3227

Szczegóły
Tytuł 3227
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3227 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3227 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3227 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Harry Harrison Planeta bez powrotu Zwiadowca Kiedy niewielki statek kosmiczny wnikn�� w g�rne warstwy atmosfery, zacz�� p�on�� niczym meteor; jego blask wzm�g� si� w ci�gu kilku sekund od czerwieni do bieli. Stop, z kt�rego wykonana by�a jego pow�oka, cho� nieprawdopodobnie wytrzyma�y, nie by� jednak odporny na dzia�anie a� tak wysokiej temperatury. Odrywane i spalane cz�steczki metalu tworzy�y wok� sto�kowego dzioba statku ognist� otoczk�. Nagle, kiedy zdawa�o si�, �e ca�y statek zostanie poch�oni�ty przez ogie� i zniszczony, przez jaskraw� po�wiat� przedar�y si� jeszcze ja�niejsze p�omienie silnik�w hamuj�cych. Gdyby statek spada� w spos�b nie kontrolowany, z ca�� pewno�ci� zosta�by zniszczony, jego pilot wiedzia� jednak, co robi i czeka� do ostatniej chwili z w��czeniem hamownic. Mkn�� w d� przez grub� powlok� chmur ku pokrytej traw� r�wninie, kt�ra ros�a przed nim z przera�aj�c� szybko�ci�. Kiedy wydawa�o si� ju�, �e katastrofa jest nieunikniona, hamownice odpali�y ponownie wstrz�saj�c statkiem z si�� odpowiadaj�c� kilku G. Mimo pracuj�cych pe�n� moc� silnik�w, statek opada� wci�� z du�� szybko�ci� i po chwili wyl�dowa� z hukiem na ziemi, dociskaj�c do oporu amortyzatory. Kiedy k��by dymu i py�u opad�y, na jego dziobie otworzy� si� niewielki luk i wynurzy�a si� z niego kamera. Zacz�a powoli zatacza� p�kola, obserwuj�c rozleg�e morze trawy, rosn�ce w oddali drzewa... kompletne bezludzie. Gdzie� daleko przemyka�o w panice stado jakich� zwierz�t, szybko jednak znik�o z pola widzenia. Kamera porusza�a si� nieprzerwanie, a� w ko�cu zatrzyma�a obiektyw na znajduj�cych si� nie opodal szcz�tkach zdemolowanego sprz�tu wojennego - rozleg�ym rumowisku rozci�gaj�cym si� na porytej kraterami r�wninie. By� to obraz totalnej ruiny. Pole bitwy us�ane by�o setkami, mo�e nawet tysi�cami, zdruzgotanych pot�nych maszyn wojennych. Wszystkie by�y podziurawione, pogi�te i porozrywane dzia�aniem strasznych si�. Cmentarzysko ci�gn�o si� a� po horyzont. Obejrzawszy pordzewia�e korpusy, kamera wsun�a si� z powrotem do luku, kt�rego pokrywa zaraz si� zatrzasn�a. Min�o wiele minut, zanim cisz� przerwa� zgrzyt metalu tr�cego o metal; to otwiera�a si� pokrywa �luzy powietrznej. Min�o jeszcze kilka minut, nim ze �rodka powoli wynurzy� si� cz�owiek Porusza� si� ostro�nie, trzymaj�c w r�ku karabin jonowy; ko�c�wka lufy zatacza�a p�kola niczym w�sz�ce, wyg�odnia�e zwierz�. Mia� na sobie ci�ki kombinezon ochronny z he�mem wyposa�onym w TV. Bacznie lustruj�c otaczaj�cy teren i nie spuszczaj�c palca ze spustu, powoli si�gn�� woln� r�k� w d� i wcisn�� guzik na nadgarstku drugiej d�oni. - Kontynuuj� raport. Jestem poza statkiem. B�d� szed� wolno, a� m�j oddech wr�ci do normy. Mam obola�e ko�ci. L�dowa�em spadaj�c swobodnie do ostatniej chwili. By�o to naprawd� szybkie l�dowanie i w ko�cowym momencie mia�em pi�tna�cie G. Na razie nic nie wskazuje na to, bym zosta� namierzony podczas spadania. B�d� m�wi� przez ca�y czas. Ten przekaz jest nagrywany na moim statku dalekiego zasi�gu kr���cym na orbicie. Tak wi�c bez wzgl�du na to, co si� stanie ze mn�, ten raport przetrwa. Chc� unikn�� takiej partaniny, jak� odwali� Marcill. Nie czu� wyrzut�w sumienia z powodu tych s��w. Odzwierciedla�y one to, co my�la� o swoim martwym ju� poprzedniku. Gdyby Marcill przedsi�wzi�� jakiekolwiek �rodki ostro�no�ci, �y�by pewnie nadal. Pomijaj�c zreszt� �rodki ostro�no�ci, ten dure� powinien by� jednak pomy�le� o pozostawieniu jakiej� wiadomo�ci. Nie zosta�o po nim nic, absolutnie nic, i nie wiadomo, co si� z nim sta�o. Nawet s�owa raportu, kt�ry m�g�by teraz pom�c. Hartig zmarszczy� nos, my�l�c o tym. L�dowanie na nowej planecie zawsze jest niebezpieczne bez wzgl�du na to, jak niewinnie by ona wygl�da�a. R�wnie� i ta, Selm - II, nie by�a z pewno�ci� pod tym wzgl�dem wyj�tkiem, zw�aszcza �e nie wygl�da�a wcale przyja�nie. To by�a pierwsza robota Marcilla. I ostatnia. Przekaza� relacj� z orbity podaj�c po�o�enie miejsca, w kt�rym zamierza� l�dowa�. I nic wi�cej. Dure�! Od tego czasu wszelki s�uch o nim zagin��. W�a�nie wtedy zdecydowano si� wezwa� fachowca. Dla Hartiga by� to siedemnasty zwiad planetarny. Zamierza� wykorzysta� ca�e swoje do�wiadczenie, aby na siedemnastu si� nie sko�czy�o. - Rozumiem, dlaczego Marcill wybra� w�a�nie to miejsce. Nie ma tu niczego pr�cz trawy. To bezludna r�wnina ci�gn�ca si� na wszystkie strony. tu� obok miejsca l�dowania rozegra�a si� jaka� bitwa... i to nie tak dawno. Pozosta�o�ci po niej znajduj� si� na wprost mnie. Wygl�da to na r�nego rodzaju sprz�t bojowy. Kiedy� te maszyny musia�y wygl�da� imponuj�co, teraz jednak s� porozrywane i pordzewia�e. Spr�buj� przyjrze� si� im z bliska. Hartig zamkn�� wej�cie do �luzy i ostro�nie, nie przerywaj�c relacji, ruszy� w stron� pobojowiska. - Te maszyny s� naprawd� gigantyczne. Najbli�sza ma co najmniej pi��dziesi�t jard�w d�ugo�ci: pojazd g�sienicowy z pojedyncz�, ogromn� luf�. Jest zniszczony. Nie wida� na nim �adnych oznacze�. Spr�buj� przyjrze� mu si� z bliska: Przyznam si� jednak szczerze, �e mi si� to nie podoba. Z orbity nie by�o tu wida� �adnych miast, nie by�o s�ycha� �adnych audycji b�d� sygna��w na jakimkolwiek zakresie fal radiowych. A mimo to jest tu pobojowisko i te wraki. To przecie� nie s� zabawki. Ten sprz�t jest wytworem bardzo zaawansowanej techniki. Nie jest z�udzeniem. To solidny metal, kt�ry zosta� rozerwany przez co� jeszcze pot�niejszego. Nadal nie widz� na korpusie �adnych symboli ani znak�w identyfikacyjnych. Spr�buj� wej�� do �rodka. Z miejsca, w kt�rym stoj�, nie dostrzegam wprawdzie �adnego w�azu, ale jest tam z boku wyrwa, w kt�rej zmie�ci�by si� z powodzeniem �azik. Id� tam. W �rodku mog� by� jakie� dokumenty, a na urz�dzeniach kontrolnych jakie� napisy. Nagle Hartig przystan��. Zamar� w bezruchu i uchwyci� r�k� poszarpany brzeg wyrwy. Wyda�o mu si�, �e co� us�ysza�. Ostro�nym ruchem podni�s� poziom sygna�u zewn�trznego mikrofonu. Jedynym, co go dobieg�o, by� jednak tylko odg�os wiatru wyj�cego pomi�dzy metalowymi szcz�tkami. Nic wi�cej. Nads�uchiwa� przez chwil�, po czym wzruszy� ramionami i odwr�ci� si�, aby wej�� przez wyrw� do wn�trza maszyny. Z przera�aj�c� gwa�towno�ci� spomi�dzy metalowych szcz�tk�w rozbrzmia� echem odleg�y mechaniczny zgrzyt. Hartig obr�ci� si� i przycupn�� wysuwaj�c do przodu karabin gotowy do strza�u. - Co� si� tam porusza. Jeszcze tego nie widz�... ale s�ysz� wyra�nie. W��czy�em zewn�trzny mikrofon w obw�d, �eby odbierany przez niego d�wi�k nagrywa� si� takie. Staje si� coraz dono�niejszy, to chyba ko�a, g�sienice, ... skrzypi�, zgrzytaj�. Pojazd... Jest! Ze zgrzytem metalu spomi�dzy zniszczonych maszyn wy�oni� si� nieznany pojazd. Mniejszy od pozosta�ych mia� nie wi�cej ni� pi�� jard�w d�ugo�ci - sun�� do przodu z zapieraj�c� dech w piersiach szybko�ci�. By� czarny i wygl�da� z�owrogo. Hartig podni�s� wy�ej karabin, ale kiedy zobaczy� jak pojazd skr�ca przy�pieszaj�c, zdj�� palec ze spustu. - Kieruje si� w stron� mojego l�downika! Pewnie namierzy� go, kiedy l�dowa�em. Za pomoc� promieniowania, radaru, nie wiem. W��czam urz�dzenie do zdalnego sterowania, aby przygotowa� pok�adowe urz�dzenia obronne. Gdy tylko ten pojazd znajdzie si� w ich zasi�gu, zostanie zmieciony z powierzchni ziemi... Teraz! Jedna po drugiej rozleg�y si� detonacje, kiedy szybkostrzelne dzia�ka pok�adowe plu�y �miertelnym ogniem. Ziemia zatrz�s�a si�, w powietrze wylecia�y od�amki ska� i wzbi�y si� k��by dymu. Dzia�ka zamar�y, lecz kiedy tylko pojazd wy�oni� si� z k��b�w py�u, na nowo rozpocz�y kanonad�. Pojazd by� zupe�nie nietkni�ty. - Ten pojazd jest szybki i wytrzyma�y, ale g��wne dzia�a poradz� sobie z nim... Nagle ziemi� wstrz�sn�a pot�niejsza od poprzednich eksplozja, kt�ra szcz�kiem odbi�a si� od otaczaj�cych Hartiga metalowych �cian, wywo�uj�c deszcz rdzawego py�u. Wyjrza� na zewn�trz, zamar� w bezruchu i zacz�� m�wi� matowym g�osem: - M�j l�downik wylecia� w powietrze. Wystarczy� jeden strza� z tego cholernego pojazdu, a nasze dzia�ka nawet go nie drasn�y. Teraz skr�ca w moim kierunku. Na pewno namierzy� wysy�ane przeze mnie sygna�y radiowe, promieniowanie cieplne lub co� jeszcze innego. Teraz ju� nie ma sensu wy��czanie radiostacji. Sunie prosto na mnie. Strzelam do niego, ale bez skutku. Nie widz� �adnych okien ani wziernik�w. Jego za�oga musi korzysta� z przeka�nik�w telewizyjnych. Pr�buj� strzela� do wyst�p�w znajduj�cych si� z przodu pojazdu. To mog� by� detektory albo co... Nawet nie zwolni�... Odg�os eksplozji przerwa� dalszy przekaz. Anteny kr���cego wok� planety statku zacz�y automatycznie poszukiwa� utraconego sygna�u. Bez skutku. Wtedy, zgodnie z programem, centrum kontroli sprawdzi�o inne kana�y. Nic. Z typow� dla automat�w nieust�pliwo�ci� zacz�o od pocz�tku, lecz nie wykry�o nic poza promieniowaniem atmosferycznym. Po godzinie spr�bowa�o raz jeszcze i powtarza�o to nast�pnie co sze��dziesi�t minut przez ca�� dob�. Kiedy ta cz�� programu zosta�a zako�czona, zgodnie z instrukcj� w��czy�o radiostacj� nad�wietln� i wys�a�o ca�� relacj� otrzyman� od zwiadowcy z powierzchni planety. Wype�niwszy sw� powinno��, wy��czy�o wszystkie obwody pr�cz czuwaj�cych i zamar�o w niesko�czenie cierpliwym oczekiwaniu na nast�pn� instrukcj�. Zapach �mierci - Co to? Co� z�ego? - zapyta�a Lea. W miejscu, w kt�rym jej cia�o styka�o si� z Brionem, poczu�a jego nag�e napi�cie. Le�eli obok siebie w g��bokiej koi ca�kowicie zrelaksowani i patrzyli przez bulaj na usian� gwiazdami kosmiczn� przestrze�. Czu�a, �e jego pot�ne rami� obejmuj�ce jej drobne cia�o wyra�nie zesztywnia�o. - Nic takiego. Sp�jrz tylko na te kolory... - Pos�uchaj, kochana bry�o mi�ni, mo�e jeste� najlepszym zapa�nikiem w Galaktyce, ale jeste� za to najgorszym k�amc�. Co� si� sta�o. Co�, o czym nie wiem. Brion waha� si� przez chwil�, po czym powiedzia�: - Jest tu kto�. Niedaleko. Kto�, kogo przedtem nie by�o. Ten kto� zwiastuje k�opoty. - Wierz� w twoje zdolno�ci empatyczne. Widzia�am, jak si� sprawdza�y i wiem, �e potrafisz wyczu� stany emocjonalne innych ludzi. Ale teraz jeste� daleko w przestrzeni kosmicznej, w drodze pomi�dzy dwiema gwiazdami oddalonymi od siebie o ca�e lata �wietlne, sk�d wi�c tu nowy cz�owiek na pok�adzie... - urwa�a i spojrza�a nagle na zewn�trz, na gwiazdy. - Oczywi�cie, wahad�owiec. To pewnie jakie� spotkanie, a nie rutynowa korekta kursu. Czy�by tam by� jaki� inny statek nad�wietlny? Kto� b�dzie si� przesiada�... - On nie leci... on ju� przylecia�. Jest ju� na pok�adzie. Idzie prosto do nas. Nie podoba mi si� to wszystko. Nie podoba mi si� ten facet... ani ta wiadomo��, z kt�r� przybywa. Jednym p�ynnym ruchem Brion zerwa� si� na nogi, odwr�ci� si� do ty�u i zacisn�� pi�ci. Mimo i� mia� ponad metr osiemdziesi�t wzrostu i wa�y� blisko sto trzydzie�ci pi�� kilogram�w, porusza� si� zwinnie jak kot. Lea spojrza�a na wyprostowan� posta� i prawie poczu�a wype�niaj�ce j� napi�cie. - Nie mo�esz mie� pewno�ci - powiedzia�a cicho. Niew�tpliwie masz racj�, kto� przyby� na statek Ale nie musi to wcale oznacza�, �e ma jakikolwiek zwi�zek z nami... - Jeden martwy cz�owiek, by� mo�e nawet dw�ch. Ten, kt�ry si� zbli�a, sam cuchnie �mierci�. Ju� tu jest. Lea westchn�a g��boko, kiedy us�ysza�a za sob� otwieraj�ce si� drzwi do kajuty. Z l�kiem spojrza�a przez rami�, nie wiedz�c, czego oczekiwa�. S�ycha� by�o odg�os delikatnego szurni�cia nog�, po kt�rym nast�pi� g�uchy stukot. I znowu: szurni�cie, stukot. Coraz bli�ej i g�o�niej. Zaraz potem w drzwiach ukaza� si� m�czyzna. Zawaha� si� i rozejrza� na boki, mrugaj�c, jak gdyby mia� k�opoty ze wzrokiem. Lea musia�a zdoby� si� na niema�y wysi�ek, aby ukry� uczucie wstr�tu, kt�rego na jego widok dozna�a, a tak�e aby nie odwraca� wzroku. Jedyne oko m�czyznny spojrza�o powoli za ni�, na Briona. Kiedy go dojrza�, ponownie ruszy� do przodu, pow��cz�c wykr�con� dziwnie stop� i stawiaj�c ci�ko kul� przy ka�dym kroku. Zapewne ta sama si�a, kt�ra okaleczy�a jego nogi, oderwa�a mu r�wnie� fragment prawej po�owy twarzy. Nowa sk�ra, kt�ra wyros�a w tamtym miejscu, by�a jasnor�owa. Pusty oczod� zakrywa�a opaska. Nie mia� tak�e prawej r�ki. W jej miejscu znajdowa�a si� przeszczepiona do obojczyka jej miniatura, kt�ra dopiero po roku osi�gnie normaln� wielko��. Teraz by�a jeszcze niedu�a, przypomina�a z wygl�du r�k� dziecka - mia�a oko�o trzydziestu centymetr�w d�ugo�ci - i zwisa�a bezw�adnie. Przyby�y pocz�apa� bli�ej do masywnej postaci Briona. - Nazywam si� Carver - przedstawi� si�. - Przyby�em tu, aby si� z tob� zobaczy�, Brandd. - Wiem. - Napi�cie opu�ci�o teraz cia�o Briona r�wnie szybko jak nim ow�adn�o. - Usi�d� i odpocznij. Lea nie mog�a powstrzyma� si� od odsuni�cia na bok, kiedy Carver westchn�wszy g��boko opad� na koj� tu� przy niej. S�ysza�a jego ci�ki oddech i widzia�a kropelki potu na sk�rze, kiedy grzeba� w kieszeni, szukaj�c kapsu�ki, kt�r� nast�pnie w�o�y� do ust. Spojrza� na dziewczyn� i skin�� g�ow�. - Doktor Lea Morees - powiedzia�. - Pani tak�e potrzebuj�. - Culrel? - zapyta� Brion. Carver przytakn��. - Cultural Relationships Foundation. Rozumiem, �e pracowali�cie ju� kiedy� z nami? - Owszem. To by� nag�y wypadek... - Ka�dy wypadek jest nag�y. Sta�o si� co� bardzo wa�nego i wys�ano mnie, abym spotka� si� w�a�nie z wami. - Dlaczego z nami? Dopiero co wr�cili�my z zadupia, jakim by�a planeta Dis. Lea tylko co wyzdrowia�a. Obiecano nam, �e b�dziemy mieli troch� odpoczynku przed nast�pn� akcj�. Zgodzili�my si� pracowa� dalej dla waszych ludzi, ale nie ju� teraz... - Powiedzia�em wam... To nag�a sprawa - g�os Carvera by� chrapliwy. Wcisn�� zdrow� r�k� mi�dzy kolana, aby powstrzyma� dr�enie. By� to b�l lub przem�czenie albo obie te rzeczy na raz i stara� si� im nie podda�. - W�a�nie, jak zapewne dostrzegacie, wr�ci�em z innej tego typu nag�ej akcji. Je�li to polepszy wam samopoczucie, powiem, �e wiem, co si� wam przytrafi�o na Dis i �e w zwi�zku z tym zaproponowa�em nawet, �e sam przeprowadz� t� robot�. Wy�miali mnie. Dla mnie nie by�o to wcale takie �mieszne. No jak, zgadzacie si�? - Odwr�ci� si�, aby spojrze� Brionowi w twarz. - Nie mo�esz nalega� na Le�, nie teraz. Zajm� si� tym sam. Carver sprzeciwi� si� ruchem g�owy. - Musicie dzia�a� razem, jako zesp�. Rozkazy w tej sprawie s� wyra�ne. Jednakowe zdolno�ci, synergiczny zwi�zek... - Polec� z Brionem - powiedzia�a Lea. - Czuj� si� ju� znacznie lepiej. Zanim dotrzemy na miejsce b�d� w pe�ni si�. - Mi�o to s�ysze�. Jak zapewne wiecie, jeste�my organizacj� ca�kowicie dobrowoln� - Carver zignorowa� drwi�ce prychni�cie Briona i wygrzeba� z kieszeni p�askie plastikowe pude�ko. - Nie s�dz�, aby�cie nie wiedzieli, i� prawie wszystkie nasze akcje dotycz� kultur, kt�re prze�ywaj� k�opoty, spo�ecze�stw zamieszkuj�cych planety, kt�re zosta�y odci�te od g��wnego nurtu ludzkich kontakt�w przez tysi�ce lat. Nie zajmujemy si� z zasady odkrywaniem planet na nowo, to zadanie Zwiadu Planetarnego. Oni lec� zawsze pierwsi, potem przekazuj� nam zgromadzone informacje. To twarda jednostka. S�u�y�em tam cztery lata, dopiero potem przeszed�em do Fundacji. - U�miechn�� si� ironicznie. - My�la�em, �e ta nowa robota b�dzie �atwiejsza. Zwiad Planetarny ma jednak jakie� problemy i zwr�ci� si� do nas o pomoc. Czy jeste�cie gotowi ju� teraz zapozna� si� z tymi nagraniami? - Przynios� odtwarzacz z mojej kabiny - powiedzia� Brion. Carver skin�� oci�ale g�ow�, zbyt zm�czony, aby m�wi�. - Zam�wi� ci co�? - zapyta�a Lea, kiedy Brion wyszed� z kajuty. - Tak, ch�tnie jakiego� drinka. Popij� nim pigu�k�... za kilka minut poczuj� si� lepiej. Ale bez alkoholu, na razie nie mog�. Czu�a jego spojrzenie na sobie, kiedy dzwoni�a do centrali pasa�erskiej i przekazywa�a zam�wienie komputerowi. Kiedy od�o�y�a s�uchawk�, odwr�ci�a si� szybko w stron� go�cia. - No i jak oceniasz to, co widzisz? - Przepraszam. Nie chcia�em si� gapi�. Czyta�em o tobie w rejestrze. Nigdy jeszcze nie spotka�em nikogo z Ziemi. - A czego si� spodziewa�e�? Dw�ch g��w? - Powiedzia�em przepraszam! Przed opuszczeniem rodzinnej planety i ruszeniem w Kosmos s�dzi�em, �e ca�a ta opowie�� o Ziemi to jeden z mit�w religijnych... - No i teraz widzisz, �e jeste�my z prawdziwego, niedo�ywionego cia�a i krwi. Jeste�my niedojadaj�cymi mieszka�cami przeludnionej i zu�ytej planety. Przypuszczam, �e powiedzia�by�, �e mamy to, na co zas�u�yli�my. - Nie. No, mo�e w jednej kwestii, nie wi�cej. Jestem przekonany, �e Imperium Ziemskie ponosi win� za brak umiaru w wielu sprawach. Mam tu na my�li to wszystko, o czym mo�na przeczyta� w podr�cznikach szkolnych. Nikt w to nie w�tpi. Ale to ju� historia, staro�ytno�� sprzed wielu tysi�cy lat. To, co ma teraz dla mnie wi�ksze znaczenie, to przysz�o�� wszystkich tych planet, kt�re znalaz�y si� w izolacji po Upadku. Kiedy zobaczy�em na w�asne oczy, jaki los spotka� niekt�re z nich, zda�em sobie spraw� z tego, jaki brutalny m�g�by sta� si� wszech �wiat. Ludzko�� z zasady przynale�y do Ziemi. Osobi�cie mo�ecie czu� si� gorsi, poniewa� przeludnienie i ograniczone zapasy surowc�w spowodowa�y og�lne zmniejszenie si� waszych cia�. Tak czy inaczej, nale�ycie do Ziemi i jeste�cie jej wytworem. Wielu w�r�d nas jest wi�kszych i silniejszych od was, ale jest to jedynie skutek konieczno�ci przystosowania si� do okrutnych i brutalnych �wiat�w. Przyzwyczai�em si� ju� do tego i traktuj� nawet jako norm�. Kiedy ciebie zobaczy�em, uzmys�owi�em sobie jednak, �e dom rodzinny ludzko�ci nadal istnieje u�miechn�� si�. - Mo�e wyda ci si� to �mieszne, ale na tw�j widok dozna�em uczucia zadowolenia i ul~. Poczu�em si� jak dziecko, kt�re odnalaz�o dawno utraconych rodzic�w. Obawiam si�, �e te s�owa nie oddaj� dobrze tego, co czuj�. To tak jak powr�t do domu z dalekiej podr�y. Widzia�em, w jaki spos�b ludzko�� zaadaptowa�a si� do wielu planet. Spotkanie ciebie to jakby w pewnym sensie wch�oni�cie koj�cej szczypty wiedzy. Nasz dom nadal tam jest Ciesz� si�, �e ci� spotka�em. - Wierz� ci, Carver - u�miechn�a si�. - Musz� przyzna�, �e ja tak�e zaczynam ci� lubi�. Cho� musz� r�wnie� doda�, �e tw�j wygl�d nie nale�y do najprzyjemniejszych. Za�mia� si� i odchyli� do ty�u, popijaj�c ma�ymi �ykami zimnego drinka, kt�ry zosta� automatycznie dostarczony na st�. - Daj mi rok, a nie poznasz mnie! - Nie w�tpi�, �e tak b�dzie. Jestem biologiem, egzobiologiem, wi�c teoretycznie wiem, jakie efekty mo�na osi�gn�� na drodze odrostu. Jestem pewna, �e za jaki� czas b�dziesz jak nowo narodzony. Ale to tylko teoria i jak dot�d nie widzia�am tego w praktyce. My, Ziemianie, nie jeste�my zamo�ni, wi�c ma�o kogo z nas sta� na tak kompleksow� rekonstrukcj� jak twoja. - To jedna z niewielu korzy�ci, jakie daje ta praca. Odtwarzaj� cz�owieka bez wzgl�du na to, jak mocno jest pokiereszowany. Za kilka miesi�cy pod t� opask� b�d� mia� nowe oko. - Mi�o to s�ysze�. Ale szczerze m�wi�c, wola�abym osobi�cie unikn�� wszystkich korzy�ci zwi�zanych z tego typu rekonstrukcj�, je�li nie masz nic przeciwko temu. - Pozostaje mi zatem �yczy� ci szcz�cia. Trudno zreszt� si� z tob� nie zgodzi�. Obydwoje spojrzeli na Briona, kt�ry wr�ci� z odtwarzaczem. Wzi�� kaset� z nagraniem i wsun�� do pojemnika. Kiedy zaja�nia� ekran, razem z Le� pochyli� si� do przodu. Carver s�ucha� nagrania popijaj�c zimny p�yn ze szklanki. S�ysza� je ju� wiele razy i przedrzema� pocz�tek. Ockn�� si� dopiero pod koniec. G�os Hartiga by� spokojny i precyzyjny. Mimo, i� wiedzia�, �e czeka go niechybna �mier�, nie przerywa� swojej relacji. Chcia� u�atwi� dzia�anie swoim nast�pcom. Lea by�a wyra�nie przera�ona, kiedy nagranie dobieg�o ko�ca i ekran zgas�, natomiast beznami�tna twarz Briona nie wyra�a�a �adnych uczu�. - I chcecie, aby�my udali si� na t� planet�, Selm - II? - zwr�ci� si� do Carvera. Ten przytakn��. - Dlaczego? To wygl�da bardziej na robot� dla wojska. Nie lepiej by�oby wys�a� tam co� wi�kszego, dobrze uzbrojonego, co potrafi�oby zadba� o swoje bezpiecze�stwo? - Nie. To jest w�a�nie to, czego nie chcemy. Do�wiadczenie wykaza�o, �e zbrojna interwencja nigdy nie przynosi spodziewanych rezultat�w. Wojna niszczy. Nam potrzeba przede wszystkim wiedzy, informacji. Musimy dowiedzie� si�, co si� dzieje na tej planecie. Potrzebujemy utalentowanych ludzi, takich jak wy. Dis by�a zapewne pierwszym waszym przydzia�em, czym�, w co zostali�cie wci�gni�ci mimo swej woli. Ale powiod�o si� wam nadzwyczajnie i osi�gn�li�cie to, co wed�ug specjalist�w by�o niemo�liwe. Chcemy, aby�cie wykorzystali swoje zdolno�ci i w tej sprawie. Nie przecz�, �e to mo�e by� bardzo niebezpieczne, ale ta robota musi zosta� wykonana. - Nie planowa�am �y� wiecznie - powiedzia�a Lea i zam�wi�a kilka mocnych drink�w. Jej nonszalancja nie zwiod�a Briona. - Polec� tam sam - powiedzia�. - Lepiej sobie poradz� w pojedynk�. - Och nie, nie mo�esz, ty wielka bezm�zgowa bry�o mi�ni! Nie jeste� dostatecznie bystry, abym mog�a pu�ci� ci� samego. Polec� z tob� albo nie polecisz w og�le. Spr�buj lecie� sam, a zastrzel� ci�. Po co maj� wie�� ci� taki szmat drogi, je�li i tak masz zgin��. Brion u�miechn�� si�, s�ysz�c te s�owa. - Twoje wsp�czucie i wyrozumia�o�� s� niezwykle wzruszaj�ce. Zgadzam si�. Twoje argumenty przekona�y mnie, �e najlepiej b�dzie, je�li polecimy tam razem. - �wietnie! - z�apa�a szklank�, gdy tylko ta ukaza�a si� w wylocie podajnika i poci�gn�a du�y �yk. - Jaki ma by� nasz nast�pny krok, Carver? - Trudny: Musicie przekona� kapitana statku, aby zmieni� kurs i skierowa� si� na Selm - II. Na orbicie b�dzie czeka� na nas statek operacyjny. - Mo�e by� z tym jaki� problem? - zapyta� Brion. - Widz�, �e nigdy nie mia�e� do czynienia z kapitanem liniowca dalekiego zasi�gu. Wszyscy oni s� bardzo apodyktyczni. I podczas lotu sami decyduj� o wszystkim. Nie mo�emy zmusza� go do zmiany kursu. Mo�emy go jedynie przekonywa�. - Przekonam go - powiedzia� Brion. - Podj�li�my si� tej roboty i �aden pilotczyna nie b�dzie sta� nam na drodze! Desperacki plan Kapitan MLuta m�g�by mie� wiele przezwisk, ale nigdy, w naj�mielszych nawet wyobra�eniach, nie s�dzi�, by nazwano go pilotczyn�. Sta� twarz� w twarz z Brionem Branddem. Spogl�dali na siebie gro�nie. Obaj byli m�czyznami ros�ymi, krzepkimi i wysokimi... przy czym kapitan by� nawet nieco wy�szy. By� tak samo umi�niony jak Brion... i r�wnie wojowniczy. Byli bardzo podobni do siebie, z jednym wyj�tkiem: sk�ra Briona mia�a kolor opalenizny, kapitana za� g��bokiej czerni. - Odpowied� brzmi nie - powiedzia� kapitan MLuta ch�odno, a w g�osie jego wyczuwa�o si� rosn�c� z�o��. Prosz� opu�ci� m�j mostek! - Chyba pan mnie dobrze nie zrozumia�, kapitanie. To by�a moja nieformalna pro�ba. - W porz�dku. Pa�ska nieformalna pro�ba zosta�a odrzucona! - Jeszcze nie powiedzia�em, dlaczego si� z ni� do pana zwr�ci�em... - I nie b�dzie pan mia� okazji, dop�ki b�d� mia� tu co� do powiedzenia. A b�d� mia�. Jestem kapitanem tego statku. Mam za�og�, pasa�er�w i �adunek, za kt�ry odpowiadam. A tak�e rozk�ad lotu. To jest dla mnie najwa�niejsze. Ze wszystkiego. Ju� i tak wasi ludzie zak��cili lot, aby umo�liwi� panu spotkanie z tym cz�owiekiem. Zgodzi�em si� na to, poniewa� poinformowano mnie, �e to nag�y wypadek. Teraz ju� po wszystkim. Wyjdzie pan sam, czy mam pana wyrzuci�? - Prosz� spr�bowa�. G�os Briona by� cichy, prawie jak szept. Jego pi�ci byty jednak zaci�ni�te, a mi�nie napi�te, kiedy patrzy� gniewnie na kapitana, kt�ry odwzajemnia� jego spojrzenie. Carver ruszy� do przodu ku�tykaj�c i z trudem wcisn�� si� mi�dzy nich. - To zasz�o ju� za daleko - powiedzia�. - Zmuszony jestem interweniowa�, zanim b�dzie za p�no. Brandd, prosz� i�� do doktor Morees. Natychmiast. Brion wzi�� g��boki oddech i rozlu�ni� mi�nie. Carver mia� racj�, niemniej Brion �a�owa�, �e kapitan nie spr�bowa� i nie da� mu szansy rozstrzygni�cia sprawy. Obr�ci� si� na pi�cie i podszed� do Lei, kt�ra siedzia�a w pobli�u na przymocowanym do �ciany fotelu. Gdy tylko Brion i kapitan zostali rozdzieleni, Carver si�gn�� zdrow� r�k� do bocznej kieszeni i wyj�� z niej kartk� papieru, rzuci� na ni� przelotne spojrzenie i schowa� j� z powrotem. - Mieli�my nadziej�, �e zgodzi si� pan z w�asnej woli, kapitanie MLuta. Teraz, dobrowolnie czy nie, pomo�e nam pan. - Oficer wachtowy - powiedzia� kapitan do mikrofonu na ko�nierzu. - Natychmiast na mostek z trzema lud�mi. Uzbrojonymi! - Prosz� zaraz odwo�a� ten rozkaz - powiedzia� Carver zdenerwowany. - Prosz� za pomoc� radiostacji nad�wietlnej skontaktowa� si� ze swoj� baz�. Niech pan poprosi o Kod Dp - L. Kapitan odwr�ci� si� gwa�townie i pochyli� nad kalek�. - Sk�d pan ma ten kod? - rzuci� ostro. - Kim pan - �adnych dalszych pyta�, je�li �aska. Niech pan po��czy si� z nimi i powie, �e nazywam si� Carver. Prosz� im powiedzie�, �e jestem tu z panem. Kapitan nie odpowiedzia�, ale wszyscy troje us�yszeli, jak odwo�uje wezwanie o zbrojne wsparcie. - Co to za czary? - zapyta� Brion, kiedy Carver opad� ci�ko na fotel obok - To kopniak, a nie czary. Roodepoort, rodzinna planeta kapitana, nale�y do tych, kt�re wiele zawdzi�czaj� Fundacji. By� mo�e jej mieszka�cy nie wiedz� o tym, ale rz�d wie. P�ac� nam co roku ca�kowicie dobrowolnie du�e datki. Brion pokiwa� g�ow�. - To znaczy, �e Roodepoort jest jedn� z tych planet, kt�rym pomogli�my w przesz�o�ci wybrn�� z k�opot�w? - Zgadza si�. Dlatego zawsze mo�emy prosi� ich o pomoc, bez wzgl�du na jej rozmiary. Tego rodzaju d�ugi odbieramy tylko w nag�ych wypadkach. Szef ich agencji kosmicznej zosta� poinformowany o mojej obecno�ci tutaj i mia� oczekiwa� na wiadomo�ci ode mnie. Jest bardzo zaj�ty i nie s�dz�, aby by� zadowolony z zawracania mu g�owy t� spraw�. Kapitan b�dzie z nami wsp�pracowa� bez wzgl�du na to, czy b�dzie mu si� to podoba�o, czy nie. Nie musieli d�ugo czeka�. Kapitan wr�ci� na mostek i stan�� przed Carverem. Wida� by�o, �e gotuje si� wewn�trznie, ale Carvera nie wzrusza�o to w najmniejszym stopniu. - Kim pan jest, panie Carver? Kim pan jest, �e mo�e pan wydawa� takie rozkazy? - Skoro ma pan ju� rozkazy, nie wystarcza to panu? - Nie. Zgodnie z kosmicznym prawem tylko ja mog� wydawa� rozkazy na tym statku. Teraz prawo to zosta�o z�amane. M�j autorytet zosta� podwa�ony. A je�li nie zastosuj� si� do tych instrukcji? - Mo�e pan to zrobi�. Ale kiedy wr�ci pan do swojego portu, b�dzie mia� pan niema�o k�opot�w. - K�opot�w? - u�miechn�� si� gorzko kapitan. - P�jd� na zielon� trawk�. B�d� sko�czony. - Zatem zna pan cen� za swoj� ciekawo��. Prosz� mi wierzy�, kapitanie, nie chc�, aby mia� pan k�opoty z mojego powodu. Ta zmiana kursu jest spraw� niezwyk�ej wagi. Powiem panu tyle, ile mog�. To akcja Fundacji. Kiedy wr�ci pan do domu, mo�e pan zapyta� swoich prze�o�onych, ludzi, kt�rzy wydali panu ten rozkaz, o co chodzi. Do nich nale�y decyzja o tym, co powinien pan wiedzie�. Mog� jedynie doda�, �e ta zmiana kursu nie jest bezcelowa. W�a�nie zgin�li ludzie i bez w�tpienia w przysz�o�ci zginie ich jeszcze wi�cej. Czy to wystarczy, aby zaspokoi� pa�sk� ciekawo��? Kapitan uderzy� zaci�ni�t� pi�ci� w otwart� d�o� drugiej r�ki. - Nie - powiedzia�. - Nie zaspokaja! Ale widz�, �e na razie b�dzie musia�o mi wystarczy�. Zrobimy ten przystanek, ale nigdy wi�cej nie chc� was widzie� na ; pok�adzie mojego statku. Nie chc�, aby przytrafi�o mi si� , to po raz drugi! - Uszanujemy pa�sk� wol�, kapitanie. Naprawd� bardzo mi przykro, �e tym razem musia�o to przybra� taki obr�t. - �egnam pan�w. Zostaniecie powiadomieni o przesiadce. - Nie zyska�e� tu przyjaciela - powiedzia�a Lea, kiedy drzwi zatrzasn�y si� za nimi. Carver wzruszy� jedynie ramionami. By� zbyt zm�czony, aby rozwodzi� si� nad tym. - Wracam do mojej kajuty - powiedzia�. - Przy��cz� si� do was, kiedy nadejdzie pora przesiadki. Ca�a przyjemno��, jak� sprawia�a Lei i Brionowi ta podr�, prys�a bezpowrotnie. Obejrzeli ponownie zapis relacji Hartiga, a nast�pnie przes�uchali go jeszcze kilka razy, a� w ko�cu dok�adnie go zapami�tali. Brion �wiczy� w sali gimnastycznej statku nie�wiadomy tego, �e jego zdolno�� podnoszenia ci�ar�w i doskona�a kondycja wp�dzi�y w kompleksy tamtejszego instruktora. Lea pr�bowa�a odpocz�� i odzyska� si�y. Nie mia�a poj�cia, co spotka ich na Selm - II, niemniej nie w�tpi�a, �e b�dzie tam nadzwyczaj niebezpiecznie. Czekanie stawa�o si� niezno�ne i gdy w ko�cu nadesz�a pora przesiadki, przyj�li to z ulg�. Podczas samych przenosin ze statku, kapitana nie by�o nigdzie w pobli�u. - I co dalej? - zapyta� Brion, kiedy ca�a tr�jka wysz�a z wahad�owca wewn�trz ogromnej �luzy powietrznej statku flagowego Fundacji. - To zale�y ca�kowicie od was - powiedzia� Carver. - To wasz przydzia�. Teraz wy decydujecie. - Gdzie jeste�my? - Na orbicie wok� Selm - II. - Chc� j� zobaczy�. - Na dolnym pok�adzie jest kabina obserwacyjna. T�dy, prosz�. Wezw� tam dow�dc� akcji. By� to du�y i szybki statek Min�li automaty sklepowe i wn�ki magazynowe i zatrzymali si� na. wprost przesuwaj�cych si� automatycznie platform d�wigowych zape�nionych ogromnymi �adunkami. W kabinie obserwacyjnej, do kt�rej wkr�tce dotarli, nie by�o nikogo. Stan�li na przezroczystej pod�odze i spojrzeli w d�. Pod nimi znajdowa�a si� b��kitna kula planety, w po�owie pogr��ona w cieniu, w po�owie o�wietlona jaskrawym �wiat�em rodzimej gwiazdy Selm, s�o�ca tego samotnego �wiata. - St�d wygl�da jak ka�da inna planeta. Co by�o przyczyn�; �e si� ni� zainteresowano? - spyta� Brion. - Wszystko zacz�o si� od rutynowego badania. Podczas normalnego komputerowego przeszukiwania danych sprzed Upadku odkryto list� transport�w wysy�anych na r�ne planety nale��ce do dawnego Imperium Ziemskiego. Wi�kszo�� z nich by�a nam znana, ale kilka by�o oczywi�cie nowych. Ich wsp�rz�dne przekazano do Fundacji w celu nawi�zania kontaktu i identyfikacji. Poniewa� obserwacja z orbity nie wykaza�a istnienia tam miast ani osad, planeta mia�a by� zbadana na ko�cu. Nie stwierdzono takie obecno�ci fa� radiowych na �adnym zakresie. - Zatem nie ma tam ludzi ani �adnych oznak cywilizacji... poza kilkoma ogromnymi pobojowiskami? - Tak... - powiedzia� Carver - i to nas w�a�nie zaintrygowa�o. To militarne z�omowisko, w pobli�u kt�rego wyl�dowali Marcill i Hartig, by�o najwi�kszym, jakie dot�d odkryto. A jest ich sporo. - Sprz�t wojenny... bez �o�nierzy. Gdzie s� ci wszyscy ludzie? Pod ziemi�? - By� mo�e. To w�a�nie b�dziesz musia� stwierdzi�, kiedy tam bezpiecznie wyl�dujesz. Sama planeta wygl�da do�� atrakcyjnie. Te bia�e czapy, kt�re tam wida�, to l�d i �nieg. Jest tam oczywi�cie sporo wody. S� wyspy i archipelagi, a tak�e jeden du�y kontynent. O, tam. Po cz�ci panuje teraz na nim noc. Ma w przybli�eniu kszta�t du�ej misy otoczonej �a�cuchami g�r. W jego �rodku znajduj� si� trawiaste r�wniny i poro�ni�te lasami wzg�rza. Mn�stwo jezior, wliczaj�c w to jedno du�e, prawie na �rodku. Od niego odbijaj� si� te promienie s�oneczne. To prawdziwy �r�dl�dowy ocean. Dostaniesz szczeg�owe dane na ten temat - Jaki jest tam klimat? - Znakomity. Przynajmniej na r�wninach otaczaj�cych to gigantyczne jezioro. W g�rach jest nieco zimniej, ale na mniejszych wysoko�ciach jest ciep�o i przyjemnie. - W porz�dku. Pierwsz� rzecz�, kt�rej potrzebujemy, to �rodek transportu. Co jest do dyspozycji? - Tym zajmie si� dow�dca akcji. Proponuj�, by�cie wci�li jeden z l�downik�w. To s� dobrze wyposa�one statki, o stosunkowo du�ej mocy, w kt�rych jest dosy� miejsca na niezb�dny sprz�t dodatkowy. S� te� dobrze uzbrojone. Technicy zadbaj� ju� o to, aby znalaz� si� na nich najnowszy sprz�t bojowy i urz�dzenia obronne. Brion uni�s� wysoko brwi s�ysz�c te s�owa. - Dzia�ka niewiele pomog�y Hartigowi, o ile mi wiadomo. - To do�wiadczenie mo�e nam pom�c. - Nie szafuj tak beztrosko s�owem my - powiedzia�a Lea - o ile nie zamierzasz lecie� z nami. - Przepraszam. Mo�ecie otrzyma� wszelk� bro�, jak� zechcecie. Zar�wno r�czn�, jak i pok�adow�. Wyb�r sprz�tu nale�y do was. - Mog� dosta� list� sprz�tu, jakim dysponujecie? - zapyta� Brion. - Ja si� tym zajm� - powiedzia� czyj� g�os. Odwr�cili si� i zobaczyli szczup�ego, siwow�osego m�czyzn�, kt�ry wszed� niezauwa�enie podczas ich rozmowy. Rzuci� jakie� polecenie do mikrofonu przymocowanego do pasa przeka�nika, spojrza� na nich i doda�: - Jestem Klart, wasz dow�dca akcji. Do mnie nale�y udzielanie rad, a takie dopilnowanie, aby�cie dostali to, czego chcecie i czego potrzebujecie. Sp�jrz na tamten ekran, znajdziesz tam spis wszystkiego, czym dysponujemy. Spis sprz�tu by� d�ugi i szczeg�owy. Brion przegl�da� go razem z siedz�c� obok Le�, dotykaj�c ekranu w miejscach, gdzie pojawia�y si� te pozycje, kt�re ich interesowa�y. Z wolna zacz�� pi�trzy� si� obok stos wydruk�w. Gdy sko�czyli, Brion zwa�y� je w d�oni i rzuci� przelotne spojrzenie na planet� pod sob�. - Podj��em decyzj� - rzek�. - I mam nadziej�, �e Lea zgodzi si� ze mn�. L�downik zostanie wyposa�ony we wszystkie najpot�niejsze bronie, jakie tylko s� tu dost�pne. Zabierzemy tak�e wszelki mo�liwy sprz�t, jaki mo�e przyda� si� nam na tej planecie. Kiedy zostaniemy w to wszystko zaopatrzeni, wyl�duj� na niej sam, bez �adnych urz�dze�, bez niczego, co by posiada�o cokolwiek metalowego. Nawet z go�ymi r�kami, je�li zajdzie taka potrzeba. Nie uwa�asz, Lea, �e w tych warunkach b�dzie to najrozs�dniejsze? Jej niema, wyra�aj�ca przera�enie twarz by�a jedyn� odpowiedzi�. Dzie� przed akcj� - Zaraz przygotuj� spis propozycji - powiedzia� Klart, wprowadzaj�c seri� polece� do swojego osobistego terminalu. Spok�j, jaki zachowywa� �wiadczy� wyra�nie, �e �adne zachowanie najbardziej nawet oryginalnego agenta nie by�o w stanie go zaskoczy�. Lea jednak nie podziela�a tego spokoju. - Brionie Brandd, ka�dy, kto m�wi co� takiego, musi by� stukni�ty. Carver, dopilnuj, aby go natychmiast zamkni�to! - Lea ma racj� - przytakn�� Carver. - Nie mo�esz porusza� si� nieuzbrojony na tak �miertelnie niebezpiecznej planecie. To by�oby samob�jstwo. - Czy�by? Czy te wszystkie urz�dzenia i ca�e to uzbrojenie pomog�o tym dw�m ludziom przede mn�? Marcill znikn�� po prostu bez �ladu... Mamy jednak na szcz�cie wyobra�enie, co si� z nim sta�o. I wiemy dok�adnie, co tamten w�z bojowy zrobi� z Hartigiem. Mam nadziej�, �e nie b�dziecie mieli nic przeciwko temu, �e nie p�jd� ich �ladem. My�l� o przetrwaniu, a nie o samob�jstwie. Zanim si� wypowiecie, chcia�bym, aby�cie rozwa�yli dwa drobne fakty. Pami�tacie, jak zgin�� Hartig? Tamten w�z bojowy jecha� prosto na niego przechwytuj�c i namierzaj�c wysy�ane przez niego sygna�y radiowe lub lokalizuj�c jego bro�. Wykry� go i zniszczy�. Nie myl� si�? - Jak na razie, nie - powiedzia�a Lea. - Czy to pierwszy fakt? - Tak. Hartig zosta� namierzony i zniszczony. Fakt drugi to zwierz�ta. Przypominacie sobie, �e Hartig dostrzeg� je i opisa� zaraz po wyl�dowaniu. Bieg�y w oddali, skacz�c. - No i jaki wniosek wynika z tych dw�ch informacji? zapyta� Carver. - To oczywiste - powiedzia�a do niego Lea. Zwierz�ta by�y �ywe i mimo to nie by�y atakowane przez sprz�t bojowy. Hartig natomiast zosta� zabity. �eby wi�c tam przetrwa�, trzeba zachowywa� si� jak zwierz� i zbada� sytuacj� poruszaj�c si� na w�asnych nogach. - To szale�stwo - j�kn�� Carver. - Nie mog� na to pozwoli�. - Nie mo�esz mi zabroni�. Twoja odpowiedzialno�� sko�czy�a si� w momencie dostarczenia nas tutaj. Teraz ja kieruj� t� akcj�. Lea pozostanie na orbicie. Wyl�duj� sam. - Cofam, co powiedzia�am - odezwa�a si� Lea. To rozs�dny plan. W sam raz dla Zwyci�zcy Twenties. Dostrzeg�a nieme pytanie na twarzy Carvera i za�mia�a si�. - Wida�, �e niezbyt dok�adnie ci� poinformowali, skoro nie wiesz, �e Brion jest �wiatowej s�awy bohaterem. Jego rodzinna planeta, jedna z najbardziej nie sprzyjaj�cych ludziom w Galaktyce, organizuje co roku zawody fizyczno - umys�owe. Dwadzie�cia r�nych konkurencji, od szermierki, poprzez pisanie wierszy, podnoszenie ci�ar�w, po szachy. To z pewno�ci� najbardziej wycie�czaj�ce zmagania, jakie kiedykolwiek organizowano, wyczerpuj�cy pokaz zdolno�ci zar�wno fizycznych, jak i intelektualnych. Zapytaj Briona o szczeg�y, a dowiesz si�, �e jest to nieprawdopodobne wydarzenie sportowe, kt�re po ca�ym roku zmaga� wylania jednego jedynego Zwyci�zc�. Potrafisz wyobrazi� sobie ca�oroczne zawody sportowe, w kt�rych uczestnicz� wszyscy mieszka�cy planety? Pomy�l wi�c, kim musi by� ten Zwyci�zca! Je�li nie starczy ci wyobra�ni, to popatrz na Briona. On jest jednym z tych Zwyci�zc�w. Bez wzgl�du na to, co wywo�uje trudno�ci na Selm - II, jest bardzo prawdopodobne, �e Brion potrafi je pokona�. I zwyci�y�. Carver podcz�apa� do fotela i opad� na� ci�ko, upuszczaj�c kul�, kt�ra spad�a na pod�og�. - Wierz� ci - powiedzia�. - Ale to niczego nie zmienia. Jak powiedzieli�cie jednak, od tej chwili odpowiedzialno�� za wszystko, co si� wydarzy, spada na was. Masz racj�, ja jestem ju� poza t� spraw�. Jedyne, co mog� teraz zrobi�, to �yczy� wam szcz�cia. Klart dopilnuje, �eby�cie otrzymali wszystko, co mo�e wam by� potrzebne. - Oto spis propozycji - powiedzia� Klart, odrywaj�c kartk� papieru z drukarki i wr�czaj�c im. Lea chwyci�a j� pierwsza, zanim Brion zd��y� wyci�gn�� r�k�. - Poniewa� ja b�d� kr��y� na orbicie w l�downiku podczas twojego pobytu na powierzchni planety, zaj�cie si� Wyposa�eniem nale�y do mnie. Id� po�wiczy� pompki lub we� troch� anabolik�w. Zr�b po prostu to, co zawsze robisz przed walk�, a ja zajm� si� spraw�. - Zazwyczaj odpoczywam - odpar� Brion. - Przygotowuj� si� psychicznie na to, co mnie czeka. - No to id� i odpocznij. Przed z�o�eniem zam�wienia dam ci ostateczn� list� do akceptacji. - Nie musisz tego robi�. Zostawiam ten k�opot tobie i ekspertom. Po prostu przypilnuj, �eby wszystko by�o w komplecie. B�d� wprawdzie potrzebowa� troch� specjalnego sprz�tu, ale tym zajm� si� sam. Teraz potrzebuj� jedynie szczeg�owej kopii raportu zwiadu planetarnego. I miejsca, w kt�rym m�g�bym zapozna� si� z nim w spokoju. - Macie przydzielone kajuty - powiedzia� do niego Klart. - W terminalu znajdziesz potrzebne informacje. - �wietnie. Jak szybko otrzymamy sprz�t? - Za dwie, maksimum trzy godziny. - My potrzebujemy dziesi�ciu godzin. Chc� si� najpierw przespa� - ponownie spojrza� na odleg�� Planet�. Gdy tylko odpoczniemy i zostaniemy wyposa�eni, b�d� chcia� wsi��� do naszego l�downika i zej�� na ni�sz� orbit�, aby przyjrze� si� powierzchni planety z mniejszej odleg�o�ci. Chcia�bym wiedzie� dok�adnie, jakiego rodzaju zwierz�ta widzia� Hartig. Brion spa� g��bokim snem, lecz gdy Lea otworzy�a drzwi, natychmiast si� obudzi�. Zawaha�a si� i zamruga�a nieprzywyk�ymi do ciemno�ci oczami. - Wejd� - zawo�a� do niej. - Zaraz zapal� �wiat�o. - Zawsze �pisz w ubraniu? - zapyta�a. - I w butach? - To nazywa si� wchodzeniem w rol�. - Wzi�� du�� szklank� wody z podajnika i wypi�. - B�d� �y� w tym ubraniu przez kilka dni. Moje cia�o i m�j refleks b�d� moj� g��wn� broni�. Zabior� ze sob� tak�e n�. Przemy�la�em to dok�adnie i uwa�am, �e jego warto�� w obronie jest warta ryzyka, jakie si� z tym wi��e. - Jaki n�... i jakie ryzyko? Nie rozumiem. - N� wykonany z minera�u. B�dzie jedynym wyj�tkiem, jedyn� rzecz� cz�ciowo nienaturalnego pochodzenia. To ubranie jest wykonane z naturalnych w��kien, a guziki z ko�ci. Buty zrobione s� ze zwierz�cej sk�ry i sklejone. Nie mam na sobie nic z metalu ani ze sztucznych w��kien. - Nawet plomb w z�bach? - zapyta�a, u�miechaj�c si�. - Nawet. - Brion by� niezwykle powa�ny. - Wszystkie metalowe wype�nienia zosta�y usuni�te i zast�pione ceramicznymi. Im bardziej b�d� przypomina� zwyk�e zwierz�, tym bardziej b�d� bezpieczny. Z tego w�a�nie powodu ten n� jest �wiadomym ryzykiem, jakie podejmuj�. - Obr�ci� si�, aby mog�a zobaczy� sk�rzan� pochw� zawieszon� z boku na pasie. Wyj�� z niej d�ugi, przezroczysty przedmiot i da� jej do obejrzenia. - Wygl�da jak szk�o. Czy to w�a�nie to? Zaprzeczy� ruchem g�owy. - Nie, to plastal. Specjalna posta� krzemu, kt�ra przypomina pod pewnymi wzgl�dami szk�o, lecz jest od niego stukrotnie wytrzymalsza, poniewa� jej cz�steczki zosta�y tak uporz�dkowane, aby powsta� jeden du�y kryszta�. Jest praktycznie nie�amliwy, a jego ostrze nigdy si� nie t�pi. Poniewa� jest to krzem, powinien by� traktowany jako piasek przez ka�dy detektor. Dlatego w�a�nie decyduj� si� na ryzyko zabrania go ze sob�. Lea patrzy�a w milczeniu, jak Brion chowa ostro�nie sw�j n�, wygina palce w �uk i przeci�ga si� jak kot. Widzia�a mi�nie poruszaj�ce si� pod ubraniem - by�a �wiadoma drzemi�cej w nim si�y, kt�ra by�a czym� wi�cej ni� tylko si�� fizyczn�. - Czuj�, �e mo�e ci si� uda� - powiedzia�a. W�tpi�, aby ktokolwiek inny m�g� tego dokona�, przynajmniej nie w tej Galaktyce. Oczywi�cie nadal uwa�am, �e jest to szalone przedsi�wzi�cie, ale zgadzam si�, �e daje ono najwi�ksze szanse ustalenia, co dzieje si� tam w dole. Jego ruchy by�y niezwykle szybkie. Ci�gle jeszcze nie mog�a si� do tego przyzwyczai�. Obj�� j�, zanim zauwa�y�a, �e si� poruszy�. Si�a jego ramion wywo�ywa�a wra�enie, �e pod warstw� cia�a znajduje si� stal. Poca�owa� j� szybko i cofn�� si�. - Dzi�kuj�. Z twoim zrozumieniem i wiar� jestem teraz lepiej przygotowany do Wype�nienia tego zadania. Do roboty zatem: Ich odlotowi nie towarzyszy�a �adna ceremonia. Podczas gdy Lea sprawdza�a wykaz �adunku, Brion rozmawia� z pierwszym oficerem nawigacyjnym, kt�ry nast�pnie obliczy� dla nich i, wprowadzi� do komputera pok�adowego l�downika parametry kilku orbit. Kiedy wszystkie przygotowania dobieg�y ko�ca i wszystko jeszcze raz sprawdzono, zamkn�li luk. Po otrzymaniu od nich sygna�u gotowo�ci, komputer uruchomi� program, kt�ry od��czy� ich od statku - matki i zapocz�tkowa� swobodne spadanie. Dysze manewrowe obr�ci�y l�downik. Nast�pnie w��czy�y si� g��wne silniki, kt�re mia�y dostarczy� ich na planowan� orbit�. Selm - II ros�a z ka�d� chwil� na ekranie. - Jeste� przestraszona - powiedzia� Brion, przykrywaj�c swoj� mocn� r�k� jej drobn�, zimn� d�o�. - Nie trzeba zdolno�ci empatycznych, aby to stwierdzi� - powiedzia�a dr��cym g�osem przysuwaj�c si� do niego. - To zadanie mo�e wygl�da prosto na papierze, ale im bli�ej jeste�my tej planety bez powrotu, tym bardziej staj� si� niespokojna. Dw�ch �wietnych facet�w, fachowc�w od nawi�zywania kontakt�w, zosta�o tam zabitych. To samo mo�e r�wnie dobrze przytrafi� si� nam. . - Nie s�dz�. Jeste�my znacznie lepiej od nich przygotowani. I to w�a�nie dzi�ki ich po�wi�ceniu, kt�re dostarczy�o nam informacji niezb�dnych do przetrwania. Ale teraz nie pora na te rozwa�ania. Musisz si� odpr�y� i oszcz�dza� si�y na p�niej, kiedy b�d� potrzebne. Teraz trzeba zej�� na odpowiednio nisk� orbit� i obejrze� szczeg�owo powierzchni�, potem poszukamy miejsca do l�dowania. Do tego czasu nic nam nie grozi. Nagle w��czy� si� komputer zadaj�c k�am jego s�owom. - Obserwuj� jaki� pojazd atmosferyczny. Trajektoria jego lotu przebiega pod nami. Pokaza� na ekranie? - Tak. Na ekranie ukaza�a si� male�ka kropeczka, kt�ra porusza�a si� powoli z lewej strony na praw�. - Powi�ksz obraz. Ruchoma kropka zacz�a rosn��, przybieraj�c posta� metalicznej strza�y z odchylonymi do ty�u skrzyd�ami. - Z jak� leci pr�dko�ci�? - zapyta� Brion. W odpowiedzi na ekranie ukaza�y si� dane, kt�re g�o�no odczyta� - 2,6 Macha. To samolot nadd�wi�kowy, produkt wysoko rozwini�tej technologicznie kultury. Przy tej pr�dko�ci ma. ograniczony zapas paliwa. Je�li uda nam si� �ledzi� jego lot do ko�ca, b�dziemy mogli zobaczy�, gdzie wyl�duje... - I przy okazji zyska� szans� odkrycia, co si� dzieje na tej planecie - doko�czy�a za niego Lea. - Tak jest. Obserwowany samolot przechyli� si� na jeden bok i gwa�townie zanurkowa�. W tej samej chwili odezwa� si� komputer. - Widoczny na ekranie samolot wysy�a cyfrowy sygna� radiowy. Nagrywam go. Obraz samolotu na ekranie znikn�� nagle w p�omieniach wybuchu. - Co wywo�a�o t� eksplozj�? - zapyta� Brion. - Rakieta ziemia - powietrze. Namierzy�em j� tu� przed eksplozj�. Brion pokiwa� ponuro g�ow�. - Samolot musia� wykry� j� takie i dlatego w�a�nie pr�bowa� wykona� ten manewr. - A ten przekaz radiowy... czy jest mo�liwe, �e wys�a�a go jego za�oga? - Oczywi�cie! Je�li to by� samolot zwiadowczy, to by� tam zapewne w jakim� celu. Kiedy odpalono do niego rakiet�, pr�bowa� wykona� unik przekazuj�c jednocze�nie informacje do swojej bazy. I je�li si� nie myl�... w�a�nie nadchodzi odpowied�. - Brion wskaza� na niewielki obiekt, kt�ry ukaza� si� nagle na ekranie. Rakieta balistyczna. Najprawdopodobniej jest skierowana na t� wyrzutni� rakiet. Ta wojna wci�� tam trwa. Tak wi�c znamy ju� dwa miejsca, kt�rych lepiej unika�. - Cel rakiety balistycznej, to znaczy miejsce, w kt�rym w�a�nie dosz�o do tej efektownej eksplozji i miejsce, z kt�rego j� wystrzelono? - Zgadza si�. Dop�ki nie wiemy co si� dzieje na tej planecie, lepiej trzyma� si� jak najdalej od miejsc, w kt�rych toczy si� wojna. Spr�bujmy mo�e teraz odszuka� zwierz�ta, kt�re widzia� Hartig. My�l�, �e nie pope�nimy b��du, przypuszczaj�c, �e unikaj� one miejsc walk i ruchomego sprz�tu. Uciek�y, kiedy wyl�dowa� statek Hartiga, tote� prawdopodobnie trzymaj� si� z dala od wszelkich urz�dze�. Na wschodnim brzegu gigantycznego jeziora, nazwanego przez nich Jeziorem Centralnym, znale�li miejsce, kt�rego szukali. Ca�a trawiasta r�wnina, ci�gn�ca si� od podn�a g�r do brzegu jeziora, upstrzona by�a ruchomymi kropkami. Ustawiony na maksymalne zbli�enie teleskop elektronowy pozwala� stwierdzi�, �e by�y to jakie� trawo�eme zwierz�ta. Po�o�enie tego stada, jak r�wnie� pozosta�ych zwierz�t pas�cych si� wzd�u� brzegu, zosta�o zarejestrowane. By�y tam tak�e drapie�niki. Domy�lili si� tego, kiedy zauwa�yli uciekaj�c� w panice grup� zwierz�t �ciganych przez wi�kszych i szybszych prze�ladowc�w. W czasie tej obserwacji nie dostrzegli najmniejszego �ladu jakiejkolwiek cywilizacji. - To jest miejsce, w kt�rym chcia�bym spa�� - powiedzia� Brion. - Na tej r�wninie, gdzie pas� si� te wszystkie stada. - Co masz na my�li m�wi�c spa��? Czy�by� nie zamierza� l�dowa� w l�downiku? - Nie. To ostatnia rzecz, jak� chcia�bym zrobi�. Widzia�a�, co si� sta�o z samolotem. Nie chc�, aby nas namierzono i pocz�stowano rakiet�. Musimy obliczy� trajektori� balistyczn�, kt�ra zapewni nam wej�cie w atmosfer� we w�a�ciwym miejscu. - Nie b�dzie ci� bola�o, kiedy b�dziesz p�on�� tr�c o powietrze podczas spadania? Brion u�miechn�� si�. - Doceniam twoj� trosk�. B�d� mia� na sobie grawitator, kt�ry zmniejszy pr�dko�� spadania. Usun��em ponadto wszystkie zb�dne metalowe cz�ci z kombinezonu ci�nieniowego. Nawet butl� z tlenem zamieni�em na plastikow�. Istnieje niewielkie prawdopodobie�stwo, �e zostan� wykryty przez radar naziemny, zw�aszcza �e miejsce, kt�re wybrali�my, jest chyba wolne od tego typu urz�dze�. Jak tylko wyl�duj�, pozb�d� si� grawitatora razem z ca�ym wyposa�eniem kosmicznym. - Zostaniesz sam, zdany tylko na siebie! - Dlaczego? B�d� przecie� w kontakcie z tob�. - Jak to? Czy�by� wymy�li�, plastikowe radio? - zamierzony �art nie wyszed� jej, gdy� w jej g�osie wyczuwa�o si� zmartwienie. - Mam zamiar u�ywa� tego - powiedzia� Brion wyci�gaj�c z przytwierdzonej do boku torby wst�g� kolorowego materia�u. - Wymy�li�em prosty kod. Kiedy roz�o�� te wst�gi na ziemi, b�dziesz je mog�a bez trudu dostrzec z orbity. Zaraz po wyl�dowaniu, jak tylko si� przeja�ni, przeka�� ci wiadomo��. W czasie przemieszczania si� b�d� ci je przekazywa� regularnie, �eby� wiedzia�a na bie��co, co si� dzieje. - Ale to niebezpieczne... - Wszystko w tej operacji jest niebezpieczne. Niestety, innego sposobu nie ma. - Odwr�ci� si� na powr�t w stron� ekranu i przyjrzawszy mu si� dok�adnie, stukn�� we� palcem w pewnym miejscu. - Tu chc� wyl�dowa�. Niedaleko miejsca, w kt�rym r�wnina styka si� ze wzg�rzami. Pobliski las pos�u�y mi za kryj�wk�. Je�li wystartuj� we w�a�ciwym momencie, zaczn� spada� w nocy i na ziemi znajd� si� o brzasku. Najpierw urz�dz� sobie kryj�wk�, a nast�pnie przyst�pi� do obserwacji. Je�li te zwierz�ta oka�� si� tym, na co wygl�daj�, to znaczy dzikimi, prostymi formami �ycia, b�d� m�g� przej�� do kolejnego etapu obserwacji. - Co ma nim by�? - Zbli�enie si� do jednego z rejon�w walki... - Nie mo�esz! - Przykro mi, ale to konieczne. Od stada dzikich zwierz�t niewiele mo�na si� dowiedzie� na temat sprz�tu bojowego. Najbli�sze wraki znajduj� si� w odleg�o�ci oko�o stu pi��dziesi�ciu kilometr�w od zaplanowanego miejsca mojego l�dowania. To zaledwie dwa, trzy dni marszu. Codziennie b�d� przekazywa� podczas marszu wiadomo�ci, zaczynaj�c ka�d� od znaku X ta regularna forma nie wyst�puje normalnie w przyrodzie, dzi�ki czemu skaner komputera b�dzie m�g� j� �atwo zlokalizowa� i ustawi� si� na niej. Teraz zamierzam si� troch� przespa�. Obud� mnie, prosz�, na godzin� przed odlotem. Powierzchnia Selm - II gin�a w mroku, kiedy Brion wchodzi� do �luzy powietrznej. Wszystko, czego b�dzie potrzebowa� po wyl�dowaniu, zosta�o szczelnie zapakowane w plastikowej torbie w kszta�cie rury, kt�r� przerzuci� sobie przez plecy. Korpus grawitatora spoczywa� swobodnie na jego masywnych barkach, solidnie przytwierdzony do jego cia�a pasami. Lea patrzy�a, jak po raz ostatni sprawdza uprz�� opinaj�c� jego kombinezon ci�nieniowy. D�onie mia�a zaci�ni�te tak mocno, �e a� zbiela�y jej knykcie. Spojrza� na ni� i pomacha� jej r�k�, ale kiedy szykowa� si� do odej�cia, zbli�y�a si� do niego i zapuka�a w przedni� szyb� he�mu. Brion odemkn�� j� i uni�s� do g�ry. Jego twarz wyra�a�a w takim stopniu spok�j, jak jej w�asne oblicze odbija�o zdenerwowanie. - S�ucham? - rzuci�. Przez chwil� milcza�a. Jedynym d�wi�kiem, jaki s