3697

Szczegóły
Tytuł 3697
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3697 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3697 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3697 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Zbigniew �akiewicz R�D ABACZ�W 3 Tower Press 2000 Copyright by Tower Press, Gda�sk 2000 4 �...bo mocna jest jako �mier� mi�o��, twarda jako piek�o rzewliwo��, pochodnie jej pochodnie ognia i p�omieni�w." (Pie�� nad pie�niami, R. VIII, 6) 5 I Nie od dzi� i nie od wczoraj, lecz od zarania �ycia oddany by�em w pacht mocnych uczu� i czyn�w gwa�townych, zna�em smak zdrady i s�odycz wierno�ci, zna�em beznadziejno�� rozpaczy i opilstwo wesela, mog�em wi�c rzec o sobie, �e doros�em wcze�niej, ani�eli zdo�a�em sta� si� doros�ym. Jak�e wi�c daleki by�em od przypisywanej dzieciom poczciwo�ci, a jak blisko podesz�y do mnie cierpienia, sprawiaj�c, �e poczu�em swe serce, cho� by�o ono tak ma�e jak pestka, i �e odkry�em sw�j charakter, o kt�rym w�tpili bliscy. Ale, m�j Bo�e, c� ma tu do rzeczy charakter, skoro by�o co�, co sta�o ponad charakterem, skoro z krwi i z ko�ci, a nade wszystko z ducha by�em Abaczem, a b�d�c Abaczem podlega�em przekle�stwu, jakie od kilku ju� pokole� ci��y�o nad rodem. Czy� ma��e�stwo mych rodzic�w nie jest dostateczn� ilustracj�, jak pot�ny mo�e by� g�os przeznaczenia, jak hipnotyzuj�c� si�� posiada mojra, gdy cz�owiek uwik�a si� (nawet z winy przodk�w) w jej tajemne rozrachunki! Bowiem tylko przeznaczenie zdolne jest uk�ada� swe szarady wbrew zdrowemu rozs�dkowi, tylko tajemny los zdolny jest narzuci� cz�owiekowi charakter nios�cy uczynki, jakie zadziwiaj� i trwo�� postronnych i nie wtajemniczonych. Owa absurdalna logika, trapi�ca od kilku pokole� r�d Abacz�w, zwali�a si� na moj� matk� u progu samodzielnego �ycia, znacz�c i moje pocz�tki pi�tnem gorzkiego wybra�stwa. Bo czy� mo�na by�o inn� logik� wyja�ni� przyczyn� ma��e�stwa mych rodzic�w, gdy ojciec m�odo�ci� sw� si�ga� w�wczas czas�w narzecze�stwa starego Abacza, za� matka tak ma�o do�wiadczy�a �ycia, �e dzi�, gdy po dwakro� przekroczy�em wiek jej zam��p�j�cia, dzi� dopiero jestem w stanie poj�� okrucie�stwo przeznaczenia. Okrucie�stwo owo oka�e si� tym okrutniejsze, je�li b�dziemy pami�tali o bezprzyk�adnej bezinteresowno�ci zwi�zku mych rodzic�w, albowiem nie kojarzy�y si� tu ani wielkie maj�tki, ani staro�ytne rody. Wr�ebnej wymowy fakt�w nie mo�e os�abi� nawet to nag�e zakochanie si� mego ojca, kt�ry przybywszy na wesele ciotki Eweliny i ujrzawszy matk� w krasie osiemnastu wiosen oraz w tym zdrowiu, jakie daje wie� i niewybredne, lecz zdrowe jedzenie, poczu� w swym sercu wzbieraj�ce uczucie. To, �e jego odwieczne marzenia mog�y si� nagle i niespodziewanie zi�ci�, tym dobitniej �wiadczy, �e w �ycie ojca wpl�ta�y si� jakie� zewn�trzne i pot�ne si�y. Jasne wi�c jest, �e �w fatalizm, owo przeznaczenie �cigaj�ce Abacz�w, dosi�g�szy mych rodzic�w, musia�o niezw�ocznie odbi� si� i na �yciu ich dziecka. Albo te�, wyra�aj�c si� wprost i bez ogr�dek, m�j los, los ostatniego potomka Abacz�w, z powodu powy�szych okoliczno�ci, od zarania �ycia m�g� uj�� mnie w swoje kolczaste r�kawice, aby trzyma� ju� mocno i pewnie. A nawet �miem s�dzi�, �e w ca�ej tej ma��e�skiej historii wszystko by�o zaplanowane dok�adnie i przemy�lnie, �e Abaczowe przeznaczenie dobra�o bohater�w dramatu jak dwa przylegaj�ce �ci�le fragmenty jednej ca�o�ci i �e ja r�wnie� mia�em stanowi� godne ca�o�ci uwie�czenie dzie�a. Dlatego do pochopnych nale�a�by s�d, �e m�j ojciec nie pochodz�c z Abacz�w by� tylko biernym �wiadkiem wydarze�. Po��czenie w jednej osobie i w jednym sercu jurnej, prostodusznej i niezniszczalnej �ubrowiczowo�ci (kt�ra, co prawda, w swym indywidualnym wydaniu zasnuta by�a cieniem zmierzchu) z abaczowo�ci�, nienasycon� i jak�e tragiczn�, da�o stop zaiste jedyny w swoim rodzaju! A przecie� od strony ojca by�em jeszcze obci��ony epok�, kt�r� prze�ywali dziadowie mych r�wie�nik�w, uzyskuj�c tym 6 wi�ksz� podstaw� ku temu, aby czu� si� jako przybysz z innego �wiata. A moje przedwczesne dojrzewanie (�w charakter, co przesta� by� charakterem, a sta� si� g��bok� �wiadomo�ci� siebie) dzi�ki staro�ci ojca sta�o si� czym� naturalnym, je�li nie oczekiwanym. W ojcu te� zyska�em nie�wiadomego sprzymierze�ca Ni�an, gdy wzbudza� we mnie sympati� do na wp� feudalnych, wyra�nie jeszcze szlacheckich punkt�w honoru � mie�ci�o si� w nich zar�wno zainteresowanie herbarzem Niesieckiego, jak i upodobanie w rzeczach i ideach si�gaj�cych stulecia. Tak wi�c na skutek niecodziennego ma��e�stwa rodzic�w zosta�em bardzo wcze�nie, wcze�niej ani�eli to spotka�o kt�regokolwiek z Abacz�w, zawezwany do swego dramatu. I zanim wkroczy�em w �wiadome �ycie, zanim zdo�a�em poj�� niezwyk�o�� warunk�w, w jakich dane mi by�o rosn��, ju� zosta�em stokrotnie obdarowany czu�o�ci�, ju� by�em bezradny wobec �wiata jak cz�owiek, kt�ry nie mo�e dnia prze�y� bez zastrzyku morfiny, ju� znajdowa�em si� we w�adaniu nienasyconego serca. Z tych w�a�nie powod�w, pojawiwszy si� w domu mych rodzic�w i jeszcze dobrze nie zagrzawszy w nim miejsca, ju� poczyna�em rozpycha� si� �okciami, rosn�� z dnia na dzie� (a ros�em tym szybciej, im obficiej by�em obdarowywany czu�o�ci� macierzy�skiego serca), a rozwin�wszy si� nadzwyczaj pi�knie, jak kuku�cze piskl� w szpaczym gnie�dzie, roz�o�y�em skrzyd�a do pierwszych lot�w. Szybko poj��em, �e pomi�dzy moj� matk� a ojcem, kt�ry przyni�s� nam nazwisko i sw� prostoduszn� poczciwo��, dzieje si� co�, co nie powinno si� dzia�, je�li mam by� rzeczywistym wnukiem Abacza. Zrozumia�em, �e na skutek tego dziania si� posiadanie moje jest niepe�ne, �e g�ody moje staj� si� bardziej zg�odnia�e, a cierpienia bardziej cierpi�ce. By�o to pojmowanie tak trudne i skomplikowane, �e tym bardziej si� m�czy�em i tym bardziej stawa�em si� niezrozumia�y sam dla siebie. I w�wczas przychodzi�y wspomnienia, co nie by�y ze snu, chocia� por�wna� je mo�na tylko z halucynacj�, z na wp� sennym marzeniem, kt�re odebrawszy zdolno�� ruch�w, tym pot�niejsz� czyni �wiadomo��. Oto widz� matk�, jak idzie z ojcem � pi�kna, szczup�a, z�otow�osa, idzie w nowym p�aszczu i pantoflach zapinanych na guzik. Ojciec r�wnie� jest od�wi�tny, z walizk� w r�ce. Dlaczego� jestem pewien, �e rodzice pod��aj� do �a�ni, gdzie b�d� za�ywa� k�pieli, wst�piwszy w gor�ce mg�y niby dwa s�o�ca, wiem te�, jak trudna i daleka jest ta droga do �a�ni � przez zamglony jesienny las, w kt�rym stoj� pojedyncze sosny niby palmy p�nocne, ju� umar�e, a jeszcze zielone, �ywiczne i p�omiennokore, a potem � przez wrzosowisko pe�gaj�ce w�r�d pni st�umionym ogniem, co kryje �ar najgor�tszy. Ale nie krzycz� i nie biegn� za rodzicami, bo pojmuj�, sp�tany paj�czyn�, �e tak musi by�. P�niej, gdy ju� nieco podros�em, moja podejrzliwo�� sta�a si� bardziej okre�lona, a moje sny sta�y si� jeszcze bardziej m�cz�ce i trwo�ne. Nakarmiwszy sw� wyobra�ni� obrazkami z ksi�gi doktora Kneippa, niestrudzonego propagatora k�pieli wodnych, ksi�gi obficie ilustrowanej figurkami ludzi, z kt�rych mo�na by�o wyjmowa� papierowe wn�trzno�ci, dalej brn��em w marzenia senne, coraz g��biej zapada�em si� w przepa��, kt�rej nie mia�em ju� nigdy opu�ci�. I wtedy w�a�nie sta�o si�, �e ojciec opu�ci� matk� i poszed� do mego pokoju, bowiem daleki by�em od zrozumienia, �e i ojcu jestem winien sw� obecno�� w�r�d �ywych, daleki te� by�em od wdzi�czno�ci za to, �e otrzymawszy jego nazwisko otrzyma�em zarazem tarcz� ochronn�, co broni�a mnie przed Abaczowym losem. Czy� zreszt� ojciec nie czyni� tego wszystkiego, co winien by� czyni� ojciec, maj�c nadziej� na d�ugowieczno�� w synu, kt�ry zjawi� si� tak p�no, lecz w por�. Opowiada� mi wi�c ojciec o staro�ytno�ci rodu �ubrowicz�w, wywodz�cego si� gdzie� z puszcza�skich ost�p�w rodowych �ubrowiszek. A pewnego razu przekaza� legend� o herbie �ubrowicz�w, ilustruj�c swe wywody na papierze tak dok�adnie, �e jeszcze dzi� mog� z zamkni�tymi oczyma narysowa� rodowy znak � owego �ubra, co schyliwszy nisko �eb, got�w jest do boju czy do zdoby- 7 wania potulnej �ubrzycy; nad nim za� widnia�y dwie zaci�ni�te w przywitaniu prawice � znak przyja�ni czy zaufania, znak �ubrowiczowskiej gotowo�ci do s�u�enia hrabiom i ludziom. Opowiedzia� te� ojciec legend� rodow�, kt�ra g�osi�a, �e pewnego razu, gdy kr�l polowa� w puszczy wiekowej i postrzelony z kuszy �ubr mia� ju� nadzia� na rogi kr�lewskiego rumaka, nasz pradziad, wyskoczywszy z szeregu naganiaczy, rzuci� si� na �ubra i skr�ci� mu kark, �e s�ycha� by�o trzask p�kaj�cych kr�g�w. A gdy ojciec widzia�, �e edukacja ma post�puje naprz�d, w�wczas otwiera� podwoje szafy zamkni�tej na przemy�lny kluczyk, z kt�rym nie rozstawa� si� ani na chwil�. G�rne p�ki zalega�y przer�ne lekarstwa: buteleczki i ma�ci, proszki i bielutkie op�atki uformowane w kszta�cie pojemnych kubeczk�w, w kt�rych ojciec po�yka� co bardziej gorzkie specyfiki. Centraln� cz�� szafy zajmowa�y papiery hrabiowskie strze�one przez ojca niczym skarb najwi�kszy. Ale nie to chcia� mi ojciec pokaza�, nie o edukacj� w chorobach ani te� w papierach hrabiowskich (bom nie dor�s� do m�dro�ci, jaka by�a w nich zawarta) chodzi�o mojemu ojcu, kiedy otwiera� wn�trze swego sezamu. Oto na dole szafy, w osobnym schowku, le�a�y przybory my�liwskie, piel�gnowane troskliwie przez mego ojca, kt�ry na wz�r swych przodk�w wyrusza� do puszczy na grubego zwierza. Pod nadzorem ojca dotyka�em ogromnych sk�rzanych but�w, zaopatrzonych w ko�nierz niby w staro�wieck� kryz�, obmacywa�em kozi� n�k� plecion� z gi�tkiej sk�ry, a� wreszcie bra�em z r�ki ojca dubelt�wk� o ��tej, jakby odlanej z wosku kolbie. A kiedy ojciec uzna�, �e ju� odpowiednio rozpali� we mnie nami�tno�ci �ubrowiczowskie, chowa� strzelb� i wyci�gn�wszy z k�ta wiatr�wk� wychodzi� do sadu ocienionego szpalerem lip. Drzewa szumia�y wysoko i �wiszcz�ce, bo ju� nie by�o li�ci, kt�re oddycha�y g��bokim westchnieniem lata. Na br�zowych ga��ziach, co nosi�y nadziej� przysz�ej wiosny, jeszcze nieznaczn�, a ju� znacz�c�, na tych ga��ziach, co dopiero straci�y li�cie, a ju� szykowa�y si� do nowego rozli�cienia i rozzielenienia, siedzia�y czarne gawrony, kuj�c powietrze swym kliniastym dziobem, podfruwa�y szarobokie wrony i niepokoi�y si� smoliste kawki. Ojciec podnosi� cienk� rurk� i ze �wistem wylatywa� o�owiany pocisk, ptactwo zrywa�o si� z wielkim wrzaskiem, szybko ko�cz�c sw�j zm�czony lot. W�wczas ja bra�em wiatr�wk� i znowu gwizda� o��w, lecz ptaki, ju� oswoiwszy si� z nami, siedzia�y spokojnie na czubkach lip, zginaj�c ga��zie niby czarne lichtarze. Czym�e jednak by�o to wszystko, gdy nie stawa�o matki, na c� mog�y mi by� potrzebne strzelby, �ubry i wrony, je�li nie by�o tej, z kt�rej by�em bardziej ani�eli z siebie, kt�ra ofiarowa�a mnie �yciu po to, aby zabra� mi moje �ycie. Matka, wiod�c b�j ustawiczny z ojcem, b�j nie �cichaj�cy, jak wieczna by�a walka Abacz�w ze swym losem, porzuca�a Miasteczko i podobna w tym do ptaka, gdy poczuje on powiew wiosny, wraca�a tam, sk�d wysz�a dusz� i cia�em: uchodzi�a do Ni�an. A uchodz�c do Ni�an, zdarza�o si�, i� nie zabiera�a mnie ze sob�, wi�c czuwa�em razem z ojcem, nie spuszczaj�c oka z drzwi. A kiedy jasnym stawa�o si�, �e matka usz�a w mateczniki owej puszczy jedynej, w kt�rej pas�y si� g�ody wieczne i wo�a�y ptaki gwa�towne, wtedy szli�my z ojcem na dworzec i wsiad�szy w ostatniej chwili do wagonu mkn�li�my przed siebie. I oto za p� godziny poci�g wyrzuca� nas na malutkiej stacyjce opieraj�cej si� o lasy �wierkowe i cieniste parki magnackiej siedziby, na stacyjce pogr��onej � jak w jeziorze � w wiekowych topolach, kt�re tr�ca�y swym blaszanym li�ciem s�o�ce krusz�ce si� powoli i sypko niczym z�oty �wir. Na lewo, tam gdzie le�a�y Ni�any, w nizinie, kt�r� sz�a pokr�tna rzeczka, rozci�ga�y si� ��ki kwieciste i trawiaste, pe�ne szczawi�w i rdest�w, koniczyn i przyziemnej �ozy. Ojciec bra� mnie na ramiona i siedz�c wysoko jak na koniu, obejmuj�c nogami kark ojca i przeczuwaj�c rych�e powitanie, podczas kt�rego matka b�dzie mi chcia�a wynagrodzi� roz��k� � czu�em si� lekki jak pi�rko i czu�em, jak serce moje zatrzymuje si� na moment, jakby chc�c wypocz�� przed ow� chwil�, na kt�rej przyj�cie czeka�em tak d�ugo. 8 II M�j Bo�e, Ni�any, owe zagubione w lipach i olchach, owe zapatrzone w stawy i strumyki Ni�any, co budzi�y si� wraz z przylatuj�cym ptactwem, a umiera�y z ostatnim krzykiem dzikiej g�si, owe Ni�any, co le�a�y nisko pod niebem wysokim � tu by�a moja kolebka w�a�ciwa, tu by�o miejsce mych triumf�w i kl�sk! Tu jedynie mog�em zrozumie� tajemnic� kl�ski rodu Abacz�w, tu te� mog�em przenikn�� �ubrowicz�w. Chudopacho�kowie ci, co w legendzie swej mieli trzaskaj�ce �ubrze karki, a w herbie �ubra, wiecznie gotowego do skoku i ta�ca na dw�ch kopytach, w�a�nie ci �ubrowicze p�odz� si� dalej i zaludniaj� ziemi� zwyci�scy w ewolucji gatunk�w, gdzie, jak wiadomo, ostaj� si� gatunki najbardziej niepohamowane w swej cielesno�ci, najbardziej elastyczne i gi�tkie, najlepiej umiej�ce si� przystosowa� do �ycia, a to dzi�ki temu, �e potrafi� zaoszcz�dzi� mas� i si��, i chyba � swe serca. M�j ojciec na skutek sp�nionej decyzji zdaje si� by� wyj�tkiem w�r�d �ubrowicz�w, ale przecie� wyj�tki potwierdzaj� regu��, zreszt�, kto wie, czy zabrn�wszy w tak p�ne ma��e�stwo ojciec zdo�a�by przetrwa� w nim tyle lat, gdyby nie �ubrowiczowska oszcz�dno�� masy i si�y. Tymczasem Abaczowie nie oszcz�dzali si� wcale i nawet nie przesz�oby im przez my�l co� takiego, jak wstrzemi�liwo�� serca � �w z�oty �rodek, 'kt�ry ratuje gatunki. Mog� wi�c dzi� �ywi� t� gorzk� dum�, �e jestem ostatnim z rodu Abacz�w, �e na mnie wygasa r�d r�wnie staro�ytny, jak r�d �ubrowicz�w, r�d, kt�ry nie od �ubra zaczerpn�� si�y, lecz od wojownik�w, jacy sp�yn�li z bezbrze�nych step�w Azji. By� mo�e, i� w�a�nie od swych tatarskich protoplast�w wzi�li Abaczowie niewyczerpan� wojowniczo��, co kry�a si� w cieniu milczenia, w owej wstrzemi�liwo�ci gestu i s�owa. Byli oni wszak w swej walce i w swym milczeniu okrutni i by�o to okrucie�stwo w swoim rodzaju, zaiste okrucie�stwo tatarskoabaczowskie! Nikt w rodzinie Abacz�w i nigdy nie m�wi� o uczuciu, nikt te� nie stara� si� niczego czyni� (oficjalnie czyni�) w imi� uczucia. Przeciwnie, tam gdzie w gr� wchodzi�a serdeczno��, Abaczowie stawali si� twardzi jak kryszta�, nie oszcz�dzaj�c si� w swej twardo�ci niczym krzemie� w czelu�ciach pieca. Och, ju� od bardzo dawna, przyje�d�aj�c do Ni�an, doskonale widzia�em, jak w domu nad stawem wszyscy byli wi�niami wszystkich, jak wszyscy w tym domu byli nieszcz�liwi, a r�wnocze�nie dumni z siebie � gotowi dalej brn�� w swoje nieszcz�cie i gotowi na jeszcze wi�ksz� dum� i niewol�. Dziadek, gro�ny, krzykliwy Abacz, podobny z oblicza do Nietzschego, gdy go ju� dotkn�o szale�stwo, stary Abacz by� tym, kt�ry pl�ta� nici uczu� i mi�o�ci, zaw�la� je w mocne sup�y i targa� dalej niczym wielki paj�k, nas�uchuj�c, czy mucha bzyka jeszcze na swej uwi�zi. I by� r�wnie� tym, kt�ry najmocniej broni� si� przed swoim sercem, maj�c tego serca w nadmiarze, a broni�c si� rozdawa� wok� ciosy, nie wiedz�c, �e s� to ciosy samob�jcze, ale jak�e inaczej m�g�by post�pi� prawdziwy Abacz! W Abaczowej sieci targa�a si� babka � drobna staruszka, czarna jak zimowy ptak, o m�drych siwych oczach, z kt�rych wylewa�a po k�tach �zy, oczekuj�c, a� stary Abacz rozja�ni swe gromow�adne oblicze. Babka wnios�a do rodziny Abacz�w sw� cierpliwo�� i rozs�dek, swe ciche mi�owanie i pokor�, ale widocznie s�abe to by�y dro�d�e na Abaczowe ciasto, silniejsi widocznie byli Abaczowie od �nitk�w, je�li nie zdo�a�a babka przela� na swe dzieci, 9 gulowatonose i wielkog�owe, nawet cienia podobie�stwa, a c� dopiero m�wi� o �nitkowskim duchu. W Abaczowej sieci znale�li si� trzej wujowie, ciotka Ewelina i moja matka, wszyscy skar��c si� w duchu na tyra�stwo Abacza, lecz sami tyranizuj�c siebie niezgorzej, bo taka ju� jest tajemnica ludzkiego serca, �e im bardziej cz�owiek staje si� bogaty w uczucia, tym trudniejszy jest dla siebie i ludzi. Przecie� jasne by�o dla ka�dego, kto cokolwiek zna� si� na tych sprawach, �e moja matka dlatego wybra�a spo�r�d grona konkurent�w mego ojca � cz�owieka statecznego i zesz�owiecznego, �e stanowi� on najmniej spodziewan� parti�, �e wychodz�c za niego mog�a ona wej�� na drog� Abaczowego okrucie�stwa. Bo tak ju� widocznie mia�o by�, �e los Abacz�w i serce Abacz�w wzajemnie si� wyr�cza�y w tej grze w wybijanego. I w�a�ciwie nie wiadomo by�o, czy kl�tw�, kt�ra leg�a na naszym pradziadzie, czy kl�tw� t� zawini�o serce Abacz�w przyzywaj�c z�e moce, czy te� moce te, z wiadomych sobie powod�w, upodobawszy sobie Abacz�w pos�u�y�y si� ich sercem. Od tego jednak czasu si�y te sprz�g�y si� ze sob�, aby ju� si� nie roz��czy�; nic wi�c dziwnego, �e gdy si� w�r�d Abacz�w m�wi�o o z�ym losie, to w domy�le by�o serce, a gdy na uwadze mia�o si� serce � zawsze przychodzi� z�y los! Mo�liwe wi�c, a nawet wi�cej ni� pewne jest r�wnie� to, �e moja matka dokona�a tej zemsty na sobie i na starym Abaczu, w pe�ni czuj�cym sprawy serca, bo kocha�a innego... I kto wie, czy moje urodziny nie by�y aktem zemsty, nie by�y najwy�szym wyrazem tej zemsty! Powo�any do �ycia nie w chwili czu�ego oddania, ale w momencie rozpaczliwego samoudr�czenia, jak�e�bym nie mia� potem dr�czy� siebie i innych?! Jak�e�bym wi�c, powsta�y w wirze okrutnych uczu�, co swe s�odkie rozpasanie kry�y w cieniu czyn�w zaprzeczaj�cych, jak�e�bym wi�c nie mia� ulega� owej burzy, co topi�a krzemienie, a c� dopiero m�wi� o ludzkim sercu! Wchodzi�em w Ni�any jak skrzypce w odnaleziony futera�. Tu �wiat przylega� do mnie �ci�le i dopiero wtedy mog�em odnale�� ow� wolno��, kt�ra wiod�a mnie na �cie�ki strome, kt�ra kaza�a odkrywa� �wiaty nieznane. Gdy wsiada�em do bryczki, zaje�d�aj�cej z brz�kiem i turkotem pod roz�o�yste topole, wraca� do mnie �w tytu� pi�tnuj�cy mnie na czas lata, tytu�, kt�ry pochodzi� od s�owa �pan" � jakbym rzeczywi�cie mia� by� panem siebie. Wys�uchiwa�em owego �paniczu" z rozkosz�, bom wierzy� w swoje wybra�stwo, bom przeczuwa�, �e tytu� ten, jak i moja sytuacja Abacza z ducha i przeznaczenia, wzajemnie si� wspomagaj�, a wspomagaj�c wzmacniaj�. Bryczka z wolna chwia�a si� w g��bokich koleinach, potem dzwoni�a szprychami po drodze r�wnej jak klepisko, pokrywaj�c si� warstw� obfitego kurzu, g�stego jak najprzedniejsza m�ka. Patrzy�em na mijany park, ogromny i wysoki, jakby drzewa by�y tu pi�trowe, i oto zdawa�o mi si�, �e widz�, jak przechadza si� po parku �nie�now�osy magnat z t�cz� poloneza nad g�ow�. A gdy ju� go wypr�bowa� w owej harmonii, co mia�a zbawia� przed chaosem, magnat podnosi� do skroni d�ugolufy pistolet, aby zburzy� �wiat ca�y wraz z harmoni�, kt�ra nie do�� by�a harmonijna i nie mog�a go uratowa� przed burz� uczu� do tej � co by�a bardziej ni�li zdrowie. Tak mia� powsta� polonez, co si� zwa� � �Po�egnanie z ojczyzn��. Ale oto przejechawszy grobl� moszczon� cienkim bierwionem, co wi�a si� mi�dzy olszyn�, ciemn� i g�st�, a podmok�� ��k�, z kt�rej wysadza�y swe z�ote oczy rzegotki i sp�nione kacze�ce, a przedtem jeszcze omin�wszy stawy, rz�siste i bezdenne jak morza, nad kt�rych brzegiem pas�o si� leniwe stado z o�lepionym buhajem, postukuj�cym gro�nie szerok� dech� � widzia�em dwa maj�teczki zagubione w�r�d drzew. Najpierw wita�a mnie siedziba Andruszkiewicz�w � domem, co gra� cynkow� blach� niby skrzyd�em samolotu, a r�wnie� sadem, m�odym jeszcze, lecz ju� poddanym ziemi, kt�ra nie lubi�a pr�nowa�. Tu mieszka�a Wanda, c�rka Andruszkiewicza, a moja matka chrzestna; Wanda, kt�ra mia�a zosta� �on� najm�odszego Abacza. 10 Drugi maj�tek wyzieraj�cy spoza wzg�rza czubami drzew � to by�y w�a�nie Ni�any i to by�o w�a�ciwe miejsce dla tego, co si� winno sta�, zanim bociany, chadzaj�ce po ��kach na sk�adanych szczud�ach, nieco leniwe, lecz dostojne i bogobojne, zanim bociany te skieruj� sw�j lot poza odleg�y horyzont. A na p�nocy ci�gn�a si� nieust�pliwa, czujna, gnojna i czekaj�ca swej rych�ej godziny � wie� jedna i druga. S�u�y�a ona licznym robotnikiem, kt�ry wysypywa� si� w czasie �niw przed Abaczowe �any (bo tylko w sierpy wierzy� stary Abacz) dzwoni�c ostrzem, a� zbo�e leg�o w ci�kich snopach. A kiedy s�o�ce, mocne jeszcze i wielkie niby ksi�yc, siada�o na kopie, wtedy �nieje prostowa�y spieczone karki i zanosi�y si� �piewem, co szed� polami coraz czystszy i coraz szerszy, coraz ja�niejszy i coraz dalszy. Ale oto nadchodzi� �w dzie� oczekiwany i kobiety plot�y z pszenicznych i �ytnich k�os�w wieniec w�saty, z rumiankiem, mi�t� i twardym jab�kiem, nios�y go przed Abaczowy ganek, a stary Abacz przyj�wszy dar kaza� wynosi� bu�ki i po kielichu s�odkiej w�dki i cz�stuj�c kobiety szczypa� co m�odsze. Czeg� wi�cej trzeba mi by�o, gdy wyr�niony imieniem, co wr�y�o panowanie, sta�em na schodkach, przypatruj�c si� ci�bie, a potem zszed�szy mi�dzy kobiety pachn�ce ciemn� sk�r� i bia�� sol�, przyjmowa�em nie dopity kieliszek zanurzaj�c w nim sw�j ostry pyszczek! Czeg� wi�cej trzeba by�o dla mnie, com wraca� w swoj� ni�a�sk� wolno��, w �wiat, gdzie pachnia�o ostrym zm�czeniem po dniu, kt�ry by� pe�en jak dzban! Wje�d�a�em w Abaczowe w�o�ci turkoc�c ko�ami bryki na mostku spojonym z grubych belek, pod kt�rym czuwa�y leszcze i raki. Potem, skr�caj�c w w�sk� drog�, gin��em wraz z bryczk� i par� koni w �ywop�ocie wyro�ni�tym w wilgotny tunel, gdzie odpoczywa�a wa�ka, a motyl zab��kawszy si� lecia� i lecia� jak zl�kniony ptak. Za tym wysokim p�otem, co by� �ywy od �wierkania dzwo�c�w i li�ci jasnych jak le�na woda, po jednej i po drugiej stronie ci�gn�� si� sad owocowy. Niejedn� godzin�, co stawa�a si� dniem, sp�dzi�em brodz�c po sadzie mi�dzy drzewami twardej gruszy i wiotkiej wi�ni, mi�dzy �liw� i jab�oni�, co mia�a smak�w bez liku, a krzakami czarnej porzeczki, zwanej smorodin�, kt�rej zapach, gorzki i dziki, wi�d� mnie nad staw, gdzie r�s� las tatarak�w gro��c krzyw� szabl� i czarn� pa�k�, kt�ra dawa�a zna� o zatopionych hufcach. Gdy b��dzi�em po sadzie, w porze kiedy pod naporem owoc�w jab�onie opuszcza�y swe zielone sp�dnice, kiedy nad gruszami czuwa�y zjadliwe, lecz jak�e wytworne, ��te jak siarka osy, a �liwy poczyna�y pachnie� wyzywaj�c� s�odycz�, w�wczas to mog�em dojrze� mi�dzy krzakami parobcza�skich ch�opc�w. We wzd�tych od skrzypi�cych jab�ek koszulinach ch�opcy sycili swe g�ody, a ja za� sta�em za drzewem r�wnie� niesyty, lecz nie owoc�w, bom mia� ich pod dostatkiem, ale widoku ich zdrowej po��dliwo�ci, kt�r� jak�e �atwo mo�na by�o zaspokoi�, aby jutro zn�w nasyca� g�ody od pocz�tku, w r�wnowadze ducha i z nadziej� na syto��. Wychyn�wszy z tunelu, o�lepiony s�o�cem i Ni�anami, obje�d�a�em klomb, furman strzela� z bata i bryczka wstrzymywa�a sw�j bieg nieomylnie przed samym gankiem, na kt�rym czeka�a ju� babka, a za chwil�, je�li nie by� w polu lub w oborach, przychodzi� stary Abacz; by� siermi�ny, cholewiasty, zatabaczony; przyj�wszy nasze poca�unki, najpierw w r�k�, a potem w ��te w�sy, Abacz wybucha� gromow�adnym krzykiem, bo prawy bu�anek mia� �le doci�gni�te chom�to, a bryczka otarte skrzyd�o. Jak mog�em odpowiedzie� na �w g��d, co si� zal�ga� w mym sercu dotkni�tym Abaczow� s�abo�ci�, w tym sercu, co si� trwoni�o beztrosko i pragn�o w nadmiarze! Czy� owe kr�lestwa, l�dy i p�wyspy, owe odryny i wozownie, �wirny i m�yny, piwniczki i spi�arnie, czy� by�y one zdolne przywo�a� syto��, jak� zna�y parobcza�skie dzieci zaufawszy jab�ku? A przecie� i ja zaufa�em, i ja by�em gotowy do ofiary, sk�d wi�c owa w�tpliwo�� zasadnicza, sk�d ten g��d, kt�remu ci�gle ma�o, i na c� w�wczas w�dr�wki daremne?! Wychodzi�em na ni�a�skie podw�rze z cembrowan� studni� po�rodku, kt�ra zagl�da�a swym g��binowym okiem pod korzenie Abaczowego �wiata � i zaczyna�a si� walka, w kt�rej s�owo uleg�o rzeczy, lecz my�l nieugi�cie czyni�a swoje, sk�aniaj�c rzecz ku rozumieniu. 11 W stajni, kt�ra spoziera�a na staw i na podw�rze, wita� mnie rz�d b�yszcz�cych zad�w. Konie odwraca�y swe szlachetne suche pyski i prychaj�c aksamitn� chrap�, kt�ra czu�a najmniejszy py�ek, odbija�y w fioletowym oku �wiat, jakiego daremnie szuka�. Sta�y przykute do ��ob�w z sieczk� i sianem, i z wr�blami, kt�re sprawowa�y �wiergotliwe rz�dy, czekaj�c swojej godziny. I dopiero gdy koniuszy puszcza� je do wodopoju, a potem, gdy p�dzi�y ��k� pracuj�c nogami jak szybkim skrzyd�em, dopiero w�wczas my�l moja milk�a wraz ze s�owem. By�a te� prawda w tym, kiedy wujaszek Witold narzuca� na srebrnogrzywego ogiera skrzypi�ce siod�o i zr�s�szy si� z koniem galopowa� w ogromnych susach, sypi�c grudami rozbitego gruntu. Wi�c i ja chcia�em powr�ci� do tego zwi�zku cz�owieka ze zwierz�ciem, w kt�rym wykuwa�a si� historia tej ziemi. Ur�s�szy o wysoko�� konia, czuj�c pod �ydkami ciep�o wzd�tego brzucha, przed sob� maj�c za� szorstk� i zwiewn� grzyw�, popuszcza�em cugli i wtedy dopiero ujawnia�a si� moja niezr�czno��: po kwadransie, wytrz�siony i rozbity, wraca�em na ziemi�. A w�wczas zniewolone stworzenie, o tak �agodnej ko�ysce grzbietu, �e nie mog�o spa�� z niego jajko, o sk�rze l�ni�cej jak jedwab i wra�liwej jak �renica oka, rozpu�ciwszy ogon i grzyw� ulatywa�o niby wyzwolony ptak. A za stajni�, gdzie drzema�y konie, i za obor�, tu� za g��bokim rowem, sta� dom � otoczony zewsz�d wybuja�� zieleni�, niemurowany, z odpadaj�c� dach�wk�, z oknem, kt�re rzadko �wieci�o ocala�� szyb�, z ganeczkiem obitym desk�. By�a to stara rezydencja krewniaczki Abacza z czas�w, gdy jeszcze maj�tek stanowi� jej w�asno��, a Abacz dopiero si� szykowa� do p�niejszego panowania. W domu tym kr�lowa� wieczny p�mrok, a w tym p�mroku na grz�dach i �awkach, w d�ugim ��obie wys�anym sianem siedzia�y kaczki i kury, gulgota�y indory i �widrowa�y powietrze perliczki. Skoro �wit ca�a ptaszarnia wyl�ga�a przed stare domostwo i oto rozkwita�y upierzone kwiaty, oto roznosi� si� wok� tajemniczy krzyk pawia, a potem perliczki, wzleciawszy na kopiaste lipy, zanosi�y si� ostrzegawczym krzykiem dostrzeg�szy odleg�e Indie czy inne sensowniejsze krainy. Drog� za� spacerowa� ptak bardzo pewny siebie, ogon otwiera� mu si� jak wielopalczasta d�o�, skrzyd�a dar�y ziemi� dudni�c niby napi�ty b�ben, ptak potrz�sa� ki�ciami karminowych winogron, a z nosa zwisa� mu kpi�co i gro�nie zarazem r�owy sopel. A tam sz�y kiwaj�c si� na kaczych �apkach, ciemnocytrynowych, z ma�ym pazurkiem, przy��cone ptaki �wiec�c chytrym, to znowu �miej�cym si� oczkiem i dotar�szy do wody ogl�da�y tajemne dno stawu daj�c znaki �wawym ogonkiem. Tymczasem w nowym domu, w tym domu, przed kt�ry zaje�d�a�em bryczk�, a na progu wita�a mnie babka, a bywa�o, �e zjawia� si� i sam Abacz, ciemnia�o i g�stnia�o coraz bardziej i oto odzywa�y si� pierwsze grzmoty, oto poczyna�y �yska� b�yskawice. Stary Abacz, zawiesiwszy w�s nad cho�od�cem litewskim, krzycza� pot�nym basem, obok za� toczy�a swoje kulki z chleba ciotka Ewelina i �mia�a si� cichutko, ju� na zawsze zabezpieczona od porusze� serca. Po lewej r�ce Abacza siedzia� wuj Witold, nast�pca tronu, przysz�y dziedzic Ni�an, i jad� jakby nie dostrzegaj�c zawarto�ci �y�ki, ale przecie� wida� by�o, �e ten nieodrodny syn Abacza t�umi w sobie wielk� pasj�, �e za chwil� zderz� si� ze sob� ci dwaj m�czy�ni tak podobni do siebie, �e mogli by� w�asnym odbiciem, gdyby nie niszczycielska praca czasu. Po drugiej stronie sto�u pracowa� zawzi�cie �y�k� �nitko � brat babki; czy to na skutek plemiennych zwi�zk�w, czy mo�e za spraw� Ni�an, w kt�rych przebywa� ju� sporo lat, i on zdawa� si� by� zimnym zwierciad�em Abaczowego �wiata � sw� wieczn� ironi� i nieuleczalnym sceptycyzmem, swym neguj�cym zaanga�owaniem jeszcze bardziej zag�szcza� atmosfer� sto�u. Tymczasem babka strwo�ona nadzwyczaj i tak dalece pokorna, �e jedyna przytomna c�rka � matka moja � blad�a na ten widok, tymczasem babka drepta�a mi�dzy sto�em i kuchni�, gubi�c si� do reszty swoim niepotrzebnym krz�taniem. Gdy za sto�em sz�a ci�ka walka, gdzie� w sadzie, schowany za krzakiem smorodiny, siedzia� pierworodny Abacza � Antoni. Ten by� tak bardzo wielkog�owy, z tak gulastym nosem, �e m�g�by uchodzi� za patriarch� rodu, lecz on, ob�o�ony ojcowsk� kl�tw�, wysiadywa� pod 12 smorodin�: na zawsze wygnany z Ni�an, wy��czony z kr�gu sto�u, ale przecie� obecny w�r�d Abacz�w bardziej mo�e ani�eli Najm�odszy. Antoni, przybywszy potajemnie rannym poci�giem, s�a� go�c�w do babki i wie�� o przybyciu wykl�tego dociera�a do wszystkich domownik�w, jakim� sposobem przenika�a i do samego Abacza, a ten, w�sz�c wok� zmow� tajemn� i czuj�c r�wnie tajemny g�os swego serca, sro�y� si� i grzmia� na ca�y dom. Jedli wi�c wszyscy cho�odziec litewski, czerpi�c z dna og�rki �wie�e i botwin� warzon� na ogniu, trafiaj�c na jajko sine jak bia�ko oka, rozgryzaj�c prza�no�� z�otego ��tka i podsycaj�c smak aromatem koperku, i dalej wiedli b�j w milczeniu napi�tym. A� wreszcie Witold, do kt�rego Abacz grzmia� raz po raz, niby to o gospodarstwie i o owcach, kt�re pad�y na motylic�, ciska� �y�k� pryskaj�c r�owym cho�od�cem i odchodzi� od sto�u, chocia� w domu Abacza panowa� odwieczny zwyczaj, kt�ry nakazywa� synom pos�uch, a starszym dawa� we wszystkim pierwsze�stwo. Zrywa� si� wi�c stary Abacz i bieg� do drugiego pokoju, gdzie nad otoman� z gi�tym oparciem, na sk�rze dzika wisia� t�gi bizun, i z bizunem w r�ce gna� za Witoldem, ale ju� na swoim miejscu by�a babka, ju� zagradza�a mu drog�, chocia� zdarza�o si� nieraz, �e dostawa�a bizunem przez plecy. Zrywali si� od sto�u pozostali domownicy, przej�ci duchem walki, gotowi do gwa�townych czyn�w, ale niech no tylko w pokoju pojawi� si� stary Abacz, �ci�gaj�c nastrz�pione brwi i sapi�c jak po wielkim biegu, a na powr�t wraca�a cisza i zn�w powraca�y �y�ki wygrzebuj�c resztki cho�od�ca. Jedynie ciotka Ewelina zostawia�a owo ustawiczne zaj�cie: gniecenie chlebowych kulek i �mia�a si� weso�o, a� Abacz przerwawszy jedzenie przygl�da� si� jej badawczo, wtedy i ciotka milk�a, aby ze zdwojon� energi� wzi�� si� do swojej roboty. Po obiedzie szed�em tam, gdzie szumia�o ko�o, lej�c z o�liz�ych szuflad strumienie wody. Stan�wszy nad drewnianym korytem, ponad rozp�dzon� wod�, kt�ra gna�a wprost w kieszenie m�y�skiego ko�a, a stamt�d w d�, w metrow� jam�, z jamy w rozlewisko podm�y�skie pe�ne wijnych piskorzy i �ar�ocznych p�otek, czu�em, �e jad� na staw, wprost na jego grz�skie g��biny zatrz�sione ko�sk� pijawk� i t�ustym karpiem. Po drugiej stronie rzeczki, za m�y�skim rozlewiskiem, szed� w niebo siny dym s�cz�c si� przez strzech�, drzwi i ma�e okienko � to szykowano k�piel dla Abacza i jego rodziny, rozgrzewaj�c polny kamie�, �e blad� z przej�cia. 13 III Gdy przychodzi� wiecz�r, nad Ni�any opada� ksi�yc, nadgryziony, ��ty jak �wi�teczna bu�ka, szczeka�y niespokojnie psy, a od strony stawu ci�gn�� ch��d wlok�c �abie g�osy. Nad ksi�ycem niebo brukowa�y srebrne kamienie, tak wielkie, �e mo�na je by�o dostrzec w tumanie galaktyk, i nagle zrywa�a si� gwiazda zamaszy�cie kre�l�c znak czyjego� zgonu. Czeg� trzeba by�o wi�cej, kiedy z sufitu zwisa�a brzuchata lampa z wysokim kominkiem, jak tanecznica otoczona falban� blaszanej sukienki, rzucaj�c kr�g naftowego �wiat�a, kiedy zgrzytliwie potakiwa� zegar bez kuku�ki, ale z d�ug� srebrn� szyszk�, na kt�rej lubi�y drzema� muchy, a pod desk� rozpoczyna�y swe harce ni�a�skie myszy! W dom Abacza wst�powa�a chwila zadumy: czkaj�c po g�stych zacierkach, pszennych, a czasami i �ytnich z ostr� igie�k� plew, czuj�c jeszcze ich �agodny smak w ustach, domownicy milkli leniwie i wodz�c wzrokiem po ciemnych k�tach oczekiwali nie wiedzie� na co. Wi�c stary Abacz znudziwszy si� milczeniem, a nie maj�c pod r�k� ksi��ki, bra� tali� wyblak�ych kart i nachmurzywszy si� gro�nie rozk�ada� ma trzy r�wne kupki. W milczeniu zasiadali do sto�u wuj Witold i �nitko � zaczyna�a si� wielka gra i na powr�t od�ywa�y u�pione nami�tno�ci, i zn�w grzmia�y grzmoty, i zn�w �yska�o zza Abaczowych okular�w. Trzaska�a rama okienna, �opota�y �my mi�kkim skrzyd�em, niepokoi�y si� psy wysokim g�osem... Szed�em ze swoim l�kiem stromymi schodami na strych do pokoiku, gdzie�my spali z matk�, och, zbyt przebieg�y i zbyt m�dry, aby lekcewa�y� owe strachy! Bo kt� m�g�by mnie przekona�, �e �wiat jest logiczny, gdy by�em jak najdalszy od logiki, kt� m�g�by mi r�czy�, �e �wiat jest potulny i pe�en �agodno�ci, gdy by�em trawiony ogniem powolnym! Min�wszy ostatni stopie� wchodzi�em na strych dotykaj�c ramieniem mroku, gotowy w swej bezsilno�ci i w poczuciu grzechu do spoufalenia si� z tym mrokiem, do dziwnej, bo jakby bezinteresownej, uleg�o�ci wobec niego; oczekuj�c te� �aski, kt�rej nie mog�o by�. Czyni�em krok jeden i drugi i kiedy ju� mia�em krzycze� owini�ty czarn� w�osiennic�, dotykany sier�ci� i d�oni�, dotykany zewsz�d tym �a�obnym suknem tkanym z ludzkiego w�osa � matka otwiera�a drzwi od naszego poddasza, a tam na ma�ym stoliku filowa�a poczciwa lampa umorusana jak spracowana niewolnica. W drewnianym pokoiku wbudowanym w strych przez starego Abacza po �lubie drugiej i zarazem ostatniej c�rki, obitym ��t� desk�, w kt�rej zabli�ni�y si� czarne s�ki, w pokoiku tym, co mia� jedno okno i pochy�y sufit bliski wiatrom i go��biom, sp�dzali�my z matk� d�ugie tygodnie, gdy tymczasem ojciec siedzia� w Miasteczku wiernie s�u��c hrabiemu. Uhonorowany paniczostwem, nasycony �wiatem, jaki zna� rozmaito�� �wiat�w, wreszcie zapragn��em wypoczynku. Zaledwie jednak, zrzuciwszy ubranie i naci�gn�wszy flanelow� koszulin� si�gaj�c� kostek, przy�o�y�em twarz do poduszki, a ju� czu�em, jak r�ce moje ci��� kamieniem, ju� widzia�em, jak g�owa moja rozrasta si� kul� ogromn� i ci�gnie mnie w puchy swym ci�arom; ju� wraca�a do mnie moja pokusa i moja m�ka. By�a to pokusa �mieszna, je�li nie groteskowa, lecz daleko mi by�o do �miechu, a bli�ej do m�ki prawdziwej, sikoro musia�em jak robak najpodlejszy nadgryza� kul�, o kt�rej wiedzia�em, �e jest kul� ziemsk�, nadgryza� tak d�ugo i skutecznie, aby j� poch�on��. 14 Wi�c broni�em si� przed t� pokus� i przed m�k�, jak� nios�a ona, broni�em si� logik�, dowodz�c w my�lach, co pulsowa�y w mej g�owie ogromnej, i� niemo�liwe jest, aby tylekro� mniejsze mog�o poch�on�� tak szale�czo wielkie! Ale w�a�nie na tym polega� podst�p tego, co mn� w�ada�o, �e co wiecz�r prawie musia�em ucieka� si� do logiki i za pomoc� logiki zdawa� sobie spraw� z tego, jak druzgoc�cemu ulegam upokorzeniu, �e za jej spraw� musia�em prze�ywa� dramat kompletnej bezsilno�ci i niepoj�tego ograniczenia. Ale przecie� wiedzia�em dobrze, kryj�c t� my�l skrz�tnie przed sob�, �e m�ki moje to nic innego, jak tylko podst�p owego szale�czego mi�nia, kt�ry si� bawi kosztem swego najwi�kszego antagonisty przystroiwszy si� w jego szare pi�ra, a przedrze�niaj�c my�l � daje znak swej pot�gi. Bo przecie� jasne by�o, jak� niemo�liwo�ci� trapi�em si� od pocz�tku swego �wiadomego �ycia, gdym tylko po raz pierwszy dostrzeg� sw� matk�, bo przecie� wiadomo by�o, co mog�o wywo�a� tak wielk� emocj�, tak pot�ny g��d, co domaga�o si� wci�� wi�kszych ofiar, �e niczym w por�wnaniu z tym g�odem by�a nawet kula ziemska! Przychodzi�em do ��ka matki i nie mog�c ju� bli�ej by�, ani�eli by�em, zasypia�em zm�czony podw�jnie. Rano za� zrywa�em si� rze�ki i gotowy do dalszych zmaga�; matka drzema�a jeszcze, wi�c wychodzi�em na strych podparty s�upami s�o�ca. I oto na widok jask�ek pracuj�cych niestrudzenie od samego brzasku wok� b�otnych ko�ysek, na widok tych bia�obrzuchych szybowc�w, �wiergotliwych i zwinnych, od�ywa�y moje po��dania. Wtedy to w�a�nie pragn�c zamkn�� wysokie okienko, odpad�em od ramy okiennej, nadziewaj�c si� bole�nie na szk�o i zatrzymuj�c na po�ladku t� piecz�� pod�u�n� � jedyny cielesny �lad spraw niecielesnych. Jakby maj�c nie do�� tej pr�by, po kilku dniach wchodzi�em w kwa�ny od�r �winiarnika, co przegl�da� si� w wielkiej gnoj�wce, pami�taj�cej czasy starej krewniaczki Abacza. �winie obw�chiwa�y koryto dziurawym groszem, a poczuwszy moj� obecno�� podnosi�y wielki wrzask, wskakuj�c na zagrod� i spozieraj�c na mnie swym poufa�ym oczkiem. Jak�e by�y niena�arte lokatorki Abaczowego �winiarnika, owe spasne t�u�ciochy niestrudzenie tucz�ce swoje cielska, kt�re przypomina�y ludziom o ob�arstwie, wi�c pos�dzano �winie o brudne wyst�pki i o grzeszne op�tania. Jak�e by�y op�tane swym g�odem owe bia�orz�se stwory, je�li nie oszcz�dzi�y nawet g�upiej kury, co wleciawszy do zagrody zostawi�a tam pierze i nog� oddzielon� od tu�owia. Za �winiarnikiem kry�a si� szopa pe�na narz�dzi i maszyn, kt�re drzema�y na wysokim kole o cienkiej szprysze i na ma�ym k�ku, jakby zdj�tym z pnia, gdzie sta�y zapomniane �niwiarki, szczerz�c z�bate skrzyd�a, gdzie przerzucone na plecy je�y�y si� brony i pyszni�y si� p�ugi, �wiec�c spod rdzawych plam spopiela�ym srebrem, gdzie si� kry�o �elazo, kt�re pozna�o dok�adnie, gruda po grudzie, ni�a�sk� ziemi�. Szopa wychodzi�a na konopny las, ci�gn�� si� on a� po obory i drogi, co sz�y na pastwiska. Tu mog�em zanurzy� si� nie postrze�ony nawet przez srok� kieruj�c� sw�j lot ku olszynie, tu mog�em podni�s�szy g�ow� ogl�da� palmy egzotyczne obwieszone gronami siemienia, tu mog�em syci� si� zapachem wonno�ci � dzikich i swojskich, w kt�rych aromacie umiera�y powiewy od �winiarnika i obory. Za konopnym laskiem i drog� wznosi�a si� stodo�a, przysadzista, pot�na, z dachem, kt�ry sk�ania� si� ku niebu, witaj�c chmury i podr�ne ptaki. I tam w�a�nie po raz pierwszy dopad�a mnie mojra �ar�oczna, co zastawia�a sieci na Abacz�w � zbytnio upodobawszy ich sobie. Pod s�omianym daszkiem za stodo�� kry� si� kierat pami�taj�cy czasy, gdy �elazo kuto tylko w pancerze. Dwudyszlowy, drewniany, z ogromnym pier�cieniem (kr��y� on nad g�owami zwierz�t i poganiaczy z powoln� i cierpliw� moc�, chwytaj�c pi�� d�bowych tryb�w, aby d�bowym wa�em przerzuci� prac� koni na dalsze ko�a, a stamt�d na pasy, kt�re dawa�y natchnienie skrzyd�om m�ocarni), kierat ten mia� sta� si� narz�dziem owej wyroczni, co wyrzek�a swe s�owo przed z g�r� stu laty. 15 Oto pewnego p�noletniego dnia, wkroczywszy w dostojny i pracowity taniec koni, stan��em na dyszlu opar�szy plecy o d�bowy pier�cie�. I wtedy widocznie wybi�a na jakim� tajemnym zegarze godzina, w kt�rej mia�em podzieli� los Najm�odszego, owego wujaszka dopiero co promowanego na oficera, kt�ry nie zd��y� nawet przez rok by� oficerem, bo zanadto by� Abaczem, aby sta� si� kimkolwiek innym. Stan��em na dyszlu i opar�em si� o drewniany kr�g nie ze strony wewn�trznej, co praktykowa�em ju� wielokrotnie, lecz przylgn��em plecami z zewn�trz ko�a. I tak kr��y�em w powolnym locie ponad lud�mi i ko�mi. Zrobiwszy niepe�ny kr�g wjecha�em w kolczast� pi�� tryb�w, kt�re z�apawszy mnie w swe d�bowe obj�cia zgniot�y szybko i bezg�o�nie, a dokonawszy swego cisn�y o ziemi�. Le�a�em nie pojmuj�c, co si� ze mn� dzieje, czuj�c tylko, �e nadal istniej�, chocia� istnienie moje kto� chwyci� w twarde �apy i potrz�sn�� nim pot�nie, aby w ostatniej chwili wypu�ci�. Nie zastanawia�em si� w�wczas, czy ten �kto�" wypu�ci� mnie wbrew swej woli lub za spraw� przypadku, czy te� mia�o by� tak, jak si� sta�o. I w�a�ciwie do dzisiejszego dnia nie wiem, czy Abaczowski los zabra� si� do mnie ze zbytnim po�piechem i gorliwo�ci�, wtr�caj�c w tryby kieratu, gdy tymczasem wci�� nie dojadaj�c i gor�czkuj�c si� w swych emocjach mia�em tak szczup�� pier�, �e wykr�ci�em si� z historii ze zwinno�ci� w�a, czy te� los zwleka� z jakich� znanych jedynie sobie powod�w, albowiem mog�em stan�� po stronie zewn�trznej kieratu o rok czy p�tora wcze�niej, gdy g�owa moja si�ga�a d�bowych tryb�w. Le�a�em na ziemi rozpami�tuj�c swe istnienie, kt�re w owej chwili by�o pi�kniejsze od czegokolwiek, a potem podnios�em si� z ziemi i kryj�c t� niesamowit� histori� przed poganiaczami, nie tyle w obawie o honor panicza, ile ze �wiadomo�ci, �e s� to sprawy zbyt ci�kie i wstydliwe, aby wtajemnicza� w nie postronnych � uciek�em do domu klucz�c jak lis, kt�ry uszed� pu�apki. Po kolei schodzili z tego �wiata Abaczowie � dzi� jestem ostatnim (chocia� po k�dzieli) z rodu, kt�ry rozsiad� si� na Ni�anach, zdawa�o si�, na wieki. Tymczasem oto wszyscy stoj� nade mn� z obliczem zatroskanym, wszyscy oczekuj�, co orzeknie lekarz, kt�rego co ko� wyskoczy �ci�gni�to z Miasteczka. A lekarz na�o�ywszy na nos okulary przygl�da si� bacznie moim piersiom, jakby je chcia� przenikn�� do g��bi. Potem k�adzie wielkie, omszone na rudo �apy na moim chudym ciele i sprawia, �e na powr�t odzywaj� si� wszystkie psy i szarpi� mocno, wi�c zaczynam p�aka�. Le�� i p�acz� otoczony wie�cem Abacz�w, kt�rzy lituj� si� nad mym cia�em, jedynym cia�em, kt�re jeszcze mo�e urosn�� a przej�� wszystko z nich, i przekaza� dalej. Bo� przecie wiedz� oni dobrze, �e chocia� nie nosz� ich nazwiska, abaczowo�� b�dzie we mnie trwa�a ukryta pod os�on� �ubrowicz�w, kt�rzy s�yn� ze swej niezniszczalno�ci. I nawet stary Abacz zwiesza nade mn� sw�j okopcony w�s i patrzy ostro niczym ma parobka, kt�ry wyni�s� za pazuch� korzec owsa, patrzy, jakby chcia� zabi� mnie za co� i skrzycze� pot�nie. A za oknem, wyskoczywszy zza krzaka smorodiny, nie bacz�c na nic stoi wykl�ty wuj Antoni i r�wnie� przygl�da si� nagiemu cia�u, kt�re nacieka fioletowymi pasami, a gdy stary Abacz dostrzega go, wuj Antoni wraca potulnie do swojej kryj�wki i tam oczekuje ma dalsze wie�ci. Babka za� obmywa moje stopy ch�odnym mlekiem i przynosi sery pachn�ce kminkiem. A gdy i to nie pomaga, wnosi szynk� litewsk�, tak� purpurow� od saletry i przypraw, �e czerwie� ta przenika mnie na wskro�. I roz�ciela p��tna tkane na wielkich krosnach, bielone nad wod�. Spoczywam na p��tnach ch�odnych jak rzeka i pachn�cych pa�dzierzem i wci�gam wo� ja�owca, kt�rym okadzono izb�, abym mia� czyim oddycha�. Od rana czuwaj� przy mnie Abaczowie. Przychodzi wi�c wuj Witold. I oto czuj� wuja Witolda zm�czon� sk�r� i ko�ci�, kt�ra zatrzeszcza�a mocno, lecz nie pu�ci�a, jak �ebrowania �odzi, co wysz�y spod r�ki dobrego mistrza. Wuj Witold mia� ch�opki odziewane w kaftan p��cienny, spr�yste i pachn�ce dzikim czosnkiem i cebul�. Gdy le�a�y na sianie, by�y mi�kkie jak g�si puch i twarde jak Srebrnogrzywy, kiedy napina� swe mi�nie do galopu. Mia� te� wuj Witold kogo�, kto szybowa� jak wielki ptak o ostrym dziobie, a� odlecia�. Odlecia� wuj 16 Witold na zawsze, odfrun�� owin�wszy si� w p�acht� szkar�atn�. A za gumnem i odryn� dojrzewa�y szaraki. Tam wuj Witold zastrzeli� jednego i przyni�s� go do salonu. Z zaj�ca �cieka�a krwawa posoka, oko �wieci�o m�tnie i s�abo, a przecie� zaj�c patrzy� uwa�nie, le��c na boku i czekaj�c, a� u�nie pies Czarek, kt�ry doszed� go za gumnem i w taki spos�b wygra� sp�r z zaj�cem. I oto przychodzi�a babka. Prz�d�a ona len nuc�c cichutko. Z lnu mia� by� obrus na st�, a wyszed� ca�un (umiera�a babka d�ugo i strasznie, a potem w nocy �ni�em zakrwawione sztandary. Mam te� zdj�cie z tych czas�w: stoj� przy trumnie ogolony na pa��, z otwart� g�b�, a babka le�y w trumnie i ma rozwarte usta). A je�li nie prz�d�a, to zn�w miga�a szyde�kiem. ,,U nas na �mudzi � m�wi�a babka � mamy �wi�te w�e.� Wi�c przype�za�y �wi�te w�e i opar�szy na jaszczurczych �apach swoje p�askie g�owy le�a�y przy mnie. I nie wiadomo by�o, czy �pi� one, czy czuwaj�, gdy� j�zyczek gra� im niespokojnie. Po po�udniu przysiad� na skraju krzes�a �nitko, co tytu�owa� si� wujaszkiem, chocia� by� bratem babki, ale widocznie tak musia�o by�, a�eby �nitko by� zarazem i dziadkiem, i wujaszkiem w jednej osobie. �nitko kurzy� papierosa, a kiedy dym zawleka� izb�, p�yn�a jego podw�jna g�owa pod sufitem, raz z w�sem, raz bez w�sa, i mruga�a okiem kpi�co, to zn�w smutnie, daj�c jakie� sygna�y. I w�wczas zagl�da� w okno Pierworodny, przywdziawszy wprz�dy pince-nez w z�otej oprawie. A zobaczywszy nas razem, u�miecha� si� szelmowsko i kiwa� palcem, przypominaj�c o krwi i o ciele, i o duszy, kt�ra szuka�a swych dr�g w�a�ciwych. �Witaj, m�j ty hrabiczu, witaj, m�j ty kr�lewiczu, witaj, zbawco Abacz�w, co� nie da� nam zgin��, je�li nie przez cia�o, to przez s�owo, kt�re nie umiera tak �atwo!" � wo�a� Najstarszy i �pieszy� uchodzi� czym pr�dzej, bo zaraz nadejdzie stary Abacz i, co nie daj Bo�e, zn�w zaprze wujaszka w �a�ni nad rzek�, zaprze o chlebie i wodzie, aby rozpami�tywa� Antoni swe grzechy i przewinienia. A gdy trzeba by�o wyko�ysa� cia�o, przychodzi�a Mina. Ko�ysa�a ona wszystkich Abacz�w po kolei, dlaczeg� by wi�c i minie mia�a nie wyko�ysa�? Mina by�a inflanck� Niemk� i przysz�a wraz z babk� ze �mudzi, wi�c �piewa�em o Minie tak: Nasza Mina Niemka, Tancuj charasze�ka, Nasza Mina ruczku daj, My pajedziem w czu�y kraj. Tralalala... Wychodzi Mina ze swego k�ta w pierwszej kuchni, gdzie gotuje dla wszystkich Abacz�w obiad � ca�a w zapachach i kolorach, szeroka jak piec, wychodzi z wielk� gorliwo�ci�, bo chce piastowa� tego, kt�ry jest Abaczem, cho� to robota niewdzi�czna i �mudna. Sadza Mina na kolanach ostatniego, co wyszed� z Abacz�w, i �piewa: Hyc, hyc, hyc nach Memel, B�c Abaczkowi Zemel. Hyc, hyc, hyc nach Ryga, B�c Abaczkowi Figa! Tralalala... Ale oto wybija swoj� godzin� zegar ni�a�ski, sycz�c i potrz�saj�c srebrn� szyszk�. Z ogrodu wkracza ciotka Ewelina: w�osy ma rozpuszczone, a w nich lubczyk i mirt, ruta i li�cie smorodiny. Pachnie ciotka gorzko � pio�unem i tatarakiem, gorycz� i mleczem. Dzier�y ciotka w r�ce swe ber�o wydarte z dna stawu zarz�sionego i trzyma te� s�onecznik, ten szczerzy swe przyblad�e z�by. �uszczy ciotka Ewelina pestki s�onecznika, spluwa niedbale ma pod�og�, podskubuje czarn� pa�k� i puszcza na izb� puszki tataraku. 17 Dudni� ko�a, stukaj� kopyta, nadje�d�a Jundzi�� z w�sikiem czarnym jak skrzyd�o jask�ki. Sk�ada przybysz d�ugi poca�unek na czole Eweliny i sk�ada te� podarunek. Nie widzi ciotka Ewelina m�a, kt�remu jest dana na posiadanie i na po��danie, tylko szybciutko rozwija prezent, a tam halka jedwabna i obszyte koronk� majtki. Na nic zazdro�� m�odego m�a, na nic krzyki Abacza: Ewelina jest niczyja i tak ju� pozostanie na zawsze. Po raz drugi syczy sw� godzin� zegar ni�a�ski. Odchodz� za ciotk� Eweitn�, odchodz� powoli i �mudnie. Przybiegaj� psy wilgotne od rosy i dotykaj�c czarnymi nosami witaj� nas weso�o, tylko pies Czarek czuje jaki� trop i w�szy pilnie w trawie. Odchodz� dalej za ciotk� Ewelin�, a za nami wszystkie psy i pies Czarek z nosem przy ziemi. I oto zza krzaka wychodzi oficer m�ody w amarantach, s�odko dzwoni� ostrogi i szabla, po�yskuj� mgli�cie akselbanty. Czy� nie jest to ten pi�ty, ten Najm�odszy, czy� nie jego to szabla wydzwania krok posuwisty, czy� nie jego rzemienie skrzypi� do taktu! On da� mi imi�, gdy si� mia�em urodzi� w wielkim mie�cie przy Alei R�, ale nie zd��y� spojrze� mi w oczy i odszed�, zanim ma dusza z��czy�a si� z cia�em. Patrzymy �renica w �renic�, wp� kroku, wp� taktu (a psy leg�y wok�, srebrne i rude pod ksi�ycem, z�o�y�y swe g�owy na �apach i czuwaj�) i oto widz�, co powinienem by� zawsze widzie�, oto pojmuj�, co poj��em od pocz�tku, nie wiedz�c nawet o tym, �e wiem � czy� on nie jest mn�, czy� ja nie jestem nim! D�wi�czy srebro i szabla, jeszcze jeden krok dooko�a, jeszcze jeden u�cisk! Czy� spotkanie takie mo�na uczci� nale�ycie, czy� mo�na odda� dusz�, z kt�r� zros�o si� na wieki?! A psy podnosz� si� z wolna i widz�c tylko ksi�yc gliniasty jak wylizana miska � wyj�. 18 IV Siedzia�em na karku ojca, szybuj�c nad ��kami jak postrzelony ptak, z sercem, (kt�re przeczuwa�o niedalekie rozkosze, i ka�dy krok przybli�a� mnie do Ni�an, ka�dy krok oddala� od Miasteczka. M�j ojciec musia� by� w gruncie rzeczy nadzwyczaj odwa�ny, albo te� lekkomy�lny (co na jedno wychodzi), je�li ci�gn�� do Ni�an, a oddala� si� od Miasteczka, bo tylko w Miasteczku mia� on jak�� szans� na sw�j los, tylko tam m�g� by� niezachwianie wierny Hrabiczowi M�odszemu. Dzia�y si� r�ne dzieje przez te lata, �wiat wielokrotnie uk�ada� si� w nowej konstelacji, ojciec wielokrotnie odchodzi� ode mnie, ale w�a�ciwie nigdy, ani podczas naszej podr�y, ani p�niej, gdy wywo�ywa�em go spoza �ycia, m�j ojciec nie zmieni� si� ani na jot�. Wci�� by� jednako poczciwy, wci�� traktowa� �wiat z powag� tudzie� lojalno�ci�, wci�� obraca� ku mnie swe pe�ne oblicze i m�wi�: �Jestem czysty jak kryszta�, nigdy i nic nie mia�em do ukrywania i moim jedynym marzeniem jest, aby� wst�pi� w me �lady, gdy� nie zapominaj, �e jeste� �ubrowiczem, jak �ubrowiczami byli twoi dziadowie i prapradziad, co �ama� �ubrom karki�. I rzeczywi�cie by�em w�wczas ca�kowicie przekonany, �e m�j ojciec nie ma nic do ukrywania, i dzi� s�dz� tak samo. I w tym w�a�nie kryje si� najwi�ksza tajemnica mojego ojca, �e by� tak przera�aj�co jednoznaczny i przejrzysty jak kryszta�, co te� potwierdzaj� wszyscy, kt�rzy znali mego ojca, �wiadcz�c o jego nieposzlakowanej uczciwo�ci i lojalno�ci. Tak wi�c na zawsze pozostanie ojciec nieobja�niany, pomimo i� by� tak jasny, na zawsze pozostanie m�j ojciec ukryty w cieniu swej jasno�ci. Bo c� mog� rzec wi�cej o swym ojcu ponad to, �e pochodzi� on (jak i stary Abacz, co si� w m�odo�ci kry� w brzozowym zagajniku, gdzie struga� ko�ki do dziurawej zel�wki) ze zubo�a�ej rodziny szlacheckiej, �e rodzice jego, a moi dziadowie (z jak�� �atwo�ci� mog� dzi�ki ojcu spokrewnia� si� z odleg�� przesz�o�ci�!) stracili swe maj�tno�ci w czasie powstania, trwoni�c �ycie na dzier�awieniu cudzej, a czasami i w�asnej ziemi. C� mog� w�a�ciwie rzec o mym ojcu, kt�ry, gdy sko�czy� szesna�cie lat, poszed� odwiecznym zwyczajem na wys�ugi do okolicznych dwor�w i dwork�w, biedny, lecz jak�e bogaty pragnieniem s�u�enia tym, kt�rzy potrzebowali s�u��cych. I nic nie wyja�ni� z tajemnicy mego ojca na-. wet owe trzy przy��k�e zdj�cia, naklejone na twardych kartonikach z wymy�lnymi zawijasami firmy, kt�ra ojca uwieczni�a. Jak�e pewny swego, jak�e �ubrowiczowski jest m�j ojciec na tych staro�wieckich kartonikach: z finezyjnym lokiem na czole- z ma�ymi w�sikami dziarsko zawini�tymi do g�ry, o ufnym, lojalnym, niebieskookim spojrzeniu,, jakie nie przeczuwa�o ani rych�ych wojen, ani w�asnego losu m�czyzny, co mia� wej