3740
Szczegóły |
Tytuł |
3740 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3740 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3740 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3740 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ELIZA ORZESZKOWA
PIE�� PRZERWANA
I
By� to jeden z tych domk�w,kt�re wydaj� si� u�miechami wsi albo jej echami spad�ymi
pomi�dzy ulice i kamienice miejskie.Male�ki,bia�y,z ganeczkiem na dw�ch s�upkach,sta� w
ogrodzie zaniedbanym,kt�remu w�a�nie zaniedbanie nadawa�o poz�r g�stwiny zielonej i
�wie�ej.Dziedzi�ca nie mia� wcale;od ulicy przedziela�a go cz�� ogrodu i parkan z desek
tak wysoki,�e ani domku z ulicy,ani ulicy z okien domku zupe�nie wida� nie by�o.Z dala �
k�tek cichy i �adny;z bliska � ruderka,kt�rej �ciany powyginane od staro�ci,niedbale pobie-
lone ukrywa�y si� do po�owy w splotach fasoli wij�cej si� na tykach.Opr�cz fasoli troch�
kwiat�w ros�o na klombie pod ganeczkiem,na kt�rym sta�y dwie �awki w�skie i stare.
Wewn�trz domku pokoiki by�y ma�e,sufity niskie,pod�ogi grube,piece niezgrabne z zie-
lonych cegie�.
Do jednego z tych pokoik�w Klara Wygrycz�wna wbieg�a z kuchenki �wawo i nuc�c,bo
nuci�a zawsze,gdy by�a zadowolon�.Mia�a na sobie sukni� perkalow� w r�owe i szare pa-
ski,fartuch p��cienny i r�kawy a� do �okci zawini�te.R�koma �wie�o umytymi,jeszcze za-
czerwienionymi od zimnej wody,pr�dko zdj�a fartuch,zwin�a go i schowa�a do szuflady
starej kom�dki,my�l�c �Trzeba go ju� wypra�!ju� bardzo poplamiony."Po czym odwin�a
r�kawy i zacz�a wk�ada� do koszyka kawa�ki pokrojonego perkalu.no�yczki,naparstek,nici.
Obejrza�a si� po pokoju i ze stoj�cej w k�cie eta�erki zdj�a ksi��k�,kt�r� tak�e w�o�y�a do
koszyka.Wybieg�a jeszcze do kuchenki i przyni�s�szy niedu�� kromk� chleba,wsun�a j�
pod perkal nape�niaj�cy koszyk.Wtedy ju� za�piewa�a g�o�no na nut� walcow�:�La,la,la!
la,la,la!"i wybieg�a na ganek.Tu zatrzyma�a si�,spojrza�a na fasol� i klombik z troch�
kwiat�w.Fasola mia�a ju� pe�no str�k�w,ale tu i �wdzie wychyla�y si� jeszcze spo�r�d jej
ogromnych li�ci kwiaty czerwone jak ogie�.Jeden z nich Wygrycz�wna zerwa�a i wsun�a
we w�osy.By�y to w�osy czarne,kr�c�ce si� nad czo�em,a z ty�u g�owy zwini�te tak lu�no;�e
mn�stwo kr�tych pasemek rozsypywa�o si� po karku i ramionach.Kwiat fasoli wygl�da� w
nich jak p�omyk.Dziewczyna nie by�a doskonale pi�kn�,ale mia�a �wie�o�� lat dziewi�tnastu
i wdzi�k �ywo�ci niezwyk�ej,odbijaj�cej si� w ruchach,w oczach,w u�miechach.U�mie-
cha�a si� i teraz,patrz�c na ogr�d.Czu�a si� weso��.Zrobi�a ju� wszystko,co trzeba by�o zro-
bi�,i mia�a przed sob� par� godzin swobody zupe�nej.Ojciec by� w biurze,brat w szkole,
siostra w szwalni;obiad zgotowany oczekiwa� na ich powr�t w piecu kuchennym.Ona,po
uprz�tni�ciu mieszkania i zgotowaniu obiadu,czu�a si� troch� g�odn�.Dlatego wzi�a do ko-
szyka kawa�ek chleba.Zje go szyj�c w miejscu bardzo ulubionym,to jest w altanie z bzu ko-
ralowego,kt�ra znajdowa�a si� u ko�ca ogrodu,u samych sztachet otaczaj�cych ogr�d ksi�-
��cy.Ilekro� mog�a przesiedzie� w tej altance godzin� albo dwie sama jedna,z robot� i swy-
mi my�lami,wpada�a zawsze w humor weso�y.Ta iskra lubi�a samotno��.Ta g��wka m�oda
bardzo mia�a o czym my�le�.Nigdzie za� nie czu�a si� tak samotn�,nie my�la�a tak dobrze,
jak w tej altance bzowej.Tam za sztachetami niskimi ci�gn�a si� aleja cienista z drzew bar-
dzo starych,kt�re rozst�powa�y si� naprzeciw altanki,ukazuj�c za trawnikiem rozleg�ym pa-
�ac niedu�y,ale pi�kny,z dwoma basztami i trzema szeregami okien d�ugich a w�skich.
Ciemnopopielata �ciana pa�acu,jego okna i balkony wysuwa�y si� znad krzew�w rozrzuco-
nych po trawniku wspaniale i tajemniczo.Tajemniczo�� pochodzi�a z milczenia panuj�cego
zawsze w pa�acu i doko�a niego.Okna tam by�y wiecznie zamkni�tymi i ogr�d wiecznie pu-
stym.Czasem na drogach i trawnikach pracowali ogrodnicy,ale nikt nigdy po nich si� nie
przechadza�.Nie opodal altanki znajdowa�a si� w sztachetach bramka,tak�e wiecznie za-
mkni�ta.Miejsce to,utrzymywane starannie,by�o jednak opuszczonym.Klara wiedzia�a ze
s�yszenia,�e w�a�ciciel pa�acu,ksi��� Oskar,nie mieszka� tu nigdy.Nie obchodzi�o jej w
stopniu najmniejszym,czy pa�ac mia� albo nie mia� mieszka�c�w.Lubi�a na niego patrze� i
patrz�c do�wiadcza� uczucia pi�kna,kt�rego mia�a w sobie instynkty silne.
Teraz siedz�c na w�skiej �aweczce,z jednym krzakiem bzu koralowego za sob�,a drugim
przed sob�,jeszcze nie patrza�a na pa�ac ani cieszy�a si� jego pi�kno�ci�.Szy�a pilnie.Przed
ni� na stole malutkim,z jedn� n�k� wkopan� w ziemi�,sta� koszyk z kawa�kami perkalu i
wygl�daj�c� spomi�dzy nich ksi��k�.Na czytanie i na zachwycanie si� jeszcze pora nie przy-
sz�a.Robota by�a piln�.Kupi�a niedawno perkalu na sze�� koszul dla ma�ego brata;szy�a za-
ledwie czwart�.Kiedy wszystkie uszyje,przyjdzie kolej na reperowanie bielizny ojca,a po-
tem b�dzie musia�a uszy� dla siebie now� sukni�,bo te dwie,kt�re posiada,ju� si� ko�cz�.
Niestety!wola�aby,aby inaczej by�o,ale ju� si� ko�cz� i trzeba zrobi� now�.Najta�sza nawet
co� kosztuje,a gdy w kt�rym miesi�cu zdarzy si� sprawunek podobny,musi dobrze po�ama�
g�ow�,aby pensji ojcowskiej na inne rzeczy nie zabrak�o.Dot�d jako� nie zabrak�o nigdy,ale
ojciec nie zawsze ma wszystko,czego mu potrzeba.Bo potrzebowa�by ze swoim s�abym
zdrowiem jedzenia po�ywniejszego,zw�aszcza owoc�w.
My�l o jedzeniu przypomnia�a jej kawa�ek chleba wzi�ty z domu.Wyj�a go z koszyka,
ugryz�a troch� i po�o�ywszy na stole,szy�a dalej.
W tej samej chwili alej�,kt�ra z trzech stron obejmowa�a du�y ogr�d s�siedni,szed� od
strony pa�acu m�czyzna do�� wysoki i bardzo zgrabny,w ubraniu domowym z materia�u
kosztownego i skrojonym wykwintnie,w ma�ym kapeluszu pilcowym na ciemnop�owych
w�osach.Spod kapelusza wida� by�o owal twarzy delikatny i blady,policzki g�adko wygolone
i w�sik z�otawy,ocieniaj�cy wargi cienkie,maj�ce wyraz troch� ironiczny,troch� znudzony.
M�g� mie� lat trzydzie�ci kilka;ruchy by�y m�odzie�cze,zgrabne,troch� niedba�e.Szed� zra-
zu ze spuszczon� g�ow�,a potem przypatruj�c si� drzewom i podziwiaj�c ich wspania�o��.
Sta�y one nieruchomo w powietrzu cichym i w bladym z�ocie s�o�ca,ju� prawie jesiennego,
gdzieniegdzie prze�wiecaj�c li�ciem z��k�ym lub zarumienionym.Kiedy niekiedy usch�e
li�cie z ma�ym trzaskiem kruszy�y si� pod stopami id�cego,kt�ry coraz zwalniaj�c kroku
prowadzi� wzrokiem po dw�ch zielonych �cianach alei,od szczyt�w natykanych z�otem i
czerwieni�,do pni grubych,okrytych porostami jak szmatami koronek zielonawych.My�la�,
�e wcale uroczym k�cikiem jest ten ogr�d,cho� niedu�y i znajduj�cy si� w mie�cie niedu-
�ym.Ale mo�e dlatego w�a�nie jest uroczym,�e nape�nia go cisza taka,jakiej prawie nie po-
dobna znale�� w miastach wielkich i nawet w rezydencjach wiejskich,ale wielkich.D�ugo
�y� w takiej ciszy m�g�by chyba kamedu�a;ale na czas jaki� mo�e by� ona bardzo przyjemn�.
Wydziela si� z niej co� koj�cego i zarazem obudz�j�cego marzenia niewyra�ne.Chcia�oby si�
w tej ciszy i �r�d tych drzew starych widzie� idyll�.Czy tylko widzie�?Mo�e tak�e i bra�
udzia�.w sielance naiwnej jak ba�nie o pasterzach zakochanych,tajemniczej jak gniazda
ukryte w zielonych g�stwinach.Nie s� to zapewne marzenia bardzo m�dre,ale w tym miejscu
rodz� si� w wyobra�ni same przez si�,niby sny nik�e,po kt�rych zostaje przez par� godzin
troch� t�sknoty na dnie serca.A c� zreszt� na �wiecie jest bardzo m�drym?Gwar i �cisk
ludzki,ka�dy bez wyj�tku,ciecze tak�� ilo�ci� g�upstwa co m�dro�ci;a nawet jest to propor-
cja ustanowiona zbyt optymistycznie.Owszem,w gwarach i �ciskach ludzkich m�dro�� do
g�upstwa znajduje si� w stosunku szczup�ego odsetka.I prawda do fa�szu tak�e.Ta cisza i te
drzewa nie k�ami� przed nikim ani przed samymi sob�.A prosz� mi pokaza� w�r�d ludzi ta-
kie cudo,kt�re by nie zna�o udawania,ob�udy,pochlebstwa,zalotno�ci.M�czy�ni s� po-
chlebcami,kobiety zalotnicami,a nieraz spotka� mo�na oba te pi�kne przymioty po��czone w
osobnikach p�ci ka�dej.Przyja�� m�czyzny i mi�o�� kobiety ��art natury ukazuj�cej lu-
dziom idea�y dlatego,aby przez ca�e �ycie byli dzie�mi goni�cymi za motylami.Ale nie ka�-
dy pozwala a� do ko�ca wyprowadza� siebie w pole.S� tacy,kt�rym do�wiadczenie,nawet
niezbyt d�ugie,udziela przekonania,�e z motyla pochwyconego wkr�tce pozostaje na d�oni
trupek do�� obrzydliwy.Takim mi�o jest odetchn�� niekiedy cisz� i samotno�ci�,z kt�rych
wydziela si� zapach idylli �b�d�cej blag� poet�w.Bo w rzeczywisto�ci idylla miewa r�ce
czerwone,a w sercu poci�g magnetyczny do kieszeni pasterza zakochanego.Tu,z dala od
ludzi,korzystnie by�oby czyta� Rochefoucaulda.Co za p�dzel ciemny i wiemy prawdzie �y-
cia �ciemnej!Trzeba koniecznie przyj�� do tej alei z Rochefoucauldem i pod drzewami
usiad�szy...Usiad�szy!Ale gdzie?Czy s� tu jakie �awki?
Dla zobaczenia,czy w alei starej i cienistej jest jakie miejsce,w kt�rym m�g�by usi��� z
Rochefoucauldem,podni�s� g�ow� i stan�� jak wryty.O kilka krok�w przed sob�,tu� za szta-
chetami,zobaczy� dziewczyn� w sukni perkalowej w r�owe i szare paski,na w�skiej �a-
weczce.pod krzakiem bzowym,szyj�c� po�piesznie.Kwiat fasoli gorza� jak p�omyk w jej
czarnych w�osach;czarne k�dziorki wi�y si� po karku schylonym nad robot� i po bia�ej szla-
rze obejmuj�cej szyj� u brzegu stanika.�redniego wzrostu,w�t�a i zgrabna,z cer� bladaw� i
p�sowymi ust,mia�a poz�r delikatny i zarazem bardzo �wie�y.Szybko��,z kt�r� szy�a,nie
przeszkadza�a jej si�ga�,kiedy niekiedy po kromk� chleba le��c� na stoliczku zbitym z dwu
desek grubych i od staro�ci pop�kanych.Odgryza�a kawa�ek i prze�uwaj�c go szy�a znowu.
Chleb by� ciemny,z�by,kt�re si� w nim zatapia�y,bia�e i r�wne jak per�y.Dwie,trzy minuty
szycia i znowu r�ka,b�yskaj�c naparstkiem,wyci�ga si� po kromk�,coraz mniejsz�.Za to
roboty ju� wykonanej przybywa.Zszywanie dwu kawa�k�w perkalu zbli�a si� do ko�ca.
Jeszcze jeden k�s chleba i jeszcze �cieg�w kilkana�cie,jeszcze jeden i jeszcze kilkana�cie,a�
bia�e z�bki zamiast chleba przecinaj� nitk� zaprawion�;dziewczyna wyprostowywa kibi�,z
przechylon� nieco g�ow� przypatruje si� robocie wykonanej i zna� uznaje,�e robota jest do-
brze wykonana,�e chleb by� smaczny,�e pogoda pi�kna,bo z ust jej wybiega weso�a nuta
walca:
�La,la,la!la,la,la!la!
M�ody m�czyzna post�pi� kilka krok�w i wyszed� zza drzew,przez kt�rych ga��zie do��
d�ugo przypatrywa� si� dziewczynie.Suche li�cie zaszele�ci�y mu pod stopami.Ona szybko
obr�ci�a twarz,okryt� wyrazem zdziwienia.W oczach jej,ze �renic� z�otaw� i b�yszcz�c�,
by�o troch� przestrachu.Odk�d przychodzi tu,wi�c od lat trzech przesz�o,pierwszy raz widzi
kogo� przechadzaj�cego si� po tym ogrodzie.Ale przestrach trwa� kr�tko.Powierzchowno��
cz�owieka zobaczonego niespodzianie sprawia�a wra�enie mi�e.By� te� widocznie grzecz-
nym,bo spotkawszy si� oczyma z jej spojrzeniem,podni�s� nad g�ow� kapelusz,co ods�oni�o
czo�o pi�knie wykrojone i maj�ce pomi�dzy brwiami zmarszczk� pionow�.Ta zmarszczka,
wobec m�odo�ci postawy i twarzy,od pierwszego wejrzenia rzuca�a si� w oczy,zar�wno jak
pod�u�ny kszta�t i bia�o�� r�ki podnosz�cej kapelusz.Przez par� sekund zdawa� si� waha� czy
namy�la�;potem szybko przyst�pi� do sztachet i z kapeluszem ci�gle podniesionym nieco,
bardzo grzecznie wym�wi�:
� Czy mog� zapyta� pani�,kto mieszka w tym �adnym domku?
Oczyma wskazywa� bia�� ruderk� topi�c� si� w splotach fasoli.
Ona,zmieszana troch�,odpowiedzia�a:
� My tam mieszkamy...
Zaraz jednak poprawi�a si�:
� Ojciec m�j,Teofil Wygrycz,ja i rodze�stwo moje...
Uk�ad jej i spos�b m�wienia objawia�y,�e by�a nawyk�� do uprzejmego obchodzenia si� z
lud�mi i �e zmieszana zrazu,pr�dko odzyskiwa�a �mia�o��.
� Mi�e ustronie � zauwa�y�.
O ,bardzo!� potwierdzi�a z oczyma pe�nymi zachwytu;� tak zielono tu jest i spokojnie...
�Gniazdko zaciszne � doda� i zaraz zapyta� jeszcze:� Kt� to zasadzi� przy domku te
pi�kne ro�liny,kt�re ocieniaj� go w spos�b tak malowniczy?
Uradowana pochwa��,odpowiedzia�a z �ywym blaskiem oczu:
�Nieprawda�,�e �licznie fasola wyros�a nam w tym roku?Sadzimy j� z siostr� ka�dej
wiosny,ale nigdy jeszcze nie by�a tak wysok� i g�st�...
�Jest istotnie wysok� i g�st� nad podziw.Na klombie te� widz� kwiatki.Czy tak�e s�
przez pani� zasiane lub zasadzone?
�Troch� lewkonii i rezedy...tylko troch�,ja i siostra moja nie mamy czasu uprawia� wi�-
cej...
� Siostrzyczka pewnie starsza?
� Owszem,m�odsza ode mnie o lat cztery...
� Wi�c ma lat?
� Pi�tna�cie...
Umilkli;ona,znowu zmieszana,spu�ci�a twarz nad robot� i szy� zacz�a;on,oparty o
sztachety,patrza� na ni� i nie odchodzi�.Zmieszanie,kt�re j� ogarn�o,pochodzi�o w�a�nie ze
sposobu,w jaki patrzy� na ni�.
Zdj�� by� przed chwil� kapelusz i oczy jego w oprawie pod�u�nej,du�e,bardzo szafirowe,
mia�y pod czo�em,przekre�lonym zmarszczk� g��bok�,u�miech �artobliwy.W tym u�miechu
oczu,w postawie,w sposobie m�wienia troch� powolnym i rozdzielaj�cym sylaby wyraz�w,
nie by�o wcale niegrzeczno�ci,ale z ca�ej osoby nieznajomego uderza�a pewno�� siebie i
wytworno��,kt�re j� miesza�y.Przy tym wiedzia�a,�e m�oda panna nie powinna wdawa� si�
w d�ugie rozmowy z lud�mi nieznajomymi,ale pali�a j� po prostu ciekawo��:kto to taki?
sk�d i jakim sposobem znalaz� si� w tym miejscu,zazwyczaj bezludnym?My�la�a:�Jakby to
si� zapyta�?"�ale �adna forma zapytania nie przychodzi�a jej do g�owy.Szy�a tedy,a przez
g�ow� jej mkn�y my�li:�Mo�e odejdzie sobie?Mo�e ja powinnam wsta� i odej��?Ale by�o-
by to niegrzecznie.Po c� mam ucieka�?Jestem przecie� w swojej altance.Niech on sobie
idzie,sk�d przyszed�!Kto to taki?Kto to by� mo�e?Przystojny...g�os szczeg�lniej ma bar-
dzo mi�y..."
On,pomilczawszy par� minut,g�osem istotnie bardzo mi�ym maj�cym w sobie co� z
mi�kko�ci aksamitu,przem�wi� znowu:
� Co to pani robi?
Nie podnosz�c g�owy ani oczu odpowiedzia�a:
� Szyj� koszul� dla brata...
Nie widzia�a u�miechu,kt�ry przemkn�� po ustach nieznajomego.
� Braciszek doros�y?
� O nie,o dziesi�� lat m�odszy ode mnie...
� Wi�c pani jest najstarsz� z rodze�stwa?
� Tak.
�Ale ja w jednym powiedzeniu pani spostrzeg�em pewne opuszczenie...pewien brak...
M�wi�a pani:m�j ojciec,ja i rodze�stwo moje...A mama?
Po kilku sekundach milczenia odpowiedzia�a z cicha:
� Od czterech ju� lat nie mamy matki.Umar�a...
�I pani zast�puje j� rodze�stwu...
Wci�� szyj�c,z g�ow� pochylon�,cicho odpowiedzia�a:
�Staram si� o to...pragn� bardzo...o ile podobna...Z ust i z oczu nieznajomego znikn��
u�miech �artobliwy,rami� jego silniej opar�o si� o sztachety,po chwili te� przem�wi�:
� Widz� ksi��k� w koszyczku...pani lubi lektur�?
� Tak,bardzo lubi� czyta�...
� C� to jest...ta ksi��ka?
Wyci�gn�� r�k� nad sztachetami;ona,nie zaraz i z wahaniem,jednak poda�a mu przedmiot
��dany.C� on sobie my�li,doprawdy?Stoi i stoi!Rozmawia i rozmawia!I nie m�wi,kim
jest!To niegrzecznie,cho� z drugiej strony...jest bardzo grzecznym!
Ksi��ka mia�a ok�adk� grub� i zniszczon�,ca�a zreszt� by�a zniszczon� czytan� zapewne
po wiele razy i przez wiele os�b.Nieznajomy otworzy� j�,zacz�� przewraca� kartki i zatrzy-
ma� wzrok na wierszach,przy kt�rych znajdowa� si� znak zrobiony o��wkiem.
� Czy to pani podkre�li�a te wiersze?
� Tak � cichutko odpowiedzia�a.
� Tak si� pani podobaj�?...
P�g�osem zacz�� czyta� wiersze podkre�lone:
.przeno� moj� dusz� ut�sknion�
Do tych pag�rk�w le�nych,do tych ��k zielonych,
Szeroko nad b��kitnym Niemnem rozci�gnionych,
Do tych p�l malowanych zbo�em rozmaitem...
Jakkolwiek p�g�osem tylko,czyta� jednak pi�knie.Dziewczyna do�wiadczy�a wra�enia
szczeg�lnego.Nigdy w �yciu nie s�ysza�a poezji czytanej g�o�no,a ten g�os by� taki aksamit-
ny,przej�ty pieszczot�,z czym� jeszcze na dnie,jakby z troch� smutku...On g�os ten sw�j
zawiesi� na chwil� i pomy�la�:�Jednak daleko znalaz�em si� od Rochefoucaulda...w stronie
zupe�nie przeciwnej..."I czyta� dalej:
...gdzie bursztynowy �wierzop,gryka jak �nieg bia�a,
Gdzie panie�skim rumie�cem dzi�cielina pa�a.
A wszystko przepasane,jakby wst�g�,miedz�
Zielon�...
Jej,nie wiedzie� sk�d i dlaczego,�zy zacz�y cisn�� si� do oczu.Bywa�o z ni� tak zawsze,
ilekro� s�ucha�a muzyki,co zdarza�o si� niezmiernie rzadko.Zawstydzi�a si� ogromnie,a
obok wstydu,uczu�a troch� gniewu.C� znowu?Nie tylko rozmawia z ni�,ale nawet czyta
sobie g�o�no jej ksi��k�,jakby od stu lat byli z sob� znajomymi!a nazwiska swego nawet nie
powiedzia�.Zebra�a si� na �mia�o�� i r�ce z robot� na kolanach sk�adaj�c,z powa�nym,nawet
surowym wyrazem twarzy zapyta�a:
� Pan daleko st�d mieszka?
Czu�a sama,�e wym�wi�a to pytanie g�o�niej,ni� chcia�a,i �e zanadto ju� brwi �ci�gn�a.
Ale to tak zawsze:kiedy trzeba zdoby� si� na wielk� �mia�o��,zawsze si� co� przesadzi!
On podni�s� oczy znad ksi��ki i troch� niedbale odpowiedzia�:
� Bardzo blisko...
Potem przeczyta� jeszcze dwa wiersze:
...�r�d takich p�l przed laty,nad brzegiem ruczaju,
Na pag�rku niewielkim,we brzozowym gaju...
Ale jakby w czasie czytania tych dw�ch wierszy namy�li� si�,zamkn�� ksi��k� i rzek� z
uk�onem:
�Dot�d jeszcze nie przedstawi�em si� pani.Nie przypuszcza�em,aby rozmowa nasza mo-
g�a si� tak przeci�gn��.Ale teraz widz�,�e b�d� pragn��,aby mog�a si� powtarza�...
Spu�ci� na chwil� oczy,pomy�la�,potem doko�czy�:
� Jestem Juliusz Przyjemski,mieszkam w tym du�ym domu...
Wskaza� pa�ac ksi���cy.Dziewczyna powesela�a;czu�a,�e przyzwoito�ci towarzyskiej
sta�o si� zado��,ale by�a troch� zdziwion�.
� My�la�am,�e w tym pa�acu nikt nie mieszka...
�Dot�d,opr�cz s�u��cych,nikt w nim nie mieszka�.ale wczoraj przyby� tu,na czas jaki�,
jego w�a�ciciel.
� Ksi���!� zawo�a�a.
� Tak;ksi���,kt�ry z powodu interes�w maj�tkowych zabawi tu czas jaki�...
Ona pomy�la�a chwil� i z wahaniem zapyta�a:
� A pan przyjecha� z ksi�ciem?
� Tak � odpowiedzia� � przyjecha�em z ksi�ciem Oskarem...
� Pan jest zapewne u ksi�cia Oskara w go�cinie?
�Bynajmniej,pani.Jestem domownikiem ksi�cia,je�d�� i przebywam z nim wsz�dzie i
zawsze...
Zastanowi� si� chwil� i doda� jeszcze:
� Jestem domownikiem i zarazem przyjacielem najbli�szym ksi�cia.
Pomy�la�a:,Pewno sekretarz albo plenipotent ksi�cia!"Wiedzia�a o tym,�e wielcy pano-
wie miewaj� plenipotent�w i sekretarzy.Co ona tam zreszt� wiedzie� mog�a,jakie urz�dy
znajduj� si� przy dworach ksi���cych!Pewno s� liczne i romaite.Ale uczu�a zadowolenie z
tego,�e �wie�o poznany cz�owiek nie by� go�ciem ksi���cym.Wcale nie wiedzia�a,dlaczego
j� to ucieszy�o,ale ucieszy�o.
� Czy ksi��� jest m�ody?� zapyta�a.
Przyjemski zawaha� si� chwil�,a potem z u�miechem,kt�ry wyda� si� jej troch� dziwnym,
odpowiedzia�:
� Tak i nie;�yje niezbyt d�ugo,lecz do�wiadczy� wiele...
Potakuj�co wstrz�sn�a g�ow�.
�O,tak!Wyobra�am sobie,ile szcz�cia i przyjemno�ci do�wiadczy� musia�!
� Pani tak my�li?
� Naturalnie.O Bo�e!B�d�c tak bogatym mo�e robi� zawsze,co mu si� tylko podoba!
Cienkimi palcami przerzucaj�c od niechcenia karty ksi��ki odpowiedzia�:
�I nieszcz�cie jego w tym tylko...�e mn�stwo rzeczy przesta�o mu si� podoba�.
Zastanowi�a si� chwil�.
�Pewno �rzek�a � wiele rzeczy mo�e okaza� si� nie takimi dobrymi jak z pocz�tku albo z
daleka...
� Pani to ju� rozumie?� z niejakim zdziwieniem zapyta�.
Z weso�ym u�miechem odpowiedzia�a:
� �yj� nied�ugo,ale ju� wiele do�wiadczy�am...
� Na przyk�ad?� zapyta� �artobliwie.
�Mia�am ju� kilka albo i kilkana�cie takich wypadk�w,w kt�rych czego� bardzo chcia-
�am,o czym� bardzo marzy�am,a potem przekona�am si�,�e nie warto by�o chcie� i marzy�...
� Na przyk�ad?� powt�rzy�.
�Na przyk�ad,pragn�am mie� przyjaci�k�,ale tak� serdeczn�,serdeczn�,z kt�r� mog�y-
by�my �y� prawdziwie razem.
� Co to znaczy:�y� prawdziwie razem?
�To znaczy:nie mie� nic osobnego,tylko wszystko wsp�lne.Wsp�lnie my�le� o wszyst-
kim,wzajemnie pomaga� sobie we wszystkim,wsp�lnie cieszy� si� i biedowa�...
� Pi�kny program.Czy uda� si� pani?
Spu�ci�a twarz nad robot�.
�Nie uda� si�.Ju� ze dwa razy my�la�am,�e mam tak� przyjaci�k�,i by�am ogromnie
szcz�liw�,a potem...
� Pani pozwoli doko�czy�?Potem przekona�a si� pani,�e po pierwsze:te przyjaci�ki by�y
daleko mniej m�dre od pani,wi�c nie podobna by�o razem z nimi my�le�;po drugie:�e
prawdziwie nie kocha�y pani�...Tak?
Szyj�c ci�gle,twierdz�co skin�a g�ow�.
� Nie wiem,czy by�y mniej m�dre ode mnie,ale �e nie kocha�y mi� prawdziwie,to pewno.
On m�wi� zwolna:
�Ogadywa�y pani�...kopa�y pod pani� do�ki...za byle drobnostk� obra�a�y si� na pani�,a
same co moment obra�a�y ...
Zdziwi�a si� ogromnie i podnios�a g�ow�:
� Sk�d pan wie?
Za�mia� si�.
�Ksi��� do�wiadcza� tego samego,tylko na bardzo szerok� skal�.By� z pocz�tku nie-
zmiernie czu�ym i naiwnym,wierzy� w przyja��,w mi�o��,w szcz�cie...un tas des choses w
tym rodzaju,a potem przekona� si�,�e jedni ludzie jego nudz�,a innych on nudzi,�e ka�de
serce ma na dnie interes,a ka�da rado�� zdrad�...Dlatego jest zarazem i m�odym i starym.
S�ucha�a uwa�nie,potem ze wsp�czuciem szepn�a:
� Biedny!Taki bogaty,a taki biedny!
Przyjemski zamy�li� si�.Sta� ci�gle oparty o sztachety,wzrok spu�ci� ku ziemi i zmarszcz-
ka pomi�dzy brwiami staj�c si� g��bok� rzuca�a mu na twarz wyraz znu�enia i cierpienia.Ona
przez chwil� patrza�a na niego z zamy�leniem,a potem z �ywym b�y�ni�ciem oczu zawo�a�a:
�Jednak s� rzeczy zawsze mi�e,pi�kne,dobre i ksi���,pomimo �e tyle do�wiadczy�,musi
by� jednak bardzo szcz�liwym...
Podnosz�c powieki zapyta�:
� Jakie� to rzeczy?
�ywym gestem wskaza�a na ogr�d za sztachetami:
�Na przyk�ad,taki ogr�d!O Bo�e,ile� razy siedz�c tu my�la�am,jakie to szcz�cie m�c
sobie zawsze,gdy tylko si� podoba,chodzi� i siedzie� pod takimi drzewami,patrze� na pi�k-
ne kwiaty,mieszka� w domu z tak� pi�kn� architektur�...Ja szcz�liw� ju� jestem,ile razy
siedz� tu i tylko patrz� na linie tego pa�acu,takie zgodne i eleganckie,na te drzewa,na ten
trawnik...Wie pan,w kwietniu tyle fio�k�w bywa na tym trawniku,�e trawa znika prawie pod
nimi i robi si� on ca�y fioletowy,a zapach idzie od niego tak silny,�e a� do naszego domku
dochodzi...
� Pani jest bardzo wra�liw� na pi�kno��...
Ona o�ywi�a si� teraz ogromnie.Z �ywymi gestami i weso�o opowiada� zacz�a:
�Co ja si� te� napracowa�am i nastara�am o to,aby w tym domku zamieszka�!...Zoba-
czy�am go raz wypadkiem.Przechodzi�am ulic�,brama w parkanie by�a otwart� i przy niej
sta� stragan z owocami.Zasz�am,aby kupi� troch� owoc�w dla ojca...Patrz�,taki �liczny
domek stoi w ogrodzie jednym,a tu� obok drugi ogr�d,daleko wi�kszy,z takimi pi�knymi
drzewami.Tak mi si� zechcia�o,aby ojciec i dzieci mieszka�y w tym domku,pomi�dzy t�
zielono�ci�,w takim spokoju mi�ym...sama te� B�g wie co da�abym by�a za to,aby tu miesz-
ka�...Ale by�o bardzo trudno...Musia�am wynale�� w�a�ciciela,dobi� si� do niego.bo jest to
bogaty cz�owiek i mieszka w �rodku miasta,w kamienicy ogromnej.Kilka razy do niego
chodzi�am,zanim zechcia� rozm�wi� si� ze mn�.Potem okaza�o si�,�e to dla nas troch� za
drogo,�e trzeba by�o czeka�,�e przenosiny kosztuj� wiele!...E!mn�stwo by�o bied i trudno-
�ci rozmaitych,ale przezwyci�y�am wszystkie i,dzi�ki Bogu,przenie�li�my si� tutaj...Ju�
przesz�o trzy lata temu...
� Wi�c pani mia�a lat szesna�cie,kiedy dokazywa�a takich czyn�w bohaterskich.
Za�mia�a si�.
�Do bohaterstwa to daleko,ale trzeba by�o silnego postanowienia.Jestem te� przekonan�,
�e zdrowie ojca podtrzymuje si� jako tako tylko przez to,�e mi eszka on w takim dobrym po-
wietrzu i w takiej ciszy.Gdyby�my byli pozostali na dawnym mieszkaniu,w zau�ku brudnym
i krzykliwym,kto wie,co by by�o?A tu ojciec ma si� nielepiej wprawdzie,ale i niegorzej,i
wszystkim nam dobrze...
�Dobrze!�z zamy�leniem powt�rzy� Przyjemski �wi�c pani czuje si� zupe�nie szcz�li-
w�,odk�d tu mieszka?...
Szyj�c,smutnie wstrz�sn�a g�ow�.
� Niezupe�nie;bo wcale,wcale nie jestem spokojn� o zdrowie ojca i przysz�o�� dzieci...
� A o swoj�?
Tym razem podnios�a na niego oczy ogromnie zadziwione:
�O swoj� przysz�o��?A c� mi si� sta� mo�e?Jestem ju� przecie� doros�� i w ka�dym
wypadku dam sobie rad�...
� To pani szcz�liwsz� jest od ksi�cia,bo on nie mo�e da� sobie rady...
� Z czym?
�Ze wszystkim.Sam nie wie,co ma robi� z sercem zra�onym,bo po wielekro� zranio-
nym,z dniami i godzinami,kt�re nie maj� celu.
� Biedny � westchn�a znowu,ale po chwili bardzo �ywo m�wi� zacz�a:
�Mnie si� jednak zdaje,�e ksi��� m�g�by by� szcz�liwym,tylko albo nie chce,albo nie
umie.Doprawdy,mo�e jestem zarozumia��,ale zdaje mi si�,�e b�d�c na jego miejscu wie-
dzia�abym,co robi� z sercem i z �yciem.
� Doprawdy?C� by pani robi�a?
� Wesz�abym na szczyt tej baszty,widzi pan...tej...na sam szczyt...i obejrza�abym z niego
calute�kie miasto.Zobaczy�abym wszystkich,kt�rzy tylko w nim �yj�,cierpi�,czegokolwiek
potrzebuj� i...
Urwa�a i najniespodzianiej zapyta�a:
� Widzia� pan kiedy medalik z Matk� Bosk� Parysk�?
� Zdaje mi si�...zapewne...niedobrze sobie przypominam...
�Matka Boska Paryska stoi,a z obu Jej r�k lej� si� potoki promieni...takich promieni,co
pocieszaj� i co o�wiecaj�,i co od z�ego broni�...Gdybym by�a na miejscu ksi�cia,wesz�abym
na t� baszt�,spu�ci�abym r�ce i la�abym z nich potoki,potoki promieni...O Bo�e,jaka by�a-
bym szcz�liwa!...
M�wi�c czyni�a gesta odpowiednie.Ukazywa�a na szczyt baszty,potem spu�ci�a r�ce i
wstrz�sa�a nimi,jakby co� z nich sypa�a na ziemi�.Przyjemski s�ucha�,oczy jego pod
zmarszczk� g��bok� nabiera�y blasku i mi�kko�ci.
� �adnie,bardzo �adnie!� szepn�� do siebie.
Ale zaraz z troch� ironii przem�wi� g�o�no:
��wi�ta wiara w zbawienne skutki filantropii!Nie b�d� jej pani odbiera�.Nie trzeba pani
nic odbiera� i...nic dodawa�...Nie wiem,jak tam z ksi�ciem,ale co do mnie.
Z lekkim uchyleniem kapelusza,kt�ry przed chwil� w�o�y� by� na g�ow�,doda�:
� Szcz�liwy jestem,�e traf pozwoli� mi pani� pozna�...
Twarz jej okry�a si� rumie�cem karminowym.Zacz�a pr�dko,pr�dko wk�ada� robot� do
koszyka.
� Pora mi ju� do domu...
� Ju�?� zapyta� z �alem.
Spojrza� na ksi��k�,kt�r� trzyma� w r�ku.
� Czy pani b�dzie �askaw� po�yczy� mi t� ksi��k� do jutra?
� Owszem,z przyjemno�ci� � uprzejmie odpowiedzia�a.
� Oddam j� pani jutro...gdy pani znowu o tej porze przyjdzie do tej altanki.Dobrze?
�Dobrze � bez wahania odpowiedzia�a �ja tu co dzie� przychodz�,kiedy tylko pogoda
pi�kna...
� Oby jutro by�a pi�kn�!...
Od strony domku g�os dziecinny zawo�a�:
� Klarciu!Klarciu!
Na ganeczku z dwoma s�upkami sta� malec w mundurku gimnazjalnym,troch� wi�cej ni�
dziesi�cioletni,i obu ramionami machaj�c ku altance,na ca�y ogr�d wo�a�:
� Klarciu!Klarciu!Ju� przyszed�em!Ojciec te� idzie,i Frania zaraz z magazynu przyleci...
Chod� pr�dzej i daj obiad!Okropnie je�� chce si�!...
�Id�,id�!�odkrzykn�a i skin�wszy g�ow� nowemu znajomemu odbiec mia�a,gdy on
zatrzyma� j� jeszcze s�owami:
� Niech pani mi na po�egnanie r�czk� poda...
Bez wahania,z uprzejmym dygni�ciem wyci�gn�a r�k� i wtedy dopiero,gdy ta r�ka
zgrabna,ale ze sk�r� troch� zgrubia�� i szorstk�,znalaz�a si� w d�oni bia�ej,mi�kkiej i obej-
muj�cej j� u�ciskiem mi�kkim,d�ugim,rumieniec karminowy obla� twarz jej od czarnych
k�dziork�w nad czo�em do bia�ej szlarki otaczaj�cej u szyi brzeg stanika.
KONIEC ROZDZIA�U
16
II
Du�o przed po�udniem Juliusz Przyjemski siedz�c z ksi��k� w r�ku na �awce ogrodowej
spogl�da� cz�sto na domek stoj�cy w fasoli po�r�d ogrodu s�siedniego.Sztachety niskie i
ga��zie drzew,rozst�puj�cych si� w alei,pozwala�y widzie� dok�adnie wszystko,co si� dzieje
doko�a tego domku.
Widzia� naprz�d cz�owieka wysokiego,chudego,z siwiej�cymi w�osami,kt�ry wyszed� na
ganek w paltocie znoszonym,w czapce z gwiazdk�,ze szczup�� teczk� pod ramieniem.Za
nim wybieg�a Klara i obie r�ce po�o�ywszy mu na ramionach co� m�wi�a do niego,a� poda�a
mu czo�o do poca�owania i do domku wbieg�a.Chudy,siwy cz�owiek poszed� zwolna ku
bramce w parkanie prowadz�cej na ulic�,ale by� w po�owie drogi,gdy zatrzyma�o go g�o�ne
wo�anie z wn�trza domku:
� Tatku!Tatku!
Dziewczynka w sukni jeszcze nie dosi�gaj�cej ziemi,w b��kitnej chusteczce na g�owie,
uczepi�a si� jego ramienia i razem ju� wyszli z ogrodu.
Przyjemski u�miechn�� si�.
�Tatko poszed� do biura,siostrzyczka do magazynu...Ten Benedykt to sprytny ptaszek!...
Powiedzia�em mu wczoraj:�Dowiedz si�!� � i dzi� z rana ju� wszystko wiedzia�.Trzydzie�ci
rubli na miesi�c,phi!bieda musi tam a� piszcze�.Naturalnie.Od tego s� idylle,aby poetyzo-
wa� na g�odno!Czarny chleb zajada,a w koszyczku poematy nosi...
Spu�ci� wzrok na ksi��k�,kt�r� trzyma� w r�ku.Nie by� to Rochefoucauld,ale ta stara
ksi��ka w podartej oprawie,kt�r� wczoraj po�yczy� od swojej nowej znajomej.Znowu kilka-
na�cie wierszy zakre�lonych o��wkiem;znowu wi�c ust�p ulubiony.Zobaczmy� jaki.
S�o�ce ju� zgas�o,wiecz�r by� ciep�y i cichy,
Okr�g niebios gdzieniegdzie chmurkami zas�any,
U g�ry b��kitnawy,na zach�d r�any...
Podni�s� wzrok znad ksi��ki,zamy�li� si�.
� Jak ja to dawno czyta�em,jeszcze w dzieci�stwie...Bardzo to �adne!Tu szczeg�lniej pod
tymi drzewami,w tej ciszy,lektura bardzo stosowna...Dzi� jeszcze nie oddam jej tej ksi��ki i
przeczytam j� od pocz�tku do ko�ca...Ciekawym,co te� ona robi w tej chwili...za t� fasol�?
Dowiedzia� si� o tym natychmiast.Na ma�y ganek wysz�a Klara d�wigaj�c w obu rozpo-
startych r�kach co� ci�kiego.Przyjemski pochyli� si� naprz�d,aby lepiej widzie�,i zobaczy�,
�e dziewczyna,z r�kawami sukni do �okci odwini�tymi,nios�a ma�� bali� nape�nion� p�ynem,
kt�ry wyla�a z dala od domku,za roz�o�yst� jab�oni� i krzakami agrestu.Gdy wraca�a z pust�
ju� bali� w opuszczonych r�kach,zauwa�y�,�e mia�a prz�d sukni okryty fartuchem p��cien-
nym.
�Zapewne pierze,skoro ma do czynienia z bali�.Taka jednak delikatna i z rozumkiem...
Jak ona wczoraj m�wi�a o tej Naj�wi�tszej Pannie Paryskiej...bardzo �adnie...bardzo �adnie...
Czyta�,my�la�,odchodzi�,powraca�,odszed� na d�ugo i w par� godzin po po�udniu wr�ci�
znowu prawie o tej samej porze,o kt�rej wczoraj zobaczy� Klar�.Usiad� na �awce z t� sam�
ksi��k� w starej oprawie i co chwil� podnosi� wzrok znad jej kartek spogl�daj�c w ogr�d s�-
siedni.Po pewnym czasie szybkim ruchem pochyli� si�,aby lepiej widzie� przez ga��zie.Kto�
wyszed� na ganek z domku,nawet dwie osoby wysz�y.
Jedn� by�a staruszka w czarnym ubraniu,w czarnej chustce na siwiute�kich w�osach,dru-
g� Klara,ubrana jak do wyj�cia na miasto,w zarzutce ciemnej i kapeluszu s�omianym,opasa-
nym wst��k�.Zesz�y z ganeczku i pr�dko przeszed�szy ogr�d wysz�y przez bramk� w parka-
nie na ulic�.
�Basta!� u�miechn�� si� Przyjemski � posz�a sobie i tu ju� pewno nie przyjdzie.Sp�o-
szy�em ptaszyn�.Szkoda,bo jest milutk�!...
Ruchem nerwowym zamkn�� ksi��k� i poszed� ku pa�acowi z pog��bion� zmarszczk� po-
mi�dzy brwiami.
Klara od samego rana my�la�a nad tym;p�j�� czy nie p�j��?Daj�c �niadanie ojcu i dzie-
ciom,sprz�taj�c mieszkanie,gotuj�c obiad pior�c fartuch sw�j i r�ne drobiazgi dziecinne,co
chwil� zapytywa�a siebie;p�j�� czy nie p�j�� do altanki bzowej,gdzie z pewno�ci� zjawi si�
zaraz po drugiej stronie sztachet pan Przyjemski?Robota sz�a jej dzi� nie tak g�adko jak zwy-
kle,bo co chwil� stawa�a i my�la�a o spotkaniu wczorajszym.
�Dziwny wypadek!Spotka� cz�owieka nieznanego,rozmawia� z nim tak d�ugo i nawet
ksi��k� mu po�yczy�!Nie s�ysza�am nigdy,aby ktokolwiek tak pi�knie czyta�.Jaki on mi�y!
Dziwna ta jego zmarszczka na czole,taka g��boka,a pod ni� oczy takie szafirowe,szafirowe,
czasem �mia�e i �miej�ce si�,a czasem takie smutne!Jaki on mi�y!Raz tak jako� na mnie
popatrza�,�e chcia�am wsta� i uciec...Uczu�am co� takiego,jakbym si� na niego obrazi�a nie
wiedzie� za co,ale potem zacz�� m�wi� o ksi�ciu rzeczy takie zajmuj�ce...Jaki on mi�y!Jak
on to powiedzia�:�Pani nie trzeba nic odejmowa� i nic dodawa�!� Jaki on mi�y!...�
Ogie� kuchenny piek� i rumie�cem gor�cym okrywa� jej policzki;stawa�a te� cz�sto przed
otwartym oknem i z rozkosz� czu�a powiewy wiatru muskaj�ce j� po twarzy.Im wi�cej zbli-
�a�a si� pora,w kt�rej zazwyczaj sz�a do altanki,tym wi�kszy niepok�j j� ogarnia�.
Wreszcie zrobi�a ju� wszystko,zdj�a fartuch,wyj�a z szafki koszyk z robot�.Jeszcze raz:
p�j�� czy nie p�j��?Przy spojrzeniu na koszyk przypomnia�a sobie ksi��k� po�yczon� wczo-
raj.Jak�e?trzeba p�j�� cho�by dlatego,aby t� ksi��k� odebra�.Naturalnie,gdyby nie przy-
sz�a,c� by uczyni� z t� ksi��k�?Musia�by chyba j� odsy�a� i sprawi�oby mu to k�opot z jej
przyczyny.Ma si� rozumie�,�e p�jdzie.To jej altanka,ma prawo w niej przesiadywa�,a ten
pan mo�e sobie tam przychodzi� albo nie przychodzi�,co jej do tego!Jaki on mi�y!...I c� w
tym z�ego b�dzie,je�eli znowu troch� z sob� porozmawiaj�?
Postanowienie powzi�te tak j� ucieszy�o,�e bior�c koszyk i biegn�c ku drzwiom zanuci�a:
�La,la,la!la,la,la!
Ale drzwi otworzy�y si�,nim do nich dobieg�a,i ukaza�a si� w nich staruszka troch� kr�pa
i ci�ka,w czarnej sukni,z twarz� okr�g�� i rumian�,pod w�osami jak srebro b�yszcz�cymi,
przykrytymi czarn� chusteczk� we�nian�.Klara z uciech� poca�owa�a j� w r�k�,ubran� w
we�nian� mitenk�.
� Niech pani droga usi�dzie � zaprasza�a.
�Nawet siada� nie b�d� �ci�ko dysz�c odpowiedzia�a staruszka,ale przez chwil� nie
mog�a m�wi� dalej,bo z niejak� trudno�ci� wyjmowa�a co� z kieszeni sukni.By�y to dwa
rumiane jab�ka i garstka cukierk�w na straganie kupionych.
�Jab�uszka dla tatki,a cukierki dla dzieci � rzek�a k�ad�c na stole przedmioty przyniesio-
ne.
Oczy jej du�e i bardzo b��kitne �mia�y si� pod siwymi brwiami i u�miech dobroduszny
rozchyla� szerokie usta.Klara poca�owa�a j� znowu w r�k�.
� Dlaczego pani nie chce usi���?
� A bo mi pilno i przysz�am po ciebie.Teraz masz czas i mo�esz p�j�� ze mn� do sklep�w.
Trzewiki nowe musz� kupi�;widzisz,w jakich chodz�...
Wysun�a spod czarnej sukni i Klarze pokazywa�a nog� du��,p�ask�,w bia�ej po�czosze i
prunelowym trzewiku,wydeptanym i znoszonym.
�Bez ciebie nie kupi�.Oni mi� oszukaj�,B�g wie jakie dadz� i b�d� mia�a niewygod�.
Szlarek mi te� trzeba do ogarnirowania czepeczk�w;te,co by�y,podar�y si� na nic.Bez cie-
bie nie kupi�.Zarzu� tam co na siebie i chod�my.
Klara s�ucha�a z g�ow� pochylon�.Zrobi�o si� jej bardzo smutno,ale zaraz podnios�a oczy
i przem�wi�a ra�nie:
� Dobrze,p�jd� zaraz,tylko wezm� okrycie i kapelusz.
Zaraz te� wysz�y.Wyszed�szy Klara zamkn�a na klucz drzwi domku i klucz w�o�y�a do
kieszeni sukni.Ojciec miewa� zawsze drugi przy sobie.Gdy przechodzi�y przez ogr�d,sta-
ruszka m�wi�a:
�Rozmienimy w sklepach pieni�dze i dam ci na wpisowe dla Stasia.Ju� pora zap�aci�,
prawda?
�Dzi�kuj� pani � szepn�a Klara.�Gdyby nie pani dobro�,nie wiem,jakim sposobem
mogliby�my Stasia posy�a� do gimnazjum.
� Co tam,co tam!R�ka r�k� myje.Ogarnirujesz mi czepeczki nowymi szlarkami,a?
� Z najwi�ksz� ochot�!
Przed bramk� prowadz�c� na ulic� obejrza�a si� na altank� bzow�,przytulon� do �ciany
drzew wysokich i roz�o�ystych.
�Adieu!� � pomy�la�a i znowu zrobi�o si� jej ogromnie smutno.
Po zrobieniu sprawunk�w ze swoj� star� znajom� i dobrodziejk�,bieg�a do domu �piesz-
nie,gdy w bramce ogrodu spotka�a si� oko w oko z jedn� z tych swoich przyjaci�ek,o kt�-
rych wczoraj opowiada�a Przyjemskiemu i kt�re j� zawiod�y.Zawiedziona,pop�aka�a by�a
troch�,ale nie chowa�a urazy do dziewczyny,kt�ra przyja�ni�c si� z ni�,wy�miewa�a si� z
niej przed znajomymi nazywaj�c j� praczk�,fl�derk� itp.Nie by�a ju� z ni� w przyja�ni,ale
przebaczy�a jej od dawna i widywa�y si� z sob� niekiedy.Blondynka,�wie�a i r�owa jak
wiosna,wystrojona,z kwiatami na kapelusiku �licznym,obj�a j� i poca�owa�a.Na Klarze jej
poca�unki sprawia�y przykre wra�enie czego� fa�szywego,ale podda�a si� im uprzejmie.Pau-
linka by�a u niej i znalaz�szy drzwi zamkni�te odchodzi�a.Na zaproszenie Klary,aby wr�ci�a,
odpowiedzia�a,�e nie ma czasu i �e mia�a wpa�� do niej tylko na chwil�,bo dzi�,za godzin�,
wybiera si� na przechadzk� zamiejsk� z towarzystwem do�� licznym.Id� do lasu,bior� z so-
b� r�ne jedzenie w koszykach,b�d� bawi� si� bardzo weso�o.Szkoda,�e to towarzystwo jest
nieznajome Klarze,bo mo�e wzi�aby udzia� w tej przechadzce.
�Ej,nie �przerwa�a Klara patrz�c na jasn� i strojnie zrobion� sukni� r�wie�nicy � domu
nie zostawi�abym na tak d�ugo.
� A ojciec?
� Ojciec sypia po obiedzie.Ja ze Stasiem lekcje powtarzam.
Chcia�a po�egna� towarzyszk�,ale jako� nie wypada�o.Ta za� m�wi�a,�e wiecz�r wczo-
rajszy sp�dzi�a w jej s�siedztwie,u dozorcy pa�acu ksi���cego,z kt�rego �on� przyja�ni si�
jej matka.
�Zawsze ci� namawia�am,aby� si� z Perkowskimi zapozna�a,mieszkaj�c tak blisko...ale
nie chcia�a�.Wczoraj by�o nam weso�o,ta�czyli�my nawet troch� i jeden by� tylko zaw�d:
pan Przyjemski nie przyszed�...
Klara do�wiadczy�a uczucia ma�ego uderzenia w piersi,ale tak dobrze opanowa�a siebie,
�e nawet powieka jej nie drgn�a Paulinka za� trzepa�a dalej:
�Bo ksi��� Oskar w tych dniach przyjecha� i przywi�z� z sob� sekretarza,kt�ry nazywa
si� pan Juliusz Przyjemski,jest w wielkich �askach u ksi�cia,u Perkowskich by� par� razy dla
interes�w,naturalnie,przecie� musia� pom�wi� o r�nych rzeczach z rz�dc� pa�acu.Ot� oni
go zaprosili na wczorajszy wieczorek,a pomi�dzy nami m�wi�c,nawet i wydali ten wieczo-
rek dlatego,aby sekretarza ksi�cia zaprosi� i przyj��!A� tu wzi�� i nie przyszed�!Szkoda,bo
ogromnie by�am ciekawa tego pana Przyjemskiego!M�ody podobno,brunet,przystojny i bar-
dzo weso�y...
� Brunet!...� powt�rzy�a Klara.
Ale Paulinka �pieszy�a si� i wygadawszy,co mia�a najwa�niejszego,�egna�a j�,znowu
obejmuj�c i ca�uj�c.
�Szkoda mi ciebie,moja ty duszko droga,�e tak ci�gle w domu siedzisz...Do widzenia,
do widzenia!Lec� na obiad,a potem na przechadzk�...
Klara wchodz�c do domu powtarza�a sobie w my�li:�Brunet!��i �mia�a si�.Wcale nie
brunet,tylko ciemny blondyn.I nie bardzo weso�y,ale owszem,troch� smutny.Paulinka jak
zawsze trzepie o wszystkim,co wie i czego nie wie.Kto� jej powiedzia�,�e brunet bardzo
weso�y,ona te� powtarza.Pewno pa�stwo Perkowscy zaprosili go na zbiorow� przechadzk�
za miasto,tak jak wczoraj na wiecz�r,i on pewno b�dzie im towarzyszy�.Bo kt� by nie
chcia� p�j�� za miasto,do lasu?...Jak im b�dzie przyjemnie i weso�o!Chcia�aby tam by�,w
lesie,z tym towarzystwem;tak by chcia�a,ze a� obu �okciami opar�a si� o star� kom�dk� i
d�onie przycisn�a do oczu,kt�re nape�ni�y si� �zami.Po dw�ch minutach takiego stania z
�okciami na kom�dce i twarz� w d�oniach zobaczy�a ojca wchodz�cego z ulicy do ogrodu i
wybieg�a na jego spotkanie.
Dzie� przemin�� i wiecz�r si� ko�czy�.W domku pomi�dzy fasol� nawet ju� si� sko�czy�,
bo ma�e okna jego pogas�y,opr�cz jednego,nale��cego do pokoiku Klary.Ona szy�a jeszcze,
ale po godzinie dziesi�tej zostawi�a robot� na stole,z zamiarem powr�cenia do niej wkr�tce,i
wybieg�a na ganek.Wywabi�y j� z pokoju ciche szelesty fasoli poruszanej ma�ym wiatrem i
gwiazdy,kt�re �wieci�y naprzeciw niej,za oknem.Ganek mia� par� wschodek;podziurawio-
nych i ko�ysz�cych si� od staro�ci.Usiad�a na jednej z nich,d�oni� twarz podpar�a i wpatrzy�a
si� w wiecz�r pi�kny,cichy.Cicho tu by�o bardzo.Nikt ju� nie przeje�d�a� o tej porze ulic�
ci�gn�c� si� za parkanem,ustronn� i prawie zamiejsk�.Od �rodka miasta dochodzi� szum
daleki,przez odleg�o�� st�umiony i monotonny.Wielkie drzewa w ogrodzie ksi���cym cza-
sem szumia�y z cicha,czasem milk�y i sta�y w�r�d zmroku jak �ciana czarna.Niebo sierpnio-
we by�o pe�ne gwiazd,kt�re ciemno�� nocn� czyni�y podobn� do zmierzchu wieczornego,
pozwalaj�cego rozpoznawa� zarysy przedmiot�w do�� oddalonych.Klara rozpoznawa�a
swoj� altank� ulubion�,przerw� w wielkiej alei i w g��bi perspektywy,otwartej przez t� prze-
rw�,�cian� pa�acu,zar�wno jak �ciana drzew czarn� w�r�d zmroku.Ale na jej tle czarnym
ja�nia� rz�d �wiate�,kt�re Klarze wyda�y si� zrazu gwiazdami zza drzew prze�wiecaj�cymi.
Wnet jednak rozpozna�a,�e by�y to okna o�wietlone.Rz�d okien pa�acowych,d�ugich i w�-
skich,na g�rnym pi�trze by� o�wietlonym.Odk�d Klara zamieszka�a w s�siedztwie pa�acu,
zdarzy�o si� to po raz pierwszy.Nic dziwnego,skoro w tej chwili przebywa� w nim w�a�ci-
ciel.Ciekawo��,czy tylko ksi��� znajduje si� za tymi oknami o�wietlonymi,czy tak�e i se-
kretarz jego?Zapewne oni cz�sto albo i zawsze bywaj� razem.Ale pan Przyjemski mo�e
jeszcze nie wr�ci� z tej przechadzki zbiorowej za miasto,kt�r� urz�dzili pa�stwo Perkowscy.
Mo�e zaledwie teraz towarzystwo powraca z lasu.Czeg� mieliby �pieszy�?Pogoda �liczna i
oni pewno weseli.Przez kilka godzin chodzili po lesie,w kt�rym o tej porze lata paprocie s�
takie ogromne i wrzos kwitnie...
Ju� przed paru minutami opar�a by�a �okcie o kolana i twarz po�o�y�a na obu d�oniach.Te-
raz z twarz� w d�oniach my�la�a o tym lesie zamiejskim,w kt�rym by�a kilka razy w �yciu,i
obraz jego przedstawia� si� jej bardzo wyra�nie,z drobnymi nawet szczeg�ami.Wyra�nie
widzia�a g�stwiny zielone,pod kt�rymi bieg�a �cie�yna kr�ta,z obu stron �cie�yny brzozy
cienkie z bia�� kor�,wrzos liliowy,mech siwy,paprocie krzaczaste.T� �cie�k� idzie para
ludzi:pan Przyjemski i Paulinka...id� obok siebie i rozmawiaj� z sob� ci�gle...on patrzy na
ni� szafirowymi,takimi bardzo szafirowymi oczyma,spod tej dziwnej zmarszczki,i m�wi:
�Pani nie trzeba nic odbiera� i nic dodawa�...�
Wszystko to:las i par� przez las id�c� widzia�a pod zamkni�tymi powiekami tak jasno,jak
w dzie� jasny,ale za to w niej samej robi�o si� ciemno...
Nagle us�ysza�a g�os aksamitny,kt�ry dziel�c nieco sylaby wyraz�w tu� nad ni� wym�wi�:
� Dobry wiecz�r pani!
Nie wiadomo,co by�o w niej silniejszym:zdumienie czy rado��.By�aby raczej spodzie-
wa�a si� wszystkiego ni� us�yszenia w tej chwili tego g�osu i zobaczenia cz�owieka,kt�ry sta�
przed ni�,z kapeluszem w spuszczonym r�ku.z twarz�,na kt�rej dojrza�a pomimo zmroku
u�miech przyjazny i troch� �artobliwy.
�Przechadzaj�c si� po ogrodzie zobaczy�em pani� na ganku i nie mog�em oprze� si� po-
kusie powiedzenia pani:�Dobry wiecz�r �.Pi�kny wiecz�r,nieprawda�?W tej chwili szcze-
g�lniej sta� si� bardzo pi�knym.Pani tak by�a zamy�lon�!O czym?
Z pocz�tku nie s�ysza�a,co m�wi�,tak silnie uderza�o jej serce.Potem te� nie by�a jeszcze
do�� przytomn�,aby na zapytania jego odpowiedzie�.Stoj�c na wschodce ganku,wskaza�a
w�sk� �aweczk�.
� Prosz�,niech pan usi�dzie...
� A mo�e tu lepiej b�dzie...pod gwiazdami...
R�k� z kapeluszem wskaza� niebo i usiad� na wschodce ganku,kt�ra silnie zako�ysa�a si�
pod nim.Ona usiad�a tak�e,nieco z dala.Ju� odzyskiwa�a przytomno�� umys�u i �mia�o��;
uczuciem panuj�cym sta�o si� w niej teraz uradowanie ogromne,kt�re te� d�wi�cza�o w glo-
sie,gdy zapyta�a:
� Kt�r�dy pan wszed� do naszego ogrodu?
� Drog� bardzo pospolit�.Przez bramk� w sztachetach.
� To prawda!Nigdy nie widzia�am jej otwart�,zapomnia�am,�e istnieje...
� Zawiasy i zamek by�y zardzewia�e i otwiera�y si� z trudno�ci�,kt�r� pokona�em.O czym
pani my�la�a?
Otwarto�� wrodzona i rado�� coraz wi�ksza podyktowa�y jej odpowied� wym�wion� w
spos�b weso�y:
�My�la�am,czy te� pa�stwo wr�cili ju� albo mo�e jeszcze wracaj� z przechadzki zamiej-
skiej...
Podni�s� twarz ruchem oznaczaj�cym zdziwienie.
� Kto to:pa�stwo?� zapyta�.
�Pa�stwo Perkowscy i pan.M�wi�a mi jedna znajoma moja,�e pa�stwo Perkowscy za-
prosili pana na przechadzk� zbiorow�,kt�ra musia�a by� bardzo przyjemn�...Ale dlaczego
pan nie by� wczoraj na wieczorze u pa�stwa Perkowskich?Bardzo pana tam czekano.
Przyjemski do�� d�ugo nie odpowiada�,a kiedy zacz�� m�wi�,w g�osie jego czu� by�o tro-
ch� �miechu.
�Ani na wieczorze,ani na przechadzce zbiorowej pa�stwa Perkowskich nie by�em.Ale
je�eli pani pozwoli,b�dziemy m�wili o czym innym i daleko przyjemniejszym ni�...pa�stwo
Perkowscy.Bardzo dzi�kuj� za ksi��k�,kt�r� mi pani po�yczy�a,i jeszcze jej nie oddaj�.
Przeczytam ca�� i za dni par� zwr�c�.Wspania�y poemat!Zna�em go,ale z daleka.Wdzi�cz-
ny jestem pani za to,�e zawi�za�em z nim znajomo�� blisk�.A teraz niech mi pani powie,jak
pani ca�y dzisiejszy dzie� przep�dzi�a i czy nie wyda� si� pani d�ugim?Dla mnie by� bardzo
d�ugim.Co pani dzi� robi�a?
� To,co robi� co dzie�;nie ma o czym opowiada�.
� Ale przeciwnie;jest bardzo o czym i prosz� pani�,bardzo prosz�...
Za�mia�a si� weso�o.
�Owszem,czemu� nie mia�abym opowiedzie�?C�?Uprz�tn�am mieszkanie,zgotowa-
�am obiad,wypra�am sobie fartuszek,robi�am sprawunki dla znajomej...c� wi�cej?Poma-
ga�am bratu uczy� si� lekcji,nalewa�am herbat�,szy�am...
Wszystko to wypowiedzia�a swobodnie i z widoczn� nawet przyjemno�ci�.On zapyta�:
� A nie czyta�a pani dzi� wcale?
�Owszem,czyta�am troch�,kiedy ojciec spa� jeszcze,a Sta� ju� lekcje umia�.Frania dzi�
nastawia�a samowar,a ja troch� sobie poczyta�am.Ksi��ki dostaj� czasem od jednej pani,
kt�ra by�a na pensji nauczycielk� moj�...
� Pani by�a na pensji?
Opowiedzia�a,�e matka jej,z zawodu nauczycielka,uczy�a j� sama do lat dwunastu,a po-
tem zacz�a posy�a� na pensj�,kt�rej jednak sko�czy� nie mog�a,gdy� po �mierci matki ci�-
g�a obecno�� jej w domu sta�a si� konieczn� dla ojca i malutkiego w�wczas rodze�stwa.Prze-
stawa�a chodzi� na pensj� z wielkim �alem,ale teraz wcale,wcale nie �a�uje tego,bo przeko-
na�a si�,�e jest w domu potrzebn� koniecznie,�e ojciec i dzieci nie mog� w �aden spos�b
pozostawa� bez opieki...
� Tak powa�nej!� u�miechn�� si� Przyjemski.
�Powa�nej!�za�mia�a si� � gdzie tam!Wiem sama �e wiele mi brakuje...ale robi�,co
mog�...
� Aby by� anio�em pociechy i pomocy � doko�czy� z cicha.
Jej te s�owa sp�yn�y w serce s�odycz� wielk�;pochyli�a g�ow� i umilk�a.
Ale dla niego nawi�zanie rozmowy przerwanej nie przedstawia�o t rudno�ci najmniejszej.
Troch� pochylony ku niej,zaraz zapyta� znowu:
� Kt� to taki ta staruszka,z kt�r� pani dzi� wychodzi�a do miasta?
� Sk�d pan wie?
� Widzia�em z alei,w kt�rej siedzia�em trzymaj�c w r�ku ksi��k�,a my�l�c o pani...
Ta staruszka by�a pani� Dutkiewiczow�,wdow� po weterynarzu,chrzestn� matk� jej mat-
ki,osob� niezmiernie zacn�,dobr� i czyni�c� im wiele dobrego.Jest to prawdziwa ich przyja-
ci�ka i dobrodziejka.Dopomaga�a im nieraz w okoliczno�ciach trudnych,teraz p�aci wpiso-
we za Stasia.
� Wi�c jest to osoba maj�tna?� zapyta� Przyjemski.
�O,maj�tna!�z zapa�em potwierdzi�a Klara � zajmuje dla siebie jednej trzy pokoje,
trzyma s�u��c�...
� �ycie zbytkowne � zauwa�y�,a ona opowiada�a dalej:
�M�� jej mia� dochody znaczne i jej pozostawi� maj�tek du�y.M�wi�a ojcu sama,�e ma
kapita�u pi�tna�cie tysi�cy...
� Maj�tek du�y...� powt�rzy� Przyjemski.
�Bardzo du�y �potwierdzi�a Klara � ale te� u�ywa go dobrze.Opr�cz nam,dopomaga
jeszcze kilku innym osobom...
� Czemu� by nie?Ma czym si� dzieli�!
�Tak;i to jest dla niej wielkim szcz�ciem;inaczej,nie maj�c dzieci,nie mia�aby �adnego
celu �ycia.
On doko�czy�:
�Poniewa� za� posiada pi�tna�cie tysi�cy,maj�tek du�y,mo�e na�ladowa� Naj�wi�tsz�
Pann� Parysk�!
Opar� si� �okciem o wschodk� wy�sz�,g�ow� pochyli� na r�ku i zamy�li� si� tak g��boko,
�e Klara spostrzeg�a i odczu�a to zamy�lenie.Umilk�a te�,nie �mia� ju� m�wi� dalej.Trwa�o
tak ze trzy minuty,po czym Przyjemski wyprostowa� si� i z podniesion� g�ow� patrza� w
gwiazdy.Przy ich �wietle Klara zobaczy�a,�e zmarszczka jego pomi�dzy brwiami by�a bar-
dzo g��bok�.Po chwili przem�wi� z cicha:
� Gwiazdy spadaj�.
Ona tak�e zni�aj�c mimo woli g�os odpowiedzia�a:
� W sierpniu zawsze wiele gwiazd spada.
A po chwili doda�a:
�Powiadaj�,�e gdy gwiazda spada,trzeba tylko,dop�ki nie zga�nie,wym�wi� w my�li
�yczenie,a b�dzie spe�nione...O ,widzi pan?spad�a znowu...I tam,i tam!Widzi pan,jak
spadaj�!
Patrz�c w niebo,z kt�rego to tu,to �wdzie spada�y du�e iskry z�ote,wnet gasn�ce w
zmroku podniebieskim,rzek� zwolna:
�Niech pani wymawia �yczenie...Spada ich tak wiele,�e zawsze sko�czy je pani wyma-
wia� przed zga�ni�ciem kt�rejkolwiek...
Milcza�a;on twarz obr�ci� ku niej.Siedzia� tak ju� blisko,�e wyra�nie widzia�a jego oczy
utkwione w jej twarzy.
�O co prosi�aby pani gwiazdy spadaj�cej?
Usi�uj�c mie� g�os swobodny odpowiedzia�a:
�Jestem szkaradn� egoistk�.Gdybym wierzy�a,�e spadaj�ce gwiazdy spe�niaj� �yczenia
ludzkie,prosi�abym ich ci�gle:niech ojciec m�j wyzdrowieje!niech dzieci ucz� si� dobrze i
b�d� dobre!...
� A dla siebie?� zapyta�.
Zadziwi�a si� bardzo.
�Jak to?Przecie� ta pro�ba by�aby w�a�nie o to,czego pragn� najwi�cej...wi�c prosi�a-
bym dla siebie.
�Egoizm szkaradny!�zauwa�y� � ale czy� doprawdy nie chcia�aby pani,aby gwiazdka
z�ota przys�a�a pani jakie�...jakie� szcz�cie,takie wielkie,�e serce przemienia w gwiazd�
pa�aj�c� i zawieszon� wysoko nad wszystkim,co jest na ziemi?
Ona czu�a,�e serce jej przemienia si� w gwiazd� pa�aj�c�,i w� a�nie dlatego,�e to czu�a,
za�artowa�a weso�o:
�Je�eli ju� koniecznie mia�abym prosi� o co� dla siebie jednej,to prosi�abym,aby tego
lata jeszcze p�j�� za miasto i ca�e p� dnia przep�dzi� w lesie.Ogromnie lubi� las.
Potem doda�a zaraz:
� A pan,o co najwi�cej prosi�by gwiazdy spadaj�cej?
�Ja?
Z zamy�leniem m�wi� zacz��:
�Prosi�bym gwiazdy z�otej o wiar�,�e s� na ziemi serca dobre,czyste,wierne,i o to,aby
jedno z takich nale�a�o do mnie...
Umilk� troch�,a potem m�wi� dalej:
�Prosi�bym jej:�Gwiazdo jasna,daj mi zapomnie� o snach ciemnych,kt�rych mia�em
wiele...�
S�ucha�a s��w i g�osu czuj�c smutek zmieszany ze s�odycz�.S�odycz sz�a od melodii g�osu,
smutek od znaczenia s��w maj�cych dla niej g��bi� niezrozumia