3495
Szczegóły |
Tytuł |
3495 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3495 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3495 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3495 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Bogus�aw Adamowicz
Zegarmistrz
Mieszka�cy wielkiego miasta nad jeziorem, przechodz�c g��wn� ulic�,
mogli codziennie ogl�da� w oknie znanego zak�adu zegarmistrzowskiego
pochylon� nad kantorkiem inteligentn� twarz cz�owieka w latach podesz�ych,
przypatruj�cego si� jakim� niezmiernie drobnym przedmiotom.
By� to we w�asnej osobie g��wny reprezentant firmy, a zarazem jej
w�a�ciciel, pracuj�cy ustawicznie nad udoskonaleniem swych wyrob�w.
Wysoce uczony, rzadki wynalazca i niestrudzony pracownik ten,
doprowadzi� zdo�a� mechanizm zegarowy do wielkiej doskona�o�ci. Zegarki
jego firmy s�yn�y szeroko po �wiecie i wsz�dzie uwa�ane by�y za
najlepsze, za wybornie chodz�ce, przytem wcale niedrogie, i z t� wa�n�
zalet�, �e nie wymaga�y zbyt cz�stego nakr�cania: nakr�cone raz, chodzi�y
d�ugo same, i czasem g�o�no wybija�y godziny...
Mieszka�cy miasta nad jeziorem cieszyli si� bardzo ze swego
zegarmistrza i z doskona�ych zegark�w, pod�ug kt�rych regulowali z
�atwo�ci� swe codzienne sprawy, ka�d� sw� czynno�� zastosowuj�c do
w�a�ciwej pory - i st�d w ca�em ich mie�cie panowa� wzorowy �ad i
porz�dek.
Wszystko wi�c sz�o jak najlepiej, a� do chwili, gdy sta�o si� wielkie
nieszcz�cie.
Kt�rego� dnia, kto�, widocznie jaki� waryat, stan�wszy na samym �rodku
rynku, ni st�d ni zow�d, krzykn��: "Zegarki chodz� fatalnie!"
Obecni mimowoli si�gn�li do kieszeni i spojrzawszy na chronometry, ze
zdziwieniem spostrzegli, �e to by�a prawda; zegarki chodzi�y tak �le jak
tylko mo�na sobie wyobrazi�.
Wiadomo�� ta wzburzy�a ca�e miasto. I ka�dy, kto tylko mia� zegarek,
pospieszy� zanie�� go do naprawy.
Mistrz przyjmowa� zegarki, rozbiera� je, bada�, przeczyszcza� i
w�o�ywszy zn�w do kopert, oddawa� w�a�cicielom, zar�czaj�c, �e ju� teraz:
"wszystko p�jdzie dobrze!"
Jednak�e nic nie posz�o dobrze. Zegarki coraz gorzej zaczyna�y
chodzi�, coraz to kapry�niej i nienaturalniej, coraz to w
fantastyczniejszy spos�b.
Po prostu rozum straci�y.
Nie by�oby jeszcze wielkiego nieszcz�cia, gdyby ko�czy�o si� tylko na
tem gdy u jednych by�a pierwsza godzina w tym samym czasie, gdy u innych
pi�ta i nawet p�niejsza, lub, �e u jednych wskaz�wki posuwa�y si� raz
szybciej - to zn�w wolniej, wtedy, gdy u innych wci�� si� cofa�y, lub
sta�y na miejscu.
Lecz ta niedok�adno�� w godzinach zacz�a dotkliwie odbija� si� na
sprawach ca�ej ludno�ci. Z powodu ci�g�ego mylenia si� w czasie dochodzi�o
do coraz przykrzejszych nieporozumie�.
A najstraszniejsze rzeczy dzia�y si� z wielkimi zegarami - z
urz�dowymi - z ogromnym katedralnym i miejskim wie�owym na ratuszu.
Chodzi�y one B�g wie po jakiemu i B�g wie po jakiemu bi�y.
A� kt�rej� nocy naraz takie dziwaczne i g�upie, takie niemo�liwe
zacz�y wydzwania� godziny, �e ca�� ludno��, (�yj�c� teraz wy��cznie my�l�
o zegarach), opanowa� strach nieopisany. Powsta�a formalna panika -
uderzono w dzwony na trwog�. A huk dzwon�w spi�owych, mieszaj�c si� z
fa�szywem d�wi�kiem szalej�cych zegar�w, tworzy� jaki� waryacki,
pot�pie�czy zgie�k nie do opisania. Ulice wype�ni�y si� t�umem po brzegi.
Biegano, krzyczano, tracono g�owy. Powsta� taki zam�t, �e rz�d uczu� si�
zmuszonym, dla przywr�cenia spokoju, rozp�dzi� zbuntowan� ludno��
wojskiem. Lecz i ten �rodek nie okaza� si� do�� skutecznym, gdy� z powodu
niedok�adno�ci w godzinach, nawet wojsko pomyli�o rozkazy - zacz�o
strzela� za wcze�nie...
Wobec takiego stanu rzeczy nie tylko ju� sama ludno��, ale i w�adze z
ca�� powag� za��da�y od mistrza, aby natychmiast doprowadzi� zegary do
porz�dku.
Mistrz, wyzyskawszy po kolei wszystkie �rodki i sposoby, na jakie si�
zdoby� mog�a jego olbrzymia, wsparta wieloletniem do�wiadczeniem wiedza,
przyszed� do przekonania, �e nie ma sposobu zaradzenia z�emu. Ci�ko mu
by�o jednak obwie�ci� ludowi te prawd, prawd zapowiadaj�c� ojczy�nie
jeszcze gorsze nieszcz�cia, a dla niego samego b�d�c� zupe�nem
bankructwem firmy.
Na szcz�cie by� on nie tylko wielkim uczonym i zegarmistrzem, lecz i
cz�owiekiem geniuszu, nie poprzestaj�cym na samych naukowych badaniach.
Zacz�� wi�c szuka� w umy�le innego sposobu, chocia�by mniej naukowego,
kt�ryby jednak prowadzi� do po��danego celu.
I po d�ugich samotnych rozmy�laniach, nareszcie przyszed� do wniosku,
�e skoro przyczyna nieregularno�ci chodu nie le�y w sair3ym mechanizmie
(gdy� sam mechanizm zawsze by� niezaprzeczalnie dobrym), to musi istnie�
jaki� g��bszy pow�d tego smutnego zjawiska.
Zegarek jest wyrazem czasu, okre�lnikiem jego i przedstawicielem.
Wadliwo�� zegark�w le�y widocznie w wadliwo�ci czas�w, kt�re reprezentuj�.
Poniewa� za� ka�dy zegar chodzi inaczej, st�d wniosek, �e i ka�dy
w�a�ciciel jego ma czas. odmienny, czyli, �e ka�dy cz�owiek jest innego
czasu i pod�ug innego czasu �yje. Co g�owa - to inna godzina...
I spostrzeg� mistrz, �e czas jednych ludzi jest pr�dszy, ni� czas
innych. �e u niekt�rych os�b wskazuj� zegarki nawet bardzo dawne,
zamierzch�e doby, a u niekt�rych znacz� jeszcze nie nadesz�e chwile...
Spostrzeg�, �e przesz�o�� z ca�ym szeregiem epok umar�ych nie przesz�a i
kre�li si� po wypadkach �ycia... i �e zar�wno ju� przysz�o�� chodzi po
ziemi...
I te wszystkie najprzer�niejsze i najsprzeczniejsze czasy, dzi�
w�a�nie, pomieszane jedne z drugimi, pogmatwane, szarpi�ce si�, snuj� po
miastach ludzkich, tworz�c ten stan przera�aj�cy zam�tu.
Wobec tego odkrycia przeszed� go zimny dreszcz grozy i w�osy powsta�y
mu na g�owie.
Jak�e zaradzi� z�emu?
Trzeba uporz�dkowa� czasy ziemskie pod�ug jednego, wsp�lnego im
wszystkim, wielkiego zasadniczego czasu.
Czasy ziemskie reguluj� si� oczywi�cie pod�ug Zegara Ziemi, do kt�rego
nale�y dotrze� i na og�ln� ziemsk� godzino nastawi� wszystkie zegary...
Umiarkowawszy kierunek, w kt�rym nale�a�o d��y�, wyszed� mistrz z domu
w nocy i przyszed� do podn�a wysokiej g�ry. Tam znajdowa�a si� tajemna,
znana tylko nauce jego pieczara, w g��bi kt�rej by�o niewidzialne dla
niebacznego oka wej�cie do g�uchych, podziemnych korytarzy, rozbiegaj�cych
si� w rozmaitych kierunkach.
Zapuszczaj�c si� jednym z nich, g��wnym, schodzi� zegarmistrz w
zupe�nej ciemno�ci coraz ni�ej w g��b ziemi, zbli�aj�c si� ku jej
�rodkowi. Wkr�tce jednak zacz�o si� robi� widniej z powodu jakiego�
magnetycznego �wiat�a i w tym czerwonawym odb�ysku, zarysowa�y si� z lekka
kontury wielkich, poszarpanych g�az�w.
Im g��biej schodzi� zegarmistrz, tem bajeczniejsze sezamy
nieprzebranych bogactw wn�trze ziemi roztwiera�o przed nim. Jak z�omy
ska�, bry�y z�ota i srebra, dyamenty wielko�ci du�ych piaskowc�w, wala�y
si� l�ni�ce w nie�adzie, podobne od�amkom s�o�c, rozbitych gromem
wszech�wiatowej burzy.
Omijaj�c te skarby, uczony szed� coraz dalej. Widzia� szkielety
jakich� stworze� nieznanych, wymar�ych dawno na powierzchni ziemi.
Skamienia�e smoki, �yj�ce jeszcze tylko w legendach, monstra koloru
krwawej miedzi, gniewne a nieruchome, zro�ni�te z granitem �cian,
podtrzymuj�cych sklepienia.
W wyrazie ich tkwi�o bezsilne wyt�enie w�ciek�o�ci, jak gdyby
pragn�y rozsadzi� wi���ce ich peta opoki. Chwilami a� zaj�cza�y posady od
ich gwa�townego drgnienia...
Zaropia�a lawa wulkanicznych krater�w, po�u�lowe strz�py g�r,
pokrywa�y grunt �liski, nier�wny, trudny do przebycia.
Z do�u i z g�ry dochodzi�y pos�pne odhuki pracuj�cych si� jakich�.
Huk podziemnego po�aru piec�w lub ku�ni, zag�uszany biciem tysi�cy
gigantycznych m�ot�w, wstrz�sa� dooko�a posad�.
Tam pracowano nad wytwarzaniem niewygasaj�cego ognia ziemi, nad
podtrzymywaniem jej wewn�trznego ciep�a... .
Nareszcie ujrza� uczony w olbrzymiej, potwornie olbrzymiej pieczarze,
znajduj�cej si� w samym �rodku planety, straszliwy zegar ziemi. Ujrza�
okr�g��, fosforyzuj�c� tarczo jego. Magnesowe wskaz�wki gro�nie si�
obraca�y, wskazuj�c ponure doby...
Przypatrzywszy si� im uwa�nie i obliczywszy czas mimo ca�ej swej grozy
nie m�g� si� oprze� zegarmistrz wrodzonej ciekawo�ci. Zapragn�� zbada�
mechanizm strasznego zegara.
Wdar� si� wiec na granitowe kolumny, kt�re podtrzymywa�y machin� i
zajrza� w jej tajemnicze wn�trze. Olbrzymie, zgrzytaj�ce ko�a �elazne,
pordzewia�e, grube spr�yny, og�uszaj�cy ch�d wahad�owy, grzmotowy szcz�k
z�owrogo wydzwanianych godzin - to wszystko razem nie odstraszy�o
dzielnego badacza od �mia�ych docieka�.
Mniejszym jeszcze ni� owad, w stosunku do ogromu machiny, wygl�da�
mistrz, �a��c po tych pot�nych osiach i trybach, zagl�daj�c uwa�nie w
ka�de zagi�cie, w ka�d� rdz� �ruby, zaz�bienie ko�a...
I jakich�e tajemnic tam si� nie dopatrzy�!...
Lecz gdy dok�adnie to wszystko obejrza� i pozna� ca�� skomplikowan�
budow� - to przekona� si� niestety, �e pod�ug tego, co widzia�, nie mo�na
nastawia� ludzkich kieszonkowych zegark�w, gdy� i ten wielki elementarny
zegar, zegar ziemi, nie chodzi dobrze...
Trzeba wprz�dy uregulowa� sam zegar ziemi pod�ug jakiego� jeszcze
wi�kszego i prawdziwszego czasu. Tym wi�kszym jeszcze zegarem jest
niezawodnie zegar S�o�ca.
I niestrudzony badacz wyruszy� w dalsz� podr�, kt�ra ju� by�a mniej
trudn�, gdy� w�a�nie stamt�d, gdzie si� teraz znajdowa�, zaczyna�a si�
najprostsza droga do krainy �wiat�a.
Droga ta by�a g�adka, �agodnie wznosi�a si� w g�r� i wiod�a ku
b��kitom. Gdy w�drowiec znalaz� si� ju� na pewnej wy�ynie, ods�oni�a si�
oczom jego szeroka ziele� g�rska. Tu i tam przecina�y j� w�ykowate,
rozmaicie w niebo biegn�ce �cie�ynki i wst�gi srebrnych potok�w,
kryszta�owymi falami opadaj�ce w przepa�ci.
Nad g�ow� widzia� wspania�e or�y, wynio�le szybuj�ce pod ob�okami i
s�ysza� �wist pi�r ich pot�nych. A z kwietnych zaro�li dochodzi� �piew
mniejszych z�otopi�rych ptaszyn.
Spotyka� bia�e postaci; - jak mg�a powiewne i prze�roczyste, maj�ce na
czo�ach przepaski z ognia, a w roku �uki z tycz i strza�y z ksi�ycowych
promieni. Istoty te macza�y ostrza ich w woni r�, �wie�o rozkwitaj�cych
na zboczach, napina�y t�cze - �uki i pochylone, celuj�c w d�, puszcza�y
swe �wietliste groty...
"Strzelaj� do serc ludzi w dolinie, by zatru� je czarem poezyi,
�wie�o�ci� g�rskich prze��czy i dr�eniem ksi�ycowych brzask�w..." -
pomy�la� w duchu w�drowiec.
Zacz�a si� d�uga aleja pomara�czowa, a po niej cyprysowa, a potem
aleja z laur�w, kt�re wszystkie przebywszy, stan�� mistrz przed stolic� z
kryszta�u.
Przys�oni� oczy r�k�... Bo oto na dyamentowej wie�y naj�wietniejszego
z pa�ac�w ujrza� ol�niewaj�ce zjawisko.
Ujrza� zegar S�o�ca.
Na jasnej tarczy, wielkiej jak jezioro, zwierciedli� si� b��kit i
zorze, a t�cze i ob�oki wini�y si� w okr�g, w przer�ne wzory i symbole.
Szczeroz�ote wskaz�wki sta�y na wznios�ej, idealnej godzinie.
Lecz do�wiadczona my�l uczonego i tu nie zdo�a�a si� oprze� chrzci
poznania mechanizmu.
Nie zabrak�o mu na to odwagi i wytrwa�o�ci. Wiec zacz�� bada� mistern�
budowa, z�o�on� z samych promieni, ze z�otych sn�w i marze�, obracanych
przez jutrznie, wij�ce si� w ko�o i przeplataj�ce wzajem - budowy
przedziwn�, kt�rej ka�dy szczeg� by� arcydzie�em sztuki
zegarmistrzowskiej.
Lecz zbadawszy to wszystko dok�adnie, mimo ca�ego podziwu swego i
zachwytu, przekona� si� musia� i teraz, �e nawet ten idealny zegar s�o�ca,
nie wskazuje dobrze.
Zas�pi� si� nasz my�liciel. i sta� przez chwil� zniech�cony, w
zw�tpieniu i w rozpaczy. I waha� si� tylko: czy lepiej wr�ci� do ludzi z
wie�ci�, �e nie ma sposobu uporz�dkowania ich byt�w - czy lepiej z
dyamentowej wie�y, na kt�rej si� znajdowa�, rzuci� sili w otch�a� i
zgin��?
Po chwili jednak przysz�a mu znowu my�l. Musz� wszak istnie� jeszcze
inne czasy, musi istnie� inny zegar, wi�kszy i doskonalszy, ni� zegar
S�o�ca i Ziemi.
I poszed� mistrz w strona nieznan�, w niezrozumia�ym ju� nawet i
rozumowi kierunku, w kierunku, kt�ry wskaza� mog�o tylko b�yskawiczne
natchnienie geniuszu.
Id�c wi�c teraz dziwn�, niepodobn� w niczem do poprzednich drog�, nie
tyle ju� wzrokiem i my�l�, co jak�� g��bsz�, a utajon� w�adz� ducha
przenika� nowe zupe�nie zjawiska.
Szed� w dzie� i w nocy. A by� tam dzie� nie taki i noc nie taka, jak
na ziemi. Panowa�o tam inne pojecie �wiat�a i ciemno�ci. �wiat�o i
ciemno��, nast�puj�ce kolejno, tworzy�y jakie� doby mistyczne, zapadaj�ce
nie na �wiat jeden, lecz na wszystkie �wiaty kosmosu. Wi�c, gdy na ziemi
mamy dzie� lub noc, zale�nie od po�o�enia naszego s�o�ca, w tym samym
czasie dla ca�ych system�w planetarnych, zar�wno dla s�o�c, jak i planet,
jest dzie� lub noc inna, maj�ca �r�d�o w zupe�nie odmiennych,
nierozr�nialnych oczyma stworze�, zmierzchach i �witaniach.
Oto w�r�d takiej wszechogarniaj�cej Nocy, olbrzymie pra�wiaty i
prasystemy �wiat�w umar�ych zwalone w gruz, na samo dno wieczno�ci i
prochem wiek�w zagrzebane, jak w grobie, ulegaj� tajemnym jakim� gus�om
wszechistnienia. Wyrwane ich zakl��iom, zaczynaj� si� porusza� pod
popio�ami i o�ywia� zjawiska martwych kosmos�w. Straszliwe �u�le s�o�c
za�wiecaj� si� blado, zbiegaj� w kszta�t sw�j pierwotny i wyci�gaj� r�ce w
niesko�czono��... I wschodz�, jak par z nad mogi�y, fosforyczne widma
pramg�awic... Za nimi upiory gwiazd rozczochranych i trupy planet,
czerniej�ce oczodo�ami swych nagich, klocowatych czaszek, potwory
konstelacyj i ciemne zodjaki i rozwichrzonow�ose furye komet zagas�ych -
wynurzaj� si� z wirem szalonym i uderzaj� w przestworza.. I oto, ku
niepoj�tej zgrozie naszych uciekaj�cych �wiat�w tr�jwymiernych, zaczyna
si� taniec szkielet�w!...
Dziej� si� rzeczy, o kt�rych gwiazdy opowiadaj� gwiazdom, koczuj�c
narodami po niesko�czonym stepie z lazuru...
Zegarmistrz na w�asne oczy. to wszystko ogl�da� i serce mu dr�a�o od
trwogi i od doznawanej po raz pierwszy nieludzkiej jakiej� rozkoszy.
Co krok spotyka� nowe, a ziemi nieznane pok�ady materyj i ducha..
Jakie� wody - nie - wody rzek dziwnych... jakie� kwiaty - nie - kwiaty...
i dziwne szumy i milczenia... Na skrycie drogi olbrzymie drzewa - nie
drzewa, pochylone nad jeziorem; maj�ce barwi wieczno�ci...
I widzia� jakiego� starca olbrzyma, przechadzaj�cego si� pod drzewami,
jak strz�sa� z nich dojrza�e owoce, podobne do s�o�c i ksi�yc�w...
Starzec je podbiera� i chowa� do kwiecistego kosza, lub rzuca� w tonie
jeziora...
Ju� by� uczony nasz w pobli�u owego Z e g a r a , ju� czu� obecno��
jego, ju� m�g� go ujrze� i dowiedzie� si� o niezawodnym, absolutnym
czasie...
Nareszcie ujrza� - i cho� tam czasy by�y innego wymiaru - ujrza�,
zrozumia� i pozna� istotn� Godzin�.
Lecz by�a. ona tak niewys�owienie wielk�, a wszystko dooko�a tak
niewys�owienie pi�knem, i taka b�ogo�� nape�ni�a mu serce, �e w ekstazie
tej zapomnia� mistrz o wszystkiem co dot�d obchodzi�o go w �yciu...
zapomnia� wiec i o drobnych zegarczynach ziemskich, kt�re zamierza� by�
naprawia� a kt�re wobec tego co teraz pozna� straci�y dla� wszelkie
znaczenie. Nie my�la� ju� o powrocie do ludzi. Postanowi� tu zosta� na
zawsze.
Lecz w�a�nie w tym nieziemsko b�ogim stanie w jakim si� znalaz�
obecnie - uczu� nag�e szarpni�cie i ostry b�l w sercu, a zarazem
zgrzytliwy szcz�k jaki� uderzy� s�uch jego - szcz�k pochodz�cy gdzie�
strasznie z g��bi - z nizin - gdzie� przera�liwie z do�u.
To na ponurym zegarze Ziemi wybi�a jego w�asna godzina. Kt�rego� dnia,
rano, za kantorkiem znaleziono sztywniej�cy ju� trup genialnego
Zegarmistrza, kt�ry umar� w nocy.