3504

Szczegóły
Tytuł 3504
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3504 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3504 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3504 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

LOUIS GALLET KAPITAN CZART PRZYGODY CYRANA DE BERGERAC 3 Tower Press 2000 Copyright by Tower Press, Gda�sk 2000 4 I O p�nym wieczorem jednego z dni pa�dziernikowych tysi�c sze��set pi��dziesi�tego pierwszego roku z bramy zamku Fougerolles, w prowincji Perigord, wymkn�� si� je�dziec i pocwa�owa� drog� biegn�c� wzd�u� rzeki Dordogne. Ostry wiatr zacina� go jak biczem po twarzy, podr�ny wszak�e nic sobie z tego nie czyni�. Wytrzymywa� odwa�nie natarcia burzy i krzepko a prosto usadowiony w siodle przedziera� si� naprz�d, jak b��dny rycerz unieruchomiony w swej zbroi. Niejeden, widz�c go o tej porze i w tak� niepogod� na drodze prawie nie ucz�szczanej, pomy�la�by, �e to zbieg jaki� i hultaj, na cudzy worek dybi�cy. W rzeczywisto�ci jednak cz�owiek ten ani ukrywa� si� przed nikim, ani te� na niczyj� krzywd� nie czyha�. Po godzinie drogi je�dziec skr�ci� z go�ci�ca na do�� w�sk� �cie�k� pomi�dzy dwoma wzg�rzami. Po obu jej stronach ros�y g�ste krzaki ja�owca i tarniny, nie brak�o te� drzew, do po�owy z li�ci ogo�oconych. Je�dziec zwolni� biegu i zacinaj�c batem ga��zie zwieszaj�ce mu si� nad g�ow�, g�osem czystym, cho� niemi�osiernie fa�szywym, za�piewa� nast�puj�c� piosenk�, kt�ra w�wczas by�a jeszcze wielk� nowo�ci�. Op�akana to jest dola nie mie� zdrowia i pieni�dzy, lecz gdy biedak zdr�w i wes�, jest bogaczem, mimo n�dzy. . . Za Luwr mi poddasze stanie, z p�aszcza mam str�j i pos�anie. Nie znam, gardz�c bogactw mar�, co to przed z�odziejem trwoga; Pu�ap jest moj� kotar�, a materacem � pod�oga! ! Wydobywszy si� z ciasnego przesmyku, �piewak znalaz� si� tu� na brzegu rzeki, przy drodze holowniczej, kt�ra zawie�� go mia�a prosto do przewozu, naprzeciw wioski SaintSernin. Spoza sza�ca wzg�rz wysun�� si� w�a�nie ksi�yc. Przy niepewnym jego �wietle podr�ny dostrzeg� o kilka krok�w przed sob� stoj�cego nieruchomo cz�owieka. W r�kach tego cz�owieka b�ysn�a lufa muszkietu. W chwili gdy je�dziec, zdaj�cy si� lekcewa�y� to spotkanie, znalaz� si� o dwa kroki od nieznajomego, tamten zagrodzi� mu drog�. � Lito�ci, wspania�y szlachcicu! � zawo�a� g�osem �ebrz�cym. . � Hola! � odpar� je dziec, przedrwiwaj�c. � Zdaje mi si�, kochanku, �e co� za ci�ko ob�adowa�e� si� jak na �ebraka! 5 I ko�cem bata uderzy� go po muszkiecie. � Drogi nie s� teraz bezpieczne, , jasny panie! � zauwa�y� tamten t�umacz�c si�. . � Ba, , to� chyba nie masz nic do stracenia! � Przeciwnie! ! Po tym niespodziewanym s�owie, kt�re jakby nieumy�lnie z ust mu wybieg�o, ozwa�a si� ponownie pro�ba, ale tym razem utrzymana w tonie szyderskiej pogr�ki. � Lito�ci, wspania�y szlachcicu! � Do kr��set! ! S�dzi� by mo�na, �e ��dasz raczej kieski albo �ycia! � Je�li wa�pan wolisz, , niech i tak b�dzie! I muszkiet, szybkim ruchem uniesiony, znalaz� si� przy piersiach podr�nego. � Ha, ha, argumenty twoje s� bardzo przekonywaj�ce! � za�mia� si� ten ostatni. � Ale poczekaj cokolwiek. W tej chwili odtr�ci� bro�, zeskoczy� z siod�a i chwyci� opryszka za gard�o. Trzyma� go tak czas pewien, a gdy spostrzeg�, �e w tym pot�nym u�cisku dusi� si� zaczy- na, i �e z bezw�adnej r�ki muszkiet mu ju� wypad�, pu�ci� gard�o, a uj�� r�ce i z ca�ej si�y j�� ch�osta� go batem po plecach. Nigdy jeszcze najleniwszy i najkrn�brniejszy ch�opiec z bakalarni nie otrzyma� tak energicznego upomnienia. Zb�j osun�� si� na kolana i b�aga� zacz�� zmi�owania. � M�g�bym ci �eb roztrzaska�, gdybym by� w pasji, lub te� zap�dzi� ci� do Fougerolles, aby ci� tam obwieszono � m�wi� szlachcic. � Dzi�kuj diab�u, swemu or�downikowi, �e ci� tym razem puszcz� na wolno��. Jednak radz� ci, b�a�nie, przypatrz mi si� dobrze, aby� bra� nogi za pas, ile razy spotkasz mnie i poznasz. Inaczej za nic nie r�cz�! Opryszek, nie wstaj�c z kolan, podni�s� na swego zwyci�zc� czarne, przenikliwe oczy i p�omie� nienawi�ci zab�ysn�� w jego �renicach, gdy przy bladym �wietle ksi�yca rozpozna� szydz�c� twarz podr�nego. Podr�ny nie zaniedba� ze swej strony zapisa� sobie w pami�ci ohydnych rys�w hultaja, przez kt�re przeziera�a w tej chwili t�umiona w�ciek�o�� w po��czeniu z przemagaj�cym j� b�lem. � Poznam ci�, jasny panie � mrukn�� wreszcie dziwnym g�osem. � Pozw�l mi teraz odej��. Podczas gdy fa�szywy �ebrak d�wiga� si� z ziemi, rozcieraj�c obite boki, podr�ny podni�s� upuszczony muszkiet, uj�� go za koniec lufy i wykr�ciwszy nim kilka m�y�c�w w powietrzu, cisn�� z rozmachem w rzek�. Zrobiwszy to dosiad� konia i odjecha� galopem, pozostawiaj�c napastnika og�upionego t� osobliw� przygod�. Stan�wszy u przewozu, hukn�� na przewo�nik�w i w dziesi�� minut p�niej cwa�owa� ju� wzd�u� lewego brzegu rzeki. Uni�s� si� w strzemionach i wyt�y� wzrok ku SaintSernin. W najwy�szym z dom�w sio�a p�on�o �wiat�o, z komina za� bucha� dym rudawy, dym kuchenny, kt�rego widok przywo�a� na usta je�d�ca u�miech zadowolenia. By� to dom Jakuba Szablistego. Cz�owiek jednak, co nosi� to imi� wojownicze, ras� �o�niersk� ujawniaj�ce, zerwa� z przodk�w swych rzemios�em. Szablisty zajmowa� pokojowe stanowisko proboszcza. Atletyczne cz�onki duchownego wykre�la�y si� energicznie pod ciasn� sutann�, twarz jego mi�sist�, czerstw�, otacza� wieniec czarnego, k�dzierzawego zarostu, mia� on min� pewn� siebie, g�os dono�ny, si�� i zwinno�� lwa, mimo to wszystko by�o jednak widoczne, �e jest �agodny i prosty jak dzieci�. Podczas gdy podr�ny przewozi� si� na promie, proboszcz wyszed�szy do kuchni nap�dza� do po�piechu sw� gospodyni� uwijaj�c� si� przy garnkach i rondlach. � Joanno, ju� �sma! � powtarza� niecierpliwie. � Joanno, nie zd��ysz ze szczupakiem! Sawiniusz za kwadrans ju� tu by� powinien. 6 � S�ysza�am ju� to, s�ysza�am. . . Nie ma o co gwa�towa�. . . � mamrota�a gniewnie gospody- ni. � Szlachcic mo�e troch� poczeka�. . . dziura w niebie przez to si� nie zrobi. . . A w ko�cu � doda�a g�o�niej, z ruchem zniecierpliwienia � o�wiadczam jegomo�ci, �e czy tak, czy owak, nie podam na st�, dop�ki wszystko nie b�dzie zrobione jak si� patrzy. . . Ironiczny uk�on zako�czy� t� przemow�, po kt�rej wys�uchaniu ksi�dz Jakub, prze�wiad- czony o swej ni�szo�ci, opu�ci� g�ow� na piersi i drobnym kroczkiem podrepta� do jadalni. St� by� nakryty. Budz�cy uszanowanie rz�d butelek wychyla� omszone g��wki z kredensu. Aby baterii tej dosi�gn��, nie trzeba by�o wstawa� z miejsca, wystarcza�o r�k� za siebie wyci�gn��. Brak�o jedynie go�cia. Zegar na wie�y wiejskiego ko�ci�ka wybi� kwadrans na dziewi�t�. Jakby w odpowiedzi zad�wi�cza� szarpni�ty silnie dzwonek u drzwi wej�ciowych. � To on! ! � wykrzykn�� proboszcz. . Pobieg� do drzwi, otworzy� je na ca�� szeroko�� i rzuci� si� w obj�cia przyby�ego. � Na m�k� i �mier� Zbawiciela! � zawo�a� ten ostatni, pozwalaj�c oca�owywa� sobie policzki � twoja wieczerza, m�j bracie, jest pyszn� rzecz� na dzisiejsz� zawieruch�! Z kuchni twej zalatuje zapaszek trufli i dziczyzny, kt�ry sprawia prawdziw� oskom� i daje przeczucie prawdziwie rajskich rozkoszy. � Siadajmy do sto�u, kochany Sawiniuszu! � odrzek� lakonicznie ksi�dz, odgaduj�c stan tego �o��dka, podnieconego d�ug� jazd�. Zdj�� z ramion go�cia p�aszcz, rozwiesi� go przed ogniem p�on�cym weso�o na kominku i grzmi�cym g�osem oznajmi� Joannie, �e tylko na ni� oczekuj�. Szlachcic zasiad� w�wczas naprzeciw proboszcza i obaj biesiadnicy zabrali si� �wawo do nale�ytego uczczenia przygotowanych przez gospodyni� potraw, nie szcz�dz�c sobie wzajem przyjacielskich wynurze�. Sawiniusz i Jakub byli bra�mi mlecznymi, kochali si� jednak jak bracia rodzeni. � Pos�uchaj � odezwa� si� nagle przybysz, zatapiaj�c n� w pasztecie a� czarnym od trufli perigordzkich. � Nie przyby�em do ciebie wy��cznie na wieczerz�. Mam pom�wi� z tob� o sprawach wielkiej wagi. � Jestem do us�ug twych � odrzek� ksi�dz. � Odczytawszy list tw�j zaraz domy�li�em si�, �e musia�o zaj�� co� wa�nego. M�w zatem. � Od��my to do wet�w, a teraz, je�li� �askaw, przysu� mi tego szczupaka, kt�ry ma poz�r tak czcigodny. � Jest to, , m�j kochany Sawiniuszu, triumf mojej Joanny. Niecz�sto jada si� tak� ryb�. � Do licha! ! Czy�by nale�a�a ona do istot bajecznych? � Bynajmniej. Jest to szczupak jednooki z jeziora Fonta, kt�rego proboszcz tamtejszy przys�a� mi na uczczenie kochanego go�cia. � Cudownie! Jednooki czy dwuoki, smakuje przewybornie, a te grz yby z bia�ym winem czyni� go prawdziwie bosk� potraw�! Uczta zako�czy�a si� weso�o. Ale zaledwie Joanna zdj�a obrus i postawi�a na stole butelk� likieru z Armagnac oraz przynios�a na b�yszcz�cej metalowej tacce dwa ma�e kieliszki, Sawiniusz od razu spowa�nia�. Prze�kn�� kilka kropli starego likieru, po czym, wspieraj�c si� o st� �okciami i zatapiaj�c przenikliwe spojrzenie w oczach przyjaciela, rzek�: � Czy pozwolisz, , Jakubie, aby�my pom�wili teraz o sprawach powa�nych? 7 II Proboszcz skin�� g�ow� na znak przyzwolenia, a twarz jego przybra�a ten sam wyraz uroczysty, co twarz go�cia. � Przysi�g�e� mi kiedy�, Jakubie � zacz�� ten ostatni � �e b�dziesz szcz�liwy, oddaj�c w potrzebie �ycie swe na moje us�ugi. � Rozporz�dzaj nim, , przyjacielu. Ka�dej chwili got�w jestem dotrzyma� owej przysi�gi. R�ka szlachcica wyci�gn�a si� w stron� ksi�dza, kt�ry �cisn�� j� tak krzepko, �e Sawiniusz nie m�g� powstrzyma� si� od uwagi: � Do licha! ! Oto d�o�, kt�ra nie pu�ci �atwo tego, czego strzec si� podj�a! I ruchem wykwintnym otrz�sn�� bol�ce palce. � Masz zatem do powierzenia jaki� depozyt? ? � zapyta� ksi�dz Szablisty. � Depozyt drogocenny, kt�rego w potrzebie wypadnie broni� z zaci�to�ci� smoka strzeg�cego zakl�tych skarb�w. Oczy Jakuba zap�on�y. W milczeniu wskaza� m�odzie�cowi d�ugi rapier wisz�cy w ciem- nym k�cie izby. � Rodzinna pami�tka � rzek� z naciskiem. . � Umiem jeszcze jako tako z ni� si� obchodzi�. . � Ho, ho, pami�tam dobrze, jakie pyszne lekcje szermierki odbiera�em od ciebie, gdy�my jeszcze obaj byli dzieciakami! Ach, jaka szkoda, �e i ty r�wnie� nie zosta�e� �o�nierzem! � B�g powo�a� mnie do czego innego � odrzek� ksi�dz, spuszczaj�c oczy, w kt�rych zamigota�a b�yskawica. � M�w dalej, , Sawiniuszu. Szlachcic zdawa� si� przez chwil� namy�la�. � Wola�bym � podj�� wreszcie z wolna � wola�bym ci oszcz�dzi� trud�w i niebezpie- cze�stw przywi�zanych do tego zadania, ale. . . gdzie znajd� dusz� tak dzieln� i praw� jak twoja? Gdzie znajd� serce r�wnie szlachetne i godne zaufania, kt�re by przyj�o powierzon� sobie tajemnic� nie wgl�daj�c, jakie jej �r�d�o i co w sobie zawiera? W podobnej okoliczno�ci mog�em my�le� tylko o tobie. � Jestem ci za to wdzi�czny, , Sawiniuszu. � Pos�uchaj zatem. Zlecenie, kt�rym pragn� ci� obarczy�, ja sam otrzyma�em od kogo� innego, komu przysi�g�em, �e je przeprowadz� pomy�lnie. Nieobce ci moje �ycie, oddane w zupe�no�ci burzom losowym i przygodom. Dzi�, jutro lub pojutrze kula czyja� po�o�y� mnie mo�e trupem albo pchni�cie czyjej� szpady zap�aci mi od razu za wszystkie pchni�cia, jakie inni ode mnie dostali. � Niech ci je B�g przebaczy! ! � szepn�� pobo�nie proboszcz. � Ot� � ci�gn�� Sawiniusz � z moj� �mierci� depozyt, kt�ry przyj��em, wpadnie w r�ce obce, mo�e oboj�tne, a mo�e � co gorsza � takie, kt�rym zale�e� b�dzie na jego posiadaniu. Przypadku tego l�kam si�, a ty jedynie mo�esz mnie od niego zabezpieczy�, wspomagaj�c mnie rozumem swym i si��. Gdy ju� co do tego b�d� upewniony, niech co chce dzieje si� ze mn�, nic mnie ju� los osobisty nie obchodzi. Umr� spokojny wiedz�c, �e ty mnie zast�pisz. � Czy chodzi o testament? ? � zagadn�� proboszcz, zdziwiony wst�pem tak uroczystym. Szlachcic u�miechn�� si�. � Testament! M�j testament! . . . Albo� my�li si� o testamentach, nosz�c ca�e mienie przy sobie, za przyk�adem filozofa Biasa? . . . � C� to wi�c takiego? ? � Ju� ci powiedzia�em. . Spe�niam zlecenie dane mi przez inn� osob�. 8 Jakub Szablisty zwr�ci� na przyjaciela wzrok ciekawy i pytaj�cy. Sawiniusz zrozumia� milcz�ce ��danie. Z kieszeni kaftana wydosta� z�o�ony pergamin, owini�ty w zielony jedwab, z wielk� piecz�ci�, kt�ra musia�a by� �wie�o odci�ni�ta, zalatywa� bowiem od niej jeszcze ostry zapach wosku. Arkusz ten nie nosi� �adnego napisu, piecz�� nie by�a opatrzona �adnym herbem. Widnia�y na niej tylko dwie litery C i B, dziwacznie ze sob� splecione, na tle posianym gwiazdami. Z pierwszego zatem wejrzenia tajemniczy pergamin niczego nie wyja�nia� zaciekawione- mu proboszczowi z SaintSernin. Sawiniusz podsun�� dokument pod oczy przyjaciela i dotykaj�c palcem piecz�ci, rzek�: � Jakubie! W tej kopercie zamyka si� przysz�o�� pewnego cz�owieka, los ca�ej rodziny, rozwi�zanie tajemnicy �ycia lub �mierci. � Daj go � wyrzek� z moc� proboszcz. Wyci�gn�� r�k� i wzi�� cenny dokument. � A teraz � Sawiniusz przy tych s�owach powsta� � pos�uchaj, drogi Jakubie, czego od ciebie wymagam. Zatrzymasz ten pakiet u siebie a� do dnia, w kt�rym albo ja sam upomn� si� o niego, albo te� dowiesz si� na pewno, �e umar�em. � A w tym ostatnim wypadku? ? � zapyta� Szablisty ze wzruszeniem. � W tym ostatnim wypadku z�amiesz piecz�� i znajdziesz wewn�trz skre�lone moj� r�k� obja�nienie, co masz uczyni� z innym pismem, r�wnie� w tej kopercie zamkni�tym, a opatrzonym oddzieln� piecz�ci�. � A to obja�nienie? ? � To obja�nienie odczytasz z najwi�ksz� uwag�, gdy� wed�ug niego b�dziesz m�g� wype�ni�, punkt po punkcie, moje zobowi�zanie. Widzisz st�d, poczciwy Jakubie, �e dop�ki B�g trzyma� mnie tylko zechce na tym padole p�aczu, twoja rola smoka nie b�dzie zbyt ci�k�. � To prawda. . � Ale za to � u�miechn�� si� szlachcic, kt�remu powraca� zwyk�y dobry humor � spadnie na ciebie k�opot�w co niemiara, je�eli jaki niegrzeczny cz�owiek powali mnie o ziemi� z sze�cioma calami �elaza w piersiach. � Och, ja my�l�, �e ten cz�owiek jeszcze si� nie narodzi�! � wtr�ci� proboszcz tonem dodaj�cym otuchy. � Kto wie! ! Na wszystko trzeba by� przygotowanym. Przy tych s�owach wypr�ni� kielich do dna z min� cz�owieka zadowolonego z siebie. � Jeszcze s��wko � wtr�ci� nie�mia�o Jakub. � W przedsi�wzi�ciu tak powa�nym nigdy nie bywa si� zanadto ostro�nym. Gdyby kiedykolwiek zjawi� si� kto, ��daj�c w twoim imieniu zwrotu depozytu, jak mam post�pi�? � Cho�by to by� kr�l, cho�by to by� papie� � s�yszysz, Jakubie? Kr�l lub papie� � odprawisz go z kwitkiem. � A je�li zechce u�y� si�y? ? � Zabijesz go. . I wymownym spojrzeniem wskaza� olbrzymi miecz zawieszony na �cianie. Ani to s�owo, ani to spojrzenie nie zdziwi�y ksi�dza. By�y to czasy, w kt�rych brewiarz i szabla doskonale godzi�y si� ze sob�. Jakub poprzesta� na ponownym u�ci�ni�ciu r�ki swego mlecznego brata. Co si� tyczy szlachcica, nie w�tpi� on ju�, �e mo�e by� o swoj� spraw� spokojny, poniewa� z�o�y� j� w r�ce cz�owieka, kt�ry mu nie uczyni zawodu. Zegar ko�cielny wybi� godzin� jedenast�. Sawiniusz odzia� si� p�aszczem i zabiera� si� do odej�cia. � Ju� mnie opuszczasz? ? � spyta� Jakub. � Tak. . � Dok�d si� udajesz? ? 9 � Tam. . Sawiniusz wysun�� r�k� w kierunku okna i pokaza� w oddaleniu, po drugiej stronie rzeki, czarn� sylwetk� zamku Fougerolles, wykre�laj�c� si� ostro na niebie rozja�nionym przez ksi�yc. Jakub nie pyta� o nic wi�cej. Wiedzia� on niew�tpliwie, jakie t o sprawy powo�uj� przyjaciela do zamku. Poprzesta� na zapytaniu: � Zobaczymy si� jeszcze? ? � Niezawodnie. . � Kiedy? ? � Przed wyjazdem do Pary�a raz jeszcze wpadn� tutaj, , aby ci� u�cisn��. Ju� od kilku chwil na dziedzi�cu plebanii wierzchowiec szlachcica niecierpliwi� si� i bil w ziemi� kopytami. Sawiniusz wyszed�, wskoczy� na siod�o i raz jeszcze powt�rzywszy przyjacielowi swe upomnienie pu�ci� si� galopem w stron� Fougerolles. III Gdy �cich� t�tent kopyt ko�skich na krzemienistym go�ci�cu, proboszcz wr�ci� do izby i otworzywszy szaf� d�bow�, stoj�c� przy ��ku, schowa� do niej starannie tajemniczy arkusz pergaminu. Zrobiwszy to ukl�kn�� i modli� si� d�ugo, prosz�c Boga, aby wspomaga� przyjaciela w niebezpiecze�stwach, kt�re mu zagra�aj�, a kt�re wydawa�y si� dobremu ksi�dzu tym straszniejsze, �e Sawiniusz pokrywa� je zupe�nym milczeniem. Tymczasem je�dziec szparko posuwa� si� naprz�d. Dochodzi�a p�noc, gdy zatrzyma� konia przed fos� zamku Fougerolles. Mimo p�nej pory nikt z ludzi zamkowych, jak si� zdawa�o, nie spoczywa� jeszcze. Po d�ugich sieniach snuli si� pacho�kowie ze �wiat�em, s�u�ba to kupi�a si�, rozmawiaj�c przyciszonym g�osem, to zn�w w smutnym milczeniu przystawa�a u drzwi wiod�cych do pa�skich komnat. Sawiniusz wjecha� na dziedziniec, rzuci� uzd� jednemu ze s�u��cych i szybkim krokiem pobieg� na schody wiod�ce na pierwsze pi�tro. Na ostatnich stopniach spotka� burgrabiego. � I c� tam, mistrzu Caprais? � zapyta�. � Ach, , drogi panie! � westchn�� �w dzielny cz�owiek. � �le, , bardzo �le u nas! Sawiniusz nie s�ucha� ju� wi�cej. Przy�pieszy� kroku i przeskakuj�c po kilka stopni na raz, dosta� si� za chwil� do komnaty przepe�nionej lud�mi. W samym �rodku komnaty sta�o wielkie, d�bowe ��ko, os�onione w po�owie ci�k�, je- dwabn� kotar�, a na �o�u tym umiera� stary hrabia Rajmund de Lembrat, pan na Fougerolles i Gardannes. Bezkrwista twarz starca odcina�a si� ��taw� barw� ko�ci s�oniowej od matowej bieli poduszek, r�ce, skrzy�owane na piersiach, zdawa�y si� ju� martwymi, posinia�e powieki przymkni�te by�y do po�owy na przygas�ych �renicach. Jedynie lekkie dr�enie ust wskazywa�o, �e dusza nie opu�ci�a jeszcze w zupe�no�ci tego cia�a, zmo�onego wiekiem i chorob�. Kapelan zamkowy kl�cza� w nogach �o�a, odmawiaj�c modlitwy. U wezg�owia sta� m�o- dzieniec wynios�ej postawy, z min� r�wnie� wynios��. M�odzieniec by� pi�kny, ale uroda jego mia�a w sobie co� brutalnego. Gdy wpatrywa� si� w twarz umieraj�cego, oczy jego na chwil� nawet nie zwilgotnia�y; gdy zwraca� si� do s�u�by zape�niaj�cej na kl�czkach komnat�, spojrzenie jego by�o zimne i przenikliwe jak stal. Silnie 10 zarysowane k�ciki ust oraz brwi niezmiernie ruchliwe i nieustannie �ci�gane kaza�y domy�la� si� w nim samow�adnego i nieub�aganego pana. �aden z przeb�ysk�w dobroci, kt�re b�ysz- cza�y w twarzy starca, przez nadchodz�c� �mier� nie zgaszone, nie opromienia� rys�w m�odzie�ca. By� to syn hrabiego, dziedzic obszernych posiad�o�ci Gardannes, Fougerolles i Lembrat. Na widok wchodz�cego Sawiniusza m�odzieniec odszed� od �o�a i post�pi� kilka krok�w ku drzwiom. � Ojciec � rzek� g�osem zni�onym � kilkakrotnie przyzywa� ci�, , kochany Sawiniuszu. � Zmuszony by�em opu�ci� Fougerolles na kilka godzin � odpowiedzia� �w takim�e g�o- sem. � Czy hrabia jest jeszcze w stanie s�ysze� mnie? ? � Spodziewam si�, �e tak, jakkolwiek choroba od chwili twego wyjazdu znaczne zrobi�a post�py. � Zbli� si� do �o�a, Rolandzie, i oznajmij ojcu moje przybycie. Roland de Lembrat pochyli� si� nad ojcem i wym�wi� imi� Sawiniusza. Oczy starca rozwar�y si� szeroko, trwo�nym spojrzeniem poszuka� przyby�ego, a dostrzeg�szy da� mu znak, aby przyst�pi� do �o�a. Sawiniusz pos�ucha� wezwania. Hrabia uj�� jego r�k� i widoczne by�o, �e wyt�a si�y, aby do� przem�wi�. W tej�e chwili oczy jego spotka�y utkwione we� spojrzenie Rolanda. � Oddal si�, Rolandzie � rzek� g�osem lodowatym. � I ciebie, ojcze wielebny, prosz�, aby� pozostawi� nas samych. S�owa ostatnie zwr�cone by�y do kapelana. Roland przygryz� usta z widocznym gniewem, a czo�o jego pokry�o si� czerwono�ci�. Odszed� jednak razem z kap�anem w g��bi� obszernej komnaty, dok�d nie mog�a ju� doj�� przyciszona rozmowa Sawiniusza z umieraj�cym hrabi�. � S�uchaj uwa�nie, , co ci powiem � wyrzek� szeptem Rajmund de Lembrat. . Sawiniusz pochyli� si� tak nisko, �e ucho jego dotyka�o prawie ust umieraj�cego. Jakie by�o to ostatnie zwierzenie, kt�re wyszepta�y stygn�ce wargi starca � nikt tego nie m�g� odgadn��. Kiedy jednak Sawiniusz wyprostowa� si�, wszyscy mogli byli dostrzec, �e oczy hrabiego nape�nione s� �zami. D�ugo, z wyt�on� uwag�, wpatrywa� si� on w swego syna, po czym z ust jego wybieg�y dla Sawiniusza tylko dos�yszalne s�owa. � I to on ma by� spadkobierc� Lembrat�w? Silniejsze �ci�ni�cie r�ki da�o pozna� Sawiniuszowi, �e jego stary przyjaciel ma co� wi�cej jeszcze do powiedzenia. Hrabia pr�bowa� unie�� cokolwiek ci�k� jak z kamienia g�ow� i wskazuj�c Rolanda ruchem niedostrzegalnym dla tamtych, szepn�� w samo ucho Sawiniusza: � Nie spuszczaj uwagi z tego, , przede wszystkim pami�taj o tamtym! IV Szerokie wy�omy, kt�rych dokonuje Pary� wsp�czesny w�r�d swych starych dzielnic, wydoby�y niedawno na ja�ni� pewien odwieczny budynek, uwa�any przez wielu za rzecz od dawna ju� nie istniej�c�, a bardzo g�o�ny i oblegany przez t�umy w epoce, gdy Corneille i ca�a plejada pomniejszych, dzi� zapomnianych poet�w, uwa�ali za najwi�kszy zaszczyt widzie� dzie�a swe w nim wystawione. Budynek ten to stary pa�ac Burgundzki, w kt�rym aktorowie kr�lewscy dawali przedstawienia, �ci�gaj�c na nie wszystkich smakosz�w artystycznych z orszaku panuj�cej w�wczas Anny Austriaczki. W tym zbornym punkcie dworskich wykwintnisi�w przedstawiano owego wieczora Agry- pin�, tragedi� budz�c� wiele ha�asu w�r�d �wczesnych krytyk�w, kt�rz y dopatrywali si� w niej gro�nych napa�ci na rz�d i religi�. 11 Widownia pa�acu Burgundzkiego by�a szczelnie zape�niona, tchnienie wojownicze prze- biega�o t�um �wietny i gwarny. W jednym z zak�tk�w parteru dw�ch ludzi zdawa�o si� przyjmowa� udzia� wyj�tkowo �ywy w tym wa�nym wydarzeniu literackim. Jeden z nich wygwizdywa� ze szczeg�ln� zaci�to�ci� wszystkie miejsca tragedii, kt�re mu nie trafia�y do przekonania. Drugi poprzestawa� na podkre�laniu u�miechem miejsc dobrych, wzrusza� za� ramionami na ka�de gwizdni�cie towarzysza. Przy ko�cu trzeciego aktu pierwszy nie m�g� wytrzyma�, aby nie podzieli� si� z kim� d�awi�cym go oburzeniem. � Nieprawda�, panie � rzek�, zwracaj�c si� do milcz�cego widza � �e to budzi �miech i lito��. � �miech i lito��? ? � powt�rzy� tamten zimno. � I dlaczeg� to, je�li �aska? � Dlatego �e, pod�ug mnie, niepodobna w n�dzniejszych rymach wyrazi� my�li bardziej przewrotnych. � Poczytujesz pan zatem autora za wielkiego winowajc�? ? � Za heretyka, , m�j panie. Zas�u�y�, aby go wykl�to. � Doprawdy? ? � Albo� nie wyg�asza rzeczy ubli�aj�cych w najwy�szym stopniu naszej �wi�tej religii? ? � Musia�e� pan �le s�ysze�. . Oto, co m�wi ten autor. . . I s�siad cz�owieka z gwizdawk� j�� deklamowa� ca�� tyrad� z Agrypiny. Po tej pierwszej tyradzie nast�pi�a druga, po drugiej trzecia. . . Coraz wi�kszy zapa� ogarnia� deklamatora. � Ale�, panie! � zawo�a� tamten, zalany niepowstrzymanym potokiem poezji � jak mog�e� zatrzyma� w pami�ci tak wiele wierszy? � Czy przyznajesz pan, , �e wiersze te nie s� z�e? � Przyznaj�. . � Czemu� zatem wygwizdywa�e� je przed chwil�? ? � Spojrzyj pan na publiczno��. . . . Bardzo wiele os�b pogl�d m�j podziela! � Biedacy! ! Gdy jeden osio� ryknie, inne mu zawsze wt�ruj�. . . � Panie, , to wygl�da na obelg�! � Tak pan s�dzisz? ? � Jestem tego pewny. . � Tym gorzej dla pana. . Ale sza! . . . Zaczyna si� akt czwarty � trzeba s�ucha� z uwag�. . � Podzielam pa�skie zdanie. Wr�cimy do naszej sprzeczki za chwil� i poprowadzimy j� w inny spos�b. � Pan z prowincji? ? � zapyta� szyderczo deklamator, us�yszawszy pogr�k�. � Jestem margrabia de Lozerolles. . � Stara szlachta z Poitou! Ale przepraszam. Pozw�l mi, mo�ci margrabio, s�ucha� Sejanusa. Na scen� wyszli aktorzy. Starcie musia�o si� zatrzyma� na tym punkcie. Nie wynikn�� st�d zreszt� �aden skandal, gdy� przeciwnicy prowadzili sp�r z wyszukan� grzeczno�ci�, jak przysta�o ludziom dobrze wychowanym. Przy ko�cu sztuki przeciwnik margrabiego skin�� na m�odzie�ca siedz�cego o kilka miejsc dalej, kt�ry zbli�y� si� do� z po�piechem. � Hrabio! ! � rzek� do m�odzie�ca. . � Czy chcesz by� moim sekundantem? ? � Dlaczego? ? � Mam si� bi�. . � Tego wieczora? ? � Za chwil�. . � Zn�w k��tnia! ! A nie zd��y�e� pan jeszcze opu�ci� sali! � Nie potrzebowa�em tego czyni�, gdy� ten pan tu w�a�nie siedzia�! Margrabia de Lozerolles, w ten spos�b wywo�any, sk�oni� si� uprzejmie. 12 � Jaki pow�d? ? � Niezmiernie prosty. Ten pan nazywa Agrypin� szkaradn�, dla mnie jest ona pi�kn�. Czy� nie uwa�asz, hrabio, pow�d ten za wystarczaj�cy? � Najzupe�niej! ! � Chod�my, , panowie � wtr�ci� margrabia. . � Pilno mi. . Lozerolles wynalaz� natychmiast dla siebie sekundanta i czterej m�czy�ni wyszli z po�piechem na w�sk� uliczk� w s�siedztwie pa�acu Burgundzkiego. Zaraz te�, nie trac�c ani chwili, do szpad si� wzi�to. � Do pioruna! � wykrzykn�� margrabia, wymachuj�c bezskutecznie szpad� dla zrobienia sobie drogi do serca przeciwnika. � T�gi z pana szermierz! ! � Doprawdy? ? A jednak zabawiam pana dotychczas tylko prowincjonalnymi figielkami. � Ech, i z prowincjonalist�w nie ma�kuci! � odpar� margrabia, p�ac�c za drwiny sztychem �rodkowym, w samo serce zmierzaj�cym. � Pary�anie tym bardziej! � rzek� tamten i odparowawszy cios, wykona� w tej�e chwili pchni�cie tak niespodziane i tak zarazem mistrzowskie, �e szpada przeszy�a rami� margrabiego, zanim jeszcze zd��y� si� zastawi�. Walka by�a sko�czona. � Winszuj� � rzek� ranny, , podczas gdy zwyci�zca najspokojniej chowa� szpad� do pochwy. � Ale to wszystko jedno. . Wiersze w Agrypinie nie s� przez to ani na jot� lepsze i � raz jeszcze zapyta� musz� pana, jakim sposobem umiesz ich tyle na pami��? � Bo jestem ich autorem, , panie margrabio! I pozostawiaj�c margrabiego oszo�omionego tym o�wiadczeniem, poeta, umiej�cy broni� honoru swych wierszy ostrzem szpady, oddali� si�, wsparty na ramieniu sekundanta. Ten poeta nie jest dla nas obcy. Widzieli�my go ju� przy stole proboszcza w Saint- Sernin oraz u �miertelnego �o�a hrabiego de Lembrat. Posiada� on � o czym trzeba powiedzie� zawczasu, gdy� stanowi�o to znami� typowe tej pe�nej charakteru fizjonomii � posiada� nos rozmiar�w niezwyk�ych, nos ostro �ci�ty, rzucaj�cy cie� na usta, s�owem � nos bohaterski � , jak si� wyrazi� jeden z jego biograf�w. Ten nos wydatny kr�lowa� na twarzy o rysach prawid�owych i mi�ych, kt�r� o�wietla�a para oczu czarnych i pe�nych ognia. Brwi by�y zakre�lone delikatnie, w�s, niezbyt g�sty, ods�ania� usta; w�osy spada�y czarn� mas� z obu stron wynios�ego, rozumnego czo�a. Razem wzi�wszy, by� to wcale urodziwy m�odzian, kt�remu w tej epoce szale�stw w dobrym smaku przyznano jedno z miejsc honorowych w gronie wykwintnisi�w i uczonych. Rodowe jego nazwisko brzmia�o: Sawiniusz de Cyrano. Znany by� wszak�e lepiej pod imieniem Cyrano de Bergerac, kt�re przybra� dla odr�nienia si� od brata i krewniak�w. By� autorem Podr�y na ksi�yc. Rozm�w uszczypliwych i Agrypiny, tw�rc� ca�ej seciny �artobliwych wierszy i poemat�w, �mia�ym i zaufanym w sobie filozofem; by� tak�e s�ynnym i nieustraszonym pojedynkarzem oraz bohaterem tysi�ca przyg�d. Nosi� ze dwadzie�cia zaszczytnych przezwisk, mi�dzy innymi: � Nieustraszony � , � Demon brawury � , � Kapitan Czart � � lud zachowa� zw�aszcza w pami�ci to ostatnie przezwisko, wielu te� ludziom pod nim tylko poeta by� znany. Przy tym wszystkim: z�ote serce, umys� w najwy�szym stopniu niezale�ny, pogarda dla g�upc�w i dowcip iskrz�cy. Kochano go za ten dowcip, wybornie przystosowany do ducha epoki, za wyborny humor, za m�odo�� pe�n� ognia i zapa�u. Pozosta�o po nim � rzecz rzadka w tym �yciu � wspomnienie trwa�ych przyja�ni i po�wi�cenia bez granic. Sk�oniwszy si� margrabiemu, Cyrano oddali� si�, wsparty na ramieniu swego sekundanta. Tytu� hrabiowski, kt�rym obdarzy� poeta tego ostatniego, spad� na� po �mierci starego hrabiego de Lembrat. By� to nowy dziedzic Fougerolles, by� to �w Roland o minie wynios�ej, kt�rego widzieli�my, jak sta� bez �ladu wzruszenia przy �o�u umieraj�cego ojca. 13 Hrabia Rajmund de Lembrat ju� od roku spoczywa� w grobie, a syn rych�o go op�aka�. Roland mia� lat dwadzie�cia pi�� i by� bardzo bogaty. Pali�a go ��dza nasycenia si� gor�czkowym �yciem stolicy, od kt�rego starzec trzyma� go rozmy�lnie z daleka. Cyrano de Bergerac, starszy i do�wiadcze�szy, by� jego wzorem i jakkolwiek nie �ywi� wielkiej przyja�ni do poety � zapewne przez wrodzon� mu sprzeczno�� z uczuciami ojca � prosi�, aby Cyrano podj�� si� roli jego przewodnika i ojca chrzestnego w odm�cie tego b�yszcz�cego �wiata, kt�ry go tak bardzo poci�ga�. � By�a to epoka owych pi�knych awanturnic, Hiszpanek i W�oszek, istot dumnych a zara- zem lubie�nych, kt�re mi�owa�y jednak� mi�o�ci� z�oto, krew i pachnid�a; by�a to epoka maskarad, zalot�w hiszpa�skich, uroczystych zarazem i rozpasanych, mi�ostek nami�tnych a� do poni�enia si�, gwa�townych a� do okrucie�stwa, sonet�w i ulotnych wierszyk�w, wielkiej pijatyki, wielkiej zabijatyki i wielkiego kosterstwa. . . � W taki wir rzuci� Cyrano swego m�odego przyjaciela. W tym upajaj�cym i odurzaj�cym zam�cie Sawiniusz wi�d� �ywot poety i filozofa, Roland zanurzy� si� we� z g�ow�, palony gor�czk� kosztowania wszystkich pon�tnych owoc�w i maczania ust we wszystkich czarach ze s�odk� trucizn�. Rok nie up�yn��, a ju� potrafi� sobie zdoby� imi� w �wiecie sto�ecznych wytwornisi�w i sza�aput�w. Rozsiewa� gar�ciami z�oto, wyprawia� uczty po ucztach, ol�niewa� kobiety zbytkiem, porywa� m�czyzn odwag�. Rzecz prosta, �e si� wkr�tce �yciem tym upi�. Po oszo�omieniu nast�pi� niesmak. Roland uczu� potrzeb� okie�znania nami�tno�ci i wypocz�cia. I w tym Cyrano ukaza� si� dla� u�yteczny. W liczbie przyjaci� poety znajdowa� si� margrabia de Faventines, mieszkaj�cy w starym pa�acu na Wyspie �w. Ludwika i wiod�cy �ycie nader skromne, gdy� przegrany niedawno proces silnie nadszarpn�� jego fortun�. Sawiniusz znalaz� sposobno�� zalecenia margrabiemu hrabiego Rolanda, kt�ry niebawem te� zosta� tam wprowadzony i znalaz� w starym pa�acu cich� przysta�, tak bardzo przeze� po��dan�. W pa�acu, pr�cz margrabiego, znajdowa�a si� m�oda panna, jedyna jego c�rka. Na imi� jej by�o Gilberta; liczy�a lat dziewi�tna�cie. Roland zakocha� si� w margrabiance i jako m�odzian roztropny, powiernikiem swych uczu� uczyni� samego margrabiego. W owym czasie, tak samo jak i dzi�, nie �eniono si� z pannami bez posagu. Zi��, nie wymagaj�cy do c�rki dop�aty, by� dla margrabiego prawdziw� opatrzno�ci�, tote� przyj�� go z otwartymi r�koma i ju� w dwa miesi�ce po zapoznaniu si� tak zwane szcz�cie Gilberty zosta�o zapewnione. Co si� tyczy panny, zapytana dla formy o zdanie, odpowiedzia�a bez wzdrygni�cia si� � tak � , serce jej bowiem by�o prawdopodobnie wolne, umys� za� do�� praktyczny, aby oceni� korzy�ci tak �wietnego pod wzgl�dem maj�tkowym zwi�zku. Oparte na tym gruncie uk�ady pr�dko doprowadzi�y do celu i hrabia de Lembrat zosta� uroczy�cie przyj�ty w pa�acu na Wyspie �w. Ludwika w charakterze narzeczonego pi�knej Gilberty de Faventines. W zupe�nym spokoju korzysta�a ona z przywilej�w tej godnej zazdro�ci roli na wiosn� 1653 roku. W ci�gu dw�ch miesi�cy Gilberta mia�a czas oswoi� si� z my�l�, �e zostanie hrabin�. Oczekiwa�a na ten wypadek, zbytecznie go nie po��daj�c. Powiedzmy wi�cej, ch�tnie by�aby cofn�a dane s�owo, gdyby jej nie powstrzymywa�y szacunek i pos�usze�stwo winne rodzicom. 14 V Pa�ac margrabiego de Faventines wznosi� si� w g��bi ogrodu, kt�rego brama wychodzi�a na nabrze�e Sekwany. Roztacza� si� stamt�d widok prze�liczny i Gilberta lubi�a siada� na tarasie, g�ruj�cym nad rzek�. Sp�dza�a tam d�ugie chwile na marzeniu, czytaniu lub rozmowie z Paket�, m�od� dziewczyn� spe�niaj�c� dwie role, pokojowej i powiernicy. Pewnego ranka pani i s�u�ebna zaj�y swe ulubione miejsce, chroni�c si� przed s�o�cem w cie� roz�o�ystego jaworu, kt�rego d�ugie ga��zie wybiega�y za krat� i si�ga�y nabrze�a. Rozmawia�y g�osem przyciszonym, a musia�a to by� rozmowa wielce zajmuj�ca i wielce powa�na, gdy� g��wki dziewcz�t tak bardzo zbli�y�y si� do siebie, �e czarna kosa Gilberty muska�a z�ociste k�dziorki Pakety. Policzki margrabianki by�y r�owe jak kwiat brzoskwini w kwietniu. A r�owo�� ta wzmaga�a si� w miar� przeci�gaj�cej si� rozmowy. � I trwa to ju� dawno, prosz� panienki? � zapyta�a Paket�, wys�uchawszy d�ugiego opowiadania Gilberty. � Od trzech tygodni. . � Czy podobna? ? � Od trzech tygodni znajduj� codziennie na swoim balkonie bukiet, , a w bukiecie � wiersze. . � Ofiarowywa� codziennie bukiet, nic to trudnego � ale wiersze! Albo nieznajomy wielbiciel posiada talent wi�kszy ni� nasi modni poeci � albo te�. . . zaopatrzy� si� zawczasu w zapas wierszy mi�osnych, zastosowanych do ka�dej okoliczno�ci. � Jeste� z�o�liwa, , Paketo. � Czy pozwoli mi panienka by� tak�e. . . . ciekaw�? � W jakim celu? ? � Chcia�abym zada� panience jedno pytanie. . � M�w. . � A wi�c � z r�k� na sercu � z jakim uczuciem przyj�a panienka te bukiety i te wiersze? ? � By� mo�e, , Paketo, �e jestem troch� p�ocha. � To nie odpowied�. . � Niech i tak b�dzie. Dowiedz si� zatem, �e �mia�o�� nieznajomego mocno mnie rozgnie- wa�a. � To naturalne. . Ale. . . potem? � Potem przywyk�am do niej. . � Tak dalece, , �e dzi�. . . � Dzi�, jak s�dz�, nie mog�abym ju� gniewa� si� na� za rzecz, kt�r� przyjmowa�am z pob�a�aniem. � I naprawd� panienka go nie zna? � Przysi�gam ci, , �e naprawd�. � Nie podejrzewa panienka nikogo? ? � Nikogo. . � Nawet hrabiego de Lembrat, , swego narzeczonego? � Jego! Sk�d ci to mog�o przyj�� do g�owy! Wszak�e widuje mnie codziennie i w ka�dej chwili mo�e do woli ze mn� rozmawia�. W jakim�e celu mia�by ofiarowywa� mi w tajemnicy wiersze i kwiaty? � Mo�e to delikatna forma pami�ci i ho�du? ? 15 � Nie. . � A mo�e � pr�ba? ? � Hrabia nie ma potrzeby mi ci�gle nadskakiwa� ani mnie do�wiadcza�. Pewny jest zar�wno mojej prawo�ci, jak i s�owa danego mu przez ojca. � W takim razie, , wszystko to nie doprowadzi panienki do niczego. � Dobrze� rzek�a, do niczego. W ci�gu miesi�ca b�d� zam�n�. Wspomnienie tej dziwnej przygody pozostawi tylko w mym sercu jedn� jeszcze �a�o��. . . � Jeszcze jedn� �a�o��? A widzi panienka, �e panienka pana de Lembrat nie kocha. Panienka go nie kocha, a jednak wychodzi za niego. � C� chcia�aby�, , �ebym uczyni�a? � Chcia�abym � rzek�a Paket�, potrz�saj�c rezolutnie kszta�tn� g��wk� � chcia�abym, �eby panienka zbuntowa�a si� i powiedzia�a � � nie! � Ja, na miejscu panienki, nie namy�la�abym si� ani chwili! � Ty, moja kochana, jeste� wolna. Na tobie nie ci��y obowi�zek oszcz�dzania dumy rodowej, ocalenia rodowego klejnotu. . . � To prawda, , jednak�e. . . � Gdybym nawet powiedzia�a: � nie! � � ci�gn�a sm�tnie Gilberta � wola ojca przemog�aby moje postanowienie. Ach, ty� szcz�liwa, Paketo! Ty mo�esz kocha� � mnie tego zabroniono! ! W ogrodzie da�y si� s�ysze� g�osy. Gilberta podnios�a si� zmieszana. Prawie w tej�e samej chwili zjawi� si� hrabia, na kt�rego ramieniu wspiera�a si� margrabina de Faventines. Na widok matki Gilberta nie mog�a powstrzyma� lekkiego okrzyku. � Przestraszy�em pani�? ? � zapyta� Roland. � Ech, nie! Wzruszy�e� mnie pan tylko swym niespodzianym zjawieniem si� � odrzek�a Gilberta, zmuszaj�c si� do u�miechu. Uca�owawszy r�czk� narzeczonej, hrabia de Lembrat usiad� obok margrabiny na �awce, kt�ra otacza�a pier�cieniem gruby pie� jaworu. Na znak dany przez matk� Gilberta zaj�a miejsce obok narzeczonego. Ale zamiast �ledzi� z uwag�, co si� dzieje doko�a niej, wybieg�a wzrokiem i my�l� daleko i zaton�a w g��bokiej zadumie. Roland bada� j� przez chwil� w milczeniu z inkwizytorsk� przenikliwo�ci�. � Wydajesz si� pani smutn� � wyrzek� wreszcie. . � Na Boga, , c� tu zasz�o takiego? � Nic nie zasz�o, panie hrabio � odpar�a Gilberta. � Wybacz mi pan �askawie moje roztargnienie. � Dziwne to wszystko! ! � szepn�� do siebie Roland, , brwi �ci�gaj�c. Zacz�ta w tak osch�ym tonie rozmowa rwa�a si� co chwila. Hrabia czuj�c, �e trzeba wyj�� jak najpr�dzej z zakl�tego ko�a czczych i nudnych og�lnik�w, nic nie odpowiedzia� na ostatnie s�owa Gilberty, natomiast wydoby� z kieszeni male�kie pude�eczko do klejnot�w, ozdo- bione herbem rodziny de Faventines i otworzywszy podsun�� je przed oczy narzeczonej. � Pani � odwa�y� si� przem�wi� po kilku chwilach milczenia � wiem, �e dzie�a sztuki budz� w tobie zaj�cie. Racz przyj�� ten klejnocik, kt�ry z my�l� o tobie kaza�em przygotowa� florenckiemu mistrzowi sztuki z�otniczej. Gilberta rzuci�a na prze�liczne cacko �askawie grzeczne spojrzenie. � W istocie, , jest to bardzo bogate! � zauwa�y�a tonem najzupe�niej oboj�tnym. . � Gilberto! � zawo�a�a margrabina � czy� nie mo�esz zdoby� si� na uprzejmiejsze podzi�kowanie! � Och, pani! � przerwa� Roland z odcieniem goryczy w g�osie � nie liczy�em bynajmniej na podzi�kowanie. � Uwaga mamy by�a s�uszna. Zapomnia�am, gdzie jestem i do kogo przemawiam. Panie, bardzom panu za jego uprzejmo�� obowi�zana! � Zimna jak marmur � przemkn�o przez g�ow� Rolandowi. . � By��ebym ok�amywany? ? . . . � 16 Nast�pi�a chwila przykrego dla wszystkich milczenia. Na szcz�cie zjawi� si� margrabia. Przybywa� on w por�, aby wyprowadzi� z k�opotu troje os�b nie wiedz�cych, co pocz�� z sob�. Margrabia nie przybywa� sam. Towarzyszy� mu Sawiniusz de Cyrano. Szlachcic zbli�y� si� do dam krokiem posuwistym i z�o�y� uk�on tak niski, �e a� pi�ro jego wielkiego kapelusza musn�o �wir alei. Moda �wczesna inaczej k�ania� si� nie pozwala�a. � Witaj, panie de Bergerac! � zawo�a�a �ywo margrabina, rada przybywaj�cym � jak�em szcz�liwa, �e pana ogl�dam! Przez d�ugie dwa tygodnie sk�pi�e� nam swej obecno�ci! Czy� chorowa�? � Tak, margrabino! � odrzek� weso�o Cyrano i podchwytuj�c sposobno�� popisania si� gr� s��w, w kt�rej zawsze celowa�, doda�: � Trapi�a mnie trojniaczka i czwartaczka � To znaczy � po�pieszy� wyt�umaczy� Roland � �e� si� zn�w pojedynkowa�! ! � O, prawie mimo woli! Przyjaciele moi nies�usznie nazywaj� mnie � prymusem � towarzystwa sto�ecznego, od tygodnia ju� bowiem nie up�yn�� dzie� jeden, abym nie by� czyim� sekundantem. Pomaga�em bi� si� kochanemu de Brisailles, kt�ry pojedynkowa� si�, nie wiem, dalib�g, o co; potem podtrzymywa�em drogiego Canillaca; sam za� wynios�em z tych utarczek kres� przez nos, dot�d jeszcze widoczn�. � To s� drobne awanturki! � wtr�ci� margrabia. � M�wi�, �e spotka�o ci� co� powa�niej- szego. . . � Nie wiem, , o czym chcesz m�wi�, margrabio? � Albo� nie pok��ci�e� si� z Poqueliniem, kt�ry tak niegrzecznie �ci�gn�� jedn� scen� z twego Pedanta, aby j� nast�pnie przyczepi� do tej farsy, kt�ra ma tytu� Szelmostwa Skapena ? � A, ju� wiem, o co ci idzie. � Widz�, , �e do�� oboj�tnie spraw� t� traktujesz. � Po c� mam j� traktowa� inaczej! � rzek� poeta, wzruszaj�c ramionami. � Je�eli Molier wyskubuje pi�rka z moich dzie�, aby si� w nie przystroi�, ludzi e o tym wiedz� i m�wi�, jestem ju� przeto dostatecznie pomszczony. Zreszt�, je�li kradnie moje my�li, dowodzi tym, �e je ceni; nie tkn��by ich, gdyby s�dzi�, �e nic nie s� warte. � Bez w�tpienia. . � Chcesz jednak wiedzie�, margrabio, co mnie obra�a? Oto zuchwalstwo Moliera, kt�ry przypisuje w�asnej tw�rczo�ci my�li podsuwane mu jedynie przez dobr� pami�� i uwa�a si� za ojca takich dzieci, przy kt�rych urodzeniu pe�ni� jedynie rol� � akuszerki. . Wybuchem �miechu przyj�to ten �arcik. Znikn�� przymus kr�puj�cy dot�d towarzystwo. Dobry humor Cyrana rozpogodzi� wszystkie twarze. � Przyjacielu Bergeraku! � odezwa� si� nagle margrabia. � Wart jeste� wi�cej ni� opinia o tobie. � Nie m�wmy o mojej opinii. Je�eli z�a, to dlatego, �em wrogom moim pozostawi� do�� czasu do jej sfabrykowania. M�wmy raczej o twoim szcz�ciu, kochany Rolandzie, o uciechach �ycia rodzinnego, o twym ojcowskim zadowoleniu, margrabio. Niejedno zapewne mieliby�cie mi o tym do powiedzenia. � Owszem, jedno tylko � wyrwa� si� Roland � ale kt�re dla mnie wszystko zast�pi. Za miesi�c panna Gilberta b�dzie moj� �on�. � Godny zazdro�ci �miertelniku, , co znasz z g�ry dok�adn� dat� swojego szcz�cia! W tej�e chwili zauwa�y�, �e s�owa hrabiego w szczeg�lny spos�b zmiesza�y Gilbert�. � Aj! � szepn�� do siebie � panienka zdaje si� bez wielkiego zachwytu przyjmowa� los, , kt�ry j� czeka! � Zrobiwszy t� uwag�, zabiera� si� do odej�cia. Margrabia zatrzyma� go. � Zjesz z nami obiad, , panie de Bergerac? � Nie. . Ulatniam si�! � Tak pr�dko? ? 17 � Czekaj� na mnie w pa�acu Burgundzkim. . � Przysi�g�bym, , �e to tylko wym�wka. � Wym�wka ta ma cia�o i ko�ci. Jest ni� Sulpicjusz Castillan, dzielny ch�opiec, kt�ry przepisuje moje wiersze i roznosi listy. � A wi�c Sulpicjusz Castillan poczeka na ciebie. . . . � Zosta� pan, prosz�! � przyby�a na pomoc ojcu Gilberta. � Po obiedzie uraczysz nas kilkoma rozdzia�ami swojej ostatniej pracy. � Tam, gdzie pani rozkazujesz � odrzek� dwornie poeta � wola moja kruszy si� na atomy. Pozostaj� zatem. Czy zgadzacie si�, panie, aby�my przed obiadem przeszli si� po Nowym Mo�cie? Podobno Brioch� pokazuje tam fars�, w kt�rej wystawia moj� osob� w spos�b wielce z�o�liwy, ku niezmiernej uciesze gapi�w i w��cz�g�w. Cyrano wylicza� w dalszym ci�gu uciechy, jakie mo�na by�o owego ranka znale�� na Nowym Mo�cie, gdy nagle nader �ywo zaj�o go co innego. Na nabrze�u rozleg�y si� d�wi�ki muzyki. Niespodziewany ten koncert wyprawia�a tr�jka w�drownych grajk�w, z�o�ona z dw�ch m�czyzn i jednej kobiety. Wszyscy oni przybrani byli w odzie� malownicz�, o barwach ja- skrawych. Sawiniusz, przegi�ty przez balustrad�, j�� przypatrywa� si� tej grupie z zaciekawieniem artysty. Wygl�da�a ona w istocie niepowszednio. R�nobarwny str�j podnosi� pi�kno�� kobiety, kt�ra i bez tego by�a urodziwa. Towarzysze jej trzymali si� prosto i dumnie, jakby szych i blaszki na ich odzie�y by�y prawdziwym z�otem i klejnotami. Zapominaj�c w jednej chwili o Nowym Mo�cie, o Brioch�m i o farsie przeciw sobie skie- rowanej, Cyrano zwr�ci� si� do margrabiego m�wi�c: � Ale�, panie Faventines, jak mo�esz tak oboj�tnie przygl�da� si� tej tr�jce artystycznej i pozwala�, aby poniewiera�a swe talenta na ulicy. Czy� nie lepiej tu j� wezwa�? Jestem pewny, �e ci w�drowni wirtuozi nic nie strac� na bli�szym poznaniu. � I owszem; zgadzam si� na to jak najch�tniej � przytakn�� margrabia. . � A ty, , Gilberto? � Zastosuj� si� do twojej woli, , ojcze. Przywo�aj ich, panie Cyrano. � Hej, wy tam! � krzykn�� na ca�y g�os poeta. � Chod�cie no tu nie zwlekaj�c i poka�cie, co umiecie! VI Paketa otworzy�a furt� od bocznej ulicy; troje grajk�w wesz�o do ogrodu i stan�o przed dostojnym zgromadzeniem. Na widok Cyrana jeden z m�czyzn poruszy� si� niespokojnie i szybkim ruchem r�ki nagarn�� na twarz d�ugie promienie swych bujnych, czarnych w�os�w. Gdyby poeta zauwa�y� by� ten ruch i przyjrza� si� baczniej ulicznemu grajkowi, po- zna�by w nim bez trudno�ci rzekomego �ebraka, spotkanego niegdy� na drodze do Fougerol- les. Lecz pomijaj�c ju�, �e o przygodzie swej zd��y� ju� zapomnie�, nazbyt zajmowa�a go w tej chwili osobisto�� drugiego grajka. Ten by� m�odszy; mia� w�osy jasne, figur� smuk�� i kszta�tn�; na jego twarzy, cokolwiek tylko ogorza�ej, malowa�a si� duma po��czona z melancholi�. O czym my�la� Cyrano, wpatruj�c si� we� badawczo? Zapewne przysz�oby mu z trudno- �ci� odpowiedzie� na to pytanie, gdy� niebawem wstrz�sn�wszy g�ow�, jakby dla odp�dzenia niepotrzebnych my�li, podszed� do tego, kt�ry zdawa� si� innym przewodzi�, i rzek�: 18 � No, dalej, powt�rzcie sw� muzyczk�, je�li nie potraficie nicz ym innym zabawi� dostoj- nego towarzystwa. Na to wezwanie �w podejrzany cz�owiek z go�ci�ca post�pi� krok naprz�d i staraj�c si� jak najbardziej odmieni� g�os, gdy� mia� w pami�ci przestrog� dan� mu przez Cyrana, o�wiadczy�: � Nie wszyscy, , jasny panie, lubi� muzyk�. Mamy w zapasie co innego jeszcze. � C� takiego na przyk�ad? ? � Ja wykonuj� zadziwiaj�ce sztuki z kubkami. Moja siostra, Zill a, wr�y po mistrzowsku. Towarzysz wreszcie nasz, Manuel, jest niepospolitym improwizatorem i wysoce utalentowa- nym lutnist�. � Mamy wi�c jedynie k�opot z wyborem! ! � za�mia� si� Cyrano. . I zwracaj�c oczy na tego, kt�rego nazwano Manuelem, spyta�: � Jeste�, , m�j ch�opcze, poet�? � Bywam nim niekiedy, , wielmo�ny panie. � Jeste�my w takim razie bra�mi. . Pozdrawiam ci� w imi� Apollina. M�odzieniec sk�oni� si�. � Dzi�ki, , panie Cyrano � rzek� uprzejmie. . � Znasz mnie zatem? ? � Jak wszyscy w Pary�u. . � To dziwne � my�la� w tej chwili Cyrano � rysy tego ch�opca doskonale s� mi znajome, nawet d�wi�k jego g�osu nie jest mi obcy � . I w zamy�leniu j�� na nowo wzrokiem przenikliwym bada� od st�p do g�owy m�odego grajka. � Co ci jest, przyjacielu? � zagadn�� Roland, zauwa�ywszy dziwny wyraz twarzy Sawiniu- sza. Poeta ockn�� si� z zadumy. � Nic � odrzek�. � Studiowa�em swego koleg� po lutni. Poeta jest zawsze zwierz�ciem niezwyk�ym i godnym uwagi. Nasta�a chwila wyczekiwania, podczas kt�rej, w�r�d tej grupy z najsprzeczniejszych �ywio��w z�o�onej, krzy�owa�y si� spojrzenia, b�d�ce przer�nych uczu� wyrazem. Cyrano nie przestawa� bada� Manuela; Manuel zn�w wpatrywa� si� rozp�omienionym wzrokiem w Gilbert�, kt�r� przyprawia�o to o niepoj�te wzruszenie. Oczy Zilli, zwr�cone na Manuela, ciska�y b�yskawice; Roland przenosi� wzrok z jednej osoby na drug�, staraj�c si� odgadn�� znaczenie tajemniczej sceny. Co si� tyczy cz�owieka z czarnymi w�osami, nie przygl�da� si� on nikomu, my�l�c jedynie o tym, aby si� jemu nie przygl�dano. Obecno�� Cyrana dokucza�a mu niezmiernie. Poeta zwr�ci� si� nagle do Gilberty z propozycj�: � Mo�e Zilla postawi pi�knej zas�pionej horoskop? ? Czy zgoda? � Zgoda. . I Gilberta podesz�a do artystycznej tr�jki. Zaraz te� wr�ka chwyci�a jej r�k�. � Czytaj z niej �mia�o � rzek�a margrabianka. � Nie obawiam si� swego przeznaczenia. I c� tam widzisz? � Mi�o�� w cieniu; niespodzianka i zaw�d; zaci�ta walka; po sko�czonej walce mo�e szcz�cie, a mo�e � �mier�. . Gilberta cofn�a r�k�. � Dzi�kuj� � rzek�a kr�tko. . � Jest to ciemne jak staro�ytna wyrocznia � za�artowa� Cyrano. � Teraz do mnie, pi�kna Sybillo. � �ycie kr�tkie, , �ycie p�odne, prze�ladowania i walki. � To w�a�nie, , co lubi�. Dobrze m�wisz, panienko! A koniec jaki? � Trudno mi odpowiedzie� na to wyra�nie. . 19 � Dobre pchni�cie szpady zapewne? ? Na tak� �mier� sumiennie zas�u�y�em. � Nie, �mier� pa�ska b�dzie inna � o�wiadczy�a stanowczo wr�ka, przyjrzawszy si� ponownie liniom krzy�uj�cym si� na d�oni szlachcica. � Zgadzam si� i na to. . Na ciebie kolej, Rolandzie. � To by�oby zbyteczne. . Ja �adnej wiary do wr�b nie przyk�adam. � Ja r�wnie�. . Ale trzeba da� co� zarobi� tym biedakom. � Prawda. . I Roland podda� si� z kolei badaniom rzekomej czarodziejki. � Nie bez powodu wzdraga�e� si�, panie hrabio � o�wiadczy�a ona g�osem powa�nym i g��bokim. � D�o� pa�ska jest najdziwaczniej zapisana. . � Doprawdy? ? � Wszystko w tych liniach jest mrokiem i tajemnic�. . Pozw�l mi zebra� my�li, ja�nie panie. � S� wi�c tam rzeczy straszne? ? � By� mo�e! ! Zilla z pochylon� g�ow�, z okiem w jeden punkt utkwionym, pogr��ona w milcz�cej zadumie, zdawa�a si� o �wiecie ca�ym zapomina�. Podczas gdy wszyscy zaj�ci byli t� scen�, m�odzieniec jaki�, skromnie odziany, o �mia�ych ruchach i z�o�liwym wyrazie twarzy, wmiesza� si� nieznacznie do towarzystwa. By� to Sulpicjusz Castillan, sekretarz Cyrana. Nie znalaz�szy swego pana w pa�acu Burgundzkim, przybywa� szuka� go w pa�acu Faventines. Szlachcic da� mu znak, kt�ry m�wi�: � Nie odzywaj si� ani s��wkiem i czekaj. Jeste� mi potrzebny. � Rolanda de Lembrat zaczyna�y ju� niecierpliwi� d�ugie ceregiele wr�ki. � Powiedz nareszcie, co jest do powiedzenia � rzek� cierpko. � Widzisz, �e wszyscy na to czekaj�. Lecz Zilla potrz�sn�a g�ow� i odsuwaj�c r�k� hrabiego, szepn�a: � Nie, , ja tego powiedzie� nie mog�. � Tajemnica? ? Tak najwygodniej. Odgadywaczka przysz�o�ci zatopi�a ostre jak sztylet spojrzenie w szydz�cych oczach sceptyka; potem odpar�a dobitnie: � Tak najroztropniej. . . . dla spokojno�ci pa�skiego umys�u. Hrabia wzruszy� lekcewa��co ramionami. � Do�� tych kuglarstw! ! Za�piewaj nam teraz jak� piosenk� mi�osn�. To wol�. Do rozmowy wmiesza� si� starszy z m�czyzn. � To ju� nale�y do Manuela. . A towarzyszowi rzuci� rozkaz: � Zbierz si�y, , kolego i wyg�o� przed pi�knymi damami jedn� ze swych improwizacji. Ale rozkaz, zamiast o�ywi� i zach�ci� m�odzie�ca, przerazi� go widocznie. Podni�s� on na Gilbert� prawie b��dne spojrzenie i zaraz potem zwiesi� g�ow� na piersi, jakby uginaj�c si� pod ci�arem przechodz�cym jego si�y. Nagle jednak b�yskawica energii zap�on�a w jego oczach, podni�s� g�ow� zwyci�sko, jakby natchnienie si� mu doda�o i odrzucaj�c w ty� p�owe w�osy, zbli�y� si� do panny de Faventines. Gilberta wspar�a g�ow� na ramieniu Pakety. � Spojrzenie tego cz�owieka miesza mnie i niepokoi. . . . � szepn�a do ucha powiernicy. . � Jest dumne i pewne siebie � zauwa�y�a ta ostatnia p�g�osem. . Cyrano w obecno�ci improwizatora przybra� min� zamy�lon�. Zreszt� m�odzieniec �w zwr�ci� na siebie powszechn� uwag�. 20 Manuel wykona� na lutni kr�tk� przygrywk�, nast�pnie g�osem �piewnym, lekko dr��cym i wzruszonym z pocz�tku, lecz w miar�, gdy unosi�o go natchnienie, rosn�cym w si � � i d�wi�czno��, wypowiedzia� nast�puj�ce wiersze: Czy� dlatego, �em dzieci� Cygana, Kt�re ludzie niewinnie przekl�li, �e mnie przepa��, niczym niezr�wnana Od kobiety ukochanej dzieli, �e jej u�miech nigdy nie rozja�ni Mej mi�o�ci, co wyros�a w cieniu � Mam �y� w wiecznej z przeznaczeniem wa�ni? Mam si� m�czy� i kona� w milczeniu? � O Bo�e! ! � szepn�a Gilberta, , dr��ca ze wzruszenia. Przez me �ycie przejdzie ona dumnie I jej oczy nie zejd� si� z memi, I jej my�li nie zni�� si� ku mnie, Jak nie zni�a si� niebo ku ziemi. Lecz tak ma�o potrzeba wykl�tym! Gdyby kwiat ten, przez mych ust porywy Ca�owany, ku swym wargom �wi�tym Przymkn�� chcia�a. . . umar�bym szcz�liwy! Trafem, czy te� rozmy�lnie, improwizator stan�� przy wielkim wazonie kamiennym, kt�ry otacza� wiotkimi ga��zkami krzew bia�ej r�y. Ko�cz�c sw� deklamacj� melodyjnym wes- tchnieniem, wyci�gn�� r�k�, zerwa� r��, przesun�� j� nieznacznie przy ustach i zginaj�c kolano przed Gilberta odda� jej kwiat, przymykaj�c oczy, jakby omdlewa� ze wzruszenia. Z p�omieni