�ego brzmia� bardzo ostro,
narusza� nie tylko nasze obyczaje, ale odwieczny sen tutej-
szych g�r.
Ale i do tego kaszlu przyzwyczaili�my si� poma�u, a mo�e
to i klimat dzia�a� na zdrowie �o�nierza, mo�e przesta�
427
kaszla�, i przyznam si�, �e czasem nie �pi�c w nocy,
nas�uchiwa�em, czy w pokoiku na dole nasz Zygmunt �pi
spokojnie. Spa�.
Czego to si� nie przemy�li w takie ciemne, martwe noce.
�ycie prowadzili�my tak spokojne � w dalszym ci�gu nie
rozmawiaj�c o wojnie � by�o tak zupe�nie dobrze nam
dwojgu, �e si� nie chcia�o wierzy�, �e jest komu� �le.
I wyspani przez ca�e miesi�ce, wreszcie przestali�my sypia�.
Ja zw�aszcza zacz��em cierpie� na bezsenno�� � i nawet
poszed�em do aptekarza w miasteczku, �eby mi da� jakie�
pigu�ki nasenne. Ofiarowa� mi nawet w podarku po zna-
jomo�ci ca�� puszk� kolorowych pastylek, trzeba by�o bra�
co dzie� jedn� zielon�, drug� r�ow�, a raz na tydzie� do
tego bia��. Mia�o to mnie uspokaja�. I rzeczywi�cie przez
pierwszy okres za�ywania tych pastylek spa�em jak suse�,
przez drugi budzi�em si� oko�o trzeciej i siedzia�em do
jakiej sz�stej � jeszcze by�o ciemno � �ledzi�em przelot
chmur nad tym lwim grzbietem szczytu Grammont � ale
zasypia�em. Po niejakim jednak czasie budzi�em si� ko�o
trzeciej godziny na dobre. Ju� nie zasypia�em do rana.
W te bezsenne noce my�la�em B�g wie o czym. Oczywi-
�cie wtedy ju� my�la�em o wojnie. Zacz�� si� atak na Rosj�,
wyobra�a�em sobie te krainy, zdewastowane, spalone, roz-
orane pociskami. Zna�em tamte kraje. Zna�em i Polsk�.
I w�a�nie w owym czasie pocz��em nas�uchiwa� kaszlu
Wi�cierzaka. Z pocz�tku � jak powiadam � kaszla�.
Potem mu to przesz�o. I gdzie� ju� zupe�nie zim�, nast�p-
nego roku, kiedy ju� przesta�y dzia�a� owe kolorowe pasty-
lki, pos�ysza�em dolatuj�ce z do�u, z pokoiku Zygmunta,
bardzo dziwne d�wi�ki. Co� tam siorba�o i chlipa�o, jakby
woda wydobywa�a si� z p�kni�tego kranu czy jakby w za-
mkni�tym kranie gotowa�a si� pod du�ym ci�nie-
niem. Troch� si� zaniepokoi�em, a kiedy d�wi�ki nie
ustawa�y, w�o�y�em nocne pantofle, narzuci�em szlafrok
i cichutko, aby nie obudzi� �ony, zeszed�em schodami na
428
sam d� i stan��em w ciemno�ci przed drzwiami pokoju
Zygmunta.
Z bliska d�wi�ki te nabra�y i rytmu, i znaczenia. Zro-
zumia�em, co si� dzia�o w pokoju m�odego �o�nierza.
P�aka�.
P�aka� jak dziecko; szloch jego brzmia� zag�uszony, wido-
cznie p�aka� w poduszk�. Nie �mia�em wej�� do jego pokoju
i poszed�em do siebie cichutko z powrotem. Gdy po�o�y�em
si� znowu, p�acz umilk�. Tym razem szybko zasn��em. Ale
nazajutrz znowu dolecia� mnie ten sam d�wi�k. Postanowi-
�em wej�� do pokoju Zygmunta.
Drzwi nie by�y zamkni�te, wszed�em wi�c z �atwo�ci�.
Przy ��ku pali�a si� lampka, o�wietlaj�ca tylko czarne
w�osy ch�opca rozrzucone w nie�adzie. Twarz mia� wtulon�
w poduszk� i p�aka�. No, p�aka� po prostu jak dziecko. Na
pierwsze moje pytanie nie odpowiedzia� ani s��wka. Po
chwili dopiero odwr�ci� do mnie zap�akan� twarz i zapyta�
dosy� opryskliwie:
� Czego pan chce?
Zacz��em mu wyk�ada�, czego chc�: przede wszystkim nie
chc�, aby p�aka�, on, doros�y m�czyzna, aby zachowywa�
si� z godno�ci�, je�eli nawet odczuwa jak�� t�sknot� czy
ch�� powrotu do ojczyzny. Zygmunt wys�ucha� mojego
kazania z pewn� uwag� i � o dziwo � na zako�czenie
u�miechn�� si�. Wie pan, zupe�nie ju� teraz podobny by�
do dziecka: spod �ez na zarumienionej twarzy ukaza� si�
z pocz�tku nie�mia�y, potem coraz wyra�niej szy u�miech.
Obruszy�em si� i zada�em mu pytanie:
� Dlaczego si� �miejesz?
Odpowiedzia� mi swoim �amanym j�zykiem, �e on wcale
nie p�acze z t�sknoty. Do kogo ma t�skni�?
� A czy ja wiem, do kogo czy do czego? Przecie� ja nic
o tobie nie wiem.
� A bo nic nie ma do wiedzenia � odpowiedzia� mi. �
Ja nie mam nikogo na �wiecie i do niczego nie mog� t�skni�.
429
Polski ju� prawie nie pami�ta�, a Francj� uwa�a� za obcy
sobie kraj. Wi�c dlaczego p�aka�?
Bardzo si� zdziwi� temu mojemu pytaniu. Jak to dlaczego?
Czy nie ma powod�w do p�aczu, teraz kiedy na �wiecie
szaleje ta straszna wojna, kiedy tysi�ce ludzi ginie od jednego
razu i takie okrutne rzeczy dziej� si� we wszystkich krajach.
Zacz�� mi t�umaczy�, jaka to straszna rzecz jest wojna.
Chocia� sam niewiele z niej widzia�, ale powtarza� ci�gle, �e
to przera�aj�ce, kiedy ludzie do ludzi strzelaj�; a jeszcze
straszniejsze, kiedy strzelaj� na niewidzialne i kiedy wielkie
i �lepe pociski lec�, gdzie chc�, trafiaj�, w kogo chc�... To
straszne � powtarza� � to straszne. I jak�e ja nie mam
p�aka�? Wyobra�a� sobie swoj� ojczyzn� i ca�� Rosj�,
i Ukrain� � jego rodzice pochodzili gdzie� z tamtych
dalekich okolic i tam mieszkali, nim wyw�drowali do
Francji � i uwa�a�, �e to jest nie do zniesienia. I co pan
my�li, m�wi� tak�e o Niemcach � i ich tak�e �a�owa�,
i tak�e powiada�, �e dzieci niemieckie gin� od pocisk�w, �e
ca�e rodziny zasypane gruzami dom�w trac� �ycie. I powia-
da�, �e nie mo�e si� uspokoi�, kiedy sobie wyobrazi te
zniszczone miasta i te unicestwione istoty. I na zako�czenie
tej zadziwiaj�cej diatryby � kt�ra, mo�e to pan sobie
wyobrazi�, jak brzmia�a w jego francuszczy�nie � powie-
dzia� do mnie:
� A panu nie jest straszno, kiedy pan my�li o wojnie?
Wyt�umaczy�em mu, �e my mamy inny �rodek na uspo-
kojenie, �e staramy si� nigdy nie m�wi� o wojnie, �e
my�limy o r�nych pi�knych i dobrych rzeczach, �e gramy
dlatego na fortepianie, �e czytamy pi�kne ksi��ki, �eby by�
bardziej przekonanymi o warto�ci �ycia ludzkiego i warto-
�ci najwi�kszej kultury �wiata, kultury europejskiej. Naresz-
cie doda�em na zako�czenie, �e moim zdaniem, za ma�o
tych kilku lub kilkunastu bomb, kt�re spadn� na Europ�,
nie zniszcz� one jej niezwyk�ych, starodawnych i tradycyj-
nych warto�ci.
430
Pr�bowa� mi jeszcze co� wyja�ni�, ale na razie nie mog�em
go zrozumie�. Dopiero potem, kiedy wr�ci�em do swo-
jego pokoju i powtarza�em sobie w my�li jego s�owa �
o spaniu oczywi�cie nie by�o mowy � potrafi�em sobie
zrekonstruowa� szkielet jego my�li. Chodzi�o mu o to, �e
ludzie stan� si�, jak on powiada�, �niedobrzy". �Lie
�ans sera mow� � powiada� � ii sera tu�ur mow�, ii
aprandron kom a lekol." I tego w�a�nie nie mog�em zro-
zumie�, co on m�wi� wci�� o tej szkole: �Mowez ekol" �
powtarza�, a ja nie wiedzia�em, co on przez to chce powie-
dzie�.
Troch� si� irytowa� na mnie, bo chocia� mu tego wyra�-
nie nie powiedzia�em, zorientowa� si�, �e go nie rozumiem.
Taki wzburzony, z potarganymi w�osami, nagi, bo sypia�
nago, wydawa� mi si� nieco �mieszny i szalenie dziecinny.
Widocznie wyczyta� w moich oczach ironiczne my�li, spo-
strzeg� iskierki szyderstwa, bo si� zabawnie cisn�� i kaza� mi
i�� spa�. Oczywi�cie by�o to najrozs�dniejsze, co mogli�my
obaj zrobi�, postara� si� zasn��. Tym bardziej, �e obu nas
czeka�a nazajutrz praca. Ja musia�em pojecha� do Genewy,
dok�d wzywa� mnie m�j przyjaciel dr L. � a Zygmunt mia�
i�� na d� do wioski, do pewnej wdowy, kt�ra nie mog�a
sobie poradzi� bez m�czyzny w gospodarstwie i u kt�rej
cz�sto teraz bywa�. Mia� r�ba� drzewo. Na t� robot� mia�
du�o zam�wie� w ca�ej naszej okolicy, bo wszyscy po-
dziwiali, jak pr�dko i �adnie j� wykonuje.
Wdowa ta nazywa si� Rafaela i jeszcze o niej panu
opowiem.
Porzuci�em wi�c Zygmunta na �o�u, uspokoi� si�.
W swoich retorycznych wysi�kach znalaz� wy�adowanie dla
nerw�w i my�l�, �e pr�dko zasn��. Chocia� s�ysza�em, �e
jeszcze mocno kaszla�.
Ze mn� by�o zupe�nie inaczej. Nie mog�em zasn�� do
samego rana i przyznam si�, �e nagle z przera�eniem
spostrzeg�em o �wicie ciemny i oboj�tny widok przed moimi
431
oknami. G�ry po przeciwnej stronie jeziora wznosi�y si�
gro�ne. Wydawa�o mi si�, �e maj� pewien wyraz twarzy,
wyraz, jaki ma cz�owiek posiadaj�cy nie wyznan� tajem-
nic�. Jednym s�owem, widzi pan, �e taka jedna nocna
rozmowa z pa�skim rodakiem wzbudzi�a we mnie jakie�
bardzo nieodpowiednie romantyczne my�li. Czu�em si�
jaki� rozbity i st�skniony za dniem i przypomnia� mi si�
Mickiewicz w Lozannie. Musia�ent wsta� i jecha�.
Odzwyczai�em si� kompletnie od ludzi i bardzo nie
lubi�em takich wyjazd�w. Gdyby nie szacunek, jaki mia�em
dla doktora L., tobym nigdy w �yciu nie odwa�y� si� na tak�
wycieczk�.
Moi krajanie, chocia� niby to nic o wojnie nie wiedzieli,
wydawali mi si� jacy� zaniepokojeni i bardzo nieprzyjemni.
Chyba czekali na hitlerowski atak w kierunku Zurychu �
czy na co� takiego. Zima by�a surowa i nawet nasze poci�gi
kursowa�y nie bardzo regularnie. Porz�dnie zmarz�em cze-
kaj�c na po��czenie i dojecha�em do Genewy w kszta�cie
sopla lodu. Nie, nie, przesadzam, ale bardzo zmarz�em �
i dlatego by� mo�e nie by�em tak uprzejmy dla doktora L.,
jak to mia�em we zwyczaju. Po prostu zirytowa�a mnie jego
propozycja. Namawia� mnie, abym stan�� na czele genew-
skiego komitetu pomocy polskim �o�nierzom. Ja?
Rozumie pan, panie Stanis�awie, �e mnie bardzo to
obruszy�o. Doktor poci�gn�� mnie na jakie� zebranie, kt�re
si� odbywa�o w g�rnej cz�ci starego miasta na ulicy des
Granges, i koniecznie, prezentuj�c zebranym, chcia�, abym
zaraz wyrazi� zgod� na zaj�cie si� tymi �o�nierzami. Przy-
znam si� panu, �e by�em oburzony.
Powiedzia�em wszystko, co my�la�em o wojnie. Powie-
dzia�em, �e najlepiej ka�dy z nas mo�e rozstrzygn�� te
sprawy w swoim w�asnym wn�trzu, �e nasze doskonalenie
si� duchowe winno rozstrzyga� takie sprawy, �e to s� rzeczy
osobiste � i �e w og�le najlepiej b�dzie, je�eli na razie wcale
o wojnie nie b�dziemy rozmawiali.
432
Troch� si� na mnie krzywi�o to ca�e towarzystwo, sk�ada-
j�ce si� z dobroczynnych matron i bardzo surowych pan�w.
Ale ostatecznie moje stanowisko u�atwi�o sytuacj� wszyst-
kim, kt�rzy si� nie chcieli anga�owa� w niezmiernie absor-
buj�ce i niepewne sprawy � niekt�rzy panowie mnie
podtrzymywali, niekt�rzy fukali na mnie gro�nie, lecz ja
postawi�em na swoim i wr�ci�em do siebie bardzo p�nym
wieczorem, przemarzni�ty ca�kowicie, ale zadowolony, �e
si� nie da�em poci�gn�� do akcji, kt�ra by�a ca�kowicie
obca mojemu charakterowi.
Wraca�em przez za�nie�one wzg�rza, przez zawian� �nie-
giem dr�k�, prowadz�c� do naszego szaletu, i po drodze
spotka�em Wi�cierzaka. Wraca� od Rafaeli. Zdziwi�em si�,
�e tak p�no przychodzi do domu, ale powiedzia� mi, �e
by�o du�o drzewa do r�bania i �e wdowa zatrzyma�a go na
kolacj�. Jednak rachuj�c i z kolacj� � by�o bardzo p�no.
Popatrzy�em na niego nieco podejrzliwie. Wdowa zreszt�
by�a kobiet� ju� w latach i cieszy�a si� bardzo solidn�
opini� � wi�c jednak odgoni�em nieprzystojne my�li, jakie
mnie opanowa�y po spotkaniu z Zygmuntem.
Niestety, zauwa�y�em, �e bardzo mu by�o trudno i�� pod
g�r�. Przyszed� pan do nas t� sam� �cie�k� � i nie
widzia�em, �eby panu sprawi�o to jak�kolwiek trudno��.
Trzeba przyzna�, �e �cie�ka jest bardzo stroma i na tej
wysoko�ci niekt�rzy ju� poczynaj� odczuwa� rozrzedzenie
powietrza � ale ani ja, ani pan nie zasapali�my si�, gdy�my
szli od autobusu. Niestety, jak powiadam, Zygmunt uczyni�
na mnie wra�enie chorego, kaszla� nieco, tym nieprzyjem-
nym ma�ym kaszelkiem wszystkich zagro�onych gru�lic�.
Ogromnie nie lubi� tego kaszlu. Jest niby to chrz�kni�cie
tylko, jakby poprawienie sobie stanu strun g�osowych, ale
zawsze wywo�uje u mnie nieprzyjemne skojarzenia. Ot�
biedny ch�opak chrz�ka� raz po raz w ten spos�b � a czasa-
mi kaszla� i raz nawet splun�� z g��bi piersi. Zaniepokoi�
mnie ten stan ch�opca i spyta�em go, jak si� czuje. Od-
28 Opowiadania
433
powiedzia�, �e bardzo dobrze, tylko �e si� dzisiaj niepo-
miernie zm�czy� przy r�baniu drzewa. By�y to twarde karpy
i musia� si� nad nimi porz�dnie nabiedzi�.
Pr�bowa�em go wtajemniczy� w cel dzisiejszej mojej
podr�y do Genewy i powiedzia�em mu par� s��w o dok-
torze L. Zainteresowa� si� stanem zdrowia staruszka i mam
wra�enie, �e si� rozczuli�, kiedy mu powiedzia�em, �e si�
doktor o niego rozpytywa� i �e w og�le interesuje si�
sytuacj� polskich �o�nierzy internowanych w Szwajcarii.
Wi�kszo�� z nich mia�a ju� zaj�cie, budowali szosy a� ko�o
Chur � ale niekt�rzy chorowali i t�sknili do kraju. I w�a�-
nie tymi doktor chcia� si� zainteresowa� specjalnie i stwo-
rzy� towarzystwo, kt�re by mia�o na celu roztoczenie opieki
nad tymi biedakami. Powiedzia�em Zygmuntowi, �e doktor
chcia�, abym to ja zosta� przewodnicz�cym tego towarzyst-
wa, ale �e szcz�liwie wykr�ci�em si� od tego. Zygmunt
spojrza� na mnie troch� zdziwiony. Spyta� mnie �pourquoi"
ale wida� by�o, �e niedostateczna znajomo�� naszego j�zyka
uniemo�liwi�a mu bardziej szczeg�owe pytania.
Pokr�ci� tylko g�ow�, jak gdyby by� bardzo zdziwiony czy
te� zawiedziony. Przyznam si�, �e sprawi�o mi to pewnego
rodzaju przykro��, i chocia� ju� nie m�wili�my wi�cej na
ten temat, opowiedzia�em wszystko �onie, kt�ra zaaprobo-
wa�a moje stanowisko. W momencie kiedy tak bardzo
oddalili�my si� od spraw, kt�re interesowa�y ludzi, i kiedy
doznawali�my z tego powodu czego� w rodzaju szcz�cia,
nie mia�oby sensu branie na barki ci�aru zaj��, kt�re
mog�y si� sta� uci��liwe i zabiera� wiele czasu.
Przykro mi by�o tylko, �e nie zyska�em potwierdzenia tej
my�li u m�odego �o�nierza.
Zreszt� zdawa�em sobie spraw�, i� nie rozumie on nas
zupe�nie i w og�le nie ma poj�cia, czym jest i czym by�o
nasze �ycie. C� on m�g� wiedzie�? Wiecznie zaganiany
robociarz, �o�nierz bij�cy si� nie na swojej ziemi o sprawy,
kt�re niejasno pojmowa�, schroni� si� do miejscowo�ci,
434
kt�rej na pewno by nie umia� pokaza� na mapie � c� by
mia� do powiedzenia w naszych skomplikowanych spra-
wach ten ma�y Polaczek?
Przyznam si�, �e z pewnego rodzaju irytacj� my�la�em
o jego pow�tpiewaj�cym ruchu g�owy. Rozmy�la�em o tym,
kiedy ju� le�a�em w ��ku, i pomimo ca�ego mojego zm�cze-
nia podr� i przemarzni�cia na mro�nym powietrzu � nie
mog�em, jak codziennie, zasn��. Stawa� mi ci�gle przed
oczami ten smarkacz wracaj�cy od wdowy Rafaeli i maj�cy
mi za z�e, �e nie chcia�em zaj�� si� spraw� jego pobratym-
c�w. Widocznie uwa�a�, �e to, co zrobi�em dla niego, by�o
jeszcze ma�o. Ale nie... przecie� zawsze m�wi� takie rzeczy...
A mo�e uwa�a�, �e nie potrafi�em nic zrobi� �pur lie
�ans", jak powiada�?
No, i w ten spos�b zacz�y si� pojawia� dysonanse
pomi�dzy nami a naszym lokatorem. Dysonanse, niech mi
pan wierzy, zupe�nie niedostrzegalne i nie wyra�aj�ce si�
niczym na zewn�trz. Zawsze byli�my w najwi�kszej przyja-
�ni � tyle tylko, �e ja zdawa�em sobie spraw� z tego, i�
Wi�cierzak gdzie� w g��bi swego dziecinnego serca hodowa�
co� w rodzaju niedowierzania. Niedowierzaniem tym ob-
darza� nie tylko nas dwoje, przenosi� je i na ca�� nasz�
ojczyzn�. Kiedy�my mu m�wili, �e po wojnie Szwajcaria
niechybnie pomo�e jego ojczy�nie pod wzgl�dem gospodar-
czym, pomo�e jej si� wyd�wign�� z ruin, pomo�e w dziedzi-
nie medycyny � Zygmunt s�ucha� bardzo uwa�nie. Ale nic
na to nigdy nie odpowiada�. Nie dziwi�o to nas, bo w og�le
by� niezwykle ma�om�wny. Ale co by�o rzecz� dziwniejsz�,
�e mia� on swoje najrozmaitsze milczenia. Milczeniem
swoim umia� wyrazi� wiele uczu�. I w�a�nie wtedy w tym
milczeniu, w wyrazie, jaki wykwita� mu ko�o ust, tak, ko�o
ust, zjawia�y mu si� takie ma�e zmarszczki, jak zawsze
u gru�lik�w, w tym wszystkim wyczyta�em lekcewa�enie
moich s��w, niedowierzanie, kt�re obejmowa�o znacznie
wi�cej spraw ni� to, co poruszy�em w swojej retoryce.
28*
435
Oczywi�cie wystrzega�em si� cytowania mu s��w Andre
Gide'a. Jak on to m�wi�? �Uczciwy nar�d szwajcarski! Nic
to go nie kosztuje, �e �yje jak nale�y... Nie ma zbrodni, nie
ma historii, nie ma literatury, nie ma sztuki... Mocny krzew
, r�y bez kolc�w i bez kwiat�w..." My�l�, �e gdyby Zyg-
munt potrafi�, mniej wi�cej tak sformu�owa�by swoje uczu-
cia. Zreszt� mam wra�enie, �e ch�opak coraz bardziej
z�ywa� si� z nami, tak samo i te przemiany odbywa�y si�
w milczeniu. Ale czasami spogl�da� na moj� �on� �a i na
mnie tak�e � z prawdziw� �yczliwo�ci�. Troch� bawili�my
go jak dzieci, nie bra� nas na serio, ale zdaje si� przywi�zy-
wa� si� z ka�dym dniem.
I tak przesz�a nam jedna ci�ka zima i druga, wiosna
przychodzi�a, zw�aszcza do nas na g�r�, bardzo niech�tnie.
Ale zawsze wiosna jest wiosn�, zjawiaj� si� te nies�ychane
powiewy sk�dsi�, nawet nie od po�udnia, ale gdzie� od
jeziora, od wody, pachnie wod�, ob�okami, zakwitaj� na
polanach opuszczonych niedawno przez �niegi nasze s�ynne
narcyzy. Tym razem nie by�o cudzoziemc�w, kt�rzy nachal-
nie dzwonili do naszej furtki i prosili, aby im pokaza� nasz�
��czk� narcyzow� i widok w stron� Simplonu. Mimo wiosny
na �wiecie by�o coraz smutniej.
Zygmunt zacz�� nam si� z wiosn� �urywa�". Za bardzo
ju� si� przejmowa� swoimi robotami u ludzi i ca�ymi
dniami pracowa� dla innych. Zreszt� nie mog�em si� uskar-
�a� � u mnie w ogr�dku tak�e wszystko by�o zrobione,
a je�eli ko�o winnicy nie tak chodzi�, jak by tego wy-
maga� dobry obyczaj uprawiaczy wina � to tylko dlatego,
�e uprawa tej ro�liny by�a dla niego dziedzin� zupe�nie nie
znan�.
G��wnie pracowa� u Rafaeli, ale i dla innych s�sia-
d�w znajdowa� czas czy to na r�banie drzewa, czy na
palenie w oran�eriach, czy po prostu na zaoranie lub
skopanie dzia�ki. Wiecznie by� w ruchu i bardzo schud�.
S�o�ce go jednak opali�o i przez to wydawa� si� zdr�w jak
436
ryba. Mieli�my si� przekona� bardzo szybko, �e by�o to
z�udzenie.
Gdzie� w czerwcu dopiero nasta�y przepi�kne, nie tyle
letnie, ile wiosenne dnie. Od jakiego� czasu zauwa�y�em, �e
Zygmun