3490

Szczegóły
Tytuł 3490
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3490 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3490 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3490 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Eugeniusz D�bski Smoczy duch Ma'ysie Idissa wyj�a kszta�tn� r�k� z dzbana i pokaza�a wszystkim wylosowan� kul�. Sama - jakby boj�c si� wyroku - nie patrzy�a jeszcze w tej chwili na ni�. Pierwszy roze�mia� si� jej brat, M'her Oblitas, ale ksi�niczka wci�� jeszcze pe�nym napi�cia wzrokiem wpatrywa�a si� w zebranych. Dopiero gdy ojciec, M'her Kasedelia, szacowny gospodarz, sapn�� w obfite w�sy, a matka, Me'yre Sino, plasn�a w d�onie i wznios�a je na wysoko�� ust, dziewczyna popatrzy�a na trzyman� kul� i widz�c jaskraw� ��� westchn�a czy te� odetchn�a, a potem post�pi�a krok w bok i zawo�a�a: - Niech ta kula przejdzie we w�adanie Ouatesaby! Odwr�ci�a si� i cisn�a kul� w ogromne palenisko komina, jednego z sze�ciu odgrzewaj�cych sal�. Nie by�o jeszcze tak zimno, ale skoro M'her Kasedelia kaza� pali� - niech b�dzie. Siedzia�em do�� blisko paleniska, by�o mi gor�co, musia�em zdj�� kaftan, inaczej pot kapa� mi do misy, a przecie� potrawy by�y wystarczaj�co s�one. Siedzia�em blisko, wi�c kiedy dr��ca r�ka zawiod�a ksi�niczk� i ci�ni�ta przez ni� kula pechowo uderzy�a w wystaj�ce polano i wytoczy�a si� na sal�, poderwa�em si� pierwszy, chwyci�em kul� i celnie pos�a�em w samo p�omieniej�ce piek�o paleniska. Zanim ktokolwiek zd��y� cho�by j�kn�� - by�o po wszystkim. Oboj�tnie usiad�em na swoim miejscu i zaj��em si� odcinaniem p�ata mi�sa z j�drnej perc�wki. Me'yre Sino podnios�a si� i podesz�a do c�rki, by �agodnie ale dumnie przytuli� j� do swej piersi, a potem poprowadzi�a na miejsce obok siebie. Skinienie palca gospodarza spowodowa�o, �e s�u�ba rzuci�a si� do dzbana i wynios�a do szybko z sali, pewnie na podw�rze, gdzie reszta dziewczyn, mia�a si�ga� po kule, budowa� sw�j los, szczeg�lnie ta, kt�ra wyci�gnie kul� purpurow�. Mistrz Podewer, przychylny nam jak scorpion cielakowi, wpi� we mnie swoje spojrzenie czarnych oczu. Widzia�em to nawet k�tem oka, zreszt� - co tu kry� - spodziewa�em si� tego, wi�c musia�em zauwa�y� pal�ce spojrzenie. Poza tym spojrzeniem nie mia� mistrz niczego do zaoferowania, ale w tej g�uchej krainie i to wystarczy�o, by zosta� nadwornym magiem. Obok niego ma�lane ga�y wytrzeszcza� pijany kanclerz... Zapomnia�em jak si� zwa�. Padaer Bregon �ykn�� cierpkiego wina z Tohlassy, na dodatek mocno rozcie�czonego wod�, otar� w�sy i zapyta� nie poruszaj�c ustami: - No i jak? - Ciep�a - mrukn��em na�laduj�c go. - Musia�a j� wylosowa�. - Yhy - mrukn�� Padaer Bregon. - Podewer musia� si� postara� - doda�em. - Oczywi�cie. Gdy odprawia� mod�y wypu�ci� kul� z r�kawa. Przedtem kaza� rozpali� ogie�, �eby dziewcz� mia�o jak pozby� si� podgrzanej kuli. Mag! - prychn�� z pogard�. Poci�gn��em wina z wod�. - On ma w sobie tyle magii - mrukn��em - �e starczy mu mo�e na utrzymanie w cieple w�asnych j�der. - A i to musia� skorzysta� z we�ny i us�ugi jakiej� dziewoi - uzupe�ni� Padaer Bregon. - Mniej wi�cej tak my�l� - zgodzi�em si�. Wpi�em si� z�bami w wyborny soczysty kawa�ek mi�sa, oderwa�em j�drny kawa� i z przyjemno�ci� zacz��em go obrabia� z�bami. - Mog� jeszcze wina? - Nie. Jutro pracujemy. Wiedzia�em! Trudno by zapomnie�, wszak po to tu przybyli�my. W ko�cu Sance i Muel jeszcze przed zmierzchem pojechali w g�ry z czteroma jucznymi ko�mi. Odsun��em puchar z winem i zaj��em si� perc�wk�. Minstrele przestali zawodzi�... przepraszam - kwili�, jak�� sm�tn� opowie��. Me'yre Sino rozp�aka�a si� tak g�o�no, �e wypu�ci�em soczysty k�s i popatrzy�em na ni�. Musia�a si� zdenerwowa� losowaniem, i teraz skorzysta�a z okazji, by da� uj�cie emocjom. Siedz�cy obok ma��onek, M'her Kasedelia, nasz pracodawca, po�o�y� r�k� na jej ramieniu. Jedynym, kt�ry si� nie przej�� by� kanclerz Jaki� Tam, trzyma� w lewej r�ce pot�ny gnat wieprzowy, dwa psy delikatnie oskubywa�y ko�� z mi�sa. W ko�cu r�ka opad�a z kolana pod st� i do pary ucztuj�cych do��czy�y dwa inne, zakot�owa�o si�; nagle kanclerz otworzy� kuleczki oczu i rykn�� przera�liwie, gdy poderwa� si� i uni�s� r�k� z rozcapierzonym palcami zobaczyli�my, �e z zakrwawionej d�oni wystaj� tylko trzy palce. Kilka dam j�kn�o, Me'yre Sino, porzuci�a p�acz i tragicznym gestem wyci�gn�a r�ce do s�u�by - nie wiedzia�em tylko, czy chodzi�o jej o pomoc, czy usuni�cie grubasa z jej oczu. Kanclerz rykn�� raz jeszcze, potem zarechota� i pokaza� wszystkie palce. Ach-ach! Jaka� �wietna sztuczka! Och, co za poczucie humoru! Salwy �miechu przetoczy�y si� przez sal�. Wychyli�em si� do Padaera Bregona. - Nie maj� tu tyle tego kwasu, �ebym si� upi� na tyle mocno, by doceni� kunszt tego b�azna - mrukn��em. - To nie b�azen, to kanclerz. - A czy to ma tutaj jakie� znaczenie? - Nie. Tylko �e b�azna to mi �al, siedzi tam smutny czeg�... Z prze��czy widok rozci�ga� si� przepi�kny - plamy las�w i zagajnik�w mieni�y si� wszystkimi mo�liwymi kolorami, mo�e poza niebieskim. Niemal ka�de drzewo dorobi�o si� w�asnej barwy, rywalizowa�o z s�siednimi kolorem, przez co te bli�sze lasy wida� by�o jak z odleg�o�ci strza�u z �uku, cho� znajdowa�y si� o p� dnia drogi. Z jakiej� hali odrywa�y si� wst�gi mg�y i ulatywa�y do g�ry by przela� si� przez gra� i znikn�� nam z oczu. Nasz szlak, cho� ozdobiony przez naiwnych wie�niak�w r�nokolorowymi wst��kami, p�kami pi�r, u�o�onymi na �cie�ce z kolorowych kamyk�w wzorami, wydawa� si� w tym otoczeniu lich� tandetn� ozd�bk�, pstr� wst��k� w otoczeniu wspania�ych bogatych, szlachetnych szarf. Ale ten by� najwa�niejszy. I cho� przedzieraj�ce si� przez nier�wne chmurki s�o�ce ostrymi sztychami o�wietla�o poszczeg�lne fragmenty krajobrazu, jeszcze go zdobi�c, zalewaj�c wspania�ym niebia�skim z�otem, nie skierowali�my si� w �adnym z tych pi�knych kierunk�w. Brn�li�my tym jednym, najmniej ciekawym. Co kilkana�cie krok�w, najcz�ciej w kolejnej plamie kolorowego wzoru, widzieli�my �lad albo �lady kopyt kuc�w Muela i Sance i ich jucznych koni. Dziesi�� dwana�cie godzin wyprzedzenia. Wszystko zgodnie z planem. Obejrza�em si� do ty�u. Miecz Padaera Bregona, jego ukochany Saphyr, z pracowicie szczerbion� g�owni�, po�yskiwa� ju� wyj�ty z pochwy i przygotowany do walki. Pozostali kompani - Oltz-kusznik, Ubertia-kusznica i miecznik Ghreda r�wnie� nie drzemali w siod�ach. Padaer Bregon sykn�� przez z�by, zatrzymali�my si�. Ruchem g�owy przywo�a� nas do siebie. Udawali�my wszyscy, �e nie wiemy o chodzi. Rzuci� mi flakon z mikstur�. Ubertia j�kn�a. Zeskoczy�em z konia, odszed�em na bok i �ykn��em pot�nie. Nalewka z pieluny z dodatkiem grysalu pop�yn�a prze�ykiem, odwr�ci�em si� do Oltza i cisn��em mu flakon, a sam ju� pochyla�em si� opieraj�c jedn� r�k� o zimny g�az. Nalewka dotar�a do �o��dka, ale ten nie zamierza� wpuszcza� cuchn�cego, gorzkiego, pal�cego go�cia do swojej komory - wys�a� na spotkanie ca�� zawarto�� swojego mieszka, fala torsji podrzuci�a mn�, rykn��em jak d�awiony p�tl� �o� i - by�o po wszystkim. Za mn� us�ysza�em jak po kolei wszyscy cz�onkowie frachtalii rzygaj� g�o�no i obficie. Kiedy�, na Quatesaboo, jak to by�o dawno!, zapyta�em Padaera po co to robimy, a on bez s�owa wzi�� z talerza b�yszcz�ca do t�uszczyku, p�kat� kiszk� i drasn�� jej bok ko�cem no�a. Flak p�k� i paruj�ca zawarto�� zacz�a wype�za� na talerz. - Tak wygl�da�by tw�j wypakowany �arciem ka�dun tkni�ty no�em, szabl� albo szponem - powiedzia� padaer. - A teraz - wzi�� do r�ki pomarszczon� such� fig� - zobacz co si� dzieje z tym. Domy�li�em si� ju�, co si� stanie - nic. I tak si� sta�o. Master nadci�� sk�rk�, potem chwyci� j� w dwa palce i poci�gn��. - Widzisz? Mog� naci�gn�� i nawet zaszy� t� ran� - pokaza� mi jak to robi, a potem cisn�� fig� w moim kierunku. Chwyci�em j� i zjad�em. A co mia�em zrobi�? Nafaszerowa� kiszk�? Kiszk�, zreszt�, te� zjad�em. Na wspomnienie owej demonstracji zaburcza�o mi w zadowolonym z udanego kontrnatarcia �o��dku. - Fuj, �winia - rzuci�a Ubertia ocieraj�c usta wierzchem d�oni. - W takiej chwil my�le� o �arciu! Mia�em wielk� ochot� podra�ni� si� z ni� troch�, ale powstrzyma�em si�. W ko�cu - jestem praw� r�k� padaera Bregona i kiedy� od��cz� si�, za�o�� w�asn� frachtali� i... i zawsze b�d� pami�ta�, �eby mie� pod r�k� nap�cznia�� kiszk� i such� fig�. Padaer Bregon skorzysta� z chwilowego rozszerzenia �cie�ki i przy�pieszywszy krok swojego wa�acha przysun�� si� do Ubertii. Zerkn�� do ty�u i - mimo �e w tym momencie gapi�em si� na zapadni�ty po lewej stronie od drogi par�w - postanowi� jako� usprawiedliwi� swoj� obecno�� u boku kuszniczki. - Pami�tasz dlaczego nale�y zmusi� smoka do wyci�gni�cia szyi? - Oczywi�cie. - Wyprostowa�a si� w siodle, wypi�a do przodu biodra i chwil� tak trwa�a prostuj�c ko�ci. - W siodle szyi znajduje si� mi�kka, nieos�oni�ta plama, nieco ja�niejsza od pokrytego �usk� cia�a. Tam trzeba zapu�ci� be�t, najlepiej zatruty. - Zwr�ci�a g�ow� do mistrza i nieco j� pochyli�a; czeka�a i pyta�a. - No. Tak w�a�nie - odetchn�� Padaer. - Nie robi�a� jeszcze tego... - Ale m�wi�e� mi o tym... - Chyba zrozumia�a, �e po prostu chcia� do niej zagada� i przypomnia�a sobie o mnie wi�c doda�a: - ... mistrzu. Mistrzu, zabarwi�em swoj� my�l drwin�. Dwa dni temu, kiedy obudzi�em si� i postanowi�em porozkoszowa� si� plastrem zas�u�enie s�ynnej satehercha�skiej w�dzonki mija�em izb� mistrza z g�b� wype�nion� pachn�cym mi�siwem, kiedy us�ysza�em jaki� g�os. Nie wiem dlaczego stukn��em w drzwi i wszed�em. Ale Padaer Bregon, je�li wzywa� to nie mnie, a pewnie i nie wiedzia�, �e co� m�wi. Ubertia siedzia�a na jego �o�u do pasa obna�ona, pewnie ni�ej te�, a mistrz le�a� na jej �onie niczym osesek i ni to ca�owa�, ni to ssa� jej obfit� pier�. Zamar�em jak ostatni cynder i gapi�em si� na nich d�ug� chwil�, a� �lina z wype�nionej mi�sem g�by pola�a mi si� na pier�. Ubertia u�miechn�a si� samymi oczami i wtedy odzyska�em w�adz� w cz�onkach, wypad�em z izby na palcach i pogna�em do siebie. Chwil� potem przysz�a do mnie dziewka z cyrremas pani zamku, Me'yre Sino i miotali�my si� po �o�u do rana. Ale chyba przez ca�y czas przed oczami mia�em swojego mentora i mistrza, cz�owieka, kt�ry zabi� jedena�cie smok�w, le��cego z twarz� ulokowan� pod piersi� krzepkiej kobiety, zatraconego w przyjemno�ci ca�owania jej du�ych twardych cyc�w. Ozdoba sk�adaj�cego si� z dwu tuzin�w dziewczyn cyrremas, Ranchida, mia�a o wiele mniejsze. Ale s�odkie i spe�niaj�ce. Och, tak!.. - A pami�tasz dlaczego nale�y od zabitego cia�a smoka... - ci�gn�� Padaer Bregon. Ach, Mistrzu, Mistrzu... Po co te wysi�ki? Wszak ja wiem, �e po prostu chcesz popatrze� w oczy Ubertii. - ... nale�y odci�gn�� jego odchody? - No tak - odpowiedzia�a kuszniczka. - Z tego samego powodu, dla kt�rego nale�y od razu po zabiciu zabra� jak najwi�cej pi�r i wyrwa� szpony - gdy si� zapali wszystko i odchody mog�oby si� spopieli� - wzruszy�a ramionami. - A w �ajnie mog� si� znajdowa� kamienie seicherron, czyli smocze per�y. Otworzy�em usta, ale zmilcza�em. Kiedy ja pierwszy i jedyny raz powiedzia�em o smoczych odchodach "�ajno" mistrz poderwa� si� i hukn�� mnie w ucho a� przez dwa dni musia�em nadstawia� drugiego ucha, chc�c us�ysze� co do mnie m�wi�. "�ajno - powiedzia� Bregon - to domena �wi�. Smok jest stworzeniem niesko�czenie wy�szym. Nie kalaj go tylko dlatego, �e na� polujemy i zabijamy". Ale od tego czasu min�o troch� czasu i nie by�em kobiet�. Ubertia popatrzy�a wyczekuj�co na padaera Bregona, jakby chcia�a zapyta� czy ma jeszcze jakie� pytania, a ja pomy�la�em jeszcze, �e padaer ma ju� swoje lata i �e nie b�dzie do ko�ca �ycia ugania� si� za smokami i �e kiedy� si� ustatkuje i zacznie korzysta� z owoc�w swojej pracy. Mo�e w�a�nie z kuszniczk� Uberti�? A Oltz? Kusznik, kt�ry j� przywi�d� do naszej frachtalii? Czy ��czy ich co� poza mi�o�ci� do ci�kich i ostrych be�t�w i pieszczeniem ci�ciw? Obejrza�em si� na Oltza, kiwa� si� miarowo na swojej klaczy i - oczywi�cie - przeciera� p�atem mi�kkiej dwustronnie grysowanej sk�ry kusz�. Zupe�nie nie zwraca� uwagi na to, co dzia�o si� doko�a. Pozostali kompanierzy od wczoraj czuwali na ska�ach za i nad wylotem z jaskini smoka. Sieciowi Sance i Muel mieli w nocy rozwin�� przygotowane wcze�niej sieci, tak, by gdy obudzimy smoka i wypadnie z pieczary zosta� cho� cz�ciowo skr�powany a przynajmniej zaskoczony. Pr�cz tych dw�ch znajdowa� si� tam jeszcze miecznik Ghreda, najm�odszy i najbardziej narwany cz�onek naszej frachtalii. Trzeba by� narwanym, �eby podj�� si� wabienia smoka na siebie, sob� w�a�ciwie. I nie mo�na by� starym, bo nie ma starych miecznik�w we frachtaliach. Droga zawin�a si� wok� zbocza i zsun�a ze zbocza w d�. M�j ko� potkn�� si� o kamie�, kopyto, cho� owini�te p�atem sk�ry, wyda�o niezbyt g�o�ny, ale w g��bokiej ciszy dono�ny d�wi�k. Padaer Bregon obejrza� si� i zmierzy� mnie w�ciek�ym spojrzeniem. Ciekawe, sk�d wiedzia�, �e to potkn�� si� m�j, a nie Oltza, ko�? Zrobi�em min�, kt�ra mia�a zapewni� mistrza, �e to si� ju� nie powt�rzy. Zaraz potem zaburcza�o mi pot�nie w pustym brzuchu, a potem do ust nap�yn�a fala ci�kiego kwa�nego powietrza. Nie odwa�y�em si� otworzy� ust, zaburcza�em przeci�gle, mistrz obejrza� si� ponownie, ale mia� pytanie w oku. Pewnie my�la�, �e co� do niego burcz�, pokr�ci�em g�ow� i u�miechn��em si�. Przejechali�my jeszcze dwa staggi. Bregon �ci�gn�� wodze i przerzuciwszy niedbale nog� ponad g�ow� wa�acha zsun�� si� na ziemi�. Z prawej strony zbocza w litej skale znajdowa�a si� �y�a mi�kkiego wapnia, wyp�uka� si� tworz�c g��bok� wyjm� obok drogi. Tam sta�y kuce, kt�re wczoraj przywioz�y tu sieci i konie Sance'a i Muela. Zsiedli�my wszyscy, przywi�zali�my wierzchowce do skalnych grot�w stercz�cych tu i �wdzie ze �ciany. Sko�czy�y si� rozmowy. Ubertia podesz�a do Oltza i poda�a mu swoj� kusz�, on da� jej swoj�, zaj�li si� starannymi ogl�dzinami. Ja zbli�y�em si� do Padaera Bregona z obitym od wewn�trz i z zewn�trz kilkoma warstwami sk�ry puzdrem. Przysiedli�my na kamieniach, otworzy�em przemy�lny zamek i odchyli�em tajn� �ciank�. Puzdro mog�o le�e� w wodzie kilka dni, a potem przez kilkana�cie innych sprytny z�odziej szuka�by skrytki i nie znalaz�by. Kasetnicy z Horogo znali si� na swym rzemio�le. Wyj��em trzy szklane ample z zakr�canymi wieczkami, r�wnie� cudo horoga�skich r�k, Bregon przej�� puzdro i wy�uska� z dna spieczon� od wewn�trz, nadpalon� miseczk�. Wla�em do niej sze�� kropel g�stej �luzowatej cieczy z jednej ampli, cztery z drugiej i - ju� mniej ostro�nie - dola�em z trzeciej. Zasycza�o, kilka banieczek pojawi�o si� na powierzchni mieszanki. Odwr�cili�my g�owy, �eby �r�cy od�r nie trafi� do nozdrzy. Oltz podszed� z p�kiem be�t�w, wyj�� jeden i ostro�nie zamiesza� nim w czarce, potem po kolei zanurzy� w niej wszystkie swoje groty, to samo zrobi�a Ubertia. Na ko�cu wyj��em cztery no�e, miernej roboty, kupowane niemal na kopy przez mistrza, i, nabieraj�c na czubek jednego �r�cej mieszaniny z czarki, przetar�em wszystkie ostrza. No�e by�y kiepskie, bo i tak s�u�y�y tylko raz, potem najlepszy metal z�era�a rdza, wi�c nie by�o potrzeby kupowania lepszych. Delikatnie pomacha�em no�ami, a� mogilnica pozornie wysch�a, wsun��em ostrza w specjalne pochewki do rzucania, z metalowymi czubami. Kilka godzin wytrzymaj�, potem, gdyby nie by�y u�yte i tak trzeba je wyrzuci�, to znaczy zakopa� w jakim� wykrocie. Po dw�ch dniach nie zostanie po nich nawet grudka metalu... Przej��em czark� z r�k mistrza i teraz on poznaczy� mogilnic� swoje dwa no�e. Jeszcze ani razu w �yciu nie u�y�em takiego no�a, a mistrz przyznawa�, �e on - tylko raz. Ale ten raz uratowa� mu �ycie... Ostro�nie pochyli�em czark�, na dnie sycza�a cicho resztka mogilnicy. Popatrzy�em na Uberti� i Oltza, oboje przyjrzeli si� swoim grotom i pokr�cili jednocze�nie g�owami. Szkoda. Zawsze wylewa si� kilka kropel jadu, kosztuj�cego wi�cej ni� z�oto. Trudno. Odszed�em na bok i po�o�y�em czark� dnem do g�ry w miejscu, w kt�re nawet przypadkiem nie m�g� wdepn�� cz�owiek ani ko�. Wr�ci�em do towarzyszy. Wszyscy przykucn�li, mistrz siedzia� na g�azie. - No to co? - zapyta�. Pyta� czy kt�re� z serc nie dr�y, czy nie czujemy w sobie wahania, czy jeste�my gotowi zaryzykowa� �yciem. Swoim. Niczyim wi�cej. Tego mnie i wszystkich we frachtalii uczy� Padaer Bregon - mo�esz ryzykowa� tylko w�asnym �ywotem. Idziesz na smoka, tak jakby� szed� sam. Je�li nie masz w duchu takiego hartu, to stawiasz pod ostrze kosy g�ow� obcego cz�owieka, a tego nie wolno nikomu robi�. - Jestem got�w - odezwa�em si� po wywa�onej chwili. Nie za szybko, by nie wygl�da�o, �e nie wejrza�em przedtem w siebie, nie za p�no - w ko�cu by�em w hierarchii zaraz za mistrzem Bregonem. I chcia�em, �eby inni o tym pami�tali. - Got�w - mrukn�� Oltz. - Mo�emy i�� - rzuci�a Ubertia. Bregon poderwa� g�ow� i strzeli� w kuszniczk� ci�kim jak lawina wzrokiem. Zrozumia�a, �e mi�osne harce w �o�u to jedno, a wydzieranie smokom �ycia, swojego, w ko�cu, �ycia - co innego. - Jestem gotowa! - poprawi�a si� szybko i spu�ci�a g�ow�. - Wejrzyjmy w siebie - powiedzia� po chwili Bregon i przymkn�� powieki. Mieli�my chwil�, by zwr�ci� si� do Bog�w. Ja od dawna ju� w takiej chwili zastanawia�em si� czy wie�� o smoku b�dzie prawdziwa, czy trafimy na rzeczywistego drakona, czy tylko na ci�ni�t� mi�dzy ludzi, przez kt�rego� z leniwych czy nieuwa�nych Bog�w, stwor� w rodzaju sykawki, czo�gana, o�cielnicy czy kabeluszana. Pewnie - za ka�d� tak� te� p�acono, ale dodatkowe zyski, dla kt�rych tak naprawd� polowali�my na smoki: �uski, pi�ra, szpony, seicherron, R�g, to wszystko, gdy zamiast smoka ubi�o si� kabeluszana albo strewierra - omija�o nas. Tylko sakiewka. Tylko kilka dni w karczmie czy dworze. Czasem, gdy okazywa�o si�, �e do zabicia potwora wystarczy�o kilku odwa�niejszych my�liwych, sakiewka przed wyp�at� chud�a, a podawane mi�so dziwnie si� kurczy�o i obrasta�o �y�ami. Oby to by� smok! Nie wiadomo dlaczego przypomnia�a mi si� Ma'ysie Idissa; nie ona pierwsza i nie ostatnia chcia�a unikn�� po�arcia przez smoka. Inna sprawa, �e dziewcz� by�o �adne... Troch� szkoda, szczeg�lnie �e smokowi jest ca�kowicie wszystko jedno co z�era - krow�, cielca, jelenia, my�liwego czy dziewic�. Trudno uwierzy� by smokom jako� szczeg�lnie smakowa� dziewiczy skarb? A stary drakonierski dowcip g�osi, �e smoki po prostu nie trawi� dziewic - musz� je prze�uwa� przez trzy dni. - Gotowi - odezwa� si� Padaer Bregon. Otworzy�em oczy, wsta�em. Poprzeci�ga�em si� i wysmarka�em. Odchrz�kn��em. Je�li o mnie chodzi - by�em gotowy. Odczepi�em od siod�a buk�ak z wod� i starannie zla�em ni� spodnie i kurt�, odczepi�em z czapki sk�rzan� mask� i j� r�wnie� nas�czy�em wod�. Pozostali czekali cierpliwie. Oltz uwa�a�, �e �wie�a woda wr�cz przyci�ga smoki, ja wola�em uwa�a�, �e przypadkowe pasmo ognia nie zrobi mi krzywdy po takim zabezpieczeniu. Zakorkowa�em buk�ak i popatrzy�em na mistrza wyczekuj�co. - Idziemy - powiedzia�. Ruszy� pierwszy. Dwa miecze w zaplecznych pochwach, trzeci, ulubiony Karnik, u boku. Za nim kroczy�em ja. Te� dwa ostrza na �opatkach, trzecie, jeszcze bezimienne, przy pasie, w r�ku ci�ki cerkiel - top�r, rohatyna i kopia w jednym. Za mn� maszerowali kusznicy, nie odwraca�em si� i nie sprawdza�em w jakiej kolejno�ci. Szli�my w d�, ostro�nie omijaj�c wystaj�ce kamienie, st�paj�c tylko po tych wtopionych w grunt, mistrz patrzy� przed siebie, ja na boki, kusznicy mieli strzec ty��w. Zd��y�em si� rozgrza�, a nawet na czo�o wyszed� mi lekki pot, kiedy dotarli�my do wbitej w gleb� strza��. "Jeste�my na miejscu, sieci za�o�one" - g�osi�y dwa zielone i jeden czerwony sznurek, kt�rymi kt�ry� z sieciowych, pewnie Muel, owin�� drzewce strza�y. Padaer Bregon skin�� g�ow� i ruszy� dalej. Korzystaj�c z tego, �e Bregan jest odwr�cony odkorkowa�em buk�ak i szybko �ykn��em. Jakim� cudem wyczu� to, cho� nie zrodzi� si� nawet najcichszy bulgot; w marszu, nie odwracaj�c g�owy, podni�s� r�k� i pogrozi� mi palcem. Kilka krok�w dalej uni�s� niespodziewanie r�k� i zatrzyma� nas. Pochyli� si� i sykn��. Wyjrza�em mu spod ramienia. W grunt wbita by�a druga strza�a, to ju� by�o niecodzienne. Strza�a mia�a trzy niebieskie sznurki zawi�zane na drzewcu. Po co? Wszak jeden znaczy� "niebezpiecze�stwo", dwa - "du�e". Trzech nigdy nie stosowali�my. Obieg�em mistrza i wpi�em si� wzrokiem w strza��, ale od razu poderwa�em si�, Padaer Bregon te� nie na ni� patrzy�. Obok strza�y le�a�a na kamieniu cz�� pi�ra, tak przynajmniej pomy�la�em wtedy. W pierwszej chwili. Dutka. Pusta rurka. Wyci�gn��em r�k�, ale wyprzedzi� mnie mistrz. Wzi�� ostro�nie zw�aj�c� si� z dwu stron cz�� pi�ra w palce i uni�s�. Nabra�em powietrza w p�uca, �eby powiedzie� co�, zapyta�, ale nie zd��y�em. - Smok kolcowy - szepn�� Padaer Bregon. Kolcorgon?! Legendarny? Przez nikogo nie widziany kolcorgon? Pot�ny, pokryty nie �uskami jak gadowe, nie pi�rami jak ptaszniki, nie grub� sk�r�, jak nielotne b�otodawy - kolcami! - Czy to w nich znajduje si� mogilnica? - szeptem zapyta� Oltz. - Tak - mistrz uni�s� r�k� i popatrzy� pod �wiat�o na dutk�. - Ta jest pusta. - W jego g�osie zabrzmia� szczery �al. Niekt�rzy m�wi�, �e smok kolcowy to po prostu bardzo stary ptasznik, kt�remu pierze wysch�o i dutki lotek zamieni�y si� w kolce. Te �wie�sze, m�odsze pi�ra s� wype�nione mogilnic�, za kt�r� p�acimy jak za najdro�sze kamienie. Te starsze wysychaj� i mo�e dlatego si� gubi�, wypadaj�. - Podni�s� dutk� pod nos i ostro�nie w�szy� chwil�. - Nigdy nie widzia�em kolcorgona - powiedzia�. - Nie znam nawet nikogo, kto odwa�y�by si� twierdzi�, �e widzia� smoka je�owego... Nie opuszczaj�c r�ki przyjrza� si� nam po kolei. Je�li szuka� zach�ty to - mam nadziej� - znalaz� j� tylko w moim spojrzeniu. Oltz najwyra�niej si� przestraszy�, a Ubertia wodzi�a od twarzy do twarzy nic nie rozumiej�cym wzrokiem. - Skoro Muel zostawi� nam t� wiadomo��... - zacz�� Oltz i urwa�. To, �e chcia� nas nam�wi� do ucieczki widoczne by�o jak g�wno na po�cieli. Odkaszln�� i podrapa� si� po policzku. - Nigdy nie stosowa� a� trzech... - urwa� znowu. - A co to za r�nica? - wtr�ci�em si� szybko. - Dwa sznurki, trzy, cztery? Du�y jest, na pewno, niebezpieczny - zgoda. Ale czy chcieli�my �y� z polowania na przepi�rki? - Ja jeszcze nie widzia�am smoka... - b�kn�a Ubertia. Roz�mieszy�a mnie, u�miechn�� si� i Padaer Bregon, Oltz zmarszczy� brwi i kr�tko prychn�� przez nos. Chwila paniki i ba�aganu min�a. Padaer Bregon si�gn�� po buk�ak i spryska� swoje odzienie, a potem poda� go Ubertii i rzuci� rozkazuj�ce spojrzenie. Nie odzywa�a si�, tylko zmoczy�a ubranie, przetar�a zmoczonymi d�o�mi g�ste w�osy i ukry�a je pod czepirs�. Chwil� potem przygi�ci skradali�my si� drog�. Za zakr�tem spotkali�my jeszcze jedn� strza��. Pierwsz� zak�adali�my zawsze tu� przy koniach, by reszta frachtalii wiedzia�a, �e sieciowi s� na posterunku; druga, ustawiana bli�ej legawy smoka, �eby na d�ugo nie spuszcza� go z oka, by�a t�, kt�ra dawa�a dodatkowe informacje, trzecia mog�a by�, je�li sieciowi chcieli co� doda�, ale nie musieli. Ta by�a najbli�ej legawy, tak, �eby wystarczy�o na kilka chwil odskoczy� od zasadzki. Trzecia strza�a - czerwony, czerwony, niebieski i dwa zielone... "Niebezpiecznie. Z nami wszystko w porz�dku. Mo�liwe inne niespodzianki"... - Co to znaczy? - tchn�a Ubertia. - Powiedzcie!.. Mia�em ochot� rzuci� co� takiego: "Czy to znaczy, �e w brew moim poleceniom nie uczy�a� si� po nocach znak�w? A co robi�a�?". Zacisn��em z�by. Nie kryj�c si� �ykn��em z buk�aka, a mistrz nic nie powiedzia�. Sprawdzi�em swoje no�e, z jednego unosi� si� ju� kwa�ny dymek. Bregon pochyli� si� i wezwa� reszt�, by zrobi�a tak samo. - Ghreda i ja ustawiamy si� przed jaskini� - szepn��. - Ubertia - prawe skrzyd�o, prawe patrz�c na jaskini� - sprecyzowa�. - Oltz - lewe. Pami�tajcie - ustawia� si� tak, by nie postrzeli� przypadkiem mnie czy Ghredy. - "Pami�tajcie"?! Powinien powiedzie�: "pami�taj"! Oltz, co by o nim nie m�wi�, nie pope�nia� takich b��d�w. Pomacha�em r�k�. - Nie, to ja p�jd� z Ghred�. Ty, mistrzu, mo�esz szy� z g�ry, i b�dziesz mia� przegl�d sytuacji. Gapi� si� pustym wzrokiem chwil� przed siebie, rozwa�a� kilka mo�liwo�ci, w ko�cu skin�� g�ow�. - Dobrze. Idziesz od lewej, staraj si� ci�� w skrzyd�a, wtedy zawsze skr�ca g�ow� do bolesnego miejsca... - M�wi� to do Ubertii, rzecz jasna. - Musisz wi�c widzie�, co si� dzieje z miecznikami, gdzie tn� i czy si� uda�o; wtedy mo�esz mie� ods�oni�te Pi�tno Sagredona. - Umilk� na chwil�. - No to - idziemy... Przesun�li�my si� kilkana�cie krok�w, na skale zobaczyli�my strza�k� zostawion� po niedba�ym i szybkim ma�ni�ciu kamienia ko�cem soczystej smolistej ga��zi. Poszli�my tym szlakiem. �cie�ka kr�ta jak my�li niewiernej �ony prowadzi�a g��bokim parowem, w�skim tak, �e trzeba by�o stawia� stopy jedn� przed drug�, ka�de z nas co kilka krok�w musia�o wymachiwa� mocno ramionami, �eby nie straci� r�wnowagi i nie zwali� si� na bok. Spoci�em si� mocno zanim �leb rozszerzy� si�. Ciekawe jak dali sobie rad� Sance i Muel z kop� lepkiej sieci? Padaer Bregon szed� coraz wolniej, po sobie tylko znanych oznakach - zapachu? - wyczuwa� zbli�anie si� do legawy smoka. Po chwili i ja poczu�em zwyk�� w takich miejscach wo� - co� jak skis�y zakwas chlebowy z domieszk� palonego pierza i �wie�ych kurzych g�wien. Odetchn��em g��boko, nie dlatego, �e lubi� smr�d smoka, po prostu, serce - zacz�o mi wali�, jak na widok cycatej, mojej pierwszej i przez d�ugi czas jedynej spolegawki. Ostro�nie pomacha�em r�kami, wyprostowa�em kilka razy palce, cicho strzeli�y mi jakie� ko�ci, czy co tam. �leb niespodziewanie rozszerzy� si�, ale za to skr�ci� dwa razy - w lewo i zaraz potem w prawo, jakby niepewny, gdzie prowadzi�. Na �cianie skalnej zobaczyli�my now� strza�� - w g�r�. Tak mia�o by� - w pionowej �cianie skalnej jaskinia, przed ni�, otoczona kamienn� palisad�, polana. Tam mieli�my ubi� potwora. Smoki nie s� takie m�dre, jak si� na og� wydaje; gdyby by�y nie zasiadywa�yby jaski�, przed kt�rymi zawsze s� miejsca, w kt�rych mo�na je zaatakowa�. Wystarczy�oby, �eby ich legawy znajdowa�y si�, na przyk�ad, w pionowych ska�ach, �eby wlatywa�y do swoich jaski�, a nie da�oby si� ich dopa��, chyba �e przypadkiem, gdy po�era�y krow� czy co� innego. Dziewic�, chocia�by. Mistrz nagle przykucn��, strzeli�o mu w kolanach, rzuci� przez rami� u�miech i zacz�� wspina� si� po kamiennej pochy�o�ci. Odczeka�em chwil�, odczepi�em i po�o�y�em buk�ak, wskaza�em �cian� Oltzowi, poprawi� swoje durne r�kawice, te z uci�tymi palcami, i zacz�� wspina� si� za mistrzem. Po nim, zerkaj�c gdzie wpija palce, zacz��em wspina� si� i ja. Nie patrzy�em na Uberti� i nie mia�em zamiaru jej pomaga�. Nie by�em nia�k�, nie gzi�em si� z ni�, niech si� martwi sama o to, by zachowa� swoje roz�o�yste cia�o dla Padaera, czy kogo tam b�dzie na sobie nosi�a. Przy�apa�em si� na tym, �e nie my�l� o robocie, a o czym� innym, skl��em si� w duchu. Zobaczy�em, �e Oltz zatrzyma� si�, widocznie mistrz przesta� si� wspina�, ale gdy wychyli�em si� w bok zobaczy�em, �e stopy Padaera znikaj� za kraw�dzi� grani. Oltz poszed� jego �ladem. Wspi��em si� i ja, ale nie rzuci�em si�, jak kusznik do przekraczania grzbietu, wysun��em g�ow� i zlustrowa�em okolic�. Legawa smoka nie odbiega�a w niczym od innych widzianych wcze�niej. Pionowa ska�a, na kt�rej m�g�by si� utrzyma� co najwy�ej �limak czy mucha, przed gardziel� jaskini rozleg�a p�aska kamienna misa, z gdzieniegdzie widocznymi plackami go�ej ciemnobrunatnej gleby. Smok musia� zamieszkiwa� legaw� od niedawna, wbrew temu, co m�wi� M'her Kasedelia, a szczeg�lnie jego syn, M'her Oblitas, kt�ry, podobno pierwszy, cztery miesi�ce temu widzia� smoka. Nie wierzy�em g�wniarzowi, mia� kose chytre spojrzenie, ale nie mia�em zamiaru k��ci� si� z nim - jego ojciec p�aci� nam za uwolnienie si� od potwora, mia� wi�c prawo do urobienia w posp�lstwie szacunku do swojego kaprawego synalka. Szczeg�lnie �e, jak si� przekonali�my, zamierza� - tak na wszelki wypadek - przy pomocy "maga" uratowa� c�rk� od ofiarowania smokowi. Znowu zamy�li�em si� o czym� innym. Precz! Wpatrzy�em si� ponownie w mis�. Odchod�w nie by�o zbyt du�o, smok niekoniecznie sra pod swoj� jaskini�, ale to, co zobaczy�em, szczeg�lnie kilka nierozdeptanych przez samego stwora kopc�w, spowodowa�o, �e niemal gwizdn��em. Los podes�a� mistrzowi, na zako�czenie czynnej drakonlady, prawdziwego Smoka! Musia� by� du�y, ogromny. Najwi�kszy. By�o cicho, potw�r chyba siedzia� w legawie. Chyba? Na pewno, inaczej sieciowi nie wisieliby w swoich sznurowych kolebach na skale - nad i z boku wej�cia. Mi�dzy nimi wisia� poziomy wa� zrolowanej sieci. Jednym ruchem r�ki, no - dwoma, bo musz� to zrobi� jednocze�nie, uwolni� sie�, kt�ra winna opa�� na smoka, najlepiej na jego skrzyd�a. Obaj sieciowi unie�li jednocze�nie r�ce i pokazali rozcapierzone palce. Wszystko gotowe, smok w jaskini, zreszt� w tej samej chwili z ciemnego otworu dobieg� nas wyra�ny szurgot. Jednak Muel pomacha� r�k�, �eby przyci�gn�� nasz� uwag�, wskaza� kopy odchod�w i roz�o�y� r�ce na ca�� szeroko��. Ogromny smok. To ju� wiedzieli�my. Dobra. Przewali�em si� przez kraw�d�. Oltz przygi�ty przesuwa� si� w lewo od wej�cia do jaskini, Ubertii obsun�a si� stopa, uderzy�a kolanem w kamie�, sykn�wszy skierowa�a si� w prawo. Padaer Bregon zsuwa� si� w d�, poszed�em w jego �lady. Po kilku krokach zobaczy�em, �e za olbrzymim g�azem siedzi Ghreda. Popatrzy� do g�ry. Mia� dziwn� twarz - szerok� jak bania ksi�yca, ale usta, nos i oczy przesuni�te by�y do �rodka, jakby ci�gn�o je co� do siebie albo przeskoczy�y na jego oblicze z innej mniejszej twarzy. Ale miecznikiem by� wspania�ym i odwa�nym. Nie robi� �adnych min, wiedzia�, �e my wiemy. Zsun�li�my si� do niego, przykucn�li�my. - Nie widzieli�my go - tchn��. - Co� si� szurgoli w legawie, ale nie wysuwa� nosa. Jeste�my gotowi. Mistrz skin�� g�ow�, obejrza� si� i sprawdzi� czy kusznicy s� na stanowiskach. Byli. - Nie wiem... - zacz�� Ghreda. - Co� mi si� nie podoba... - Co? - Nie wiem - powt�rzy�. - Je�li siedzi w jaskini drug� noc i drugi dzie� powinien by� ob�arty. - Skin��em g�ow�, cho� nikt mnie nie prosi� o moj� opini�. - Tedy powinien b�dzi� i ryha�?.. Teraz mistrz skin�� g�ow�. - A nie s�ysza�em tego! - uni�s� brew i skrzywi� swoj� koci� twarzyczk�. - Ale jest w jaskini? - upewni� si� mistrz. - Tak, na pewno. - Chyba �e siedzi tam co� innego - szepn��em. Odwr�cili si� do mnie obaj i chwil� zastanawiali. W ko�cu Bregon pokr�ci� g�ow�. - Nie, �adne zwierz� nie wejdzie do legawy smoka. Ja te� to wiedzia�em, ale nie chcia�o mi si� ust�powa� bez boju. - Zaj�c normalnie te� nie ugryzie psa, ale zbiesiony albo zaszczuty potrafi uk�si� posokarza. - Durny� - rzuci� mistrz. Nie obrazi�em si�. Wysun��em si� i wietrzy�em, patrzy�em, s�ucha�em. Pozostali czekali na moj� opini�. Co by nie m�wi� w�ch i s�uch mia�em najlepszy we frachtalii. Nie, wszystko si� zgadza�o. Kis�y zapach dominowa�. Tak, smok tu by�. Popatrzy�em na mistrza. - Idziemy - powiedzia�. Wysun��em si� zza g�azu i zerkn�wszy na wylot jaskini przebieg�em w lewo, pod Oltza. Mistrz przesun�� si� w kierunku Ubertii, Ghreda zosta� za kamieniem a� zobaczy� ruch r�ki Bregona. Szcz�kn�y zaczepy kusz. W ostatniej chwili wypatrzy�em za�om skalny, znajduj�cy si� jeszcze bardziej w bok. "St�d, pomy�la�em, jeszcze zr�czniej b�dzie dopa�� smoka, gdy wyceluje �eb w Ghred�. Wtedy siekn� po skrzyd�ach, bestia, jak zawsze odwr�ci �eb podstawiaj�c szyj� Ubertii. �eby tylko nie przegapi�a momentu!". Wpad�em w za�om, przytuli�em si� do ska�y. Odetchn��em, wyj��em dwie pochewki z no�ami i uj��em je w lew� d�o�, w prawej gar�ci zacisn��em r�koje�� miecza. Wysun��em g�ow�. Ghreda wyszed� zza kamienia, przytupn��, szurn�� nog� po gruncie, sprawdzi� czy kamienie nie s� �liskie. Teraz nie musieli�my zachowywa� ciszy, wr�cz przeciwnie. Miecznik zrobi� kilka krok�w, u�miechn�� si� krzywo i gwizdn��. D�ugo, g�o�no; �wist zadr�a� w powietrzu, zanim ucich� - odezwa�o si� echo. Kilka fal d�wi�cznego pog�osu dop�yn�o do nas. Wpi�em si� wzrokiem w mrok jaskini. Nic si� nie porusza�o. Ghreda zaczerpn�� pe�ne p�uca powietrza i wyda� z siebie �wist, kt�rym m�g�by na jarmarku sp�oszy� tabuny koni i kopce kur. Czekali�my. Otar�em spocon� d�o� o po�� kurtki, g�upio - jeszcze bardziej zmoczy�em d�o� o mokr� sk�r�. Opar�em miecz o ska�� i nie spuszczaj�c oka z legawy potar�em r�k� o zimny kamie�. Zimny i te� wilgotny! W�ciek�em si� na siebie. Dopiero gdy wsun��em d�o� pod po�� kurty i znalaz�em suchy kawa�ek koszuli uda�o mi si� pozby� potu. Podmucha�em na palce. Ghreda obejrza� si� do�� bezradnie na mistrza i w tej samej chwili z jaskini dobieg� nas d�wi�k, kt�ry zaowocowa� nag�ymi ciarkami na moich plecach. Przeci�g�y wysoki j�k, mo�e nie j�k, tylko skarga, p�aczliwy odg�os, jaki mo�e wyda� z siebie fletnia w r�kach dobrego muzyka. Niczego takiego nigdy dot�d nie widzia�em, tfu - nie s�ysza�em. Niski jedwabisty mi�kki d�wi�k. Wychyli�em si� mocniej i spojrza�em na Padaera Bregona. Sta� wyprostowany i zastanawia� si�. Potem opar� Karnik o kamie� i zacz�� do mnie miga�: - Co my�lisz? U�o�y�em no�e na wyst�pie ska�y i nie spuszczaj�c oka z jaskini odmiga�em: - G�uchy? - Durny�, nie ma g�uchych smok�w. - Mo�e chory? Zastanawia� si� chwil�. - Zdycha? - Widzieli�my kiedy� zdychaj�cego bez naszego udzia�u smoka? - Mo�e zdychaj� w niedost�pnych miejscach? - Uczy�e� mnie, �e smoki s� nie�miertelne i tylko my mo�emy to zmieni�. - Mog�em si� myli�. Padaer Bregon opu�ci� r�ce i zastanawia� si� chwil�. Ghreda u�o�y� miecz na �okciach wyci�gni�tych do przodu r�k i zamiga�: - Wrzuc� flar�? Mistrz rozwa�a� chwil� propozycj�. Nie robili�my tego zazwyczaj - smoki wypadaj� wtedy w�ciek�e i s� o wiele niebezpieczniejsze ni� wtedy, gdy wy�a�� jedynie zaciekawione, rozespane, ob�arte. - Nie. Dmuchnij jeszcze par� razy. Ghreda odchyli� si� do ty�u, a potem, zaczerpn�wszy powietrza a� po szczyty uszu pochyla� si� i gwizda�, gwizda�, gwizda�... Nawet st�d widzia�em, �e poczerwienia�. Nagle do��czy� do niego Muel, a potem i Sance. Nie wiadomo dlaczego wyda�o mi si� to �mieszne. Oczekiwali�my ci�kiego niebezpiecznego boju, �miertelnej walki, na dodatek z jakim� olbrzymem, a tu - gwizdali�my jak czw�rka dzieciak�w, kt�ra uciek�a z s�siedzkiego sadu i gwizdem szydzi z ju� niegro�nego w�a�ciciela. - Ho! - krzykn�� Padaer Bregon. Przestali�my gwizda�. Rozz�oszczone echa jeszcze chwil� pokrywa�y si� ze sob�, zderza�y i wymija�y, ale w ko�cu i one ucich�y. Mistrz wykrzywi� twarz, ale chwyci� tylko ustami koniec w�sa i zacz�� go ssa�. Po chwili, nie kryj�c si� ju�, nie migaj�c, po prostu krzykn��: - Flara! Niespodziewanie odezwa� si� Oltz: - Nie r�bmy tego! Wszyscy obejrzeli�my si� na niego. - Bo? - zawo�a� Bregon. - Tu co� jest nie tak. - No to co b�dziemy robi�? - krzykn�� Ghreda. Chyba troch� za g�o�no, obudzi�o si� jakie� najczujniejsze echo. -... emy robi�... - Nie wiem, ale bez po�piechu. - Nie mo�emy tu siedzie� do nocy - powiedzia� Padaer Bregon. - Rzucaj flar�. Ghreda wyj�� z kieszeni dwa mieszki, wsun�� jeden do drugiego i energicznie potar� krzesionk�, sypn�o iskrami, cz�� wpad�a do mieszka, zadymi�. Miecznik szybko pochyli� si�, wsun�� do mieszka kamie� i po kilku krokach rozbiegu zamachn�� si� i pos�a� dymi�cy pocisk w ciemne trzewia legawy. - �le! - krzykn�� nagle Oltz. - To nie tak!.. Oby zdech�. Wykraka� wszystko. Mo�e zreszt� zobaczy� to wcze�niej ni� my. Ghreda cofa� si� od wej�cia, Muel w kolebie ze sznur�w odbi� si� lekko od ska�y, �eby lepiej widzie� wylot jaskini. Wtedy zza ska�y, w kt�rej smok upatrzy� sobie le�e, wylecia� on sam. Pot�ny. Ogromny. Czarny, z zielonkawymi bokami i skrzyd�ami, kt�rymi mo�na by nakry� dachy dw�ch wielkich stod�. G�ow� mia� wi�ksz� od ja��wki, karmienie go dziewicami nie mia�o �adnego sensu. Ogromny Smoczy R�g, stercz�cy znad g�owy, mia� d�ugo�� chyba m�skiego przedramienia. Kolcergon ze �wistem przeci�� powietrze, przelecia� nad wal�cym si� na plecy Ghred�, a podmuch wbi� miecznika po prostu w kamienie; smok wzbi� si� w g�r� tu� przed ska��, �mijasty ogon chlasn�� w �cian�. Gdy smok ulecia� wy�ej, �eby pikowa� na nas ponownie, zobaczy�em, �e w miejscu, gdzie przed chwil� wygodnie usadowiony siedzia� Sancel znajduje si� czerwona plama, krwawa miazga �cieka po skale, jakie� zajuszone p�aty odzienia odrywa�y si� i spada�y w d�. Sta�em i gapi�em si�, nagle jaka� gruda odczepi�a si� od krwawej miazgi w sieci i spad�a na kamienie. To by�a g�owa Sancela. Co� wrzeszcza� Muel wyszarpuj�cy swe nogi z sieci lin. Wszystko dzia�o si� jako� wolno, jak by�my wszyscy pogr��yli si� w niewidzialnym, ale g�stym kisielu; a jednocze�nie smok nie by� sp�tany t� prze�roczyst� brej�. Gdy z wysi�kiem podnios�em na niego oczy zobaczy�em, �e od pancerza na brzuchu odbi� czyj� be�t. Zaraz po nim drugi. �e Ubertia straci�a g�ow� i szy�a w najtwardsze miejsce na ciele smoka - rozumia�em, ale Oltz?! Nadal sta�em nieruchomo, cz�ciowo os�oni�ty ska��, ale - jak na zab�jc� smok�w - jednocze�nie za bardzo wysuni�ty. Z wysi�kiem oderwa�em wzrok od przewalaj�cego si� w powietrzu, �eby uderzy� znowu na nas, giganta, i popatrzy�em na mistrza. Wysun�� si� zza swojego g�azu, w obu r�kach trzyma� miecze, Karnik i drugi. Czeka� na atak, �eby dopa�� jakiego� wra�liwego miejsca i ci��, ci��, ci��... Chwyci�em no�e, wsun��em za pas i wysun��em si� r�wnie� z dwoma mieczami w r�ku. Kolcergon wykona� pi�kny jask�czy przewr�t w powietrzu, zadar� d�ugi jak trzy furmanki ogon i run�� w d�. Mierzy�, jak si� wydawa�o w Ghred�, kt�ry - tak wszystko wolno si� dzia�o - dopiero gramoli� si� na r�wne nogi. - Padnij! - rykn��em i wypad�em na otwart� przestrze� wymachuj�c r�kami. Chcia�em, �eby smok si� zawaha�, �eby zgubi� rytm lotu, �eby musia� skr�ci�, a wtedy b�dzie mu trudniej odzyska� cel... Zobaczy�em jak nadyma mu si� wole za doln� szcz�k� i wiedzia�em, �e za chwil� rzygnie ogniem. Ghreda r�wnie� to zobaczy�, zacz�� szykowa� si� do skoku w bok, ale nikt z nas nie przewidzia� piekielnego sprytu smoka. Opadaj�c na Ghred� nagle wykr�ci� szyj� i splun�� d�ugim ognistym ob�okiem w kierunku Ubertii. Przysi�gam, widzia�em jak miotn�a w g�r� ramionami, jak nagle ca�a zaj�a si� ogniem, ale sta�a jeszcze chwil�, mo�e mia�a nogi wklinowane w jak�� szczelin�. Nie wiem. Widzia�em tylko jeszcze, cho� stara�em si� jak najszybciej wr�ci� spojrzeniem do smoka, jak jej g�owa nagle wybucha i na wszystkie strony lec� jakie� jasne grudy, jak wychlu�ni�ta z garnka kasza. Uda�o mi si� w ko�cu oderwa� od niej wzrok, z�arzone cia�o opada�o na bok. Kolcergon nadlatywa� na Ghred�. Inny smok, ka�dy inny, ka�dy z kt�rym walczyli�my czy o kt�rym s�yszeli�my, m�g� charkn�� ogniem najwy�ej dwa razy podczas ca�ej walki. Ten by� inny, na ile inny, pr�cz tego, �e by� niewyobra�alnie du�y? Czy m�g� spopieli� r�wnie� miecznika? Wrzasn��em jeszcze raz, g�os mnie zawi�d�, skrzekn��em tylko chrapliwie. Wole smoka pulsowa�o, ale nie nadyma�o si�, wali� z g�ry na Ghred�, ja bieg�em w kierunku miejsca, w kt�rym mia� znale�� si� jego bok, w chwili gdy uderzy. Ghreda zacz�� biec w bok, potem uskoczy� i zmieni� kierunek, ale zrobi� to za wcze�nie - kolcergon by� jeszcze na tyle daleko, �e nie musia� gwa�townie zmienia� kierunku, wykr�ca� tylko g�ow�, wodzi� ni� za miotaj�c� si� przed jego legaw� figurk�. Zreszt� przy tych wymiarach potwora d�ug� chwil� trzeba by�o biec wzd�u� jego boku, ci�gle w zasi�gu potwornego �ba, k��w wielko�ci kind�a�u, szpon�w grubo�ci i d�ugo�ci m�skiego ramienia. Gdy opad� ni�ej i zacz�� wyr�wnywa� lot, by jednym uderzeniem skosi� miecznika ten przystan�� i wyprostowa� si� na ca�� wysoko��, a nawet uni�s� si� na palcach. Wiedzia�em o co mu chodzi, co wymy�li� patrz�c w oczy �mierci - smok uderzy, a on w ostatniej chwili, jedynej mo�liwej, ani o mgnienie oka wcze�niej, ani mgnienie p�niej, zwali si� na ziemi� i spr�buje wbi� miecz gdzie� w cielsko, mo�e sieknie po skrzydle. Gdyby uda�o mu si� przeci�� b�on�... Kolcergon nadlecia� i Ghreda wykona� sw�j najpi�kniejszy pad, wyrzuci� nogi do przodu, wysun�� przed siebie miecz i... wbi� go! Wbi� w otwart� paszcz� potwora! Pope�ni� tylko jeden b��d, na wi�cej, zreszt� nie by�o czasu. R�koje�� miecza znajdowa�a si� na wysoko�ci jego brzucha, gdy smok, z utkwion� w j�zorze g�owni�, ca�� si�� swego cielska uderzy� szyszk� r�koje�ci w brzuch miecznika. Chwil� potem z nanizanym na t�py koniec miecza Ghred� wzbi� si� wy�ej, a potem majtn�� koszmarnym �bem i strzepn�� miecznika z wci�� tkwi�cego w paszczy miecza. Rycz�ca, bezw�adnie machaj�ca ko�czynami posta� po kr�tkiej chwili lotu uderzy�a z g�uchym pla�ni�ciem w kamienne dno misy przed jaskini�. Ryk ucich�. Bogowie! Nie odczu� nawet, �e jego pysk obci��a s�usznej postury m�� w kolczudze! Dot�d s�yszeli�my, �e najwi�ksze widziane smoki mog� unie��, z trudem, ciel�. Jakie mieli�my seanse? - Kryj si�! - us�ysza�em wrzask mistrza. Zawr�ci�em do kryj�wki, cho� wiedzia�em, �e �aden zaatakowany smok nie uchyla si� od walki i nie ustaje p�ki nie zginie lub nie zabije wroga. Ten potw�r, kr�l smok�w, jaki� przekl�ty kolcergon, musia� mie� w sobie zawzi�to�ci tyle co stado mniejszych. Dopad�em swojego schronienia i wbi�em si� w szczelin�. Natychmiast odwr�ci�em si� i wyjrza�em. Smok ulecia� wy�ej i zrobi� w powietrzu ko�o, najwyra�niej chcia� rozezna� po�o�enie, mo�e policzy� jeszcze �ywych wrog�w. Wtuli�em si� w ska��. Widzia�em jak z koleby wysup�uje si� Muel, nie mia�, biedak, gdzie si� schowa� - pi�� si� do g�ry, na szczyt, �eby sam podmuch go str�ci�? Na d�? Na kamienny placek przed ligaw�, niemal bezronny? Wybra� to drugie, wyszarpn�� si� z sieci, zacz�� zsuwa�, jedna noga zapl�ta�a si� w linach, zawis� na chwil� g�ow� w d�. Kolcergon zwin�� si� w powietrzu, wykona� zwrot niczym lekka chy�a jask�ka, dojrza� ruch na �cianie i run�� jak jastrz�b na kurcz�. By� w tym momencie �miertelnie pi�kny - wali� w d� jak piorun, z narastaj�cym w uszach �wistem, ale mieli�my jeszcze szans� - by� wysoko. Wyskoczy�em zza kamienia i pobieg�em przed siebie, gna�em w kierunku wylotu jaskini, w poprzek p�askiej niecki. Po kilku krokach cisn��em oba miecze; mia�em trzeci w pochwie na plecach, a ten nie przeszkadza� mi w biegu. P�dzi�em jak nigdy w �yciu, ale nigdy w �yciu nie �ciga�em si� z a� tak blisk� �mierci�. Je�li smok zgromadzi� ju� w wolu ognist� plwocin� to za chwil� g�owa wybuchnie mi �arem, ale je�li teraz si� nie rusz�, to ten gad b�dzie wy�uskiwa� nas po kolei i zabija� niemal ca�kowicie bezpieczny. Zobaczy�em, �e Muel w ko�cu wypl�ta� si� z sieci i zacz�� zje�d�a� po linie, potem, gdy czas zacz�� p�yn�� wolniej, jak wyp�ywaj�ca na nizin� rzeka, gdy przebija�em si� przez lepkie powietrze wiedz�c, �e nie zdo�am si� wyrwa� z jego kleistych obj��, gdy - mimo wszystko - zbli�a�em si� do legawy, a smok do Muela, sieciowy pu�ci� lin� i zsun�� si� po skale, po drodze zaczepiaj�c bokiem o jaki� wyst�p. Uderzy� g�ucho w ziemi�, ale nie us�ysza�em takiego p�kaj�cego odg�osu, jaki wyda�o cia�o Ghredy. Wpad�em pod sklepienie jaskini, zahamowa�em i odwr�ci�em si�. Z g�ry dochodzi� mnie �omot, trzaskanie, jakby ch�opcy ok�adali si� batami czy pasami. Podbieg�em do wylotu, wyjrza�em. Muel le�a� nieruchomo, podnios�em g�ow� do g�ry, smoczysko wali�o skrzyd�ami w powietrze usi�uj�c wyhamowa� i to w�a�nie b�ona olbrzymich skrzyde� wydawa�a ten trzaskaj�cy odg�os. W ko�cu mi�kko opad� na grunt, zgrzytn�y szpony. Na mnie nie zwraca� uwagi, wysun��em si� z jaskini, i na palcach, ocieraj�c bokiem o ska�� sun��em w stron� jego boku, �eby przynajmniej chlasn�� mieczem po b�onie lotnej, mo�e podwa�y� no�em �usk� na boku, gdzie nie by�o jeszcze zatrutych kolc�w, i wbi� w cia�o zatruty n�... Mistrz Bregon zacz�� wrzeszcze� odwracaj�c uwag� kolcergona ode mnie i Muela, ale smok nie zwraca� na� uwagi. Wysun�� �eb w kierunku nieruchomego sieciowego, z paszczy wci�� wystawa� mu miecz Ghredy. Mo�e dlatego nie m�g� plu� �arem? Pomyka�em ju� wzd�u� ogona potwora, zapach ki�nicy wydusza� �zy z oczu, ba�em si�, �e za chwil� rozkaszl� si�, a wtedy potw�r odwr�ci g�ow� i spojrz� mu w oczy. Nie wiem czemu, ale wola�em w tamtej chwili umrze� od razu ni� spojrze� mu w �lepia i prze�y�. W miejscu gdzie ogon przechodzi� ju� w kad�ub ten pierwszy mia� grubo�� piwnego anta�ka. Potem cielsko rozszerza�o si� jeszcze bardziej, by przy skrzyd�ach doj�� do grubo�ci dw�ch pni wiekowych d�b�