3642
Szczegóły |
Tytuł |
3642 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3642 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3642 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3642 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
HARI KUNZRU
Impresjonista
Wspomnij, �e umiem si� zmienia� b�yskawicznie. Wszystko si� odb�dzie jak wtedy, gdy po raz pierwszy rozmawia�em z tob� pod wielkim dzia�em Zam-Zammah...
Jako ch�opak w stroju bia�ych �udzi... gdym po raz pierwszy podchodzi� do Domu Cud�w. Za drugim razem by�e� Hindusem. Jakie� b�dzie trzecie wcielenie?
Rudyard Kipling, Kim
(prze�. J�zef Birkenmajer)
CZʌ� I
PRAN NATH
Pewnego popo�udnia, kilka lat po nastaniu nowego stulecia, czerwonawy py�, b�d�cy kiedy� �yzn� g�rsk� gleb�, wiruje w powietrzu. Opada na je�d�ca, kt�ry mozolnie brnie przez w�wozy, przecinaj�ce tereny po po�udniowej stronie g�r. Wysusza mu gard�o, pokrywa ubranie, zatyka pory r�owej, zlanej potem angielskiej twarzy.
Je�dziec nazywa si� Ronald Forrester i jest specjalist� od py�u. A raczej od walki z py�em. Cz�onk�w europejskiego klubu w Simli ci�gle bawi �art ukuty od jego nazwiska: Forrester the forester. Par� razy pr�bowa� wyja�ni� swoim hinduskim podw�adnym w departamencie sens tego dowcipu, ale nie zrozumieli. Uznali, �e jego nazwisko pochodzi od wykonywanego zaj�cia. Sahib Drzewiarz. Jak sahib In�ynier czy pan S�dzia.
Sahib Forrester walczy z py�em za pomoc� drzew. Sp�dzi� w g�rach siedem lat. Obje�d�a� wzg�rza z�erane erozj�, sadzi� ochronne pasy m�odych drzewek, uczy� wie�niak�w, jak chroni� gleb�, i wprowadza� rozporz�dzenia zabraniaj�ce wycinki lasu i wypasu byd�a bez stosownego zezwolenia. Dlatego najlepiej ze wszystkich rozumie ironi� swojej obecnej sytuacji. Nawet teraz, na urlopie, praca towarzyszy mu na ka�dym kroku.
Poci�ga �yk s�onawej wody z manierki i wypr�a si� w siodle, gdy ko� potyka si�, by zaraz potem odzyska� r�wnowag� i str�ci� w d� kamienie, kt�re podskakuj� po stromym, ja�owym zboczu. Jest p�ne popo�udnie. Przynajmniej upa� zel�a�. Nad g�ow� wisz� o�owiane chmury, brzemienne monsunem, kt�ry nadejdzie lada dzie�. Forrester pragnie, by nadszed� jak najszybciej.
Przyjecha� w te strony w�a�nie dlatego, �e brak tu drzew. Na plac�wce, rozparty na werandzie rz�dowego bungalowu, pomy�la� kiedy� przewrotnie, �e bezdrzewna okolica �wietnie nada�aby si� na wypoczynek. Ale teraz wcale mu si� tu nie podoba. To niego�cinna ziemia. Nawet dla ro�linno�ci. Z wyj�tkiem rzadko rozsianych poletek, pracowicie nawadnianych przez wie�niak�w za pomoc� sieci row�w i kana��w, jedynymi ro�linami s� k�pki k�uj�cej po��k�ej trawy i kar�owate cierniste krzewy. Ten wysch�y krajobraz dzia�a na Forrestera przygn�biaj�co.
Ka�dego ranka, kiedy s�o�ce zaczyna ogrzewa� namiot, sny Forrestera nabieraj� marszowego tempa. Sny o drzewach. Regimenty himalajskich cedr�w, miarowo pn�ce si� w g�r� i schodz�ce w doliny niczym angielscy �o�nierze, tyle �e przystrojone w ig�y. Nim, sal i palisander. Baniany o mackowatych korzeniach i ciemnym listowiu, przes�aniaj�cym b��kit nieba. Pojawiaj� si� nawet angielskie drzewa, kt�rych nie widzia� od lat. D�by o przedziwnych kszta�tach i wierzby p�acz�ce mutuj� w rytmie powolnego kroku paradnego, gdy przewraca si� z boku na bok. Przez te sny zlewa go pot, trawi niepok�j, chwyta gniew, �e lasy, jego lasy, przeobrazi�y si� w co� rozedrganego i g�upawego. W widowisko towarzysz�ce g��wnemu przedstawieniu. W drzewn� komedi� muzyczn�. Zanim zdo�a si� ogoli�, czerwonawe stru�ki potu zmieszanego z py�em zaczn� sp�ywa� mu z czo�a. Forrester wie, �e nikogo nie mo�e za to wini�. Tylko siebie. Wszyscy naoko�o twierdzili, �e to nieodpowiedni czas na wypraw� na po�udnie.
Gdyby go spyta�, mia�by k�opot z odpowiedzi� na pytanie, co tu w�a�ciwie robi. By� mo�e przyjecha� tu z przekory, poniewa� o tej porze roku wszyscy ruszaj� na p�noc za�y� ch�odu wzg�rz. Sp�dzi� trzy tygodnie, je�d��c bez celu to tu, to tam w poszukiwaniu czego�. Tyle �e nie jest do ko�ca pewien, czego szuka. Czego�, co wype�ni pustk�. Do niedawna �ycie w�r�d wzg�rz zupe�nie mu wystarcza�o. Naturalnie samotne. W przeciwie�stwie do niekt�rych koleg�w Forrester rozmawia ze swoimi podw�adnymi i szczerze interesuje si� ich �yciem. Ale r�nice rasowe trudno pokona�, poza tym nigdy nie by� towarzyski, nawet w czasie studi�w. St�d wieczny dystans mi�dzy nim a innymi.
Zwyczajni m�czy�ni nadaliby tej pustce kobiecy kszta�t i po�wi�cili urlop polowaniu na �on� podczas herbatek i rozgrywek polo w Simli. Tymczasem Forrester, cz�owiek skomplikowany i ma�om�wny, postanowi� sprawdzi�, jak wygl�da �ycie bez drzew. I odkry�, �e za nim nie przepada. Przynajmniej jaki� post�p. Dla Forrestera najlepszy spos�b na �ycie to oddzieli� rzeczy lubiane od nielubianych. S�k w tym, �e zawsze znajdowa� tak niewiele do wpisania po stronie pozytyw�w. Przemierza wi�c w�wozy i pustkowia barwy khaki, marz�c o drzewach i czekaj�c na co� - cokolwiek - co wype�ni�oby mu dusz�.
To co� znajduje si� nie dalej ni� o mil� w linii prostej, cho� wzi�wszy pod uwag� pofa�dowanie dzikiej drogi, odleg�o�� jest ze dwa razy wi�ksza. W miar� jak s�o�ce zni�a si� ku zachodowi, Forrester dostrzega refleksy �wiat�a ta�cz�ce na metalu i r�ow� plam� odbijaj�c� od br�zowej ziemi. Zatrzymuje si� i patrzy, nieruchomiej�c w siodle niczym kawalerzysta podczas defilady. Czuje niezrozumia�e dla siebie zaciskanie si� szcz�k. Od p�tora dnia nie widzia� �ywej duszy. Stopniowo rozr�nia postacie. Wie�niacy, z wygl�du rad�putowie, prowadz� wielb��dy. Eskortuj� przes�oni�ty tkanin� rozko�ysany palankin, niesiony na ramionach przez czterech z nich.
Zanim poch�d zbli�y� si� do Forrestera na odleg�o�� g�osu, s�o�ce prawie ju� gin�o za widnokr�giem. Krwawa czerwona po�wiata w pojedynku z ci�k� o�owian� chmur�. Forrester czeka. Jego ko� przest�puje z nogi na nog� na brzegu wyschni�tego strumienia. M�czy�ni d�wigaj�cy palankin zatrzymuj� si� w pewnej odleg�o�ci i stawiaj� sw�j �adunek na ziemi. W ogromnych r�owych turbanach, z przesadnie d�ugimi w�siskami, taksuj� spoconego Anglika jak kupcy szacuj�cy warto�� wo�u. Osiem par czarnych oczu, zaciekawionych i niewzruszonych. R�ka Forrestera mimowolnie w�druje ku szyi.
Do przodu przesuwa si� chudy, blady m�czyzna w �rednim wieku, w dhoti i przybrudzonej bia�ej koszuli, z czarnym parasolem pod pach�. Przypomina urz�dnika kolei albo prywatnego nauczyciela. Jego wygl�d k��ci si� z t� ja�ow� krain�. Najwyra�niej to on przewodzi grupie. I najwyra�niej jest niezadowolony, �e jego s�udzy nie czekali na polecenie zatrzymania si�. Przepchn�wszy si� naprz�d, nisko k�ania si� Forresterowi, kt�ry w odpowiedzi dotyka brzegu swego topi. Ju� ma przem�wi� w hindi, gdy nieznajomy wita si� z nim po angielsku.
- Zanosi si� na deszcz, prawda?
Obaj patrz� w niebo. Jakby na potwierdzenie tych s��w, wielka kropla spada na twarz Forrestera.
Ogie� i woda. Ziemia i powietrze. Medytuj o tych przeciwie�stwach i pog�d� je. Zwi� ciasno, a potem po�lij ruchem spiralnym w g��b mrocznego tunelu, by na nowo po��czy�y si� w jedn� ca�o�� z innymi przejawami wielkiej jedno�ci rzeczy, nazywanej Bogiem. My�l mo�e w�drowa� w ten spos�b, prze�lizgiwa� si� od cz�ci ku ca�o�ci, mi�kko niczym wysmarowana olejkiem r�ka masa�ysty. Amrita �a�uje, �e nie mo�e odda� si� my�leniu na zawsze. To by�aby prawdziwa s�odycz! Ale Amrita jest tylko kobiet� i �zawsze� nie b�dzie jej dane. Z braku niesko�czono�ci rozci�gnie czas, kt�ry ma, prz�d�c z niego cieniutk� ni�.
Wewn�trz palankinu jest gor�co i duszno. Zapach jedzenia, zastarza�ego potu i wody r�anej miesza si� z innym - ostrym i cierpkim. R�ka Amrity kolejny raz si�ga po ma�� szkatu�k� z drzewa sanda�owego, wype�nion� ciemnymi kulkami. Amrita patrzy na swoj� r�k�, jakby patrzy�a na w�a pe�zn�cego po kamiennej posadzce - z oboj�tno�ci� granicz�c� z odraz�. Tak, to jej r�ka, lecz tylko teraz, przez chwil�. Amrita wie, �e nie jest swoim cia�em. �w krabokszta�tny obiekt, manipuluj�cy kluczykiem przy zamkni�ciu szkatu�ki, a potem zaj�ty kleistymi kulkami czarnej �ywicy, nale�y do niej, jak nale�� szal czy bi�uteria.
Wstrz�s. Zatrzymali si�. S�ycha� jakie� g�osy. Amrit� to cieszy. Ma dziewi�tna�cie lat i odbywa ostatni� podr� w �yciu. W tej sytuacji ka�da zw�oka jest powodem do rado�ci. Po�yka kolejn� kulk� opium, czuj�c na j�zyku ostry smak �ywicy.
Jak co roku wiatr wia� jednostajnie z po�udniowego zachodu, nios�c ponad r�wnin� �adunek ci�kiego powietrza, by na koniec z ca�ym impetem uderzy� o g�ry. Dzie� po dniu, tydzie� po tygodniu wzlatywa�y ku niebu powietrzne leje. Tam, sch�odzone, przybiera�y nad szczytami posta� wiruj�cej skondensowanej masy. Teraz owe wisz�ce ogrody chmur osi�gn�y punkt, w kt�rym nie utrzymaj� si� d�u�ej na niebie.
Przychodzi deszcz.
Najpierw spada w g�rach. Niewyobra�alna furia wody. Zaskoczeni na otwartej przestrzeni pasterze i drwale os�aniaj� g�owy szalami i biegn� w poszukiwaniu schronienia. Potem, jak w reakcji �a�cuchowej, chmura za chmur�, ulewa przetacza si� przez pog�rze, zalewaj�c ogniska, bij�c w dachy, wywo�uj�c u�miech na twarzach ludzi, kt�rzy wybiegaj� z dom�w powita� wod�, wyczekiwan� od tak dawna.
Wreszcie nadci�ga i nad pustkowie. Kiedy zaczyna pada�, Forrester s�ucha akurat paplaniny niechlujnego bramina i dobiega go w�asny poirytowany g�os, �e to istotnie dobra pora i dobre miejsce na rozbicie obozu. Moti Lal czuje si� chyba ura�ony jego obcesowo�ci�, ale Forresterowi nie to w g�owie. Wbi� wzrok w palankin i gderliw� s�u��c� krz�taj�c� si� wok� haftowanych zas�on. Pasa�erka w �rodku nawet zza nich nie wyjrza�a. Forrester zastanawia si�, czy nie jest chora. A mo�e jest bardzo stara.
Wkr�tce deszcz pada ju� miarowo. Grube krople rozbryzguj� si� w pyle jak ma�e bomby. Wielb��dy pomrukuj� niezadowolone podczas p�tania im n�g. S�u�ba uwija si� przy baga�ach. Moti Lal wytrwale podtrzymuje konwersacj�, gdy Forrester zsiada z konia i zaczyna go rozkulbacza�. Moti Lal tutaj nie rz�dzi, o nie, on jest tylko zaufanym s�ug� rodziny. Spad� na niego obowi�zek odprowadzenia m�odej pani do domu jej wuja w Agrze. Zdaje sobie spraw�, �e to si� mo�e wyda� dziwaczne, ale okoliczno�ci s� wyj�tkowe.
Wyj�tkowe okoliczno�ci? O czym ten przekl�ty dure� m�wi? Forrester pyta, sk�d s�, i m�czyzna podaje nazw� ma�ej miejscowo�ci, le��cej przynajmniej dwie�cie mil na zach�d od miejsca, w kt�rym si� znale�li.
- Idziecie pieszo ca�� drog�?
- Tak, panie. M�oda pani m�wi: tylko i��.
- Czemu, na mi�y B�g, nie pojedziecie kolej�? Agra le�y o setki mil st�d!
- Niestety, poci�g wykluczony. Wyj�tkowe okoliczno�ci, pan rozumie.
Forrester nie rozumie, ale w tej chwili o wiele bardziej obchodzi go rozstawienie namiotu, zanim deszcz przybierze na sile. A wzmaga si� z ka�d� sekund�. Moti Lal unosi w g�r� parasol i trzyma go nad Anglikiem, gdy ten wbija ko�ki w ziemi�. Stoi na tyle blisko, �e przeszkadza, nie zapewniaj�c rzeczywistej ochrony. Forrester klnie pod nosem, a w jego g�owie ko�acze si� jedna my�l: kobieta w palankinie jest m�oda.
Krople deszczu skapuj� z sufitu wprost na jej kolana, znacz�c czerwony jedwab ciemnymi kr�gami. Amrita podnosi twarz i wysuwa j�zyk. S�yszy gwa�towny szum ulewy. Na zewn�trz jest ciemno i mo�e w�a�nie dlatego Amrita odczuwa ch��d. Chc�c odp�dzi� to wra�enie, wyobra�a sobie �ar. Przywo�uje wspomnienia spacer�w po dachu domu ojca w porze letniej. Wyra�nie czuje, jak rozgrzane powietrze muska jej ramiona i twarz. S�yszy g�uche odg�osy trzepania dywan�w i �wist miote�, kt�rymi s�u��ce zamiataj� kurz z posadzek. Lecz �ar prowadzi do my�li o ojcu, do wspomnie� o okr��aniu stosu pogrzebowego, o kap�anie lej�cym ghi do ognia, wi�c Amrita wraca do ciemno�ci i ch�odu. Krople wody spadaj� jej na czo�o, policzek, j�zyk. Wkr�tce deszcz wlewa si� do �rodka ci�g�� strug�. Nasi�kni�te zas�ony zaczynaj� �agodnie uderza� j� z boku. Wzmaga si� wiatr i jak dot�d nikt po ni� nie przyszed�. Nikt nawet jej nie zawiadomi�, co si� dzieje. Bez matki i ojca teraz ona jest pani�. Gdyby jeszcze potrafi�a stanowczo domaga� si� szacunku dla siebie.
Amrita otwiera szkatu�k�, os�aniaj�c j� przed wod�. Zostanie dostarczona wujowi i to b�dzie koniec. Wuj pisze, �e znalaz� jej m�a. Przynajmniej, jak powiedzia�a pewna stara kobieta, Amrita przyb�dzie na miejsce z godnym posagiem. Jest bogatsza od innych dziewcz�t. Powinna dzi�kowa� Bogu.
W ci�gu p� godziny kurz zmieni� si� w b�oto. Namiot na niewiele si� zda�. Forrester przem�k� do suchej nitki. Wdrapuje si� na wzniesienie i ogarnia spojrzeniem g�rzyste pustkowie, poprzecinane wij�cymi si� dolinami. �adnego schronienia. Gdy wiatr szarpie jego tropikalnym he�mem, a widlasta b�yskawica rozcina niebo na znikaj�ce w jednej chwili kawa�ki, Forrestera opanowuje my�l, �e chyba jednak post�pi� g�upio. Jego czerwonawo-brunatny �wiat okry� si� szaro�ci�, strugi wody przes�oni�y horyzont. A po�rodku tego wszystkiego on i �adnego drzewa woko�o. Jest najwy�szym punktem na tym pustkowiu i czuje si� obna�ony. Spogl�daj�c przez rami� na sw�j namiot rozbity na dnie g��bokiego w�wozu, zastanawia si�, ile jeszcze potrwa ta nawa�nica. Hindusi ci�gle biedz� si� nad schronieniem dla siebie, szamocz�c si� z linami i ko�kami. Ku zdumieniu Forrestera, palankin stoi w tym samym miejscu, w kt�rym go zostawili. Gdyby mu nie powiedziano, �e jest inaczej, przysi�g�by, �e w �rodku nie ma nikogo.
Wkr�tce w�wozem p�ynie ju� struga m�tnej wody, oddzielaj�c wojskowy namiot Forrestera od hinduskich konstrukcji z brezentu i bambusa. Rozpalenie ognia nie wchodzi w rachub�, tote� tragarze, zbici w sm�tn� gromad�, kucaj� na ziemi niczym stadko ptak�w pal�cych bidi. Moti Lal wdrapuje si� na wzniesienie z zamiarem wci�gni�cia Forrestera w kolejn� banaln� pogaw�dk�, po czym za jego plecami schodzi po zboczu i kuca u wej�cia do namiotu. Przyparty do muru Forrester poddaje si� wreszcie i odzywa:
- Kim w�a�ciwie jest twoja pani?
Moti Lal pos�pnieje.
Zawsze by�a krn�brna, nawet za �ycia swojej matki. Ojciec nie po�wi�ca� jej uwagi, nie interesowa�o go jej zachowanie. Zbyt poch�oni�ty przeliczaniem pieni�dzy, �wiata nie widzia� poza oprawnymi w p��tno ksi�gami rachunkowymi. S�u��cy przychodzili do kantoru z doniesieniami, �e c�rka rzuci�a fili�ank� w od�wiernego, �e odm�wi�a jedzenia, �e widziano j�, jak rozmawia z kobiet� z Bikaneri w miejscu kremacji zw�ok. Rankiem s�u��ca wyczesywa�a piasek z jej w�os�w, jakby dziewczyna sp�dza�a noce na pustkowiu.
Przynosi�a wstyd rodzinie, ale skoro pan postanowi� tego nie zauwa�a�, obowi�zek wzi�cia jej w karby przypad� g��wnemu kanceli�cie. Pocz�tkowo Moti Lal u�ywa� s��w. Kiedy jednak w szkatu�ce z bi�uteri� znalaz� lepk� bry�k� czarnej �ywicy, wywl�k� Amrit� na dziedziniec i obi� rze�bionym kosturem s�u��cym do odstraszania ma�p. Trzy dni przesiedzia�a zamkni�ta w pokoju. Zaprz�tni�ty my�lami o finalizowanej w�a�nie transakcji, pan spyta�, kto tak p�acze w jego domu. Us�yszawszy, �e to Amrita, wydawa� si� zaskoczony. �Czego� jej potrzeba?� - zapyta� wtedy.
Znikn�a zaraz po odryglowaniu drzwi. Wr�ci�a z b��dnym wzrokiem, plot�c co� o drzewach i rw�cej wodzie. Moti Lal nigdy nie odkry�, kto poda� jej narkotyk. Stopniowo traci�a zainteresowanie czymkolwiek innym. Zapad�a na zdrowiu, przesta�a si� odzywa�. Jakby pow�drowa�a do innego �wiata. Musia� mocno ni� potrz�sa� i uderzy� w twarz, nim zrozumia�a, co si� sta�o z ojcem.
Zab�jca pozostawi� kawa�ek drutu mocno zaci�ni�ty wok� szyi ofiary. Cia�o znaleziono na wysypisku �mieci poza granicami miasta. Podeszwy st�p zwr�cone w niebo przypomina�y dwie ryby z bladymi brzuchami. Nikt nie wydawa� si� zaskoczony. Lichwiarze nie budz� sympatii. �Rozumiesz? - krzycza� Moti Lal - rozumiesz? Zosta�a� ca�kiem sama�.
Teraz zbli�a si� pow�d�. Ziemi� poch�onie woda, ale Amrita - niczym Manu, pierwszy cz�owiek - b�dzie unosi� si� na powierzchni oceanu i ocaleje. W z��czonych d�oniach wype�nionych deszczem widzi male�k� rybk�, kt�ra wije si� i trzepocze. Amrita oka�e jej wsp�czucie. To znak. Przyby� do niej sam Pan. Cho� przemarzni�ta do ko�ci, Amrita wie, �e ma�a rybka uzbrojona w r�g oznacza ocalenie.
Nie przyszli po ni�. Wn�trze palankinu, zas�ony, poduszki nasi�kaj� wod�, kt�ra sp�ywa ci�g�ym strumieniem po drewnianej konstrukcji. Amrita nie ma szala, a cienkie sari przylepione do cia�a nie daje najmniejszej ochrony. Nie spodziewa si�, �e przyjd�. Moti Lal jej nienawidzi, chce, �eby umar�a. Niby dlaczego mia�by jej pom�c? Powinna si� ruszy�, ale to i tak wszystko jedno. Pow�d� jest nieuchronna, a kiedy nadejdzie, poniesie j�, a pozosta�ych zagarnie.
Z nadej�ciem czasu podr�y Moti Lal zamkn�� dom, kosztowno�ci spakowa� do waliz i wyprawi� przodem z jednym ze s�ug. Na ulicy czeka�y wozy, by powie�� je na stacj� oddalon� o trzy dni drogi od miasta. Sklepikarze przysiedli obok swoich wag i odpluwaj�c betel do rynsztoka, pokazywali palcem ka�d� rzecz zamordowanego kaszmirskiego lichwiarza, jego kobierce, jego wagi. Wo�y macha�y ogonami, wo�nice skrobali si� po g�owach. Wszystko by�o gotowe. Tyle �e dziewczyna nie chcia�a jecha�.
Moti Lal zbi� j�, a ona le�a�a na ziemi, powtarzaj�c, �e si� zabije. Moti Lal zbi� j� znowu i o�wiadczy�, �e wszystko mu jedno, czy Amrita umrze, czy nie, ale da� s�owo jej wujowi, �e dowiezie j� do Agry, gdzie zostanie wydana za m��. Amrita odpar�a, �e nie ma wuja w Agrze, a ma��e�stwo nic dla niej nie znaczy, skoro i tak nied�ugo umrze. Moti Lal ok�ada� j�, p�ki nie opad� z si�. Kiedy twarz Amrity opuch�a, a jeden z z�b�w si� obluzowa�, powiedzia�a, �e pojedzie, byle nie kolej�. Moti Lal w ko�cu ust�pi�.
Ust�pi� i od tygodni przemierza kraj, zlany potem sp�ywaj�cym po �ysiej�cej czaszce, podczas gdy Amrita le�y nieruchomo w swoim zamkni�ciu i oddaje si� wizjom. Ka�dego dnia, wsuwaj�c stopy w zakurzone klapki, Moti Lal coraz wyra�niej dostrzega absurd tej sytuacji. Jest powa�anym cz�owiekiem, z pozycj� i dyplomem, a w�druje niczym �ebrak. Ka�dego dnia, gdy kuca do porannego wypr�nienia, przechodzi mu przez g�ow�, �e ta dziewczyna ma silniejsz� wol� ni� on. Nie dba o to, czy umrze. Jakby mu ur�ga�a. Mo�e wi�c zas�uguje, �eby j� zostawi� na pastw� ulewy i ch�odu. Je�li umrze z zimna, taka wida� wola Boga. Wtedy Moti Lal wsi�dzie do poci�gu, odda si� lekturze jakiej� broszury, wypije herbat� ze szklanki, wiedz�c, �e wszystko ju� za nim. W g�owie mu si� nie mie�ci, �e ta uparta dziewucha nie raczy nawet zwlec si� ze swoich le�y i schroni� tam, gdzie jest sucho. Jeszcze nie widzia�, �eby woda la�a si� z nieba z si�� krwi chlustaj�cej z otwartej rany.
Ca�y �wiat staje si� przesz�o�ci�. Nie ma ju� nic pr�cz rw�cej spienionej wody sp�ywaj�cej z g�r. Wraz z ni� nadchodzi przysz�o��, niesiona z pniami drzew i czerwonawym b�otem zmytym ze zbocza. Woda wali z niewiarygodn� pr�dko�ci�, jakby ponaglana pot�n� r�k�, wdziera si� w g��b ja�owej ziemi z impetem armii, wype�nia w�skie szczeliny, a� dociera do w�wozu, gdzie kl�czy Forrester, usi�uj�c wcisn�� poluzowany ko�ek namiotu z powrotem w nasi�kni�te pod�o�e. Forrester podnosi wzrok i tu� przed sob� widzi wielk� bia�� �cian�.
- O Bo�e! - wo�a, nadaj�c jej imi�. W tej samej chwili zagarnia go �ywio�.
Palankin rozlatuje si� jak dzieci�ca zabawka. Amrita u�miecha si�, gdy noc eksploduje gwa�townym p�dem, pot�g�, za kt�r� t�skni�a, odk�d si�ga pami�ci�. Wielb��dy szarpi� si� i rycz�, gin�c w wodzie jeden po drugim podczas rozpaczliwych pr�b oswobodzenia si� z p�t. Ludzie i �adunki, wci�gni�ci w odm�ty, bez�adnie p�yn� z pr�dem. Przez moment Moti Lalowi udaje si� utrzyma� parasol w d�oni. Stoi w spienionej wodzie sztywno wyprostowany, z min� �w�a�nie zaczyna pada�. Po chwili znika w kipieli. Ju� tylko parasol ko�ysze si� na powierzchni. Moti Lal czuje, jak woda wype�nia mu p�uca. Nachodzi go dokuczliwa my�l o wydatku na nowy parasol. Jeszcze jeden koralik przesuni�ty na liczydle, jeszcze jedna kolumna zliczonych cyferek, uwie�czona poci�gni�ciem pi�ra, i Moti Lal tonie. Ca�y �wiat staje si� przesz�o�ci�.
To powinien by� koniec. Ale w kanwie ka�dego wielkiego wydarzenia znajdzie si� niteczka drobnych cud�w. Forrester natrafia na jaki� przedmiot. Spieniona woda huczy wok� jego klatki piersiowej, lecz nie si�ga g�owy, nosa, ust, pozwalaj�c swobodnie oddycha�. Kiedy drobne d�onie chwytaj� go za przeguby i pomagaj� wydosta� si� z kipieli, Forrester przestaje rozumie�, co si� z nim dzieje. Traci kontakt z rzeczywisto�ci�.
Gramoli si� na jak�� pochy�o�� i pada na czworaki, z trudem �api�c oddech. Powoli dociera do niego, �e wok� jest sucho i ciemno. Wstaje. To wylot jaskini. I znowu dotyk palc�w. Wzdryga si�, lecz po chwili, ju� opanowany, pozwala z�apa� si� za nadgarstek. Nieznana r�ka prowadzi go w g��b jaskini. Forrester drugi raz pada na kolana. Nogi odmawiaj� mu pos�usze�stwa. Pr�buje uregulowa� oddech. Bez skutku. Gdy z ciemno�ci wy�ania si� ogie�, nabiera przekonania, �e umar�.
Miejscowa bogini-matka stoi przed nim w �wietle ognia nadziemska i dzika. Od st�p do g��w umazana b�otem. Spl�tane w�osy zas�aniaj� jej twarz. Jest naga, zupe�nie naga. Forrester kl�ka, czerwienieje i odwraca oczy, pora�ony widokiem piersi zwie�czonych ciemnymi brodawkami, rze�b� brzucha, niewielk� k�pk� wij�cych si� w�os�w �onowych. A wszystko to o wiele bardziej prawdziwe ni� dziewcz�ta zaludniaj�ce jego bezsenne noce w g�rach. Dziewcz�ta z kartek pocztowych, delikatne jak koronki. Wychylaj� zza parasolek mlecznobia�e buzie o zar�owionych policzkach i pytaj�: m�j drogi, nie zechcia�by� przej�� si� do ogrodu?
Forrester ju� wie. To zjawa. Zgin�� w powodzi, a teraz stoi przed nim widmo, jeden z tych byt�w przywo�ywanych podczas seans�w spirytystycznych. Tyle �e ta bogini wydaje si� rzeczywista. Uformowana przez pow�d� z surowej gliny. Forrester zastanawia si�, czy to nie on j� stworzy�, nie on nada� jej kszta�t podczas bezsennych nocy i tu�aczki po pustkowiu. Mo�e jest tak, zaduma� si�, �e je�li czego� nam bardzo brakuje, potrafimy sprawi�, by zaistnia�o.
Ona zbli�a si� do niego i zaczyna rozpina� mu koszul�. Forrester czuje palce zmagaj�ce si� z guzikiem, dotyk mokrych w�os�w na swoim policzku, wyra�n�, intensywn� wo� kobiety, mu�u i olejku do w�os�w. Przesuwa d�o�mi po jej sk�rze, rzeczywistych skaleczeniach i zadrapaniach od kamieni i ga��zi, i wie ju� na pewno, �e ta zjawa nie jest jego wymys�em. Kobieca posta� odgarnia w�osy z twarzy i patrzy mu prosto w oczy. W tej samej chwili Forrester pojmuje, �e jest ca�kiem odwrotnie. On jej nie stworzy�. To ona stworzy�a jego. Nie ma i nigdy nie b�dzie mia� �adnego celu pr�cz tego, jaki ona mu wyznaczy�a.
Gdy trzaskaj�cy ogie� osusza sk�r� Forrestera, ona zdejmuje z niego ubranie. Nawet go nie dziwi, �e znalaz� si� w jakim� ciep�ym, zasnutym py�em miejscu z mosi�nymi naczyniami na wod� i stert� chrustu starannie u�o�onego pod jedn� ze �cian. Na zewn�trz szaleje nawa�nica, a w jaskini drobne kobiece d�onie zamykaj� si� na jego cz�onku, po czym �ci�gaj� go na ziemi� w pl�taninie r�k i n�g.
Pow�d� poch�ania wszystko i wszystkich pr�cz Amrity. Woda osacza j�, ob�apia, zdziera z niej sari, miota ni� na wszystkie strony niczym ogromny, rozw�cieczony pies. Wtem zwalnia u�cisk. Amrita wysuwa si� z jej obj��. Dr�y, gdy wiatr owiewa jej nag� sk�r�. W gasn�cym �wietle przep�ywa obok niej strumie� ludzi, zwierz�t i kosztowno�ci, rzeczy nale��cych do gin�cego �wiata, kt�ry odchodzi w niebyt.
To dawny �wiat. Ona jest matk� nowego. Wpatruje si� badawczo w ciemniej�cy nurt, po czym wyci�ga z topieli m�czyzn� o sk�rze barwy per�y. M�czyzna sapie jak niemowl�. Odg�os jego ci�kiego, urywanego oddechu podnieca j�.
Amrita odci�ga na bok per�owego m�czyzn�. Nad ich g�owami zamyka si� sklepienie. M�czyzna pada na ziemi�. Amrita rozgl�da si� wok�. Jest wszystko. Wszystko, czego im trzeba. Matka nowego �wiata kuca z krzesiwem i hubk� w r�kach, rozpala ogie� i uwa�nym spojrzeniem obrzuca swoje znalezisko. Twarz i w�osy m�czyzny s� wyprane z koloru, jasne i czyste jak mleko. Ma na sobie kompletnie mokry europejski str�j. Amrita zaczyna go rozbiera�. Wydaje si� taki bezradny, gdy unosi r�ce, by pom�c przy zdejmowaniu koszuli, i gdy wspiera si� na jej ramieniu, wypl�tuj�c si� z szort�w barwy khaki.
Jest nagi i mimo swej bezradno�ci pi�kny. Amrita wodzi palcem po jego biodrze, potem wzd�u� linii w�os�w rosn�cych poni�ej p�pka. Powolutku, niepostrze�enie d�onie m�czyzny zaczynaj� odwzajemnia� jej dotyk. Amrita robi co�, co do tej pory istnia�o tylko w jej wyobra�ni, i poci�ga go za sob� na ziemi�.
Ich seks jest nieporadny i gwa�towny. Bardziej przypomina walk�, gdy obydwoje tarzaj� si� po ubitej ziemi. Ko�cz� szybko, a potem d�ugo le�� spleceni w u�cisku, ci�ko dysz�c. Niezwyk�e uczucie cielesnej blisko�ci ka�e im zacz�� od nowa. Robi� to jeszcze dwa razy, w kot�owaninie r�k i n�g, by wreszcie zastygn�� w rozkosznym, nieruchomym odurzeniu. Ogie� zaczyna dogasa�, a pot i py� nadaj� ich cia�om identyczn� rdzawobrunatn� barw�. Barw� ziemi.
Le�� w bezruchu, p�ki ogie� ca�kiem nie ga�nie. W tej samej chwili przez g�ow� Forrestera przebiega nag�y impuls. Pocz�tkowo prawie nieodczuwalny, wzmaga si�, nios�c jak�� potencjaln� gro�b�. Forrester pr�buje go zidentyfikowa�. Bezskutecznie. Czuje, �e ma to co� wsp�lnego z obowi�zkami zawodowymi i rozporz�dzeniami India Office. �w impuls, coraz silniejszy, coraz bardziej namacalny, wzbudzaj�cy panik�, ka�e mu zerwa� si� z miejsca i chwiejnym krokiem ruszy� ty�em w stron� wyj�cia. Wie, �e musi stawi� czo�a temu impulsowi albo przynajmniej dopatrzy� si� w nim jakiego� kszta�tu i sensu. By� mo�e to nie ma nazwy; to bezimienne co�, co dr�czy zagubionego cz�owieka, kt�ry osi�gn�� ju� sw�j jedyny cel. Ale cokolwiek to jest, sprawia, �e Forrester b��dnym wzrokiem spogl�da na dziewczyn�, nie maj�c poj�cia, gdzie jest i co tu robi. Wie tylko jedno - �e w�a�nie ca�kiem odmieni� swoje �ycie i nie potrafi przewidzie�, dok�d go to zaprowadzi. Odwraca si� na pi�cie i wychodzi z jaskini ku wodzie, kt�ra przeistoczy�a si� w rw�c� czerwon� rzek�. Kiedy przeciera oczy i rozprostowuje plecy, pr�buj�c zapanowa� nad przera�eniem, z rado�ci� dostrzega zbli�aj�cy si� znajomy kszta�t. M�ody cedr himalajski, wyrwany u samej nasady, p�ynie ku niemu w d� zalanego w�wozu, trzepocz�c ga��ziami, jakby pr�bowa� co� powiedzie�. Drzewo wygl�da na tak przepe�nione m�dro�ci� i do�wiadczeniem, �e �mia�o mog�oby zagra� hymn narodowy. Forrester wydaje z siebie nieartyku�owany okrzyk, macha r�k� jak przy zatrzymywaniu taks�wki i wskakuje do wody. Wartki nurt porywa go natychmiast. Ostatni obraz Forrestera, jaki widzi Amrita, to pokryty mulem tu��w unoszony pr�dem, kontynuuj�cy podr�, kt�r� ona przerwa�a mu kilka godzin wcze�niej.
?
W 1918 roku Agra jest trzystutysi�cznym miastem wci�ni�tym w zakole Jamuny. Szeroka, leniwa rzeka p�ynie na po�udniowy wsch�d, by po��czy� si� z Gangesem i wraz z nim wpa�� do Zatoki Bengalskiej. Agra, jedno z niezliczonych miast przytulonych do brzeg�w rzeki, jest mrowiskiem kupc�w i rzemie�lnik�w, kt�re zyska�o s�aw� oko�o pi�ciuset lat temu, gdy Mogo�owie, przybysze z p�nocy, wybrali to miejsce, by wznosi� na nim grobowce, malowa� miniatury i �ni� o nowych krwawych podbojach.
Gdyby�cie, na podobie�stwo asa przestworzy Indry Lal Roya, mogli wyrwa� si� spod dzia�ania si�y grawitacji i ujrze� �wiat z g�ry, zobaczyliby�cie Agr� jako zwarte k��bowisko, wir glinianych cegie� i piaskowca. W po�udniowej cz�ci miasta labirynt uliczek urywa si� nagle, przechodz�c w sie� brytyjskich kwater wojskowych pod nazw� British Cantonment. Kwatery (w oficjalnej korespondencji twardo skracane do Cantt.) sk�adaj� si� z geometrycznych element�w, przypominaj�cych drewniane klocki dla dzieci. Tworz� racjonalny uk�ad alejek, plac�w apelowych i koszar dla �o�nierzy, narzucaj�cych miejscowym prawo Jego Kr�lewskiej Mo�ci Jerzego V W p�nocnej cz�ci obszar wojskowy ma swoje lustrzane odbicie w rz�dach pobielanych bungalow�w dla cywilnych urz�dnik�w pa�stwowych z rodzinami. Planowa geometryczno�� tego miejsca z czasem uleg�a zatarciu. W indyjskim �arze kanty z�agodnia�y.
P�pkiem Agry jest fort, czyli d�ugie na mil� mury w kszta�cie okr�gu, z bezdusznego czerwonego piaskowca, zamykaj�ce w swoim wn�trzu pl�tanin� pa�ac�w, meczet�w, zbiornik�w wodnych i gmach�w publicznych. Tu� obok biegnie most kolejowy, po kt�rym przyje�d�aj� do miasta pasa�erowie ze wszystkich stron Indii. O�ywiony t�um na stacji Fort nigdy nie rzednie, nawet wczesnym rankiem. Jest cz�stk� imponuj�cego planu rozbudowy kolei, marzenia o unifikacji, kt�rej imperialni pomys�odawcy zacz�li nadawa� realny kszta�t. Smugi dymu ulatuj�ce z lokomotyw nad zamglonymi od gor�ca polami i zbiegaj�ce si� na zat�oczonych peronach to cz�� spektaklu rozgrywanego na ca�ym subkontynencie. Tak jak sto trzy tunele, przebite w g�rach na trasie do Simli, dwumilowy most na Gangesie w Biharze czy pale d�ugo�ci stu czterdziestu st�p wbite w b�otnist� ziemi� Suratu, �cisk na stacji Fort obwieszcza pot�g� Anglik�w, technolog�w sprawuj�cych kontrol� nad ca�ymi Indiami.
Miasto tak t�tni�ce �yciem jak Agra jest silnie naznaczone przez �mier�. G��wnie z winy Mogo��w, kt�rzy w przeciwie�stwie do obecnych w�adc�w o zaci�ciu technicznym wiele my�leli o przysz�ym �yciu i o tym, co zgin�o dla nich bezpowrotnie, przechodz�c z tego �ycia do nast�pnego. Na ka�dym kroku pozostawili przepastne meczety, zimne pomniki nieobecno�ci. Za fortem, gdzie zakr�ca rzeka, stoi Tad� Mahal. Mimo ca�ego ogromu marmurowego pi�kna, mimo ulgi, jak� w skwarny dzie� przynosi ch�odna posadzka i ciemne wn�trze, jest to przygn�biaj�ce miejsce �a�oby autokraty kt�re poch�on�o czterdzie�ci milion�w rupii i kto wie ile istnie� ludzkich. W�adca Szach D�ahan kocha� Mumtaz-i Mahal. Teraz dow�d b�lu po jej stracie wznosi si� na obrze�ach miasta, stworzony wysi�kiem nieprzeliczonych r�k, otoczony regularnym ogrodem, gdzie wyznaczaj� sobie spotkania kochankowie epoki pary. Pomimo wszelkich stara� mi�o�� ci�gle odmawia swego zwyci�stwa i w oczach zakochanych wida� zadum� i melancholi�.
Jak to si� nieraz zdarza, nad miastem zawis�o widmo �mierci. Tym razem zab�jc� nie jest obl�enie czy g��d, lecz epidemia grypy, krocz�ca przez �wiat w pochodzie na wsch�d, zrodzona w jakiej� tajemniczej kupie odchod�w za obozowiskiem ameryka�skiej armii. Zanim opu�ci Agr�, zabierze z sob� jedn� trzeci� jej mieszka�c�w. Jedn� trzeci� wszystkich szewc�w, garncarzy, tkaczy jedwabiu i metaloplastyk�w na bazarach; jedn� trzeci� kobiet t�uk�cych pran� bielizn� o p�askie kamienie nad brzegiem rzeki; jedn� trzeci� spo�r�d sze�ciuset r�k w oczyszczalni bawe�ny; jedn� trzeci� skaza�c�w pracuj�cych przy wyrobie dywan�w w miejskim wi�zieniu; jedn� trzeci� wszystkich rolnik�w dostarczaj�cych swoje produkty na lokalny rynek; jedn� trzeci� baga�owych �pi�cych na peronach mi�dzy jedn� zmian� a drug�; jedn� trzeci� ma�ych ch�opc�w graj�cych w zab�jczego dla goleni krykieta, odbijaj�cych pi�k� na swoich spalonych s�o�cem podw�rkach. Rad�putowie, bramini, chamarowie, jatowie, banjowie, muzu�manie, katolicy, cz�onkowie Arya Samaj i wierni ko�cio�a anglika�skiego padn� ofiar� tej samej sekwencji zm�czenia, pot�w, gor�czki i wreszcie ciemno�ci.
Na �wiecie epidemia poch�ania wi�cej istnie� ni� masakra, kt�ra w�a�nie dogasa w Europie. Tutaj zawisa jak wyziewy nad pl�tanin� uliczek przylegaj�cych do ulicy Drummond w cz�ci miasta zwanej Johri Bazaar, gdzie mieszcz� si� sklepiki jubiler�w. Niczym pilot Roy, wlok�cy za sob� smug� czarnego dymu nad dalekim Londynem, spada w sam �rodek pomoru, na wielki, okaza�y dom, odgrodzony od zgie�ku ulicy wysokim ceglanym murem. Omija kawa�ki rozbitego szk�a wie�cz�cego szczyt muru, by run�� na niski, p�aski dach, gdzie rozparty na lekkim ��ku ch�opiec miarowo porusza r�k� ukryt� w spodniach pi�amy.
Pran Nath Razdan nie my�li o �mierci. Wr�cz przeciwnie. Bazary mog� by� wyludnione, korytarze szpitala Thomason przepe�nione zw�okami, ale ani jedno, ani drugie zupe�nie go nie dotyczy. On ma pi�tna�cie lat i jego wygodny �wiat wyznaczaj� �ciany rodzinnego domu. Jedyny syn znakomitego adwokata Pandita Amara Nath Raz-dana jest spadkobierc� fortuny wartej wiele lakh rupii i przysz�ym w�a�cicielem dachu, na kt�rym w�a�nie spoczywa, wraz z dziedzi�cami i ogrodami, ch�odnymi, wysokimi pokojami, mieszkaniami dla s�u�by oraz nowoczesnym w�z�em sanitarnym na mod�� europejsk�. Czekaj� na niego jeszcze inne domy, czeka par� wiosek, interes z pu-cybutami w Lucknow, czekaj� udzia�y w firmie wytwarzaj�cej jedwab. Przysz�o�� maluje si� obiecuj�co.
Z westchnieniem spogl�da na wypuk�o�� w pi�amie z jedwabnej sur�wki. Obiecuj�co. Pieni�dze i tak s� najmniej wa�ne. Wszyscy go kochaj�. Do ojca nie docieraj� �adne skargi. U�miechni�ci s�u��cy wspinaj� si� na g�r� z wod� do k�pieli. Kiedy cioteczki przychodz� z wizyt�, szczypi� go w policzki i gruchaj� jak podniecone go��bice. Pran Nath, jaki �liczny! Jaki jasny! Idealny Kaszmirczyk!
Pran Nath jest bezsprzecznie bardzo �adny. Jego w�osy maj� leciutki odcie� miedzi i l�ni� w s�o�cu, przypominaj�c ludziom wzg�rza. W oczach wida� domieszk� zieleni. Wydatne ko�ci policzkowe powleka niczym b�ben cenna sk�ra; nie br�zowa, nawet nie �niada, lecz bia�a. Karnacja Prana Natha jest �r�d�em dumy dla wszystkich. Jej blado�� nie ma nic wsp�lnego z paskudnym niebieskawym odcieniem Angrezi schodz�cego ze statku czy z szarawym kolorytem umieraj�cego. To idealna mleczna biel, biel marmurowych ornament�w wykonanych przez mistrz�w w Tajganj. Kaszmirczycy pochodz� z g�r i zawsze maj� jasn� karnacj�, lecz karnacja Prana Natha jest zupe�nie wyj�tkowa. To dow�d wy�szo�ci rodowej krwi, cmokaj� zachwycone ciotunie.
Krew jest wa�na. Jako kaszmirscy pandici, Razdanowie nale�� do jednej z najwy�szych i najbardziej elitarnych kast w Hindustanie. W ca�ym kraju (co skwapliwie przypomni wam ka�dy cz�onek tej spo�eczno�ci) pandici znani s� ze swej m�dro�ci i kultury. Ksi���ta cz�sto powierzaj� im godno�� ministr�w. M�wi si�, �e to Kashmiri Pandit pierwszy spisa� Wedy. Guru rodziny Razdan�w potrafi wyrecytowa� ich rodow�d, cofaj�c si� o par�set lat, a� do czas�w sprzed najazdu muzu�man�w, kiedy to musieli opu�ci� dolin� i rozpocz�� nowe �ycie na r�wninach. Krew usztywniaj�ca wybrzuszenie w pi�amie Prana Natha jest najwy�szej pr�by. Ma gwarancj� jako�ci.
Pran Nath nie jest sam na dachu. Czo�o m�odziutkiej s�u��cej podjecha�o ku g�rze, ods�aniaj�c mi�kk� g�adk� sk�r� i wypuk�o�� kr�gos�upa. Dziewczyna si� poci, jej sk�ra l�ni w s�o�cu. Niedbale trzyma w jednym r�ku miot��, wci�gaj�c w nozdrza intensywny zapach surowej cebuli, dolatuj�cy z sypialni pana. Pod jej spranym sari Pran Nath dostrzega wyra�ny zarys po�ladk�w, co da�o mu pierwotny impuls do poluzowania spodni pi�amy. Tak si� jako� dzieje, �e samo patrzenie ju� nie wystarcza. Dziewczyna nie stoi daleko. M�g�by j� z�apa�, poci�gn�� na poduszki. Jasne, by�aby awantura, ale ojciec wszystko za�agodzi. Przecie� to tylko s�u��ca.
Tymczasem Gita zupe�nie nie zdaje sobie, sprawy z zagro�enia. Zagapi�a si� na ma�p� i wyobra�a sobie, jak by�oby wspaniale, gdyby zwierz� przem�wi�o. Mo�e przybywa tu z polecenia jej ksi�cia, kt�ry przykaza� czuwa� nad Git�. Mo�e uro�nie do gigantycznych rozmiar�w, posadzi j� sobie na w�ochatym ramieniu i uniesie do pa�acu, gdzie odb�dzie si� wesele, u�wietnione wyst�pami �piewak�w i tancerzy. Je�li ma�pa nie jest pos�a�cem ksi�cia, mog�aby chocia� zmieni� si� w tego �licznego ch�opca, kt�ry sprz�ta u grubego aptekarza. Je�li nie zmieni postaci, mo�e przem�wi i przepowie jej przysz�o��. A je�li nie jest ma�pim wr�bit�, to mog�aby przynajmniej pozwoli� jej zapomnie� o b�lu w plecach, zamiast siedzie�, drapa� si� po jaskrawoczerwonym zadzie i raz po raz szczerzy� z�biska. Gita prostuje si� i ociera pot z czo�a. Jak zwykle czeka j� jeszcze sporo pracy.
Co do ma�py, to nie ma zamiaru przybiera� innej postaci. Pozbawiona kr�lewskich koneksji i mocy jasnowidzenia, wykazuje przemo�ne zainteresowanie siln� woni� cebuli bij�c� w nozdrza. Cebule s� jadalne. Ma�pa przycupn�a na rozpadaj�cym si� kawa�ku muru. Wyci�ga �eb w kierunku niewyra�nej postaci majacz�cej w otwartym wej�ciu, niepewna, czy to te� co� jadalnego, czy raczej zwiastun niebezpiecze�stwa.
Owa posta� to Anjali, s�u��ca, kt�ra stara si� pozosta� niezauwa�ona. Ca�e szcz�cie, �e przysz�a. Czu�a przez sk�r�, �e dzisiaj nie powinna spuszcza� c�rki z oka. Patrzcie na tego wyuzdanego ch�opaka! Je�li tylko dotknie w�osa na g�owie jej ma�ej Gity, zap�aci za to. To nie s� czcze pogr�ki. S�u��ca Anjali wie r�ne rzeczy o Pranie Nath Razdanie. Wie nawet wi�cej ni� on sam. Jeden ruch, a powie wszystko.
Anjali wychowa�a si� w domu lichwiarza na skraju pustyni. Par� lat starsza od c�rki lichwiarza, zosta�a jej s�u��c�, gdy podros�a na tyle, �eby zaplata� w�osy i utrzyma� w r�ku �elazko. Widzia�a, jak jej m�oda pani odsuwa si� od �wiata, i dba�a o ni�, gdy ta le�a�a bezw�adnie na ��ku, sparali�owana niewidzialnymi wytworami w�asnej wyobra�ni. S�u��ce traktowa�y szale�stwo Amrity jako przejaw �wi�to�ci objawiaj�cej iluzoryczn� natur� tego �wiata. Niekt�re kobiety stara�y si� nawet dotkn�� jej szat przy podawaniu herbaty. Anjali do nich nie nale�a�a. Ba�a si� tej dziewczyny. Gdy pr�bowa�a napoi� j� wod� albo zmusi� do prze�kni�cia odrobiny dalu, wyci�ga�a r�k� przed siebie, trzymaj�c si� mo�liwie najdalej od ��ka. Mia�a si� na baczno�ci przed z�ymi duchami, kt�re mog�yby przej�� na ni� z nawiedzonego cia�a. Na wie�� o tym, �e b�dzie towarzyszy� Amricie w drodze do Agry, czym pr�dzej pobieg�a do chiromanty Us�ysza�a, �e ma si� strzec wody.
Ocala�a chyba dzi�ki tej radzie. Po nag�ej powodzi pozosta�a przy �yciu ona i dw�ch tragarzy. A przynajmniej tak im si� wtedy wydawa�o. Brn�c zalanym w�wozem w poszukiwaniu innych ocala�ych, dotarli do jaskini rabusi�w, gdzie natkn�li si� na Amrit� w koszuli khaki i kr�tkich spodniach. Nagie cia�o Anglika wyci�gn�li z wody par� mil dalej na po�udnie. Nietrudno by�o sobie wyobrazi�, co zasz�o.
Amrita mamrota�a jakie� wiersze o drzewach, o wodzie. Anjali ubra�a j� w sari i przywr�ci�a jej przyzwoity wygl�d, ca�y czas powtarzaj�c zakl�cia odstraszaj�ce z�e moce. W kieszeni koszuli znalaz�a nieczytelny dokument ze zdj�ciem nie�yj�cego Anglika. Dyskretnie ukry�a je w fa�dach ubrania. Po dotarciu do stacji Fort w Agrze wagonem trzeciej klasy nie traci�a czasu. W nowym domu podzieli�a si� szokuj�c� wiadomo�ci� ze s�u�b�. Dziewczyna jest zha�biona. Na pewno j� ode�l�.
Wuj zamkn�� dziewczyn� w pokoju na g�rze, a sam zwo�a� braci i kuzyn�w na narad�. Potem jeden z nich wezwa� Anjali i wr�czy� jej srebrn� bransolet�, par� ci�kich kolczyk�w i kolczyk do nosa.
Anjali zrozumia�a, �e ma milcze�. Znale�li Amricie m�a, Razdana, i nie chc� s�ysze� o �adnych przeszkodach na drodze do tego ma��e�stwa. Gdyby kto� spyta� j� o zdanie, Anjali powiedzia�aby, �e ten zwi�zek od pocz�tku naznaczony by� fatalizmem. Cz�sto widywa�a dziewczyn� nago. Przyjrza�a si� jej uwa�nie. Amrita mia�a pieprzyk z prawej strony, tu� pod piersi�. Ten znak, zdradzi�a szeptem ogrodnikowi, jest bardzo czytelny. Panna m�oda d�ugo nie po�yje.
Pechowym panem m�odym okaza� si� powa�ny m�odzieniec o imieniu Amar Nath, kt�ry w�a�nie rozpocz�� praktyk� adwokack�. Nale�a� do towarzystw propaguj�cych higien�, rodzim� tradycj�, czysto�� kulturow�, ochron� kr�w i sumienne przestrzeganie praktyk religijnych. Ostatnio opublikowa� w �The Pioneer� artyku�, w kt�rym poruszy� temat zgubnego wp�ywu podr�y zagranicznych na kastowo�� i stanowczo sprzeciwi� si� idei opuszczania indyjskiej ziemi.
Studia nie pozostawi�y Amarowi Nathowi wiele czasu na zdobycie og�ady towarzyskiej. Podczas pierwszego spotkania z narzeczon� wydusi� z siebie ledwo par� s��w, a potem na d�ugo wbi� wzrok w czubki swoich but�w, a� znudzone przyzwoitki zarz�dzi�y koniec podwieczorku. Oczywi�cie Amrita nie odezwa�a si� ani s�owem. Po jej twarzy przemyka� tylko cie� u�miechu. By�a pi�kna, co bardzo pomog�o. I na pierwszy rzut oka nie zdradza�a oznak szale�stwa. Amar Nath by� pos�usznym synem. Jego podesz�ych wiekiem rodzic�w martwi�o, �e nie interesuje go nic pr�cz ksi��ek i moralno�ci. Uwierzyli wi�c zapewnieniom wuja Amrity i wymogli na synu o�enek. Rozpocz�to przygotowania do �lubu.
Uroczysto�� odby�a si� bez zak��ce� o wyznaczonej wcze�niej pomy�lnej godzinie. Kap�ani poprawnie wyrecytowali mantry. Panna m�oda, przystrojona bi�uteri� przez m�ode kobiety z jej nowej rodziny, u�miecha�a si� skromnie. Nieprzeliczonej g�stwie krewnych rozdano s�odycze. A pan m�ody prezentowa� si� ca�kiem nie�le na czele orszaku weselnego. By�o jednak co�, co wzbudzi�o silny sprzeciw Anjali. Szafir w naszyjniku panny m�odej. Szafiry to podst�pne kamienie. Cho� za�amuj� szkodliwe promienie Saturna, potrafi� je r�wnie� skupia�.
Amara Natha na pewno zdumia� zapa� �ony w �o�u ma��e�skim. Anjali, kt�ra pow�drowa�a do ich domu za swoj� pani�, p�nym wieczorem s�ysza�a jego zaprawione zaskoczeniem sapanie i swawolne odg�osy dobiegaj�ce zza okna i wznosz�ce si� ku dachowi, na kt�rym le�a�a. Jak p�niej zauwa�y�a w rozmowie ze sprzedawc� paan, ten powa�ny m�ody cz�owiek na pewno nie spodziewa� si�, �e jego cicha narzeczona przejmie inicjatyw�. Szcz�cie dla niej, �e by� taki niedo�wiadczony. Ka�dy inny na jego miejscu nabra�by podejrze�, l cho� plotki o przygodach panny m�odej dotar�y nawet do hid�r�w, kt�rzy przyszli wy�miewa� go�ci weselnych, Amar Nath i jego rodzina byli zbyt dumni, aby dawa� pos�uch paplaninie eunuch�w i s�u�by. Ze �wie�o po�lubion� �on� u boku m�ody m�� wr�ci� do rozmy�la� o nie rozstrzygni�tej kwestii granic i znaczeniu Pers�w w edukacji ch�opc�w z dobrych rodzin. Przez dziewi�� miesi�cy, a mo�e troch� mniej, m�ody m�� bra� udzia� w rozmaitych posiedzeniach i spotkaniach, m�odej �onie ur�s� brzuch, a Anjali utka�a wok� siebie mistern� paj�czyn� domys��w i pog�osek. A� wreszcie kt�rego� popo�udnia dziedziniec rozbrzmia� przera�liwym krzykiem. Amrita zacz�a rodzi�. Fatalny wp�yw szafiru i znamienia dawa� o sobie zna�.
Astrologa wezwano na d�ugo, zanim Pran Nath przyszed� na �wiat. Rodzina umie�ci�a go pod wentylatorem na zacienionej werandzie, gdzie czeka�, popijaj�c herbat� z cukrem i kurczowo �ciskaj�c w r�ku szkatu�k� z wykresami.
Przysz�o mu czeka� bardzo d�ugo.
Wypi� herbat�. Starannie ulokowa� na stole szkatu�k�. Zjad� owoce, obrawszy je ostro�nie no�em. Odm�wi� kolejnej porcji herbaty. Wsta�, przeci�gn�� si� i z satysfakcj� poczu�, jak kr�gi wracaj� na swoje miejsce przy wt�rze lekkiego chrupni�cia. Uprzejmie odm�wi� wody sodowej z limonk�. Krzyki rodz�cej nios�y si� echem po ca�ym ogrodzie.
P�niej astrolog wybra� si� na kr�tk� przechadzk�. W�cha� ja�min i cieszy� si� cieniem drzew. Ogrodnik podlewa� klomb obsadzony delikatnymi bia�ymi liliami i go�� przystan��, by pochwali� jego prac�. Twarz ogrodnika zaja�nia�a dum�. Potem obaj zamilkli, ws�uchani w coraz rozpaczliwsze j�ki i �kania dochodz�ce z pokoju matki.
Kiedy s�o�ce skry�o si� ju� za dachami, astrologowi zaproponowano, by si� po�o�y� i odpocz��. Tym razem nie odm�wi�, cho� trudno mu by�o zasn��. Zajmowa� si� wprawdzie narodzinami i ich znaczeniem, jednak samo zjawisko zawsze budzi�o jego niepok�j. Krew i b�l. Kobieca domena, niedost�pna m�czy�nie, nawet b�d�cemu znawc� Jyotish, dla kt�rego wi�kszo�� tajemnic jest jasna i zrozumia�a. Wola� traktowa� narodziny jako fakt matematyczny, dostojny przemarsz planet i konstelacji przez wyra�nie okre�lone domy, sektory bezkresnej przestrzeni podzielonej siatk� umownych linii. Parkosyzmy b�lu, bieganina s�u��cych, krwawe, okropne sceny, jakie niew�tpliwie rozgrywa�y si� w pokoju na g�rze, to wszystko sprawia�o mu wielk� przykro��. Nieprzyjemnie by�o my�le� o planetach szarpi�cych �onem tej nieszcz�snej kobiety. Zawsze wyobra�a� sobie wp�yw gwiazd jako co� eterycznego, subtelnego.
A potem zapad�a z�owieszcza cisza. W napi�ciu ws�uchiwa� si� w odg�osy dobiegaj�ce z g�stniej�cych ciemno�ci. Ha�a�liwe brz�czenie owad�w, skrzek papug przekrzykuj�cych si� w ga��ziach drzew. I nic wi�cej. Nic cz�owieczego. Nied�ugo potem zjawi�a si� s�u��ca z lamp� oliwn�. Postawi�a j� na stole. Zewsz�d zlecia�y si� �my i zacz�y bi� w szklan� os�onk� p�omienia.
- Dziecko si� urodzi�o - oznajmi�a z dziwnym wyrazem triumfu na twarzy. - Ch�opiec. Matka nie �yje.
Astrolog z rezygnacj� pokiwa� g�ow�. Potem spojrza� na zegarek, otworzy� szkatu�k�, wyj�� pi�ro i papier i zabra� si� do pracy.
Wykres okaza� si� bardzo dziwny. I straszny. Gwiazdy tworzy�y nieregularny, przera�aj�cy uk�ad. W modelu ich oddzia�ywania brakowa�o r�wnowagi. Wszystko zbacza�o w stron� pasji i zmiany. Astrologowi taki rozk�ad wyda� si� nieprawdopodobny. Si�y biegn�ce we wszystkich kierunkach, zgubny wp�yw Ksi�yca i Saturna wr�y�y najrozmaitsze przeobra�enia. To by� wykres bez �adnych sta�ych element�w. Wykres pe�en k�amstw. Astrolog zajrza� do swej ksi�gi, by sprawdzi� wyniki, pokrywaj�c wyliczeniami papier nakrapiany br�zowawymi c�tkami.
Przysz�o�� ch�opca by�a niejasna. Astrolog nie potrafi� przewidzie� �adnej ze zwyk�ych rzeczy - ani d�ugo�ci �ycia, ani perspektyw ma��e�skich, ani pomy�lno�ci materialnej. Uk�ady wy�ania�y si� po to tylko, by znikn�� przy pr�bie okre�lenia innego aspektu koniunkcji. Planety przemyka�y przez kolejne domy, zawieszone mi�dzy pozycj� przyjazn� a wrog�. Widoczne mo�liwo�ci po chwili gin�y z oczu. Astrolog nigdy dot�d nie by� tak zdezorientowany.
By� mo�e (cho� nie da�by za to g�owy) przez ten chaos wiod�a jaka� droga. Je�li tak, by�a z pewno�ci� bardzo pokr�tna. Jakim cudem tyle fa�szu mog�o prowadzi� ku w�asnemu przeciwie�stwu, ku rozwianiu iluzji? Podni�s� g�ow� i spojrza� na prostok�t �wiat�a na pi�trze. Dziecko pozna, co to cierpienie i strata. Czy naprawd� powinien m�wi� o tym ojcu? Ten cz�owiek w�a�nie op�akuje �on�. Na stole martwe �my u�o�y�y si� w mandal� u podstawy lampy. Astrolog pomy�la� o zmar�ej kobiecie. Po jego ciele przebieg� dreszcz.
Po powrocie s�u��ca zasta�a go nad nowym, starannie rozrysowanym wykresem, obrazuj�cym pomy�ln� przysz�o��, d�ugie �ycie, syn�w i sukcesy w interesach. Porwany na strz�py pierwszy wykres le�a� w szkatu�ce, ukryty przed wzrokiem innych.
Kiedy astrolog przyni�s� panu horoskop nowo narodzonego syna, Pandit Razdan wygl�da� na zadowolonego. Wszyscy i tak wiedz�, �e astrologowie m�wi� swoim klientom to, co tamci chc� us�ysze�. Je�li czyja� broda p�onie, zawsze znajdzie si� kto�, kto ogrzeje sobie przy niej r�ce. A kto daje napiwek zwiastunowi ziej nowiny? Po ujrzeniu noworodka o bia�ej sk�rze Anjali wiedzia�a, �e wisi nad nim fatum.
Dziecko st�ka�o i kwili�o, gdy tymczasem jeden z ch�opc�w pobieg� na miejsce kremacji po kap�ana, a akuszerki pali�y w ogrodzie skrwawione prze�cierad�a. Wydawa�o si�, �e nikt nie po�wi�ci� zmar�ej matce ani jednej my�li. Zajmowa�o ich jedynie jak najszybsze usuni�cie cia�a. Ta dziewczyna by�a wynaturzeniem, czynnikiem dra�ni�cym nask�rek sprawnie funkcjonuj�cego domostwa. Zawi�za�a si� cicha zgoda co do traktowania jej jak zjawy, tymczasowego fenomenu, kt�ry po prostu znikn��.
Anjali podziela�a pogl�d, �e �mier� Amrity by�a najlepszym rozwi�zaniem. To cud, �e jej pani przetrwa�a tak d�ugo. Rodzina nie posiada�a si� ze szcz�cia po narodzinach syna. Jaki du�y! Jaki zdrowy! Ale Anjali, patrz�c na ch�opca, nie mog�a zapomnie� o jego prawdziwym pochodzeniu, o dziewczynie z brami�skiego rodu zha�bionej przez bladolicego m�czyzn� z fotografii. I potrafi�aby trzyma� j�zyk za z�bami, gdyby tylko dziecko nie okaza�o si� takim potworem.
To sta�o si� jasne ju� wtedy, gdy Pran Nath by� ma�y. Plu� na innych, kopa�, a gdy kto� o�mieli� si� go ukara�, wpada� w sza�. Dostawa� pi�kne ubrania, kt�re dar� na strz�py, i mn�stwo zabawek, kt�re rozbija� w drobny mak. Prezenty mia�y mu zast�powa� rozmowy z ojcem, odbywane niezmiernie rzadko i przypominaj�ce raczej ostre napomnienia, �ywcem wyj�te z ksi�gi porad domowych. �Utrzymuj w�osy w czysto�ci, by unikn�� paso�yt�w�. �Zapami�taj r�ne sposoby zaczynania list�w�.
Kiedy Pran Nath sko�czy� sze�� lat, zatrudniono nauczyciela, pod kt�rego okiem ch�opiec mia� odebra� moraln�, intelektualn� i fizyczn� edukacj�, opisan� przez Amara Nath Razdana w artykule G�os w sprawie naprawy hinduskiego systemu wychowania. Nauczyciel opu�ci� dom po tygodniu z nog� z�aman� w kostce. Twierdzi�, �e to jego podopieczny podstawi� mu nog� i spowodowa� upadek ze stromych schod�w. Po nim przyszli nast�pni. �aden z nich nie wytrwa� d�u�ej ni� par� miesi�cy. Bezpo�rednio po kontuzjowanym pedagogu nasta� byty wojskowy w stopniu sier�anta, kt�ry za�ama� si�, znalaz�szy sekretn� kolekcj� drogich jego sercu list�w mi�osnych spalonych na popi�. Potem byli: zezowaty Bengalczyk; Sindhi, rozmi�owany w Keatsie i ze sk�onno�ci� do alkoholu; paru przera�onych student�w uniwersytetu, a nawet pewien Anglik, kt�ry zrezygnowa� po pierwszej lekcji i o�wiadczy�, �e jego noga wi�cej w tym domu nie postanie.
Anjali przypisywa�a pora�ki nauczycieli pochodzeniu ch�opca i gotowa by�a ka�demu dowie�� swoich racji. Cho� pocz�tkowo Pran Nath znajdowa� obro�c�w, wykruszali si� jeden po drugim, zra�eni jego arogancj� i niewybrednymi psikusami. Stwierdziwszy, �e ch�opiec jest ca�kiem bystry, wkr�tce przekonywali si�, �e u�ywa swego sprytu g��wnie po to, by niszczy� ich w�asno�� albo podrzuca� im coraz to nowe paskudztwa, kt�re znajdowali w jedzeniu, we w�osach czy w po�cieli