3376
Szczegóły |
Tytuł |
3376 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3376 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3376 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3376 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
E. L. Doctorow
"Witajcie w ci�kich czasach"
E.L. Doctorow (ur. 1931 r.), bardzo poczytny pisarz ameryka�ski, wyk�adowca w Princeton University,
znany jest polskiemu czytelnikowi m.in. z powie�ci "Jezioro Nur�w" (PIW 1991) oraz "Ragtime" (PIW 1983),
�wiatowego bestselleru, kt�ry w 1975 r. zdoby� nagrod� National Book Critics Circle Award.
Powie�� "Witajcie w Ci�kich Czasach", zekranizowana z Henrym Fond� w roli g��wnej, to historia
zag�ady ma�ego miasteczka na terytorium Dakoty pod koniec ubieg�ego stulecia, utrzymana w stylu kroniki
wydarze� pisanej na gor�co przez naocznego �wiadka, samozwa�czego burmistrza. Blue - bo tak nazywa si�
burmistrz-narrator - ulegaj�c przemocy Z�ego Cz�owieka z Bodie, pozwala mu zniszczy� miasto, po czym stara si�
odkupi� sw� win� i zak�ada na gruzach nowe osiedle. Blue walczy z determinacj� o przetrwanie miasteczka, a kiedy
w krytycznym momencie zn�w pojawia si� Z�y Cz�owiek, tym razem stawia mu czo�o. Ta opowie�� o tym, �e z�o jest
silniejsze od dobra i �e nie mo�na go zwalczy� w pojedynk�, a tak�e o cenie strachu i nienawi�ci, przeciwstawia
romantycznemu mitowi mocnego cz�owieka z western�w przekonanie o niezb�dno�ci spo�ecznego wsp�dzia�ania
w walce o ocalenie.
Doctorow Witajcie w Ci�kich Czasach
Wsp�czesna Proza �wiatowa
E. L. Doctorow
WITAJCIE W CIʯKICH CZASACH
Prze�o�y�a Mira Micha�owska
Pa�stwowy Instytut Wydawniczy
Tytu� orygina�u �Welcome to Hard Times�
Opracowanie graficzne Waldemar �wierzy
Uk�ad typograficzny Mieczys�aw Bancerowski
E. L. Doctorow 1960
Copyright for the Polish language translation by Mira Micha�owska
Copyright for the Polish edition Pa�stwowy Instytut Wydawniczy,
Warszawa 1984
ISBN 83-06-02404 -4
Dla Mandy
Ksi�ga pierwsza
1
Cz�owiek z Bodie wychyli� p� butelki najlepszego wina, jakim rozporz�dza�o "Srebrne S�once"; w ten spos�b przep�uka�
gard�o z kurzu, a potem, kiedy Florence, ta ruda, przesun�a si� ku niemu wzd�u� baru, obr�ci� si� i wyszczerzy� do niej z�by. Jestem
przekonany, �e nigdy w �yciu nie widzia�a r�wnie wielkiego ch�opa. Zanim zd��y�a wydoby� z siebie pierwsze s�owo, wsun�� r�k� za jej
dekolt, szarpn�� i rozerwa� sukni� a� po tali�, tak �e piersi Florence wyskoczy�y na wierzch i ukaza�y si� go�e w ��tym �wietle lampy.
Wszyscy szurn�li krzes�ami i zerwali si� na nogi, bo chocia� Florence by�a tym, czym by�a, �aden z nas nie ogl�da� jej nigdy w takim
stanie. Knajpa by�a pe�n�, bo przez d�u�szy czas obserwowali�my tego cz�owieka, jak podje�d�a� do naszego miasta, ale wszyscy
milczeli jak zakl�ci.
Nasze miasto le�y na Terytorium Dakoty. Z trzech stron-od wschodu, po�udnia i zachodu-jak okiem si�gn��, otacza je
r�wnina. Dlatego te� widzieli�my sylwetk� tego cz�owieka, kiedy by� jeszcze bardzo daleko. Kurz na horyzoncie ci�gnie si� zazwyczaj
ze wschodu na zach�d, bo ko�a krytych woz�w ��obi� skraj r�wniny, k�ad�c na kraw�dzi widnokr�gu d�ug� plam� py�u podobn� do
ko�skiego �ajna. Kiedy kto� jecha� w nasz� stron�, ko� jego wznieca� g�sty tuman kurzu w kszta�cie rozszerzaj�cego si� coraz to
bardziej wachlarza. Od p�nocy stercza�y wzg�rza skalne, zawieraj�ce �y�y z�ota i to w�a�nie one stanowi�y jedyny, niezbyt mo�e 7
wystarczaj�cy, pow�d istnienia naszego miasta. W gruncie rzeczy nie mia�o ono w og�le powodu, �eby istnie�, chyba tylko
ten, �e ludzi po prostu ci�gn�o do siebie.
Tote� kiedy Z�y Cz�owiek wchodzi� do "Srebrnego S�o�ca", znajdowa�a si� tam ju� spora gromada m�czyzn. Chcieli�my
zobaczy�, co to za jeden. G�upie to by�o, bo w tych stronach ka�dy szczyci si� tym, �e nie zwraca uwagi na nikogo, no ale on-jak tylko
wyci�� ten numer dziewczynie-obr�ci� si� i znowu wyszczerzy� z�by. a my, r�nie: jedni spuszczali wzrok, inni siadali z powrotem na
sto�ki, jeszcze inni pokas�ywali. Tymczasem Flo, oszo�omiona tym, co jej si� przytrafi�o, sta�a z rozdziawion� g�b� i wyba�uszonymi
oczami. Po chwili Z�y Cz�owiek zdj�� r�k� z lady, chwyci� dziewczyn� za przegub d�oni i tak silnie wykr�ci� rami�, �e obr�ci�a si�, zawy�a z
b�lu, zgi�ta wp�, a potem, zacz�� j� prowadzi� przed sob� zupe�nie, jakby by�a oswojonym nied�wiedziem, zmusi� do wej�cia na schody
i wepchn�� do jednego z pokoj�w na pierwszym pi�trze. Drzwi zatrzasn�y si� za nimi, spojrzeli�my w g�r�, sk�d dochodzi� dziki wrzask
Flo. No i wszyscy zacz�li si� zastanawia� nad tym, c� to za cz�owiek, kt�ry potrafi zmusi� Flo do takiego krzyku.
Jedynym dzieckiem w ca�ym naszym mie�cie by� Jimmy Fee. Kiedy zobaczy� Flo potykaj�c� si� na schodach i pl�taj�c� si� w
strz�pach w�asnej sukni, przykucn��, pchn�� wahad�owe drzwi knajpy, p�dem wybieg� na werand�, zbieg� ze schodk�w, min��
przywi�zanego tam konia tego faceta i szmyrgn�� na drug� stron� jezdni. Jego ojciec, Fee, by� cie�l�, kt�ry prawie bez niczyjej pomocy
zbudowa� wszystkie domy na naszej ulicy. Fee sta� na drabinie i reperowa� dach stajni.
- Tato! - wrzasn�� Jimmy. - Ten cz�owiek porwa� twoj� Flo!
Jack Millay. jednor�ki kulas, opowiada� mi p�niej, �e poszed� za ch�opcem, �eby wyt�umaczy� jego ojcu dok�adnie, co i jak. bo
si� ba�, �e dzieciak nie powie, �e chodzi o Z�ego Cz�owieka z Bodie. Fee zlaz� z drabiny, min�� kilka dom�w, wszed� na swoje podw�rko i
wy�oni� si� stamt�d z grub� dech�. Niski, �ysy, o muskularnym karku i szerokich barach, by� jednym z nielicznych ludzi, jakich
spotka�em, kt�ry naprawd� zna� �ycie. Sta�em w oknie 8
"Srebrnego S�o�ca" i kiedy zobaczy�em, �e si� zbli�a,
pchn��em drzwi i uciek�em, a� si� zakurzy�o.
Za mn� wybiegli wszyscy, mimo �e Flo wci�� dar�a si� wniebog�osy. Kiedy w knajpie zjawi� si� Fee z t� swoj� dech�, przy
barze nie by�o ju� �ywej duszy.
Rozpierzchli�my si� po ca�ej ulicy i ka�dy czeka�, co b�dzie dalej. T�usty szynkarz, Avery, zabra� z lady butelk� i stoj�c na
zakurzonej ulicy, w bia�ym fartuchu, odrzuci� g�ow� w ty� i, zjedn� r�k� na biodrze, pi�. Po raz pierwszy w �yciu ogl�da�em Avery'ego w
dziennym �wietle. S�dz�c po s�o�cu, kt�re sta�o teraz nad zachodni� cz�ci� r�wniny, musia�o by� oko�o czwartej. Z wn�trza knajpy nie
wydobywa� si� ju� �aden d�wi�k. Jedyny ko� przywi�zany do bariery werandy nale�a� do tego faceta: wielki. brzydki, dereszowaty, nie
spodziewa� si�, �e kto� mu da wody albo go pog�aszcze. Pod nim le�a�a du�a kupa �wie�ego �ajna.
Czekali�my. Nagle z wn�trza knajpy doszed� nas �omot, po czym znowu zapanowa�a cisza. Po chwili na werandzie ukaza� si�
Fee ze swoj� dech�, przystan��, zrobi� kilka krok�w naprz�d, potkn�� si�. spad� ze schodk�w: ko� Z�ego odskoczy� w bok i Fee
wyl�dowa� na ziemi kolanami w �ajnie. Wsta� i w tych swoich upapranych portkach zatoczy� si� prosto na Ezr� Maple'a, tego od
rozstawnej poczty.
- On nic nie widzi - powiedzia� Ezra i zszed� mu z drogi. a Fee poku�tyka� dalej.
�ys� czaszk� mia� poranion� i ca�� we krwi; zas�ania� sobie obur�cz uszy. Ma�y Jimmy sta� obok mnie i wodzi� oczami za
ojcem. Pobieg� za nim kilka metr�w, przystan��, znowu zrobi� par� krok�w. Wreszcie go dogoni�, chwyci� za pasek od spodni i razem
weszli do domu.
�aden z nas nie wr�ci� do baru, ka�dy wida� przypomnia� sobie, �e ma co� do za�atwienia. Kiedy doszed�em do drzwi mojego
biura, obejrza�em si� i zobaczy�em, �e jedynym cz�owiekiem na ulicy jest szynkarz Avery. Nie w�tpi�em, �e b�dzie pierwszym
cz�owiekiem, kt�ry si� u mnie zjawi, i tak te� si� sta�o.
- Blue, ten facet wci�� u mnie siedzi. Musisz go wykurzy�.
- Sam widzia�em, jak bra�e� jego fors�.
- Tam s� zapasy trunk�w i szyby w oknach, a z ty�u
9
zbo�e i destylarnia. Diabli wiedz�, jakie on ma zamiary.
- Mo�e si� sam wyniesie.
- Roztrzaska� �eb Fee'emu!
- W b�jce jak w b�jce. Nic na to nie poradz�.
- A niech to szlag trafi!
- Daj spok�j, Avery, ja mam czterdzie�ci dziewi�� lat.
- A niech to szlag!
Wyj��em rewolwer z szuflady, pchn��em po blacie biurka ku Avery'emu, ale go nie dotkn��. Przysiad� na moim polowym ��ku
i wraz ze mn� czeka� na dalszy rozw�j wypadk�w. Kiedy zacz�o si� �ciemnia�, zjawi� si� Jimmy i powiedzia�, �e ojcu krew cieknie z ust.
Poszed�em po Johna Nied�wiedzia, g�uchoniemego Indianina ze szczepu Paunis�w, kt�ry nas wszystkich leczy�, i zaprowadzi�em go do
domu cie�li. Ale Fee ju� nie �y�. Indianin wzruszy�
ramionami i wyszed�, ja za� zosta�em na ca�� noc i pociesza�em ch�opca.
Gdzie� ko�o p�nocy zrobi�o mi si� zimno, wi�c poszed�em do siebie po koc. Przemkn��em si� na drug� stron� ulicy - biegn�c
przez miejsce o�wietlone �wiat�em ksi�yca - �eby zerkn�� przez szyb� do wn�trza �Srebrnego S�o�ca". Pali�y si� tam wszystkie lampy.
Za barem siedzia�a Florence, rude w�osy zwisa�y jej na ramiona, pochlipywa�a i nalewa�a sobie whisky do szklanki. Zastuka�em w szyb�,
ale ona wiedzia�a, �e Fee nie �yje, i nie chcia�a wyj��. Pobieg�em za dom. Na g�rze by�o ciemno. Dochodzi�o stamt�d pot�ne chrapanie
Z�ego Cz�owieka z Bodie.
Kiedy przyjechali�my na Zach�d krytymi wozami,
by�em jeszcze m�odym cz�owiekiem pe�nym bli�ej nie okre�lonych nadziei. Gdy przeje�d�ali�my przez stan Missouri, napisa�em
moje imi� smo��, wielkimi literami, na przydro�nej skale. Z biegiem czasu nadzieje moje zblak�y podobnie jak ten napis, a ja nauczy�em
si� cieszy� z tego, �e po prostu �yj�. �li Ludzie z Bodie nie byli zwyk�ymi �ajdakami, stanowili po prostu integraln� cz�� tego kraju i
nie by�o na nich rady, podobnie jak nie ma rady na susz� czy gradobicie.
W komodzie Fee'ego znalaz�em dwana�cie dolar�w i kiedy nasta� dzie�, da�em je Niemcowi, Hausenfieldowi. 10
Hausenfield mia� wann�, kt�r� przywi�z� w swoim wozie a� z St. Louis. Z pocz�tkiem ka�dego miesi�ca nape�nia� j� wod� ze
studni, ustawia� za domem i bra� k�piel. By� te� w�a�cicielem stajni.
Teraz wzi�� pieni�dze, wszed� do stajni, wyci�gn�� w�z za dyszel i zaprz�g� do niego mu�a i siwka. W�z by� kryty, okna mia�
zabite deskami, siedzenie wyj�te. Pomalowany na cZarno, stanowi� jedyn� pomalowan� rzecz w ca�ym miasteczku. Hausenfield
podjecha� pod dom Fee'ego.
- W��cie go do �rodka.
Jack Millay, ten jednor�ki, sta� w pobli�u, wi�c pom�g� mi wynie�� cia�o i u�o�y� je w wozie.
- Hausenfield, a nie masz ty trumny?
- Fee mia� zbi� dziesi��, ale nie zd��y� zrobi� ani jednej.
Zatrzasn��em drzwi wozu. Skrzypi�c ko�ami ruszy� na r�wnin�. Mimo �e by�o wcze�nie i zimno, wszyscy prawie mieszka�cy
wylegli na ulic�, �eby si� pogapi�. Przymocowana do dachu wozu siekiera stuka�a, ko�a skrzypia�y przy ka�dym obrocie; ten stuk i ten
pisk stanowi�y ca�� �a�obn� muzyk� dla Fee'ego. Siwek Hausenfielda ci�gn�� lepiej ni� mu�, tote� w�z zatoczy� lekkie p�kole w kierunku
wschodnim. Daleko na r�wninie Hausenfield zatrzyma� w�z. Od po�udniowego wschodu nadci�ga�y deszczowe chmury. Nie mia�em
poj�cia, gdzie podzia�a si� Florence, ale w pewnym momencie spostrzeg�em Jimmy'ego, kt�ry znalaz� si� nagle za wozem i szed� z r�kami
wbitymi w kieszenie.
- Popatrz, Blue!
Przed �Srebrnym S�o�cem", dr��c na ca�ym ciele, sta� dereszowaty ko� Z�ego Cz�owieka dok�adnie tam, gdzie zosta� uwi�zany
poprzedniego wieczoru.
- Przemarz� - stwierdzi� Jack Millay. - On si� o niego w og�le nie zatroszczy�.
Jeszcze zanim Jack sko�czy� zdanie, zwierz� osun�o si� na kolana. Tylko tego nam brakowa�o. Marzy�em wszak o tym, �eby
ten cz�owiek odszed� od nas bez przeszk�d, bez jakichkolwiek trudno�ci. Wr�ci�em do siebie, �eby spokojnie pomy�le�, ale w kilka
minut p�niej jaki� dure�, kt�ry wida� nie m�g� znie�� widoku cierpi�cego zwierz�cia, cho� nie zastanawia� si� nad dol� cz�owieka,
stoj�c w bezpiecznej
odleg�o�ci od "Srebrnego S�o�ca prawdopodobnie za
jakim� w�g�em-strzeli� do dereszowatego.
Wybieg�em i zobaczy�em, �e ko� le�y na boku, jeszcze troch� podryguje, i �e ulica jest pusta.
- Kto to zrobi�, do ci�kiej cholery?- krzykn��em. Po niespe�na minucie Z�y Cz�owiek z Bodie wyszed� z baru zapinaj�c
rewolwerowy pas. Znieruchomia�em. Z�y spojrza� na swojego konia, podrapa� si� w g�ow�, a ja cofn��em si� powoli, w�lizn��em do
domu i Zaryglowa�em drzwi. W przeciwleg�ej �cianie, za ��kiem polowym, by�y drugie drzwi i przez nie wyszed�em na podw�rze. Pod
wychodkiem sta� Avery i rozmawia� z drug� ze swoich dziewcz�t. Molly Riordan. Molly uciek�a ze �Srebrnego S�o�ca" razem ze
wszystkimi, kiedy Z�y zabra� si� do Flo. Sp�dzi�a noc u majora Munna, starego weterana wojennego, kt�ry lubi� nazywa� j� c�rk�.
Teraz wr�ci�a do Avery'ego. Stali i k��cili si� zawzi�cie.
- Ty, skurwielu!- krzykn�a na niego. Molly, o twarzy bladej i dziobatej, mia�a cienkie wargi i spiczasty podbr�dek. Nigdy nie
by�a w moim gu�cie, a teraz mi zaimponowa�a. - Blue - doda�a na m�j widok - ten skurwysyn chce, �ebym posz�a i te� da�a sobie rozpru�
brzuch.
- Nie tak g�o�no, na lito�� bosk�-szepn�� Avery.
- Jak ci si� podoba ten t�usty bydlak? To dopiero prawdziwy m�czyzna, co?
- Molly, tam jest wielki zapas w�dy, a pod lad� ca�a moja forsa. M�wi� ci, wszystko, co mam, znajduje si� w knajpie.
Dla podkre�lenia wagi swoich s��w Avery trzepn�� Molly mocno w twarz, a kiedy zas�oni�a si� �okciem i wybuchn�a
p�aczem, wyci�gn�� spod fartucha sztylet i tak d�ugo trzyma� przed ni�, a� go wzi�a do r�ki.
- Id�, a jak ci� obejmie, wyci�gniesz z r�kawa n� i d�gniesz go w kark. Nie chc� tego faceta w mojej knajpie. Musisz si� tym
zaj��.
W tym momencie us�yszeli�my pohukiwania i wrzaski i kiedy wychylili�my si�, �eby zobaczy�, co si� dzieje, zobaczyli�my
Z�ego, kt�ry galopowa� przez ulic� na du�ym koniu-najlepszym koniu Hausenfielda.
- Ju� go nie ma w twojej knajpie, Avery - powiedzia�em. 12
Z�y Cz�owiek z Bodie �wi�towa� pocz�tek nowego dnia, p�dz�c na oklep na koniu Hausenfielda z jednego wylotu ulicy na
drugi i z powrotem. W zau�ku mi�dzy domami natkn��em si� na Jacka Millaya.
- Hausenfield zostawi� drzwi stajni otwarte.
- Tym gorzej dla niego.
- Ten cz�owiek po prostu wszed� i zabra� mu konia. Stali�my w cieniu i patrzyli�my: Z�y Cz�owiek z Bodie. pohukuj�c i
wrzeszcz�c, wci�� p�dzi� z jednego kra�ca ulicy na drugi. Kiedy zwierz� wreszcie przyzwyczai�o si� do nowego je�d�ca, wbi� mu ostrogi
w bok i pogna� po schodkach na werand� �Srebrnego S�o�ca", nisko pochylony nad ko�skim grzbietem, �eby nie uderzy� g�ow� w
belki. Ko� przewr�ci� worek z suszon� fasol�, ustawiony przed sklepem Ezry Maple'a, i skoczy� z powrotem na ulic� co rozbawi�o
Z�ego i sk�oni�o do dalszych okrzyk�w. Mia�em nadziej�, �e wkr�tce sko�czy t� zabaw�, osiod�a konia i odjedzie w g�ry, w stron�
kopalni. Od po�udnia gromadzi�y si� chmury i gdyby zacz�o pada�, by�oby mu trudno zmusi� konia do wspinaczki po mokrych
ska�ach. Wreszcie zatrzyma� si� na p�nocnym skraju ulicy przed chat� Johna Nied�wiedzia.
John Nied�wied� gotowa� sobie co� na dworze na u�o�onym z kamieni palenisku. Obok chaty na niewielkim poletku uprawia�
troch� cebuli i ziemniak�w. Teraz siedzia� w kucki przed ogniskiem i szykowa� sobie posi�ek. Z�y Cz�owiek z Bodie wszed� na jego
poletko i zacz�� je tratowa�. John by� wprawdzie g�uchoniemy, ale co zobaczy�. to zobaczy�.
Z�y wyrwa� z ziemi dobre p� tuzina cebul, zanim znalaz� tak�, kt�ra mu si� spodoba�a. Oderwa� szczypior. obra� j�, wytar�
r�kawem i wbi� w ni� z�by.
- �niadanko-powiedzia�em do Jacka Millaya. Z�y Cz�owiek nie zwraca� uwagi na Johna Nied�wiedzia, zupe�nie jakby Indianin
nie istnia�. Podszed� do paleniska. zdj�� wisz�cy nad nim garnek i usiad� pod �cian� chaty. Indianin trwa� bez ruchu i wpatrywa� si� w
ogie�.
Avery i Molly Riordan stali za mn� i te� przygl�dali si� tej scenie.
- Mo�esz ju� wraca� do baru. Avery.
- Bo ja wiem?
13
- Po prostu przejd� przez ulic� i wle� do �rodka.
- A jak mnie zobaczy?
- G�wno ci� zobaczy - zauwa�y� Jack.
- Tylko nie biegnij, a nic ci si� nie stanie. Molly, schowaj si�, niech on ciebie lepiej nie widzi.
Avery ruszy� na sztywnych nogach przez ulic�, powstrzymuj�c si� od biegu. Zauwa�y�em, �e Z�y, na sekund�, nie
przerywaj�c jedzenia, podni�s� wzrok. Kiedy Avery wpad� ju� do "Srebrnego S�o�ca", Zaryglowa� wewn�trzne drzwi, znajduj�ce si� za
kr�tkimi wahad�owymi, i spu�ci� rolety.
- Ciekaw jestem, co on zrobi, jak si� zorientuje, �e Avery zamkn�� si� w �rodku? - odezwa� si� Jack.
Odetchn��em g��boko i wyszed�em na s�o�ce. Przekroczy�em ulic�, omijaj�c zw�oki konia, znalaz�em si� na werandzie i
w�lizn��em do sklepu Ezry Maple'a.
Ezra sta� przy oknie i patrzy� na rozsypan� fasol�.
- On tam jeszcze siedzi?
- Ano tak.
- Potrzebuj� tytoniu.
- Obs�u� si� sam.
Przeszed�em na drug� stron� lady.
- Ezra, kiedy b�dzie nast�pna poczta?
- Za tydzie�. Mo�e dwa.
- Co to za dzie� dzisiaj? W sobotni wiecz�r zjedzie si� kupa ludzi z kopalni.
- To prawda...
- No to jaki mamy dzisiaj dzie�?
- Czwartek.
Podszed�em do okna, gdzie sta� Ezra, i te� patrza�em na rozsypane po werandzie ziarna fasoli. By�y bia�e, przypomina�y klucze
ptak�w lec�cych na po�udnie.
- Nie jest to najlepsze miejsce na �wiecie, co, Blue?
- Wzi��em kilka naboi. I ten tyto�.
Po chwili ukaza� si� wracaj�cy do miasteczka karawan. Hausenfield pogania� konia lejcami, a mu�a batem. Zatrzyma� si� przed
sklepem, wszed� do �rodka kln�c i potykaj�c si�.
- Wi�c tu jeste�, Blue? Musisz koniecznie co� zrobi�. - Na przyk�ad, co?
14
- On mi ukrad� konia.
- Wiem.
- Przecie� jeste� burmistrzem.
- Tylko dla tych, kt�rzy na mnie g�osowali. Ezra u�miechn�� si�, kiedy to powiedzia�em. Nie by�em burmistrzem z wyboru, po
prostu sam wzi��em na siebie obowi�zek prowadzenia ksi�g, na wypadek, gdyby miasteczko nasze rozwin�o si� na tyle, �eby m�c si�
ubiega� o prawa, albo gdyby nasze terytorium zosta�o stanem. Prowadzi�em wi�c te ksi�gi, a ludzie nazywali mnie burmistrzem.
Hausenfield spojrza� na Ezr� i odpowiedzia� mu u�miechem.
- W porz�dku - odezwa� si�.-Mam w ko�cu bro�. Wyszed� i wyci�gn�� z wozu rewolwer. Do dzisiaj nie wiem, czy rzeczywi�cie
zamierza� zabi� Z�ego Cz�owieka. Prawdopodobnie sam tego nie wiedzia�. Jego ko� sta� na poletku Johna Nied�wiedzia i objada� si� w
najlepsze. Hausenfield podszed� do konia, z�apa� go za grzyw� i zacz�� prowadzi� ku stajni. Kiedy uszed� kilka metr�w, odwr�ci� si�-
zupe�nie jakby sobie nagle przypomnia�, �e ma co� do za�atwienia - i dwukrotnie strzeli� w kierunku Z�ego, kt�ry siedzia� i przygl�da�
mu si� bacznie. Pierwszy strza� poszed� w ziemi�, tu� pod jego nogi, drugi w znajduj�c� si� za nim k�p� drzew. Ko� stan�� d�ba i
odskoczy� w bok. Hausenfield upad�. By�em pewny, �e strzeli jeszcze raz z pozycji le��cej, ale on tylko si� czo�ga� pr�buj�c
jednocze�nie wsta�, wrzeszcz�c co� po niemiecku i wymachuj�c rewolwerem w kierunku konia. W pewnym momencie odwr�ci� si�
plecami do Z�ego Cz�owieka, kt�ry wsta� i pochylony pu�ci� si� biegiem, oddaj�c seri� strza��w w nogi Hausenfielda.
Skoczy� na niego szybciej ni� kot, usiad� na nim okrakiem, wsun�� rewolwer do futera�u i zacz�� wali� w twarz trzyman� w r�ku
patelni�.
- Nie wypu�ci� jej z r�ki ani na chwil�-szepn�� Ezra. Kiedy kule trafi�y Hausenfielda, zacz�� wrzeszcze�, ale po kilku
uderzeniach ju� tylko j�cza�. Po chwili Z�y rzuci� patelni� na ziemi� i podni�s� wzrok: ko� Hausenfielda przy��czy� si� do koni ze stajni,
zaprz�onych do cZarnego
15
wozu, co wida� naprowadzi�o Z�ego na pewien pomys�.
G�o�no rechoc�c z�apa� Hausenfielda za ko�nierz, zawl�k� do wozu i wrzuci� do �rodka. Dzia�o si� to tu� pod oknem sklepu
Ezry, wi�c musieli�my si� cofn�� w g��b. Z�y zatrzasn�� furgon, podni�s� kilof Hausenfielda, ca�y oblepiony glin� z grobu Fee'ego, i
u�y� go do Zaryglowania drzwi.
We wn�trzu wozu Hausenfield krzycza� wniebog�osy i wali� w pod�og�. Z�y skoczy� na kozio�, chwyci� lejce i ok�adaj�c nimi
konia i mu�a zmusi� zwierz�ta do zawr�cenia i ruszenia w g��b ulicy. Pohukuj�c p�dzi� je teraz po drugiej stronie, tu� pod werandami, a
kiedy znalaz� si� na ko�cu ulicy, obj�� prawym ramieniem belk�, podtrzymuj�c� werand� ostatniego domu. lekko wskoczy� na barier�, a
rozp�dzony w�z potoczy� si� na r�wnin�. �eby zwierz�ta nie zwolni�y biegu, odda� na wszelki wypadek kilka strza��w w ich kierunku,
tote� nawet mu� po�o�y� uszy po sobie i p�dzi� z ca�ych si�.
Klaszcz�c w r�ce i �miej�c si�. Z�y ruszy� teraz w stron� gniadosza stoj�cego przed sklepem Ezry. Co kilka krok�w przystawa�,
odwraca� si�. patrza� na rozp�dzony w�z i �mia� si� coraz g�o�niej. Podprowadzi� gniadosza pod �Srebrne S�o�ce", na�o�y� mu siod�o
zdj�te z martwego konia, przywi�za� do bariery, otar� sobie czo�o czerwon� chustk� i podszed� do drzwi baru. kt�re okaza�y si�
zamkni�te. Otworzy� je kopniakiem i wtedy doszed� mnie uprzejmy g�os Avery'ego:
- Prosz� wej��, prosz� wej��!
Po pewnym czasie ludzie zacz�li wychodzi� ze swoich dom�w, stawali na werandach albo na ulicy, w pojedynk� lub parami, i
patrzyli na oddalaj�cy si� i coraz to bardziej malej�cy w�z, kt�ry ci�gn�� za sob� sto�kowat� smug� kurzu. Zauwa�ywszy mnie Jack
Millay przyku�tyka�. machaj�c jedn� r�k�.
- Widzia�e� kiedy w �yciu co� podobnego. Blue? - Twarz Jacka Zarumieni�a si� z podniecenia. Cieszy� si� z byle czego,
aby tylko si� cieszy�.
W zau�kach pomi�dzy domami niekt�rzy ludzie podstawiali bryczki pod boczne drzwi, a u wylotu ulicy John
16
Nied�wied� montowa� przed swoj� chat� india�skie w��ki*.
Przygl�da�em si� uwa�nie Indianinowi. Kiedy Hausenfield zacz�� strzela� na o�lep, Nied�wied�, mimo �e zwr�cony ty�em do
niego, skoczy� do chaty. Je�eli by� g�uchy, to mia� wida� inny zmys�, a czy by� niemy, te� nie jest pewne. Teraz wyszed� z chaty,
po�o�y� jakie� rzeczy na zaprz�g, przywi�za� je, chwyci� ko�ce pr�t�w i ruszy� naprz�d. Kiedy dotar� do le��cej na samym �rodku ulicy
patelni, przelaz� przez ni� i spokojnie poszed� dalej, a� min�� ostatni dom. P�niej zobaczy�em go, jak sta� nieruchomo w odleg�o�ci
jakiej� p� mili od kra�ca miasta i patrza� w nasz� stron�. Zaprz�g le�a� obok niego na ziemi.
Dalej za nim, ale troch� na wsch�d, Jimmy Fee, kt�ry nie przyszed� do domu po pogrzebie, siedzia� nad grobem ojca. Chmury
zas�ania�y po�ow� nieba, s�o�ca nie by�o, wia� s�aby wiatr.
Wr�ci�em do siebie, w domu zasta�em Molly Riordan, kt�ra grzeba�a w moim biurku.
- Nie masz odrobiny whisky, Blue?
- Whisky znajdziesz po drugiej stronie ulicy-odpowiedzia�em i w tym momencie us�yszeli�my weso�y g�os Avery'ego:
- Molly! Mo-o-lly-y!
Molly przykucn�a za biurkiem. Przez dziurk� w pergaminie, kt�ry zast�powa� szyb� w moim oknie, zobaczy�em Avery'ego:
sta� w drzwiach baru i przywo�ywa� Molly:
- Molly, gdzie jeste�? Ten d�entelmen chcia�by ci� zobaczy�!
Nawet tutaj, po drugiej stronie ulicy, s�ycha� by�o brz�k szk�a, ale Avery �mia� si�, zupe�nie jakby bawi� go widok t�uczonych
butelek. Jeszcze raz wezwa� Molly i zawr�ci� do baru.
- Jezu! -j�kn�a Molly. -Czy nikt nie ma zamiaru nic zrobi�?
- Mo�e by� jednak posz�a?
* W��ki, zwane travois, sk�adaj� si� z dw�ch po��czonych ze sob� drewnianych pr�t�w, do kt�rych zaprz�ga si� konia; s�u��
do transportu ci�kich przedmiot�w (przyp. t�um.).
17
- Co takiego? -wyprostowa�a si� i przygl�da�a, jak l�duj� rewolwer.
- Ten n�, co ci go da� Avery - powiedzia�em - zr�b z nim, co ci kaza�. Wsu� do r�kawa, a jak nadarzy si� okazja, wbij draniowi
w kark. Chocia� my�l�, �e obejdzie si� bez tego.
- Na pewno. Na pewno. O Jezu kochany, ten Z�y to jedyny prawdziwy m�czyzna w ca�ym mie�cie! A� si� wierzy� nie chce.
Jeste� taki sam jak ten skurwiel Avery, co chowa si� za babsk� sp�dnic� i jeszcze udaje chojraka. Ale� mam ja z ciebie po�ytek! �eby
ci� szlag trafi�, burmistrzu!
Wsun��em rewolwer za pas i otworzy�em drzwi. Ludzie stali na ulicy i czekali, co b�dzie dalej.
- O Bo�e! -j�kn�a Molly. -Wi�c do tego dosz�o. Dlaczego musia�am sko�czy� w tym przekl�tym mie�cie? O Jezu, Jezu, to ju�
koniec. Powiem ci teraz co�, czego nie wiesz, Blue. Dziesi�� lat temu wyjecha�am z Nowego Jorku, bo nie chcia�am ju� s�u�y� u ludzi.
Za dumna by�am, �eby m�wi�: "Tak, prosz� pani." Mo�na si� u�mia�, co?
- Ka�dy �yje, jak mo�e, Molly. Min�a mnie z wykrzywion� twarz�, po kt�rej sp�ywa�y �zy.
- Mam nadziej�, �e dostaniesz si� w jego �apy, burmistrzu, jak Boga kocham. Ty i ta twoja banda obrzydliwych tch�rz�w w
tej n�dznej dziurze.
Ruszy�em za ni� na drug� stron� ulicy. Wszyscy ust�powali nam z drogi. Weszli�my po schodkach prowadz�cych do
�Srebrnego S�o�ca". Molly obr�ci�a si�, �eby jeszcze raz na mnie spojrze�.
- B�dzie dobrze, Molly - powiedzia�em.
Ale kiedy podchodzi�a pod drzwi, sztylet wysun�� jej si� z r�kawa i z brz�kiem upad� na werand�. Kopn��em go szybko w
bok, bo si� ba�em, �e Z�y zobaczy, pchn��em Molly przez wahad�owe drzwi i wszed�em za ni� do saloonu. I wtedy zrozumia�em, co j� a�
tak przestraszy�o, �e wypu�ci�a sztylet. Nagie cia�o Florence zwisa�o z por�czy schod�w g�ow� i r�kami w d�, z kaskad� rudych
w�os�w pomi�dzy ramionami.
Avery nie m�g� nie zauwa�y� zamordowanej dziewczyny, kiedy wszed�szy do baru ryglowa� drzwi i spuszcza� 18
rolety. Ale wcale nie sprawia� wra�enia cz�owieka przera�onego, przeciwnie, powita� nas jowialnym �miechem.
- O, jest Molly! Halo, Blue! Wejd�cie, prosz�, pijemy na koszt tego pana!
Za barem sta� Z�y Cz�owiek z Bodie. Szczerzy� z�by w u�miechu i si�gn�� po dwie szklanki. Avery podszed� do drzwi,
otworzy� je i zawo�a�:
- Wszyscy s� zaproszeni! Ca�e miasto! Na koszt tego tu d�entelmena!
Z�y Cz�owiek rykn�� �miechem i ludzie zabrali si� do ucieczki. Przez szpar� u do�u drzwi widzia�em unosz�cy si� spod ich n�g
py�. Tylko Jack Millay da� si� zwabi�. Wszed� za nami na werand�. Kiedy Avery wyst�pi� ze swoim zaproszeniem, zagl�da� w�a�nie do
wn�trza baru. Avery wci�gn�� go do �rodka. Wiem, �e ju� w kilka minut p�niej miasto by�o puste. Zostali tylko ci, co ju� byli w
saloonie.
To by�a prawdziwa popijawa. Avery, Jack Millay i ja stali�my przy kontuarze, a Z�y nalewa� nam drinka za drinkiem. Molly
siedzia�a przy stoliku i zatkawszy usta pi�ci� wpatrywa�a si� w zw�oki Flo. Z�y wyszed� zza baru, poda� jej pe�n� szklank� na tacy,
k�aniaj�c si� przesadnie niczym elegancki kelner ze wschodniego wybrze�a. Nie patrza�a na niego, a kiedy dwoma palcami uj�� skraj
sp�dnicy i ods�oni� jej kolana, nawet nie drgn�a. Avery roze�mia� si�, Jack tak�e, Z�y-patrz�c na ni� i rechoc�c-zrobi� kilka krok�w w
ty�. Nast�pnie powr�ci� na swoje miejsce za kontuarem i przepi� do niej z daleka.
��opa� whisky Avery'ego jak wod� i za ka�dym razem nalewa� tak�e i nam. Tamci dwaj dotrzymywali mu kroku, aleja
wylewa�em wszystko przez rami�. Kiedy to zauwa�y�, od�ama� szyjk� �wie�ej butelki, powoli nape�ni� moj� szklank�, uni�s� swoj� i
spojrza� mi w oczy. By� m�odszy, ni� mi si� zdawa�o, ale jego twarz pokryta kilkudniowym Zarostem by�a ca�a w czerwonych plamach,
na jednym policzku mia� blizn�, oczy podobne do �lepi oszala�ego konia. R�ka mi drgn�a, ju� chcia�em si�ga� po rewolwer, ale zamiast
tego wyci�gn��em j� po stoj�c� na kontuarze szklank�. Poczu�em ch�� przypodobania mu si�, napi�em si� niemal z przyjemno�ci�.
Potem Z�y Cz�owiek odbija� szyjk� �wie�ej butelki do 19
ka�dej rundy. W pewnej chwili, kiedy Avery podnosi� szklank� do ust, Z�y podbi� j� wierzchem d�oni. Avery cofn�� si�
gwa�townie. Wyplu� kilka z�b�w, krew la�a mu si� z ust, mimo to pr�bowa� robi� weso�� min�. Nast�pnie Z�y zwr�ci� uwag� na kikut
ramienia Jacka, jakby si� zdziwi�, i r�bn�� go pe�n� butelk�. Jack zrobi� si� sZary na twarzy i tam gdzie sta�, osun�� si� na pod�og�.
Jestem przekonany, �e by�bym jego nast�pn� ofiar�, gdyby nie to, �e w�a�nie w tej chwili spojrza� na Molly, kt�ra siedzia�a
tak, jak j� zostawi�. Rykn�� jak op�tany i przeskoczy� przez kontuar.
- Blue!- wrzasn�a Molly.
Pr�bowa�a zas�ania� si� krzes�ami i stolikami, ale Z�y tylko si� �mia� i odrzuca� je w bok. Jack Millay le�a� nieprzytomny pod
barem, Avery przykucn�� na najni�szym stopniu schod�w, p�aka� i fartuchem wyciera� sobie krew z twarzy. Si�gn��em po rewolwer, ale
za p�no. Z�y trzyma� Molly za przegub r�ki i niemal w tej samej sekundzie, w kt�rej strzeli�em na chybi� trafi� w g��b baru, przykl�kn��
przed ni� i zacz�� si� ostrzeliwa�. Molly szamota�a si�, pr�bowa�a mu si� wyrwa�, co z pewno�ci� uratowa�o mi �ycie. Jak poganiany
jego strza�ami pchn��em drzwi, wyskoczy�em na werand�, przekozio�kowa�em przez schodki i upad�em na ziemi�. Us�ysza�em jego kroki
tu� pod drzwiami i ten jego �miech, wi�c podnios�em kapelusz i nisko pochylony pu�ci�em si� biegiem ulic�, potykaj�c si� i trzymaj�c
mo�liwie blisko werandy. Sta� teraz w drzwiach, strzelaj�c to pod moje nogi, to w �cian� werandy, a ja my�la�em tylko o ksi�gach
pozostawionych w biurku i za wszelk� cen� chcia�em si� dosta� do domu i je uratowa�. Tymczasem on-zupe�nie jakby odczyta� moje
my�li -strzela� w ziemi� po r�wnej linii, troch� na prawo od moich n�g, zmuszaj�c mnie do p�dzenia wprost przed siebie. Kula�em, bo
padaj�c uderzy�em si� w nog�. Potyka�em si�, a serce niczym d�o� �ciska�o mi wn�trzno�ci. Zatrzyma�em si� dopiero, kiedy znalaz�em
si� na r�wninie razem z reszt� mieszka�c�w.
No i stali�my tak rozproszeni, patrz�c ku miastu: Jimmy Fee, John Nied�wied�, Ezra i ca�a reszta. Niekt�rzy wzi�li 20
ze sob� narz�dzia, przyprowadzili konie, bryczki, spakowane tobo�ki, ale byli te� tacy, co jak ja uciekli z go�ymi r�kami. Nad
naszymi g�owami wisia�y ci�kie chmury, wia� silny wiatr i chocia� zaledwie przed chwil� min�o po�udnie, zrobi�o si� ciemno. Stali�my
tak przez d�ugi czas. Z rzadka dociera� do nas jaki� krzyk albo huk, ale z tak du�ej odleg�o�ci, �e trudno je by�o rozr�ni�. Wreszcie po
d�ugiej ciszy zauwa�yli�my, �e z okien saloonu wydobywaj� si� j�zyki ognia. Przywi�zany do bariery werandy ko� Hausenfielda r�a� i
pr�bowa� si� urwa�. W drzwiach ukaza� si� Z�y Cz�owiek z p�on�cym krzes�em w r�kach. Pohukuj�c przerzuci� je przez jezdni�.
Wyl�dowa�o na werandzie tu� pod drzwiami mojego domu.
Co� wida� zaprz�tn�o uwag� Z�ego, gdy� przebieg� na drug� stron� ulicy. By�a to drabina Fee'ego, kt�ra wci�� sta�a pod
�cian� stajni, tak jak j� pozostawi�. Z�y podni�s� j� i zacz�� ni� wybija� okna, a kiedy wiatr podsyci� ogie� i domy po obu stronach ulicy
pali�y si� niemal r�wnym p�omieniem, zabra� si� do �amania drewnianych kolumienek podpieraj�cych werandy. Kiedy roz�arzone
szczapy pada�y na ziemi�, odskakiwa� na bok wydaj�c z siebie dzikie okrzyki.
Ko� szala� ze strachu, wi�c go odwi�za�, wskoczy� mu na grzbiet i - zmuszaj�c do jazdy st�pem - ruszy� w kierunku ska�. Znik�
nam na d�u�szy czas z oczu. Nagle Ezra Mapie podni�s� r�k� i wtedy zobaczyli�my Z�ego na szlaku prowadz�cym ku kopalniom z�ota.
Przez kr�tki czas o�wietla�a go �una szalej�cego na dole po�aru. Koncentrowa� si� na je�dzie i w og�le nie ogl�da� si� za siebie. Po
chwili znowu zas�oni�y go ska�y i tyle�my widzieli Z�ego Cz�owieka z Bodie. Odczekali�my jeszcze dobr� chwil�, �eby si� upewni�, czy
naprawd� odjecha�. Lun�� deszcz, a my�my stali dalej patrz�c, jak pada na p�on�ce domy, jak ogie� si� nim nasyca.
2
"Srebrne S�o�ce" pali�o si� najja�niejszym p�omieniem, szed� z niego najczystszy dym. Raz czy dwa cz�� dachu 21
wystrzeli�a wysoko w g�r�-zapewne na skutek wybuchu beczu�ek z alkoholem. Deszcz powoli ustawa�. Powr�ci� wiatr i
zapach dymu ni�s� si� po r�wninie. Na lewo ode mnie major Munn, weteran, ten sam, kt�ry nazywa� Molly Riordan c�rk�, wszed� na
bryczk� i stan�� na niej z r�kami wzniesionymi ku niebu. By� to przygarbiony starzec o d�ugich bia�ych w�sach. Krzycza�, a g�os jego
dociera� do nas z wiatrem i szumem ognia:
- Gdybym ci� spotka� pod Richmond, wpakowa�bym ci kul� mi�dzy oczy, jak mi B�g �wiadkiem. Zabi�em dwudziestu takich
jak ty, kiedy by�em m�odszy! -G�os jego rozchodzi� si� po ca�ej r�wninie. - Bodajby ci� spali�o stepowe s�o�ce, bodajby� zdycha�
powoli z pyskiem pe�nym �ajna ps�w stepowych, z brzuchem rozdartym przez s�py. Bodajby ci si� kutas w piekle sma�y�, bodajby ci
jaja usch�y na wi�r, bodajby ci si� szpik w ko�ciach zagotowa�, a oczy wyp�yn�y na wierzch za to wszystko, co� tutaj zrobi�. B�d�
przekl�ty, przekl�ty!...-Zwr�cony w stron� miasta potrz�sa� pi�ci�, ale przez chwil� zdawa�o mi si�, �e przeklina nie tamtego, lecz mnie.
Szum po�aru zag�uszy� reszt� jego s��w, zas�oni�a go chmura dymu, a kiedy si� rozwia�a, zobaczy�em, �e nie ma ju� majora na
wozie. Le�a� na ziemi pod swoim koniem Podbieg�em do niego; dosta� wylewu krwi do m�zgu, pi�� mia� zaci�ni�t�, na ustach pian�,
rz�zi�. Przy�o�y�em mu r�k� do czo�a, otworzy� oczy, spojrza� na mnie nieruchom� �renic� i wyzion�� ducha.
Kto� przechyli� si� przez moje rami� i powiedzia�:
- Czego� takiego chyba ju� nie zobacz�.
Inni te� podchodzili, �eby popatrze� na majora, i w ten spos�b sko�czy�a si� fascynacja ogniem, ludzie zacz�li podnosi� z
ziemi tobo�ki, zaciska� popr�gi. Po kilku minutach po�owa mieszka�c�w ci�gn�a z powrotem przez r�wnin� ku miasteczku i tylko
siedz�ce na wozach kobiety patrzy�y za siebie.
Deszcz nie ugasi� resztek ognia, ale zmniejszy� si�� wiatru, a to uratowa�o dwie budowle: pokraczny wiatrak stoj�cy nad
studni� na ty�ach dawnego domu Hausenfielda i chat� Indianina znajduj�c� si� na przeciwleg�ym kra�cu 22
miasta, bli�ej ska�. Ogie� jej nie tkn��. Kiedy wzesz�o s�o�ce, okaza�o si�, �e wszystkie inne domy sp�on�y doszcz�tnie,
stercza�y tylko tu i �wdzie na wp� spalone belki i resztki �cian, kt�re Fee skleci� z wilgotniejszych wida� desek.
Powr�ciwszy do miasta stwierdzi�em, �e wszystkie niemal po�ary wygas�y, tylko przy samej ziemi pe�gaj� tu i �wdzie
niewielkie j�zyczki ognia i dym wydobywaj�cy si� ze zgliszcz idzie prosto do g�ry. Ca�a ulica pokryta by�a popio�em i gdziekolwiek si�
spojrza�o, wida� by�o myszy biegaj�ce w k�ko-ca�e tuziny tych ma�ych, �a�osnych, piszcz�cych stworze� tarza�o si� w kurzu,
przerzuca�o z grzbiet�w na brzuchy. Du�y zaj�c podskakiwa�, jak m�g� najwy�ej, pr�buj�c oderwa� si� od sterty rozZarzonych desek,
ale za ka�dym razem spada� z powrotem na to samo miejsce. Pomy�la�em sobie, �e pewnie Zaraz jednor�ki Jack poci�gnie mnie za
r�kaw, aby zwr�ci� uwag� na ten niezwyk�y widok.
Unosz�c nogi wysoko, przelaz�em przez kup� gruz�w i wszed�em do siebie. Przewr�cone do g�ry nogami biurko jeszcze si�
tli�o. Szuflady by�y wypalone. Z moich ksi�g pozosta�y tylko ok�adki. Materac spali� si� doszcz�tnie. Najlepszy materac, na jakim w
�yciu spa�em, wypchany suchymi li��mi kukurydzy. Poza tym jedyn� rzecz�, jak� uda�o mi si� zidentyfikowa�, by� strz�p brunatnego
koca. Biurko, ksi�gi i koc odkupi�em od adwokata, kt�ry przeje�d�a� przez nasze miasteczko rok temu. Pozbywa� si� wszystkiego, co
mia�, �eby jak najmniej d�wiga� na ostatnim etapie marszu do osady g�rnik�w przy kopalniach z�ota.
Rozgrzebuj�c butami zgliszcza, zauwa�y�em jeszcze co�: mia�em zwyczaj trzymania ca�ego mojego maj�tku, czyli dw�ch
woreczk�w z�otego piasku, pod pod�og�. Woreczki spali�y si�, a z�oty piasek-w formie dw�ch twardych owalnych grudek - le�a� na
ziemi jak para j�der.
Po jednej i drugiej stronie ulicy ludzie grzebali w zgliszczach. Pr�bowa�em sobie wyobrazi� ich reakcj�, gdyby kt�ry� z nich
nagle natrafi� na le��ce, tak zupe�nie osobno, ludzkie j�dra. Spr�bowa�em zgarn�� z�oto, ale piasek rozsypa� si� i uda�o mi si� wrzuci�
do kieszeni zaledwie garsteczk�. Reszty nie stara�em si� zebra�. Ju� po 23
kilku minutach od tego gor�ca i dymu twarz mi sczernia�a,
z oczu pola�y si� �zy, a ubranie, kt�re przecie� ca�kiem przemok�o na deszczu, niemal zupe�nie wysch�o. W powietrzu wisia�
straszliwy smr�d, co przypomina�o mi o zw�okach le��cych pod zgliszczami "Srebrnego S�o�ca".
Z saloonu pozosta�y tylko trzy stopnie, kt�re niegdy� wiod�y na werand�, a pod nimi p�on�� jeszcze s�aby ogie�. Nieco dalej-
tam gdzie jeszcze przed kilkoma godzinami znajdowa� si� sklep - Ezra Mapie w nadziei, �e co� si� osta�o, odsuwa� deski, rozgrzebywa�
czubkiem buta zniszczone towary. To on w�a�nie zauwa�y� nieprzytomn� Molly le��c� na ty�ach spalonego saloonu.
- Blue! Chod� tu!
Molly le�a�a twarz� do ziemi. Z ty�u ca�a suknia by�a spalona. Przykl�k�em, obejrza�em dziewczyn� dok�adnie i stwierdzi�em, �e
oddycha.
- �yje - powiedzia�em do Ezry.
- Co z ni� zrobimy?
- Nie mo�emy jej tak zostawi�.
Wyprostowa�em si� i zobaczy�em na ulicy Johna Nied�wiedzia wracaj�cego z india�skim zaprz�giem do swojej chaty.
Wrzasn��em na niego, ale nawet si� nie odwr�ci�, wi�c pobieg�em, �eby go sprowadzi�. W tr�jk� wzi�li�my Molly za r�ce i nogi i
zanie�li�my do chaty Indianina. Prz�d sukni zwisa� z niej jak flaga.
- Zaczekajcie - Ezra pr�bowa� nas zatrzyma�. - To nieprzyzwoite.
- Nie nakrywaj jej -odpowiedzia�em -ma strasznie poparzone plecy.
Cia�o Molly od �opatek a� po pi�ty pokryte by�o wielkimi b�blami. Po�o�yli�my j� na twardym klepisku, po czym Indianin
poszed� po wod� ze zbiornika Hausenfielda. Powr�ci� szybko, zeskroba� troch� piasku z klepiska, zmiesza� go z wod� na g�st� papk�.
Nast�pnie wyj�� ze swojego worka blaszane pude�eczko, odsypa� z niego troch� proszku - my�l�, �e by� to proszek do pieczenia - i
doda� do tej mazi. Dobrze j� wymiesza�, wysmarowa� starannie plecy, ramiona i nogi Molly i nakry� je szerokimi, p�askimi li��mi
jakiego� zielska. John Nied�wied� by� urodzonym lekarzem, wszystko, co robi� przy chorych, czyni� z absolutn� pewno�ci� siebie.
Kiedy sko�czy� opatrywa� Molly, 24
dziewczyna zacz�a j�cze�. Dobry by� to znak, ale nie mia�em ochoty tego s�ucha�. Wyszed�em na dw�r i wielki cie� przesun��
mi si� przed oczyma.
Nie mam poj�cia, sk�d przylatuj� s�py, ale faktem jest, �e nigdy d�ugo nie daj� na siebie czeka�. Kilka kr��y�o teraz powoli
nad miastem, inne szybowa�y nad r�wnin�. Pozostawi�em tam cia�o majora, zablokowa�em nim tylne ko�o wozu po to, �eby kuc nie
m�g� ruszy�. Ale jeden z tych obrzydliwych ptak�w zni�y� lot, szeroko roz�o�y� wielkie skrzyd�a, przysiad� na bryczce i sp�oszy� kuca,
kt�ry zacz�� r�e� i stawa� d�ba. Ko�o przetoczy�o si� przez cia�o majora, kuc ruszy� w stron� miasta ci�gn�c za sob� w�z, pozosta-
wiwszy zw�oki swojego pana s�pom.
W odleg�o�ci kilkuset jard�w na wsch�d Jimmy Fee biega� doko�a grobu ojca, machaj�c r�kami, zupe�nie jakby cienie rzucane
przez wstr�tne ptaszyska by�y paj�czyn� wpl�tuj�c� mu si� we w�osy.
Podbieg�em do wylotu ulicy, zatrzyma�em kuca, zawr�ci�em go, skoczy�em mu na grzbiet i skierowa�em z powrotem na
r�wnin�. Ptaki siedz�ce na zw�okach majora Munna zatrzepota�y skrzyd�ami i unios�y si� lekko w g�r�. Zd��y�y ju� podzioba� mu kark.
D�wign��em starego, z�o�y�em na wozie i nakry�em le��cym tam kocem. Podjecha�em do Jimmy'ego. Nadlecia�o jeszcze kilka s�p�w.
Kr��y�y teraz zwartym szykiem nad grobem jego ojca. Hausenfield wida� nie zakopa� zw�ok g��boko. Ch�opiec siedzia� na niewielkim
kopcu zgarbiony, trzymaj�c si� obur�cz za g�ow�, szlocha� i zawodzi�, mimo �e Zaraz po �mierci ojca nawet si� nie rozp�aka�.
- Chod�, ma�y - powiedzia�em nie wypuszczaj�c lejc�w z r�k. - Siadaj obok mnie.
Ch�opiec tylko g�o�niej zaszlocha�. Musia�em zeskoczy� z koz�a, obj�� go i przez ca�� powrotn� drog� do miasta trzyma� na
kolanach.
- One go rozdziobi�- zawodzi�.-One rozdziobi� mojego tat�.
Ale ja my�la�em tylko o tym, �e trzeba jak najszybciej pochowa� innych zmar�ych. Na ulicy kto� strzela� i kl��, hiena kica�a w
kierunku ska�.
25
Ezra znalaz� �opat� z w�asnego sklepu, lekko tylko osmolon�, a ja Zardzewia�y kilof pod wiatrakiem Hausenfielda. �eby zaj��
czym� Jimmy'ego, kaza�em mu poszuka� jakiego� narz�dzia nadaj�cego si� do kopania. Po chwili znalaz� patelni�, kt�r� Z�y Cz�owiek
rzuci� na ziemi�. Ale gdyby�my nawet mieli nowiutkie �opaty, du�o by�my nie zrobili. Znale�li si� tylko dwaj m�czy�ni, kt�rzy
zaofiarowali nam pomoc. Inni zaj�ci byli siod�aniem b�d� zaprz�ganiem koni i �adowaniem na wozy resztek swojego dobytku.
Wszyscy odje�d�ali w pojedynk� lub po dw�ch.
Postanowi�em pochowa� zw�oki na r�wninie obok miejsca, na kt�rym le�a� Fee. I zacz�� od niego. Nie ma chyba gorszej
pracy ni� kopanie do��w. Mimo �e deszcz zmi�kczy� grunt, dopiero po dobrych kilku godzinach ci�kiej orki, zamieniaj�c si� �opat� i
kilofem, uda�o nam si� wykopa� pi�� grob�w. Z�o�one w jedno miejsce cia�a nakryli�my kocami. Kiedy nadesz�a chwila chowania
zw�ok i przeniesienia starego Fee do nowego grobu, kaza�em ch�opcu odej��. Stali�my czekaj�c, �eby si� oddali� na wystarczaj�c�
odleg�o��, ale on wl�k� si� powoli i co kilka krok�w odwraca� si�. Wreszcie przysiad� na skraju r�wniny. Nie chcia� wida� sam i�� do
miasta, bo wszystkie s�py zgromadzi�y si� przed zgliszczami �Srebrnego S�o�ca" i rozdziobywa�y zw�oki konia Z�ego Cz�owieka.
Zrobili�my, co do nas nale�a�o, potem nasi dwaj pomocnicy wsiedli najednego konia i odjechali na po�udnie. Teraz w
miasteczku nie by�o ju� �ywego ducha. R�kawem otar�em pot z czo�a. S�o�ce chyli�o si� ku zachodowi, ale mnie by�o gor�co. Bola�a
mnie noga, muchy bzyka�y doko�a g�owy.
- Nale�a�oby chyba powiedzie� kilka s��w, co, Ezra?
- Chyba tak.
- Ale co?
Ezra zdj�� kapelusz, ja te� i stali�my tak wpatrzeni w �wie�o rozkopan� ziemi�. Straszny jest los cz�owieka, kt�ry musi umiera�
przed czasem. To tak, jakby mu przekre�lono ca�e �ycie. My�la�em o starym Fee, kt�ry tak kocha� drewno, o t�u�ciochu Averym, kt�ry
tak troszczy� si� o swoj� knajp�, o kalekim Jacku, kt�ry interesowa� si� wszystkim, co da�o si� robi� jedn� r�k�. O starym majorze,
kt�ry w niedziel� zawsze wk�ada� mundur. O rudej Flo,jej 26
pulchnych udach i o tym, �e czasami korzysta�em z jej us�ug. Mieszka�em tu od roku i zna�em ich wszystkich. Miasto by�o
teraz ruin� i za rok nikt zapewne nie b�dzie pami�ta� o nim i jego mieszka�cach.
Przypomnia�a mi si� roze�miana g�ba Z�ego Cz�owieka i ruch mojej tch�rzliwej r�ki si�gaj�cej po ofiarowan� mi szklank�.
Dwadzie�cia lat temu pochowa�em m�od� �on�, kt�r� zabra�a epidemia cholery, i ta sama z�o��, kt�ra ogarn�a mnie wtedy, zn�w
zacisn�a mi gard�o-bezsilna w�ciek�o�� na co�, co jest mocniejsze od cz�owieka, co�, z czym nie mo�e sobie poradzi�.
Ezra kopn�� grudk� ziemi czubkiem buta i powiedzia�:
- No c�. Pan nasz rzek�, �e b�ogos�awieni s� ubodzy duchem, bo ich b�dzie kr�lestwo niebieskie.
Podjechali�my pod studni� Hausenfielda, �eby zmy� z siebie brud. Jimmy Fee przy��czy� si� do nas. Przysiad�, opar� si�
plecami o �cian� wiatraka, ale si� nie my� i nie patrza� w nasz� stron�.
Spojrza�em na ulic� i pomy�la�em, �e nie mo�na przecie� pozostawi� martwego konia na �rodku jezdni. Ptaki obsiad�y go
g�sto i wiedzia�em, �e kiedy odlec�, zaatakuj� go t�uste muchy. Po umyciu zwr�ci�em si� do Ezry:
- My�l�, �e przy pomocy twojego kuca i mu�a majora da si� wywie�� t� padlin�.
- Ale dok�d?
- Pod ska�y, jak� mil� st�d.
- Po co? Chyba �e zostajesz.
- Tak.
Mia�em nadziej�, �e on tak�e zostanie.
Ezra spojrza� mi w oczy.
- Miasto si� sko�czy�o, Blue.
- Bo ja wiem - odpowiedzia�em.-Mamy cmentarz. To ju� jest co� na pocz�tek.
Ezra wyla� sobie p� wiadra wody na g�ow�. Wytar� szmat� twarz, potem kark, ramiona i r�ce.
- Blue, ja tu przyjecha�em z Vermontu. Tam rosn� drzewa.
- Nie m�w?
- �r�d�a tryskaj� ze ska�, sarny i koz�y podchodz� pod 27
same drzwi dom�w i ka�dy, kto ma troch� pomy�lunku, radzi sobie bez wi�kszych k�opot�w.
- To samo s�ysza�em kiedy� o tym kraju.
- Ja te�. W Vermoncie.
Ezra mia� poci�g�� twarz, by� ode mnie wy�szy, ale garbi� si� i patrza� na �wiat oczami starego psa go�czego. W�o�y� kurtk�,
odwr�ci� si�, spojrza� na ciemn� zadymion� ulic�, potem na poro�ni�t� badylami r�wnin�.
- Prawda jest taka: je�eli nie zrujnuje cz�owieka susza albo wichura, to przyjedzie pijany diabe� z rewolwerem w szponach i go
wyko�czy.
Podszed� do mu�a, na�o�y� mu siod�o i wlaz� na niego. Widok Ezry siedz�cego na mule, w przyd�ugim p�aszczu, jak zawsze
zgarbionego i patrz�cego smutnym wzrokiem przed siebie, nie by� szczeg�lnie buduj�cy.
- Dalej na zach�d s� inne miasta - odezwa� si�. - Tylko idiota nie wie, kiedy odej��.
- Ezra -ja mu na to - przez ca�e �ycie przenosi�em si� z miejsca na miejsce. P�dzi�em byd�o z Teksasu do Kansas, poszukiwa�em
minera��w w Black Hilis, s�ucha�em �piewu pomalowanych na cZarno bia�ych pie�niarzy w Cheyenne, gra�em w pokera w Deadwood,
Leadville i Dodge, przemierza�em Zach�d w t� i z powrotem, jak ta kulka z�ota tocz�ca si� po patelni, i je�eli mi m�wisz, �e to nie jest
kraina twoich marze�, to ja ci powiem, �e takiej w og�le nie ma.
Ezra spojrza� na Jimmy'ego.
- Zbieraj si� ze mn�, synku. Naucz� ci� handlowa�. Jimmy siedzia� w kucki i grzeba� patykiem w ziemi.
- Dobra jest. - Ezra wbi� pi�ty w boki mu�a i odjecha�.
No c�, nie mia�em czasu na odprowadzenie go wzrokiem, bo pozosta�a ju� najwy�ej godzina dziennego �wiat�a, a trzeba by�o
jak najpr�dzej pozby� si� �mierdz�cej ko�skiej padliny. Wiedzia�em, �e ma�y kucyk nie poci�gnie martwego konia, mo�na wi�c by�o
zrobi� jedn� jedyn� rzecz: pokry� go ziemi� i usypa� na nim kopczyk. Zabra�em si� wi�c do roboty i zasypa�em go popio�em i ziemi�.
Nad moj� g�ow� kr��y�y niezbyt zadowolone s�py, po ka�dym ruchu �opat� napastowa�y mnie roje much.
Sko�czy�em, kiedy s�o�ce zaczyna�o chyli� si� ku zachodowi. Bola�y mnie plecy. Zacz��em je sobie pociera� i 28
wtedy zorientowa�em si�, �e nie mam rewolweru. Najpierw pomy�la�em, �e mi wypad�, ale Zaraz zauwa�y�em, �e nie ma te�
Jimmy'ego. Poszed�em do chaty Indianina.
John Nied�wied� kl�cza� na ziemi i przygotowywa� �wie�y opatrunek, a Molly le�a�a na bawolej sk�rze i p�aka�a. W k�cie izby
tli�a si� lampa naftowa. Ch�opca nie by�o. Wyszed�em wi�c i spojrza�em w g�r�, na ska�y. No i zobaczy�em go oczywi�cie. Drapa� si� w
g�r�, wymachuj�c moim rewolwerem. Zamierza� wida� rozprawi� si� ze Z�ym Cz�owiekiem z Bodie.
Sprowadzenie go na d� nie by�o rzecz� �atw�. Musia�em to zrobi� tak, �eby nie zastrzeli� ani siebie, ani mnie, ani mi nie uciek�.
Dogoni�em go, z�apa�em od ty�u i zacz��em nie�� w d�, a on kopa� mnie i drapa�. By� lekki, ale broni� si� jak szalony. Dopiero kiedy
rzuci�em go w k�t chaty Johna Nied�wiedzia, zacz�� pop�akiwa�.
Usiad�em, �eby odetchn��. Ale Nied�wied� rozpali� ma�y ogie� we wg��bieniu klepiska i w jego �wietle Molly, kt�ra z b�lu nie
przestawa�a kr�ci� g�ow�, zauwa�y�a mnie, st�umi�a j�k i wbi�a we mnie nienawistne zielone �renice. Po chwili znowu zacz�a j�cze�,
ch�opiec te� p�aka�, przez szpary drewnianej chaty dmucha� nocny wiatr, wyj�c jak upiorny ch�r duch�w. Tyle nieszcz�cia na tak
niewielkiej przestrzeni, pomy�la�em, i przez jedn� kr�tk� sekund� czu�em przemo�n� ch�� poderwania si� z ziemi i odjechania st�d
galopem. Ale nie potrafi�em tego zrobi�, podobnie jak Fee i Flo i wszyscy tamci nie potrafiliby wsta� ze swoich grob�w-Z�y Cz�owiek
jakby nas przygwo�dzi� do miejsca, mnie szczeg�lnie przez to, �e darowa� mi �ycie. Nied�ugo potem us�yszeli�my wycie kojot�w.
Zeskakiwa�y ze ska� i dysz�c mija�y chat� Nied�wiedzia i p�dzi�y do kopca, pod kt�rym le�a�y zw�oki konia. Warcz�c rozgrzebywa�y
ukle-pan� przeze mnie ziemi�, a kiedy uchyli�em drzwi i wyjrza�em na dw�r, zobaczy�em ich cienie i tumany wznoszonego przez nie
piachu. Ze zgliszcz unosi� si� jeszcze dym-b��kitny teraz w promieniach ksi�yca-a tu� przy ziemi �arzy�y si� dogasaj�ce drewienka, jak
otwory prowadz�ce w g��b piekielnych otch�ani.
29
3
Jest takie powiedzenie, �e Sam Colt uczyni� wszystkich ludzi r�wnymi sobie. Ale gdyby by�o ono prawdziwe, to nasze miasto
nie spali�oby si� mimo deszczu. Z�y Cz�owiek zosta�by pochowany - z nale�ytymi mu honorami - i Biuro Terytorialne oficjalnie o tym
powiadomione. Zgin��by od kuli w pier� albo w plecy, a ten, kto by go za�atwi�, dosta�by drinka od Avery'ego i nie jest wykluczone, �e
rudow�osa Flo i Molly obdarzy�yby go swoimi wzgl�dami. Colt da� wprawdzie ka�demu cz�owiekowi rewolwer, ale spust ka�dy musi
nacisn�� sam.
W ci�gu tej d�ugiej zimnej nocy zdawa�o mi si� kilka razy, �e Z�y Cz�owiek powraca. Przywi�zany na dworze kuc majora od
czasu do czasu r�a� albo parska�, ze ska� sypa�y si� kamyki, a Molly ni st�d, ni zow�d wybucha�a krzykiem, zupe�nie jakby zobaczy�a
Z�ego w drzwiach. Ale tak naprawd� to nie mia� po co wraca�. Nad ranem wyszed�em, �eby wyprostowa� nogi, i z przera�eniem
stwierdzi�em, �e tam, gdzie by�o miasto, jest samo powietrze. Zimny �wit przykucn�� wprost na osmalonej ziemi, r�wnina zaczyna�a si�
na horyzoncie i ci�gn�a a� po miejsce, w kt�rym sta�em. Cz�owieka ani �ladu.
By�em sztywny, obola�y, niewyspany i kiedy nabra�em mro�nego powietrza w p�uca, poczu�em w piersiach ostry b�l.
Podszed�em do kupy gruz�w, kt�re by�y kiedy� sklepem Ezry Maple'a, i zacz��em je rozgrzebywa�. Jimmy si� zbudzi�, wyszed� na dw�r
i patrza� na mnie, oddaj�c mocz na �rodku ulicy. Mia� szeroko rozstawione oczy swojego ojca i jak on patrza� na ludzi wzrokiem, kt�rym
mierzy� ich, ale pyta� nie stawia�. Przyda�oby mu si� obci�cie w�os�w, i to bardzo, bo mia� tak bujn� czupryn�, �e g�owa wydawa�a si�
za du�a w stosunku do ca�ego cia�a. Jak �yj�, nie widzia�em r�wnie chudego dzieciaka.
- G�odny jeste�?-zawo�a�em, ale nie odpowiedzia�. Dwie deski obsun�y si� w czasie po�aru, tworz�c co� w rodzaju daszka.
Pod nimi w popiele znalaz�em troch� suszonych jab�ek i grochu.
Groch by� bardzo spalony.
- Jimmy, rozejrzyj si�, mo�e znajdziesz garnek. Potrzebny nam jest garnek do kawy, s�yszysz?
Okaza�o si�, �e w�a�nie tak trzeba do niego m�wi�, bo od
30
razu zabra� si� do szukania. Jeszcze zanim zd��y�em wybra� gar�� grochu z popio�u, przybieg� z zupe�nie dobrym garnkiem w
r�ku. Napompowali�my wody ze studni, sp�ukali�my sadz� z garnka, rozpali�em ogie� znalezionymi w kieszeni chi�skimi zapa�kami i
zrobili�my sobie kaw� z palonego grochu. Zjedli�my troch� suszonych jab�ek i w ten spos�b zaspokoili�my pierwszy g��d, ale
brunatny p�yn by� tak paskudny, �e przypomina�y mi si� r�ne okazje, kiedy pi�em naprawd� dobr� kaw� i jad�em boczek, chleb i
wo�owin�.
Zanios�em cz�� naszego �niadania do chaty Indianina, ale o