Howatch Susan - Za lśniącą zasłoną

Szczegóły
Tytuł Howatch Susan - Za lśniącą zasłoną
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Howatch Susan - Za lśniącą zasłoną PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Howatch Susan - Za lśniącą zasłoną PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Howatch Susan - Za lśniącą zasłoną - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 Howatch Susan Za lśniącą zasłoną 01 Za lśniącą zasłoną Postronnemu obserwatorowi mogłoby się wydawać, że życie w pałacu biskupim toczy się gładko, a sam biskup jest wzorem wszelkich cnót. A jednak Charles Asworth, wysłany, by zbadać, na ile wizerunek ten jest prawdziwy, za lśniącą zasłoną gry pozorów odkrywa niezbyt chlubną prawdę. Jednocześnie sam zostaje uwikłany w dziwaczny związek z doktorem Jardine, jego żoną i jej damą do towarzystwa - związek, który grozi zdarciem jego własnej lśniącej zasłony. "Za lśniącą zasłoną" to powieść o ludziach na wysokich stanowiskach, o pogoni za niemożliwym i mamieniu siebie, o kłamstwach i unikach, słowem - o niezbyt pięknej rzeczywistości skrywanej za lśniącymi zasłonami. Strona 3 Część pierwsza TAJEMNICA „Im głębiej zanurzamy się w rzeczywistość, tym więcej znajdujemy pytań, na które nie umiemy odpowiedzieć". Spiritual Counsels and Letters of Baron Friedrich von Hügel, zebr. Douglas V. Steere Strona 4 Rozdział pierwszy „Biskup, co sam sobie nieustannie uświadamiam, nie jest zwykłym człowiekiem". Herbert Hensley Henson, Biskup Durham 1920-1939, The Bishoprick Papers I Mój czas próby rozpoczął się pewnego letniego popołudnia, kiedy zadzwonił do mnie arcybiskup Canterbury. Było gorąco, za oknem widziałem nagrzane, drżące powietrze unoszące się nad dziedzińcem. Właśnie skończył się semestr. W Laud's zapanował spokój, tworząc atmosferę sprzyjającą pracy, dlatego, kiedy rozległ się dźwięk telefonu, niechętnie sięgnąłem po słuchawkę. Rozmówca przedstawił się jako przedstawiciel Lambeth Palace i oświadczył, że jego ekscelencja chce rozmawiać z doktorem Ashworthem w kwestii nie cierpiącej zwłoki. Najwyraźniej arcybiskup zaraził sekretarzy swoim upodobaniem do melodramatów. - Drogi Charlesie! Doktor Lang zawsze charakteryzował się donośnym głosem, ale teraz jego ton nabrał odrobiny teatralności. Prymas należał do pokolenia, które uważało telefon bądź za diabelski instrument i zawadę, bądź - w najlepszym razie - wyzwanie dla talentów Strona 5 aktorskich. Kiedy więc dyplomatycznie spytałem doktora Langa o stan jego zdrowia, zostałem uraczony dramatycznym opisem jednego z bardziej nudnych aspektów uwiądu starczego. Owego letniego popołudnia, pierwszego dnia lipca 1937 roku, arcybiskup liczył sobie siedemdziesiąt trzy lata i był w formie, jakiej należało się spodziewać po wysokim dostojniku kościelnym, jednak jak każdy mężczyzna w jego wieku nie znosił oznak starości. - ...Dość już jednak nudzenia o tych uciążliwych drobnostkach - podsumował, gdy właśnie kończyłem szkicować na kartce mitrę. - Charles, w przyszłą niedzielę przyjeżdżam z nauką do Ely, a ponieważ ogromnie mi zależy, by się z tobą spotkać, uzgodniłem z moim starym druhem, dyrektorem Laud's, że u niego przenocuję. Przyjdę do ciebie po nieszporach. Pozwolę sobie jednak podkreślić, że wizyta ma ściśle poufny charakter. Jest pewna misja, którą chciałbym ci powierzyć, a sprawa ta - arcybiskup, żeby całkowicie wykorzystać efekt dramatyczny, zniżył głos do szeptu - jest bardzo delikatnej natury. Zastanawiałem się, czy arcybiskup wyobraża sobie, że mógłby nie poznany zakraść się do mojego mieszkania. Prymasowi rzadko kiedy udaje się zachować incognito, a już szczególnie trudno określić mianem anonimowego duchownego prymasa, który ostatnio odegrał kluczową rolę w abdykacji jednego króla i koronacji następnego. - Oczywiście, chętnie pomogę eminencji, na ile będę mógł - odparłem uprzejmie. - W takim razie do zobaczenia w niedzielę wieczorem. Dziękuję, Charles - powiedział doktor Lang, i udzieliwszy mi krótkiego błogosławieństwa, zakończył rozmowę. Siedziałem wpatrując się w naszkicowaną w czasie rozmowy mitrę, ale w pewnej chwili uświadomiłem sobie, że mój wzrok spoczął na słowach, które napisałem, zanim przerwano mi pracę. „Modalizm odpowiadał dążeniu Kościoła do monoteizmu, jednak w drugiej połowie czwartego stulecia okazało się, że modalny Bóg przemienił się w..." Strona 6 Wpływ modalizmu na doktrynę o Trójcy Świętej wydawał się tak odległy od machinacji doktora Langa. Nagle moja ostatnia książka przestała mnie interesować. Rozpoczął się czas próby. II Moja misja - przemówił arcybiskup tonem pełnym namaszczenia, co miało podkreślić wagę sprawy - dotyczy biskupa Starbridge. Znasz go? - Słabo. W ubiegłym roku prowadził w Cambridge rekolekcje adwentowe. Udało nam się spotkać sam na sam w moim mieszkaniu. Poczęstowałem biskupa filiżanką jego ulubionej herbaty. Jeden z moich londyńskich przyjaciół, który zajrzał dzień wcześniej do Cambridge, przywiózł mi ją prosto z Fortnum's, jednego z droższych sklepów Londynu. Doktor Lang, odziany w szaty biskupie, popijał herbatę, siedząc w moim najwygodniejszym fotelu, podczas gdy ja, ubrany w sutannę pod doktorską togą, cały wysiłek skupiłem na powstrzymaniu chęci na szklaneczkę whisky. Papierosy wcześniej schowałem. Cały dzień wietrzyłem pokój, żeby nie został nawet ślad zapachu dymu tytoniowego. Lang wychylił kolejny łyk herbaty. Miał twarz, która bez trudu przybierała autokratyczny wyraz i patrząc na niego, przypomniałem sobie anegdotkę, która krążyła w Kościele anglikańskim wkrótce po tym, jak pokazał swój portret grupie biskupów. - Czuję, że nie mogę przyznać racji krytykom, którzy zarzucają portretowi Orpena, że wyglądam na nim jak pompatyczny, zadufany dostojnik kościelny - oświadczył ponoć. - A mogę spytać, który z tych epitetów waszej eminencji nie dotyczy? - spytał doktor Henson, biskup Durham znany z ciętego języka. Arcybiskup miał w Kościele swoich wrogów, a na wspomnienie Strona 7 Hensona z Durham moje myśli wróciły do Jardine'a ze Starbridge, który, jak poinformował mnie Lang, był przedmiotem owej tajemniczej misji. - Nim przystąpię do dalszych wyjaśnień, Charles, chciałbym, żebyś odpowiedział mi na jedno pytanie. Co wy, teolodzy z Cambridge, sądzicie o ostatnim wystąpieniu Jardine'a w Izbie Lordów? Na to pytanie łatwo było odpowiedzieć. W czasie debaty nad kodeksem małżeńskim Alana Patricka Herberta, który opowiedział się za rozszerzeniem podstaw do rozwodu, doktor Jardine w swoim wystąpieniu zaatakował arcybiskupa, co równało się rzuceniu bomby do puszki z prochem, jaką był Kościół anglikański. - Byliśmy przerażeni, eminencjo. - Oczywiście, to wspaniały mówca - ciągnął Lang, nie zapominając o chrześcijańskim miłosierdziu, które polega na uznaniu zasług, jeśli się należały. - Z punktu widzenia sztuki oratorskiej jego wystąpienie stanowiło prawdziwy majstersztyk. - Ale również i pożałowania godny majstersztyk. Lang był zadowolony. Z pewnością wierzył w moje poparcie, ale minęło ponad dziesięć lat, od kiedy przestałem pracować jako jego sekretarz, a on, jak każdy ostrożny mąż stanu, bez wątpienia uważał za nieroztropne przyjmowanie czyjejś lojalności za pewnik. - Atak Jardine'a był wręcz niewybaczalny - podjął, wystarczająco uspokojony, by dać się ponieść świętemu oburzeniu. - Ostatecznie znalazłem się w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Nie mogłem przystać na jakiekolwiek złagodzenia prawa rozwodowego, którego moje sumienie by nie odrzucało. Z drugiej zaś strony gdybym otwarcie sprzeciwił się zmianom, Kościół spotkałby się z bardzo dlań szkodliwą krytyką. Uwięziony między Scyllą mojego sumienia a Charybdą obowiązków politycznych - oświadczył arcybiskup, nie mogąc się powstrzymać od kwiecistej retoryki - nie miałem innego wyjścia, jak zająć neutralne stanowisko. Strona 8 - Rozumiem trudne położenie, w jakim eminencja się znalazł. - Oczywiście, że rozumiesz! Tak samo jak wszyscy rozsądni duchowni! A jednak biskup Starbridge miał czelność nie tylko oskarżyć mnie, że się wymiguję - co za pospolite wyrażenie! - ale także twierdzić, że liczne podstawy wszczęcia kroków rozwodowych są zgodne z chrześcijańską nauką! Oczywiście, nie należy się wiele spodziewać po kimś, komu daleko do prawdziwego dżentelmena, ale zachowanie Jardine'a świadczyło nie tylko o jego ogromnej nielojalności wobec mnie, ale także o zupełnym braku troski o dobro Kościoła. Ten snobizm był nie na miejscu. Lang może i dawno temu nabrał manier angielskiego arystokraty, ale urodził się w szkockiej średniozamożnej rodzinie mieszczańskiej i bez wątpienia jego też kiedyś uważano za „obcego". Sądził może, że to daje mu prawo do zjadliwej krytyki klasowej, ale moim zdaniem ta złośliwość podkreślała nie tyle Jardine'a, co jego własne pochodzenie. Na razie zaniechał kwiecistej retoryki, aby postawić sprawę jasno, bez osłonek. - Moim zdaniem - mówił - Jardine przestał być dla nas jedynie czymś żenującym, stał się niebezpieczny. Postanowiłem więc, że nadszedł czas, bym podjął kroki, mające na celu zapobieżenie katastrofie. Zastanawiałem się, czy złośliwość w połączeniu ze starością nie stała się źródłem utraty zdrowego rozsądku. - Zgadzam się, że to kontrowersyjna postać, eminencjo, ale... - Kontrowersyjna! Drogi Charlesie, to co ty i opinia publiczna dostrzegliście, stanowi zaledwie wierzchołek góry lodowej. Żałuj, że nie słyszałeś, co się dzieje na konferencjach biskupów! Poglądy Jardine'a na małżeństwo, rozwód oraz, niech nas ręka boska broni!, antykoncepcję od jakiegoś czasu są znane wśród biskupów i najbardziej obawiam się, czy - jeśli nadal będzie publicznie głosić swoje opinie na temat życia rodzinnego - jakiś pozbawiony skrupułów, spragniony sensacji dziennikarz z Fleet Street nie weźmie pod lupę jego sytuacji domowej. Strona 9 - Przecież nie sugeruje eminencja... - Nie, nie. - Lang gwałtownie zmienił ton. - Nie, oczywiście, że nie sugeruję istnienia jakiejś straszliwej omyłki, ale sytuacja domowa Jardine'a jest dość nietypowa i mogłaby zostać wykorzystana przez jakiegoś dziennikarza jako broń przeciwko mnie. Umilkł i po chwili dodał: - Mam wrogów na Fleet Street, Charles. Są ludzie, którzy od chwili abdykacji króla nie mogą się doczekać, by mnie upokorzyć i zhańbić Kościół. Styl był przesadny, ale po raz pierwszy poczułem, że przez prymasa nie przemawia wyłącznie złośliwość. W jego słowach kryła się niezaprzeczalna polityczna rzeczywistość. - I na czym ma polegać moje zadanie, eminencjo? - usłyszałem swój głos. - Chcę, żebyś pojechał do Starbridge - odparł bez wahania arcybiskup - i upewnił się, czy Jardine nie popełnił jakiejś nieostrożności, która mogłaby okazać się fatalna w skutkach. A jeśli tak, chcę, aby zniszczono wszelkie dowody jej istnienia. III Lang operował ostrożnie dobranymi eufemizmami. Nie chciał zbytnio oczernić biskupa w obecności niższego członka hierarchii kościelnej, równocześnie jednak pragnął dać mi do zrozumienia, że, jeśli chodzi o Jardine'a, można się spodziewać najgorszego. Jardine'a nie podejrzewano o „straszliwą omyłkę", co oznaczało zdradę małżeńską, upadek moralny, który sprawiłby, że biskupa - czy jakiegokolwiek innego duchownego - można by uznać za niezdolnego do dalszego pełnienia swego urzędu. Z drugiej jednak strony Lang dopuszczał możliwość popełnienia przez Jardine'a „fatalnej w skutkach nieostrożności", co mogło znaczyć wszystko: od nieroztropnych komentarzy na temat niepokalanego poczęcia po trzymanie za rękę dwudziestoletniej blondynki. Strona 10 - Co o nim wiesz? - spytał Lang, nie dając mi czasu na dalsze spekulacje. - Znam z grubsza przebieg jego kariery. Nie wiem nic o jego życiu prywatnym. - Ożenił się z kobietą o wyjątkowo ptasim móżdżku, która liczy sobie pewnie teraz niewiele ponad pięćdziesiąt lat. Sam Jardine ma pięćdziesiąt osiem. Oboje wyglądają młodo jak na swój wiek. W ustach arcybiskupa zabrzmiało to nie jak łut szczęścia, ale jak rzecz w złym smaku. Wyczuwałem, że do niechęci, jaką żywił wobec Jardine'a, dochodzi jeszcze zazdrość o młodość przeciwnika. - A dzieci? - spytałem, dolewając Langowi herbaty. - Żadnych żyjących. - Wychylił łyk świeżo dolanej herbaty i dodał. - Dziesięć lat temu, wkrótce po tym jak Jardine'a mianowano dziekanem Radbury, zatrudnił on młodą kobietę, niejaką pannę Lyle Christie jako towarzyszkę dla pani Jardine. Biedula zupełnie sobie nie radziła z obowiązkami żony dziekana, wstyd mówić o bałaganie, jaki tam panował. - A czy pannie Lyle Christie udało się zapanować nad tym chaosem? - Panna Christie. To nie jest nazwisko dwuczłonowe. Jej błądzący rodzice nazwali ją Lyle, zamiast nadać jej przyzwoite chrześcijańskie imię, takie jak Jane czy Mary. Tak - ciągnął Lang, odstawiając filiżankę. - Od chwili przybycia panna Christie utrzymywała mieszkanie swoich pracodawców w podziwu godnym porządku. Mimo to jednak, choć ten niewinny trójkąt w normalnych warunkach pozostałby nie zauważony, istnieją trzy aspekty, które sprawiają, że ta sytuacja po dziesięciu latach może wywołać niepożądane komentarze. Po pierwsze panna Christie jest przystojną kobietą, po drugie wyraźnie nie zamierza wychodzić za mąż, po trzecie Jardine przejawia coś, co można by określić zdrowym zainteresowaniem płcią przeciwną. Lang, który sam był przystojnym mężczyzną, co zapewniało mu Strona 11 przez cały jego kawalerski żywot stały podziw licznych wielbicielek, dyplomatycznie wyjrzał przez okno, starając się sprawić wrażenie, jakby go to nie dotyczyło. Jako chrześcijanin musiał pochwalać zdrowy pociąg seksualny, który prowadził do małżeństwa, wiedziałem jednak, że inne grzeszne zainteresowanie kobietami budziło w nim wstręt. - Innymi słowy - odezwałem się, uwalniając go od konieczności ciągnięcia niezręcznej rozmowy na temat stosunku Jardine'a do kobiet - obawia się eminencja, że jeśli dziennikarze zaczną grzebać w prywatnym życiu Jardine'a, mogą wysnuć jakieś nieodpowiednie wnioski na temat panny Christie. Jednak, z całym należnym szacunkiem, czemu miałoby to waszą eminencję niepokoić? Nawet prasa brukowa boi się oskarżenia o zniesławienie i nigdy nie odważono by się wydrukować żadnych lubieżnych domysłów, nie posiadając na to pisemnych dowodów. - I właśnie dlatego tak się niepokoję. - Lang dał sobie spokój z kwiecistą retoryką dobrze wychowanego Anglika i wreszcie wyszedł z niego rozsądny, ostrożny Szkot. - Jardine prowadzi pamiętnik. Co będzie, jeśli któryś z tych wiecznie żądnych sensacji pismaków przekupi służbę i położy na nim łapska? - Ale przecież to z pewnością dziennik duchowy, a nie zwierzenia histerycznej nastolatki. - Elementem rozwoju duchowego bywa spowiedź. - Tak, ale... - Pozwól, że postawię sprawę jasno. Wątpię, aby istniało jakiekolwiek pisemne, oczywiste świadectwo zgorszenia. Równocześnie jednak boję się, co mogłoby się stać, gdyby opublikowano odpowiednio spreparowane bądź wyjęte z kontekstu fragmenty zupełnie niewinnego dokumentu. Wiesz, jak jest pozbawiona wszelkich skrupułów prasa brukowa. W ciszy, która zapadła po tym oświadczeniu, ponownie czułem, że podzielam jego sąd na temat tej nie dającej się uchwycić, choć bez wątpienia istniejącej rzeczywistości. Albowiem życie prywatne Strona 12 Jardine'a, choćby i zupełnie niewinne, mogło się okazać piętą achillesową Kościoła w napiętych ostatnio kontaktach między hierarchią a prasą. Nowy król może i został koronowany, ale wspomnienie byłego władcy nadal budziło wiele współczucia, a wystąpienie Langa, w którym krytykował Edwarda VIII za to, że zaniechał swoich obowiązków, żeby ożenić się z rozwódką, spotkało się z powszechną krytyką i zostało uznane za przejaw kołtuństwa. W tej sytuacji - kiedy Lang usiłował odzyskać stracone terytorium - ostatnią rzeczą, jakiej potrzebował, był skandal, z aktywnym seksualnie biskupem grającym główną rolę w dziwnym trójkącie. - A więc, Charles? Pomożesz mi? Treser strzelił batem, ale właściwie nie musiał tego robić. Byłem lojalny Kościołowi, a także mojemu prymasowi - mimo bardzo mieszanych uczuć, jakie ten ostatni we mnie budził. - Oczywiście, że eminencji pomogę - zapewniłem bez wahania i tak kości zostały rzucone. IV Jak mam się do tego zabrać? - spytałem, przypatrując się sobie w nowej roli prymasowskiego szpiega i natychmiast uświadamiając swój całkowity brak doświadczenia. - Jestem przekonany, że kiedy tylko zadomowisz się w pałacu biskupim, szybko zorientujesz się, czy rzeczywiście mam powody do obaw - pospieszył z zapewnieniem Lang. - Ale w jaki sposób mam się tam zadomowić? - To proste. Zadzwonię do Jardine'a i poproszę, by udzielił ci na kilka dni gościny. Nie odmówi mi, zwłaszcza kiedy powiem, że chcesz skorzystać z biblioteki katedralnej, gdyż są tam materiały potrzebne ci do twojej ostatniej pracy. Byłeś kiedyś w bibliotece katedralnej w Starbridge? Ich chlubą jest manuskrypt „Modlitw i rozważań świętego Anzelma". Strona 13 - Ale przecież moja ostatnia książka dotyczy wpływu modelizmu na chrystologię w czwartym stuleciu. Toż to nie ma żadnego związku ze świętym Anzelmem! Langowi to nie przeszkadzało. - W takim razie lepiej, żebyś pisał artykuł do jakiegoś uznanego periodyku... Na przykład ponowną ocenę wywodu ontologicznego świętego Anzelma... - I rozumiem, że w trakcie dyskusji nad ontologią mam od niechcenia spytać Jardine'a, czy nie zechciałby mi udostępnić swoich dzienników, gdzie pod postacią zdrożnych rozważań na temat damy do towarzystwa jego żony kryje się istna skarbnica mądrości. Lang posłał mi słabiutki uśmiech. Dostrzegłszy, że mój brak powagi wzbudził dezaprobatę, natychmiast się poprawiłem: - Przepraszam, eminencjo, ale naprawdę nie rozumiem, co mam zrobić. Gdyby eminencja zechciał udzielić mi kilku wskazówek... Apel do jego autorytetu ugładził nastroszone pióra. - Zapytaj Jardine'a o jego dziennik. Nie ukrywa, że go prowadzi, a jako że rzadko się zdarza, by kapłan w średnim wieku prowadził takie ćwiczenia duchowe, sądzę, że twoja ciekawość wyda się usprawiedliwiona. Chciałbym się dowiedzieć, czy traktuje swój pamiętnik jak konfesjonał. Poza tym sugerowałbym, żebyś porozmawiał z panną Christie i spróbował się przekonać, czy Jardine pisuje do niej z podróży. Szczerze mówiąc, Charles, o wiele bardziej boję się jakichś kompromitujących listów, bo pamiętnik z pewnością jest trzymany w bezpiecznym miejscu. Jeśli chodzi o młode kobiety, mężczyźni w wieku Jardine'a są zdolni do popełnienia niewyobrażalnych szaleństw i mimo że wątpię w istnienie jakiegokolwiek zgorszenia, zawsze trzeba się liczyć z możliwością, że się mylę. - Ale przecież panna Christie z pewnością spaliłaby kompromitujący list? - Niekoniecznie. Nie, jeśli byłaby zakochana. I właśnie dlatego Strona 14 chcę, żebyś bacznie się przyjrzał temu związkowi i zbadał, na ile grozi on katastrofą. Lang, który w młodości pisywał romantyczne powieści, dawał się ponieść bujnej wyobraźni. - Na przykład - ciągnął - nie da się wykluczyć, że Jardine jest zupełnie niewinny, a ta kobieta jest w szponach namiętności. Jardine może by i chciał; się jej pozbyć, ale nie robi tego w obawie przed jej ewentualną zemstą. Intryga prawdziwie powieściowa, ale, niestety, trzeba było wziąć i to pod uwagę. Zaloty namiętnych starych panien stanowiły ryzyko zawodowe wszystkich duchownych, dlatego po krótkiej przerwie, która miała świadczyć, że podszedłem do tej teorii z należytą powagą, zaatakowałem: - A gdyby się okazało, że rzeczywiście trafię na coś kompromitującego? Co mam wtedy zrobić? - Przekazać to mnie, a ja spotkam się z Jardinem i nakażę mu, by osobiście podjął odpowiednie działania. Ocenzuruje swoje dzienniki znacznie lepiej niż ty sam byś to zrobił. Z ulgą przyjąłem stwierdzenie, że do moich obowiązków nie będzie należał sabotaż. Mimo to czułem, że wymaga się ode mnie nieco podejrzanych machinacji i chciałem się upewnić, na ile mogę sobie pozwolić. - Mam nadzieję - powiedziałem lekko - że jeśli pamiętnik będzie schowany, eminencja nie każe mi się doń włamywać? Czy też mam się zachowywać jak jezuita, któremu dla dobra Kościoła wolno zrobić wszystko? - To Kościół anglikański, nie rzymskokatolicki. Dobre nieba, oczywiście, że nie sugeruję, byś zachowywał się w sposób niegodny dżentelmena! - wykrzyknął Lang z oburzeniem, któremu tylko odrobinę zabrakło szczerości i wiedziałem, że do tej pory miał nadzieję, iż nie będę zbyt natarczywie domagać się określenia granic, do których mogę się posunąć. Oczywiście, musiał odrzucić jakiekolwiek sugestie, że usprawiedliwia niecne postępki. Strona 15 - Pragnę jedynie - powiedział, całkiem przekonująco odgrywając niewiniątko - abyś „sprawdził wodę", nim zanurkuję. Problem w tym momencie leży w tym, że moje podejrzenia są praktycznie bezpodstawne i nie mógłbym na ich podstawie doprowadzić do konfrontacji z Jardine'em. Ale jeśli ty, przekonawszy się, jak wygląda życie w pałacu biskupim, będziesz je podzielał, to mi doda pewności, że mogę rozmawiać z Jardine'em ze świadomością, iż nie popełniam jakiegoś straszliwego błędu., To oświadczenie brzmiało dość wiarygodnie, uznałem jednak, że pora sprawdzić, na ile Lang mi ufa. Im usilniej podkreślał swoje przekonanie, że Jardine nie stał się przyczyną zgorszenia, tym bardziej kusiło mnie, by podejrzewać, że biskup stał się dla prymasa źródłem najgorszego z możliwych koszmarów duchownego. - Eminencjo, czy w ogóle istnieje możliwość, by Jardine znalazł się w bardzo głębokiej wodzie? Lang przybrał cierpliwy wyraz twarzy, jakby miał do czynienia z upartym dzieckiem, które zadaje niemądre pytania. - Drogi Charlesie, wszyscy jesteśmy grzesznikami i zawsze trzeba się liczyć z możliwością popełnienia błędu, nawet przez biskupa. W tym jednak wypadku prawdopodobieństwo istnienia „głębokiej wody" jest nikłe. Mimo dzielących nas różnic, jestem przekonany o oddaniu Jardine'a. Gdyby popełnił poważny grzech, ustąpiłby. To stwierdzenie także brzmiało wiarygodnie. W przeszłości może i trafiali się nierządni biskupi, ostatnio jednak najpoważniejszym oskarżeniem, z jakim spotkał się biskup, była starość. Ale przecież Jardine nie zawsze był biskupem. - Czy w przeszłości nie miał na swoim koncie żadnego skandalu, który skutecznie uciszono? - Nie. Przecież w takiej sytuacji nie zostałby biskupem, nie uważasz, Charles? - A przecież wspomniał eminencja o jego „zdrowym zainteresowaniu" płcią przeciwną... Strona 16 - Zdarza się od czasu do czasu, że na przyjęciach zbyt wyraźnie okazuje, że podobają mu się kobiety, ale, szczerze mówiąc, to akurat mnie uspokaja. Gdyby coś naprawdę było nie w porządku, z pewnością starałby się to ukrywać. Uderzyła mnie przenikliwość tego stwierdzenia i ze świadomością, że znowu mam do czynienia ze sprytnym Szkotem, który mieszka gdzieś w głębi Langa, postanowiłem zaryzykować i prowadziłem dalej swoje przesłuchanie. - A co z żoną o ptasim móżdżku? - zapytałem. - Czy wiemy z całą pewnością, że jest z niej niezadowolony? - Nie. Co prawda ciągle powtarzają się głosy, że małżeństwo przechodzi trudny okres, ale Jardine zawsze wyraża się o żonie lojalnie, a plotki mogą się brać stąd, że to nie najlepiej dobrana para. Nie wyciągaj zbyt pochopnie wniosków, Charles. Wybitnie inteligentni mężczyźni często żenią się z wyjątkowo głupimi kobietami, a to że Jardine'owie nie odpowiadają sobie pod względem intelektualnym wcale nie oznacza, że są nieszczęśliwi i nie powinieneś tego automatycznie zakładać. Po tym mądrym ostrzeżeniu, że nie powinienem w swojej misji kierować się przesądami i utartymi poglądami, uznałem, że pozostało mi tylko jedno pytanie. - Kiedy mam wyjechać do Starbridge? - Kiedy tylko Jardine będzie gotów przyjąć cię w gościnę - odparł Lang, zadowolony z mego oddania sprawie i pozwolił wreszcie, by odrobina ciepła zagościła w jego chłodnym uśmiechu polityka. v Sądziłem, że od razu pójdzie, ale został. Przez jakiś czas gawędziliśmy o sprawach college'u; chciał się dowiedzieć, czy studenci nadal byli podatni na chrześcijaństwo ewangeliczne głoszone przez zwolenników Franka Buchmana, na co odparłem, że ruch ten nie ma na nich wpływu. Strona 17 - Tragedia owych ruchów polega na tym - stwierdził arcybiskup, który w 1933 roku usankcjonował działalność buchmanistów i prawdopodobnie do tej pory nie mógł tego odżałować - że ich dobre chęci tak łatwo zrujnować. Zagubieni młodzi ludzie powinni szukać oczyszczenia dusz w osobistej spowiedzi kapłanowi, a nie w tak zwanym dzieleniu się bolesnymi doświadczeniami z grupą, która może być duchowo mądrzejsza niż oni. Tak sprytnie kierował rozmową, że dopiero po następnym pytaniu zrozumiałem, do czego zmierza. - Czy wysłuchujesz wielu spowiedzi, Charles? - Nigdy na nie nie nalegam. Podkreślam, że Kościół anglikański głosi, że można się spowiadać, ale nie jest to obowiązkiem wiernego. Choć oczywiście, jeśli jakiś student przyjdzie do mnie, słucham jego spowiedzi. - A ty? Zastanawiałem się - ciągnął biskup, wreszcie ujawniając, o co mu chodziło - czy nie chciałbyś skorzystać z naszego tak rzadkiego spotkania sam na sam i poruszyć jakiejś sprawy, w której rozwiązaniu, twoim zdaniem, pomogłaby taka poufna rozmowa. Odparłem niemal natychmiast, ale wiedziałem, że moje wahanie zostało dostrzeżone i stanie się później przedmiotem spekulacji. - Bardzo to łaskawe ze strony eminencji - odparłem - ale z radością muszę stwierdzić, że jedynym moim problemem w tej chwili jest, co umieścić w najnowszej książce. - Jestem przekonany, że twój umysł z pewnością doskonale sobie z tym problemem poradzi! A czy mógłbym spytać, kto jest ostatnio twoim kierownikiem duchowym? - Nadal chodzę do opata fordytów z Grantchester. - Aha, ojciec Reid. Żałuję, że sam nie mogę do niego zajrzeć, kiedy jestem w Cambridge, lecz cóż!, tyle mamy ważkich zajęć... Lang z teatralną przesadą rozłożył ręce, po czym zerknął na zegarek i wstał. Audiencja dobiegała końca. Poprosiłem o błogosławieństwo, a gdy mi go udzielił, uświadomi- Strona 18 łem sobie siłę jego daru kapłaństwa. Miałem w pamięci, jak dzięki jego trosce i opiece udało mi się przetrwać trudne lata przed i po święceniach; przypomniałem sobie jego wspaniale okazywaną wiel- kość ducha, której zawdzięczam świadomość, że chrześcijaństwo nie musi oznaczać kołtuństwa i klerykalizmu, ale olśniewającą realizację najwspanialszych możliwości. Nieskończenie odmiennymi drogami ludzie dochodzą do chrześcijaństwa i nie dawało się zaprzeczyć, że kariera Langa doprowadziła mnie do wiary, w której kariera się nie liczy. Za lśniącą, migotliwą zasłoną kryła się naga, absolutna prawda. Właśnie to przeciwstawienie fascynowało mnie od chwili, gdy postanowiłem zostać duchownym, ale nawet teraz, kiedy bez trudu za maską gładkiego światowca dostrzegałem wady Langa, zdumiewał mnie wpływ, jaki wywarł on na moje życie. Jak to się stało, że ten próżny, nadęty, pusty stary kawaler doprowadził mnie do wejścia na drogę naśladowania chrystusowego pokoju i prostoty? Uznałem, że to musiał być cud, ale wtedy ogarnęło mnie poczucie winy, ponieważ mimo że tak wiele zawdzięczałem Langowi, nie mogłem już dłużej patrzeć na niego przez różowe okulary, które z taką łatwością nosiłem w przeszłości. Odszedł. Samotność przyjąłem z ulgą. Natychmiast schroniłem się do sypialni, gdzie, zdjąwszy togę i sutannę, zapaliłem papierosa. Od razu lepiej się poczułem, a kiedy już miałem na sobie zwykłe ubranie, wróciłem do salonu, nalałem sobie porządną porcję whisky z sodą i zacząłem się zastanawiać nad swoją misją w Starbridge. VI Im dłużej myślałem nad swoją sytuacją, tym mniej mi się ona podobała. Zostanę wmieszany w oszustwo; choć każdy student filozofii moralnej potrafiłby udowodnić, że dobro Kościoła usprawiedliwia niewielkie szpiegostwo z ramienia arcybiskupa, ale nie znosiłem, Strona 19 kiedy mieszano mnie do spraw, w których cel uświęcał środki. Kiedy wcześniej powołałem się na jezuicką kazuistykę, Lang odparł cytatem z Szekspira, że to „angielski dwór, nie turecki", mimo to, przypominając sobie naszą rozmowę, nadal się zastanawiałem, o co Langowi naprawdę chodzi. Dziesięć dni temu Jardine upokorzył go w czasie debaty w Izbie Lordów. - Co mają myśleć zwyczajni Anglicy - atakował gwałtownie biskup - kiedy ich prymas z bijącym w oczy brakiem odwagi oświadcza, że nie może się opowiedzieć ani za, ani przeciwko nowemu prawu dotyczącemu przecież jednego z ważniejszych zagadnień moralnych? Czy to ma być przywództwo? Czy tak ma wyglądać skarbnica mądrości Kościoła, której wielu tak niecierpliwie oczekiwało? Czy taki musi być zawsze los Kościoła anglikańskiego, że jakiś siedemdziesięcioletni Szkot, który najwyraźniej stracił kontakt z rzeczywistością, będzie go prowadził do zupełnego moralnego zagubienia i niepewności? Przypuszczałem, że po tym wystąpieniu Lang będzie chciał pozbyć się Jardine'a, a jedynym sposobem na pozbycie się kłopotliwego biskupa - bez wywoływania skandalu - było znalezienie dowodu, że tamten dopuścił się zgorszenia, co pozwoliłoby wyegzekwować jego rezygnację bez robienia wokół sprawy szumu. Innymi słowy, podejrzewałem, że wykorzystano mnie nie tyle jako narzędzie w walce o dobro Kościoła, co jako oręż w wojnie dwóch jego największych indywidualności. To była wyjątkowo mało krzepiąca myśl. Krążąc po małej spiżarni przylegającej do mieszkania i szykując sobie tradycyjną, niedzielną kanapkę z serem, zastanawiałem się, czy udałoby mi się jakoś wycofać z misji powierzonej przez Langa, ale nie znalazłem żadnego sposobu. Sam się zgodziłem. Trudno by się teraz przyznać, że nękają mnie wyrzuty sumienia i wątpliwości. Lang byłby ogromnie niezadowolony, a wolałem nie rozważać głębiej, jakie skutki pociągnęłoby za sobą niezadowolenie mego arcybiskupa. Uznałem, że pozostaje mi jedynie mieć nadzieję, że prywatne Strona 20 życie Jardine'a okaże się czyste niczym nieskalany śnieg, dzięki czemu makiaweliczne plany arcybiskupa spalą na panewce. Natychmiast jednak nasunęło mi się pytanie, jakie istnieje praw- dopodobieństwo, że Jardine okaże się świętym biskupem. Nawet jeśli się wykluczy moż}iwość popełnienia przez niego pożałowania godnej omyłki, pozostaje szansa, że na śniegu są inne smugi; wspomnienie jego skłonności do flirtowania na przyjęciach nie dodawało mi otuchy. Dopiłem drugą szklaneczkę whisky, zjadłem kanapkę i zaparzyłem sobie kawy. Następnie postanowiłem przeprowadzić wstępny wywiad i porozmawiać z dwoma osobami, które z pewnością wiedziały o Jardinie o wiele więcej niż ja. Najpierw zadzwoniłem do mojego przyjaciela w Londynie, który pracował w „The Church Gazette". Razem studiowaliśmy w Cambridge, potem - kiedy ja zostałem kapelanem Langa, a Jack rozpoczął karierę dziennikarza kościelnego - obaj uznaliśmy za przydatne podtrzymywanie naszej przyjaźni. - Przyznam, że dzwonię z czystej, prymitywnej ciekawości - przeszedłem do rzeczy po wymianie zwykłych grzeczności. - Mam gościć przez jakiś czas w biskupim pałacu w Starbridge. Co mógłbyś mi powiedzieć o jego aktualnym gospodarzu? - Ach, o tym wampirze, który karmi się krwią nadętych arcybiskupów! Powtórz sobie, co wiesz o niepokalanym poczęciu, Charles, weź pistolet i strzelaj z biodra. Po kolacji, kiedy piękne damy wycofają się na kawę, możesz być pewny, że zostaniesz dokładnie przepytany z teologii. - Czyżbyś z zimną krwią próbował mnie odstraszyć? - Och, nie trać nadziei na przeżycie! Jardine lubi teologów - dzięki nim odświeża sobie umysł. Ale dlaczego postanowiłeś zrobić z siebie tarczę strzelniczą Jardine'a? - Sam się zaczynam zastanawiać. Powiedz mi coś więcej o owych pięknych damach, które spotkam przy kolacji. - Plotka głosi, że mężczyzna, który nie ma ładnej żony, nie otrzyma zaproszenia na kolację, ale śmiem twierdzić, że to przesada.