339

Szczegóły
Tytuł 339
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

339 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 339 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

339 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

tytu�: "Wie�a Jask�ki" autor: Andrzej Sapkowski Opracowanie graficzne serii Ma�gorzata �liwi�ska Ilustracja na ok�adce Bogus�aw Polch Copyryght by Andrzej Sapkowski, Warszawa 1997 ISBN 83-7054-124-0 Druk i oprawa Drukarnia Wydawnictw Naukowych S.A, ��d�, ul �wirki 2 * * * Noc� jak kir czarn� przybyli do Dun Dire Gdzie si� m�oda wied�minka skrywa�a Z ka�dej jednej strony sio�o otoczyli Aby uciekn�� im nie zdo�a�a Noc� jak kir czarn� chcieli j� wzi�� zdrad� Atoli im si� to nie uda�o Nim blade s�onko wzesz�o, na zmarz�ym go�ci�cu Trzydzie�ci trup�w le�a�o Pie�� dziadowska o rzezi straszliwej, kt�ra w Dun Dare w noc Saovine si� zdarzy�a * * * - Mog� da� ci wszystko, czego zapragniesz - powiedzia�a wr�ka. - Bogactwo, w�adz� i sceptr, s�aw�, d�ugie i szcz�liwe �ycie. Wybieraj. - Nie chc� bogactwa ni s�awy, w�adzy i sceptru odrzek�a wied�minka - Chc� mie� konia, kt�ry by�by czarny i niedo�cig�y Jak nocny wicher Chc� mie� miecz, kt�ry by�by Jasny i ostry Jak promie� ksi�yca. Chc� noc� czarn� przebiega� na mym czarnym koniu �wiat, chc� pora�a� moce Z�a i Ciemno�ci moim �wietlistym mieczem Tego pragn�. - Dam ci konia, kt�ry b�dzie czarniejszy ni� noc i lotniejszy od nocnego wichru - przyrzek�a wr�ka Dam ci miecz, kt�ry b�dzie Ja�niejszy i ostrzejszy ani�eli ksi�ycowy promie� Ale ��dasz niema�o, wied�minko, b�dziesz wi�c musia�a drogo mi zap�aci� - Czym? Wszak�e nie mam niczego. - Twoj� krwi� Flourens Delannoy, Bajki i klechdy * * * Spis Tre�ci Rozdzia� Pierwszy...3 Rozdzia� Drugi...21 Rozdzia� Trzeci...45 Rozdzia� Czwarty...67 Rozdzia� Pi�ty...94 Rozdzia� Sz�sty...114 Rozdzia� Si�dmy...133 Rozdzia� �smy...156 Rozdzia� Dziewi�ty...176 Rozdzia� Dziesi�ty...203 Rozdzia� Jedenasty...226 * * * Rozdzia� pierwszy Jak powszechnie wiadomo, Wszech�wiat - podobnie jak �ycie - toczy si� ko�em. Ko�em, na kt�rego obr�czy zaznaczono osiem magicznych punkt�w, daj�cych pe�ny obr�t, czyli cykl roczny Punktami tymi, le��cymi na obr�czy ko�a w parach dok�adnie naprzeciw siebie, s�: Imbaelk - czyli Kie�kowanie, Lammas - czyli Dojrzewanie, Belleteyn - Rozkwit oraz Saovine - Zamieranie. S� tak�e na kole zaznaczone dwa Solstycja, czyli Przesilenia - zimowe, zwane Midinvaerne oraz Midaete, letnie. S� tak�e dwa Ekwinokcja, czyli R�wnonoce - Birke, wiosenna i Velen, jesienna Daty te dziel� okr�g na osiem cz�ci - i tak te� w kalendarzu elf�w dzieli si� rok. L�duj�c na pla�ach w okolicach uj�� Jarugi i Pontaru, ludzie przywie�li tu ze sob� w�asny kalendarz, oparty na ksi�ycu, dziel�cy rok na dwana�cie miesi�cy, daj�cych cykl rocznej pracy rolnika - od pocz�tku, od wykonywanych w styczniu tyk a� do ko�ca - do czasu, gdy mr�z zamieni ziemi� w tward� grud�. Ale cho� ludzie inaczej dzielili rok i liczyli daty, zaakceptowali elfie ko�o i osiem punkt�w na jego okr�gu. Przej�te z elfiego kalendarza Imbaelk i Lammas, Saovine i Belleteyn, oba Przesilenia i obie R�wnonoce r�wnie� w�r�d ludzi sta�y si� wa�nymi �wi�tami, datami uroczystymi. Wyr�nia�y si� w�r�d innych dat tak bardzo, jak samotne drzewo wyr�nia si� w�r�d ��ki. Daty te wyr�nia bowiem magia. Nie by�o - i nie jest - �adn� tajemnic�, �e owych osiem dat to dni i noce, podczas kt�rych niezwykle nasila si� czarodziejska aura. Nikogo nie dziwi� ju� magiczne fenomeny i zagadkowe zjawiska, kt�re towarzysz� tym o�miu datom, zw�aszcza za� Ekwinokcjom i Solstycjom. Do fenomen�w takich wszyscy ju� si� przyzwyczaili i rzadko budz� one wi�ksz� sensacj�. Ale tego roku by�o inaczej. Tego roku ludzie jak zwykle uczcili jesienne Ekwinokcjum uroczyst� rodzinn� wieczerz�, podczas kt�rej na stole znale�� si� musia�o jak najwi�cej p�od�w z tegorocznych zbior�w, cho�by po odrobinie ka�dego. Tak kaza� zwyczaj. Spo�ywszy wieczerz� i podzi�kowawszy bogini Melitele za urodzaj, ludzie udali si� na spoczynek. I w�wczas zacz�a si� makabra. Tu� przed p�noc� zerwa�a si� straszliwa zawierucha, zad�� pot�pie�czy wicher, w kt�rym poprzez szum przyginanych niemal do ziemi drzew, skrzyp krokwi i �omot okiennic s�ycha� by�o upiorne wycia, krzyki i zawodzenia. P�dzone po niebie chmury przybra�y fantastyczne kszta�ty, w�r�d kt�rych najcz�ciej powtarza�y si� sylwetki galopuj�cych koni i jednoro�c�w. Wiej� nie cich�a przez dobr� godzin�, a w nag�ej ciszy, jaka po niej nast�pi�a, noc o�y�a trylem i furkotem skrzyde� setek lelk�w kozodoj�w, owych tajemniczych ptak�w, kt�re wed�ug ludowych wierze� grupuj� si�, by nad kim�, kto dogorywa, od�piewa� demoniczn� konaj�czk�. Tym razem ch�r lelk�w by� tak wielki i g�o�ny, jak gdyby skona� mia� ca�y �wiat. Lelki dzikimi g�osami wy�piewywa�y konaj�czk�, niebosk�on za� pokry�y chmury, gasz�c resztki ksi�ycowego �wiat�a. W�wczas zaskowycza�a straszna beann'shie, zwiastunka czyjej� rych�ej i gwa�townej �mierci, a przez czarne niebo pocwa�owa� Dziki Gon - orszak p�omiennookich upior�w na ko�ciotrupach koni, szumi�cy strz�pami p�aszczy i sztandar�w. Jak co kilka lat, Dziki Gon zebra� swe �niwo, ale od dziesi�cioleci nie by�o ono tak straszliwe - w samym tylko Novigradzie doliczono si� dwudziestu kilku os�b zaginionych bez �ladu ni wie�ci. Gdy Gon przegalopowa� i rozwia�y si� chmury, ludzie zobaczyli ksi�yc - malej�cy, jak zwykle w czas Zr�wnania. Ale tej nocy ksi�yc mia� barw� krwi. Lud prosty mia� dla ekwinokcyjnych fenomen�w wiele wyt�umacze�, r�ni�cych si� zreszt� znacznie, stosownie do specyfik regionalnych demonologii. Astrologowie, druidzi i czarodzieje te� mieli wyt�umaczenia, ale w wi�kszo�ci b��dne i sklecone na wyrost. Ma�o, niezwykle ma�o by�o ludzi, kt�rzy potrafili zjawiska te powi�za� z rzeczywistymi faktami. Na Wyspach Skellige, dla przyk�adu, nieliczni bardzo zabobonni widzieli w kuriozalnych ewenementach zapowied� Tedd Deireadh, ko�ca �wiata, poprzedzonego bitw� Ragh nar Roog, finaln� walk� �wiat�a i Ciemno�ci. Gwa�towny sztorm, kt�ry w noc Jesiennego Zr�wnania wstrz�sn�� Wyspami, zabobonni uznali za fal� pchan� dziobem potwornego Naglfara z Morh�ggu, wioz�cego armi� widm i demon�w Chaosu drakkara o burtach zbudowanych z trupich paznokci. Ludzie �wiatlejsi lub lepiej poinformowani ��czyli jednak szale�stwo niebios i morza z osob� z�ej czarownicy Yennefer - i jej straszn� �mierci�. Jeszcze inni - jeszcze lepiej poinformowani - widzieli we wzburzonym morzu znak, �e oto kona kto�, w czyich �y�ach p�ynie krew kr�l�w Skellige i Cintry. Jak �wiat d�ugi i szeroki, by�a te� noc jesiennego Ekwinokcjum noc� zm�r, koszmar�w i widziade�, noc� raptownych, dusz�cych i rozt�tnionych groz� przebudze� w�r�d mokrych od potu i starganych prze�cierade�. Widziad�a i przebudzenia nie omija�y i g��w najja�niejszych - w Nilfgaardzie o Z�otych Wie�ach przebudzi� si� z krzykiem cesarz Emhyr var Emreis. Na P�nocy, w �an Exeter, zerwa� si� z �o�a kr�l Esterad Thyssen, budz�c ma��onk�, kr�low� Zuleyk�. W Tretogorze zerwa� si� i si�gn�� po sztylet arcyszpieg Dijkstra, budz�c ma��onk� ministra skarbu. W zamczysku Montecalvo zerwa�a si� z adamaszkowej po�cieli czarodziejka Filippa Eilhart, nie budz�c ma��onki hrabiego de Noailles. Przebudzili si� - mniej lub bardziej gwa�townie - krasnolud Yarpen Zigrin w Mahakamie, stary wied�min Vesemir w g�rskiej warowni Kaer Morhen, klerk bankowy Fabio Sachs w mie�cie Gors Velen, jari Grach an Craite na pok�adzie drakkara �Ringhorn". Przebudzi�a si� czarodziejka Fringilla Vigo w zamku Beauclair, przebudzi�a si� kap�anka Sigrdrifa w �wi�tyni bogini Freyji na wyspie Hindarsfjall. Przebudzi� si� Daniel Etcheverry, hrabia Garramone, w obl�onej twierdzy Maribor. Zyvik, dziesi�tnik Burej Chor�gwi, w forcie Ba� Gleann. Kupiec Dominik Bombastus Houvenaghel w miasteczku Glaremont. I wielu, wielu innych. Ma�o by�o jednak ludzi zdolnych wszystkie te zjawiska i fenomeny po��czy� z rzeczywistym, konkretnym faktem. I z konkretn� osob�. Traf sprawi�, �e troje z tych ludzi sp�dza�o noc jesiennego Ekwinokcjum pod jednym dachem. W �wi�tyni bogini Melitele w Ellander. - Kozodoje... - j�kn�� pisarczyk Jarre, wpatrzony w ciemno�� zalegaj�c� �wi�tynny park. - Tysi�ce chyba ich s�, ca�e chmary... Krzycz� na czyj�� �mier�... Na jej �mier�... Ona umiera... - Nie gadaj bzdur! - Triss Merigold odwr�ci�a si� gwa�townie, unios�a zaci�ni�t� pi��, przez moment wygl�da�o, �e pchnie lub uderzy ch�opca w pier�. - Wierzysz w g�upie zabobony? Wrzesie� si� ko�czy, lelki grupuj� si� przed odlotem! To ca�kiem naturalne! - Ona umiera... - Nikt nie umiera! - krzykn�a czarodziejka, bledn�c z w�ciek�o�ci. - Nikt, pojmujesz? Przesta� ple��! W bibliotecznym korytarzu przybywa�o adeptek, pobudzonych nocnym alarmem. Ich twarze by�y powa�ne i blade. - Jarre - Triss uspokoi�a si�, po�o�y�a ch�opcu d�o� na ramieniu, �cisn�a silnie. - Jeste� jedynym m�czyzn� w �wi�tyni. Wszystkie patrzymy na ciebie, szukamy w tobie oparcia i pomocy. Nie wolno ci si� ba�, nie wolno ci panikowa�. Opanuj si�. Nie r�b nam zawodu. Jarre odetchn�� g��boko, pr�buj�c uspokoi� dr�enie warg. - To nie strach... - wyszepta�, unikaj�c wzroku czarodziejki. - Ja si� nie boj�, ja si� martwi�! O ni�. Wiidzia�em we �nie... - Ja te� widzia�am - zacisn�a wargi Triss. - �ni�am ten sam sen, ty, ja i Nenneke. Ale ani s�owa o tym. - Krew na jej twarzy... Tyle krwi... - Milcz, prosi�am. Nenneke nadchodzi. Arcykap�anka podesz�a do nich. Twarz mia�a zm�czon�. Na nieme pytanie Triss odpowiedzia�a przecz�cym ruchem g�owy. Zauwa�ywszy, �e Jarre otwiera usta, uprzedzi�a go. - Niestety, nic. Gdy Dziki Gon przelatywa� nad �wi�tyni�, zbudzi�y si� prawie wszystkie, ale �adna nie mia�a wizji. Nawet tak mglistej jak nasze. Id� spa�, ch�opcze, nic tu po tobie. Dziewcz�ta, prosz� do dormitorium! Obur�cz potar�a twarz i oczy. - Ech... Ekwinokcjum! Cholerna noc... Id� si� po�o�y� Triss. Nic nie mo�emy zrobi�. - Ta bezsi�a - zacisn�a pi�ci czarodziejka - doprowadza mnie do sza�u. Na my�l, �e ona tam gdzie� cierpi krwawi, �e grozi jej... Psiakrew, gdybym wiedzia�a, co zrobi�! Nenneke, arcykap�anka �wi�tyni Melitele, odwr�ci�a si�. - A pr�bowa�a� si� modli�? Na Po�udniu, hen za g�rami Amell, w Ebbing, w krainie zwanej Pereplutem, na rozleg�ych mokrad�ach przeci�tych rzekami Veld�, Lete i Arete, w miejscu oddalonym od miasta Ellander i �wi�tyni Melitele o osiemset mil, tem wrony, koszmar senny gwa�townie zbudzi� nad ranem starego pustelnika Vysogot�. Przebudzony Vysogot za nic nie m�g� przypomnie� sobie tre�ci snu, ale dziw, �e niepok�j nie pozwoli� mu ju� usn��. - Zimno, zimno, zimno, brrr - gada� do siebie Vysogota, maszeruj�c �cie�k� w�r�d trzcin. - Zimno, zimno, brr. Kolejna pu�apka by�a pusta. Ani jednego pi�maka. Wyj�tkowo nieudany po��w. Vysogota oczy�ci� pu�apk� ze szlamu i rz�sy, mamrocz�c przekle�stwa i poci�gaj�c zzi�bni�tym nosem. - Zimno, brrr, huha - gada�, id�c w kierunku skraju bagna. - A przecie to jeszcze wrzesie�! Przecie dopiero cztery dni po Ekwinokcjum! Ha, takich ch�od�w w ko�cu wrze�nia nie pami�tam, jak d�ugo �yj�. A �yj� przecie� do�� d�ugo! Kolejna - przedostatnia ju� - pu�apka te� by�a pusta. Vysogocie nie chcia�o si� nawet kl��. - Niechybnie tak jest - gl�dzi�, id�c - �e klimat ozi�bia si� z roku na rok. A teraz wygl�da, �e efekt ozi�biania b�dzie post�powa� lawinowo. Ha, elfy przewidzia�y to ju� dawno temu, ale kto wierzy� w przepowiednie elf�w? Nad g�ow� starca znowu zafurkota�y skrzyde�ka, mign�y szare, niesamowicie szybkie kszta�ty. Mg�a nad moczarami znowu rozdzwoni�a si� dzikim, urywanym trylem lelk�w kozodoj�w, szybkim klaskaniem skrzyde�ek. Vysogota nie zwraca� na ptaki uwagi. Zabobonny nie by�, a kozodoj�w zawsze by�o sporo na bagnach, zw�aszcza o �wicie lata�y tak g�sto, �e a� strach bra�, �e o g�ow� zawadz�. No, mo�e nie zawsze by�o ich tak wiele jak dzi�, mo�e nie zawsze wo�a�y tak pot�pie�czo... Ale c�, ostatnimi czasy przyroda wyprawia�a dziwne figle, a kuriozum goni�o kuriozum, ka�de bardziej kuriozalne od poprzedniego. Wyci�ga� w�a�nie z wody ostatni� - pust� - pu�apk�, gdy us�ysza� r�enie konia. Lelki zamilk�y nagle, jak na komend�. Na mokrad�ach Pereplutu by�y k�py, suche, wy�ej po�o�one miejsca, poro�ni�te czarn� brzoz�, olch�, �widw�, dereniem i tarnin�. Wi�kszo�� k�p trz�sawiska otacza�y tak dok�adnie, �e by�o absolutnie niemo�liwe, by dotar� tam ko� lub nie znaj�cy �cie�ek je�dziec. A jednak r�enie - Vysogota us�ysza� je znowu - dobiega�o w�a�nie z takiej k�py Ciekawo�� przemog�a ostro�no��. Vysogota s�abo zna� si� na koniach i ich rasach, ale by� estet�, umia� rozpozna� i doceni� pi�kno. A kary ko� o sier�ci l�ni�cej jak antracyt, kt�rego zobaczy� na tle brzezinowych pni, by� przedziwnie pi�kny. By� istn� kwintesencj� pi�kna. By� tak pi�kny, �e wydawa� si� nierealny. Ale by� realny. I ca�kiem realnie schwytany w pu�apk�, zapl�tany wodzami i u�dzienic� w krwistoczerwone, chwytne ga��zie �widwy. Gdy Vysogota podszed� bli�ej, ko� stuli� uszy, tupn�� tak, �e a� zadygota� grunt, zatarmosi� zgrabn� g�ow�, obr�ci� si�. Teraz by�o wida�, �e jest to klacz. By�o wida� co� jeszcze. Co�, co sprawi�o, �e serce Vysogoty zacz�o �omota� jak oszala�e, a niewidzialne kleszcze adrenaliny zacisn�y si� na gardle. Za koniem, w p�ytkim wykrocie, le�a� trup. Vysogota rzuci� na ziemi� worek. I zawstydzi� si� pierwszej my�li, kt�r� by�o: odwr�ci� si� i ucieka�. Podszed� bli�ej, zachowuj�c ostro�no��, bo kara klacz tupa�a, k�ad�a uszy, szczerzy�a z�by na munsztuku i tylko czeka�a na okazj�, by go ugry�� lub kopn��. Trup by� trupem kilkunastoletniego ch�opca. Le�a� twarz� ku ziemi, z jedn� r�k� przygniecion� cia�em, drug� wyci�gni�t� w bok i wpit� palcami w piach. Ch�opiec mia� na sobie zamszowy kubraczek, obcis�e sk�rzane spodnie i wysokie do kolan mi�kkie elfie buty z klamerkami. Vysogota pochyli� si� i w tym momencie trup g�o�no j�kn��. Kara klacz zar�a�a przeci�gle, �upn�a kopytami o ziemi�. Pustelnik ukl�k�, ostro�nie obr�ci� rannego. Odruchowo cofn�� g�ow� i sykn�� na widok potwornej maski z brudu i zakrzep�ej krwi, jak� ch�opak mia� w miejscu twarzy. Delikatnie zgarn�� mech, li�cie i piasek z pokrytych �luzem i �lin� warg, spr�bowa� oderwa� od policzka zbite w twardy ko�tun, sklejone krwi� w�osy. Ranny zaj�cza� g�ucho, wypr�y� si�. I zacz�� dygota�. Vysogota odlepi� mu w�osy od twarzy. - Dziewczyna - powiedzia� g�o�no, nie mog�c uwierzy� w to, co mia� wprost przed nosem. - To jest dziewczyna. Gdyby tego dnia po zapadni�ciu zmroku kto� zdo�a� cichaczem podkra�� si� do zagubionej w�r�d moczar�w chaty z zapadni�t� i obro�ni�t� mchem strzech�, gdyby zajrza� przez szpary w okiennicach, zobaczy�by w sk�po o�wietlonym �oj�wkami wn�trzu kilkunastoletni� dziewczyn� z g�ow� grubo omotan� banda�ami, spoczywaj�c� w martwym, niemal trupim bezruchu na zas�anej sk�rami pryczy. Zobaczy�by te� starca z siw� klinowat� brod� i d�ugimi bia�ymi w�osami, opadaj�cymi na ramiona i plecy od granic pot�nej �ysiny przed�u�aj�cej pobru�d�one czo�o daleko poza ciemi�. Spostrzeg�by, jak starzec zapala jeszcze jedn� �oj�wk�, jak stawia na stole klepsydr�, jak ostrzy pi�ro, jak pochyla si� nad arkuszem pergaminu. Jak zamy�la si� i m�wi co� do siebie w zadumie, nie spuszczaj�c oka z le��cej na pryczy dziewczyny. Ale to nie by�o mo�liwe. Nikt nie m�g� tego zobaczy�. Chata pustelnika Vysogoty by�a dobrze ukryta w�r�d mokrade�. Na wiecznie pokrytym mg�� pustkowiu, na kt�re nikt nie odwa�a� si� zapuszcza�. - Zapiszmy - Vysogota zanurzy� pi�ro w inkau�cie co nast�puje. Jest trzecia godzina po zabiegu. Rozpoznanie: uulnus inciswum, rana ci�ta, zadana z du�� si�� niewiadomym ostrym narz�dziem, przypuszczalnie o zakrzywionym ostrzu. Obejmuje cz�� lew� twarzy, zaczyna si� w regionie podoczodo�owym, biegnie poprzez policzek i si�ga a� do regionu przyuszniczo�waczowego. Najg��bsza, bo si�gaj�ca okostnej, jest rana w cz�ci pocz�tkowej, poni�ej oczodo�u, na ko�ci jarzmowej. Przypuszczalny czas, jaki min�� od zranienia do momentu pierwszego zaopatrzenia rany: dziesi�� godzin. Pi�ro zaskrzypia�o na pergaminie, ale skrzypienie trwa�o nie d�u�ej ni� kilka chwil. I linijek. Vysogota nie wszystko, co m�wi� do siebie, uznawa� za warte zapisania. - Wracaj�c do zaopatrzenia rany - podj�� po chwili starzec, wpatrzony w migotliwy i kopc�cy p�omie� �oj�wki - zapiszmy, co nast�puje. Nie wycina�em brzeg�w skaleczenia, ograniczy�em si� jedynie do usuni�cia kilku nieukrwionych strz�p�w i oczywi�cie skrzepimy. Przemy�em ran� wyci�giem z kory wierzbowej. Usun��em zanieczyszczenia i cia�a obce. Za�o�y�em szwy. Konopne. Innym rodzajem nici, niechaj �e zapisane to b�dzie, nie dysponowa�em. Zastosowa�em ok�ad z arniki g�rskiej i za�o�y�em formowany opatrunek mu�linowy. Na �rodek izby wybieg�a mysz. Vysogota rzuci� jej kawa�eczek chleba. Dziewczyna na pryczy oddycha�a niespokojnie, j�cza�a przez sen. - �sma godzina po zabiegu. Stan chorej - bez zmian. .Stan lekarza... To znaczy, m�j, poprawi� si�, albowiem zazna�em nieco snu... Mog� kontynuowa� notatki. Godzi si� bowiem przela� na te karty nieco informacji o mojej pacjentce. Dla potomno�ci. O ile jakakolwiek potomno�� dotrze na te moczary, zanim wszystko tu zbutwieje i rozpadnie si� w proch. Vysogota westchn�� ci�ko, zamoczy� pi�ro i otar� je o brzeg ka�amarza. - Co si� za� tyczy pacjentki - zamrucza� - to niechaj zanotowane zostanie, co nast�puje. Lat, jak si� zda, oko�o szesnastu, wysoka, budowy pomiernie szczup�ej, lecz bynajmniej nie cherlawej, nie wskazuj�cej na niedo�ywienie. Umi�nienie i konstrukcja fizyczna typowa raczej dla m�odej elfki, ale nie stwierdzono �adnych cech metyski... do kwarteronki w��cznie. Ni�szy procent elfiej krwi mo�e, jak wiadomo, nie pozostawia� �lad�w. Vysogota jakby teraz dopiero przypomnia� sobie, �e nie zapisa� na arkuszu ani jednej runy, ani jednego s�owa. Przy�o�y� pi�ro do papieru, ale inkaust wysech�. Starzec wcale si� tym nie przej��. - Niech�e zanotowane zostanie i to - podj�� - �e dziewczyna nigdy nie rodzi�a. A tak�e i to, �e na ciele nie ma �adnych zastarza�ych znamion, blizn, szram, �adnych �lad�w, jakie zostawiaj� ci�ka praca, wypadki, hazardowne �ycie. Podkre�lam: mowa o �ladach zastarza�ych. �lad�w �wie�ych nie brakuje na jej ciele. Dziewczyna by�a bita. Ch�ostana, i to bynajmniej nie ojcowsk� r�k�. Kopana by�a prawdopodobnie te�. - Znalaz�em te� na jej ciele do�� dziwny znak szczeg�lny... Hmmm... Zapiszmy to, dla dobra nauki... W pachwinie, tu� przy wzg�rku �onowym, dziewczyna ma wytatuowan� czerwon� r��. Vysogota w skupieniu obejrza� zaostrzony koniec pi�ra, po czym zanurzy� je w ka�amarzu. Tym razem nie zapomnia� jednak, w jakim celu to uczyni� - szybko zacz�� pokrywa� arkusz r�wnymi linijkami pochy�ego pisma. Pisa�, dop�ki pi�ro nie osch�o. - P�przytomna, m�wi�a i krzycza�a - podj��. - Jej akcent i spos�b wys�awiania si�, je�li pomin�� g�ste wtr�ty w obscenicznym �argonie kryminalist�w, s� do�� konfunduj�ce, trudne do umiejscowienia, ale zaryzykowa�bym stwierdzenie, �e pochodz� raczej z P�nocy ni� z Po�udnia. Niekt�re s�owa... Znowu poskrzypia� pi�rem po pergaminie, niezbyt d�ugo, o wiele za kr�tko, by m�c zapisa� wszystko, co przed chwil� wyrzek�. Po czym podj�� monolog, dok�adnie tam, gdzie go przerwa�. - Niekt�re s�owa, imiona i nazwy, kt�re dziewczyna wymawia�a w malignie, warte s� zapami�tania. I zbadania. Wszystko wskazuje na to, �e bardzo, ale to bardzo rezolutma osoba znalaz�a drog� do chaty starego Vysogoty... - Milcza� przez chwil�, nas�uchuj�c. - Oby tylko - zamrucza� - chata starego Wysogoty nie okaza�a si� kresem jej drogi. Vysogota pochyli� si� nad pergaminem i nawet przy�o�y� do niego pi�ro, ale nie zapisa� nic, ani jednej runy. Rzuci� pi�ro na st�. Przez chwil� sapa�, mrucza� gniewnie, posmarkiwa�. Patrzy� na prycz�, s�ucha� dobiegaj�cych stamt�d odg�os�w. - Trzeba stwierdzi� i zapisa� - powiedzia� zm�czonym g�osem - �e jest bardzo niedobrze. Wszystkie moje starania i zabiegi mog� okaza� si� niewystarczaj�ce, a wysi�ki p�onne. Moje obawy by�y uzasadnione. Rana jest zaka�ona. Dziewczyna silnie gor�czkuje. Wyst�pi�y ju� trzy z czterech kardynalnych objaw�w ostrego stanu zapalnego. Ruhwninr i fumnr �atwo iu� w tei chwili stwierdzi� okiem i dotykiem. Gdy minie szok pozabiegowy, pojawi si� i objaw czwarty: dolor. Niech�e zapisane zostanie, �e min�o blisko p� wieku, od kiedy zajmowa�em si� praktyk� medyczn�, czuj�, jak lata te ci��� na mej pami�ci i na zr�czno�ci mych palc�w. Niewiele umiem zrobi�, jeszcze mniej mog� zrobi�. �rodk�w i medykament�w mam mniej ni� ma�o. Ca�a nadzieja w mechanizmach obronnych m�odego organizmu... - Dwunasta godzina po zabiegu. Zgodnie z oczekiwaniami, przyszed� czwarty kardynalny objaw zaka�enia: dolor. Chora krzyczy z b�lu, gor�czka i dreszcze wzmagaj� si�. Nie mam niczego, �adnego �rodka, kt�ry m�g�bym jej poda�. Dysponuj� niewielk� ilo�ci� eliksiru daturowego, ale dziewczyna jest za s�aba, by prze�y� jego dzia�anie. Mam te� nieco akonitum, ale akonitum zabi�oby j� niechybnie. - Pi�tnasta godzina po zabiegu. �wit. Chora jest nieprzytomna. Gor�czka wzrasta gwa�townie, dreszcze nasilaj� si�. Ponadto wyst�puj� silne skurcze mi�ni twarzy. Je�li to t�ec, dziewczyna jest zgubiona. Miejmy jednak nadziej�, �e to tylko nerw twarzowy... Albo tr�jdzielny. Albo obydwa... Dziewczyna b�dzie w�wczas oszpecona... Ale b�dzie �y�a... Vysogota spojrza� na pergamin, na kt�rym nie zapisa� ani jednej runy, ani jednego s�owa. - Pod warunkiem - powiedzia� g�ucho - �e prze�yje zaka�enie. - Dwudziesta godzina po zabiegu. Gor�czka wzmaga si�. Rubor, calor, tumor i dolor si�gaj�, jak mi si� zdaje, granic przesilenia. Ale dziewczyna nie ma szans, by prze�y�, by do�y� cho�by do tych granic. Oto wi�c zapisuj�... Ja, Vysogota z Corvo, nie wierz� w istnienie bog�w. Ale gdyby przez przypadek istnieli, niechaj maj� w opiece t� dziewczyn�. I niech wybacz� mi to, co zrobi�em... Je�li to, co zrobi�em, oka�e si� pomy�k�. Vysogota od�o�y� pi�ro, potar� spuchni�te i sw�dz�ce powieki, przycisn�� pi�ci do skroni - Poda�em jej mieszank� datury i akonitum - powiedzia� g�ucho - Najbli�sze godziny rozstrzygn� wszystko Nie spa�, drzema� tylko, gdy z drzemki wyrwa� go stuk i �omot, kt�remu towarzyszy� j�k Bardziej w�ciek�o�ci, ni� b�lu Na zewn�trz dnia�o, szpary okiennic s�czy�y nik�e �wiate�ko Klepsydra przesypa�a si� do ko�ca, i to dawno - Vysogota jak zwykle zapomnia� j� obr�ci� Kaganek ledwo pe�ga�, rubinowy �ar z paleniska s�abo o�wietla� k�t izby Starzec wsta�, odsun�� zaimprowizowany parawan z koc�w, kt�rym odgrodzi� prycz� od reszty pomieszczenia, by zapewni� chorej spok�j Chora zd��y�a JU� pozbiera� si� z pod�ogi, na kt�r� przed chwil� upad�a, siedzia�a zgarbiona na brzegu bar�ogu, usi�uj�c podrapa� si� w twarz pod opatrunkiem Vysogota chrz�kn�� - Prosi�em, by� nie wstawa�a Jeste� zbyt os�abiona Je�li czego� chcesz, zawo�aj Jestem zawsze w pobli�u - Ja akurat nie chc�, by� by� w pobli�u - powiedzia�a cicho, p�g�bkiem, ale zupe�nie wyra�nie - Chc� si� wysika� Gdy wr�ci�, by zabra� nocnik, le�a�a na pryczy na wznak, obmacuj�c opatrunek przymocowany do policzka opasuj�cymi czo�o i szyj� wst�gami banda�a Gdy po chwili podszed� do niej ponownie, nie zmieni�a pozycji - Cztery doby? - spyta�a, patrz�c w powa�� - Pi�� Min�a prawie doba od naszej ostatniej rozmowy Przespa�a� ca�� dob� To dobrze Potrzebujesz snu - Czuj� si� lepiej - Rad jestem s�ysze� Zdejmiemy opatrunek Pomog� ci usi��� Uchwy� moj� r�k� Rana goi�a si� �adnie i sucho, tym razem prawie oby�o si� bez bolesnego odrywania opatrunku od strupa Dziewczyna ostro�nie dotkn�a policzka Skrzywi�a si�, ale za ka�dym razem na nowo upewnia�a si� o rozleg�o�ci skaleczenia, zdawa�a sobie spraw� z powagi rany Upewnia�a si� - z przera�eniem - �e to, co czu�a dotykiem poprzednio, to nie by� wywo�any gor�czk� koszmar - Masz tu jakie� lustro? - Nie mam - sk�ama� Spojrza�a na niego, po raz pierwszy chyba ca�kowicie przytomnie - To znaczy, �e jest a� tak �le? - spyta�a, ostro�nie wodz�c palcami po szwach - To bardzo rozleg�e skaleczenie - wyb�ka�, z�y na siebie, �e t�umaczy si� i usprawiedliwia przed smarkul� - Twarz wci�� masz bardzo opuchni�t� Za kilka dni zdejme szwy, do tego czasu b�d� przyk�ada� arnik� i wyci�g z wierzbiny Nie b�d� ju� owija� ci ca�ej g�owy To si� �adnie goi Naprawd� �adnie Nie odpowiedzia�a Porusza�a ustami i �uchw�, marszczy�a i krzywi�a twarz, wyprobowuj�c, na co rana pozwala, a na co nie - Ugotowa�em roso�u z go��bia Zjesz? - Zjem Ale tym razem spr�buj� sama To upokarzaj�ce, by� karmiona jak parahtyczka Jad�a d�ugo Drewnian� �y�k� donosi�a do ust ostro�nie i z takim wysi�kiem, jak gdyby wa�y�a ze dwa funty Ale poradzi�a sobie bez pomocy Wysogoty obserwuj�cego j� z zainteresowaniem Vysogota by� ciekawski - i p�on�� ciekawo�ci� Wiedzia�, �e wraz z powrotem dziewczyny do zdrowia zaczn� si� wymiany zda� mog�ce rzuci� �wiat�o na tajemnicz� spraw� Wiedzia� o tym i nie m�g� doczeka� si� tej chwili Zbyt d�ugo mieszka� sam na pustkowiu Dziewczyna sko�czy�a je��, opad�a na poduszki Przez chwil� martwo patrzy�a w sufit, potem obr�ci�a g�ow� Niezwykle du�e zielone oczy, stwierdzi� po raz kolejny Vysogota, nadawa�y jej twarzy wyraz niewinnie dzieci�cy, w tej chwili k��c�cy si� krzykliwie z paskudnie okaleczonym policzkiem Vysogota zna� ten typ urody - wielkookie wieczne dziecko, fizjonomia wywo�uj�ca instynktown� reakcj� sympatii Wieczna dziewczynka, nawet gdy trzydzieste urodziny ju� dawno zapadn� w niepami��. Tak, Vysogota dobrze zna� ten typ urody. Jego druga �ona by�a taka. Jego c�rka by�a taka. - Musz� st�d ucieka� - powiedzia�a nagle dziewczyna. - I to pilnie. Jestem �cigana. Przecie� wiesz o tym. - Wiem - kiwn�� g�ow�. - By�y to twoje pierwsze s�owa, kt�re wbrew pozorom nie by�y majaczeniem. Dok�adniej, jedne z pierwszych. Najpierw spyta�a� o twego konia i o tw�j miecz. W tej kolejno�ci. Gdy zapewni�em ci�, �e i ko�, i miecz s� pod dobr� opiek�, nabra�a� podejrze�, �e jestem wsp�lnikiem jakiego� Bonharta i nie lecz� ci�, lecz poddaj� torturze nadziei. Gdy nie bez trudu wyprowadzi�em ci� z b��du, przedstawi�a� si� jako Falka i podzi�kowa�a� mi za ratunek. - To dobrze - obr�ci�a g�ow� na poduszce, jak gdyby chcia�a unikn�� konieczno�ci patrzenia mu w oczy. - To dobrze, �e nie zapomnia�am podzi�kowa�. Ja tamto pami�tam jak przez mg��. Nie wiem, co by�o jaw�, a co snem. Ba�am si�, �e nie podzi�kowa�am. Nie nazywam si� Falka. - Tego te� si� dowiedzia�em, cho� raczej przypadkowo. M�wi�a� w gor�czce. - Jestem zbiegiem - powiedzia�a, nie odwracaj�c si�. Uciekinierem. Niebezpiecznie jest dawa� mi schronienie. Niebezpiecznie jest wiedzie�, jak si� naprawd� nazywam. Ja musz� wsiada� na konia i ucieka�, zanim mnie tu wytropi�... - Przed chwil� - powiedzia� �agodnie - mia�a� k�opoty z si��ciem na nocnik. Nie bardzo widz� ci� siadaj�c� na konia. Ale zapewniam, tutaj jeste� bezpieczna. Nikt ci� tu nie wytropi. - Z pewno�ci� mnie �cigaj�. Id� po �ladach, przetrz�saj� okolic�... - Uspok�j si�. Codziennie pada, nikt nie odnajdzie �lad�w. Ty za� jeste� na pustkowiu, w pustelni. W domu pustelnika, kt�ry odci�� si� od �wiata. Tak, by �wiatu te� nie�atwo by�o go odnale��. Je�li jednak sobie �yczysz, mog� poszuka� sposobu, by wie�� o tobie przekaza� bliskim lub przyjacio�om. - Nie wiesz nawet, kim jestem... - Jeste� rann� dziewczyn� - przerwa�. - Uciekaj�c� przed kim�, kto nie waha si� rani� dziewczyn. Czy �yczysz sobie, bym przekaza� jak�� wiadomo��? - Nie ma komu - odrzek�a po chwili, a Vysogota z�owi� uchem zmian� g�osu. - Moi przyjaciele nie �yj�. Wszystkich zamordowano. Nie skomentowa�. - Ja jestem �mierci� - podj�a dziwnie brzmi�cym g�osem. - Ka�dy, kto styka si� ze mn�, umiera. - Nie ka�dy - zaprzeczy�, przygl�daj�c si� jej bacznie. - Nie Bonhart, ten, kt�rego imi� wykrzykiwa�a� w gor�czce, ten, przed kt�rym chcesz teraz ucieka�. Wasz styk zaszkodzi� raczej tobie, nie jemu. To on... zrani� ci� w twarz? - Nie - zacisn�a usta, by st�umi� co�, co by�o albo j�kiem, albo przekle�stwem. - W twarz zrani� mnie Puszczyk. Stefan Skellen. A Bonhart... Bonhart zrani� mnie znacznie powa�niej. G��biej. Czy i o tym m�wi�am w gor�czce? - Uspok�j si�. Jeste� os�abiona, powinna� unika� silnych wzrusze�. - Nazywam si� Ciiiri. - Zrobi� ci ok�ad z arniki, Ciri. - Wstrzymaj si�... chwil�. Daj mi jakie� zwierciad�o. - M�wi�em ci... - Prosz�! Us�ucha�, dochodz�c do wniosku, �e tak trzeba, �e d�u�ej zwleka� niepodobna. Przyni�s� nawet kaganek. By mog�a lepiej widzie�, co zrobiono z jej twarz�. - No, tak - powiedzia�a zmienionym, �ami�cym si� g�osem. - No, tak. W�a�nie tak, jak my�la�am. Prawie tak, jak my�la�am. Wyszed�, zaci�gaj�c za sob� zaimprowizowany z derek parawan. Stara�a si� szlocha� cicho, tak, by nie s�ysza�. Bardzo si� stara�a. Nazajutrz Vysogota zdj�� po�ow� szw�w. Ciri obmaca�a policzek, posycza�a jak �mija, narzekaj�c na silny b�l ucha i przeczulic� szyi w okolicy �uchwy. Wsta�a jednak, ubra�a si� i wysz�a na podw�rze. Vysogota nie protestowa�. Towarzyszy� jej. Pomaga� ani podtrzymywa� nie musia�. Dziewczyna by�a zdrowa i o wiele silniejsza, ni� mo�na by�o przypuszcza�. Zachwia�a si� dopiero na zewn�trz, przytrzyma�a o�cie�nicy i odrzwi. - Ale�... - gwa�townie zach�ysn�a si� wdechem. - Ale� zi�b! Mr�z, czy jak? Ju� zima? Jak d�ugo ja tu przele�a�am? Kilka tygodni? - Dok�adnie sze�� dni. Mamy pi�ty dzie� pa�dziernika. Ale zapowiada si� bardzo zimny pa�dziernik. - Pi�ty pa�dziernika? - zmarszczy�a si�, sykn�a z b�lu. - To jak to? Dwa tygodnie... - Co? Jakie dwa tygodnie? - Niewa�ne - wzruszy�a ramionami. - Mo�e to ja co� myl�... A mo�e i nie myl�. Powiedz, co tu tak okropnie �mierdzi? - Sk�ry. �owi� pi�maki, bobry, nutrie i wydry, garbuj� sk�ry. Nawet pustelnicy musz� z czego� �y�. - Gdzie jest m�j ko�? - W ob�rce. Kara klacz powita�a wchodz�cych g�o�nym r�eniem, a koza Yysogoty zawt�rowa�a beczeniem, w kt�rym pobrzmiewa�o wielkie niezadowolenie z konieczno�ci dzielenia lokum z innym lokatorem. Ciri obj�a konia za szyj�, poklepa�a, pog�adzi�a po zagrzywku. Klacz prycha�a i grzeba�a s�om� kopytem. - Gdzie moje siod�o? Czaprak? Uprz��? - Tutaj. Nie protestowa�, nie czyni� uwag, nie wyg�asza� swego zdania. Milcza�, wsparty na kosturze. Nie poruszy� si�, gdy zast�ka�a, pr�buj�c unie�� siod�o, nie drgn��, gdy zachwia�a si� pod ci�arem i ci�ko, z g�o�nym j�kiem klapn�a na zasypan� s�om� polep�. Nie podszed�, nie pom�g� jej wsta�. Patrzy� uwa�nie. - No, tak - powiedzia�a przez zaci�ni�te z�by, odpychaj�c klacz, usi�uj�c� wsun�� jej nos za ko�nierz. - Wszystko jasne. Ale ja musz� st�d ucieka�, cholera! Poprostu musz�! - Dok�d? - spyta� ch�odno. Pomaca�a twarz, nadal siedz�c na s�omie obok upuszczonego siod�a. - Jak najdalej. Kiwn�� g�ow�, jak gdyby odpowied� satysfakcjonowa�a, wszystko czyni�a jasnym i nie pozostawia�a miejsca na domys�y. Ciri wsta�a z trudem. Po siod�o i uprz�� nawet nie pr�bowa�a si� schyla�. Sprawdzi�a tylko, czy klacz ma siano i owies w ��obie, zacz�a wyciera� grzbiet i boki konia wiechciem s�omy. Vysogota czeka� w milczeniu i doczeka� si�. Dziewczyna zatoczy�a si� na s�up podtrzymuj�cy strop, zblad�a jak p��tno. Bez s�owa poda� jej kostur. - Nic mi nie jest. Tylko... - Tylko w g�owie ci si� zakr�ci�o, bo jeste� chora i s�aba jak noworodek. Wracajmy. Musisz si� po�o�y�. O zachodzie s�o�ca, przespawszy �adnych kilka godzin, Ciri wysz�a ponownie. Vysogota, wracaj�c znad rzeki, natkn�� si� na ni� przy naturalnym je�ynowym �ywop�ocie. - Nie odchod� zbyt daleko od cha�upy - powiedzia� cierpko. - Po pierwsze, jeste� zbyt os�abiona... - Czuj� si� lepiej. - Po drugie, to niebezpieczne. Dooko�a jest ogromne mokrad�o, nie ko�cz�ce si� pole trzcin. Nie znasz �cie�ek, mo�esz zab��dzi� lub uton�� w trz�sawisku. - A ty - wskaza�a na worek, kt�ry taszczy� - �cie�ki znasz, oczywi�cie. I nawet niedaleko nimi chadzasz, a zatem mokrad�o wcale nie jest takie wielkie. Garbujesz sk�ry, aby �y�, jasne. Kelpie, moja klacz, ma owies, a pola tu nie widz�. My jedli�my kur� i krupy. I chleb. Prawdziwy chleb, nie podp�omyki. Chleba nie dosta�by� od trapera. A zatem w okolicy jest wie�. - Bezb��dnie wydedukowane - potwierdzi� spokojnie. - Rzeczywi�cie, dostaj� prowianty z najbli�szej wsi. Najbli�szej, ale wcale nie bliskiej, le��cej na skraju bagien. Mokrad�o przylega do rzeki. Wymieniam sk�ry na �ywno��, kt�r� przywo�� mi �odzi�. Chleb, kasz�, m�k�, s�l, ser, czasami kr�lika lub kur�. Czasami wiadomo�ci. Nie doczeka� si� pytania, wi�c kontynuuowa�. - Wataha konnych w po�cigu dwukrotnie by�a w osadzie. Za pierwszym razem ostrzegano, by ci� nie ukrywa�, gro�ono ch�opom mieczem i ogniem, je�li zostaniesz w osadzie schwytana. Za drugim obiecywano nagrod�. Za odnalezienie trupa. Twoi prze�ladowcy s� przekonani, �e le�ysz martwa w lasach, w jakim� jarze czy w�dole. - I nie spoczn� - mrukn�a - dop�ki nie odnajd� zw�ok. Wiem o tym dobrze. Musz� mie� dow�d, �e nie �yj�. Bez tego dowodu nie zrezygnuj�. B�d� szpera� wsz�dzie. Wreszcie trafi� i tutaj... - Bardzo im zale�y - zauwa�y�. - Powiedzia�bym, niezwykle im zale�y... Zaci�a usta. - Nie l�kaj si�. Odjad�, zanim mnie tu znajd�. Nie nara�� ci�... Nie b�j si�. - Sk�d przypuszczenie, �e si� boj�? - wzruszy� ramionami. - �e jest pow�d, by si� l�ka�? Tutaj nikt nie trafi, nikt ci� tu nie wy�ledzi. Je�li jednak ty wystawisz nos z trzcin, trafisz twoim prze�ladowcom prosto w r�ce. - Innymi s�owy - podrzuci�a hardo g�ow� - musz� tu zosta�? To chcia�e� powiedzie�? - Nie jeste� wi�niem. Mo�esz odjecha�, gdy zechcesz. Dok�adniej: gdy zdo�asz. Ale mo�esz te� zosta� u mnie i przeczeka�. �cigaj�cy zniech�c� si� kiedy�. Zawsze si� zniech�caj�, pr�dzej lub p�niej. Zawsze. Mo�esz mi wierzy�. Znam si� na tym. Jej zielone oczy b�ysn�y, gdy spojrza�a na niego. - Zreszt� - powiedzia� szybko, wzruszaj�c ramionami i uciekaj�c przed jej wzrokiem - uczynisz, jak zechcesz. Powtarzam, nie wi�� ci� tu. - Dzisiaj chyba jednak nie odjad� - prychn�a. - S�aba jestem... I zaraz s�o�ce zajdzie... A ja przecie� nie znam �cie�ek. Chod�my wi�c do chaty. Zmarz�am. - Powiedzia�e�, �e le�a�am u ciebie sze�� d�b. To jest prawda? - Dlaczego mia�bym k�ama�? - Nie uno� si�. Staram si� doliczy� dni... Ja uciek�am... Zraniono mnie... w dzie� Zr�wnania. Dwudziestego trzeciego wrze�nia. Je�li wolisz liczy� wed�ug elf�w, ostatniego dnia Lammas. - To niemo�liwe. - Dlaczego mia�abym k�ama�? - krzykn�a i j�kn�a, chwytaj�c si� za twarz. Vysogota patrzy� na ni� spokojnie. - Nie wiem, dlaczego - powiedzia� zimno. - Ale ja by�em kiedy� lekarzem, Ciri. Dawno temu, ale nadal umiem odr�ni� ran� zadan� przed dziesi�cioma godzinami od rany zadanej przed czterema dniami. Znalaz�em ci� dwudziestego si�dmego wrze�nia. Zraniona zosta�a� wi�c dwudziestego sz�stego. Trzeciego dnia Velen, je�li wolisz liczy� wed�ug elf�w. Trzy dni po Ekwinokcjum. - Zosta�am zraniona w samo Ekwinokcjum. - To nie jest mo�liwe, Ciri. Musia�a� pomyli� daty. - Na pewno nie. To ty masz tu jaki� przestarza�y pustelniczy kalendarz. - Niech ci b�dzie. A� tak wielkie ma to znaczenie? - Nie. Nie ma �adnego. Trzy dni p�niej Vysogota zdj�� ostatnie szwy. Mia� wszelkie powody, by by� zadowolony i dumny ze swego dzie�a - linia zszycia by�a r�wna i czysta, nie nale�a�o obawia� si� tatua�u wro�ni�tym w ran� brudem. Satysfakcj� psu� jednak chirurgowi widok Ciri, w pos�pnym milczeniu kontempluj�cej szram� w ustawianym pod r�nymi k�tami zwierciadle i usi�uj�cej zakrywa� j� - bezskutecznie - zaczesywanymi na policzek w�osami. Blizna szpeci�a. Fakt by� faktem. Nie by�o na to rady. W niczym nie mog�o pom�c udawanie, �e jest inaczej. Wci�� czerwona, napuchni�ta jak powr�z, napunktowana �ladami uk�u� ig�y i poznaczona odciskami nitek, szrama wygl�da�a i�cie makabrycznie. Ten stan mia� szans� ulega� stopniowej i nawet szybkiej poprawie. Vysogota wiedzia� jednak, �e nie by�o �adnych szans na to, by blizna znik�a i przesta�a szpeci�. Ciri czu�a si� znacznie lepiej, ale ku zdziwieniu i zadowoleniu Vysogoty w og�le nie m�wi�a o odje�dzie. Wywiod�a z ob�rki sw� kar� Kelpie - Vysogota wiedzia�, �e na P�nocy nazw� �kelpie" nosi� morszczyniec, gro�ny potw�r morski, wedle przes�du mog�cy przybra� posta� pi�knego rumaka, delfina a nawet urodziwej kobiety, w rzeczywisto�ci za� zawsze wygl�daj�cy jak kupa zielska. Ciri osiod�a�a klacz i kilkakrotnie obk�usowa�a podw�rko i chat� dooko�a, po czym Kelpie wr�ci�a do ob�rki, by dotrzymywa� towarzystwa kozie, Ciri za� do chaty, by dotrzymywa� towarzystwa Vysogocie. Pomaga�a mu nawet - prawdopodobnie z nud�w - w pracy przy sk�rach. Gdy on segregowa� nutrie wed�ug rozmiar�w i odcieni, ona dzieli�a pi�maki na grzbieciki i brzuszki, rozcinaj�c sk�rki wzd�u� wprowadzanej do �rodka deszczu�ki. Palce mia�a nad wyraz zr�czne. W�a�nie przy tym zaj�ciu dosz�o mi�dzy nimi do do�� dziwnej rozmowy. - Nie wiesz, kim jestem. Nawet si� nie domy�lasz, kim jestem. Kilkakrotnie powt�rzy�a to banalne stwierdzenie i rozdra�ni�a go tym lekko. Rzecz jasna, nie da� po sobie pozna� rozdra�nienia - uw�acza�o by mu, gdyby zdradzi� swe uczucia przed tak� smarkul�. Nie, do tego nie chcia� dopu�ci� nie m�g�, nie m�g� te� zdradzi� ciekawo�ci, kt�ra go dr��y�a. Ciekawo�ci w sumie bezzasadnej, bo przecie� bez trudu m�g� si� domy�li�, kim by�a. W czasach Vysogoty m�odzie�owe bandy r�wnie� nie by�y rzadko�ci�. Lata, kt�re min�y, nie mog�y te� wyeliminowa� magnetycznej si�y, z jak� takie szajki przyci�ga�y ��dn� przyg�d i silnych wra�e� szczeniateri�. Nader cz�sto na jej zgub�. Smarkacze wykr�caj�cy si� blizn� na twarzy mogli m�wi� o szcz�ciu - na tych mniej szcz�liwych czeka�y tortury, stryczek, hak lub pal. Ha, od czas�w Vysogoty tylko jedno uleg�o zmianie post�puj�ca emancypacja. Do band ci�gn�y nie tylko wyrostki, ale i zwariowane podlotki, przedk�adaj�ce konia, miecz i przygod� nad szyde�ko, k�dziel i czekanie na swat�w. Vysogota nie powiedzia� jej tego wszystkiego wprost. Powiedzia� to ogr�dkami. Ale tak, by wiedzia�a, �e on wie. By u�wiadomi� jej, �e je�li kto� tu jest zagadk�, to z pewno�ci� nie ona - cudem zbieg�a z ob�awy ma�oletnia grasantka z bandy grasant�w ma�olat�w. Oszpecona smarkula pr�buj�ca otacza� si� nimbem tajemniczo�ci... - Nie wiesz, kim jestem. Ale nie obawiaj si�. Odjad� wkr�tce. Nie nara�� ci� na niebezpiecze�stwo. Vysogota mia� do��. - Nie grozi mi �adne niebezpiecze�stwo - powiedzia� sucho. - Bo i jakie�? Nawet je�li po�cig tu si� zjawi, w co w�tpi�, c� z�ego mo�e mnie spotka�? Udzielanie pomocy zbieg�ym przest�pcom jest karalne, ale nie w przypadku pustelnika, albowiem pustelnik jest rzeczy �wieckich nie�wiadom. Moim przywilejem jest go�ci� ka�dego, kto trafia do mej pustelni. Dobrze rzek�a�: nie wiem, kim jeste�. Sk�d ja, pustelnik, mog� wiedzie�, kim jeste�, co przeskroba�a� i za co �ciga ci� prawo? I jakie prawo? Przecie� ja nawet nie wiem, czyje prawo w tych okolicach obowi�zuje, jaka i czyja jurysdykcja. I nie obchodzi mnie to. Jestem pustelnikiem. Troch� zbyt wiele razy m�wi� o pustelnictwie, czu� to. Ale nie rezygnowa�, jej w�ciekle zielone oczy k�u�y go niczym ostrogi. - Jestem ubogim eremit�. Umar�ym dla �wiata i dla spraw jego. Jestem cz�ekiem prostym i niewykszta�conym, rzeczy �wiatowych nie�wiadomym... Przesadzi�. - Akurat! - wrzasn�a, ciskaj�c sk�rk� i n� na pod�og�. - Za g�upi� mnie masz, czy jak? Ja g�upia nie jestem, nie my�l sobie. Pustelniku, eremito ubogi! Gdy ci� nie by�o, rozejrza�am si�. Zajrza�am tam, o, do k�ta, za t� niezbyt czyst� kotar�. Sk�d wzi�y si� tam na p�kach uczone ksi�gi, h�, cz�eku prosty i nie�wiadomy? Vysogota odrzuci� sk�r� nutrii na stert�. - Mieszka� tu kiedy� poborca podatk�w - powiedzia� niefrasobliwie. - To s� katastry i ksi�gi buchalteryjne. - K�amiesz - Ciri skrzywi�a twarz, pomasowa�a blizn�. - K�amiesz w �ywe oczy! Nie odpowiedzia�, udaj�c, �e ocenia odcie� kolejnej sk�ry. - My�lisz mo�e sobie - podj�a po chwili dziewczyna �e je�li masz bia�� brod�, zmarszczki i sto lat na karku, to bez trudu oszukasz naiwn� m��dk�, h�? To ci powiem: pierwsz� lepsz� mo�e i zwi�d�by�. Ale ja nie jestem pierwsza lepsza. Uni�s� wysoko brwi w niemym, lecz prowokacyjnym pytaniu. Nie kaza�a mu d�ugo czeka�. - Ja, m�j pustelniku, uczy�am si� w miejscach, gdzie by�o sporo ksi�g, tak�e i tych samych tytu��w, co na twoich p�kach. Sporo z tych tytu��w znam. Vysogota jeszcze wy�ej uni�s� brwi. Patrzy�a mu prosto w oczy. - Dziwne rzeczy - wycedzi�a - wygaduje brudny kocmo�uch, oberwana sierota, musi z�odziejka lub bandytka znaleziona w krzakach z rozwalon� g�b�. A jednak trzeba ci wiedzie�, panie pustelniku, �e ja czytywa�am Histori� Rodericka de Novembre. Przegl�da�am, i to nie raz, dzie�o o tytule Materia medica. Znam Herbarius, taki sam, jak ten na twojej p�ce. Wiem te�, co oznacza na grzbietach ksi�g gronostajowy krzy� na czerwonej tarczy. To znak, �e ksi�g� wyda� uniwersytet w Oxenfurcie. Urwa�a, wci�� bacznie go obserwuj�c. Vysogota milcza�, staraj�c si�, by jego twarz nie zdradza�a niczego. - Dlatego my�l� - powiedzia�a, podrzucaj�c g�ow� zwyk�ym dla niej, dumnym i gwa�townym nieco ruchem - �e� ty wcale nie prostak i nie pustelnik. �e� wcale nie umar� dla �wiata, ale uciek� przed nim. I ukrywasz si� tu, na pustkowiu, zamaskowany pozorami i bezkresnym trzcinowiskiem. - Je�eli tak jest - u�miechn�� si� Vysogota - to w istocie przedziwnie splot�y si� nasze losy, moja ty oczytana panno. Wielce zagadkowym sposobem zbrata�o nas oto przeznaczenie. Wszak�e i ty si� tu ukrywasz. Wszak�e i ty, Ciri, umiej�tnie snujesz wok� siebie woale pozor�w. Jam jest jednak cz�ekiem starym, pe�nym podejrze� i zgorzknia�ej starczej nieufno�ci... - Nieufno�ci do mnie? - Do �wiata, Ciri. Do �wiata, w kt�rym szachrajski poz�r wk�ada mask� prawdy, by wywie�� w pole inn� prawd�, fa�szyw�, nawiasem m�wi�c, i te� pr�buj�c� szachrowa�. Do �wiata, w kt�rym herb uniwersytetu w Oxenfurcie maluje si� na drzwiach zamtuz�w. Do �wiata, w kt�rym ranne grasantki podaj� si� za bywa�e, uczone, mo�e i szlachetnie urodzone panny, intelektualistki i erudytki, czytuj�ce Rodericka de Novembre i obeznane z god�em Akademii. Wbrew wszelkim pozorom. Wbrew temu, �e same nosz� inny znak. Bandycki tatua�. Czerwon� r�� wyk�ut� w pachwinie. - Faktycznie, mia�e� racj� - przygryz�a warg�, a jej twarz pokry� p�s tak g��boki, �e linia szramy wydawa�a si� czarna. - Jeste� zgorzknia�y staruch. I w�cibski dziadyga. - Na mojej p�ce, za kotar� - wskaza� ruchem g�owy stoi Aen N'og Mab Taedh'morc, zbi�r elfich ba�ni i wierszowanych przypowie�ci. Jest tam, jak�e pasuj�ca do naszej sytuacji i rozmowy, historyjka o s�dziwym kruku i m�odziutkiej jask�ce. Poniewa� podobnie jak ty, Ciri, jestem erudyt�, pozwol� sobie przypomnie� stosowny fragment. Kruk, jak niezawodnie pami�tasz, zarzuca jask�ce p�ocho�� i nieprzystojn� frygowato��. Hen Cerbin dic'ss aen n'og Zireael Aark, aark, caelm foile, te ueloe, ell? Zireael... Urwa�, opar� �okcie o st�, a podbr�dek na splecionych palcach. Ciri szarpn�a g�ow�, wyprostowa�a si�, spojrza�a na niego wyzywaj�co. I doko�czy�a. ...Zireael ueloe que'ss aen en'ssan irch Mab og, Hen Cerbin, vean ni, quirk, quirk! - Zgorzknia�y i nieufny staruch - powiedzia� po chwili Vysogota, nie zmieniaj�c pozycji - przeprasza m�od� erudytk�. S�dziwy kruk, wsz�dzie w�sz�cy podst�p i oszustwo, prosi o wybaczenie jask�k�, kt�rej jedyn� win� jest to, �e jest m�oda i pe�na �ycia. I �adniutka. - Teraz pleciesz - �achn�a si�, odruchowo zakrywaj�c d�oni� blizn� na policzku. - Takie komplementy mo�esz sobie darowa�. Nie poprawi� one ko�lawych �cieg�w, kt�rymi sfastrygowa�e� mi sk�r�. Nie my�l te� sobie, �e zdob�dziesz w ten spos�b moj� ufno��. Ja nadal nie wiem, kim ty w�a�ciwie jeste�. Dlaczego ok�ama�e� mnie w sprawie tych dat i dni. I w jakim celu zagl�da�e� mi mi�dzy nogi, cho� ranna by�am w twarz. I czy na zagl�daniu si� sko�czy�o. Tym razem uda�o si� jej wyprowadzi� go z r�wnowagi. - Co ty sobie wyobra�asz, smarkulo?! - krzykn��. M�g�bym by� twoim ojcem! - Dziadkiem - poprawi�a zimno. - Albo i pradziadkiem. Ale nie jeste�. Ja nie wiem, kim jeste�. Ale na pewno nie jeste� tym, za kogo chcia�by� uchodzi�. - Jestem tym, kto znalaz� ci� na bagnie, niemal przymarzni�t� do mchu, z czarn� skorup� zamiast twarzy, nieprzytomn�, zapaskudzon� i brudn�. Jestem tym, kto zabra� ci� do domu, cho� nie wiedzia�, kim jeste�, a domy�la� si� mia� prawo najgorszego. Kto opatrzy� ci� i po�o�y� do ��ka. Leczy�, gdy kona�a� z gor�czki. Piel�gnowa�. My�. Dok�adnie. W okolicach tatua�u r�wnie�. Znowu sp�sowia�a, ale z jej oczu ani my�la�o znika� bezczelne wyzwanie. - Na tym �wiecie - warkn�a - szachrajskie pozory czasem udaj� prawd�, sam tak powiedzia�e�. Ja te� ju� troch� znam �wiat, wyobra� sobie. Uratowa�e� mnie, opatrzy�e�, piel�gnowa�e�. Dzi�ki ci za to. Wdzi�czna ci jestem za... za dobro�. Ale przecie� ja wiem, �e nie ma czego� takiego, jak dobro� bez... - Bez wyrachowania i nadziei na korzy�� - doko�czy� z u�miechem. - Tak, tak, wiem, bywa�y ze mnie cz�ek, kto wie, czy nie znam �wiata r�wnie dobrze jak ty, Ciri. Ranne dziewczyny, jak wiadomo, ograbia si� ze wszystkiego, co ma jak�kolwiek warto��. Je�li s� nieprzytomne lub zbyt s�abe, by si� broni�, zwyczajowo popuszcza si� cugli w�asnym chuciom i ��dzom, nierzadko na wyst�pne i przeciwne naturze sposoby. Prawda? - Nic nie jest takie, na jakie wygl�da - odrzek�a Ciri, po raz kolejny oblewaj�c si� rumie�cem. - Jak�e� prawdziwe twierdzenie - dorzuci� kolejn� sk�r� na w�a�ciw� kupk�. - I jak�e� bezlito�nie wiod�ce nas do wniosku, �e my, Ciri, nie wiemy o sobie niczego. Znamy tylko pozory, a te myl�. Odczeka� chwil�, ale Ciri nie spieszy�a si�, by powiedzie� cokolwiek. - Chocia� obojgu nam uda�o si� przeprowadzi� co� w rodzaju wst�pnej inkwizycji, nadal nie wiemy o sobie nic. Ja nie wiem, kim ty jeste�, ty nie wiesz, kim ja jestem... Tym razem czeka� z wyrachowaniem. Patrzy�a na niego, a w jej oczach czai�o si� pytanie, kt�rego oczekiwa�. Co� dziwnego b�ysn�o w jej oczach, gdy owo pytanie zada�a. - Kto zacznie? Gdyby po zmroku kto� podkrad� si� do chaty z zapadni�t� i omsza�� strzech�, gdyby zajrza� do wn�trza, w �wietle p�omieni i �aru paleniska zobaczy�by siwobrodego starca zgarbionego nad stert� sk�r. Zobaczy�by te� popielatow�os� dziewczyn� z paskudn� szram� na policzku, szram� zupe�nie nie pasuj�c� do wielkich jak u dziecka zielonych oczu. Ale nikt nie m�g� tego zobaczy�. Chata sta�a w�r�d trzcin, na moczarach, na kt�re nikt nie odwa�a� si� zapuszcza�. - Nazywam si� Vysogota z Corvo. By�em lekarzem. Chirurgiem. By�em alchemikiem. By�em badaczem, historykiem, filozofem, etykiem. By�em profesorem w Akademii Oxenfurckiej. Musia�em stamt�d ucieka� po opublikowaniu pewnego dzie�a, kt�re uznano za bezbo�ne, za co w�wczas, pi��dziesi�t lat temu, grozi�a kara �mierci. Musia�em emigrowa�. Moja �ona emigrowa� nie chcia�a, wi�c porzuci�a mnie. A ja zatrzyma�em si� dopiero daleko na po�udniu, w Cesarstwie Nilfgaardzkim. Zosta�em wreszcie wyk�adowc� etyki w Akademii Imperialnej w Castell Graupian, godno�� t� piastowa�em blisko dziesi�� lat. Ale i stamt�d musia�em ucieka� po opublikowaniu pewnego traktatu... Nawiasem m�wi�c, dzie�o traktowa�o o totalitarnej w�adzy i zbrodniczym charakterze zaborczych wojen, ale oficjalnie zarzucano dzie�u i mnie metafizyczny mistycyzm i schizm� klerykaln�. Uznano, �e dzia�a�em z poduszczenia ekspansywnych i rewizjonistycznych ugrupowa� kap�a�skich, faktycznie rz�dz�cych kr�lestwami Nordling�w. Do�� zabawne w �wietle mojego wyroku �mierci za ateizm sprzed dwudziestu lat! By�o zreszt� akurat tak, �e na P�nocy ekspansywni kap�ani dawno ju� poszli w zapomnienie, ale w Nilfgaardzie nie przyjmowano tego do wiadomo�ci. ��czenie mistycyzmu i zabobonu z polityk� by�o �cigane i surowo karane. - Dzi�, oceniaj�c z perspektywy lat, my�l�, �e gdybym si� ukorzy� i okaza� skruch�, mo�e afera rozwia�aby si�, a cesarz ograniczy� do nie�aski, bez si�gania po �rodki drastyczne. Ale ja by�em rozgoryczony. Pewny swych racji, kt�re mia�em za ponadczasowe, nadrz�dne wobec tej czy innej w�adzy lub polityki. Czu�em si� skrzywdzony, skrzywdzony niesprawiedliwie. Tyra�sko. Nawi�za�em wi�c aktywne kontakty z dysydentami, tajnie zwalczaj�cymi tyrana. Zanim si� obejrza�em, siedzia�em razem z dysydentami w lochu, a niekt�rzy, gdy pokazano im narz�dzia, wskazali na mnie jako na g��wnego ideologa ruchu. - Cesarz skorzysta� z prawa �aski, zosta�em jednak skazany na banicj� - pod gro�b� natychmiastowej kary �mierci w przypadku powrotu na ziemie cesarskie. - W�wczas obrazi�em si� na ca�y �wiat, na kr�lestwa, cesarstwa i uniwersytety, na dysydent�w, urz�dnik�w, prawnik�w. Na koleg�w i przyjaci�, kt�rzy za dotkni�ciem magicznej r�d�ki przestali by� nimi. Na drug� �on�, kt�ra podobnie jak pierwsza uwa�a�a, �e k�opoty m�a to zasadniczy pow�d do rozwodu. Na dzieci, kt�re si� mnie wyrzek�y. Zosta�em pustelnikiem. Tu, w Ebbing, na bagnach Pereplutu. Przej��em sadyb� w schedzie po pewnym eremicie, kt�rego zdarzy�o mi si� kiedy� pozna�. Pech chcia�, �e Nilfgaard zaanektowa� Ebbing i ni z tego, ni z owego znalaz�em si� znowu w Cesarstwie. Nie mam ju� ani si�, ani ch�ci na dalsze w�drowanie, dlatego musz� si� ukrywa�. Cesarskie wyroki nie ulegaj� przedawnieniu, nawet w sytuacji, gdy imperator, kt�ry je wyda�, dawno nie �yje, a obecny cesarz nie ma powod�w, by mile wspomina� tamtego i podziela� jego pogl�dy. Wyrok �mierci pozostaje w mocy. Takie jest prawo i zwyczaj w Nilfgaardzie. Wyroki za zdrad� stanu nie przedawniaj� si� i nie podlegaj� amnestii, kt�r� ka�dy cesarz og�asza po koronacji. Po wst�pieniu na tron nowego cesarza amnestionowani zostaj� wszyscy, kt�rych jego poprzednik skaza�... za wyj�tkiem winnych zdrady stanu. Nie ma znaczenia, kto rz�dzi w Nilfgaardzie: je�li wyda si�, �e �yj� i �ami� wyrok banicji, przebywaj�c na cesarskim terytorium, moja g�owa spadnie na szafocie. - Jak zatem widzisz, Ciri, znajdujemy si� w ca�kiem podobnej sytuacji. - Co to jest etyka? Wiedzia�am to, ale zapomnia�am. - Nauka o moralno