3542

Szczegóły
Tytuł 3542
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3542 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3542 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3542 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Stanis�aw Goszczurny STELLA MARIS 2 I 1 By�a zdenerwowana. Wiedzia�a, �e jest na dole i musi si� natkn�� na niego. Wola�aby go nie spotka�, zw�aszcza teraz, ale nie by�o sposobu, aby si� wymkn�� tak, by jej nie zauwa�y�. Ba�a si� jego przenikliwego spojrzenia, pyta�, w�adczego g�osu, podejrzliwo�ci, kt�rej nie ukrywa�. Potrafi� by� brutalny, a wtedy dochodzi�o do ostrych star�. Przez moment pomy�la�a, �e mo�e lepiej zosta� w pokoju. Przeczeka�, mo�e gdzie� wyjdzie, a w�wczas ona b�dzie mog�a bez przeszk�d wyjecha�. Ale zaraz przypomnia� si� jej tamten natarczywy, z�y g�os nakazuj�cy, aby przyby�a ju�, natychmiast, bo... Przejecha�a grzebieniem po w�osach, rzuci�a okiem na swoj� twarz w lustrze, przeci�gn�a d�o�mi po sukience. By�a zdecydowana. Z�apa�a jeszcze ma�� torebk� na pasku i szybko wysz�a z pokoju. Zbiegaj�c po schodach stara�a si� by� swobodna, nawet spr�bowa�a lekko si� u�miecha�. Nie myli�a si�. By� w hallu. Siedzia� w pobli�u szeroko otwartych drzwi w g��bokim, pokrytym sk�r� fotelu i przegl�da� od niechcenia jaki� magazyn. Od�o�y� go na jej widok i podni�s� si�, zast�puj�c drog�. Gdy chcia�a go omin��, szybko chwyci� j� za nadgarstek. � Wychodzisz? � g�os mia� spokojny, �agodny, jakby troch� senny. � Jak widzisz � odpar�a, staraj�c si� zachowa� swobod�. � P�no, zaraz b�dzie ciemno. � Nie jad� do lasu, nie boj� si� ciemno�ci � roze�mia�a si� sztucznie. Z jego twarzy znikn�a senno��. Oczy zrobi�y si� ostre, z�e, d�o� na jej przegubie zacisn�a si� mocniej. � Pu��, boli � zaprotestowa�a. Nie zwr�ci� na to uwagi. � Dok�d idziesz? � Mam swoje sprawy � podnios�a g�os, patrz�c mu zaczepnie w oczy. � Jakie? � Nie musz� ci o wszystkich m�wi�. � Owszem, musisz. � Pu�� mnie! � ju� niemal krzycza�a. � Pu��, boli! � usi�owa�a si� wyrwa�. Nie zwa�aj�c na protesty, przyci�gn�� j� do siebie, a� zetkn�li si� piersiami. Drug� r�k� chwyci� za w�osy na karku i trzymaj�c silnie, m�wi� jej prosto w twarz. � Nie masz �adnych innych swoich spraw! Tu s� twoje sprawy, tu, s�yszysz? Nigdzie nie p�jdziesz, b�dziesz przy nim i przy mnie. S�yszysz, ma�a suczko? Kto� patrz�cy z boku m�g�by pomy�le�, �e jest �wiadkiem mi�ej sceny mi�dzy dwojgiem zakochanych. On trzyma� j� za r�k� i w�osy, ona tuli�a si� do niego, dotykali si� niemal twarzami. Tylko r�nica wieku mi�dzy nimi mog�aby troch� zdziwi� postronnego obserwatora. Pamela by�a zgrabna, niezbyt wysoka, opalona i wysportowana. Wygl�da�a jak jego c�rka i mog�a ni� by�. Mia�a dwadzie�cia sze�� lat. Jasne, puszyste, niefarbowane w�osy silnie kontrastowa�y z przybr�zowion� przez s�o�ce twarz�. Ubrana by�a w sportow� sukienk�, do�� kr�tk�, do po�owy kolan, ukazuj�c� muskularne, ale smuk�e nogi. Niemal nie mia�a makija�u, co dodawa�o jej �wie�o�ci i sprawia�o, �e wygl�da�a jak kto�, kto nie dba przesadnie o siebie, bo i tak wie, �e zwr�ci uwag�. 3 M�czyzna by� od niej du�o starszy, dobrze po pi��dziesi�tce. Jednak w jasnej koszuli z kr�tkimi r�kawami, bia�ych, drelichowych spodniach i mi�kkich, sk�rzanych butach sprawia� wra�enie m�odszego. Od jasnego stroju odcina�a si� jego czarna, mocno ju� przetykana srebrem czupryna. Cer� mia� ciemn�, krzaczaste, ca�kiem czarne brwi. By� typowym okazem Lewanty�czyka albo mieszka�ca po�udniowych stan�w, w kt�rych od pokole� miesza�a si� krew hiszpa�ska, meksyka�ska, india�ska i bia�ych przybysz�w z Irlandii lub Niemiec. By� do�� szczup�y, spod kr�tkich r�kaw�w koszuli wygl�da�y muskularne, ow�osione ramiona. Szarpn�a si�. R�k�, w kt�rej trzyma�a torebk�, uderzy�a go w piersi, usi�uj�c si� wyrwa�. Twarz mia�a wykrzywion� ze z�o�ci. � Pu��! Nie masz prawa tak do mnie m�wi�! Nie jestem niewolnic� ani twoj�, ani jego! � Jeste�. Wiesz dobrze, �e jeste�. � Roze�mia� si�, wykrzywiaj�c usta w z�ym grymasie. � Od pierwszego dnia wiedzia�a�, po co jeste� w moim domu. � To ty prosi�e�! � podnios�a g�os do granic histerycznego krzyku. � Ty b�aga�e�, �ebym ratowa�a Joego! Ty �ebra�e�, �ebym by�a przy nim i przy tobie. Ty, ty, ty! Poprowadzi� j� w bok, nie zwalniaj�c chwytu. Cisn�� j� niemal na fotel i pochyliwszy si�, powiedzia� wolno: � Siadaj, uspok�j si�. I nie krzycz, bo nic ci nie pomo�e. Jednym, silnym ruchem cia�a wyrwa�a si� z jego r�k. Jednak w chwili, gdy rzuci�a si� w stron� drzwi, zd��y� jeszcze chwyci� j� za ramiona. Obr�ci� do siebie, �cisn�� mocno i niespodziewanie zamkn�� jej usta poca�unkiem. Wi�a si� i szarpa�a, ale trzyma� silnie i ca�owa� d�ugo, a� do utraty tchu. Odsun�� wreszcie dziewczyn� od siebie i nie wypuszczaj�c z ramion, powiedzia� �agodniej: � Przecie� wszystko wiesz. Raz na zawsze ustalili�my. Czy mam ci tysi�c razy powtarza�, kim jeste� dla Joego i dla mnie? � Dla niego piel�gniark�, a dla ciebie kochank�, tak? � Nie m�w tak. Jeste� nam obu potrzebna. � Tobie jestem potrzebna. �eby ci� wyr�czy� w opiece nad tym p�trupem. � Nie m�w tak! � oczy zn�w zab�ys�y mu z�owrogo. � Joe to tw�j m��, a m�j syn! � Joe to wrak. Jest sko�czony i dobrze o tym wiesz. Chcesz, �ebym go ratowa�a, ale jego nikt i nic nie uratuje. � Potrzebna mu �yczliwo��. Potrzebny kto�, kto go b�dzie chroni�... Jak ty i ja... � Ale ty jeszcze chcesz ze mn�... � Przesta�, Pam � jego g�os z�agodnia�, zad�wi�cza�a w nim nuta udr�ki. � Czy nie widzisz, jak bardzo mnie to wszystko boli? Jak bardzo jeste� mi potrzebna? � Tobie? � teraz jawnie drwi�a. � Jeste� starym, rozpustnym koz�em. Masz dosy� dolar�w, �eby sobie kupi� ka�d� dziewczyn�. Zostaw mnie w spokoju. � Wi�c za��my, �e kupi�em ciebie � odpar� cynicznie. � Nie. Zapami�taj sobie: mnie nie kupi�e�. Wy�ebra�e�, �ebym wysz�a za Joego, bo m�wi�e�, �e tylko ja mog� go uratowa�. I co? Jemu nic nie pomaga, on nikogo nie potrzebuje. A ty co robisz? Kupi�e� �on� dla syna, a sam chcesz z ni�... Och, ty! � odskoczy�a, bo zn�w j� chcia� poca�owa�. Zaraz te� krzykn�a z b�lu, bo jego d�o� z rozmachem trzasn�a j� w policzek. � Dosy�! � krzykn�� w�ciek�y. � Wracaj do pokoju. Porozmawiamy, gdy si� uspokoisz. Znajd� spos�b, �eby to wszystko rozwi�za�. � Nie! Nie zatrzymasz mnie! � tak�e krzycza�a na ca�y g�os. � P�jd� i nie wr�c� do tego przekl�tego domu! Nie wr�c� ani do Joego, ani do ciebie! Pu��! � ostatni okrzyk wyda�a w chwili, gdy zn�w chwyci� j� z ca�ych si� i potrz�sn�� tak mocno, �e g�owa zachwia�a si� jej w prz�d i w ty�. Z bocznych drzwi wyszed� czarnosk�ry s�u��cy. Zatrzyma� si� niepewnie, widz�c szamocz�c� si� par�. M�czyzna dojrza� go, spojrza� w�ciek�y, ale pu�ci� Pamel� i zapyta� 4 staraj�c si� opanowa� gniew: � Czego chcesz? � Telefon. � Id� do diab�a. Powiedz, �e mnie nie ma. � Ale to mister Hood, m�wi �e sprawa bardzo pilna... � Ach tak, dobrze, ju� id�, no, nie stercz tak, wyno� si�! � Poprawi� d�oni� w�osy, cofn�� si� o krok i powiedzia�: � Radz� ci zosta�. Prosz�... � Nie � odpar�a hardo. � Gdyby� na pocz�tku prosi�, to bym zosta�a, ale teraz... � Dobrze. Id�, je�li chcesz. Ale pami�taj, mo�esz po�a�owa�. � Od dawna �a�uj�. Wszystkiego. Ju� szed� w stron� drzwi, ale jeszcze si� zatrzyma� i doda� spokojniej: � Pam, nie r�b g�upstw. Zreszt� porozmawiamy, jak wr�cisz. � Jeste� pewien, �e wr�c�? Zawaha� si� przez moment, ale zaraz poszed� do telefonu. A Pamela poprawi�a sukienk�, potrz�sn�a g�ow�, �eby uporz�dkowa� w�osy i wysz�a z domu. By�o ju� ciemno. Na podje�dzie sta� sportowy kabriolet. Wsiad�a, uruchomi�a silnik i ruszy�a, a� �wir wytrysn�� spod k�. Nie wiedzia�a, �e w ciemnym prostok�cie okna na pierwszym pi�trze sta� d�ugow�osy, przygarbiony m�ody m�czyzna i patrzy� przed siebie szklanym wzrokiem. 2 Jecha�a ostro, bior�c zakr�ty z piskiem opon. By�a zdenerwowana tak, �e nie mog�a zebra� my�li. Jeszcze czu�a jego d�o� na swoim policzku, s�ysza�a w�ciek�y g�os, widzia�a zw�one oczy. Chcia�o jej si� krzycze� ze z�o�ci i p�aka� z upokorzenia. A r�wnocze�nie wiedzia�a, �e jest bezsilna. Z trudem panowa�a nad sob�, zdawa�a sobie spraw�, �e jad�c w tym stanie mo�e straci� kontrol� nad samochodem. Idiotko, idiotko, idiotko � powtarza�a w duchu. Dobrze wiedzia�a, �e sama wpakowa�a si� w t� sytuacj� bez wyj�cia. Dzi� nie umia�aby powiedzie�, co by�o powodem, �e si� zgodzi�a. Czy mia�a do�� �ycia na ma�ej farmie, ze zgorzknia�ymi rodzicami nieustannie narzekaj�cymi na los, kt�ry posk�pi� im sukcesu i sprawi�, �e wyl�dowali u tego bogatego miesza�ca, kt�ry czasem przyje�d�a� tu, �eby odpocz�� od zgie�ku �wiata biznesu i poje�dzi� konno? Czy sprawi�o to wsp�czucie dla tego cz�owieka, kt�ry prosi�, a nawet b�aga� o ratunek dla swojego wykolejonego syna? Czy mo�e lito�� nad m�odym, niespe�na trzydziestoletnim m�czyzn�, kt�ry chwilami przypomina� bezwolny �achman, w�r ko�ci obci�gni�tych po��k�� sk�r� i by� zupe�nie bezradny, cichy i spokojny, jakby nieobecny? A mo�e pieni�dze, blask �ycia w eleganckim �wiecie, w kt�rym nie pachnia�o ko�mi jak u rodzic�w pracuj�cych na cudzej farmie, nie piek�o bezlitosne s�o�ce, a w czasie upa�u pi�o si� ch�odnego drinka i p�ywa�o w basenie o zielonkawej wodzie �agodnie otulaj�cej cia�o? I jeszcze on... W�a�nie wysz�a z basenu, gdy czarnosk�ry Ben poprosi� j� do telefonu. Uj�a s�uchawk�, wyciskaj�c drug� r�k� wod� z w�os�w. � Pamela, s�ucham � powiedzia�a i zdr�twia�a. Us�ysza�a g�os, kt�ry sprawi�, �e wszystko to, co zosta�o za ni�, nagle zn�w wr�ci�o. � Tu Ed, pami�tasz mnie chyba? � Tak, naturalnie � b�ka�a niepewnie. � Gdzie jeste�? Jak mnie odnalaz�e�? � Przecie� to nietrudne, wiadomo gdzie jeste� � g�os by� ch�odny, obcy. � Czego chcesz? � mimo woli tak�e przybra�a osch�y ton. � Musz� ci� zobaczy�. � To niemo�liwe. 5 � Ale� mo�liwe, kotku. Musisz si� ze mn� spotka�. � Rozz�o�ci� j� ten ton. � Niczego nie musz�. Dobrze wiesz. I nie dzwo�... � Zaraz, zaraz, Pam, nie z�o�� si� � g�os z�agodnia�. � Nie odk�adaj s�uchawki, bo mo�esz po�a�owa�. � Grozisz mi? O co ci chodzi. � O nic. Tylko musz� si� z tob� zobaczy�. � Po co? � Powiem, jak si� zobaczymy. � Nie zobaczymy si�, ju� ci m�wi�am. � Ale� tak, zobaczymy si� � g�os m�czyzny zn�w zabrzmia� twardo. � Chyba, �e chcesz �ebym przypomnia� komu trzeba twoje kursy z towarem dla mnie i moich przyjaci�? Co, chcesz? � To by�o dawno, nikt ci nie uwierzy. � Nie tak dawno. I uwierz�. O takich sprawach nie zapominaj�, a wiesz, co za to robi�? Nawet je�li kto� by� tylko przewo�nikiem... No, Pam, czemu si� upierasz, czy trzeba �ebym ci to wszystko przypomina�? � Jeste� pod�y. � Kiedy� m�wi�a�, �e jestem kochany. � Bzdura, to by�o dawno. � Rok to nie tak dawno. A wi�c? � Czego chcesz? � M�wi�em. Musimy si� zobaczy�. Potrzebuj� ci�. � Nic z tego, Ed. Dobrze wiesz, �e wszystko dawno si� sko�czy�o. �yjemy teraz na innych planetach. � Dobrze, dobrze, �le mnie zrozumia�a�. Potrzebuj� twojej pomocy. A ty, jako moja stara przyjaci�ka � nie odm�wisz, prawda? Chyba, �e chcesz... � Wi�c? � Przyjed� do baru �Ramona�. Wiesz gdzie to? � Wiem. � W porz�dku. B�d� tam czeka�, jak si� �ciemni. Tylko nie ka� mi d�ugo czeka�, nie lubi� tego. Pami�taj... Nim zd��y�a cokolwiek powiedzie�, us�ysza�a trzask odk�adanej s�uchawki. Sta�a jeszcze przez chwil� blada, wystraszona t� rozmow�, a� w ko�cu po�o�y�a s�uchawk� i bezwiednie posz�a do swego pokoju, zostawiaj�c na pod�odze mokre �lady. Teraz jecha�a z nerwami napi�tymi do ostateczno�ci. Spodziewa�a si�, �e rozmowa z dawnym przyjacielem nie b�dzie mi�a. A starcie z te�ciem dodatkowo j� rozstroi�o. Chwilami odnosi�a wra�enie, jakby ca�y �wiat, kt�ry od niedawna sobie zbudowa�a, wali� si� nagle w gruzy i zewsz�d grozi�o jej niebezpiecze�stwo. W ostatniej chwili wymin�a wielkiego chevroleta, kt�rego kierowca zatr�bi� ze z�o�ci�, �e mu zajecha�a drog�. Skr�ci�a w prawo, pozostawi�a za sob� ostatnie wille eleganckiej dzielnicy i pocz�a si� wspina� na wzg�rze poza miastem. Tu ju� by�o spokojniej, ale za to droga zw�zi�a si� i Pamela musia�a bardziej uwa�a�. Mija�a teraz stoj�ce pod palmami ma�e domki, czasem mign�� neon przydro�nego baru, dobieg�y d�wi�ki g�o�nej muzyki. Po prawej rozci�ga� si� bajeczny widok na Nowy Orlean rozjarzony �wiat�ami, gor�cy mimo wieczoru i pocz�tku jesieni, wype�niony ludzkim gwarem i dusz�cymi zapachami, z obskurnymi dzielnicami pe�nymi kolorowych ludzi zaj�tych najr�niejszymi ciemnymi interesami i dzieciakami o wielkich oczach bawi�cymi si� przy kraw�nikach ulic. Dalej wida� by�o paciorki �wiate� wzd�u� nowoczesnych arterii i wreszcie port niby drugie miasto, o�wietlony, pe�en ruchu przez ca�� dob�, pobrzmiewaj�cy rykiem okr�towych syren. Od wielkiej zatoki szed� �agodny podmuch nios�cy wytchnienie po upalnym dniu. �wiate�ka startuj�cych i 6 podchodz�cych do l�dowania odrzutowc�w przesuwa�y si� w�r�d nieruchomych, jasnych gwiazd. Zajecha�a ju�, opanowawszy si� nieco, na ma�y parking przed barem, kt�rego czerwony, natarczywie mrugaj�cy neon wabi� spragnionych piwa, whisky i jazgotliwej muzyki. Wy��czy�a silnik i trwa�a przez d�u�sz� chwil� nieruchomo, zastanawiaj�c si�, czy wysi���. Zdecydowa�a si� wreszcie i si�gn�a do klamki, gdy wtem jaki� cie� wy�oni� si� z mroku i us�ysza�a niezbyt g�o�no powiedziane s�owa: � Nie wysiadaj. � M�czyzna otworzy� drzwiczki z drugiej strony, zaj�� miejsce ko�o niej i rozkaza�: � Jed�! � Dok�d? � Prosto. Ruszaj wreszcie. Pos�ucha�a bez s�owa. Wytoczy�a samoch�d z parkingu i pojecha�a przed siebie szczytem wzg�rza. Dom�w by�o coraz mniej, tak�e bary zostawili poza sob�. K�tem oka spogl�da�a na siedz�cego obok m�czyzn�. By�o niezbyt ciemno, wi�c widzia�a ostro zarysowany profil, drugie, opadaj�ce na ramiona w�osy, ciemny, kilkudniowy zarost. Poczu�a te� od niego zapach potu i pomy�la�a, �e powinien si� wyk�pa� przed tym spotkaniem. � D�ugo mam tak jecha�? � spyta�a. � Tu skr�� i zatrzymaj si� � nakaza�. Pos�usznie skr�ci�a i zatrzyma�a w�z na niewielkim placyku. By� to punkt widokowy na szczycie wzg�rza. Roztacza� si� st�d wspania�y widok na ca�e miasto, zatok� i dalekie, biegn�ce a� po horyzont morze. Od strony drogi os�ania� ich niski �ywop�ot. Gdy wy��czy�a silnik, us�ysza�a koncert cykad, a z do�u dotar� nieco mdl�cy zapach r� i jakich� jeszcze kwiat�w, kt�rych nie umia�aby nazwa�. Odwr�ci�a twarz ku m�czy�nie i spyta�a: � No wi�c? � Nie witasz mnie zbyt serdecznie � odpar� z lekkim u�miechem. � Nie spotkali�my si� chyba dla okazywania sobie serdecznych uczu�? � Czemu nie? Kiedy� tak by�o, zapomnia�a�? � By�o, min�o, nie ma o czym m�wi�. O co chodzi, mam ma�o czasu. � Ja te�. Ale spokojnie, nie denerwuj si�, kotku. � Nie m�w tak do mnie. Niespodziewanie obj�� j� ramieniem i przyci�gn�� do siebie. Stawi�a silny op�r, ale nie zdo�a�a wyrwa� si� z u�cisku. � Zostaw � sykn�a. � Zostaw, bo b�d� krzycze�. � Tu ci� nikt nie us�yszy. Zreszt� o co chodzi? Sied� spokojnie, nic ci nie zrobi�. Chc�, �eby�my wygl�dali jak para na randce. Popatrzy�a mu z bliska w twarz. W p�mroku widzia�a, �e jest mizerny, oczy mu zapad�y, a zarost sprawia�, �e wygl�da� jak ascetyczny mnich. Biodrem wyczu�a, �e pod koszul� ma zatkni�ty za pasek spodni rewolwer. Siedzia�a sztywno i czeka�a, co nast�pi. � Dobra � powiedzia� wreszcie. � Nie b�d� owija� w bawe�n�. Potrzebuj� twojej pomocy. � C� ja mog� dla ciebie zrobi�? � wzruszy�a ramionami. � Je�eli co� narozrabia�e�, wpad�e�, szukaj� ci�, to co ja mog�?... � Tak, wpad�em � odpar� twardo. � Powiem ci, bo znasz te sprawy jeszcze z czas�w, kiedy nie by�a�... � prze�kn�� s�owo, kt�re cisn�o mu si� na usta, a ona przeczeka�a to w milczeniu. � No dobra. Nakryli nas. Zrobili ob�aw� i wpadli�my. Dw�ch naszych pad�o, paru zwin�li, a mnie uda�o si� zmy�. � Rozpoznali ci�? � Nie wiem. Ale na miejscu zosta�y te� dwie gliny. � Ty zabi�e�. � Mo�e ja, mo�e nie, wszyscy strzelali. W ka�dym razie szukaj� mnie, maj� rysopis, a kto wie, czy kto� z przymkni�tych nie wysypa� nazwiska. Zreszt� to nie ma znaczenia. Jak nie 7 gliny, to nasi mnie dopadn�. Skoro uda�o mi si� zwia�, mog� my�le�, �e ja naprowadzi�em policj�. Sama wiesz, jak to jest. � Nie wiem, mnie nie �ciga policja, do nikogo nie strzela�am... � Dobra, nie m�wmy o tym. Musz� st�d znikn��. I to szybko. Mo�liwie najdalej. Na P�noc albo na wschodnie wybrze�e. Albo jeszcze lepiej za ocean... � To czemu tego nie robisz? � To nie takie proste. Poszukuj� mnie. Jestem bez kontakt�w. I nie mam forsy... � Ach, o to chodzi... Nagle zza �ywop�otu wytrysn�a smuga jaskrawego �wiat�a. Jaki� w�z zboczy� z drogi i zajecha� obok nich. M�czyzna spojrza� i b�yskawicznie chwyci� Pamel� w ramiona. Przytuli� do siebie, zacz�� ca�owa� pochylaj�c si� nisko, nad kierownic�. Zaskoczona dziewczyna zacz�a si� szarpa�, ale przygni�t� j� z tak� si��, �e a� j�kn�a i zaprzesta�a oporu. W�z policyjny podjecha� blisko, omi�t� ich reflektorami i na moment si� zatrzyma�. Jeden z policjant�w patrzy� na ca�uj�c� si� par�, drugi, ten kt�ry prowadzi� samoch�d, u�miechn�� si� i powiedzia�: � Napatrz si�, Frank, jak wr�cisz do domu, przerobisz to ze swoj� Mary. � Daj spok�j � obruszy� si� ten nazwany Frankiem. � Jed�, niech si� kochaj�. W�z policyjny wykr�ci�, potem wytoczy� si� poza �ywop�ot i po chwili odjecha� zboczem w d�. Wtedy m�czyzna pu�ci� Pamel�. Wci�gn�a g��boko powietrze i potar�a rami�, kt�re przycisn�� jej do kierownicy. � Skorzysta�e� z okazji � powiedzia�a ze z�o�ci�. Odsun�a si�, a on dopiero teraz zdj�� d�o� z kolby rewolweru. Dostrzeg�a to i jeszcze bardziej si� rozz�o�ci�a. � Oszala�e�? My�lisz, �e to by co� pomog�o? � Wszystko jedno � odpar� z determinacj�. � Nie dam si� zapud�owa� na 99 lat. Wol�, �eby mnie przedziurawili. � Ale �e mnie tak�e nara�asz, to nie pomy�la�e�? � Nic si� przecie� nie sta�o � wzruszy� ramionami. � Masz papierosa? Poda�a mu paczk�, wzi�� jednego, reszt� schowa� do kieszeni. Wyci�gn�a r�k� i pocz�stowa� j�, ale pozosta�e ponownie schowa�. Nic nie powiedzia�a, tylko poda�a mu ogie�, zapali�a sama, a on wyj�� jej z d�oni zapalniczk� i tak�e schowa�. � Nie masz kompletnie nic? � spyta�a. � Niewa�ne � wzruszy� ramionami. � Musz� si� st�d jak najpr�dzej wydosta�. Ty mi pomo�esz. Pogrzeba�a w torebce, wyj�a kilka dolar�w i poda�a mu. Przyj��, przeliczy� pobie�nie. � Niewiele tego � usprawiedliwi�a si� � ale nie mam wi�cej. Nigdy nie nosz� du�o pieni�dzy. � Przyniesiesz jeszcze � zabrzmia�o to jak rozkaz. � Ju� si� nie zobaczymy � odpowiedzia�a. � Zobaczymy si�, kotku. � Nie m�w do mnie kotku � �achn�a si�. � Nie znosz� tego. � Kiedy� lubi�a�. � Nie wracaj do tego, co by�o. Ju� m�wi�am... � Pam � przybra� teraz ton perswazji � pomo�esz mi, wiem, �e pomo�esz, bo mnie kochasz. � Zwariowa�e�? � Nie. Wiem, �e tak jest. Wysz�a� za t� szmat� dla forsy i �eby si� wyrwa� z farmy. Ale nie mog�a� zapomnie�. I ja nie zapomnia�em... � Nie ma powrotu, Ed � g�os jej zmi�k�. � Sta�o si�. P�jd� dalej t� drog�. Bez ciebie. � Nie, Pam. Potrzebuj� ci�. Nie tylko twojej forsy, ale tak�e ciebie. 8 � O czym ty m�wisz? � Wyjedziemy st�d. Razem. We�miesz jeszcze od nich, ile b�dziesz mog�a, chocia� tyle, �eby nam starczy�o na drog�. I wyjedziemy razem. Do San Francisco, Nowego Jorku, Bostonu albo za ocean � wszystko jedno, byle najdalej st�d i razem. � Nie �ud� si�, Ed. Nigdzie z tob� nie wyjad�. Zawsze by�e� marzycielem. � Ty za to zawsze twardo chodzi�a� po ziemi. � Tak. I dlatego nigdzie z tob� nie pojad�. Nie chc� by� z kim�, kogo nieustannie �cigaj�. Nie chc� �ycia w spelunkach, z bandziorami, narkomanami, alkoholikami. Jeste�my ju� w innych �wiatach, nie rozumiesz? � Pos�uchaj, Pam � pochyli� si�, m�wi� zduszonym szeptem, jakby si� ba�, �e kto� ich us�yszy, cho� wok� panowa�a cisza i spok�j. � Zrobisz tak. Teraz wr�cisz do tego twojego pa�acu. Jutro we�miesz fors�. Tyle, ile masz. A jak masz ma�o, to we� od starego. On ci niczego nie odm�wi, prawda? Wieczorem przyjedziesz tu. Na to samo miejsce. Nie do baru, ale wprost tu. To wszystko. � A potem? � zapyta�a podejrzliwie. � Nie my�l dzi�, co b�dzie potem. Zobaczymy. � Nie, Ed. Nigdzie z tob� nie uciekn�. � W porz�dku. Masz czas do namys�u. Do jutra. Ale pami�taj, je�li si� nie zjawisz, b�d� bezlitosny. By�a� w tym wszystkim, mog� to udowodni� i nie b�d� ci� oszcz�dza�. Nie zostawi� ci� z nimi. Za du�o dla mnie znaczysz. � I dlatego mnie szanta�ujesz? Straszysz, �e oddasz policji? � Walcz� o ciebie. To wszystko. � A je�li jutro nie przyjad�? � Ju� m�wi�em. Pojutrze dzwoni� do glin. Siedzia�a przez d�u�sz� chwil� w milczeniu. Potem nie patrz�c na niego, powiedzia�a spokojnie, ale z tak� nienawi�ci�, �e przeszed� go dreszcz: � Jeste� wstr�tny. Ohydny szanta�ysta. Zimny skurwysyn. � Jeste�my warci siebie, kotku. � Nie m�w tak, do cholery � krzykn�a. � No dobra � roze�mia� si�. � A wi�c wszystko jasne. Jed�. � Dok�d? � Podwie� mnie do portu. Tam �atwo si� schowa�. No ruszaj, bo te gliny si� tu kr�c� i mog� si� nami bli�ej zainteresowa�. � Jad�c zaciska�a mocno na kierownicy rozdygotane d�onie. Chwilami przychodzi�o jej do g�owy, �e wystarczy jeden ruch, a w�z stoczy si� w przepa��. Mo�e zd��y�aby wyskoczy�. Ale nie mia�a odwagi tego zrobi�. Wyprowadzi�a samoch�d ko�o baru na szersz� drog�, potem okr��y�a centrum miasta i w ko�cu dotar�a do portu. Tu kaza� jej jecha� d�ugim nabrze�em a� do rejonu, w kt�rym nie by�o ruchu, panowa� tu p�mrok i tylko gdzieniegdzie sta�y przy kei stare, opuszczone statki. W pewnym miejscu kaza� jej si� zatrzyma�. � Tu si� po�egnamy � szybko pochyli� si� i nim zd��y�a zrobi� unik, poca�owa� j�. � Nie z�o�� si�, Pam � powiedzia� niefrasobliwie. � Zobaczysz, wszystko b�dzie okay. Tylko nie nawal. Szkoda by ci� by�o. � Nim zd��y�a odpowiedzie�, otworzy� drzwiczki i znikn�� w mroku za wielkim, ciemnym magazynem. Zawr�ci�a z impetem i odjecha�a na pe�nym gazie. 3 Zostawi�a w�z na podje�dzie i szybko wesz�a do domu. Zauwa�y�a, �e na g�rze, u Joego by�o ciemno, ale na parterze ja�nia�y �wiat�a. Serce jej bi�o, kiedy sz�a przez hall do schod�w wiod�cych na pi�tro, gdzie by� jej pok�j. Spodziewa�a si�, �e go zastanie w hallu, ale nie by�o 9 nikogo. Tylko przez du�e, szeroko otwarte drzwi wiod�ce do ogrodu dostrzeg�a seledynow� wod� basenu, a na jego skraju stolik, przy kt�rym, ty�em do niej, siedzia� te��. Nie poruszy� si�, cho� z pewno�ci� us�ysza� i samoch�d, i jej kroki. Staraj�c si� nie biec po schodach, wesz�a na g�r�. Na moment zatrzyma�a si� pod drzwiami pokoju Joego, ale nie us�yszawszy stamt�d �adnego odg�osu, posz�a dalej i po chwili znalaz�a si� u siebie. By� to niewielki, dobrze urz�dzony apartament. Umeblowany na r�owo pok�j sypialny z szerokim, nakrytym puchat� narzut� tapczanem, toaletk�, wy�cie�anymi pufami, dalej �azienka z niebieskimi kafelkami i ma�a garderoba. Otwarte teraz szeroko okno wychodzi�o na ogr�d. Podesz�a i spojrza�a tam. Wierzcho�ek palmy si�ga� parapetu. Ponad nim widzia�a pogr��ony w mroku trawnik z rosn�cymi tu i �wdzie ozdobnymi krzewami, a bli�ej basen, pusty teraz, �agodnie o�wietlony. Te�� uni�s� g�ow� znad szklaneczki i popatrzy� na ni�. Odruchowo cofn�a si� w g��b pokoju. Rzuci�a torebk� na puf, przyjrza�a si� sobie w lustrze. Na twarzy wypieki, w�osy nieco zmierzwione, na ramieniu zauwa�y�a czerwonawy znak odci�ni�ty przez kierownic�, gdy Ed przycisn�� j� w obawie przed policjantami. Pomasowa�a to miejsce, potem przypudrowa�a. Troch� pomog�o. Siad�a na tapczanie, zapali�a papierosa z paczki le��cej na nocnym stoliku i wypuszczaj�c du�e k��by dymu, z wolna si� uspokaja�a. Pomy�la�a, �e na dzi� dosy� ju� emocji i chyba te�� zostawi j� w spokoju, skoro nie zareagowa� od razu na jej powr�t. Ta my�l nios�a ulg�. Spodziewa�a si�, �e noc pozwoli jej uspokoi� si� i zastanowi� nad wyj�ciem z sytuacji. Przypomnia�o jej si� powiedzenie, �e ranek jest m�drzejszy od wieczora i zdusiwszy papierosa, mia�a zamiar i�� do �azienki. W tym momencie us�ysza�a nieg�o�ne kroki na korytarzu. Od razu spok�j znikn��, wr�ci�o napi�cie. Jeszcze przez moment �udzi�a si�, �e to mo�e Joe sk�d� wraca i p�jdzie do siebie, ale lekkie pukanie do drzwi potwierdzi�o jej obawy. Wszed�, nim zd��y�a powiedzie� �prosz�. Cofn�a si� pod okno i patrzy�a na niego ze strachem. On jednak zdawa� si� nie zwraca� uwagi na jej zdenerwowanie. By� spokojny, w jednej r�ce trzyma� dwie szklaneczki, w drugiej butelk� sherry. Rozejrza� si� po pokoju, jakby tu by� pierwszy raz, potem usiad� przy stoliku znajduj�cym si� w rogu i, stawiaj�c szklanki i butelk�, skin�� g�ow�. � Siadaj, nie b�j si�. � A gdy sta�a nadal nieruchomo, dorzuci�: � Musimy porozmawia�, siadaj. Pos�ucha�a, cho� serce zn�w ko�ata�o jej gwa�townie. Wolno zbli�y�a si�, usiad�a naprzeciw niego. Uj�� butelk� i zapyta�: � Napijesz si�? � Nie odpowiedzia�a, ale mimo to nala� jej, potem sobie. Uj�� szklaneczk� i u�miechaj�c si� uspokajaj�co, powiedzia�: � No, wypij �yk, dobrze ci zrobi. � Napi�a si� troch�, potem jednym haustem opr�ni�a szklaneczk�. Kiwn�� g�ow� z aprobat�. Powt�rnie jej nala� i sam tak�e si� napi�. � Ci�ki dzi� dzie� � powiedzia� i poci�gn�� spory �yk. Pamela patrzy�a czujnie. � Tylko to chcia�e� mi powiedzie�? � zapyta�a zaczepnie. � Nie tylko. Napij si� jeszcze. � Chcesz mnie upi�? � Nie. Ale oboje musimy si� troch� odpr�y�. Mamy wa�ne sprawy do om�wienia. No, prosit � uni�s� szklaneczk� i czeka�, a� ona uczyni to samo. Poda� jej papierosa, d�ugo celebrowa� zapalanie, wyra�nie zwleka� z rozpocz�ciem rozmowy. � M�w � zach�ci�a go. � Wol� to mie� za sob�. S�usznie � zgodzi� si� kiwaj�c g�ow�. � Ja te�. Mo�e jeszcze �yk? Nie, m�w � zdusi�a nie dopalonego papierosa. By�a czujna i napi�ta. Czeka�a na atak. On tymczasem patrzy� na ni� jako� inaczej ni� przed wyj�ciem. Nie mia� w oczach gniewu, wygl�da� nawet na onie�mielonego. Wreszcie odezwa� si�: � Pos�uchaj, Pam. Wiem, �e nie jest ci dobrze. M�g�bym powiedzie�, �e sama si� na to zdecydowa�a�, ale ty mi odpowiesz, �e to ja ci� namawia�em, nawet b�aga�em, �eby� wysz�a za Joego i ratowa�a go. 10 � O tym ju� m�wili�my � przerwa�a mu. � Tak � zgodzi� si�. � M�wili�my te� o innych sprawach. Cho�by o tym, �e i mnie na tobie tak�e zale�y. � Jako na synowej? Milcza� przez d�ug� chwil�. Ponownie si�gn�� po papierosa. Zauwa�y�a, �e palce mu lekko dr�a�y. � Powiedzmy, �e nie tylko � nie patrzy� jej teraz w oczy. � Ale g��wnie. Bo przecie� Joe to m�j syn i nie chc� go straci�. � Chcesz mie� i jego, i mnie, tak? � czu�a si� coraz spokojniejsza, wiedzia�a, �e zdobywa nad nim przewag�. Nie odpowiedzia� od razu. Nala� jej i sobie, nie czekaj�c na ni� napi� si�, zaci�gn�� papierosem. � Czasem i mnie jest ci�ko � wyzna�. � Chocia� wiesz, �e nie jestem mi�czakiem. Ale bywa cholernie ci�ko. � Chcesz si� przede mn� wy�ali�? � wiedzia�a, �e jest bezlitosna, ale nie czu�a dla niego wsp�czucia. My�la�a o sobie. Ten starzej�cy si� m�czyzna wywo�ywa� w niej niech��, bo pod�wiadomie obarcza�a go win� za sw�j los. On za� pokr�ci� przecz�co g�ow� i odpar� bez gniewu: � Nie, nie wy�ali�, ale ustali�, co mamy dalej robi�. � A czy jest jakie� wyj�cie? Jak to sobie wyobra�asz? Mam si� opiekowa� Joem i nale�e� do ciebie, by� niewolnic�, kochank� te�cia i kim jeszcze, no powiedz, tak to sobie wyobra�asz? � Przesta�. Chc� spokojnie porozmawia�, a nie si� k��ci�. � No wi�c? � Najpierw Joe... � Co Joe, co? My�lisz, �e mog� mu pom�c? W jaki spos�b? Mam go nieustannie pilnowa�? Trzyma� za r�k�. Znosi� jego ataki, brutalno��, za�amania. W imi� czego? Rok min�� i jest taki sam jak dawniej, albo i gorszy. Sam wiesz, �e jemu nikt nie pomo�e, bo on sam sobie pom�c nie chce. � A jednak trzeba go ratowa�, nie mo�emy odda� Joego walkowerem. � To go zamknij u czubk�w albo oddaj pod sta�� opiek� lekarsk�, ja nic nie mog� zrobi�. Pr�bowa�am. I dobroci�, i z�o�ci� � wszelkimi sposobami. I co? Nic. On jakby mnie nie widzia�. Czasem p�acze mi na piersiach, czasem mnie bije. Ale nigdy, s�yszysz, nigdy nie potraktowa� mnie normalnie, jak �on�, jak kobiet�. Nie mo�e. Nie chce. Nie zale�y mu, rozumiesz? � Wyrzuci�a to z siebie jednym tchem. Na policzkach pojawi�y si� jej rumie�ce, oczy zab�ys�y z podniecenia. On za� s�ucha� spokojnie i czeka�, a� sko�czy. Zn�w wypi�a sherry do dna. � Nie jestem tu ju� potrzebna � dorzuci�a gwa�townie stawiaj�c szklaneczk�. Pokr�ci� g�ow� przecz�co, delikatnie uj�� j� za d�o�. � Mylisz si�, Pam � powiedzia� jak do dziecka. � Jeste� potrzebna. � Po co? Komu? � Mnie. � Roze�mia�a si� histerycznie. Nie zwr�ci� na to uwagi. Spokojnie s�ucha�, kiedy m�wi�a: � Tobie? Tak, nie raz dawa�e� mi do zrozumienia, czego ode mnie chcesz. A dzi�, na dole, pokaza�e� to szczeg�lnie dobitnie. � Zdenerwowa�a� mnie. Nie by�a� mi�a. � Dlaczego mam by� mi�a? Co ja tu w�a�ciwie robi�? Kim jestem? � Jeste� m�od�, �liczn� dziewczyn�, przed kt�r� jest ca�e �ycie. � �ycie? Jakie? Z wiecznie p�przytomnym, zeszmaconym Joem? I po co? �eby mie� ten pok�j? Twoje dolary? Wiesz gdzie ja mam to wszystko? Wiesz? Ju� mi to obrzydliwe ma��e�stwo z Joem i twoje zaloty bokiem wychodz�. Mam do��, do��, do��. Albo st�d uciekn�, albo pope�ni� samob�jstwo. I ty wszystkiemu jeste� winien. 11 � Mo�e tak � zgodzi� si� bez gniewu. � Ale uspok�j si�. My�l�, �e jest wyj�cie z tej sytuacji. � Wyj�cie? Jakie? Skoczy� pod samoch�d albo za�y� na noc sto tabletek nasennych. Albo... � zawaha�a si�, wreszcie doko�czy�a spokojniej � ...wynie�� si� st�d, i�� byle gdzie, �eby was tylko wi�cej nie widzie� na oczy. � Nie wpadaj w skrajno�ci. � Poda� jej sherry i odczeka�, a� si� napije. � I nie histeryzuj. M�dra dziewczyna zawsze znajdzie dobre wyj�cie. Zw�aszcza, je�li ma kogo� �yczliwego, kto jest got�w jej pom�c. � Ciebie? Co knujesz? Powiedz wreszcie. Od pocz�tku czuj�, �e chowasz co� w zanadrzu. � Patrzy�a teraz zaczepnie, gotowa zn�w podj�� walk�. A on odetchn�� g��boko jak przed skokiem do lodowatej wody i nie patrz�c na ni� zacz��: � Od dawna o tym my�la�em. Tak czy owak trzeba rozwi�za� t� fataln� sytuacj�, w jakiej si� wszyscy troje znale�li�my. � I co wymy�li�e� � przerwa�a mu. � M�w, nie owijaj w bawe�n�. � Dobrze. Pos�uchaj, Pam. Pojedziecie z Joe�m w d�ug� podr�. � Ja z nim? Zwariowa�e�? My�lisz, �e go upilnuj�? �e dam sobie z nim rad�? C� za pomys�. � Pos�uchaj spokojnie � podni�s� lekko g�os. � Potem powiesz, co o tym my�lisz. Wi�c wy�l� was w dalek� podr�. Powiedzmy do Europy. Na d�ugo. Dwa, trzy miesi�ce, nawet d�u�ej, je�eli uznasz, �e to b�dzie potrzebne jemu i tobie. � Ja ju� uznaj�, �e to nie ma sensu. � Prosi�em � wys�uchaj mnie do ko�ca. Nie polecicie samolotem, nie pop�yniecie luksusowym transatlantykiem, nie b�dzie wspania�ych warunk�w. Stworz� wam sytuacj� inn�, trudn�, wyj�tkow�. Trzeba, �eby Joe by� przez jaki� czas odci�ty od �wiata. �eby nie mia� do niczego dost�pu, �eby go otacza�o jak najmniej ludzi. Wtedy b�dziesz mia�a nad nim kontrol�, mo�e to co� pomo�e, mo�e go zmieni, rozumiesz? � A ja nadal mam by� piel�gniark�, znosi� jego humory, wybuchy, brutalno�� albo apati�? Dlaczego? � Bo jeste� jego �on�. Bo mi to obieca�a�. Bo... prosz� ci� o to. W ko�cu nie proponuj� ci nic poza tym, co by�o w naszej umowie sprzed roku, kiedy obieca�a� pom�c mi ratowa� Joego. � Obieca�am, ale sam widzisz, �e nie daj� rady. Nikt nie da rady. � Mo�e to, co proponuj�, pomo�e. To ostatnia szansa. Sp�dzicie w podro�y kilka tygodni. Odci�ci od �wiata. Warunki b�d� trudne, nawet bardzo, ale przecie� ty jeste� do tego przyzwyczajona, nie zawsze �y�a� tak jak tu, w tym domu... Za to potem... � Co b�dzie potem? Dotrzemy do Europy i co? � Tam Joe nikogo nie zna. B�dziecie sami, tylko we dwoje. Zrobicie objazd kraj�w, kt�re sama wybierzesz. Francja, W�ochy, Grecja � co zechcesz. Byle go oderwa�, byle zapomnia�. Nie b�dzie mia� kontakt�w, nie b�dzie mia� �adnych dostaw. Mo�e si� uspokoi, zacznie �y� cho� troch� normalniej. � Wierzysz w to? � Nie mam innego wyj�cia. Przecie� wiesz, �e wszystkiego pr�bowa�em. � A ja, co ja mam za perspektyw�? Nawet je�li Joe cho� troch� wr�ci do �ycia, to i tak nie b�d� z nim. Ju� nie mog�... � Zapominasz o mnie. � O tobie? Nie za ciebie wysz�am za m��. � Ale jeste� tu, w tym domu, blisko mnie. I chc�, �eby� zosta�a. Bez wzgl�du na to, co b�dzie z Joem... Nawet je�li on... je�li mu ta kuracja nie pomo�e, to i tak jest tu dla ciebie miejsce, dobrze o tym wiesz... � Ach tak. Wi�c chcesz zachowa� mnie dla siebie? 12 � A co w tym z�ego? Sama m�wi�a�, �e Joe nie jest twoim prawdziwym m�em. A ja ci dam wszystko. Luksus. Mi�o��... � Powiedz prawd� � patrzy�a na niego surowo, jak s�dzia. � Liczysz, �e Joe nie wr�ci z tej podr�y? � Licz�, �e na pewno wr�cisz ty. � A je�li nie? � Wr�cisz. Przecie� wiesz, �e masz tu �ycie, jakiego pragn�a�, i wiesz, jaki �wiat czeka ci� poza tym domem. A ja ci� w spokoju nie zostawi�... � Grozisz mi? � Nie, tylko m�wi� z tob� szczerze. Mo�esz mie� wszystko lub nic. � A je�li si� nie zgodz� i wybior� to mc? � To ju� teraz mo�esz p�aka� nad swoim losem. Ale wiem, �e jeste� za m�dra, �eby odm�wi�. Jeste� przecie� bystr� dziewczyn�, lojaln� �on� Joego i moj� synow�, prawda? � Kpisz? � Nie. Tylko znam ci� do�� dobrze. Proponuj� ci uk�ad. Jed� z Joem, a potem, bez wzgl�du na to, jak dla niego sko�czy si� ta wyprawa, b�dziesz mia�a, co tylko zechcesz. � Z tob�? � Je�li zechcesz. � A je�li wr�c� z Joem? � Tak�e dotrzymam obietnicy. Wsta�a. By�a teraz opanowana i spokojna. Podczas tej rozmowy przypomnia� si� jej Ed. Zn�w poczu�a ucisk kierownicy na swoim ramieniu, twardo�� kolby rewolweru za jego paskiem, niezno�ny zapach dawno nie k�panego cia�a i niedobry smak wymuszonego poca�unku. I gro�ny g�os wydaj�cy polecenia. Otrz�sn�a si� na my�l o tym, co j� czeka z tamtym cz�owiekiem. Przesz�a si� po pokoju, podesz�a do toaletki, zapali�a z namys�em papierosa. Te�� przez ca�y czas obserwowa� j� bacznie. Wreszcie odwr�ci�a si� do niego i powiedzia�a spokojnie: � Zgoda. Spr�buj�. Zerwa� si� z miejsca, nie kryj�c rado�ci. Podbieg� do niej, chwyci� za ramiona i przygarn�� do siebie. � Wiedzia�em, Pam, wiedzia�em, �e si� zgodzisz! � wykrzykn�� i r�wnocze�nie poca�owa� j�. Odchyli�a g�ow�, ale nie zdo�a�a si� wyrwa�. S�ysza�a jego g�o�ny szept. � Pam, jak si� ciesz�, jeste� kochana, kochana, kochana... Ca�owa� j� coraz gwa�towniej. Czu�a jego gor�cy oddech i b��dz�ce po jej plecach d�onie. Oszo�omiona tym wszystkim nawet si� zbytnio nie broni�a. A on ju� ca�owa� jej szyj�, ramiona, piersi, r�k� si�gn�� w d�, dotkn�� uda. � Nie! � szarpn�a si�, usi�uj�c go odepchn��. Jednak trzyma� j� mocno i coraz bardziej przechyla� nad tapczanem. � Pam � m�wi� gor�czkowo. � Jeste� m�dra, kochana. Zawsze o tym wiedzia�em... Przesta�, nie bro� si�, wiesz, �e jeste� i b�dziesz moja, moja, moja... Chcia�a krzykn��, ale zamkn�� jej usta poca�unkiem. Pad�a na wznak. By� silny i ci�ki. Nie panowa� nad sob�, a ona s�ab�a coraz bardziej. W g�owie si� jej kr�ci�o, czu�a, �e lada chwila straci przytomno��. Opanowa� j� jaki� bezw�ad. Prze�ycia ca�ego dnia na�o�y�y si�, sta�a si� bezsilna i bezwolna, mia�a wra�enie, jakby stoj�c z boku, obserwowa�a mi�osn� scen�, w kt�rej sama nie bra�a udzia�u. A on przygni�t� j� ca�ym sob�, kolanem rozwar� jej nogi, jednym szarpni�ciem zerwa� figi i zdar� z siebie spodnie. Jeszcze chcia�a si� wydosta� spod niego, wykona�a rozpaczliwy skr�t cia�a, ale by� zbyt ci�ki, by mog�a go zrzuci�. Przycisn�� jej krta� ramieniem i poczu�a, �e si� dusi. W�wczas zwiotcza�a i podda�a mu si� ju� bez oporu, nieruchoma, bierna. Gdy wsta� i dysz�c poprawia� spodnie, le�a�a nadal bez ruchu, z martw� twarz� i suchymi 13 oczami. Nie zareagowa�a, gdy poda� jej szklaneczk� sherry. Napi� si� sam i powiedzia�: � Kochanie, wszystko b�dzie dobrze, zobaczysz... � Id� ju� � wykrztusi�a z trudem. Czu�a, �e lada moment zwymiotuje. II 1 W miar�, jak zbli�a�o si� po�udnie, upa� t�a�. Bezchmurne niebo ogromn� kopu�� okrywa�o rozleg�y port, jasnoseledynowe morze i wzg�rza otaczaj�ce miasto wielkim zakolem. Wprawdzie zbli�a� si� koniec pa�dziernika i o tej porze powinno by� ch�odniej, ale w tym roku ca�e lato by�o nadzwyczaj gor�ce i upa�y nie chcia�y ust�pi� nawet teraz. Portowcy, czarni, l�ni�cy od potu, pracowali obna�eni do pasa, tak�e kierowcy wielkich ci�ar�wek je�dzili p�nadzy lub w bawe�nianych koszulkach bez r�kaw�w. Nawet portowe d�wigi pochyla�y si� leniwie nad �adowniami, jakby i im by�o ci�ko pracowa� przy takiej pogodzie. �rodkiem toru wodnego sun�� ogromny, g��boko zanurzony tankowiec, wygl�daj�cy jak monstrualna kaczka prowadzona za dzi�b przez ma�y, przysadzisty holownik. Od strony zatoki dolecia� przeci�g�y ryk syreny, ale wnet zamar� w nieruchomym powietrzu. Przy d�ugim nabrze�u sta� rz�d statk�w. Mia�y na rufach najrozmaitsze bandery, ale przewa�a�a Stan�w Zjednoczonych. Wok� nich panowa� normalny, portowy rozgardiasz. Przesuwa�y si� podzwaniaj�ce ostrzegawczo d�wigi, z szumem przegrzanych silnik�w zaje�d�a�y ci�ar�wki o bokach pokrytych jaskrawymi reklamami. Po trapach wchodzili i schodzili ludzie, i tylko wachtowi marynarze kryli si� przed s�o�cem pod ochronne daszki. Na ko�cu nieruchomej kolejki statk�w, nieco na uboczu, jakby si� chcia� trzyma� z daleka od tego zgie�ku, sta� niezbyt du�y, ale do�� okaza�y oceaniczny holownik. Ruf� mia� przysadzist�, zaokr�glon�, burty dosy� niskie, dzi�b za to pot�ny, zadziornie zadarty. Sto�kowato zw�aj�cy si� ku g�rze komin nosi� znak armatora ma�o tutaj znanego i trzy litery PRO. Na rufie leniwie zwisa�a bia�o-czerwona bandera, a poni�ej, niemal nad wod� widnia� napis: SMOK i pod nim nazwa portu macierzystego: GDYNIA. Holownik sprawia� wra�enie opustosza�ego, jakby za�oga zesz�a na l�d i zostawi�a go samego przy nabrze�u. Z bliska wida� by�o, �e jest porz�dnie sterany i dawno nie zawija� do macierzystego portu. Burty mia� odrapane, bieg�y po nich wielkie, rdzawe zacieki od morskiej wody, relingi gdzieniegdzie by�y powyginane, a bia�a niegdy� farba nadbud�wek po��k�a teraz i wygl�da�a niechlujnie. Na pok�adzie sta�y nierozpakowane skrzynki, beczka ze smarem, kilka bary�ek ropy, a na rufie le�a�a zwini�ta w �s�o�ce� gruba lina holownicza. Holownik nie by� jednak opuszczony. Znajdowa�a si� na nim niemal ca�a za�oga opr�cz starszego mechanika i ochmistrza, kt�rzy za�atwiali w mie�cie jakie� swoje sprawy. Pozbawiona zaj�cia za�oga, nieskora do wychodzenia o tej porze dnia do miasta, pochowa�a si� po k�tach. Jedni drzemali w kabinach, inni gadali leniwie w mesie, popijaj�c kompot lub sok grejpfrutowy, albo bez przekonania grali w karty. Pe�ni�cy wacht� portow� tak�e schowali si�, bo i oni nie mieli nic do roboty. Panowa�o rozleniwienie, wyczekiwanie i nuda. Tylko kucharz, spocony i z�y na ca�y �wiat, jak zwykle przeklinaj�cy sw�j los, ko�czy� przygotowywanie obiadu, �wiadomy tego, �e i tak us�yszy �wi�zanki� pod swoim adresem, bo za�oga mia�a taki nastr�j, �e nikt nie by� w stanie jej dogodzi� i ca�� z�o�� wy�adowywa�a na jego g�owie. Z g��bi statku wyszed� na pok�ad bosman � czterdziestoletni, przysadzisty m�czyzna z du�ym brzuchem i czarn� brod�, kt�r� sobie zapu�ci� w tym rejsie. Popatrzy� na puste 14 nabrze�e przed holownikiem, przeci�gn�� si�, unosz�c r�ce wysoko nad g�ow�, ziewn�� g�o�no i zajrza� przez bulaj do kuchni. � Jak leci? � zapyta� kucharza. �yli w przyk�adnej zgodzie. Bosman, licz�c na dodatkowe pocz�stunki, kt�rych domaga� si� jego wilczy apetyt, nigdy nie dokucza� kucharzowi i nawet potrafi� go broni� przed zbyt ostrymi z�o�liwo�ciami. Kucharz za�, mimo i� zdawa� sobie spraw�, �e bosman zwyczajnie mu si� podlizuje, bra� to za dobr� monet� i nie warcza� na niego tak, jak na innych. � Widzisz? � kucharz pokaza� zlan� potem twarz. � Jeszcze troch� i sam si� usma�� razem z t� cholern� pieczeni�. � Uderzy� d�oni� w wielk� brytfann� pe�n� mi�sa i sykn��, bo si� oparzy�. � Nie narzekaj, nie narzekaj � dobrodusznie �agodzi� gniew kucharza bosman. � Na wachty nie chodzisz, woda ci� nie zalewa ani wiatr w mord� nie dmucha. � A, ju� sam nie wiem, co bym wola� � burkn�� kucharz. � Masz co ch�odnego do picia? Daj, bo w gardle sucho � poprosi� bosman. � Id� do pentry. W lod�wce jest kompot i sok. � Nie chce mi si�. Daj, jak masz pod r�k�. Kucharz otworzy� lod�wk�, wyj�� pokryt� szronem puszk� soku pomara�czowego, przebi� j�, nala� do kubka i poda� przez bulaj. Bosman wypi�, skrzywi� si� i odda� kubek narzekaj�c: � S�odkie, nie gasi pragnienia. I zimne, na pewno gard�o mnie rozboli. � Marudzisz, jak stara panna � odgryz� si� kucharz. � Olek, cholera, gdzie siedzia�e� tak d�ugo? � wrzasn�� na pomocnika. � Pewnie� si� wylegiwa�, a ja tu sam musz�... � Szef zapomnia�, �e mnie pos�a� do ch�odni po �mietan�? O, jest � pokaza� pomocnik. � Ale nie musia�e� siedzie� tam p� dnia. Jak ci� kiedy pogoni�, to zobaczysz, jak powiniene� si� rusza�. Mucha w smole, cholera! � pomstowa� kucharz. Bosman odsun�� si� i stan�� przy relingu, patrz�c bezmy�lnie na rozgrzany beton nabrze�a. Us�ysza� za plecami czyje� kroki, ale nie chcia�o mu si� odwraca� g�owy. Obok niego stan�� trzeci oficer, kt�ry w�a�nie pe�ni� portow� wacht�. Z tej racji by� staranniej ubrany od bosmana, kt�ry mia� na sobie przepocony podkoszulek, drelichowe, wy�wiechtane spodnie podtrzymywane pod du�ym brzuchem szerokim pasem i na nogach japonki. Oficer nosi� tropikalny mundur: szorty schludne i wyprasowane, czarne starannie wyglansowane buty, bia�e skarpety pod kolana i czyst� bluz� z kr�tkimi r�kawami i z�otym paskiem na ramieniu. Tylko czapk� zostawi� w kabinie nawigacyjnej, maj�c nadziej�, �e w takim upale nawet kapitan b�dzie mniej wymagaj�cy ni� zazwyczaj. Opar� si� o reling i wyci�gn�� paczk� chesterfield�w. Bosman obrzuci� go krytycznym spojrzeniem. � Wygl�dasz jak Anglik w Afryce pi��dziesi�t lat temu. Brak ci tylko korkowego kasku. � Daj spok�j � odpar� trzeci. � Wiesz, �e na s�u�bie stary ka�e trzyma� fason. My�lisz, �e nie wola�bym �azi� w k�piel�wkach? Zapalisz? � Upa�, cholera � stwierdzi� kwa�no bosman � nawet pali� si� nie chce. Mimo to wyd�uba� z paczki papierosa, przyj�� ogie�. A kiedy obaj mocno si� zaci�gn�li, trzeci powiedzia�: � Ju� nied�ugo. Wygl�da na to, �e lada dzie� ruszymy do domu. A wtedy i upa� si� sko�czy, i morze da nam w ko��. � A niech tam, byle do domu � zgodzi� si� bosman. � Ale nie wierz�. Stoimy i stoimy, stary wyra�nie na co� czeka. � Jest par� rzeczy do zrobienia przed skokiem przez Atlantyk. �Smok� jest troch� poharatany, trzeba go podreperowa�. � Wiem, wiem � mrukn�� bosman, pstrykaj�c zgrabnie na nabrze�e petem. � Ale to wszystko mo�na by�o ju� sto razy za�atwi�. M�wi� ci, stary co� knuje. � Bzdura. Tak samo ma dosy�, jak i my. � A ja ci m�wi�, �e jeszcze nam za�atwi� jakie� holowanie do Singapuru albo Australii. 15 � Tfu � trzeci rozejrza� si� za kawa�kiem drewna, �eby odpuka�, ale nie znalaz� nic pod r�k�. � Nie gadaj, bo wykraczesz. Za�oga chyba by si� zbuntowa�a. Tyle miesi�cy w morzu, pi�� wielkich holowa� bez zawijania do Gdyni. To chyba dosy�, nie? � Mnie si� pytasz? Zapytaj starego, czy ma dosy�. � Ma. Sam s�ysza�em, jak m�wi�, �e pora wraca�. � Du�o stary ma do gadania! Armator zw�cha zarobek, to ka�e nam p�yn�� i stary nawet nie pi�nie. � Nie strasz, nie strasz � trzeci zorientowa� si�, �e bosman droczy si� z nim. � Stary dobrze wie, �e za�oga ma p�ywania po dziurki w nosie, a i �Smok� potrzebuje przegl�du. Nie b�dzie tego robi� tu, za ci�kie dolary, jak mo�e za z�ot�wki w kraju. Bosman spojrza� na niego spod oka i lekko si� u�miechn��. Trzeci by� m�ody, mia� ko�o trzydziestu lat. Wszyscy wiedzieli, �e niedawno si� o�eni� i prze�ywa r�ne niepokoje, jak ka�dy m�ody ma��onek-marynarz. � Tak ci si� nie chce p�ywa�? � zapyta�. Trzeci obruszy� si�. � Chce, ale z przerwami. � Jak najcz�stszymi? � Mog� by� cz�ste. � Na Wzg�rzu Nowotki? � Na Wzg�rzu Nowotki. � W ��ku u Jadzi? Trzeci ju� na to pytanie nie odpowiedzia�, tylko u�miechn�� si�, jakby zobaczy� swoj� Jadzi� czekaj�c� na niego w przezroczystej nocnej koszulce. A bosman pokiwa� g�ow� i powiedzia� powa�nie: � Trzeba by�o w domu siedzie�, a nie pcha� si� na oceaniczny holownik. Albo zamustrowa� na tramwajarskie rejsy w te i z powrotem do Londynu, Hamburga, Goteborgu... � Daj spok�j, stary � bez gniewu obruszy� si� trzeci. � Gadasz i gadasz, jakby upa� rzuci� ci si� na m�zg. � No w�a�nie, to mo�e przewr�cimy jakie zimne piwko? � o�ywi� si� bosman. � Masz? � Mam, ale nie teraz. Po s�u�bie. � Cholera, to jeszcze kupa czasu. � To id�, we� sobie, tylko jedno, nie wy��op mi wszystkich � trzeci wyci�gn�� klucz od kabiny. Bosman wzi��, podrzuci� go, potem odda�. � Nie, nie lubi� sam. Poczekam, w towarzystwie lepiej smakuje. Daj jeszcze zapali�, bo zostawi�em swoje w mesie. Nim zd��yli ponownie zapali�, uwag� ich przyku� czarny ford zbli�aj�cy si� do holownika. Jecha� wolno, jakby i jemu upa� da� si� we znaki. Gdy zatrzyma� si� pod trapem, ujrzeli niskiego, korpulentnego m�czyzn� w jasnym garniturze, wzorzystym krawacie i bia�ej panamie na g�owie. Na rzecz upa�u zrobi� tylko takie ust�pstwo, �e rozpi�� ko�nierzyk i rozlu�ni� krawat. Trzasn�� drzwiczkami, otar� czo�o bia�� chustk� i trzymaj�c w d�oni czarn� teczk�, wszed� na trap. Trzeci o�ywi� si� na jego widok. � No, co� si� zaczyna dzia�. Jak agent przyjecha�, to b�d� nowiny. � Iiii tam � skrzywi� si� bosman. � Zwyczajna wizyta, przyszed� zapyta�, co s�ycha�. A w og�le, to dochodzi dwunasta, zaraz obiad, wi�c przyjecha� na�re� si� za darmo. � Ale ty jeste� � trzeci popatrzy� na bosmana z odraz�. � Wszystko zrobisz, �eby tylko cz�owiekowi humor popsu�. � Znam �ycie � pogodnie odpar� bosman. � Ale nie martw si�, kiedy� to si� musi sko�czy�. A na razie mo�e ten grubas chocia� poczt� przywi�z�. Dostaniesz list od Jadzi, pocieszysz si�. � Tak my�lisz? � o�ywi� si� trzeci. � No chyba. A mo�e jednak warto �ykn�� piwa. Daj te klucze. 16 � To i ja p�jd� � zdecydowa� si� trzeci. � Stary pewnie poci�gnie z agentem whisky, to nie poczuje ode mnie piwa. � Masz racj� � bosman klepn�� go w rami�. � Chod�my, bo sucho... Znikn�li w g��bi statku. Agent w tym czasie, posapuj�c jakby mu by�o bardzo ci�ko, wszed� po trapie na pok�ad i skierowa� si� do kapitana. Po statku, mimo pozornej martwoty, od razu roznios�a si� wie��, �e przyjecha� i mo�e przywi�z� poczt� albo decyzj� co do ich losu. Z zakamark�w pocz�li si� wy�ania� ospali ludzie. 2 Kapitan by� w stroju bardzo niedba�ym. Lekkie spodnie mia� niedopi�te, rozche�stan� koszul� z podwini�tymi r�kawami niezbyt �wie��, a na bose stopy wsun�� k�pielowe klapki. By� r�wnie rozleniwiony upa�em i znu�ony bezczynno�ci�, co jego za�oga. Mia� dosy� czekania na decyzj� z kraju. Gdyby to od niego tylko zale�a�o, bez namys�u kaza�by rusza� w stron� Gdyni. Musia� jednak czeka� na pozwolenie od armatora. Nie wiedzia� czy tam, tysi�ce kilometr�w od Nowego Orleanu, nie zawarto w�a�nie jakiego� korzystnego kontraktu, kt�ry sprawi, �e ka�� mu podreperowa� holownik, uzupe�ni� zaopatrzenie i pop�yn�� w najdalszy zak�tek �wiata. Za�oga i �Smok� mieli zarabia�. To by�o ich g��wne, a nawet jedyne zadanie. Czeka� wi�c na decyzj�, zabija� czas jak m�g� i z�yma� si� w duchu na opiesza�o�� �tych z biura�, kt�rzy nie rozumiej�, �e za�oga jest zm�czona, �ony i matki t�skni�, a holownik wymaga przegl�du. A mo�e rozumiej� � poprawia� si� w duchu � tylko zdrowy rozs�dek ka�e im zwleka�, aby pot�ny, pracowity holownik i do�wiadczona za�oga nie p�yn�li pusto przez olbrzymi ocean na drug� stron� kuli ziemskiej... Kiedy us�ysza� pukanie do drzwi, ostro krzykn��: � Wej��! Na widok agenta podni�s� si� z k�ta, gdzie siedzia� pod wiruj�cym wiatraczkiem, odrzuci� papiery, kt�re przegl�da�, i uradowany wyci�gn�� r�k�. � No, nareszcie pan si� pokaza�. S� nowiny? � Zaraz, kapitanie, zaraz � agent wyswobodzi� d�o� z jego u�cisku. � Niech chwil� odsapn�. Cholerny upa�, w samochodzie jak w piekarniku, na powietrzu nie lepiej. � Spu�ci�by pan troch� brzucha, to by by�o ch�odniej � za�artowa� kapitan. Byli na stopie do�� za�y�ej, wiedzia�, �e agent si� nie obrazi. Nie obrazi� si�, ale rzuciwszy okiem na pot�n� sylwetk� kapitana, doci��: � Panu by te� nie zaszkodzi�o. Tak ze dwadzie�cia kilo... � Ja cz�sto bywam w ch�odnych stronach, to mi tak nie szkodzi � kapitanowi poprawi� si� humor. Spodziewa� si� dobrych wie�ci. Ale agent si� nie spieszy�. Rzuci� panam� na kanapk�, rozsiad� si� w fotelu i zawo�a�: � Pi�! � Jerry � g�os kapitana zabrzmia� gro�nie � musi mnie pan denerwowa�? � Wszystko po kolei, kapitanie � odpar� spokojnie agent. � Pan chyba nie chce, �eby pa�skiego agenta szlag trafi� od tego upa�u? � Kiedy� pana i tak szlag trafi, Jerry � odpar� kapitan. � Za zn�canie si� nad marynarzami. Steward! � rykn�� na ca�e gard�o. � Steward! � Nie czekaj�c a� jego wo�anie odniesie skutek, otworzy� lod�wk� i zapyta�: � Sok grejpfrutowy, coca-cola, whisky? � Nie ma lepszej rzeczy na upa� ni� whisky z lodem � stwierdzi� agent. � Sok te� mo�e by�. Kapitan ju� stawia� na stoliku szklaneczki i butelki. Wszed� steward. By� wysoki, chudy, z zapadni�t� klatk� piersiow� jak u suchotnika. Mia� kwa�n� min� �o��dkowca i zaspane oczy. � Kawy? � zapyta� kapitan agenta. � Co� pan zje? 17 � Je�� nie chc�, kawy tak. Te� jest dobra na upa�. Tylko mocna. � S�ysza�e�? � kapitan zwr�ci� si� do stewarda. � Dwie mocne kawy. I przynie� lodu, bo mi si� sko�czy�. Steward nawet nie skin�� g�ow�. Podszed� do stolika, wzi�� pe�n� niedopa�k�w popielniczk� i zrobi� ruch, jakby chcia� podsun�� j� pod nos kapitanowi, by pokaza�, ile wypali� od rana. Wysypa� niedopa�ki do pojemnika na �mieci i wolno wyszed�. � Tak si� rusza, �e do wieczora nie przyniesie tej kawy i lodu � zauwa�y� agent. � To dobry steward. Ma kwa�n� min� i wygl�da jakby mia� lada chwila przejecha� si� na tamten �wiat, ale jest twardy i zna swoj� robot�. Rzeczywi�cie, nim kapitan zd��y� nape�ni� szklaneczki whisky i sokiem, steward ponownie si� pojawi�, nios�c tac� z aromatycznie pachn�c� kaw� i metalowe wiaderko pe�ne lodu. Postawi� wszystk