3218

Szczegóły
Tytuł 3218
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3218 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3218 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3218 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Glen Cook Stare Cynowe Smutki Tytu� orygina�u: Old Tinny Sadnesses Prze�o�y�a Aleksandra Jagie��owicz I D ok�adnie w chwili, kiedy wyda ci si�, �e masz wszystko uporz�dkowane i zaczynasz wychodzi� na swoje, staruszek Los przegalopuje ci po grzbiecie i nawet si� nie zatrzyma, �eby powiedzie� "przepraszam". A je�li nazywasz si� Garrett, zdarza ci si� to co chwila. Mo�esz napisa� o tym ksi��k�. Nazywam si� Garrett. Cokolwiek po trzydziestce, sze�� st�p wzrostu, ciemne w�osy, dwie�cie funt�w wagi z ok�adem... no, mo�e nied�ugo b�dzie wi�cej, bo moj� ulubion� potraw� jest piwo. M�j charakter mo�na opisa� na wiele sposob�w: ponury, skwaszony, sarkastyczny lub cyniczny. Co chcesz, byle dosadnie. Wrogowie twierdz�, �e jestem podst�pny i z�o�liwy. Ale, do licha, tak naprawd� jestem s�odki. Du�y, puszysty i mi�ciutki pluszowy mi� o mi�ym u�miechu i uduchowionych oczkach. Nie wierzcie we wszystko, co wam m�wi�. Jestem po prostu realist�, kt�ry cierpi na nieuleczalny wrz�d pragmatycznego romantyzmu. Kiedy� by�em naprawd� romantyczny, a potem odpracowa�em moj� pi�tk� we flocie Marines. To prawie za�atwi�o spraw�. Pami�tam dobrze czasy Korpusu. Musz� je pami�ta�, bo gdyby nie one, to nigdy by si� nie zdarzy�o. Morley m�wi, �e jestem �mierdz�cy le�, ale czego mo�na si� spodziewa� po osobniku, kt�ry nie ma do�� hartu ducha, aby przez pi�� minut usiedzie� na miejscu. Wcale nie jestem leniwy - po prostu nie czuj� potrzeby pracy, je�li nie odczuwam braku pieni�dzy. Gdy to nast�puje, pracuj� jako tajny agent, co oznacza, �e sp�dzam mn�stwo czasu w�r�d ludzi ze specyficznego �rodowiska. Takich, kt�rych raczej nie zaprasza si� do domu na kolacj� - porywaczy, szanta�yst�w, �otr�w, z�odziei i morderc�w. Ech, co to nie wyrasta z tych dzieciak�w... Nie jest to szczeg�lnie wspania�e �ycie. Nie upami�tni� mnie w �adnych ksi��kach historycznych, ale przynajmniej jestem swoim w�asnym szefem, ustalam moje w�asne zasady i sam wybieram sobie robot�, dzi�ki czemu mam znacznie mniej problem�w i znacznie rzadziej musz� chodzi� na kompromis z w�asnym sumieniem. Unikanie pracy, gdy nie potrzebuj� pieni�dzy, oznacza, �e kiedy kto� stuka do drzwi mojego domu przy ulicy Macunado, najpierw uwa�nie obserwuj� go przez judasza, a je�li wygl�da jak potencjalny klient, po prostu nie otwieram drzwi. By� wczesnowiosenny dzie�, wyj�tkowo wcze�nie jak na t� por� roku. W�a�ciwie mia�a by� zima, ale kto� na g�rze przysn��. �nieg zacz�� topnie�. Po sze�ciu dniach nienaturalnego ciep�a i s�o�ca drzewa da�y si� nabra� i zacz�y wypuszcza� p�czki. Jeszcze tego po�a�uj�. Od pocz�tku roztop�w nie wystawi�em nosa z domu. Siedzia�em przy biurku i rozlicza�em kilka drobnych fuch, kt�re zleci�em, planuj�c niewielki spacer, zanim dostan� klaustrofobii. I w�a�nie wtedy kto� zapuka�. Dean mia� akurat dzie� wolny, wi�c musia�em si� pofatygowa� osobi�cie. Powlok�em si� do drzwi i wyjrza�em. Da�em si� zaskoczy�. I, bracie, da�em si� wrobi�. Z regu�y zwiastun wi�kszych k�opot�w zawsze nosi sp�dniczk� i patrz�c na niego, masz wra�enie, �e takie istoty przechadzaj� si� wy��cznie w twoich snach. Je�li kto� uwa�a, �e to za delikatne stwierdzenie, powiem inaczej: lubi� dojrza�e jab�uszka, ale pracuj� nad sob�. Dajcie mi z tysi�c lat, a wtedy mo�e... Tym razem to nie by�o jab�uszko. By� to facet, kt�rego zna�em dawno temu i nie spodziewa�em si� ujrze� nigdy wi�cej. Sta� tam i wygl�da� raczej na zak�opotanego ni� maj�cego k�opoty. Otworzy�em. I to by� m�j pierwszy b��d. - Sier�ancie! Co pan tu robi? I jak si� pan ma? - Zafundowa�em mu grab�. Kiedy go widzia�em ostatnio, raczej nie mia�bym na to odwagi. By� o dwadzie�cia lat starszy ode mnie, wzrost ten sam, ale dziesi�� kilogram�w wagi mniej. Sk�ra jak dobrze wyprawiony rzemie�, wielkie uszy dziarsko rozpostarte na wiatr, zmarszczki, ma�e czarne oczka, ciemne w�osy z du�� ilo�ci� siwizny, kt�rej wcze�niej tam nie by�o. Nie wiem, na czym to polega�o, ale by� najbrzydszym facetem, jakiego znam. Wydawa� si� cholernie wysportowany, ale tacy jak on nie zmieniaj� si� nawet powy�ej setki. Sta� wyprostowany, jakby kto� przybi� mu sztachet� do kr�gos�upa. - Dzi�ki, w porz�dku - odpar�, uj�� moj� d�o� i szczerze j� u�cisn��. Ma�e, paciorkowate oczka wwierca�y si� we mnie, jakby m�g� widzie� przeze mnie na wylot. Zawsze to potrafi�. - Przybra�e� kilka kilo. - Troch� wi�cej w pasie, troch� mniej na g�owie. - Poklepa�em si� po czuprynie. Do tej pory nie zauwa�a� tego nikt opr�cz mnie. - Ale co pan robi tutaj, w TunFaire? Prosz�, niech�e pan wchodzi. - Jestem na emeryturze, odszed�em z Korpusu. S�ysza�em o tobie par� ciekawych rzeczy. Do�� ekscytuj�cych, je�li mam by� szczery. Obraca�em si� w okolicy i pomy�la�em, �e zajrz�. Oczywi�cie, je�li nie jeste� zaj�ty. - Ani troch�. Piwa? Chod�my do kuchni. - Poprowadzi�em go wprost do kr�lestwa Deana. Staruszek by� za daleko, �eby go broni�. - Kiedy pan wyszed�? - Ju� ze trzy lata temu, Garrett. - Naprawd�? A ja my�la�em, �e w wieku stu pi��dziesi�ciu lat umrze pan w kieracie. Nazywa� si� Blake Peters, ale ch�opcy m�wili na niego Czarny Pietrek. By� dla nas najbli�szym z mo�liwych wcieleniem Boga lub szatana, jakie znali�my, zawodowym �o�nierzem, bez kt�rego mundur nie m�g� istnie�. Nie potrafi�em go sobie wyobrazi� jako cywila. Trzy lata? Wygl�da� jak sier�ant Marines w przebraniu. - Wszyscy si� zmieniamy. Zacz��em my�le�, zamiast robi� to, co mi ka��. Niez�e piwo. Pewnie, �e niez�e. Weider, piwowar, przes�a� mi bary�k� w podzi�kowaniu za dawn� przys�ug� i �eby mi przypomnie�, i� wci�� dla niego pracuj�. Przez chwil� nie by�o mnie w domu i biedak obawia� si�, �e jego pracownicy zn�w mog� ruszy� na fuch�. - I co pan teraz porabia? - Czu�em si� nieco zak�opotany. Nigdy sam tego nie do�wiadczy�em - m�j ojciec zgin�� w bitwie w Kantardzie, gdy mia�em cztery lata - ale ch�opaki opowiadali, �e dziwnie si� czuli, gdy po raz pierwszy spotykali si� twarz� w twarz z ojcami. Czarny Pietrek nie by� nawet przyjacielem. By� sier�antem. Teraz ju� nie, ale i tak nie zna�em go z innej strony. - Pracuj� dla genera�a Stantnora. Nale�a�em do jego sztabu. Kiedy poszed� na emerytur�, poprosi�, �ebym poszed� z nim. No i poszed�em. Westchn��em. Za moich czas�w Stantnor by� pu�kownikiem i szefem wszystkich Marines dzia�aj�cych z Full Harbor, to znaczy oko�o dw�ch tysi�cy ludzi. Nigdy go nie spotka�em, ale w czasie s�u�by mia�em niejedn� okazj�, by si� na jego temat wypowiada�. Nie zawsze by�y to komplementy. Mniej wi�cej w tym samym czasie, gdy wychodzi�em, zosta� komendantem korpusu i przeni�s� si� do Leifmold, do kwatery g��wnej marynarki Karenty i Marines. - Robota prawie taka sama jak przedtem, ale lepiej p�atna -opowiada� Peters. - Wygl�da, �e nie�le ci si� wiedzie. S�ysza�em, �e to tw�j dom. I wtedy zacz��em nabiera� podejrze�. Taki ma�y, dokuczliwy robaczek, taki szepcik. Wida� popracowa� sobie, zanim przyszed�. Co oznacza�o, �e to nie wspomnienia go tu sprowadzi�y. - Nie chodz� g�odny - przyzna�em. - Ale martwi� si� jutrem. Jak d�ugo b�d� mia� refleks i czujny umys�. I nogi ju� nie te co kiedy�. - Musisz troch� wi�cej po�wiczy�. Nie dbasz o siebie: To wida�. Parskn��em. Kolejny Morley Dotes? - Tylko ani s�owa o zielonych listkach i czerwonym mi�sie. Ju� mam takiego elfiego ojca chrzestnego, kt�ry mnie tym n�ka. Popatrzy� na mnie, zaskoczony. Niez�y widok na takiej facjacie. - Przepraszam. To taki �arcik. No to teraz sobie pan troch� popu�ci�, co? - Niecz�sto s�ysza�em nazwisko Stantnora, odk�d poszed�em do cywila. Wiem, �e wr�ci� do domu w TunFaire, do posiad�o�ci rodzinnej na po�udnie od miasta, ale to by by�o wszystko. Sta� si� samotnikiem, ignoruj�cym polityk� i interesy, dwa najwa�niejsze cele, do kt�rych d��yli zwykle ci, kt�rzy �ywi wyszli z wiecznie niedoko�czonej wojny kantardzkiej. - Nie mieli�my du�ego wyboru. - Przez chwil� mia� kwa�n� min� i wygl�da� na zdenerwowanego. - Planowa� zaj�� si� dostaw� materia��w, ale zachorowa�. Pewnie co� z�apa� na wyspach. Wszystko z niego usz�o. Prawie ca�y czas le�y w ��ku. Szkoda. Na plus nale�y Stantnorowi przyzna�, �e nigdy nie siedzia� na ty�ku w kwaterze w Full Harbor, przestawiaj�c �o�nierzy jak pionki na szachownicy. W czasie najwi�kszego zam�tu by� z nami i nadstawia� ty�ka tak samo jak my. - Szkoda. Wcale nie ukrywa�em, �e jest mi przykro. - Mo�e bardziej ni� szkoda, Garrett. Coraz gorzej z nim. My�l�, �e umiera. I obawiam si�, �e kto� mu w tym pomaga. Podejrzenie zmieni�o si� w pewno��. - Pan chyba nie przypadkiem si� tu zab��ka�. Nie owija� w bawe�n�. - Nie. Przychodz� odebra� d�ug. Nie musia� nic wyja�nia�. Pewnego razu dorwali nas ze spuszczonymi portkami na jednej z wysp. Niespodziewany atak Venageti prawie wtar� nas w ziemi�. Ci, kt�rzy prze�yli, zwiali na bagna i �yli tym, co nie zdo�a�o ich zje��, wci�� dr�cz�c Venagetich. Sier�ant Peters przeprowadzi� nas przez to piek�o. Tyle mu zawdzi�czali�my. Ale ja zawdzi�cza�em mu jeszcze wi�cej. Wyni�s� mnie, kiedy zosta�em ranny. Wcale nie musia� tego robi�. A ja mog�em tam sobie le�e� i czeka�, a� Venageti przyjd� i mnie dobij�. - Ten stary cz�owiek du�o dla mnie znaczy, Garrett. Jest jedyn� rodzin�, jak� mam. Kto� go poma�u zabija, a ja nie wiem kto i jak. Nie potrafi� tego powstrzyma�. Nigdy nie czu�em si� tak bezradny. Dlatego zjawi�em si� u cz�owieka, kt�ry ma opini�, �e rozwi�zuje sprawy nierozwi�zywalne. Nie chcia�o mi si� pracowa�, ale Garrett zawsze sp�aca d�ugi. Poci�gn��em d�ugi �yk piwa, potem g��boko zaczerpn��em tchu i zakl��em pod nosem. - Opowiadaj pan. Peters potrz�sn�� g�ow�. - Nie b�d� ci opowiada� tego, w co sam nie wierz�. - Cholera, sier�ancie... - Garrett! - wci�� mia� ten sam g�os, zmuszaj�cy do s�uchania, cho� go nawet nie podni�s�. - Dobra, s�ucham... - Ma inne problemy. Wm�wi�em mu, �e nale�y wynaj�� specjalist�, kt�ry si� nimi zajmie. Wm�wi�em mu, jak� masz reputacj�, i przekaza�em wszystkie moje wspomnienia o tobie z czas�w Korpusu. Porozmawia z tob� jutro rano. Je�li b�dziesz pami�ta�, �eby wytrze� ko�skie g�wna z but�w, zanim wejdziesz do domu, na pewno ci� wynajmie. R�b, co ci ka�e. A przy okazji wykonaj w�a�ciwie zadanie. Dotar�o? Kiwn��em g�ow�. Zwariowany pomys�, ale c�, tacy ju� s� klienci. Zawsze podchodz� do sprawy od kuchni. - Dla wszystkich innych b�dziesz tylko wynaj�tym pomocnikiem, bli�ej nieznanego pochodzenia. Musisz mie� jakie� inne nazwisko. Jeste� do�� znany w pewnych kr�gach. Nazwisko Garrett mo�e komu� co� m�wi�. Westchn��em. - Co� mi to tak wygl�da, jakbym mia� tam sp�dzi� sporo czasu. - Powiniene� zosta�, dop�ki nie wykonasz zadania. Musz� wiedzie�, jakiego nazwiska b�dziesz u�ywa�, zanim wyjd�, albo nie wy�ciubisz nosa nawet za drzwi frontowe. - Mike Sexton - paln��em pierwsze nazwisko, jakie przysz�o mi do g�owy. Musia�o to by� boskie natchnienie, cho� ciut niebezpieczne. Mike Sexton by� pierwszym zwiadowc� naszej kompanii. Nie wr�ci� z wysp. Peters wys�a� go na zwiad przed nocnym wypadem i ch�op przepad�. By� podw�adnym Czarnego Pietrka, jego jedynym i najlepszym przyjacielem. Wyraz twarzy Petersa sta� si� nagle zimny i twardy. Oczy zw�zi�y mu si� niebezpiecznie. Otworzy� usta, �eby co� powiedzie�, ale sier�ant nigdy nie k�apa� g�b� bezmy�lnie. - Ujdzie - burkn��. - S�yszeli, jak wspominam to nazwisko. Wyja�ni�, sk�d si� znamy. Chyba nikomu nie m�wi�em, �e przepad�. Na pewno nie. Nie pyszczy� na prawo i lewo o swoich b��dach, nawet przed samym sob�. Za�o�� si�, �e wci�� jeszcze skrycie wierzy, �e Mike si� zamelduje. - Tak mi si� wydaje. Wla� w siebie resztk� piwa. - Zrobisz to? - Wiedzia�e�, �e to zrobi�, zanim zastuka�e� w te drzwi. Nie mam wyboru. U�miechn�� si�. G�upio to wygl�da�o na tym paskudnym cyferblacie. - Nie mia�em pewno�ci. Zawsze by�e� upartym sukinsynem. - Wyci�gn�� wytart� sukienn� sakiewk�, t� sam�, kt�r� mia� niegdy�, ale bardziej spasion�. Odliczy� pi��dziesi�t marek. W srebrze. Co by�o samo z siebie pewnym stwierdzeniem. Ceny srebra posz�y w niebo jak ptaszki, odk�d Glory Mooncalled wykpi� wszystkich i stwierdzi�, �e ca�y Kantard jest niezale�n� republik�, gdzie nie ma miejsca dla Karenty�czyk�w, Venageti i innej ha�astry. Srebro jest paliwem, kt�re kr�ci czarami. Karenta i Venageta ta�cz�, jak im zagraj� czarownicy. Najwi�ksze, najbardziej produktywne kopalnie srebra na �wiecie le�� w Kantardzie, dlatego w�a�nie te rz�dz�ce bandy t�uk� si� o nie od czas�w, gdy m�j dziadek by� bobasem. A� wreszcie najemnik Glory Mooncalled wywin�� sw�j s�awetny numer. I do tej pory to dzia�a. Ale zdziwi�bym si�, gdyby sz�o mu tak dalej. Wszystkim da� popali�, a sam siedzi w �rodku. Nie potrwa d�ugo, jak zn�w si� zaczn� naparza�. Ju� otwar�em dzi�b, by powiedzie� Petersowi, �e wcale nie musi mi p�aci�. Mia�em wobec niego d�ug. Ale zorientowa�em si�, �e to nie tak. Musia� zap�aci�. Powo�ywa� si� na d�ug �ycia, ale nie za darmo. Nie oczekiwa�, �e b�d� robi� za frajer. Chcia� tylko, �ebym robi�. A mo�e i genera�owi co� sp�aca�, bior�c na siebie ten rachunek. - Osiem na dzie� plus wydatki - powiedzia�em. - Zni�ka dla starego przyjaciela. Je�li si� oka�e za du�o, zwr�c�, a w razie potrzeby upomn� si� o wi�cej. - Zanios�em fors� do pokoju Truposza, do depozytu. Truposz by� mocno zaj�ty tym, co mu wychodzi�o najlepiej, to znaczy chrapaniem. Wszystkie sto osiemdziesi�t kilo z ok�adem. Ju� tak d�ugo w tym siedzia�, �e prawie si� za nim st�skni�em. I wtedy stwierdzi�em, �e najwy�szy czas wzi�� si� za robot�. T�skni� za kompani� Truposza to w zasadzie to samo co wzdycha� do towarzystwa inkwizytora. Gdy wr�ci�em, Peters by� got�w do wyj�cia. - Zobaczymy si� rano? - zapyta�. W jego s�owach kry� si� cie� desperacji. - B�d� tam. S�owo. II B y�a jedenasta rano. Kto� wytapetowa� niebo o�owianymi p�ytami. Szed�em pieszo, cho� dom genera�a by� o sze�� kilometr�w od Po�udniowej Bramy. Jako� nie umiem dogada� si� z ko�mi. Chyba jednak powinienem by� zaryzykowa�. Nogi podpowiada�y mi, �e za du�o czasu sp�dzi�em, siedz�c na miejscu, w kt�rym si� ko�cz�. A potem wielkie, spasione krople deszczu zacz�y pstrzy� drog� plamami wielko�ci monety. Snu�em pobo�ne �yczenia. Je�li nie dogadamy si� ze staruszkiem i b�d� musia� wraca�, zmokn� jak diabli. Przerzuci�em plecak przez drugie rami� i spr�bowa�em przyspieszy�. Skutek by� taki jak zwykle. Wyk�pa�em si�, ogoli�em i przyczesa�em w�osy. W�o�y�em najlepsze ubranie "na spotkanie z nadzianymi". Mia�em nadziej�, �e wezm� to pod uwag� i nie wykopi� mnie od razu za drzwi, zanim zd��� si� przedstawi�. Wierzy�em, �e Czarny Piotru� stanie na wysoko�ci zadania i przynajmniej poda im moje nazwisko. Siedziba Stantnora nie by�a tak ca�kiem rozwalon� chatynk�. Ta kupa cegie� i drewna mog�a by� na oko warta z milion marek, a tereny bez trudu pomie�ci�yby Zaginiony Batalion. Nie potrzebowa�em mapy, �eby znale�� dom, ale i tak mia�em szcz�cie. Genera� zapewni� mi prywatn� brukowan� drog� pod same drzwi. Ruder� zbudowano z ceg�y i drewnianych bali, mia�a cztery pi�tra wysoko�ci na skrzyd�ach i pi�� po�rodku, a frontowa �ciana by�a tak d�uga, �e nie dorzuci�bym kamieniem z jednego jej rogu na drugi. Spr�bowa�em to zrobi�. Rzut by� dobry, ale kamie� nie dolecia� nawet do po�owy. Ogromna kropla deszczu spad�a mi wprost na kark. Pokona�em dwana�cie kamiennych schodk�w prowadz�cych na ganek. Oko�o minuty pracowa�em nad wyrazem twarzy, �eby nie wygl�da� na kogo� pod wra�eniem. Je�li chcesz zadawa� si� z nadzianymi, musisz przezwyci�y� onie�mielaj�cy czynnik, jakim jest szmal. Drzwi - kt�re r�wnie dobrze mog�yby s�u�y� jako most zwodzony - bezszelestnie otwar�y si� do wewn�trz na szeroko�� oko�o stopy. Ze szczeliny wyjrza� jaki� facet. Widzia�em tylko jego twarz. Omal nie spyta�em, ile kosztuje uciszenie tych potwornych zawias�w. - Tak? - Mike Sexton. By�em um�wiony. - Tak. - G�ba skrzywi�a si� lekko. Sk�d oni bior� cytryny o tej porze roku? j Mo�e i nie by� zachwycony moim widokiem, ale otworzy� drzwi i poprowadzi� mnie do holu, gdzie mo�na by zaparkowa� stado mamut�w, gdyby si� nie chcia�o zostawia� ich na deszczu. - Poinformuj� genera�a, �e pan przyszed�, sir - oznajmi� i odszed� w rytm werbla, kt�ry tylko on s�ysza�, i tak sztywno, jakby mia� top�r w plecach. Pewnie te� stary Marine, jak Czarny Piotru�. Nie by�o go przez d�u�sz� chwil�. Zabawia�em si� w�dr�wk� po holu. Przedstawi�em si� przodkom Stantnora, kt�rych bu�ki na portretach wykrzywia�y si� do mnie ze �cian. Malarzy dobrano tak, by umieli pokaza� prywatne piek�o ka�dej z os�b, bo ka�dy z dziadk�w wygl�da� tak, jakby mia� �wie�e wrzody na �o��dku. Naliczy�em trzy brody, trzy pary w�s�w i sze�� g�adko wygolonych g�b. Krew Stantnor�w jest bardzo silna. Gdyby nie to, �e reprezentowali pokolenia od zarania Pa�stwa Karenty�skiego, wygl�daliby jak bracia. Mo�na ich by�o zidentyfikowa� jedynie po mundurach. . Wszyscy byli w mundurach lub zbrojach. Stantnorowie zawsze byli zawodowymi wojskowymi, marynarzami, Marines. Prawo rodowe. A mo�e obowi�zek, chcesz czy nie. To by t�umaczy�o powszechn� nadkwasot�. Ostatni portret po prawej przedstawia� samego genera�a w mundurze komendanta Korpusu. Mia� ogromne, w�ciekle nastroszone siwe w�siska i nieobecny wzrok, jakby sta� na czele oddzia�u, wpatruj�c si� w co� poza horyzontem. Tylko ten portret nie by� namalowany tak, jakby wodzi� za tob� oczami. Czu�em si� troch� niepewnie, kiedy ta banda staruch�w �ypa�a na mnie z g�ry. Mo�e portrety by�y pomy�lane w�a�nie tak, by onie�miela� wie�niak�w takich jak ja. Naprzeciwko genera�a wisia� jedyny portret przedstawiaj�cy m�odego cz�owieka, jego syna, porucznika Marines, kt�ry jeszcze nie dorobi� si� rodzinnego grymasu. Nie pami�ta�em jego nazwiska, ale wiem, �e zosta� zabity na wyspach, kiedy jeszcze pozostawa�em w s�u�bie czynnej. By� jedynym m�skim potomkiem staruszka. Nie b�dzie wi�cej portret�w, kt�re mo�na by powiesi� na ciemnych panelach �cian. Hol ko�czy� si� witra�em, wznosz�cym si� prawie na wysoko�� dw�ch pi�ter, ukazuj�cym mozaik� scen z mit�w i legend, przedstawionych z odpowiedni� krwio�erczo�ci�: herosi morduj�cy smoki, obalaj�cy gigant�w, upozowani na stosach elfich trup�w w oczekiwaniu na kolejny atak. Wszystko to dzia�o si� dawno temu, kiedy jeszcze ludzie nie dogadywali si� z innymi rasami. Drzwi w tej �cianie mia�y normalny rozmiar i r�wnie� wykonane by�y z witra�u tej samej szko�y. Lokaj, albo kimkolwiek by� ten facet, pozostawi� je uchylone. Uzna�em to za zaproszenie. Hol, kt�ry by� za nimi, m�g� r�wnie dobrze znajdowa� si� w jakiej� katedrze. Wielki jak plac apelowy, wysoki na cztery pi�tra, ca�y z kamienia, g��wnie barwy brunatnej, przechodz�cej w rdzawy i kremowy. �ciany ozdabia�y trofea zdobyte przez Stantnor�w w walce. Broni i sztandar�w wystarczy�oby na wyposa�enie ca�ego batalionu. Pod�oga by�a szachownic� z bia�ego i zielonkawego marmuru. Po�rodku znajdowa�a si� fontanna, przedstawiaj�ca herosa na spienionym rumaku, kt�ry wbija lance w serce okrutnego smoka, dziwnie podobnego do wi�kszego lataj�cego gromojaszczura. Obaj wygl�dali, jakby woleli by� o sto mil st�d. Nie mog� powiedzie�, �e ich nie rozumia�em. �aden nie m�g� wyj�� z tego �ywy. Heros by� o u�amek sekundy od zsuni�cia si� z konia wprost w pazury smoka. Rze�biarz zawar� w tym dziele my�l, kt�rej bez w�tpienia nikt nie zrozumia�. - Hej, je�li chcecie si� za�apa� na dziewic�, musicie si� jako� dogada� - powiedzia�em do nich. Stukaj�c obcasami po posadzce, podszed�em bli�ej fontanny, budz�c echa. Obszed�em j� kilka razy, ch�on�c widoki. Od g��wnego holu do wszystkich skrzyde� odchodzi�y korytarze. Schody wiod�y na balkony na ka�dym z pi�ter. Wsz�dzie pe�no by�o okr�g�ych, polerowanych filar�w i legion�w ech. To miejsce nie nadawa�o si� na dom. Raz w �yciu widzia�em co� podobnego i by�o to muzeum. Zastanawia�em si�, co mia� w g�owie facet, kt�ry zbudowa� co� takiego po to, �eby tu mieszka�. Zimno by�o niemal tak jak na zewn�trz. Zadr�a�em, przyjrza�em si� fontannie. Nie dzia�a�a, szkoda, bo mia�bym do towarzystwa przynajmniej jej szepty. D�wi�k og�lnie poprawi�by atmosfer� pomieszczenia. Mo�e w��czali j� tylko z okazji jakich� przyj��? Zawsze mia�em s�abo�� do my�li, �e m�g�bym by� bogaty. Jak chyba wi�kszo�� ludzi. Ale je�li w�a�nie tak �yj� bogacze, to zgodzi�bym si� na znacznie mniej. Odwiedza�em ju� wielkie domostwa i w ka�dym z nich wyczuwa�em jaki� dziwny ch��d. Najsympatyczniejszy nale�y do Chodo Contague'a, imperatora p�wiatka TunFaire. Groteskowy, czarny charakter, ale w jego domu mo�na przynajmniej wyczu� ciep�o i �ycie. A jego dekorator ma swoiste priorytety. Pewnego dnia zasta�em ca�y dom zapchany nagimi �licznotkami. To mi dopiero umeblowanie! O wiele weselsze ni� ca�y wagon broni i machin wojennych. Rzuci�em plecak, wspar�em stop� na cembrowinie fontanny, a �okcie na kolanie. - Nie przeszkadzajcie sobie, ch�opaki. Postaram si� by� cicho - powiedzia�em pod adresem herosa i smoka. Byli zbyt zaj�ci sob�, �eby odpowiedzie�. Rozejrza�em si� doko�a. Gdzie si� wszyscy podziali? Takie domiszcze powinno mie�ci� batalion s�u�by. Widzia�em ju� bardziej t�tni�ce �yciem muzea, nawet o p�nocy. No c�... Nie wszystko by�o stracone. A w�a�ciwie sprawy nagle przybra�y zdecydowanie lepszy obr�t. Zauwa�y�em czyj�� twarz. Kto� spogl�da� na mnie spoza filaru podtrzymuj�cego balkony po mojej lewej r�ce. Zachodnie skrzyd�o. Kobieta - by�a prze�liczna i znajdowa�a si� zbyt daleko, �eby powiedzie� o niej co� wi�cej, ale to wystarczy�o, by krew zn�w zacz�a �ywiej kr��y� mi w �y�ach. By�a p�ochliwa jak driada. Odskoczy�a w cie�, w sekund� po tym, jak nasze oczy si� spotka�y. S�absza cz�� mojego m�zgu zacz�a si� zastanawia�, czy zobacz� co� wi�cej. Widzia�em j� tylko przelotnie i ju� za ni� t�skni�em. Warta by�a drugiego spojrzenia, a potem mo�e nawet trzeciego i czwartego. D�ugow�osa, smuk�a blondynka ubrana w co� bia�ego, �ci�gni�tego w talii czerwonym gorsecikiem. Oko�o dwudziestki, plus minus par� lat, i tak kszta�tna, �e moje oblicze przyodzia�o si� w wielki, oble�ny u�miech. Ju� ja j� sobie przypilnuj�. No, chyba �e jest duchem. Znikn�a bezszelestnie. C�, b�dzie mnie nawiedza� tak d�ugo, a� si� jej przyjrz�. Czy�by dom by� nawiedzony? Wydawa� si� do�� straszny, troch� ch�odny... nagle zda�em sobie spraw�, �e to moje wymys�y. Komu� innemu ch��d m�g� w og�le nie przeszkadza�. Rozejrza�em si� i us�ysza�em brz�k stali i j�ki tych, kt�rzy zgin�li, by dostarczy� kolejnych dowod�w chwa�y Stantnor�w. Nosi�em w sobie w�asne upiory i pozwala�em, by mnie tu straszy�y. Pr�bowa�em otrz�sn�� si� z ponurego nastroju. Takie miejsca zdecydowanie psuj� cz�owiekowi humor. W �lad za znikni�ciem dziewczyny pojawi� si� go�� od frontowych drzwi. Stukaj�c obcasami, zatrzyma� si� o dwa metry przede mn�, w idealnej pozycji na baczno��. Zmierzy�em go wzrokiem. Mia� jaki� metr siedemdziesi�t pi�� wzrostu, oko�o siedemdziesi�ciu siedmiu kilogram�w wagi, pod pi��dziesi�tk�, ale wygl�da� m�odziej. W�osy czarne, kr�cone, wyg�adzone brylantyn�, kt�ra nie by�a w stanie rozprostowa� lok�w. Je�li nawet posiwia�, dobrze to ukrywa�, a poza tym od dwudziestego roku �ycia nie straci� ani w�oska: Oczy mia� zimne, paciorkowate. Od tego spojrzenia mo�na by�o dosta� odmro�e�. Zabi�by ci�, nawet si� nie zastanawiaj�c, czy nie osierocisz dzieci. - Genera� przyjmie pana, sir. - Odwr�ci� si� i odmaszerowa�. Ruszy�em za nim. Przy�apa�em si� na tym, �e id� w nog�, zatrzyma�em si�, �eby wypa�� z rytmu, ale po minucie zn�w tak szed�em. Podda�em si�. Dobrze mi to wbili w �eb. Cia�o pami�ta i nie s�ucha buntu umys�u. - Masz jakie� imi�? - zapyta�em. - Dellwood, sir. - Co robi�e�, zanim wyszed�e�? - By�em w sztabie genera�a, sir. Co nie oznacza�o kompletnie nic. - Zawodowy? - G�upie pytanie, Garrett. M�g�bym si� za�o�y� o rodzinn� farm�, �e by�em jedynym cywilem w tym domu, z wyj�tkiem dziewczyny... by� mo�e. Genera� nie otacza�by si� ni�szym gatunkiem ludzi, jakim s� cywile. - Trzydzie�ci dwa lata, sir. - Sam nie zada� �adnego pytania. Nie mamy ochoty na pogaw�dk�? Nie. Po prostu go to nie obchodzi�o, bo by�em jednym z "tamtych". - Mo�e powinienem by� zg�osi� si� przy wej�ciu dla dostawc�w. Burkn�� co� pod nosem. - Ci�ka sprawa. - Szanowa�em genera�a za to, czego dokona�, a nie za miejsce urodzenia. Dellwood by� ode mnie starszy o dwadzie�cia lat, ale gdy znale�li�my si� na czwartym pi�trze, to mnie zabrak�o pary. Przez m�j domniemany organ my�lowy przemkn�o co najmniej sze�� cwanych uwag, ale nie by�em w stanie ich wyg�osi�. Dellwood obdarzy� mnie zagadkowym spojrzeniem, prawdopodobnie na znak pogardy dla mi�kkich cywil�w. Przez chwil� zipa�em w milczeniu, po czym rzuci�em: - Czekaj�c w holu, widzia�em jak�� kobiet�. Podgl�da�a mnie. Nie�mia�a jak myszka. - To by�a panna Jennifer, sir. C�rka genera�a. Wygl�da�, jakby uzna�, �e powiedzia� za du�o. Ju� wi�cej si� nie odezwa�. Nale�a� chyba do tych facet�w, z kt�rych torturami nie wyci�niesz tego, co ich zdaniem nie jest twoj� spraw�. Czy ca�a s�u�ba wysz�a spod tej samej sztancy? No to po co by�em potrzebny Petersowi? Przecie� oni poradz� sobie ze wszystkim. Dellwood podszed� do d�bowych, drzwi zajmuj�cych p� korytarza na najwy�szym pi�trze zachodniego skrzyd�a. Pchn�� drzwi i zaanonsowa� mnie. - Pan Mike Sexton. Przepchn��em si� obok niego i od razu uderzy�a we mnie �ciana gor�ca. Nie miewam uprzedze�, ale mimo to by�em zaskoczony - cho� genera� Stantnor lubi� sparta�skie warunki, poza wielko�ci� pomieszczenia, nic nie sugerowa�o, �e �pi na forsie. Nie by�o dywan�w, tylko kilka prostych drewnianych krzese�, wszechobecne wojskowe sprz�ty, dwa drewniane biurka stoj�ce nos w nos, jedno wi�ksze, pewnie dla genera�a, a drugie dla tego, kto rzeczywi�cie zajmowa� si� pisaniem. Pok�j wygl�da� prawie jak mauzoleum. Upa� pochodzi� z paleniska zaprojektowanego tak, by piec na nim kilka wo��w naraz. Kolejny typ ze sztachet� zamiast kr�gos�upa dorzuca� do ognia polana z ogromnego stosu. Spojrza� na mnie, potem na m�czyzn� za wielkim biurkiem. Stary kiwn�� g�ow�. Palacz wyszed�. B�dzie teraz zabija� czas musztr� z Dellwoodem. Po dok�adnym zapoznaniu si� z otoczeniem wzi��em na cel �rodek pokoju. Teraz ju� wiedzia�em, co obudzi�o podejrzenia Czarnego Piotrusia. Niewiele zosta�o z genera�a Stantnora. Nie wygl�da� ani troch� na faceta z portretu w holu. Na oko m�g� wa�y� tyle co przeci�tna mumia, cho� wi�kszo�� jego cia�a ukryta by�a pod pledami. Dziesi�� lat temu mia� m�j wzrost i czterna�cie kilogram�w wi�cej. Jego sk�ra przybra�a ��tawy odcie� i by�a lekko prze�wituj�ca. �renice mia� zamglone od katarakty. W�osy wypad�y mu prawie doszcz�tnie, poza kilkoma k�pkami, i nie by�y siwe ani bia�e, lecz przyj�y b��kitnawy, trupi odcie�. Kiedy� mia� plamy starcze, ale i one wyblak�y. Na wargach nie pozosta� nawet odcie� koloru, z wyj�tkiem jadowitego, szaroniebieskiego cienia. Nie wiem, ile widzia� przez za�m�, ale spojrzenie mia� bystre i twarde. Nie dr�a�. - Mike Sexton, sir. Sier�ant Peters poprosi�, �ebym si� z panem spotka�. - We� sobie krzes�o. Postaw je tu, naprzeciwko mnie. Nie lubi� patrze� w g�r�, kiedy z kim� rozmawiam. G�os mia� mocny, cho� nie wiem, sk�d bra� energi�. Wyobra�a�em sobie, �e b�dzie przemawia� szeptem pijanego grabarza. Usadowi�em si� naprzeciw niego. - W tej chwili jestem pewien, �e nas nie pods�uchuj�, panie Garrett - powiedzia�. - Tak. Wiem, kim jeste�. Peters przedstawi� mi pe�ny raport, zanim zdecydowa�em si� na wprowadzenie ci� do sprawy. Patrzy� tak, jakby s�dzi�, �e przebije katarakty sam� si�� woli. - W przysz�o�ci jednak b�dziemy si� trzyma� wersji Mike'a Sextona. Oczywi�cie, o ile teraz dojdziemy do porozumienia. Siedzia�em do�� blisko, �eby dociera�a do mnie jego wo�, i nie by� to mi�y zapach. Dziwne, �e ca�y pok�j nie �mierdzia�. Widocznie przynie�li go tu sk�d�. - Peters nie powiedzia�, o co chodzi, sir. Powo�a� si� tylko na star� znajomo��, �eby mnie tu sprowadzi�. - �ypn��em w stron� kominka. Nied�ugo b�dzie mo�na piec tu chleb. - Musz� mie� bardzo du�o ciep�a, �eby funkcjonowa�, panie Garrett. Przepraszam za dyskomfort. Postaram si� m�wi� kr�tko. Jestem jak gromojaszczur, nie wytwarzam w�asnego ciep�a. Czeka�em, a� przejdzie do rzeczy, i poci�em si� jak ruda mysz. - Wierz� Petersowi na s�owo, �e by�e� dobrym Marine. - Tutaj na pewno by�o to bardzo wa�ne. - R�czy te� za tw�j charakter, znaj�c ci� z tamtych czas�w. Ale ludzie si� zmieniaj�. Co si� z tob� dzia�o? - Z zaci�gowego zbira sta�em si� zbirem niezrzeszonym, generale. A pan potrzebuje kogo� takiego, bo inaczej by mnie tu nie by�o. Wyda� z siebie d�wi�k, kt�ry m�g� by� chichotem. - Ach tak, Garrett, s�ysza�em, �e masz ci�ty j�zyk. To ja powinienem si� niecierpliwi�, nie ty. Zosta�o mi ju� tak ma�o czasu. Tak. Peters r�czy za ciebie tak�e i dzi�. W niekt�rych kr�gach m�wi� o tobie jako o uczciwym, cho� upartym i ch�tnym do dzia�ania jedynie na w�asnych zasadach. Powiadaj�, �e jeste� sentymentalny. To nam nie powinno przeszkadza�. Powiadaj�, �e masz s�abo�� do kobiet. My�l�, �e moja c�rka sprawi ci wi�cej k�opot�w, ni� jest tego warta. I powiadaj�, �e ch�tnie os�dzasz dziwactwa i grzeszki mojej klasy. Ciekawe, czy wie, jak cz�sto zmieniam majtki? Po co mu detektyw? Niech wykorzysta tego, kto bada� moj� osob�. Zn�w ten ponury �mieszek. - Wiem, wiem, co my�lisz. Wszystko to jest publiczn� tajemnic�. Twoja s�awa ci� wyprzedza. - Na jego ustach dostrzeg�em co�, co w lepszych czasach mog�o by� u�miechem. - Uda�o ci si� uczyni� du�o dobrego przez te lata, Garrett, ale po drodze nadepn��e� na wiele odcisk�w. - Jestem tylko niezdarnym g�wniarzem, generale. Poprawi� si� z wiekiem. - W�tpi�. Nie wygl�dasz na onie�mielonego. - Nie jestem. - Rzeczywi�cie nie by�em. Spotka�em zbyt wielu go�ci, kt�rzy naprawd� byli onie�mielaj�cy. - Dziesi�� lat temu by�by�. - Inne okoliczno�ci. - W istocie. Dobrze. Potrzebuj� kogo�, kto si� nie da onie�mieli�. Zw�aszcza przeze mnie. Poniewa� obawiam si�, �e je�li dobrze wykonasz swoj� robot�, mo�esz natrafi� na prawdy, kt�rych nie b�d� chcia� wys�ucha�. Prawdy tak brutalne, �e ka�� ci si� wycofa�. Nie zrobisz tego? Uda�o mu si� zamiesza� mi w g�owie. - Jestem zdezorientowany. - To normalny stan �wiata, Garrett. Chc� powiedzie�, �e je�li ci� wynajm�, o ile ci� wynajm�, a ty zgodzisz si� wykona� zadanie, twoim obowi�zkiem b�dzie doprowadzi� je do ko�ca. Niezale�nie od tego, co powiem p�niej. Zajm� si� tym, �eby zap�acili ci z g�ry. Nie b�dziesz mia� tendencji do ust�powania mi, aby nie straci� wynagrodzenia. - Wci�� nie rozumiem. - Szczyc� si� tym, �e potrafi� stawi� czo�o nawet najgorszej prawdzie. W tym przypadku jednak chc� to za�atwi� tak, �eby nie mie� wyboru, cho�bym si� nie wiem jak wykr�ca� i cierpia�. Potrafisz to poj��? - Tak. - Jedynie w dos�ownym sensie. Nie rozumia�em dlaczego. Wszyscy mamimy si� przez wi�kszo�� czasu, a ju� jego klasa w tym celuje... cho� akurat on cieszy� si� opini� osoby, kt�ra stoi obiema nogami twardo na ziemi. Nie raz odm�wi� wykonania rozkazu lub wykona� go po swojemu, poniewa� uwa�a� go za pobo�ne �yczenie zwierzchnik�w, kt�rzy nigdy nie zbli�yli si� do pola bitwy na osiemset kilometr�w. I za ka�dym razem okoliczno�ci oszcz�dza�y mu zak�opotania, udowadniaj�c, �e to on ma racj�. Nie mia� wielu przyjaci�. - Zanim podejm� jakiekolwiek zobowi�zania, musz� wiedzie�, co mam zrobi�. - W moim domu jest z�odziej, panie Garrett. Urwa�, gdy� wstrz�sn�o nim co� w rodzaju spazmu. My�la�em, �e ma atak serca. Poderwa�em si� i ruszy�em w stron� drzwi. - Czekaj - wyrz�zi�. - To zaraz przejdzie. Zatrzyma�em si� w po�owie drogi do drzwi. Spazm rzeczywi�cie przechodzi�. Ju� po chwili ust�pi� zupe�nie. Z powrotem przysiad�em na .krze�le. - Z�odziej w moim domu. A przecie� nie ma tu nikogo, kto nie mieszka�by ze mn� od trzydziestu lat, komu wiele razy nie powierzy�bym w�asnego �ycia. To musi by� dziwne uczucie: wiedzie�, �e mo�esz komu� zawierzy� �ycie, ale nie maj�tek. Wreszcie za�wita�o mi, po co potrzebuje kogo� z zewn�trz. Czarna owca po�r�d dawnych kumpli. Mog� si� kry�, udawa� �lepych albo... kto wie? Marines nie my�l� jak zwykli ludzie. - Rozumiem. Prosz� m�wi� dalej. - Moja choroba dopad�a mnie wkr�tce po powrocie do domu. Wydaje si�, �e to jakie� post�puj�ce wyniszczenie organizmu, ale powolne. Teraz rzadko opuszczam m�j pok�j. Ale zauwa�y�em, �e w ci�gu ostatniego roku znikn�o kilka przedmiot�w, kt�re znajdowa�y si� w posiadaniu rodziny od setek lat Nic wielkiego, b�yszcz�cego, co by�oby dla ka�dego oczywiste. Jakie� drobiazgi, cz�sto bardziej warto�ciowe jako pami�tki ni� klejnoty. Do tej pory jednak suma ich warto�ci uros�a do znacznej kwoty. - Teraz rozumiem. - Spojrza�em w ogie�. Najwy�szy czas obr�ci� si� na drugi bok, �ebym by� r�wno dopieczony. - Garrett, wytrzymaj jeszcze przez kilka minut. - Tak jest, sir. Czy w domu byli ostatnio jacy� obcy? Jacy� go�cie? - Garstka. Kilka os�b ze Wzg�rza. Raczej nie maj� lepkich palc�w. Nie powiedzia�em tego, ale moim zdaniem najgorsi kryminali�ci pochodz� w�a�nie ze Wzg�rza. Nasza szlachta krad�aby monety z oczu umar�ych, ale genera� mia� racj� - nie kradliby w�asnymi r�kami. Zap�aciliby za to komu� innemu. - Ma pan spis tego, co zgin�o? - A przyda�by si� na co�? - Mo�e. Kto� co� kradnie, mo�e b�dzie chcia� to potem sprzeda�. Mam racj�? Znam kilku detalist�w zaopatruj�cych si� u hurtownik�w o lepkich palcach. Chce pan odzyska� skradzione przedmioty czy tylko si� dowiedzie�, kto je podprowadza? - Najpierw to ostatnie, panie Garrett. Potem zastanowimy si� nad ich odzyskaniem. - Nagle, niczym b�yskawica, przeszy� go kolejny spazm. By�em bezradny, got�w zrobi� dla niego wszystko. To nie by�o przyjemne uczucie. Przyszed� do siebie, ale tym razem by� ju� s�abszy. - Musz� to szybko zamkn��, Garrett. Potrzebuj� wypoczynku. Albo kolejny atak b�dzie ostatnim. - U�miechn�� si�. W u�miechu brakowa�o kilku z�b�w. - To jeszcze jeden pow�d, �eby zap�aci� ci z g�ry. Moi spadkobiercy mog� nie uzna� za stosowne, �eby ci p�aci�. Chcia�em powiedzie� co� krzepi�cego, jak to, �e pewnie prze�yje i mnie, ale uzna�em, �e taki kit by�by zbyt cyniczny. Trzyma�em zatem j�zyk za z�bami. Nieraz mi si� to udaje, cho� cz�sto ca�kiem nie w por�. - Chcia�bym pozna� ci� lepiej, Garrett, ale natura ma swoje w�asne priorytety. Wezm� ci�, je�li zechcesz mie� we mnie klienta. Znajdziesz dla mnie tego z�odzieja? Na moich warunkach? - �adnych ust�pstw? �adnej rezygnacji? - W�a�nie. - Tak, sir - zmusi�em si�, �eby to powiedzie�. Rozbiera�o mnie coraz bardziej. - Ju� si� za to zabieram. - Dobrze. Dobrze. Dellwood jest chyba na zewn�trz. Powiedz mu, �eby mi przys�a� Petersa. Wsta�em. - Pan pozwoli, generale. - Wycofa�em si� w stron� drzwi. Nawet w tym stanie starzec zachowa� cze�� magnetyzmu, kt�ry czyni� z niego charyzmatycznego przyw�dc�. Nie chcia�em si� nad nim litowa�. Chcia�em mu naprawd� pom�c. Musz� znale�� tego drania, kt�ry zdaniem Czarnego Piotrusia pr�buje go zabi�. III C h��d w holu wyda� mi si� lodowaty niczym �rodek zimy na Arktyce. Przez moment ba�em si�, �e dostan� odmro�e�. Genera� mia� racj�. Dellwood czeka� za drzwiami. Sta� tak, �eby nie by�o najmniejszej w�tpliwo�ci, i� stara si� przebywa� jak najdalej i nie pods�uchiwa�. Co prawda, przez te drzwi chyba nawet eksplozje by�yby s�abo s�yszalne. Uzna�em, �e pomimo sztywnego kr�gos�upa chyba polubi� tego faceta. - Genera� powiedzia�, �e chce widzie� si� z Petersem. - Bardzo dobrze, sir. Zaraz si� tym zajm�. Czy mo�e pan wr�ci� do fontanny i zaczeka�? - Jasne, ale jeszcze moment. Co si� z nim dzieje? Kiedy tam by�em, mia� dwa do�� nieprzyjemne ataki. To go zatrzyma�o na dobre. Spojrza� na mnie, cho� raz nie kryj�c uczu�. Kocha� staruszka i by� wyra�nie zatroskany. - Paskudne spazmy, sir? - W�a�nie tak mi si� zdawa�o. Ale nie jestem lekarzem. Przerwa� rozmow�, gdy� obawia� si�, �e nast�pny atak mo�e by� dla niego zbyt powa�ny. - Lepiej p�jd� tam i sprawdz�, zanim zrobi� cokolwiek innego. - Co si� z nim dzieje? - Nie wiem, sir. Pr�bowali�my sprowadza� do niego lekarzy, ale wyrzuca ich za drzwi, skoro tylko zorientuje si�, kim s�. �miertelnie boi si� doktora. Z tego, co m�wili, zrozumia�em, �e opieka lekarska wcale mu nie pomo�e. Oni si� tylko drapi� po g�owach i twierdz�, �e nic nie rozumiej�. - Dobrze wiedzie�, �e umiesz m�wi�, Dellwood. - S�dz�, �e genera� wprowadzi� pana na pok�ad, sir. Nale�y pan teraz do rodziny. Podoba�a mi si� taka postawa. Wi�kszo�� ludzi, kt�rych znam, albo milczy, albo k�amie. - Mia�bym ochot� porozmawia� z tob�, kiedy b�dziesz mia� troch� czasu. - Tak jest, sir. - Przecisn�� si� przez drzwi do genera�a. Odnalaz�em drog� prowadz�c� do fontanny. To nic trudnego. Po znikni�ciu Sextona zosta�em jednym ze zwiadowc�w kompanii. By�em wysoce wyspecjalizowanym poszukiwaczem dr�g. Peters cz�sto przypomina� mi, ile Korona we mnie zainwestowa�a. Zostawi�em plecak oparty o fontann�, bo nie chcia�em taszczy� go ze sob�, dop�ki nie b�d� pewien, �e dostan� t� robot�. My�la�em, �e b�dzie tam ca�kiem bezpieczny. W ko�cu to miejsce by�o takie spokojne... chcia�em powiedzie�, �e zna�em ruiny, kt�re by�y bardziej zaludnione. Kiedy dotar�em do tej �wi�tyni grubo przesadzonego militaryzmu, kto� kopa� w nim w najlepsze. By�a do mnie zwr�cona plecami i bardzo foremnym ty�eczkiem. Wysoka, smuk�a brunetka. Mia�a na sobie prost�, be�ow� koszul� udaj�c� wiejskie odzienie. Pewnie kosztowa�a kogo� wi�cej, ni� wie�niak widzia� przez pi�� lat. Grzeba�a w najlepsze, rozkosznie wywijaj�c zadkiem. Wydawa�o si�, �e dopiero co zacz�a. Lekkim kroczkiem zwiadowcy podszed�em i zatrzyma�em si� o metr od niej. Z szacunkiem skin��em g�ow� jej pupce i odezwa�em si�: - Znalaz�a� co� ciekawego? Obr�ci�a si� b�yskawicznie. Podskoczy�em. By�a to ta sama twarz, kt�r� widzia�em wcze�niej, ale tym razem nie nosi�a nawet �lad�w nie�mia�o�ci. Mia�a za to wi�cej charakteru, wi�cej �wiatowo�ci. Na tamtej, pod p�aszczykiem nie�mia�o�ci, dostrzeg�em jeszcze prostot�, jak� widywa�em wy��cznie u zakonnic. Oczy jej zab�ys�y. - Kim jeste�? - zapyta�a, chyba w og�le nie poczuwaj�c si� do winy. Lubi�, kiedy moje panie nie poczuwaj� si� do winy, ale to nie dotyczy grzebania w moich rzeczach. - Sexton. A ty kto? Dlaczego grzebiesz w moich rzeczach? - Dlaczego masz przy sobie przeno�ny arsena�? - Potrzebuj� go do pracy. No, odpowiedzia�em na pytanie. Twoja kolej. Zmierzy�a mnie wzrokiem od g�ry do do�u, unios�a brew, jakby sama nie wiedzia�a, czy jej si� podobam, czy nie. Zrani�a mnie do g��bi! Wreszcie prychn�a i odp�yn�a. Nie jestem najprzystojniejszym facetem w mie�cie, ale panie z regu�y nie reaguj� na mnie w ten spos�b. Pewnie to cz�� planu. Popatrzy�em w �lad za ni�. �adnie si� rusza�a. Troch� przesadza�a, bo czu�a, �e jest obserwowana. Znikn�a w cieniu pod zachodnim balkonem. - Oj, chyba sporo tu dziwade� - mrukn��em do siebie. Sprawdzi�em plecak. Zrobi�a ba�agan, ale niczego nie brakowa�o. Zd��y�em na czas, by obroni� przed ni� ma�e wy�cie�ane pude�ko z buteleczkami w �rodku. Na wszelki wypadek jednak otwar�em je i jeszcze raz sprawdzi�em. Zawiera�o trzy buteleczki, niebiesk�, szmaragdow� i rubinow�. Ka�da wa�y�a pewnie ze dwie uncje. By�y zdobycz� w jednej z poprzednich spraw. Ich zawarto�� wykombinowa� pewien czarownik i w ci�kich chwilach naprawd� si� przydawa�y. Mia�em nadziej�, �e nie b�d� musia� ich u�y�. Przywioz�em ze sob� wi�cej sprz�tu na ci�kie chwile ni� odzie�y. Ubrania zawsze mo�na wypra�. Czekaj�c na Dellwooda, w��czy�em si� po holu. Czu�em si�, jakbym zwiedza� muzeum. Jednak nic z tych rzeczy do mnie nie przemawia�o. Pewnie, by�y ci�kie od historii, ale nigdy nie nale�a�em do ludzi, kt�rych podnieca warto�� historyczna. Dellwood si� nie spieszy�. Po p�godzinie zacz��em si� rozgl�da� za starym piernikiem, ciekaw, co by si� sta�o, gdybym zacz�� wo�a�. I wtedy zn�w zobaczy�em blondask�, przygl�daj�c� mi si� z tak daleka, jak tylko mog�a, �eby nie znale�� si� poza holem. Pomacha�em jej r�k�. Przyjazny ze mnie go��. Uchyli�a si� i zwia�a. Ale myszka! Wreszcie zmaterializowa� si� Dellwood. - Z genera�em w porz�dku? - zapyta�em. - Odpoczywa, sir. B�dzie dobrze. - Nie wygl�da� na ca�kiem przekonanego. - Sier�ant Peters zajmie si� pa�skimi �yczeniami. A w�a�ciwie sk�d si� pan tu wzi��? - Genera� pos�a� po mnie. Przygl�da� mi si� przez chwil�, po czym mrukn��: - Je�li p�jdzie pan ze mn�, poka�� panu kwater�. Kiedy ju� wspi�li�my si� na trzecie pi�tro i kiedy znowu doprowadzi� mnie do zadyszki, spr�bowa� kolejnego podej�cia: - D�ugo pan tu zostanie? - Nie wiem. - Mia�em nadziej�, �e nie. To miejsce ju� mnie denerwowa�o. Za bardzo przypomina�o grobowiec. W drugim skrzydle umiera� jego pan i ca�y dom zdawa� si� umiera� wraz z nim. - A co si� stanie, je�li genera� odejdzie? - zapyta�em, kiedy Dellwood otwiera� drzwi. - Nie my�la�em o tym jeszcze, sir. Nie spodziewam si�, by nast�pi�o to szybko. Wyzdrowieje. Jego wszyscy przodkowie do�ywali osiemdziesi�tki albo i dziewi��dziesi�tki. Wo�anie na puszczy. Nie mia� przed sob� �adnej przysz�o�ci. �wiat nie oferuje zbyt wiele miejsca dla zawodowych �o�nierzy, kt�rzy prze�yli ju� swoje najlepsze lata. I to znowu sprawi�o, �e zacz��em si� zastanawia�, komu w tym domu mog�oby zale�e� na wcze�niejszym zej�ciu genera�a z tego pado�u �ez. Logicznie rzecz bior�c, podejrzenia Czarnego Pietrka wydawa�y si� bezpodstawne. Niestety, kiedy ludzie zaczynaj� my�le� o zabijaniu innych ludzi, logika przestaje dzia�a�. Jeszcze si� wszystkiemu nie przyjrza�em. Dop�ki troch� nie pow�sz�, popytam, a wr�cz popods�uchuj�, musz� zachowa� otwarty umys�. - A jak jest z posi�kami, Dellwood? Nie jestem przygotowany na uroczyste kolacje. - Nie urz�dzali�my ich od czasu, gdy genera� zachorowa�, sir. �niadanie jest o sz�stej, lunch o jedenastej, w kuchni. Kolacja o pi�tej, w jadalni, ale nieformalnie. Go�cie siadaj� razem ze s�u�b�. Czy to problem. - Nie dla mnie. Jestem egalitaryst�. Uwa�am, �e jestem taki sam jak ty. Przegapi�em lunch, co? - Nie b�d� tu zbyt szcz�liwy, je�li ka�� mi dzia�a� wed�ug lokalnego harmonogramu. Sz�st� rano ogl�dam tylko w sytuacjach, kiedy jeszcze nie zd��� dotrze� do ��ka. Problem z porankami jest taki, �e wyst�puj� wcze�nie rano. - My�l�, �e ten jeden raz b�dzie mo�na co� za�atwi�. Powiem kucharce, �e mamy go�cia. - Dzi�ki. Potrzebuj� chwili, �eby si� rozpakowa�, a potem zejd�. - Doskonale, sir. Je�li b�dzie pan czego� potrzebowa�, prosz� mi tylko powiedzie�. Dopilnuj�, �eby nie mia� pan �adnych problem�w. No pewnie. Jasne. Dzi�ki. - Obserwowa�em, jak wychodzi, zamykaj�c za sob� drzwi. IV N ie potrafi�em sobie wyobrazi�, �e co� p�jdzie nie tak, je�li wzi�� pod uwag� to, co ju� przeszed�em. Dellwood zainstalowa� mnie w apartamencie wi�kszym od parteru mojego domku. Pok�j, w kt�rym sta�em, pyszni� si� panelami z r�anego drzewa, mahoniowymi belkowaniami na suficie, zajmuj�cym ca�� �cian� rega�em, po brzegi wy�adowanym ksi��kami, i meblami, kt�re pozwoli�yby go�ci� tu ca�y pluton. Do tego czteroosobowy st�. Biurko z pulpitem. Rozmaite fotele. Dywan, nad kt�rego tkaniem jaka� staruszka sp�dzi�a ostatnie dwadzie�cia lat �ycia mniej wi�cej trzy wieki temu. Lamp tyle, �e wystarczy�oby na ca�y m�j dom. Nad g�ow� lichtarz zapakowany wi�zk� �wiec, na razie zgaszonych. A wiec tak mieszka sobie ta druga po�owa. W du�ym pokoju by�o dwoje drzwi. Zgaduj-zgadula - pchn��em pierwsze z brzegu. Ale geniusz, od razu trafi�em do sypialni. Pasowa�a do reszty, a jak�e. Nigdy w �yciu nie widzia�em tak wielkiego i mi�kkiego �o�a. Rozejrza�em si� w poszukiwaniu potencjalnych kryj�wek, zachomikowa�em dok�adnie cz�� mojego sprz�tu, jedne akcesoria tak, aby �atwo je by�o znale��, a reszt� mo�e wtedy przeocz�. Najwa�niejsze narz�dzia zostawi�em przy sobie. Uzna�em, �e lepiej wybra� si� teraz do kuchni, dop�ki s�u�ba wykazuje zrozumienie. Po zaspokojeniu potrzeb cielesnych b�d� m�g� do woli w��czy� si� po zamku, jak stare duszysko. Za lepszych czas�w kuchnia prawdopodobnie mie�ci�a tuzin s�u�by i pe�noetatowych specjalist�w, takich jak piekarze i cukiernicy. Kiedy tam wszed�em, zasta�em tylko jedn� kobiet� bardzo starej rasy, kt�rej nie-ludzka po�owa przypomina�a cia�o trolla. By�a pomarszczona, pokurczona, zgarbiona, a i tak o stop� wy�sza i jakie� czterdzie�ci kilo ci�sza ode mnie. Pewnie jeszcze teraz mog�aby mnie prze�ama� na kolanie... oczywi�cie, gdybym sta� spokojnie i pozwoli� jej si� dotkn��. - Ty jeste� ten nowy? - warkn�a na m�j widok. - Ja. Nazywam si� Sexton. Mike Sexton. - Co mnie obchodzi twoje zafajdane nazwisko, smarkaczu. Siad. - Pokaza�a palcem. Nie sprzecza�em si�, usiad�em przy stole, w trzech czwartych zastawionym brudnymi sztu�cami i talerzami. Plask! Podsun�a mi co� pod nos. - Pani te� s�u�y�a u genera�a? - Cwaniak, co? Chcesz je��? To jedz i nie r�nij komedianta. - Jasne. Chcia�em tylko porozmawia�. - Spojrza�em na talerz. Mieszanina kawa�k�w r�nych dziwnych rzeczy zlepiona �luzowatym sosem, pod spodem gar�� ry�u. Pochyli�em si� nad talerzem, z ostro�no�ci�, jak� zachowuj� g��wnie wobec potraw serwowanych w knajpie mojego kumpla Morleya, jedynej w mie�cie wegetaria�skiej restauracji otwartej nie tylko dla ludzi. - Jak b�d� chcia�a pogada�, to powiem. Rozejrzyj si�. Wida�, �ebym mia�a czas na k�apanie szcz�k� po pr�nicy? Odk�d wywalili na zbity pysk Candy'ego, musz� wszystko robi� sama. Ca�y czas powtarzam temu staremu zgredowi, �e potrzebna mi druga para r�k. My�lisz, �e s�ucha? Nie, do kro�set! Widzi tylko te par� marek tygodniowo, kt�re zaoszcz�dzi. Skubn��em tu, skubn��em tam. Wydawa�o mi si�, �e dostrzeg�em ma��e i pieczarki, i jeszcze inne niezidentyfikowane rzeczy, ale wszystko by�o cholernie pyszne. - Pycha - powiedzia�em. - Gdzie� ty si� �ywi�? Przecie to pomyje. Nie mam pomocy i czasu, �eby zrobi� co� porz�dnego. - Zacz�a wrzuca� garnki do zlewu, rozpryskuj�c wok� strumienie wody. - Ledwie si� wyrabiam, �eby przyszykowa� co� na nast�pny posi�ek. Te �winie, my�lisz, �e zauwa�� r�nice? Daj im trociny na gor�co, te� si� nie po�api�. Mo�e i nie. Ale mnie od jakiego� czasu gotowa� stary Dean i umiem si� pozna� na dobrym jedzeniu. - Dla ilu os�b musi pani gotowa�? - Osiemna�cie g�b, razem ze mn�. Cholerna armia. Co ci� to obchodzi, panie Dziewi�tnasty, kroplo, co przelewa dzban? - A� tylu? A ten dom wygl�da jak nawiedzony. Widzia�em genera�a Dellwooda, pani� i jakiego� staruszka, kt�ry dok�ada� do paleniska w gabinecie genera�a. - Kaid. - I dwie kobiety. A gdzie reszta? Na manewrach? - Cwaniaczek, h�? Gdzie� ty widzia� dwie kobiety? Pewnie ten dupek Harcourt sprowadza tu swoje flamy, co? Cholera, mam nadziej�, �e tak. Po prostu mam nadziej�. Ka�� staremu wys�a� go na rok do karnej kompanii. Wreszcie b�dzie spok�j. A co ty tu u diab�a robisz? Nie widzia�am nikogo nowego od jakich� dw�ch lat. Od p�tora roku �adnych przyzwoitych go�ci, tylko jakie� w��cz�gi z miasta, z nosami zadartymi, jakby nie mieli dziury w dupie jak wszyscy! U-a! - Szczerze m�wi�c, panno... - Nie z�apa�a si� na to. - Szczerze m�wi�c, nie jestem pewien. Genera� pos�a� po mnie. Powiedzia�, �e chce mnie naj��. A potem mia� jaki� atak i... Stopnia�a. W ci�gu dw�ch sekund pozby�a si� ca�ego kwasu. - Bardzo �le wygl�da�? Mo�e lepiej p�jd� i sprawdz�... - Dellwood ju� si� nim zaj��. M�wi, �e potrzeba mu tylko odpoczynku. Chyba si� przem�cza. A ten tam Harcourt, czy on naprawd� przyprowadza tu swoje dziewczyny? - Od paru lat ju� nie. A co� ty taki ciekawy, do jasnej cholery? To nie tw�j chrzaniony interes, kim jeste�my i z kim si� zadajemy. Nagle co� przysz�o jej do g�owy. Stan�a jak wryta, odst�pi�a od zlewu, obejrza�a si� i �ypn�a na mnie okiem. - A mo�e to jednak tw�j interes? Nie odpowiedzia�em. Usi�owa�em si� wymiga�, podsuwaj�c jej pusty talerz. - Nie znalaz�oby si� tego jeszcze troszk�? Tak tylko, �eby dopcha� naro�niki? - A jednak to tw�j interes. Stary znowu ma jakie� urojenia. My�li, �e kto� chce go ukatrupi�. Albo �e kto� go okrada... - Potrz�sn�a g�ow�. - Tracisz czas. A mo�e i nie. Dop�ki ci p�aci, niewa�ne, czy co� znajdziesz, czy nie, co? Cholera. Lepiej, �eby� nie znalaz�. Sam wtedy m�g�by� go obrobi�, bior�c fors� za nic. Dop�ki nie przestanie sobie roi�. By�em troch� zmieszany, ale to ukry�em. - Kto� obrabia genera�a? - Nikt go nie obrabia. Staruch nie ma porz�dnego nocnika, nic, opr�cz tej cholernej kamiennej stodo�y. A ona jest o wiele za du�a, �eby j� wynie��. W og�le, je�li nawet kto� by go okrada�, nie powiedzia�abym ci o tym ani s�owa. Nikomu z zewn�trz. Nigdy nie m�wi� nic nikomu z zewn�trz. To banda pieprzonych artyst�w. - Bardzo dobry obyczaj. - Sugestywnie zako�ysa�em talerzem. - R�ce mam po �okcie w wodzie, a ty chyba nie masz po�amanych n�g. We� sobie sam. - Z przyjemno�ci�, gdybym wiedzia� gdzie. Wyda�a z siebie pe�ne rozpaczy westchnienie i chyba wzi�a poprawk� na to, �e jestem nowy. - Na cholernym piecu. Ry� w stalowym kocio�ku, potrawka w �elaznym. Martwi� si� starym. Te urojenia... coraz wi�cej, przez ca�y czas. Pewnie to choroba. Dotyka go. Ale on zawsze my�la�, �e kto� pr�buje go dosta� albo co... Nie powie ani s�owa nikomu z zewn�trz. By�em z niej dumny. - Czy to mo�liwe, �eby kto� rzeczywi�cie go okrada�? Powiadaj� przecie�, �e nawet paranoik mo�e by� prze�ladowany. - Co? Mnie to m�wisz, panie Cwany W�chaczu? W tym cholernym domu nie ma ani jednego takiego, co by dla genera�a nie da� w szcz�k� gromojaszczurowi. Po�owa z nich wzi�aby na siebie jego chorob�, gdyby mog�a. Nie chcia�em jej rozczarowa�, ale ludzie czasem maj� dziwne uk�ady ze swoim sumieniem. Bez trudu potrafi�em sobie wyobrazi� go�cia, kt�ry ch�tnie umrze dla genera�a i r�wnie ch�tnie go okradnie. Sama ch�� s�u�enia potrafi ustawi� taki �a�cuch skojarze� i usprawiedliwie�, �e kradzie� staje si� ca�kowicie zrozumia�a. Rozszyfrowa�a mnie w ci�gu pi�tnastu minut. Jak d�ugo potrwa, zanim wiadomo�� si� rozejdzie? - Mieli�cie kiedy� problemy z rusa�kami albo ze skrzatami? - Wie� nie raz prze�ywa�a okresowe naloty tych stworze�, podobnie jak termit�w czy myszy. Ten drobiazg ma s�abo�� do b�yskotek i nie wie, co to w�asno��. - Nie ma tu nic takiego, bobym ich zap�dzi�a do roboty. Te� mi si� tak wydaje. - Dellwood wspomina�, �e genera� nie lubi lekarzy. W jego stanie chyba pr�bowa�bym wszystkiego. - Nie znasz tego go�cia. Jest uparty jak ca�e stado os��w. Kiedy Pani umar�a, wbi� sobie do g�owy, �e ju� nigdy nie zaufa temu ta�atajstwu. I trzyma si� tego. -H�? Nie b�dzie rozmawia� z nikim z zewn�trz. Ona? Ale sk�d�e, ale gdzie�by? - Widzisz, on kocha