3543
Szczegóły |
Tytuł |
3543 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3543 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3543 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3543 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
STANIS�AW GOSZCZURNY
A �y� trzeba dalej...
Tym, co na morzu i ich Rodzinom �
autor.
3
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gda�sk 2000
4
Ksi��ka ta jest kontynuacj� powie�ci �Morze nie odda ofiar�. Cho� jej g��wny w�tek zosta�
zaczerpni�ty z autentycznego wydarzenia, jednak los�w bohater�w nie nale�y uto�samia�
z losami rybak�w i ich rodzin, kt�rych dotkn�a przed laty opisywana tu tragedia � s� one
wy��cznie tworem wyobra�ni autora.
5
Rozdzia� pierwszy
1
� Odwioz� pani� � delikatnie uj�� j� pod rami� i chcia� skierowa� do samochodu stoj�cego
przy kraw�niku.
Oswobodzi�a �okie� i odsun�a si� nieco.
� Dzi�kuj�, mieszkam niezbyt daleko. Wr�c� pieszo.
� W tak� pogod�? � nie ust�powa�. � Niech�e pani wsiada � wyci�gn�� kluczyki i otworzy�
drzwiczki. Sta�a obok i patrzy�a na niego z lekko ironicznym u�miechem. Podni�s� g�ow� i
czeka�, gestem zapraszaj�c j� do wn�trza.
By� ju� p�ny wiecz�r, min�a dziesi�ta. Chodnik pokrywa�a mokra bryja, ostry wiatr w
w�wozie w�skiej ulicy sprawia� wra�enie silnego przeci�gu, ni�s� lekk�, nieprzyjemn�
m�awk�. Uliczka by�a pusta, s�abo o�wietlona, drzewa przy chodnikach wygl�da�y smutno,
jak miot�y odwr�cone witkami ku g�rze, rzadkie latarnie rozja�nia�y ma�e kr�gi przestrzeni w
ich pobli�u, od kra�ca do kra�ca panowa�a pustka, nie wida� by�o ani jednego przechodnia.
Joanna pomy�la�a, �e rzeczywi�cie w�dr�wka pieszo w tak� pogod� nie b�dzie przyjemna.
Mieszka�a dosy� blisko, jednak musia�aby przej�� kilkana�cie uliczek, i to bocznych, pod
g�rk� do osiedla, w kt�rym znajdowa� si� jej dom. Mimo wszystko waha�a si�. Nad niech�ci�
do w�dr�wki wieczorem samotnie przez ciemne uliczki podczas tej fatalnej pogody przewa�a�
op�r wobec tego cz�owieka, kt�ry tak uparcie zaprasza� j� do samochodu. Nie czu�a do
niego sympatii od pocz�tku. Okazywa� jej wzgl�dy wi�ksze ni� innym kobietom, przez ca�y
wiecz�r dosy� dyskretnie, ale konsekwentnie emablowa� j�, niedwuznacznie dawa� jej do
zrozumienia, �e mu si� podoba. Nie uczyni� nic takiego, co by usprawiedliwia�o jej niech��,
by� uprzejmy, rozmawia� swobodnie, nie narzuca� si� specjalnie, a jednak czu�a, �e wystarczy�by
jeden gest z jej strony odwzajemniaj�cy sympati�, a zwyk�a towarzyska uprzejmo��
zmieni�aby si� w pr�by poufa�o�ci i zabiegi zmierzaj�ce do zbli�enia.
By�a kobiet� do�wiadczon�, zna�a ten typ ludzi. Kulturalny, uprzejmy, dobrze wychowany,
umiej�cy zachowa� si� w towarzystwie, chwilami nadskakuj�cy, rzucaj�cy komplementami,
ale w gruncie rzeczy szukaj�cy okazji, by posun�� si� o krok dalej, nawi�za� kontakt, kt�ry
m�g�by doprowadzi� do dalszych spotka�, sympatii, a w ko�cu mo�e i czego� wi�cej. By�a na
to wyczulona. Nie raz spotyka�a si� z takimi objawami zainteresowania ze strony m�czyzn.
Zdawa�a sobie spraw�, �e cho� zbli�a si� do czterdziestu lat �ycia, to jest atrakcyjna i m�czy�ni
odprowadzaj� j� wiele m�wi�cym wzrokiem, a niejeden bardziej natarczywie ni� ten
dawa� do zrozumienia, �e ch�tnie by nawi�za� romans. Unika�a tego. Nie pot�pia�a kole�anek,
kt�re korzysta�y z takich okazji i przyjmowa�y propozycje. Uwa�a�a, �e ka�dy powinien sam
kierowa� swoim losem i odpowiada� za swoje post�powanie. Ale nie nale�a�a do takich, kt�rym
z �atwo�ci� przychodz� przelotne kontakty, romanse, spotkania, umizgi � ta gra, kt�ra
cz�sto ko�czy�a si� niczym, ale niekiedy prowadzi�a do komplikacji, kt�rych nie pragn�a.
Niekt�re kole�anki � kiedy o tym rozmawia�y mi�dzy sob� � wy�miewa�y j�, nazywa�y nawet
zakonnic�. Nie obra�a�a si�. Zbywa�a takie docinki �artem, czasem odpowiada�a, �e jako �ona
rybaka widocznie jest zimna jak ryba i nie potrzebuje �adnych ,,ciep�ych� pan�w. Ale te, kt�-
6
re zna�y j� bli�ej, wiedzia�y, �e to nie ch��d i brak zainteresowania m�czyznami sprawia�y, i�
tak si� zachowywa�a. Wiedzia�y, jak bardzo jest przywi�zana do m�a, kt�ry wi�kszo�� �ycia
sp�dza� na morzu, a do niej pisa� d�ugie, serdeczne, pe�ne mi�o�ci i t�sknoty listy, takie jakby
j� dopiero pozna� i ci�gle jeszcze odczuwa� potrzeb� powiedzenia, jak bardzo jest szcz�liwy,
�e jest z nim, �e na niego czeka, utwierdzenia jej w przekonaniu, �e jest dla niego wszystkim.
Odwzajemnia�a to uczucie, odpowiada�a listami mo�e nie a� tak przepe�nionymi s�owami o
mi�o�ci i t�sknocie, ale jednak ciep�ymi, pe�nymi serdeczno�ci, m�wi�cymi mu, �e czeka i
zawsze czeka� b�dzie. Dlatego wszystkie okazje, jakie si� jej zdarza�y podczas gdy on by� na
morzu, traktowa�a pob�a�liwie. Na zabiegaj�cych o jej wzgl�dy m�czyzn patrzy�a z pewnym
dystansem. Bez pot�pienia, ale i bez �yczliwo�ci. Po prostu ze spokojem kobiety, kt�rej �ycie,
cho� wype�nione przewa�nie oczekiwaniem, nie jest puste i kt�ra w tym �yciu niczego zmienia�
nie pragnie.
Nie stroni�a od towarzystwa, jednak dzisiejsze zaproszenie przyj�a z oporami. Kiedy El�bieta
zadzwoni�a, w pierwszej chwili odm�wi�a.
� Wpadnij � namawia�a El�bieta. � Zrobimy sobie babski wiecz�r.
� Nie bardzo mam ochot� � usi�owa�a si� wykr�ci�.
� A c� masz innego do roboty? � El�bieta by�a energiczna, dosy� bezceremonialna. �
Przecie� zanudzisz si� w domu.
� W domu zawsze znajdzie si� co� do zrobienia � odpar�a.
� Nie wyszukuj sobie zaj�� � za�mia�a si� El�bieta. � Powinna� zosta� zakonnic�, skoro
tak lubisz samotno��.
� Daj spok�j � op�dza�a si�. � Sama wiesz, �e to nieprawda.
� No, to przyjd�. Pogadamy, poplotkujemy, jako� czas zleci.
� A kto jeszcze b�dzie? � chcia�a wiedzie�.
� Dwie, trzy nasze, przecie� musimy si� razem trzyma�.
Zna�y si� dobrze, na og� spotyka�y si�, wymienia�y informacje o statkach, a je�li kt�ra�
odby�a z m�em rozmow� telefoniczn� albo dosta�a list � dzieli�a si� wiadomo�ciami z kole�ankami.
Telefonowa�y do siebie cz�sto, spotyka�y si� tak, jak to teraz proponowa�a El�bieta,
kt�ra by�a �on� starszego mechanika p�ywaj�cego na trawlerze-przetw�rni. Zna�y si� od dawna,
od czasu kiedy ich m�owie p�ywali razem jeszcze jako m�odzi oficerowie, i od tej pory
pozosta�a ta przyja�� m��w i �on. El�bieta, �ona chiefa mechanika uwa�a�a, �e powinna z
Joann� �y� szczeg�lnie blisko jako z �on� chiefa pok�adowego. Joanna nie mia�a nic przeciwko
temu, nawet lubi�a El�biet� za jej pogod�, humor, bezpo�rednio��, a pewna beztroska czy
mo�e nawet swoboda towarzyska sprawia�y, �e tak�e inne �ony rybak�w ch�tnie z ni� przestawa�y
i korzysta�y z zaprosze� na �babskie wieczory�, kt�re urz�dza�a od czasu do czasu.
Zreszt� nie tylko El�bieta � niekt�re tak�e uwa�a�y, �e powinny przyjmowa� kole�anki, �ony
rybak�w. Stanowi�y wi�c grono dosy� z�yte, wiedzia�y o sobie wszystko, potrafi�y przymyka�
oczy na wzajemne s�abostki i pomija� w rozmowach tematy dra�liwe, a by�y nimi sprawy
intymne, o kt�rych na og� nie m�wi�y. Tylko o m�ach, ich zaletach, przywarach, o domach,
dzieciach, codziennych k�opotach i perypetiach mog�y gada� godzinami. Czasem opr�ni�y
przy tych rozmowach butelk� wina lub winiaku, zawsze wypija�y niezmierne ilo�ci kawy i
herbaty, popisywa�y si� domowymi wypiekami, a bywa�o, �e niekt�ra z okazji imienin lub
jakiej� innej wi�kszej uroczysto�ci urz�dza�a wystawniejsze przyj�cie z obficie zastawionym
sto�em.
Dzi� okazji specjalnej nie by�o, ale El�bieta widocznie mia�a ogromn� ochot� pogada� z
kole�ankami, bo nie ust�pi�a. W ko�cu Joanna uleg�a i p�nym popo�udniem posz�a na to
spotkanie. Wkr�tce jednak okaza�o si�, �e nie tylko same �ony rybak�w spotka�y si� u El�biety.
Kr�lem wieczoru by� jej kuzyn, in�ynier, przystojny m�czyzna w �rednim wieku, kt�ry
od czasu do czasu j� odwiedza�. Joanna zna�a go przelotnie, gdy� ju� kiedy� spotkali si� u
El�biety na wi�kszym przyj�ciu, w kt�rym uczestniczyli tak�e m�owie, bo ich statki w�a�nie
7
sta�y w Gdyni, i El�bieta � zawsze skora do przyjmowania go�ci � w�a�nie to uczyni�a. In�ynier
w�wczas zata�czy� z ni� raz czy dwa, ale nie zwr�ci�a na niego wi�kszej uwagi. Wszystko
odbywa�o si� jak zwykle przy takich okazjach: w gwarze, przy toastach, wzajemnym przekrzykiwaniu
si� i piciu troch� zbyt du�ej ilo�ci alkoholu. Oboje z m�em nie bardzo to lubili,
pili umiarkowanie, a przyj�cie opu�cili zanim rozesz�a si� reszta go�ci.
Teraz widok in�yniera u El�biety troch� j� zaskoczy�, bo liczy�a na czysto �e�skie spotkanie,
ale specjalnie si� tym nie przej�a.
Wkr�tce jednak zauwa�y�a, �e in�ynier zwraca na ni� wi�ksz� uwag� ni� na pozosta�e panie.
Z ni� najch�tniej rozmawia�, a w pewnym momencie nawet poczu�a, �e gdy pochyli� si�
nad oparciem zajmowanego przez ni� fotela, by poda� szklank� z wod� sodow�, nieco za
mocno opar� si� o jej rami�.
Nie by�o zbyt p�no, kiedy postanowi�a opu�ci� towarzystwo. Jako� dzi� nie klei�a si�
rozmowa, czu�a si� troch� nieswojo i nie wiedzia�a, czy to z powodu nieco zbyt wyra�nego
nadskakiwania in�yniera, czy po prostu przesta�o j� bawi� �babskie gadanie�. El�bieta oczywi�cie
zaprotestowa�a.
� Sied�, dok�d si� wyrywasz! Przecie� dopiero min�a dziewi�ta!
� P�jd� � odpowiedzia�a � chc� dzi� zam�wi� rozmow�.
� St�skni�a� si�? � El�bieta roze�mia�a si�. � Wytrzymasz, ju� nied�ugo wr�ci, sama m�wi�a�,
�e po tym rejsie zejdzie ze statku i dostanie urlop.
� Tak, ale pisa� ostatnio, �e nie czuje si� zbyt dobrze.
� Nawet je�li troch� choruje, to co, chcesz mu pom�c przez telefon? � El�bieta wypi�a
wi�cej od niej i oczy jej troch� b�yszcza�y. W takich chwilach robi�a si� jeszcze bardziej swobodna
ni� zazwyczaj i umia�a nawet nieco z�o�liwie docina�.
Joanna nie chcia�a si� zbytnio upiera�, �eby nie wywo�a� wra�enia, �e chce uciec. Wypi�a
jeszcze p� kieliszka wina, skwapliwie nalanego przez in�yniera, ale coraz gorzej czu�a si� w
towarzystwie. Sama nie wiedzia�a dlaczego, ale odczuwa�a dziwny niepok�j, co� j� korci�o,
�eby st�d uciec, wraca� do domu, zadzwoni�, porozmawia�, uspokoi� si�. Nie zastanawia�a
si�, sk�d w niej te uczucia, ale wkr�tce ostatecznie postanowi�a wraca�. Wsta�a.
� P�jd� ju� � o�wiadczy�a. � Jednak chc� porozmawia�, a wiesz, �e na po��czenie trzeba
czeka�.
� Zam�w sobie rozmow� ode mnie � zaproponowa�a El�bieta. Joanna skwitowa�a to
u�miechem i tamta wi�cej nie nalega�a. Rozumia�a, �e taka rozmowa z m�em przebywaj�cym
na statku daleko na �owisku nie mo�e si� odbywa� w obecno�ci innych ludzi, w gwarze,
w tym swobodnym nastroju, jaki panowa� na przyj�ciu.
In�ynier podni�s� si� tak�e.
� To ja te� p�jd� � o�wiadczy�.
� A ty dlaczego? � zdziwi�a si� gospodyni. � Przecie� nie b�dziesz dzwoni� do m�a na
statku. � Wszystkie skwitowa�y �art g�o�nym �miechem, ale on odpowiedzia�:
� Nie zapominaj, �e na si�dm� id� do pracy. Dziesi�ta minie zanim dojad� do domu, a rano
nie chce si� wstawa�...
� Rozumiem � domy�lnie powiedzia�a El�bieta i lekko zmru�y�a oczy.
Joanna nie by�a zadowolona z tego, �e wychodz� razem z in�ynierem. Postanowi�a pozby�
si� go zaraz na dole. Irytowa�o j� to zmru�enie oczu El�biety, pomy�la�a, �e b�d� mo�e mia�y
okazj�, by wzi�� j� na j�zyki i snu� r�ne domys�y. Tote� w nienajlepszym humorze zesz�a z
in�ynierem po schodach na d�. Sta� teraz i czeka�. Ju� chcia�a ruszy� w swoj� stron�, kiedy
zapyta�:
� Pani mnie si� boi?
� Pana? � popatrzy�a drwi�co. � A czemu� to mia�abym si� ba�?
� No wi�c, je�li pani si� nie boi, to jedziemy � zn�w zrobi� zapraszaj�cy gest. Nagle podj�a
decyzj�.
8
� Dobrze � wsiad�a. Zatrzasn�� drzwiczki, uruchomi� silnik i ruszy�.
� Pan wie, gdzie mieszkam? � zapyta�a zdziwiona, �e nie zapyta�, dok�d j� odwie��.
� Powie mi pani. P�niej.
� Co to znaczy? � odwr�ci�a twarz ku niemu. Nie patrzy� na ni�, tylko prowadzi� uwa�nie
samoch�d. � Dok�d pan jedzie? � zapyta�a ostrzej.
� Prosz� si� nie obawia�, nie zrobi� pani nic z�ego � zapewni�.
� Nie obawiam si�, ale niech pan jedzie na Wzg�rze.
� Nie chce pani zobaczy� morza? � ju� skr�ca� ze �wi�toja�skiej w Czo�gist�w.
W pierwszej chwili chcia�a zareagowa� gwa�townie, nakaza� mu, by j� odwi�z� do domu
lub natychmiast zatrzyma� si�, ale nagle poczu�a, �e ca�a ta sytuacja zaczyna j� bawi�. Milcza�a,
dop�ki nie dojecha� do ko�ca ulicy i nie wprowadzi� wozu na parking przy nadmorskim
bulwarze za Domem Marynarza.
Reflektory skierowane ku morzu wydobywa�y z mroku beton bulwaru, pustego, pokrytego
nieprzyjemn� wilgoci�. Od morza wia� silny wiatr, fale atakowa�y brzeg, wzbija�y si� wysoko,
strzela�y pian� ponad betonow� �cian� odgradzaj�c� bulwar od zatoki. Wytryski piany
wiatr ni�s� nad brzegiem, drobne kropelki osiada�y na szybie samochodu. Mimo woli wstrz�sn��
ni� dreszcz. Widok by� ponury, fala hucza�a g�o�no, dalej poza bulwarem czernia�a noc i
tylko rzadkie rozko�ysane �wiate�ka statk�w na redzie Gdyni �wiadczy�y, �e nie jest to gro�na
wodna pustynia, ale znajduj� si� niemal w samym �rodku miasta, za nimi s� o�wietlone ulice,
domy pe�ne ludzi, rozjarzone okna mieszka� i wystawy sklep�w.
Otrz�sn�a si� z przykrego wra�enia i powiedzia�a:
� No, napatrzy� si� pan? Jed�my.
Odwr�ci� si� ku niej, rami� prze�o�y� za oparcie jej fotela, d�o� po�o�y� na ramieniu i delikatnie
usi�owa� przyci�gn�� do siebie. Stawi�a op�r. Nadal j� to bawi�o, cho� czu�a ju� narastaj�c�
irytacj�. Us�ysza�a nieg�o�ne pytanie:
� Czemu pani jest taka?
� Jaka? � patrzy�a przed siebie, w mrok, na wytryski piany i g�st� czer� nocy nad zatok�.
� Nieprzyst�pna.
� A pan chcia�by, �ebym by�a inna?
� Chcia�bym.
� Jaka? � zapyta�a powt�rnie.
� Przecie� nie zrobi� pani nic z�ego... � nagle mocniej przygarn�� j� ramieniem, drug� r�k�
uj�� pod brod�, przyci�gn�� do siebie, usi�owa� poca�owa�. Bez trudu wyswobodzi�a si� z
u�cisku.
� Jed�my � za��da�a.
Przez chwil� trwa� nieruchomo pochylony nad kierownic�, potem zawarcza� silnik. Poda�a
mu adres. Skin�� g�ow� nadal nic nie m�wi�c. Przed jej domem, kiedy ju� zamierza�a wysi���,
po�o�y� d�o� na jej r�ce i zapyta�:
� Nie zaprosi mnie pani do siebie?
� �artuje pan? � nie wiedzia�a, czy si� roze�mia�, czy rozgniewa�. Mia� jednak min� powa�n�,
nie patrz�c na ni� m�wi�:
� Przecie� pani wie, �e nie od dzi� mi si� pani podoba...
� Nie wiem, ale to nie ma znaczenia.
� Wi�c?
� Nie.
� To mo�e p�jdziemy gdzie�? Nie jest jeszcze p�no.
� Dok�d?
� No, do lokalu, albo...
� Do pana? � wpad�a mu w s�owo.
9
Nie odpowiedzia�. Czeka�. A ona zastanawia�a si�, co mu powiedzie�. Ju� jej nie �mieszy�o
jego zachowanie. Nie by�a te� zirytowana. Po prostu chcia�a jak najpr�dzej wyj�� z samochodu,
wr�ci� do mieszkania, by� sama.
� Czy pan nie rozumie, �e ja kocham m�a? � zapyta�a wreszcie po d�ugim milczeniu.
Odwr�ci� do niej twarz. W niezbyt jasnym �wietle jarzeniowej lampy widzia�a b�yszcz�ce
oczy, lekko zaci�ni�te usta, pomy�la�a, �e powie jej co� przykrego, wybuchnie drwin� albo
rzuci obel�ywe s�owo. On jednak popatrzy� na ni� przez d�u�sz� chwil�, potem pochyli� si�,
ponad jej kolanami otworzy� drzwiczki samochodu i powiedzia� mi�kko:
� Przepraszam.
Poczu�a ulg�, �e jednak nie okaza� si� taki, jak pomy�la�a.
� Dobranoc � rzuci�a. Odesz�a szybko i zaraz znik�a w drzwiach. Sta� przez d�u�sz� chwil�
i dopiero kiedy ju� by�a przed swoim mieszkaniem, us�ysza�a warkot ruszaj�cego samochodu.
2
W mieszkaniu pozapala�a wszystkie �wiat�a od przedpokoju po �azienk�. Zawsze lubi�a
du�o �wiat�a, nie znosi�a mroku, a tym bardziej ciemno�ci. Dzi� czu�a specjaln� potrzeb�, by
wok� by�o jasno, mia�a wra�enie, �e dzi�ki temu nie jest tu sama, za chwil� z drugiego pokoju
lub kuchni wyjdzie Ziutek i zapyta, gdzie tak d�ugo by�a, a ona zacznie mu si� t�umaczy�,
ukrywaj�c oczywi�cie przygod� z in�ynierem. Albo nie � pomy�la�a � opowiem mu
wszystko, niech wie, �e niczego nie ukrywam. Oboje po�miejemy si� z nieudanych zalot�w
amatora �atwej zdobyczy.
Gdy zdj�a wierzchnie okrycie, podesz�a do telefonu i wykr�ci�a numer. Po chwili zg�osi�a
si� centrala.
� Halo � powiedzia�a podaj�c sw�j numer. � Zamawiam rozmow� ze statkiem �Prosna�.
� Przyj�am � us�ysza�a w odpowiedzi.
� D�ugo b�d� czeka�a? � chcia�a wiedzie�.
� Trudno powiedzie�, ale chyba nie � wyja�ni�a telefonistka. � A mo�e po��czy� b�yskawicznie?
� Och, nie � zaprotestowa�a. � Nie jestem milionerk�. Sama pani m�wi, �e to nie powinno
trwa� zbyt d�ugo.
� Jak pani chce, zam�wienie przyj�am � telefonistka wy��czy�a si�.
Przez chwil� trzyma�a s�uchawk� w r�ce i nawet pomy�la�a, �e szkoda, i� nie zam�wi�a
�b�yskawicznej�, ale zaraz u�wiadomi�a sobie, �e to nie by�o potrzebne. Zna�a jego rozk�ad
zaj��. Do p�nocy mia� wacht�, a do tej pory z pewno�ci� zd��� po��czy�. Telefon od niej nie
obudzi go.
Wesz�a do kuchni, nastawi�a wod� na herbat�. Chcia�o jej si� pi� po s�odyczach, kt�re zjad�a
u El�biety. Czu�a te� niemi�y posmak wina wypitego podczas wieczoru. Wyp�uka�a zimn�
wod� usta, zaparzy�a herbat� i postawi�a, �eby przestyg�a.
Posz�a do �azienki i zacz�a si� rozbiera�. Pomy�la�a, �e zd��y wzi�� prysznic, zanim nast�pi
po��czenie ze statkiem, a potem zaraz p�jdzie spa�. My�la�a troch� o in�ynierze i jego
zalotach. By�a tym nieco rozbawiona. Przywyk�a, �e m�czy�ni zwracaj� na ni� uwag�, ale
nic sobie z tego nie robi�a i nigdy tych zalot�w nie bra�a powa�nie. Zachowanie kuzyna El�biety
potraktowa�a jako typowe zabiegi m�czyzny, kt�ry my�la�, �e ma w samotnej �onie
rybaka przebywaj�cego na morzu �atw� zdobycz, spragnion� kontaktu z m�czyzn�. Nawet
nie mia�a mu tego za z�e. W ko�cu pomy�la�a, �e m�sk� spraw� jest zdobywa� kobiet�, a kobiec�
zgodzi� si� lub nie. Ona wola�a nie...
10
Stan�a ca�kiem naga przed du�ym lustrem w przedpokoju. Zapali�a dodatkow� lampk�
nad g�ow� i przygl�da�a si� sobie d�ugo, uwa�nie. Lubi�a swoje cia�o, by�a dumna ze swej
urody. Wiedzia�a, �e jej g�ste czarne w�osy bardzo si� podobaj� i budz� nawet zazdro�� u
kobiet. Grube, niemal zro�ni�te brwi by�y poczytywane za oznak� nami�tno�ci. U�miechn�a
si� do siebie, bo przypomnia�o si� jej, jak nieraz El�bieta nazywa�a j� bry�� lodu. Niech tak
my�li. Zreszt� na pewno tak nie my�li, tylko m�wi, prowokuje, chce j� zmusi�, by co� powiedzia�a
o sobie na ten temat, ale ona nie lubi�a nadmiernych wynurze�. Sprawy te uwa�a�a za
tak intymne i osobiste, �e nie mia�a zamiaru dzieli� si� z nikim swymi my�lami, m�wi� o
tym, co czuje, czego pragnie i co prze�ywa w stosunku do m�czyzn. A w�a�ciwie do m�czyzny,
bo nie bra�a pod uwag� powa�niej nigdy nikogo innego pr�cz m�a.
Podnios�a r�ce w g�r�, przez co jej posta� sta�a si� bardziej wysmuk�a. Mia�a dobr� figur�,
cho� wyda�o si� jej, �e w talii i na biodrach zbiera si� nieco za du�o t�uszczu. Wolno przejecha�a
d�o�mi po ramionach, piersiach, lekko wypuk�ym brzuchu, udach i sta�a tak, patrz�c na
siebie jak na nieruchom� rze�b� w muzeum. Jeszcze dotkn�a piersi. By�y j�drne, niezbyt
du�e; o wiele m�odsze od niej kobiety mog�yby jej ich pozazdro�ci�. Westchn�a i przesz�a do
kuchni. Poci�gn�a d�ugi �yk, lekko ju� wystyg�ej herbaty. Dos�odzi�a j� i jeszcze si� napi�a,
po czym wesz�a do �azienki.
Bra�a prysznic nie zamkn�wszy drzwi, bo obawia�a si�, �e szum wody mo�e zag�uszy�
dzwonek. Kiedy telefon zadzwoni�, nie wycieraj�c si� przebieg�a przez przedpok�j i chwyci�a
s�uchawk�.
� S�ucham � zg�osi�a si� zadyszana. G�os, kt�ry j� dobieg� sprawi�, �e nagle zesztywnia�a.
� Halo, to ja, poznaje mnie pani?
� Kto m�wi? � rzuci�a ze z�o�ci�, cho� ju� wiedzia�a, czyj to g�os.
� Kuzyn El�biety, nie pozna�a pani?
� O co chodzi? � By�a z�a, m�wi�a oschle, ale jeszcze si� hamowa�a. On za� stara� si� by�
uprzejmy, jakby czu� si� winny, �e zadzwoni� o tej porze.
� Chcia�em pani jeszcze raz powiedzie� dobranoc � oznajmi�.
� I po to pan dzwoni? � nie ukrywa�a ironii. � Przecie� nie tak dawno powiedzieli�my sobie...
� Tak, ale odnios�am wra�enie, �e pani si� na mnie gniewa, a nie chcia�bym...
� Nie gniewam si�, ale w�a�nie bior� prysznic.
� To prosz� si� czym� okry�, zmarznie pani.
� Nie zamierzam d�u�ej prowadzi� tej rozmowy...
� Ale� dlaczego? Czemu pani mnie tak traktuje?
� A jak pan mnie traktuje?
� Czy by�em nieuprzejmy? Natarczywy? Czemu pani op�dza si� ode mnie jak od psa?
� Niech pan nie przesadza � roze�mia�a si�. � Po prostu chc�, �eby pan zrozumia�, �e jest
bez szans.
� Ja przecie� niczego od pani nie chc�.
� Wi�c czemu pan dzwoni, nie daje mi spokoju?
� Bo mi si� pani podoba. Bardzo � zni�y� g�os, powiedzia� to niemal szeptem jakby si�
obawia�, �e kto� mo�e us�ysze� to wyznanie. Roze�mia�a si�.
� Cz�sto pan to m�wi?
� Niecz�sto. Ale pani m�wi�.
� No wi�c powiedzia� pan i dobranoc.
� Ale� prosz�...
� Przepraszam pana, ale zam�wi�am rozmow� z m�em na statku. W ka�dej chwili mo�e
by� po��czenie, wi�c musimy ko�czy�. Dobranoc.
� Dobranoc... Prosz� si� nie gniewa� i... pani pozwoli, �e jeszcze zadzwoni�?
� Dzi�? Pan nie przesadza?
11
� Nie dzi�. Kiedy�.
� Po co? Szkoda pa�skiego czasu.
� A jednak zadzwoni�.
� Dobranoc � powiedzia�a oschle i od�o�y�a s�uchawk�.
Zrobi�o si� jej nieco ch�odno w czasie tej rozmowy, wi�c szybko wr�ci�a do �azienki i
mocno wytar�a cia�o grubym w�ochatym r�cznikiem. W�o�y�a ciep�y szlafrok, nala�a sobie
drug� szklank� herbaty i przesz�a do pokoju.
Co chwila spogl�da�a na czarny aparat telefoniczny widoczny na stoliku w przedpokoju,
jakby chcia�a si�� woli zmusi� go, by si� wreszcie odezwa�. Milcza� jednak, a wiedzia�a, �e
ponaglanie nic nie pomo�e.
Po�cieli�a sobie tapczan, po�o�y�a si�, wzi�a ksi��k�, ale po chwili przy�apa�a si� na tym,
�e nie rozumie ani s�owa z tego, co czyta. Wsta�a wi�c ponownie, z szuflady wyj�a spor�
drewnian� skrzyneczk�. By�a pe�na list�w z zagranicznymi znaczkami. Roz�o�y�a je na stole,
si�gn�a po ten z naj�wie�sz� dat� i wyj�wszy z koperty pocz�a czyta�.
�Najdro�sza Moja!
Wiesz, jak bardzo lubi� pisa� do Ciebie w ka�dej wolnej chwili, jak� mam na statku. T�skni�
do Ciebie. Chwilami zdaje mi si�, �e nie ma we mnie nic poza t�sknot�, pragnieniem,
aby stale by� z Tob�. Kiedy ci�gniemy ryb�, ci�ko pracuj� i na jaki� czas jestem, zaj�ty
czym� innym, ale na wachcie, podczas odpoczynku, w czasie posi�k�w � wsz�dzie i zawsze
jeste� ze mn�. Czasem my�l�, �e mo�e Ci� nudzi� to moje pisanie w k�ko ci�gle tego samego
o mojej wielkiej mi�o�ci, t�sknocie, pragnieniu przebywania razem. Ale c� poradz�? Taka
jest prawda. Wiesz o tym i wdzi�czny Ci jestem, �e to rozumiesz, odwzajemniasz, czekasz...
Bywaj� momenty, �e przeklinam t� chwil�, w kt�rej zdecydowa�em si� na p�ywanie. Ale
kiedy to robi�em, nie by�o Ciebie. A teraz jeste� Ty i poza Tob� nie istnieje nic. Otaczaj� mnie
ludzie, kt�rzy mi s� obcy, dosz�o do tego, �e nienawidz� morza, zapachu ryb, tych naszych
ubogich rozm�w w mesie, ca�ego tego �ycia na statku. Nienawidz�, bo przez to jestem oddalony
od Ciebie. Ale wiesz, �e ju� nied�ugo. Zejd� ze statku. Pozostan� na l�dzie, znajd� prac�,
b�d� przy Tobie, �y� b�dziemy razem ju� bez tych trudnych do zniesienia tygodni i miesi�cy
roz��ki...
Pociesza mnie my�l, �e wkr�tce Ci� zobacz�. Jeszcze ten rejs i schodz�. Czuj� si� nie najlepiej,
ale to niewa�ne. Wr�ci mi dobre samopoczucie, wr�ci rado�� �ycia, kiedy znajd� si� w
domu przy Tobie. Czekamy na wyj�cie w morze. Nasz kapitan uleg� wypadkowi i na jego
miejsce maj� przys�a� nowego. Znam go troch�, ale nie za bardzo. Zobaczymy, jaki b�dzie.
Ale w�a�ciwie jest mi wszystko jedno, przecie� po tym rejsie urlop, wi�c nie b�d� z nim d�ugo
p�ywa�. A potem... mo�e ju� podejmiemy ostateczn� decyzj� i w og�le nie wr�c� na morze?
Napisz� jeszcze przed wyj�ciem na morze. Chc�, �eby� wiedzia�a o mnie wszystko, �eby�
zna�a ka�d� godzin� mojego �ycia tutaj i �eby� wiedzia�a, �e w ka�dej godzinie jestem z Tob�
i o Tobie tylko my�l�...�
Z�o�y�a list starannie, wsun�a do koperty i si�gn�a po inny. By� tak samo jak poprzedni
przepojony t�sknot�, pe�en mi�o�ci, wyzna�, jakby pochodzi� od kochanka, z kt�rym ��czy�y
j� naj�wie�sze, jeszcze nie stonowane przez czas uczucia. Pomy�la�a, �e powinna na ostatni
list odpisa�, ale zaraz uprzytomni�a sobie, �e to nie ma sensu, bo zapowiada�, �e wkr�tce wr�ci,
wi�c zanimby list doszed�, ju� by go nie zasta� w porcie.
Z�o�y�a listy i schowa�a do skrzynki. Na stole pozosta� tylko ten jeden, ostatni. Ogl�da�a go
przez jaki� czas, zn�w wyj�a i ponownie przeczyta�a.
Ostry d�wi�k telefonu przywr�ci� j� do rzeczywisto�ci. Odruchowo spojrza�a na zegar i
stwierdzi�a, �e dochodzi p�noc. Przekonana, �e to nareszcie zam�wiona rozmowa podbieg�a
do aparatu i podnios�a s�uchawk�.
� Halo � us�ysza�a g�os telefonistki. � Pani zamawia�a rozmow� z �Prosn��.
12
� Tak, czekam ju� blisko dwie godziny � odpowiedzia�a z nut� pretensji. � Prosz� ��czy�.
� Przepraszam � m�wi�a telefonistka jakby z poczuciem winy. � Nie mogli�my i nadal nie
mo�emy uzyska� po��czenia z tym statkiem.
� Ale dlaczego? Przecie� oni nie s� zbyt daleko! To nie Labrador, tylko Morze P�nocne,
wi�c...
� Tak � przyzna�a telefonistka. � Pr�bujemy od d�u�szego czasu, ale nic z tego nie wychodzi.
� Czy co� si� sta�o? � Joanna nagle poczu�a przyspieszone bicie serca i odruchowo po�o�y�a
d�o� na piersiach.
� Nie, prosz� si� nie martwi� � telefonistka nie by�a zaniepokojona. � Oni chyba ju� weszli
do portu i dlatego nie mo�na si� po��czy�, bo w porcie radiostacja statkowa nie dzia�a.
� Tak, wiem � odpar�a. � Ale przecie� par� dni temu wyszli w morze, to dlaczego mieliby
ju� wr�ci�?
� Nie wiem � odpowiedzia�a telefonistka. � Ale po��czenia nie ma i chyba jednak ju� s� w
porcie.
� Niech pani jednak nadal pr�buje mnie po��czy� � upiera�a si�. � Wydaje mi si�, �e to
niemo�liwe, aby ju� wr�cili.
� Dlaczego, mogli mie� dobre po�owy i zej�� wcze�niej z �owiska � telefonistka by�a wyra�nie
obeznana ze sprawami statk�w.
� Jednak niech pani pr�buje. Prosz� mnie po��czy�, oboj�tne o jakiej porze.
� Dobrze. Ale je�li s� w porcie, to nic z tego nie b�dzie.
� Jednak prosz�.
� Dobrze � telefonistka roz��czy�a si�, a ona sta�a przez d�u�szy czas ze s�uchawk� w r�ce.
Nie rozumia�a dlaczego, ale czu�a, �e wype�nia j� coraz silniejszy niepok�j. Sama sobie usi�owa�a
wyt�umaczy�, �e telefonistka pewnie ma racj�. Nie raz po��czenie nie dochodzi�o do
skutku. Jednak teraz zrodzi� si� �w niezrozumia�y l�k, kt�rego nie mog�a opanowa�.
Od�o�y�a wreszcie s�uchawk� i pomy�la�a, �e je�li nie uzyska w nocy po��czenia, rano zadzwoni
do dyrekcji, aby si� dowiedzie�, co si� dzieje ze statkiem, na kt�rym jest jej m��.
Zgasi�a �wiat�o i po�o�y�a si�. Jednak nie mog�a si� uspokoi�. Nie pomaga�o t�umaczenie
sobie, �e nic si� nie sta�o, tysi�c drobnych zdarze� mog�o przeszkodzi� w uzyskaniu po��czenia
radiotelefonicznego z �Prosn�� � od uszkodzenia anteny na statku a� po owo sugerowane
przez telefonistk� wej�cie do portu. Rozum m�wi� jej, �e nic z�ego sta� si� nie powinno by�o,
ale mimo wszystko l�k nie ust�powa�.
W ko�cu za�y�a proszek nasenny i wreszcie, sporo po p�nocy zasn�a.
3
W g�owie czu�a szum, dzia�a� jeszcze �rodek nasenny i z trudem wraca�a do �wiadomo�ci.
Za wszelk� cen� pragn�a jeszcze spa�, ale uparty, ostry d�wi�k telefonu wyrwa� j� ze snu.
Podnios�a si�, siad�a na tapczanie. Pomy�la�a, �e jednak wreszcie uda�o si� po��czy� ze statkiem.
Spojrza�a w okno i dostrzeg�a szaro�� wczesnego zimowego poranka. Z wysi�kiem
otrz�sn�a si� z resztek snu i wyskoczywszy z po�cieli pobieg�a boso do przedpokoju.
� Halo, s�ucham � zg�osi�a si�.
G�os, kt�ry us�ysza�a, wprawi� j� w rozczarowanie, bo nie by�a to telefonistka. M�wi�a
El�bieta. Nie zwr�ci�a uwagi na to, �e przyjaci�ka by�a jaka� przestraszona, s�owa wypowiada�a
ostro�nie, jakby z trudem.
� Spa�a� jeszcze?
13
� Tak, d�ugo czeka�am na rozmow� i nie dosta�am, wi�c wzi�am �rodek nasenny, bo potem
nie mog�am zasn�� � wyja�ni�a ziewaj�c. Nie by�a zbyt zadowolona, �e El�bieta j� zbudzi�a,
w duchu mia�a jej troch� za z�e wczorajsze przyj�cie, na kt�re sprowadzi�a kuzyna.
Tamta jednak pyta�a dalej.
� To nie s�ucha�a� radia?
� Jak mog�am s�ucha�, skoro spa�am � roze�mia�a si�, ale zaraz co� j� uk�u�o w sercu. Zrozumia�a,
�e to pytanie mia�o ukryty sens. � A co si� sta�o? � teraz ju� w jej g�osie brzmia�
niepok�j.
� S�uchaj � El�bieta by�a ostro�na, waha�a si�, jakby chcia�a jak najd�u�ej odwlec to, co
mia�a do powiedzenia.
� M�w�e wreszcie, co si� sta�o! � krzykn�a Joanna teraz ju� pewna, �e us�yszy niedobr�
nowin�.
� Tylko si� nie denerwuj � uspokaja�a El�bieta. � Nic jeszcze dok�adnie nie wiadomo.
� M�w!
� W porannym dzienniku podali, �e �Prosna� zaton�a podczas wchodzenia do portu...
� Co? To niemo�liwe!
� Uspok�j si�, m�wi�am, �e nic w�a�ciwie jeszcze nie wiadomo.
� Powt�rz dok�adnie, co m�wili!
� Niewiele. Powo�ali si� na doniesienia rozg�o�ni zagranicznych. �Prosna� wchodz�c z �owiska
do portu zaton�a dzi� w nocy.
� A ludzie? Co z za�og�?
� Podali, �e s� ofiary � z oci�ganiem odpar�a El�bieta. � Ale �adnych szczeg��w. Sami
widocznie nic nie wiedz�, tyle co us�yszeli z zachodnich rozg�o�ni. W gazetach jeszcze nic o
tym nie ma...
� Chryste Panie, Chryste Panie � powtarza�a Joanna z trudem �api�c oddech. � Wi�c dlatego
mnie nie po��czyli. Co si� sta�o? Sk�d si� dowiedzie�? Co robi�?
� S�uchaj, uspok�j si� � pr�bowa�a jej doda� otuchy El�bieta. � Z pocz�tku takie rzeczy
zawsze brzmi� tragicznie, a potem okazuje si�, �e sprawy wygl�daj� nie tak �le...
� Ale ludzie, za�oga, potopili si�. Kto? Ilu?
� Nic jeszcze nie wiadomo. Trzeba poczeka�, a� nadejd� pe�ne, sprawdzone wiadomo�ci.
Nic przecie� innego zrobi� nie mo�esz.
� Czeka�? Nic nie robi�? A mo�e on te� tam... Nie, nie! � ostatnie s�owa wykrzycza�a do
s�uchawki.
El�bieta przeczeka�a jaki� czas w milczeniu, potem jej poradzi�a:
� Nie wpadaj w panik�. Nawet je�li to prawda, �e kto� uton��, to przecie� nie musia�o to
spotka� Ziutka. Musisz by� dzielna i poczeka�, a� wszystko b�dzie wiadomo...
� Nie! Nie mog� czeka�! Musz� wiedzie�!
Co chcesz zrobi�? Poczekaj na mnie, zaraz do ciebie przyjad�, nic nie r�b, nie wychod� z
domu!
� Czeka�? Siedzie� tu bezczynnie? Nie! � rzuci�a s�uchawk� nie czekaj�c, co jeszcze powie
przyjaci�ka. Zakr�ci�a si� bezradnie po przedpokoju, pobieg�a do kuchni, wypi�a duszkiem
szklank� wody i natychmiast zacz�a si� ubiera�. Nie zwraca�a uwagi, co wk�ada na
siebie, ledwo, ledwo przyczesa�a w�osy i porwawszy torebk� wybieg�a z mieszkania.
Na dworze by�o mro�no, w nocy temperatura obni�y�a si�, pada� drobny �nieg, pobiela�y
dachy dom�w, na ulicach jeszcze by�o pustawo. Pocz�a si� rozgl�da� za taks�wk�, ale nie
dostrzeg�a jej w pobli�u, wi�c pobieg�a dalej, w stron� g��wnej arterii miasta. Dopiero tu
uda�o jej si� zatrzyma� taks�wk�.
� Pani, w kt�rym kierunku? � zapyta� niezbyt uprzejmie kierowca wychylaj�c si� przez
siedzenie w jej stron�.
� Do portu rybackiego.
14
� Nie jad�.
� Ale panie!...
� Zje�d�am po nocy do gara�u. Mog� pani� zabra� w stron� Or�owa.
� P�ac� podw�jnie, potr�jnie! � krzykn�a wsiadaj�c do samochodu. Obrzuci� j� krytycznym
spojrzeniem i mrukn��:
� Jak tak, to co innego.
� Jed� pan wreszcie, na lito�� Bosk�!
Ju� nic nie odpowiedzia�. Po jej wygl�dzie i wyrazie twarzy musia� zrozumie�, �e nie powinien
si� d�u�ej droczy�. Ruszy� ostro, a� ko�a zabuksowa�y na �wie�o zamarzni�tym �niegu.
Przed bram� portu rybackiego poda�a mu banknot i bez s�owa pospiesznie wyskoczy�a na
chodnik. Taks�wkarz natychmiast odjecha�, bo dosta� za kurs wi�cej ni� trzykrotnie.
Chcia�a biec przed siebie, ale stra�nik w d�ugim do ziemi ko�uchu zast�pi� jej drog�.
� Dok�d pani? Przepustka jest?
� Do dyrekcji Dalmoru.
� Wszystko jedno, trzeba przepustk�, niech pani idzie tam � wskaza� niski barakowy budynek,
w kt�rym mie�ci�o si� biuro przepustek.
� Jestem �on� chiefa z �Prosny� � krzykn�a.
Od razu usun�� si� robi�c przej�cie i tylko mrukn��:
� To co innego. Niech pani idzie...
Biegiem przeby�a przestrze� od bramy do budynku dyrekcji. Nie zwraca�a uwagi na to, �e
ludzie si� za ni� ogl�daj�, omal nie wpad�a pod ci�ar�wk� wype�nion� skrzynkami na ryby,
wreszcie znalaz�a si� we wn�trzu. Tu od razu posz�a do Dzia�u Za�ogowego.
Pod drzwiami sta�o ju� kilka kobiet. Niekt�re p�aka�y, inne sta�y milcz�ce, wszystkie by�y
wystraszone, zdenerwowane, niepewne, jaki los spotka� m��w. Zna�a kilka z nich, one na jej
widok o�ywi�y si�.
� Dobrze, �e pani przysz�a � powiedzia�a jedna z nich, niska, korpulentna, w futrzanej
czapce i trzy�wierciowym. ko�uszku. � Nic nam tu nie chc� powiedzie�, mo�e pani...
� Jak to: nic nie chc� powiedzie�? � czu�a teraz w sobie gniew i si�� zdoln� pokona�
wszelkie przeciwno�ci. Ju� si� otrz�sn�a z odr�twienia, kt�re odczuwa�a po przebudzeniu.
By�a gotowa do walki, uwa�a�a, �e wszyscy tu musz� teraz by� na us�ugi jej i tych kobiet
stoj�cych pod drzwiami. Poczu�a si� ich przyw�dczyni�, energia rozpiera�a j�, postanowi�a,
�e za wszelk� cen� musi si� dowiedzie� prawdy, cho�by ta prawda by�a dla niej najgorsza. A
zarazem zrodzi�o si� w niej nieznane dotychczas uczucie. By�a to mieszanina pretensji do
ca�ego �wiata i ��dza zemsty. Jeszcze nie rozumia�a dobrze tych uczu�, nie zastanawia�a si�,
na kim i za co pragnie si� m�ci�, ale zachowywa�a si� jak wilczyca, kt�rej zabrano ma�e i
gotowa jest za to atakowa� wszystkich doko�a.
� Przepu��cie mnie! � kobiety odsun�y si� pos�usznie, a ona energicznie otworzy�a drzwi.
Kierownik Dzia�u Za�ogowego, starszy m�czyzna w okularach w grubej oprawie, podni�s�
si� zza biurka, spojrza� na ni� gro�nie i powiedzia� ostro:
� Pani co? Przecie� m�wi�em...
� Co pan m�wi�? Komu? � natar�a na niego od progu.
� M�wi�em, �e jak b�d� informacje, to je przeka�emy. Teraz prosz� nie przeszkadza�!
� Przeszkadza�! � ruszy�a ku niemu z tak gro�n� min�, �e odruchowo cofn�� si� a� pod
okno. � Jak pan �mie tak do mnie m�wi�? Czy pan nie rozumie, co czuj� ja i one, tam! � r�k�
wskaza�a poza siebie na otwarte drzwi, w kt�rych t�oczy�y si� kobiety. � Czy jest co� wa�niejszego
ni� nasza sprawa?
� Ale�, prosz� pani, ja nie chcia�em obrazi�, ale... � j�ka� przestraszony kierownik. �
Krzyki nic nie pomog�, jak tylko...
� Niech pan m�wi! Wszystko! Co ze statkiem? Co z lud�mi?
15
� Nie wiem � j�ka� teraz ju� spokornia�y, potulny wobec jej agresywnej postawy.
� Jak to, pan nic nie wie? Statek zaton��, ludzie zgin�li, a pan nic nie wie?
� Tyle co pani. Tylko tyle. To sta�o si� w nocy, jeszcze nie wiem nic wi�cej.
� Wi�c kto co� wie? Kto nam mo�e powiedzie�, co sta�o si� z naszymi m�ami?
� Ja nie... Mo�e dyrektor, ale on teraz zaj�ty, pani rozumie, taki dramat...
� Zaj�ty! � odwr�ci�a si� z furi�, rozepchn�a st�oczone kobiety i pobieg�a do sekretariatu
dyrektora naczelnego.
�ony rybak�w pod��y�y za ni�, gotowe wesprze� jej energiczne dzia�anie. Sekretarka pr�bowa�a
j� uspokoi�.
� Niech pani poczeka � m�wi�a staraj�c si�, by jej g�os brzmia� spokojnie i �agodnie, cho�
by�a wyra�nie zdenerwowana. � Dyrektor jest bardzo zaj�ty, dzwoni, porozumiewa si�, nic
teraz jeszcze pani nie powie.
Nie zwracaj�c uwagi na sekretark� wtargn�a do gabinetu.
Dyrektor, niski m�czyzna ze szczotkowatymi w�sikami i czupryn� przystrzy�on� na je�a,
w�a�nie odk�ada� s�uchawk� telefonu. Podni�s� si�, popatrzy� na ni�, post�pi� krok naprz�d i
powiedzia�:
� Prosz�, niech pani wejdzie. Panie te�, prosz� � jego spok�j i uprzejmo�� nieco z�agodzi�y
gniew. Wesz�a, ale nie usiad�a mimo zapraszaj�cego gestu. Pozosta�e kobiety stan�y za ni�,
drzwi od sekretariatu pozosta�y otwarte i sekretarka wyci�ga�a szyj�, by us�ysze� i dostrzec,
co si� b�dzie dzia�o wewn�trz gabinetu.
� Co z naszymi m�ami? Co ze statkiem? � pyta�a ostro, ale ju� bez tej furii, jak u kierownika
za�ogowego.
Dyrektor mia� min� powa�n�. Roz�o�y� r�ce, jakby chcia� okaza� ca�� swoj� bezradno��.
� Niewiele wiem � o�wiadczy�. Obawiam si�, �e tyle, ile panie ju� si� dowiedzia�y.
� Wiemy tylko z radia i pog�osek � odezwa�a si� kt�ra� z kobiet stoj�cych przy drzwiach.
� Tak � potwierdzi�a �ona chiefa. � Ale pan musi wiedzie� wi�cej. Prosz� nam powiedzie�.
Wszystko!
� Nie usi�uj� niczego ukry� ani wprowadzi� pa� w b��d � powiedzia�. � Wiem, �e �Prosna�
zaton�a podczas wchodzenia noc� do portu.
� Jak to si� mog�o sta�?
� Nie wiem. Jest wiele spraw niejasnych. Wchodzenie noc�, sam powr�t �Prosny� z �owiska,
podczas gdy s�dzili�my, �e b�dzie jeszcze �owi�a przez kilka dni. �adnych szczeg��w o
katastrofie jeszcze nie ma.
� Przecie� m�g� pan zadzwoni� tam, zapyta� � rzuci�a ostro.
� Zam�wi�em rozmow�, ale nie dosta�em jeszcze po��czenia. Jak b�d� informacje, z pewno�ci�
je paniom przeka��.
� Ale ludzie? Co z lud�mi! � pyta�a, staraj�c si� opanowa� dr�enie g�osu. Ba�a si� odpowiedzi,
ale r�wnocze�nie chcia�a j� zna�. Zn�w bezradny gest r�k dyrektora.
� S�, niestety, ofiary � powiedzia� cicho. � Wi�kszo�� uratowana.
� Ilu?
� Kto?
� Nazwiska?
Teraz pyta�y jedna przez drug�. Dyrektor przeczeka� spokojnie ten atak i gdy si� nieco uciszy�y,
odpar�:
� Prosz� mi wierzy�, �e ja naprawd� mam bardzo sk�pe informacje. Dosta�em depesz� od
naszego agenta w tym porcie. Nie ma w niej nazwisk ofiar tragedii, nie ma zbyt wielu szczeg��w.
� Wi�c co w niej jest?
� Prosz�! � wzi�� z biurka kartk�, papieru z tekstem depeszy.
16
�M/t Prosna zaton�� ko�o p�nocy podczas wchodzenia do portu.
Przyczyn nie mog� jeszcze poda�. S� ofiary. Wi�kszo�� za�ogi
uratowana znajduje si� pod opiek�. Czekam na instrukcj�. Dalsze
informacje przeka��.
� To wszystko, nie wiem dos�ownie nic wi�cej.
� I tak pan czeka, a� agent nade�le dalsze wiadomo�ci? � teraz w jej g�osie brzmia�o oskar�enie.
R�wnocze�nie po us�yszeniu tre�ci depeszy odczu�a jakby cie� nadziei, �e mo�e on nie,
ale nie chcia�a w to wierzy�. Ba�a si�, wype�nia� j� l�k, �e nadzieja potem, gdy prawda oka�e
si� straszna, jeszcze bardziej zwi�kszy b�l i rozpacz. Dyrektor, nie trac�c spokoju i cierpliwo�ci
odpowiedzia�:
� Nie czekam spokojnie. Prosz� mi wierzy�, to dla nas te� tragedia. Dyrektor Wojda, m�j
zast�pca do spraw po�owowych ju� wyjecha� tam, na miejsce. Gdy tylko nadesz�a depesza,
natychmiast, jeszcze w nocy, pojecha� samochodem do Warszawy, stamt�d rano mia� samolot.
Przed wieczorem powinien by� na miejscu. Jak tylko si� tam znajdzie � przeka�e mi informacje.
On te� zbada spraw�, spr�buje wyja�ni�, jak do tego dosz�o... A na razie musimy
czeka�. Zreszt� agent w ci�gu dnia, mo�e nawet lada chwila, nade�le dalsze szczeg�y...
Zrozumia�a, �e dyrektor rzeczywi�cie powiedzia� wszystko, co wiedzia�. Cofn�a si�, pozosta�e
kobiety tak�e pocz�y opuszcza� gabinet. Zanim jednak wysz�a, zwr�ci�a si� jeszcze
raz do dyrektora.
� Chcemy wszystko wiedzie�. Zna� prawd�, cho�by najgorsz�.
� Niczego przed paniami nie b�d� ukrywa�� zapewni�.
� A je�li zaton�� statek i zgin�li nasi m�owie, to kto� musia� zawini�.
� Ale� prosz� pani... � chcia� jej przerwa�, ale nie dopu�ci�a do tego. Podnios�a g�os, m�wi�a
jakby mu grozi�a:
� Nic si� nie dzieje bez przyczyny! Je�li uton�li w porcie podczas wchodzenia z �owiska,
to nie sztorm zawini�...
� Nie mo�na tak m�wi� � wtr�ci�, ale m�wi�a jakby go nie s�ysza�a.
� Je�eli uton�li, to kto� do tego dopu�ci�. Zamordowa� ich! I cho�by�cie nie wiem co robili,
nie ukryjecie tego...
� M�wi�em ju�, niczego nie b�dziemy ukrywali � dyrektor podni�s� nieco g�os, by� ura�ony
jej s�owami. Nie zwa�a�a na to.
� Kto� musi za to odpowiedzie�! Nie darujemy! Ten, kto sprawi�, �e ludzie zgin�li, tak�e
nie ma prawa �y�!
� Jak pani mo�e! � teraz dyrektor ju� nie panowa� nad sob�. � Rozumiem niepok�j, nawet
rozpacz, ale nie wolno nikogo oskar�a�, grozi�. Przecie� jeszcze niczego nie wiemy! Niech
si� pani uspokoi, prosz� i�� do dom�w, b�dziemy informowali.
Nie odpowiedzia�a. Wysz�a z gabinetu ci�gle jeszcze czuj�c w sobie gniew i pragnienie
zemsty, ale nie umia�aby powiedzie�, sk�d si� w niej wzi�y te uczucia, bo rozumia�a, �e dyrektor
mia� racj� m�wi�c, i� jeszcze za wcze�nie, aby kogokolwiek oskar�a� i domaga� si�
kary.
Posz�a do domu, cho� wiedzia�a, �e nie zazna tam spokoju i b�dzie nieustannie czeka� a�
uzyska pewno��, �e straszne przeczucie, kt�re j� wype�nia�o, jest prawdziwe.
17
Rozdzia� drugi
1
Sala by�a niedu�a, pod�u�na, z wysokim oknem, przez kt�re wdziera�o si� do �rodka szare
�wiat�o dnia. Po obu stronach pod �cianami sta�y po trzy ��ka, �rodkiem bieg� w�ski wolny
pas, stanowi�cy przej�cie od drzwi do okna. Na wszystkich ��kach le�eli pacjenci. Milcz�cy,
cisi, niekt�rzy zapatrzeni w sufit, inni z przymkni�tymi oczami � nie wiadomo: �pi�cy czy
izoluj�cy si� w ten spos�b od otaczaj�cej ich szpitalnej rzeczywisto�ci. Tylko ten, kt�ry le�a�
na ostatnim ��ku pod oknem, nie trwa� w bezruchu. Poduszk� podsun�� sobie wysoko pod
plecy, napi� si� herbaty i cicho zwr�ci� si� do towarzysza z s�siedniego ��ka:
� Franek... � tamten nie odpowiedzia�, tylko wolno oderwa� wzrok od sufitu i pytaj�co
spojrza� na koleg�. � Masz papierosa? � lekki przecz�cy ruch g�ow�. � Mo�e ty, J�zek? � to
by�o do drugiego, po przeciwnej stronie sali. Zagadni�ty uni�s� si� nieco na pos�aniu, odpowiedzia�:
� Sk�d? Przecie� nic tu nie mamy, zreszt�... � nie doko�czy�, tylko po�o�y� si� i zastyg� w
pozycji na wznak. Palacz jednak nie rezygnowa�.
� Mo�e kt�ry� ma? � gdy mu nikt nie odpowiedzia�, zmartwi� si�. � Szkoda, da�bym nie
wiem co za dyma...
� Daj spok�j � bezbarwnie powiedzia� Franek. � Nikt nie ma, a cho�by mia�, to przecie� ci
tu nie pozwol� pali�.
� To bym wyszed� na korytarz albo do sracza. Och, jak mi si� chce pali�...
� �e te� mo�esz o tym my�le� � w g�osie J�zka, kt�ry m�wi� nie zmieniaj�c pozycji ani
nie patrz�c na Franka, brzmia�a nagana. � Tylko taki masz problem?
� Przesta�cie! � nagle podniesionym g�osem zawo�a� palacz. � S�yszycie? Przesta�cie, bo
wszyscy powariujemy! Ju� min�o, przesz�o najgorsze, trzeba zapali�, trzeba co� zje��, trzeba
wsta� z tego cholernego ��ka, trzeba przesta� my�le�, s�yszycie! � w miar� jak m�wi� coraz
bardziej podnosi� g�os, a� doszed� do krzyku granicz�cego z histeri�. Jeszcze nie sko�czy�,
gdy drzwi si� otwar�y i pojawi�a si� siostra, starsza kobieta, nieskazitelnie bia�a, promieniuj�ca
ciep�em, spokojem, czym� bliskim, czego im teraz bardzo brakowa�o.
� Czy co� si� sta�o? � zapyta�a z trosk� staj�c na progu.
� Nic, nic, siostro � odpowiedzia� Franek, bo tylko on jeden m�g� si� z ni� porozumie�. �
Tylko chcieliby�my ju� st�d wyj��, czujemy si� nie�le, po co mamy le�e� w szpitalu?
� Zaraz b�dzie wizytacja, lekarze zdecyduj� � poinformowa�a.
Jakby na potwierdzenie tych s��w zza jej plec�w ukaza�y si� bia�e postacie. Wesz�o czterech
m�czyzn: dw�ch lekarzy, kapitan portu i przedstawiciel armatora. Wszyscy w bia�ych,
szpitalnych kitlach, powa�ni, z tym wyrazem twarzy, kt�ry si� przybiera, kiedy si� odwiedza
ludzi bardzo chorych lub dotkni�tych szczeg�lnie ci�kim nieszcz�ciem. Le��cy, nawet ci,
kt�rzy dotychczas nie zwracali uwagi na to, co si� wok� nich dzieje, poruszyli si�, wszyscy
skierowali wzrok na przybysz�w. A ci podeszli do pierwszego z brzegu. Lekarz bez s�owa
18
pochyli� si�, odsun�� z niego okrycie i przy�o�y� do piersi stetoskop. Zbada� puls, kaza� si�
podnie��, os�ucha� plecy, zajrza� do gard�a, sprawdzi� ga�ki oczne. Zapyta� o co�. Agent natychmiast
przet�umaczy�.
� Doktor pyta, jak si� pan czuje.
� Dobrze � odpar� chmurnie badany.
� Nic nie boli?
� Niespecjalnie.
� Co to znaczy?
� Normalnie. Czuj� si� obola�y, ale nic mi nie jest.
Lekarz skin�� g�ow� na znak, �e zrozumia� i przeszli wszyscy do nast�pnego. Badanie powt�rzy�o
si�. Ten by� bardziej pokiereszowany. Mia� zabanda�owane d�onie, zaklejone plastrem
czo�o, na jego twarzy widnia� ogromny siniak. Ale i on na pytanie o samopoczucie odburkn��
opryskliwie:
� W porz�dku, nic mi nie jest.
Lekarze zbadali starannie wszystkich le��cych w sali. Powtarza�y si� pytania i odpowiedzi.
Niekt�rzy wzruszali ramionami, ten i �w machn�� lekcewa��co r�k�, jakby w og�le troska o
ich stan by�a nie na miejscu i dziwi�a ich. Na koniec wizyty starszy wiekiem lekarz powiedzia�,
korzystaj�c z t�umaczenia agenta:
� W porz�dku. Ciesz� si�, �e nie ma w�r�d pan�w nikogo powa�niej chorego czy poszkodowanego
fizycznie. Szok w zasadzie min��. B�dziecie mogli opu�ci� szpital. Do��czycie do
reszty koleg�w, kt�rzy s� w Domu Rybaka. My nic wi�cej na szcz�cie nie musimy dla pan�w
robi�. A reszt�... � zawaha� si� przez mement, potem doko�czy� mi�kko: � reszt� musi
zagoi� czas. To najlepszy lekarz.
Milczeli. �aden nie podzi�kowa�, pospuszczali wzrok, a lekarze i towarzysz�cy im m�czy�ni
ruszyli do wyj�cia. Tylko ten spragniony papierosa zd��y� dyskretnie poci�gn�� za
r�kaw przedstawiciela armatora i poprosi� cicho:
� Niech pan zostawi papierosy... � agent ukradkiem wsun�� mu pod koc paczk� chesterfield�w,
chory przytomnie jeszcze poprosi�: � Zapa�ki te�, nie mamy nic.
Gdy tylko czw�rka wizytuj�cych opu�ci�a sal�, od razu wzi�� papierosa, zapali�, zaci�gn��
si� tak �apczywie, jakby za�ywa� lekarstwo, od kt�rego zale�y jego �ycie. Zani�s� si� kaszlem,
ale mia� min� cz�owieka szcz�liwego.
� Daj te� � wyci�gn�� r�k� Franek. Poda� mu paczk�, a ten pu�ci� j� dalej, do pozosta�ych
koleg�w.
Tymczasem tamci czterej opu�ciwszy sal� og�ln� skierowali si� na koniec korytarza i weszli
do ma�ej separatki. Tu, ustawione g�ow� do okna, by chorego nie razi�o w oczy �wiat�o,
sta�o tylko jedno ��ko. Le�a� na nim nieruchomo Tacza�a. By� pod namiotem tlenowym,
pier� unosi�a mu si� nier�wnym, s�abo wyczuwalnym oddechem, od czasu do czasu wydawa�
cichy j�k, ale poza tym by� spokojny, le�a� r�wno, wyci�gni�ty na wznak i nie otwiera� oczu.
By� blady i policzki mia� zapadni�te, a wargi spierzchni�te jakby spalone niezwyk�� gor�czk�.
Od razu wida� by�o, �e nie znajduje si� w stanie apatii, jak tamci w poprzedniej sali, ale jest
rzeczywi�cie s�aby, niezdolny do wykonania najmniejszego ruchu. Jednak, gdy czw�rka m�czyzn
podesz�a do ��ka, a lekarz pochyli� si� nad nim i dotkn�� jego czo�a, otworzy� z trudem
oczy, a nawet pr�bowa� si� u�miechn��. By� przytomny, cho� wida� by�o, �e nawet ten s�aby
grymas imituj�cy u�miech sprawia mu wielk� trudno��.
� No, jak si� czujemy? � Lekarz stara� si� by� pogodny, g�osowi nada� beztroskie brzmienie.
Tacza�a spojrza� na niego i ju� nie podejmowa� pr�by u�miechu. By�o w tym spojrzeniu
co� jakby b�aganie o lito��, niema pro�ba o ratunek, oczekiwanie na s�owo nadziei. Lekarz
wzi�� go za r�k�, zbada� puls, potem d�ugo s�ucha� akcji serca. Nad jego pochylon� g�ow�
wzrok chorego spotka� si� z oczami kapitana portu. By�o w tym spojrzeniu teraz tyle wyrzutu,
�e kapitan portu nie wytrzyma�, opu�ci� oczy, cofn�� si� odruchowo krok do ty�u,
19
Lekarz sko�czy� badanie, wyprostowa� si�. Ju� nie sili� si� na beztrosk�, min� mia� powa�n�.
Chory to dostrzeg�, bo zdoby� si� na wysi�ek i zapyta� cicho:
� Jak jest, doktorze? Co ze mn�?
� Pole�y pan jeszcze � odpar� lekarz wymijaj�co. � Musi pan solidnie wypocz�� po tym
wszystkim. Nie wolno si� denerwowa�, spok�j, �adnych wzrusze�, no a my zrobimy, co tylko
mo�na � po�apa� si�, �e mo�e zabrzmia�o to pesymistycznie, bo nagle przyjacielsko poklepa�
Tacza�� po r�ce i doko�czy� cieplej, tonem bardziej optymistycznym: � No, nie ma co robi�
grobowej miny. Niech pan si� nie martwi, to te� nie jest wskazane. Wszystko b�dzie w porz�dku,
nie z takich tarapat�w chorzy wychodzili ca�o. G�owa do g�ry! � Tacza�a opu�ci� powieki,
nic nie powiedzia�, le�a� cicho i nieruchomo, nawet nie spojrza�, kiedy wszyscy opuszczali
separatk�.
Za drzwiami lekarze i obaj towarzysz�cy im go�cie zatrzymali si�, zapalili papierosy, kapitan
portu zapyta� wskazuj�c g�ow� du�� sal�.
� Jak z nimi, doktorze? Naprawd� nie�le, czy tylko pan pociesza�?
� Jest lepiej ni� si� spodziewa�em. S� apatyczni, przygn�bieni, niekt�rzy troch� pokiereszowani,
ale powierzchownie. Ich stan fizyczny nie budzi �adnych obaw.
� Wi�c naprawd� mog� opu�ci� szpital?
� Oczywi�cie. To nawet b�dzie dla nich lepiej, bo le��c tu stale rozmy�laj� o tym, co prze�yli,
a to pog��bia ich depresj�. Potrzebuj� teraz ruchu, towarzystwa ludzi, pewnie postaracie
si�, �eby jak najpr�dzej wr�cili do dom�w? � to by�o pytanie do agenta. Ten skin�� g�ow�.
� Naturalnie! Nasze w�adze wiedz� o wszystkim, dzi� jeszcze przyleci dyrektor eksploatacyjny
naszego przedsi�biorstwa. Ja organizuj� transport, bilety na samolot, chcemy, �eby jak
najpr�dzej znale�li si� w�r�d rodzin...
� To dobrze. Dla nich to najlepsze wyj�cie.
� A ten? � kapitan portu zrobi� ruch g�ow� w stron� separatki.
Lekarz przez chwil� zwleka� z odpowiedzi�. Kiedy si� w ko�cu odezwa�, g�os jego brzmia�
powa�nie. Nie ukrywa� zatroskania.
� Ci�ki zawa� serca. W�a�ciwie to jeszcze nie min�o. W og�le uwa�am, �e to by� cud, �e
go �ywego zdj�li ze statku i dowie�li tutaj. Z wielkim trudem przywr�cili�my go do �ycia...
� Ale jest lepiej? � agent oczekiwa� s��w potwierdzaj�cych t� jego nadziej�, ale lekarz by�
ostro�ny.
� Nic nie mog� powiedzie�. Jeste�my doro�li, wi�c musimy sobie zda� spraw�, �e to sprawa
bardzo powa�na i nie mo�na przewidzie� teraz, co z nim b�dzie za godzin� czy dwie... �
przerwa� na moment, a potem doko�czy� nie patrz�c im w oczy: � Prawd� m�wi�c, z trudem
utrzymujemy go przy �yciu. A jego stan psychiczny wcale nam w tym nie pomaga. To cz�owiek
nie tylko chory, ale tak�e za�amany...
� Ale b�dzie �y�? � w g�osie agenta brzmia�o niemal b�aganie.
Lekarz lekko wzruszy� ramionami, jakby go niecierpliwi�y te naiwne i nazbyt natarczywe
pytania. Odpowiedzia� jednak spokojnie i z naciskiem.
� Robimy, co mo�emy, jednak za nic teraz nie mog� r�czy�. Stan jest bardzo ci�ki. Je�li
prze�yje dwa, trzy dni, nadzieja wzro�nie.
Agent zamilk� zawiedziony, a kapitan portu opar� si� o �cian�. By� blady, wymizerowany,
sprawia� wra�enie nie mniej chorego ni� tamci. Lekarz spojrza� na niego spod oka i mrukn��:
� Pan powinien teraz i�� si� przespa�, odpocz��.
� Ach, niewa�ne � odpar� kapitan portu bezbarwnie. � Dam sobie rad�, najwa�niejsi s� teraz
oni.
� Jak pan uwa�a � lekarz wzruszy� ramionami � ale wola�bym nie mie� jeszcze jednego
pacjenta z zawa�em.
� Nie ma obawy � kapitan wyprostowa� si�, skin�� g�ow� lekarzom. � Dzi�kuj�, doktorze i
bardzo prosz� o wiadomo�ci, gdyby zasz�o co� wa�nego.
20
� Ja te� � dorzuci� agent.
� Ma si� rozumie�.
Obaj odeszli, a lekarz