3479

Szczegóły
Tytuł 3479
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3479 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3479 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3479 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Eugeniusz D�bski Niepotrzebna twierdza By�o po�udnie, a wydawa�o si�, �e zbli�a si� wiecz�r, �e dzie� nie ma ju� si�y ani ochoty wlec si� dalej - takie zimno, takie g�ry, taki wiatr! S�o�ce otuli�o si� sinymi chmurami i ca�e ciep�o kierowa�o na ogrzanie samego siebie; tn�cy smugami zimna mrok, o�mielony brakiem s�o�ca najwyra�niej zamierza� zapanowa� ca�kowicie nad �wiatem. Nie by� to zimowy dzie�, ale z rodzaju takich, kiedy wysuni�ty nieopatrznie j�zyk wraca do ust w postaci lodowego ko�ka, dlatego �aden z w�drowc�w nie czyni� r�wnie g�upich rzeczy. Z wpraw� powoduj�c ko�mi, jeden �aciatym ogierem, drugi karym wa�achem, otuleni futrami, w nieustannie wiej�cym w twarze wietrze, st�pa przemierzali g�rzyst� nieurodzajn�, niego�cinn� krain�. - Czuj� si� jak w jakim� kominie - nie wytrzyma� jeden z konnych , na chwil� ods�oniwszy usta. Zaraz potem zn�w zanurzy� twarz w puchatym ko�nierzu futra, widoczne ponad nim oczy wydawa�y si� �wiadczy�, �e �a�uje niepotrzebnie otwartych ust. Drugi powoli odwr�ci� g�ow�, wolno, �eby nie ods�oni�a si� zbytnio twarz, poruszy� sk�r� czo�a, ale uzna�, �e nie ma nic ciekawego do powiedzenia i zmilcza�. Przeci�g tn�cy w prze��czy wywiewa� z niej ca�� ro�linno��, w zimie pewnie wywiewa� �nieg, teraz wywiewa� nawet d�wi�k podkutych kopyt, tylko s�abe "tsok - tsok" o kamienie na drodze dobiega�o do wtulonych w futra uszu. Niemal pionowo ciosane �ciany nagle ukaza�y szczelin�, zbawienne p�kni�cie jak raz dla dw�ch koni i kilku pieszych, nie zastanawiali si� ani nie naradzali. Ten na wa�achu tylko tkn�� wodze, a wierzchowiec, z wdzi�czno�ci� skin�wszy �bem wkroczy� w skalny wykrot, je�dziec zeskoczy� na ziemi� i otrz�sn�� si�. Drugi wkroczy� zaraz za nim, a jego ogier z niezadowoleniem parskn��, widz�c, �e wa�ach jest g��biej wtulony w nisz�. - Spok�j, Pok. - Je�dziec poklepa� wierzchowca i zeskoczy� r�wnie� z siod�a. - Poprzednio ty si� grza�e�, a on cierpliwie marz�. - Odwr�ci� si� do towarzysza. - Wiem, co mi powiesz: �e okowit� grzej� si� tylko naiwni g�upcy, ale dzi� jestem w ich szeregach. Drugi na to u�miechn�� si� mru��c oko i zamaszystym gestem ods�oni� po�� futra, pod ni�, w drugiej r�ce trzyma� p�ask�, ale nader pojemny piersiowniczek starannie i umiej�tnie opleciony sk�rzanymi rzemykami, potrz�sn�� nim, rozleg�o si� g��bokie chlupni�cie oznajmiaj�ce �wiatu: "Jest tu troch� tego dobra!". Wyci�gn�� r�k� do m�wi�cego. - Nie m�w tylko - powiedzia� tamten bior�c do r�ki flasz�, w jego g�osie zadr�a�a nie t�umiona nadzieja - �e schowa�e� jeszcze troch� najprzedniejszego balsamu od tego... No wiesz - p�owe w�osy, cia�o srogie i dusza jasna? Od... - Strzeli� palcami - ... Olaczka? - Olkacza - poprawi� go drugi. Skin�� g�ow�. - Tak, to jest to. - Och... Pocz�stowany chwyci� naczynie, przytkn�� usta do odkorkowanej flaszy i zaci�gn�� na trzy �yki. - Cadronie, wiesz, �e za wiele rzeczy jestem ci winien wdzi�czno��, ale tym razem... Cadron r�wnie� wypi� trzy �yki. Odchuchn�� jak nale�y. - Kto by pomy�la� - Hondelyk wdzi�czy si� i �asi i podlizuje za kilka �yk�w gorza�ki. Och, �wiecie nasz, �wiecie nasz!.. - pokiwa� g�ow� ze smutkiem na twarzy. Wicher nieustannie dm�cy, napieraj�cy jak t�py osio� na odgradzaj�cy go od ogrodu p�ot, wzm�g� si� jeszcze oznajmiaj�c to �wiatu sycz�cym przeci�g�ym gwizdem, zrodzonym gdzie� na z�bach turni. W�drowcy chwil� oddychali przez szeroko otwarte usta, potem Cadron poci�gn�� jeszcze kilka �yk�w i poda� flasz� Hondelykowi. Kiedy wr�ci�a do� schowa� j� gdzie� pod zwiewnym futrem, u�miechn�� si� porozumiewawczo i zaczerpn�� oddechu chc�c co� wa�nego powiedzie�. W tej samej chwili wichura na kr�ciutk� chwil� zel�a�a, usta� gwizd, ale w tej pozornej ciszy da� si� s�ysze� inny d�wi�k, bardziej do j�ku podobny. M�czy�ni wymienili uwa�ne porozumiewawcze spojrzenia. Cadron wskaza� szybko na siebie, druha i konie pytaj�co marszcz�c czo�o. Hondelyk pokiwa� potakuj�co g�ow�, obaj wskoczyli w siod�a i skierowali si� pod wiatrem. Po�y futer przysiedli, �eby powiewaj�c nie sprzyja�y wiatrowi w wyzi�bianiu cia�. Ujechali kilkana�cie krok�w, gdy przed ich oczyma otworzy� si� widok na podobn� wn�k� w skale. Pod jedn� ze �cian kl�cza� m�czyzna z dziwacznym drewnianym rusztowaniem na barkach. Czo�em opiera� si� o lodowat� ska��, wzd�u� rozkrzy�owanych ramion bieg� mu d�ugi dr�g przenizany dwoma zakrzywionymi hufnalami, kt�rych ostre ko�ce wbija�y si� m�czy�nie w plecy. Jego d�onie przybito gwo�dziami do ko�c�w dr�ga, a g�ow� biedaka zamkni�to w klatce z trzech kr�tszych �erdzi: dwie rozrywa�y mu uszy, trzecia - poprzeczna - mia�a, jak im si� zdawa�o zdusi� skowyt torturowanego. Twarz m�czyzny gin�a w cieniu, pog��bionym przez d�ugie opadaj�ce na pochylon� ku ziemi g�ow� w�osy. - Kto� ty i jak ci pom�c? - zapyta� g�o�no Hondelyk. M�czyzna nawet nie drgn��. Po d�ugiej chwili ciszy, szarpanej przez przeczesuj�cy wszystkie szczeliny potargany wiatr, spod strzechy posklejanych krwi� w�os�w dobieg� ich cichy pe�en cierpienia skowyt. Hondelyk rzuci� spojrzenie Cadronowi, pochylili si� na m�czyzn� i uj�li go pod ramiona. Delikatnie podtrzymuj�c dr�g uda�o im si� odchyli� bezw�adne cia�o od ska�y dopiero wtedy zobaczyli twarz nieszcz�nika. Przez karki obu przebieg� ostry k�uj�cy dreszcz, mimo �e byli lud�mi, kt�rzy niejedno widzieli i niejednego zaznali. Siny suchy j�zyk ofiary by� wyci�gni�ty na ca�� d�ugo�� i przybity do najkr�tszej z �erdzi. Na czubku, nad g��wk� �wieka utworzy� si� gruby br�zowy skrzep z w�skimi bia�ymi pasmami, �ladami po wyschni�tej sp�ywaj�cej kiedy� �linie. Twarz m�czyzny nosi�a �lady okrutnego pobicia, w�a�ciwie tworzy�a jedn� rozleg�� mask� z guz�w, obrz�k�w, ci�� i skrzep�w; jedno oko zosta�o wy�upione, ale nie wyrwane, ga�ka oczna pomarszczona jak dziwaczna ciemno��ta �liwka musia�a wisie� na jakich� strz�pach mi�ni, potem przyklei�a si� do strupa na policzku i tak zosta�a. Nos biedaka wbito niemal ca�y mi�dzy policzki, wystawa� ponad ich lini� tylko p�aski, nieregularny strup. Poni�ej otwiera�a si� dziura ust, w pierwszej chwili wydawa�o si�, �e cz�owiek ma je szeroko otwarte, ale okaza�o si�, �e obci�to mu wargi i pogruchotano wszystkie z�by, a przynajmniej te, kt�re da�o si� zobaczy� w obrz�kni�tej, wype�nionej opuchlizn�, gruz�ami skrzep�w i wyschni�tej plwociny jamie ust. Teraz te�, po podniesieniu m�czyzny okaza�o si�, �e od przodu g��wna �erd� mia�a wbitych kilka d�ugich hufnali, kt�re nie pozwala�y jej pozby� si� ramy nawet kosztem uszu i j�zyka, poniewa� opiera�y si� swoimi ko�cami na mostku ofiary, w�a�ciwie wbi�y si� ju� w cia�o i opiera�y na ko�ci. - Niech mnie... - wyszepta� Hondelyk. - Dziwne, �e jeszcze biedak �yje! Si�gn�� do pasa i wyszarpn�� sztylet, zacz�� gor�czkowo szuka� miejsca, gdzie m�g�by albo podwa�y� gw�d�, albo przeci�� kt�r�� z �erdzi, ale konstrukcja nie mia�a takich �atwych do pokonania miejsc - do por�bania bukowych dr�g�w potrzebna by�aby porz�dna siekiera i pniak, a nie para sztylet�w i oparte na ciele rusztowanie. Bezradnie popatrzywszy na przyjaciela, nerwowo obmacuj�cego g��wki hufnali , pochyli� si� tak, by zadr�czony niemal na �mier� cz�owiek m�g� go zobaczy� i zapyta� g�o�no: - Kto ci to zrobi�, cz�owieku?! Cadron zgrzytn�� z�bami i szybkim ruchem chlasn�� ostrzem po naci�gni�tej cienkiej ma��owinie usznej, a m�czyzna nie zareagowa� ani na pytanie Hondelyka, ani na cios Cadrona. - Po co? - sykn�� Hondelyk i natychmiast pokr�ci� g�ow�. jakby sam si� sobie dziwi�c i swojemu g�upiemu pytaniu. Nagle m�czyzna poruszy� �okciem, z jego potwornie poranionych ust wylecia� kolejny skowyt, zeskorupia�y ca�un prawej powieki drgn�� i ods�oni� ��to - sino - czerwone oko. By�o to oko szale�ca, dziko zamajta�o si� we wszystkie strony, m�czyzna jakby nie widzia� przed sob� twarzy Hondelyka. Wychrypia� co�. - Co on m�wi, zrozumia�e�? Hondelyk pokr�ci� g�ow�, nie zd��y� odpowiedzie�. M�czyzna szarpn�� si� z ca�ej si�y, zaszamota� w uwi�zi, ohydnie zgrzytn�y gwo�dzie opieraj�ce si� o mostek i �opatki, obaj podr�nicy jak na komend� pu�cili dr�gi i m�czyzn� boj�c si�, �e podtrzymuj�c go sprawiaj� jeszcze wi�kszy b�l, zaraz jednak zrozumieli - to agonia. M�czyzna rzuci� si� z ca�ej si�y, nogi kopn�y powietrze i ska��, zawy� i tak mocno przycisn�� g�ow� do piersi, �e uda�o mu si� zerwa� j�zyk z hufnala. Kr�tko zachrypia� i znieruchomia�. - Nawet nie pop�yn�a krew - powiedzia� po chwili Cadron - Nieszcz�sny... - Co za dzicz?! - warkn�� Hondelyk. - Kto mo�e by� na tyle szalo... - Dzicz! - chwyci� go za rami� przyjaciel. - Czy on nie powiedzia�: dzicz? Hondelyk urwa� wprawdzie, szarpni�ty przez druha, ale nadal skamienia�y wpatrywa� si� w cia�o i nie zamierza� rozmawia�. Schowa� sztylet i wyj�� miecz, dwoma gwa�townymi ruchami podwa�y� ��czenia dr�g�w, wyszarpn�� hufnal, drugi. Zaniechawszy na razie rozwa�a� Cadron rzuci� si� do pomocy i po chwili uwolnili zw�oki od potwornego rusztowania. - Nie zostawimy go! - warkn�� Hondelyk. - A czy ja m�wi� co innego!? - �achn�� si� Cadron. Skoczy� do koni z rezygnacj� przest�puj�cych z nogi na nog� na wietrze. Odwi�za� zrolowan� der� i przyni�s� do cia�a. Gdy zawin�li zw�oki doda�: - Do mnie, Gaber jest bardziej wypocz�ty. U�o�yli mi�kki, mi�kko�ci� niepodobn� do niczego innego rulon na zadzie wa�acha, przymocowali i wskoczyli w siod�a. Rzut oka na Hondelyka pozwoli� Cadronowi oceni�, �e zagadywanie nie ma na razie sensu. Wskoczy� w siod�o i os�oniwszy g�ow� kapturem pierwszy ruszy� na szlak, na kr�tk� chwil przycisn�� �ydki do ko�skiego boku. Przeszli w k�us. Z ty�u dobiega�y odg�osy kopyt Poka. - D�ugo jeszcze? Nagabni�ty Hondelyk oderwa� si� od ponurych my�li i najpierw splun��, a potem zawo�a�: - Chyba nie, zaraz powinien si� ten w�w�z sko�czy�... - Przerwa�, obejrza� si� do ty�u i zobaczywszy co� za plecami druha wrzasn��: - Uciekamy! Cadron nie traci� czasu na odwracanie si�, wbi� pi�ty w ko�skie boki i pochyli� si� do przodu. Gaber pos�usznie run�� z wichrem w zawody, wyprzedzi� Hondelyka. Gnali tak d�ug� chwil� po chwiejnej strudze skalistej drogi i nagle wypadli na r�wnin�. Trzy, mo�e cztery staggi przed nimi wznosi�y si� wysokie kamienne mury, kilkoma klinami wcinaj�cymi si� w r�wnin�. Gaber sam przyspieszy�, ale Cadron na wszelki wypadek jeszcze raz tr�ci� go pi�tami i dopiero teraz, oceniwszy drog� i uznawszy, �e wierzchowiec poradzi sobie z ni� nie gorzej ni� on sam, obejrza� si� do ty�u. O d�ugo�� ko�skiego cia�a za nim p�dzi� Hondelyk i - Cadron widzia� to wyra�nie - delikatnie powstrzymywa� swojego ogiera przed dzikim galopem, kt�ry wyni�s�by go przed Gabera. Za Hondelykiem z w�wozu drogi wy�ania�o si� kilkudziesi�ciu je�d�c�w okrytych nie wyprawionymi sk�rami, z kr�tkim krzywymi szablami w r�ku. Wymachiwali nimi jakby chcieli poszatkowa� przed sob� powietrze i szybciej dogoni� �ciganych. Ich konie, ma�e, niskie, z k�pami d�ugich w�os�w na piersiach i bokach wyci�gn�y szyje i wypr�one, niemal nie ko�ysz�c si� w biegu, przebiera�y w nogami w tak szalonym rytmie, �e pod ich brzuchami nie wida� by�o n�g, a kot�owa�a si� tylko mg�a. Po�yka�y przestrze� szybciej chyba nawet ni� gani�cy Hondelyka i Cadrona wicher. Ghouranie! Najszybsze konie. Najdziksi, najbardziej szaleni wojownicy, o kt�rych bitewnej furii kr��� legendy. Kierowany przez Hondelyka Pok przyspieszy� troch� i dogoni� Cadrona, kiedy �eb konia zr�wna� si� z je�d�cem Hondelyk krzykn��: - Porzu� cia�o! Cadron zmierzy� odleg�o�� do bramy, zerkn�� do ty�u. Odebra�o mu ochot� na otwieranie ust, ale potrz�sn�� g�ow� i wrzasn��: - P�d�, niech otworz� bram�! - i doda� w my�lach: I niech zrobi� to wcze�niej ni� dzikusy si�gn� mnie ze swych �uk�w! G��wny bastion mur�w, ten po�ykaj�cy drog�, zawiera� r�wnie� olbrzymi� bram� ze zwodzonym, teraz opuszczonym mostem. Wci�� by�a zamkni�ta cho� ju� nawet z tej odleg�o�ci by�o wida�, �e na murach zacz�y si� krz�ta� sylwetki stra�nik�w. W kilku strzelnicach obramowuj�cych bram� b�ysn�o �wiat�o, znak, �e za�oga po�piesznie obsadza stanowiska. - Mog� my�le�, �e to podst�p! - krzykn�� Cadron. - Poka� im swoj� twarz. Przyjaciel zerkn�� do ty�u i uznawszy racje Cadrona przynagli� Poka i pogna� do twierdzy. Mieli do niej jeszcze oko�o stagga, akurat tyle czasu, by utrzyma� przewag� i wpa�� pod os�on� zbawiennych mur�w. Pod warunkiem, rzecz jasna, �e brama b�dzie otwarta. Kilkana�cie krok�w przed rozp�dzonym Gaberem w kamienisty szlak uderzy�a d�uga strza�a; musia�a przew�drowa� kawa�ek nieba w poszukiwaniu celu i musia�a by� ci�ka, bo wbi�a si� w drog�, mimo �e kopyta koni wybija�y na niej wyrazisty kamienisty werbel. Cadron pomy�la� przelotnie, �e przed takim pociskiem nie uchroni i zbroja, szczeg�lnie gdy jej si� nie ma. Odruchowo zwar� si� w sobie, ale - nie chc�c zak��ca� r�wnowagi galopu - nie przywiera� do szyi konia, postara� si� upakowa� cia�o w jak najmniejszy tobo�ek; oddycha� p�ytko i nie zamierza� ju� patrze� do ty�u. Co� mi�kko pukn�o tu� za jego plecami. Trafili w cia�o tego biedaka, przebieg�o mu przez my�l. �okie� wy�ej i uskrzydliliby mnie. Zgrzytn�o co� przeci�gle przed nim i pot�na, okuta brama zacz�a rozwiera� si�, niech�tnie, wahaj�c si�, ale jednak. Z ty�u dobieg� uciekinier�w d�ugi wibruj�cy wrzask kilkudziesi�ciu �cigaj�cych. Gaber uzna�, �e nie ma co oszcz�dza� si� na inne czasy, zachrypia� i niespodziewanie przyspieszy� jeszcze. Draniu, nie dajesz z siebie w byle ucieczce wszystkiego, rozczuli� si� Cadron. Hondelyk przed nim zwolni� i d�ugo patrzy� do ty�u - ocenia� jego szanse, machn�� uspokajaj�co i krzykn�� co� do obsady mur�w. Po chwili zr�by naje�y�y si� kilkudziesi�ciu strza�ami, kt�re wnet pomkn�y nad g�owami przyjaci� gdzie� za ich plecy. Brama otworzy�a si� na tyle, by je�dziec nie zsiadaj�c z konia m�g� wjecha� przez ni�, z ty�u, tu� za plecami Cadrona znowu rozleg� si� d�wi�k identyczny jak poprzednio i znowu uciekaj�cy nie zawraca� sobie g�owy odwracaniem si� i sprawdzaniem jego �r�d�a. Druga fala strza� polecia�a na �cigaj�cych, a uciekaj�cy wpadli na most i zacz�li �ci�ga� wodze. Kopyta koni kr�tko i g�ucho zadudni�y na mo�cie i zaraz potem wykrzesa�y echo ze �cian barbakanu i zaraz otoczy�y ich lepiej i gorzej uzbrojone i r�nie opancerzone sylwetki. Konie, jak na komend�, jednocze�nie zachrypia�y, Pok gro�nie wyci�gn�� pysk w kierunku najbli�szego �o�nierza. Je�d�cy zeskoczyli i zerkn�wszy za siebie, na zamkni�t� ju� z powrotem bram� odetchn�li. Hondelyk wskaza� co� za plecami przyjaciela - w ciele nieszcz�nika tkwi�y dwie d�ugie z podw�jnymi lotkami strza�y. - Dzi�kujemy - powiedzia� Hondelyk. Rozejrza� si� w poszukiwaniu dow�dcy, nikt nie wysuwa� si� na czo�o za�ogi, ponure zaciekawione twarze wpatrzone by�y w wyd�u�ony tob� na grzbiecie Poka. - Spotkali�my tego nieszcz�nika kilka chwil temu, zakatowali go na �mier�, zmar� na naszych r�kach zd��ywszy tylko wychrypie� co�, co dopiero niedawno zrozumia�em: "Ghouranie". Jeden z wojak�w, sumiastow�sy, z pasmem siwizny od czo�a na lewe ucho zdecydowa� si� w ko�cu, zrobi� krok do przodu i skin�� na jeszcze jednego, razem zdj�li cia�o, przenie�li kilka krok�w w bok i u�o�yli na drewnianym pode�cie obok konowi�zu. Odwin�li derk� i - jak na komend� - pokiwali g�owami. Ten odwa�niejszy plasn�� d�oni� o udo. - To Aefan - oznajmi�. Odpowiedzia�o mu milczenie przerwane jednym cmokni�ciem, kt�re mia�o by� jedynym s�owem mowy pogrzebowej po um�czonym Aefanie. - To nasz goniec - wyja�ni� �o�nierz. - Tak przypuszcza�em - skin�� g�ow� Hondelyk. - Wiedzieli�cie, �e s� tu? �o�nierz otworzy� usta, ale z ty�u i z g�ry rozleg� si� g�o�ny gwizd i potem krzyk: - Co tam, Raku? Mo�e by� go�ci do mnie jednak kiedy sprowadzi�? - Dy� prowadz�! - i do go�ci z westchnieniem: - Chod�my jednak�e, obrazi si�, �eby go w cholew� poszczypa�o! Wskaza� drog� i ruszy� pierwszy, Pok zar�a�, Hondelyk musia� zatrzyma� si� przy nim i poklepa� go po szyi. Powiedzia� co� cicho i dogoni� Cadrona. Weszli po przylegaj�cych do mur�w schodach na kamienny balkon. Rak doprowadzi� ich do jakiego� cz�owieka wychylonego niebezpiecznie na zewn�trz. S�ysz�c chrz�kni�cie przewodnika cz�owiek majtn�� nogami i wr�ci� szcz�liwie ca�ym cia�em do twierdzy. Mia� szerok� twarz z blizn� na czole, kt�ra odsun�a w�osy daleko na ty� g�owy, lewy policzek i brod� pstrzy�y mu drobne sinawe c�tki, zapewne �lad jakiego� wybuchu albo oparzenia. Zmru�onymi oczami oceni� go�ci, weryfikacja przebieg�a dla nich pomy�lnie, bo zasalutowa� i wyra�nie powiedzia�: - Witamy w twierdzy Strzebrzyca. Asanseel Tugryba, do us�ug waszmo�ciom. Asanseelem mnie ustanowi� Dominion Wabatul i jemu przede wszystkim s�u�ymy, cho�... - urwa� nagle i popatrzy� ponad g�owami go�ci gdzie� w kierunku rzeki. - To by� most o wielkim znaczeniu dla co najmniej czterech prowincji. - Westchn�� przeci�gle. - Ale co teraz... - machn�� r�k�. "Witamy" m�wi jakby "wijitami", pomy�la� Hondelyk. B�dzie m�wi� "chi�y ko�", "chitrus" i tak dalej, na pewno pochodzi z wyspy Vldrk. Asanseel tymczasem zerkn�� przez rami� na przedmurze. Hondelyk zrobi� krok i popatrzy� r�wnie�. Ostatni je�d�cy Ghouranie znikali w gardzieli w�wozu, z kt�rego tak gwa�townie w pogoni za zdobycz� wypadli. Cadron, kt�ry przesun�� si� r�wnie�, pos�a� im w plecy kilka d�ugich bezg�o�nych kl�tw. Cia�o jednego ustrzelonego przez obsad� twierdzy zosta�o na drodze, jego ko� dogania� oddzia�. - Nie mamy tu wymy�lnych frykas�w, ale te� to i tak jedyne w okolicy miejsce, gdzie mo�ecie waszmo�cie zje��, a nie by� zjedzonymi - u�miechn�� si� z przymusem Tugryba. - I gdzie si� rozmawia, a nie wymusza zeznania. Nagle przypomnia� sobie co�, odwr�ci� si� do Raka i zapyta�: - Czy to by� Aefan? - Tak. - No to mamy komplet - rzuci� z gorycz�. - Wszyscy go�cy, jak rozumiem? - zapyta� Cadron. - Tak. Zosta�y nam tylko skrzynki - powiedzia� tajemniczo Tugryba i nie zauwa�aj�c zmarszczonych cz� go�ci ruszy� ku schodom. - Raku, b�dziemy z go��mi na kwaterze, wprowadz� ich w sytuacj�, bo nie s�dz� by chcieli szybko nas opu�ci�. Zmiana wart jak zwykle. Przy �luzie - sprawd� osobi�cie. - Praw� r�k� dwornie przy�o�y� do piersi, a lew� wskaza� schody: - Zapraszam pan�w... - przerwa� i wr�ci� do podw�adnego: - A! Nie, sam sprawdz� �luz�, ale potem. - I zn�w do go�ci: - Prosz�. Zeszli w d� i pow�drowali wzd�u� mur�w, nadzwyczaj wysokich i budz�cych zaufanie. Ca�a twierdza sprawia�a do�� dziwne wra�enie - przez jej �rodek prowadzi�a szeroka wygodna bita droga, wzd�u� kt�rej ustawi�y si� niemal jednakowe kloce budynk�w o - najwyra�niej - podobnym przeznaczeniu, za budynkami znajdowa�y si� du�e d�ugie magazyny i spichlerze, potem, co wida� by�o w kilku lukach mi�dzy murami, ci�gn�y si� obszerne puste place i zaczyna�y si� budowle koszarowe, wtulone w mury z blankami. Z koszarowych dach�w - jak zauwa�y� Hondelyk - wychodzi�y schody , co na pewno skraca�o czas wychodzenia za�ogi na mury. Tugryba prowadzi� nie odzywaj�c si�, najwidoczniej oczekuj�c, �e go�cie albo wiedz� o twierdzy co wiedzie� powinni albo sami dojd� do jakich� wniosk�w. - Powiedzia�e�, asanseelu, �e by� tu most? - zapyta� Hondelyk podkre�laj�c s�owo "by�". Nagabni�ty zerkn�� spod oka, milcza� chwil�. - Nie wiedzieli�cie, kt�r�dy zd��acie? - W jego g�osie zabrzmia�a wyra�na uraza, jakby bra� w obron� swoj� twierdz�. - Mniej wi�cej - tak, ale szlak wskaza� nam kto�, kto, jak si� teraz domy�lam , musia� do�� dawno temu przemierza� t� drog�. - Nie tak dawno - powiedzia� z �alem przewodnik. - Tu was zakwaterujemy - wskaza� r�k� jeden z szeregu budynk�w. - Wasze konie powinny ju� by� w stajni naprzeciw... Tr�ci� drzwi i wszed� pierwszy do izby. Zastali w niej jednego z pacho�k�w uk�adaj�cego w�a�nie na drugiej pryczy wojskowy komplet derek. Sakwy z�o�y� porz�dnie w k�cie na �awie, na stole sta�y dwa kaganki i butla z olejem. Pomieszczenie nie mia�o okien tylko pionowe w�skie okratowane szpary w dwu �cianach. Pacho�ek na widok Tugryby wypr�y� si�. - Przynie� nam dzbanek wina - poleci� asanseel, nie zauwa�y�, �e pacho�ek otworzy� usta, ale nie odwa�y� si� odezwa� i po�pieszy� wykona� polecenie. - Siadajcie panowie. - Usiad� pierwszy i przestawi� kaganki tak, �e sta�y rozdzielone teraz butl�. Popatrzy� na Cadrona, potem na Hondelyka. - Tu sta� most, jedyny w promieniu osiemnastu dni drogi, wygodny, cho� rozbierany na kilka tygodni co jesie� i co wiosn�. Cztery lata temu Ghouranie pierwszy raz najechali nas i spalili osad�, co si� wok� mur�w rozros�a. Wiadomo: g�sto ucz�szczany szlak... Musia�y powsta�, raz: karczmy, noclegownie i, ma si� rozumie�, jebitnie; dwa: masarnie, piekarnie i tkalnie. Rzecz jasna - r�wnie� gildie kupieckie, cho� te najbogatsze mia�y siedziby tu, wewn�trz mur�w - zatoczy� r�k� ko�o. - Spalili osad�, ludzi wyr�li... - spowolni� tok mowy wr�ciwszy my�l� do tamtych dni. - Potem, tego samego roku, jesieni�, niespodziewany przyb�r rozwali� most, zanim go rozebrali�my sami. Odzyskali�my bardzo ma�� cz�� drewna, a tu drewna, w tej skalistej okolicy, nie ma. Przez ca�� zim� sprowadzali�my bale i przygotowywali�my si� do budowy. Przysz�a wiosna, sucha, woda niska, odczekali�... Czego? - krzykn�� niezadowolony z pukania do drzwi. Pacho�ek wsun�� do izby g�ow�, a potem pokaza� zapiecz�towan� lakiem butl� i trzy kubki. - A... Postaw i go� do stajni, do koni pan�w! - Pacho�ek szybko wykona� oba polecenia i wybieg� z izby, Hondelyk przestawi� kaganki. - Zbudowali�my most lecz kilka dni p�niej nieznany na tej rzece drugi przyb�r rozwali� go. Dominion znowu, cho� ju� bardzo niech�tnie, wydzieli� za�og� do wo�enia drewna. Przez ca�y czas �o�nierze musieli pilnowa� �adunku i swego �ycia, rzecz jasna, bo bez przerwy byli n�kani przez tych ma�ych ohydnych dzikus�w. Do jesieni cie�le zbudowali most, tak na przymiark�, tu na g��wnej ulicy, rozebrali go i czekali�my na jesienny przyb�r. Znowu by� niemrawy, najni�szy od kilkunastu lat, ale ju� nie byli�my tacy g�upi. Czekali�my. Czekali�my i czekali. - Chwyci� butl� i zr�cznie uderzywszy dnem o udo wytr�ci� korek wraz z lakiem z gardzio�ka, nala� do kubk�w i wzni�s� niemy toast. - Poczekali�my jeszcze troch�, ale zacz�li si� ju� kupcy burzy�, �e towary gnij�, �e ceny, �e pogoda... Postawilim most. - Pokiwa� z �alem g�ow�. - Cztery dni p�niej, cztery dni ino sta� - pierdut! Przysz�a taka woda, �e najstarsi z najstarszych nie pami�taj� i zwali�o most. - Zapatrzy� si� w pod�og�, jakby w�a�nie tam widzia� te sceny wszystkie. - Zwali�o i ju� si� nie postawi�o. Bo zwiadowcy dominiona odkryli, �e to to ta�a�ajstwo budowa�o tamy na rzece, gromadzi�o wod� i jak ju� most sta� - puszcza�o wod�. Ot i ca�ej historii koniec. Nie ma mostu, nie ma ludzi, handlu, szlaku... - Przepi� do go�ci. - Jest twierdza i Ghouranie. Ale nied�ugo nie b�dzie si� op�aca�o utrzymywa� tu garnizonu, bo czego ma niby pilnowa� - placu przed murami?! - zako�czy� z gorycz�. - Rzeki wp�aw czy w br�d si� przej�� nie da? Pytanie Cadrona wyrwa�o go z pos�pnej zadumy, dziobaty policzek drgn�� i troch� si� skurczy�, przez co na usta wyp�yn�� ironiczny p�u�mieszek. - Co jaki� czas wrzucamy do rzeki "skrzynki" - klocki bukowe z wywierconymi otworami, w kt�re wk�adamy meldunki i zabijamy na g�ucho szpuntami. Jak wrzucamy do rzeki dziesi�� klocy, to jeden, rzadko dwa dop�yn� do nast�pnego garnizonu, reszt� woda i ska�y przemiel� na trociny. - A na drugim brzegu? - nie ustawa� Cadron. - Tam by�a tylko ma�a osada, kto si� przeprawi� w te p�dy wali� dalej, bo ju� tu si� naczeka� na swoj� kolej i �pieszy� towary przed innymi dostarczy�. Mieli przed sob� osiem - dziesi�� dni przez dzikie ja�owe pustkowie, a we w drug� stron� handlu prawie nie by�o, bo co do dzikich wozi�? Chiba �e bia�e kobiety... - Czyli tu czekacie na lepsze czasy? - No, czekamy. Co mamy robi�? Dop�ki dzicy maj� na most z�b albo dop�ki ich si� nie przegoni, a najlepiej nie wytrzebi to tu nic si� nie zmieni. - Sapn�� dwa razy, g�o�no prze�kn�� �lin�. - Zapomniana twierdza. - A dominion? - wtr�ci� si� Hondelyk. - Co dominion?.. - z gorycz� powt�rzy� Tugryba. - Jemu kupcy i tak dostarcz� co trza. A to, �e towary s� za drogie dla innych, to nie jego zmartwienie, prawda? O nas ju� zapomnia�, ani spy�y nie przysy�a, ani broni, ju� o ludziach nie wspomn�. Do garmatek wiecie ile mamy prochu? - wykrzykn��. - Na cztery strza�y, je�li ze staro�ci nie skis� kt�ry� z �adunk�w. Trzymam na ostatni� bitw�. - Zasapa� w�ciekle. - �adnej armii przeciw dzikim nie wy�le, bo oni mu zawsze umkn� bitwy walnej nie wydaj�c, a pojedynczych oddzia�k�w wybi� si� nie da, zawsze jaki� b�dzie n�ka�. Chodz� przy tym s�uchi, �e tam si� jaki� w�dz objawi�, co ich jednoczy na wojn� z nami, ale to wszystko nie potwierdzone, wi�c wszyscy czekaj�... Ponownie kto� zapuka� do drzwi, Tugryba poderwa� g�ow� i zaczerpn�� powietrza, by rykiem zmusi� do odwrotu natr�ta, ale drzwi otworzy�y si� i wpad� Rak z blad� twarz� i wytrzeszczonymi oczami. - Z mur�w... - zaj�kn�� si�. - Z mur�w... Bogowie... Ca�a armia! - Co? - Asanseel poderwa� si� i tr�ciwszy st� - dwa kubki podskoczy�y i wywr�ci�y si� - run�� do drzwi. - Nasza? - Nie! - wrzasn�� dziesi�tnik wybiegaj�c za nim. Kiedy Cadron z Hondelykiem wypadli na ulic� Tugryba machaj�c na boki r�koma po dwa stopnie pokonywa� schody na mury. - Dzicy! �ma ich... Ca�e mrowie i jeszcze trocha! - krzycza� mu w plecy Rak usi�uj�c nie odstawa� od dow�dcy. - Od czo�a!.. Cadron pos�a� znacz�ce spojrzenie Hondelykowi, nie musia� nic m�wi�. Znale�li si� w pu�apce, w twierdzy z wyj�ciem na dzikiego okrutnego wroga. - Z tego mi wynika, �e musimy mocno si� przy�o�y�, �eby uratowa� swoje cenne �ycie - powiedzia� Hondelyk zadzieraj�c g�ow� i przygl�daj�c si� otaczaj�cym murom. - To w�a�ciwie oznacza, �e musimy uratowa� twierdz�. Zerkn�� na przyjaciela, jakby chcia� sprawdzi� czy podziela jego zdanie. Podziela�. Skin�� g�ow�. - Jak to mawia� m�j stryj: w kaba�anie my popadli, a czart karty rozdaje! - Co to jest kaba�ania? - zapyta� Hondelyk roztargnionym spojrzeniem wodz�c po blankach. - A nie wiem i nigdy nie wiedzia�em. - Cadron wzruszy� ramionami. - Chod�my mo�e na mury? Ruszy� pierwszy, pokona� schody s�uchaj�c narastaj�cego z ka�dym krokiem jazgotu z r�wniny. Na murowanym parapecie wicher wy� i ci�� setkami biczy, ale za to wida� st�d by�o znakomicie, co dzieje si� na skalnej r�wni przed twierdz�. Dzia�o si� wsz�dzie to samo - mrowie kud�atych konik�w usi�uj�cych ugry�� najbli�ej stoj�cego wsp�plemie�ca. Na konikach siedzieli powizguj�cy i poj�kuj�cy na ca�e gard�o Ghouranie. Potrz�sali �ukami i szablami. - �eby si� tak nawzajem powyrzynali! - warkn�� Cadron s�ysz�c kroki Hondelyka i k�tem oka widz�c sylwetk� przyjaciela obok siebie. - �eby im smr�d nogi powykr�ca�, a g�wno nie chcia�o dupy opu�ci�! �eby nasienie ich �mierdzia�o bardziej ni� utopiony w gnoj�wce cap, a ka�de zbli�enie z kobietami �eby przyp�acali wypadni�ciem wszystkich z�b�w, w�os�w i paznokci! - Odwr�ci� si� do Hondelyka i przez z�by wycedzi�: - Taki koniec??? Tu? Otoczeni przez dzikus�w? - No w�a�nie. Musimy im pokrzy�owa� plany... Wpatrywali si� d�ug� chwil� w mrowie dziczy pod murami. - Patrz! Kobiety!? Czy ja dobrze widz�? - zapyta� Cadron wyci�gaj�c szyj� w kierunku zawodz�cej rado�nie hordy. - �uczniczki! - Tobie to zawsze tylko baby w g�owie. - Hondelyk przysun�� si� i zmru�y� oczy. Jego dowcip skwitowa�o machni�cie r�ki, chwil� milczeli potem Cadron wskaza� zgrupowanie wy�szych nieco koni i ich je�d�c�w wymachuj�cych jednakowymi chor�gwiami z b�yszcz�cymi kulami na ko�cu drzewc. W �rodku tej grupki siedzia� na siwym koniu nieruchomy jak g�az wojownik. Z tej odleg�o�ci niewiele wi�cej by�o wida�, a by�o by jeszcze mniej, gdyby nie umaszczenie jego rumaka, bia�e ubranie samego je�d�ca i wysoka bia�a czapa. - Musi w�dz - powiedzia� Cadron. - �eby go... - zme�� w ustach kolejne przekle�stwo. - Na pewno - zgodzi� si� Hondelyk. Zmru�y� oczy i d�ugo wpatrywa� si� w bia�� sylwetk�. - To on, ten, znaczy, kt�ry jednoczy dzikich i sprawia, �e s� niebezpieczniejsi ni� kiedykolwiek. - Podrapa� si� czubkiem palca w bok nosa, Cadron wiedzia�, �e oznacza to najg��bszy namys�. - Ciekawe jak go zw� - westchn�� i wr�ci� do rzeczywisto�ci. - Ale j�zyka chyba nie we�miemy. Odpowiedzia�o mu wzruszenie ramion. Cadron ruszy� wzd�u� muru co kilka krok�w przystaj�c i zerkaj�c z blank na oblegaj�cych twierdz�. Po kilkunastu krokach trafi� na pierwszego �o�nierza, kt�ry pos�a� mu znacz�ce spojrzenie: "Kiepsko, bracie, z nami, co?". Odpowiedzia� mu mocnym spojrzeniem, min�� i poszed� dalej. Im bli�ej by�o czo�owego bastionu tym wi�cej spotyka� �o�nierzy, czasem musia� przeciska� si� bokiem mi�dzy bek� z zastyg�� smo��, brunatnym olejem, skrzyniami wype�nionymi g�azami i stojakami na byle jakie oszczepy i setki strza�. Doszed�szy do baszty flankuj�cej most spotka� asanseela. - A most? Dlaczego nie podniesiony? Odpowied� u�o�ona by�a w kunsztown� wi�zk�, przy kt�rej Cadron zarumieni� si� wspomniawszy swoje, jak�e teraz widocznie nieudolne, pasmo przekle�stw. Na ko�cu Tugryba wyrzuci� z siebie: - ... i kt�ry� siedem nocy temu zaklinowa� �a�cuchy! �eby to naprawi� trzeba by mie� kilka spokojnych dni, a nie mieli�my ani jednego! - Acha... - To mnie, zreszt�, nie m�czy - kontynuowa� Tugryba. - Nie ma w okolicy drzew na porz�dne tarany, a je�li nawet przywie�li ze sob�, to ile? Dwa, trzy? Tyle zniszczymy k�apaczkami. Wskaza� na u�o�one przed szczelin� w murze dziwaczne �elastwa: ka�de sk�ada�o si� z kilku grubych �elaznych bali po��czonych kilkoma ogniwami grubych �a�cuch�w. - K�apaczki? - zainteresowa� si� Hondelyk. - Ta. To si� zrzuca na taranier�w. K�apaczka �amie taran, a w najlepszym dla nich przypadku wbija go w ziemi� i maj� trochi zabawy z wygrzebaniem. Przy okazji ginie kilku noszowych i tak dalej. Poza tym mamy te� zwyk�e kamulce. - Poci�gn�� nosem. - To nam nie straszne... Zawiesi� g�os, wyra�nie m�g� co� jeszcze powiedzie�, co� o tym, co jest straszne, ale obrzuci� ponurym spojrzeniem stoj�cych w pobli�u �o�nierzy i prze�u� koniec zdania. Cadron postanowi� zapami�ta� ten moment i wr�ci� do niego przy najbli�szej okazji. - Na szcz�cie nie wiedz� o �luzach przy rzece - zachichota� nagle asanseel. - Zaraz p�jd� j� otworzy�, wtedy woda z koryta omyje mury i �aden si� nie przedostanie. Wyjce jedne... Zaci�ni�t� w ku�ak d�oni� pogrozi� wci�� wyj�cym przeci�gle Ghouranie. - B�d� tak zawodzili d�ugo, je�li nie ci�gle, oni tak, s�ysza�em, usi�uj� zadr�czy� za�og� - poinformowa� go Cadron my�l�c o czym� innym. - M�wisz wa��, �e mo�na w ka�dej chwili otworzy� �luz� i rzeka pop�ynie pod murami? - Nieca�a, ale tak - przytakn�� Tugryba - No to mo�e nie puszcza� jeszcze? - zaproponowa� nie�mia�o, nie chc�c obrazi� dow�dcy. - Dopiero by by�o dobrze, gdyby naw�azi�o ich tam troch�... - podsun�� chytrze. - A? - Asanseel przekrzywi� g�ow� i zerkn�� spod zmarszczonych brwi na Cadrona. - Masz wa�� racj�, jak... - powstrzyma� si� od przekle�stw - ... nie wiem co! - zako�czy� niezr�cznie. - Z�o�liwy jest, ale tym razem skrupi�o si� na dzikich - stan�wszy za plecami przyjaciela wtr�ci� si� do rozmowy Hondelyk. - Czy tak du�e watahy pojawiaj� si� stale? - zmieni� temat. - Nie, sk�d�eby?! To chiba ca�e ichnie plemi�! - Nagle zrozumia� do czego pije Hondelyk. - �eby ich tak teraz ucapi�, nie? Od w�wozu, od drogi zaszpuntowa� cz�stoko�em, piechot� i �ucznikami, a tu - wiadomo, drogi te� nie ma. - Rozpali�y mu si� iskierki w oczach. - Ech!.. Kilka kiwni�� g�owy Hondelyka potwierdzi�o jego my�l. Cadron mrukn�� co� nie otwieraj�c ust. Dow�dca twierdzy z �alem oderwa� spojrzenie od przenikliwie kwil�cych oblegaj�cych. - Ka�� wys�a� kilkadziesi�t k��d z meldunkiem, abo - przez ca�y czas b�d� s�a�, drewna wystarczy. Zrobi� krok w kierunku schod�w. - A w tej osadzie - po drugiej stronie - zatrzyma�o go pytanie Cadrona - nie ma nikogo, komu mo�na by przekaza� wiadomo��? - To� p�askowy� omiatany wichrem i palony s�o�cem, bez potrzeby nikt tam nie usiedzi, a bez mostu potrzeby nie ma. Machn�� r�k� oddaj�c odruchowo honory go�ciom i skierowa� si� ku schodom, Hondelyk ruszy� doko�a twierdzy, Cadron szed� za nim niemal nie trac�c z oczu dzikich, ich bia�y w�dz wci�� siedzia� nieruchomo na siwku, z ty�u krz�ta�o si� kilkunastu ludzi najwyra�niej stawiaj�c schronienie dla swojego wodza, pozostali podzielili si� na tych, co nadal siedzieli i wyli do twierdzy i tych, co zaj�li si� rozpalaniem malutkich ognisk i - w kilku miejscach - ta�cami w kole. Do jednego z ognisk wpad�a os�ona, kt�ra mia�a os�ania� w�t�y ogienek od przenikliwego wiatru, zaj�a si� �ywym radosnym ogniem, spowodowa�a kr�tki wybuch z�o�ci pobliskich konik�w, ale nic poza tym. Id�cy przodem Hondelyk wskaza� palcem na kilkudziesi�ciu Ghouranie wspinaj�cych si� na strome zbocza, chyba mieli pe�ni� rol� obserwator�w, mo�e n�kaj�cych �ucznik�w. Kto� poza nim dojrza� wspinaczy, bo kilka chwil p�niej poszybowa�a w ich kierunku �awica strza� z pot�nych no�nych �uk�w i kilka cia� sturla�o si� w d�. Obro�cy przyj�li to z rado�ci�, czemu dali g�o�ny wyraz, obl�nicy nasilili wycie, kilku odwa�y�o si� podjecha� bli�ej i wystrzeli� kilka strza� w mury Strzebrzycy. Salwa wyzwisk skwitowa�a ich wysi�ki, ale widocznie Tugryba zakaza� marnowania strza�, bo ju� nikt nie pr�bowa� �ci�gn�� dzikich z siod�a. - Chod�my do koni - zaproponowa� nagle Hondelyk przystaj�c przy innych schodach. Nie czekaj�c na zgod� druha zacz�� zbiega� po trzeszcz�cych, ko�ysz�cych si� nieprzyjemnie i nawet czasem pokwikuj�cych wyschni�tymi wi�zad�ami stopniach. Id�cy za nim Cadron musia� przesun�� si� bli�ej muru i nawet muska� go lew� r�k� got�w do utrzymania r�wnowagi na ko�ysz�cym si� trakcie. - Masz jakie� przeczucia? - zapyta� Cadron korzystaj�c, �e na dole by�o ma�o �o�nierzy - cz�� pe�ni�a s�u�b� na murach, cz�� - odpoczywa�a i zbiera�a si�y do swoich wart, wojenna normalizna. - Co si� mo�e sta� koniom? Hondelyk nie odpowiedzia�, odpowied� nasun�a si� sama, a Cadron nie marnowa� czasu i �liny na jej wyg�aszanie. Szybko dotarli do stajen w pobli�u kwatery, wdarli do wn�trza, uspokoi� ich widok obu rumak�w spokojnie chrz�szcz�cych sianem. Bez umawiania si� zabrali do ich starannego czyszczenia, zarzucili na g�owy worki z kilkoma gar�ciami w�asnej owszy, kt�rej najwyra�niej brakowa�o ju� dla miejscowych wierzchowc�w. Rzuciwszy znacz�ce zaniepokojone spojrzenie na przyjaciela i odebrawszy niemal identyczne Cadron rzuci� szczotk� i zgrzeb�o, obszed� ca�� stajni�, by sprawdzi� czy nie ma w niej ludzi i wr�ci� do Hondelyka. - Pos�uchaj, nigdy ci� nie rozpytywa�em o twoje zdolno�ci, przecie� wiesz... Przyj��em, �e potrafisz tworzy� z w�asnego cia�a lustrzane odbicia innych ludzi, i dobra. - Hondelyk powa�nie skin�� g�ow�. - Ale teraz, kiedy ju� chodzi nie tylko... - nie doko�czy�, tylko poklepa� Gabera po grzbiecie. - Czy nie m�g�by�, na przyk�ad... - �ciszy� g�os przechodz�c niemal do szeptu - ... odlecie� st�d jako ptak? Rozumiesz - powiadomi� dominiona o zgrupowaniu dzi... - urwa� widz�c przecz�ce ruchy g�owy druha. - Nie? - Nie, niestety, przyjacielu - Hondelyk westchn�� przeci�gle. - Ja... Hm? Nie mog� w jaki� cudowny spos�b zgubi� gdzie� ca�ej swojej masy, naj�atwiej mi jest przybra� posta� kogo� o moim wzro�cie i wadze. To tak, jakby� z tego samego kawa�ka gliny zrobi� talerz, a potem go zmi�� i od nowa zrobi� misk�, rozumiesz? A co innego by�oby z du�ej makutry zrobi� kubeczek czy odwrotnie. - Chwyci� si� ramionami za �okcie jakby chwyci�y go dreszcze. - Nigdy nie pr�bowa�em zwierz�cia, mam pewno��, �e nie m�g�bym wr�ci� do swego cia�a... - Tak. - Cadron zawaha� si�. - Skoro ju� jeste�my przy tym - nie m�wi�em ci nigdy, ale gdy� le�a� w malignie, pami�tasz, bagienna febra? No, to wtedy gada�e� co� o jakim� dzieciaku, jakim� dziwacznym i strasznym spotkaniu, po kt�rym, tak mi wysz�o, ten ch�opiec nabra� wiedzy jak zmienia� swoje cia�o... Czujne i chyba nieco wystraszone spojrzenie przyjaciela wwierca�o mu si� w dusz�. Hondelyk milcza� d�ug� chwil� zanim powiedzia� cicho:. - To... To jaka� cz�� prawdy, ale nie b�dziemy o tym tu i teraz rozmawiali, jedno tylko wyja�ni� - zabrano mi ogromny kawa�ek mojego dzieci�stwa, dali w zamian umiej�tno��, dzi�ki kt�rej nie jestem �ebrz�cym kalek�, dzi�ki kt�rej w og�le �yj�, ale to zamiana i�cie diabelska! Mog� chodzi�, biega�, skaka�, bi� si�, ale uszczkn�li mi kawa� ducha i sumienia, i do ko�ca �ycia nie b�d� wiedzia� ile kto� inny zap�aci� za t� moj� wolno��. - Odsapn��. - Ju� mi si� zdarza�o w jakich� dziwacznych okoliczno�ciach, �e s�ysza�em my�li innych ludzi. Mo�e nie tyle my�li, co ich krzyk - gdy umierali czy byli torturowani... Z tego co m�wisz wynika, �e i moja maligna by�a s�yszana... - Przesta�, bracie - poprosi� Cadron. - Nie nagabywa�bym ci� w og�le gdyby nie sytuacja, ja nie mog� nic zrobi�, a wola�bym si� rzuci� z mur�w na pysk, ni� pozwoli� zje�� Gabera! - wyrzuci� z siebie przez z�by. - Wiem. W ciszy Pok podrzuci� kilka razy g�ow� sygnalizuj�c, �e na dnie nie zosta�o ju� ziaren. Hondelyk zdj�� worek, pog�aska� wierzchowca po szyi. - Na razie masz tyle - powiedzia� usprawiedliwiaj�cym tonem i wierzchowiec jakby poj�� to, parskn�� cicho i wr�ci� do �ucia sieczki. Jego pan przejecha� d�oni� po grzbiecie rumaka. - Co� wymy�limy - powiedzia� do Cadrona. - Ale do twojego pomys�u potrzebna jest prawdziwa magiczna moc. - Roze�mia� si� nieweso�o: - A ja nie potrafi� jak w bajdach dla dzieci przemienia� si� w ptaka, smoka, ryb� i cz�owieka. - Przepraszam, ale udawa�e� Malepis? Wszak to dziewczyna, m�oda, szczup�a?.. - M�oda, to nie problem, to tylko g�adka sk�ra, ale szczup�a? Nie by�a taka wiotka, potem, rzecz jasna. To znaczy ja nie by�am taka wiotka, ale nikt nie zauwa�y�, �e przyby�o jej w ka�dym miejscu, bo nikomu nie przysz�o to do g�owy. Najcz�ciej ludzie widz� to, czego si� spodziewaj�, co chc� zobaczy�. Zapad�a cisza. Przyjaciele r�wnocze�nie poruszyli si�, obaj skwitowali u�miechami zgodno�� my�li, podeszli od swoich wierzchowc�w i dokonali sumiennych przegl�d�w, jakby chc�c wynagrodzi� koniom sk�py obrok. Potem nie zosta�o nim nic innego jak wyj�� ze stajni. Na zewn�trz poczekali a� przeturla si� obok nich w�zek ci�gni�ty przez dw�ch nachmurzonych wojak�w, jeden z nich obrzuci� ponurym spojrzeniem najpierw obu m�czyzn, a potem drzwi do stajni, co� burkn�� do kolegi z zaprz�gu. Na w�zku pi�trzy� si� stos r�wnych bukowych k��d. - Mamy ostatnie w okolicy �ywe konie - mrukn�� do Hondelyka Cadron. - Przeprowadzam si� do stajni - oznajmi� stanowczo. - Wystarczy s�owo asanseela - b�kn�� przyjaciel, ale bez specjalnego przekonania. - To �pij ze s�owem, a ja z koniem - zaproponowa� Cadron. Odczeka� chwil�, a nie doczekawszy si� protestu ruszy� pierwszy w kierunku najbli�szych schod�w na mury. Gdy przystan�li przy najbli�szym krenela�u , zobaczyli, �e na r�wninie przed twierdz� niewiele si� zmieni�o - po�owa Ghouranie siedzia�a nadal w siod�ach i wy�a przenikliwie, druga cz�� posila�a, nikt ju� nie ta�czy� i nie wida� by�o wodza, ani jego siwego wierzchowca. - Osobliwie wojuj� - mrukn�� Cadron. - Jak na razie poza pogoni� za nami to tylko wyj�, �eby nie da� spa�, a inna cz�� �re na naszych oczach, �eby nam ducha os�abi�, czy jak? - A gdzie maj� je��? Je�li zdob�d� Strzebrzyc� i my przyjdziemy j� odbija�, to my b�dziemy jedli im na z�o��, a oni b�d� si� wpatrywali �akomie w konia wodza. - A w�a�nie �e nie - pokr�ci� g�ow�. - Im nawet nie przyjdzie do g�owy taka my�l, dla dzikich �wi�te jest �wi�te bez wzgl�du na okoliczno�ci i w�asn� wygod�. To my lubimy targowa� si� z bogami, kiedy nas co� przyprze. Za�o�� si�, �e zjedliby�my bez wi�kszych skrupu��w wierzchowca po�wi�conego jakiemu� b�stwu, o najwspanialszych wierzchowcach ze stajni dominiona nie wspominaj�c. - Wyci�gn�� palec i postuka� nim w pier� Hondelyka. - Jak si� zwa�a ta �wi�tynia, gdzie sk�adali kozy, ta... - Pomacha� r�k� ponaglaj�c pami��, by szybciej podsun�a mu odpowiedni� nazw�. - No, niewa�ne, wiem o czym m�wisz!.. - Pami�tasz zatem, �e m�wi�o si� o ofierze z k�z, ale sk�ada�o same trzewia, kopyta i �by? Jako� nigdy nie mog�em zrozumie�, �e jest b�stwo, kt�re potrzebuje kozich flak�w i rog�w z kopytami do czego� tam! - Ko�lin� zjadali mnisi i ubodzy. - A widzisz? - ucieszy� si� Cadron. - O tym w�a�nie m�wi� - o targowaniu si�: "Sk�adamy ci kozy, ale sami je zjemy!". Za� ci tam - wskaza� r�k� za mury - umr� z g�odu, a konia nie rusz�. - Pomarkotnia� nagle. - Ja te�! - Jad�em kiedy�... - Nagle Hondelyk chwyci� si� za brzuch. - Oj, a� mi zaburcza�o. Mo�e maj� jeszcze co� do jedzenia zanim zaczniemy �u� korzonki? Chod�my na d�, wprosimy si� na wieczerz� do jakiego� oddzia�u. Okaza�o si�, �e szuka ich Rak, a w�a�ciwie znalaz�, ale widz�c, �e schodz� na d� nie traci� si� na wspinaczk�, czeka� na dole przyja�nie u�miechni�ty. - Asanseel nasz kaza� zaprosi� waszmo�ci�w na wieczerz�, skromn�... - Westchn�� i odruchowo pomaca� si� po brzuchu, nawet zerkn�� w d�: ile dziurek w pasie trzeba b�dzie dorobi�? - ...ale innych tu nie ma. Magazyny puste, troch� obroku dla koni, dla tego tuzina wystarczy. Troch� tabaki, co to zosta�a po ostatnim kupcu, jaki si� przez most przeprawia�, gdy woda go zmy�a. - Markotnie popatrzy� na przyjaci�. - I tyle. Zerkn�� w g�r� najwyra�niej polecaj�c si� opiece kt�rego� z bog�w. Nic si� jednak nie wydarzy�o wi�c odchrz�kn�wszy z rezygnacj� wskaza� drog�, ulokowa� si� przy boku Cadrona i ruszyli razem w kierunku bastionu czo�owego. Przy fundamencie jego muru usadowi� si� solidny budynek, z kt�rego cz�� drzwi wychodzi�a na bram� i kt�ry pewnie w dobrych czasach pe�ni� rol� komory, w kt�rej pobierano myto, druga cz��, ozdobiona konowi�zami i kratami w oknach musia�a by� siedzib� warty i ma�ym podr�cznym aresztandaumem dla opornych czy niebezpiecznych podr�nych. Teraz, s�dz�c po siedz�cym na konowi�zie asanseelu, �uskaj�cym s�onecznik i popluwaj�cym regularnie i ze z�o�ci� we wszystkie strony, mie�ci�a si� tu siedziba dow�dcy garnizonu i - chyba - koszary g��wnych jego si�. Tugryba popatrzy� na nich, mierzy� wzrokiem zbli�aj�cych si�, ale nie u�miecha� na powitanie, zeskoczy� tylko na ziemi�, gdy podeszli blisko. - Czym chata bogata... - mrukn�� nie kryj�c, �e zmusza si� do zachowania dobrych manier. - Zapraszam waszmo�ci�w na kolacj�. Zapewne najpierw chcia� powiedzie� co� o skromnych progach, o ubogim jad�ospisie, o przykro�ci, z jak� dzieli si� tak skromnym posi�kiem, ale w ostatniej chwili machn�� na wszystko r�k� i po prostu zaproponowa� wsp�lne zjedzenie posi�ku. Wszed� pierwszy do aresztandaumu, poczeka� a� go�cie podejd� do sto�u i szerokim gestem wskaza� st�. Ruch by�, jak pomy�la� Hondelyk, nadmiernie szeroki, je�li si� wzi�o pod uwag� czego dotyczy�: na stole le�a�o p� gom�ki sera, nie pierwszej �wie�o�ci, ca�y bochen chleba i dwie pi�tki, garniec z m�tnym og�rkowym roso�em, w kt�rym by� mo�e p�ywa� jeszcze jaki�. I to wszystko. Przyjaciele wymienili spojrzenia. - Je�li wa�� pozwolisz - przynios� co mamy w swoich sakwach - zaproponowa� Hondelyk i ruszy� do drzwi. - Mo�e nie? - odezwa� si� Tugryba. - Ja mam zwyczaj dzieli� si� z za�og� wszystkim co z�e i co dobre. Chiba dla was lepiej b�dzie... - Nie zamierzasz nas chyba obrazi�? - przerwa� mu Hondelyk od progu. Tugryba otworzy� usta, ale nie odezwa� si�. Hondelyk wyszed�, Cadron obszed� st� i odsun�wszy zydel usiad�, ale nie dotkn�� ani chleba, ani sera. Asanseel posapawszy podszed� do okna zacz�� wygl�da� na pust� ulic�. Gdzie� zza mur�w dobiega�o nies�abn�ce wycie Ghouranie. Wychylony przez krenela� Hondelyk przygl�da� si� mostowi co i rusz zerkaj�c w kierunku Ghouranie, czy aby kt�ry� z �ucznik�w czy �uczniczek nie zamierza zrobi� sobie z niego trofeum. Pod spodem, w okalaj�cej Strzebrzyc�, wykutej w skale fosie p�yn�a mocna burzliwie sfalowana struga wody, sztucznie wywo�ana odnoga rzeki Zadry. Mocny nurt skutecznie pomaga� obro�com twierdzy na nice wywracaj�c wszystkie pr�by przystawienia drabiny czy wdrapania po hakach na mury. Zostawa� jeden jedyny punkt, co do kt�rego i obro�cy i atakuj�cy mieli podobne zdanie - brama. Nieszcz�