3462

Szczegóły
Tytuł 3462
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3462 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3462 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3462 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Damian Adamowicz Czara pe�na snu Zobaczy� czarn� posta�. Wok� panowa�a nienaturalna ciemno��, ale nawet na jej tle odcina�y si� ciemniejsze kontury nieznajomej. Zbli�a�a si� krokiem powolnym, nieodparcie nasuwaj�cym na my�l tempo konduktu pogrzebowego. Podpiera�a si� dziwnie wygi�tym kosturem. Zaraz, to nie kostur ! To... kosa ! Teraz ujrza� w niesamowitym �wietle trupi� blado�� nadchodz�cej �mierci. Nie by�a to jednak jego �mier�, a raczej, nie przysz�a po niego. Teraz. Kiedy� na pewno spotka si� z ni� ostrze w ostrze. Kto� wygra i to chyba nie b�dzie on. Tymczasem posta� zbli�a�a si�. Wraz z malej�c� odleg�o�ci� twarz �mierci wype�nia�y kszta�ty. Pojawi�y si� policzki, czarne oczodo�y b�ysn�y zieleni� t�cz�wek, spiczaste z�by przykry�y wyzywaj�ce usta, karminowe jak krew. Spod czarnego kaptura wysun�y si� ognisto rude loki. Tak, to by�a �mier�. Podst�pna, wyuzdana ze wszelkich ogranicze�. Zatrzyma�a si� przed nim i zawiesi�a w jego oczach swoje zimne jak l�d spojrzenie. - Jeszcze nie pora - jej g�os wprawia� w dr�enie najodleglejsze zakamarki duszy. - Wiem - odpar�. - C� wi�c tu robisz ? - Ja... nie wiem. By�em... i znalaz�em si� tutaj - nie pyta� co to za miejsce. Zbyt cz�sto mu je opisywano. Wszyscy… - Zawsze si� tak t�umaczysz - Ale ja nigdy... - Do�� - uci�a jego s�owa jak stalowym toporem. - Opowiedz mi o sobie. Tak s�abo znam ludzi... - Ty ? Przecie�... - Do��, powiedzia�am. Nie jeste� starcem... Dlaczego masz takie bia�e w�osy ? Zna�am kiedy� jednego... cz�owieka, mia� takie w�osy - jej g�os dobiega� jak zza grubej kotar i sta� si� jakby... milszy ? - Czy mia� medalion ? - zapyta� ostro�nie. - Jaki medalion ? - g�os odzyska� swoj� ciemn� barw�. - Podobny do tego ? - spomi�dzy fa�d kaftana wy�uska� srebrny �a�cuszek z ogniw sprawiaj�cych wra�enie ci�g�ego ruchu. Na ko�cu wisia� okr�g�y medalion przedstawiaj�cy puszczyka. W miejscach oczu tkwi�y skrz�ce si�, ciemnobr�zowe kamienie. - Troch�, mo�e... Odejd�, nie dr�cz �mierci... odwr�ci�a si� gwa�townym ruchem i opu�ci�a g�ow�. Niespodziewany wiatr jej czarnym p�aszczem. Straci� ostro�� zmys��w. Dobieg� go odleg�y g�os : - Nie wracaj tu wi�cej sam. To niebezpieczne... Nawet dla ciebie. Nie wracaj... Obudzi� si� r�wno ze �witem. Pierwsze promienie nie�mia�o przeciska�y si� przez zasnute materia�em okna rozja�niaj�c wn�trze izby. Obok le�a�a ona. to by� d�ugi dzie� i jeszcze d�u�sza noc, a ona dalej wygl�da�a jak �wie�y p�czek r�y. Wy�wiechtane por�wnanie, a jak�e trafne. Teraz dostrzeg�, jak podobna jest do tej drugiej, do Pani Ciemno�ci. Nie czym� szczeg�lnym, ale og�lnie, jako� tak... A mo�e wszystkie s� do niej podobne ? Poruszy�a si� przez sen i spod po�cieli wymkn�a si� jej pe�na pier�. Jak on j� dobrze zna�, ka�dy skrawek jej cia�a, jej my�li przemyka�y przez jego umys�, jej d�onie by�y jego d�o�mi... I wszystko to musia�o si� sko�czy�. Znowu. Dlaczego ? Dlaczego ja ?! To pytanie od lat pojawia�o si� za ka�dym razem. A by�o ich ju�... nie wiedzia� ile. Pr�bowa� kiedy� policzy�, ale przez ca�y czas wychodzi�a mu inna liczba. Ona poruszy�a si� znowu, wtuli�a w jego rami�, a czarna burza jej w�os�w za�askota�a go w ucho. Tyle wspomnie�... Czy j� kiedy� zobaczy ? Wsta� delikatnie aby jej nie zbudzi�. Ubra� si� szybko i podszed� do prostego sto�u stoj�cego pod oknem. Le�a�y na nim zwoje zapisanego i czystego pergaminu. To jej. On nie lubi� pisa�. Wzi�� czysty arkusz i nakre�li� na nim kilka znak�w. Wiadomo�� po�o�y� na poduszce, tu� obok �pi�cej. Wyszed� szybko, dok�adnie zamykaj�c za sob� drzwi. Kiedy si� obudzi, przeczyta wiadomo��. Jak� ? "Przepraszam. nigdy wi�cej." i nakre�lony ptasi kontur. Ten z medalionu. A on b�dzie wtedy ju� d�ugo jecha�; i patrzy� w oczy puszczyka widz�c jej oczy… - Karczmarz ! Wina ! - zawo�a� zapijaczony g�os. - A �ywo, bo ko�ci poprzetr�cam ! - S�u�� waszmo�ci ! - s�odziutki g�os t�ustego karczmarza zabrzmia� tu� nad uchem wojaka. - Co� jeszcze poda� ? - - Nie ! - wyra�nie nie potrzebowa� zak�sek. Siedzia� tu ju� p� dnia nieustannie wlewaj�c w siebie kwart pod�ego sikacza. Nie zwraca� na to uwagi. Ci�gle przed oczyma mia� obraz ostatniej bitwy. By� pancernym na s�u�bie u miejscowego w�odarza, a pancernych zawsze posy�ali w najci�sze boje. Lecz ostatni by� inny ni� wszystkie. Wci�� pami�ta� te ho�e dziewczyny, kt�re nagle pojawi�y si� na dukcie, gdy wracali do zamku z �wicze�. - O, panowie rycerze - za�wiergota�y. - Chod�cie z nami. Tam niedaleko jest polana. - Wiatr targa� ich prostymi koszulami. Oni byli ju� podchmieleni - jeden zabra� ze sob� buk�ak �liwowicy. Nie widzieli w dziewczynach �adnego zagro�enia. Poszli wi�c, umizguj�c si� do rozbrzmiewaj�cych perlistym �miechem dziewcz�t. Zacz�o si� na polanie. Nagle rozwia�y si� pi�kne cia�a, a na ich miejscu zosta�y bia�e ko�ci. Ko�ci spi�te suchymi wi�zkami �ci�gien, poruszaj�ce si� z b�yskawiczn� szybko�ci�. - Nekromie... - zd��y� j�kn�� jeden z tych, kt�rzy stali z przodu. To by�o jego ostatnie s�owo. W nast�pnej chwili najbli�sza nekromia wbi�a mu r�k� po �okie� w brzuch i powoli wyci�gn�a z niego jelita. Mgnienie oka p�niej z pe�nego oddzia�u pancernych zosta� tylko on i kilku innych. Nie. Dalszej cz�ci nie chcia� pami�ta�. Chcia� zapomnie�. Utopi� w winie. Taaak. Dobre wino. Pomo�e odegna� my�li nieustannie kr���ce wok� czarnej postaci, kt�r� przez moment ujrza� na pobliskim wzg�rzu. Patrzy�a na niego. Widzia� jej oczy, zielone jak... Nie ! Zapomnie�, koniecznie ! - Wina ! Kamyk siedzia� przy s�siednim stole i pochyla� si� nad roz�o�on� na nim map�. Medalion z puszczykiem ko�ysa� si� powoli nad p�aszczyzn� pergaminu pokryt� kr�tymi liniami rzek i trakt�w. - Wi�c m�wisz, �e to niedaleko ? - zapyta� siedz�cego obok cz�owieka w p�aszczu pustelnika, dziwnie jednak niepasuj�cym do jego twarzy. Jego �ysa g�owa zal�ni�a od potu gdy pokiwa� ni� twierdz�co. - Aha. Jeszcze dwa dni i b�dziemy na miejscu. Ale pr�dzej si� usma�ymy. - stwierdzi�. - Prawda. Dawno takiego lata nie by�o - przytakn�� Kamyk. Jego towarzysz wykazywa� g��boki wstr�t zar�wno do uciech cielesnych jak i do ostrego s�o�ca, ale mia� jedn� zalet�, ale mia� jedn� zalet� - by� najlepszy w tym co robi�. A jego zaj�ciem by�a iluzja - zar�wno rzeczywista, jak i magiczna, od kt�rej mo�na by�o dosta� oczopl�su. - Ale nie martw si� - pocieszy� go Kamyk. - Jutro wyruszymy z samego rana. B�dzie ch�odniej - O tyle o ile - stwierdzi� B�awatek i si�gn�� po opart� obok pa�k�. - Ja si� id� przewietrzy�, a ty tu sobie posied�, mo�e zobaczysz Dragomira. A jak go zobaczysz to nam�w go do oddania tych zawijc�w, co je po�yczy� tydzie� temu - powiedzia� wstaj�c. - Dobra, dobra - odpar� ze �miechem Kamyk i skin�� na karczmarza. P�nym wieczorem Kamyk szed� do swojej izby. W g�owie szumia�o mu od wybitego wina. Godzin� temu dorwa� Dragomira, spi� jego i siebie, a� przyszed� B�awatek i za��da� zawijc�w. Dragomir si� napuszy� i obaj zacz�li sobie skaka� do oczu. Kamyk mia� do��. Jutro czeka�a go d�uga droga w siodle, u�eranie si� z celnikami na byle k�adkach i z�o�liwo�� pytanych o drog� wie�niak�w. Poszed� do siebie, na g�r�. Powoli otworzy� drzwi. W izbie kto� by�. Na stole sta� dzban z kwiatem dzikiej r�y, kt�rego wo� wype�ni�a wn�trze. Na zydlu siedzia�a dziewczyna. �wiat�o pochodni zawieszonej w korytarzu wpada�o przez otwarte drzwi i o�wietla�o jej twarz. - No nie, dlaczego ?! - zapyta� �ami�cym g�osem Kamyk. - Przecie�.... - Przecie� wiesz - przerwa�a mu �agodnie. - Ale dlaczego ?! Przecie� sama doskonale wiesz, �e nie mo�emy by� d�u�ej razem. Mam... - Nic nie m�w - znowu przerwa�a jego gwa�towny potok s��w. - Nigdy ju� nie dam ci odej��, �eby� potem wraca� i zn�w odchodzi�. Nie znios�abym tego d�u�ej. Zrozum. Prosz�. Kamyk zamkn�� za sob� drzwi. Podszed� i wzi�� j� za r�ce. - Ty te� zrozum - powiedzia� spokojnie. - Nie mog� ci� nara�a�. Gdyby co�... zamkn�a mu usta poca�unkiem. D�ugim, gor�cym i szczerym. Nieodrywaj�c warg wzi�� j� na r�ce i zani�s� do stoj�cego pod �cian� pos�ania. - Tu jest twardo - powiedzia� przerywaj�c poca�unek. - No to co ? - spyta�a zalotnie i pozwoli�a u�o�y� si� na materacu. P�niej oboje spali, zm�czeni. A Kamyk �ni�… Nic nie widzia�. Wok� panowa�a nieprzenikniona ciemno��. Nagle b�ysk i zn�w tam by�. Tak, to jest to miejsce z ostatniego - snu ? Mia� wra�enie, �e to nie sen. Nie ma tak realnych sn�w. Tym razem nie by�o gospodarza, a raczej - gospodyni. M�g� rozejrze� si� po okolicy, kt�r� odwiedza� ostatnio mimo woli. Popatrzy� w d�. Sta� na spalonej ziemi, pokrytej popio�em �wie�o wypalonej trawy. Gdzieniegdzie wystawa� osmalony kamie�. �adnego drzewa, �adnego krzaku. W oddali majaczy�y kszta�ty jakby ska�. Wiatr wy� wpadaj�c w niewidoczne szczeliny. By�o zimno, wr�cz, o ironio, grobowo. Zastanawiaj�ce by�o, �e nie zauwa�y� tych wszystkich szczeg��w w czasie swojej ostatniej wizyty. Dziwne. Spr�bowa� zrobi� krok do przodu, ale nic z tego nie wysz�o. M�g� tylko czeka�. Wkr�tce pojawi�a si� znajoma posta�. Zbli�a�a si� tak jak przedtem, ale... Tak, wyra�nie sz�a szybciej. I nie by�o wida� jej twarzy. A kosa zatacza�a z�owieszcze kr�gi ! - Kim jeste�, �cierwo ?! - g�os by� chrapliwy, nieprzyjemny i odra�aj�cy, jak�e inny od tamtego. - Ty jeste� �mier� ? - zapyta�. Chcia� dowiedzie� si�, o co tu chodzi. - A co, nie wygl�dam ?! Zada�am pytanie ! Odpowiadaj ! - Jestem w�drowcem. - - Czego tu szukasz ? - nowa �mier� by�a nieust�pliwa. - Przyszed�em odwiedzi� moj� znajom�, �mier� - odpowiedzia�. - To dziwne, bo ja ci� nie znam. - stwierdzi�a s�odkim g�osem �mier�. - To faktycznie dziwne, bo ty nie jeste� �mierci� - Naprawd� ? - zdziwi�a si� wr�cz uprzejmie i nagle znalaz�a si� tu� o krok. Zobaczy� dok�adnie jej twarz (?). Tak, teraz mia� pewno��. To nie by�a �mier�. Nie z w�ciek�ymi, czerwonymi oczyma, zagi�tym haczykowato nosie i wystaj�cymi k�ami. Tak wygl�daj� wy�sze postacie nekromii. Ale jak ?! Mo�e... Nie mia� czasu na zastanawianie si�. Nekromia odskoczy�a i wzi�a kos� p�ynny zamach. CIACH ! Odskoczy� do ty�u i… ... w ostatniej chwili zszed� z drogi l�ni�cemu ostrzu, jakie spada�o na niego. By� ju� ranek, ale s�o�ce nie do ko�ca o�wietla�o izb�, w kt�rej spa�. Tym razem jego przeciwnikiem by� jak najbardziej rzeczywisty pancerny. B��dny wzrok, t�py wyraz twarzy, a w mieczu b�ysk grozy. Skoczy� do le��cego przy ��ku miecza. Teraz ju� mia� si� czym broni�. Jeden zw�d, drugi zw�d, finta, ci�cie. Pancerny by� jednak r�wnie dobry. Odpowiedzia� kwart� i przerzuci� bro� do lewej r�ki. Zaatakowa�. Jego miecz z g�uchym stukiem utkn�� w stole. Dzban z r� przewr�ci� si� i spad� na pod�og� i cichym mlaskiem. Pancerny uchyli� si� przed zamachem Kamyka i z trudem wyrwa� ostrze z grubego drewna. Kamyk zdawa� sobie spraw�, �e typowy pancerny nie jest w stanie go pokona�. To jednak nie by�a typowa walka. Dysz�c okr��ali st�, kt�ry nagle, nie wiedzie� czemu, sta� si� przeszkod� mi�dzy nimi. Nagle pancerny krzykn�� kr�tko i przera�liwie i zwali� si� jak k�oda w skorupy rozbitego przed chwil� dzbanka. Do izby wpad� B�awatek. - Co si� tu dzieje ? - Jego zapytaj. - Kamyk wskaza� na le��cego pancernego. B�awatek przewr�ci� rycerza na wznak. - Ty, ja go znam. To ten, co ko�o nas wczoraj ca�y dzie� dulda� wino - stwierdzi�. - Co on od ciebie chcia� ? Zrobi�e� mu co� ? - - Nie. M�wi�em ci ju�, zapytaj go. - odpar� zdenerwowany Kamyk. Bo nagle sobie u�wiadomi�, �e kogo� tu brakuje. - Akacja !!! - krzykn�� na ca�e gard�o. Drzwi od s�siedniej izby uchyli�y si�. - Co jest ? - zapyta�a. - Kto to jest ? - zapyta� B�awatek. - Nic ci nie jest ? - zapyta� Kamyk. - Co tu si� dzieje ? - zapyta� karczmarz, kt�ry w mi�dzyczasie pojawi� si� w drzwiach. W r�kach trzyma� wyszczerbiony top�r, najwyra�niej u�ywany tylko do r�bania drew. Nagle pancerny zerwa� si� z pod�ogi i roztr�ciwszy wszystkich wyskoczy� przez okno. Rzucili si� za nim, ale tylko zobaczyli, jak odje�d�a na swoim bojowym rumaku. Karczmarz zblad�, chyba z wra�enia. - Kto to by� ? - wybe�kota�. - Prosz� pojecha� za nim i o to zapyta� - powiedzia� Kamyk. - A na drugi raz prosz� lepiej zaznajamia� si� z tymi, kt�rym si� daje nocleg. Jasne ? - spyta�, podchodz�c do karczmarza z mieczem w r�ku. Zapytany skin�� tylko g�ow� i znikn�� za drzwiami. - Akacja, przecie� ci m�wi�em. To nie jest dla ciebie. A gdzie ty w og�le by�a� ? - Bo widzisz... popatrzy�a na B�awatka, kt�ry przesta� si� niecierpliwi�. W ko�cu to problem Kamyka, a nie jego. - M�w, on i tak si� wszystkiego dowie. - Po wczorajszym - powiedzia�a Akacja z b�yskiem w oku - g��boko i spokojnie spa�am. Za d�ugo ci� wczoraj goni�am. Obudzi�am si� chyba z godzin� przed �witem i pomy�la�am, �e dobrze by by�o skorzysta� z jakiej� balii, najlepiej z ciep�� wod�. Posz�am do karczmarza i zapyta�am, czy nie ma czego� takiego. Mia�, wi�c skorzysta�am. Kiedy si� wyciera�am us�ysza�am ca�y ten raban na g�rze. Pomy�la�am, �e co� wa�nego dzieje si� beze mnie i jak zauwa�y�am, dobrze, �e mnie tu nie by�o... - W porz�dku. - stwierdzi� spokojnym ju� g�osem Kamyk. - Bo widzisz, B�awatek... - Dobra, dobra, przecie� widz� - przerwa� mu B�awatek. - Mnie to nic nie obchodzi. Nie moja sprawa. Byle nie by�o przez to k�opot�w. Bardziej interesuje mnie ten pancerny. - Moim zdaniem to urok - powiedzia�a pewnym g�osem Akacja. - �e co ?! - zapytali jednocze�nie. - No... Urok. Kto� rzuci� na pancernego ci�ki urok. - Sk�d wiesz ? - zapyta� nieufnie B�awatek. - Przecie� to wida�. - Pozostaje tylko kwestia, kto to zrobi�. - powiedzia� Kamyk. - Mniejsza o to. Pancerny jest ju� daleko, a przed nami d�uga droga. - stwierdzi� stanowczo B�awatek. Jechali ju� kilka godzin. S�o�ce wspina�o si� po bezchmurnym niebie coraz wy�ej. Spod ko�skich kopyt raz po raz unosi�y si� chmury kurzu. Wyjechali w�a�nie zza zakr�tu. Wtedy zobaczyli. Akacja j�kn�a i odwr�ci�a g�ow�. Kamyk i B�awatek patrzyli os�upiali. To by� pancerny. Ten z karczmy. Ko�ysa� si� powoli, poddaj�c wiej�cym z r�nych stron podmuchom wiatru. Ga���, do kt�rej przywi�zany by� konopny sznur, wygi�a si� lekko. Cia�o pancernego by�o poranione do ko�ci przez kruki, kt�re w dalszym ci�gu ucztowa�y na wisielcu. A robi�y to ju� d�ugo - pancerny nie mia� ju� lewej po�owy twarzy i prawego oka. Jego zbroja le�a�a pod drzewem razem z mieczem i tarcz�. Zsiedli z koni i podeszli. Akacja nie wytrzyma�a i zwymiotowa�a. B�awatek kijem odgoni� kruki, kt�re wzbi�y si� w powietrze z przera�liwym krakaniem. Kamyk odci�� sznur i razem po�o�yli jego cia�o na ziemi. P� godziny p�niej jechali ju� dalej. Za sob� zostawili kopczyk kamieni z zatkni�tym w nim mieczem. Na mieczu zawiesili tarcz�. Dla pancernego k�opoty si� ju� sko�czy�y. Dla nich - dopiero zaczyna�y. By� teraz wilkiem. Du�ym, srebrzystoszarym wilkiem, kt�ry nie ba� si� niczego, nawet tego ognia, wok� kt�rego kr��y� ju� od d�u�szego czasu. Z reszt�, nie tylko on. Wok� ogniska pl�sa�y w zawi�ym ta�cu bia�e szkielety. Ko�ci sucho trzeszcza�y w kr�tkich ruchach. Dwa szkielety siedzia�y obok i rytmicznie uderza�y kijami w napi�t� na b�bnie sk�r�. Rytm by� w jaki� spos�b nienaturalny, zniewalaj�cy. Nawet kroki wilczych �ap dostosowa�y si� do g�uchych uderze� sprawiaj�c wra�enie, �e znajduje si� nie w wilczej sk�rze, ale w�r�d tych ob��dnych postaci. Kr�g falowa�, zmienia� sw�j kszta�t w powolnym, hipnotycznym transie. Z ogniska lecia�y jasne iskry, wysoko w bezchmurne niebo, na kt�rym kr�lowa�a pe�na twarz Ksi�yca. Ona wzywa�a. Zawy� przeci�gle i d�ugo. Z kilku kierunk�w odpowiedzia�y mu inne wilki. Jakby na dane has�o rytm zwi�kszy� swoj� intensywno��. Szkielety w�ciekle kr�ci�y si� wok� ognia, krok w krok odpowiadaj�c d�wi�kom b�bna. Poczu� g��d. To on go tu sprowadzi� i nieustannie przyci�ga� coraz bli�ej kr�gu. Zauwa�y� obok p�on�cego stosu krzes�o, nie, raczej tron. Jego wn�trze skryte by�o w cieniu, ale instynktownie wyczuwa�, �e tam kto� jest. To go nie interesowa�o. Jego uwag� przykuwa� inny stos, stos czego�, co pachnia�o jak zapowied� pe�nego �o��dka. Zerkn�� na szkielety. One nie powinny by� zagro�eniem, zapami�tane w swym ta�cu. Ostro�nie zakrad� si� do ukrytej w cieniu piramidki. Cienie rzucane przez Ksi�yc i ognisko migota�y na trawie. Wreszcie przypad� do mi�sa. Ach ! Wci�gn�� w nozdrza zapach krwi. Kt�ry� ze szkielet�w wrzuci� do p�omieni �wie�� parti� drewna i ognisko buchn�o jasnym �wiat�em. Wtedy zobaczy�. To by�y g�owy. Ludzkie g�owy. Na skraju le�a�a ... Nie ! G�owa B�awatka. W szklanych oczach odbija�o si� przera�enie i strach. A mo�e tylko p�omie� ogniska. Z trudem powstrzyma� torsje. Ba� si� patrze� na pozosta�e twarze, a by�o ich jeszcze kilkana�cie. W ko�cu zmusi� si� i ruszy� do najbli�szej. Le�a�a twarz� do ziemi. Podni�s� �ap�, by j� odwr�ci�, kiedy nagle poczu� znajomy zapach. Posta� z tronu wsta�a i podesz�a do niego. Jej cia�o spowija� doskonale czarny p�aszcz. Zamar� w bezruchu. Posta� szybkim ruchem odrzuci�a z g�owy kaptur i spojrza�a na niego ... oczami Akacji. To b y � a Akacja. - Ej, wilczku, wilczku - zawo�a�a. Nie wiedzia�, co robi�. - Chod� tu, wilczku. Chyba si� mnie nie boisz - roze�mia�a si�. Podniesiona �apa drgn�a. G�owa obr�ci�a si� i zobaczy� jej twarz. To by�a jego twarz. Odskoczy� gwa�townie… ... i zerwa� si� z pos�ania, zlany potem. Rozejrza� si� dooko�a. Nic si� nie zmieni�o. Od wczoraj oczywi�cie. Ca�a tr�jka le�a�a wok� dogasaj�cego ogniska. Po czerwonych w�glach pe�ga� jeszcze ostatni, zagubiony p�omyk. Nisko nad drzewami wisia� bia�y kr�g Ksi�yca, taki sam jak we �nie. Czy to na pewno by� sen ? Na wschodzie niebo powoli ja�nia�o. By�o jeszcze za wcze�nie, �eby wsta�. Zapada� z powrotem w sen nie chcia�. Zbyt �wie�o w pami�ci mia� ostatnie chwile z... koszmaru ? A mo�e to by� proroczy sen ? W og�le jego ostatnie sny dziwnie splata�y si� z rzeczywisto�ci�. Ale sk�d Akacja ? Alternatywna przysz�o�� ? Mo�e tylko nadmiar wra�e� ostatnich kilku dni znalaz� sobie uj�cie w postaci... snu ? Niebo robi�o si� coraz bardziej jasnob��kitne. Le�a� w bezruchu. Co� zaszele�ci�o w niedalekich krzakach. Zaniepokojony spojrza� w kierunku ha�asu i napotka� iskrz�cy wzrok wilczych �lepi�w. I nast�pnych, i nast�pnych. Okr��a�y ich wilki. Czego chcia�y ? Je�� ? Kamyk podni�s� si� i potrz�sn�� B�awatkiem. Bez skutku. Potrz�sn�� mocniej. - Co jest ? - zaspany B�awatek ��da� wyja�nie�. - Cicho, rozejrzyj si�. - - Eee, wilk�w si� boisz - sapn�� zrezygnowany - �pij, jeszcze wcze�nie - i zacz�� odwraca� si� na drugi bok. - To nie s� zwyk�e wilki - - Sk�d wiesz ? - Wiem i ju�. Co robimy ? - �pimy. To s� najzwyklejsze na �wiecie wilki, kt�re z najzwyklejszej na �wiecie ciekawo�ci przysz�y zobaczy�, kto �pi w ich lesie. - B�awatek traci� cierpliwo��. - Przy�ni�o ci si� co�... Wilki zawy�y jak na komend�.