3445
Szczegóły |
Tytuł |
3445 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3445 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3445 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3445 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Angelica Gorodischer Zal��ki Fioletu
Przewr�ci� si� na drugi bok pod kocem. Zdo�a� uchwyci� w�tek snu, kt�ry
by� o Ulissesie, ws�ucha� si� w spokojne tchnienie nocy w Vantedour. U
st�p ��ka Bonifacy z Salomei przeci�gn�� si� i wysun�� r�owy j�zyczek,
aby zado��uczyni� rutynie leniwych ablucji. Jednak �wit jeszcze nie wsta�,
wiec obydwaj ponownie u�o�yli si� do snu.
Wsparty o framug� drzwi, pochrapywa� Tuk-o-Tut.
Po drugiej stronie morza Matrony ko�ysa�y S�odk� Twarzyczk�. St�paj�c z
rozwag�, aby si� nie potkn�� i nie wstrz�sn�� jajem, ostro�nie przenios�y
je na �wie�e powietrze i zdj�y pokryw�. Ogromna ko�yska porusza�a si� w
rytm pie�ni, a ��te s�o�ce prze�wiecaj�c przez li�cie drzew liza�o jego
uda. Poruszy� si�, otar� o mi�kkie �ciany ko�yski i zap�aka�. Matrony
za�piewa�y, a jedna z nich zbli�y�a si� i pog�aska�a go po policzku.
S�odka Twarzyczka u�miechn�� si� i ponownie usn��. Matrony westchn�y z
ulg�.
Na wyspie zapad� ju� zmrok; klawikordy rozbrzmiewa�y Sonat� Opus 17 w
tonacji Bemol Powolny. Theophilus przygotowywa� si� do nast�pnego
natarcia: Severius zako�czy� ju� swoj� oracje i teraz by�a jego,
Theophilusa; kolej na wyg�oszenie ol�niewaj�cej repliki. Ale gdzie� w jego
wn�trzu nagle rozbrzmia�o zdanie: "Ta dusza tak�e kocha Cimarose".
Czy�by ucieka�y mu s�owa, kt�re zamierza� wyg�osi�, znaczenie
przeciwstawnego sp�jnika, szczeg�lny odcie� przymiotnika, za pomoc�
kt�rego m�g�by w spos�b nieco pejoratywny oceni� rzekomo uniwersalny model
percepcji? Wyda�o mu si�, �e Severius by� troch� za bardzo z siebie
zadowolony.
Skr�cony niczym kawa�ek postronka, zaro�ni�ty i brudny, �mierdz�cy
wymiotami i potem, zdoby� si� na jeszcze jeden wysi�ek, aby zmieni�
pozycj� na siedz�c�. Lew� d�oni� opar� si� o ziemie, przyciskaj�c j�
mocno, mocno, aby powstrzyma� dr�enie, i uchwyci� si� jakiego� krzaka.
Praw� r�k� uni�s� w g�r� i wpar�szy j� w pie� drzewa zacz�� si� d�wiga�.
Czu� md�o�ci i gorzka �lina wype�ni�a mu usta. Splun��, stru�ka �liny
sp�yn�a mu po podbr�dku.
- �piewajmy - rzek� - �piewajmy �ycie, mi�o�� i wino. Siedem s�o�c by�o
w jego g�owie, a dwa na zewn�trz. Jedno z nich mia�o odcie� pomara�czowy i
mo�na na� by�o patrze� bezkarnie.
- Chce mie� - powiedzia� - nowe ubranie. To s� ju� parszywe szmaty.
Nowe ubranie z zielonego aksamitu. Zielone, ot� to, zielone. I wysokie
buty. Lask� i koszul�. I whisky w kuflach od piwa.
Ale znajdowa� si� w du�ej odleg�o�ci od fioletu i nie mia� si�y, aby
tam doj��.
Fasada domu by�a wykonana z szarego kamienia. Sam dom za� by�
wzniesiony na skale i od wewn�trz poci�ty niezliczonymi korytarzami, do
kt�rych nigdy nie dociera �wiat�o. Sale przeznaczone na trofea by�y puste.
Na szczycie My�liwi piekli sarnin�. Znajdowa�y si� tu te� sale obite
czarn� materi�, do kt�rych niekiedy wchodzili S�dziowie. Wsz�dzie panowa�a
cisza, jak zreszt� prawie zawsze; okna pozostawa�y zamkni�te. W
podziemiach znajdowa�a si� izba tortur i tam te� prowadzono Lesvanoos z
r�kami skr�powanymi na plecach.
Tymczasem w ciemno�ciach zbli�y�o si� pi�tnastu zm�czonych m�czyzn.
Jedenastu z nich zosta�o wybranych ze wzgl�du na mo�liwo�ci fizyczne,
odwag� i zdyscyplinowanie; czterej pozostali z uwagi na swe umiej�tno�ci.
Siedmiu z nich zasiad�o wok� sto�u.
- Powiedzmy, �e jeszcze dziesi�� godzin - stwierdzi� Komendant.
Leonidas Terencjusz Sessler pomy�la�, �e zbyt wiele m�wiono podczas tej
podr�y i prawdopodobnie nadal b�dzie si� m�wi� zbyteczne s�owa. Dyskusje,
utarczki, krzyki, rozkazy, pro�by o wybaczenie, przekonywania, przemowy
moralizatorskie (na jego, wy��cznie na jego, barkach). Nigdy nie by�o jego
zamiarem sprawia� wra�enie moralizatora, ale pragn�c z�agodzi� nieco to,
co jak wiedzia� w uszach innych zabrzmia�oby cynicznie, w tajemnym
procesie przetwarzania my�li w s�owa co� tak modyfikowa�, �e ostatecznie
mia�d�y� mora�ami wszystkich dooko�a. Mia� czas, aby wielokrotnie
przeanalizowa� ten proces, i doszed� do konkluzji, �e nat�enie mowy,
krzyk, j�zyk, nazwa by�y niczym innym jak potwornym wypaczeniem.
- Powinni�my - o�wiadczy� - ograniczy� s�owa i porozumiewa� si� za
pomoc� muzyki.
Komendant u�miechn�� si�, kr�c�c g�ow� jak kr�tkoskrzyd�y, nieufny
ptak.
- Nie m�wi� tego wy��cznie w odniesieniu do nas - wyja�ni� Leo Sessler
- ale w og�le do ludzko�ci.
- Drogi doktorze - powiedzia� in�ynier Savan - czy wed�ug pana jest to
odpowiedni moment, aby otworzy� usta i za�piewa� marsz tryumfalny?
- Mhm.
- I nie b�dzie to samo, je�eli zawo�amy wiwat, wiwat, hurra, hurra?
- Oczywi�cie, �e nie:
- Dwana�cie d�wi�k�w to niewiele - nieoczekiwanie powiedzia� m�ody
Reidt.
- A dwadzie�cia osiem znak�w to za du�o - odpar� Leo Sessler.
- Zobaczymy co z t� kaw� - powiedzia� Komendant.
O godzinie jedenastej czasu pok�adowego wyl�dowali na tak zwanej
Pustyni Puma. Nie by�o to zupe�ne pustkowie, lecz rozleg�a dolina, pokryta
traw� w rdzawym kolorze.
- Ponura okolica - stwierdzi� Leo Sessler.
- Jest godzina dziesi�ta minut pi��dziesi�t cztery - odpowiedziano.
Us�ysza� te�:
- W og�le nie spa�em w nocy.
- A kto spa�? - odrzek� kto� inny.
Pustynia Puma rozci�ga�a si�, oszuka�czo wyschni�ta, za� brzegi jej
wznosi�y si� na kszta�t ogromnego talerza wype�nionego zup�. Ludzie
nak�adali, stoj�c ka�dy obok swojej kajuty, bia�e kombinezony; twarde,
po��czone w spos�b przegubowy r�kawice i buty do kostek - kompletne
wyposa�enie wyj�ciowe. Leo Sessler na�o�y� okulary; a na nie nast�pne
szk�a ochronne przewidziane regulaminem -idiotyczne �rodki ostro�no�ci.
Savan pogwizdywa�.
- Kiedy b�dziecie gotowi - powiedzia� Komendant, kt�ry zawsze by� got�w
pierwszy- zbi�rka w komorze wyj�ciowej. - Otworzy� drzwi.
- Wola�by pan umrze� czy o�lepn��, Savan? - zapyta� Leo Sessler.
- Prosz�? - spyta� od drzwi Komendant.
- Te s�o�ca - odpar� Leo Sessler.
- Nie ma obawy - odpowiedzia� Komendant. - M�ody Reidt wie co robi. -
Zamkn�� drzwi.
M�ody Reidt poczerwienia�; upu�ci� r�kawic�, aby m�c schyli� si� po ni�
i ukry� twarz przed innymi.
Theophilus by� pewien, �e co� wyl�dowa�o, a przynajmniej dowiedzia�
si�, �e dostrze�ono na niebie jaki� obiekt i �e obiekt�w przybywa� w ich
kierunku. Nadzieje - usuni�t� i, jako rodzaj zagro�enia, czym pr�dzej
zapomnian� - ju� od dawna zast�pi�o poczucie zadowolenia z sytuacji.
Jednak�e ciekawo�� sprawi�a, i� zachowa� kontakt z Mistrzem Astronomem. W
ten spos�b dowiedzia� si� w kt�rym miejscu wyl�dowa� czy te� spad� �w
obiekt i, jakkolwiek bez entuzjazmu odni�s� si� do pomys�u podr�owania
bez odpoczynku, poprosi� o skontaktowanie go z Mistrzem Nawigatorem.
- Uciszcie t� muzyk�.
Klawikordy umilk�y w po�owie trzydziestej sonaty.
Wyd�u�onym galopem wjecha� na dziedziniec je�dziec. Pan na Vantedour
podni�s� si� z �o�a i, zarzuciwszy na ramiona p�aszcz, zbli�y� si� do
balkonu. M�czyzna w dole co� krzycza� i wskazywa� r�k� na zach�d.
- Po �niadaniu - powiedzia�, Pan na Vantedour.
W komnacie nie by�o nikogo kto m�g�by go us�ysze�, jedynie Bonifacy z
Salomei milczeniem wyrazi� sw� aprobat�.
S�odka Twarzyczka liza� wilgotne �ciany ko�yski.
Lesvanoos, nagi, przywi�zany do sto�u wpatrywa� si� w kata, a kat
czeka�.
Odziany w str�j z zielonego aksamitu, wspieraj�c si� na lasce, ze
�piewem oddala� si� od fioletu. W r�ku trzyma� kielich. S�o�ce pol�niewa�o
w szkle i w per�owych guzikach koszuli. By�o mi dobrze, a szcz�cie
okazywa�o si� tak �atwe.
O�miu z nich zesz�o: Komendant, Leo Sessler, in�ynier Savan, drugi
radiooperator i czterej inni cz�onkowie za�ogi. Wszyscy posiadali lekk�
bro�, ale jedynym, kt�ry czu� swoj� �mieszno�� by� Leo Sessler.
Savan podni�s� g�ow�, aby popatrze� na niebo i obcym, wydostaj�cym si�
spod maski g�osem, powiedzia�:
- M�ody Reidt mia� racje. Przynajmniej jedno z nich jest nie szkodliwe.
Niech pan spojrzy w g�r�, doktorze.
- Nie, dzi�kuj�. Przypuszczam, �e i tak pr�dzej czy p�niej zrobi� to
bezwiednie. S�o�ce zawsze budzi�o we mnie pewn� nieufno��. A co dopiero,
kiedy mam przed sob� dwa.
Zacz�li wspina� si� na �agodne zbocze.
- Kiedy wydostaniemy si� z tego zag��bienia... - zacz�� Komendant i
urwa�.
Naprzeciwko oz�oconego horyzontu galopowa� �rebak, czarny w padaj�cych
uko�nie promieniach �wiat�a. Stan�li w miejscu, nieruchomi, zdumieni;
jeden z cz�onk�w za�ogi uni�s� bro�. Leo Sessler dostrzeg� to i wykona�
przecz�cy ruch r�k�; na oczach wszystkich �rebak galopowa� skrajem doliny,
jakby pozwalaj�c si� podziwia�, kipi�cy si��, ch�ostany ch�odem poranka,
podniecony strumieniami gor�cej krwi w grzbiecie, w p�cinach, w nozdrzach
rozszerzonych i kpi�cych. Znik� nagle zbiegaj�c na drug� stron� zbocza.
- Ach nie - powiedzia� in�ynier Savan. - Ale� to by� ko�.
Jednocze�nie odezwali si� inni.
- Panowie widzieli? - zapyta� Komendant.
- Ko� - odrzek� jeden z za�ogi. - Ko�, panie Komendancie, ale nie
m�wiono nam, �e napotkamy zwierz�ta.
- Wiem! Pomylili�my si�. Wyl�dowali�my w innym miejscu.
- Niech pan si� zamknie, Savan, i nie opowiada g�upstw. Wyl�dowali�my
dok�adnie tam gdzie powinni�my.
- "Przemkn�y rumaki p�dz�ce w nico��, ziemskich sza�wi �wie�o�� czuj�c
jeszcze w pyskach". Tylko, �e tu nie Ziemia i nie powinno by� koni -
powiedzia� Leo Sessler.
Komendant nie kaza� mu milcze�. Powiedzia�:
- Naprz�d.
M istrz Nawigator da� zna� �e wszystko zosta�o przygotowane.
Usadowiony naprzeciwko odbiornika, Theophilus s�ucha�: "Przemkn�y rumaki
p�dz�ce w nico��, ziemskich sza�wi �wie�o�� czuj�c deszcze w pyskach.
Tylko, �e tu nie Ziemia i nie powinno by� koni".
I nast�pnie inny g�os nakaza�:
"Naprz�d".
Zanim dotarli na brzeg Pustyni Puma; ��te s�o�ce rozgrza�o ju�
zewn�trzn� warstw� bia�ych kombinezon�w, ale oni wewn�trz nie odczuwali
tego ciep�a.
Zatrzymali si� na skraju �wiata zieleni i b��kitu, poplamionego
fioletowymi punktami. Byli na Ziemi, o brzasku pierwszego dnia nowej ery z
dwoma s�o�cami, z ko�mi, z d�bowymi i sykomorowymi lasami, polami ziemi
uprawnej, s�onecznikami i �cie�kami.
Leo Sessler usiad� na ziemi; co� skaka�o w jego �o��dku, co� �cisn�o
gard�o i podchodzi�o wy�ej. Proteusz, legendy. Opanowa� si�, zmusi� do
zachowania spokoju. Doszed� do wniosku, �e Savan jest blady, a Komendant
zdecydowany pozosta� Komendantem. Leo Sessler wiedzia�, �e by� to cz�owiek
chory. Pomy�la�, �e na szcz�cie m�ody Reidt pozosta� na statku. Komendant
roz�o�y� map� i zwracaj�c si� do wszystkich przedstawi� spraw�. W oddali,
walcz�c z wiatrem, galopowa� �rebak.
Powiedzcie Mistrzowi Nawigatorowi, �e ju� schodz� - powiedzia�
Theophilus.
S�odka Twarzyczka zwin�� si�, kolana przycisn�� do podbr�dka.
Lesvanoos b�aga�, aby go wych�ostano; kat otrzyma� rozkaz: czeka�
dalej.
Kr�c�c lask� trzyman� w prawej r�ce, lew� podni�s� do ust kufel. Whisky
la�a si� po zielonym aksamicie.
- Ilu ich jest? - spyta� Pan na Vantedour.
- O�miu - odpowiedzia� wartownik.
Sprawa wygl�da nast�puj�co - zacz�� m�wi� Komendant - dane si� nie
zgadzaj�, a wiec gdzie� musi tkwi� b��d. S�dz�, �e to niemo�liwe, aby�my
si� pomylili. B��d z pewno�ci� znajduje si� w informacji jaka, zosta�a
przekazana. Poinformowano nas o ubogim �yciu ro�linnym mchach, porostach,
nielicznych krzewach, a my napotykamy drzewa...
- Uprawne sady, co gorsza - wtr�ci� si� Leo Sessler.
- ...wysokie trawy, wreszcie flor� zdumiewaj�co bogat� i urozmaicon�.
Nie licz�c zwierz�t. Wed�ug wcze�niejszych raport�w powinni�my byli ujrze�
tu troch� owad�w i jakie� robaki.
- Jest te� problem wody - stwierdzi� Leo Sessler.
- Co?
- Prosz� pos�ucha�.
Z oddali dochodzi� ryk wodospadu.
- Woda, ot� to, woda - powiedzia� Komendant - nast�pna rozbie�no��.
Savan usiad� na ziemi obok Leo Sesslera. Komendant zakas�a�. S�dz� -
powiedzia� - �e nast�pi�o tu zjawisko zakamuflowania opad�w, ci�g�ych z
jednej, a okresowych w innej strefie planety.
Ale obecnie najistotniejsze jest rozstrzygniecie, co powinni�my zrobi�.
Mo�emy i�� dalej. Mo�emy r�wnie� zawr�ci� i odby� co� w rodzaju narady,
maj�c przed oczyma poprzedni� informacje w celu por�wnania jej z tym co tu
widzimy.
- Kiedy� jednak b�dziemy musieli p�j�� dalej - zauwa�y� in�ynier Savan.
-Zgoda - rzek� Komendant - Pomy�la�em mniej wi�cej to samo. Narad�
b�dzie mo�na zrobi� w terminie p�niejszym a kontynuowanie marszu da te
korzy��, �e b�dziemy dysponowa� obszerniejszymi danymi. W ka�dym b�d�
razie, je�eli kto� chce zawr�ci� - to obejmowa�o r�wnie� i za�og�,
przypuszczalnie z wykluczeniem drugiego radiooperatora - mo�e to zrobi�.
Ale nikt si� nie poruszy�.
- Wobec tego ruszamy dalej.
Z�o�y� map�. Savan i Leo Sessler podnie�li si�.
- Trzymajcie bro� w pogotowiu, ale niech nikt jej nie u�yje bez mojego
rozkazu; cokolwiek by ujrza�.
�rebaki? Kabin� telefoniczn�? Poci�g? Piwiarnie? Czy to co oczekiwane:
robaki i opady wody, ci�g�e i sezonowe.
- Wszystko wydaje si� by� takie spokojne.
Leo Sesslerowi przysz�o na my�l jedno z jego s�ynnych powiedze� i
za�mia� si� sam do siebie. Pewnego dnia napisze swoje wspomnienia
samotnego cz�owieka i znajdzie si� w nich osobny rozdzia� po�wiecony
wy��cznie jego s�ynnym sentencjom, male�kim enuncjacjom dogmatycznym,
kt�re zrodzi�y si� w obliczu zaskakuj�cych sytuacji, kt�rych nie rozumieli
inni ani on sam. Na przyk�ad, w tym wypadku, to ca�e pi�kno, bo wszystko
to by�o matczynym pi�knem, nie gwarantowa�o bynajmniej przyjaznego
przyj�cia. Mog�y tu istnie� ciche pu�apki. Lub potwory. Albo te� �mier�
mog�a tu przybra� formy bardziej przyjemne. Syreny lub trucizny unoszone
powietrzem. Czy emanacje, kt�re umacnia�yby w cz�owieku pragnienie
�mierci. Co nie wyja�nia�o ani �rebaka, ani p�l uprawnych.
- To jest droga - powiedzia� Savan.
Ani dr�g.
Zatrzymali si� przed bit� drog�.
Ani nic tak znajomego jak s�oneczniki.
- Droga - o�wiadczy� Komendant - �atwiej nam b�dzie i�� ni� przez pola.
Nawet zawodowy wojskowy m�g� posiada� cechy godne podziwu i jest pewne,
�e cechy te r�wnie dobrze mog�y w�a�nie tworzy� te cze�� zespo�u
sk�onno�ci zalet, kt�re sk�ania�y cz�owieka do wyboru tej odra�aj�cej
profesji. To zdanie, zdecydowa� Leo Sessler, by�o zbyt d�ugie, nie mog�o
tworzy� cz�ci rozdzia�u s�ynnych sentencji, lecz, powiedzmy, rozdzia�u
zatytu�owanego "Refleksje o Zmierzchu". S�o�ca sta�y nad ich g�owami, buty
wzbija�y ma�e wiry kurzu, bia�ego kurzu, kt�ry uni�s� si� przez chwile,
zanim mi�kko opad� na �lady st�p. Komendant powiedzia�, �e przemaszeruj�
jeszcze z godzin� i, je�li nie napotkaj� nic nowego, wr�c� i zaprogramuj�
na dzie� nast�pny badania bardziej szczeg�owe. Droga bieg�a przez d�bowy
las. S�ycha� by�o �piew ptak�w, ale nikt tego nie skomentowa�; �rebak
zreasumowa� w sobie wszystkie te zwierz�ta, kt�re nie powinny by�y tu
istnie�.
Istotnie, jest to mo�liwe - powiedzia� Pan na Vantedour.
- Jak ich Pan us�ysza�.
- Buduj�c odbiornik. Bardzo proste, prosz� przypomnie�, abym to panu
obja�ni�.
- Korzy�ci bycia znawc� wy�szej elektroniki - u�miechn�� si� Pan na
Vantedour. - Dlaczego przyszed� pan zobaczy� si� w�a�nie ze mn�?
- A oczekiwa� pan, �e z kim p�jd� si� zobaczy�?- ze swej strony zapyta�
Theophilus. - Z Morritzem? Kesterren pozostaje poza zasi�giem. Z Levalem
mo�na si� zobaczy� kiedy jest Les-Van-Oos, ale obawiam si�, �e obecnie
wi�kszo�� czasu sp�dza jako Lesvanoos.
- Chcia�em przez to spyta�, czy oczekuje pan, �e co� zrobimy.
- Nie wiem.
- Ale oczywi�cie rozumie pan, �e mo�emy zrobi� wszystko.
- M�wi�c "wszystko", ma pan na my�li zg�adzenie ich - powiedzia�
Theophilus.
- Tak.
- To by�o pierwsze co przysz�o mi do g�owy. Ale...
- Ot� to - przyzna� Pa� na Vantedour. - Ale...
Droga opu�ci�a d�bowy las, a S�odka Twarzyczka domaga� si� pieszczot
wi�cej pieszczot, podczas gdy m�czyzna w stroju z zielonego aksamitu
upad� ponownie kufel st�uk� si� w kawa�ki, za� Pan na Vantedour i
Theophilus usi�owali doj�� do porozumienia co zrobi� z o�mioma lud�mi z
Nini Paume Uno.
Leo Sessler jako pierwszy dostrzeg� mur stra�nicy, ale szed� dalej nic
nie m�wi�c. Us�yszeli galop �rebak? Pozostali tak�e ujrzeli je�d�ca
wspinaj�cego si� po najbli�szym zboczu lub by� mo�e zdali sobie spraw� z
obydwu tych rzeczy jednocze�nie, z widniej�cego przed nimi muru i z
pod��aj�cego w ich kierunku je�d�ca. Komendant gestem nakaza� opu�ci�
bro�. Je�dziec powoli si� zbli�y�.
- Pozdrowienia od Pana na Vantedour, panowie. Oczekuje was na zamku.
Komendant pochyli� g�ow�, je�dziec zeskoczy� z konia i poszed� na czele
grupy prowadz�c konia za cugle.
Ko� by� anglikiem lub przynajmniej mia� wygl�d anglika czystej krwi, o
prostonosym profilu, wysoki w k��bie. Uprz�� by�a wykonana ze sk�ry
zabarwionej na kolor ciemnoniebieski, z wypalonymi na niej z�otymi
gwiazdami. Munsztuk, �a�cuszek, pier�cienie, wodze i strzemiona by�y
srebrne. Ko� by� przykryty czaprakiem tego samego koloru co wodze,
ozdobionym gwiazdami na brzegu.
- Equus incredibilis - powiedzia� Leo Sessler.
- Prosz�? - zapyta� Savan.
- Lub mo�e Echippus Salariis improbabilis.
Savan nie pyta� o nic wi�cej.
Je�dziec by� m�czyzn� m�odym i bez wyrazu ubranym na czarno i
niebiesko. Obcis�e spodnie koloru czarnego, koszula b��kitna ze z�otymi
gwiazdami na obrze�ach. Peleryna przykrywa�a mu g�ow� i opada�a na
ramiona.
Komendant poleci� drugiemu radiooperatorowi, aby po��czy� si� z Nini
Paume Uno, podaj�c kierunek, w kt�rym si� udawali, bez �adnych dodatkowych
wyja�nie� i informacji, obiecuj�c, �e po��cz� si� ponownie.
M�czyzna pozosta� z ty�u.
Przeszli przez obwarowany z�batym murem podjazd nad wysch�� fos� i
przez zwodzony most. Znale�li si� na kamiennym podw�rcu. By� tam zbiornik
na wod�, ludzie odziani podobnie jak ich przewodnik, rozlega�o si�
szczekanie ps�w, unosi� si� zapach zwierz�t, pal�cego si� drewna, sk�r i
ciep�ego chleba. Otoczeni przez z�bate wie�e z flankami i strzelnice,
prowadzeni przez Komendanta, dla kt�rego ca�y ten przemarsz musia� by�
m�k�, pozwolili wie�� si� do Bramy Tryumfalnej. Zanurzeni do po�owy w
g��bokim cieniu wej�cia, kt�ry pozwala� jedynie dojrze� nogi oblane ka�u��
�wiat�a, jakie s�o�ce nakre�li�o na posadzce z kamiennych p�yt, oczekiwali
ich dwaj m�czy�ni. Przewodnik oddali� si�, a Komendant powiedzia�:
- Tardon!
- Pan na Vantedour, drogi Komendancie, Pan na Vantedour. Prosz� wej��,
chce pan�w przedstawi� Theophilusowi.
O�miu m�czyzn wkroczy�o do salonu.
Na wyspie Mistrz Astronom komponowa� swoje dziewi�tnaste wspomnienia,
obecnie na temat Konstelacji �o�a Afrodyty. Szef ogrodnik�w pochyli� si�
nad now� odmian� r�y o barwie zmatowia�ej ochry. Severius czyta� Doktryn�
Platoniczn� o Prawdzie. Peonia studiowa�a swoj� now� fryzur�. W kuchniach
przyrz�dzano mro�onego ibisa, kt�rego wydr��ony �o��dek mia� zawiera�
lody, stanowi�ce deser wieczornego posi�ku.
Lesvanoos ejakulowa� na chropowat� posadzk� izby. S�aby i obola�y, z
oczami pe�nymi �ez, wysch�ymi wargami i p�on�cym gard�em, podni�s� praw�
d�o� i wskaza� drzwi. Kat g�o�no krzykn�� i Zwyci�zca wszed� trzymaj�c
rozwini�t� p�acht�, kt�r� narzuci� na Lesvanoosa. Owin�wszy go, wzi�� w
ramiona i wyni�s�. M�czyzna w stroju z zielonego aksamitu spa� pod
drzewami. Siedem ps�w wy�o do pi�ciu ksi�yc�w.
S�odka Twarzyczka obudzi� si� i Matrony przemawia�y do niego �agodnie,
gruchaj�c i imituj�c gaworzenie dziecka.
Ufam - powiedzia� Pan na Vantedour - �e pewne wyja�nienia sprawi�, i�
lepiej si� zrozumiemy.
Siedzieli wok� sto�u w Du�ej Sali. Na kominkach p�on�y drwa, weso�ki
i trubadurzy oczekiwali ukryci w zakamarkach komnaty. S�u��cy wnie�li wino
i pieczone mi�so. Damy zosta�y wykluczone z towarzystwa. By�o o�miu
m�czyzn z Ziemi, Pan na Vantedour i Theophilus. Bonifacy z Salomei zwin��
si� na kolanach Leo Sesslera i swymi bursztynowymi oczami wpatrywa� si� w
niego uwa�nie. Tuk-o-Tut z r�koma skrzy�owanymi na piersiach sprawowa�
wart� w drzwiach wej�ciowych do Sali Zbrojnej.
- Prosz� sobie wyobrazi� Luz Dormida Tres, spadaj�cy w kierunku tej
planety z szybko�ci� znacznie wi�ksz� od przewidywanej.
- Rozbijemy si�!
Moritz wymiotuje, Leval nieruchomy jak z kamienia. Komendantowi Tardon
udaje si� zahamowa� - niedu�o, nie tyle ile by�oby konieczne - samob�jczy
p�d Luz Dormida Tres, kt�ry na koniec wypr�a si� nad nieznan� planet�,
wprawiaj�c w wibracje ich ko�ci. Ale powierzchnia Salari II jest
gliniasta, wyschni�ta i s�aba, pod wp�ywem ci�aru osuwa si�, statek
przechyla si� i przewraca.
- Ranni - kontynuuje Pan na Vantedour - d�ugo pozostawali�my bez
przytomno�ci.
Bia�y �wit; �wiat�o s�o�ca dostaje si� przez dziury w kad�ubie.
- Wyszli�my tak jak zdo�ali�my. Kesterren wygl�da� najgorzej,
wyci�gn�li�my go. Luz Dormida Tres le�a� na r�wninie.
�wiat jest zimnym od�amkiem miedzi pod dwoma s�o�cami. Kesterren si�
skar�y. Podczas gdy Leval z nim zostaje, dostaje si� na Luz Dormida Tres z
Sildorem, w poszukiwaniu wody i surowicy. Mam poparzone d�onie, Sildor
jest ranny w twarz i ci�gnie jedn� nog�. Na zewn�trz zacz�� wia� wiatr i
zrobi�o si� strasznie.
- �yli�my miedzy pustkowiem a Luz Dormida Tres, utrzymuj�c si� przy
�yciu minimalnymi racjami �ywno�ci przez wiele dni, nie umiem powiedzie�,
ile. Wszystkie instrumenty uleg�y zniszczeniu, a zapasy wody wkr�tce mia�y
si� wyczerpa�. Kesterren w ko�cu zacz�� reagowa�, ale nie mogli�my go
poruszy�, stopa Sildora sta�a si� olbrzymia i sztywna, moje r�ce by�y
obna�one do �ywego mi�sa. Moritz sp�dza� ca�e dnie siedz�c z twarz� na
kolanach i ramionami splecionymi wok� n�g, czasem szlocha� bez wstydu.
Leo Sesslerowi wyda�o si� (Bonifacy z Salomei drzema� na jego kolanach),
�e wstyd jest kwiatem, kt�ry bardzo �atwo mo�e przekwitn�� w opustosza�ym
�wiecie, w kt�rym brak wody, �ywno�ci j lekarstw, w �wiecie z dwoma
s�o�cami i pi�ciu ksi�ycami, do kt�rego cz�owiek przybywa po raz pierwszy
z misj� prokolonizacyjn�, na kr�tki wypad zwiadowczy i w kt�rym widzi si�
zmuszonym przeciwstawia� swoim ostatnim, nielicznym chwilom.
- Zdecydowa�em si� w�wczas zabi� ich. Rozumiecie panowie? powiedzia�
Pan na Vantedour.- Wej�� na Luz Dormida Tres, wystrzela� ich stamt�d i
zabi� siebie samego. Nie mogli�my wyj�� w poszukiwaniu wody. A nawet
gdyby�my j� byli znale�li - zrobi� pauz�, okazuj�c jawn� wzgard� opadom
ci�g�ym i sezonowym, i niemo�liwym - nasze szanse prze�ycia by�y tak
niewielkie, �e nieomal nie istniej�ce. Pewnego dnia wyl�dowa�aby tu inna
ekspedycja, wy, i znale�liby�cie resztki statku oraz pi�� szkielet�w z
dziurkami po kuli w g�owie. - U�miechn�� si� - w dalszym ci�gu mam celne
oko.
- Komendancie Tardon - zacz�� Savan.
- Panie na Vantedour, bardzo prosz�, lub po prostu: Vantedour.
- Ale pan jest Komendantem Tardon.
- Ju� nie.
Komendant Nini Paume Uno poruszy� si� w swoim fotelu i powiedzia�, �e
on jest tego samego zdania co Savan, Tardon nie m�g� przesta� by� tym kim
by�, kim by� w rzeczywisto�ci. Pytanie Savana nie zosta�o sformu�owane;
zapobieg�a temu delikatna interwencja Theophilusa.
- Prosz� opowiedzie� jak odkryli�my fiolet, Vantedour.
- Prosz� nam powiedzie�, sk�d si� to wszystko wzi�o - rzek� Komendant,
wskazuj�c gestem Wielk� Sale, Trubadur�w, kamienne kominki; Paradne
Schody, Tuk-o-Tuta wspartego o drzwi Zbrojnej Sali, ozdobionego
naszyjnikami, z bu�atem u pasa i ci�mami na nogach; kobiece g��wki
przystrojone wysokimi, bia�ymi kapelusikami, wychylaj�ce si� z kru�gank�w.
- To jest to samo - odpowiedzia� Pan na Vantedour.
- Niech pan im powie, �e jeste�my bogami - wysun�� sugestie Theophilus.
- Jeste�my bogami.
- Ale� prosz�!
W�dr�wka dooko�a rozbitego statku w oczekiwaniu, �e w ten spos�b skr�ci
si� dzie�. Sildor kulej�c wychodzi mi naprzeciw i spacerujemy obaj,
zataczaj�c powoli ko�a. Unikamy st�pni�cia na dwie du�e plamy fioletowego
�wiat�a, tak jak to czynili�my od pocz�tku. Maj� nieregularne brzegi i
wydaj� si� pulsowa�, porusza�, by� mo�e s� �ywe, a by� mo�e s�
�mierciono�ne. Nie odczuwamy ciekawo�ci, poniewa� znamy ju� jedn�
odpowied�.
- Nie chce je��.
- Zamknij si� Sildor. S� zapasy.
- K�amstwo.
My�l�, �e go uderz�, ale on si� �mieje. Daj� dwa kroki w jego kierunku;
cofa si� nie patrz�c gdzie st�pa.
- Nie chcia�em pana obrazi� - m�wi. - Chcia�em tylko wyt�umaczy�, �e
nie mamy ochoty je��, ale da�bym wszystko za papierosa.
- Sk�d pan wzi�� tego papierosa? - krzycz�.
Sildor spogl�da na mnie z l�kiem, nast�pnie odzyskuje spok�j.
- Niech pan pos�ucha, Komendancie Tardon, nie mam papieros�w. Jedynie
powiedzia�em, �e mam ch�� na papierosa. Rzucam si� na niego jakbym
zamierza� z nim walczy�, chwytam jego d�o�, podnosz� do oczu.
W r�ce trzyma dwa papierosy.
- Jedyne rozs�dne wyt�umaczenie - kontynuuje Pan na Vantedour - to, �e
obydwaj byli�my szaleni.
�wiat wali si� na mnie, mi�kki i lepki. U�o�ony na �o�u Afrodyty,
przygnieciony wiekiem trumny, z oddali s�ysz� g�osy Sildora i Levala.
Wo�aj� mnie, maj� megafon, wiem, �e za sob� zostawili�my wszelkie granice,
dzwoni mi w uszach i �nie o wodzie. Uderzaj� mnie po twarzy i pomagaj�
usi���. Kesterren pyta co si� dzieje. Chce przekona� si�, �e papierosy
istniej� rzeczywi�cie. Dotykamy ich i w�chamy. W ko�cu wypalamy we trzech
jednego i jest to papieros. Decydujemy si� na jedn� chwile uzna�, �e nie
oszaleli�my i zrobi� pr�b�.
- Chc� papierosa - m�wi Leval i patrzy na swoje r�ce, kt�re pozostaj�
puste.
Powtarza to nie patrz�c na d�onie. Na�ladujemy s�owa, gesty i
wyra�enia, kt�re mieli�my w momencie, kiedy zaistnia� pierwszy papieros.
Sildor staje naprzeciw mnie i m�wi: "Nie chcia�em pana obrazi�.
Zamierza�em wyja�ni�, �e nie chce je��, ale da�bym wszystko za jednego
papierosa".
Nic si� nie dzieje. �mieje si� po raz pierwszy od chwili, kiedy Luz
Dormida Tres, ju� w obr�bie atmosfery, rozpocz�a lot ze zbytnim
przy�pieszeniem.
- Chce - m�wi� - lod�wk� z �ywno�ci� na dziesi�� dni. I letni domek na
brzegu jeziora. P�aszcz z futrzanym ko�nierzem. Samoch�d marki De Luxe.
Syjamskiego kota. Pi�� tr�bek.
Leval i Sildor r�wnie� si� �miej�, ale jest jeden papieros. Spali�my
�le, jest ch�odniej ni� w poprzednie noce i o ile Moritz ju� si� prawie
nie odzywa i nie porusza, o tyle Kesterren nie przestaje si� skar�y�.
Ale nast�pnego poranka, przed por� wyznaczon� na �niadanie, je�eli to
co jedli�my mo�na by�o nazwa� �niadaniem, wsta�em zanim jeszcze inni si�
obudzili, i zaintrygowany tym co zasz�o poprzedniej nocy, poszed�em do Luz
Dormida Tres w poszukiwaniu broni. Kiedy spojrza�em w d� na namiot i
niezmierzony, bury �wiat, kt�ry zaczyna� si� rozja�nia� o�wietlony
promieniami dwu s�o�c, na fioletowe plamy, kt�re wydawa�y si� by� wod� lub
�r�d�ami - pomy�la�em, �e szkoda i� tak si� sta�o. Nie czu�em leku, nie
ba�em si� �mierci, poniewa� nie my�la�em o �mierci. Po pierwszym ataku
l�ku prze�ytym w dzieci�stwie odgad�em, �e te rzeczy trzeba zaakceptowa�
takie jakimi s�, bo w przeciwnym razie nas pokonaj�. Ale przypomnia�em
sobie o papierosie i zszed�em. Wypali�em go, skostnia�y z zimna jakim
przenika� poranny wiatr. Dym mia� odcie� b��kitno fioletowy, prawie taki
jak plamy na powierzchni Salari II. Poniewa� tego dnia mia�em umrze�,
poszed�em w kierunku jednej z nich, stan��em na niej i przekona�em si�, �e
nie odczuwam nic specjalnego. Powiedzia�em, �e chc� mie� elektryczn�
maszynk� do golenia i rzeczywi�cie zapragn��em jej ze wszystkich si�,
poczu�em si� nie jakby mnie golono t� maszynk�, ale jakbym sam sta� si�
elektryczn� maszynk� do golenia. Sparzy�em sobie palce papierosem i b�l
oparzeliny na d�oniach ju� popalonych sprawi�, �e krzykn��em. W r�ce
trzyma�em elektryczn� maszynk� do golenia.
Obok kominka kar�y gra�y w ko�ci. Linoskoczki i trubadurzy im
kibicowali. Jeden z akrobat�w wygi�� si� niczym �uk ponad g�owami
graj�cych: p�omienie strzelaj�ce z polan o�wietli�y jego twarz. S�u��cy
spogl�dali na� i �miali si�.
- Jak �mier� - m�wi� dalej Pan na Vantedour - to by�o co�, co trzeba
by�o zaakceptowa�. I nawet gdyby�my byli szaleni, to mogli�my zapali�
nasze szale�stwo, ogoli� si� naszym szale�stwem, nape�ni� �o��dek naszym
szale�stwem. Pogodzenie si� z tym by�o nie tylko dogodne, ale wr�cz
nieuniknione. Obudzi�em Sildora i stan�li�my nad jedn� z fioletowych plam.
Poprosili�my o rzek� s�odkiej i czystej wody, z rybkami i piaszczystym
dnem, w odleg�o�ci dziesi�ciu metr�w od miejsca, w kt�rym si�
znajdowali�my... i otrzymali�my j�. Poprosili�my o drzewa, dom, jedzenie,
samoch�d marki De Luxe i pi�� tr�bek.
O�miu m�czyzn sp�dzi�o ca�y dzie� i pozosta�o na noc w zamku Pana na
Vantedour. Theophilus powr�ci� na wysp�. Bonifacy z Salomei i Tuk-o-Tut
znikli w �lad za Panem.
Tej nocy m�ody Reidt mia� koszmary senn�. Trzej piel�gniarze w
fartuchach splamionych krwi� popychali na szczyt g�ry w�zek na k�kach, w
kt�rym siedzia�. Po dotarciu na szczyt puszczali w�zek i zostawiali go
samego, zbiegaj�c szybko t� sam� drog�, kt�r� weszli; nadmuchiwali balony;
balony wype�nia�y si� powietrzem i unosi�y ich w g�r�. On pozostawa� w
swoim fotelu na skraju bezdennej przepa�ci. W stromym zboczu by�y wykopane
stopnie. Podnosi� si� z fotela i usi�owa� zej�� czepiaj�c si� ka�dej
nier�wno�ci. Krzycza�, bo wiedzia�, �e kiedy opu�ci stop� nie napotka
nast�pnego stopnia, �e rzuci si� w d�, pr�buj�c nog� czy nie znajdzie
nast�pnego otworu, rozewrze d�onie i spadnie.
Tej nocy pierwszy radiooperator odnotowa� raport podpisany przez
Komendanta, w kt�rym informowano o znalezieniu odpowiedniego miejsca na
za�o�enie obozu i sp�dzenie noclegu.
Tej nocy Les-Van-Oos zbrojny jedynie we w��czni� zabi� trzy w�e
morskie i t�um okrzykn�� go bohaterem. S�odka Twarzyczka zamkn�wszy oczy
wewn�trz macicy ko�yski wsun�� r�k� miedzy nogi, a Matrony dyskretnie si�
oddali�y. Pod bledn�cymi gwiazdami serce m�czyzny w stroju z zielonego
aksamitu galopowa�o i wali�o w swojej klatce.
Tej nocy Leo Sessler podni�s� si� z ��ka, i przy towarzysz�cym mu
szumie wodospadu i �wietle pochodni, przebieg� korytarze i wspi�� si�
schodami a� do miejsca, gdzie wsparty o drzwi wej�ciowe drzema� Tuk-o-Tut.
- Chc� widzie� si� z twoim panem - powiedzia� Leo Sessler tr�caj�c go
nog�.
Czarny podni�s� si� b�yskaj�c z�bami, z d�oni� na r�koje�ci bu�ata.
- Chc� si� widzie� z Panem na Vantedour. Czarny uczyni� przecz�cy ruch
g�ow�.
- Tardon!- zawo�a� Leo Sessler. - Komendanae Tardon! Prosz� wyj��! Chc�
z panem m�wi�!
Czarny wydoby� szabl� z pochwy; drzwi otworzy�y si� do �rodka.
- Nie, Tuk-o-Tut - powiedzia� Pan na Vantedour - Doktor Sessler mo�e tu
wej�� ilekro� zechce.
Czarny u�miechn�� si�.
- Prosz� wej��, doktorze.
- Musz� prosi� o wybaczenie za wtargni�cie o porze tak niefortunnej.
- Ale� sk�d. Rozka��, aby przyniesiono nam kaw�. Leo Sessler roze�mia�
si�.
- Podobaj� mi si� takie sprzeczno�ci: �redniowieczny zamek, w kt�rym
brak elektrycznego �wiat�a, ale w kt�rym mo�na napi� si� kawy.
- Czemu nie? �wiat�o elektryczne mnie dra�ni, natomiast lubi� kaw�. -
Podszed� do drzwi, powiedzia� co� do Tuk-o-Tuta i usiad� naprzeciwko
Sesslera. - Posiadam tak�e wod� bie��c�, jak pan zapewne zauwa�y�, ale nie
mam telefonu.
- A pozostali? Maj� telefon?
- Theophilus tak, aby porozumiewa� si� z Levalem, kiedy Leval jest w
stanie porozumiewa� si� z kimkolwiek. Kesterren prawie nigdy nie jest w
stanie, a Moritz definitywnie nigdy.
By�a to ogromna komnata, a dwaj m�czy�ni siedzieli w centrum. L�ko,
umieszczone na podstawie z rze�bionego drewna, zajmowa�o ca�� p�nocn�
�cian�. �ciana zachodnia nie istnia�a: trzy arkady wsparte na kolumnach
wychodzi�y na galeri� z kru�gankami ponad dziedzi�cem. Wida� st�d by�o
tak�e pola i lasy. Stropy, znajdowa�y si� zbyt wysoko, na pod�odze
roz�o�ono sk�ry, a �ciany obwieszono gobelinami. Nie dochodzi� tu �aden
d�wi�k, nic, poza pot�nym hukiem wodospadu, kt�rego Sessler jeszcze nie
widzia�, ale kt�ry nawet z odleg�o�ci wydawa� si� by� gigantyczny.
- Co zrobimy, Vantedour?
- Ju� po raz drugi w dzisiejszym dniu zostaje mi zadane to pytanie. I
przyznam si� panu szczerze, �e nie widz� powodu, dlaczego ja mia�bym by�
tym, kt�ry zadecyduje. Theophilus zada� mi to samo pytanie, kiedy
dowiedzieli�my si� o waszym przybyciu, on dzi�ki �rodkom o wiele
doskonalszym i powiedzmy, nier�wnie nowocze�niejszym, ni� ja. W�wczas
chodzi�o o podj�cie decyzji co zrobimy a wami. Wydaje mi si�, �e obecnie
chodzi o to, co zrobimy z nami.
- Odni�s�bym to raczej do wszystkich, do was, i do nas - zauwa�y� Leo
Sessler. - Jednak przyznaj�, �e jestem nieufny, je�li chodzi o mnie samego
i motywy mojego post�powania. Podejrzewam, �e - niezale�nie od wagi
problemu - nie s� one niczym innym jak zr�cznym manewrem, aby sk�oni� pana
do udzielenia mi pewnych wyja�nie�.
Pan na Vantedour u�miechn�� si�.
- Nie zadowala pana to, co powiedzia�em podczas wieczerzy? Do komnaty
bez pukania wszed� Tuk-o-Tut. Za nim pod��a� s�u��cy z kaw�.
- Cukier? Mo�e troszk� �mietanki?
- Nie, dzi�kuj�. Pij� w�a�nie tak�, czarn�, bez odrobiny cukru.
- Ja przeciwnie. Widzi pan, lubi� smak s�odyczy Uty�em. Gimnastykuj�
si�, je�d�� konno, urz�dzam polowania, jednak�e rozkosze podniebienia
robi� swoje spustoszenia.
Podni�s� do ust fili�ank� i wypi� �yk s�odkiej kawy.
Tuk-o-Tut i s�u��cy wyszli. Bonifacy z Salomei przygl�da� si� im
usadowiony na ��ku i otoczony swoim ogonem.
- Nie chc� s�ucha� dykteryjek, Vantedour. Interesuje mnie pana zdanie
odno�nie tego zjawiska... Nie wiem jak je okre�li� i to mi przeszkadza.
Przywyk�em do tego, �e wszystko ma swoj� nazw�, swoje okre�lenie, nawet to
maniackie poszukiwanie w�a�ciwej nazwy. A mimo to jestem cz�owiekiem,
kt�ry nienawidzi s��w. - Rozumiem, �e potrzebuje pan nazw, aby okre�li�
rzeczy. Czy� jest pan tym, kogo nazywaj� cz�owiekiem wiedzy?
- Mhm. Wy�mienita kawa.
- Z naszych plantacji. Koniecznie musi je pan zwiedzi�.
- Ch�tnie. Za��my, �e jestem cz�owiekiem wiedzy. Ze sprzeczno�ciami
tego sformu�owania, oczywi�cie. Chc� przez to powiedzie�, �e m�g�bym by�
"Doktorem akupunktury i g�rnikiem w kopalni soli, mytnikiem czy kowalem".
- Dzi� m�wi� pan o rumakach p�dz�cych w nico��. - Sk�d pan to wie?
- Theophilus wymy�li� aparat, dosy� skomplikowany, jak s�dz�, za pomoc�
kt�rego m�g� was s�ysze� od momentu l�dowania.
- To nas kieruje w stron� mojego pierwszego pytania: co pan s�dzi o
zjawisku otrzymywania rzeczy z niczego
- Nic nie s�dz�. Ale mam na to niesko�czon� liczb� odpowiedzi odrzek�
Pan na Vantedour. - Mog� panu powt�rzy�, �e jeste�my bogami lub �e
przekszta�cono nas w bog�w. R�wnie� mog� powiedzie�, �e jest to co�
niezwykle u�ytecznego i gdyby istnia�o na wszystkich planetach, mogliby�my
wyeliminowa� wiele problem�w zbytecznych, religie, doktryny filozoficzne;
przes�dy i tak dalej. Zdaje pan sobie z tego spraw�? Nie by�oby pyta� na
temat cz�owieka. Niech pan da komu� aparat wszechmocy, a otrzyma pan
wszystkie odpowiedzi, pr�sz� mi wierzy�. Lub niech pan nie wierzy, nie
musi mi pan wierzy�; niech pan poczeka i zobaczy co fiolet zrobi� z
Kesterrenem, z Moritzem, z Levalem, czy te�, co oni sami zrobili ze sob�
przy pomocy fioletu. - Odstawi� fili�anka na st�. - Theophilus i ja
jeste�my najl�ejszymi przypadkami, przynajmniej pozostali�my lud�mi.
- A czy wy obydwaj nie mogliby�cie czego� za nich zrobi�?
- Nie istnieje �aden pow�d, dla kt�rego mieliby�my co� robi� za nich.
Najstraszniejsze jest to, �e oni, my r�wnie�, ale to ju� odr�bna sprawa,
najgorsze jest to, �e oni ostatecznie s� szcz�liwi. Rozumie pan, co chce
przez to powiedzie�, Sessler?
- Nie, ale mog� si� domy�li�.
- Fakt, �e osi�gn�li�my szcz�cie, w pewnym sensie stawia kropk� nad
"i". Z �atwo�ci� mog� r�wnie� odpowiedzie� na pana pytanie, co zrobimy z
wami. Theophilus mo�e nakre�li� dowoln� rzecz, aparat, trucizn�, bro�,
kt�ra sprawi, �e zapomnicie o wszystkim, a nawet uwierzycie, �e sami
stwierdzili�cie brak �lad�w �ycia na Salari II, �e nast�pi� tu wybuch,
kt�ry nas zabi� w momencie wype�niania naszej misji badawczej, albo te�,
�e planeta ta sta�a si� niebezpieczna dla cz�owieka, czy cokolwiek innego.
- My tak�e mogliby�my u�y� fioletu.
- Muszy pana rozczarowa�, Sessler, ale nie. Nie mo�ecie. My odkryli�my
spos�b, poniewa� byli�my zdesperowani. Wy nie jeste�cie i zajmiemy si�
tym, aby�cie nie byli podczas ca�ego swego pobytu na Salari II. M�wi� o
tym panu, aby unikn�� bezu�ytecznych pr�b; nie wystarczy stan�� na
fioletowej plamie i powiedzie� "chce klejnot�w koronnych", a�eby je
otrzyma�.
- Bardzo dobrze, wy znacie sekret i nie zamierzacie go nam wyjawi�.
Prosz� nie s�dzi�, �e tego nie rozumiem. Ale co to s�... lub co to jest w
tych fioletowych plamach?
- Nie wiem. Nie wiem, co to jest. Na pocz�tku robili�my pewne
eksperymenty. Kopali�my, na przyk�ad, i fiolet rozci�ga� si� nadal w d�,
ale nie jako w�a�ciwy tej glebie sk�adnik, tylko jako refleks. Ale kiedy
stoj�c tam szuka si� �r�d�a tego refleksu w g�rze czy po bokach, to nie
znajduje si� nic. S� ci�gle, zawsze troch� pulsuj�ce, r�wnie� noc�, czy na
�niegu kiedy pada. Nie wiem czym s�. Mog� przypuszcza� wiele rzeczy. �e
b�g przesta� istnie� rozpadaj�c si� na drobne kawa�ki i od�amki jego
upad�y na Salari II. To dobre wyt�umaczenie, tylko �e mnie osobi�cie nie
odpowiada. �e na ka�dej planecie znajduj� si� miejsca; w kt�rych mo�na pod
pewnymi warunkami, nie zapomnijmy o tym, otrzyma� wszystko, ale na Salari
II s� one bardziej widoczne. Wed�ug tej teorii znajduj� si� one tak�e i na
Ziemi, ale nikt ich nie odkry�, lub prawie nikt, tak mog�yby znale�� swoje
wyt�umaczenie niekt�re legendy. �e te fioletowe rzeczy s� �ywe i bogami s�
one, a nie my. �e to wszystko jest z�udzeniem - uderzy� stop� w pod�og� -
i �e na Salari II cz�owiek podlega zmianie, cierpi na rodzaj delirium,
kt�re pozwala mu widzie� i odczuwa�, �e wszystkie jego pragnienia si�
spe�ni�y. �e to jest piek�o, a fiolet jest nasz� kar�. I tak w
niesko�czono��. Prosz� wybra�, kt�ra z tych teorii najbardziej panu
odpowiada.
- Dzi�kuj�, ale �adna mnie nie przekonuje.
- Zgoda, mnie r�wnie�. Ale ja nie zadaj� sobie pyta�. A jak pan s�dzi,
Sessler, jakiego pokroju cz�owiekiem jest pan?
- S�ucham?
- Tak, jaki pan jest? Jutro lub pojutrze ujrzy pan jak �yj� pozostali,
reszta za�ogi Luz Dormida Tres. Co pan by zrobi� b�d�c na ich miejscu? Jak
by pan �y�?
- O, Vantedour, to niesprawiedliwe.
- Dlaczego? Zobaczy� ju� pan jak ja �yj�, pozna� to czego pragn��em, o
co prosi�em.
- Tak. Jest pan despot�, cz�owiekiem, kt�ry nie czuje si� zadowolony,
je�li nie znajduje si� na szczycie piramidy.
- Ale� nie, doktorze Sessler, nie. Nie jestem panem feudalnym, jestem
cz�owiekiem kt�ry zamieszkuje w feudalnym zamku. Nie posy�am nikogo na
tortury, nie konfiskuje d�br, nie �cinam g��w, nie postara�em si� o
wielmo��w rywali, ani o kr�la, kt�remu m�g�bym odbiera� w�adz�. Nie
posiadam oddzia��w zbrojnych ani feudalnego dominium; zamek to wszystko.
- A mieszka�cy zamku?
- Tak�e powstali z fioletu, oczywi�cie, i s� tak autentyczni jak tamten
papieros i tamta maszynka. I powiem panu co� wi�cej : s� szcz�liwi i
czuj� do mnie sympati�, sympatia nie uwielbienie, bo ja ich pocz��em w ten
spos�b. Starzej� si�, choruj�, skar�� je�li upadn�, umieraj�. Ale s�
szcz�liwi i kochaj� mnie.
- Kobiety te�? 4Pan na Vantedour wsta� bez s�owa.
- A wiec, kobiety nie?
- Nie ma kobiet, Sessler. Z powodu warunk�w, powiedzmy tak
szczeg�lnych, pod kt�rymi mo�na otrzyma� co� od fioletu, �aden z nas nie
m�g� otrzyma� kobiety.
- Ale� ja je widzia�em.
- To nie by�y kobiety. A teraz, je�li pan wybaczy i mam nadzieje, �e
nie uzna mnie za pozbawionego wzgl�d�w amfitriona, nadesz�a ju� chyba
pora, aby�my udali si� na spoczynek. Jutro czeka nas wiele pracy.
By�a godzina trzecia nad ranem, kiedy doktor Sessler wyszed� na zamkowy
podw�rzec, przeszed� przez ksi�yce, szukaj�c na ziemi fioletowej plamy. Z
kru�gank�w galerii Pan na Vantedour patrzy� za nim.
Odnale�li�my za�og� statku Luz Dormida Tras - obwie�ci� - Komendant.
- Jak zgin�li? - zapyta� m�ody Reidt. .
- Nie zgin�li - odpar� Leo Sessler. - �yj�, s� zdrowi i zadowoleni.
- W jaki spos�b zabierzemy ich ze sob�, prosz� pana? - spyta� oficer
nawigator. - Pi�� os�b to zbyt du�e obci��enie dodatkowe.
- Nie wydaje mi si�, aby chcieli wr�ci� - stwierdzi� Leo Sessler.
- S� w�a�cicielami i w�adcami na Salari II - nieomal krzykn�� Savan. -
Ka�dy z nich ma do swego u�ytku ca�y kontynent, a czegokolwiek zapragn�,
mog� to otrzyma� z tych fioletowych plam.
- Jakich fioletowych plam?
- Powoli - powiedzia� Komendant. - Prosz� zebra� za�og�.
Pi�tnastu m�czyzn wsiad�o do pojazdu Theophilusa, kierowanego przez
Mistrza Nawigatora. Pojazd �lizga� si� po powierzchni Salari II.
- Mo�e wol� panowie lecie�?
- Nie - powiedzia� Theophilus. - Jed�my tak. Tak niewiele wiecie o
Salari II.
- Tu �yje Kesterren.
- Gdzie?
- Gdzie� w pobli�u. Nigdy si� zbytnio nie oddala.
W�drowali przez pola, pr�buj�c szcz�cia z fioletowymi plamami.
- Tutaj le�y jaki� w��cz�ga - zawo�a� jeden z cz�onk�w za�ogi. Pan na
Vantedour schyli� si� nad cz�owiekiem odzianym w szmaty zielonej barwy.
By� bosy, a w r�ce trzyma� lask�.
- A je�li nas zaatakuje? - zapyta� jeden z m�czyzn, z r�k� na kolbie
pistoletu.
- Ka�cie mu to zostawi� w spokoju - zwr�ci� si� Theophilus do
Komendanta.
- Kesterren!
Pan na Vanted�ur potrz�sn�� nim. M�czyzna w �achmanach otworzy� oczy.
- Nie mo�emy ju� m�wi� - powiedzia�.
- Kesterren! Niech si� pan obudzi, mamy go�ci.
- Go�ci z niebios - zabe�kota� m�czyzna. - Kim s� teraz ludzie z
nieba?
- Kesterren! Z Ziemi przyby�a nast�pna ekspedycja.
- B�d�cie przekl�ci - ponownie zamkn�� oczy. - Powiedzcie im, �eby si�
wynosili, przekl�ci, i wyno�cie si� razem z nimi.
- S�uchaj Kesterren, oni chc� z panem m�wi�. - Wyno�cie si�.
- Chc� panu opowiedzie� o Ziemi i chc� pos�ucha� tego co im pan powie o
Salari II.
- Wyno�cie si�.
Odwr�ci� si� i wyci�gni�tymi ramionami zakry� twarz. Ziemia i suche
li�cie sypa�y si� ze strz�p�w ubrania z zielonego aksamitu.
- Chod�my - powiedzia� Pan na Vantedour.
- Ale�, Tardon, nie mo�emy zostawi� go w takim stanie, jest zbyt
pijany, co� mo�e mu si� sta� - zaprotestowa� Komendant.
- Prosz� si� nie obawia�.
- Opuszczony tutaj, umrze.
- W�tpliwe - stwierdzi� Theophilus.
Pojazd zahamowa� przed szar� fasad� szarego domu w skale. Drzwi
otworzy�y si� zanim w nie zastukali i pozosta�y otwarte dop�ki nie wszed�
ostami cz�owiek. Potem zamkn�y si�. Powedrowali ciemnym korytarzem,
pustym i d�ugim, do innych drzwi. Theophilus otworzy� je. Za drzwiami
znajdowa�a si� ma�a salka pozbawiona okien, o�wietlona zwisaj�cymi z
sufitu lampami. Dwie bardzo m�ode kobiety siedz�c na dywanie gra�y w
karty. Pan na Vantedour zbli�y� si� do nich.
- Witajcie - powiedzia�.
- Ona mnie oszukuje - o�wiadczy�a jedna z kobiet, spogl�daj�c na niego.
- To niedobrze - stwierdzi� Pan na Vantedour.
- Nieprawda�? Ale ja i tak j� kocham. Wszystko jej mog� wybaczy�.
- Ach - powiedzia�. -Gdzie mo�emy znale�� Les-Van-Oosa?
- Nie wiem.
- Tam gdzie� jest uczta - poinformowa�a druga.
- W z�otej sali - doda�a pierwsza.
- Gdzie to jest?
- Nie zechce pan chyba, �ebym j� zostawi�a sam�, prawda? Nie mog� i�� z
wami. - Pomy�la�a chwilk�. - Wyjd�cie tymi drzwiami, nie, tamtymi, a kiedy
napotkacie �owc�w, zapytajcie ich.
Zaje�y si� znowu kartami.
- Oszustka - us�ysza� Leo Sessler zanim wyszed�.
Nast�pny korytarz podobny do poprzedniego i korytarze podobne do tego i
do poprzednich tworzy�y prostok�ty. Dotarli wreszcie do okr�g�ej sali ze
stropem wykonanym ze szklanych tafli, przez kt�re s�czy�o si� �wiat�o.
Grupa m�czyzn, jedz�c, siedzia�a za sto�em.
- Czy jeste�cie �owcami?
- Nie.
- Jeste�my Gladiatorami - odpowiedzia� jeden.
- Gdzie jest Les-Van-Oos?
- W z�otej sali.
M�czyzna podni�s� si�, ocieraj�c r�ce w opask� na biodrach.
- Chod�cie.
Przemaszerowali korytarze wiod�ce do z�otej sali.
Rozwalony na Tronie Zwyci�stwa Heros mia� na g�owie wieniec laurowy i
absolutnie nic wi�cej. Na widok wchodz�cych spr�bowa� d�wign�� si� na
nogi.
- Ach, przyjaciele, moi drodzy przyjaciele!
- Pos�uchaj, Les-Van-Oos! - zawo�a� Pan na Vantedour, otwieraj�c
szeroko ramiona.
Muzyka, krzyki, ha�as, zag�uszy�y wszystko co m�wi�.
- Wina! Wi�cej wina dla moich go�ci!
Pan na Vantedour i Theophilus zbli�yli si� do Tronu. Leo Sessler
przygl�da� si� jak rozmawi