3472
Szczegóły |
Tytuł |
3472 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3472 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3472 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3472 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Eugeniusz D�bski
Kr�lewska roszada
- Chod�my st�d, Cadronie - j�kn�� Hondelyk robi�c cierpi�tnicz� min�.
- O nie! Taki targ? Nie po tom si� z tob� k��ci� p� dnia, nie po tom
wywalczy� o dzie� p�niejszy odjazd, prawda?..
- Ughp! - �eby teraz, zanim rozkwitnie bazarowe �wi�to, wyje�d�a�!
Niedoczekanie...
- W-hughtp?
- Rozumiem, panie, twoj� zamaskowan� st�kni�ciami ocen� - mo�e i
cuchnie tu, bo - jak pie�� g�osi... - Cadron zaczerpn�� powietrza i zanim
Hondelyk zd��y� go powstrzyma� za�piewa� mocnym falsetem: -...Za-a-anim
nocne mg�y opadn�, trzeba ruszy� w stron� g�-��r...
- Tw�j dobry humor jest mocniejszy ni� smr�d i ni�li on mi milszy,
ponadto jest w lepszym gu�cie ni� wystawione tu towary - rzuci� zgry�liwie
Hondelyk z niesmakiem rozgl�daj�c si� po otoczeniu. - Ale tego samego nie
powiedzia�bym o g�osie, kt�ry - i owszem - mocny jest.
Cadron zachichota� i wprawnie oraz bez szacunku dla posp�lstwa
rozgarniaj�c r�k� t�um ruszy� do przodu.
- Mam sentyment do takich targ�w - oznajmi� przez rami�. - W moim
rodzinnym Terpin Gorze by�y takie co tydzie�. Uwielbia�em myszkowa� po
nich, gapi� si� na tancerki z Barsolaine, na jury�skich zaklinaczy w�y,
cyrki pche�...
- Ha! Tu musia�o przyjecha� ich sporo, ale artystki im si� rozbieg�y -
wskoczy� mu w s�owo Hondelyk. - Przynajmniej po zaje�dzie.
-... smakuj�c kwa�ne kichy, serbet z beczek, zimny, s�odki i
aromatyczny - ci�gn�� Cadron nie zra�ony sceptycyzmem rycerza.
- To minione - zaoponowa� Hondelyk - Nie ma ju�...
Cadron gwa�townie si� zatrzyma�, wyci�gn�� w g�r� szyj� i zacz��
w�szy�. Uciszy� szybkim uniesieniem r�ki w g�r� towarzysza, niczym czapla
kr�ci� g�ow� we wszystkie strony, po czym run�� w bok machaj�c zach�caj�co
r�k�. Rozgarniany przez niego t�um natychmiast po przej�ciu zwiera�
szeregi, ale przed Hondelykiem ponownie sam i to sprawnie rozsuwa� si� na
boki. Wysoka posta�, d�ugimi krokami po�ykaj�ca przestrze�, chocia�
nios�ca u�miech na twarzy, wymusza�a szacunek na plebsie; nawet po jej
przej�ciu korytarz zarasta� wolniej ni� po Cadronie. Ten tymczasem
zanurkowa� pod kilkoma p��ciennymi dachami i znikn�� z pola widzenia
rycerza. Gdy Hondelyk zbli�y� si� do pierwszego z szeregu owych kram�w
jego w�a�ciciel zrobi� min�, jakby chcia� przesun�� ca�y stragan, ale nie
zd��y�, bo Hondelyk powt�rzy� manewr Cadrona i omin�� oddychaj�cego z ulg�
kramarza. Cadron sta� ju� przy niskim t�ustym spoconym m�czy�nie w
zat�uszczonym pierwszy raz kiedy� przed laty i niepranym od tej pory
kitlu. Pier�, pulchne ramiona i okr�g�a, niemal beznosa twarz wystawa�a
ponad przesi�kni�t� t�uszczem, ale wyskroban� do czysta lad�, a ze
stoj�cych po bokach t�u�ciocha sagan�w wali�a para i - Hondelyk poczu�
gwa�towny nap�yw �liny do ust - niebia�ski aromat. Cadron rzuci� ju�
kukowi monet� i teraz sta� z wyci�gni�t� w niemal �ebraczym ge�cie praw�
r�k�, lew� opiera� na ladzie i niecierpliwie wybija� palcami jaki� nerwowy
rytm. Przest�powa� z nogi na nog� i nawet palce st�p wygina�y mocn� sk�r�
na czubkach but�w.
- Dawaj-dawaj-daw-daw-daw!.. - powtarza� jak dzia�aj�ce tylko przy
szybkim wymawianiu zakl�cie.
T�u�cioch zd��y� ju� nienajczystsz� �cierk� spenetrowa� wn�trze
wzi�tej ze stosu miski - Hondelyk szybko odwr�ci� wzrok, �eby nie
zastanawia� si� �cierka czy miska wygraj� w konkursie brudu - i posapuj�c
wrzuci� do niej cztery czarne nap�cznia�e kie�baski. Zerkn�� na Hondelyka,
si�gn�� pod lad� i wyj�wszy p�askie pud�o szybko otworzy� je, zgrabnie
wyszarpn�� owalny �nie�nobia�y talerz, na�o�y� pi�� sztuk specja�u,
do�o�y� l�ni�cy widelec z p�askimi z�bami, n�, i wszystko to poda� z
lekkim uk�onem Hondelykowi. Rycerz podzi�kowa� skinieniem g�owy i
trzymaj�c talerz rozejrza� si� doko�a. Cadron zerkn�� na� spod oka
rozszarpuj�c z�bami pierwsz� kie�bask� i mrucz�c co� pod nosem.
- Chod�my tam, na traw� - wskaza� g�ow� kierunek Hondelyk i ruszy�
pierwszy.
- Byhle niehalecho - wymamrota� z pe�nymi ustami Cadron, ale potulnie
pod��y� za panem.
Hondelyk pierwszy przekroczy� niepisan� granic� targu, jeszcze krok
temu by� �cisk, gwar, nerwowa bieganina kupuj�cych i machanie r�k
sprzedawc�w, teraz, o krok zaledwie - spokojna zielona murawa, niewiele
nawet �mieci, nie�mia�e s�o�ce z g�ry.
- Rosa - oznajmi� Hondelyk patrz�c z g�ry na traw�. - A! - skrzywi�
si� lekcewa��co Cadron, skrzy�owa� nogi i run�� na traw� ca�� uwag�
po�wi�caj�c misce, potem jednak odstawi� j�, zrzuci� sw�j sk�rzany kubrak
i roz�cieli� go na trawie dla Hondelyka. Nie czekaj�c na podzi�kowania
wr�ci� do �apczywego po�erania kichy. - �ebym tak si� nie podni�s� z tej
trawy: zupe�nie jak z dzieci�stwa! - powiedzia� szybko, najwyra�niej chc�c
usprawiedliwi� swoje zachowanie.
Hondelyk pokiwa� g�ow�, usiad� na kubraku i ustawiwszy talerz na udach
ukroi� kawa�ek i w�o�y� do ust. Jeszcze raz pokiwa� g�ow�, ale ju�
zupe�nie inaczej.
- Nie m�wi�em? - ucieszy� si� Cadron. Ko�czy� trzeci� kich�, szybko
obejrza� si� za siebie i uspokojony widokiem targu odetchn�� g��boko przed
zaatakowaniem ostatniej ju� kie�baski. - Oj, jak dobrze, �e zostali�my -
powiedzia�.
- Oj, dobrze - przyzna� Hondelyk. - Rzeczywi�cie - rzadko... mmm...
mamy okazje do takich... mmm... uczt. - W przeciwie�stwie do Cadrona nie
denerwowa� si�, nie mia� gor�czkowych ruch�w, jad� i m�wi� niemal nie
przerywaj�c i jedzenia i m�wienia, ale gdy Cadron rzuci� szybkie
spojrzenie na talerz rycerza zobaczy�, �e zosta�y na nim tylko dwie
kiszki. - Jest kilka takich prostych rzeczy, do kt�rych t�skni moje
brzucho: braska z jarz�biny, nikt ju� takiej nie robi; ga�uchy z knapami i
jeruch�; sieniawy nie mia�em w ustach od kilkunastu lat; karpia w glinie
bym zjad�, ale nie spotka�em takiej gliny jak w ... - Zamy�li� si� na
kr�tk� chwil� i Cadron nie us�ysza�, gdzie by�a najlepsza do karpia glina.
Zamy�lone spojrzenie rycerza omiot�o najbli�sz� okolic� i odrobin�
zmieni�o si�. Cadron wolno przekr�ci� g�ow�, �eby sprawdzi� na co patrzy
Hondelyk. - Tote�... - zacz�� i nie doko�czy� rycerz.
Drog�, wzniecaj�c niskie w�e kurzu, ko�ysz�c si�, poskrzypuj�c i
dzwoni�c jakimi� metalowymi cz�ciami pod��a� d�ugi pokraczny w�z. Od
dachu w d�, z bok�w, zwisa�y d�ugie kolorowe p�achty z rysunkami
dziwacznych zwierz�t; p�achty faluj�c na wybojach powodowa�y, �e stwory
chwilami porusza�y pokracznymi pyskami, a przy wi�kszym poruszeniu
ods�ania�y si� na chwil� metalowe klatki, kt�rych to pr�ty dzwoni�y
w�a�nie na ca�� okolic�. Przez �rodek kopulastego dachu, niczym grzebie�
na grzbiecie puklerzowej jaszczurki, bieg�a wyszczerbiona przez deszcze i
wiatry �cianka z jakimi� napisami. Gdy w�z zbli�y� si�, najwyra�niej
kieruj�c na targowisko, napisy sta�y si� czytelne. "Niespotykane w okolicy
okazy zwie�yny! Kozan! W�� dwug�owwy! Szarsaki, glebojady i kichrony!
Penterka (najokr�tniejszy drapierznik Chajomy)! Inne zjawiska".
- Inne zjawiska. Na przyk�ad b�dzina na wietrze! - zachichota� Cadron
i wr�ci� do jedzenia.
Hondelyk odgryz� po�ow� przedostatniej kichy, od�o�y� talerz i nie
spuszczaj�c oka z wozu ruszy� do punktu, w kt�rym drogi jego i wozu mia�y
si� przeci��.
- W�� dwug�owy!? - rzuci� przez rami� Cadronowi.
Cadron chwyci� w palce kiszk�, nadgryz� i trzymaj�c niczym ogarek
�wiecy przed sob� pogna� za rycerzem. Podeszli do drogi szybciej ni�
zbli�y� si� w�z, Cadron wyj�� z kieszeni monet� i cisn�� j� wo�nicy.
Chudy, niemal ca�kowicie �ysy, ale z ma�� k�pk� sp�owia�ego w�osia tu� nad
czo�em, ch�opina chwyci� monet� w locie, zd��aj�c jeszcze przedtem
�ci�gn�� lejce. W�z rozdzwoni� si� i st�kn�wszy stan��. Pod plandekami co�
warkn�o leniwie, a wo�nica zeskoczy� z koz�a i uk�oni� si�. Najwyra�niej
zamierza� wartko wyrecytowa� wyuczony tekst, bo zaczerpn�� powietrza, ale
wstrzyma� go ruch r�ki rycerza.
- Poka� nam tylko w�a - powiedzia� Hondelyk
Ch�opina zrobi� krok, pokiwa� g�ow�, przest�pi� z nogi na nog�,
szmygaj�c jednocze�nie nosem.
- Tu jest. - Zrobi� dwa kroki i szarpn�� do g�ry p�acht�. Hondelyk i
Cadron zbli�yli si�. W d�ugiej p�askiej klatce le�a� zwini�ty w k��bek
czerwono-��ty w��. - Po prawdzie - wo�nica odchrz�kn�� - drug� g�ow�
odgryz� mu inny w��. I zdech�, bo si� zad�awi�...
Hondelyk prychn�� przez nos i pochyli� g�ow� nad klatk�.
- Co ty mi tu smolisz - mrukn��. - Zwyk�y parchawiec, tylko ma nieco
inne ubarwienie, a ta naro�l przed g�ow� powstaje, gdy podczas wylinki
na�o�y mu si� opask�. - Nie odwracaj�c si� i nie patrz�c b�yskawicznie
si�gn�� w bok, c�gami palc�w chwyci� za nos wo�nic� i przyci�gn�� do
klatki. Ch�op uderzy� uchem w g�rn� kraw�d� i j�kn�� jak nadepni�ty kot. -
Tak? - Ch�op pisn�� co�, Hondelyk zmieni� chwyt - z�apa� za ucho furmana,
przycisn�� jego twarz tak mocno, �e czubek nosa przedosta� si� przez oka
siatki. - Parchawiec nie jest jadowity, ale przez rok po uk�szeniu �adna
dziewka, a nawet �ona ci nie da.
Zaniepokojony w�� poruszy� si�, wyprostowa� kawa�ek cia�a, wo�nica
rozdar� si� wniebog�osy. Hondelyk pu�ci� biedaka i pokr�ci� g�ow�.
- No i widzisz? - powiedzia� z wyrzutem do Cadrona. - Zachciewa ci si�
kolorowych jarmark�w, a to wszystko poz�r, miszura i kant. Jeszcze si�
oka�e, �e kiszk� z jarzyn gotu...
- Panie!? - Cadron wolno wyci�gn�� r�k� z ko�c�wk� kiszki, ale wcale
nie zamierza� si� ni� dzieli�. Wskazywa� co� i peroruj�cy rycerz przerwa�
w p� s�owa i odwr�ci� g�ow�. - Na dachu... - podpowiedzia� Cadron.
Pod du�ym pstrym napisem dumnie zachwalaj�cym pokazywane zwierz�ta
bieg� du�o skromniejszy i mniejszy. G�osi�: "Natychmiast i za dobre
pieni�dze kupi� calameona. Ch�tnie bojowego. Zapewniam godziwe warunki
�ycia i r�ne atrakcje". Hondelyk odetchn�� g��boko, przeczyta� napis
jeszcze raz.
- Masz pieni�dze na calameona? - zapyta�.
- A dzie tam! - skrzywi� si� wo�nica. - To nie ja, to nasz w�adca,
Ttafeond. On wyposa�y� sze�� takich woz�w i rozes�a� po �wiecie. Wszystkie
maj� szuka� calamena, czy jak on tam... - splun�� w py� drogi. -
Wybaczcie, panie.
- Dawno to by�o?
- O, rok temu... Tak, rok temu mnie wys�a�, powiedzia� gdzie mam
jecha� i �ebym nie wraca� p�ki nie znajd�. To i je�d��...
- Zawsze mia�e� takie szachrowane zwierz�ta?
Yyy... Nie, ale - panie - padaj� one, padaj�. Przecie to nie jest dla
nich �ycie, nie? Klatka, panie, w spiekot� - �ar i duchota, w zimie -
mr�z. Co ja si� namordowa�em... - Nagle ch�opina chlipn�� i si�gn�� do
oczu wierzchem d�oni. - Ju� bym wola� swoj� kar�... - poci�gn�� nosem i
zamilk�.
- Zamiast kary masz je�dzi�?
Wo�nica pokiwa� g�ow�.
- I sze�ciu was takich?
- Ta. Wzieli nas z lochu, sam Ttafeond nas zawezwa� przed swoje
oblicze i powiada: - "Jak mi, �cierwa, camelena nie przywieziecie to i wy
i rodziny wasze w lochach zgnijecie. A kt�ry przywiezie tego tajemniczego
zwierza - wie� sobie kupi. Rozumiecie? I pilnie. �eby�cie wiedzieli - wie�
dziel� na dwana�cie kawa�k�w, co miesi�c jeden kawa�ek zabieram. Im
szybciej wr�cicie z kamelenem tym wi�cej mie� b�dziecie". To co by�o
robi�?
- Rok temu to by�o? - zapyta� Cadron. Wci�� trzyma� sw�j kiszkowy
ogarek, dopiero teraz przypomnia� sobe o nim i w�o�y� w ca�o�ci do ust. -
To juf niewiele byf dofta�... - Zerkn�� szybko na Hondelyka.
- No tak, ale zawsze jeszcze jedna cz�� zostaje - powiedzia� ch�op. W
jego g�osie zacz�a pobrzmiewa� nie�mia�a nadzieja. - Czy mo�e, panowie
szlachetni, co� wiecie o tym gadzie? Co�kolwiek bynajmniej. Zawsze to by
by�o co�. Do Ttafeonda p� dnia drogi, jeszcze bym... - M�wi� coraz
szybciej i szybciej, trajkota� jakby chcia� zag�uszy� przecz�c� odpowied�,
kt�rej si� spodziewa�.
- Cicho b�d� - sykn�� Cadron
Popatrzy� na Hondelyka. Rycerz sta� wpatruj�c si� niewidz�cym
spojrzeniem w odleg�e o rzut kamieniem targowisko, kr�c�c na serdecznym
palcu pier�cie� z seledynow�, prawie niewidoczn� na misternie rze�bionym
tle liter� "X".
- Jak si� nazywasz? - zapyta� ch�opa nie patrz�c na�.
- Algobs, panie?
- Dobra, Algobs. Wracaj do domu, to znaczy - tam, gdzie ci kaza�
w�adca. Mamy wiadomo�ci o calameonie, zawieziemy je Ttafeondowi. To
powinno wystarczy� do twojej nagrody, a i tak innych lepszych wie�ci mu
nie zawieziesz, wi�c szkoda mitr�gi twojej i tych biedak�w w klatkach.
Wypu�cisz je po drodze. - Si�gn�� do kieszeni i rzuci� wo�nicy srebrn�
p�szeflow� monet�. Ch�op rozdziawi� g�b� jakby chcia� �wiat po�kn�� i
zamar� nie wierz�c w�asnemu szcz�ciu. - Tylko nie pr�buj jakiego�
szwindla, znajd� i zat�uk�. Powiedzia�em - wracaj i czekaj nagrody.
- No, ju�ci! Dy� pendze!
Ch�opina jednym susem znalaz� si� na ko�le, machn�� pot�nie batem,
ale przypomniawszy pytania rycerza o los zwierz�t i widz�c jego uwa�ne
spojrzenie st�umi� strza� z bata, starannie i �agodnie zawr�ci� i ruszy� w
przeciwnym ni� zamierza� kierunku.
- Albo g�upi... - powiedzia� Cadron. Przykucn�� i wytar� zat�uszczone
palce o traw�, z do�u zerkn�� na rycerza. - Albo potrzebuje was...
- Jak zwykle masz racj�, Swatonie - mrukn�� zamy�lony Hondelyk.
- S�ucham?
- Nic-nic, tak mi si� powiedzia�o. - Hondelyk zrobi� krok, pochyli�
si�, wyszarpn�� d�ugie �d�b�o mierzchelnicy ze spiralnym k�osem. Strzepn��
k�osem o nogawk�, gotowe do siewu nasiona trysn�y we wszystkie strony.
Rycerz w�o�y� do ust �d�b�o i mocno przygryz�. - Ttafeond nas potrzebuje,
tylko po co? Nie s�ysza�em o �adnej dla nas robocie... W pa�stwie
spok�j...
- Ttafeond, s�ysza�em, chory. - Cadron dogoni� rycerza i szed� obok
niego z pewnym niepokojem zerkaj�c na targowisko, jakby ju� traci�
nadziej� na myszkowanie po nim. - I ro�nie nap�r plemion Crulle..
- Tak... - Hondelyk oboj�tnie min�� kubrak Cadrona i sw�j talerz z
pozosta�� kich�, ale nagle zatrzyma� si�. - Anim lekarz, ani mog�
zatrzyma� Crulle. Prawda?
- Praw... Ale! Gdyby�... - Cadron podszed� do skamienia�ego w bezruchu
rycerza i �ciszy� g�os. - Mo�e on chce, �eby� podmieni� w�adc� czarnych i
przesta� nachodzi� Vernie?
- C� za karko�omny plan... I ile trzeba by siedzie� z dzikimi? Ile by
trwa�o zanimby mnie zat�ukli? Oni kochaj� najazdy - bia�e kobiety, skarby,
konie, ubrania, pola... Nie, to nie to.
- No to... Hm, nic mi nie przychodzi do g�owy...
- Mnie te�. Chod�my...
- Panie?
Hondelyk zrobi� ju� dwa d�ugie kroki, ale zatrzyma� si� i odwr�ci�.
Cadron sta� z bardzo przejrzy�cie wyrysowanym na obliczu wyrzutem. U jego
st�p biela� talerz z t�ustymi �ladami na dnie. Prawa r�ka Cadrona wskaza�a
talerz.
- Przepraszam - powiedzia� Hondelyk u�miechaj�c si� lekko. - Masz czas
na harce po tym targu. Mo�esz si� napcha�... Nie, wiesz co? Ja te� id� z
tob�; do Ttafeonda p� dnia drogi, dojedziemy przed wieczorem. Potrzebuje
nas - to przyjmie, a nie - poczekamy do jutra w stolicy. Idziemy.
Z wartowni wyszed� w�saty, niski oficer, postaw� mia� nienagann�,
spr�ysty ch�d, bro� przytroczon� tak, �e nie ulega�o w�tpliwo�ci - w
razie potrzeby szybko i zr�cznie j� wyjmie; z ca�� pewno�ci� nawet g�upiec
nie odwa�y�by si� w oczy powiedzie� mu, �e jest nizio�kiem, a m�dry nie
rzuci�by takiego okre�lenia r�wnie� poza oczy. Lekko zmarszczy� brwi i
zasalutowa� Hondelykowi.
- Czy naprawd� mam pchn�� umy�lnego do kr�la? - zapyta�, a w jego
g�osie nad pytaniem przewa�a�a nie�mia�a rado��. Widocznie Ttafeond cz�sto
przypomina� poddanym o swej zachciance.
- Je�li takie by�o jego polecenie - wzruszy� ramionami Hondelyk.
- Takie w�a�nie by�o, ale nie chcia�bym niepotrzebnie...
- Ja mam wie�ci o calameonie, ty masz, oficerze, powiadomi� o tym
w�adc�. C� tu jeszcze m�drkowa�?
- No tak, zapraszam do wartowni - kapternus wskaza� r�k� drzwi i
usun�� si� z drogi. Wychwyci� spojrzeniem jednego z �o�nierzy i skin��
g�ow�. Hondelyk spokojnie ruszy� we wskazanym kierunku, ale zd��y�
zauwa�y�, �e uruchomiony spojrzeniem oficera �o�nierz zacz�� wci�ga� na
wysoki maszt d�ugi wzorzysty proporzec. Inny wojak ju� trzyma� w r�ku
wodze koni Hondelyka i Cadrona. Sprawa, pomy�la� Hondelyk, rozwija si�
nadzwyczaj dobrze. Ttafeond musia� dba� o sprawno�� swojej armii, co nie
dziwi�o wobec nasilaj�cego si� naporu czarnych plemion. Chwil� potem jak
go�cie i dow�dca wartowni weszli do pomieszczenia, wpad� do� m�ody kadept,
zasalutowa� z du�� wpraw� i leciutk�, w granicach przyzwoito�ci,
nonszalancj�.
- Jest sygna�! Go�ci doprowadzi� natychmiast do pa�acu!
Oficer zerkn�� na Hondelyka i widz�c jego uniesion� brew zbeszta�
kadepta:
- Nie doprowadzi�, a odprowadzi�! Cztery dni w stajni poza...
- Przepraszam - wtr�ci� si� Hondelyk - Je�li mo�na - kadept �pieszy�
si�, jak s�dz�, przekr�ci� s�owo. My nie czujemy si� poszkodowani,
przysi�gam.
- Hm, no... - Oficer uni�s� jedn� brew i skubn�� w�s. - Tym razem...
Tylko dlatego, �e go�cie... - Machn�� r�k� i purpurowy ze wstydu kadept
zasalutowa�, tym razem absolutnie przepisowo i wyskoczy� z pomieszczenia.
- Na dodatek zasroma� si� jak panienka - mrukn�� kapternus. - M�odo��,
kr-r-r�cone jej warkocze! No, nic. Prosz� za mn�, zaraz wyznacz�
przewodnika...
Ulice miasta by�y czyste i w wi�kszo�ci brukowane, po �ladach miote�
mo�na by�o s�dzi�, �e na�o�ono tu na w�a�cicieli dom�w obowi�zek
utrzymywania czysto�ci przed swoimi domami. Hondelyk nauczony
do�wiadczeniem z innych miast kilka razy poci�gn�� nosem, ale nie wyczu�
charakterystycznego odoru fekali�w wylewanych gdzie indziej po prostu na
ulice. Pokiwa� z uznaniem g�ow�, ale powstrzyma� si� od komentarzy. Na
placu przed pa�acem w�adcy, za podw�jnymi murami roz�o�y�y si� kramy z
kwiatami i - co by�o niezwyk�e - ka�dy m�g� na ten plac wej��. Cadron
skwitowa� to aprobuj�cym pomrukiem.
- Mnie te� si� to podoba - powiedzia� z przekonaniem Hondelyk.
- Zamek S�lc�. - Przewodnik bez s�owa zatoczy� r�k� p�okr�g, jakby
proponowa� go�ciom kupno bukietu u kt�rej� z kwiaciarek, a sam pocwa�owa�
ci�ko, pobrz�kuj�c broni� do stoj�cego przy wewn�trznej furcie oficera.
Szybko zasalutowa� i kr�tko poinformowa� o przybyszach, nie powstrzymuj�c
si� od wskazania ich r�k�, co by�o absolutnie zb�dne, bo oficer s�uchaj�c
go nie odrywa� zaintrygowanego spojrzenia od nowoprzyby�ych. Po
wys�uchaniu meldunku zby� �o�nierza niedba�ym ruchem r�ki. Rzuci� okiem na
podleg�ych �o�nierzy z prawej i lewej strony, przywo�a� najbli�szego i
kr�tko wyda� polecenie; rozeszli si�, oficer ruszy� w stron� go�ci,
�o�nierz biegiem znikn�� w bramie.
- Zmuszony jestem prosi� o chwil� cierpliwo�ci - powiedzia� dow�dca
przedpa�acowej stra�y. - Umy�lny ju� powiadamia kr�la o nadej�ciu
informacji. - Westchn�� prawie niezauwa�alnie. - Co prawda... - urwa�.
Hondelykowi drgn�y brwi. - Czy b�d� k�opoty z uzyskaniem audiencji u
waszego w�adcy?
Oficer pyrkn�� wargami, chwil� zastanawia� si� lecz obowi�zek
utrzymania tajemnicy przewa�y�. Pokr�ci� g�ow�, w milczeniu, ale z min�
niepewn�. Mo�e co� w ko�cu powiedzia�by, ale w bramie rozleg�o si�
metaliczne stukanie podkutych podeszew, oficerz z wyra�n� ulg� odwr�ci�
si�, zobaczy� cwa�uj�cego w jego kierunku podw�adnego i z jego miny
odczyta� wiadomo��. Ruchem r�ki skierowa� go�ca na posterunek.
- Prosz� t�dywskaza� kierunek i - gdy Hondelyk ruszy� w stron� furty -
poszed� obok niego. Przy bramie czeka� ju� zaawansowany wiekowo pa�.
Sk�oni� si� przyby�ym i bez s�owa ruszy� pierwszy. Oficer zasalutowa�. -
Do widzenia panom.
Pa� prowadzi� szybko. Musia� mie� w oczach wypisany po�piech, bo
ktokolwiek pojawia� si� na drodze znika� zdmuchni�ty jego min�. Ci, co nie
mieli dok�d uciec przyciskali plecy do �cian i wci�gali brzuchy, niekt�rzy
dodatkowo stawali na palcach. Cadron, id�cy z ty�u chrz�kn�� znacz�co,
Hondelyk potar� praw� d�oni� kark: "Zauwa�y�em". Pa� zatrzyma� si� nagle
przed odnog� korytarza, wn�k�, w kt�rej mog�y si� zmie�ci� wygodnie
najwy�ej cztery osoby, a odgradza�y od korytarza niskie do pasa,
dwuskrzyd�e drzwi.
- Liftiera - powiedzia� z pewn� dum� pa� tr�caj�c drzwi.
- Widz� - rzuci� Hondelyk wkraczaj�c za nim do wn�ki. Pod�oga
zachybota�a si� lekko. - Czy kto� si� zajmie naszymi wierzchowcami? -
zapyta� pazia lekkim tonem.
- Oczywi�cie - przewodnik chwyci� kutas l�ni�cego jedwabi�cie sznura i
trzykrotnie szarpn��. Gdzie� pod nimi rozleg� si� d�wi�czny g�os gongu. -
O ile wiem s� ju� prowadzone do pa�acowej stajni.
Pod�oga pod stopami drgn�a i - niespodziewanie dla pasa�er�w - ca�a
wn�ka zacz�a posuwa� si� do g�ry.
- Ko�o wodne czy kierat? - zapyta� niedbale Hondelyk spogl�daj�c
znacz�co na Cadrona.
- Kierat, w stajni.
- Aha.
Przesun�li si� w milczeniu przez przestrze� korytarza pi�tro wy�ej,
potem przedefilowa� przed nimi kolejny strop i zatrzymali si� na poziomie
trzeciego pi�tra. Pa� odczeka� chwil� i tr�ci� drzwi.
- Ju�. Jeste�my na miejscu.
Przeszed� kilka krok�w w prawo, pochyli� si� na uchem wartownika,
szepn�� mu co�, na co tamten skrzywi� si�, jakby chcia� powiedzie�, �e
propozycja pazia nie ma sensu. Odsun�� si� jednak od drzwi otwieraj�c je
jednocze�nie. Pa� odst�pi� od progu.
- Prosz�, kr�l oczekuje was. Tylko... - wskaza� spojrzeniem rapier
rycerza.
Hondelyk bez s�owa odpi�� pas i poda� �o�nierzowi, podni�s� do g�ry
obie r�ce i pozwoli� r�kom wartownika myszkowa� po swoim ciele, Cadron
poszed� w jego �lady. Wartownik skin�� g�ow�. Weszli do pokoju.
�wiat�o by�o st�umione zas�onami, ale tylko st�umione, w gruncie
rzeczy promienie s�o�ca dociera�y do pokoju, ale nie razi�y oczu
Ttafeonda. Wspomaga�o je mi�kkie o�wietlenie z wysokich i grubych,
zakutych w przepo�owione metalowe rury �wiec. Przyci�gn�y na chwil� uwag�
niezwyk�ym kszta�tem i wielko�ci�, kute przez �wietnych rzemie�lnik�w
futera�y r�wnie�, ale gdy Hondelyk zauwa�y� na kilku z nich podzia�k�,
zrozumia�, �e ma przed sob� nieco udoskonalone albo udziwacznione zegary
woskowe i straci� do nich zainteresowanie. �ciany pokrywa�y weso�e w
tonacji i frywolne w tre�ci sceny z polowa� i - w przewa�aj�cej wi�kszo�ci
- po nich. �rodek pokoju wolny by� od mebli, pod �cian� z lewej biwakowa�o
ogromne �o�e, obok niego pr�y� w�skie nogi st�, obok kt�rego zamar�y na
baczno�� smuk�e, wysokie, lekkie i kruche krzes�a. Po drugiej stronie �o�a
oci�ale wypoczywa�a grupa foteli, na podobie�stwo brzuchatych kupc�w
posapuj�cych w swojej kompanii po jakim� szczeg�lnie udanym kontrakcie. Na
�o�u spoczywa� stary m�czyzna, mo�e nie stary - jak zaraz zauwa�y�
Hondelyk - ale zm�czony i... tak, wycie�czony chorob�. Sk�ra na twarzy
wiotka i cienka, szarawa, marszczy�a si�, a uk�ad zmarszczek wskazywa�, po
pierwsze, �e chory cz�sto marszczy teraz twarz w grymasie b�lu, po drugie,
�e kiedy� sk�ra pokrywa�a j�drn� p�aszczyzn� umi�nion� twarz, skor� r�wno
do �miechu jak i grymas�w gniewu. Obfite siwe w�sy kry�y niemal ca�kowicie
usta, ale nie by�y w stanie pokry� bruzd oddzielaj�cych policzki od nosa.
A w bruzdach czai� si� b�l i cierpienie. Szare, bardzo jasne, by nie rzec:
bezbarwne oczy Ttafeonda z zainteresowaniem i - tak to odczyta� Hondelyk -
z nadziej� wpatrywa�y si� w go�ci. Rycerz sk�oni� si�.
- Nazywam si� Hondelyk, a to m�j towarzysz Cadron. - Ttafeond mrugn��
powiekami i nie odezwa� si�, ale mrugn�� jeszcze raz i jeszcze, jakby
ponaglaj�c Hondelyka. - Dowiedzia�em si�, �e szukasz, panie, kamelena...
- T-chak... - wychrypia� kr�l. - Nie wiem, czy o tym samym zwierzu
my�limy. W ofercie mowa by�a o bojowym calameonie, ja znam kamelena, ale
to nie jest bojowe zwierz�, ono tylko na�laduje inne... Ttafeond poruszy�
si� na �o�u, krzywi�c i cicho st�kaj�c podni�s� troch� g�ow�, szarpn��
si�, uni�s� g�rn� po�ow� cia�a i podci�gn�� w d� poduchy. Ju� p�siedz�c
odetchn�� g��boko. Poruszy� praw� r�k�, ale zaniecha� wysi�k�w. - Nie
potrzebuj� �adnej paroty - powiedzia� mocniejszym g�osem. - Nie mam na
my�li na�ladowania g�osu - powiedzia� cicho Hondelyk. - Kamelen udaje ca��
posta�, na przyk�ad jadowite stwory...
- A xameleon? Z ty�u wetchn�� Cadron, Hondelyk przygryz� doln� warg�.
- Xameleon?... - powiedzia� cicho. - To nie jest to samo...
- Nie jest - zgodzi� si� kr�l. Jego spojrzenie nabra�o ostro�ci, cz��
zmarszczek wyg�adzi�a si�, g�os odzyska� wiele z mocy, cho� i tak co kilka
s��w robi� przerw�, by odpocz�� i zaczerpn�� tchu. - A skoro to wiesz,
to... nie bawmy si� w zawija�ce...
- Wielu wie jaki jest...
- Nie! Umy�lnie przekr�ci�em nazw�, a ty... przekr�ci�e� j� jeszcze
bardziej. Chcia�e� ostro�nie sprawdzi� o co... mi chodzi, prawda? -
Hondelyk milcza�, Ttafeond st�kn��, szarpn�� r�koma koc i - mimo �e ten
przesun�� si� ods�aniaj�c ko�ciste stopy - zdo�a� usi���. - Powiedz mi...
�e si� nie myl�! - za��da� Ttafeond.
- Nie mylisz si�, kr�lu...
- W takim razie... Nie, czekaj. - Ttafeond zacz�� wygl�da� jakby
zaczerpn�� jeszcze troch� si� z niewidocznego i nieznanego innym
dotychczas zasobu. - Zawo�aj, prosz�, wartownika - poprosi� Cadrona, a gdy
ten spe�ni� polecenie i zaniepokojony �o�nierz wpad� do pokoju kr�l
poruszy� brwiami i rozkaza�: - Migiem odnale�� Zingute, niech rozka�e...
poda� tu pocz�stunek dla go�ci. I dla mnie. Niech te� pogoni konsylist�,
ma tu... by� za chwil� z tymi swoimi driakwiami. Go�!
�o�nierz prze�kn�� oszo�omienie i wypad� jak burza z sypialni w�adcy.
Ttafeond sapn�� kilka razy. Poruszy� lew� brwi�, wskazywa� - jak si�
okaza�o - kierunek: - Siadajcie, prosz�. Siadajcie... - a gdy Hondelyk
rozsiad� si� wygodnie, ale nie okazuj�c spoufalenia, w fotelu i gdy usiad�
Cadron Ttafeond oznajmi� patrz�c przed siebie:
- Potrzebny mi jest xameleon. Bardzo potrzebny. - Zrobi� kilka
chrapliwych oddech�w, kwituj�c ka�dy g��bokim st�kni�ciem. - I szybko.
Natychmiast. To trudne warunki, przyznaj�, ale wynagrodzenie proponuj�
kr�lewskie, albo i wi�ksze...
Z wysi�kiem uni�s� g�ow� i popatrzy� na Hondelyka. Rycerz, ze
zdumieniem, zobaczy� w jego oczach g��bok� �arliw� pro�b�. Prze�kn��
�lin�, chc�c zyska� na czasie chrz�kn�� dwakro� i odezwa� si�:
- Do czego ten mimikrant mo�e by� potrzebny kr�lowi Ttafeondowi?
Ko�cz�c pytanie rozejrza� si� po komnacie, Ttafeond dobrze odczyta�
jego intencje:
- Tu nikt nas nie pods�uchuje. Komnata jest otoczona ze wszystkich
bok�w moimi �o�nierzami, r�wnie� z do�u i z g�ry. Mo�na - je�li si� ma co
- powiedzie� wszystko. - Hondelykmilcza�, wi�c w�adca kontynuowa�: -
S�ysza�em o nim, �e mo�e wcieli� si� w ka�d� posta� i robi tak do��
cz�sto. Niewa�ne, czego dokonuje pod cudz� postaci�, walecznych czyn�w od
niego nie ��dam...
A czego?
- Mia�by si� sta� mn�... - powiedzia� kr�l mimowolnie i wbrew temu, co
sam przed chwil� powiedzia� o niemo�no�ci pods�uchu �ciszaj�c g�os. -
Zast�pi� mnie - sprecyzowa� szeptem.
Hondelyk spokojnie patrzy� w oczy kr�la, nie porusza� si� i nie
odzywa�. Ttafeond minimalnie skin�� g�ow�.
- M�wi� dalej? - zapyta�
- Tak, panie. Przecie� ju� wiesz, �e to ja jestem xameleonem.
Ttafeond u�miechn�� si� i otworzy� usta, ale otworzy�y si� drzwi i
niemal wbieg� przez nie wysoki, paj�kowato poruszaj�cy si� m�czyzna.
Zatrzyma� si� zaraz za progiem, niecierpliwie zatrzasn�� drzwi i popatrzy�
na kr�la. Ttafeond zerkn�� na Hondelyka, wolno odwr�ci� g�w� i oznajmi�:
- Jest. Jest - powt�rzy� z triumfem. - To on!
- Tw�j pomys� si� sprawdzi�, kr�lu... - Mia� g��boki d�wi�czny g�os,
zaskakuj�cy przy szczup�ej posturze. W charakterystyczny spos�b wymawia�
"r", d�ugo, soczy�cie, niemal wzbudzaj�c rezonans w lekkich krzes�ach.
- Ale nawet nie ma w�s�w...
Hondelyk odruchowo dotkn�� g�rnej wargi, rzeczywi�cie - nie by�o na
niej w�s�w. Zobaczy�, �e wysoki m�czyzna przygl�da� mu si� badawczo.
- ... ale to niewa�ne. Panie... Jak ci� zw�?
- Hondelyk.
- Hondelyku, to jest Zingute, moje zaufanie, moja wierno��, troch�
nadzieja. Pr�dzej bym sam siebie zdradzi� ni� on by to zrobi�, tak wi�c
zna ca�y m�j plan, a zaraz i ciebie z nim zapoznam...
Ttafeond zrobi� przerw� na z�apanie oddechu, a Zingute uni�s� r�k�,
jakby nakazuj�c milczenie, drug� otworzy� drzwi i wpu�ci� pi�tk� s�u��cych
ze stosami nakry�, potraw i napoj�w na tacach. Ttafeond nie kry�
zniecierpliwienia, ale nie odezwa� si�, ani - pr�cz gniewnych b�ysk�w
wyblak�ych oczu - nie ponagla� s�u�by. Za nimi wsun�� si� na zielono
ubrany m�czyzna, zr�cznie zmiesza� w pucharze rozcie�czonego wina dwa
jakie� proszki, bia�y i karminowy, wymiesza� zawarto�� �y�eczk� i bez
s�owa �yn�wszy z pucharu wytar� jego brzegi i poda� kr�lowi. Ttafeond
wypi� krzywi�c si�. Konsylista uk�oni� si� i znikn��. Kr�l wytrzyma� a� do
wyj�cia s�u�by, gestem r�ki zaprosi� do sto�u, ale sam odm�wi�, gdy
Zingute przysun�� do� w�ski stolik i nie naprzykrza� si� go�ciom, kt�rzy
zignorowali st�.
- Zingute - sapn�� widz�c, �e - jak na razie - nikt nie zamierza
korzysta� z obficie zastawionego sto�u. - Zapoznaj go�ci z moim planem...
- Jeszcze chwila, przepraszam -
powiedzia� Hondelyk. - �ebym nie zapomnia� - nagroda za kamelena
nale�y si� Algobsowi.
Zingute skin�� g��boko g�ow�. I zacz�� m�wi�:
- Jeste�cie w Vernie, najwi�kszym kraju po�udniowego brzegu morza
�r�dziemnego. Na zach�d od nas s� trzy mniejsze kraje, na wsch�d -
pustynia. Na po�udniu, niestety, mamy coraz silniejsze plemiona Crulle,
czarni ludzie. Zawsze by� to problem Vernie, i Analass, i Mant, i Syurney,
i - chocia� cz�ciowo le�y po drugiej stronie cie�niny - Zrugan Formalo.
Jeszcze kilkana�cie lat temu Crulle byli dokuczliwi, ale nie
niebezpieczni. Kilka garnizon�w, regularny pob�r do wojska, taka
tradycyjna ciep�a granica, mo�na by powiedzie�. Ale w�adca jednego z
plemion zjednoczy� kilka okolicznych wsi, potem inne i mia� wizj�.
Ttafeond zachrypia�, najwyra�niej chcia� energicznie wtr�ci� si� do
rozmowy, ale wystarczy�o mu si� tylko na zach�ystni�cie si� w�asnym
oddechem. Kaszl�c pokr�ci� g�ow� i trzepotliwym ruchem r�ki poprosi�
Zingute, by kontynuowa�.
- Ten dra� wymy�li� sobie, �e zalej� najbli�sze kraje, do kt�rych, na
szcz�cie, cz�ciowo dost�pu broni� g�ry i pustynia. A gdy je podbije
ruszy na drugi brzeg morza i w g��b kontynentu. Od tej chwili dokuczliwi
tylko dzicy s�siedzi stali si� �miertelnie niebezpiecznymi my�l�cymi
wrogami; ju� nie chodzi�o im o stado byd�a czy troch� broni zdj�tej z
zabitych �o�nierzy. Uparcie i w przemy�lany spos�b dr��� nasze drogi,
rozpoznaj� nurty rzek, s�owem - przygotowuj� si� do wojny nie do serii
potyczek. Teraz maj� tam silniejszego ni� kiedykolwiek w�adc�, syna owego
stratega, Hurwe. Nie b�d� si� rozwodzi� sk�d, ale wiemy na pewno, �e w
przysz�ym roku rusz� na nas, potem rzek� na Analass, a je�li ich plany si�
powiod�, to znaczy je�li wygraj� z nami wojn�, b�d� mieli otwarty szlak
korytem rzeki, w�wozem w g�rach i Mant� zalej� bez trudu. Potem Syurney,
te� si� nie obroni. Wi�cej zachodu mog� mie� ze Zrugan Formalo, ale b�d�
ju� mieli wyspy, z kt�rych na� rusz�. No a potem dalej jeszcze. Tak - z
przes�ucha� je�c�w i naszych przemy�le� - wygl�da plan Hurwe. Musieli�my
przyzna�, �e jest to najlepszy plan, jaki dzicy mogli wymy�le�.
- Nawet... - Ttafeond zamacha� r�k�, Zingute zamilk� a kr�l odetchn��
spazmatycznie i doko�czy�: - ...nie powinni�my ju� o nich m�wi� dzicy!
- Tak... - zgodzi� si� Zingute. Popatrzy� na Hondelyka, ale rycerz nie
zareagowa� na jego spojrzenie. Zausznik Ttafeonda popatrzy� na w�adc�,
kr�l wpatrywa� si� w przeciwleg�� �cian� i najwyra�niej ws�uchiwa� we
w�asne cia�o, w�asny b�l, kt�ry najwyra�niej w�a�nie teraz go zaatakowa�.
Zingute wpatrywa� si� chwil� w kr�la przygryzaj�c wargi w napi�ciu, a
widz�c wyg�adzaj�ce si� odrobin� zmarszczki wok� oczu, zrozumia�, �e b�l
ust�puje i kontynuowa�: - Gdy ju� byli�my pewni zamiar�w Hurwe...
- Nie pr�bowali�cie usun�� tego stratega?
- Tak. Nie uda�o si�. Biali nie maj� szans do niego dotrze�, chyba �e
zwi�zani jak szynka, na chwil� rozmowy przed ugotowaniem. A czarni wielbi�
go jak boga i �aden nie podniesie na� r�ki. To znaczy - przekupili�my
kilku degenerat�w, ale nie dotarli do Hurwe.
- Nie ma �adnych wrog�w?
- Ju� nie. Zjad� ich. I nawet si� nie spas�. - Zingute pozwoli� sobie
na leciutki gorzki u�miech.
- Acha...
- Tak wi�c... Gdy poznali�my plany tego diab�a zacz�li�my tworzy�
koalicj� przeciwko Crulle. Wiemy, �e sami nie oprzemy si� zalewowi czerni,
a nasi s�siedzi nie wierz� w dalekowzroczno�� Hurwe, sami nie s� napadani,
bo chronieni przez g�ry i wszystko - jak na razie - skrupia si� na Vernie.
Im dalej od Crulle tym trudniej przekona� leniwe i syte kraje, �e nied�ugo
zabior� im ich zasoby i pop�dz� do pracy w pustyni. Albo zaczn� zjada� ich
samych w miar� znikania zapas�w. Od dwu lat jednak nasze usilne starania
zaczynaj� przynosi� rezaultaty, w�adcy czterech kraj�w zaczynaj�
dostrzega� niebezpiecze�stwo, ale z r�nych powod�w jeszcze nie
zdecydowali si� przyst�pi� do koalicji...
- Czy to jaka� specjalna koalicja? - Hondelyk wychyli� si� do przodu i
uwa�nie wpatrywa� w Zingute
- Tak... - wychrypia� Ttafeond - Nie ma sensu wi�za� si� bardziej lub
mniej w�t�ym tylko wojennym sojuszem, czarni ju� nie ust�pi�. Ktokolwiek
b�dzie ich w�adc� b�dzie par� na p�noc. Marz�... Marz� im si� nasze
skarby, nasze kobiety, nasze konie, byd�o... Dlatego postanowi�em -
wzorem, przyznam Hurwe - d��y� do trwa�ego zjednoczenia pi�ciu krain.
Wtedy byliby�my bezpieczni i silni, najsilniejsi po tej stronie morza, a
kto wie... - zakaszla� i przez chwil� wstrz�sa�y nim spazmy. - ... mo�e
najsilniejsi z w og�le nadmorskich kraj�w.
- To dobry plan - pochwali� Hondelyk
- Tak, tylko �e ja umieram i - jestem pewien - nie do�yj� nawet do
ostatecznego spotkania w�adc�w pi�ciu kraj�w. Wiedzia�em, �e rokowania
b�d� trwa�y d�ugo... Wiedzia�em, �e jestem chory i dlatego rozes�a�em
go�c�w w poszukiwaniu ciebie, a teraz jeste� mi... nam potrzebny jak nigdy
dot�d... Za trzy tygodnie zbieraj� si� wszyscy w�adcy i nieodwo�alnie
trzeba b�dzie podj�� decyzje. Ja ju� w tym nie b�d� uczestniczy�, pakt nie
dojdzie do skutku. Natomiast gdyby� ty mnie zast�pi�... My�l�, �e m�g�by�
po prostu sta� si� Ttafeondem, na d�ugo, na ile zechcesz?.. - Wychyli� si�
i zach�annie si�gn�� r�k� d�oni Hondelyka. - Pomy�l - zostaniesz kr�lem!
Je�li wszystko p�jdzie jak zaplanowa�em, to nawet w�adc� koalicji, pot�ga!
�aden z pozosta�ych w�adc�w nie jest wystarczaj�co silny, na dodatek nie
maj� nawet godnych nast�pc�w. B�dziesz mia� - owszem - trudne w�adanie,
ale pi�kny cel przed sob�, to nie mordowanie smok�w i pojedynki w cudzym
imieniu, prawda? Prawda?
Hondelyk milcza�, Ttafeond st�kn��, poprawi� si� na poduszkach, ale
niecierpliwym gestem odegna� zamierzaj�cego mu pom�c Zingute.
- Powiedz! - za��da� kr�l.
- To si� nie uda...
- Uda si�! - prawie krzykn�� Ttafeond. - Wszystko przemy�la�em.
Zast�pisz mnie, dzi�, jutro, pojutrze... - Pal�ce spojrzenie utkwi� w
twarzy Hondelyka. - Jest taka gra, gdzie mo�na figur� zwan� Dziedzicem
zast�pi� inn�, to si� nazywa roszada. A mnie zosta�o kilka godzin, dopiero
teraz czuj�, �e trzyma�o mnie przy �yciu czekanie na xameleona, ale ju�
zu�y�em wszystkie mo�liwe zasoby, koniec. Nie mam nast�pcy, mia�em... M�j
syn pok��ci� si� ze mn�, wyjecha� chy�kiem... Nie wr�ci�. Je�li nie ja -
to nic si� nie uda. A tak... To proste - Zingute ci pomo�e, zast�pisz
mnie, b�dziesz udawa� przez jaki� czas chorego Ttafeonda, potem,
stopniowo, odzyskasz si�y, odb�dziesz rokowania, zmusisz pozosta�ych do
trwa�ej ugody i b�dziesz walczy� z Hurwe. Pokonasz go, na pewno. Z flot�
Zrugan Formalo i Syurney, kt�ra mo�e zaatakowa� czarnych od ty�u, z
piechot� Manty... Musimy ich pokona�! Wtedy...
- Wybacz, panie. To niemo�liwe. Nie mog� tak d�ugo zast�powa� ciebie,
ani kogokolwiek...
- Ale�... - Ttafeond zachrypia�, szarpn�� g�ow�. Polecia�a do ty�u,
b�ysn�y bia�ka oczu, kr�l traci� przytomno��. Obaj go�cie i Zingute
rzucili si� do w�adcy, ale niespodziewanie, gdy g�owa opad�a na poduszk�
�renice oczu skierowa�y si� znowu na Hondelyka, wskazuj�cy palec wskaza�
go. - Widzisz? Umieram... Musisz podj�� si� tego zadania, dla dobra kilku
pa�stw, dla w�asnego...
Hondelyk pokr�ci� g�ow�. Kr�l j�kn��, wydawa�o si�, �e tym razem
naprawd� wpadnie w omdlenie, ale jeszcze raz �elazna wola zwyci�y�a
s�abo��, si� mia� ju� jednak niewiele. Zdo�a� tylko wyszepta�:
- Magia-a...
- Nie, kr�lu, to nie magia. Nie jestem czarownikiem, nie mam cudownego
amuletu, mam, owszem, kilka przedmiot�w, do kt�rych - jak ka�dy cz�owiek -
jestem przywi�zany i troch� wierz�, �e przynosz� mi szcz�cie. Ale kiedy�
ich nie mia�em, a i tak mog�em udawa� innych ludzi. To jaka� szczeg�lna
w�a�ciwo�� mojego cia�a, nie wiem jak to si� dzieje. Ale na pewno masz czy
miewasz na dworze komediant�w i widzia�e� jak udatnie niekt�rzy na�laduj�
inne postacie, jednak nie wszyscy. A ja jestem najlepszym na ziemi
komediantem. Najszybciej ucz� si� nowej roli, najszybciej wcielam si� w
gran� posta�, robi� to najlepiej ze wszystkicih ludzi, ale to tylko tyle.
Hondelyk m�wi� wolno, podkre�laj�c g�osem szacunek dla Ttafeonda,
uwa�nie obserwowa� twarz w�adcy i widzia� jak w miar� m�wienia znika z
oczu nadzieja, pojawia si� smutek i �al po straconym na czekanie na
xameleona czasie. Gdy sko�czy� m�wi� Ttafeond szepn��:
- Trudno, niech tak b�dzie...
Zaskoczony Hondelyk wyprostowa� plecy i z g�ry wpatrywa� si� w kr�la.
- Niewa�ne czy jeste� magiem czy nie, niewa�ne... Musisz odegra� t�
rol�, przynajmniej przez miesi�c, p�ki... p�ki... - z rozpacz� w oczach
popatrzy� na Zingute.
S�uga po�pieszy� z wyja�nieniami:
- Je�li uda si� na spotkaniu w�adc�w tych pi�ciu kraj�w zjednoczy� je,
to Ttafeond mo�e ju� nie by� potrzebny. Ma - co prawda - prawo domaga� si�
dla siebie korony, z ca�ej koalicji jeste�my najsilniejsi, ale mo�e od
tego odst�pi�. M�j pan chce powiedzie�, �e byleby� podj�� si� udawa� jego
przez miesi�c, miesi�c i kilka dni?..
Ttafeond j�kn�� i skin�� g�ow�. Hondelyk otworzy� usta, chc�c odm�wi�,
poruszy� g�ow�, chc�c wspom�c s�owa ruchami g�woy, jednak desperacja
bij�ca z oczu mieraj�cego kr�la zamurowa�a mu usta.
- Pi�� lat uk�adam wszystko - wychrypia� Ttafeond I nie by�o
w�tpliwo�ci, �e s�uchaj� jego ostatnich s��w. - Od dw�ch lat walcz� z
niemoc�, tylko dla jednego celu, powinienem by� pochowany p� roku temu...
Ale czeka�em na ciebie, musia�em czeka�... I teraz mi... odmawiasz?..
B�agam! - Palce jego lewej r�ki pomaszerowa�y w stron� Zingute, s�uga
zrozumia� czego chce kr�l, chwyci� za r�k�, podpar� plecy w�adcy w�asn�
d�oni�, Ttafeond usiad� i ci�ko chrapliwie dysz�c wpatrywa� si� jarz�cymi
oczami w rycerza. - Wszystko u�o�one...
- Je�li nie chcesz... Je�li nie mo�esz d�ugo by� kr�lem - wynagrodzisz
siebie jak zechcesz. Nasz skarbiec jest tw�j, do ko�ca �ycia... - Zingute
zawaha� si�, ale doko�czy�: -... do ko�ca �ycia nie b�dziesz musia� nikogo
udawa�...
- Wszystko macie u�o�one? - zapyta� szybko Hondelyk. Najwyra�niej w
og�le nie s�ucha� Zingute.
- Tak! - Zingute pokiwa� energicznie g�ow�.
- Dobrze. Zgadzam si�...
Obecni poruszyli si�. Ttafeondowi opad�a g�owa na piersi, a Zingute
odetchn�� z ulg� i nawet przez chwil� nie zareagowa� na omdlenie kr�la.
Cadron, dotychczas milcz�cy, wyprostowa� r�ce w kierunku Hondelyka jakby
trzyma� w nich niewidzialn� mis�. Pokr�ci� g�ow�.
- Panie...
- Ju� dobrze, Cadronie. Wiem, co chcesz powiedzie�; zapewniam ci�, �e
sobie poradz�.
Zingute u�o�y� bezw�adne cia�o Ttafeonda na �o�u i z niepokojem
popatrzy� najpierw na Cadrona a potem na Hondelyka.
- Nie przejmuj si�, podj��em zadanie. Je�li tylko b�d� m�g� - wykonam
je. - I widz�c spojrzenie Zingute doda�: - Bez obaw - jakkolwiek by si�
rzeczy potoczy�y fa�szerstwo nie wyjdzie na jaw.
Powiernik Ttafeonda skin�� g�ow� staraj�c si�, by westchnienie ulgi
nie by�o s�yszane przez go�ci. Ale by�o, i ci�ki oddech kr�la. Zingute
przy�o�y� d�o� do czo�a w�adcy, potrzyma� chwil�, nerwowo prze�kn�� �lin�,
przeni�s� sw� r�k� na d�o� kr�la i pozosta� w tej pozycji. Hondelyk
przechwyci� wyraziste spojrzenie Cadrona. Pokr�ci� g�ow� daj�c do
zrozumienia, �e nie rozumie o co przyjacielowi chodzi.
- Wyt�umacz nam jak wygl�da wasz plan - powiedzia� Cadron
Nieprzytomny kr�l poruszy� powiekami, odwracaj�cy si� do Cadrona
Zingute zatrzyma� si� w p� ruchu i chwil� przygl�da� si� Ttafeondowi,
widz�c jednak, �e w�adca nie podzyskuje przytomno�ci, wci�� obejmuj�c
swymi palcami wychudzon� i wiotk� d�o� swego pana powiedzia� cicho i
szybko:
- W razie zgody ty, panie, masz opu�ci� miasto i wieczorem wr�ci�
tajemnym przej�ciem pod murami, przez piwnice. Potem... - Z takim trudem
wydusi� to s�owo "potem", �e nabra�o gro�nego i nieprzyjemnego znaczenia.
Jakby chc�c przyzwyczai� si� do niego powt�rzy�: - Potem... t� sam� drog�
my wyniesiemy cia�o kr�la i zawieziemy do nieznanej nikomu pieczary w
lodowcu, damy rad� wr�ci� przed �witem. Tam z�o�ymy cia�o, zamarznie...
- A wi�c kr�l przewidywa�, �e mog� si� nie zgodzi� na zawsze? -
przerwa� Hondelyk.
Zingute pokr�ci� g�ow�.
- Nie. Ale tak du�o czasu sp�dzili�my na rozmowach o tym planie... Po
prostu Ttafeond nie chcia� by� pochowany w tajemnicy, gdzie� w nieznanym
nikomu miejscu... To znaczy - uwa�a�, �e mo�e kiedy�, kiedy znajd� drugie
jego cia�o potomni przyznaj� mu racj� i b�d� dobrze o nim my�leli. On...
kocha ludzi, zawsze chcia�, by i jego kochano...
- Czy aby nie trzeba do kr�la zawo�a�...
- Tak. Zaraz. Tylko...
- Rozumiem - Hondelyk wsta� z krzes�a. - A jak kr�l zamierza� sprawi�,
bym poznawa� ludzi z jego otoczenia? �ebym...
- Och, to proste! Po pierwsze, zawsze mo�na du�o zwali� na chorob�.
Kr�l nawet umy�lnie kilka razy udawa�, �e nie poznaje otoczenia, s�
przyzwyczajeni. Poza tym, rok temu kaza� przygotowa� specjalny tron, w
kt�rym mie�ci si� ukryty cz�owiek. To b�d� ja. Mog� tam siedzie� i szepta�
ci, panie, do ucha podpowiedzi.
K�tem oka Hondelyk zobaczy�, �e Cadron z podziwem kr�ci g�ow�. Po�o�y�
r�k� na ramieniu Zingute i �agodnie potrz�sn�� ni�.
- Widz�, �e naprawd� przygotowali�cie wszystko nader przemy�lnie.
- Tak. Tylko nie byli�my pewni...
- Tak - powt�rzy� Hondelyk - Rozumiem. Tylko co z Cadronem? Nie
przewidzieli�cie go w swoim planie, a nie zamierzam si� z nim rozstawa�.
- Eee... Wiem! Mo�esz powiedzie�... - zaj�kn�� si�, rzuci� spojrzenie
na umieraj�cego kr�la i g��boko odetchn�wszy doko�czy�: - Mo�esz
powiedzie�, �e jest od dzisiaj twoim astraletem. B�dzie m�g� przebywa�
zawsze w twojej blisko�ci i... I w og�le...
- Dobrze. Wi�c...
Zingute wsta� z krzes�a, niech�tnie wypu�ci� d�o� Ttafeonda ze swojej
i si�gn�� do kieszeni kaftana, chwil� rozsup�ywa� zamykaj�ce j� troczki.
Wyj�� p�ask� sk�rzan� kopert� i poda� Hondelykowi.
- Tu jest plan i klucz do furty. Gdyby mnie nie by�o na dole poczekaj
na mnie. Najp�niej o p�nocy b�d� tam, �eby ci� tu przeprowadzi�.
Hondelyk przyj�� kopert�, schowa� do wewn�trznej kieszeni kaftana.
Zrobi� krok i przysiad� na �o�u. Teraz on delikatnie uj�� d�o�
nieprzytomnego w�adcy.
- Ubranie dla mnie - powiedzia� cicho wpatruj�c si� w twarz Ttafeonda.
- Zabro� wszystkim wchodzenia tu dzisiejszej nocy. Sam mo�esz, bo inaczej
by�oby to podejrzane. I Cadron, rzecz jasna. - Milcza� chwil�, jego palce,
widzieli to obaj obserwatorzy, coraz mocniej obejmowa�y obci�gni�te sk�r�
ko�ci d�oni kr�la. - A co b�dzie...
- Wczoraj kr�l powiedzia�: "Je�li tylko On si� pojawi, natychmiast
wywie� mnie do jaskini. Chc� umrze� tam, niech m�j duch si� nie p�ta po
pa�acu".
Hondelyk skin�� g�ow�. Powiernik Ttafeonda obliza� wyschni�te wargi i
chcia� jeszcze co� powiedzie�, ale Cadron uni�s� r�k�, pomacha� d�oni� i
dla pewno�ci po�o�y� palec na ustach. Zingute skin�� g�ow� i na palcach
odszed� do okna. Hondelyk wpatrywa� si� �ar�ocznie w twarz Ttafeonda jakby
chcia� po�re� ka�dy rys, ka�d� zmarszczk�, ka�d� plamk� na twarzy, ka�dy
w�osek na g�owie. Trwa�o d�ug� chwil�, Zingute nie wytrzyma� i odwr�ci�
si� nie chc�c obserwowa� czego�, co w duchu nazwa� rytua�em
przeistoczenia; przesz�y mu ciarki po plecach, gdy pomy�la�, �e zaraz
zobaczy dw�ch kr�li, dw�ch Ttafeond�w - umieraj�cego i zdrowego,
rze�kiego. Dlatego zdziwi� si�, gdy Hondelyk westchn�� g��boko, pu�ci�
d�o� Ttafeonda i wsta�. Nadal by� to ten sam Hondelyk.
- No to jad�. - Zrobi� kilka krok�w do drzwi, zatrzyma� si� i
powiedzia�: - Za bardzo si� na tym nie znam, ale wydaje mi si�, �e kr�l
stoi na progu. Nie wpuszczaj nikogo, bo jeszcze zobaczy zgon i potem
trudno b�dzie... - Machn�� r�k� nie chc�c ko�czy�. - O zmierzchu b�d� z
powrotem.
Gdy ostro�nie w�o�y� skr�cony dziwaczny klucz do zamaskowanego k�p�
bujnej blizarki otworu, kawa� kamiennej pop�kanej z zaciekami �ciany
drgn�� i przesun�� si� w bok i do przodu, zaszele�ci�y t�usto po�yskuj�ce
w �wietle ksi�yca li�cie, trzasn�� jaki� patyk. Hondelyk popchn�� �cian�,
drzwi bez- szelestnie uchyli�y si�. Zadba� naprawd� o wszystko, pomy�la� o
Ttafeondzie. W zadziwiaj�co szerokim i wysokim korytarzu pali�y si� dwie
pochodnie. Zin- gute tu by�, pomy�la�. Kr�l umar�. Zrobi� dwa kroki,
korytarz skr�ci� ostro, za zakr�tem by�a komora. Jedna pochodnia na
�cianie, Zingute, dwa konie, wierzchowy i juczny z d�ugim, zgi�tym w
po�owie i prze�o�onym przez grzbiet, zawini�tym szczelnie baga�em.
Hondelyk podszed� do konia, po�o�y� r�k� na ca�unie k