3225
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 3225 |
Rozszerzenie: |
3225 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 3225 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 3225 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
3225 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
David i Leigh Eddings
Czas Niedoli
Druga cz�� opowie�ci o losach czarodzieja Belgaratha
ROZDZIA� PIERWSZY
Przebiegu nast�pnych kilku miesi�cy nie potrafi� dok�adnie odtworzy�, poniewa�
naprawd� ich nie pami�tam. Zdarza�y mi si� co prawda przeb�yski �wiadomo�ci, ale
by�y pozbawione jakiegokolwiek zwi�zku z tym, co si� wydarzy�o przedtem lub
potem. Stara�em si� usun�� z pami�ci te wspomnienia. Rozpami�tywanie szale�stwa
nie jest najprzyjemniejszym zaj�ciem.
Pewnie by�oby mi �atwiej, gdyby Aldur nas nie opu�ci�. Konieczno�� jednak kaza�a
mu odej�� w najgorszym momencie. Czu�em si� osamotniony, pozostawiony sam na sam
z rozpacz�. Nie ma co roztrz�sa� przyczyn tego stanu rzeczy. Wiem, �e to, co si�
wydarzy�o, by�o konieczne. Poprzesta�my wi�c na tym.
Mgli�cie pami�tam d�ugi okres, w kt�rym pozostawa�em przykuty do ��ka
�a�cuchami i jak Beldin na zmian� z bli�niakami pilnowali mnie i bezlito�nie
kruszyli wszelkie pr�by zebrania mej Woli. Nie zamierzali pozwoli�, bym poszed�
w �lady Belsambara i Belmakora. Potem, gdy moje samob�jcze zap�dy nieco os�ab�y,
rozkuli mnie - co nie mia�o szczeg�lnego znaczenia. Pami�tam, jak ca�e dnie
siedzia�em i wpatrywa�em si� w pod�og�, zupe�nie nie�wiadomy up�ywaj�cego czasu.
Poniewa� obecno�� Beldaran zdawa�a si� mnie uspokaja�, moi bracia cz�sto
przynosili j� do wie�y, a nawet pozwalali potrzyma�. My�l�, �e ostatecznie to
chyba Beldaran sprowadzi�a
mnie z kraw�dzi ca�kowitego szale�stwa. Jak�e ja kocha�em t� dziecin�!
Jednak�e ani Beldin, ani bli�niacy nie przynosili mi Polgary. Lodowate
spojrzenie jej szarych oczu g��boko rani�o moj� dusz�; na samo wspomnienie mego
imienia z ciemnoniebieskich robi�y si� stalowoszare. W naturze Pol nie by�o
miejsca na przebaczenie.
Beldin uwa�nie �ledzi�, jak powoli wynurzam si� z otch�ani szale�stwa. W ko�cu,
p�nym latem, a mo�e by�a to wczesna jesie�, poruszy� pewien delikatny temat.
- Czy chcia�by� zobaczy� gr�b? - zapyta�. - S�ysza�em, �e ludzie czasami to
robi�.
Rozumia�em oczywi�cie, o co chodzi�o - odwiedzenie grobu i przystrojenie go
kwiatami. To mia�o pom�c pogr��onemu w smutku nabra� pewnego dystansu do
�mierci. By� mo�e u innych ludzi przynosi�o to po��dany skutek, ale nie u mnie.
Na sam d�wi�k tego s�owa ponownie ogarn�o mnie poczucie ogromnej straty,
kompletnie druzgocz�c.
Wiedzia�em, �e spisywanie tego wszystkiego b�dzie b��dem.
Zbli�a� si� koniec zimy, gdy m�j stan poprawi� si� na tyle, aby bli�niacy, po
dok�adnym wybadaniu, rozkuli mnie i pozwolili chodzi� wolno. Beldin ju� nigdy
nie wspomnia� o grobie.
Zacz��em z zapa�em w�drowa� po Dolinie pokrytej na p� staja�ym �niegiem.
Chodzi�em szybko, aby z nastaniem nocy czu� si� wyczerpany. Musia�em mie�
pewno��, �e b�d� zbyt zm�czony, by �ni�. Problem jedynie w tym, �e wszystko w
Dolinie przywo�ywa�o wspomnienia Poledry. Macie poj�cie, ile jest na �wiecie s�w
�nie�nych?
Chyba w�a�nie w�wczas, w ci�gu tego rozmok�ego ko�ca zimy, podj��em decyzj�. Nie
u�wiadamia�em sobie jej jeszcze w pe�ni, ale nosi�em j� w sobie ca�y czas.
Zacz��em porz�dkowa� swe sprawy. Pewnego s�otnego, burzowego wieczoru wybra�em
si� do wie�y Beldina w odwiedziny do swych c�rek. Mia�y w�wczas oko�o roczku,
wi�c ju� chodzi�y - je�li mo�na to tak nazwa�. Beldin przezornie zagrodzi�
schody, aby nie dosz�o do jakiego� nieszcz�cia. Beldaran znajdowa�a wielk�
przyjemno�� w bieganiu, cho� cz�sto si� przewraca�a. Bawi�o j� to jednak bardzo
i za ka�dym razem, gdy upad�a, wybucha�a rozkosznym �miechem.
Polgara natomiast nigdy si� nie �mia�a. Nadal nie czyni tego zbyt cz�sto.
Czasami wydaje mi si�, �e bierze �ycie zbyt powa�nie.
Beldaran podbieg�a do mnie z wyci�gni�tymi r�czkami. Pochwyci�em j� w ramiona i
uca�owa�em.
Polgara nawet na mnie nie spojrza�a. Ca�� uwag� skupia�a na swej zabawce,
osobliwie powyginanym kijku - a mo�e by� to korze� jakiego� drzewa lub krzewu.
Moja starsza c�rka ze zmarszczonym czo�em obraca�a go w swych ma�ych r�czkach.
- Przepraszam za to - usprawiedliwi� si� Beldin, gdy spostrzeg�, �e spogl�dam na
t� dziwn� zabawk�. - Pol ma wyj�tkowo dono�ny g�os i nie marnuje go na p�acz.
Zamiast tego wrzeszczy, gdy czuje si� nieszcz�liwa. Musia�em czym� zaj�� jej
umys�.
- Ale kij? - zapyta�em.
- Pracuje nad nim ju� od sze�ciu miesi�cy. Zawsze gdy zaczyna wrzeszcze�, daj�
go jej i natychmiast milknie.
-Kij?
Beldin spojrza� na Polgar�, a potem pochyli� si� do mnie i szepn��:
- Ma tylko jeden koniec. Nadal na to nie wpad�a. Usi�uje znale�� drugi.
Bli�niacy uwa�aj�, �e jestem okrutny, ale przynajmniej mog� si� troch� przespa�.
Ponownie poca�owa�em Beldaran, posadzi�em j�, a potem podszed�em do Polgary i
wzi��em j� na r�ce. Natychmiast ze-sztywnia�a, a po chwili zacz�a si� wierci�,
pr�buj�c si� uwolni�.
- Przesta� - poleci�em. - Mo�esz o to nie dba�, Pol, ale jestem twoim ojcem i
jeste� na mnie skazana. - Potem ca�kiem rozmy�lnie poca�owa�em j�. Stalowe oczy
z�agodnia�y na chwil� i zrobi�y si� niesamowicie b��kitne. Potem ponownie
poszarza�y, a ona zdzieli�a mnie po g�owie patykiem.
- Ma charakterek, co? - zauwa�y� Beldin. Postawi�em j� na ziemi, odwr�ci�em i
da�em lekkiego
klapsa.
- Zachowuj si�, panienko - nakaza�em. Polgara odwr�ci�a si� i spojrza�a na mnie.
- B�d� zdrowa, Polgaro - powiedzia�em . - A teraz id� si� bawi�.
Poca�owa�em j� w�wczas po raz pierwszy i wiele czasu up�yn�o, nim zrobi�em to
ponownie.
Wiosna tego roku nadesz�a z oci�ganiem. Co i rusz zsy�a�a na nas przelotne
deszcze i �nie�ne zamiecie. W ko�cu jednak przesta�o pada�, a drzewa i krzewy
zacz�y nie�mia�o wypuszcza� p�czki.
Pewnego pochmurnego, wietrznego dnia wspi��em si� na wzg�rze na zachodnim skraju
Doliny. Powietrze by�o ch�odne, a nad g�ow� p�dzi�y chmury. Ten dzie� bardzo
przypomina� tamten, w kt�rym postanowi�em opu�ci� wiosk� Gara. Chmurny,
wietrzny, wiosenny dzie� zawsze budzi� we mnie ochot� do w�dr�wki. D�ugo
siedzia�em i w ko�cu decyzja, kt�r� nie�wiadomie podj��em pod koniec zimy, na
dobre zakorzeni�a si� w mej �wiadomo�ci. Bardzo kocha�em Dolin�, ale zbyt wiele
bolesnych wspomnie� si� z ni� wi�za�o. Wiedzia�em, �e Beldin i bli�niacy
zaopiekuj� si� moimi c�rkami. Poledra odesz�a, m�j Mistrz tak�e, wi�c nic mnie
tu nie trzyma�o.
Spojrza�em na Dolin�. Ze wzg�rza nasze wie�e wygl�da�y jak rozrzucone niedbale
zabawki, a stada pas�cych si� jeleni przypomina�y mr�wki. Nawet prastare drzewo
rosn�ce na �rodku Doliny z tej odleg�o�ci wygl�da�o na ma�e. Wiedzia�em, �e b�d�
t�skni� za tym drzewem, ale ono zawsze tam by�o, wi�c pewnie b�dzie r�wnie�, gdy
wr�c� - je�li to kiedykolwiek nast�pi.
Potem wsta�em, westchn��em i odwr�ci�em si� plecami do jedynego miejsca, jakie w
�yciu nazwa�em domem.
Poszed�em wschodnim skrajem Ulgolandu. Nie korzysta�em ze swego daru od owego
straszliwego dnia i nie by�em pewny, czy nadal to potrafi� robi�. Grul zapewne
zd��y� ju� wyzdrowie�, ale z ca�� pewno�ci� chowa� do mnie uraz� i nie pozwoli
mi ponownie zbli�y� si� na wyci�gni�cie r�ki. M�g�bym znale�� si� w bardzo
niezr�cznej sytuacji, gdybym pr�bowa� zebra� Wol� i stwierdzi�, �e ju� tego nie
potrafi�. W tych g�rach �y�y tak�e hrulgini, algrothy, a czasami zdarza�y si� i
trolle, wi�c rozwaga nakazywa�a szuka� innej drogi.
Oczywi�cie bracia usi�owali si� ze mn� skontaktowa�. Niekiedy s�ysza�em ich
st�umione nawo�ywania, ale nie trudzi�em si� odpowiadaniem. To by�aby jedynie
strata czasu. Nie mia�em zamiaru wraca�, bez wzgl�du na to, co chcieli mi
powiedzie�.
Przeszed�em przez zachodni� Algari�, nikogo nie napotkawszy. Po obej�ciu
p�nocnego kra�ca Ulgolandu, skr�ci�em na zach�d, przeszed�em przez g�ry i
zszed�em na r�wniny wok� Muros.
Tam gdzie teraz wznosi si� Muros, znajdowa�a si� wioska Arend�w - Wacite.
Zatrzyma�em si� w niej po prowiant na drog�. Poniewa� nie mia�em pieni�dzy,
wr�ci�em do wstydliwych praktyk z m�odo�ci i krad�em to, czego potrzebowa�em.
Potem ruszy�em w d� rzeki, ostatecznie l�duj�c w Camaar. Camaar, podobnie jak
wszystkie porty, mia�o w sobie co� kosmopolitycznego. Samo miasto nominalnie
podlega�o ksi�ciu Vo Wacune, ale w nabrze�nych knajpach Alornowie, Tolnedranie,
a nawet Nyissanie byli r�wnie cz�stymi go��mi, co wacu�scy Arendowie. Miejscowi
byli w wi�kszo�ci marynarzami, a marynarze po d�ugich wyprawach s� zwykle
dobroduszni i hojni, wi�c bez trudu znajdowa�em ch�tnych do postawienia mi kilku
kufli ale.
Go�cie w tawernach uwielbiali s�ucha� opowie�ci, a ja potrafi�em wymy�la�
doskona�e historie. W taki spos�b radzi�em sobie w Camaar przez ca�e lata. Czy�
to nie wygodny spos�b zarabiania na �ycie? W dodatku mo�na to robi� na siedz�co,
co by�o dodatkowym plusem, gdy� przez wi�kszo�� czasu nie by�em w stanie
utrzyma� si� na nogach. M�wi�c bez ogr�dek, zrobi�em si� zwyczajnym pijaczyn�.
Cz�sto bywa�em niepo��danym go�ciem. Pami�tam, �e wyrzucano mnie z wielu tawern,
miejsc zwykle tolerancyjnych wobec drobnych uchybie� w dobrym zachowaniu.
Nie potrafi� powiedzie�, jak d�ugo przebywa�em w Camaar - przynajmniej dwa lata,
a mo�e i d�u�ej. Ka�dej nocy upija�em si� do nieprzytomno�ci i nigdy nie
wiedzia�em, gdzie obudz� si� nast�pnego ranka. Zwykle by� to rynsztok lub jaki�
�mierdz�cy zau�ek. Rano ludzie nie maj� szczeg�lnej ochoty na wys�uchiwanie
opowie�ci, wi�c dorabia�em sobie �ebranin�. Zacz�o mi to nawet przynosi� niez�e
dochody, dzi�ki czemu do po�udnia ka�dego dnia by�em ju� kompletnie pijany.
Zacz��em widzie� rzeczy, kt�rych nie by�o, i s�ysze� g�osy, kt�rych nikt poza
mn� nie s�ysza�. R�ce trz�s�y mi si� okropnie i cz�sto dr�czy�y mnie koszmary.
Ale nie mia�em sn�w i nie pami�ta�em, co wydarzy�o si� przed kilkoma dniami. Nie
by�em szcz�liwy, ale przynajmniej nie cierpia�em.
Pewnej nocy jednak, gdy smacznie spa�em w ulubionym rynsztoku, mia�em sen.
Mistrz musia� pewnie krzycze�, by przebi� si� przez moje pijackie upojenie, ale
w ko�cu mu si� uda�o.
Po przebudzeniu nie mia�em w�tpliwo�ci, noc� odwiedzi� mnie Mistrz. Od lat nie
mia�em prawdziwych sn�w. Co wi�cej, by�em absolutnie trze�wy i nawet nie dr�a�y
mi r�ce. Naprawd� przekona�o mnie jednak to, �e niebia�skie zapachy unosz�ce si�
z tawerny, z kt�rej mnie pewnie wyrzucono poprzedniej nocy, przyprawi�y mnie z
miejsca o md�o�ci. Dobre p� godziny wymiotowa�em, kl�cz�c nad rynsztokiem, ku
zgorszeniu wszystkich przechodni�w. Wkr�tce odkry�em, �e to nie tyle smr�d z tej
tawerny przewraca� mi �o��dek do g�ry nogami, ile st�ch�y, kwa�ny od�r
wydzielany przez �achmany, kt�re na sobie mia�em, i moj� sk�r�. Potem, nadal
targany md�o�ciami, wsta�em, poszed�em, zataczaj�c si�, na nabrze�e i stoczy�em
si� do zatoki wraz z le��cymi na brzegu �mieciami.
Nie, nie pr�bowa�em si� utopi�. Usi�owa�em zmy� z siebie t� potworn� wo�. Gdy
wyszed�em z wody, cuchn��em zdech�ymi rybami i innymi paskudztwami, kt�re ludzie
wyrzucaj� w porcie - zwykle gdy nikt nie patrzy - ale i tak by�o znacznie
lepiej.
Sta�em na brzegu, dr��c gwa�townie i ociekaj�c wod�. Postanowi�em jeszcze tego
samego dnia opu�ci� Camaar. M�j Mistrz najwyra�niej nie pochwala� mego
zachowania. Gdybym znowu si� zapomnia�, got�w jeszcze sprawi�, bym wyrzyga�
nawet podeszwy swych but�w. Strach nie jest najlepsz� motywacj� do zachowania
trze�wo�ci, ale przynajmniej ka�e si� pilnowa�. W Camaar roi�o si� od tawern, a
do tego zna�em wi�kszo�� ich w�a�cicieli, wi�c postanowi�em ruszy� do Arendii,
aby ustrzec si� przed pokus�.
Chwiejnym krokiem przeszed�em ulicami lepszych dzielnic, zapewne gorsz�c
mieszka�c�w, i oko�o po�udnia dotar�em nad brzeg rzeki. Nie mia�em pieni�dzy, by
zap�aci� przewo�nikowi, wi�c przeprawi�em si� wp�aw na arendzk� stron�. Zaj�o
mi to kilka godzin, ale nie by�o po�piechu. Rzeka po brzegi pe�na by�a �wie�ej,
bie��cej wody, kt�ra zmy�a ze mnie wiele grzech�w.
Wr�ci�em na przysta� promow�, aby zasi�gn�� j�zyka. Sta�a tam byle jak sklecona
chata. Jej w�a�ciciel siedzia� na pniu nad wod� z w�dk� w d�oni.
- Chcia�by�, przyjacielu, na drug� stron�, do Camaar? - zapyta� z akcentem,
kt�ry natychmiast pozwoli� rozpozna� w nim wacu�skiego wie�niaka.
- Nie, dzi�ki - odpar�em. - W�a�nie stamt�d przyby�em.
- Troch� jeste� mokry. Chyba nie przeprawi�e� si� wp�aw?
- Nie - sk�ama�em. - Mia�em ma�� ��dk�. Przewr�ci�a si�, gdy pr�bowa�em przybi�
do brzegu. W kt�rej cz�ci Arendii wyl�dowa�em? Straci�em orientacj� podczas
przeprawy.
- Szcz�ciarz z ciebie, �e wyl�dowa�e� tutaj, a nie kilka mil dalej w d� rzeki.
Jeste� na ziemiach Jego Mi�o�ci, ksi�cia Vo Wacune. Na zach�d od ziem ksi�cia Vo
Astur. Nie powinienem tego m�wi� - wszak s� naszymi sojusznikami i w og�le - ale
Asturowie to butni i zdradzieccy ludzie.
- Sojusznicy?
- W naszej walce z mimbra�skimi mordercami, jak wiesz.
- To ona nadal trwa?
- Jasne. Ksi��� Vo Mimbre og�osi� si� kr�lem ca�ej Arendii, ale nasz ksi��� i
ksi��� Astur�w nie maj� zamiaru odda� mu ho�du. - Spojrza� na mnie spod oka. -
Wybacz, �e ci to m�wi�... ale do�� kiepsko wygl�dasz.
- D�ugo chorowa�em. Spojrza� na mnie ponownie.
- Ale nic zara�liwego, co?
- Nie. Mia�em paskudn� ran� i nie goi�a si� dobrze.
- To ulga. Do�� mamy k�opot�w po tej stronie rzeki i bez zarazy przywleczonej
przez jakiego� w��cz�g�.
- Kt�r�dy mam p�j��, by trafi� na drog� do Vo Wacune?
- Trzeba cofn�� si� kilka mil wzd�u� rzeki. Jest tam druga przysta� promowa, od
niej zaczyna si� droga. Nie przegapisz jej. - Ponownie spojrza� na mnie spod
oka. - Nie chcia�by� �ykn�� czego� na pokrzepienie przed dalsz� w�dr�wk�? To
kawa� na piechot�, a ja mam bardzo przyst�pne ceny, przekonasz si�.
- Nie, dzi�kuj�, przyjacielu. Mam troch� wra�liwy �o��dek. To z powodu tej
choroby, rozumiesz.
- Szkoda. Wygl�dasz na weso�ka, a ja nie pogardzi�bym towarzystwem.
Weso�ek? Ja? Ten facet rzeczywi�cie bardzo chcia� sprzeda� mi piwo.
- No c� - rzek�em - stanie tu nie zbli�a mnie do Vo Wacune. Dzi�ki za
informacje, przyjacielu, udanych po�ow�w - doda�em, po czym odwr�ci�em si� i
ruszy�em z powrotem w g�r� rzeki.
Nim dotar�em do Vo Wacune, zdo�a�em otrz�sn�� si� ze skutk�w lat sp�dzonych w
Camaar i zacz��em ponownie logicznie my�le�. Najpilniejsz� spraw� by�o
znalezienie stosownego odzienia zamiast �achman�w, kt�re nosi�em, i pieni�dzy na
dalsz� drog�. Mog�em ukra�� potrzebne rzeczy, ale mojemu Mistrzowi mog�oby to
nie przypa�� do gustu, wi�c postanowi�em zachowywa� si� przyzwoicie. Rozwi�zanie
mego ma�ego problemu le�a�o nie dalej ni� najbli�sza �wi�tynia Chaldana, Boga-
Byka Arend�w. W ko�cu w owych czasach by�em pewn� osobisto�ci�.
Doprawdy nie winie kap�an�w Chaldana, �e nie uwierzyli mi, gdy wyzna�em im swe
imi�. W ich oczach by�em pewnie po prostu obszarpanym �ebrakiem. Jednak�e
zdenerwowa� mnie ich wynios�y, pogardliwy stosunek do mnie i bez zastanowienia
da�em im ma�y pokaz tego, do czego by�em zdolny, na dow�d, �e w istocie by�em
tym, za kogo si� podawa�em. Prawd� powiedziawszy, efektem by�em r�wnie
zaskoczony jak oni, najwyra�niej ani szale�stwo, ani lata hulanek w Camaar nie
nadwer�y�y moich zdolno�ci.
Kap�ani p�aszczyli si� w przeprosinach i aby wynagrodzi� mi sw� niewiar�,
obdarowali mnie nowymi szatami i dobrze wypchan� sakiewk�. Wielkodusznie
przyj��em prezenty, cho� zdawa�em sobie spraw�, �e tak naprawd� ich nie
potrzebuj�. Wiedzia�em, �e "talent" mnie nie opu�ci�. Mog�em wyci�gn�� ubranie
wprost z powietrza i zamieni� kamyczki w monety, gdybym chcia�. Wyk�pa�em si�,
przyci��em zmierzwion� brod� i przywdzia�em nowe szaty. Prawd� powiedziawszy,
poczu�em si� znacznie lepiej.
Bardziej ni� ubrania, pieni�dzy czy k�pieli potrzebowa�em informacji. Podczas
pobytu w Camaar zupe�nie nie �ledzi�em bie��cych wydarze�, wi�c ��dny by�em
wiadomo�ci. Ku swemu
zaskoczeniu stwierdzi�em, �e nasza ma�a przygoda w Mal�orei by�a w Arendii
powszechnie znana. Kap�ani Boga-Byka zapewnili mnie, �e ta opowie�� by�a r�wnie�
dobrze znana w Tolnedrze, a nawet dotar�a do Nyissy i Maragoru. Teraz gdy my�l�
o tym z perspektywy czasu, zdaje si�, �e nie powinienem by� zaskoczony. M�j
Mistrz spotka� si� ze swymi bra�mi w Grocie Bog�w, a ich decyzja odej�cia w
znacznej mierze opiera�a si� na fakcie odzyskania przez nas Klejnotu Aldura
zwanego niekiedy Globem. Poniewa� bez w�tpienia by�o to najbardziej
spektakularne wydarzenie od czasu roz�upania �wiata, inni Bogowie, przed swym
odej�ciem, z pewno�ci� przekazali relacj� o nim swym kap�anom.
Oczywi�cie ca�� histori� znacznie upi�kszono. Zawsze gdy w gr� wchodzi� cud,
mo�na by�o zaufa� pomys�owo�ci kap�an�w. Skoro ich ubarwione opowie�ci wynosi�y
mnie niemal na wy�yny bosko�ci, postanowi�em ich nie poprawia�. Czasami przydaje
si� tego typu reputacja. Bia�a szata, kt�r� podarowali mi kap�ani, przydawa�a
mojemu wygl�dowi dramatyzmu. Aby dope�ni� charakteryzacji, wyci��em d�ug� lask�.
Nie planowa�em pozostania w Vo Wacune, ale je�li chcia�em korzysta� ze
wsp�pracy kap�an�w z miast, przez kt�re b�d� przechodzi�, musia�em wygl�da� na
pot�nego czarodzieja. Oczywi�cie by�a to zwyk�a szarlataneria, lecz unika�em w
ten spos�b dyskusji i d�ugich wyja�nie�.
W �wi�tyni Chaldana, w Vo Wacune, sp�dzi�em oko�o miesi�ca, a potem pow�drowa�em
do Vo Astur zobaczy�, co zamierzaj� Asturowie - nic dobrego, jak si� okaza�o,
ale w ko�cu to by�a Arendia. Asturowie zapewniali r�wnowag� w�adzy w czasie
d�ugich, ponurych lat wojny domowej w Arendii i byli niczym chor�giewka na
wietrze.
Szczerze m�wi�c, wojna domowa Arend�w nudzi�a mnie. Nie interesowa�y mnie
fa�szywe krzywdy, jakie wci�� wymy�lali Arendowie na usprawiedliwienie
okrucie�stw, kt�rych si� dopuszczali. Uda�em si� do Asturii, poniewa� ma ona
wybrze�e
morskie, a Wacune nie. Ostatni� rzecz�, jakiej dokona�em przed opuszczeniem
Chereka i jego syn�w, by�o rozbicie Kr�lestwa Alorii na cz�ci i by�em ciekaw,
jak dalej potoczy�y si� sprawy.
Vo Astur by�o usytuowane na po�udniowym brzegu rzeki Astur i okr�ty alornskie
cz�sto odwiedza�y tutejsze porty. Zatrzyma�em si� w �wi�tyni, a kap�ani wskazali
mi kilka nabrze�-nych tawern, w kt�rych mog�em znale�� alornskich �eglarzy. Nie
mia�em wielkiej ochoty wystawia� swej woli na pr�b�, ale nie by�o innego
sposobu. Je�li chcesz rozmawia� z Alornami, musisz uda� si� tam, gdzie jest
piwo.
Mia�em szcz�cie. Ju� w drugiej knajpie spotka�em krzepkiego alornskiego
kapitana. Nazywa� si� Haknar i �eglowa� do Arendii z Val Alorn. Przedstawi�em
si�, a bia�a szata i laska przekona�y go, �e m�wi� prawd�. Zaproponowa� mi kufel
arendzkiego ale, lecz uprzejmie odm�wi�em. Mia�em do�� pija�stwa.
- Jak spisuj� si� �odzie? - zapyta�em.
- Okr�ty - poprawi�. �eglarzom zawsze sprawia�o to r�nic�. - S� szybkie -
przyzna� - ale trzeba uwa�a� na wiatr. Kr�l Cherek powiedzia�, �e ty je
zaprojektowa�e�.
- Troch� pomog�em - odpar�em skromnie. - Aldur da� mi og�lny zarys. Jak ma si�
Cherek?
- Jest troch� ponury. My�l�, �e t�skni za synami.
- Nic na to nie poradz�. Musimy chroni� Klejnot. A jak ch�opcy sobie radz� w
swych kr�lestwach?
- Chyba jako� sobie radz�. Zdaje si�, �e troch� pospieszy�e� si� z nimi,
Belgaracie. Byli jeszcze m�odzi, gdy wys�a�e� ich na te dzikie pustkowia. Dras
nazwa� swe kr�lestwo Drasni� i zacz�� budowa� miasto w miejscu zwanym Boktor.
My�l�, �e t�skni za Val Alorn. Algar nazwa� swe kr�lestwo Algari� i nie buduje
miast. Jego lud hoduje konie i byd�o.
Kiwn��em g�ow�. Algara pewnie nie interesowa�y miasta.
- A co robi Riva? - zapyta�em.
- On z ca�� pewno�ci� buduje miasto. Cho� pewnie bardziej pasowa�oby tu s�owo
"twierdza". By�e� kiedy na Wyspie Wiatr�w?
- Raz - powiedzia�em.
- Wi�c wiesz, gdzie jest pla�a. Ta dolina, kt�ra opada terasami, jest zej�ciem
na pla��. Riva kaza� swym ludziom zbudowa� kamienne mury na skraju ka�dego
terasu. A teraz ka�e budowa� domy przy murach. Gdyby kto� ich zaatakowa�,
musia�by przedrze� si� przez kilkana�cie mur�w. A to mog�oby go wiele kosztowa�.
Zahaczy�em o Wysp�, udaj�c si� tutaj. Poczynili znaczne post�py
- Czy Riva rozpocz�� ju� wznoszenie swojej Cytadeli?
- Zaprojektowa� j�, ale chce, aby najpierw zbudowano domy. Wiesz, jaki on jest.
Cho� m�ody, bardzo dba o swych ludzi.
- A zatem dobry z niego kr�l.
- Pewnie tak. Jednak�e jego poddani troch� si� martwi�. Chcieliby, aby si�
o�eni�, ale on ci�gle ich zbywa. Zdaje si�, �e my�li o kim� szczeg�lnym.
- Tak. Przy�ni�a mu si� kiedy�.
- Nie mo�na po�lubi� snu, Belgaracie. Riva�ski tron powinien mie� nast�pc�, a do
tego potrzebna tak�e kobieta.
- On jest jeszcze m�ody, Haknarze. Wcze�niej czy p�niej jaka� dziewczyna
wpadnie mu w oko. Je�li to zacznie wygl�da� na problem, wybior� si� na Wysp� i
porozmawiam z nim. Czy Cherek nadal nazywa Alori� to, co pozosta�o z jego
kr�lestwa?
- Nie. Alorii ju� nie ma. Cherek wzi�� sobie to bardzo do serca. Nie zebra� si�
nawet na tyle, aby nada� nazw� p�wyspowi, kt�ry mu zostawi�e�. My nazywamy go
po prostu "Cherek" i niech tak b�dzie, to znaczy w�wczas, gdy pozwala nam wr�ci�
do domu. Wiele czasu sp�dzamy na morzu, patroluj�c Morze Wiatr�w. Cherek hojn�
r�k� rozdaje tytu�y szlacheckie, ale kryje si� w tym pewien haczyk. By�em dobrze
podpity, gdy zrobi� mnie baronem Haknar. A nim na dobre wytrze�wia�em, zda�em
sobie spraw�, �e zgodzi�em si� na ochotnika do ko�ca swego �ycia sp�dza� trzy
miesi�ce ka�dego roku na �eglowaniu po Morzu Wiatr�w. Tam jest naprawd� bardzo
nieprzyjemnie, Belgaracie - szczeg�lnie zim�. Ka�dej nocy na �aglach zbiera si�
p� stopy lodu. Moi majtkowie m�wi� o "Haknar jig" wtedy, gdy poranna bryza
otrzepuje l�d z �agli i zrzuca go na pok�ad. Marynarze musz� ta�czy�, inaczej
l�d roztrzaska�by im g�owy. Na pewno nie chcesz, bym postawi� ci co� do picia?
- Nie, bardzo dzi�kuj�, Haknarze, chyba lepiej ju� p�jd�. Vo Astur dzia�a na
mnie przygn�biaj�co. Z Asturami nie daje si� rozmawia� o niczym innym poza
polityk�.
- Polityk�? - Haknar roze�mia� si�. - Asturowie jedynie rozmawiaj� o tym, z kim
b�d� wie�� wojn� w nast�pnym tygodniu.
- To w�a�nie nazywaj� polityk� - odpar�em, wstaj�c. - Pozdr�w Chereka, gdy go
znowu zobaczysz. Powiedz mu, �e nadal nad wszystkim czuwam.
- Z pewno�ci� b�dzie po tym lepiej sypia�. Przyb�dziesz do Val Alorn na �lub?
- Jaki �lub?
- Chereka. Jego �ona umar�a, gdy by� w Mallorei. A poniewa� ukrad�e� mu syn�w,
b�dzie potrzebowa� nowego dziedzica. Jego narzeczona to prawdziwa pi�kno�� - ma
oko�o pi�tnastu lat. Jest �liczna, ale niezbyt bystra. Je�li powiedzie� jej
"dzie� dobry", przez dziesi�� minut musi my�le� nad odpowiedzi�.
Poczu�em nag�y skurcz. Nie tylko ja straci�em �on�.
- Przeka� mu moje przeprosiny - powiedzia�em kr�tko Haknarowi. - Nie s�dz�, aby
uda�o mi si� tam dotrze�. Lepiej ju� p�jd�. Dzi�ki za informacje.
- Ciesz�, �e mog�em ci pom�c, Belgaracie - powiedzia�, po czym odwr�ci� si� i
krzykn�� - Karczmarzu! Wi�cej ale!
Wyszed�em na ulic� i powoli ruszy�em ku �wi�tyni Chaldana. Przezornie nie
my�la�em o stracie Chereka. Mia�em w�asny pow�d do �a�oby i wype�nia� m�j umys�
bez reszty. Nie chcia�em tego rozpami�tywa�. W pobli�u nie by�o nikogo, kto
przyku�by mnie �a�cuchami do ��ka.
Kilkakrotnie zapraszano mnie, bym odwiedzi� ksi�cia w jego pa�acu, ale za ka�dym
razem znajdowa�em jak�� wym�wk�. Nie odwiedzi�em ksi�cia Vo Wacune i
zdecydowanie nie chcia�em faworyzowa� kt�regokolwiek z nich. Uzna�em, �e lepiej
nie mie� nic wsp�lnego z tymi trzema wojuj�cymi ksi���tami. Nie chcia�em by�
zamieszany w wojn� domow� w Arendii - cho�by nawet przez skojarzenie.
By� mo�e by�o to b��dem. Pewnie m�g�bym zaoszcz�dzi� Arendii kilku eon�w
cierpie�, gdybym po prostu zebra� tych trzech kretyn�w razem i wepchn�� im do
garde� traktat pokojowy. Bior�c jednak pod uwag� charakter Arend�w, wi�cej ni�
pewne, �e z�amaliby go, nim atrament by wysech�.
W ka�dym razie w Vo Astur dowiedzia�em si� ju�, czego chcia�em, poniewa� jednak
zaproszenia z ksi���cego pa�acu by�y coraz bardziej stanowcze, podzi�kowa�em
kap�anom za ich go�cinno�� i przed �witem nast�pnego dnia opu�ci�em miasto. Nie
pami�tam ju�, kiedy ostatni raz wymyka�em si� z miasta przed �witem.
By�em niemal pewny, �e ksi��� Vo Astur potraktuje moje odej�cie jako osobist�
zniewag�, wi�c gdy oddali�em si� jak�� mil� na po�udnie od miasta, wr�ci�em na
le�ne �cie�ki i przybra�em posta� wilka.
Tak, to by�o bolesne. Nie wiedzia�em, czy potrafi� zmusi� si� do tego, ale czas
by�o sprawdzi�. Ostatnio robi�em wiele rzeczy, kt�re wystawia�y m�j b�l na
powa�n� pr�b�. Nie mia�em jednak zamiaru �y� jak emocjonalny kaleka. Poledra by
tego nie chcia�a; a je�li nawet oszalej�, to co z tego? Jeden wi�cej szalony
wilk w arendzkich lasach nie zrobi wi�kszej r�nicy.
Okaza�o si�, �e ca�kiem trafnie oceni�em ksi�cia Vo Astur. Gdy godzin� p�niej
przemyka�em si� skrajem lasu na po�udnie, kr�t� le�n� drog� nadjecha�a grupa
uzbrojonych je�d�c�w. Ksi��� Asturii rzeczywi�cie chcia�, bym z�o�y� mu wizyt�.
Wycofa�em si� mi�dzy drzewa, przypad�em do ziemi i obserwowa�em przeje�d�aj�cych
obok ludzi. W tamtych czasach Aren-dzi byli o wiele ni�si ni� dzisiaj, tote� nie
wygl�dali a� tak g�upio na tych kar�owatych koniach.
W�drowa�em dalej lasem i w ko�cu dotar�em na r�wniny Mimbre. W odr�nieniu od
Wacit�w i Asturian, Mimbraci niemal doszcz�tnie wyci�li lasy na swych ziemiach.
Konie Mim-brat�w by�y wi�ksze od koni ich p�nocnych kuzyn�w. Szlachta tego
po�udniowego ksi�stwa zaczyna�a w�a�nie wykuwa� zbroje, kt�re dzi� s� dla nich
tak charakterystyczne. Rycerz na koniu potrzebuje do dzia�ania otwartego terenu,
zatem drzewa musia�y znikn��. Rozleg�e obszary uprawne, kt�re w ten spos�b
powsta�y, nie interesowa�y jednak zbytnio Mimbrat�w.
Gdy my�limy o arendzkiej wojnie domowej, zwykle mamy na my�li trzy wojuj�ce
ksi�stwa, ale to nie wszystko. Drobna szlachta r�wnie� mia�a swoje rozrywki i
nie by�o w Mimbre okr�gu, w kt�rym nie toczy�aby si� jaka� wojna klan�w.
Powr�ci�em do swojej postaci, cho� musz� przyzna�, �e powa�nie zastanawia�em si�
nad sp�dzeniem reszty �ycia jako wilk, i pod��y�em na po�udnie, ku Vo Mimbre. Po
drodze jednak natkn��em si� na jedn� z tych klanowych wojenek.
Na nieszcz�cie t�pi Arendowie uwielbiali machiny obl�-nicze. Arendowie maj�
ma�o elastyczne umys�y i perspektywa ca�ych dziesi�cioleci obl�enia wyra�nie do
nich przemawia�a. Rozbijali ob�z wok� fortecy i przez lata bezmy�lnie miotali
g�azy, podczas gdy obro�cy przez te wszystkie lata rado�nie pi�trzyli kamienie
po wewn�trznej stronie mur�w. Na d�u�sz� met� taka walka staje si� nudna, wi�c
co jaki� czas kt�ra� ze stron dopuszcza si� okrucie�stw, aby roze�li�
przeciwnika.
W tym wypadku baron prowadz�cy obl�enie postanowi� sp�dzi� wszystkich
miejscowych ch�op�w i pozbawi� ich g��w na oczach rodak�w.
W�wczas jednak ja wkroczy�em do akcji. Sta�em na szczycie wzg�rza z dramatycznie
wyci�gni�t� przed siebie lask�.
- Stop! - rykn��em, wzmacniaj�c sw�j g�os tak, �e pewnie
s�yszeli go w Nyissie. Baron i jego rycerze stan�li jak wryci; rycerz, kt�ry
przymierza� si� w�a�nie do �ci�cia ch�opu g�owy, opu�ci� miecz, po czym uni�s�
go ponownie.
Jednak�e w nast�pnej chwili znowu go opu�ci�. Troch� trudno utrzyma� miecz, gdy
jego r�koje�� rozgrzewa si� do bia�o�ci. Oprawca podskakiwa�, wyj�c i dmuchaj�c
na poparzone d�onie.
Zszed�em ze wzg�rza i stan��em przed baronem o morderczych zap�dach.
- Nie dopu�cisz si� tej okropno�ci! - powiedzia�em mu.
- Nikomu nic do tego, co robi�, starcze - odpar�, ale nie mia� zbyt pewnego
g�osu.
- Mnie jak najbardziej tak! Je�li spr�bujesz skrzywdzi� tych ludzi, wyrw� ci
serce!
- Zabij tego starego g�upca - poleci� baron jednemu ze swych rycerzy.
�w boja�liwie si�gn�� po miecz, ale zebra�em sw� Wol�, pochyli�em lask� i
rzek�em:
- �winia.
Rycerz natychmiast zamieni� si� w �wini�.
- Czary! - krzykn�� zaskoczony baron.
- Jak najbardziej. A teraz zbierz swoich ludzi i wracaj do domu - i pu�� wolno
tych ch�op�w.
- Czyni�em to w imi� sprawiedliwo�ci - zapewnia�.
- Ale twe metody nie s� sprawiedliwe. A teraz zejd� mi z oczu albo wyro�nie ci
ryj i kr�cony ogon.
- Czary s� zakazane na ziemiach ksi�cia Vo Mimbre - oznajmi�, jakby to czyni�o
jak�� r�nic�.
- Doprawdy? A jak masz zamiar mi przeszkodzi�? - Skierowa�em sw� lask� na
pobliski pie� drzewa i rozsadzi�em go na drzazgi. - Kusisz los, baronie. R�wnie
dobrze mog�e� to by� ty. Powiedzia�em, aby� znikn�� mi z oczu. Zr�b to, zanim
strac� cierpliwo��.
- Po�a�ujesz tego, czarodzieju.
- Nie tak jak ty, je�li natychmiast si� st�d nie ruszysz. -Uczyni�em gest w
kierunku rycerza, kt�rego dopiero co zmieni�em w w�drowny bekon, i przywr�ci�em
mu pierwotn� posta�. Przez moment sta� z wytrzeszczonymi z przera�enia oczami,
potem spojrza� na mnie i uciek�, g�o�no krzycz�c.
Uparty baron chcia� co� powiedzie�, ale zmieni� zdanie. Poleci� ludziom dosi���
koni i z ponur� min� powi�d� ich na po�udnie.
- Mo�ecie i�� do swych dom�w - powiedzia�em ch�opom. Potem wr�ci�em na wzg�rze,
aby upewni� si�, �e baron nie nadci�gnie okr�n� drog�.
Pewnie mog�em rozegra� to inaczej. Nie musia�em ucieka� si� do bezpo�redniej
konfrontacji. Mog�em odtransportowa� st�d barona z jego lud�mi, nawet nie
ujawniaj�c swej obecno�ci, ale straci�em panowanie nad sob�. Cz�sto wpadam przez
to w k�opoty.
Dwa dni p�niej na przydro�nych drzewach pojawi�y si� listy go�cze z opisem
"g�upiego czarodzieja". M�j wygl�d oddano ca�kiem udanie, ale oferowana nagroda
by�a obra�liwie niska.
W tej sytuacji postanowi�em ruszy� prosto do Tolnedry. Z pewno�ci� poradzi�bym
sobie z ewentualnymi prze�ladowcami, ale po co by�o zawraca� sobie nimi g�ow�?
Arendia i tak zaczyna�a mnie nudzi�. By�em poszukiwany w wielu miejscach i jedno
wi�cej nie czyni�o r�nicy.
ROZDZIA� DRUGI
Pewnego ranka, p�n� wiosn�, przeprawi�em si� przez rzek� Arend, tradycyjn�
granic� pomi�dzy Arendi� i Tolnedr�. Oczywi�cie p�nocny brzeg rzeki patrolowali
rycerze Mimbrate, ale nie przejmowa�em si� tym zbytnio. W ko�cu mia�em pewn�
przewag�.
Zatrzyma�em si� na jaki� czas w Puszczy Yordue, aby zastanowi� si� nad sytuacj�.
M�j Mistrz, wyrywaj�c mnie z pijackiego amoku w Camaar, nie da� mi �adnych
instrukcji, wi�c w zasadzie by�em zdany na siebie. Nie musia�em spieszy� si� w
�adne miejsce, nic mnie nie goni�o. Nadal jednak ci��y�o mi brzemi�
odpowiedzialno�ci. Mo�na by mnie nazwa� emerytowanym uczniem, w�drownym
czarodziejem, w��czykijem wtykaj�cym nos w nie swoje sprawy. Gdybym natkn�� si�
na co� wa�nego, m�g�bym powiadomi� o tym braci z Doliny. Poza tym w�drowa�em
tam, gdzie mi si� podoba�o. Moja rozpacz wcale nie zmala�a, ale nauczy�em si� z
tym �y� i trzyma� j� pod �cis�� kontrol�. Lata sp�dzone w Camaar udowodni�y, �e
nie mog� przed ni� uciec.
Pe�en t�umionej melancholii ruszy�em wi�c w kierunku To� Honeth. Pomy�la�em
sobie, �e skoro ju� tu by�em, mog�em zobaczy�, co dzia�o si� w Imperium.
W drodze na po�udnie przekona�em si�, �e w Wielkim Ksi�stwie Yordue dokonano
pewnych politycznych posuni��. Honethowie ponownie byli u w�adzy, a r�d Yordue
zawsze uwa�a� to za osobist� obraz�. Liczne znaki �wiadczy�y o zmierzchu
drugiej dynastii Honethit�w. Dynastie we wszystkich kr�lestwach cechuje jedna
osobliwo��. Za�o�yciel jest zwykle energiczny i utalentowany, ale w miar� up�ywu
stuleci kolejni w�adcy coraz mniej go przypominaj�. By� mo�e dlatego, �e
ma��e�stwa zawierane s� niemal wy��cznie mi�dzy kuzynami. Taki sztuczny dob�r
mo�e sprawdza� si� u koni, ps�w czy byd�a, ale u ludzi nie jest dobrym pomys�em.
Z�e cechy dziedziczone s� na r�wni z dobrymi, ale g�upota zawsze wyp�ywa na
wierzch szybciej ni� odwaga czy inteligencja.
W ka�dym razie imperatorzy z rodu Honeth�w staczali si� w ci�gu ostatniego
stulecia coraz ni�ej, a Vorduvianie cieszyli si�, czuj�c, �e zbli�a si� ich
kolejka do tronu.
By�o wczesne lato, gdy dotar�em do Tol Honeth. Poniewa� by�o to rodzinne miasto
imperator�w, wi�kszo�� swego czasu i gros kosztowno�ci ze skarbca po�wi�cali na
ulepszanie stolicy. Zawsze gdy w Tolnedrze u w�adzy znajdowali si� Honethowie,
inwestycje w kamienio�omach marmur�w przynosi�y przyzwoite zyski.
Przeszed�em p�nocnym mostem i zatrzyma�em si� przy bramie do miasta, aby
odpowiedzie� na pobie�ne pytania legionist�w trzymaj�cych tam stra�. Ich zbroja
robi�a wra�enie w przeciwie�stwie do nich samych. Zanotowa�em w pami�ci, �e
kondycja legion�w wyra�nie podupad�a. Trzeba b�dzie co� z tym zrobi�.
Ulice by�y zat�oczone. W Tol Honeth zawsze jest t�oczno. Ka�dy, kto w Tolnedrze
uwa�a si� za kogo� znacz�cego, ci�gnie do stolicy. Dla pewnych ludzi blisko��
w�adzy ma bardzo du�e znaczenie.
By�em religijny, w bardzo og�lnym znaczeniu tego s�owa, tote�, podobnie jak w
Arendii, uda�em si� na poszukiwanie �wi�tyni. G��wn� �wi�tyni� Nedry
przeniesiono od czasu mojego ostatniego pobytu, musia�em wi�c poprosi� o
wskazanie drogi. Wiedzia�em, �e nie warto zaczepia� �adnego z bogato odzianych
kupc�w. Mijali mnie z chusteczkami przy nosach i wyrazem obrzydzenia na
twarzach. Zwr�ci�em si� wi�c do cz�owieka naprawiaj�cego bruk.
- Powiedz mi, przyjacielu, kt�r�dy doj�� do �wi�tyni Nedry?
- �wi�tynia znajduje si� na po�udnie od pa�acu imperatora - odpar�. - Id� t�
ulic� do ko�ca, a potem skr�� w lewo. Spojrza� na mnie spod oka. - B�dziesz
potrzebowa� pieni�dzy na wej�cie do �rodka.
- Co takiego?
- To nowy zwyczaj. Musisz zap�aci� kap�anowi przy drzwiach, aby wej�� do
�rodka - i zap�aci� innemu, aby dosta� si� w pobli�e o�tarza.
- Osobliwy zwyczaj.
- To jest Tol Honeth, przyjacielu. Nic nie ma za darmo, a kap�ani s� tak samo
chciwi jak wszyscy.
- Chyba b�d� mia� dla nich co� lepszego ni� pieni�dze.
- Nie zak�ada�bym si�, ale powodzenia.
- Zdaje si�, �e co� ci upad�o, przyjacielu. -Wskaza�em na du�ego miedzianego
tolnedra�skiego pensa, kt�rego w�a�nie wyczarowa�em i upu�ci�em przy jego lewym
kolanie. W ko�cu zas�u�y� sobie, by� mi pomocny.
M�czyzna szybko pochwyci� pensa - pewnie r�wnowarto�� dziennego zarobku - i
rozejrza� si� wok� ukradkiem.
- Mi�ej pracy - powiedzia�em i ruszy�em dalej ulic�. �wi�tynia Nedry
przypomina�a pa�ac. By�a imponuj�c�
marmurow� budowl�, od kt�rej bi�o ciep�o mauzoleum. Zwykli ludzie modlili si�
przed niewielkimi niszami w murach. Wn�trze zarezerwowane by�o dla tych, kt�rych
sta� by�o na uiszczenie stosownej op�aty.
- Musz� porozmawia� z arcykap�anem - rzek�em do duchownego strzeg�cego wielkich
wr�t.
Kap�an zmierzy� mnie pogardliwym spojrzeniem.
- Absolutnie wykluczone. Powiniene� to wiedzie�, i bez proszenia.
- Ja nie prosz�. Ja ci ka��. Id� go poszuka� albo zejd� mi z drogi, to sam to
zrobi�.
- Wyno� si� st�d.
- To nie wr�y dobrego pocz�tku, przyjacielu. Spr�bujmy jeszcze raz. Nazywam si�
Belgarath i przyby�em zobaczy� si� z najwy�szym kap�anem.
- Belgarath? - Roze�mia� si� ironicznie. - Nie ma kogo� takiego. Wyno� si�.
Przemie�ci�em go kilkaset jard�w w g��b ulicy i wmaszero-wa�em do �rodka.
Zdecydowanie musia�em rozm�wi� si� z arcykap�anem na temat praktyk pobierania
op�at za wej�cie do miejsca kultu; nawet Nedra by tego nie pochwali�. �wi�tynia
roi�a si� od kap�an�w, a ka�dy zdawa� si� wyci�ga� r�k�. Unikn��em dalszych
problem�w dzi�ki zsuni�tej zawadiacko na Ucho aureoli. Nie jestem pewny, czy w
tolnedra�skiej religii jest miejsce dla �wi�tych, ale uda�o mi si� przyci�gn��
uwag� duchownych i nak�oni� ich do szczerej wsp�pracy. I nawet nie musia�em za
to p�aci�.
Arcykap�an nazywa� si� Arthon. By� grubasem o wydatnym brzuchu i nosi� kosztowne
szaty. Spojrza� na moj� aureol� i powita� mnie z boja�liwym entuzjazmem.
Przedstawi�em si�, co zdenerwowa�o go jeszcze bardziej. Nie moj� spraw� by�o, �e
gwa�ci� zasady, ale nie widzia�em powodu, by mu o tym m�wi�.
- S�yszeli�my o twoich przygodach w Ma�lorei, �wi�ty Belgaracie - odezwa� si� do
mnie wylewnie. - Czy naprawd� zabi�e� Toraka?
- Kto� ci nagada� bzdur, Arthonie - odpar�em. - Nie mnie czyni� takie rzeczy.
Udali�my si� tam jedynie po to, aby odzyska� to, co zosta�o skradzione.
- Ach, tak. - Arthon wygl�da� na rozczarowanego. - Czemu zawdzi�czamy Tw�
wizyt�, Prastary?
- Uprzejmo�ci - odrzek�em ze wzruszeniem ramion. -Przechodzi�em t�dy i
pomy�la�em, �e powinienem do ciebie zajrze�. Czy mia�e� jakie� wie�ci od Nedry?
- Nasz B�g odszed�, Belgaracie - przypomnia� mi.
- Wszyscy Bogowie odeszli, Arthonie. Maj� jednak swoje sposoby kontaktowania si�
z nami. Belar przem�wi� do Rivy we �nie, a ledwie kilka miesi�cy temu Aldur w
ten sam spos�b mnie odwiedzi�. Zwracaj uwag� na swe sny. One mog� mie�
znaczenie.
- Ze sze�� miesi�cy temu mia�em osobliwy sen - przypomnia� sobie. - Zdawa�o mi
si�, �e Nedra do mnie przem�wi�.
- Co powiedzia�?
- Ju� zapomnia�em. Chodzi�o chyba o pieni�dze.
- Jak zawsze. - Zastanowi�em si� chwil�. - Chodzi�o pewnie o ten wasz nowy
zwyczaj. Nie s�dz�, aby Nedra pochwala� praktyk� pobierania op�at za wej�cie do
�wi�tyni. Jest Bogiem wszystkich Tolnedran, nie tylko tych, kt�rych sta� na
kupienie sobie wst�pu do �wi�tyni.
Na twarzy Arthona pojawi� si� wyraz konsternacji.
- Ale... - zaczai protestowa�.
- Widzia�em niekt�re z bestii zamieszkuj�cych piek�o, Arthonie - poinformowa�em
go z przekonaniem. - Nie chcia�by� ich towarzystwa. Ale to ju� zale�y od ciebie.
Co s�ycha� wTolnedrze?
- Niewiele, Belgaracie - powiedzia� wymijaj�co, ale na odleg�o�� czu� by�o, �e
pr�buje co� ukry�.
- Nie b�d� taki nie�mia�y, Arthonie - zach�ci�em znu�ony. - Ko�ci� nie powinien
miesza� si� do polityki. A ty bra�e� �ap�wki, prawda?
- Sk�d o tym wiesz? - zapyta� z lekkim dr�eniem w g�osie.
- Potrafi� czyta� w tobie jak w otwartej ksi�dze, Arthonie. Zwr�� pieni�dze i
trzymaj si� z dala od polityki.
- Musisz z�o�y� wizyt� imperatorowi - oznajmi�, zr�cznie zmieniaj�c temat.
- Spotyka�em si� ju� poprzednio z cz�onkami rodu Honeth�w. Jeden niewiele r�ni
si� od drugiego.
- Jego Wysoko�� poczuje si� ura�ony, je�li nie z�o�ysz mu wizyty.
- Oszcz�d� mu zatem b�lu. Nie m�w mu, �e tu by�em. Oczywi�cie nie chcia� nawet o
tym s�ysze�. Zdecydowanie
nie chcia�, abym zaczai docieka�, od kogo dosta� �ap�wk� lub
ile przypada mu w udziale z op�at za wej�cie do �wi�tyni. Odprowadzi� mnie wi�c
do pa�acu, kt�ry a� roi� si� od cz�onk�w rodu Honeth�w. Protekcja jest esencj�
to�nedra�skiej polityki. Nawet poborcy myta na wi�kszo�ci most�w zwodzonych w
Imperium zmieniaj� si� wraz z doj�ciem do w�adzy nowej dynastii.
Obecnym imperatorem by� Ran Honeth Dwudziesty-ile�-|am, kt�ry zarzuci�
imbecylizm na korzy�� niezg��bionego terytorium idiotyzmu. Jak zwykle w takich
sytuacjach, nadgorliwy cz�onek rodziny zaopiekowa� si� u�omnym krewniakiem,
skrupulatnie opatruj�c w�asne dekrety sentencj�: "Imperator postanowi�..." lub
inn� r�wnie bzdurn� formu�k�, pozwalaj�c tym samym kretynowi na tronie zachowa�
godno��. Krewny, w tym wypadku bratanek, przez dwa dni kaza� nam czeka� W
przedpokoju, gdy tymczasem przed oblicze imperatora wprowadzano r�nych wysoko
postawionych Tolnedran.
W ko�cu mia�em tego do��.
- Chod�my, Arthonie - powiedzia�em do kap�ana Nedry. -Mamy co innego do roboty.
- Nie mo�emy! - rzuci� zd�awionym g�osem Arthon. - Zosta�oby to poczytane za
�mierteln� zniewag�!
- I co z tego? W swym �yciu obra�a�em bog�w, Arthonie. Nie przejm� si� ura�eniem
uczu� p�g�upka.
- Pozw�l mi jeszcze raz porozmawia� z marsza�kiem dworu. Arthon poderwa� si� na
nogi i ruszy� pospiesznie na drugi koniec komnaty, by porozmawia� z bratankiem
imperatora.
Bratanek by� typowym Honethem. Jego pierwsz� reakcj� by�o spojrzenie na mnie z
g�ry.
- B�dziecie czeka�, dop�ki Jego Wysoko�� Imperator nie zechce was widzie� -
rzek� do mnie wynios�ym tonem.
Skoro czu� si� tak wynio�le, postawi�em go pod sufitem, aby m�g� dos�ownie
patrze� na ludzi z g�ry. Zar�czam wam, �e to by�o paskudne, ale on nie by�
lepszy.
- Nie s�dzisz, �e Jego Imperatorska Wysoko�� zechcia�aby
nas ju� widzie�, stary? - zapyta�em go uprzejmym tonem. Zostawi�em go tam
jeszcze chwil�, aby upewni� si�, �e zrozumia�, o co mi chodzi, po czym ponownie
postawi�em na ziemi.
Natychmiast dostali�my si� przed oblicze imperatora.
Ten Ran Honeth siedzia� na tronie ss�c kciuk. Degeneracja linii posun�a si�
dalej, ni� przypuszcza�em. Zajrza�em w jego my�li i niczego tam nie znalaz�em.
Niepewnie wyrecytowa� kilka grzeczno�ciowych formu�ek - dreszcz mnie przeszed�
na my�l, ile czasu musia�o mu zaj�� ich zapami�tanie - a potem pozwoli� nam
odej��. Jego wyst�pienie nieco urozmaica� fakt, �e czterdzie�ci kilka lat ssania
kciuka znacznie zdeformowa�o jego zgryz. Przypomina� kr�lika i okropnie
sepleni�.
Wycofuj�c si� w uk�onach z sali tronowej, oszacowa�em nastr�j imperatorskiego
bratanka i uzna�em, �e najwy�szy czas, bym opu�ci� Tol Honeth. Gdy tylko go��
odzyska zimn� krew, drzewa w okolicy zostan� upstrzone kolejnymi listami
go�czymi. To zaczyna�o stawa� si� zwyczajem.
My�la�em o tym po drodze do Tol Borune. Odk�d porzuci�em pijacki tryb �ycia, w
niew�a�ciwy spos�b wykorzystywa�em sw�j dar. Wola i S�owo to powa�ne sprawy, a
moje �arty by�y w z�ym gu�cie. Pomimo rozpaczy nadal by�em uczniem Mistrza, nie
jakim� w�drownym kuglarzem. M�g�bym pewnie zas�oni� si� stanem swego ducha, ale
tego nie zrobi�. Oczekiwano, �e mam wi�cej rozumu.
Min��em Tol Borune, g��wnie dlatego, aby unikn�� kolejnych sposobno�ci do
zamiany zaczepnych ludzi w �winie lub zawieszania ich dla zabawy w powietrzu. To
chyba by� dobry pomys�; jestem pewny, �e Boruni, by mnie zdenerwowali. Mam du�o
szacunku dla rodu Borun�w, ale oni potrafi� czasami by� okropnie g�upi.
Przepraszam, Ce'Nedro. Nie mia�em zamiaru by� uszczypliwy.
W ka�dym razie przeby�em ziemie rodu Anadile i w ko�cu dotar�em na p�nocny
kraniec Lasu Driad. W ci�gu minionych wiek�w okolica nieco si� zmieni�a, ale
wydaje mi si�, �e poszed�em niemal t� sama drog�, kt�r� przeby�em z przyjaci�mi
trzy tysi�ce lat p�niej, gdy w�drowali�my na po�udnie w poszukiwaniu Klejnotu
Aldura. Wielokrotnie rozmawiali�my z Galionem na temat "powt�rze�". By� mo�e to
jeszcze jedna oznaka zak��cenia celu wszech�wiata. Z drugiej jednak strony to,
ii poszed�em t� sam� drog�, mog�o by� spowodowane tym, �e wiod�a na po�udnie
oraz �e j� zna�em. Zwykle za wszelk� cen� staramy si� dopasowa� fakty do teorii.
Nawet w tamtych czasach Las Driad by� prastar� d�bow� puszcz�, w kt�rej panowa�
osobliwy nastr�j pogodnej �wi�to�ci. Ludzie maj� sk�onno�� do oddzielania
religii od swego �ycia. �ycie Driad by�o religi�, wi�c nie musia�y my�le� - czy
m�wi� - o niej. To by�o krzepi�ce.
Min�� tydzie�, nim zobaczy�em Driad�. To nie�mia�e, drobne stworzenia, kt�rym
nie zale�y szczeg�lnie na kontakcie z przybyszami - z wyj�tkiem pewnego okresu w
roku. Wszystkie Driady s� rodzaju �e�skiego, wi�c musz� co jaki� czas nawi�zywa�
kontakty z samcami - r�nych gatunk�w - w celach prokreacyjnych.
Pewny jestem, �e wiecie ju�, o co chodzi.
Naprawd� nie szuka�em �adnej Driady. Formalnie s� "potworami", cho� z pewno�ci�
nie tak niebezpiecznymi jak eldra-t� czy algrothy, ale pomimo to nie chcia�em
�adnych nieporozumie�.
Najwyra�niej jednak by�a to "ta pora roku" dla pierwszej z napotkanych Driad,
poniewa� porzuci�a zwyk�� wstydliwo�� i usi�owa�a mnie dopa��. Sta�a na �rodku
�cie�ki, kt�r� szed�em. Mia�a p�omiennie rude w�osy i filigranow� budow� cia�a.
Trzyma�a jednak napi�ty �uk, a strza�a by�a wymierzona prosto w moje serce.
- Lepiej si� zatrzymaj - poradzi�a mi.
Uczyni�em to natychmiast.
Gdy ju� upewni�a si�, �e nie b�d� pr�bowa� uciec, sta�a si� bardzo
przyjacielska. Powiedzia�a, �e nazywa si� Xanta i ma wzgl�dem mnie pewne plany.
Przeprosi�a nawet za �uk. Wyja�ni�a, �e w�drowcy s� w Lesie rzadko�ci� i Driady,
je�li chc� wcieli� w �ycie swe zamiary, musz� uwa�a�, aby nie uciekli.
Pr�bowa�em wyt�umaczy�, �e jej propozycja by�a bardzo nie na miejscu, ale chyba
to do niej nie dotar�o. By�a bardzo zdecydowan� os�bk�.
My�l�, �e na tym poprzestan�. To, co wydarzy�o si� potem, nie ma istotnego
znaczenia dla mojej opowie�ci.
Driady zwykle dziel� si� wszystkim ze swymi siostrami, wi�c Xanta pozna�a mnie z
innymi Driadami. Wszystkie mnie rozpieszcza�y, ale to nie zmienia�o faktu, �e
by�em wi�niem -niewolnikiem, m�wi�c bez ogr�dek - i moje po�o�enie by�o
bardziej ni� poni�aj�ce. Jednak�e nie dawa�em tego po sobie pozna�. Du�o
u�miecha�em si�, robi�em to, czego ode mnie oczekiwano i wypatrywa�em okazji.
Gdy tylko znalaz�em si� na chwil� sam, przybra�em posta� wilka i umkn��em w las.
Oczywi�cie rzuci�y si� za mn� w pogo�, ale nie wiedzia�y, czego szuka�, wi�c bez
problemu uda�o mi si� unikn�� po�cigu.
Dotar�em na p�nocny brzeg Le�nej Rzeki, przep�yn��em j� i otrz�sn��em wod� z
futra. Zapami�tajcie sobie: je�li przybierzecie posta� zwierz�cia poro�ni�tego
sier�ci� i zdarzy si� wam zamoczy�, to przed zmian� postaci zawsze najpierw
otrz��nijcie si� z wody. W przeciwnym razie po powrocie do w�asnej postaci,
wasze ubranie b�dzie ocieka� wod�.
By�em teraz w Nyissie, wi�c nie musia�em ju� martwi� si� Driadami. Zamiast tego
zacz��em wypatrywa� w�y. Normalni ludzie staraj� si� kontrolowa� ich populacj�,
ale w�� jest cz�ci� religii Nyissan, wi�c oni tego nie czyni�. Ich d�ungle
dos�ownie roj� si� od pe�zaj�cych gad�w - a wszystkie s� jadowite. Podczas
pierwszego dnia pobytu na tych cuchn�cych mokrad�ach trzykrotnie zosta�em
uk�szony i to uczyni�o mnie nad wy-jaz ostro�nym. Na szcz�cie bez trudu
zneutralizowa�em jad, ale uk�szenia w�y nigdy nie s� przyjemne.
Wojna z Maragami powa�nie zmieni�a spo�ecze�stwo Nyissan. Przed najazdem Marag�w
Nyissanie wyci�li znaczne po-tacie d�ungli i wybudowali miasta oraz ��cz�ce je
drogi. Jednak trakty u�atwia�y napa�ci, a miasta �wiadczy�y o zamo�no�ci ich
mieszka�c�w. R�wnie dobrze mo�na by�o wystosowa� zaproszenie do najazdu.
Salmissara u�wiadomi�a to sobie i poleci�a swym poddanym rozproszy� si� i
pozwoli� d�ungli odzyska� miasta i drogi. Tym sposobem pozosta�a tylko stolica W
Sthiss Tor, a skoro sam wyznaczy�em sobie zadanie zbadania sytuacji w
kr�lestwach Zachodu, postanowi�em z�o�y� wizyt� Kr�lowej W�owego Ludu.
Najazd Marag�w przydarzy� si� oko�o stu lat temu, ale do tej pory przetrwa�y po
nim �lady. Porzucone miasta, zaro�ni�te pn�czami i zaro�lami, nadal nosi�y �lady
ognia i zniszcze� spowodowanych przez machiny obl�nicze. Nyissanie skrupulat-
tiie unikali tych niego�cinnych ruin. Nyissa jest pa�stwem teokratycznym.
Salmissara jest nie tylko kr�low�, ale r�wnie� najwy�sz� kap�ank� Boga-W�a.
Tote� gdy wyda rozkaz, lud �lepo jej s�ucha, a ona rozkaza�a mu �y� w g�szczu z
w�ami.
Troch� bola�y mnie nogi i by�em bardzo g�odny, gdy dotar�em do Sthiss Tor. W
Nyissie trzeba uwa�a�, co si� je. Wiele ro�lin, ptak�w i zwierz�t jest truj�cych
lub ma dzia�anie narkotyczne.
Znalaz�em przysta� promow� i przeprawi�em si� przez Rzek� W�a do barwnego
miasta Sthiss Tor. Nyissanie to natchnieni ludzie. Wsz�dzie indziej uwa�a si�,
�e natchnienie jest darem Bog�w, ale Nyissanie znale�li �atwiejszy spos�b
osi�gania szczeg�lnej ekstazy. D�ungla pe�na jest r�norodnych ro�lin o dziwnych
w�a�ciwo�ciach, a W�owy Lud nie ba� si� eksperyment�w. Zna�em kiedy� Nyissana,
kt�ry by� uzale�niony od dziewi�ciu r�nych narkotyk�w. Nie spotka�em
szcz�liwszego cz�owieka. Nie chcia�bym jednak mieszka� w domu zaprojektowanym
przez architekta o chemicznie rozbudowanej wyobra�ni. Zak�adaj�c, �e nie
zawali�by si� na robotnik�w w czasie budowy, bardzo prawdopodobne, �e naby�by
pewnych osobliwych element�w - schod�w biegn�cych donik�d, pokoi, do kt�rych nie
mo�na by wej��, drzwi otwieraj�cych si� w pustk� i ca�� mas� innych
niedogodno�ci. Jest r�wnie� wielce prawdopodobne, �e by�by pomalowany na kolor,
kt�ry nie ma nazwy i nigdy nie pojawia� si� w �adnej t�czy.
Wiedzia�em, gdzie znajdowa� si� pa�ac Salmissary. Byli�my z Beldinem w Sthiss
Tor podczas najazdu Marag�w, wi�c nie musia�em pyta� o drog� ludzi, kt�rzy sami
nie wiedzieli, gdzie si� znajduj�.
W pa�acu pracowali tylko ogoleni na �yso eunuchowie. By�o to uzasadnione z
logicznego punktu widzenia. Od wczesnego dzieci�stwa kandydatki na Salmissar�
poddawano dzia�aniu r�nych substancji spowalniaj�cych normalny proces
starzenia. By�o bardzo wa�ne, aby Salmissara zawsze wygl�da�a tak samo jak
pierwsza s�u�ebnica Issy. Niestety, jednym z efekt�w ubocznych dzia�ania owych
substancji, by� znacz�cy wzrost apetytu kr�lowej - i nie mam tu na my�li
jedzenia. Salmissara mia�a w�ada� kr�lestwem, a je�li jej s�u�ba sk�ada�aby si�
z pe�nowarto�ciowych m�czyzn, to pewnie nie mog�aby tego robi�.
Wybaczcie, staram si� wyra�a� mo�liwie najogl�dniej.
Oczywi�cie kr�lowa wiedzia�a, �e przybywam. Jednym z wymaga� stawianych
kandydatkom do tronu Nyissy jest zdolno�� widzenia tego, czego inni nie
dostrzegali. Nie jest to dok�adnie taki sam dar jak nasz, ale spe�nia swoje
zadanie. Eunuchowie przywitali mnie pe�nymi uni�ono�ci uk�onami i niezw�ocznie
zaprowadzili do sali tronowej. Obecna Salmissara wygl�da�a naturalnie tak samo
jak jej poprzedniczki. Spoczywa�a p�le��c na otomanopodobnym tronie i
podziwia�a swe odbicie w lustrze, g�aszcz�c pstry �eb w�a. Jej suknia by�a tak
przezroczysta, �e niewiele pozostawia�a wyobra�ni. Ogromny pos�g Issy, Boga-
W�a, majaczy� za podwy�szeniem, na kt�rym le�a�a jego obecna s�u�ka.
- B�d� pozdrowiona, Wieczna Salmissaro - zaintonowa� eunuch, kt�ry mi
towarzyszy�, rozp�aszczaj�c si� na wypolerowanej posadzce.
- Naczelny Eunuch zbli�a si� do tronu - zaintonowa� ch�r kilkunastu odzianych na
czerwono dworzan.
- O co chodzi, Sthessie? - odpar�a Salmissara oboj�tnym tonem.
- Prastary Belgarath b�aga o pos�uchanie u Ukochanej Issy. Salmissara powoli
odwr�ci�a g�ow� i utkwi�a we mnie spojrzenie swych bezbarwnych oczu.
- S�u�ebnica Issy pozdrawia ucznia Aldura - oznajmi�a.
- Szcz�liwy ucze� Aldura, gdy przyjmuje go kr�lowa W�owego Ludu - zaintonowa�
ch�r.
- Dobrze wygl�dasz Salmissaro - odpar�em, oszcz�dzaj�c p� godziny nudnych
formalno�ci.
- Naprawd� tak my�lisz, Belgaracie? - spyta�a z dziewcz�c� naiwno�ci�, co
pozwala�o s�dzi�, �e by�a jeszcze ca�kiem m�oda - prawdopodobnie nie wi�cej ni�
dwa, trzy lata na tronie.
- Zawsze dobrze wygl�dasz, moja droga - odpar�em. Te czu�e s��wka by�y pewnie
pogwa�ceniem r�nego rodzaju zasad, ale uzna�em, �e bior�c pod uwag� jej wiek,
mog�em sobie na to pozwoli�.
- Czcigodny go�� pozdrawia Wieczn� Salmissar� - oznajmi� ch�r.
- Nie s�dzisz, �e mogliby�my to sobie darowa�? - zapyta�em, wskazuj�c n