37
Szczegóły |
Tytuł |
37 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
37 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 37 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
37 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Boles�aw Prus (Aleksander G�owacki)
Lalka
Spis tre�ci
TOM I
ROZDZIA� 1. JAK WYGL�DA FIRMA J. MINCEL I S. WOKULSKI PRZEZ SZK�O BUTELEK?
ROZDZIA� 2. RZ�DY STAREGO SUBIEKTA
ROZDZIA� 3. PAMI�TNIK STAREGO SUBIEKTA
ROZDZIA� 4. POWR�T
ROZDZIA� 5. DEMOKRATYZACJA PANA I MARZENIA PANNY Z TOWARZYSTWA
ROZDZIA� 6. W JAKI SPOS�B NOWI LUDZIE UKAZUJ� SI� NAD STARYMI HORYZONTAMI
ROZDZIA� 7. GO��B WYCHODZI NA SPOTKANIE WʯA
ROZDZIA� 8. MEDYTACJE
ROZDZIA� 9. K�ADKI, NA KT�RYCH SPOTYKAJ� SI� LUDZIE RӯNYCH �WIAT�W
ROZDZIA� 10. PAMI�TNIK STAREGO SUBIEKTA
ROZDZIA� 11. STARE MARZENIA I NOWE ZNAJOMO�CI
ROZDZIA� 12. W�DR�WKI ZA CUDZYMI INTERESAMI
ROZDZIA� 13. WIELKOPA�SKIE ZABAWY
ROZDZIA� 14. DZIEWICZE MARZENIA
TOM II
ROZDZIA� 1. W JAKI SPOS�B DUSZ� LUDZK� SZARPIE NAMI�TNO��, A W JAKI ROZS�DEK
ROZDZIA� 2. ONA - ON I CI INNI
ROZDZIA� 3. KIE�KOWANIE ROZMAITYCH ZASIEW�W I Z�UDZE�
ROZDZIA� 4. ZDUMIENIA, PRZYWIDZENIA OBSERWACJE STAREGO SUBIEKTA
ROZDZIA� 5. PIERWSZE OSTRZE�ENIE
ROZDZIA� 6. PAMI�TNIK STAREGO SUBIEKTA
ROZDZIA� 7. PAMI�TNIK STAREGO SUBIEKTA
ROZDZIA� 8. SZARE DNIE I KRWAWE GODZINY
ROZDZIA� 9. WIDZIAD�O
ROZDZIA� 10. CZ�OWIEK SZCZʌLIWY W MI�O�CI
ROZDZIA� 11. WIEJSKIE ROZRYWKI
ROZDZIA� 12. POD JEDNYM DACHEM
ROZDZIA� 13. LASY, RUINY CZARY
TOM III
ROZDZIA� 1. PAMI�TNIK STAREGO SUBIEKTA
ROZDZIA� 2. PAMI�TNIK STAREGO SUBIEKTA
ROZDZIA� 3. PAMI�TNIK STAREGO SUBIEKTA
ROZDZIA� 4. DAMY I KOBIETY
ROZDZIA� 5. W JAKI SPOS�B ZACZYNAJ� SI� OTWIERA� OCZY
ROZDZIA� 6. POGODZENI MA��ONKOWIE
ROZDZIA� 7. TEMPUS FUGIT, AETERNITAS MANET
ROZDZIA� 8. PAMI�TNIK STAREGO SUBIEKTA
ROZDZIA� 9. DUSZA W LETARGU
ROZDZIA� 10. PAMI�TNIK STAREGO SUBIEKTA
ROZDZIA� 11..... ?...
ROZDZIA� 12. UZUPE�NIENIE* (PIERWSZE OSTRZE�ENIE)
TOM I
ROZDZIA� PIERWSZY: JAK WYGL�DA FIRMA J. MINCEL I S. WOKULSKI PRZEZ SZK�O BUTELEK?
W pocz�tkach roku 1878, kiedy �wiat polityczny zajmowa� si� pokojem san- stefa�skim, wyborem nowego papie�a albo szansami europejskiej wojny, warszawscy kupcy tudzie� inteligencja pewnej okolicy Krakowskiego Przedmie�cia niemniej gor�co interesowa�a si� przysz�o�ci� galanteryjnego sklepu pod firm� J. Mincel i S. Wokulski.
W renomowanej jad�odajni, gdzie na wieczorn� przek�sk� zbierali si� w�a�ciciele sk�ad�w bielizny i sk�ad�w win, fabrykanci powoz�w i kapeluszy, powa�ni ojcowie rodzin utrzymuj�cy si� z w�asnych fundusz�w i posiadacze kamienic bez zaj�cia, r�wnie du�o m�wiono o uzbrojeniach Anglii, jak o firmie J. Mincel i S. Wokulski. Zatopieni w k��bach dymu cygar i pochyleni nad butelkami z ciemnego szk�a, obywatele tej dzielnicy jedni zak�adali si� o wygran� lub przegran� Anglii, drudzy o bankructwo Wokulskiego; jedni nazywali geniuszem Bismarcka, drudzy - awanturnikiem Wokulskiego; jedni krytykowali post�powanie prezydenta MacMahona, inni twierdzili, �e Wokulski jest zdecydowanym wariatem, je�eli nie czym� gorszym...
Pan Deklewski, fabrykant powoz�w, kt�ry maj�tek i stanowisko zawdzi�cza� wytrwa�ej pracy w jednym fachu, tudzie� radca W�growicz, kt�ry od dwudziestu lat by� cz�onkiem - opiekunem jednego i tego samego Towarzystwa Dobroczynno�ci, znali S. Wokulskiego najdawniej i najg�o�niej przepowiadali mu ruin�. - Na ruinie bowiem i niewyp�acalno�ci - m�wi� pan Deklewski - musi sko�czy� cz�owiek, kt�ry nie pilnuje si� jednego fachu i nie umie uszanowa� dar�w �askawej fortuny. - Za� radca W�growicz po ka�dej r�wnie� g��bokiej sentencji swego przyjaciela dodawa�:
- Wariat! wariat!... Awanturnik!... J�ziu, przynie� no jeszcze piwa. A kt�ra to butelka?
- Sz�sta, panie radco. S�u�� piorunem!... - odpowiada� J�zio.
- Ju� sz�sta?... Jak ten czas leci!... Wariat! Wariat! - mrucza� radca W�growicz.
Dla os�b posilaj�cych si� w tej co radca jad�odajni, dla jej w�a�ciciela, subiekt�w i ch�opc�w przyczyny kl�sk maj�cych pa�� na S. Wokulskiego i jego sklep galanteryjny by�y tak jasne jak gazowe p�omyki o�wietlaj�ce zak�ad. Przyczyny te tkwi�y w niespokojnym charakterze, w awanturniczym �yciu, zreszt� w naj�wie�szym post�pku cz�owieka, kt�ry maj�c w r�ku pewny kawa�ek chleba i mo�no�� ucz�szczania do tej oto tak przyzwoitej restauracji, dobrowolnie wyrzek� si� restauracji, sklep zostawi� na Opatrzno�ci boskiej, a sam z ca�� got�wk� odziedziczon� po �onie pojecha� na tureck� wojn� robi� maj�tek.
- A mo�e go i zrobi... Dostawy dla wojska to gruby interes - wtr�ci� pan Szprot, ajent handlowy, kt�ry bywa� tu rzadkim go�ciem.
- Nic nie zrobi - odpar� pan Deklewski - a tymczasem porz�dny sklep diabli wezm�. Na dostawach bogac� si� tylko �ydzi i Niemcy; nasi do tego nie maj� g�owy.
- A mo�e Wokulski ma g�ow�?
- Wariat! wariat!... - mrukn�� radca. - Podaj no, J�ziu, piwa. Kt�ra to?...
- Si�dma buteleczka, panie radco. S�u�� piorunem!
- Ju� si�dma?... Jak ten czas leci, jak ten czas leci...
Ajent handlowy, kt�ry z obowi�zk�w stanowiska potrzebowa� mie� o kupcach wiadomo�ci wszechstronne i wyczerpuj�ce, przeni�s� swoj� butelk� i szklank� do sto�u radcy i topi�c s�odkie wejrzenie w jego za�zawionych oczach, spyta� zni�onym g�osem:
- Przepraszam, ale... dlaczego pan radca nazywa Wokulskiego wariatem?... Mo�e mog� s�u�y� cygarkiem... Ja troch� znam Wokulskiego. Zawsze wydawa� mi si� cz�owiekiem skrytym i dumnym. W kupcu skryto�� jest wielk� zalet�, duma wad�. Ale �eby Wokulski zdradza� sk�onno�ci do wariacji, tegom nie spostrzeg�.
Radca przyj�� cygaro bez szczeg�lnych oznak wdzi�czno�ci. Jego rumiana twarz, otoczona p�kami siwych w�os�w nad czo�em, na brodzie i na policzkach, by�a w tej chwili podobna do krwawnika oprawionego w srebro.
- Nazywam go - odpar�, powoli ogryzaj�c i zapalaj�c cygaro - nazywam go wariatem, gdy� go znam lat... Zaczekaj pan... Pi�tna�cie... siedmna�cie... o�mna�cie... By�o to w roku 1860... Jadali�my wtedy u Hopfera. Zna�e� pan Hopfera?...
- Phi!...
- Ot� Wokulski by� wtedy u Hopfera subiektem i mia� ju� ze dwadzie�cia par� lat.
- W handlu win i delikates�w?
- Tak. I jak dzi� J�zio, tak on w�wczas podawa� mi piwo, zrazy nelso�skie...
- I z tej bran�y przerzuci� si� do galanterii? - wtr�ci� ajent.
- Zaczekaj pan - przerwa� radca. - Przerzuci� si�, ale nie do galanterii, tylko do Szko�y Przygotowawczej, a potem do Szko�y G��wnej, rozumie pan?... Zachcia�o mu si� by� uczonym!...
Ajent pocz�� chwia� g�ow� w spos�b oznaczaj�cy zdziwienie.
- Istna heca - rzek�. - I sk�d mu to przysz�o?
- No sk�d! Zwyczajnie - stosunki z Akademi� Medyczn�, ze Szko�� Sztuk Pi�knych... Wtedy wszystkim pali�o si� we �bach, a on nie chcia� by� gorszym od innych. W dzie� s�u�y� go�ciom przy bufecie i prowadzi� rachunki, a w nocy uczy� si�...
- Licha musia�a to by� us�uga.
- Taka jak innych - odpar� radca, niech�tnie machaj�c r�k�. - Tylko �e przy pos�udze by�, bestia, niemi�y; na najniewinniejsze s��wko marszczy� si� jak zb�j... Rozumie si�, u�ywali�my na nim, co wlaz�o, a on najgorzej gniewa� si�, je�eli nazwa� go kto �panem konsyliarzem�. Raz tak zwymy�la� go�cia, �e ma�o obaj nie porwali si� za czuby.
- Naturalnie, handel cierpia� na tym...
- Wcale nie! Bo kiedy po Warszawie rozesz�a si� wie��, �e subiekt Hopfera chce wst�pi� do Szko�y Przygotowawczej, t�umy zacz�y tam przychodzi� na �niadanie. Osobliwie roi�a si� studenteria.
- I poszed� te� do Szko�y Przygotowawczej?
- Poszed� i nawet zda� egzamin do Szko�y G��wnej. No, ale co pan powiesz - ci�gn�� radca uderzaj�c ajenta w kolano - �e zamiast wytrwa� przy nauce do ko�ca, niespe�na w rok rzuci� szko��...
- C� robi�?
- Ot�, co... Gotowa� wraz z innymi piwo, kt�re do dzi� dnia pijemy, i sam w rezultacie opar� si� a� gdzie� ko�o Irkucka.
- Heca, panie! - westchn�� ajent handlowy.
- Nie koniec na tym... W roku 1870 wr�ci� do Warszawy z niewielkim fundusikiem. Przez p� roku szuka� zaj�cia, z daleka omijaj�c handle korzenne, kt�rych po dzi� dzie� nienawidzi, a� nareszcie przy protekcji swego dzisiejszego dysponenta, Rzeckiego, wkr�ci� si� do sklepu Minclowej, kt�ra akurat zosta�a wdow�, i - w rok potem o�eni� si� z bab� grubo starsz� od niego.
- To nie by�o g�upie - wtr�ci� ajent.
- Zapewne. Jednym zamachem zdoby� sobie byt i warsztat, na kt�rym m�g� spokojnie pracowa� do ko�ca �ycia. Ale te� mia� on krzy� Pa�ski z bab�!
- One to umiej�...
- Jeszcze jak! - prawi� radca. - Patrz pan jednak�e, co to znaczy szcz�cie. P�tora roku temu baba objad�a si� czego� i umar�a, a Wokulski po czteroletniej katordze zosta� wolny jak ptaszek, z zasobnym sklepem i trzydziestu tysi�cami rubli w gotowi�nie, na kt�r� pracowa�y dwa pokolenia Mincl�w.
- Ma szcz�cie.
- Mia� - poprawi� radca - ale go nie uszanowa�. Inny na jego miejscu o�eni�by si� z jak� uczciw� panienk� i �y�by w dostatkach; bo co to, panie, dzi� znaczy sklep z reputacj� i w doskona�ym punkcie!... Ten jednak, wariat, rzuci� wszystko i pojecha� robi� interesa na wojnie. Milion�w mu si� zachcia�o czy kiego diab�a!
- Mo�e je b�dzie mia� - odezwa� si� ajent.
- Ehe! - �achn�� si� radca. - Daj no, J�ziu, piwa. My�lisz pan, �e w Turcji znajdzie jeszcze bogatsz� bab� ani�eli nieboszczka Minclowa?... J�ziu!...
- S�u�� piorunem!... Jedzie �sma...
- �sma? - powt�rzy� radca - to by� nie mo�e. Zaraz... Przedtem by�a sz�sta, potem si�dma... - mrucza� zas�aniaj�c twarz d�oni�. - Mo�e by�, �e �sma. Jak ten czas leci!...
Mimo pos�pne wr�by ludzi trze�wo patrz�cych na rzeczy sklep galanteryjny pod firm� J. Mincel i S. Wokulski nie tylko nie upada�, ale nawet robi� dobre interesa. Publiczno��, zaciekawiona pog�oskami o bankructwie, coraz liczniej odwiedza�a magazyn, od chwili za� kiedy Wokulski opu�ci� Warszaw�, zacz�li zg�asza� si� po towary kupcy rosyjscy. Zam�wienia mno�y�y si�, kredyt za granic� istnia�, weksle by�y p�acone regularnie, a sklep roi� si� go��mi, kt�rym ledwo mogli wydo�a� trzej subiekci: jeden mizerny blondyn, wygl�daj�cy, jakby co godzin� umiera� na suchoty, drugi szatyn z brod� filozofa a ruchami ksi�cia i trzeci elegant, kt�ry nosi� zab�jcze dla p�ci pi�knej w�siki, pachn�c przy tym jak laboratorium chemiczne.
Ani jednak ciekawo�� og�u, ani fizyczne i duchowe zalety trzech subiekt�w, ani . nawet ustalona reputacja sklepu mo�e nie uchroni�aby go od upadku, gdyby nie zawiadowa� nim czterdziestoletni pracownik firmy, przyjaciel i zast�pca Wokulskiego, pan Ignacy Rzecki.
ROZDZIA� DRUGI: RZ�DY STAREGO SUBIEKTA
Pan Ignacy od dwudziestu pi�ciu lat mieszka� w pokoiku przy sklepie. W ci�gu tego czasu sklep zmienia� w�a�cicieli i pod�og�, szafy i szyby w oknach, zakres swojej dzia�alno�ci i subiekt�w; ale pok�j pana Rzeckiego pozosta� zawsze taki sam. By�o w nim to samo smutne okno, wychodz�ce na to samo podw�rze, z t� sam� krat�, na kt�rej szczeblach zwiesza�a si� by� mo�e �wier�wiekowa paj�czyna, a z pewno�ci� �wier�wiekowa firanka, niegdy� zielona, obecnie wyp�owia�a z t�sknoty za s�o�cem.
Pod oknem sta� ten sam czarny st� obity suknem, tak�e niegdy� zielonym, dzi� tylko poplamionym. Na nim wielki czarny ka�amarz wraz z wielk� czarn� piaseczniczk�, przymocowan� do tej samej podstawki - para mosi�nych lichtarzy do �wiec �ojowych, kt�rych ju� nikt nie pali�, i stalowe szczypce, kt�rymi ju� nikt nie obcina� knot�w. �elazne ��ko z bardzo cienkim materacem, nad nim nigdy nie u�ywana dubelt�wka, pod nim pud�o z gitar�, przypominaj�ce dziecinn� trumienk�, w�ska kanapka obita sk�r�, dwa krzes�a r�wnie� sk�r� obite, du�a blaszana miednica i ma�a szafa ciemnowi�niowej barwy stanowi�y umeblowanie pokoju, kt�ry ze wzgl�du na swoj� d�ugo�� i mrok w nim panuj�cy zdawa� si� by� podobniejszym do grobu ani�eli do mieszkania.
R�wnie jak pok�j, nie zmieni�y si� od �wier� wieku zwyczaje pana Ignacego.
Rano budzi� si� zawsze o sz�stej; przez chwil� s�ucha�, czy idzie le��cy na krze�le zegarek, i spogl�da� na skaz�wki, kt�re tworzy�y jedn� lini� prost�. Chcia� wsta� spokojnie, bez awantur; ale �e ch�odne nogi i nieco zesztywnia�e r�ce nie okazywa�y si� do�� uleg�ymi jego woli, wi�c zrywa� si� nagle, wyskakiwa� na �rodek pokoju i rzuciwszy na ��ko szlafmyc�, bieg� pod piec do wielkiej miednicy, w kt�rej my� si� od st�p do g��w, r��c i parskaj�c jak wiekowy rumak szlachetnej krwi, kt�remu przypomnia� si� wy�cig.
Podczas obrz�dku wycierania si� kosmatymi r�cznikami z upodobaniem patrzy� na swoje chude �ydki i zaro�ni�te piersi mrucz�c:
�No, przecie nabieram cia�a�.
W tym samym czasie zeskakiwa� z kanapki jego stary pudel Ir z wybitym okiem i mocno otrz�sn�wszy si�, zapewne z resztek snu, skroba� do drzwi, za kt�rymi rozlega�o si� pracowite dmuchanie w samowar. Pan Rzecki, wci�� ubieraj�c si� z po�piechem, wypuszcza� psa, m�wi� dzie� dobry s�u��cemu, wydobywa� z szafy imbryk, myli� si� przy zapinaniu mankiet�w, bieg� na podw�rze zobaczy� stan pogody, parzy� si� gor�c� herbat�, czesa� si� nie patrz�c w lustro i o wp� do si�dmej by� got�w.
Obejrzawszy si�, czy ma krawat na szyi, a zegarek i portmonetk� w kieszeniach, pan Ignacy wydobywa� ze stolika wielki klucz i, troch� zgarbiony, uroczy�cie otwiera� tylne drzwi sklepu obite �elazn� blach�. Wchodzili tam obaj ze s�u��cym, zapalali par� p�omyk�w gazu i podczas gdy s�u��cy zamiata� pod�og�, pan Ignacy odczytywa� przez binokle ze swego notatnika rozk�ad zaj�� na dzie� dzisiejszy.
�Odda� w banku osiemset rubli, aha... Do Lublina wys�a� trzy albumy, tuzin portmonetek... W�a�nie!... Do Wiednia przekaz na tysi�c dwie�cie gulden�w... Z kolei odebra� transport... Zmonitowa� rymarza za nieodes�anie walizek... Bagatela!... Napisa� list do Stasia... Bagatela...�
Sko�czywszy czyta� zapala� jeszcze kilka p�omieni i przy ich blasku robi� przegl�d towar�w w gablotkach i szafach.
�Spinki, szpilki, portmonety... dobrze... R�kawiczki, wachlarze, krawaty... tak jest... Laski, parasole, sakwoja�e... A tu - albumy, neseserki... Szafirowy wczoraj sprzedano, naturalnie!... Lichtarze, ka�amarze, przyciski... Porcelana... Ciekawym, dlaczego ten wazon odwr�cili?... Z pewno�ci�... Nie, nie uszkodzony... Lalki z w�osami, teatr, karuzel... Trzeba na jutro postawi� w oknie karuzel, bo ju� fontanna spowszednia�a. Bagatela!... �sma dochodzi... Za�o�y�bym si�, �e Klejn b�dzie pierwszy a Mraczewski ostatni. Naturalnie... Pozna� si� z jak�� guwernantk� i ju� jej kupi� neseser na rachunek i z rabatem... Rozumie si�... Byle nie zacz�� kupowa� bez rabatu i bez rachunku...�
Tak mrucza� i chodzi� po sklepie, przygarbiony, z r�koma w kieszeniach, a za nim jego pudel. Pan od czasu do czasu zatrzymywa� si� i ogl�da� jaki� przedmiot, pies przysiada� na pod�odze i skroba� tyln� nog� g�ste kud�y, a rz�dem ustawione w szafie lalki, ma�e, �rednie i du�e, brunetki i blondynki, przypatrywa�y si� im martwymi oczami.
Drzwi od sieni skrzypn�y i ukaza� si� pan Klejn, mizerny subiekt, ze smutnym u�miechem na posinia�ych ustach.
- A co, by�em pewny, �e pan przyjdziesz pierwszy. Dzie� dobry- rzek� pan Ignacy. - Pawe�! ga� �wiat�o i otwieraj sklep.
S�u��cy wbieg� ci�kim k�usem i zakr�ci� gaz. Po chwili rozleg�o si� zgrzytanie rygl�w, szcz�kanie sztab i do sklepu wszed� dzie�, jedyny go��, kt�ry nigdy nie zawodzi kupca. Rzecki usiad� przy kantorku pod oknem. Klejn stan�� na zwyk�ym miejscu przy porcelanie.
- Pryncypa� jeszcze nie wraca, nie mia� pan listu? - spyta� Klejn.
- Spodziewam si� go w po�owie marca, najdalej za miesi�c.
- Je�eli go nie zatrzyma nowa wojna.
- Sta�... Pan Wokulski - poprawi� si� Rzecki - pisze mi, �e wojny nie b�dzie.
- Kursa jednak spadaj�, a przed chwil� czyta�em, �e flota angielska wp�yn�a na Dardanele.
- To nic, wojny nie b�dzie. Zreszt� - westchn�� pan Ignacy - co nas obchodzi wojna, w kt�rej nie przyjmie udzia�u Bonaparte.
- Bonapartowie sko�czyli ju� karier�.
- Doprawdy?... - u�miechn�� si� ironicznie pan Ignacy. - A na czyj�� korzy�� MacMahon z Ducrotem uk�adali w styczniu zamach stanu?... Wierz mi, panie Klejn, bonapartyzm to pot�ga!...
- Jest wi�ksza od niej.
- Jaka? - oburzy� si� pan. Ignacy. - Mo�e republika z Gambett�?... - Mo�e Bismarck?...
- Socjalizm... - szepn�� mizerny subiekt kryj�c si� za porcelan�.
Pan Ignacy mocniej zasadzi� binokle i podni�s� si� na swym fotelu, jakby pragn�c jednym zamachem obali� now� teori�, kt�ra przeciwstawia�a si� jego pogl�dom; lecz popl�ta�o mu szyki wej�cie drugiego subiekta z brod�.
- A, moje uszanowanie panu Lisieckiemu! - zwr�ci� si� do przyby�ego. - Zimny dzie� mamy, prawda? Kt�ra te� godzina w mie�cie, bo m�j zegarek musi si� spieszy�. Jeszcze chyba nie ma kwadransa na dziewi�t�?...
- Tak�e koncept!... Pa�ski zegarek zawsze spieszy si� z rana, a p�ni wieczorem - odpar� cierpko Lisiecki ocieraj�c szronem pokryte w�sy.
- Za�o�� si�, �e� pan by� wczoraj na preferansie.
- Ma si� wiedzie�. C� pan my�lisz, �e mi na ca�� dob� wystarczy widok waszych galanterii i pa�skiej siwizny?
- No, m�j panie, wol� by� troch� szpakowatym ani�eli �ysym - oburzy� si� pan Ignacy.
- Koncept!... - sykn�� pan Lisiecki. - Moja �ysina, je�eli j� kto dojrzy, jest smutnym dziedzictwem rodu, ale pa�ska siwizna i gderliwy charakter s� owocami staro�ci, kt�r�... chcia�bym szanowa�.
Do sklepu wszed� pierwszy go��: kobieta ubrana w salop� i chustk� na g�owie, ��daj�ca mosi�nej spluwaczki... Pan Ignacy bardzo nisko uk�oni� si� jej i ofiarowa� krzes�o, a pan Lisiecki znikn�� za szafami i wr�ciwszy po chwili dor�czy� interesantce ruchem pe�nym godno�ci ��dany przedmiot. Potem zapisa� cen� spluwaczki na kartce, poda� j� przez rami� Rzeckiemu i poszed� za gablotk� z min� bankiera, kt�ry z�o�y� na cel dobroczynny kilka tysi�cy rubli.
Sp�r o siwizn� i �ysin� by� za�egnany.
Dopiero oko�o dziewi�tej wszed�, a raczej wpad� do sklepu pan Mraczewski, pi�kny, dwudziestoletni blondynek, z oczyma jak gwiazdy, z ustami jak korale, z w�sikami jak zatrute sztylety. Wbieg� ci�gn�c za sob� od progu smug� woni, i zawo�a�:
- S�owo honoru daj�, �e ju� musi by� wp� do dziesi�tej. Letkiewicz jestem, ga�gan jestem, no - pod�y jestem, ale c� zrobi�, kiedy matka mi zachorowa�a i musia�em szuka� doktora. By�em u sze�ciu...
- Czy u tych, kt�rym dajesz pan neseserki? - spyta� Lisiecki.
- Neseserki?... Nie. Nasz doktor nie przyj��by nawet szpilki. Zacny cz�owiek... Prawda, panie Rzecki, �e ju� jest wp� do dziesi�tej? Stan�� mi zegarek.
- Dochodzi dzie- wi�- ta... - odpar� ze szczeg�lnym naciskiem pan Ignacy.
- Dopiero dziewi�ta?... No, kto by my�la�! A tak projektowa�em sobie, �e dzi� przyjd� do sklepu pierwszy, wcze�niej od pana Klejna...
- A�eby wyj�� przed �sm� - wtr�ci� pan Lisiecki.
Mraczewski utkwi� w nim b��kitne oczy, w kt�rych malowa�o si� najwy�sze zdumienie.
- Pan sk�d wie?... - odpar�. - No, s�owo honoru daj�, �e ten cz�owiek ma zmys� proroczy! W�a�nie dzi�, s�owo honoru... musz� by� na mie�cie przed si�dm�, cho�bym umar�, cho�bym... mia� poda� si� do dymisji...
- Niech pan od tego zacznie - wybuchn�� Rzecki - a b�dzie pan wolny przed jedenast�, nawet w tej chwili, panie Mraczewski. Pan powiniene� by� hrabi�, nie kupcem, i dziwi� si�, �e pan od razu nie wst�pi� do tamtego fachu, przy kt�rym zawsze ma si� czas, panie Mraczewski. Naturalnie!
- No, i pan w jego wieku lata�e� za sp�dniczkami - odezwa� si� Lisiecki. - Co tu bawi� si� w mora�y.
- Nigdy nie lata�em! - krzykn�� Rzecki uderzaj�c pi�ci� w kantorek.
- Przynajmniej raz wygada� si�, �e ca�e �ycie jest niedo��g� - mrukn�� Lisiecki do Klejna, kt�ry u�miecha� si�, podnosz�c jednocze�nie brwi bardzo wysoko.
Do sklepu wszed� drugi go�� i za��da� kaloszy. Naprzeciw niego wysun�� si� Mraczewski.
- Kaloszyk�w ��da szanowny pan? Kt�ry numerek, je�eli wolno spyta�? Ach, szanowny pan zapewne nie pami�ta! Nie ka�dy ma czas my�le� o numerze swoich kaloszy, to nale�y do nas. Szanowny pan raczy zaj�� miejsce na taburecie. Pawe�! przynie� r�cznik, zdejm panu kalosze i wytrzyj obuwie...
Wbieg� Pawe� ze �cierk� i rzuci� si� do n�g przyby�emu.
- Ale�, panie, ale� przepraszam!... - t�omaczy� si� odurzony go��.
- Bardzo prosimy - m�wi� pr�dko Mraczewski - to nasz obowi�zek. Zdaje mi si�, �e te b�d� dobre - ci�gn��, podaj�c par� sczepionych nitk� kaloszy. - Doskona�e, pysznie wygl�daj�; szanowny pan ma tak normaln� nog�, �e niepodobna myli� si� co do numeru. Szanowny pan �yczy sobie zapewne literki; jakie maj� by� literki?...
- L. P. - mrukn�� go��, czuj�c, �e tonie w bystrym potoku wymowy grzecznego subiekta.
- Panie Lisiecki, panie Klejn, przybijcie z �aski swojej literki. Szanowny pan ka�e zawin�� dawne kalosze? Pawe�! wytrzyj kalosze i okr�� w bibu��. A mo�e szanowny pan nie �yczy sobie d�wiga� zbytecznego ci�aru? Pawe�! rzu� kalosze do paki... Nale�y si� dwa ruble kopiejek pi��dziesi�t... Kaloszy z literkami nikt szanownemu panu nie zamieni, a to przykra rzecz znale�� w miejsce nowych artyku��w dziurawe graty... Dwa ruble pi��dziesi�t kopiejek do kasy z t� karteczk�. Panie kasjerze, pi��dziesi�t kopiejek reszty dla szanownego pana...
Nim go�� oprzytomnia�, ubrano go w kalosze, wydano reszt� i w�r�d niskich uk�on�w odprowadzono do drzwi. Interesant sta� przez chwil� na ulicy, bezmy�lnie patrz�c w szyb�, spoza kt�rej Mraczewski darzy� go s�odkim u�miechem i ognistymi spojrzeniami. Wreszcie machn�� r�k� i poszed� dalej, mo�e my�l�c, �e w innym sklepie kalosze bez literek kosztowa�yby go dziesi�� z�otych.
Pan Ignacy zwr�ci� si� do Lisieckiego i kiwa� g�ow� w spos�b oznaczaj�cy podziw i zadowolenie. Mraczewski dostrzeg� ten ruch k�tem oka i podbieg�szy do Lisieckiego, rzek� p�g�osem:
- Niech no pan patrzy, czy nasz stary nie jest podobny z profilu do Napoleona III? Nos... w�s... hiszpanka...
- Do Napoleona, kiedy chorowa� na kamie� - odpar� Lisiecki.
Na ten dowcip pan Ignacy skrzywi� si� z niesmakiem. Swoj� drog� Mraczewski dosta� urlop przed si�dm� wiecz�r, a w par� dni p�niej w prywatnym katalogu Rzeckiego otrzyma� notatk�:
�By� na Hugonotach w �smym rz�dzie krzese� z niejak� Matyld�???.�
Na pociech� m�g�by sobie powiedzie�, �e w tym samym katalogu r�wnie posiadaj� notatki dwaj inni. jego koledzy, a tak�e inkasent, pos�a�cy, nawet - s�u��cy Pawe�. Sk�d Rzecki zna� podobne szczeg�y z �ycia swych wsp�pracownik�w? Jest to tajemnica, z kt�r� przed nikim si� nie zwierza�.
Oko�o pierwszej w po�udnie pan Ignacy, zdawszy kas� Lisieckiemu, kt�remu pomimo ci�g�ych spor�w ufa� najbardziej, wymyka� si� do swego pokoiku, a�eby zje�� obiad przyniesiony z restauracji; Wsp�cze�nie z nim wychodzi� Klejn i wraca� do sklepu o drugiej; potem obaj z Rzeckim zostawali w sklepie, a Lisiecki i Mraczewski szli na obiad. O trzeciej znowu wszyscy byli na miejscu.
O �smej wiecz�r zamykano sklep; subiekci rozchodzili si� i zostawa� tylko Rzecki. Robi� dzienny rachunek, sprawdza� kas�, uk�ada� plan czynno�ci na jutro i przypomina� sobie: czy zrobiono wszystko, co wypada�o na dzi�. Ka�d� zaniedban� spraw� op�aca� d�ug� bezsenno�ci� i sm�tnymi marzeniami na temat ruiny sklepu, stanowczego upadku Napoleonid�w i tego, �e wszystkie nadzieje, jakie mia� w �yciu, by�y tylko g�upstwem.
�Nic nie b�dzie! Giniemy bez ratunku!� - wzdycha� przewracaj�c si� na twardej po�cieli.
Je�eli dzie� uda� si� dobrze, pan Ignacy by� kontent. W�wczas przed snem czyta� histori� konsulatu i cesarstwa albo wycinki z gazet opisuj�cych wojn� w�osk� z roku 1859, albo te�, co trafia�o si� rzadziej, wydobywa� spod ��ka gitar� i gra� na niej Marsza Rakoczego przy�piewuj�c w�tpliwej warto�ci tenorem.
Potem �ni�y mu si� obszerne w�gierskie r�wniny, granatowe i bia�e linie wojsk, przys�oni�tych chmur� dymu... Nazajutrz miewa� pos�pny humor i skar�y� si� na b�l g�owy.
Do przyjemniejszych dni nale�a�a u niego niedziela; w�wczas bowiem obmy�la� i wykonywa� plany wystaw okiennych na ca�y tydzie�.
W jego poj�ciu okna nie tylko streszcza�y zasoby sklepu, ale jeszcze powinny by�y zwraca� uwag� przechodni�w b�d� najmodniejszym towarem, b�d� pi�knym u�o�eniem, b�d� figlem. Prawe okno przeznaczone dla galanterii zbytkownych mie�ci�o zwykle jaki� br�z, porcelanow� waz�, ca�� zastaw� buduarowego stolika, doko�a kt�rych ustawia�y si� albumy, lichtarze, portmonety, wachlarze, w towarzystwie lasek, parasoli i niezliczonej ilo�ci drobnych a eleganckich przedmiot�w. W lewym znowu oknie, nape�nionym okazami krawat�w, r�kawiczek, kaloszy i perfum, miejsce �rodkowe zajmowa�y zabawki, najcz�ciej poruszaj�ce si�.
Niekiedy, podczas tych samotnych zaj��, w starym subiekcie budzi�o si� dziecko. Wydobywa� wtedy i ustawia� na stole wszystkie mechaniczne cacka. By� tam nied�wied� wdrapuj�cy si� na s�up, by� piej�cy kogut, mysz, kt�ra biega�a, poci�g, kt�ry toczy� si� po szynach, cyrkowy pajac, kt�ry cwa�owa� na koniu, d�wigaj�c drugiego pajaca, i kilka par, kt�re ta�czy�y walca przy d�wi�kach niewyra�nej muzyki. Wszystkie te figury pan Ignacy nakr�ca� i jednocze�nie puszcza� w ruch. A gdy kogut zacz�� pia� �opocz�c sztywnymi skrzyd�ami, gdy ta�czy�y martwe pary, co chwil� potykaj�c si� i zatrzymuj�c, gdy o�owiani pasa�erowie poci�gu, jad�cego bez celu, zacz�li przypatrywa� mu si� ze zdziwieniem i gdy ca�y ten �wiat lalek, przy drgaj�cym �wietle gazu, nabra� jakiego� fantastycznego �ycia, stary subiekt podpar�szy si� �okciami �mia� si� cicho i mrucza�:
- Hi! hi! hi! dok�d wy jedziecie, podr�ni?... Dlaczego nara�asz kark, akrobato?... Co wam po u�ciskach, tancerze?... Wykr�c� si� spr�yny i p�jdziecie na powr�t do szafy. G�upstwo, wszystko g�upstwo!... a wam, gdyby�cie my�leli, mog�oby si� zdawa�, �e to jest co� wielkiego!...
Po takich i tym podobnych monologach szybko sk�ada� zabawki i rozdra�niony chodzi� go pustym sklepie, a za nim jego brudny pies.
�G�upstwo handel... g�upstwo polityka... g�upstwo podr� do Turcji... g�upstwo ca�e �ycie, kt�rego pocz�tku nie pami�tamy, a ko�ca nie znamy... Gdzie� prawda?...�
Poniewa� tego rodzaju zdania wypowiada� niekiedy g�o�no i publicznie, wi�c uwa�ano go za bzika, a powa�ne damy, maj�ce c�rki na wydaniu, nieraz m�wi�y:
- Oto do czego prowadzi m�czyzn� starokawalerstwo!
Z domu pan Ignacy wychodzi� rzadko i na kr�tko i zwykle kr�ci� si� po ulicach, na kt�rych mieszkali jego koledzy albo oficjali�ci sklepu. W�wczas jego ciemnozielona algierka lub tabaczkowy surdut, popielate spodnie z czarnym lampasem i wyp�owia�y cylinder, nade wszystko za� jego nie�mia�e zachowanie si� zwraca�y powszechn� uwag�. Pan Ignacy wiedzia� to i coraz bardziej zniech�ca� si� do spacer�w. Wola� przy �wi�cie k�a�� si� na ��ku i ca�ymi godzinami patrze� w swoje zakratowane okno, za kt�rym wida� by�o szary mur s�siedniego domu, ozdobiony jednym jedynym, r�wnie� zakratowanym oknem, gdzie czasami sta� garnczek mas�a albo wisia�y zw�oki zaj�ca.
Lecz im mniej wychodzi�, tym cz�ciej marzy� o jakiej� dalekiej podr�y na wie� lub za granic�. Coraz cz�ciej spotyka� we snach zielone pola i ciemne bory, po kt�rych b��ka�by si�, przypominaj�c sobie m�ode czasy. Powoli zbudzi�a si� w nim g�ucha t�sknota do tych krajobraz�w, wi�c postanowi�, natychmiast po powrocie Wokulskiego, wyjecha� gdzie� na ca�e lato.
- Cho� raz przed �mierci�, ale na kilka miesi�cy - m�wi� kolegom, kt�rzy nie wiadomo dlaczego u�miechali si� z tych projekt�w.
Dobrowolnie odci�ty od natury i ludzi, utopiony w wartkim, ale ciasnym wirze sklepowych interes�w, czu� coraz mocniej potrzeb� wymiany my�li. A poniewa� jednym nie ufa�, inni go nie chcieli s�ucha�, a Wokulskiego nie by�o, wi�c rozmawia� sam z sob� i - w najwi�kszym sekrecie pisywa� pami�tnik.
ROZDZIA� TRZECI: PAMI�TNIK STAREGO SUBIEKTA
�... Ze smutkiem od kilku lat uwa�am, �e na �wiecie jest coraz mniej dobrych subiekt�w i rozumnych polityk�w, bo wszyscy stosuj� si� do mody. Skromny subiekt co kwarta� ubiera si� w spodnie nowego fasonu, w coraz dziwniejszy kapelusz i coraz inaczej wyk�adany ko�nierzyk. Podobnie� dzisiejsi politycy co kwarta� zmieniaj� wiar�: onegdaj wierzyli w Bismarcka, wczoraj w Gambett�, a dzi� w Beaconsfielda, kt�ry niedawno by� �ydkiem.
Ju� wida� zapomniano, �e w sklepie nie mo�na stroi� si� w modne ko�nierzyki, tylko je sprzedawa�, bo w przeciwnym razie go�ciom zabraknie towaru, a sklepowi go�ci. Za� polityki nie nale�y opiera� na szcz�liwych osobach, tylko na wielkich dynastiach. Metternich by� taki s�awny jak Bismarck, a Palmerston s�awniejszy od Beaconsfielda i - kt� dzi� o nich pami�ta? Tymczasem r�d Bonapartych trz�s� Europ� za Napoleona I, potem za Napoleona III, a i dzisiaj, cho� niekt�rzy nazywaj� go bankrutem, wp�ywa na losy Francji przez wierne swoje s�ugi, MacMahona i Ducrota.
Zobaczycie, co jeszcze zrobi Napoleonek IV, kt�ry po cichu uczy si� sztuki wojennej u Anglik�w! Ale o to mniejsza. W tej bowiem pisaninie chc� m�wi� nie o Bonapartych, ale o sobie, a�eby wiedziano, jakim sposobem tworzyli si� dobrzy subiekci i cho� nie uczeni, ale rozs�dni politycy. Do takiego interesu nie trzeba akademii, lecz przyk�adu - w domu i w sklepie.
Ojciec m�j by� za m�odu �o�nierzem, a na staro�� wo�nym w Komisji Spraw Wewn�trznych. Trzyma� si� prosto jak sztaba, mia� niedu�e faworyty i w�s do g�ry; szyj� okr�ca� czarn� chustk� i nosi� srebrny kolczyk w uchu.
Mieszkali�my na Starym Mie�cie z ciotk�, kt�ra urz�dnikom pra�a i �ata�a bielizn�. Mieli�my na czwartym pi�trze dwa pokoiki, gdzie niewiele by�o dostatk�w, ale du�o rado�ci, przynajmniej dla mnie. W naszej izdebce najokazalszym sprz�tem by� st�, na kt�rym ojciec powr�ciwszy z biura klei� koperty; u ciotki za� pierwsze miejsce zajmowa�a balia. Pami�tam, �e w pogodne dnie puszcza�em na ulicy latawce, a w razie s�oty wydmuchiwa�em w izbie ba�ki mydlane.
Na �cianach u ciotki wisieli sami �wi�ci; ale jakkolwiek by�o ich sporo, nie dor�wnali jednak liczb� Napoleonom, kt�rymi ojciec przyozdabia� sw�j pok�j. By� tam jeden Napoleon w Egipcie, drugi pod Wagram, trzeci pod Austerlitz, czwarty pod Moskw�, pi�ty w dniu koronacji, sz�sty w apoteozie. Gdy za� ciotka, zgorszona tyloma �wieckimi obrazami, zawiesi�a na �cianie mosi�ny krucyfiks, ojciec, a�eby - jak m�wi� - nie obrazi� Napoleona, kupi� sobie jego br�zowe popiersie i tak�e umie�ci� je nad ��kiem.
- Zobaczysz, niedowiarku - lamentowa�a nieraz ciotka - �e za te sztuki b�d� ci� p�awi� w smole.
- I!... Nie da mi cesarz zrobi� krzywdy - odpowiada� ojciec.
Cz�sto przychodzili do nas dawni koledzy ojca: pan Doma�ski, tak�e wo�ny, ale z Komisji Skarbu, i pan Raczek, kt�ry na Dunaju mia� stragan z zielenin�. Pro�ci to byli ludzie (nawet pan Doma�ski troch� lubi� any��wk�), ale roztropni politycy. Wszyscy, nie wy��czaj�c ciotki, twierdzili jak najbardziej stanowczo, �e cho� Napoleon I umar� w niewoli, r�d Bonapartych jeszcze wyp�ynie. Po pierwszym Napoleonie znajdzie si� jaki� drugi, a gdyby i ten �le sko�czy�, przyjdzie nast�pny, dop�ki jeden po drugim nie uporz�dkuj� �wiata.
- Trzeba by� zawsze gotowym na pierwszy odg�os! - m�wi� m�j ojciec.
- Bo nie wiecie dnia ani godziny - dodawa� pan Doma�ski.
A pan Raczek, trzymaj�c fajk� w ustach, na znak potwierdzenia plu� a� do pokoju ciotki.
- Napluj mi acan w bali�, to ci dam!... - wo�a�a ciotka.
- Mo�e jejmo�� i dasz, ale ja nie wezm� - mrukn�� pan Raczek pluj�c w stron� komina.
- U... c� to za chamy te ca�e grenadierzyska! - gniewa�a si� ciotka.
- Jejmo�ci zawsze smakowali u�ani. Wiem, wiem...
P�niej pan Raczek o�eni� si� z moj� ciotk�...
... Chc�c, a�ebym zupe�nie by� got�w, gdy wybije godzina sprawiedliwo�ci, ojciec sam pracowa� nad moj� edukacj�.
Nauczy� mi� czyta�, pisa�, klei� koperty, ale nade wszystko - musztrowa� si�. Do musztry zap�dza� mnie w bardzo wczesnym dzieci�stwie, kiedy mi jeszcze zza plec�w wygl�da�a koszula. Dobrze to pami�tam, gdy� ojciec komenderuj�c: �P� obrotu na prawo!� albo �Lewe rami� naprz�d - marsz!...�, ci�gn�� mnie w odpowiednim kierunku za ogon tego ubrania.
By�a to najdok�adniej prowadzona nauka.
Nieraz w nocy budzi� mnie ojciec krzykiem: �Do broni!...�, musztrowa� pomimo wymy�la� i �ez ciotki i ko�czy� zdaniem:
- Igna�! zawsze b�d� got�w, wisusie, bo nie wiemy dnia ani godziny... Pami�taj, �e Bonapart�w B�g zes�a�, a�eby zrobili porz�dek na �wiecie, a dop�ty nie b�dzie porz�dku ani sprawiedliwo�ci, dop�ki nie wype�ni si� testament cesarza.
Nie mog� powiedzie�, a�eby niezachwian� wiar� mego ojca w Bonapartych i sprawiedliwo�� podzielali dwaj jego koledzy. Nieraz pan Raczek, kiedy mu dokuczy� b�l w nodze, kln�c i st�kaj�c m�wi�:
- E! wiesz, stary, �e ju� za d�ugo czekamy na nowego Napoleona. Ja siwie� zaczynam i coraz gorzej podupadam, a jego jak nie by�o, tak i nie ma. Nied�ugo porobi� si� z nas dziady pod ko�ci�, a Napoleon po to chyba przyjdzie, a�eby z nami �piewa� godzinki.
- Znajdzie m�odych.
- Co za m�odych! Lepsi z nich przed nami poszli w ziemi�, a najm�odsi - diab�a warci. Ju� s� mi�dzy nimi i tacy, co o Napoleonie nie s�yszeli.
- M�j s�ysza� i zapami�ta - odpar� ojciec mrugaj�c okiem w moj� stron�.
Pan Doma�ski jeszcze bardziej upada� na duchu.
- �wiat idzie do gorszego - m�wi� trz�s�c g�ow�. - Wikt coraz dro�szy, za kwater� zabraliby ci ca�� pensj�, a nawet co si� tyczy any��wki, i w tym jest szachrajstwo. Dawniej rozweseli�e� si� kieliszkiem, dzi� po szklance jeste� taki czczy, jakby� si� napi� wody. Sam Napoleon nie doczeka�by si� sprawiedliwo�ci!
A na to odpowiedzia� ojciec:
- B�dzie sprawiedliwo��, cho�by i Napoleona nie sta�o. Ale i Napoleon si� znajdzie.
- Nie wierz� - - mrukn�� pan Raczek.
- A jak si� znajdzie, to co?... - spyta� ojciec.
- Nie doczekamy tego.
- Ja doczekam - odpar� ojciec - a Igna� doczeka jeszcze lepiej.
Ju� w�wczas zdania mego ojca g��boko wyrzyna�y mi si� w pami�ci, ale dopiero p�niejsze wypadki nada�y im cudowny, nieomal proroczy charakter.
Oko�o roku 1840 ojciec zacz�� niedomaga�. Czasami po par� dni nie wychodzi� do biura, a wreszcie na dobre leg� w ��ku.
Pan Raczek odwiedza� go co dzie�, a raz patrz�c na jego chude r�ce i wy��k�e policzki szepn��:
- Hej! stary, ju� my chyba nie doczekamy si� Napoleona!
Na co ojciec spokojnie odpar�:
- Ja tam nie umr�, dop�ki o nim nie us�ysz�.
Pan Raczek pokiwa� g�ow�, a ciotka �zy otar�a my�l�c, �e ojciec bredzi. Jak tu my�le� inaczej, je�eli �mier� ju� ko�ata�a do drzwi, a ojciec jeszcze wygl�da� Napoleona...
By�o ju� z nim bardzo �le, nawet przyj�� ostatnie sakramenta, kiedy, w par� dni p�niej wbieg� do nas pan Raczek dziwnie wzburzony i stoj�c na �rodku izby, zawo�a�:
- A wiesz, stary, �e znalaz� si� Napoleon?...
- Gdzie? - krzykn�a ciotka.
- Ju�ci, we Francji.
Ojciec zerwa� si�, lecz znowu upad� na poduszki. Tylko wyci�gn�� do mnie r�k� i patrz�c wzrokiem, kt�rego nie zapomn�, wyszepta�:
- Pami�taj!... Wszystko pami�taj...
Z tym umar�.
W p�niejszym �yciu przekona�em si�, jak proroczymi by�y pogl�dy ojca. Wszyscy widzieli�my drug� gwiazd� napoleo�sk�, kt�ra obudzi�a W�ochy i W�gry; a chocia� spad�a pod Sedanem, nie wierz� w jej ostateczne zaga�ni�cie. Co mi tam Bismarck, Gambetta albo Beaconsfield! Niesprawiedliwo�� dop�ty b�dzie w�ada� �wiatem, dop�ki nowy Napoleon nie uro�nie.
W par� miesi�cy po �mierci ojca pan Raczek i pan Doma�ski wraz z ciotk� Zuzann� zebrali si� na rad�: co ze mn� pocz��? Pan Doma�ski chcia� mnie zabra� do swoich biur i powoli wypromowa� na urz�dnika; ciotka zaleca�a rzemios�o, a pan Raczek zieleniarstwo. Lecz gdy zapytano mnie: do czego mam ochot�? odpowiedzia�em, �e do sklepu.
- Kto wie, czy to nie b�dzie najlepsze - zauwa�y� pan Raczek. - A do jakiego� by� chcia� kupca?
- Do tego na Podwalu, co ma we drzwiach pa�asz, a w oknie kozaka.
- Wiem - wtr�ci�a ciotka. - On chce do Mincla.
- Mo�na spr�bowa� - rzek� pan Doma�ski. - Wszyscy przecie� znamy Mincla.
Pan Raczek na znak zgody plun�� a� w komin.
- Bo�e mi�osierny - j�kn�a ciotka - ten drab ju� chyba na mnie plu� zacznie, kiedy brata nie sta�o... Oj! nieszcz�liwa ja sierota!...
- Wielka rzecz! - odezwa� si� pan Raczek. - Wyjd� jejmo�� za m��, to nie b�dziesz sierot�.
- A gdzie� ja znajd� takiego g�upiego, co by mnie wzi��?
- Phi! mo�e i ja bym si� o�eni� z jejmo�ci�, bo nie ma mnie kto smarowa� - mrukn�� pan Raczek, ci�ko schylaj�c si� do ziemi, a�eby wypuka� popi� z fajki. Ciotka rozp�aka�a si�, a wtedy odezwa� si� pan Doma�ski:
- Po co robi� du�e ceregiele. Jejmo�� nie masz opieki, on nie ma gospodyni; pobierzcie si� i przygarnijcie Ignasia, a b�dziecie nawet mieli dziecko. I jeszcze tanie dziecko, bo Mincel da mu wikt i kwater�, a wy tylko odzie�.
- H�?... - spyta� pan Raczek patrz�c na ciotk�.
- No, oddajcie pierwej ch�opca do terminu, a potem... mo�e si� odwa�� - odpar�a ciotka. - Zawsze mia�am przeczucie, �e marnie sko�cz�...
- To i jazda do Mincla! - rzek� pan Raczek podnosz�c si� z krzese�ka. - Tylko jejmo�� nie zr�b mi zawodu! - doda� gro��c ciotce pi�ci�.
Wyszli z Panem Doma�skim i mo�e w p�torej godziny wr�cili obaj mocno zarumienieni. Pan Raczek ledwie oddycha�, a pan Doma�ski z trudno�ci� trzyma� si� na nogach, podobno z tego, �e nasze schody by�y bardzo niewygodne.
- C�?... - spyta�a ciotka.
- Nowego Napoleona wsadzili do prochowni! - odpowiedzia� pan Doma�ski.
- Nie do prochowni, tylko do fortecy. A- u... A- u... - doda� pan Raczek i rzuci� czapk� na st�.
- Ale z ch�opcem co?
- Jutro ma przyj�� do Mincla z odzieniem i bielizn� - odrzek� pan Doma�ski. - Nie do fortecy A- u... A- u... tylko do Ham- ham czy Cham... bo nawet nie wiem...
- Zwariowali�cie, pijaki! - krzykn�a ciotka chwytaj�c pana Raczka za rami�.
- Tylko bez poufa�o�ci! - oburzy� si� pan Raczek. - Po �lubie b�dzie poufa�o��, teraz... Ma przyj�� do Mincla jutro z bielizn� i odzieniem... Nieszcz�sny Napoleonie!...
Ciotka wypchn�a za drzwi pana Raczka, potem pana Doma�skiego i wyrzuci�a za nimi czapk�.
- Precz mi st�d, pijaki!
Wiwat Napoleon! - zawo�a� pan Raczek, a pan Doma�ski zacz�� �piewa�:
Przechodniu, gdy w t� stron� zwr�cisz swoje oko,
Przybli� si� i rozwa�aj ten napis g��boko...
Przybli� si� i rozwa�aj ten napis g��boko.
G�os jego stopniowo cichn��, jakby zag��biaj�c si� w studni, potem umilk� na schodach, lecz znowu dolecia� nas z ulicy. Po chwili zrobi� si� tam jaki� ha�as, a gdy wyjrza�em oknem, zobaczy�em, �e pana Raczka policjant prowadzi� do ratusza.
Takie to wypadki poprzedzi�y moje wej�cie do zawodu kupieckiego.
Sklep Mincla zna�em od dawna, poniewa� ojciec wysy�a� mnie do niego po papier, a ciotka po myd�o. Zawsze bieg�em tam z radosn� ciekawo�ci�, a�eby napatrze� si� wisz�cym za szybami zabawkom. O ile pami�tam, by� tam w oknie du�y kozak, kt�ry sam przez si� skaka� i macha� r�koma, a we drzwiach - b�ben, pa�asz i sk�rzany ko� z prawdziwym ogonem.
Wn�trze sklepu wygl�da�o jak du�a piwnica, kt�rej ko�ca nigdy nie mog�em dojrze� z powodu ciemno�ci. Wiem tylko, �e po pieprz, kaw� i li�cie bobkowe sz�o si� na lewo do sto�u, za kt�rym sta�y ogromne szafy, od sklepienia do pod�ogi nape�nione szufladami. Papier za�, atrament, talerze i szklanki sprzedawano przy stole na prawo, gdzie by�y szafy z szybami, a po myd�o i krochmal sz�o si� w g��b sklepu, gdzie by�o wida� beczki i stosy pak drewnianych.
Nawet sklepienie by�o zaj�te. Wisia�y tam d�ugie szeregi p�cherzy na�adowanych gorczyc� i farbami, ogromna lampa z daszkiem, kt�ra w zimie pali�a si� ca�y dzie�, sie� pe�na kork�w do butelek, wreszcie wypchany krokodylek, d�ugi mo�e na p�tora �okcia.
W�a�cicielem sklepu by� Jan Mincel, starzec z rumian� twarz� i kosmykiem siwych w�os�w pod brod�. W ka�dej porze dnia siedzia� on pod oknem na fotelu obitym sk�r�, ubrany w niebieski barchanowy kaftan, bia�y fartuch i tak�� szlafmyc�. Przed nim na stole le�a�a wielka ksi�ga, w kt�rej notowa� doch�d, a tu� nad jego g�ow� wisia� p�k dyscyplin, przeznaczonych g��wnie na sprzeda�. Starzec odbiera� pieni�dze, zdawa� go�ciom reszt�, pisa� w ksi�dze, niekiedy drzema�, lecz pomimo tylu zaj��, z niepoj�t� uwag� czuwa� nad biegiem handlu w ca�ym sklepie. On tak�e, dla uciechy przechodni�w ulicznych, od czasu do czasu poci�ga� za sznurek skacz�cego w oknie kozaka i on wreszcie, co mi si� najmniej podoba�o, za rozmaite przest�pstwa karci� nas jedn� z p�ka dyscyplin.
M�wi� : nas, bo by�o nas trzech kandydat�w do kary cielesnej : ja tudzie� dwaj synowcy starego - Franc i Jan Minclowie.
Czujno�ci pryncypa�a i jego bieg�o�ci w u�ywaniu sarniej nogi do�wiadczy�em zaraz na trzeci dzie� po wej�ciu do sklepu.
Franc odmierzy� jakiej� kobiecie za dziesi�� groszy rodzynk�w. Widz�c, �e jedno ziarno upad�o na kontuar (stary mia� w tej chwili oczy zamkni�te), podnios�em je nieznacznie i zjad�em. Chcia�em w�a�nie wyj�� pestk�, kt�ra wcisn�a si� mi mi�dzy z�by, gdy uczu�em na plecach co� jakby mocne dotkni�cie rozpalonego �elaza.
- A, szelma! - wrzasn�� stary Mincel i nim zda�em sobie spraw� z sytuacji, przeci�gn�� po mnie jeszcze par� razy dyscyplin�, od wierzchu g�owy do pod�ogi.
Zwin��em si� w k��bek z b�lu, lecz od tej pory nie �mia�em wzi�� do ust niczego w sklepie. Migda�y, rodzynki, nawet ro�ki mia�y dla mnie smak pieprzu.
Urz�dziwszy si� ze mn� w taki spos�b, stary zawiesi� dyscyplin� na p�ku, wpisa� rodzynki i z najdobroduszniejsz� min� pocz�� ci�gn�� za sznurek kozaka. Patrz�c na jego p�u�miechni�t� twarz i przymru�one oczy, prawie nie mog�em uwierzy�, �e ten jowialny staruszek posiada taki zamach w r�ku. I dopiero teraz spostrzeg�em, �e �w kozak widziany z wn�trza sklepu wydaje si� mniej zabawnym ni� od ulicy.
Sklep nasz by� kolonialno - galanteryjno - mydlarski. Towary kolonialne wydawa� go�ciom Franc Mincel, m�odzieniec trzydziestokilkoletni, z rud� g�ow� i zaspan� fizjognomi�. Ten najcz�ciej dostawa� dyscyplin� od stryja, gdy� pali� fajk�, p�no wchodzi� za kontuar, wymyka� si� z domu po nocach, a nade wszystko niedbale wa�y� towar. M�odszy za�, Jan Mincel, kt�ry zawiadywa� galanteri� i obok niezgrabnych ruch�w odznacza� si� �agodno�ci�, by� znowu bity za wykradanie kolorowego papieru i pisywanie na nim list�w do panien.
Tylko August Katz, pracuj�cy przy mydle, nie ulega� �adnym surowcowym upomnieniom. Mizerny ten cz�eczyna odznacza� si� niezwyk�� punktualno�ci�. Najraniej przychodzi� do roboty, kraja� myd�o i wa�y� krochmal jak automat; jad�, co mu podano, w najciemniejszym k�cie sklepu, prawie wstydz�c si� tego, �e do�wiadcza ludzkich potrzeb. O dziesi�tej wieczorem gdzie� znika�.
W tym otoczeniu up�yn�o mi o�m lat, z kt�rych ka�dy dzie� by� podobny do wszystkich innych dni, jak kropla jesiennego deszczu do innych kropli jesiennego deszczu. Wstawa�em rano o pi�tej, my�em si� i zamiata�em sklep. O sz�stej otwiera�em g��wne drzwi tudzie� okiennic�. W tej chwili, gdzie� z ulicy zjawia� si� August Katz, zdejmowa� surdut, k�ad� fartuch i milcz�c stawa� mi�dzy beczk� myd�a szarego a kolumn� u�o�on� z cegie�ek myd�a ��tego. Potem drzwiami od podw�rka wbiega� stary Mincel mrucz�c:Morgen! , poprawia� szlafmyc�, dobywa� z szuflady ksi�g�, wciska� si� w fotel i par� razy ci�gn�� za sznurek kozaka. Dopiero po nim ukazywa� si� Jan Mincel i uca�owawszy stryja w r�k�, stawa� za swoim kontuarem, na kt�rym podczas lata �apa� muchy, a w zimie kre�li� palcem albo pi�ci� jakie� figury.
Franca zwykle sprowadzano do sklepu. Wchodzi� z oczyma zaspanymi, ziewaj�cy, oboj�tnie ca�owa� stryja w rami� i przez ca�y dzie� skroba� si� w g�ow� w spos�b, kt�ry m�g� oznacza� wielk� senno�� lub wielkie zmartwienie. Prawie nie by�o ranka, a�eby stryj patrz�c na jego manewry nie wykrzywia� mu si� i nie pyta�:
- No,... a gdzie, ty szelma, lata�a?
Tymczasem na ulicy budzi� si� szmer i za szybami sklepu coraz cz�ciej przesuwali si� przechodnie. To s�u��ca, to drwal, jejmo�� w kapturze, to ch�opak od szewca, to jegomo�� w rogatywce szli w jedn� i drug� stron� jak figury w ruchomej panoramie. �rodkiem ulicy toczy�y si� wozy, beczki, bryczki - tam i na powr�t... Coraz wi�cej ludzi, coraz wi�cej woz�w, a� nareszcie utworzy� si� jeden wielki potok uliczny, z kt�rego co chwil� kto� wpada� do nas za sprawunkiem.
- Pieprzu za trojaka...
- Prosz� funt kawy...
- Niech pan da ry�u...
- P� funta myd�a...
- Za grosz li�ci bobkowych...
Stopniowo sklep zape�nia� si� po najwi�kszej cz�ci s�u��cymi i ubogo odzianymi jejmo�ciami. Wtedy Franc Mincel krzywi� si� najwi�cej: otwiera� i zamyka� szuflady, obwija� towar w tutki z szarej bibu�y, wbiega� na drabink�, znowu zwija�, robi�c to wszystko z �a�osn� min� cz�owieka, kt�remu nie pozwalaj� ziewn��. W ko�cu zbiera�o si� takie mn�stwo interesant�w, �e i Jan Mincel, i ja musieli�my pomaga� Francowi w sprzeda�y.
Stary wci�� pisa� i zdawa� reszt�, od czasu do czasu dotykaj�c palcami swojej bia�ej szlafmycy, kt�rej niebieski kutasik zwiesza� mu si� nad okiem. Czasem szarpn�� kozaka, a niekiedy z szybko�ci� b�yskawicy zdejmowa� dyscyplin� i �wikn�� ni� kt�rego ze swych synowc�w. Nader rzadko mog�em zrozumie�: o co mu chodzi? synowcy bowiem niech�tnie obja�niali mi przyczyny jego pop�dliwo�ci.
Oko�o �smej nap�yw interesant�w zmniejsza� si�. Wtedy w g��bi sklepu ukazywa�a si� gruba s�u��ca z koszem bu�ek i kubkami (Franc odwraca� si� do niej ty�em), a za ni� - matka naszego pryncypa�a, chuda staruszka w ��tej sukni, w ogromnym czepcu na g�owie, z dzbankiem kawy w r�kach. Ustawiwszy na stole swoje naczynie, staruszka odzywa�a si� schrypni�tym g�osem:
Gut Morgen, meine Kinder! Der Kaffee ist schon fertig...
I zaczyna�a rozlewa� kaw� w bia�e fajansowe kubki.
W�wczas zbli�a� si� do niej stary Mincel i ca�owa� j� w r�k� m�wi�c :
- Gut Morgen, meine Mutter!
Za co dostawa� kubek kawy z trzema bu�kami.
Potem przychodzi� Franc Mincel, Jan Mincel, August Katz, a na ko�cu ja. Ka�dy ca�owa� staruszk� w such� r�k�, porysowan� niebieskimi �y�ami, ka�dy m�wi�:
- Gut Morgen, Grossmutter!
I otrzymywa� nale�ny mu kubek tudzie� trzy bu�ki.
A gdy�my z po�piechem wypili nasz� kaw�, s�u��ca zabiera�a pusty kosz i zamazane kubki, staruszka sw�j dzbanek i obie znika�y.
Za oknem wci�� toczy�y si� wozy i p�yn�� w obie strony potok ludzki, z kt�rego co chwila odrywa� si� kto� i wchodzi� do sklepu.
- Prosz� krochmalu...
- Da� migda��w za dziesi�tk�...
- Lukrecji za grosz...
- Szarego myd�a...
Oko�o po�udnia zmniejsza� si� ruch za kontuarem towar�w kolonialnych, a za to coraz cz�ciej zjawiali si� interesanci po stronie prawej sklepu, u Jana. Tu kupowano talerze, szklanki, �elazka, m�ynki, lalki, a niekiedy du�e parasole, szafirowe lub p�sowe. Nabywcy, kobiety i m�czy�ni, byli dobrze ubrani, rozsiadali si� na krzes�ach i kazali sobie pokazywa� mn�stwo przedmiot�w targuj�c si� i ��daj�c coraz to nowych.
Pami�tam, �e kiedy po lewej stronie sklepu m�czy�em si� bieganin� i zawijaniem towar�w, po prawej - najwi�ksze strapienie robi�a mi my�l: czego ten a ten go�� chce naprawd� i - czy co kupi? W rezultacie jednak i tutaj du�o si� sprzedawa�o; nawet dzienny doch�d z galanterii by� kilka razy wi�kszy ani�eli z towar�w kolonialnych i myd�a.
Stary Mincel i w niedziel� bywa� w sklepie. Rano modli� si�, a oko�o po�udnia kaza� mi przychodzi� do siebie na pewien rodzaj lekcji.
Sag mir- powiedz mi: was is das? co jest to? Das is Schublade - to jest szublada. Zobacz, co jest w te szublade. Es ist Zimmt - to jest cynamon. Do czego potrzebuje si� cynamon? Do zupe, do legumine potrzebuje si� cynamon. Co to jest cynamon? Jest taki kora z jedne drzewo. Gdzie mieszka taki drzewo cynamon? W Indii mieszka taki drzewo. Patrz na globus - tu le�y Indii. Daj mnie za dziesi�tk� cynamon... O, du Spitzbub! ... jak tobie dam dziesi�� raz dyscyplin, ty b�dziesz wiedzia�, ile sprzeda� za dziesi�� groszy cynamon...
W ten spos�b przechodzili�my ka�d� szuflad� w sklepie i histori� ka�dego towaru. Gdy za� Mincel nie by� zm�czony, dyktowa� mi jeszcze zadania rachunkowe, kaza� sumowa� ksi�gi albo pisywa� listy w interesach naszego sklepu.
Mincel by� bardzo porz�dny, nie cierpia� kurzu, �ciera� go z najdrobniejszych przedmiot�w. Jednych tylko dyscyplin nigdy nie potrzebowa� okurza� dzi�ki swoim niedzielnym wyk�adom buchalterii, jeografii i towaroznawstwa.
Powoli, w ci�gu paru lat, tak przywykli�my do siebie, �e stary Mincel nie m�g� obej�� si� beze mnie, a ja nawet jego dyscypliny pocz��em uwa�a� za co�, co nale�a�o do familijnych stosunk�w. Pami�tam, �e nie mog�em utuli� si� z �alu, gdy raz zepsu�em kosztowny samowar, a stary Mincel zamiast chwyta� za dyscyplin� - odezwa� si�:
- Co ty zrobila, Ignac?... Co ty zrobila!...
Wola�bym dosta� ci�gi wszystkimi dyscyplinami ani�eli znowu kiedy us�ysze� ten dr��cy g�os i zobaczy� wyl�knione spojrzenie pryncypa�a.
Obiady w dzie� powszedni jadali�my w sklepie, naprz�d dwaj m�odzi Minclowie i August Katz, a nast�pnie ja z pryncypa�em. W czasie �wi�ta wszyscy zbierali�my si� na g�rze i zasiadali�my do jednego sto�u. Na ka�d� Wigili� Bo�ego Narodzenia Mincel dawa� nam podarunki, a jego matka w najwi�kszym sekrecie urz�dza�a nam (i swemu synowi) choink�. Wreszcie w pierwszym dniu miesi�ca wszyscy dostawali�my pensj� (ja bra�em 10 z�otych. ) Przy tej okazji ka�dy musia� wylegitymowa� si� z porobionych oszcz�dno�ci: ja, Katz, dwaj synowcy i s�u�ba. Nierobienie oszcz�dno�ci, a raczej nieodk�adanie co dzie� cho�by kilku groszy, by�o w oczach Mincla takim wyst�pkiem jak kradzie�. Za mojej pami�ci przewin�o si� przez nasz sklep paru subiekt�w i kilku uczni�w, kt�rych pryncypa� dlatego tylko usun��, �e nic sobie nie oszcz�dzili. Dzie�, w kt�rym si� to wyda�o, by� ostatnim ich pobytu. Nie pomog�y obietnice, zakl�cia, ca�owania po r�kach, nawet upadanie do n�g. Stary nie ruszy� si� z fotelu, nie patrzy� na petent�w, tylko wskazuj�c palcem drzwi wymawia� jeden wyraz: fort! fort! ... Zasada robienia oszcz�dno�ci sta�a si� ju� u niego chorobliwym dziwactwem.
Dobry ten cz�owiek mia� jedn� wad�, oto - nienawidzi� Napoleona. Sam nigdy o nim nie wspomina�, lecz na d�wi�k nazwiska Bonapartego dostawa� jakby ataku w�cieklizny; sinia� na twarzy, plu� i wrzeszcza�: szelma! szpitzbub! rozb�jnik!...
Us�yszawszy pierwszy raz tak szkaradne wymys�y nieomal straci�em przytomno��. Chcia�em co� hardego powiedzie� staremu i uciec do pana Raczka, kt�ry ju� o�eni� si� z moj� ciotk�. Nagle dostrzeg�em, �e Jan Mincel zas�oniwszy usta d�oni� co� mruczy i robi miny do Katza. Wyt�am s�uch i - oto co m�wi Jan:
- Baje stary, baje! Napoleon by� chwat, cho�by za to samo, �e wygna� hycl�w Szwab�w. Nieprawda, Katz?
A August Katz zmru�y� oczy i dalej kraja� myd�o.
Os�upia�em ze zdziwieni