3494
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 3494 |
Rozszerzenie: |
3494 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 3494 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 3494 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
3494 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Eugeniusz D�bski
Wydrwiz�b
Jechali od �witu, wolno, st�pem, miarowo, nudno, a� dzie� doczo�ga�
si� do po�udnia, przewali� przez upalny szczyt i zacz�� pod��a� ku
ch�odniejszej porze. Na razie jeszcze s�o�ce �wiec�c z ty�u skraca�o
cienie, wi�c kopyta koni uderza�y we w�asne ciemne sylwetki na dobrze
utrzymanym trakcie, leniwe ob�oczki kurzu chwil� wisia�y w powietrzu, a
potem os�abione upa�em i zniech�cone, bo je�d�cy ju� odjechali, opada�y
oczekuj�c na mocniejszy wiatr i innych konnych, kt�rym mo�na by bez
przeszk�d wpa�� do ust i p�uc. Jeden z w�drowc�w, wysoki, szczup�y w
kapeluszu, spod kt�rego wysuwa� si� pojedynczy gruby warkocz i oci�ale
spoczywa� na plecach, zerkn�� na towarzysza i u�miechn�wszy si� pod nosem
powiedzia�:
- W takich k�pach lip - Brod� wskaza� kierunek: przed nimi droga
zanurza�a si� w zagajniku - lubi� tryska� �r�de�ka. Pami�tam kilka... -
Przewr�ci� oczami i cmokn�� z rozkosz�. - Woda w nich lodowata i pachnie
miodem.
Drugi konny, ci�ej zbudowany i nieco ni�szy, z kawa�kiem lekkiej dery
narzuconym na g�ow� i kark, przyjrza� si� uwa�niej zagajnikowi przed sob�,
wzruszy� ramionami. Prychn��.
- Dobrze by by�o - wychrypia�. �okciem wytar� pot sp�ywaj�cy z czo�a
do oczu. - Spali si� wszystko...
Mia� na my�li - jak zrozumia� pierwszy je�dziec - uprawy.
Rzeczywi�cie, je�liby kto� przyjrza� si� polom po obu stronach drogi
zauwa�y�by, �e w r�wnych, pozostawionych przez lemiesze bliznach ledwie
tli si� zielone �ycie. Ro�liny wzesz�y kiedy� ochoczo, wiosna by�a
soczysta, wilgotna, wczesna, ale zaraz potem korzenie spi�y prawie ca��
wod� i kie�ki niemal zatrzyma�y si� w rozwoju. Powsta� mi�y dla oka r�wny
dywanik ulistnionych �odyg, jeszcze - mimo panuj�cej suszy - zielonych.
Wysoki zachichota� chrapliwie, odkaszln�� i splun�� niemrawo w bok.
- Niby� w�drowiec, Cadronie, niby obie�y�wiat, a... Co to tam z but�w
wy�azi? - zakpi� ochryple.
- Palce mi wy�a�� przede wszystkim. - Na dow�d Cadron wysun�� nog� ze
strzemienia i wyprostowan� uni�s� do g�ry. Podeszwa natychmiast opad�a w
d� trzymaj�c si� tylko gdzie� w okolicach obcasa. Zamajta� stop�. -
Niczym pies, co si� nagania� za suk�. - I zako�czy� kln�c bez szczeg�lnego
zapa�u: - �eby to ch-chudy b�k...
U�miechn�li si� obaj, ale niemrawo, p�ytko i sucho. S�o�ce pali�o.
Cadron jak kr�lik poruszy� wargami zbieraj�c wilgo� z zakamark�w ust.
Zamierza� splun��, ale si� rozmy�li�.
- Nic nie ujmuj�c twojej, Hondelyku, wiedzy - Pochyli� si� w siodle,
opar� o ��k skrzy�owanymi �okciami - ale strumienia tam by� nie mo�e... -
M�wi�em o �r�dle - przerwa� mu Hondelyk. - Za��my si�, kto ma racj� nie
czy�ci przez dekad� koni, co?
- Stoi.
Cadron tr�ci� konia pi�tami i oci�ale zak�usowa�. Hondelyk
zachichota� bezg�o�nie i r�wnie� ponagli� konia. Zreszt� oba wierzchowce
zawietrzy�y nerwowo i samoistnie przyspieszy�y kroku, Cadron obejrza� si�
z niepokojem i widz�c szeroki u�miech na twarzy towarzysza zakl�� pod
nosem. Wpadli niemal r�wnocze�nie w cie� rzucany przez roz�o�yste stare
dostojne w nieruchomym powietrzu lipy. Wysoko�� je�d�ca przekracza�y
leszczyny, z puszysto-futrzanymi ��tymi fiutkami zwisaj�cymi nieruchomo.
Powietrze by�o tu ch�odne i pachn�ce lipami. Pszczo�y zaciekle uwija�y si�
omal nie zderzaj�c ze sob�.
- Jakbym przeskoczy� z balii z wrz�tkiem do koryta z lodem - st�kn��
Cadron �ci�gn�wszy cugle. - Ju� to mi wystarczy...
- A mnie - Hondelyk omin�� go i pojecha� przodem rzucaj�c przez rami�:
- �e nie b�d� si� zajmowa� ko�mi.
Trakt rozga��zia� si�, g��wna droga wiod�a na przestrza� przez ch�odn�
k�p�, a w�sza odnoga odchodzi�a w bok, w lewo od drogi, prowadzi�a w d�
i teraz nawet ludzkie kiepskie nosy, teraz na dodatek wysuszone, wyczu�y
b�ogi zapach wody. Cadron zachrypia� rado�nie, zerwa� der� z g�owy i
wymachuj�c ni� nad g�ow�, pohukuj�c pogna� pomi�dzy drzewa i krzewy.
Hondelyk powstrzyma� si� od krzyk�w, ale nie zwleka�. Zarzucili wodze na
ga��� drzewa i rzucili si� do korzeni ogromnej lipy, w wykrocie pod
korzeniami ciemno l�ni�a misa sporej sadzawki. Cadron pierwszy dopad�
wody, zwali� si� na kolana i zanurzy� g�ow� a� do uszu w wodzie. Hondelyk
nieco wolniej, ale zrobi� to samo. �apczywie �ykali ch��d i wilgo�, Cadron
wysun�� na chwil� g�ow�, grzmi�cym g�osem odkaszln��, przetar� twarz,
odetchn�� kilka razy. Zerkn�� na konie, ale uzna�, �e musz� - cho� bardzo
si� niecierpliwi�y - jeszcze chwil� odetchn��. Hondelyk r�wnie� podni�s�
g�ow�, chcia� co� powiedzie�, ale zakrztusi� si� i dopiero mocne trzy
uderzenia w plecy przywr�ci�y mu od- dech. Otar� usta i za�zawione oczy.
- Uoech!.. - Ano - potwierdzi� Cadron. Wsta� i chwyciwszy le��cy na
ziemi kapelusz Hondelyka szybko zaczerpn�� nim wody i zanim wyartyku�owany
zosta� protest podszed� do koni i pocz�stowa� je kilkoma �ykami wody. Gdy
�apczywe pyski zacz�y domaga� si� wi�cej powa�nie zacz�� im t�umaczy�, �e
mog� si� nabawi� suchoty. Odepchn�� natr�tne g�owy i odwr�ci� si� do
Hondelyka, ale nie zd��y� nic powiedzie� - oba konie jak na komend�
tr�ci�y go g�owami i niemal wepchn�y do sadzawki. Rozz�oszczony odwr�ci�
si� i wrzasn��:
- Powiedzia�em - napij si� �apczywie i zdechniesz w kr�tkich abcugach!
Chcesz tego, chcesz? - Oba konie zakiwa�y rado�nie g�owami. - Durnie i
tyle... Wr�ci� do �r�d�a i usiad� ci�ko na ziemi krzy�uj�c nogi. Hondelyk
si�gn�� do przewieszonej przez rami�, zrobionej z zakwaszonej na czarno
sk�ry torby i wyj�� fajk� i kapciuch z tytoniem. Rzuci� torb� Cadronowi,
ale zaledwie tamten j� z�apa� us�yszeli d�wieczne i zdecydowane:
- Nie ruszajcie si�, je�li chcecie wypali� te fajki!
Zamarli. Krzaki od strony lipy-�r�dlanki rozchyli�y si� i wyskoczy� z
nich chudy jak trzcinka m�odzian ubrany w jaskrawy czerwony kubrak na
czarnej koszuli i obcis�e r�wnie� czarne spodnie. Na g�adko wygolonej
twarzy, mo�e nawet jeszcze nigdy niegolonej go�ci� gro�ny wyraz, malowany
przy pomocy �ci�gni�tych grub� kresk� malowanych brwi i zaci�ni�tych
pe�nych warg. Wysoki dziewcz�cy g�os wskazywa� na m�ody wiek
niespodziewanego go�cia r�wnie wyra�nie jak jego g�adkie oblicze i figura.
Dla wzmocnienia efektu potrz�sn�� kr�tko �ci�tymi w�osami i wysun�� do
przodu trzymany w r�ku przedmiot: grubo�ci przedramienia kr�tki dr�g z
przyczepionym do ko�ca kawa�kiem zgi�tego w p� i �ci�ni�tego metalowego
paska. Cadron omal nie wybuchn�� �miechem, ale zobaczy�, �e z �o�a dr�ga
wystaje be�t i prze�kn�� rodz�cy si� ironiczny �miech. M�odzian ostro�nie
przest�pi� przez pr�ty leszczyny i nie przestaj�c celowa� w w�drowc�w
podszed� bli�ej. Grot strza�y kilka razy podni�s� si� do g�ry.
- No? - ponagli� m�odzieniec.
- Co no? - zapyta� Cadron. - Mamy ci odda� sakiewki, rozebra� si� do
naga czy powiesi�?
M�odzian otworzy� usta i znieruchomia� na chwil�. Jeszcze raz ponagli�
ruchem broni. Ale ruchy mia� niepewne i rozterk� w oku. Hondelyk strzeli�
kr�tkim spojrzeniem w towarzysza: "To nie rabu�, nie r�b niczego
gwa�townego".
- Poka�cie r�ce! Nadgarstki, to znaczy... - zadysponowa� napastnik.
Przyjrza� si� uwa�nie czterem przegubom, chrz�kn�� z zak�opotaniem.
- Nie jeste�ie �li, panowie? Wybaczcie. - Pochyli� dziwn� bro�,
przykucn�� i po�o�y� j� na ziemi. - Kr�ci si� tu w okolicy podobno banda
niejakiego Watholsa. Maj� na przegubach znaki, co maj� ich chroni� przed
schwytaniem. Wybaczcie, czu�em, �e nie macie z nimi nic wsp�lnego, ale -
jak to si� m�wi - strze�onego... Jestem Malepis.
- Nie mamy cienia pretensji - powiedzia� Hondelyk nie zwracaj�c uwagi
na imi� i nie wymieniaj�c swojego. Niemal nie odrywa� oczu od le��cej na
�ci�ce broni.- Dziwne to - wskaza� brod� or� m�odziana. Nagabni�ty
u�miechn�� si� i wskaza� bro� przyzwalaj�cym gestem. - To co� jak arbalet
- powiedzia�. - M�j ojciec to wymy�li�. Znakomita, bo si� sk�ada i wygl�da
tak... - Zr�cznym ruchem wyszarpn�� be�t, szcz�kn�� czym� i nagle gro�na
bro� przybra�a posta� dziwacznego, ale zupe�nie niegro�nie wygl�daj�cego
grubego kija. - Por�czniejsza, prawda?
- Bez w�tpienia - przyzna� Hondelyk. Poruszy� r�k�, jakby chcia� wzi��
do r�ki bro�, ale powstrzyma� si�. - Jak si� nazywa ten padefon?
- Nie ma nazwy, bo jest tylko jedna - m�odziak u�miechn�� si� szeroko.
- Ja nazywam j� tu�ka, bo tatuniek j� wykoncypowa�.
Cadron zachichota�. "Tu�ka!" parskn�� �miechem.
- Wdzi�czna nazwa - skwitowa� Hondelyk. - Sprzedasz? Malepis
zmarszczy� brwi i zastanawia� si� chwil�.
- W�a�ciwie... Mog�. Tatu... - zerkn�� na Cadrona i zaj�kn�� si�. -
O-ojciec ju� prawie sko�czy� drug�.
- Dziesi�� lent�w?
- Dobrze - zgodzi� si� skwapliwie Malepis. Uwa�nie wpatrywa� si� w
palce Hondelyka wy�awiaj�ce z sakiewki monety i odliczaj�ce dwadzie�cia
p�lentowych monet. Przej�wszy kwot� podrzuci� je i zr�cznie schwyta� w
jedn� r�k�. - Wi�cej ni� w dwa miesi�ce zarabiam na z�bach. Mo�e kupicie
jeszcze jedn� dla towarzysza?
- Nie, dzi�ki! - zaprotestowa� szybko Cadron. - Ja nie mam takiego
p�du do zbierania wszystkiego czym si� mo�na skaleczy�, i nie b�d� si� na
staro�� uczy� jakiego� nowego sk�adanego arbaleta.
- No w�a�nie. - Hondelyk wskaza� tu�k� palcem i poruszy� kilkakro�
brwiami.
- Ju�. - Malepis zr�cznie roz�o�y� bro�, zablokowa� jak�� d�wigni�,
szarpn�� jaki� pr�t, za�o�y� be�t. Rozejrza� si� doko�a i znalaz�szy such�
stercz�c� z drzewa ga��� niemal nie celuj�c strzeli� w ni�. Be�t �wisn��
zawadiacko, uderzy� w cel i od�amawszy ga��� znikn�� w g�stwinie krzew�w.
- Oj! - po dziewcz�cemu pisn�� strzelec, przykrywszy usta d�oni�. - Ju�
szukam - poderwa� si� i pogna� w krzaki.
Cadron pokr�ci� protekcjonalnie g�ow� i zabra� si� do pojenia koni.
Cmoka�y i parska�y, raz gdzie� z g�stwiny dobieg� ich okrzyk Malepisa
uspokajaj�cy Hondelyka, kt�ry nie bacz�c na kpi�ce spojrzenia i drwi�ce
pomruki Cadrona rozognionym spojrzeniem pie�ci� now� zabawk�.
- Gdyby� tak wozi� ze sob� wszystko, co� dotychczas kupi�... -
przerwa� i zacz�� nas�uchiwa�.
Hondelyk sam s�ucha� chwil� i nie odzywaj�c si� zapyta� wzrokiem
Cadrona o przyczyn� milczenia. Cadron potrz�sna�� g�ow�, przykry�
powiekami oczy i ca�kowicie odda� si� nas�uchiwaniu.
- Jad� tu, ze sze�ciu je�d�c�w - szepn��. - Nie kryj� si�, rechoc�...
- Nic nie s�ysz� - szepn�� Hondelyk.
- To trzeba by�o sobie kupi� now� par� uszu, a nie tu�k�.
- Jak ci� kopn�, to... - Nag�a my�l zmrozi�a wymow� Hondelyka.
Spowa�nia�, zamruga� oczami i przygryz� doln� warg�. - Czy to mog� by�
s�u�bowi? Cadron wzruszy� ramionami, ale znowu przymkn�� powieki i s�uchem
przeni�s� si� na trakt.
- Jad� tu - szepn��. - O co chodzi? - zapyta� widz�c wyra�ne
zaniepokojenie Hondelyka.
- Musimy... Nie, nie mo�emy ucieka�, Malepis im opowie, b�d� szuka�. -
Poderwa� si� na r�wne nogi. - S�uchaj ich!
Rzuci� si� w krzaki, z kt�rych wyszed� na nich Malepis. Znikn�� za
rozko�ysanymi ga��ziami, Cadron wsta� r�wnie�, nas�uchiwa� starannie. "...
nie daruj�... A ju�ci, te� bym go zako�kowa�... to powiedz mi kto inny by
j� wydupcy�? Ja bym...". Rozejrza� si� nerwowo doko�a - Malepis wci��
szuka� be�tu, Hondelyk przepad� za grz�d� leszczyn. Konie przerwa�y
pok�ony sk�adane tafli wody i zacz�y strzyc uszami. G�osy m�czyzn
pod��aj�cych w stron� �r�d�a sta�y si� wyra�ne, dzieli�o ich od Cadrona
kilkadziesi�t krok�w. Z krzew�w wypad� Hondelyk, trzyma� w r�ku p�aski
kuferek z drewna obitego szorstk� niewyprawion� grub� sk�r�, opasany dwoma
pasami, rzuci� go pod drzewo i dopad� Cadrona �eby potrz�sn�� go za
ramiona. Chcia� co� powiedzie�, ale rozmy�li� si� i bez s�owa, skoczy� w
kierunku, w kt�rym znikn�� Malepis, jednak tu� przed skokiem w krzaki
odwr�ci� si� i sykn��:
- Mnie tu nie by�o!
Zaszele�ci�y li�cie. Cadron zaczerpn�� pe�ne p�uca powietrza i
wypu�ci� je przez nos rozgl�daj�c si� doko�a. Nie mia� poj�cia co ma
robi�, co powiedzie�, gdy Malepis zapyta gdzie jest Hondelyk, dlaczego
towarzysz uciek�, dlaczego...
Na zakr�cie pojawi� si� pierwszy je�dziec, za nim drugi i reszta.
Rozmawiali swobodnie ze sob�, ale po kolei milkli na widok Cadrona.
Podjechali bli�ej i zatrzymali si�. Mieli jednakowe lekkie p�pancerze z
tym samym herbem - gawron z trzcin� w dziobie, spod niedbale odsuni�tych
na czubki g��w sp�ywa� na surowe twarze pot. Dow�dca, kt�ry jeszcze chwil�
temu najg�o�niej i nadzwyczaj rubasznie roztrz�sa� walory �upania na
grochowinie, jakby niezadowolony z obecno�ci Cadrona warkn��:
- Kto� zacz?
- Po prostu - w�druj� t�dy. Nie wadz� nikomu...
- A to ja... Ja powiem czy wadzisz. Poka� r�ce!
- Ju� to sprawdzono! - powiedzia� d�wi�czny g�os z krzew�w. Rozchyli�y
si� i wyskoczy� z nich Malepis. Dow�dca rozchmurzy� si�, a Cadron otworzy�
usta i skamienia� os�upia�y. Malepis strzepn�� z r�kaw�w czarnej koszuli
jakie� listki, poprawi� kaftan i zerkn�wszy na Cadrona zaj�� si�
otrzepywaniem szarych spodni. Na kolanie mia� ciemn� wilgotn� plam�. -
Witajcie!
- Ano. - Dow�dca przystawi� poduszk� kciuka do jednej dziurki nosa,
odchyli� si� w siod�e i zr�cznym dmuchni�ciem przeczy�ci� nos. - To co -
napo- imy konie i ruszamy?
Malepis u�miechn�� si� blado, pokiwa� g�ow� bez entuzjazmu. Rzuci�
kr�tkie sp�oszone spojrzenie na Cadrona, ale nie odezwa� si� s�owem.
�o�nierze pozsiadali z koni i ruszyli do �r�d�a, pili niemal wszyscy
razem, konie r�wnie�, nie dbali czy s� zgonione, bo - Cadron przyjrza� si�
im teraz - nie by�y, musieli przejecha� tylko kawa�ek w spiekocie. Podczas
gdy �o�dactwo zaspokaja�o pragnienie Malepis podni�s� sw�j kuferek i
tu�k�, przyczepi� baga� do konia Hondelyka i bezczelnie zerkn�� na
Cadrona. O co tu chodzi, zdenerwowa� si� Cadron. Um�wili si� z
Hondelykiem, czy jak? Czy go og�uszy�? Dlaczego? Nie jakby og�uszy�, to by
mnie oskar�y� o co�, jego ziomkowie ju� by mnie tu odpowiednio sflekowali.
Na Kreista! Co robi�!
- Malepis! - hukn�� dow�dca. - A z nim co? Znajomy?
- Ot, troch� - odpowiedzia� Malepis. - Ale to zacny cz�owiek, mo�e
jecha� z nami.
- Ty!? - �o�dak wzi�� si� pod boki i roze�mia�. - Co ty - go�ci panu
Jugry sprowadzasz? Nie za wiele sobie pozwalasz? - Plasn�� d�oni� o drug�.
- Doigrasz si�! - Rzuci� w�adcze spojrzenie na podkomendnych. - Wsiada�. -
Oszacowa� wzrokiem konia Hondelyka. - To tw�j ku�? - zapyta�.
Cadron otworzy� usta, �eby sobie przypisa� Poka, ale Malepis uprzedzi�
go:
- Tak, od niedawna m�j. Dobry, co?
Wojaka splun�� z ca�ego serca.
- Ot, �ycie. Takie ci g�wno - wskaza� �o�nierzom Malepisa - zapraszane
jest wsz�dzie, kunie to ma coraz lepsze, a uczciwy �o�nierz, co �ycie
ryzykuje - tyle!
Zakr�ci� nad g�ow� r�k�, zacie�ni� p�tl� i nagle d�o� wystrzeli�a w
prz�d i znieruchomia�a demonstruj�c s�ynn� trzypalcow� figur�.
- Jak nie chcesz ryzykowa� �yciem, to nie wychod� codziennie z karczmy
pijany - rzuci� swobodnie Malepis. Wskoczy� w siod�o i pytaj�co popatrzy�
na skonfundowanego wojaka. Tamten machn�� r�k�, dosiad� konia i ruszy�
pierwszy, konie �o�nierzy odgrodzi�y na chwil� Malepisa od Cadrona, a
potem, ju� na drodze, w pe�nym s�o�cu i tak nie mia� okazji, by
porozmawia� z m�odzianem. Wl�k� si� ponuro na ko�cu nie�piesznej kawalkady
i zastanawia� - wr�ci� i poszuka� w krzakach Hondelyka czy jecha� i uciec
gdzie� przed kwater�, czy uciec ju� teraz, czy... Zgrzytn�� z�bami.
-...musi mu si� przys�u�y�e�, skoro ci� znowu wzywa - zagada� dow�dca,
kt�remu przesz�a chyba z�o��. - Rzecz jasna. Nie raz.
- Teraz chodzi o Ruppijel...
- Ach, Ruppijel - przeci�gn�� Malepis. - I co z ni�?
- A co ma by�? Skruszy�a chyba z�b, w�cieka si�... Nawet nie pije. Od
ciebie zale�y czy wyst�pi w orszaku �lubnym, a pan Jugry bardzo chce, �eby
by�a.
- To �lub ju�? - zapyta� ostro�nie Malepis.
Dow�dca okr�ci� si� w siodle. Z niedowierzaniem na twarzy rozejrza�
si� doko�a bior�c obecnych na �wiadk�w swego zadziwienia.
- Czy ci s�o�ce m�zg wypali�o? Przecie� pojutrze, kiedy ma by�! -
Czego si� drzesz? - dyszkantem wypali� nagle Malepis. Cadron zrozumia�, �e
ch�opak poczu� si� pewniejszy przypomniawszy sobie, �e jest potrzebny
miejscowemu mo�now�adcy. - Co to - po�artowa� nie mo�na? Nie? No to kiwaj
si� sobie w siodle...
Wysun�� si� na czo�o i hardo wyprostowa� plecy. Oficer skrzywi� si�
pos�a� za nim "�mieszn�" min� i kilka ruch�w biodrami. Po kilku krokach
zapomnia� o krzywdzie, zwolni� i podjecha� do Cadrona.
- Uda�o ci si� - powiedzia�. - Jugry ma jedn� tylko c�rk�, na ten �lub
czekalim od lat. B�dzie zabawa, �e hej! Bo to - Wyci�gn�� d�o� i zacz��
prostowa� w miar� wyliczania palce. - dwie trupy komediant�w, turniej
minstreli, przyjecha�o ich ju� ze czterdziestu, sze�ciu presto...
presty... prestygator�w, czy jak ich tam; potem turniej, ca�y dzie� -
arbalety, �ucznicy, rycerstwo - wiadomo, nawet ciury b�d� si� poduchami
ok�ada�. B�d� jaja! A, takiego jednego, Litti Harta mamy dla kata, okrad�
znajomka, to mu kat fiuta na trzy razy utnie...
S�uchaj�cy go nieuwa�nie Cadron zainteresowa� si� wbrew dr�cz�cemu go
od skoku Hondelyka w krzaki niepokojowi:
- Na trzy razy? To takiego ma?...
- Eee, nie - skrzywi� si� �o�dak. - Nasz kat to fachura, mo�e ci na
sze�� plasterk�w obr�n��.
- Mnie? Dzi�ki, nie wartem takiej obs�ugi...
Malepis zdar� nagle konia, zawr�ci�.
- Cadronie - powiedzia�. - Nad �r�d�em zosta� m�j kapelusz, wr�� si�,
co? - I zanim zaskoczony Cadron zdo�a� otworzy� usta ze z�o�ci� potar�
plam� na kolanie: - Czyste porty zapaprane! �eby to ch-ch-chudy b�k!..
Cadron poczu�, �e s�o�ce chlusn�o na g�ow� wiadrem ukropu. Plama na
szarych spodniach rozjecha�a si�, potroi�a, a� zrobi� si� z niej szereg,
smuga szaro�ci. Potem wr�ci�a do poprzedniej pojedynczej postaci. Plama.
Jedna plama. Na szarych spodniach. Szarych! Pytania zrodzi�y si�
b�yskawicznie, run�y do ust i gwa�townie powstrzymane spowodowa�y, �e
rozkaszla� si� a� do �ez. Malepis skorzysta� z tego, �e �o�nierze
wyprzedzili ju� ich, mrugn�� do Cadrona i pogna� za dru�yn�. Cadron
pokas�uj�c w rozterce zawr�ci� i z g�ow� pe�n� rozchwierutanych my�li
pogalopowa� z powrotem.
M�odzian odprowadzi� go wzrokiem i szerokim zawadiackim u�miechem, po
czym okr�ci� wierzchowca i do��czy� do dru�yny.
- ...bodaj go! A przepowiada�em - na�resz si� tej ich zieleniny to i
zasi�dziesz na stolcu na p� dnia, ale on nie i nie! To zdrowe! No i
masz... - O czym m�wicie? - zainteresowa� si� Malepis.
- A o takim jednym m�drali z naszej wsi - obja�ni� jeden z �o�nierzy.
Wydatne bruszysko telepa�o mu si� w rytm ko�skich krok�w omal nie
uderzaj�c w ��k siod�a. Mia� na boku nosa ogromn� brodawk�, przez co nikt
nie wiedzia� jakiego koloru ma oczy, bo wszyscy tylko na purchaw� zerkali.
- By� w podr�y i trafi� w okolic�, gdzie wszyscy �arli jak�� ci tak�
ro�lin� i �yli prawie po sto lat. To on si� upar�, �e te� to je�� b�dzie,
posia�, z��� i si� napcha�. Ot! - �o�nierz plasn�� r�k� w kolano. - Mielim
pogrzeb zacny dwa dni temu.
- Bo nie wszytko co zdrowe dla ka�dego jest zdro... dobre - z m�dr�
min� wtr�ci� si� jad�cy obok niego wojak.
- No ta, we�my na ten przyk�ad pochmielunek - jeden u�ywa kwasu z
og�rk�w, drugi tylko kis�e buraki, trzeci kwa�nym mlekiem zapija, czwarty
ma�lank�, trzeci za� bierze...
- Trzeci ju� by� - przerwa� Malepis.
- Co? - zapyta� wyrwany ze s�owotoku grubas. - Jaki trzeci?
- Ten trzeci, co ju� by� - cierpliwie obja�ni� m�odzieniec.
- Gdzie ju�, jucha, by�? - zniecierpliwi� si� wytr�cony z r�wnowagi
wiarus. Dwaj kompani zarechotali. Wojak �ci�gn�� wodze i zanim Malepis
zareagowa� znalaz� si� tu� obok, twarz mia� purpurowa i �ci�gni�t�
gniewem. - B�dziesz ty sobie jajca za mnie... - Zamachn�� si� krzepkim
ku�akiem.
- Trenko! - Wrzasn�� dow�dca. - Zostaw! Ma robot� we dworze, a jak si�
poskar�y Jugremu, to ci za ni� w�o�y tyle bat�w, �e b�dziesz si� chcia�
zamieni� z Litti Hartem!
Trenko zasapa� w�ciekle, pomy�la�, zezem zerkn�� na brodaw�, jakby u
niej szuka� rady i opu�ciwszy pi��, wymruczawszy kilka rynsztokowych
obietnic ze z�o�ci� szarpn�� wodze i wr�ci� na swoje miejsce w kondukcie.
Malepis otworzy� usta, ale z ty�u rozleg� si� stukot kopyt
galopuj�cego konia, wszyscy odwr�cili si�. Cadron gna�, jakby zobaczy�
diab�a, w r�ku �ciska� jaskrowoczerwony kapelusz, kt�ry z dziwn� min� ju�
kilkadziesi�t krok�w przed Malepisem zacz�� wyci�ga� w jego stron�.
Zatrzyma� konia, cisn�� okrycie g�owy m�odzianowi. Zachichota�. - Masz! -
No, mam. Dzi�kuj� - warkn�� Malepis. - Czego si� szczerzysz?
- Nic.
�o�nierze odjechali ju� kawa�ek, Malepis sprawdzi� czy mog� ich
s�ysze�.
- Gadaj! Cadron zachichota�, podjecha� bli�ej.
- Zarazo, nic-�e� mi nie powiedzia�, �e to ty - powiedzia� z wyrzutem.
- Kiedy mia�em powiedzie�? - mrukn�� Hondelyk-Malepis. - Jak
us�ysza�em zbrojnych, to musia�em si� ukry�. Mam z Jugrym na pie�ku, nie
darowa�by sobie takiej okazji. Wszystko za szybko posz�o...
- Oj tak - powiedzia� dziwnym tonem Cadron.
- No to wykrztu��e w ko�cu co ci� tak �mieszy?
Cadron wskaza� brod� kapelusz.
- Co?
- Nic ci to nie m�wi? Barwa, kszta�t?
Hondelyk chwil� wpatrywa� si� w trzymany w r�ku filcowy k�obuk z ma�ym
fantazyjnym pi�rkiem. Nagle przypomnia� sobie ostatnie s�owa dow�dcy,
j�kn��.
- Widz�, �e zaczynasz kuma�. W�a�nie tak - Cadron ruszy� do przodu
omijaj�c skamienia�ego Malepisa.
- Nie! - j�kn�� m�odzian.
- Tak - rzuci� przez rami� Cadron. - Znalaz�em j�, zap�aci�em za
narz�dzia, kubrak i kapelutek, obieca�em zreszt�, �e narz�dzie zwr�cimy.
Nakaza�em, �eby si� zaszy�a w mysi� dziur�, co jeszcze mog�em zrobi�?
- Baba! - j�kn�� g�osem Malepisa Hondelyk. Dogoni� Cadrona i powt�rzy�
okrzyk.
- Dziewka - poprawi� go przyjaciel. - Wykszta�cona w rwaniu z�b�w, i
ma�o kszta�tna, jak na dziewuch�, trza przyzna�. - Ironicznie oszacowa�
d�ugim spojrzeniem Malepisa. - Jak to m�wi� - d�uga jak miesi�c i chuda
jak trzos, a na piersi wpadni�ta jak ciasto z zakalcem, ale jednak
dziewka.
Konie sz�y st�pa, nikt ich nie pogania�. Cadron chichota� do woli, ale
w ko�cu spowa�nia�.
- I co teraz?
- Nie wiem. Mam wyrwa� z�b jakiej� kobiecie, pewnie jakiej� znacznej,
skoro Jugry a� zast�p na spotkanie wys�a�. Nie chc� nawet my�le�, �e to
mo�e by� jego �ona albo kochanica.
- Mo�e panna m�oda?
Malepis popatrzy� na Cadrona z wyrzutem: - Naprawd� potrafisz
pocieszy�!
Dow�dca zerkn�� przez rami�.
- �picie tam, czy jak? - hukn��.
Trenko skorzysta� z okazji �eby dopiec Malepis:
- Pewnie j� obszczypuje! - Zarechota� g�o�no, ale widz�c, �e nikt nie
si� przy��cza wydusi� z siebie jeszcze jedn� wymuszon� i sztuczn� salw�
�miechu i klepn�wszy w rami� najbli�szego kompana zamilk�. - Umiesz rwa�
z�by? - p�g�osem zapyta� Cadron. Malepis jecha�a w milczeniu z
zaci�ni�tymi ustami. - No powiedz - umiesz czy nie?
- Umiem wybija� - warkn�a dziewczyna.
Cadron obruszy� si�, zamierza� rzuci� jak�� k��liw� uwag�, ale chwila
zastanowienia wystarczy�a, �eby zrezygnowa�. Malepis si�gn�a za siebie do
przywi�zanego do siod�a kuferka, przeci�gn�a go przed siebie i rozpi�wszy
pasy odchyli�a wieko i zacz�a penetrowa� zawarto��. Cadron wychyli� si� w
siodle i zagl�da� przez rami�. W �rodku starannie wybitym grubym pluszem
do wieka przymocowane by�y sk�rzane p�telki, w kt�rych siedzia�y mosi�ne
wypolerowane do b�ysku narz�dzia - szczypce, no�e, c�gi i kilka innych,
kt�rych przeznaczenia nie spos�b by�o si� domy�le�. Kiedy Hondelyk zacz��
gmera� w kufrze ods�oni�o si� jakby drugie dno, przek�adka, gdzie w
podobnych p�tlach osadzono ma�e fiolki z ciemnego szk�a i srebra, a na
w�a�ciwym dnie ma�e z r�nokolorowej sk�ry uszyte mieszki. Mi�dzy
przek�adk� o wiekiem i dnem le�a�y cienkie d�ugie zwoiki materia�u -
Malepis zajrza�a do jednego i widz�c sztywne �odygi wysuszonych zi�
zawin�a starannie z powrotem i westchn�wszy z rezygnacj� porz�dnie
przywr�ci�a �ad, zamkn�a kuferek i przesun�a na miejsce. Powiedzia�a do
siebie "hm" i zerkn�a na Cadrona. - Kiepsko z nami - zapyta�-stwierdzi�
towarzysz.
- Jeszcze nie wiem, ale dobrze nie jest. Konie zm�czone, nie
uciekniemy, jak si� poszkapi� - kat z nami zata�cuje. Jugry to cham i nie
b�dzie si� waha�, je�li trafi mu si� okazja do zabawienia go�ci i
zaspokojenia w�asnej ponurej natury.
- Mo�e to nie ma sensu, bo ju� za p�no na dywagacje, ale po jakie
licho pchali�my si� tym szlakiem?
- Bo kr�tki, a objazd ani bardziej bezpieczny, ani milszy... My�la�em,
�e przesmyrgniemy si� raz-dwa. - Wzi�a g��boki oddech. - Licho-licho
nada�o! Kto m�g� przypuszcza�...
- Daj ju� spok�j. - Cadron pochrz�kiwa� przez kilka krok�w, szuka�
jakich� s��w na pocieszenie, chwil� temu zda� sobie spraw�, �e cho�
wygl�da�o to w tej chwili dla nich obu, dla niego zw�aszcza, �miesznie,
to, w gruncie rzeczy, zabawne nie by�o. Jechali do dworu raptusa, kt�ry
mia� co� do Hondelyka, jechali wykona� prac�, o kt�rej nie mieli poj�cia.
Nad plecami wyprzedzaj�cej ich dru�yny, w rozgrzanym faluj�cym powietrzu
zamajaczy� katowski pieniek. Cadron zobaczy� go tak wyra�nie, �e m�g�
policzy� wystaj�ce guzy �ciosanych s�k�w. I bure plamy na bokach. - Mo�e
wr�c� do prawdziwej Malepis i... Oficer wstrzyma� konia, odwr�ci� si� i
wyra�nie zniecierpliwiony rykn��:
- Co wam tam - strza�� pos�a�!? Sam mi tu! Bo, jakem Nulik!..
Wymienili spojrzenia i jednocze�nie ponaglili konie, zanim zbli�yli si� do
kawalkady Malepis szepn�a:
- Mo�e tak trzeba b�dzie zrobi�, ale powiem ci czy i kiedy. Na razie
zastosujmy si� we wszystkim...
Do��czyli do dru�yny, Nulik gestem rozp�dzi� konnych tak, �e Cadron i
Malepis musieli wjecha� pomi�dzy konie i - ju� wyra�nie strze�eni ze
wszystkich stron - kontynuowali jazd�. �o�nierze dzielili si� ze sob�
informacjami o nastrojach u dzier�awc�w, przechwalali ostatnimi podbojami.
Malepis po kilku opowie�ciach powiedzia�a g�o�no, �e gdy si� tak ich
pos�ucha, to wygl�da, �e nikomu pr�cz nich, t�gich wojak�w, dziewczyny nie
daj�. Na co jeden z je�d�c�w rykn��: - Bo tak i jest! co pozostali
przyj�li z radosn� aprobat�. Zmienili jednak temat i zacz�li radzi� sobie
nawzajem gdzie si� ulokowa� podczas uczty �eby najszybciej dorwa� si� do
jad�a i napoj�w. Omal nie rozgorza� dyskurs o przesz�o�ci panny m�odej,
ale Trenko - ostentacyjnie zmierzywszy spojrzeniem obcych kategorycznie
zabroni� gada� na ten temat. Rozmowa przygas�a niemal na ca�e popo�udnie.
S�o�ce zawis�o nad horyzontem zmiataj�c cienie na praw� stron� drogi,
a jeszcze troch� p�niej w og�le do rowu. Na poboczach zacz�y pojawia�
si� z rzadka najpierw, potem coraz cz�ciej drzewa, potem jeden i drugi
ch�op w polu. Wjechali w ko�cu w alej� wi�niow�, dotarli do kraw�dzi
p�askowy�u, na kt�rym si� znajdowali i zacz�li zje�d�a� w dolin�, w kt�rej
znajdowa� si� gr�d i dw�r. Cadron popatrzy� w d�, potem odruchowo
obejrza� si� do ty�u i zerkn�� na s�o�ce - oblicza� ile czasu dzieli ich
od lipowego �r�d�a i nie by� szcz�liwy z wynik�w oblicze�. Prawdziwa
Malepis nie mia�a szans dotarcia w szybkim czasie na pomoc. Gdyby nawet
chcia�a. - A ta banda, co tu harcuje? - zapyta� Cadron Trenk�. Postanowi�
na wszelki wypadek wyja�ni� wszystko, �eby mie� jasny obraz gdyby co. -
Du�a jest?
- E, srali muszki b�dzie wiosna, bedzie lepiej trawa ros�a! - machn��
lekcewa��co r�k� Trenko. - To te wiejskie pierdoluchy o nich ci�gle
gadaj�... Banda?! Czterech zbieg�ych ch�opa, mo�e pi�ciu. Gdzie� po lasach
si� szwendaj�, jak wytrze�wiej�, to wybij� z�by komu�, prosiaka
zaszlachtuj�, bab� wyonac�. Nawet ich nie �cigamy - ch�opstwo po domach
siedzi, bab i kr�w pilnuje, k�usownik�w mniej, bo si� boj� chodzi� do
lasu, ciule.- Splun�� niemrawo, odcharkn�� i poprawi�. Chcia� jeszcze co�
powiedzie�, ale zrezygnowa� i tylko machn�� r�k�.
Malepis zacisn�a z�by, ale nie odpowiedzia�a na obra�liw� dla
ch�opstwa peror� Trenki. Konie eskorty przyspieszy�y, Pok Hondelyka i
Gaber Cadrona posz�y ich �ladem, zak�usowali na d�ugim stoku, potem
�o�nierze widz�c bliski cel spi�li konie i galopem dotarli do dworu,
rozp�dzaj�c snuj�c� si� pomi�dzy czworakami biedot�, psy i kozy dotarli do
stajen. Od strony kuchni niemal ca�e podw�rze zablokowa�y wozy, w�zki i
tragarze z pakunkami, kojcami z drobiem, worami, skrzyniami w�gla
drzewnego i wi�zkami drewna. Ochmistrz z lask� w r�ku i dwaj jego
pomocnicy usi�owali zaprowadzi� w tej gmatwaninie jaki� porz�dek, ale
poniewa� tylko oni byli tym zainteresowani ich g�osy gin�y w og�lnym
tumulcie, a rozdawane cz�sto razy przyjmowane by�y jak dopust z pokor� i
oboj�tnie. Rozdar� si� jaki� rozz�oszczony osio�, zawt�rowa�y mu zamkni�te
w kojcu �winie, �a�o�nie, rozpaczliwie, jakby s�ysza�y ju� wizg ostrzonych
no�y, ale gawiedzi to nie przeszkadza�o - wszyscy czuli, �e ba�agan i
wrzawa musi by�, i �e sko�czy si� to samo, cokolwiek by nie robili: w�giel
trafi do kuchni, zapasy do spi�ar�, �winie i dr�b na ruszt, a butle, te
pe�ne i te chy�kiem i w po�piechu osuszone, do piwnicy. Trenko gwizdn��
og�uszaj�co, ale widz�c, �e nikt do nich nie �pieszy zeskoczy� z konia i
wskaza� palcem dw�ch podw�adnych:
- Wy dwa zajmiecie si� ko�mi - i widz�c maluj�ce si� na ich twarzach
�al i krzywd� doda�: - Wynagrodz� wam to, a oni - wskaza� g�ow� Cadrona i
Malepis - sami si� swoimi zajm�. No, ju�-ju�!
W stajni panowa� mi�y ch��d i �agodny p�mrok. Cadron wprowadzi�
Gabera na wskazane brudnym paluchem wojaka miejsce, wr�ci� do ustawionych
przy wej�ciu wiader z wod�, sprawdzi�, czy ju� si� nagrza�a, nala� do
koryt obu ogierom rozkie�znanym ju� przez Malepis. Gdy konie zaspokaja�y
pragnienie i g��d wyczy�cili je, cho� �o�nierze, kt�rzy poprzestali na
zdj�ciu siode� i zadaniu obroku ponuro wpatrywali si� w nich i
niecierpliwie wzdychali i pomrukiwali. Cadron przeci�ga� jak m�g�
czyszczenie czekaj�c na sprzyjaj�c� rozmowie chwil� samotno�ci, ale
doczeka� si� tylko, �e jeden ze stra�nik�w nie wytrzyma� i warkn��:
- Zara tu przyjd� stajenni, to wyczyszcz�. U nasz o konie to sie dba!
- A ja sama dbam o swojego! - zjadliwie o�wiadczy�a Malepis bior�c si�
pod boki i min� oraz postaw� daj�c zna�, �e tylko czeka na pow�d do
awantury. Sepleni�cy wojak zgrzytn�� z�bami i skin�� na koleg�. Wyszli
przed stajni� i stan�li na tle jasnego prostok�ta wr�t. - No w�a�nie...
- Czy masz jak�� wiedz� o darciu z�b�w? - szeptem zapyta� Cadron. -
Niewiele - przyzna�a Malepis. - �pieszy�em si�, uda�o mi si� tylko
pow�ok�... Co� tam mi si� ko�acze... Mo�e jako� si� wykr�cimy.
- "Co�", "mo�e", "jako�" - sykn�� Cadron. - Oj, doczekamy si� kiedy�.
S�ysza�e� do jakiej perfekcji dochodz� kaci? Na sze�� plasterk�w kuta... -
Przesta�! - pisn�a Malepis. - Nie uchodzi niewiastom takich rzeczy
s�ucha�! Ha�ba!
Os�upia�y Cadron zamar� z otwartymi ustami, od wr�t dobieg� ich
zniecierpliwiony g�os Trenki: - Co wy tam, jaja znosicie? Idziemy, Jugry
was oczekuje!
- Ju�! - krzykn�a Malepis machn�wszy uspokajaj�co r�k�, potem
pochyli�a si� do Cadrona. Gdy tamten sk�oni� ku niej g�ow� powiedzia�a
p�g�osem: - Kiedy� do pewnej karczmy wbieg� spocony wojak i wrzasn�� do
karczmarza: "- Piwa, szybko-szybko, bo zaraz si� zacznie!". Zaskoczony
karczmarz utoczy� szybko piwa i poda�, wojak wypi�, za��da� drugiego i
trzeciego. Wypi� je duszkiem i odetchn��. Karczmarz po chwili otrz�sn��
si� z zaskoczenia i pyta: "Pieni�dze masz?" A wojak na to: "- No i si�
zacz�o!". - Wyprostowa�a si� i klepn�a znieruchomia�ego Cadrona w rami�.
- Idziemy.
Potrz�sn�a g�ow�, kr�tkie w�osy zafalowa�y i opad�y na miejsce. W
marszu chwyci�a sw�j kuferek, sz�a pierwsza swobodnym krokiem. Cadron
j�kn�� cicho, rzuci� szczotk� na p�k� i ruszy� za ni�. Po przekroczeniu
progu uderzy�o ich w oczy �wiat�o s�oneczne, w uszy gwar, kt�ry przez czas
kiedy czy�cili konie nie �cich� ani o jot�. Trenko niecierpliwie
potrz�sn�� g�ow� i ponagli� ich machni�ciem r�ki. Pchn�� �o�nierza, by
torowa� drog�, poszed� za nim. Obrze�em t�umu, wyprzedzani przez obficie
serwuj�cych gawiedzi kopniaki i szturcha�ce �o�nierzy dotarli do frontu
pi�trowej budowli z kamienia przedzielanego pot�nymi d�bowymi belkami, z
oknami przes�oni�tymi b�yszcz�cymi w niskim s�o�cu kolorowymi szk�ami. Tu
te� trwa�o zamieszanie, ale uwija�a si� s�u�ba a nie ch�opi czy
dzier�awcy. Przewodnik zatrzyma� si� z boku drzwi, Trenko odgarn��
zamaszystym ruchem przeszkadzaj�cych mu dw�ch ch�opak�w i wszed� do
korytarza. Przed rze�bionymi drzwiami zatrzyma� si� wskazuj�c kciukiem
klamk�.
- Ruppijel tam jest? - zapyta�a Malepis.
Mina Trenko zaskoczy�a obu - rozdziawi� g�b� i cofn�� g�ow�.
- Coo tam jeeest? - zapyta� ponad miar� przeci�gaj�c s�owa. - No...
Od wewn�trz kto� mocno szarpn�� drzwi, jednocze�nie kto� chyba inny,
bo z g��bi komnaty zagrzmia�:
- No, gdzie jest ta Malepis?
Dziewczyna ruszy�a w kierunku progu, zatrzyma�a si� i niecierpliwie
powt�rzy�a pytanie: - Jest tam czy nie?
- Zdurnia�a... - j�kn�� Trenko. Chwyci� za rami� dziewczyn� i wepchn��
do pokoju, sam wkroczy� za ni� i do razu od progu rado�nie zawo�a�:
- Pyta, panie, czy Ruppijel jest tutaj!
- A gdzie ma by�! - warkn�� niezadowolony grubas siedz�cy przy stole w
otoczeniu ca�ej sfory �aciatych czarno- bia�ych ps�w. - To�, �e tu!
Oderwa� kawa�ek mi�sa z misy i rzuci� najwi�kszemu psu, reszta karnie
siedzia�a w p�kr�gu cierpliwie czekaj�c na swoj� kolej.
- Nie... - zarechota� Trenko. - Pyta czy jest w tej komnacie!
- Zdurnia�a�, duszko? - zapyta� �agodnie Jugry uwa�nie i - to wida�
by�o wyra�nie - �akomie wpatruj�c si� w Malepis. - Chod� no tu! -
Dziewczyna pos�usznie podesz�a bli�ej, Jugry wykona� w powietrzu ruch
jakby wskazuj�cym palcem drapa� od spodu w desk�, Malepis podesz�a jeszcze
bli�ej. Gospodarz raptownie wyci�gn�� r�k�, chwyci� j� za przegub i
gwa�townie przyci�gn�� do siebie, wykr�ci� szybko i zr�cznie jak na swoj�
tusz� i zaskoczony Cadron, kt�ry zamierza� ruszy� w obronie Hondelyka
zrozumia�, �e Jugry osi�gn�� cel - dziewczyna siedzia�a na jego grubym jak
bal udzie, a �apsko m�czyzny spoczywa�o na jej kolanie. - Ruppijel tutaj?
A co ja bym robi� tu z klacz�? H�? M�j ty chudy wydrwiz�bie?
- Ja nie tak... - pisn�a Malepis. Rzuci�a szybkie zrozpaczone
spojrzenie na Cadrona, ale widz�c os�upienie maluj�ce si� na jego obliczu
roze�mia�a si� fa�szywie. - Chodzi�o mi o to, �e j�, panie, lubisz...
- Lubisz? - rykn�� Jugry. - Ja j� kocham, bo zas�uguje na to. -
Zasapa� w�ciekle. - Nikt na to nie zas�ugu... - Chytrze zmru�y� oczka i
odsun�wszy si� troch� od Malepis przyjrza� jej uwa�nie, od czubka g�owy do
czubka buta. - Mo�e troch� ty, moja szczapko. - Chwyci� w palce policzek
dziewczyny i po- tarmosi�. - Nie przyty�aby� troch�, co? - Plasn�� d�oni�
w kolano, Malepis st�kn�a i zacz�a rozciera� nog�. Na jej policzku w
oczach rozkwita� czerwony p�k-�lad po uszczypi�ciu Jugry'ego. - Tu i tu i
tu! - Chwyci� w gar�� kuperek Malepis, poklepa� w brzuch i na koniec
nakry� bochnem d�oni lew� pier�. Ruchy mia� tak szybkie, �e Malepis nie
nad��a�a z obron�, zdo�a�a tylko pisn��. Wypuszczony z r�ku kuferek hukn��
o pod�og�. - Co tam masz? - zainteresowa� si� Jugry.
Dziewczyna skorzysta�a z chwili nieuwagi, zanurkowa�a pod opasuj�c� j�
r�k�, zeskoczy�a z kolan, odsun�a mich� pe�n� paruj�cej sma�onej wo�owej
w�troby, dr��cymi r�kami zacz�a rozpl�tywa� rzemienie opasuj�ce kufer.
Ju- gry cmokn�� niezadowolony, ale nie napiera�, si�gn�� do naczynia,
chwyci� kawa� w�troby i nie zwa�aj�c na popiskuj�ce psy wybi� z rozkosz�
z�by w przysmak.
- Kocham w�trob� - wymamrota� do Malepis. - Mog� j� �re� na okr�g�o,
nie ma dla mnie lepszego �arcia. �eby tak byd�o mia�o po sze�� takich
pieczonek... - Rzuci� psom dwa kawa�ki, sobie wsadzi� do ust najwi�kszy. -
Kiedy� zatrzyma�em si� w jednej pod�ej karczmie, pytam ober�yst� co ma do
jedzenia, a on, �e w�trob�. Dawaj mi tu, wrzeszcz�. I zjad�em ca�� wo�ow�,
je- go ma�, w�trob�. A on - bystry by�, psiajucha - gdzie� wypad�, jak
jeszcze jad�em i kiedy sko�czy�em - patrz� wnosz� �wie�utk�, sycz�c�,
prosto z patelni, jeszcze jedn�. Poch�on��em i j�... - Nala� sobie piwa i
�ykn��, dwornie powstrzyma� bekni�cie, cofn�� tylko odrobin� g�ow� i
sykn�� cicho. - A on powiada, tak nie�mia�o: " Lubisz, jak domniemywam,
panie, w�trob�!" - H-haa! Ch-chaa-ha! - rozrycza� si� Jugry. - Po dw�ch
wo�owych, on mi m�wi, �e domniemywa!!! - �mia� si� d�ugo, w tym czasie
Malepis zd��y�a otworzy� kufer, roz�o�y� narz�dzia na stole. - Wiesz ty,
�e on pogoni� do stodo�y i zabi� z dwoma synami krow� i t� w�a�nie mi
w�trob� podsun��? Co? Ot, wierno��. - Pokiwa� g�ow�. - Sowicie mu
odp�aci�em, zas�ugiwa� na to. - Posapa� chwil� osowia�ym wzrokiem
wpatruj�c si� w dno miski. - Won, wy mi st�d, nie ma! - rozp�dzi� psy.
Wyj�� ociekaj�cy t�uszczem ostatni kawa�ek i z �alem podni�s� do ust. - A
co ty tu? Co to jest? - Niemrawo zainteresowa� si� rozk�adanymi
narz�dziami. - Nowe?
- Tak, uda�o mi si� zrobi� na wz�r... - Malepis szybko rozes�a�a na
stole chust�, zacz�a rozk�ada� na niej narz�dzia obja�niaj�c
jednocze�nie: - To zwyk�e kleszcze, to do przednich z�b�w, tu skrobak, a
tu grabowla, to za� "ko�la n�ka"... - Zerkn�a na wpatruj�cego si� z
obrzydzeniem Jugrego i poblad�ego Trenko. - To si� nazywa miazgoci�g, bo w
z�bie, je�liby�cie rozt�ukli taki na kamieniu, jest taka miazga, kt�ra...
- Przesta�... - j�kn�� Trenko.
- Tu za� mamy no�e do ci�cia dzi�se�, kilka rodzaj�w; o, jest te�
otoczak; to repeter; a to d�awnica. Tu mamy zdzier� i kowade�ko i
trzaskawk�, to jest - roze�mia�a si� cicho - tak go nazywam, wyjec, co
s�u�y do szczeg�lnie ci�kich...
Trenko okr�ci� si� dooko�a w�asnej osi i gruchn�� na pod�og�. Cadron
odskoczy� w bok, gdy wojak wal�c si� na wznak roz�o�y� obie r�ce, jakby
chcia� rozprostowa� skrzyd�a; r�ce poszybowa�y �ukami w przeciwne strony i
uderzywszy wierzchami d�oni o pod�og� zamar�y. G�owa najp�niej z ca�ego
cia�a spotka�a si� z deskami, za to wyda�a z siebie najg�o�niejszy odg�os.
Jugry zaczerpn�� powietrza, wskaza� �o�daka i nagle zabulgota�o mu w
gardle, szarpn�� g�ow�, poderwa� j�, wyba�uszy� oczy. Wyda� z siebie
przera�liwy bulgotliwy ryk. Malepis rzuci�a si� do zawijania roz�o�onej na
stole tkaniny, zagrzechota�y, rozbrz�cza�y si� uderzaj�ce o siebie
przera�aj�ce narz�dzia. Torsje wstrz�sa�y oty�ym cia�em Jugrego, dusz�cy
kwa�ny smr�d zapanowa� w komnacie, psy rozhauka�y si� dobieraj�c do
niespodziewanej uczty. Cadron zacisn�� z�by, odbieg� od sto�u, przystan��
czekaj�c na Malepis, kt�ra po�piesznie zgarn�a rogi tkaniny, pod pach�
umie�ci�a kuferek i rzuci�a si� do drzwi. Byli ju� na korytarzu, gdy z
pokoju dogoni� ich wrzask gospodarza b�d�cy mieszanin� wspomnie�
dotycz�cych rodzic�w obu uciekinier�w i obietnic ciekawych zaj�� dla
rezyduj�cego w dworze kata. Pobiegli korytarzem �cigani na przemian
odg�osami wymiot�w i rykami Jugrego. Przy drzwiach Cadron zatrzyma� si� i
min� zapyta� Malepis o kierunek ucieczki. Zatrzyma�a si� w progu.
- Potrzymaj - powiedzia�a lekko zdyszana. Cadron chwyci� kuferek,
odchyli� wieko oczekuj�c, �e towarzyszka wrzuci bez�adnie narz�dzia i
pognaj� dalej, ale Malepis zacz�a systematycznie wyjmowa� pojedynczo
narz�dzia i metodycznie umieszcza� je w odpowiednich gniazdach. Na
niecierpliwe pochrz�kiwania Cadrona podnios�a wzrok, niedbale wstrz�sn�a
ramionami i nie wykazuj�c si� po�piechem kontynuowa�a pakowanie. - Gdzie
to?.. - zastanawia�a si� nad dziwacznym ryglem z okr�g�ymi naci�ciami.
- Na Kreista, po�piesz si�! - wymamrota� Cadron. - Nie s�ysza�e�, co
on robi z przyrodzeniami skazanych...
- A co mnie to? - Malepis figlarnie poprawi�a w�osy i klepn�a si� w
szczup�e biodro, ale widz�c wzrastaj�cy gniew Cadrona poklepa�a go po
r�ce. - Spokojnie, Jugry nic nam nie zrobi. - Co ty mo�esz wiedzie�? -
sykn�� Cadron.
- Skoro Ruppijel to klacz, to p�ki ona b�dzie potrzebowa�a pomocy nic
nam nie grozi. Jugry kocha w�trob� wo�ow� i konie. - Doko�czy�a pakowania
narz�dzi, zatrzasn�a wieko, cisn�a p�acht� w k�t i dziarsko skin�a
g�ow� na Cadrona. - Mo�emy i��.
- S�uchaj - Cadron podrepta� za odwa�nie maszeruj�c� dziewczyn�,
dogoni� j�, obieg� z prawej strony. - Skoro on kocha konie, to nie dotykaj
ty tej klaczy, mo�e nas tylko zabije za opiesza�o��?
- Spokojnie - powiedzia�a dziewczyna. Przerzuci�a kuferek z r�ki do
r�ki, sykn�a: - Cham! - Dotkn�a lewej piersi. - Uszczypn�� mnie jakbym
by�a jego... Ech! - Rzuci�a kuferek w stron� Cadrona. - Mo�e by� si� tym
zaj��?! Skrajem wrz�cego t�umu dotarli do stajen. Malepis zapominaj�c na
chwil� o w�asnym ciele maszerowa�a szerokim hondelykowym krokiem, niedbale
rozgarniaj�c wpadaj�cych z rzadka pod nogi ciur�w. Gdy podeszli pod
stajnie zr�cznie chwyci�a za ucho przebiegaj�cego parobka, kt�rego
rozradowane spojrzenie i chwiejny krok �wiadczy�y, �e s�u�ba potrafi
przekszta�ci� ba�agan w spadaj�ce jej z nieba chwile s�odkiego
chaotycznego nier�bstwa. Ch�opak pisn��, j�kn��, wyhamowa� gwa�townie
czuj�c, �e krok w prz�d pozbawi go ucha.
- Czego... - wrzasn�� hardo. - Aj! - doko�czy� w innej tonacji, gdy
Malepis skr�ci�a lekko r�k�.
- Prowad� do Ruppijel, potem przyprowadzisz stajennego. - Pu�ci�a
ucho, ale ch�opak nie kwapi� si� do wykonania polecenia. - Go�, bo si� pan
dowie jak si� starasz przy jego koniu.
- Tam - wskaza� r�k� budynek przy stajni. Zdmuchn�o go z miejsca.
Ruszyli do wskazanej budowli, by�a ca�a murowana z obszernym wysypanym
piaskiem placem ogrodzonym okorowanymi balami. Na pi��-sze�� krok�w wok�
�cian stajni ziemia by�a wysypana �wie�ym, starannie wygrabionym piaskiem.
Nikt nie o�mieli� si� zostawi� na poliniowanym piasku �ladu stopy, Malepis
r�wnie� skr�ci�a, �eby wej�� do stajni po g�adko uklepanej �cie�ce.
Znajdowali si� kilka krok�w przed stajni�, gdy przez wisz�cy nad podw�rzem
gwar zacz�o si� przebija� bolesne r�enie konia. Cadron poczu� ciarki na
plecach, niespokojnie zerkn�� na Malepis. Zatrzyma�a si� i przekrzywiaj�c
g�ow� s�ucha�a chwil�, nie staraj�c si� podej�� bli�ej. Powinni�my
skorzysta� z rozgardiaszu, pomy�la� Cadron, i zwin�� si� st�d najszybszym
galopem, na jaki sta� nasze konie. Je�li nie pomo�emy klaczy - wykastruje
nas... mnie, to znaczy. A jak mamy pom�c, skoro...
- Cadronie! Cadronie! - powt�rzy�a dziewczyna. - Nic nie m��, nie
wik�aj...
- Akurat! Jak? Jak chcesz...
Malepis parskn�a radosnym �miechem. Machn�a r�k� i gdy naburmuszony
Cadron podszed� uczepi�a si� jego ramienia i poprowadzi�a do stajni, ale
przed drzwiami zatrzyma�a si�. - Poczekamy na koniuszego. - Ponad g�ow�
Cadrona rozejrza�a si� po podw�rzu, beztrosko zanuci�a co� pod nosem. -
Wiesz, �e nie by�em jeszcze na �adnym weselu? - powiedzia�a
Malepis-Hondelyk, g�osem dziewczyny, intonacj� m�czyzny.
- Nie, prosz� - j�kn�� Cadron. - Odjed�my st�d, znajd� jakie� fajne
weselicho, zaprosz� ci�, naraj� nawet naj�adniejsz� druhn�...
- Po co mi druhna? - zalotnie przewr�ci�a oczami. - Dziewos��ba, w to
mi graj! Albo pana m�od... - Zabij�... - obieca� Cadron. - Jak tylko st�d
si� oddalimy. Je�li ujdziemy z g�owami!
- Jako� - wzruszy�a ramionami - nie potrafi� sobie wyobrazi�, �e kto�
mi robi krzywd�. Kobiety powinny cz�ciej... - przerwa�a na widok
biegn�cego w ich kierunku koniuszego, wymachuj�cego p�kiem kluczy. Jakby
na powitanie w stajni cierpi�cy ko� zar�a� bole�nie, g�o�niej i co�
hukn�o. - Jeszcze sobie nog� z�amie - sykn�a Malepis. - Pr�dzej!
Koniuszy min�� ich biegiem, zr�cznie otworzy� zamek szerokich wysokich
drzwi i szarpni�ciem rozwar� wrota. Malepis omin�a go i podbieg�a kilka
krok�w, tam gdzie zza przegrody buchn�o rozpaczliwe kwikliwe r�enie.
Sta�a tam na dr��cych nogach pi�kna jab�kowita klacz, ze spienionym
pyskiem, wilgotnymi od potu bokami. Na widok ludzi zadar�a do g�ry �eb i
przeci�gle zacharcza�a, zupe�nie jak zm�czony b�lem cz�owiek. - Moja ty
biedna... - powiedzia�a Malepis i pochyli�a si� �eby zdj�� zasuwk�.
Koniuszy podskoczy� i gwa�townie odtr�ci� j� od drzwi.
- O nie! - powiedzia�. - Jeden ch�opak ma wybite oko i poturbowany
jest fest, drugi r�k� w �ubkach, jeszcze dwaj tylko posiniaczeni...
Oszala�a z b�lu - zupe�nie niepotrzebnie wskaza� klacz. Zamar�a na chwil�,
jakby czeka�a na wynik rozmowy i - widz�c, �e Malepis nie zamierza podej��
bli�ej - sama skoczy�a do drzwi i hukn�a w nie przednimi nogami, r��c
odwr�ci�a si� b�yskawicznie i poprawi�a pot�nie tylnymi. Solidne d�bowe
drzwi zadygota�y.
- Ho-ho! - skomentowa�a Malepis. Przygryz�a doln� warg� i w zadumie
wpatrzy�a si� w Ruppijel. - Piwa z okowit� - powiedzia�a. Cadron
zaczerpn�� powietrza, chc�c zaprotestowa�, ale przechwyci�a jego
spojrzenie i patrz�c mu w oczy, ale zwracaj�c si� do koniuszego
powt�rzy�a: - Ka� przynie�� wiadro piwa i du�� flach� jakiej� przepalanki.
Koniuszy podszed� do drzwi i przera�liwie gwizdn��, po chwili stan��
przed nim m�ody ch�opak, dosta� dyspozycje i pogna� znikaj�c z prze�witu
wr�t. Malepis podesz�a do kuferka, przykucn�a i pogwizduj�c otworzy�a go,
zastanawia�a si� d�ugo, w ko�cu westchn�wszy usiad�a krzy�uj�c nogi i
zacz�a metodycznie przeszukiwa� przedzia� z buteleczkami, grzeba�a d�ugo
zanim zatrzyma�a si� na jednym miedzianym okr�g�ym tubusie. Przeczyta�a
wydrapane na boku s�owo, podrzuci�a go, z�apa�a. - Tak... - rzuci�a w
przestrze�.
Rozejrza�a si� wok� siebie, znalaz�a d�ugie grube �d�b�o s�omy,
starannie od�ama�a kolan