3695

Szczegóły
Tytuł 3695
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3695 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3695 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3695 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Zbigniew �akiewicz Dolina Hortensji 3 Tower Press 2000 Copyright by Tower Press, Gda�sk 2000 4 Jak�e rzadko ksi��ki traktuj�ce o mi�o�ci m�wi� o tym zadziwiaj�cym czasie, gdy dziewczyna ju� nie jest dziewczyn� � stawszy si� �on� � a wci�� jeszcze nie jest kobiet�. I kiedy ch�opiec, wyczuwaj�c na palcu ucisk �lubnej obr�czki, musi dorasta� do m�czyzny, d�ugo czuj�c, si� ch�opcem... Hortensja i Ryszard prze�ywaj� jedyn� i niepowtarzaln� histori� mi�o�ci m�odych, minie sporo lat, zanim pojm� oni, �e to triumfuj�ce �ycie wci�gn�o ich w sw�j wiecznie odnawiany spisek. Ksi��ka ta niespodziewanie dla samego autora sta�a si� te� pie�ni� po�egnaln� z Ojcem i jego domem. Gdyby nie mi�osna historia Hortensji i Ryszarda � tak pewnych swej m�odo�ci i �ycia � melancholijna zaduma, towarzysz�ca tej pie�ni, przekszta�ci�aby j� w �a�obny za�piew. A tak � mniemam � jest to opowie�� o kwitn�cej �yciem Dolinie, otoczonej dobrotliwym ramieniem Karpat. Zbigniew �akiewicz 5 Hortensja i Ryszard 6 1 Le�eli�my oboje w kuchni, jeszcze nie otworzy�em oczu, ale ju� wiedzia�em, �e le�ymy w kuchni, na ��ku obok siebie. Jeste�my m�odzi i nawet je�li nie wiemy jeszcze, czym jest mi�o��, i nawet je�li nie przeczuwamy tych przer�nych smak�w, kt�rymi mia�o uraczy� nas �ycie, to przecie� ju� jeste�my gotowi na wszystko. Za oknem dr� si� ptaki: ka�dy w spos�b w�a�ciwy sobie � innym g�osem i w innej tonacji � i wydaje si� nam, jakby w ogrodzie trzeszcza� wielki po�ar. Otworzy�em oczy i zobaczy�em t� posta� s�o�ca � wczesnego sierpniowego s�o�ca, kt�re wla�o si� do izby i sta�o w niej jak sze�cian �wietlistej ciszy. Cisza ta by�a tym g��bsza, im mocniej trzeszcza�o �ycie ptak�w. Le�eli�my obok siebie nie mog�c si� do�� nadziwi� tej uprawomocnionej grzeszno�ci � oboje chudzi i smagli, czuj�c wzajemnie gor�co naszej sk�ry spieczonej przez s�o�ce. Mog�em w�wczas powiedzie� � za siebie i za t� dziewczyn�, kt�ra nied�ugo mia�a zosta� matk�, a kt�ra d�ugo jeszcze nie mog�a oswoi� si� z my�l�, �e jest �on� � mog�em w�wczas powiedzie�: � Popatrz, oto jeste�my jak dwie pszczo�y zamkni�te w plastrze miodu. Popatrz, oto jeste�my jak pszczo�y nasycone s�odycz� i jadem. Popatrz, prawdopodobnie tak wygl�da mi�o��... Po pod�odze krz�ta�y si� mr�wki � niby malutkie okruszyny, kt�re spad�y z obrusa boga g�r i Doliny i zsypywa�y si� w szczelin� tu� przy p�ycie. I sta�o si� jasne, �e ca�a izba jest zawieszona nad innym �wiatem. I w tym podpod�ogowym �wiecie ja�nieje inne s�o�ce, s�o�ce mr�wczej cierpliwo�ci, kt�re jest cz�stk� tego �wiat�a, a mo�e jest zgo�a innym s�o�cem, o kt�rym nigdy nic nie b�dziemy wiedzieli. Po szkle szyby pocz�a si� �lizga� osa, chc�c j� przenikn��, a gdy to nie udawa�o si� �adnym sposobem, umilk�a, s�uchaj�c tego, co�my chcieli � na pr�no! � us�ysze�. I wtedy zacz�� d�� wiatr, kt�ry okadzi� ogr�d niebywa�ym zapachem, i lufcik pocz�� przyjmowa� ten zapach, aby�my go mogli zapami�ta� na zawsze. I osa, tym razem nie na daremnie, zatrzepota�a skrzyd�em, unosz�c przedziwnie twarde cia�o � jakby wy�uskane ze str�ka w sam szczyt jesieni � i rzuci�a je w przepa�� lufcika. Roz��czyli�my nasze cia�a, a te zawstydzi�y si� (po raz kt�ry� ju� z rz�du) swojej samotno�ci i poj�li�my bezwstyd wsp�lnego przebywania. W sze�cianie s�o�ca zastyg�a mucha, szukaj�c, do czego by przytkn�� ryjek, aby wysmokta� sw� porcj� pokarmu. Zar�wno ona, jak i my wszyscy byli�my w�wczas g�odni i nienasyceni, bo przed nami sta� czas: niedojrza�y i nie wyczerpany jeszcze... Od strony podw�rza zagdaka�a kura, wiatr ucich� i mo�na by�o przysi�c, �e s�yszymy tupot mr�wek i szelest naszej sk�ry, kt�r� zrzucali�my po stokro� w tym naszym �yciu, kt�re le�a�o nad nami jak s�up wody nad topielcem. W�wczas wesz�a matka (jeszcze bez szale�stwa, ale ju� samotna, ju� skryta za coraz grubsz� �cian�) z kubkiem mleka, kt�re r�wnie� zastyg�o i zosta�o zapami�tane na zawsze. Kubek by� ciep�y, mleko pachnia�o krow�, gnojem i sier�ci�, kt�rej �d�b�a musia�em zdejmowa� z j�zyka. 7 Matka postawi�a mleko na wi�niowej szafce przy naszym ��ku, zapraszaj�c mnie do mleka, jakbym by� dyplomat� na wczasach, albo m�odym paniczem, kt�remu oddano wszystko, co cz�owiek wsi musi odda�, cho� sam pozostaje skryty, nie oddany, zamkni�ty w sobie. By�a ona na sw�j spos�b �adna a zarazem brzydka: niewysoka, o beczkowatych plecach, o swojej twarzy, o kt�rej nic nie mog�em rzec ponad to, �e by�a to twarz dostojna w spos�b w�a�ciwy wiejskim kobietom na sk�onie �ycia. Mo�liwe, i� by�a �adna czy bardzo �adna w tamtym swoim czasie, do nas donios�a dostojno�� i to pi�tno miejsca i krwi z tej krainy �agodnych g�r i rozleg�ych dolin. Jej obecno�� by�a wstydliwa i by�a te� zawstydzeniem i dzi�ki niej stawa�o si� widoczne, �e dopiero wczoraj czy przedwczoraj byli�my ch�opcem i dziewczyn� i �e dalej jeste�my ch�opcem i dziewczyn�, i trzeba by�o tego czasu tak du�o � a� do dzi�, aby pami�� o tym wystyg�a i aby�my przestali lgn�� do siebie po��daniem ch�opca i dziewczyny. Le�eli�my niedojrzali i grzeszni, jakby wszystko by�o tylko dzie�em przypadku i jakby�my po zaspokojeniu g�odu mogli odej�� w zawstydzeniu i udr�ce, aby zn�w przypadkowo si� zej�� i zn�w si� rozej��. Wiatr powt�rnie powr�ci� do ogrodu i dmuchn�� sierpniem i porankiem. Dom uni�s� sw� blaszan� przy�bic� � wietrz�c kud�y zbr�zowia�ej koniczyny i wonne siano, co na strychu � a� zadudni�a blacha niedalekim grzmotem. I w �wiecie nad nami zakrz�ta�y si� myszy i ostatni oddech odda�y te wszystkie �uki, chrz�szcze i pasikoniki, kt�re zapl�ta�y si� w siano i kt�re teraz musz� umiera�, wcale zreszt� o tym nie wiedz�c, a tylko czuj�c sucho�� i coraz s�odsz� nieobecno��. Ka�de z nas na sw�j spos�b przebywa wczorajsz� niedziel�, cho� jeszcze nie musimy do niej si�ga� pami�ci�, albowiem jest ona tu� i nasz zwi�zek wzajemny jest jeszcze jak �wie�e naci�cie na ga��zi, w kt�re w�o�ono szczepek: jeste�my wci�� oddzielnie, obco i na nowy spos�b. I jest ona jeszcze gwa�tem i d�ugo b�dzie gwa�tem, a� poro�nie traw� czasu. Nie w�drujemy wi�c przez nasz� niedziel�, ale wci�� jeste�my w niej. I �lub nasz wci�� dla nas staje si� i trwa i nie wiemy, �e b�dzie on tak trwa� jeszcze co najmniej przez kilka lat, gdy� naprawd� spe�ni si� �lub w�wczas, gdy ja strac� w sobie ch�opca, a ty dziewczyn�, i ponadto � kiedy staniemy si� ojcem i matk�. Co � zreszt� � do ciebie przyjdzie o wiele wcze�niej, jako �e o wiele wi�cej musisz da� z siebie dziecku i o wiele bli�ej jeste� dziecka, gdy ja d�ugo b�d� bli�szy sam sobie. Odgrywamy wi�c role na wyrost i wydaje si� nam, �e wszyscy o tym wiedz�, albo przynajmniej podejrzewaj� nas w naszej wiedzy. Aby zmyli� ich i aby zatuszowa� w�asn� niedojrza�o��, robimy gorliwie to wszystko, co inni przed nami robili. A przez to � nasze nieu�wi�cone, nasze pojedyncze i w chwili � zapo�ycza od obrz�du wszystko, co jest konieczne, aby ratowa� nas w oczach rodzin i w naszych w�asnych oczach. A Dolina i to miejsce tak okre�lone w przestrzeni, miejsce ani troch� w prawo czy w lewo, ale w�a�nie tu � mi�dzy pasmem Beskidu i rozleg�o�ci� wzg�rz, mi�dzy Gorliczem i s�siedni� wsi�, o kt�rej tymczasem wiem tyle tylko, �e jest tam murowany ko�ci�, kt�ry odpowiada na Ave Maria tutejszemu ko�cio�owi � a Dolina r�wnie� u�ycza nam swoich obrz�d�w, okrywaj�c nas swym zwyczajem. Powoli opada nad nami zas�ona kurzu, w kt�rym uwi�ziono s�o�ce. Przykl�kaj� w niej muchy, pojedynczo, jedna za drug�, a nam si� wydaje, �e w 8 powietrzu rozsypano ziarnka dojrza�ego ja�owca. A� jedna mucha, a p�niej druga � dzwoni metalicznie i ostro, zaczepiwszy skrzyd�em o pasek lepu. Wydzwanianie to jest g�osem lata i pozosta�e muchy o�ywaj� i poczynaj� bzyka� niecierpliwie, i kr��y� z nag�a podtrzymane wiatrem, kt�rym zn�w przem�wi� ogr�d, wydymaj�c policzki firankom. Podtrzymywany obyczajem Doliny przykl�k�em na pod�odze � ty� r�wnie� przykl�k�a � tak wi�c w przykl�ku i nieul�k�y (bo pod�oga by�a przy mnie, a po pod�odze skaka�y trzy pch�y, ka�da od innego zwierzaka: jedna od kotki � chudej, wci�� karmi�cej swoje pokolenia i by� mo�e i te dzieci, co mia�a od swych w�asnych dzieci; druga od koci�cia � zdzicza�ego, kryj�cego si� w przybud�wce w�r�d narz�dzi �lusarskich; a trzecia od kud�atego kundla, lisiego w z�ocie i puszystego jak baran, kt�remu wyprostowano kud�y. Ten kundel dosta� potem po �bie siekier� i sk�ra jego le�a�a u n�g ��ka, gdy le�eli�my tam w nast�pne i w nast�pne lato, ci�gle jeszcze nie oswojeni, ci�gle jeszcze nie do ko�ca po�lubieni), nieul�k�y i w przykl�ku, by�em blisko pod�ogi i tamtego �wiata, w kt�rym mieszka�y mr�wki. A tu� zaraz ko�o fundament�w, od strony ogrodu, niegdy� wylaz� ogromny, t�usty i w�ochaty on � turku� podjadek, pan podziemi i �akome objedzenie si� dla pan�w kret�w, z kt�rymi wszyscy mieli na pie�ku: z uwagi na rycie darni i wywalanie ziemi na traw� z tych sztolni i chodnik�w, kt�rymi pan kret chadza� czyni�c sw� kreci� powinno��. I otrzyma�em wtedy, co ci�gle by�o �teraz�, znak krzy�a na czo�o, a ty ponadto za stanik zwitek dolar�w, ju� potrzebnych za chwil� (bo za lat par�) na alkohole, kt�rymi trzeba by�o u�wietni� chrzciny naszego dziecka, a kt�re zd��y�o si� sta�, cho� ja d�ugo wci�� by�em niedoro�ni�ty do swego dziecka, a� wreszcie dziecko mnie przeros�o i pomne na me niedoro�ni�cie u�miecha si� na m�j widok, jakby ujrza�o znajomego przechodnia, bez kt�rego nie mo�e �y� dop�ty, dop�ki chodzi tymi samymi ulicami. Wyruszyli�my z domu, para za par�, niby dzieci w drodze po odpust zupe�ny. Ty� sz�a ze swym ojcem, ja z twoj� matk�. I czy to, �e ojciec mia� odda� ciebie przed o�tarzem w moj� pod r�k�, a mnie tobie matka, czy to mia�o oznacza�, �e jeste�my dani sobie � ty przez m�sko��, ja przez kobieco��? Dani sobie, bo jak�� mog�o mie� si�� i wag� to, �e�my si� wprz�dy wybrali sami � skoro mogli�my wybra� kogo� innego, nie raz i nie dwa, o czym najlepiej mogli wiedzie� ojciec z matk�, gdy� wiedzieli ju�, czym jest wybieranie si� w tym �wiecie rzeczy niekoniecznych, spraw przypadkowych, element�w sprzecznych i kr���cych drogami zgo�a nie do przewidzenia. Szli�my szerok� miedz�, od p� drogi wy��obion� w dwie koleiny rozmywane przez obfite deszcze, kt�re sp�ywa�y ze wzg�rza o skraju tak dalekim, si�gaj�cym poza dom Ognistego Sromka, �e wzg�rze by�o ca�ym pa�stwem tego �wiata. Jak zawsze, na drodze tej kry�y si� r�ne dziwno�ci, kt�re ujawnia�y si� i wypryskiwa�y wprost pod nogi, raz po raz, myl�c lata czy te� tworz�c z tych lat jedno lato. Najcz�ciej ujawnia�a si� jaszczurzyca: kr�tka i zwi�z�a w sobie, p�on�c od brzucha jadowitymi plamami w barwie pomara�czy. A ukazawszy si� z nag�a, rozdziawia�a szeroki pysk i patrzy�a z�otym okiem, wyczekuj�c, a� zaszumi� podniebne skrzypy, powietrze zg�stnieje, przeleci ptak b�oniasty, a my oka�emy si� snem �z�ym i przedwczesnym. W innym miejscu � tu� przy krzakach, kt�re zarasta�y par�w, miejscami grz�ski i �miertelny (jak dla Zo�czynej krowy, kt�ra zagrzebawszy si� po brzuch w grz�zawisku 9 nape�ni�a p�uca wod� i zdech�a), miejscami szeroki i ��kowy � wdrapywa�y si� nogawk�, a� na wysoko�� kieszeni, polne myszy, myl�c miejsce i czas, s�dz�c, �e si� zbli�a surowa zima. I wszystko by�o w�a�nie tak, co do s�owa i co do �d�b�a trawy ujrzanej i zapami�tanej; poniek�d z uwagi na ten dzie� �lubu, a poniek�d z uwagi na miejsce. Gdy� oto urwa�y si� lata je�d�enia w Dolin� i to, co si� tam sta�o, oddali�o si� na odpowiedni� odleg�o�� od owego niepojmowania, kt�re dopiero na sw�j spos�b pozwala si� poj��, na sw�j spos�b i nie inaczej. Le�eli�my w kuchni zamienionej na czas lata w pok�j (cho� prawd� jest i to, �e by� to pok�j zamieniany na czas zimowy w kuchni�), rami� w rami�, odsuni�ci ju� od siebie i zawstydzeni tym wstydem poniewczasie, ale r�wnie� i tym, kt�ry uprzedza�, �e czeka nas to niezr�czne, chciwe i niedojrza�e i w nast�pn� noc, i w noc, kt�ra b�dzie po tamtej nocy. Le�eli�my id�c do ko�cio�a i b�d�c w nim, bo to by�o pomieszanie czasu wynik�e z jego nadmiaru czy te� z jego niedojrza�o�ci. Inna mucha odbzycza�a � jak to uczyni�y wcze�niej jej siostry � swoj� tortur� na pasku papieru pachn�cym miodnie i umilk�a nagle, bo pyszczek jej zamkn�a piecz�� kleju. Za lufcikiem zabucza� trzmiel: by� nad wyraz dobrotliwy, jak wszyscy patriarchowie, i odczekawszy chwil� wparadowa� do izby, ogl�daj�c nas bacznie, lecz z wyrozumia�o�ci�. I rzeczywi�cie, by� to patriarcha, a my�my byli z pie�ni ponad wszystkimi pie�niami, wcale o tym nie wiedz�c... 2 Imi� jej by�o kwietne �Hortensja. Ojcem jej by� cz�owiek dobry jak pies. Matk� � kobieta zawzi�ta na �wiat ca�y, a poniewa� jej �wiatem sta� si� on: o sk�rze obwis�ej na dobrotliwym pysku, wielki, silny, cho� o sercu czu�ym i chorym, wi�c on sta� si� z czasem tym, kogo znienawidzi�a za �wiat. Siostra � mieszka�a w�wczas za g�r�, brat za wieloma rzekami i miastami. Hortensja kocha�a swego starego ojca, kt�ry by� psem, jaki si� mo�e przy�ni� w dobrych snach o wierno�ci. Poza tym serce jej nie zazna�o wielkich wzrusze�. A� przyszed� ch�opiec � niedojrza�y, pyszny, po��dliwy i czu�y. Hortensja wpu�ci�a go w swoje ogrody i mi�o�� ich sta�a si� niejasna dla nich samych i dojrzewali do niej przez d�ugie lata, a� � zdawa�o si� � i� min�li si� z ni� na dobre w�wczas, gdy zaprz�tni�ci byli swym ch�opactwem i sw� dziewczy�sko�ci�. Obzierali si� za siebie nie mog�c do�� si� nadziwi� tamtym pierwszym latom, gdy spo�ywali niedojrza�y owoc, obiecuj�c sobie wiele na przysz�o��. Ale dzi�ki temu, �e mieli na co si� ogl�da� � ich dojrza�o�� nabiera�a smaku spe�nienia. Tak wi�c, cho� mijali si� ze swoj� mi�o�ci�, ona by�a wci�� z nimi, lekko ich wyprzedzaj�c lub pozostaj�c z ty�u, podobna do zniecierpliwionego zwierz�cia. Tyle mo�na rzec o tym poranku, kt�ry trwa zatopiony w czasie i w s�oju s�o�ca, zanim droga skr�ci na kamienisty go�ciniec i zanim stan� si� r�ne rzeczy, o kt�rych jeszcze nic nie wiadomo. 10 I gdyby tak mo�na by�o zn�w stan�� na skarpie ponad go�ci�cem i zobaczy� ich wszystkich razem wzi�tych po raz drugi, a wi�c gdyby mo�na by�o ujrze� ich po namy�le i rozwadze (lecz nie bez uczucia trwogi, jaka towarzyszy zagl�daniu czasowi za ko�nierz), w�wczas dostrzegliby�my ich wszystkich oddzielnie i ze swym losem, po��czonych na chwil�, a potem zn�w roz��czonych. Pierwszy szed� ojciec � s�oniowato i ci�ko, machaj�c pi�ci� jak nadpalon� g�owni�. Wi�d� pod r�k� Hortensj� � bia�� od pantofelka a� po �mieszny kapelusik sporz�dzony w domu, z jasn� woalk� zapuszczon� do p� twarzy. Spod woalki spoziera�y wielkie, lekko wypuk�e oczy, na wysoko sklepione czo�o sp�ywa�a prz�dza z�otawych w�os�w, kt�re nie dojrza�y do rudo�ci, cho� jej p�e� � delikatna i wra�liwa na s�o�ce � rozkwita�a w z�ote plamy: w ten wiosenny i letni kwiat rudzielc�w. Sz�a bardzo drobnym kroczkiem, jakim wyobra�a�a sobie, �e chodz� panny w powie�ciach o dobrej i wielkiej mi�o�ci. Ale by�a Hortensj�, wiedzia�a o tym, wi�c chwilami wydawa�o si� jej, �e czyta powie�� o pewnej dziewczynie i ta dziewczyna stara si� st�pa� drobnym krokiem, cho� nogi wykr�caj� si� na kamieniach nawiezionych z rzeki. Poza tym nic wi�cej w owej chwili nie wiedzia�a, chocia� w powie�ci jej �ycia by�y ju� napisane dalsze rozdzia�y, tymczasem tajemne dla niej i ukryte, bo by�o wr�cz niemo�liwym, a�eby jej dzieci mog�y w�wczas nie istnie�. Wi�c te dzieci sz�y gdzie� obok, czy mo�e razem, walcz�c o to, aby trzyma� j� za d�o�, odpychaj�c si� wzajemnie, krzycz�c i tupi�c w bezsilnej z�o�ci. Musia�y te� by� w�wczas przes�dzone i gotowe i inne sprawy � ciemne i tragiczne � do kt�rych trzeba by�o r�wnie dorasta� jak do swych dzieci. W drugiej parze sz�a matka, ma�a i krzepka, bez czego nie mog�aby podo�a� rozlicznym obowi�zkom, kryj�c w sercu gorycz i owo wy��czenie, co sta�o si� przyczyn� nieszcz�cia, kt�rego ogromu nikt nie odwa�y�by si� zg��bi�. Ubrana na ciemno, z ch�opsk� dba�o�ci� o swoje miejsce, kt�re mia�a w ko�ciele i w�r�d gospody�: poniek�d gorszych, wtedy gdy prowadzi�a dom przyk�adnie i by�a kuchark� wy�mienit�, kt�r� proszono o pomoc w urz�dzaniu bogatych wesel, i poniek�d lepszych � gdy liczy�o si� hektary, kt�rych nie mieli, i dolary, kt�rych siostry nie chcia�y przysy�a� w odpowiedniej ilo�ci. Sz�a ju� zaj�ta swoim �wiatem, pami�tliwa i uwa�aj�ca na wszystko wok�. I potem wielekro� wytyka�a tym i owym swoj� drog� na �lub Hortensji, na kt�r� oni wchodzili bez szacunku albo ze swoj� lepszo�ci�, tym samym uszkadzaj�c jej umys�, kt�ry traci� na pami�ci, �e nie wiedzia�a ju�, co si� z ni� dzieje. Ten, kt�ry szed� z ni� pod r�k�, by� nosicielem szczeg�lnego punktu widzenia, gdy� znajdowa� si� w szczeg�lnej sytuacji, albowiem daleko mu by�o do �eniaczki � je�li wzi�� pod uwag� kompletne nieprzygotowanie i to, �e uwiera�y go buty dopiero co kupione w �Galluksie�. Buty te stanowi�y dla niego nie lada problem i dopiero w wiele lat p�niej stara Cyganka ul�y�a ich osamotnieniu i kiepskiej doli, jak� mia�y w szafie. Tak w�a�nie czu� w�wczas on � m�j przyjaciel sprzed lat, kt�rego pe�nym zaufaniem cieszy�em si� i z kt�rym tak dalece by�em za pan brat, �e mog�em przemawia�, ba! my�le� i widzie� w jego imieniu. Przyjaciel ten jest mi dzi� bratem, m�odszym o lat kilkana�cie, i dlatego przyja�� nasza jest nara�ona na �miertelne niebezpiecze�stwo, gdy� rozdziera nas i rozdziela czas. I gdy on 11 pozostaje w m�odo�ci i na tej drodze do swego �lubu � wysoki, smuk�y, nerwowy jak �rebi� � ja jestem ju� na zgo�a innym szlaku. Zaraz za nimi sz�a ze swym m�em siostra Hortensji � Michalina, kt�ra ju� w�wczas by�a na dalekim wygnaniu, ale nie przyznawa�a si� ni przed sob�, ni przed lud�mi, �e wyganiaj� j� ze �wiata przedmioty i rzeczy, kt�re gromadzi�a z chciwo�ci� i zapa�em, a one wypycha�y j� z �ycia, zajmuj�c jej miejsce. I w tamtym dniu Michalina poprzysi�g�a sobie, �e nie wybaczy r�wnie� Hortensji, gdy� zbyt jawnie i wyzywaj�co trwoni�a ona wszystko, nie szcz�dz�c nawet serca. W czym by�a podobna do swego ojca, kt�ry r�wnie� zbyt jawnie by� niesprawiedliwy, gdy� mi�o�� i dobro� nieopanowana s� niesprawiedliwo�ci� i wielkim wyzwaniem. I siostra Hortensji poprzysi�g�a sobie i �wiatu, i� b�dzie czyni�a sam� sprawiedliwo��. I wszystko pocz�a wa�y� zgodnie ze swym poczuciem sprawiedliwo�ci, a� zrozumia�a (co ju� po cz�ci dochodzi�o do jej �wiadomo�ci w tamten sierpniowy dzie�), �e jest jedyna sprawiedliwa w �wiecie niesprawiedliwym. I taka ju� mia�a pozosta�: krzywdzona, cho� t�skni�ca za sprawiedliwo�ci�, sprawiedliwa jak nikt na �wiecie, wypychana przez rzeczy z nale�nego sobie miejsca. Potem sz�y ciotki i szli kuzyni: ca�y ten gwarny t�umek, kt�ry sp�yn�� z dom�w odpoczywaj�cych pod �aglami starych grusz i czere�ni. Byli oni dalecy sobie i bliscy t� wzajemn� wiedz�, bez kt�rej �wiat ich rozsypa�by si� w nieczyteln� mozaik�. I Hortensja z tym ch�opcem, co si� mia� sta� m�em, zostali ju� przez nich uj�ci we w�a�ciw� form� i przypisani do nale�nego sobie miejsca. I nie mogli z tego miejsca si� ruszy�, nic o tym nawet nie wiedz�c. A kiedy skr�cali ko�o Floriana, kt�ry niezmordowanie la� sw�j strumie� na zakrzep�y ogie�, wyszed� na pr�g domu kum Sznurek. I przyg�adzaj�c przetr�con� w �okciu r�k� ��ty i nawis�y w�s, przygl�da� si� id�cym i wzi�wszy z �awki p�ytki kapelusz do��czy� do weselnej procesji. Do��czali r�wnie� inni. A gdy szli ko�o cmentarza, odleg�ego od drogi na dziesi�� skok�w zaj�ca, przez zagon ziemniak�w przesmykiwa�a pami�� tych wszystkich, kt�rzy tam trwali. Oni mieli najwi�ksze prawo rzec, �e s� ju� dojrzali do �ycia i do �lubu, bo teraz dopiero potrafiliby doceni� ka�dy krok i ka�dy uczynek. Nie m�wi�c ju� o tym, �e dali �ycie tym, kt�rzy �yj� w Dolinie. A najg�o�niej mog�a dopomina� si� o swoje babka Hortensji: matka jej ojca. To od niej Hortensja otrzyma�a w spadku wypuk�o�� czo�a, ow� rudawo�� w�os�w, wstydliwo�� i delikatno�� sk�ry skorej do kwitni�cia, krucho�� ramion, ich delikatny zarys i szeroko�� bioder. Tam te� szykowa�y si� legowiska, dr��one w glinie podchodz�cej wod�, dla tych, co dojrzewali do swego losu. (Mieli tam ogl�da� w jedn� jesie� � jam� otwart� i bezwstydn�, w drug� � nast�pn�. Bezwstyd ten mia� porazi� Hortensj� i mia�a � pora�ona � po raz pierwszy dostrzec granice swego rozumienia, albo mo�e � po raz pierwszy mia�a stan�� przed wyborem, gdzie ka�da z dw�ch mo�liwych dr�g by�a drog� w niemo�liwo��. I wtedy, najprawdopodobniej, Hortensja ostatecznie przekroczy�a pr�g dojrza�o�ci, bowiem trzeba by�o liczy� si� z wieczno�ci�, gdy� czas ukaza� swe kr�tkie nogi. I trzeba by�o �egna� si� z kim� takim, kto � jak stary ojciec � by� nie do po�egnania.) Tak w�a�nie id�c doszli pod bia�e mury ko�cielnego podw�rza, wysokie i na wysokiej podmur�wce. Ko�ci� sta� na wysoczy�nie usypanej w�r�d staw�w, gdy� w to w�a�nie miejsce w roku 1682, przez trzy noce pod rz�d Si�a przerzuca�a budulec. Wi�c poddano si� Sile, cho� trzeba by�o sypa� wzg�rze i uj- 12 mowa� je w kamienne c�gi. Ale dzi�ki temu wytrysn�o w podziemiach ko�cio�a, za o�tarzem, �r�d�o. Ono, wraz z kopi� Ukrzy�owanego przywiezion� z Rzymu, sprawi�o, �e �ci�ga�y do ko�cio�a pielgrzymki ze S�owacji i z W�gier, spod Tarnowa i z innych miejsc, o kt�rych si� wie tylko z opowie�ci. Te czasy pami�ta ojciec, albowiem tych czas�w wcale nie musi przypomina�, gdy� z pewnych wzgl�d�w z roku na rok staj� si� one coraz bli�sze. W�wczas ojciec sprzedawa� pielgrzymom wod� ze �r�d�a, a poniewa� do �r�d�a byle kogo nie dopuszcza� ko�cielny, wi�c woda by�a z ksi�owskiego stawu, tego, gdzie dzi� D�browski hoduje karpie. Niewa�ne zreszt�, sk�d by�a woda, gdy� ka�da woda bez wzgl�du na miejsce jest wod� u�wi�con�, jako �e wszystko, co �ywe, jest z wody albo z powietrza, albo z ziemi. Ogie� za� jest oczyszczeniem tego, co powsta�o. Gdy Ryszard z Hortensj� wst�powali na schody, uderzy� jedyny dzwon i dzwoni� na rozstawanie jednym, a na powitanie i zjednoczenie drugim. Niekt�rym ciotkom zacz�y si� zwil�a� oczy, cho� jeszcze by�o przed czasem. Ale te� ciotkom nie o czas tu chodzi�o, lecz o dol� ludzk�, �e jedni umieraj�, drudzy wychodz� za m��, chocia� dopiero co si� urodzili. Podobnie jak ci, co umarli � dopiero co szli do �lubu. Dzwon bi� troch� kulawo, bo pozosta�e dzwony Niemiec przetopi� na armaty i tylko on si� zachowa� zagrzebany w gnoju. Weszli w przy�mion� jasno�� ko�cio�a: po prawej stronie stali m�czy�ni, po lewej kobiety, a na pocz�tku ustawione dw�jkami dzieci. Wtedy to ojciec odda� Hortensj� Ryszardowi pod rami�, a matka odesz�a na bok i przykucn�a na krze�le, na kt�rym przytwierdzono nazwisko jej m�a i jej w�asne imi�. Zostali sami. Przed nimi sta� o�tarz, na o�tarzu �odygi �wiec, a nad o�tarzem � zaci�gni�ty na co dzie� Janem Chrzcicielem � kry� si� we wn�ce wizerunek Ukrzy�owanego skopiowany w Rzymie, dalekim a� do nieprawdy. I on-ja trzymaj�c za r�k� Hortensj� dziwi� si� wszystkiemu wok�, a szczeg�lnie temu, �e stoi przed o�tarzem. I doprawdy, trzeba by�o spojrze� na nich z boku, aby ustawi� ich w�a�ciwie i po��czy� z tymi, co byli przed nimi i mieli by� po nich, gdy� oboje wierzgali przeciwko podobnemu za�atwieniu tego, co mia�o by� ich jedyne, niepowtarzalne i w�asne. Za� Hortensja otworzy�a nast�pn� stronic� ze swej powie�ci i odczyta�a z wypiekami na twarzy dalszy ci�g tej historii, co zazwyczaj mia�a ko�czy� wszystkie historie. Ale ju� wiedzia�a, �e powie�� o tamtej Hortensji nie zgadza si� z jej powie�ci�, bo ta by�a dopiero na drugim rozdziale. Przyszed� ksi�dz, zagrzmia�y organy i ksi�dz (ten sam, kt�remu Hortensja wyznawa�a pierwsze grzechy, a w�r�d grzech�w by� i ten, �e cho� taka brzydka, to jednak zapragn�a kiedy� dotkn�� wargami w�asnych ud, bo w tym miejscu mia�a sk�r� bia�� i mi�kk�; i �e by�a �akoma i zjad�a czekolad�, co dla brata; i �e nie wierzy�a, aby istnia�o piek�o, ale teraz wierzy. W�r�d tych wyzna� nie musia�a w�wczas jeszcze wyznawa�, �e przyrzek�a sobie nigdy nie wychodzi� za m��, bo jest brzydka, wi�c jak podro�nie, wst�pi do klasztoru i tam b�dzie hodowa�a kwiaty), i kap�an kaza� wst�pi� im na stopnie, tam gdzie Hortensja nigdy nie stawa�a, tylko jej brat, gdy s�u�y� do mszy. I wst�pili na stopnie i ksi�dz (o nim to r�wnie� my�la�a Hortensja, �e pewnie nie je, nie pije i nie chodzi tam, gdzie zazwyczaj chodz� ludzie, gdy poczuj� potrzeb�) zacz�� g�o�no wypytywa�, czy chc� dobrowolnie i bez przymu- 13 su. A gdy si� Hortensja do tego przyzna�a, zapyta�, czy si� zgadza na dobr� i na z�� dol�, i na to, �e dopiero �mier� ma ich roz��czy�. Tu Hortensja zadr�a�a, gdy� nikt nie przymierza� do jej �ycia takiej miary, ale zgodzi�a si� i na to, gdy� by�o to zapisane w roli, kt�r� wykonywa�a za tamt� Hortensj� z powie�ci. Gdy to wszystko m�wili, w ko�ciele by�o cicho, wi�c wr�ble mog�y roz�wiergota� si� na dobre. By�y to te same wr�ble, z kt�rymi prowadzi� wojn� ko�cielny, gdy Hortensja przychodzi�a, aby �piewa� na ch�rze � solo, dr��cym, cho� mocnym g�osem. I dzi�ki tym wr�blom Hortensja nie rozp�aka�a si�. A on � ten m�j przyjaciel sprzed lat � przypomnia� sobie inne miejsce i inny ko�ci�, gdzie �wierka�y te same wr�ble. I by� mo�e te niezmordowane i wieczne wr�ble i dzi� ratuj� podobnych m�odych, kt�rym kazano g�o�no odczyta� ksi��k�, co mia�a by� ksi��k� z ich �ycia. 3 A gdy uczyniono nad nimi wszystko co do litery i co do gestu i wszyscy, kt�rzy przyszli, mogli wreszcie da� upust swej potrzebie �ez (s� one u kobiet w Dolinie tak niezb�dne, jak s�l do chleba), powr�cili do domu zakotwiczonego mocno na sk�onie wzg�rza. Dom by� domem ojca, gdy� on na tym miejscu, w kt�rym jego ojciec wykosi� kwadrat ��ki, powo�a� go do istnienia i wznosi� na swoich barkach, kamie� po kamieniu i belka po belce. A od �yd�w kupi� blachy ocynkowanej, od �emk�w �wierk�w, kt�rymi odgrodzi� �wiat wewn�trzny swego domu od �wiata szerszego ni�li dom, cho� r�wnie bliskiego. Ziemi� pod pod�ogi wozili z �on� taczkami i wwalali przez okno. A pod jeden w�gie� � dzi� ju� nie wiedzie� kt�ry � pod�o�yli srebrny pieni��ek. A kiedy dom ju� wyr�s�, wtedy ojciec odda� go we w�adanie matce, wprz�dy zam�wiwszy u stolarza zza g�ry meble � ci�kie, bukowe, malowane na kolor dojrza�ej wi�ni. I na tym wi�niowym ��ku dwukrotnie jego �ona (bo pierwsze urodzi�o si� wcze�niej) przynosi�a mu owoc swego �ywota. I z ch�opaka sta� si� m�em, z m�a ojcem. I takim ju� pozosta�. Nie wiedzie� kiedy wszystko min�o i up�yn�o i oto ojciec siedzi na weselu trzeciego dziecka. I wie ju� � cho� nie potrafi tego wypowiedzie� � �e wszystko, co jest trzykrotne, jest mnogie, a co jest mnogie, �yje swoim �yciem. I dzieci jego �yj� po swojemu i dla siebie: jedno za g�r�, drugie za rzekami i lasami, pozosta�o trzecie � odchodz�ce... Siedzieli�my ja-Ryszard i ona-Hortensja za sto�em w�r�d ludzi, much i kot�w, z kt�rych jeden kr��y� pod sto�em odwa�ny macierzy�skim g�odem, drugi kry� si� za �cian�, stamt�d �apczywie wyw�chuj�c zapachy. A rudy pies bez przerwy g�osi� sw� obecno��, �e wreszcie ojciec wp�dzi� go do jego dziury, wyj�cie zawalaj�c pniakiem. Siedzieli�my niezr�czni i niepotrzebni, chocia� na swoim miejscu i z pewnych wzgl�d�w nawet konieczni. I gdyby nie ta konieczno��, ja i ona znajdowaliby�my si� w ogrodzie i le��c gdzie� za krzakiem porzeczki patrzyliby�my 14 w niebo: ona my�l�c o czym� niejasnym, trwo�nym i smutnym, ja za� � oddaj�c si� rozpu�cie przestrzeni, kt�rej w mie�cie tak ma�o. A czerwone mr�wki, buszuj�ce w soczystych trawach, jak zawsze skazi�yby nasze nogi i uda swym kwasem, kt�ry przenika sk�r� znajduj�c w niej ch�onne sztolnie. Ale siedzieli�my nadal i dok�adnie pami�tam to miejsce, i dok�adnie ogarniam ten st�, na kt�rym sta�y trzy p�litr�wki i butelka rumu, kt�r� kupili�my w Biczu, zm�czeni drog� i spieczeni s�o�cem. I pami�tam tego cielaka, kt�ry wisia� w stod�ce, uj�ty za przednie nogi jak cz�owiek, kt�rego wyci�gaj� z krwawej k�pieli: ju� obna�ony ze sk�ry, sam martwy, lecz o pulsuj�cym ciele. I pami�tam zapach surowicy i zapach mi�sa, i s�odycz krwi. Na stole cielak by� ju� przyzwoity: z zapachem majeranku, bobkowego listka i jad�a, kt�remu lato nie s�u�y. Obsiedli�my st� � �apczywi i g�odni � bez �adnego porz�dku i hierarchii. I byli�my w tym w�a�nie dniu i w tej chwili, ale te� na granicy czasu: dla ojca czas ju� by� przekroczony, wi�c powt�rzony a� do nudno�ci, a� do jednego czasu, kt�ry ju� zdaje si� nie istnie�, zdaje si� by� bardziej przestrzeni� ni�li czasem. Bowiem w tej przestrzeni-czasie ojciec trwa jak w znajomym pokoju i cudowna woda ze �r�d�a, i czasy za Austriaka, i pierwsza wojna �wiatowa, kt�ra porozrzuca�a po polach ludzkie nogi i g�owy, i budowanie domu, i czasy, gdy za z�ot�wk� mo�na by�o kupi� kilo cukru, i czasy, gdy si� �y�o z kradzionej benzyny � bowiem to wszystko jest w zasi�gu ojcowskiego oka. Dla nas-za� � nie spe�nionych � czas dopiero si� zaczyna obci��a� pami�ci�, tymczasem je st wi�c nie nasz, tylko naszego dzieci�stwa lub wczesnej m�odo�ci, albo naszych ojc�w. Najbardziej przytomne chwili zdawa�y si� by� trzy ciotki � pocz�tkowo podobne do siebie niby Chi�czyk widziany po trzykro�, a za godzin� i dwie � ju� nie do por�wnania i nie do poznania: trzy siostry jednego brata (i tamtych dw�ch, kt�rych mia�em nie zna� do ko�ca, cho� jednego z nich pozna�em, ale by�o to jakby widzenie si� w przej�ciowym pokoju); widzia�y one najlepiej i najostrzej mnie i Hortensj� obok mnie czy te� mnie obok Hortensji. I wydawa�em si� im ja-on, po ch�opskiej sprawiedliwo�ci, tym miastem, kt�re po kolei po�era�o ich dzieci albo dzieci ich s�siad�w: dufnym w sobie, pysznym, wygodnym i nie znaj�cym w niczym umiaru, a ju� szczeg�lnie w babach, kt�re w mie�cie stoj� na ulicy jak klacz na jarmarku, �e tylko patrze� w z�by i bra�. Widzia�y te� po swojej babskiej sprawiedliwo�ci i wydawa� si� im on-ja � onie�mielony i onie�mielaj�cy, a� do �miechu, ponadto cienkor�ki, a wi�c robotny w spos�b nie do odgadni�cia, jako te� nieco panie�ski, cho� ju� zalatywa�o od niego-mnie m�odym koz�em. I wydawa�em si� im jeszcze na kilka innych sposob�w. Na spos�b ciemny i tajemny � nasienny i siewny, jak te� na spos�b gwa�towny � �ciskaj�cy nogami i w nogach; a r�wnie� � w ten gnilny i ostatni ju�, od czego sz�o wszelkie nieszcz�cie i dla czego trzeba chowa� �zy. Hortensja za� by�a ich w�asn� dol�, powt�rzon� nieco inaczej i lepiej, i jeszcze nie do ko�ca. By�a te� bosym bieganiem po ��ce, zbieraniem kacze�c�w i pieczarek, co ros�y na wygonie, najch�tniej po krowim �ajnie; by�a te� chodzeniem z tornistrem; kiepsk� jesionk� i pi�knym w ko�ciele �piewaniem; by�a Gorliczem, co za g�r� i dalekim miastem. I by�a ich matk�, co da�a swej 15 wnuczce wszystko, co mia�a najlepszego, a czego nie chcia�a im da�, gdy� by�a nieu�yta i niesprawiedliwa. Trzy ciotki, a ka�da mieszka�a za inn� g�r�, w innym, cho� drewnianym domu. Jedna mia�a na imi� Ka�ka, druga Mary�ka, trzecia Hanka. Ta trzecia by�a na wyci�gni�cie r�ki i wystarczy�o wyj�� na miedz� � cho�by t� od jaszczurki � a ju� ciotka Hanka sta�a pod cha�up� i za�o�ywszy r�ce za fartuch gotowa by�a do pogaw�dki. Ciotka Ka�ka mieszka�a za sk�onem wzg�rza, dalekiego w swej rozleg�o�ci a� po skraj nieba. Mia�a tam swoj� strzech�, a nad strzech� grusz� cukr�wk�, nadzwyczaj rodn�, mo�na rzec, �e zasiewano j� co roku jak pole, a ona wschodzi�a p�odnie a� do nieprzytomno�ci. Dom podzielono sprawiedliwie na p� sieni�; po lewej stronie sta�a krowa, czerwona, rasy polskiej, a wi�c nadzwyczaj ostra i skora w zapami�taniu tkn�� rogiem, ale daj�ca � jak wszystkie krowy tej rasy � mleko t�uste niby �mietana. Razem z krow� � jak wsz�dzie i jak u ojca r�wnie� � mieszka�y kr�liki o uszach zwi�d�ych jak nie podlewany kwiat; mia�y tam swoj� grz�d� kury i dwie kury karliczki z kogucikiem karlikiem. Po prawej stronie by�y dwie izby, obie jasne i schludne, o oknach tak ma�ych, �e nie wszed�by tam krowi �eb. W sieni trzepota�y go��bie, biel�c swym skrzyd�em sczernia�� powa�� i uchodz�c pod strzech� niby b��dny dym. Ciotka Mary�ka mieszka�a tak daleko, �e aby ujrze� jej miejsce, trzeba by�o i�� ca�� godzin� na pierwsz� g�r� beskidzkiego pasma i z tej g�ry spojrze� w stron� p�nocno-zachodni�. I wtedy w�r�d kopiastych wzg�rz do po�owy obros�ych lasem i rzuconych na ogromn� mich� ziemi � dalekiej i sinej od tej obna�onej dali � widzia�o si� k�p� drzew, a pod tymi drzewami Mary�czyne wychod�stwo. Bo ciotka Mary�ka porzuci�a przed laty Dolin� dla cyga�skiego ch�opaka, kt�ry pi�knie gra� na skrzypeczkach, i odesz�a w zag�rza. W odej�ciu tym odegra� swoj� rol� ojciec, jako �e by� najstarszy w�r�d braci i przej�� nale�ne najstarszemu ojcostwo po tym, kt�ry umar�. Byli jeszcze i inni: kuzyni Hortensji, a synowie trzech ciotek. By�a siostra Michalina z Henrykiem -swym m�em, co przyszed� z daleka, podobnie jak Ryszard. By�a matka � ukryta w sobie, wi�c nieznaczna i niezauwa�alna, prawie nie matka (a� do chwili, gdy wypi�a kieliszek rumu i dosta�a rumie�c�w, i odezwa� si� w niej ten g�os, kt�ry kaza� jej, czy to by�a w polu, czy w domu, czy z cebrzykiem przy krowie � �piewa�, aby � widocznie � sprzeciwi� si� tamtemu drugiemu g�osowi, kt�ry szepta� jej na ucho i z kt�rym szepta�a po k�tach, szybko i nami�tnie). I by�a Matylda, jej siostra. By� te� kum Sznurek z �on�, malutk�, drobn�, o g��wce zgrabnej jak u �asiczki. Kum Sznurek by� stary jak jego rozleg�y dom, co przy Florianie. A stworzono Sznurka z samej ko�ci i z wiechcia w�s�w, i z dw�ch siwych p�dzli nad okiem � r�wnie siwym � bo kum Sznurek nie mia� szcz�cia zmi�kn�� przy matce, gdy� wychowa� si� on przy krowie. (A wychowa�em si� przy krowie � prawi Sznurek, a gdy wszyscy nadstawiaj� ucha, zaczyna opowiada�. � Jak si� urodzi�em � opowiada i potrzaskuje star� ko�ci�, na kt�rej nic, tylko sk�ra � jak si� urodzi�em, mamusia moja zostali sami, bo tatulo byli w Ameryce. Na si�dmy dzie� po urodzeniu matula stali przy ko�ysce i trzymali mnie przy piersi. Wtedy wchodzi Ha�gas Franek. �Pochwalony�. Mamusia mu: ,,Na wieki...� A on jak nie stuknie mamusi� w pier�. �Ty � prawi � psiawiaro jedna, nie znasz swego, nie wiesz, gdzie krow� pa��!� Przewr�cili si� mamusia 16 na ziemi�, a on jak nie skoczy, jak nie zacznie matul� pra�, siarka jedna. Taki by� z niego bitnik sakramencki, �e strach! Pra� mamusi�, kurcyfiks, �e tylko buca�o jej. Mary�ka wyskoczy�a, zacz�a krzycze�, �e Ha�gas mamusi� morduj�. I ludzie mamusi� uratowali. Na drugi dzie� mamusi mleko zatrzyma�o i tak ino siedem dni mamusia mnie karmili. Od tego bicia dostali mamusia raka i zmar�o si� jej w p� trzeci roka. A tatulo w Ameryce pisali do domu list. Jak si� nale�y zacz�li: �Niech b�dzie pochwalony...� I dalej ani rusz: r�ka stan�a im i nie chce pisa�. Poszli wtedy tatulo do Kompanii, zabrali swoje dolary i na okr�t. A list ten pisali w ten dzie�, kiedy mamusia umierali. I tak przy krowie si� wychowa�em.) I ci wszyscy, kt�rzy byli na tej uczcie (a do sto�u podawa�a Michalina, gdy� wypad�o tak po starsze�stwie i po sprawiedliwo�ci, kt�r� p�niej mog�a si� �ywi�, aby tym wi�kszy mie� �al do innych), i ci, kt�rzy by� nie mogli � a w�r�d nich dzieci Hortensji (te dopiero mia�yby u�ywanie, kiedy krajano tort wielki jak m�y�ski kamie�), a kt�rzy jednak w jaki� spos�b uczestniczyli w tamtym jedzeniu i tamtym piciu, a uczestniczyli te� poprzez zwi�zki podziemne i ukryte, jak rodzice Ryszarda, kt�rzy weszli w ziemi� i w powietrze i zbli�yli si� do sto�u drog� podziemn�, powracaj�c do nich przez ciemn� rzek�, co mia�a nie mie� powrotu, i p�yn�c te� powietrzem, kt�re przyj�o ich w spos�b niewidzialny, lecz istotny � wszyscy oni zamarli na chwil�, gdy b�ysn�o i od tego b�ysku poszed� dym. I teraz obecno�� ich widoczna jest � lub domy�lna � na kawa�ku b�yszcz�cego papieru. Niekt�rzy na zdj�ciu maj� szeroko otwarte oczy, a ci, kt�rym oczy si� przymkn�y � rozdziawili g�by. Wszyscy jednak ciesz� si�, gdy� uda�o si� im obej�� �miertelno�� chwili i wej�� do wieczno�ci naszego wesela. R�wnie� trzy butelki w�dki i butelka rumu, a tak�e pasztet z kr�lik�w i ciel�ca piecze� oraz przywi�d�y bukiet weselnych r� od S�owika, kt�ry chytrze je och�adza� w piwniczce, r�wnie� ten �wiat dost�pi� wieczno�ci. A gdy si� dym rozszed�, Antek od ciotki Ka�ki � czerwony ju� i b�yskaj�cy zuchwale okiem � za�piewa� g�osem Doliny i okolic: tych nieco na wsch�d i na p�noc od Doliny. By� to g�os twardy, id�cy z gard�a i w gard�o, zuchowaty i bezczelny nawet, ale w ten spos�b, w jaki si� okie�znuje ogiery i �apie buhaje za rogi. �piewa� on o s�oneczku, kt�re na zachodzie, i o dziewczynie, co ma odprowadzi� za las, a potem jeszcze raz, i o �ez wylewaniu do bia�ego fartuszka. A �piewanie to mo�na tak zapami�ta�, cho� za ka�dym razem zapami�tuje si� ono inaczej, a to w zale�no�ci od g�osu i od czasu �piewania: S�oneczko na zachodzie, dziewczyno, odprowad� mnie! Odprowad� mnie za las i ja ci� jeszcze raz, i tak si� rozejdziemy! A jak si� rozstawali, to rzewnie zap�akali � do tego samego fartuszka bia�ego �zy swoje wylewali. Marysiu, bywaj zdrowa! 17 Jasie�ku, bywaj zdrowy! Z wojenki pr�dko wr��, tylko mi si� nie smu�, potem si� pobierzemy! Po tym za�piewaniu obudzi� si� g�os w matce i ta wysz�a ze swojej nieobecno�ci i zacz�a istnie� w spos�b czysty i nieposzlakowany: By� Pan Jezus na obiedzie u s�siada na bankiecie. Wyszed� sobie dla och�ody, a dziewczyna niesie wody. Ty dziewczyno, spocznij sobie, bo nieczyst� niesiesz wod�. A tym �e� j� tak zm�ci�a, siedmiu m��w utopi�a. A �smego� �e� ty stru�a. Tym to, moja dziewko mi�a, tym �e� wod� pom�ci�a. Dziewka zblad�a, krzy�em pad�a. Ty dziewczyno, nie l�kaj si�, we� krzy� �wi�ty, prze�egnaj si�. Do ko�cio�a � spowiadaj si�. Prze�egnaj si� i id� z Bogiem. Tak si� bardzo spowiada�a, �e a� ziemia dr�kota�a. Organy jej same gra�y, a dzwony same dzwoni�y. Po tym d�ugim odezwaniu si� matki by�y inne g�osy, kr�tkie i rozzuchwalone: o panie�skiej cnocie, co jest jak paj�czyna, o p��tnie i koszuli, co si� do n�ek tul�. Wtedy wtoczy� si� na st� tort i rozsiad� si� na nim � pulchny i u�miechni�ty t�usto od ucha do ucha. I nawet wtedy, gdy r�n�� go w gwiazd� n�, nawet wtedy �mia� si� on � coraz s�odziej i md�o, a� do nudno�ci. Do tortu by�a herbata i by�a kawa parzona tak, aby mia�o si� czym spluwa�. I wszystko dzia�o si�, jakby samo przez si� i jakby samo dla siebie. Bo i ojciec, i matka � zn�w w ucieczce, tym razem w gadulstwo niepotrzebne i krzykliwe � stracili form�, co mia�a ujmowa� to, co i tak by�o nie do uchwycenia. Wi�c si� dzia�o wesele samo przez si� i pod wiecz�r pocz�o si� rozpe�za� i wygasa�, a� wygas�o: dobrze nie zacz�te, a ju� sko�czone; wieczne i trwa�e a� po dzi� � a tak mocno z��czone z tamt� niedziel�, z tamtym sierpniem i z tamtym rokiem. I wyszli�my przed dom, a nad domem zawis�a chmura gwiazd p�yn�cych ciurkiem od jednego kra�ca po drugi i rozleg� si� taki wrzask �wierszczy, �e trzeba by�o wo�a� o pomoc jak podczas powodzi. 4 18 A gdy to si� sta�o, gdy noc obst�pi�a zewsz�d dom ojca i gdy dom ten zatopi�a, a� osiad� na dnie � dotykalnym i ro�nym � i gdy ju� go�cie rozeszli si� co do jednego, bo nawet ciotka Mary�ka odjecha�a w swoj� stron� � wtedy to rozpocz�o si� brzemienne w skutkach karmienie niedojrza�o�ci. Wprz�dy jednak on-Ryszard i jego ju� �ona, cho� nadal Hortensja, pow�drowali poza dom ojca. Za ogr�dkiem warzywnym, kt�ry upodoba�y sobie �limaki, czai�y si� mendle pszenicy przeinaczone, �e nie wiedzie�, czy mendle to, czy w ciemno�ci zaznaczona obecno�� czyja�, kto jest wok� i wsz�dzie: w spos�b przera�aj�cy, zuchwa�y i zapieraj�cy dech. Aby ubiec sw�j l�k� oboje nieuleczalni i na zawsze zl�knieni nocy � aby wi�c ubiec l�ku wybuch, wcisn�li si� plecami w przygarbion� kop�, a ta odda�a im ca�� sw� ziemn� moc. I zacz�� si� �piew i m�wienie zar�ni�tej ojcowsk� kos� pszenicy. M�wi�a �odyga: Jestem podci�ta i od��czona na zawsze od tego, co przyj�o ziarno i �cisn�o go w zim� lut�, i kaza�o, gdy przysz�a prza�no�� wiosenna, rozmi�ka� i wypruwa� z siebie ca�� moc ukryt�. I uchwyciwszy si� korzeniami � �miertelna � pocz�am wynika� z ziarna i nie pami�tam ju�, abym si� kiedykolwiek lepiej czu�a jak w�wczas, gdy par�am do g�ry przeistaczaj�c wszystko, co mi da�y moje korzenie: wschodz�c z gliny, grz�sko�ci i bagna, a wok� by�a taka cisza, �e mog�am bez przeszk�d nas�uchiwa� tego, co we mnie. I tak, ws�uchana, gotowa by�am przysi�c, �e znam t� jedyn� racj�, kt�ra kaza�a mi czyni� tak, a nie inaczej. I by�am w spos�b doskona�y pe�na, lecz nie spe�niona, a� urodzi�am k�os i uko�ysa�am go przez dwa miesi�ce. A on sta� si� moim pochyleniem, coraz ni�szym, i moim utrudzeniem, coraz ci�szym. I sta� si� przyczyn� tego zarzynania, kt�re rozpocz�o si� po wschodzie s�o�ca, gdy rosa bujnie zaleg�a pole. M�wi� k�os: Jestem tylko �odygi uwie�czeniem, omdlewam pod ci�arem ziarna, kt�rym zwracam to, co zabra�em. Wielekro� zwracam, cho� zabiera�em raz jeden. I m�wi�y jeszcze trawy, kt�re straci�y zielon� krew i sta�y czarne niby sier�� kota; m�wi�y one ze swej ciemno�ci o tej sk�rze ziemi pe�nej �ycia ukrytego, o korzeniach, kt�re s� sk�ry w��knem, i o �d�b�ach, kt�re pokornie pod�cie�aj� si� pod krowi j�zor, tak ostry jak stalowa tarka. A gdy sko�czy�y one sw�j niemy �piew, odezwa� si� wiatr, kt�ry zdradzi� sw� wieczn� tajemnic�, �e jest niczym innym, jak tylko ziemskiej sier�ci g�adzeniem i jej oddechem odnawianym co dzie�, i jest g�odem, kt�ry po�era wszystko, co chce �y�; a gdy wyczerpuje si� jego nieograniczona cierpliwo��, w�wczas p�onie p�omieniem wysokim � z tlenu, w�gla i wodoru. Po tym zapanowa�a cisza kompletna i nawet �wierszcze wst�pi�y w t� cisz� owijaj�c si� ni� jak p�aszczem. I wtedy w piersi ich zadudni�y dwa m�oty nap�dzane krwi� i rozleg� si� t�tent konia, kt�ry gna� wprost z r�yska. Ko� by� szalony � wida� to by�o wyra�nie � lecz jakby niepomny na swe szale�stwo zary� kopytem i utulony ciemno�ci� nocy zastyg� w zadumie. I podnios�a si� nad nimi zas�ona, i ujrzeli � bezpo�rednio i wprost � gwiazdy wielkie jak krople wyci�ni�te z wn�trza tego, co bez miary. I zobaczyli jeszcze ten drugi kres, kt�rego nie spos�b przekroczy�, a nawet pomy�le� o przekroczeniu, bo to ju� jest r�wne szale�stwu. Wi�c ugi�li si� oboje � naj- 19 pierw Hortensja, kt�ra pu�ci�a jego d�o� w tym biegu � i zaraz nazwali niebo zgodnie ze swym poczuciem rozs�dku: Mleczn� Drog�, i wy�ledzili na niebie Kasjopej�, Krzy� P�nocy i Wielk� Nied�wiedzic�. A ta � lito�ciwie � spu�ci�a im kropl� mleka, kt�ra przeszy�a niebo na ukos i dotkn�a warg smakiem dzikiej sier�ci, pio�unu i gniecionej wi�ni. Wyszli ze swego ukrycia. Przy warzywniku powita�a ich kotka, podchodz�c blisko, ale nie daj�c si� uj��, a rudy pies zadzwoni� �a�cuchem, zaszczeka� i urwa� w p� g�osu. W�lizn�li si� do ciemnego domu, po dw�ch stopniach od strony podw�rka. Pod�oga zaskrzypia�a raz jeden w tym miejscu, co zawsze. Jakby na dany znak za�wierka� �wierszcz jakim� sposobem zab��kany w domu i zachrobota�y karaluchy swoimi n�kami jak stalowe stru�yny. Natychmiast upadli w ciemno�� swego pokoju-kuchni; trzymaj�c si� �cian podnie�li si� z tego upadku, aby krok po kroku opanowa� izb�. Wtedy Hortensja poczu�a, �e otwiera si� nast�pna kartka ksi��ki, z kt�rej czyta�a od rana. I zgodnie z wyczytanym porzuci�a wszelk� nadziej� na teraz i ju� bez nadziei, przel�kniona, z nosem w tej ksi��ce, zrzuci�a z siebie szyfonow� sukienk�, co z Ameryki, i zosta�a w tym, co mia�o by� widziane tylko przez ni� i przez tego, o kim by�a mowa w ksi��ce. A wtedy on � jakby czytaj�c z tej samej stronicy � zrobi� to samo. I oboje nagle poczuli t� grzeszno��, kt�r� aby okupi�, trzeba by�o lat. I poczuli ciekawo�� niewsp�miern� do tego, co si� mia�o sta�, i by� mo�e, i� ta ciekawo�� dotyczy�a zupe�nie czego innego, co przed nimi umyka�o, cho� mieli to w zasi�gu cia�a. Grzeszni, wczytani w jedn� ksi��k�, przylgn�li do siebie i w taki spos�b uratowali si� przed ca�kowit� kl�sk�, bowiem nagle ksi��ka pocz�a p�on�� i rozsypywa� si� w popi�, �e pozostali zupe�nie bez wszelkiej wiedzy, bez do�wiadczenia i bez przyk�adu. I tak nie nauczeni, niezr�czni i �lepi, maj�c tylko siebie, trzymali si� w obj�ciach, a� odezwa� si� g�os, kt�ry pocz�� m�wi� za nich. By� to g�os zagubiony w ciele, a szczeg�lnie w okolicach piersi, na karku za uchem i tam, gdzie Hortensja uca�owa�a si�, gdy przed laty odkry�a ow� g�adko�� i mi�kko��, co sta�o si� przyczyn� grzechu zapami�tanego i odpuszczonego w ko�ciele na g�rce. I wtedy rozpocz�� si� �piew, delikatny i przenikliwy. Najpierw przem�wi� gw�d�, tu� nad nimi, zanurzony do po�owy w �wierkowej belce: Jestem w�osem wyj�tym z p�on�cej czelu�ci. Moje �ycie by�o blaskiem, moja �mier� przej�ciem przez czerwie� szkar�atn� w szar� srebrzysto��. Ju� obumar�y, wdziera�em si� mi�dzy sploty �ywiczne i poczu�em na powr�t gor�co �ycia, i blask m�j powr�ci� do mnie � w iskrze, co pod m�otem. A� usn��em w tym skurczu rozdzieraj�cym i �piew m�j jest �piewem zapomnienia. Przem�wi�a belka, tubalnie, lecz cicho jak we �nie: Niebo by�o moj� mi�o�ci�, obdarzona skrzyd�ami ulatywa�am ponad przestrzeni�, kt�ra s�a�a si� u moich st�p � daleka a� po granatowe z�by Tatr. I run�am �ci�ta z n�g, sklejona krwi�, kt�rej mi ubywa. I powleczono mnie w doliny i wn�trze moje tuli robaka o mocnych �uchwach. Jestem rozdzierana na wylot i tylko raz do roku przychodzi do mnie m�j kochanek � potajemnie � i dotyka mego cia�a, a gdy odchodzi, p�acz� paj�ki w mych szparach. 20 Wtedy przem�wi� paj�k, spuszczaj�c kropl� jadu, kt�ra sp�yn�a po nitce dotykaj�c czo�a i znacz�c go niezmywalnym pi�tnem. Zwalili si� w przepa�� � naznaczeni i s�abi � jakby wszystkie moce opu�ci�y ich. A gdy ucichli zupe�nie, w oknie stan�� �ysy starzec, �wiec�c kul� swej czaszki, i przy�o�ywszy nos do szyby, �mia� si�. I grubym paluchem prze�kn�� szyb�, jakby by�a z samego �wiat�a, gmerz�c w po�cieli. I po�ciel rozkwit�a czerwieni� � wstydliw� i j�trz�c�. A na �rodek pokoju � rozja�nionego dogasaj�cym po�arem � wbieg�a mysz, wlok�c w ostrych z�bach skowronka zar�ni�tego na �mier�. 5 Le�eli�my w naszym pokoju, wszystko maj�c w �wie�ej pami�ci, du�o sierpnia przed sob� i te w�dr�wki po �wiecie tutejszym � jeszcze nie oswojonym, podejrzliwym i przygl�daj�cym si� spod oka. I chocia� mieli�my w nim ju� swoje miejsce (i nawet ja mia�em, com by� od lat bez miejsca), to przecie� musia�o du�o wody up�yn�� w rzece, co za g�r�, zanim to miejsce zostanie oswojone tak, aby by� w nim swoim chocia� w cz�ci. Wprz�dy by�o mleko i sier�� k�uj�ca na j�zyku, i nasze wstawanie, ju� codzienne, gdy� zjednoczone w czasie z tymi wstawaniami, co mia�y przyj�� p�niej � i przysz�y � gdy�my si� zrywali na r�wne nogi i wpadali�my wprost w obj�cia lata. A ono � ci�gle to samo � spoziera�o na nas z pob�a�liwo�ci�, bo�my si� gubili w szerokiej sp�dnicy ogrodu: raz we dwoje, to zn�w za rok i dwa z naszymi dzie�mi, kt�re by�y tak ma�e, jakby napr�dce ulepiono je z ciasta, aby po pewnym czasie urosn�� do wielko�ci, kt�ra przerasta�a nasze oczekiwania, �e�my spozierali na nie jak na przybysz�w nie wiedzie� z jakiego �wiata. Okr��ali�my ogr�d, kt�ry nie omieszka� �askawie udzieli� nam czego� ze swych smak�w: kwa�nych, cierpkich i s�odkich, nie zawsze, bo tylko w co drugie lato, gdy naro�na czere�nia przypina�a do szumnego ucha ki�� �rza�ych owoc�w, a szpaki i wr�ble, skrzykn�wszy si� ha�a�liwie, odprawia�y na niej swoje bankiety. Tymczasem matka, wyci�gn�wszy spod zazdrosnej kury jajo, skwiercza�a w sionce patelni�, sadz�c na niej jajecznic� o ��tym oku zachodz�cym mg��. Poniewa� w ten pierwszy poranek mieli�my i�� do jej siostry (kt�r� wczoraj honorowano i zauwa�ano, bo by�a jedyna ze strony matki, ta jednak zamkn�a si� w swym milczeniu, odgradzaj�c si� od ojca, jego si�str i siostrze�c�w), wi�c matka udzieli�a wprz�dy Hortensji nale�nych przestr�g i poucze�. I zn�w jak wczoraj poszli�my w t� stron�, kt�r� upodoba�o sobie s�o�ce: na dole wywy�sza�y si� tu g�ry � niskie, kr�pe, obro�ni�te lasem a� po sam czub � g�rne pi�tro oddaj�c, jasno�ci, w kt�rej lubi�a si� k�pa� w czas letni ta Gwiazda Doliny i ca�ego �wiata. Id�c naprzeciw s�o�ca rozkwitali�my na twarzach jak maki, zagarniaj�c pod powiek� ca�� przestrze� g�r i �lepn�c od tej jasno�ci. Spod n�g uskakiwa�y, skwiercz�c od gor�ca, koniki polne, wielkie na p� palca, o ciemnym byczym oku, tocz�c nim wok� niby po za�yciu makowego mleka. I tak we- 21 szli�my w t� oddzieln� krain� Doliny, co si� zwa�a podobnie jak Hortensja � ogrodnie i kwitn�co, cho� z obca, je�li nie z cudzoziemska. By�a to kraina matki, kt�ra zesz�a ni�ej w strony ojca na swoje utrapienie i na wieczne pami�tanie o utraconym. Tutaj matka wyrasta�a od samej male�ko�ci, a� po wiek szkolny, a z wieku szkolnego do swojej panie�sko�ci, nadzwyczaj udanej, bo �piewaj�cej, zgrabnej, drobnej i skorej do ta�ca. Mia�a matka ch�opc�w na zawo�anie, ale �adnego nie zawo�a�a, nie dlatego nawet, �e nie sz�o to w parze z honorem dziewczy�skim, ale �e nie wo�aj�c �adnego mia�a ich wszystkich razem. I �adna inna w tym ogrodowym (bo pe�no tu sad�w, jako �e nie stoj� tu mro�ne mg�y) zak�tku Doliny nie mia�a tylu ch�opc�w, co matka Hortensji, a� kt�rego� dnia zoczy� j� na zabawie ojciec: w�wczas ch�opak zuchowaty, a nawet zuchwa�y, bitnik sakramencki o pi�ci z �elaza i o fantazji m�odego psa go�czego. Ojciec rozpierzy� wszystkich, kt�rzy byli ko�o matki, a tego, co najd�u�ej si� opiera� � bo by� mo�e czu�, �e matka Hortensji jest mu najbardziej przychylna � wrzuci� do rzeki i trzyma� pod wod� tak d�ugo, a� tamten zmi�k� i zmieni� si� nie do poznania. Od tego dnia matka pozosta�a sama i by� tylko ojciec, kt�remu nie chcia�a odda� swej wolno�ci. I ci�gn�o si� tak przez pi�� lat. A� wreszcie kt�rego�