3271

Szczegóły
Tytuł 3271
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3271 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3271 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3271 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

AGATHA CHRISTIE MORDERSTWO TO NIC TRUDNEGO PRZE�O�Y�A GRA�YNA WOYDA TYTU� ORYGINA�U: "MURDER IS EASY" Rosalind i Susan, pierwszym recenzentkom tej ksi��ki I TOWARZYSZ PODRӯY Anglia! Anglia po tylu latach! Ale jak b�d� si� w niej czu�? Luke Fitzwilliam zadawa� sobie to pytanie, schodz�c po trapie ze statku. Ko�ata�o si� ono w jego umy�le, gdy czeka� na odpraw� celn�. A kiedy w ko�cu wsiad� do poci�gu, wyp�yn�o nagle na pierwszy plan. Czu� si� zupe�nie inaczej, przyje�d�aj�c do kraju na urlopy. Mia� mn�stwo pieni�dzy (przynajmniej na pocz�tku), wi�c ochoczo je wydawa�, odwiedza� starych przyjaci�, spotyka� si� z kolegami, kt�rzy te� przyjechali tu na wypoczynek po pobycie w koloniach. M�wi� sobie: To nie potrwa d�ugo. Wkr�tce wracam do pracy. Dlaczego nie mia�bym si� zabawi�! Ale teraz nie zamierza� nigdzie wraca�. Po�egna� ju� na dobre upalne noce, o�lepiaj�ce s�o�ce, pi�kn� tropikaln� ro�linno�� i samotne wieczory, sp�dzane na lekturze starych numer�w "Timesa". Wr�ci� do Anglii po zako�czeniu zaszczytnej s�u�by dla kraju. Poza tym posiada� niewielki kapita�, m�g� si� wi�c uwa�a� za cz�owieka niezale�nego materialnie. Ale nie mia� poj�cia, jak sp�dzi� reszt� �ycia. Anglia! Anglia w czerwcu. Szare niebo i silny, przenikliwy wiatr. W taki dzie� nie wydawa�a si� go�cinnym krajem! A ci ludzie! Bo�e, co za ludzie! Wszyscy mieli szare, zatroskane twarze... szare jak niebo. I te okropne ma�e domki, wyrastaj�ce wsz�dzie jak grzyby po deszczu, jak kurniki, za�miecaj�ce ca�y krajobraz! Luke Fitzwilliam z trudem oderwa� wzrok od migaj�cego za oknem wagonu krajobrazu i zaj�� si� gazetami. "Times", "Daily Clarion" I "Punch". Zacz�� od "Daily Clarion", kt�ry po�wi�cony by� w ca�o�ci wy�cigom konnym w Epsom. Szkoda, �e nie przyjecha�em wczoraj - pomy�la�. Ostatni raz widzia�em gonitw� Derby, kiedy mia�em dziewi�tna�cie lat. Obstawi� wysoko pewnego konia i teraz chcia� sprawdzi�, jak typuje jego szans� "Clarion". Znalaz� tylko lakoniczn� notatk�: Ma�o prawdopodobne, by wygra� kt�ry� z koni takich jak Jujube II, Mark's Mile, Santony czy Jerry Boy. Na zwyci�stwo nie ma chyba szans... Ale Luke'a nie interesowa� ko�, kt�ry mia� najprawdopodobniej przegra� gonitw�. Rzuci� okiem na typowania. Na Jujube II stawiano zaledwie 40 do l. Luke zerkn�� na zegarek. By�a za kwadrans czwarta. No c� - pomy�la�. Ju� po wszystkim! Szkoda? �e nie postawi�em na Clarigolda, kt�rego typowano jako drugiego faworyta. Potem roz�o�y� "Timesa" i zatopi� si� w lekturze powa�niejszych artyku��w. Nie trwa�o to jednak d�ugo, poniewa� gro�nie wygl�daj�cy pu�kownik, kt�ry siedzia� w przeciwleg�ym k�cie przedzia�u, by� tak zirytowany tym, co w�a�nie przeczyta�, �e musia� si� podzieli� swym oburzeniem z towarzyszem podr�y. Dopiero po p�godzinie znu�y�o go rozprawianie o "tej cholernej komunistycznej propagandzie". Wyczerpawszy temat pu�kownik zasn�� z otwartymi ustami. Niebawem poci�g zwolni�, a potem si� zatrzyma�. Luke wyjrza� przez okno i dostrzeg� du��, opustosza�� stacj� z wieloma peronami. Zauwa�y� kiosk, na kt�rym wisia� afisz z napisem: WYNIKI GONITWY DERBY. Otworzy� drzwi, wyskoczy� na peron i pobieg� w kierunku kiosku. Po chwili wpatrywa� si� z szerokim u�miechem w kr�tk� wiadomo�� z ostatniej chwili. Wyniki Gonitwy Derby JUJUBE II MAZEPPA CLARIGOLD U�miechn�� si� jeszcze szerzej. Sto funt�w do roztrwonienia! Dobry, kochany Jujube II, kt�rego wszyscy znawcy wy�cig�w tak nonszalancko zlekcewa�yli. Z�o�y� gazet�, odwr�ci� si� i zobaczy� pustk�. Podczas gdy on upaja� si� zwyci�stwem Jujube II, jego poci�g niepostrze�enie znikn�� ze stacji. - Kiedy, do licha, ten poci�g odjecha�? - zagadn�� jakiego� baga�owego. - Jaki poci�g? - spyta� baga�owy ze zdziwieniem. - Od pi�tnastej czterna�cie na tej stacji nie zatrzyma� si� �aden poci�g. - Przecie� sta� tu przed chwil�. W�a�nie z niego wysiad�em. To ekspres maj�cy bezpo�rednie po��czenie z portem. - Ten ekspres nie zatrzymuje si� nigdzie w drodze do Londynu - wyja�ni� baga�owy obcesowo. - Ale zatrzyma� si� - zapewni� go Luke. - Przecie� z niego wysiad�em. - A� do Londynu nigdzie si� nie zatrzymuje - powt�rzy� baga�owy oboj�tnym tonem. - M�wi� panu, �e si� zatrzyma� dok�adnie przy tym peronie, a ja z niego wysiad�em. W obliczu tych fakt�w baga�owy zmieni� front. - Nie powinien by� pan tego robi� - powiedzia� z wyrzutem. - On si� tu nie zatrzymuje. - Ale zatrzyma� si�. - Stan�� pod semaforem, a nie "zatrzyma� si� na stacji", jak pan to okre�li�. - Nie znam si� na tych subtelnych r�nicach tak dobrze jak pan - oznajmi� Luke. - Chodzi mi o to, co mam teraz zrobi�. - Nie powinien by� pan wysiada� - powt�rzy� z uporem baga�owy, kt�ry nie by� cz�owiekiem przesadnie rozgarni�tym. - To prawda - przyzna� Luke. - Ale co si� sta�o, to si� sta�o. Chodzi mi tylko o to, co pan jako do�wiadczony pracownik kolei radzi mi teraz zrobi�. - Pyta mnie pan, co najlepiej zrobi�? - Tak - odpar� Luke - o to w�a�nie mi chodzi. Chyba istniej� poci�gi, kt�re zatrzymuj� si� tu zgodnie z rozk�adem? - Niech pomy�l� - powiedzia� baga�owy. - Najlepiej niech pan wsi�dzie do tego o szesnastej dwadzie�cia pi��. - Je�li ten o szesnastej dwadzie�cia pi�� jedzie do Londynu - postanowi� Luke - to w�a�nie do niego wsi�d�. Uspokojony t� wiadomo�ci� zacz�� si� przechadza� tam i z powrotem po peronie. Na du�ej tablicy informacyjnej przeczyta�, �e znajduje si� w Fenny Clayton, stacji w�z�owej Wychwood-under-Ashe. Wkr�tce ma�y staro�wiecki parow�z powoli wepchn�� na stacj� poci�g sk�adaj�cy si� z jednego wagonu i ci�ko sapi�c ustawi� go na bocznym torze. Wysiad�o z niego sze�cioro czy siedmioro pasa�er�w, kt�rzy przeszli po mostku na peron Luke'a. Ponury baga�owy o�ywi� si� nagle i zacz�� popycha� du�y w�zek pe�en paczek i koszy. Przy��czy� si� do niego inny baga�owy, kt�ry przewozi� pobrz�kuj�ce ba�ki z mlekiem. Fenny Clayton o�y�o. W ko�cu na stacj� wtoczy� si� wynio�le poci�g do Londynu. Wagony trzeciej klasy by�y zat�oczone, ale w trzech wagonach klasy pierwszej siedzia�o niewiele os�b. Luke zacz�� zagl�da� do przedzia��w. W pierwszym, przeznaczonym dla pal�cych, siedzia� z cygarem w ustach jaki� m�czyzna o wygl�dzie wojskowego. Luke doszed� do wniosku, �e ma ju� na dzi� dosy� angielskich pu�kownik�w z Indii. Nast�pny przedzia� zajmowa�a elegancka m�oda kobieta o zm�czonej twarzy, najprawdopodobniej guwernantka, z ruchliwym, mniej wi�cej trzyletnim ch�opcem. Luke szybko poszed� dalej. Drzwi kolejnego przedzia�u by�y otwarte. Podr�owa�a w nim tylko jaka� starsza pani. Przypomnia�a Luke'owi jego ciotk� Mildred, kt�ra pozwoli�a mu hodowa� zaskro�ca, kiedy mia� dziesi�� lat. By�a zdecydowanie dobr� ciotk�. Luke wszed� do �rodka i usiad�. Po jakich� pi�ciu minutach o�ywionego ruchu furgonetek przewo��cych ba�ki z mlekiem, w�zk�w baga�owych i nerwowej krz�taniny poci�g powoli wytoczy� si� ze stacji. Luke roz�o�y� gazet� i zaj�� si� lektur� wiadomo�ci, mog�cych zainteresowa� cz�owieka, kt�ry przeczyta� ju� porann� pras�. Nie liczy� na to, �e uda mu si� czyta� d�ugo. Mia� wiele ciotek, wi�c domy�la� si�, �e towarzyszka podr�y nie b�dzie milcze� a� do Londynu. Mia� racj�. Starsza pani przymkn�a okno, zrzucaj�c swoj� parasolk�, i zacz�a si� rozwodzi� nad zaletami poci�gu, kt�rym w�a�nie jechali. - Zaledwie godzina i dziesi�� minut. To bardzo dobry poci�g. Znacznie lepszy ni� ten poranny, kt�ry jedzie godzin� i czterdzie�ci minut. Oczywi�cie - ci�gn�a - niemal ka�dy podr�uje tym porannym. Kiedy bilety s� ta�sze, to znaczy w weekendy i dni �wi�teczne, tylko cz�owiek nierozs�dny jedzie po po�udniu. Zamierza�am wyruszy� dzi� rano, ale Puszek... m�j perski kot, gdzie� przepad�... jest bardzo pi�kny, a ostatnio bola�o go uszko... no i, oczywi�cie, nie mog�am wyj�� z domu, dop�ki go nie znalaz�am! - Naturalnie - b�kn�� Luke, ostentacyjnie opuszczaj�c wzrok na gazet�. Ale na nic si� to nie zda�o. Potok s��w nie ustawa�. - Wi�c po prostu zrobi�am dobr� min� do z�ej gry i wsiad�am do poci�gu popo�udniowego. No i okaza�o si� to b�ogos�awie�stwem, bo nie ma w nim takiego okropnego t�oku... oczywi�cie to bez znaczenia, kiedy podr�uje si� pierwsz� klas�. Ale zazwyczaj tego nie robi�. Uwa�am to za ekstrawagancj�, zw�aszcza w dzisiejszych czasach, kiedy podatki rosn�, dywidendy spadaj�, a s�u�ba ci�gle domaga si� podwy�ek... ale naprawd� by�am bardzo zdenerwowana, bo, widzi pan, jad� w pewnej niezwykle wa�nej sprawie i po prostu chcia�am w spokoju dok�adnie przemy�le�, co mam powiedzie�... - Luke z trudem st�umi� u�miech. - A kiedy w przedziale jest pe�no ludzi, kto� mo�e si� okaza� nieuprzejmy... wi�c pomy�la�am, �e tym razem mog� sobie pozwoli� na taki wydatek... cho� uwa�am, �e dzisiaj wszyscy trwoni� pieni�dze, a nikt nie my�li o przysz�o�ci. Szkoda, �e zlikwidowano drug� klas�... to by�o mimo wszystko troch� taniej. Rozumiem, oczywi�cie - ci�gn�a, przygl�daj�c si� opalonej twarzy Luke'a - �e wojskowi jad�cy na urlop musz� podr�owa� pierwsz� klas�. Zw�aszcza je�li s� oficerami... Luke wytrzyma� przez chwil� badawcze spojrzenie jej jasnych, b�yszcz�cych oczu. Ale od razu skapitulowa�. Wiedzia�, �e w ko�cu do tego dojdzie. - Nie jestem wojskowym - wyja�ni�. - Och, przepraszam. Nie zamierza�am... po prostu przysz�o mi do g�owy... pan jest taki opalony... by� mo�e jedzie pan ze Wschodu, by sp�dzi� urlop w kraju. - Owszem, wracam do domu ze Wschodu - powiedzia� Luke. - Ale nie na urlop. Jestem policjantem - oznajmi� kr�tko, chc�c zapobiec dalszym dociekaniom. - Pracuje pan w policji? To naprawd� niezwykle interesuj�ce. Syn mojej serdecznej przyjaci�ki wst�pi� w�a�nie do palesty�skiej policji. - S�u�y�em nad Zatok� Mayang - ponownie uci�� kr�tko Luke. - Och, m�j Bo�e... bardzo ciekawe. To prawdziwy zbieg okoliczno�ci... chodzi mi o to, �e pan wsiad� akurat do tego przedzia�u. Bo, widzi pan, ta sprawa, w zwi�zku z kt�r� wybra�am si� do Londynu... no c�, w istocie jad� do Scotland Yardu. - Naprawd�? - spyta� Luke. Zastanawia� si�, czy starsza pani zatrzyma si� jak nie nakr�cony zegar, czy te� b�dzie m�wi�a przez ca�� drog� do Londynu. Ale w istocie niezbyt mu to przeszkadza�o, poniewa� uwielbia� swoj� ciotk� Mildred i pami�ta�, �e kiedy� da�a mu pi�� funt�w. Poza tym takie stare damy jak jego towarzyszka podr�y i ciotka Mildred mia�y w sobie co� niezwykle mi�ego i typowo angielskiego. W Mayang Straits nie spotyka� takich kobiet. Kojarzy�y mu si� ze �liwkowym puddingiem na Bo�e Narodzenie, krykietem na wsi i p�on�cym kominkiem. By�y czym�, co cz�owiek docenia dopiero wtedy, gdy jest na drugim ko�cu �wiata. Mog�y te� na d�u�sz� met� by� �miertelnie nudne, ale Luke stan�� na angielskiej ziemi zaledwie przed trzema czy czterema godzinami. - Tak, zamierza�am wyruszy� dzi� rano - szczebiota�a pogodnie starsza pani - ale potem, jak ju� panu m�wi�am, zacz�am si� okropnie niepokoi� o Puszka. Czy my�li pan, �e zd��� na. czas? Scotland Yard nie ma chyba sztywnych godzin urz�dowania. - Nie s�dz�, �eby zamykali o czwartej - powiedzia� Luke. - Oczywi�cie, �e nie. Przecie� w ka�dej chwili kto� mo�e ich zawiadomi� o jakim� powa�nym przest�pstwie, prawda? - No w�a�nie - przytakn�� Luke. Starsza pani przez chwil� siedzia�a w milczeniu. By�a wyra�nie zaniepokojona. - Zawsze uwa�a�am, �e najlepiej od razu zaczyna� od najwy�szego szczebla - powiedzia�a w ko�cu. - John Reed, nasz posterunkowy w Wychwood, to bardzo mi�y i niezwykle przyzwoity cz�owiek... ale mam wra�enie, �e... niezbyt si� nadaje do prowadzenia powa�nych spraw. Zazwyczaj ma do czynienia z lud�mi, kt�rzy nadu�yli alkoholu, przekroczyli dozwolon� pr�dko�� jazdy albo nie zap�acili podatku za swojego psa... a by� mo�e nawet z w�amywaczami... Ale wydaje mi si�... jestem niemal pewna... �e nie poradzi�by sobie z morderstwem! - Morderstwem? - powt�rzy� Luke, marszcz�c brwi. - Tak, morderstwem - potwierdzi�a starsza pani, energicznie kiwaj�c g�ow�. - Widz�, �e jest pan zaskoczony. Pocz�tkowo te� by�am zaskoczona. Po prostu nie mog�am w to uwierzy�. My�la�am, �e fantazjuj�. - Czy jest pani przekonana, �e tak nie by�o? - spyta� Luke �agodnie. - Och, tak. - Stanowczo kiwn�a g�ow�. - Mog�o tak si� zdarzy� za pierwszym razem, ale nie za drugim, trzecim czy czwartym. Potem ju� si� wie. - Chce pani powiedzie�, �e pope�niono... hmm... kilka morderstw? - spyta� Luke. - Niestety tak - odpar�a spokojnym, �agodnym g�osem. - Dlatego w�a�nie dosz�am do wniosku, �e najlepiej b�dzie pojecha� wprost do Scotland Yardu. Czy nie s�dzi pan, �e to najw�a�ciwsze rozwi�zanie? - No c�, chyba tak - powiedzia� Luke, patrz�c na ni� z zadum�. - Uwa�am, �e podj�a pani s�uszn� decyzj�. Tam b�d� wiedzieli, co z ni� zrobi� - pomy�la�. Pewnie co tydzie� nachodzi ich kilka starszych pa�, kt�re donosz� im o morderstwach pope�nionych w ich spokojnym miasteczku! By� mo�e istnieje specjalny wydzia�, zajmuj�cy si� takimi przypadkami. Oczami wyobra�ni zobaczy� podtatusia�ego nadinspektora policji albo przystojnego m�odego �ledczego, kt�ry m�wi uprzejmym, cichym g�osem: Dzi�kuj� pani, jeste�my pani wielce zobowi�zani. A teraz prosz� wraca� do domu, zostawi� wszystko w naszych r�kach i wi�cej si� ju� tym nie martwi�. Ten obraz wywo�a� u�miech na jego twarzy. Ciekawe sk�d przychodz� im do g�owy takie pomys�y? - rozmy�la�. Pewnie prowadz� �miertelnie nudny tryb �ycia i skrycie t�skni� za prawdziwym dramatem. Podobno niekt�re starsze panie widz� w ka�dym potencjalnego truciciela. Z tych rozmy�la� wyrwa� go mi�y, �agodny g�os. - Wie pan, pami�tam, �e kiedy� czyta�am o... tak, to chyba by� proces Abercrombiego... zanim pad�o na niego podejrzenie, zd��y� otru� wiele os�b... o czym to ja m�wi�am? Aha, tak, podobno mia� dziwny b�ysk w oczach... osoba, na kt�r� spojrza� w pewien szczeg�lny spos�b, niebawem podupada�a na zdrowiu. Kiedy o tym czyta�am, nie wierzy�am... ale to prawda! - Co takiego? - Ten szczeg�lny b�ysk w oczach... Luke popatrzy� na ni� i zauwa�y�, �e lekko dr�y, a jej rumiane policzki nieco poblad�y. - Po raz pierwszy zwr�ci�am na to uwag� w przypadku Amy Gibbs... i ona umar�a. Potem Carter. I Tommy Pierce. A teraz... wczoraj... spotka�o to doktora Humbleby'ego, kt�ry jest takim dobrym i poczciwym cz�owiekiem... Carter by� pijakiem, a Tommy Pierce niezno�nym szczeniakiem, kt�ry zn�ca� si� nad s�abszymi ch�opcami, wykr�ca� im r�ce i szczypa�. Niezbyt przej�am si� ich �mierci�, ale doktor Humbleby to co innego. Trzeba go ratowa�. Ale gdybym opowiedzia�a mu o wszystkim, z pewno�ci� by mi nie uwierzy�! Wybuchn��by �miechem. John Reed te� by mi nie uwierzy�. Ale w Scotland Yardzie b�dzie inaczej. B�d� co b�d�, dla nich zbrodnia to chleb powszedni!... O Bo�e, lada chwila b�dziemy na miejscu! - zawo�a�a, wygl�daj�c przez okno. Zacz�a krz�ta� si� nerwowo po przedziale, zbieraj�c swoje rzeczy. - Dzi�kuj�... stokrotnie dzi�kuj� - powiedzia�a do Luke'a, kt�ry po raz drugi podni�s� z pod�ogi jej parasolk�. - Rozmowa z panem doda�a mi otuchy... Tak si� ciesz�, �e pochwala pan moj� decyzj�. - Z pewno�ci� w Scotland Yardzie udziel� pani dobrej rady - oznajmi� Luke �agodnie. - Jestem panu naprawd� bardzo wdzi�czna. - Zacz�a szpera� w torebce. - Moja wizyt�wka... o Bo�e, mam tylko jedn�... przecie� musz� j� zatrzyma� dla Scotland Yardu... - Ale� naturalnie... - Nazywam si� Pinkerton. - Bardzo odpowiednie nazwisko - stwierdzi� Luke z u�miechem i widz�c jej zdziwione spojrzenie, doda� pospiesznie: - Ja nazywam si� Luke Fitzwilliam. Czy sprowadzi� pani taks�wk�? - spyta�, kiedy poci�g wjecha� na stacj�. - Och, nie, dzi�kuj�. - Panna Pinkerton wydawa�a si� zaszokowana tym pomys�em. - Pojad� kolejk� podziemn�. Dowiezie mnie do Trafalgar Square, a dalej p�jd� pieszo przez Whitehall. - �ycz� pani powodzenia - powiedzia� Luke. Panna Pinkerton serdecznie u�cisn�a jego d�o�. - By� pan dla mnie bardzo mi�y. Wie pan, pocz�tkowo my�la�am, �e pan mi nie uwierzy. - No c� - powiedzia� Luke, rumieni�c si�. - Tyle morderstw! Chyba trudno pope�ni� bezkarnie tak wiele zbrodni, prawda? Panna Pinkerton potrz�sn�a g�ow�. - Ale� nie, m�j drogi, tu pan si� myli - oznajmi�a z przekonaniem. - Bardzo �atwo jest zabi� cz�owieka... pod warunkiem, �e nikt pana o to nie podejrzewa. A ten morderca jest ostatni� osob�, kt�r� ktokolwiek m�g�by podejrzewa�! - Tak czy owak, �ycz� powodzenia - powiedzia� Luke. Panna Pinkerton znikn�a w t�umie, a Luke wyruszy� na poszukiwanie swego baga�u. - Chyba jest troch� zbzikowana - rozmy�la�. - Chocia� nie, nie s�dz�. Po prostu ma bujn� wyobra�ni�. Mam nadziej�, �e potraktuj� j� uprzejmie. To taka mi�a staruszka. II NEKROLOG Jimmy Lorrimer by� jednym z najstarszych przyjaci� Luke'a. Jak zwykle podczas pobytu w Londynie, Luke zatrzyma� si� u niego. Jeszcze tego samego dnia wieczorem wyruszyli razem do miasta w poszukiwaniu rozrywek. Nazajutrz rano Luke'a bola�a g�owa. Jimmy poda� mu kaw� i zada� pytanie, na kt�re przyjaciel nie odpowiedzia�, poniewa� po raz drugi czyta� niewielk�, pozornie nieistotn� notatk� w porannej gazecie. - Przepraszam, Jimmy - b�kn��, wracaj�c gwa�townie do rzeczywisto�ci. - Co ci� tak zaabsorbowa�o... czy�by sytuacja polityczna? Luke u�miechn�� si� szeroko. - Nigdy w �yciu! To do�� dziwne... wiesz, ta urocza staruszka, z kt�r� wczoraj jecha�em poci�giem, wpad�a pod samoch�d. - Pewnie na przej�ciu dla pieszych - powiedzia� Jimmy. - Sk�d wiesz, �e to ona? - Oczywi�cie mog� si� myli�. Ale mia�a takie samo nazwisko... Pinkerton. Przechodz�c przez Whitehall zgin�a pod ko�ami jakiego� samochodu, kt�ry w og�le si� nie zatrzyma�. - Przykra sprawa - oznajmi� Jimmy. - Tak, biedna staruszka. Okropnie mi jej �al. Przypomnia�a mi moj� ciotk� Mildred. - Kierowca tego samochodu b�dzie mia� za swoje. Z pewno�ci� oskar�� go o zab�jstwo. W dzisiejszych czasach a� strach siada� za kierownic�. - Czym teraz je�dzisz? - Fordem V 8. M�wi� ci, stary... Rozmowa zesz�a na tematy wybitnie techniczne. - Co ty, u licha, nucisz pod nosem? - spyta� Jimmy, zmieniaj�c nagle temat. - Fiddle de dee, fiddle de dee, the fly has married the bumble bee - zanuci� Luke. - To jaka� rymowanka, kt�r� pami�tam z dzieci�stwa. Nie wiem, sk�d mi przysz�a do g�owy - powiedzia� przepraszaj�co. W jaki� tydzie� p�niej Luke rzuci� okiem na pierwsz� stron� "Timesa" i wyda� okrzyk zdziwienia. - Niech mnie diabli! - zawo�a�. - Co si� sta�o? - spyta� Jimmy Lorrimer, spogl�daj�c na niego badawczo. Luke nie odpowiedzia�. Wpatrywa� si� w jakie� wydrukowane w gazecie nazwisko. Jimmy powt�rzy� pytanie. Luke podni�s� g�ow� i spojrza� na swego przyjaciela. Dziwny wyraz jego twarzy zaniepokoi� Jimmy'ego. - O co chodzi, Luke? Wygl�dasz, jakby� ujrza� ducha. Luke milcza� przez par� minut. Wypu�ci� gazet� z r�k i podszed� do okna, a potem wr�ci� na miejsce. Jimmy obserwowa� go z rosn�cym zdziwieniem. Luke opad� na krzes�o i pochyli� si� do przodu. - Jimmy, przyjacielu, czy pami�tasz t� starsz� pani�, z kt�r� jecha�em poci�giem do Londynu... w dniu mojego przyjazdu do Anglii? - T�, kt�ra przypomina�a ci twoj� ciotk� Mildred? A potem wpad�a pod samoch�d? - Tak, o ni� mi w�a�nie chodzi. Pos�uchaj, Jimmy. Ta staruszka do�� chaotycznie m�wi�a o tym, �e jedzie do Scotland Yardu, by donie�� im o licznych zbrodniach. Twierdzi�a, �e w jej miasteczku grasuje jaki� morderca. W ka�dym razie tyle z tego zrozumia�em. Podobno u�mierci� kilka os�b. - Nie m�wi�e� mi, �e by�a zbzikowana - powiedzia� Jimmy. - Bo nie uwa�a�em jej za wariatk�. - Och, pos�uchaj, stary, seryjne morderstwo... - Nie uwa�a�em jej za wariatk� - powt�rzy� Luke niecierpliwie. - My�la�em, �e tak jak niekt�re starsze panie, da�a si� po prostu ponie�� wyobra�ni. - No c�, pewnie tak w�a�nie by�o. Ale my�l�, �e to jaki� szale�czy pomys�. - Mniejsza o to, co s�dzisz na ten temat, Jimmy. Teraz ja m�wi�, rozumiesz? - Och, dobrze, ju� dobrze... jed� dalej. - W swojej chaotycznej opowie�ci wymieni�a kilka nazwisk i by�a przera�ona, bo twierdzi�a, �e wie, kto b�dzie nast�pn� ofiar�. - No i co? - spyta� Jimmy zach�caj�cym tonem. - Czasami, z takiego czy innego b�ahego powodu, nie mo�esz wyrzuci� z pami�ci jakiego� nazwiska. Jedno takie nazwisko utkwi�o mi w g�owie, poniewa� skojarzy�em je z rymowank�, kt�r� �piewano mi w dzieci�stwie. Fiddle de dee, fiddle de dee, the fly has married the bumble bee. - Z pewno�ci� jest niezwykle b�yskotliwa, ale w�a�ciwie jaki ma z tym wszystkim zwi�zek? - Chodzi mi o to, �e ten jegomo�� nazywa� si� Humbleby... doktor Humbleby. Ta starsza pani powiedzia�a, �e doktor Humbleby b�dzie nast�pn� ofiar�. Strasznie j� to niepokoi�o, poniewa� uwa�a�a go za "bardzo dobrego cz�owieka". To nazwisko utkwi�o mi w pami�ci z powodu wspomnianej rymowanki. - No i co? - spyta� Jimmy. - Popatrz na to. Luke poda� mu gazet�, wskazuj�c palcem notatk� w rubryce nekrolog�w. HUMBLEBY. 13 czerwca zmar� nagle w swym domu w Sandgate, Wychwood-under-Ashe, dr med. JOHN EDWARD HUMBLEBY, ukochany m�� JESSIE ROSE HUMBLEBY. Pogrzeb odb�dzie si� w pi�tek. Prosimy o nieskladanie kondolencji. - Teraz rozumiesz, Jimmy? Wszystko si� zgadza: nazwisko, miejscowo��, zaw�d. Co o tym my�lisz? Jimmy zastanawia� si� przez chwil�. - Przypuszczam, �e to niezwyk�y zbieg okoliczno�ci - odpar� w ko�cu powa�nie, lecz niezbyt zdecydowanie. - Naprawd�, Jimmy? Tylko zbieg okoliczno�ci? - Luke zn�w zacz�� kr��y� po pokoju. - A c� innego? - spyta� Jimmy. Luke gwa�townie si� odwr�ci�. - Przypu��my, �e wszystko, co powiedzia�a ta urocza staruszka, by�o prawd�! Przypu��my, �e ta fantastyczna historia jest prawdziwa! - Och, daj spok�j! To ju� lekka przesada! Takie rzeczy si� nie zdarzaj�. - A co powiesz o przypadku Abercrombiego? Czy� nie by� podejrzany o wyprawienie na tamten �wiat sporej gromadki ludzi? - Wi�kszej, ni� kiedykolwiek ujawniono - odpar� Jimmy. - M�j kolega mia� kuzyna, kt�ry by� tamtejszym koronerem. Dzi�ki niemu pozna�em pewne szczeg�y tej sprawy. Abercrombiego przy�apano na tym, �e nafaszerowa� miejscowego weterynarza arszenikiem. Potem odkopano zw�oki jego w�asnej �ony i stwierdzono, �e r�wnie� ona zosta�a otruta tym paskudztwem. Nie ma te� w�tpliwo�ci, �e jego szwagier zszed� z tego �wiata w ten sam spos�b, a to bynajmniej nie wyczerpuje d�ugiej listy jego ofiar. Ten m�j kolega powiedzia� mi, �e wed�ug nieoficjalnych danych Abercrombie wyko�czy� co najmniej pi�tna�cie os�b. Pi�tna�cie! - No w�a�nie. Wi�c sam widzisz, �e takie rzeczy jednak si� zdarzaj�! - Owszem, ale niezbyt cz�sto. - Sk�d ta pewno��? Mog� si� zdarza� o wiele cz�ciej, ni� przypuszczasz. - Oto g�os policjanta! Czy nie mo�esz zapomnie�, �e odszed�e� ju� ze s�u�by i jeste� teraz prywatnym cz�owiekiem na emeryturze? - Policjant zawsze pozostaje policjantem - powiedzia� Luke. - Pos�uchaj, Jimmy, przypu��my, �e zanim Abercrombie zacz�� bestialsko mordowa�, jaka� mi�a, gadatliwa stara panna przejrza�a jego zamiary i natychmiast pobieg�a donie�� o tym odpowiednim w�adzom. Czy s�dzisz, �e zosta�aby wys�uchana? Jimmy u�miechn�� si� szeroko. - Nigdy w �yciu! - No w�a�nie. Policjanci orzekliby z pewno�ci�, �e brak jej pi�tej klepki. Dok�adnie tak, jak ty to okre�li�e�! Albo powiedzieliby, �e ma zbyt bujn� wyobra�ni�. Tak jak ja to uczyni�em! I obaj pope�niliby�my b��d. - Jak wi�c twoim zdaniem wygl�da sytuacja? - spyta� Lorrimer po chwili namys�u. - Sprawa przedstawia si� nast�puj�co. Us�ysza�em pewn� niewiarygodn�, lecz nie niemo�liw� histori�. �mier� doktora Humbleby'ego jest dowodem potwierdzaj�cym jej prawdziwo��. Istnieje jeszcze jedna wa�na okoliczno��. Panna Pinkerton jecha�a do Scotland Yardu, by zrelacjonowa� im swoj� wersj� wydarze�. Ale tam nie dotar�a. Zgin�a pod ko�ami samochodu, kt�ry si� nie zatrzyma�. - Przecie� nie masz pewno�ci, �e tam nie dotar�a - zaoponowa� Jimmy. - R�wnie dobrze mog�a zosta� przejechana po wizycie w Scotland Yardzie. - Owszem, to mo�liwe... ale s�dz�, �e by�o inaczej. - To tylko przypuszczenia. Rzecz sprowadza si� do tego, �e ty wierzysz w t� melodramatyczn� historyjk�. - Tego nie powiedzia�em - mrukn�� Luke, energicznie potrz�saj�c g�ow�. - Uwa�am tylko, �e nale�a�oby przeprowadzi� w tej sprawie dochodzenie. - Innymi s�owy, wybierasz si� do Scotland Yardu. - Nie, na to jest jeszcze za wcze�nie. Jak sam twierdzisz, �mier� tego doktora Humbleby'ego mog�a by� tylko zwyk�ym zbiegiem okoliczno�ci. - Zatem co zamierzasz zrobi�? - Pojecha� do tego miasteczka i troch� si� tam rozejrze�. - Czy m�wisz powa�nie, Luke? - spyta� Jimmy, bacznie mu si� przygl�daj�c. - Najzupe�niej. - A je�li to wszystko jest tylko urojeniem? - Tak by�oby najlepiej. - Oczywi�cie... - Jimmy zmarszczy� czo�o. - Ale ty najwyra�niej jeste� innego zdania, prawda? - Drogi przyjacielu, nie mam jeszcze na ten temat wyrobionej opinii. - Czy opracowa�e� ju� jaki� plan? - spyta� Jimmy po chwili namys�u. - Przecie� nie mo�esz zjawi� si� niespodziewanie w tym miasteczku bez �adnego pretekstu. - No, chyba masz racj�. - Nie ma �adnego "chyba". Czy zdajesz sobie spraw�, jakie s� prowincjonalne angielskie miasteczka? Ka�dy obcy cz�owiek od razu rzuca si� w oczy! - B�d� musia� wymy�li� jaki� kamufla� - powiedzia� Luke, u�miechaj�c si� szeroko. - Co proponujesz? Artysta? Chyba nie... nie potrafi� rysowa�, nie wspominaj�c ju� o malowaniu. - Mo�esz by� artyst� awangardowym - zasugerowa� Jimmy. - Wtedy twoje umiej�tno�ci nie mia�yby wi�kszego znaczenia. Ale Luke rozwa�a� ju� dalsze mo�liwo�ci. - Pisarz? Czy literaci zatrzymuj� si� w prowincjonalnych zajazdach, by tam pisa�? Chyba tak. Mo�e rybak... ale musia�bym si� dowiedzie�, czy jest tam w pobli�u jaka� rzeka. A mo�e schorowany cz�owiek, kt�remu zalecono wiejskie powietrze? Nie wygl�dam na takiego, a poza tym w dzisiejszych czasach wszyscy rekonwalescenci je�d�� do sanatori�w. M�g�bym te� szuka� w okolicy jakiego� domu na sprzeda�. Nie, to nie jest zbyt dobry pomys�. Do licha, Jimmy, trzeba wymy�li� jaki� wiarygodny pretekst. Po co zdrowy m�czyzna pojawia si� nagle w ma�ym angielskim miasteczku? - Zaraz, zaraz... - powiedzia� Jimmy. - Podaj mi t� gazet�. Tak w�a�nie my�la�em! - zawo�a� triumfalnie, zerkn�wszy na pierwsz� stron�. - Luke, przyjacielu, wszystko ci za�atwi�. To drobiazg! - O czym ty m�wisz? - Wychwood-under-Ashe... Wiedzia�em, �e z czym� mi si� ta nazwa kojarzy! - powiedzia� Jimmy z nie skrywan� dum�. - Oczywi�cie! To w�a�nie ta miejscowo��! - Czy masz przypadkiem jakiego� koleg�, kt�ry zna tamtejszego koronera? - Tym razem nie. Ale mam co� lepszego, m�j drogi. Jak wiesz, natura szczodrze mnie obdarzy�a licznymi ciotkami i kuzynami, jako �e m�j ojciec mia� dwana�cioro rodze�stwa. A teraz pos�uchaj: Jedna z moich kuzynek mieszka w Wychwood-under-Ashe. - Jimmy, jeste� nieoceniony. - Czy� to nie szcz�liwy splot okoliczno�ci? - spyta� skromnie Jimmy. - Opowiedz mi o niej. - Nazywa si� Bridget Conway. Od dw�ch lat jest sekretark� lorda Whitfielda. - W�a�ciciela tych paskudnych sensacyjnych tygodnik�w? - Zgadza si�. Zreszt� on sam te� jest do�� paskudnym, nad�tym bufonem! Urodzi� si� w Wychwood-under-Ashe, a poniewa� cechuje go ten rodzaj snobizmu, kt�ry ka�e mu opowiada� na lewo i prawo o swym niskim pochodzeniu i chwali� si�, �e doszed� do wszystkiego o w�asnych si�ach, wr�ci� do swojego miasteczka, kupi� jedyny okaza�y dom w okolicy (nale��cy zreszt� dawniej do rodziny Bridget) i przerabia go na "prawdziw� rezydencj�". - I twoja kuzynka jest jego sekretark�? - By�a - odpar� Jimmy pos�pnym tonem. - Teraz awansowa�a! Zosta�a jego narzeczon�! - Och! - zawo�a� Luke ze zdumieniem. - On jest naprawd� dobr� parti� - powiedzia� Jimmy. - Siedzi na pieni�dzach. Bridget prze�y�a kiedy� zaw�d mi�osny i od tej pory nie wierzy w prawdziwe uczucia. Mam nadziej�, �e tym razem wszystko dobrze si� u�o�y. B�dzie go zapewne traktowa� bardzo stanowczo, a on ca�kowicie jej si� podporz�dkuje. - Ale jaki to ma zwi�zek ze mn�? - Pojedziesz tam i zamieszkasz u nich w domu jako kuzyn Bridget - wyja�ni� szybko Jimmy. - Ona ma ich tak wielu, �e jeden wi�cej czy mniej nie zrobi �adnej r�nicy. Wszystko dok�adnie z ni� ustal�. Zawsze byli�my w dobrych stosunkach. Wracaj�c do celu twojej wizyty... b�dziesz badaczem czarnej magii. - Czarnej magii? - Folklor, miejscowe przes�dy i tym podobne rzeczy. Wychwood-under-Ashe jest z tego do�� znane. To jedno z ostatnich miejsc, w kt�rym odby� si� sabat czarownic. Palono je tam na stosie jeszcze w ubieg�ym stuleciu. A ty b�dziesz pisa� ksi��k�, rozumiesz? Chcesz por�wna� obyczaje, panuj�ce w Mayang Straits, z dawnym angielskim folklorem... szukasz analogii i tak dalej... Znasz si� na tego rodzaju sprawach. Kr�� si� po okolicy z notatnikiem w r�ku i wypytuj najstarszych mieszka�c�w o miejscowe przes�dy i obyczaje. Oni s� do tego przyzwyczajeni. Kiedy si� dowiedz�, �e mieszkasz w Ashe Manor, nabior� do ciebie zaufania. - Jak na to zareaguje lord Whitfield? - Nie b�dzie stawia� przeszk�d. Jest niezbyt wykszta�cony i bardzo �atwowierny... wierzy nawet w to, co czyta w swych w�asnych gazetach. Tak czy owak, Bridget go przekona. Ona jest w porz�dku. Mog� za ni� r�czy�. Luke wzi�� g��boki oddech. - Jimmy, wszystko wydaje si� takie proste. Jeste� wspania�y. Je�li naprawd� mo�esz to za�atwi� ze swoj� kuzynk�... - Ale� oczywi�cie. Zostaw to mnie. - Jestem ci bezgranicznie wdzi�czny. - O jedno ci� tylko prosz� - powiedzia� Jimmy. - Je�li wytropisz tego maniakalnego morderc�, chcia�bym by� �wiadkiem jego �mierci!... O co chodzi? - spyta� nagle. - Przypomnia�em sobie co� - odpar� powoli Luke - co powiedzia�a mi ta starsza pani z poci�gu. Kiedy napomkn��em, �e trudno jest bezkarnie pope�ni� tyle morderstw, odpar�a, �e si� myl�... �e zabi� cz�owieka jest bardzo �atwo... - Waha� si� przez chwil�, a potem doda�: - Zastanawiam si�, Jimmy, czy to prawda. Zastanawiam si�, czy... - Czy co? - Czy naprawd� morderstwo to nic trudnego? III CZAROWNICA BEZ MIOT�Y Luke wjecha� na zalany s�o�cem szczyt wzg�rza, u kt�rego st�p le�a�o ma�e prowincjonalne miasteczko Wychwood-under-Ashe. Zatrzyma� sw�j niedawno kupiony u�ywany samoch�d standard swallow i wy��czy� silnik. By� ciep�y, s�oneczny, letni dzie�. W dole rozci�ga�o si� miasteczko nie zeszpecone przez nowoczesn� architektur�. Dziewicze i spokojne, sk�ada�o si� g��wnie z d�ugiej, do�� rzadko zabudowanej ulicy, kt�ra bieg�a pod stercz�cym nad ni� szczytem Ashe Ridge. Wydawa�o si� jakie� odleg�e, wyizolowane i zaskakuj�co spokojne. - Chyba postrada�em zmys�y - mrukn�� Luke do siebie. - Ca�a ta historia jest absurdalna. Czy naprawd� przyjecha� tu jedynie po to, by �ciga� morderc�, opieraj�c si� tylko na chaotycznej opowie�ci jakiej� starszej pani i przypadkowym nekrologu? Takie rzeczy z pewno�ci� si� nie zdarzaj� - pomy�la�, potrz�saj�c g�ow�. A mo�e jednak tak? Luke, m�j stary, wkr�tce si� przekonasz, czy jeste� sko�czonym os�em, czy te� tw�j policyjny w�ch prowadzi ci� na w�a�ciwy trop. Uruchomi� silnik, wrzuci� bieg i ostro�nie zjecha� kr�t� drog� do miasteczka. Wychwood sk�ada�o si� przede wszystkim z jednej g��wnej ulicy, przy kt�rej sta�y sklepy, niewielkie, lecz wytworne domki z czas�w kr�la Jerzego, z pobielonymi schodkami i l�ni�cymi ko�atkami, oraz malownicze wille otoczone ogrodami. Nieco dalej znajdowa�a si� gospoda Pod B�aze�sk� Czapk�. Za ni� Luke dostrzeg� wiejskie b�onia i staw, a nad wszystkim dominowa� wynios�y budynek, kt�ry Luke wzi�� pocz�tkowo za Ashe Manor, cel swej podr�y. Kiedy jednak podjecha� bli�ej, zauwa�y� du�� tablic� informuj�c�, �e mie�ci si� tu muzeum oraz biblioteka. Jeszcze dalej wznosi�a si� wielka, bia�a, nowoczesna budowla, zupe�nie nie pasuj�ca charakterem do otoczenia. Luke domy�li� si�, �e jest to szko�a i klub sportowy dla ch�opc�w. Zatrzyma� si� i spyta� o drog� do Ashe Manor. Poinformowano go, �e do celu podr�y ma jeszcze jakie� p� mili i �e z pewno�ci� zauwa�y po prawej stronie bram� wjazdow�. Luke ruszy� w dalsz� drog�. Bez trudu znalaz� bram� z kutego �elaza ozdobion� wyszukanymi, nowoczesnymi wzorami. Wje�d�aj�c na teren posiad�o�ci, dostrzeg� mi�dzy drzewami czerwone ceg�y. Kiedy skr�ci� na podjazd, jego zdumionym oczom ukaza�a si� przera�aj�co absurdalna budowla. Gdy przygl�da� si� temu niesamowitemu budynkowi, s�o�ce zasz�o za chmur�, a on zda� sobie nagle spraw�, jak gro�nie wygl�da wzg�rze Ashe Ridge. Gwa�towny podmuch wiatru poruszy� ga��ziami drzew. W tym momencie zza w�g�a domu wysz�a jaka� dziewczyna. Kiedy silny powiew wiatru rozwia� jej ciemne w�osy, Luke przypomnia� sobie obraz Nevinsona, zatytu�owany "Czarownica". Taka sama blada i delikatna twarz, takie same rozwiane czarne w�osy. Wyobrazi� sobie t� dziewczyn� lec�c� na miotle w kierunku ksi�yca... - Zapewne pan Luke Fitzwilliam - powiedzia�a, podchodz�c do niego. - Nazywam si� Bridget Conway. Luke u�cisn�� wyci�gni�t� d�o� m�odej kobiety. Teraz m�g� jej si� dok�adniej przyjrze�. By�a wysok�, szczup�� brunetk� o ciemnych oczach. Mia�a poci�g�� twarz, subtelne rysy i ledwie widoczne do�ki w policzkach. Lekko �ci�gni�te brwi nadawa�y jej ciemnym oczom ironiczny wyraz. Luke pomy�la�, �e wygl�da jak delikatna, ujmuj�co pi�kna kobieta ze starej akwaforty. W drodze do kraju my�la� o angielskich kobietach i oczami wyobra�ni widzia� opalone, zarumienione dziewcz�ta, g�aszcz�ce konia po szyi, pochylone nad zachwaszczon� grz�dk�, siedz�ce w fotelach z r�kami wyci�gni�tymi w kierunku p�on�cych w kominku drewnianych polan. To by�y mi�e i krzepi�ce wizje... Nie wiedzia� jeszcze, czy polubi Bridget Conway, ale zdawa� sobie spraw�, �e te tajemnicze obrazy nagle zamgli�y si� i rozp�yn�y... straci�y znaczenie i sens... - Dzie� dobry - powiedzia�. - Przepraszam, �e si� pa�stwu narzucam. Jimmy twierdzi�, �e nie b�dziecie mieli pa�stwo nic przeciwko temu. - Jest nam bardzo mi�o. - U�miechn�a si� szeroko. - Jimmy i ja zawsze byli�my wobec siebie solidarni. A skoro pisze pan ksi��k� o folklorze, to te okolice doskonale si� do tego nadaj�. Us�yszy pan tu wiele legend i pozna sporo malowniczych miejsc. - Wspaniale - powiedzia� Luke. Ruszyli w stron� domu. Luke raz jeszcze rzuci� na niego okiem. Mia� przed sob� rezydencj� w stylu kr�lowej Anny, ozdobion� przesadnie krzykliwymi motywami dekoracyjnymi. Przypomnia� sobie s�owa Jimmy'ego, kt�ry wspomina�, �e dom ten nale�a� niegdy� do rodziny Bridget. Pomy�la� ze smutkiem, �e w tamtych czasach z pewno�ci� nie mia� tylu bogatych ozd�b. Zerkn�� ukradkiem na profil Bridget, a potem na jej pi�kne, w�skie d�onie. Doszed� do wniosku, �e mo�e mie� oko�o dwudziestu o�miu lub dwudziestu dziewi�ciu lat i �e sprawia wra�enie osoby rozs�dnej. Nale�a�a do kobiet, o kt�rych wiedzia�o si� tylko tyle, ile same postanowi�y ujawni�... Dom by� urz�dzony wygodnie i gustownie. Czu�o si� w nim r�k� pierwszorz�dnego dekoratora wn�trz. Bridget Conway zaprowadzi�a Luke'a do pokoju, w kt�rym sta�o du�o p�ek z ksi��kami i g��bokie fotele. Przy stoliku pod oknem siedzia�y dwie osoby. - Gordonie - zacz�a Bridget - to jest Luke, m�j daleki kuzyn. Lord Whitfield by� niski i �ysiej�cy. Mia� okr�g��, prostoduszn� twarz, wyd�te usta i wodniste, zielonkawe oczy. Niedba�y wiejski str�j uwydatnia� jego spory brzuch. - Bardzo mi�o mi pana pozna� - powita� uprzejmie go�cia. - S�ysza�em, �e wr�ci� pan niedawno ze Wschodu. Interesuj�ca cz�� �wiata. Bridget m�wi�a mi, �e pisze pan ksi��k�. Powiadaj�, �e obecnie pisze si� zbyt du�o ksi��ek. Nie zgadzam si� z tym... uwa�am, �e zawsze znajdzie si� miejsce na dobr� ksi��k�. - Moja ciotka, pani Anstruther - powiedzia�a Bridget, a Luke u�cisn�� d�o� kobiety w �rednim wieku, kt�ra u�miechn�a si� do niego do�� bezmy�lnie. Luke zorientowa� si� niebawem, �e pani Anstruther jest oddana dusz� i cia�em ogrodnictwu. Nie m�wi�a o niczym innym, a jej my�li nieustannie zaprz�ta�y rozwa�ania o tym, czy miejsce, w kt�rym zamierza posadzi� jak�� rzadko spotykan� ro�lin�, b�dzie dla niej odpowiednie. - Wiesz, Gordon - zacz�a pani Anstruther, kiedy prezentacja dobieg�a ko�ca - doskona�e miejsce na ogr�d skalny b�dzie tu� za ogrodem r�anym, a tam, gdzie strumyk przecina t� skarp�, mo�esz zrobi� cudowne oczko wodne. - Ustal to z Bridget - powiedzia� bez wi�kszego zainteresowania lord Whitfield, rozpieraj�c si� wygodnie w fotelu. - Ja uwa�am, �e ro�liny skalne s� bardzo drobne... ale to nie ma znaczenia. - By� mo�e nie s� wystarczaj�co okaza�e dla ciebie, Gordon - oznajmi�a Bridget, nape�niaj�c fili�ank� Luke'a herbat�. - To prawda - przyzna� �agodnie lord Whitfield. - Dla mnie nie s� warte pieni�dzy, kt�re si� za nie p�aci. Kwiatki s� tak drobne, �e prawie ich nie wida�... Ja lubi� pe�ne kwiat�w oran�erie albo rabaty okaza�ych, szkar�atnych pelargonii. Pani Anstruther mia�a wyj�tkowy dar trwania przy swoim temacie bez wzgl�du na to, co m�wili jej rozm�wcy. - Jestem pewna, �e te nowe skalne r�e doskonale si� przyjm� w naszym klimacie - oznajmi�a i skupi�a uwag� na przegl�danym katalogu. Lord Whitfield rozpar� si� jeszcze wygodniej w swym fotelu i popijaj�c herbat�, taksowa� Luke'a spojrzeniem. - Wi�c pisze pan ksi��ki - mrukn��. Luke zamierza� udzieli� gospodarzowi bli�szych wyja�nie�, ale zda� sobie spraw�, �e on bynajmniej tego od niego nie oczekuje. - Cz�sto my�la�em o tym - oznajmi� lord Whitfield wynios�ym tonem - �eby napisa� ksi��k�. - Doprawdy? - spyta� Luke. - Zapewniam pana, �e potrafi�bym to zrobi� - odpar� lord Whitfield. - I by�aby to bardzo interesuj�ca ksi��ka. Pozna�em w �yciu wielu ciekawych ludzi. Problem polega na tym, �e brak mi na to czasu. Jestem niezwykle zapracowanym cz�owiekiem. - Oczywi�cie. Mog� si� tego domy�li�. - Nie uwierzy�by pan, ile mam na g�owie - powiedzia� lord Whitfield. - Osobi�cie anga�uj� si� w ka�dy numer mojego tygodnika. Uwa�am, �e jestem odpowiedzialny za kszta�towanie opinii publicznej. W przysz�ym tygodniu miliony czytelnik�w b�d� my�la�y i odczuwa�y dok�adnie to, co chcia�em im podsun��. To bardzo powa�na sprawa i wielka odpowiedzialno��. No c�, nie mam nic przeciwko odpowiedzialno�ci. Nie boj� si� jej. Potrafi� post�powa� w spos�b odpowiedzialny. - Wypr�y� pier�, pr�buj�c wci�gn�� brzuch, a potem spojrza� przyja�nie na Luke'a. - Jeste� wielkim cz�owiekiem, Gordon - powiedzia�a Bridget Conway. - Napij si� jeszcze herbaty. - Tak, to prawda - potwierdzi� lord Whitfield. - Nie, nie chc� ju� herbaty. Potem, zst�piwszy ze szczytu swego Olimpu na poziom zwyk�ych �miertelnik�w, spyta� uprzejmie swego go�cia: - Czy zna pan kogo� w tych stronach? Luke potrz�sn�� g�ow�. - Obieca�em, �e odszukam tu kogo�... to przyjaciel moich przyjaci� - powiedzia� Luke pod wp�ywem nag�ego impulsu, czuj�c, �e im szybciej przyst�pi do dzia�ania, tym lepiej. - Nazywa si� Humbleby. Jest lekarzem. - Och! - Lord Whitfield z trudem wyprostowa� si� w fotelu. - Doktor Humbleby? To fatalny zbieg okoliczno�ci. - Dlaczego? - Umar� jaki� tydzie� temu - wyja�ni� lord Whitfield. - O m�j Bo�e - westchn�� Luke. - Bardzo mi przykro. - Nie s�dz�, �eby pan go polubi� - powiedzia� lord Whitfield. - By� upartym, niezno�nym, starym durniem. - Co oznacza - wtr�ci�a Bridget - �e nie podziela� pogl�d�w Gordona. - Chodzi�o o nasz� instalacj� wodn� - oznajmi� lord Whitfield. - Zapewniam pana, panie Fitzwilliam, �e jestem zapalonym spo�ecznikiem. Dobro tego miasteczka le�y mi na sercu. Tu si� urodzi�em. Tak, urodzi�em si� w�a�nie w tym miasteczku... Luke ze smutkiem zauwa�y�, �e porzucili temat doktora Humble- by'ego i powr�cili do spraw dotycz�cych osoby lorda Whitfielda. - Nie wstydz� si� tego i wszystko mi jedno, czy kto� o tym wie - ci�gn�� lord. - Nie korzysta�em w m�odo�ci z �adnych przywilej�w. M�j ojciec prowadzi� sklep z butami... tak, zwyk�y sklep z butami. Kiedy by�em ch�opcem, pomaga�em mu w tym sklepie. Osi�gn��em wszystko o w�asnych si�ach... postanowi�em wydoby� si� z dna... i osi�gn��em cel! Wytrwa�o�ci�, ci�k� prac� i z Bo�� pomoc�...! Dzi�ki temu jestem dzisiaj tym, kim jestem. Wyczerpuj�co przedstawiwszy Luke'owi szczeg�y swej drogi �yciowej, lord Whitfield m�wi� dalej z triumfem: - Odnios�em sukces i przed nikim nie taj�, jak do tego doszed�em! Nie wstydz� si� swych pocz�tk�w... nie, sir... Wr�ci�em do miejsca swego urodzenia. Czy wie pan, co stoi teraz na miejscu sklepu mojego ojca? Wznosi si� tam wspania�y budynek, kt�ry ja ufundowa�em... Szko�a, klub dla ch�opc�w, wszystko pierwszorz�dnie wyko�czone i nowoczesne. Zatrudni�em najlepszego architekta w kraju! Musz� przyzna�, �e ten gmach przypomina mi raczej dom poprawczy albo wi�zienie... ale wszyscy m�wi�, �e jest w porz�dku, wi�c chyba tak jest. - G�owa do g�ry - powiedzia�a Bridget. - Ten dom kaza�e� odrestaurowa� wed�ug w�asnego gustu! Lord Whitfield zachichota� z zadowoleniem. - Tak, pr�bowali postawi� na swoim! Chcieli zachowa� pierwotny charakter tego budynku. Ale nie zgodzi�em si�. Powiedzia�em im, �e to ja b�d� mieszka� w tym domu, i chc�, by by�o wida� pieni�dze, kt�re w niego zainwestowa�em. Kiedy jeden architekt odmawia� wykonania tego, co mu kaza�em, zwalnia�em go i bra�em innego. Ostatni doskonale zrozumia� moj� koncepcj�. - Pomaga� ci zaspokaja� najgorsze wybryki twojej wyobra�ni - wtr�ci�a Bridget. - Ona wola�aby, �eby wszystko zosta�o po staremu - powiedzia� lord Whitfield, klepi�c j� po ramieniu. - Nie warto �y� przesz�o�ci�, kochanie. Ci dawni budowniczowie z epoki kr�la Jerzego byli do�� ograniczeni. Nie chcia�em mieszka� w pozbawionym ozd�b ceglanym domu. Zawsze marzy�em o zamku... i teraz go mam! Wiem, �e nie grzesz� zbyt wyrafinowanym gustem, wi�c da�em carte blanche dobrej firmie, zajmuj�cej si� dekoracj� wn�trz. Musz� przyzna�, �e zrobili to ca�kiem nie�le... cho� niekt�re pomieszczenia s� troch� bezbarwne. - No c� - zacz�� Luke, nie znajduj�c odpowiednich s��w - to wspaniale wiedzie�, czego si� chce. - A ja zazwyczaj to osi�gam - oznajmi� lord, chichocz�c. - Omal nie przegra�e� batalii o instalacj� wodn� - przypomnia�a mu Bridget. - Och, o to ci chodzi! - zawo�a� lord Whitfield. - Humbleby by� g�upcem. Ci starzej�cy si� durnie s� uparci jak os�y. Nie s�uchaj� �adnych argument�w. - Doktor Humbleby musia� by� cz�owiekiem, kt�ry nie ukrywa� tego, co my�li, prawda? - spyta� Luke. - Przypuszczani, �e narobi� sobie przez to wielu wrog�w. - Nie, tego bym nie powiedzia� - zaoponowa� lord Whitfield, drapi�c si� po nosie. - A co ty s�dzisz, Bridget? - Zawsze mia�am wra�enie, �e doktor Humbleby cieszy si� og�ln� sympati� - odpar�a Bridget. - Widzia�am go tylko raz, kiedy zwichn�am sobie kostk�, ale wyda� mi si� bardzo mi�ym cz�owiekiem. - Owszem, na og� by� do�� lubiany - przyzna� lord Whitfield. - Cho� znam jedn� czy dwie osoby, kt�re mia�y z nim na pie�ku. Zwyk�a g�upota. - Czy te osoby mieszkaj� w Wychwood? Lord Whitfield kiwn�� g�ow�. - W takich miasteczkach jak nasze dochodzi do wielu konflikt�w i spor�w - powiedzia�. - I ja tak s�dz� - oznajmi� Luke. Zastanawia� si� przez chwil� nad nast�pnym krokiem, a potem spyta�: - Jakiego rodzaju ludzie zamieszkuj� te okolice? Pytanie by�o do�� og�lnikowe, ale nie musia� d�ugo czeka� na odpowied�. - G��wnie relikty przesz�o�ci - wyja�ni�a Bridget. - C�rki pastor�w, ich siostry i �ony. Tak samo wygl�daj� rodziny lekarzy. Na jednego m�czyzn� przypada tu oko�o sze�ciu kobiet. - Ale chyba s� tu jacy� m�czy�ni? - Och, owszem, jest pan Abbot, radca prawny, m�ody doktor Thomas, wsp�pracownik doktora Humbleby'ego, pan Wake, proboszcz i... kto jeszcze, Gordon? Och! Pan Ellsworthy, kt�ry prowadzi sklep z antykami i, moim zdaniem, jest troch� zbyt uprzejmy, oraz major Horton ze swoimi buldogami. - Moi przyjaciele wspominali, �e mieszka tu te� pewna niezwykle czaruj�ca, ale bardzo gadatliwa staruszka - oznajmi� Luke. - To mo�na by powiedzie� o po�owie mieszka�c�w naszego miasteczka! - zawo�a�a Bridget ze �miechem. - Jak�e ona si� nazywa? O, ju� wiem, Pinkerton. - Naprawd�, nie ma pan szcz�cia! - powiedzia� lord Whitfield, chichocz�c ochryple. - Ona r�wnie� nie �yje. Par� dni temu wpad�a w Londynie pod samoch�d. Zgin�a na miejscu. - Wygl�da na to, �e macie tu sporo zgon�w - zauwa�y� Luke. Lord Whitfield natychmiast spowa�nia�. - Ale� sk�d�e!... - zawo�a� nieco ura�onym tonem. - To jedno z najzdrowszych miejsc w Anglii. Nie licz�c nieszcz�liwych wypadk�w. W ko�cu mog� ka�demu si� przytrafi�. - Prawd� m�wi�c, Gordon - powiedzia�a Bridget Conway po chwili namys�u - w ubieg�ym roku mieli�my tu wiele zgon�w. Bez przerwy by�y jakie� pogrzeby. - Nic podobnego, kochanie. - Czy doktor Humbleby r�wnie� zgin�� w wypadku? - spyta� Luke. - Och, nie - odpar� lord Whitfield, potrz�saj�c g�ow�. - Humbleby zmar� na zaka�enie krwi. Jak to lekarz. Skaleczy� si� w palec zardzewia�ym gwo�dziem, czy co� takiego... nie zwr�ci� na to uwagi i dosta� zaka�enia. Po trzech dniach ju� nie �y�. - Bywaj� tacy lekarze - oznajmi�a Bridget. - I oczywi�cie, je�li o siebie nie dbaj�, cz�sto nara�eni s� na r�ne infekcje. To by�o okropne. Jego �ona zupe�nie si� za�ama�a. - Nie ma sensu buntowa� si� przeciwko woli Opatrzno�ci - powiedzia� lord Whitfield beztrosko. Ale czy rzeczywi�cie by�a to wola Opatrzno�ci? - spyta� sam siebie Luke, przebieraj�c si� wieczorem w smoking. Zaka�enie krwi? By� mo�e. Tak czy owak by�a to bardzo niespodziewana �mier�. W tym momencie przypomnia�y mu si� s�owa Bridget Conway: W ubieg�ym roku mieli�my tu wiele zgon�w. IV LUKE PRZYST�PUJE DO DZIA�ANIA Luke przemy�la� uwa�nie plan swej kampanii. Schodz�c nazajutrz rano na �niadanie, by� ju� got�w przyst�pi� do jego realizacji. Ciotka-ogrodniczka by�a nieobecna. Lord Whitfield jad� nereczki i pi� kaw�, a Bridget Conway, kt�ra sko�czy�a ju� posi�ek, wygl�da�a przez okno. Luke, powitawszy gospodarzy, usiad� przy stole i na�o�y� sobie na talerz spor� porcj� jajek na bekonie. - Musz� zabra� si� do pracy - oznajmi�. - Nie�atwo jest nak�oni� ludzi do m�wienia. Wie pan, co mam na my�li... nie chodzi mi o ludzi takich jak pan czy... eee... Bridget. - W sam� por� przypomnia� sobie, �e nie powinien zwraca� si� do niej "panno Conway". - Powiedzieliby�cie mi wszystko, co wiecie... ale problem polega na tym, �e nie znacie si� na sprawach, kt�re mnie interesuj�, to znaczy na miejscowych przes�dach. Nie uwierzy�by pan chyba, jak wiele zabobon�w nadal jeszcze pokutuje w odleg�ych zak�tkach �wiata. Znam ma�e miasteczko w hrabstwie Devon. Tamtejszy proboszcz musia� usun�� z teren�w przyko�cielnych kilka starych granitowych menhir�w. Gdy tylko umar� kt�ry� z mieszka�c�w, pozostali obchodzili je wko�o w jakiej� starodawnej rytualnej procesji. To zadziwiaj�ce, �e poga�skie obrz�dki s� tak trwa�e. - Zapewne ma pan racj� - powiedzia� lord Whitfield. - Ludziom brakuje wykszta�cenia. Czy wspomina�em ju� panu, �e ufundowa�em tu wspania�� bibliotek�? Przedtem by� tam stary dw�r... kupi�em go za bezcen, a teraz mie�ci si� w nim jedna z najlepszych bibliotek... Luke, widz�c, �e lord Whitfield zamierza nadal koncentrowa� si� wy��cznie na swych osi�gni�ciach, postanowi� zmieni� temat. - Znakomicie - powiedzia� serdecznie. - Dobra robota. Z pewno�ci� zdaje pan sobie spraw�, jak g��boko zakorzeniona jest ludzka ignorancja. A ja w�a�nie tego szukam. Interesuj� mnie dawne obyczaje, opowie�ci starych kobiet, �lady poga�skich obrz�dk�w, takich jak... - Tu zacytowa� niemal dos�ownie stronic� z pewnej rozprawy naukowej, kt�r� przeczyta� przed przyjazdem do Wychwood. - Najwi�ksz� nadziej� pok�adam w rytua�ach zwi�zanych ze �mierci� - zako�czy�. - Najtrwalsze s� obrz�dki i zwyczaje pogrzebowe. Poza tym, z takiego czy innego powodu, wie�niacy lubi� rozmawia� o �mierci. - I uwielbiaj� pogrzeby - wtr�ci�a Bridget. - Chyba od tego w�a�nie zaczn� - kontynuowa� Luke. - Gdybym zdoby� list� ostatnio zmar�ych w tej parafii os�b, a nast�pnie porozmawia� z ich krewnymi, z pewno�ci� natrafi�bym niebawem na �lady tego, czego szukam. Od kogo m�g�bym uzyska� takie dane... od proboszcza? - Dla pana Wake'a niew�tpliwie by�oby to bardzo interesuj�ce - powiedzia�a Bridget. - Jest mi�ym staruszkiem i po trosze zbieraczem staro�ytno�ci. S�dz�, �e m�g�by ci dostarczy� wielu informacji. Luke odczu� przelotny niepok�j, ale pomy�la� z nadziej�, �e pastor nie oka�e si� na tyle bieg�ym znawc� staro�ytno�ci, by go rozszyfrowa�. - To �wietnie. Czy wiecie, kto zmar� tu w ubieg�ym roku? - spyta�. - Niech pomy�l� - mrukn�a Bridget. - Oczywi�cie, Carter. By� w�a�cicielem Siedmiu Gwiazd, obskurnego ma�ego baru nad rzek�. - Zapijaczony prostak - stwierdzi� lord Whitfield. - Jeden z tych gburowatych socjalist�w. Niewielka strata. - I pani Rose, praczka - ci�gn�a Bridget. - I ma�y Tommy Pierce... musz� przyzna�, �e by� wstr�tnym ch�opcem. Och, i ta dziewczyna, Amy Jak-jej-tam. Kiedy wymawia�a to imi�, ton jej g�osu nieznacznie si� zmieni�. - Amy? - spyta� Luke. - Amy Gibbs. Pracowa�a u nas jako pokoj�wka, a potem przenios�a si� do panny Waynflete. W sprawie jej �mierci policja prowadzi�a dochodzenie. - Dlaczego? - Bo ta g�upia dziewczyna pomyli�a po ciemku buteleczki - oznajmi� lord Whitfield. - Wypi�a farb� do kapeluszy s�dz�c, �e to syrop na kaszel - wyja�ni�a Bridget. - C� za tragiczna pomy�ka - powiedzia� Luke, marszcz�c czo�o. - Podejrzewano, �e zrobi�a to umy�lnie - oznajmi�a Bridget. - Pok��ci�a si� z jakim� m�odzie�cem. Nasta�a chwila milczenia. Luke wyczu� instynktownie nag�e napi�cie, kt�re zapanowa�o w pokoju. Amy Gibbs? - pomy�la�. Tak, to by�o jedno z nazwisk, kt�re wymieni�a panna Pinkerton. Pami�ta�, �e wspomnia�a r�wnie� o ma�ym ch�opcu imieniem Tommy, o kt�rym, podobnie jak Bridget, mia�a wyra�nie niepochlebn� opini�. By� niemal przekonany, �e s�ysza� te� od niej nazwisko Carter. - Takie rozmowy budz� we mnie pewien niesmak... czuj� si� tak, jakbym przeszukiwa� cmentarze - powiedzia�, wstaj�c od sto�u. - Obrz�dy �lubne bywaj� r�wnie interesuj�ce, ale znacznie trudniej wple�� je do konwersacji. - Mog� to sobie wyobrazi� - oznajmi�a Bridget, wykrzywiaj�c usta w lekkim grymasie. - Zakl�cia i rzucanie urok�w to kolejna ciekawa kwestia - ci�gn�� Luke, udaj�c nag�e zainteresowanie. - Mo�na si� z nimi cz�sto zetkn�� w�r�d ludzi starej daty. Czy kr��� tu jakie� pog�oski na ten temat? Lord Whitfield pokr�ci� g�ow�. - Je�li nawet kr���, to do nas nie docieraj�... - wyja�ni�a Bridget Conway. - To oczywiste - wtr�ci� natychmiast Luke. - B�d� musia� p